Stoliki
AutorWiadomość
First topic message reminder :
★★★
[bylobrzydkobedzieladnie]
Stoliki
Znajdujące się w ogromnym i wysokim, jasnym pomieszczeniu, którego ściany są w dużej mierze przeszklone, stoliki umieszczone w pewnym oddaleniu od wejścia na salę wydają się wyjątkowo małe. Tak naprawdę jednak większość z nich bez problemu umożliwi wspólny posiłek nawet czterem gościom. Przy stolikach szybko i dykretnie uwijają się kelnerzy, dla bardziej niecierpliwych przygotowane są zaś stoły bufetowe pełne słodkich i wytrawnych przekąsek.
[bylobrzydkobedzieladnie]
Ostatnio zmieniony przez Mistrz gry dnia 25.03.22 19:39, w całości zmieniany 2 razy
- No wiesz! - Powiedział oburzony, zerkając na swój brzuch. Co prawda uważał, że jego figura pozostawia niewiele do życzenia, ale chwila droczenia się jeszcze nigdy nikomu nie zaszkodziła. Parsknął śmiechem na wzmiankę o wąsie, swój własny teatralnie podkręcając palcami. Już nie pamiętał jak wygląda bez zarostu i pewnie szybko sobie nie przypomni, bo nie miał zamiaru się go pozbywać. A brata będzie bronił w jego postanowieniach - mieli zawiązaną męską koalicję, przy dwóch siostrach nie mieli nawet innego wyboru.
- Mają bardzo ładne imiona, na pewno będą z nich korzystać - odparł, uświadomiwszy sobie, że ich ojciec musiał mówić dokładnie to samo o nich samych. Tak czy siak nikt mu nie wmówi, że nazwał swoje dzieci tak samo dziwacznie. Nauczony doświadczeniem starał się, by nie popełnić tego samego błędu.
- To prawda, na razie nasze sytuacje są różne, ale kiedyś pewnie będą wyglądać podobnie - powiedział spokojnie, wiedząc, że wchodzi na delikatny temat. Nie chciał go jednak ciągnąć, zdając sobie sprawę, że Julia niespecjalnie ma na to ochotę - szczególnie, że przeżyła już dzisiaj spotkanie z Ulyssesem. To zapewne wystarczająca ilość atrakcji jak na jeden dzień, po co miała jeszcze wysłuchiwać kazań swojego starszego brata.
- W takim razie może to faktycznie nie jest taki zły pomysł - jej potencjalny przyszły mąż na pewno zgodziłby się na niewielką przebudowę, Ulysses nie należał do wybitnie konserwatywnych osobników. Zawiesił wzrok na siostrze z mieszaniną troski, żalu i zrozumienia. I tak miał nadzieję, że pomiędzy nimi pojawi się jakieś większe uczucie niż zwykła neutralność. - Chyba tak - zaśmiał się krótko, wyglądając przez okno na przechodzących obok ludzi. Ale czy to źle być jednym z nich? Źle jest marzyć, pragnąć czegoś więcej i coś więcej odczuwać? Wielką radość z małych rzeczy, wielki smutek z drobnostki.
- Och, nie wątpię, że w ciele lady kryje się duch walki, lecz może on nie sprostać mojemu - odparł, odchylając się wygodniej na fotelu. Rozejrzał się po lokalu, subtelnie podglądając resztę klientów. - Tak, to miłe miejsce - zgodził się, odwracając wzrok, kiedy jedna z pań poczuła jego wzrok na swoich plecach. - Aż dziwne, że byłem tutaj tylko raz - dodał i w tym samym momencie zauważył powracającą do nich kelnerkę z tacą pełną bez i ich napojów. - Mm, to ta śpiewająca czekolada - mruknął pod nosem, obracając kubek w dłoniach, lecz nic się nie stało. Wzruszył ramionami i postanowił zacząć od bez. Chwycił jedną do ręki i spojrzał wyzywająco na Julię. - Na trzy - postanowił. - Raz... dwa... trzy! - Doprawdy, jakby miał trzy lata a nie trzydzieści. Zaczął pożerać swoją beze najszybciej jak mógł, ale to wcale nie było takie proste jak mogłoby się wydawać.
- Mają bardzo ładne imiona, na pewno będą z nich korzystać - odparł, uświadomiwszy sobie, że ich ojciec musiał mówić dokładnie to samo o nich samych. Tak czy siak nikt mu nie wmówi, że nazwał swoje dzieci tak samo dziwacznie. Nauczony doświadczeniem starał się, by nie popełnić tego samego błędu.
- To prawda, na razie nasze sytuacje są różne, ale kiedyś pewnie będą wyglądać podobnie - powiedział spokojnie, wiedząc, że wchodzi na delikatny temat. Nie chciał go jednak ciągnąć, zdając sobie sprawę, że Julia niespecjalnie ma na to ochotę - szczególnie, że przeżyła już dzisiaj spotkanie z Ulyssesem. To zapewne wystarczająca ilość atrakcji jak na jeden dzień, po co miała jeszcze wysłuchiwać kazań swojego starszego brata.
- W takim razie może to faktycznie nie jest taki zły pomysł - jej potencjalny przyszły mąż na pewno zgodziłby się na niewielką przebudowę, Ulysses nie należał do wybitnie konserwatywnych osobników. Zawiesił wzrok na siostrze z mieszaniną troski, żalu i zrozumienia. I tak miał nadzieję, że pomiędzy nimi pojawi się jakieś większe uczucie niż zwykła neutralność. - Chyba tak - zaśmiał się krótko, wyglądając przez okno na przechodzących obok ludzi. Ale czy to źle być jednym z nich? Źle jest marzyć, pragnąć czegoś więcej i coś więcej odczuwać? Wielką radość z małych rzeczy, wielki smutek z drobnostki.
- Och, nie wątpię, że w ciele lady kryje się duch walki, lecz może on nie sprostać mojemu - odparł, odchylając się wygodniej na fotelu. Rozejrzał się po lokalu, subtelnie podglądając resztę klientów. - Tak, to miłe miejsce - zgodził się, odwracając wzrok, kiedy jedna z pań poczuła jego wzrok na swoich plecach. - Aż dziwne, że byłem tutaj tylko raz - dodał i w tym samym momencie zauważył powracającą do nich kelnerkę z tacą pełną bez i ich napojów. - Mm, to ta śpiewająca czekolada - mruknął pod nosem, obracając kubek w dłoniach, lecz nic się nie stało. Wzruszył ramionami i postanowił zacząć od bez. Chwycił jedną do ręki i spojrzał wyzywająco na Julię. - Na trzy - postanowił. - Raz... dwa... trzy! - Doprawdy, jakby miał trzy lata a nie trzydzieści. Zaczął pożerać swoją beze najszybciej jak mógł, ale to wcale nie było takie proste jak mogłoby się wydawać.
The member 'Archibald Prewett' has done the following action : rzut kością
'k100' : 94
'k100' : 94
Chyba zawsze potrafił ją rozbawić. Nawet w takiej chwili, jak ta, choć oboje byli poddenerwowani i spięci tym, co właśnie dzieje się gdzieś tam, tym jak bardzo świat szaleje i tym, co mogą przechodzić ich przyjaciele - brat pomagał jej odrobinę odciąć się od tego, na chwilę odciągał myśli i przywoływał na jej twarz uśmiech, przypominając tym samym, jak wspaniałą ma rodzinę. Uważała się pod tym względem za osobę niesamowicie szczęśliwą, wszyscy Prewettowie chyba byli w jakiś sposób ekscentryczni, jednak większość ich odejść od normy przyjmowała z uśmiechem.
- Na pewno. Chyba, że uznają iż brakowało ci fantazji, a ich imiona są nieznośnie pospolite. - czy mogłaby odmówić sobie odrobiny dokuczania mu? Chyba to kochała najbardziej w posiadaniu rodzeństwa. Już, kiedy była mała, była potworną zołzą, choć z wiekiem się zdecydowanie uspokoiła, mr Hyde nadal w niej tkwił i czekał na odpowiednie momenty, zazwyczaj tylko delikatnie wychylając się zza grzecznej drugie twarzy, by dać znać, że wcale nie zniknął i nie śpi, a drzemie sobie spokojnie i obserwuje otoczenie.
- Być może kiedyś tym bardziej będę potrzebowała własnej przestrzeni, lokum w swoim świecie. - trochę może chciała się zabezpieczyć. Lecznica była jej ostoją, drugim domem, uwielbiała to miejsce i żadna siła nie zmusiłaby jej do rezygnacji. Chciała ją rozwijać i rozbudowywać, a nawet jeśli małżeństwo, które wciąż było dla niej czystą abstrakcją dojdzie do skutku, jeśli będzie szczęśliwe, nie wątpiła że czasem wróci do niej potrzeba zniknięcia w swoje tereny. Nie była odludkiem, jednak od czasu do czasu wolała pozostać między naturą i zwierzętami na trochę dłużej.
Przyglądała się bratu, kiedy on wyglądał za okno. Dostali zaraz swoje zamówienie. Bita śmietana lekko drżała i bardzo cicho chichotała za dotknięciem łyżeczki. Wywołała na twarzy lady Prewett łagodny uśmiech. Magiczne słodycze potrafią być urocze.
Na czekoladę brata zerknęła z zainteresowaniem, nie wątpiła jednak że w nazwie musi kryć się jakaś magia. Nie zastanawiała się jednak dłużej, bo zaraz zaczęło się odliczanie! Także złapała swoją, szykując się do pojedynku. Beza w rękach Archiego dość szybko zaczęła się wiercić i wyrywać.
Julia rzecz jasna nie zamierzała dać się pokonać, także jedząc najszybciej, jak była w stanie, walcząc przy tym ze smakołykiem, który zaczął wiercić się niemiłosiernie, kiedy tylko dotknęła do ustami.
- Na pewno. Chyba, że uznają iż brakowało ci fantazji, a ich imiona są nieznośnie pospolite. - czy mogłaby odmówić sobie odrobiny dokuczania mu? Chyba to kochała najbardziej w posiadaniu rodzeństwa. Już, kiedy była mała, była potworną zołzą, choć z wiekiem się zdecydowanie uspokoiła, mr Hyde nadal w niej tkwił i czekał na odpowiednie momenty, zazwyczaj tylko delikatnie wychylając się zza grzecznej drugie twarzy, by dać znać, że wcale nie zniknął i nie śpi, a drzemie sobie spokojnie i obserwuje otoczenie.
- Być może kiedyś tym bardziej będę potrzebowała własnej przestrzeni, lokum w swoim świecie. - trochę może chciała się zabezpieczyć. Lecznica była jej ostoją, drugim domem, uwielbiała to miejsce i żadna siła nie zmusiłaby jej do rezygnacji. Chciała ją rozwijać i rozbudowywać, a nawet jeśli małżeństwo, które wciąż było dla niej czystą abstrakcją dojdzie do skutku, jeśli będzie szczęśliwe, nie wątpiła że czasem wróci do niej potrzeba zniknięcia w swoje tereny. Nie była odludkiem, jednak od czasu do czasu wolała pozostać między naturą i zwierzętami na trochę dłużej.
Przyglądała się bratu, kiedy on wyglądał za okno. Dostali zaraz swoje zamówienie. Bita śmietana lekko drżała i bardzo cicho chichotała za dotknięciem łyżeczki. Wywołała na twarzy lady Prewett łagodny uśmiech. Magiczne słodycze potrafią być urocze.
Na czekoladę brata zerknęła z zainteresowaniem, nie wątpiła jednak że w nazwie musi kryć się jakaś magia. Nie zastanawiała się jednak dłużej, bo zaraz zaczęło się odliczanie! Także złapała swoją, szykując się do pojedynku. Beza w rękach Archiego dość szybko zaczęła się wiercić i wyrywać.
Julia rzecz jasna nie zamierzała dać się pokonać, także jedząc najszybciej, jak była w stanie, walcząc przy tym ze smakołykiem, który zaczął wiercić się niemiłosiernie, kiedy tylko dotknęła do ustami.
She sees the mirror of herself
An image she wants to sell,
To anyone willing to buy.
He steals the image in her kiss,
From her hearts apocalypse.
To anyone willing to buy.
He steals the image in her kiss,
From her hearts apocalypse.
Julia Prewett
Zawód : Weterynarz
Wiek : 25
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Zamężna
Podczłowiek i nadczłowiek są podobni w tym, że żaden z nich nie jest człowiekiem.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Zwierzęcousty
Nieaktywni
The member 'Julia Prewett' has done the following action : rzut kością
'k100' : 43
'k100' : 43
- Zapewne tak by było, gdyby nazywali się Henry i Elizabeth - powiedział, odrywając wzrok od przechodniów i przenosząc go na siostrę. Gdzieś z tyłu głowy cały czas pamiętał o odsieczy i to nie pomagało mu w utrzymaniu uwagi. Szybko się rozpraszał, a jego myśli wylatywały gdzieś daleko poza tę cukiernię. Rozsądek podpowiadał mu, że lepiej sprawdzi się na miejscu: nie posiadał pokaźnej wiedzy z zakresu zaklęć defensywnych czy ofensywnych; miał praktycznie zerowe doświadczenie w walce, pomijając kilka misji na rzecz zakonu. Znał się za to na leczeniu, choć miał nadzieję, że po powrocie przyjaciół przyjdzie mu tylko obmyć niewielkie skaleczenia. - Ale się tak nie nazywają. Chociaż Elizabeth to ładne imię, może nazwę tak drugą córkę - zastanowił się, powracając do niezobowiązującej pogawędki. Naprawdę cieszył się, że udało mu się z nią dzisiaj spotkać - w przeciwnym wypadku siedziałby w kwaterze na starym fotelu i zamartwiałby się jakby miało to cokolwiek zmienić. Chociaż i tak miał teraz wyrzuty sumienia z powodu robienia sobie wyścigu w jedzeniu bez. Nie dogodzisz. - Nie spojrzałem na to od tej strony - przyznał, uśmiechając się lekko. Dla niego Mung też był odskocznią, choć kochał swoją żonę i dzieci jak szalony. Tym bardziej pragnąłby takiego miejsca, gdyby w posiadłości czekała na niego obca osoba. - Tak czy inaczej nie powinniśmy dzisiaj robić tak odległych planów. W końcu spotkałaś się z nim dzisiaj pierwszy raz - tak naprawdę, bo wszelakie święta organizowane przez Prewettów, na których pojawił się również Ulysses, w tym momencie się nie liczyły. Nie chciał dłużej męczyć siostry tematem małżeństwa, ale wiedział, że będzie dokładnie śledził w jakim kierunku to wszystko się rozwija. Pragnął szczęścia dla swojego młodszego rodzeństwa i liczył na to, że trafią równie dobrze co on. A tymczasem beza wyrywała się jak szalona. Archibald robił co mógł, żeby szybciej wylądowała w jego żołądku niż na podłodze, ale była niezwykle uparta. I kiedy tak się z nią męczył, szturchnął delikatnie kubek łokciem, a czekolada zaczęła cicho nudzić nieznany mu utwór.
Don't pay attention to the world ending. It has ended many times
and began again in the morning
and began again in the morning
The member 'Archibald Prewett' has done the following action : rzut kością
'k100' : 15
'k100' : 15
Julia z początku usiłowała trenować zaklęcia ofensywne oraz defensywne. Była osobą o naturze cechującej się szczególną upartością i zawziętością: niemal zawsze miała to, czego chciała. Wiązało się to jednak z tym, że musiała uczyć się szukać sposobów osiągnięcia celu. W pewnym momencie postanowiła, że swoją broń zrobi z transmutacji, która potrafi być niezgorszym orężem.
Mimo to obawiała się, że w trakcie misji mogłaby stanowić balast. Sama niejednokrotnie dostrzegała własną słabość, nie rozczulała się nad nią, a irytowała się, myśląc o tym, że w tej chwili trzeba ludzi silnych. Uczyła się więc tym więcej i jednocześnie jej myśli odbiegały w stronę dziedzin, których być może nie powinna rozważać.
Tak, czy inaczej w tej chwili była tutaj i nic nie mogła zrobić, chociaż nie mogła pozbyć się poddenerwowania, brat dość skutecznie odciągał jej myśli.
Co więcej mogli zrobić?
- Nie starczy ci tych dwóch demonów?
Nie mogła się lekko nie uśmiechnąć na myśl o maluchach. Kochała dzieciaki brata - a wcale nie każdy malec zyskiwał jej sympatię. Owszem, stanęłaby w obronie każdego, jednak chęć ochrony nie jest tym samym co lubienie dzieci. Ta dwójka była jednak szczególna od samego początku, nie mogła nie patrzeć na nie z wyjątkową porcją ciepła.
Choć zdecydowanie obydwoje mieli w sobie demony, jak chyba każdy młodociany Prewett.
Na dalsze słowa brata skinęła głową. Chyba obgadała ten temat już tak wiele razy, że mimo iż nieustannie wzbudzał emocje, w tej chwili wydawał się łatwiejszy.
I zdecydowanie przegadany, póki nie wydarzy się nic, co pchnęłoby temat do przodu, lub w inny sposób go rozwiązało.
Póki co jednak beza Archiego zaczęła się wiercić, a chwilę później jej własna. Jedzenie stało się znacznie trudniejsze, a przy okazji bardziej zajmujące. Głupia i prosta rozrywka, a jednak całkiem jej się podobała. Usiłowała nie pozwolić słodyczy uciec, popychając ją palcami i przytrzymując, kiedy ta nagle podskakiwała, lub usiłowała wysunąć się do tyłu.
Chwilę później w powietrzu rozbrzmiała melodia dobywająca się z kubka Archiego. Oto dwójka Prewettów, siedzą w kawiarnii i zajmują się zabawą dla dzieci. A jednak nie mogła nie poczuć satysfakcji i swego rodzaju, może wręcz dziecięcego zadowolenia, kiedy słodycz Archiego wylądował na stoliku jako pierwszy - a jednak podskakiwał nadal i mimo prób pochwycenia, zeskoczył na podłogę, by dopiero tam się uspokoić.
Tak, nawet w głupich zabawach - Julia lubiła wygrywać.
- Ha-ha! - mruknęła triumfalnie, choć w jej dłoniach nadal skakał kawałek, który miała zamiar dokończyć. Zaraz z resztą się tym zajęła.
Mimo to obawiała się, że w trakcie misji mogłaby stanowić balast. Sama niejednokrotnie dostrzegała własną słabość, nie rozczulała się nad nią, a irytowała się, myśląc o tym, że w tej chwili trzeba ludzi silnych. Uczyła się więc tym więcej i jednocześnie jej myśli odbiegały w stronę dziedzin, których być może nie powinna rozważać.
Tak, czy inaczej w tej chwili była tutaj i nic nie mogła zrobić, chociaż nie mogła pozbyć się poddenerwowania, brat dość skutecznie odciągał jej myśli.
Co więcej mogli zrobić?
- Nie starczy ci tych dwóch demonów?
Nie mogła się lekko nie uśmiechnąć na myśl o maluchach. Kochała dzieciaki brata - a wcale nie każdy malec zyskiwał jej sympatię. Owszem, stanęłaby w obronie każdego, jednak chęć ochrony nie jest tym samym co lubienie dzieci. Ta dwójka była jednak szczególna od samego początku, nie mogła nie patrzeć na nie z wyjątkową porcją ciepła.
Choć zdecydowanie obydwoje mieli w sobie demony, jak chyba każdy młodociany Prewett.
Na dalsze słowa brata skinęła głową. Chyba obgadała ten temat już tak wiele razy, że mimo iż nieustannie wzbudzał emocje, w tej chwili wydawał się łatwiejszy.
I zdecydowanie przegadany, póki nie wydarzy się nic, co pchnęłoby temat do przodu, lub w inny sposób go rozwiązało.
Póki co jednak beza Archiego zaczęła się wiercić, a chwilę później jej własna. Jedzenie stało się znacznie trudniejsze, a przy okazji bardziej zajmujące. Głupia i prosta rozrywka, a jednak całkiem jej się podobała. Usiłowała nie pozwolić słodyczy uciec, popychając ją palcami i przytrzymując, kiedy ta nagle podskakiwała, lub usiłowała wysunąć się do tyłu.
Chwilę później w powietrzu rozbrzmiała melodia dobywająca się z kubka Archiego. Oto dwójka Prewettów, siedzą w kawiarnii i zajmują się zabawą dla dzieci. A jednak nie mogła nie poczuć satysfakcji i swego rodzaju, może wręcz dziecięcego zadowolenia, kiedy słodycz Archiego wylądował na stoliku jako pierwszy - a jednak podskakiwał nadal i mimo prób pochwycenia, zeskoczył na podłogę, by dopiero tam się uspokoić.
Tak, nawet w głupich zabawach - Julia lubiła wygrywać.
- Ha-ha! - mruknęła triumfalnie, choć w jej dłoniach nadal skakał kawałek, który miała zamiar dokończyć. Zaraz z resztą się tym zajęła.
She sees the mirror of herself
An image she wants to sell,
To anyone willing to buy.
He steals the image in her kiss,
From her hearts apocalypse.
To anyone willing to buy.
He steals the image in her kiss,
From her hearts apocalypse.
Julia Prewett
Zawód : Weterynarz
Wiek : 25
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Zamężna
Podczłowiek i nadczłowiek są podobni w tym, że żaden z nich nie jest człowiekiem.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Zwierzęcousty
Nieaktywni
The member 'Julia Prewett' has done the following action : rzut kością
'k100' : 49
'k100' : 49
Początkowo jedynie wzruszył ramionami w odpowiedzi na pytanie siostry. Tak naprawdę nigdy nie zastanawiał się nad tym ile chciałby mieć dzieci. Nawet nie przypominał sobie, żeby kiedykolwiek poruszył ten temat z Lorraine. Cieszyli się z narodzin Miriam, cieszyli się również z narodzin Edwina i na pewno ucieszyliby się również z narodzin trzeciego dziecka. Sam Archibald wychowywał się wśród dość pokaźnej liczby rodzeństwa, prawdopodobnie dlatego wizja jeszcze jednego malucha wydawała mu się czymś normalnym. Lorraine miała tylko jednego brata, więc zapewne obecny stan rzeczy w zupełności jej wystarcza. - Nie wiem - odpowiedział zgodnie z prawdą, choć raczej bliższa mu była odpowiedź przecząca. Miał dopiero trzydzieści lat. Podejrzewał, że w przeciągu następnych dziesięciu przyjdzie na świat jeszcze jakiś rudy Prewett, o ile świat całkiem nie zwariuje. - Zresztą w tej chwili to nie istotne - dodał, wzdychając cicho. Obecne czasy niezbyt sprzyjały rodzeniu się dzieci. W tej chwili wizja ciężarnej Lorraine napawała go lękiem. Nie wiedział jak dałby sobie z tym radę, choć na pewno by sobie poradził, nie miałby innego wyjścia. W tym kontekście również ślub Julii wydawał się nie na miejscu, ale przecież nie mogli całkiem dać się zwariować. Wtedy już by można było mówić o przegranej. Dlatego chwile takie jak te go cieszyły, bo były dowodem na to, że pomimo wszechobecnej ciemności jeszcze potrafią lekko podchodzić do życia i jeść słodycze na czas. Co nie szło mu najlepiej, ale nie dawał tego po sobie poznać. Próbował zjeść bezę najszybciej jak tylko mógł, ale strasznie się wierciła i kleiła mu palce. Otworzył szeroko usta, przysuwał ją coraz bliżej, a ta nagle zeskoczyła mu z ręki jakby była konikiem polnym a nie mieszaniną cukru i białek. Archibald w odruchu rozpaczy próbował ją jeszcze pochwycić, ale okazała się zbyt szybka. - Nie - jęknął niezadowolony, patrząc jak dalej podskakuje po podłodze aż w końcu się uspokoiła. Zerknął na siostrę, ale jej beza wciąż znajdowała się w jej dłoniach. - Cóż, gratuluję wygranej! - Powiedział, pogodziwszy się z klęską, i wziął do ręki nagrzany kubek z ciepłą czekoladą. Wciąż nuciła jakąś melodię, a kiedy upił łyk, zaczęła podśpiewywać skoczne country. Akurat ten utwór mu się nie spodobał, więc przyspieszył picie, wyglądając przez okno na przechodniów. Pogoda zrobiła się wyjątkowo ładna, nie chciał jej marnować na siedzenie w budynku. Ciągle siedział w szpitalu; miał ochotę odetchnąć świeżym powietrzem. Dlatego kiedy tylko Julia poradziła sobie z ostatnią bezą, a ich kubki zostały opróżnione, zaproponował spacer. Zapłacił, nie zapominając o napiwku, i wyszedł razem z siostrą przed lokal, opowiadając jej śmieszną anegdotę.
| ztx2
| ztx2
Don't pay attention to the world ending. It has ended many times
and began again in the morning
and began again in the morning
|15.04.56, wieczór
Trzynaście. Komuś, kto od pierwszych chwil jakie pamięta wierzy we własne szczęście, nie wypada nie wierzyć w istniejący pech drogą prostej logiki: wszystko, co istnieje powinno mieć swoje przeciwieństwo. Bott można powiedzieć, był lekko przesądny, choć dotyczyło to raczej przesądów które wróżą mu coś dobrego, nieporównywalnie rzadziej przyjmował złe omeny jako coś, na co w ogóle warto zwrócić uwagę. Tak i teraz, kiedy spojrzał na zawieszony nad ladą zegar i dostrzegł, że duża wskazówka obwieszcza pechową, trzynastą minutę godziny osiemnastej, skwitował to jedynie nieznacznym uśmiechem.
Wieczorami w Próźności zazwyczaj jest spokojnie. Większość klientów przychodzi z rana po smakołyki na pierwsze lub drugie śniadanie i kawę - eh, w cukierni mieli świetną kawę! - później czasami trafiły się osoby zabierające ciasta i ciasteczka na wynos, pary na schadzkach, grupki przyjaciół, im później tym spokojniej, Bott więcej czasu mógł spokojnie spędzać w kuchni i piec, kombinować - a badania wiążące Słodką Próżności z lodziarnią na przeciwko bardzo go pochłaniały! Dziś jednak właśnie wieczorem zbierało się trochę gości. Czasami tak było po spektaklach, teatr działający w okolicy pustoszał, a ludzie chcący omówić to, co widzieli lub napić się kawy po spektaklu przychodzili, często elegancko ubrani, rozweseleni, lub w spowodowanych sztuką podniosłych nastrojach.
Obracał się pomiędzy stolikami, roznosząc kolejne zamówienia i, kiedy usłyszał charakterystyczny dzwoneczek, ustawił śpiewającą czekoladę oraz smukłe latte na stoliku jakiejś pary i skierował się ku ladzie, nie chcąc pozwolić nowej klientce czekać zbyt długo.
- Dobry wieczór.
Przywitał młodą kobietę życzliwym uśmiechem, po jej stroju wnioskując, że najpewniej także wyszła niedawno ze spektaklu.
- Nikt nie spadł z wysokości, jak rozumiem. Wszyscy wydają się całkiem zadowoleni. - dodał zaraz. Nie wiedział o balecie właściwie nic, a te słowa właśnie przewijały się dzisiaj między ścianami Próżności. Był w teatrze rzadkim gościem, jak większość przeciętnego pod tym względem społeczeństwa, na balet nie trafił nigdy. Żył jednak w przekonaniu, że spektakle odbywają się w powietrzu i na tym polega ta niesamowita lekkość o której wszyscy mówią. Tylko jak się właściwie unoszą? Tego nie wiedział. Ale taniec nad sceną... cóż, może być całkiem ciekawe. Tylko... oni tam tańczą o czymś?
Trzynaście. Komuś, kto od pierwszych chwil jakie pamięta wierzy we własne szczęście, nie wypada nie wierzyć w istniejący pech drogą prostej logiki: wszystko, co istnieje powinno mieć swoje przeciwieństwo. Bott można powiedzieć, był lekko przesądny, choć dotyczyło to raczej przesądów które wróżą mu coś dobrego, nieporównywalnie rzadziej przyjmował złe omeny jako coś, na co w ogóle warto zwrócić uwagę. Tak i teraz, kiedy spojrzał na zawieszony nad ladą zegar i dostrzegł, że duża wskazówka obwieszcza pechową, trzynastą minutę godziny osiemnastej, skwitował to jedynie nieznacznym uśmiechem.
Wieczorami w Próźności zazwyczaj jest spokojnie. Większość klientów przychodzi z rana po smakołyki na pierwsze lub drugie śniadanie i kawę - eh, w cukierni mieli świetną kawę! - później czasami trafiły się osoby zabierające ciasta i ciasteczka na wynos, pary na schadzkach, grupki przyjaciół, im później tym spokojniej, Bott więcej czasu mógł spokojnie spędzać w kuchni i piec, kombinować - a badania wiążące Słodką Próżności z lodziarnią na przeciwko bardzo go pochłaniały! Dziś jednak właśnie wieczorem zbierało się trochę gości. Czasami tak było po spektaklach, teatr działający w okolicy pustoszał, a ludzie chcący omówić to, co widzieli lub napić się kawy po spektaklu przychodzili, często elegancko ubrani, rozweseleni, lub w spowodowanych sztuką podniosłych nastrojach.
Obracał się pomiędzy stolikami, roznosząc kolejne zamówienia i, kiedy usłyszał charakterystyczny dzwoneczek, ustawił śpiewającą czekoladę oraz smukłe latte na stoliku jakiejś pary i skierował się ku ladzie, nie chcąc pozwolić nowej klientce czekać zbyt długo.
- Dobry wieczór.
Przywitał młodą kobietę życzliwym uśmiechem, po jej stroju wnioskując, że najpewniej także wyszła niedawno ze spektaklu.
- Nikt nie spadł z wysokości, jak rozumiem. Wszyscy wydają się całkiem zadowoleni. - dodał zaraz. Nie wiedział o balecie właściwie nic, a te słowa właśnie przewijały się dzisiaj między ścianami Próżności. Był w teatrze rzadkim gościem, jak większość przeciętnego pod tym względem społeczeństwa, na balet nie trafił nigdy. Żył jednak w przekonaniu, że spektakle odbywają się w powietrzu i na tym polega ta niesamowita lekkość o której wszyscy mówią. Tylko jak się właściwie unoszą? Tego nie wiedział. Ale taniec nad sceną... cóż, może być całkiem ciekawe. Tylko... oni tam tańczą o czymś?
Po prostu nie pamiętać sytuacji w których kostka pęka, wiem
Nie wyrzucę ST,
Chociaż bardzo chcę,
Mam nadzieję, że to wie MG.
Nie wyrzucę ST,
Chociaż bardzo chcę,
Mam nadzieję, że to wie MG.
Bertie Bott
Zawód : Pracownik w Urzędzie Patentów Absurdalnych, wlaściciel Cukierni Wszystkich Smaków
Wiek : 22
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Kawaler
Po co komu rozum, kiedy można mieć szczęście?
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
Tym razem dostała względnie znaczącą rolę, co nie przeszkodziło jej w kapryszeniu i odkładaniu decyzji na ostatnią chwilę. Oni bardzo chcieli mieć ją w tym przedstawieniu - jej zdaniem obawiając się o jego reputację i niedopracowaną choreografię, a technikę miała przecież idealną, nawet jeśli musiała odłożyć najbardziej wymagające ćwiczenia, przeciążające kontuzjowaną kostkę. Cienka blizna pokrywała się wtedy bladozieloną - trupią - barwą, a ból był piekielny. Pieczenie, rozrywanie, palenie - wszystko w losowych sekwencjach, składając się na jedno, potworne uczucie i wrażenie niemocy. Miała wrażenie, że kość pęka, chodzenie było przez ów ból prawie niemożliwe. Mimo tego, w mniej wymagających niż główne rolach, radziła sobie dobrze. Potrzebowała jednak uwagi, wielu namów - odmówiła dwukrotnie i dopiero przy trzeciej postanowiła uczestniczyć w występie. Może liczyli na to, że urok półwili oczaruje publiczność, ale była tego wieczoru bardzo powściągliwa i raczej unikała wychylania się - prawdę mówiąc wolałaby, by nikt nie połączył ze sobą faktów, zapewniając jej pełną anonimowość.
Niestety - nadzieje były płonne, a po męczącym spektaklu należało udać się na pogawędkę z pragnącymi tego znajomymi. Mogła, nawet chciała, im odmówić - nie zrobiła tego ze względu na swoją reputację. Za nic nie chciała dopuścić do tego, by świat powoli wymazywał ją ze swojej pamięci. Jeśli miała debiutować spektakularnie w alchemii, nagłówek “była primabalerina podejmuje nowe wyzwania” byłby bardziej realny i krzykliwy niż nieuzasadniona niczym historia o półwili zabierającej się za eliksiry.
Wnętrze Słodkiej Próżności nie było do końca w jej stylu, dlatego nie rozglądała się zanadto, dosyć szybko przemierzając dystans dzielący ją od lady. Obserwowała chwilę spis dostępnych herbat, ale przerwało jej przywitanie. Uniosła wtedy spojrzenie, z uprzejmym uśmiechem odpowiadając dokładnie to samo. Ubrana była lekko, w białą, zwiewną sukienkę - nie paradowała przecież w strojach i pointach poza próbami, ćwiczeniami i sceną, ale mimo tego jej (były?) zawód był dostrzegalny - choćby w posturze oraz ciasno upiętym koku. Nic dziwnego, że przyporządkował ją do zastępu baletnic. Zamrugała zaskoczona, nie spodziewając się zupełnie wzmianki innej niż “co dla pani?”, do tego tak… nietypowej. Spojrzała podejrzliwie na młodzieńca.
- Słucham? - zapytała, prosząc wyraźnie o wyjaśnienie. Przecież to oczywiste, że baletnice nie spadały ze sceny podczas spektakli. Była to absolutnie niedopuszczalna bzdura.
Niestety - nadzieje były płonne, a po męczącym spektaklu należało udać się na pogawędkę z pragnącymi tego znajomymi. Mogła, nawet chciała, im odmówić - nie zrobiła tego ze względu na swoją reputację. Za nic nie chciała dopuścić do tego, by świat powoli wymazywał ją ze swojej pamięci. Jeśli miała debiutować spektakularnie w alchemii, nagłówek “była primabalerina podejmuje nowe wyzwania” byłby bardziej realny i krzykliwy niż nieuzasadniona niczym historia o półwili zabierającej się za eliksiry.
Wnętrze Słodkiej Próżności nie było do końca w jej stylu, dlatego nie rozglądała się zanadto, dosyć szybko przemierzając dystans dzielący ją od lady. Obserwowała chwilę spis dostępnych herbat, ale przerwało jej przywitanie. Uniosła wtedy spojrzenie, z uprzejmym uśmiechem odpowiadając dokładnie to samo. Ubrana była lekko, w białą, zwiewną sukienkę - nie paradowała przecież w strojach i pointach poza próbami, ćwiczeniami i sceną, ale mimo tego jej (były?) zawód był dostrzegalny - choćby w posturze oraz ciasno upiętym koku. Nic dziwnego, że przyporządkował ją do zastępu baletnic. Zamrugała zaskoczona, nie spodziewając się zupełnie wzmianki innej niż “co dla pani?”, do tego tak… nietypowej. Spojrzała podejrzliwie na młodzieńca.
- Słucham? - zapytała, prosząc wyraźnie o wyjaśnienie. Przecież to oczywiste, że baletnice nie spadały ze sceny podczas spektakli. Była to absolutnie niedopuszczalna bzdura.
you're a chemical that burns, there's nothing but this
it's the purest element, but it's so volatile
feel it on me, love; see it on me, love
strangeness and charm
it's the purest element, but it's so volatile
feel it on me, love; see it on me, love
strangeness and charm
Kobieta do której podszedł, nowa klientka, trzeba przyznać, trochę wyróżniała się w tłumie. Poruszała się w charakterystyczny sposób, choć Bertie rzecz jasna nie mógł przypisać go konkretnie balerinom, nie mógł także nie zwrócić na niego uwagi.
Zerknął w kierunku lasu, gdzie zjawiło się jeszcze kilka osób. Nie musiał się jednak spieszyć, osoba będąca dziś odpowiedzialna za pieczenie widząc większą ilość osób, niż zazwyczaj o tej porze, wyszła mu pomóc w wolnej chwili. Posłał więc w tamtą stronę lekki uśmiech, zaraz, zaledwie sekundę później znów spoglądając na swoją klientkę. Praca kelnera o dziwo całkiem nieźle działała na jego podzielność uwagi.
- Domyślam się, że odbył się dzisiaj jakiś spektakl. Słyszałem, jak ktoś rozmawia o balecie, a goście są szczególnie elegancko ubrani. - wyjaśnił zaraz, widząc zaskoczenie malujące się na twarzy nieznajomej i lekko wzruszył ramionami w geście, którego nawet próbował, jednak zwyczajnie nie potrafił się pozbyć. Nie trudno było się domyśleć, że ci wszyscy ludzie wyszli właśnie z teatru, czy opery, czasem z resztą podobne fale wieczorami przechodziły przez Próżności. Trudno było ich nie zauważyć jako, że na codzień raczej mało tutaj bardzo eleganckich gości. Szlachta może i nie unika tego miejsca - ich słodycze i napoje są w końcu najlepsze w całym Londynie!) - jednak jest to całkowicie inny rodzaj elegancji.
- Nie za wiele o nim wiem, zwykły taniec jest dla mnie skomplikowany, więc co dopiero w powietrzu. - dodał, wyjaśniając w końcu, dlaczego ktoś jego zdaniem miałby spaść. - Jak oni się właściwie utrzymują?
Sam obstawiałby jakieś zaklęcie, choć tym bardziej gdyby unieść człowieka zaklęciem i kazać mu tańczyć, musiałby mieć jeszcze większe zdolności, poruszanie się w ten sposób musi być cholernie trudne. Cóż, szczególnie trudne wydaje się w każdym razie człowiekowi, który potrafi wywrócić się na płaskiej powierzchni. Posłał kobiecie jeszcze nieznaczny uśmiech.
- Na co ma pani ochotę?
Dopytał jeszcze, bo i w końcu w tym celu do niej podszedł.
Zerknął w kierunku lasu, gdzie zjawiło się jeszcze kilka osób. Nie musiał się jednak spieszyć, osoba będąca dziś odpowiedzialna za pieczenie widząc większą ilość osób, niż zazwyczaj o tej porze, wyszła mu pomóc w wolnej chwili. Posłał więc w tamtą stronę lekki uśmiech, zaraz, zaledwie sekundę później znów spoglądając na swoją klientkę. Praca kelnera o dziwo całkiem nieźle działała na jego podzielność uwagi.
- Domyślam się, że odbył się dzisiaj jakiś spektakl. Słyszałem, jak ktoś rozmawia o balecie, a goście są szczególnie elegancko ubrani. - wyjaśnił zaraz, widząc zaskoczenie malujące się na twarzy nieznajomej i lekko wzruszył ramionami w geście, którego nawet próbował, jednak zwyczajnie nie potrafił się pozbyć. Nie trudno było się domyśleć, że ci wszyscy ludzie wyszli właśnie z teatru, czy opery, czasem z resztą podobne fale wieczorami przechodziły przez Próżności. Trudno było ich nie zauważyć jako, że na codzień raczej mało tutaj bardzo eleganckich gości. Szlachta może i nie unika tego miejsca - ich słodycze i napoje są w końcu najlepsze w całym Londynie!) - jednak jest to całkowicie inny rodzaj elegancji.
- Nie za wiele o nim wiem, zwykły taniec jest dla mnie skomplikowany, więc co dopiero w powietrzu. - dodał, wyjaśniając w końcu, dlaczego ktoś jego zdaniem miałby spaść. - Jak oni się właściwie utrzymują?
Sam obstawiałby jakieś zaklęcie, choć tym bardziej gdyby unieść człowieka zaklęciem i kazać mu tańczyć, musiałby mieć jeszcze większe zdolności, poruszanie się w ten sposób musi być cholernie trudne. Cóż, szczególnie trudne wydaje się w każdym razie człowiekowi, który potrafi wywrócić się na płaskiej powierzchni. Posłał kobiecie jeszcze nieznaczny uśmiech.
- Na co ma pani ochotę?
Dopytał jeszcze, bo i w końcu w tym celu do niej podszedł.
Po prostu nie pamiętać sytuacji w których kostka pęka, wiem
Nie wyrzucę ST,
Chociaż bardzo chcę,
Mam nadzieję, że to wie MG.
Nie wyrzucę ST,
Chociaż bardzo chcę,
Mam nadzieję, że to wie MG.
Bertie Bott
Zawód : Pracownik w Urzędzie Patentów Absurdalnych, wlaściciel Cukierni Wszystkich Smaków
Wiek : 22
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Kawaler
Po co komu rozum, kiedy można mieć szczęście?
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
W powietrzu? Nie miała zielonego pojęcia, o co chodzi kelnerowi, ale przyglądając mu się chwilę uznała, że wcale nie dziwi jej ta potworna ignorancja. Naturalnie - skoro nie wybierał się na przedstawienia i nie poruszał się sprawnie w temacie tańca klasycznego, nie mogła oczekiwać, by rozpoznał w niej byłą primabalerinę, o której zresztą bywało swego czasu bardzo głośno. Niezwykle wczesny debiut, równie krótka kariera stanowiły wręcz idealny materiał na okładki gazet. Mimo wszystko, mimo świadomości, że nie ma podstaw do skojarerzenia jej nazwiska, czuła się zirytowana niewiedzą. Spojrzała na Botta mniej przychylnie, lecz jeszcze nie wrogo - przecież nie mogła publicznie psuć sobie wyrobionego wizerunku. Bliżej jej było do dobrze wychowanej damy niż kobiety, która najpierw mówi, a dopiero po fakcie myśli. Wypadało więc odpowiedzieć, a nie siedzieć z nosem na kwintę albo zbyć wszelkie próby nawiązania rozmowy. Nie była do niej zbyt skora, lecz odezwała się po chwili.
- Owszem. Sadzawka memortków - rozjaśniła, podając tytuł magicznej sztuki, ale ani trochę nie spodziewała się zrozumienia z jego strony. Na pewno nic mu to nie mówiło, skoro sądził, że baletnice tańczyły w powietrzu. Jak on to sobie w ogóle wyobrażał? Z czego miałyby się wybijać, jak obracać? En pointe w powietrzu? Nie było w tym żadnego uzasadnienia, ani krzty logiki!
- Um - burknęła cicho, teraz już wyraźnie zażenowana zbyt niskim poziomem wiedzy pracownika Słodkiej Próżności. - Proponuję więc nadrobić luki w wiedzy - prychnęła prawie, ale została jedynie przy uprzejmej poradzie, nieco zabarwionej złośliwością i pogardą. - W powietrzu utrzymują się, cóż, skacząc - wyjaśniła poirytowana, unikając terminologii baletowych, które w tłumaczeniu na nic by się jej nie zdały. Nie w tym momencie. Podkreśliła po prostu tak niepełne stwierdzenie, akcentując owe "skakanie". - Naprawdę nie widział pan nigdy baletu? - zapytała zdziwiona, ale przecież pochodzili z zupełnie różnych światów. Choć naprawdę nie sądziła, że ktoś może być tak bardzo niedoinformowany. Zdjęcia? Rysunki? Nic, kompletnie nic?
- Zielona herbata - odpowiedziała niemrawo, obojętnie, pragnąc mieć już ten dzień z głowy. Była zmęczona.
- Owszem. Sadzawka memortków - rozjaśniła, podając tytuł magicznej sztuki, ale ani trochę nie spodziewała się zrozumienia z jego strony. Na pewno nic mu to nie mówiło, skoro sądził, że baletnice tańczyły w powietrzu. Jak on to sobie w ogóle wyobrażał? Z czego miałyby się wybijać, jak obracać? En pointe w powietrzu? Nie było w tym żadnego uzasadnienia, ani krzty logiki!
- Um - burknęła cicho, teraz już wyraźnie zażenowana zbyt niskim poziomem wiedzy pracownika Słodkiej Próżności. - Proponuję więc nadrobić luki w wiedzy - prychnęła prawie, ale została jedynie przy uprzejmej poradzie, nieco zabarwionej złośliwością i pogardą. - W powietrzu utrzymują się, cóż, skacząc - wyjaśniła poirytowana, unikając terminologii baletowych, które w tłumaczeniu na nic by się jej nie zdały. Nie w tym momencie. Podkreśliła po prostu tak niepełne stwierdzenie, akcentując owe "skakanie". - Naprawdę nie widział pan nigdy baletu? - zapytała zdziwiona, ale przecież pochodzili z zupełnie różnych światów. Choć naprawdę nie sądziła, że ktoś może być tak bardzo niedoinformowany. Zdjęcia? Rysunki? Nic, kompletnie nic?
- Zielona herbata - odpowiedziała niemrawo, obojętnie, pragnąc mieć już ten dzień z głowy. Była zmęczona.
you're a chemical that burns, there's nothing but this
it's the purest element, but it's so volatile
feel it on me, love; see it on me, love
strangeness and charm
it's the purest element, but it's so volatile
feel it on me, love; see it on me, love
strangeness and charm
Tytuł sztuki brzmiał całkiem przyjemnie. Bott postanowił - eh, nie pierwszy raz niestety! - że w końcu odwiedzi progi teatru i zobaczy jakąś sztukę, może właśnie balet? Bardzo prawdopodobne, że ktoś tak roztrzepany i wiecznie rozkojarzony będzie miał problem z docenienie tego typu sztuki, każdemu jednak warto dać szansę, on sam nie miał właściwie bladego pojęcia, co sobie właśnie w głowie planuje - więc może!
Ani na chwilę nie dał z resztą zbić się z tropu widocznym zażenowaniem na twarzy klientki. No, na pewno go ono zaskoczyło, przyglądał jej się uważnie, zmarszczył lekko brwi i cóż, usiłował uzmysłowić sobie, czy powiedział coś niewłaściwego. Skoro jednak zdawało mu się, że nie jest w stanie odnaleźć czegoś takiego w swojej pamięci, czekał spokojnie, aż blondynka zwerbalizuje swoje myśli.
Zaraz z resztą wszystko zaczęło się wyjaśniać. Nie do końca pojmował gdzie leży źródło jej niezadowolenia, choć może balet był dziedziną na której punkcie była szczególnie wyczulona z jakiejś przyczyny. Uśmiechnął się więc łagodnie, po części przyzwyczajony do tego, że ludzie uświadamiają go w kwestii różnych otaczających go części świata, które jakimś sposobem pominął, lub przegapił, przez ostatnich dwadzieścia jeden lat.
- Skacząc? Znaczy... jak? Tak po prostu, na deskach? - zmarszczył lekko brwi. Czemu w takim razie opowiadano mu o lekkości, obrotach w powietrzu, skoro podskakiwanie i okręcanie się nie ma szans wyglądać lekko i zgrabnie? Nie ma, prawda?
- Nie, nie miałem okazji. - przyznał. - Kiedyś będę musiał to nadrobić.
Tak, zdecydowanie. Musi te podskoki zobaczyć i się przekonać, czym wszyscy się tak ekscytują, choć to brzmi zdecydowanie mniej pociągająco, niż taniec w powietrzu, z metr nad deskami sceny. Nawet jego zapał lekko zmalał, a na twarzy odmalował się nieznaczny zawód. Eh, psucie bajek z dzieciństwa!
Nie zamierzał się jednak nad tym widocznie zbytnio roztkliwiać, bo i zaraz przyjął zamówienie.
- Oczywiście, za chwilkę przyniosę.
Odpowiedział więc wesoło, jednak idąc w kierunku czajniczka i półek z herbatami, nie mógł przestać o tym całym balecie myśleć. No, bo... jak?
Ani na chwilę nie dał z resztą zbić się z tropu widocznym zażenowaniem na twarzy klientki. No, na pewno go ono zaskoczyło, przyglądał jej się uważnie, zmarszczył lekko brwi i cóż, usiłował uzmysłowić sobie, czy powiedział coś niewłaściwego. Skoro jednak zdawało mu się, że nie jest w stanie odnaleźć czegoś takiego w swojej pamięci, czekał spokojnie, aż blondynka zwerbalizuje swoje myśli.
Zaraz z resztą wszystko zaczęło się wyjaśniać. Nie do końca pojmował gdzie leży źródło jej niezadowolenia, choć może balet był dziedziną na której punkcie była szczególnie wyczulona z jakiejś przyczyny. Uśmiechnął się więc łagodnie, po części przyzwyczajony do tego, że ludzie uświadamiają go w kwestii różnych otaczających go części świata, które jakimś sposobem pominął, lub przegapił, przez ostatnich dwadzieścia jeden lat.
- Skacząc? Znaczy... jak? Tak po prostu, na deskach? - zmarszczył lekko brwi. Czemu w takim razie opowiadano mu o lekkości, obrotach w powietrzu, skoro podskakiwanie i okręcanie się nie ma szans wyglądać lekko i zgrabnie? Nie ma, prawda?
- Nie, nie miałem okazji. - przyznał. - Kiedyś będę musiał to nadrobić.
Tak, zdecydowanie. Musi te podskoki zobaczyć i się przekonać, czym wszyscy się tak ekscytują, choć to brzmi zdecydowanie mniej pociągająco, niż taniec w powietrzu, z metr nad deskami sceny. Nawet jego zapał lekko zmalał, a na twarzy odmalował się nieznaczny zawód. Eh, psucie bajek z dzieciństwa!
Nie zamierzał się jednak nad tym widocznie zbytnio roztkliwiać, bo i zaraz przyjął zamówienie.
- Oczywiście, za chwilkę przyniosę.
Odpowiedział więc wesoło, jednak idąc w kierunku czajniczka i półek z herbatami, nie mógł przestać o tym całym balecie myśleć. No, bo... jak?
Po prostu nie pamiętać sytuacji w których kostka pęka, wiem
Nie wyrzucę ST,
Chociaż bardzo chcę,
Mam nadzieję, że to wie MG.
Nie wyrzucę ST,
Chociaż bardzo chcę,
Mam nadzieję, że to wie MG.
Bertie Bott
Zawód : Pracownik w Urzędzie Patentów Absurdalnych, wlaściciel Cukierni Wszystkich Smaków
Wiek : 22
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Kawaler
Po co komu rozum, kiedy można mieć szczęście?
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
Westchnęła do siebie, z politowaniem spowodowanym jawną i uderzającą niewiedzą, próbując się uspokoić, by po męczącym dniu na scenie nie ulegać zbytecznym nerwom. Poruszyła palcami pod stolikiem, wykręcając je lekko o siebie, poszukując w tym geście cierpliwości, ale niestety - o nią bywało ciężko. Zerknęła krytycznie, kolejny raz, na Botta - a spojrzenie to nie traciło na intensywności, ba, nabierało tylko niechęci. Z jednej strony spokojnie powinna wyłożyć mu wszystkie informacje, by nie popełniał podobnych błędów w przyszłości, być może zainteresowałby się nawet baletem, ale kim on był, by zasiadać na aksamitnych fotelach teatru i wpatrywać się w prawdziwą sztukę, niezmąconą słabszymi klasami, biedą i ogólną ułomnością. Nie wyglądał na kogoś, kto pasowałby do wyższych sfer, lecz nie mogła pozwolić na to, by roznosił po świecie takie absurdy! Nie planowała też pokazywać mu w cukierni, jak owe skoki wyglądają. Nie miała na to ani ochoty, ani warunków.
- Tak po prostu, na deskach - przyznała chłodno. - Zapewniam jednak, że to nie są zwyczajne 'po prostu' skoki - może nieco zadzierała nosa z tego oburzenia, dopiero przyzwyczajając się do myśli, że ktoś może być tak nieuświadomiony. Teraz już miała widzieć w nim człowieka gorszego od połowy z obecnych - ci przynajmniej rozkoszowali się sztuką. - Nie sądzę, że pan rozumie - burknęła jeszcze, nieprzekonana, ale krzta dobrego serca kazała jej powiedzieć coś więcej na ten temat, by uświadomić mu bardziej, jakie miał tyły. Nie wydawał się przejęty swoją wpadką, co tylko bardziej działało jej na nerwy.
- Nie jestem pewna, czy będzie pan w stanie docenić szlachetną zwiewność tego tańca. To piękno dla oczu, które potrafią się nim cieszyć - podsumowała, zerkając na Bertiego z ukosa. Nie wyglądał zbyt poważnie, ale czego mogła spodziewać się po pracowniku cukierni? Kiwnęła głową, przyjmując do wiadomości, że herbata zaraz powinna znaleźć się na stoliku przed nią. Obserwowała gości, z których część kojarzyła, kiedy obok zmaterializowała się baletnica z aktualnego zespołu, pragnąca dopytać o pewne kwestie.
- Tak po prostu, na deskach - przyznała chłodno. - Zapewniam jednak, że to nie są zwyczajne 'po prostu' skoki - może nieco zadzierała nosa z tego oburzenia, dopiero przyzwyczajając się do myśli, że ktoś może być tak nieuświadomiony. Teraz już miała widzieć w nim człowieka gorszego od połowy z obecnych - ci przynajmniej rozkoszowali się sztuką. - Nie sądzę, że pan rozumie - burknęła jeszcze, nieprzekonana, ale krzta dobrego serca kazała jej powiedzieć coś więcej na ten temat, by uświadomić mu bardziej, jakie miał tyły. Nie wydawał się przejęty swoją wpadką, co tylko bardziej działało jej na nerwy.
- Nie jestem pewna, czy będzie pan w stanie docenić szlachetną zwiewność tego tańca. To piękno dla oczu, które potrafią się nim cieszyć - podsumowała, zerkając na Bertiego z ukosa. Nie wyglądał zbyt poważnie, ale czego mogła spodziewać się po pracowniku cukierni? Kiwnęła głową, przyjmując do wiadomości, że herbata zaraz powinna znaleźć się na stoliku przed nią. Obserwowała gości, z których część kojarzyła, kiedy obok zmaterializowała się baletnica z aktualnego zespołu, pragnąca dopytać o pewne kwestie.
you're a chemical that burns, there's nothing but this
it's the purest element, but it's so volatile
feel it on me, love; see it on me, love
strangeness and charm
it's the purest element, but it's so volatile
feel it on me, love; see it on me, love
strangeness and charm
Stoliki
Szybka odpowiedź