Komis Menteur
AutorWiadomość
Komis Menteur
Niewielki sklepik umieszczony na krańcu ulicy Śmiertelnego Nokturnu. Bordowa witryna pokryta mchem i kurzem nie zachęca do wejścia do środka. Podobno znajdziesz tu wiele skradzionych rzeczy, których czarodziejscy złodzieje chcą się pozbyć zanim wywęszy ich magiczna policja. Gdy przekroczy się próg, od razu nozdrza drażni zapach stęchlizny. Stara lada pokryta jest przeróżnymi bibelotami. Trudno jest zrobić chociaż krok przez piętrzące się kartony. Właściciel zazwyczaj czuwa nad swoją skromną kolekcją, wykłócając się z klientami o coraz wyższą cenę. Nikt nigdy nie wie, czy jest do nich aż tak przywiązany, czy aż tak chciwy? Nokturn podobno rządzi się swoimi prawami. Sklepik ma dość spore zaplecze, lecz właściciel niechętnie tam kogokolwiek wpuszcza. Na małych taboretach zazwyczaj siedzi jego dwójka synów, która w wolnym czasie struga mroczne figurki z drewna.
Ostatnio zmieniony przez Mistrz gry dnia 25.03.22 19:41, w całości zmieniany 1 raz
Po zachodzie słońca, 26.11.1955
Zadanie od Tom'a Riddle'a zapewne nie daje Wam spać po nocach. Trudne poszukiwania przez czas od ostatniego spotkania niewiele przyniosły. Słyszeliście tylko plotki, czcze opowiastki starych czarodziejów, którzy za drobną sakiewkę powiedzieliby każde kłamstwo. Czyż nie każdy z Was chciałby ją zdobyć i otrzymać pochwałę od Tom'a Riddle'a? "Zaufanie" Pana było już nie lada wyróżnieniem. Każdy chciał zabłysnąć, a tylko dzisiejszy dzień pokaże, kto i co ma w sercu.
Jedna z plotek wydawała się być zadaniem specjalnym, więc i składu grupy nie można było nazwać przypadkowym. Stare czarownice gadają, że na Nokturnie jest niewielki komis, który żadnego klienta nie widział od lat. Dopiero w tym tygodniu ktoś otworzył drzwi, zapalił światło i opowiadał wszystkim, że to będzie najlepszy czas dla jego sklepiku. Szeptał do każdego znajomego: "szybko się wzbogacę, a klienci będą walić drzwiami i oknami". Rzekomo ów właściciel otrzymał od złodzieja cenną księgę. Mówił to doprawdy po wypiciu Toujours Pur, lecz cały Nokturn wrzał i szeptał coraz to bardziej absurdalne informacje, co tą księgą może tak naprawdę być. Rycerze nie mogli zignorować aż tak hucznej plotki. Ledwo po zachodzie słońca zjawili się przed komisem, w którym delikatnie jarzył się blask świec. Do czego posuną się dziś rycerze?
Skład grupy:
★ Vitalij Karkarow (przewodniczący grupy)
★ Cassiopeia Rowle
★ Perseus Avery
★ Colin Fawley
★ Nicholas Nott
★ Daphne Rowle
★ Gabriel Rowle
★ Helena McKinnon
Na odpis macie czas do piątku (11.03) do północy. W poście nie zapomnijcie zawrzeć, co macie przy sobie i na sobie, a wszelkie zmiany w aktualnym wyposażeniu proszę podać przed napisaniem I posta. Późniejsze zmiany nie będą uwzględnione w dalszej rozgrywce. Uwzględnijcie również racje pokarmowe. Pamiętajcie o niezaczynaniu rozgrywek po evencie. Wszelkie pytania bądź wątpliwości kierujcie na Prywatną Skrzynkę MG. Zaczynamy.
Osoby, nie mające "bezpiecznego wstępu" na Nokturn, muszą napisać, że przyszły w towarzystwie innych Rycerzy i nie potrzebują rzucać dodatkowo kostką
Dziesięć dni. Dobrze liczył? Tyle brakowało do momentu, gdy będzie musiał zagryźć zęby, uśmiechnąć się pocieszająco sam do siebie i udawać, że nie pragnienia niczego bardziej, niż być wtedy w tamtym miejscu, z tamtymi ludźmi i obserwować, jak jego przyjaciel wiąże się na całe życie z kimś, kogo właściwie oboje nie lubili. Choć w przypadku Samaela było to i tak bardzo wielkie niedopowiedzenie. Pocieszał się jednakże myślą, że zanim to nastąpi, czekało ich całkiem przyjemne odprawienie przedślubnych rytuałów na czele z wieczorem kawalerskim; właśnie dlatego też znalazł się dzisiejszego dnia z innym Averym i właśnie dlatego to z nim przybył na Nokturn, łaskawie nie wymiotując na widok tych ponurych uliczek i śmierdzących strug szlamu spływającego pod ich butami, gdy kroczyli w stronę komisu.
- Miejsce godne wielkich ludzi - zakpił chwilę przed tym, gdy kałuża przed nim nieprzyjemnie chlupnęła, a przed stopami przebiegło mu coś, co przypominało wielkiego włochatego szczura. Słońce już zgasło, przynosząc jeszcze więcej mroku na i tak mroczną ulicę i gdyby nie nikłe światło sączące się z niektórych okiennic, jedynym jego źródłem byłby blask księżyca. Och, cudownie, najwyraźniej przybyli pierwsi, bo w okolicy komisu nie kręcił się żaden żywy duch. Nie licząc zmodyfikowanych zaklęciem wielkich gryzoni, które pewnie tylko czekały, aby zjeść ich wątroby żywcem. Dla bezpieczeństwa wyjął różdżkę z kieszeni płaszcza, macając przy okazji dla pewności czy paczka zaginionych sucharów i woda wciąż są na miejscu (...............) - szata wydawała mu się nieodpowiednia na taką okazję - i postawił jego kołnierz, otulając się nim i chroniąc od zimna.
- Miejsce godne wielkich ludzi - zakpił chwilę przed tym, gdy kałuża przed nim nieprzyjemnie chlupnęła, a przed stopami przebiegło mu coś, co przypominało wielkiego włochatego szczura. Słońce już zgasło, przynosząc jeszcze więcej mroku na i tak mroczną ulicę i gdyby nie nikłe światło sączące się z niektórych okiennic, jedynym jego źródłem byłby blask księżyca. Och, cudownie, najwyraźniej przybyli pierwsi, bo w okolicy komisu nie kręcił się żaden żywy duch. Nie licząc zmodyfikowanych zaklęciem wielkich gryzoni, które pewnie tylko czekały, aby zjeść ich wątroby żywcem. Dla bezpieczeństwa wyjął różdżkę z kieszeni płaszcza, macając przy okazji dla pewności czy paczka zaginionych sucharów i woda wciąż są na miejscu (...............) - szata wydawała mu się nieodpowiednia na taką okazję - i postawił jego kołnierz, otulając się nim i chroniąc od zimna.
Ostatnio zmieniony przez Colin Fawley dnia 11.03.16 23:04, w całości zmieniany 1 raz
Ile czasu minęło od ostatniego spotkania? Dużo, o wiele za dużo. Jeśli ta tajemnicza księga była tyle warta, dlaczego zwlekali w nieskończoność? Listopad i nadchodzący wielkimi krokami grudzień jawiły się jako miesiące wyjątkowo parszywe, kiedy ich główny ton nadały skandaliczne oświadczyny w familii, o zgrozo, Averych, a na pierwsze dni pogrążone w przedświątecznej atmosferze zaplanowano ślub. Grudniowy ślub, czyż nie to właśnie było w ustaleniach rodziców Linette z rodzicami Perseusa? Nie, żeby młody szlachcic był sentymentalny i przeżywał boleśnie fakt gwałtownie zmienionych planów na najbliższą przyszłość, ale wszystkie ostatnie działania wzbudzały w nim niesmak, którego nie potrafił opanować - tą też myślą na zbliżający się wielkimi krokami dzień ślubu kuzyna planował sobie o wiele przyjemniejsze rozrywki, nawet jeśli te miałyby go później kosztować niezadowolenie najbliższych mu osób. Może więc dobrze, że z odsieczą od rozmyślań o sprawach przyziemnych przychodził dreszczyk adrenaliny? Albo przynajmniej dobrze znane obrzydzenie urokliwym Nokturnem, który zwiedzał razem z Colinem w drodze na wyznaczone miejsce.
- Zawsze niezmiennie zachwyca - zażartował ponuro, z beznamiętnym wyrazem twarzy spoglądając na kolejnego gryzonia, który uciekł przed ich stopami. Ostatnie promienie słoneczne bezpowrotnie już znikły za powalającą okoliczną architekturą, a Perseus końcem różdżki odpalił kolejnego papierosa. Zaproponował też jednego Colinowi w sposób dość oszczędny w słowach, po czym dopiął pod szyją guzik płaszcza z obszernym kapturem. Dni były coraz chłodniejsze, a przesiąknięte dziwnym, brudnym zapachem powietrze przeszywało kolejne warstwy materiału, gdy Avery odruchowo obrócił w palcach zawieszony na naszyjniku amulet wyciszenia, zastanawiając się nad tym, ile zachodu będzie wymagało dzisiejsze zadanie. - Obiecująca frekwencja - mruknął jeszcze, zauważywszy, że pomimo tego, że mijała już umówiona godzina, byli jak na razie jedynymi, którzy stawili się na miejscu. Ale nic, oby reszta stawiła się w krótkim czasie. Avery wciągnął do płuc chmurę papierosowego dymu, od niechcenia zerkając do wnętrza komisu przez szyby, które zdawały się być niemyte od czasów nowości, które miały już dawno za sobą.
- Zawsze niezmiennie zachwyca - zażartował ponuro, z beznamiętnym wyrazem twarzy spoglądając na kolejnego gryzonia, który uciekł przed ich stopami. Ostatnie promienie słoneczne bezpowrotnie już znikły za powalającą okoliczną architekturą, a Perseus końcem różdżki odpalił kolejnego papierosa. Zaproponował też jednego Colinowi w sposób dość oszczędny w słowach, po czym dopiął pod szyją guzik płaszcza z obszernym kapturem. Dni były coraz chłodniejsze, a przesiąknięte dziwnym, brudnym zapachem powietrze przeszywało kolejne warstwy materiału, gdy Avery odruchowo obrócił w palcach zawieszony na naszyjniku amulet wyciszenia, zastanawiając się nad tym, ile zachodu będzie wymagało dzisiejsze zadanie. - Obiecująca frekwencja - mruknął jeszcze, zauważywszy, że pomimo tego, że mijała już umówiona godzina, byli jak na razie jedynymi, którzy stawili się na miejscu. Ale nic, oby reszta stawiła się w krótkim czasie. Avery wciągnął do płuc chmurę papierosowego dymu, od niechcenia zerkając do wnętrza komisu przez szyby, które zdawały się być niemyte od czasów nowości, które miały już dawno za sobą.
stars, hide your fires:
let not light see my black and deep desires.
let not light see my black and deep desires.
Nokturn cuchnął dziś jak zwykle, podobnie jak jego mieszkańcy, mieszanką szlamu, rozkładu i uryny. Wyleniałe koty błyskały ślepiami znad studzienek, czając się na tłuste szczury, wiedźmie prostytutki o zasuszonych twarzach pogwizdywały na przechodniów zza rogów ulic, a straganiarze prezentowali swój towar, w większości lipny bądź kradziony, podsuwając ci pod nos brudne paluchy obwieszone błyskotkami na sprzedaż. Czyż nie było w tym rynsztoku, w tym skotłowanym szambie najdziwniejszych ludzkich zjawisk, czegoś urzekającego? Od zawsze miał niezrozumiały pociąg dla tego typu miejsc, nieprzystających szlachcicowi ani w ogóle żadnemu szanującemu się obywatelowi. Im bardziej szemrane, wstrętne i ropiejące, tym większą uwagę przyciągały i w czasie gdy niejeden arystokrata wychowany i wychuchany w sterylnych warunkach dworu, krzywił się z niesmakiem, on czuł się swobodnie, zaskakująco wręcz swobodnie jak na mężczyznę o dobrych manierach i wyrafinowanym guście. W bulgoczącym kotle niedzielnych opryszków, złodziei i moczygęb widział wyłącznie niegroźną, prostolinijną i łatwą do przejrzenia zbieraninę. Wiedział dobrze z własnego doświadczenia, że to, co rzeczywiście niebezpieczne i odstręczające, zwykle miało ładne i pachnące opakowanie.
Palił papierosa, idąc prężnie, acz bez znacznego pośpiechu u boku, kogóż by innego, swojej siostry bliźniaczki, którą obejmował w talii lekkim, braterskim gestem. Szeroki kaptur przysłaniał jego twarz, rzucając cień na zmarszczone czoło i błyszczące oczy. Dłoń, którą wsunął do kieszeni pod pretekstem sprawdzenia godziny na starym kieszonkowym zegarku, teraz spoczywała spokojnie na różdżce. Nie przyszli tu w końcu dla zabawy, choć każde zadanie dla Toma Riddle’a z reguły było dla rodzeństwa przyjemną rozgrywką. W tym jednym się zawsze zgadzali – lubili ten dreszczyk adrenaliny. Dotarłszy wreszcie na miejsce, uśmiechnął się wilczo do Cassiopei, rzucił niedopałek na bruk i przykrył go twardą podeszwą buta. Odnalazł wzrokiem jeszcze dwie męskie sylwetki, wyraźnie wyczekujące pod drzwiami komisu, toteż podszedł bliżej, pozdrawiając ich krótkim skinieniem, by już z odległości mogli ocenić, że zbliża się swój, nie wróg.
Palił papierosa, idąc prężnie, acz bez znacznego pośpiechu u boku, kogóż by innego, swojej siostry bliźniaczki, którą obejmował w talii lekkim, braterskim gestem. Szeroki kaptur przysłaniał jego twarz, rzucając cień na zmarszczone czoło i błyszczące oczy. Dłoń, którą wsunął do kieszeni pod pretekstem sprawdzenia godziny na starym kieszonkowym zegarku, teraz spoczywała spokojnie na różdżce. Nie przyszli tu w końcu dla zabawy, choć każde zadanie dla Toma Riddle’a z reguły było dla rodzeństwa przyjemną rozgrywką. W tym jednym się zawsze zgadzali – lubili ten dreszczyk adrenaliny. Dotarłszy wreszcie na miejsce, uśmiechnął się wilczo do Cassiopei, rzucił niedopałek na bruk i przykrył go twardą podeszwą buta. Odnalazł wzrokiem jeszcze dwie męskie sylwetki, wyraźnie wyczekujące pod drzwiami komisu, toteż podszedł bliżej, pozdrawiając ich krótkim skinieniem, by już z odległości mogli ocenić, że zbliża się swój, nie wróg.
Gość
Gość
Doprawdy, nie mogła narzekać na nudę. Żeby być zaś do końca szczerą, musiałaby przyznać przed samą sobą, że ogrom adrenaliny dostarczanej jej organizmowi w ciągu ostatnich kilku miesięcy wystarczyłby zwykłemu człowiekowi za dwa życia i jeszcze kawałek. Cassiopeia do zwykłych ludzi jednak nie należała i nie uważała się za kogoś, kto nie da rady sprostać wyzwaniu - nawet temu najbardziej absurdalnemu.
I choć jak każdy człowiek miewała chwile, w których najmniejszy wysiłek wywoływał w jej ciele drastyczny sprzeciw, a myśl lotna i wolna niczym ptak szybowała w kierunku spraw błahych, z dorosłością i światem rzeczywistym niemających nic wspólnego, ten wieczór nie należał do zestawu takowych.
Uniosła wzrok spoglądając na twarz brata; usta miał wykrzywione w charakterystycznym uśmieszku, który mógł jednocześnie mówić wiele i nic, ale ona odpowiedziała na ten grymas podobnym uśmiechem, wyginając wargi pociągnięte krwistoczerwoną pomadką. Była jego bliźniaczką. Zawsze wiedziała o czym myślał.
Zadanie, na które czekali od dłuższego czasu nie było dla Cassiopei sporym zaskoczeniem. Bywała na Nokturnie, jak na własny gust nawet zbyt często, słyszała więc plotki szeptane po kątach. A chociaż doskonale wiedziała, że to, co ładne, zwykle bywa groźniejsze od tego, co los pozbawił urody, pewne pogłoski należało badać wnikliwie - eliminując przy tym ewentualnych świadków.
Wyswobodziła się spod ramienia Gabriela gdy tylko zbliżyli się do czekających pod komisem mężczyzn, a na jej wargach pojawił się krótki, chochliczy uśmiech, gdy bławatkowe tęczówki padły na Perseusa.
- Czołem, bohaterze. Jak ręka? - spytała wyzywająco, chociaż w jej tonie nie było drwiny, raczej rozbawienie okrywający nikłą troskę. Przez moment poszukiwała czegoś w kieszeni czarnego, krótkiego płaszcza, by wreszcie wydobyć z niej paczkę papierosów, nie kryjąc się z zamiarem zapalenia; kastet na jej dłoni błyszczał zaczepnie, jakby prosił, by ktoś zechciał sprowokować jego właścicielkę. Ubrana w skórzane spodnie, czerwony gorset ciasno związany na koszuli z delikatnego sukna i z burzą jasnych, złotych loków, panna Rowle wcale nie wyglądała groźnie - nic bardziej mylnego, co oczywiście gotowa była dowieść każdemu głupcowi, który poważyłby się ją zaczepić.
Na ramieniu blondynki, zwisając sobie swobodnie u biodra, obecna była zapinana na klamerki torba, wypełniona po brzegi (tak, proszę państwa, TAK, cobyśmy uniknęli MGowskiego "a nie mówiłam")kanapkami.Gdzieś pomiędzy nimi znajdowała się również manierka z Ognistą, której dziewczyna nigdy nie wyciągała oraz zapalniczka, której właśnie w tym momencie gorączkowo poszukiwała w jednaj z małych kieszonek. Różdżka wetknięta w rękaw płaszcza była więc ostatnią rzeczą, której Cass potrzebowała do szczęścia.
Nie licząc może świętego spokoju.
I choć jak każdy człowiek miewała chwile, w których najmniejszy wysiłek wywoływał w jej ciele drastyczny sprzeciw, a myśl lotna i wolna niczym ptak szybowała w kierunku spraw błahych, z dorosłością i światem rzeczywistym niemających nic wspólnego, ten wieczór nie należał do zestawu takowych.
Uniosła wzrok spoglądając na twarz brata; usta miał wykrzywione w charakterystycznym uśmieszku, który mógł jednocześnie mówić wiele i nic, ale ona odpowiedziała na ten grymas podobnym uśmiechem, wyginając wargi pociągnięte krwistoczerwoną pomadką. Była jego bliźniaczką. Zawsze wiedziała o czym myślał.
Zadanie, na które czekali od dłuższego czasu nie było dla Cassiopei sporym zaskoczeniem. Bywała na Nokturnie, jak na własny gust nawet zbyt często, słyszała więc plotki szeptane po kątach. A chociaż doskonale wiedziała, że to, co ładne, zwykle bywa groźniejsze od tego, co los pozbawił urody, pewne pogłoski należało badać wnikliwie - eliminując przy tym ewentualnych świadków.
Wyswobodziła się spod ramienia Gabriela gdy tylko zbliżyli się do czekających pod komisem mężczyzn, a na jej wargach pojawił się krótki, chochliczy uśmiech, gdy bławatkowe tęczówki padły na Perseusa.
- Czołem, bohaterze. Jak ręka? - spytała wyzywająco, chociaż w jej tonie nie było drwiny, raczej rozbawienie okrywający nikłą troskę. Przez moment poszukiwała czegoś w kieszeni czarnego, krótkiego płaszcza, by wreszcie wydobyć z niej paczkę papierosów, nie kryjąc się z zamiarem zapalenia; kastet na jej dłoni błyszczał zaczepnie, jakby prosił, by ktoś zechciał sprowokować jego właścicielkę. Ubrana w skórzane spodnie, czerwony gorset ciasno związany na koszuli z delikatnego sukna i z burzą jasnych, złotych loków, panna Rowle wcale nie wyglądała groźnie - nic bardziej mylnego, co oczywiście gotowa była dowieść każdemu głupcowi, który poważyłby się ją zaczepić.
Na ramieniu blondynki, zwisając sobie swobodnie u biodra, obecna była zapinana na klamerki torba, wypełniona po brzegi (tak, proszę państwa, TAK, cobyśmy uniknęli MGowskiego "a nie mówiłam")
Nie licząc może świętego spokoju.
Gość
Gość
Przyszedłem na wskazane miejsce zgodnie z poleceniem Toma Riddle'a. W torbie przerzuconej przez ramię spożywały pożywne kanapki, sporządzone zgodnie z przykazaniem Cassandry. Jeśli jej wierzyć, a ja wierzę, dobre odżywianie pomoże mi stanąć na nogach. W kieszeni za pazuchą ukryta była różdżka. Oprócz tego nie wiedząc, czego się spodziewać wziąłem ze sobą koc, dodatkową paczkę czarodziejskich papierosów i bandaże. Po chwili zastanowienia dorzuciłem tabliczkę gorzkiej czekolady i wodę. Nie wierzyłem, że na zwykłym odwiedzeniu sklepu się skończy, a nawet gdyby, będę miał gotowe kanapki z szynką ze świni, która jak twierdził sprzedawca miała mięso tak mięciutkie, że można było go używać zamiast poduszki. Nie wnikałem, skąd podobne porównania i na czym ten człowiek śpi. Grunt, że miałem, co jeść. Tak, cieszyło mnie to, po latach w Tower świadomość, że mam torbę z jedzeniem uspokajała mnie. Jestem zanadto ostrożny, wiem o tym, doskonale zdaję sobie z tego sprawę. Niepotrzebnie się boję, ale nie potrafię wyjść gdzieś na dłużej, nie wiedząc ile mi to zajmie bez odpowiedniego przygotowania. Dlatego ubrałem najlepszy skórzany płaszcz z licznymi kieszeniami, trochę wytarty i znoszony, ale naprawdę wygodny i ciepły. W jego kieszeniach można było znaleźć zapomniane galeony, dropsy i słonecznik, który kiedyś do nich włożyłem. Miałem blisko. Stałem więc nieopodal komisu patrząc, kto do niego podchodzi. Widok Fawley'a nie zachęcał do pójścia w ślad za nim. Nie za bardzo miałem jednak wybór, czas płynął, co podpowiadał mi zegarek, którego wskazówki nieubłaganie przesuwały się do przodu. Poprawiłem torbę na ramieniu i podszedłem do zgromadzonych. Cztery osoby, w tym jedna kobieta. Poczułem niechęć, bardzo silną. Rowle'owie. Kobieta z Rowle'ów. Tak, wiedziałem, z jakiego jest rodu. Zasięgnąłem języka o mojej żonie, dowiedziałem się co nieco o jej rodzinie. Nie skomentowałem tu niczyjej obecności, choć miałem na to wielką ochotę. Skinąłem jedynie głową nie siląc się nawet na zdawkowe słowa powitania. Miałem nadzieję, że nasza wyprawa nie potraw zbyt długo. Bardzo nie miałem ochoty spędzać z tymi ludźmi więcej czasu niż to absolutnie konieczne. Sięgnąłem po różdżkę, którą pogładziłem po trzonku. Nową różdżkę, pachnącą świeżością. Uspokajał mnie jej dotyk, mając ją w kieszeni nic nie może pójść źle, prawda?
- Wchodzimy? - Zapytałem podchodząc do drzwi.
- Wchodzimy? - Zapytałem podchodząc do drzwi.
Beware that, when fighting monsters, you yourself do not become a monster... for when you gaze long into the abyss. The abyss gazes also into you.
Ignotus Mulciber
Zawód : pośrednik nielegalnych transakcji
Wiek : 53
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Kawaler
You’ll find my crown on the head of a creature
And my name on the lips of the dead
And my name on the lips of the dead
OPCM : 15 +1
UROKI : 15 +1
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 30 +3
ZWINNOŚĆ : 3
SPRAWNOŚĆ : 2
Genetyka : Czarodziej
Sojusznik Rycerzy Walpurgii
Nie znosił tego typu miejsc. Był salonowym zwierzem i takie miejsca jak Nokturn po prostu do niego nie pasowały. Jednak czasami trzeba było się ubrudzić dla wyższych celów. Nie wiedział właściwie jaki jest konkretnie planowany efekt działań, do których potrzebna była Riddle’owi księga, ale nie zmieniało to faktu, że zadanie musiało zostać wykonane, a komis był miejscem, gdzie ewidentnie możliwym było znalezienie tego, czego chciał ich przywódca. Nie wiedział po co, ale od kiedy Riddle dzielił się z nimi swoimi motywacjami, planami? Już był nauczony, że to nie ważne. Ma po prostu być zrobione i nawet przestał odczuwać opór, który towarzyszył pierwszej takiej akcji. Zawsze chciał wiedzieć po co i dlaczego, ale nie śmiał pytać. Z czasem przestał już nawet chcieć się tego dowiedzieć. Stawał się trochę taką tresowaną małpką, ale chyba po prostu tak musiało być. Tak było też bezpieczniej. Nie był osobą, którą łatwo jest manipulować, ale w tym wypadku chyba chciał być zmanipulowany. To zmywa część odpowiedzialności, a chyba wszyscy wiedzieli, że wycofać się z tego nie będzie łatwo, a działania Riddle’a stawały się coraz bardziej radykalne. Gdy tylko teleportował się w okolice Nokturnu włożył rękę do kieszeni, nie tylko dlatego że było zimno. Przed temperaturą mogły ochronić go przecież skórzane rękawiczki. Nie tylko też dlatego że miał taki odruch, zawsze warto sprawdzić czy portfel ma się zawsze przy sobie. W tym momencie musiał mieć pewność, że różdżkę ma w zasięgu ręki jeszcze zanim zaciągnie rondo kapelusza i podniesie kołnierz tak, żeby trudniej było go ewentualnie rozpoznać. Incognito było naprawdę ważne. Nie dość, że był szlachcicem, co zobowiązuje i przez co nie wypada pojawiać się w takich miejscach a tym bardziej być częścią tego półświatka, to jeszcze był urzędnikiem. Na pewno szybko by został rozpoznany. Może to i głupie, ale chyba tego bał się najbardziej. Kłamstwem byłoby stwierdzić, że atmosfera panująca na Nokturnie go nie ruszała. Odczuwał lekki niepokój, a perspektywa spędzenia najbliższych godzin na nie do końca legalnych czynnościach do obiecujących nie należała jakoś nie poprawiała mu samopoczucia. Zerknął na zegarek. Nie miał w zwyczaju przychodzić za wcześnie, ale spóźniać się także zamiaru nie miał. Dlatego też przyspieszył kroku i po chwili znalazł się przed drzwiami komisu razem z grupką Rycerzy. Usłyszał pytanie retoryczne Karkarova i poczuł lekkie ukłucie w żołądku. Jednak się spóźnił. Powinien być tutaj te trzydzieści sekund wcześniej. Był tchórzliwy. Zapewne każdy kto go lepiej znał zdawał sobie z tego sprawę, a każdy kto go w ogóle kojarzył wiedział, że wybitnie odważny to on nie jest.
- Wybacz – rzucił w kurtuazyjnie w kierunku Karkarova i skinął głową na powitanie. W jakiej by sytuacji się nie znalazł odpuścić sobie takich grzeczności nie potrafił. Jednak jego twarz pozostawała chłodna, bo przecież nie są tutaj w celach towarzyskich. Trzeba szybko wykonać zadanie i zwijać się stąd póki nie zostali zauważeni przez kogoś, przez kogo zauważeni być nie powinni.
- Wybacz – rzucił w kurtuazyjnie w kierunku Karkarova i skinął głową na powitanie. W jakiej by sytuacji się nie znalazł odpuścić sobie takich grzeczności nie potrafił. Jednak jego twarz pozostawała chłodna, bo przecież nie są tutaj w celach towarzyskich. Trzeba szybko wykonać zadanie i zwijać się stąd póki nie zostali zauważeni przez kogoś, przez kogo zauważeni być nie powinni.
Nicholas Nott
Zawód : Urzędnik w Międzynarodowym Urzędzie Prawa Czarodziejów
Wiek : 31
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Wdowiec
Dwa są sposoby prowadzenia walki: jeden - prawem, drugi - siłą; pierwszy sposób jest ludzki, drugi zwierzęcy.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Obezwładniający chłód Nokturnu nie pozwalał skupić się na jednej konkretnej myśli. Dlaczego Tom Riddle kazał odwiedzić jakiś kompletnie nieodwiedzany komis? Czyż to nie byłoby za łatwe? Zapewne patrzyliście na siebie z jeszcze większą pogardą, gdy pojawiały się kolejne to osoby. Każda z nich miała swoje zadanie, a wy nie musieliście o tym już wiedzieć. Gdy minęła określona godzina, a kruki zaczęły krakać na dachu komisu, uznaliście, że nie będziecie więcej na nikogo czekać. Czyż nie wyglądałoby to podejrzanie?
Wchodzicie do komisu, a upiorny skrzek żaby informuje właściciela, że ktoś otworzył drzwi. Od razu uderza was zapach stęchlizny oraz bałagan taki, że trudno zrobić chociażby krok w kierunku lady. Czy ktoś tu był przed wami wcześniej? Dwójka chłopców siedziała za przewalonym stołem, jednak ich obecność zdradzał trzęsące się plecy, uderzające o blat. Rozglądacie się po wnętrzu i nie widzicie nic specjalnego. Zwyczajna zaniedbana speluna, która nie ma dość klientów, aby się utrzymać. Noże oraz figurki z drewna leżą tuż pod waszymi stopami. Książki oraz kartony są porozrzucane wszędzie, a niektóre z nich zostały nawet nadpalone. Ktoś był tu przed wami wcześniej i zapewne szukał tego samego. Mija dłuższa chwila zanim wychyla się właściciel, wskazując od razu na Cassio różdżką.
- Nic już nie mam okradliście mnie, wynoście się stąd! – krzyczy od progu, ale jest zbyt tchórzliwy, aby zrobić krok i wyjść z zaplecza. Nawet nie przejmuje się swoimi synami, którzy wyglądali jak banda półgłówków, co chwilę wychylając się zza stołu. Jeden z nich zasłonił uszy i zaczął kiwać się w przód i w tył, prosząc błagalnie, aby sobie poszli, bo nie zniesie po raz kolejny tych głosów w głowie. Drugi zaś zaczął kłócić się z ojcem i przekrzykiwać.
- Oddaj im to, oddaj im to, tato, proszę – jednak właściciel mocniej zaparł się przejścia prowadzącego na zaplecze. Wizja szybkiego dorobku była o wiele silniejsza niż wyobrażenie sobie, że taka grupka jak ta mogłaby zrobić coś komisowi.
- Nic, już nie mam, nic! Ze wszystkiego mnie ograbiliście, łajzy, tak to się dzieje, jak szlamy wpuszcza się do naszego świata, nic już nie ma świętości, nic! – właściciel nie potrafił ukryć swojego zdenerwowania. Swoją krępą posturą próbował zasłonić przejście na zaplecze, sugerując, że właśnie tam kryły się wszystkie jego najważniejsze skarby.
Rzucacie kością na powodzenie Waszych działań. Macie 48 h na odpis. W razie jakikolwiek pytań bądź wątpliwości, proszę pisać na skrzynkę MG.
Wchodzicie do komisu, a upiorny skrzek żaby informuje właściciela, że ktoś otworzył drzwi. Od razu uderza was zapach stęchlizny oraz bałagan taki, że trudno zrobić chociażby krok w kierunku lady. Czy ktoś tu był przed wami wcześniej? Dwójka chłopców siedziała za przewalonym stołem, jednak ich obecność zdradzał trzęsące się plecy, uderzające o blat. Rozglądacie się po wnętrzu i nie widzicie nic specjalnego. Zwyczajna zaniedbana speluna, która nie ma dość klientów, aby się utrzymać. Noże oraz figurki z drewna leżą tuż pod waszymi stopami. Książki oraz kartony są porozrzucane wszędzie, a niektóre z nich zostały nawet nadpalone. Ktoś był tu przed wami wcześniej i zapewne szukał tego samego. Mija dłuższa chwila zanim wychyla się właściciel, wskazując od razu na Cassio różdżką.
- Nic już nie mam okradliście mnie, wynoście się stąd! – krzyczy od progu, ale jest zbyt tchórzliwy, aby zrobić krok i wyjść z zaplecza. Nawet nie przejmuje się swoimi synami, którzy wyglądali jak banda półgłówków, co chwilę wychylając się zza stołu. Jeden z nich zasłonił uszy i zaczął kiwać się w przód i w tył, prosząc błagalnie, aby sobie poszli, bo nie zniesie po raz kolejny tych głosów w głowie. Drugi zaś zaczął kłócić się z ojcem i przekrzykiwać.
- Oddaj im to, oddaj im to, tato, proszę – jednak właściciel mocniej zaparł się przejścia prowadzącego na zaplecze. Wizja szybkiego dorobku była o wiele silniejsza niż wyobrażenie sobie, że taka grupka jak ta mogłaby zrobić coś komisowi.
- Nic, już nie mam, nic! Ze wszystkiego mnie ograbiliście, łajzy, tak to się dzieje, jak szlamy wpuszcza się do naszego świata, nic już nie ma świętości, nic! – właściciel nie potrafił ukryć swojego zdenerwowania. Swoją krępą posturą próbował zasłonić przejście na zaplecze, sugerując, że właśnie tam kryły się wszystkie jego najważniejsze skarby.
Rzucacie kością na powodzenie Waszych działań. Macie 48 h na odpis. W razie jakikolwiek pytań bądź wątpliwości, proszę pisać na skrzynkę MG.
Komis wyglądał z zewnątrz jak typowy Nokturnowy zakątek, w żadnym stopniu nie zachęcający do zajrzenia do środka. Colin wygiął usta w grymasie obrzydzenia, podążając wzrokiem za spojrzeniem Perseusa; miał jednak szczerą nadzieję, że wnętrze prezentuje się nieco mniej paskudnie niż szyby, obdrapane drzwi i łuszcząca się farba. I pomyśleć, że w takim miejscu sprzedawano książki. Książki! Największą świętość tego świata, zaraz po duszonej makreli po węgiersku, za którą gotów był zabić (tak jak i gotowe były zabić wszystkie jego koty). Skrzywił się jeszcze raz, słysząc kolejne nadchodzące osoby, ale po rozpoznaniu z ich opuścił różdżkę i zdobył się nawet na nikły uśmiech. Irytacji czy rozbawienia?
Nie odpowiedział na pytanie Karkarova, od razu kładąc dłoń na klamce i prawie, prawie ją naciskając, gdy z mroku wyłoniła się kolejna osoba. Colin przewrócił oczami; najwyraźniej w ich towarzystwie typowo babski obowiązek spóźnienia się przypadł tym razem w udziale Nottowi. Nie znał go co prawda osobiście, a jedynie kojarzył z widoku na różnych przyjęciach - jak zresztą większość pozostałych osób. Atmosfera Nokturnu nie zachęcała jednak do zawiązywania obecnie bliższych znajomości i wymieniania szlacheckich uścisków dłoni, więc nie czekając na kolejną zachętę nacisnął w końcu klamkę, aż drzwi otworzyły ze skrzypieniem połączonym z dziwnym, przeraźliwym skrzekiem. Uniósł różdżkę, zastanawiając się, czy nie powinien być uprzejmy i przepuścić przodem niewiast (z braku niewiast w liczbie mnogiej mógł przepuścić również Persa), ale ciekawość wzięła w nim górę. Wizja stosów książek była zbyt obiecująca, by pozwolił komuś wejść pierwszemu, więc wparadował do środka czujnie rozglądając się na boki.
A było co podziwiać - a raczej na widok czego marszczyć czoło i zatykać nos, bo wnętrze prezentowało się cokolwiek mizernie. Właściwie wręcz koszmarnie i Colin z jeszcze większym obrzydzeniem niż dotychczas patrzył na to, co kiedyś było zapewne rentownym komisem, a zamieniło się w bezwładną kupę byle czego. Gdy tylko usłyszał głos jakiegoś człowieka, prawdopodobnie właściciela, od razu skierował na niego różdżkę; bardziej z irytacji, że doprowadził książki do takiego stanu niż z faktu, że w ogóle się tu pojawił i mógł stanowić jakieś zagrożenie. Podniósł z ziemi jeden nadpalony tom, obejrzał go z rozpaczą w oczach i ze złością syknął w stronę tego osła:
- Jakim idiotą trzeba być, żeby zrobić z książkami coś takiego? Wiesz, co to jest? Ile trudu włożono, by je stworzyć? Ile czasu poświęcono na ich napisanie? - irytował się coraz bardziej, wciąż celując w niego różdżką. - I stul wreszcie ten swój paskudny dziób! Everte Stati! - warknął w końcu, mając nadzieję, że siła zaklęcia wyrzuci tego idiotę na przeciwległą ścianę ginącą w ciemności zaplecza i uciszy go permanentnie.
Nie odpowiedział na pytanie Karkarova, od razu kładąc dłoń na klamce i prawie, prawie ją naciskając, gdy z mroku wyłoniła się kolejna osoba. Colin przewrócił oczami; najwyraźniej w ich towarzystwie typowo babski obowiązek spóźnienia się przypadł tym razem w udziale Nottowi. Nie znał go co prawda osobiście, a jedynie kojarzył z widoku na różnych przyjęciach - jak zresztą większość pozostałych osób. Atmosfera Nokturnu nie zachęcała jednak do zawiązywania obecnie bliższych znajomości i wymieniania szlacheckich uścisków dłoni, więc nie czekając na kolejną zachętę nacisnął w końcu klamkę, aż drzwi otworzyły ze skrzypieniem połączonym z dziwnym, przeraźliwym skrzekiem. Uniósł różdżkę, zastanawiając się, czy nie powinien być uprzejmy i przepuścić przodem niewiast (z braku niewiast w liczbie mnogiej mógł przepuścić również Persa), ale ciekawość wzięła w nim górę. Wizja stosów książek była zbyt obiecująca, by pozwolił komuś wejść pierwszemu, więc wparadował do środka czujnie rozglądając się na boki.
A było co podziwiać - a raczej na widok czego marszczyć czoło i zatykać nos, bo wnętrze prezentowało się cokolwiek mizernie. Właściwie wręcz koszmarnie i Colin z jeszcze większym obrzydzeniem niż dotychczas patrzył na to, co kiedyś było zapewne rentownym komisem, a zamieniło się w bezwładną kupę byle czego. Gdy tylko usłyszał głos jakiegoś człowieka, prawdopodobnie właściciela, od razu skierował na niego różdżkę; bardziej z irytacji, że doprowadził książki do takiego stanu niż z faktu, że w ogóle się tu pojawił i mógł stanowić jakieś zagrożenie. Podniósł z ziemi jeden nadpalony tom, obejrzał go z rozpaczą w oczach i ze złością syknął w stronę tego osła:
- Jakim idiotą trzeba być, żeby zrobić z książkami coś takiego? Wiesz, co to jest? Ile trudu włożono, by je stworzyć? Ile czasu poświęcono na ich napisanie? - irytował się coraz bardziej, wciąż celując w niego różdżką. - I stul wreszcie ten swój paskudny dziób! Everte Stati! - warknął w końcu, mając nadzieję, że siła zaklęcia wyrzuci tego idiotę na przeciwległą ścianę ginącą w ciemności zaplecza i uciszy go permanentnie.
The member 'Colin Fawley' has done the following action : rzut kością
'k100' : 14
'k100' : 14
Coś na kształt uśmiechu wkradło się na usta szlachcica, gdy w niedalekiej odległości zamajaczyły sylwetki rodzeństwa Rowle, a blondynka tak bardzo niepasująca swoją fizjonomią do Nokturnu, przywitała go z butnie uniesionym podbródkiem.
- Twoja troska jest ujmująca, ale źle ulokowana, na problemy ze sprawnością nie narzekam - odpowiedział lekkim tonem, pozwalając nutce niejednoznaczności zawisnąć w powietrzu. Takie tam żarty ze spalonej ręki. Minęła umówiona godzina, a grupa wciąż była niepełna. Tyle, jeśli chodzi o poczucie obowiązku. Avery, jakby nie czując zdenerwowania wielką niewiadomą czającą się za drzwiami, spokojnie dopalał papierosa, by uprzejmym skinieniem głowy witać zbliżających się ludzi, których rozpoznawał po chodzie niewskazującym na silne przeciągi, tudzież chorą ilość etanolu we krwi i przyzwoite, czyste odzienie, niewyglądające tak, jakby przez rok służyło za strój roboczy rzeźnika albo pracownika kamieniołomów. Gdy nadszedł odpowiedni moment, Perseus cisnął niedopałek na chodnik i dogasił go butem z taką pasją, jakby winny był całemu złu na świecie. Skrzeczenie kruków wyznaczyło moment wejścia do komisu, który przywitał ich słodkim zapachem stęchlizny i odrobiny dymu z lekko nadpalonych, porozrzucanych książek. Avery odgarnął stopą stertę rupieci, nim wykonał kolejny krok i obrzucił czujnym spojrzeniem wnętrze. Bez trudu zauważył trzęsący się stolik, za którym ktoś się chował, lecz jego uwagę bardziej skupiał bałagan, który nie wyglądał na typowe zaniedbanie upadającego biznesu. Czyżby ktoś ich uprzedził? Od rozmyślań odciągnął go wyskakujący z zaplecza rozdygotany właściciel, który z miejsca wycelował różdżkę w Cassiopeię.
- Porozmawiamy sobie spokojnie i pozwiedzamy, nie ma potrzeby grożenia damie różdżką - oświadczył, marszcząc nieco brwi, gdy jeden z dzieciaków zaczął lamentować, a drugi spierać się z ojcem. - Concitus - wypowiedział inkantację, kierując koniec różdżki w dłoń mężczyzny, by temu minęła ochota na wywijanie chyba narzędziem, którym mógłby coś zdziałać. Łajzy? Ograbiliście? S z l a m y ? O co tu, na gacie Merlina, chodziło?
- Twoja troska jest ujmująca, ale źle ulokowana, na problemy ze sprawnością nie narzekam - odpowiedział lekkim tonem, pozwalając nutce niejednoznaczności zawisnąć w powietrzu. Takie tam żarty ze spalonej ręki. Minęła umówiona godzina, a grupa wciąż była niepełna. Tyle, jeśli chodzi o poczucie obowiązku. Avery, jakby nie czując zdenerwowania wielką niewiadomą czającą się za drzwiami, spokojnie dopalał papierosa, by uprzejmym skinieniem głowy witać zbliżających się ludzi, których rozpoznawał po chodzie niewskazującym na silne przeciągi, tudzież chorą ilość etanolu we krwi i przyzwoite, czyste odzienie, niewyglądające tak, jakby przez rok służyło za strój roboczy rzeźnika albo pracownika kamieniołomów. Gdy nadszedł odpowiedni moment, Perseus cisnął niedopałek na chodnik i dogasił go butem z taką pasją, jakby winny był całemu złu na świecie. Skrzeczenie kruków wyznaczyło moment wejścia do komisu, który przywitał ich słodkim zapachem stęchlizny i odrobiny dymu z lekko nadpalonych, porozrzucanych książek. Avery odgarnął stopą stertę rupieci, nim wykonał kolejny krok i obrzucił czujnym spojrzeniem wnętrze. Bez trudu zauważył trzęsący się stolik, za którym ktoś się chował, lecz jego uwagę bardziej skupiał bałagan, który nie wyglądał na typowe zaniedbanie upadającego biznesu. Czyżby ktoś ich uprzedził? Od rozmyślań odciągnął go wyskakujący z zaplecza rozdygotany właściciel, który z miejsca wycelował różdżkę w Cassiopeię.
- Porozmawiamy sobie spokojnie i pozwiedzamy, nie ma potrzeby grożenia damie różdżką - oświadczył, marszcząc nieco brwi, gdy jeden z dzieciaków zaczął lamentować, a drugi spierać się z ojcem. - Concitus - wypowiedział inkantację, kierując koniec różdżki w dłoń mężczyzny, by temu minęła ochota na wywijanie chyba narzędziem, którym mógłby coś zdziałać. Łajzy? Ograbiliście? S z l a m y ? O co tu, na gacie Merlina, chodziło?
stars, hide your fires:
let not light see my black and deep desires.
let not light see my black and deep desires.
The member 'Perseus Avery' has done the following action : rzut kością
'k100' : 79
'k100' : 79
Skinąłem Nicholasowi głową. Nie spóźnił się, jeszcze nie weszliśmy. Wszedłem do komisu za Fawley'em. W nozdrza natychmiast uderzył mnie zapach stęchlizny charakterystyczny dla miejsc, w którym zamyka się wiele rzeczy w ciemności. Tak podobny do odoru więzienia. Skrzywiłem się lekko. Nieświadomie. Tower pozostawało jedyną rzeczą, obok której nie potrafiłem przejść całkiem obojętnie. Moja idealna maska kruszyła się w zderzeniu z latami braku wolności, uwięzienia w małej ciemnej celi. Ten komis przypominał mi o zmarnowanym życiu, o nienawiści, którą się karmiłem i o obrzydzeniu, które czułem każdego dnia. Byłem pewien, że moje oczy błyszczą niebezpiecznie. Nad twarzą jednak po początkowym szoku zapanowałem szybko i znowu nie wyrażała nic, czego pokazać bym nią nie chciał. Obecnie była nieprzenikniona. Pogładziłem różdżkę schowaną w kieszeni płaszcza przebiegając po niej palcami. Dodała mi spokoju. W tym czasie zdążyło wydarzyć się zdecydowanie za dużo rzeczy. Starzec coś mówił, niespecjalnie interesowało mnie, co. Przyszliśmy w konkretnym celu, cokolwiek chciał robić, nie może nam w niczym przeszkodzić. Tylko po co od razu rzucać się na niego z różdżkami? Czy ci durnie naprawdę myślą, że pięciu mężczyzn nie da rady zrobić wszystkiego w tym zaśmierdłym komisie? I naprawdę argument liczebności i siły by go nie przekonał? Z drugiej jednak strony, to młodziki, które jeszcze nie myślą racjonalnie. Lepiej przecież pokazać swoją siłę i wszystko wyciągać przemocą. Skoro tak...
Wyszarpnąłem swoją różdżkę (i choć sam byłem przed chwilą gotów zganić narwanych chłopców sam miałem ochotę miotać nią zaklęcia) i w kilku krokach zmniejszyłem odległość między mną a sprzedawcą. Koniec mojej różdżki wystrzelił w kierunku szyi nieszczęśnika.
- Ćśś - wyszeptałem. - My się grzecznie rozejrzymy i specjalnie dla ciebie zabijemy każdą szlamę, jaką po drodze znajdziemy. Każdą - położyłem nacisk na ostatnie słowo. Poczułem się nieco dotknięty oskarżaniem mnie o sympatyzowanie z tymi gnomimi pomiotami. W końcu to przez dzielne ich zwalczanie spędziłem pół życia w Tower of London. Przez mugoli, którzy nie zasłużyli na lepsze traktowanie niż skrzaty domowe, którzy nie potrafiąc użyć magii powinni stać w hierarchii społecznej niżej od jakiegokolwiek magicznego stworzenia. Ale przez staruszka przemawiała frustracja, którą przecież znałem tak dobrze. I nie był on osobą, która zasłużyła, by się na nim wyładowywać. Jego błędem było grozić komuś różdżką. Jego prawem bronić własności, która, jeśli wierzyć w to, że go okradziono, była zagrożona. Niegrzecznie jest wchodzić do kogoś bez pukania i rzucać w niego zaklęciami tylko dlatego że najwyraźniej sobie nie życzy gości. Nie miałem jednak zamiaru nikogo pouczać o kulturze. Szczególnie, gdy na celowaniu z różdżki się zaczyna i kończy, a żadne zaklęci w stronę i tak zbędnej nam panienki przecież nie poleciało.
|Chciałam tylko przypomnieć, że na spotkaniu Rycerzy jak Tom mówił o Vitaliju, to użył jego prawdziwego imienia i nazwiska - Ignotus Mulciber. Nie czepiłabym się, ale to dla mnie ważne, żeby Ignacy nie wyszedł na idiotę. :x
Wyszarpnąłem swoją różdżkę (i choć sam byłem przed chwilą gotów zganić narwanych chłopców sam miałem ochotę miotać nią zaklęcia) i w kilku krokach zmniejszyłem odległość między mną a sprzedawcą. Koniec mojej różdżki wystrzelił w kierunku szyi nieszczęśnika.
- Ćśś - wyszeptałem. - My się grzecznie rozejrzymy i specjalnie dla ciebie zabijemy każdą szlamę, jaką po drodze znajdziemy. Każdą - położyłem nacisk na ostatnie słowo. Poczułem się nieco dotknięty oskarżaniem mnie o sympatyzowanie z tymi gnomimi pomiotami. W końcu to przez dzielne ich zwalczanie spędziłem pół życia w Tower of London. Przez mugoli, którzy nie zasłużyli na lepsze traktowanie niż skrzaty domowe, którzy nie potrafiąc użyć magii powinni stać w hierarchii społecznej niżej od jakiegokolwiek magicznego stworzenia. Ale przez staruszka przemawiała frustracja, którą przecież znałem tak dobrze. I nie był on osobą, która zasłużyła, by się na nim wyładowywać. Jego błędem było grozić komuś różdżką. Jego prawem bronić własności, która, jeśli wierzyć w to, że go okradziono, była zagrożona. Niegrzecznie jest wchodzić do kogoś bez pukania i rzucać w niego zaklęciami tylko dlatego że najwyraźniej sobie nie życzy gości. Nie miałem jednak zamiaru nikogo pouczać o kulturze. Szczególnie, gdy na celowaniu z różdżki się zaczyna i kończy, a żadne zaklęci w stronę i tak zbędnej nam panienki przecież nie poleciało.
|Chciałam tylko przypomnieć, że na spotkaniu Rycerzy jak Tom mówił o Vitaliju, to użył jego prawdziwego imienia i nazwiska - Ignotus Mulciber. Nie czepiłabym się, ale to dla mnie ważne, żeby Ignacy nie wyszedł na idiotę. :x
Beware that, when fighting monsters, you yourself do not become a monster... for when you gaze long into the abyss. The abyss gazes also into you.
Ignotus Mulciber
Zawód : pośrednik nielegalnych transakcji
Wiek : 53
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Kawaler
You’ll find my crown on the head of a creature
And my name on the lips of the dead
And my name on the lips of the dead
OPCM : 15 +1
UROKI : 15 +1
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 30 +3
ZWINNOŚĆ : 3
SPRAWNOŚĆ : 2
Genetyka : Czarodziej
Sojusznik Rycerzy Walpurgii
The member 'Vitalij Karkarow' has done the following action : rzut kością
'k100' : 32
'k100' : 32
Komis Menteur
Szybka odpowiedź