Stoliki na uboczu
AutorWiadomość
First topic message reminder :
★★
[bylobrzydkobedzieladnie]
Stoliki na uboczu
Stoliki w Dziurawym Kotle dzieliły się na te, których goście pławili się w słońcu przebijającym się z trudem przez zabrudzone szyby, na te, które stojąc w centrum sali stanowiły serce pubu, na te, które kusiły ciepłem kominka, a także na te, które ukryte przed wścibskimi oczami stały sobie spokojnie w kątach kanciastego pomieszczenia. Wysokie, miękkie fotele tak różne od drewnianych krzeseł zapewniały komfort, a obecność podtrzymujących strop belek i prowadzących na piętro schodów dodatkowo osłaniała siedzących przy owych stolikach ludzi, gwarantując prywatność. I święty spokój.
Możliwość gry w czarodziejskie oczko, darta, gargulki, kościanego pokera
Ostatnio zmieniony przez Mistrz gry dnia 25.03.22 19:19, w całości zmieniany 1 raz
The member 'Anthony Macmillan' has done the following action : Rzut kością
'k6' : 2
'k6' : 2
Fakt, może Joe nie był aż tak sławny jak jeszcze kilka lat wcześniej, kiedy robił furorę w czarodziejskich mediach i był "nową, wielką gwiazdą", ale wciąż był rozpoznawalny szczególnie w takich popularnych miejscach jak Dziurawy Kocioł w samym sercu Londynu. Jeśli Anthony chciał się wtopić w szary tłum to tutaj z Josephem u boku mogło być ciężko... choć z drugiej strony, po pierwszej fali szeptów, kiedy ścigający Zjednoczonych zajął miejsce przy stoliku na uboczu i zniknął z pola widzenia ciekawskich, czarodzieje szybko wrócili do swoich zajęć. Jeśli tylko akurat w pubie nie było jakiegoś rządnego sensacji dziennikarzyny, który akurat nie ma nic ciekawszego do roboty, to nawet ich nie obsmarują w żadnym szmatławcu.
Chyba Wright nie zorientował się, że ściska Macmillana trochę za mocno, grunt, że arystokrata wyszedł z tego cało. Zresztą mniejsza o to, bo już po chwili Joe parsknął śmiechem na to "wydrapywanie oczu".
- Na to, to się spóźniłeś jakieś sześć lat, Tony - odparł wciąż ze śmiechem, po czym nachylił się do druha i ściszył głos: - Nie mów nikomu, ale teraz są już inni na topie - mrugnął do niego porozumiewawczo i usiadł normalnie. Szczerze mówiąc, przyznawał się do tego tylko przed samym sobą, ale chyba się zaczynał starzeć, bo cieszył się, że miał już za sobą te czasy, kiedy wychodził na ulicę i momentalnie otaczał go wianuszek piszczących i skandujących jego imię fanów. Teraz też do niego podchodzili, ale normalnie - bez wydrapywania oczu innym. A sam nawet mógł sobie pospacerować jak człowiek, bez ciągłego oślepiania go fleszami. Ech, Joe, faktycznie się starzejesz...
- Osiem lat - powtórzył po nim głucho kiwając głową. Szmat czasu, choć w zasadzie wydawało się, że minęło jak z bicza strzelił. Niezliczone treningi, całe mnóstwo meczów krajowych i wyjazdowych... hektolitry wypitych alkoholi. Choć zapewne nie takich wyszukanych, jakimi raczył się Anthony.
Uśmiechnął się na słowa starego przyjaciela i wypił jego zdrowie. Przyda mu się, jeśli wciąż chciał się raczyć wysokoprocentowymi trunkami z najwyższej półki.
Głośno odstawił pustą szklankę i kiwnął głową, kiedy Macmillan wyciągnął karty. W sumie dawno w nic nie grał, czas sprawdzić czy nadal ma w nich szczęście. Podwinął rękawy koszuli coby było mu wygodniej (i żeby przypadkiem Anthony nie zarzucił mu jakiegoś oszustwa).
- A więc to Jugosławia skradła twoje serce...? - uśmiechnął się pod nosem, kiedy Anthony skończył wymieniać te wszystkie kraje, z których części Joe chyba nie umiałby nawet umiejscowić na mapie. Rosję znał, a jakże, mieli tam mecz czy trzy, ale Polska? Albo Albania?
Sięgnął po kartę.
- To co to za alkohol? - zagadnął z ciekawości.
Chyba Wright nie zorientował się, że ściska Macmillana trochę za mocno, grunt, że arystokrata wyszedł z tego cało. Zresztą mniejsza o to, bo już po chwili Joe parsknął śmiechem na to "wydrapywanie oczu".
- Na to, to się spóźniłeś jakieś sześć lat, Tony - odparł wciąż ze śmiechem, po czym nachylił się do druha i ściszył głos: - Nie mów nikomu, ale teraz są już inni na topie - mrugnął do niego porozumiewawczo i usiadł normalnie. Szczerze mówiąc, przyznawał się do tego tylko przed samym sobą, ale chyba się zaczynał starzeć, bo cieszył się, że miał już za sobą te czasy, kiedy wychodził na ulicę i momentalnie otaczał go wianuszek piszczących i skandujących jego imię fanów. Teraz też do niego podchodzili, ale normalnie - bez wydrapywania oczu innym. A sam nawet mógł sobie pospacerować jak człowiek, bez ciągłego oślepiania go fleszami. Ech, Joe, faktycznie się starzejesz...
- Osiem lat - powtórzył po nim głucho kiwając głową. Szmat czasu, choć w zasadzie wydawało się, że minęło jak z bicza strzelił. Niezliczone treningi, całe mnóstwo meczów krajowych i wyjazdowych... hektolitry wypitych alkoholi. Choć zapewne nie takich wyszukanych, jakimi raczył się Anthony.
Uśmiechnął się na słowa starego przyjaciela i wypił jego zdrowie. Przyda mu się, jeśli wciąż chciał się raczyć wysokoprocentowymi trunkami z najwyższej półki.
Głośno odstawił pustą szklankę i kiwnął głową, kiedy Macmillan wyciągnął karty. W sumie dawno w nic nie grał, czas sprawdzić czy nadal ma w nich szczęście. Podwinął rękawy koszuli coby było mu wygodniej (i żeby przypadkiem Anthony nie zarzucił mu jakiegoś oszustwa).
- A więc to Jugosławia skradła twoje serce...? - uśmiechnął się pod nosem, kiedy Anthony skończył wymieniać te wszystkie kraje, z których części Joe chyba nie umiałby nawet umiejscowić na mapie. Rosję znał, a jakże, mieli tam mecz czy trzy, ale Polska? Albo Albania?
Sięgnął po kartę.
- To co to za alkohol? - zagadnął z ciekawości.
Beat back those Bludgers, boys,
and chuck that Quaffle here
No team can ever best the best of Puddlemere!
No team can ever best the best of Puddlemere!
Joseph Wright
Zawód : Bezrobotny
Wiek : 28 lat
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Kawaler
What if I'm far from home?
Oh, brother I will hear you call.
What if I lose it all?
Oh, sister I will help you out!
Oh, if the sky comes falling down, for you, there’s nothing in this world I wouldn’t do.
Oh, brother I will hear you call.
What if I lose it all?
Oh, sister I will help you out!
Oh, if the sky comes falling down, for you, there’s nothing in this world I wouldn’t do.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
The member 'Joseph Wright' has done the following action : Rzut kością
'k6' : 3
'k6' : 3
Obserwował uważnie zainteresowanie, jakim otoczenie obdarzało Josepha, a także to jak powolnie się ono zmniejszało, gdy tylko dochodził do stolika. Mógł mieć tylko nadzieję, że nikt nie będzie im przeszkadzać w rozmowie, chociaż byłby w stanie to zrozumieć. Z głupim uśmiechem na twarzy przyjął także słowa Wrighta. Może obecnie, jakieś „świeżynki” były na topie, ale starych gwiazd tak szybko się nie zapominało. W takich czasach jak te, nawet czarodzieje chcieli poszukiwać neutralnych tematów, które mogłyby być ucieczką od niepewnej teraźniejszości, a takim mógł być chociażby Quidditch i starzy, dobrzy zawodnicy. Po co więc zachowywać się tak skromnie i udawać, że jest się „nikim” , skoro przed chwilą obydwoje byli świadkami tego jak potrafią zachowywać się fani?
– Już nie bądź taki – wywrócił oczami. – Nadal jesteś na topie, wiemy o tym obydwoje. Poza tym, nie jesteś w końcu emerytem, nadal latasz i grasz.
On sam oddałby wiele, żeby być na pozycji Josepha. Bycie ścigającym Zjednoczonych było jego największym marzeniem z młodości. Tej pięknej, spokojnej młodości, nawet jeżeli miała ona miejsce w najgorszych latach obydwu wojen. To nie było ważne. Ważne były marzenia, bo w końcu ile się namarzył w Hogwarcie. Ile czasu spędził na boisku oraz na oglądaniu półek z trofeami… ech. Teraz to inni się spełniali w marzeniach, a on skończył w alkoholach, które choć były jego pasją, to nie dawały mu aż tyle przyjemności, ile mógłby mu dawać Quidditch. Pomyśleć, że wszystko pękło przez jeden nieszczęśliwy upadek i przerażenie matuchny. Pomyśleć, że gdyby nie to, nie zachwyciłby się pewnie tą mugolaczką… może teraz nie zapijałby smutków… nie, nie, nie. To myślenie nie schodziło na dobre tory. Musiał jednak przyznać, choć może nie było to właściwie, że trochę zazdrościł swojemu druhowi sukcesu, którego on nie był w stanie osiągnąć. Nie teraz.
Dobrze więc, że się spotkali przy kieliszku i kartach. Dobrze, że mogli porozmawiać po tylu latach niewidzenia się. Minęło osiem lat, które wydawały się być krótkim okresem, biorąc pod uwagę to, ile mogli teoretycznie przeżyć. Z drugiej strony te osiem lat wiele zmieniało. Obydwoje wiele przeszli, obydwoje się postarzeli, co było szczególnie widoczne po ich twarzach. Każdy z nich przeżywał inne historie, a to, co przesyłali sobie listownie było tylko marną cząstką tego, co mogli sobie opowiedzieć w cztery oczy. Wszystko się zmieniło. Londyn, Anglia, Wielka Brytania ogólnie, oni sami, ich towarzystwo… można by było wymieniać w nieskończoność. Idea napicia się i pogrania wydawała się dobrym pretekstem, żeby spróbować naprawić tę długą nieobecność. Po pierwszym kieliszku, postanowił szybko uzupełnić braki.
– Tak, w pewnym sensie – odpowiedział mu na pytanie o Jugosławię. – Chociaż inne kraje też mi je skradły, na przykład Bułgaria – kontynuował. – Mają tam świetne alkohole, mówię tobie. To znaczy w ogóle na południu, właśnie w Jugosławii i Bułgarii. Jeden z nich nazywa się rakija. To dość mocny alkohol. W pewnym sensie przypomina wódkę, ale… nie do końca. Pije się go z przyjemnością, nie to, co właśnie wódeczkę, no i pali w gardle, ale trochę słabiej od naszej ognistej. Robią ją z różnych owoców, najbardziej popularna wersja tego alkoholu to chyba rakija z winogron, ale mi osobiście podobała się ta z gruszek. – Wyjaśniał, a przy tym raczył się whisky. Wtedy właśnie pociągnął kartę, a widząc, że trafił na dziesiątkę uśmiechnął się. – O, ale mi się trafiło! - Zaraz jednak kontynuował swój krótki alkoholowy wykład: – Każdy może sobie zrobić taki alkohol w domu, ale ważne, żeby się palił i nie pozostawiał cukru. Muszę kiedyś spróbować go zrobić, to bym cię zaprosił i byśmy spróbowali czy dobry. Mniejsza o to – dodał, znowu popijając whisky i delikatnie się krzywiąc, czując jak ta wypala mu gardło. Zamilknął na chwilę. Nie chciał mówić tylko o sobie. – Gadaj co u ciebie? Jak drużyna? – Zaraz za tym pytaniem sięgnął po kolejną kartę.
| 10
– Już nie bądź taki – wywrócił oczami. – Nadal jesteś na topie, wiemy o tym obydwoje. Poza tym, nie jesteś w końcu emerytem, nadal latasz i grasz.
On sam oddałby wiele, żeby być na pozycji Josepha. Bycie ścigającym Zjednoczonych było jego największym marzeniem z młodości. Tej pięknej, spokojnej młodości, nawet jeżeli miała ona miejsce w najgorszych latach obydwu wojen. To nie było ważne. Ważne były marzenia, bo w końcu ile się namarzył w Hogwarcie. Ile czasu spędził na boisku oraz na oglądaniu półek z trofeami… ech. Teraz to inni się spełniali w marzeniach, a on skończył w alkoholach, które choć były jego pasją, to nie dawały mu aż tyle przyjemności, ile mógłby mu dawać Quidditch. Pomyśleć, że wszystko pękło przez jeden nieszczęśliwy upadek i przerażenie matuchny. Pomyśleć, że gdyby nie to, nie zachwyciłby się pewnie tą mugolaczką… może teraz nie zapijałby smutków… nie, nie, nie. To myślenie nie schodziło na dobre tory. Musiał jednak przyznać, choć może nie było to właściwie, że trochę zazdrościł swojemu druhowi sukcesu, którego on nie był w stanie osiągnąć. Nie teraz.
Dobrze więc, że się spotkali przy kieliszku i kartach. Dobrze, że mogli porozmawiać po tylu latach niewidzenia się. Minęło osiem lat, które wydawały się być krótkim okresem, biorąc pod uwagę to, ile mogli teoretycznie przeżyć. Z drugiej strony te osiem lat wiele zmieniało. Obydwoje wiele przeszli, obydwoje się postarzeli, co było szczególnie widoczne po ich twarzach. Każdy z nich przeżywał inne historie, a to, co przesyłali sobie listownie było tylko marną cząstką tego, co mogli sobie opowiedzieć w cztery oczy. Wszystko się zmieniło. Londyn, Anglia, Wielka Brytania ogólnie, oni sami, ich towarzystwo… można by było wymieniać w nieskończoność. Idea napicia się i pogrania wydawała się dobrym pretekstem, żeby spróbować naprawić tę długą nieobecność. Po pierwszym kieliszku, postanowił szybko uzupełnić braki.
– Tak, w pewnym sensie – odpowiedział mu na pytanie o Jugosławię. – Chociaż inne kraje też mi je skradły, na przykład Bułgaria – kontynuował. – Mają tam świetne alkohole, mówię tobie. To znaczy w ogóle na południu, właśnie w Jugosławii i Bułgarii. Jeden z nich nazywa się rakija. To dość mocny alkohol. W pewnym sensie przypomina wódkę, ale… nie do końca. Pije się go z przyjemnością, nie to, co właśnie wódeczkę, no i pali w gardle, ale trochę słabiej od naszej ognistej. Robią ją z różnych owoców, najbardziej popularna wersja tego alkoholu to chyba rakija z winogron, ale mi osobiście podobała się ta z gruszek. – Wyjaśniał, a przy tym raczył się whisky. Wtedy właśnie pociągnął kartę, a widząc, że trafił na dziesiątkę uśmiechnął się. – O, ale mi się trafiło! - Zaraz jednak kontynuował swój krótki alkoholowy wykład: – Każdy może sobie zrobić taki alkohol w domu, ale ważne, żeby się palił i nie pozostawiał cukru. Muszę kiedyś spróbować go zrobić, to bym cię zaprosił i byśmy spróbowali czy dobry. Mniejsza o to – dodał, znowu popijając whisky i delikatnie się krzywiąc, czując jak ta wypala mu gardło. Zamilknął na chwilę. Nie chciał mówić tylko o sobie. – Gadaj co u ciebie? Jak drużyna? – Zaraz za tym pytaniem sięgnął po kolejną kartę.
| 10
Каранфиле, цвијеће моје
да сам Богд'о сјеме твоје.
Ја бих знао гдје бих цвао,
мојој драгој под пенџере.
Кад ми драга иде спати,
каранфил ће мирисати,
моја драга уздисати
да сам Богд'о сјеме твоје.
Ја бих знао гдје бих цвао,
мојој драгој под пенџере.
Кад ми драга иде спати,
каранфил ће мирисати,
моја драга уздисати
Anthony Macmillan
Zawód : Podróżnik i wynalazca nowych magicznych alkoholi dla Macmillan's Firewhisky
Wiek : 32
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Żonaty
Na zdrowie i do grobu
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
The member 'Anthony Macmillan' has done the following action : Rzut kością
'k6' : 6
'k6' : 6
Och, nikim to Joe nie jest, fakt, wciąż jest sławny... po prostu nie aż tak jak kiedyś. Inaczej, o. Teraz miał mniejsze grono fanów, ale byli "jego". Wierni fani, których twarze nawet rozpoznawał w tłumie, kiedy dopychali się właśnie do niego. To było chyba nawet lepsze od bycia gwiazdą na wielką skalę tak jak kiedyś.
- Wiadomo! - przyznał mu od razu rację z szerokim uśmiechem. Jeszcze na emeryturę się nie wybierał, choć młodsi zawodnicy z innych drużyn złośliwie mu to proponowali. Zero poszanowania dla doświadczenia. Zero.
- Ale wydrapywanie sobie oczu przez fanki mam już za sobą - zakończył pogodnie i parsknął śmiechem - na szczęście - dodał, bo czasami nawet on uznawał pewne sytuacje z przeszłości za nieprzyjemne. Kobiety potrafiły być bardziej agresywne i... przerażające niż mężczyźni - tego się zdążył nauczyć. Nie widziały w każdym razie żadnego problemu w używaniu tych swoich szponów podczas konfliktów, ciągnięcia za włosy i cholera wie czego jeszcze.
W każdym razie rozmowa szybko zeszła na przyjemniejsze tematy, a więc na te związane z alkoholem. To znaczy z podróżami, oczywiście. Sam również zdążył wyjechać sporo razy z kraju na międzynarodowe mecze i choć, oczywiście, wygraną, przegraną i remis się oblewało... to jednak jego zdaniem delikatnie i za krótko. Na degustację różnych regionalnych alkoholi zazwyczaj nie starczało czasu. A szkoda, bo najwyraźniej były dobre, skoro Anthony tak mówił. On się w końcu znał.
- Rakija - powtórzył, coby mu lepiej zapadło w pamięć. Jak następnym razem będą mieć rozgrywkę w Bułgarii, to koniecznie trzeba będzie spróbować.
- Wprawdzie nie przepadam za połączeniem owoców i alkoholu - wtrącił obserwując jak wyciąganą przez Antka i przez siebie kartę. Kiepsko, naprawdę kiepsko...
- ...ale skoro mówisz, że taka dobra, to ci zaufam. A jak jeszcze ty ją zmajstrujesz... - potrząsnął głową z uśmiechem. - Możesz na mnie liczyć: zdegustuję, ocenię, zrecenzuję... co tylko chcesz - zapewnił i sam też się napił ze swojej szklaneczki. Zapytany zaś o siebie tylko machnął ręką. Wprawdzie już otwierał usta, żeby coś powiedzieć, ale zobaczył, że Anthony wyciągnął asa z talii i wybałuszył na niego oczy.
- No coś ty?! Już ograłeś starego druha? Nawet żeśmy porządnie nie pograli - poskarżył się teatralnie oburzony i westchnął, ale szybko zebrał karty i zabrał się za tasowanie. - Mogę liczyć na rewanż, co? Nie chcę stąd wyjść sam z jakimś paskudztwem na ryju - dodał rozbawiony. W zasadzie nie chciał wiedzieć jaka kara go czeka za przegraną.
Przetasował, ustawił stosik kart i sięgnął po pierwszą z nich. Skoro wcześniej Macmillan zaczynał, to teraz jego kolej.
- A u mnie? Co u mnie może być...? O anomaliach na pewno wiesz. Powoli się przechodzi z nimi na porządek dzienny, ale początki były straszne. Szczególnie jeśli chodzi o mugoli, a ja mieszkam w mugolskiej wiosce - skrzywił się lekko na wspomnienie tego jak w końcu tam dotarł na początku maja. - Nie wiem, minęło już tyle czasu. Tyle czasu, Anthony, a nadal nie wiadomo co się tak właściwie stało i jak naprawić całą tą magię...? - pokręcił głową z niedowierzaniem. - Mam wrażenie, że Ministerstwo coś ukrywa. Coś bardzo złego i mrocznego. Do mugoli też podchodzi jak psidwak do szpiczaka, a wychodzi na to, że zawinili czarodzieje i w gruncie rzeczy to mugole najbardziej na tym cierpią - nie ściszał głosu, choć zapewne powinien. Każdy inny czarodziej uważałby na słowa w takim miejscu, no ale... Joe nigdy się nie krył ze swoim zdaniem w takich tematach, a czas i miejsce nie miało dla niego najmniejszego znaczenia. Zamilkł na chwilę zamyślony.
- Wybacz, jeszcze o ponurych sprawach będzie czas rozmawiać - zreflektował się nagle i nawet uśmiechnął. - Są też dobre wiadomości. Treningi przebiegają nam już całkiem sprawnie mimo anomalii i pniemy się w górę tabeli jeśli chodzi o rozgrywki. Wprawdzie co poniektórzy musieli się nauczyć wiązania butów bez użycia magii, ale myślę, że wyszło im to na dobre - parsknął śmiechem. - Brett chyba pobił rekordy w bezmyślnym czarowaniu i dostawaniu za to nauczek w postaci anomalii - wyjaśnił swoje rozbawienie. Mówił rzecz jasna o Robercie Brett drugim pałkarzu Zjednoczonych. - Trener wpadał w szał za każdym razem, kiedy Rob wchodził na boisko z kaskadą krwi tryskającą z nosa, bo zamiast sięgnąć po swoją torbę, próbował ją przywoływać magicznie - Joe wciąż uważał te akcje za wybitnie zabawne, ale cóż... grunt, że po tych kilku miesiącach nawet Brett zaczął oszczędzać swoją różdżkę... i nerwy trenera.
- 1 rzut - kara
- 2 rzut - wyciągnięta karta
- Wiadomo! - przyznał mu od razu rację z szerokim uśmiechem. Jeszcze na emeryturę się nie wybierał, choć młodsi zawodnicy z innych drużyn złośliwie mu to proponowali. Zero poszanowania dla doświadczenia. Zero.
- Ale wydrapywanie sobie oczu przez fanki mam już za sobą - zakończył pogodnie i parsknął śmiechem - na szczęście - dodał, bo czasami nawet on uznawał pewne sytuacje z przeszłości za nieprzyjemne. Kobiety potrafiły być bardziej agresywne i... przerażające niż mężczyźni - tego się zdążył nauczyć. Nie widziały w każdym razie żadnego problemu w używaniu tych swoich szponów podczas konfliktów, ciągnięcia za włosy i cholera wie czego jeszcze.
W każdym razie rozmowa szybko zeszła na przyjemniejsze tematy, a więc na te związane z alkoholem. To znaczy z podróżami, oczywiście. Sam również zdążył wyjechać sporo razy z kraju na międzynarodowe mecze i choć, oczywiście, wygraną, przegraną i remis się oblewało... to jednak jego zdaniem delikatnie i za krótko. Na degustację różnych regionalnych alkoholi zazwyczaj nie starczało czasu. A szkoda, bo najwyraźniej były dobre, skoro Anthony tak mówił. On się w końcu znał.
- Rakija - powtórzył, coby mu lepiej zapadło w pamięć. Jak następnym razem będą mieć rozgrywkę w Bułgarii, to koniecznie trzeba będzie spróbować.
- Wprawdzie nie przepadam za połączeniem owoców i alkoholu - wtrącił obserwując jak wyciąganą przez Antka i przez siebie kartę. Kiepsko, naprawdę kiepsko...
- ...ale skoro mówisz, że taka dobra, to ci zaufam. A jak jeszcze ty ją zmajstrujesz... - potrząsnął głową z uśmiechem. - Możesz na mnie liczyć: zdegustuję, ocenię, zrecenzuję... co tylko chcesz - zapewnił i sam też się napił ze swojej szklaneczki. Zapytany zaś o siebie tylko machnął ręką. Wprawdzie już otwierał usta, żeby coś powiedzieć, ale zobaczył, że Anthony wyciągnął asa z talii i wybałuszył na niego oczy.
- No coś ty?! Już ograłeś starego druha? Nawet żeśmy porządnie nie pograli - poskarżył się teatralnie oburzony i westchnął, ale szybko zebrał karty i zabrał się za tasowanie. - Mogę liczyć na rewanż, co? Nie chcę stąd wyjść sam z jakimś paskudztwem na ryju - dodał rozbawiony. W zasadzie nie chciał wiedzieć jaka kara go czeka za przegraną.
Przetasował, ustawił stosik kart i sięgnął po pierwszą z nich. Skoro wcześniej Macmillan zaczynał, to teraz jego kolej.
- A u mnie? Co u mnie może być...? O anomaliach na pewno wiesz. Powoli się przechodzi z nimi na porządek dzienny, ale początki były straszne. Szczególnie jeśli chodzi o mugoli, a ja mieszkam w mugolskiej wiosce - skrzywił się lekko na wspomnienie tego jak w końcu tam dotarł na początku maja. - Nie wiem, minęło już tyle czasu. Tyle czasu, Anthony, a nadal nie wiadomo co się tak właściwie stało i jak naprawić całą tą magię...? - pokręcił głową z niedowierzaniem. - Mam wrażenie, że Ministerstwo coś ukrywa. Coś bardzo złego i mrocznego. Do mugoli też podchodzi jak psidwak do szpiczaka, a wychodzi na to, że zawinili czarodzieje i w gruncie rzeczy to mugole najbardziej na tym cierpią - nie ściszał głosu, choć zapewne powinien. Każdy inny czarodziej uważałby na słowa w takim miejscu, no ale... Joe nigdy się nie krył ze swoim zdaniem w takich tematach, a czas i miejsce nie miało dla niego najmniejszego znaczenia. Zamilkł na chwilę zamyślony.
- Wybacz, jeszcze o ponurych sprawach będzie czas rozmawiać - zreflektował się nagle i nawet uśmiechnął. - Są też dobre wiadomości. Treningi przebiegają nam już całkiem sprawnie mimo anomalii i pniemy się w górę tabeli jeśli chodzi o rozgrywki. Wprawdzie co poniektórzy musieli się nauczyć wiązania butów bez użycia magii, ale myślę, że wyszło im to na dobre - parsknął śmiechem. - Brett chyba pobił rekordy w bezmyślnym czarowaniu i dostawaniu za to nauczek w postaci anomalii - wyjaśnił swoje rozbawienie. Mówił rzecz jasna o Robercie Brett drugim pałkarzu Zjednoczonych. - Trener wpadał w szał za każdym razem, kiedy Rob wchodził na boisko z kaskadą krwi tryskającą z nosa, bo zamiast sięgnąć po swoją torbę, próbował ją przywoływać magicznie - Joe wciąż uważał te akcje za wybitnie zabawne, ale cóż... grunt, że po tych kilku miesiącach nawet Brett zaczął oszczędzać swoją różdżkę... i nerwy trenera.
- 1 rzut - kara
- 2 rzut - wyciągnięta karta
Beat back those Bludgers, boys,
and chuck that Quaffle here
No team can ever best the best of Puddlemere!
No team can ever best the best of Puddlemere!
Joseph Wright
Zawód : Bezrobotny
Wiek : 28 lat
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Kawaler
What if I'm far from home?
Oh, brother I will hear you call.
What if I lose it all?
Oh, sister I will help you out!
Oh, if the sky comes falling down, for you, there’s nothing in this world I wouldn’t do.
Oh, brother I will hear you call.
What if I lose it all?
Oh, sister I will help you out!
Oh, if the sky comes falling down, for you, there’s nothing in this world I wouldn’t do.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
The member 'Joseph Wright' has done the following action : Rzut kością
#1 'k6' : 1
--------------------------------
#2 'k6' : 3
#1 'k6' : 1
--------------------------------
#2 'k6' : 3
Zaśmiał się przyjaźnie, słysząc odpowiedź przyjaciela. Ech, fanki. Co kobiety potrafiły zrobić dla chwili pojawienia się w kręgu swojego idola i zabłyśnięcia przy nim było rzeczą trudną do zrozumienia i wytłumaczenia. On sam mógł się jedynie domyślać co to znaczy być w pobliżu kobiety zdolnej do wydrapania oczu innym, byleby stanąć obok kogoś sławnego, bo nigdy nie był naocznym świadkiem takiego zajścia, które opisywał Joseph. Nigdy też nie stał się ofiarą takowej fanki, za co mógł jedynie podziękować. Cieszył się więc z tego, że „tłum” w Dziurawym Kotle znacznie się uspokoił, a chwilowa fala entuzjazmu zamieniła się jedynie w ukradkowe spojrzenia w ich stronę. Ważne było to, że Joseph zdawał się czuć w tym otoczeniu bezpiecznie i w pewnym sensie na uboczu, no i że mogli na spokojnie ze sobą rozmawiać.
– Przynajmniej masz od czasu do czasu kobiety wokół siebie – stwierdził w końcu. Na skrajne przypadki można było narzekać, ale jego praca miała też zalety. Co prawda nie zazdrościł Wrightowi aż tak wielkiego zainteresowania, ale… może jednak? Tak troszeczkę? Który mężczyzna nie chciałby choć na jeden dzień stanąć w jego miejscu? Może to bardziej chodziło o bycie w drużynie Zjednoczonych? Sam nie potrafił stwierdzić.
Kiwnął mu, gdy ten powtórzył nazwę wspomnianego alkoholu. Słysząc jego sceptyczne nastawienie, uśmiechnął się tylko. Właśnie dlatego człowiek wymyślił wiele rodzajów tego płynnego „szczęścia”, a czasem i „nieszczęścia”, żeby każdy miał coś dla siebie. Ale warto było próbować obcych smaków. Co prawda, Anthony nie próbował jej jeszcze destylować rakii, ale dostał przepis od jego dobrego człowieka, którego spotkał właśnie na Bałkanach… Wystarczyło tylko trochę uaktywnić wujków do pomocy i można by było spróbować wytworzyć pierwszą partię tego wyjątkowo pysznego alkoholu, tym bardziej, że posiadał do tego odpowiedni sprzęt.
– Jak tylko uda nam się ją wykombinować, zaproszę cię – odpowiedział mu. – Tylko nie bądź dla mnie zbyt krytyczny. Mistrzem alkoholi nie jestem, dopiero się staram – przypomniał mu. Wzniósł szklankę, jak gdyby chciał wznieść toast i wypił to co miał, zaraz rozlewając kolejną dawkę whisky.
Z zaskoczeniem na twarzy przyjął asa, którego wyciągnął. Zarechotał cicho. A to szczęście! Dwie karty i koniec. Dwie! To jeszcze nigdy mu się nie zdarzyło. Tym bardziej chciało mu się śmiać, gdy usłyszał reakcję Wrighta. Fakt, dzisiejsze spotkanie nie mogło skończyć się tylko na jednej wyjątkowo krótkiej partyjce. Tym bardziej, że efekty ich przegranych mogły być wyjątkowo zabawne.
– Oczywiście. Mamy przecież całą noc! A swoją drogą… twoje czoło zaczyna stawać się trochę… zielone – parsknął śmiechem, zauważając pierwsze objawy zielonej wysypki.
Nie mógł jednak śmiać się w nieskończoność. Teraz dopiero schodzili na poważniejsze tematy. Anomalie dokuczały każdemu. O tak, doskonale pamiętał, jak pewnego dnia magia odbiła się na nim w postaci okropnej czarnej mazi. Mugole mieli więc tym gorzej, że anomalie działały na nich na każdym kroku. Westchnął ciężko. Dobrym pytaniem było też to ile Ministerstwo wiedziało na temat tego, co się stało, że Wielka Brytania została pochłonięta takim zjawiskiem. Czego nie chciało powiedzieć, no i dlaczego stało się ofiarą szatańskiej pożogi.
– Nie wiem co ukrywają, bo wiesz jakie mam nastawienie do MM… ale coś w tym jest – przyznał. – I wcale bym się nie zdziwił, gdyby ta przeklęta instytucja coś ukrywała. Ale co możemy na to poradzić? – I on nie ściszał głosu, choć na pewno nie się nie wydzierał. Spojrzał nieco zdołowany na Josepha. – Najważniejsze to jakoś im pomóc, o ile w ogóle można – dodał, mając na myśli mugoli. – I nie musisz mnie przepraszać. Właśnie dlatego się spotkaliśmy, żeby sobie porozmawiać – uśmiechnął się słabo.
Musiał jednak przyznać, że lekkiej historii o upartym Robie słuchało się zupełnie przyjemniej niż historii o anomaliach, nawet jeżeli obie były ze sobą powiązane. Uśmiechnął się głupio i śmiał od czasu do czasu. Nie mógł jednak winić pałkarza Zjednoczonych za takie drobnostki. On sam czasem czarował licząc cicho na to, że nic mu się nie stanie… I póty co, wszystko był z nim w należytym porządku. Jeszcze.
– Nie wiń chłopaka. Ja ostatnio trochę się oswoiłem z myślą o anomaliach i nabrałem większej pewności do różdżki. Chociaż sam staram się ograniczać na tyle, na ile mogę. – Po tych słowach wyciągnął kartę.
– Przynajmniej masz od czasu do czasu kobiety wokół siebie – stwierdził w końcu. Na skrajne przypadki można było narzekać, ale jego praca miała też zalety. Co prawda nie zazdrościł Wrightowi aż tak wielkiego zainteresowania, ale… może jednak? Tak troszeczkę? Który mężczyzna nie chciałby choć na jeden dzień stanąć w jego miejscu? Może to bardziej chodziło o bycie w drużynie Zjednoczonych? Sam nie potrafił stwierdzić.
Kiwnął mu, gdy ten powtórzył nazwę wspomnianego alkoholu. Słysząc jego sceptyczne nastawienie, uśmiechnął się tylko. Właśnie dlatego człowiek wymyślił wiele rodzajów tego płynnego „szczęścia”, a czasem i „nieszczęścia”, żeby każdy miał coś dla siebie. Ale warto było próbować obcych smaków. Co prawda, Anthony nie próbował jej jeszcze destylować rakii, ale dostał przepis od jego dobrego człowieka, którego spotkał właśnie na Bałkanach… Wystarczyło tylko trochę uaktywnić wujków do pomocy i można by było spróbować wytworzyć pierwszą partię tego wyjątkowo pysznego alkoholu, tym bardziej, że posiadał do tego odpowiedni sprzęt.
– Jak tylko uda nam się ją wykombinować, zaproszę cię – odpowiedział mu. – Tylko nie bądź dla mnie zbyt krytyczny. Mistrzem alkoholi nie jestem, dopiero się staram – przypomniał mu. Wzniósł szklankę, jak gdyby chciał wznieść toast i wypił to co miał, zaraz rozlewając kolejną dawkę whisky.
Z zaskoczeniem na twarzy przyjął asa, którego wyciągnął. Zarechotał cicho. A to szczęście! Dwie karty i koniec. Dwie! To jeszcze nigdy mu się nie zdarzyło. Tym bardziej chciało mu się śmiać, gdy usłyszał reakcję Wrighta. Fakt, dzisiejsze spotkanie nie mogło skończyć się tylko na jednej wyjątkowo krótkiej partyjce. Tym bardziej, że efekty ich przegranych mogły być wyjątkowo zabawne.
– Oczywiście. Mamy przecież całą noc! A swoją drogą… twoje czoło zaczyna stawać się trochę… zielone – parsknął śmiechem, zauważając pierwsze objawy zielonej wysypki.
Nie mógł jednak śmiać się w nieskończoność. Teraz dopiero schodzili na poważniejsze tematy. Anomalie dokuczały każdemu. O tak, doskonale pamiętał, jak pewnego dnia magia odbiła się na nim w postaci okropnej czarnej mazi. Mugole mieli więc tym gorzej, że anomalie działały na nich na każdym kroku. Westchnął ciężko. Dobrym pytaniem było też to ile Ministerstwo wiedziało na temat tego, co się stało, że Wielka Brytania została pochłonięta takim zjawiskiem. Czego nie chciało powiedzieć, no i dlaczego stało się ofiarą szatańskiej pożogi.
– Nie wiem co ukrywają, bo wiesz jakie mam nastawienie do MM… ale coś w tym jest – przyznał. – I wcale bym się nie zdziwił, gdyby ta przeklęta instytucja coś ukrywała. Ale co możemy na to poradzić? – I on nie ściszał głosu, choć na pewno nie się nie wydzierał. Spojrzał nieco zdołowany na Josepha. – Najważniejsze to jakoś im pomóc, o ile w ogóle można – dodał, mając na myśli mugoli. – I nie musisz mnie przepraszać. Właśnie dlatego się spotkaliśmy, żeby sobie porozmawiać – uśmiechnął się słabo.
Musiał jednak przyznać, że lekkiej historii o upartym Robie słuchało się zupełnie przyjemniej niż historii o anomaliach, nawet jeżeli obie były ze sobą powiązane. Uśmiechnął się głupio i śmiał od czasu do czasu. Nie mógł jednak winić pałkarza Zjednoczonych za takie drobnostki. On sam czasem czarował licząc cicho na to, że nic mu się nie stanie… I póty co, wszystko był z nim w należytym porządku. Jeszcze.
– Nie wiń chłopaka. Ja ostatnio trochę się oswoiłem z myślą o anomaliach i nabrałem większej pewności do różdżki. Chociaż sam staram się ograniczać na tyle, na ile mogę. – Po tych słowach wyciągnął kartę.
Каранфиле, цвијеће моје
да сам Богд'о сјеме твоје.
Ја бих знао гдје бих цвао,
мојој драгој под пенџере.
Кад ми драга иде спати,
каранфил ће мирисати,
моја драга уздисати
да сам Богд'о сјеме твоје.
Ја бих знао гдје бих цвао,
мојој драгој под пенџере.
Кад ми драга иде спати,
каранфил ће мирисати,
моја драга уздисати
Anthony Macmillan
Zawód : Podróżnik i wynalazca nowych magicznych alkoholi dla Macmillan's Firewhisky
Wiek : 32
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Żonaty
Na zdrowie i do grobu
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
The member 'Anthony Macmillan' has done the following action : Rzut kością
'k6' : 3
'k6' : 3
Tak, w sumie to zabawne jak przesuwają się granice prywatności po tym jak się człowiek staje wielką gwiazdą i kiedy jego sława trochę maleje. Kiedyś, gdy tylko marzyła mu się kariera w Zjednoczonych z Puddlemere nikt go specjalnie nie zauważał, kiedy wchodził do pubu, kiedy stał się rozpoznawalnym zawodnikiem, to w zasadzie nie było baru, w którym jego wejście nie oznaczałoby wielkiego widowiska, a teraz...? A teraz był zauważany, ale szybko wszyscy wracali do swoich spraw. Tak, czuł się tu swobodnie i bezpiecznie. Przywykł też do myśli, że wszędzie mógł się znaleźć ktoś podsłuchujący jego rozmowę, o której później (zazwyczaj w dość zmodyfikowanej formie) mógł później przeczytać w jakimś szmatławcu - szczerze mówiąc tym nigdy specjalnie się nie przejmował. Gdyby to robił, zapewne obecnie nie byłby przy zdrowych zmysłach.
Parsknął serdecznym śmiechem na słowa Anthony'ego.
- Na szczęście kobiety to nie ginący gatunek i ma się je wokół siebie nieustannie, bez względu na to czy jest się sławnym czy nie, przyjacielu - odrzekł mu wesoło. Świat byłby bardzo smutnym miejscem, gdyby z kobietami mieli do czynienia tylko i wyłącznie sławni ludzie. Nawet Joey tak uważał. Kobiety, sport, alkohol - to właśnie kwintesencja życia, prawda? I dlatego ich kwestię należało traktować bardzo, bardo poważnie - Joe tak robił, dlatego kiedy Macmillan wspomniał o krytyce jego dzieła, zmarszczył lekko brwi.
- O nie, Anthony, znasz mnie: powiem szczerze, bez żadnego owijania w pelerynę niewidkę. Co więcej, mogę ci obiecać, że będę jeszcze bardziej wymagającym degustatorem niż przy kimkolwiek innym. Obaj wiemy, że jesteś w stanie wyczarować coś wspaniałego - trunek z najwyższej półki. Dlatego nie pozwolę ci osiąść na laurach po uwarzeniu czegoś przeciętnego - oświadczył z powagą i potrząsnął głową. - Więc jak liczysz na jakąś miłą opinię dlatego, bo dopiero się uczysz, to na mnie nie licz - dodał, coby Anthony nie miał złudzeń. Nie będzie głaskania po główce i słodzenia, ale degustacja z prawdziwego zdarzenia. Cóż, za to mógł mieć pewność, że jak Joe po niej stwierdzi, że ta cała rakija jest wyśmienita, to nie będzie w tym żadnej przesady czy "bycia miłym", ale faktycznie taka będzie.
Zielone czoło, tak? A więc to była jego kara za przegraną? Potarł je dłonią, jakby od tego wysypka miała zniknąć, ale szybko dał sobie spokój. A Anthony... niech się śmieje, a co! Niech się śmieje póki może, bo tym razem to Joe miał zamiar wygrać potyczkę! Zauważając więc, że przyjaciel również wyciągnął z talii waleta, sam sięgnął po kolejną kartę.
- Nie winię, nie winię, tylko sam pomyśl: czarodzieje tak się przyzwyczaili do czarowania i wyręczania się we wszystkim magią, że teraz ciężko im się przestawić. I nawet nie mówię tu o jakichś skomplikowanych czy męczących czynnościach! Sam się na początku wyłożyłem, próbując zapalić ogień w kominku oczywiście przy pomocy różdżki - zaśmiał się na to wspomnienie, kiedy z kominka zamiast płomieni buchnęło na niego... konfetti. To było miesiąc temu, a nadal znajdował je w różnych częściach domu.
[2 pkt.]
Parsknął serdecznym śmiechem na słowa Anthony'ego.
- Na szczęście kobiety to nie ginący gatunek i ma się je wokół siebie nieustannie, bez względu na to czy jest się sławnym czy nie, przyjacielu - odrzekł mu wesoło. Świat byłby bardzo smutnym miejscem, gdyby z kobietami mieli do czynienia tylko i wyłącznie sławni ludzie. Nawet Joey tak uważał. Kobiety, sport, alkohol - to właśnie kwintesencja życia, prawda? I dlatego ich kwestię należało traktować bardzo, bardo poważnie - Joe tak robił, dlatego kiedy Macmillan wspomniał o krytyce jego dzieła, zmarszczył lekko brwi.
- O nie, Anthony, znasz mnie: powiem szczerze, bez żadnego owijania w pelerynę niewidkę. Co więcej, mogę ci obiecać, że będę jeszcze bardziej wymagającym degustatorem niż przy kimkolwiek innym. Obaj wiemy, że jesteś w stanie wyczarować coś wspaniałego - trunek z najwyższej półki. Dlatego nie pozwolę ci osiąść na laurach po uwarzeniu czegoś przeciętnego - oświadczył z powagą i potrząsnął głową. - Więc jak liczysz na jakąś miłą opinię dlatego, bo dopiero się uczysz, to na mnie nie licz - dodał, coby Anthony nie miał złudzeń. Nie będzie głaskania po główce i słodzenia, ale degustacja z prawdziwego zdarzenia. Cóż, za to mógł mieć pewność, że jak Joe po niej stwierdzi, że ta cała rakija jest wyśmienita, to nie będzie w tym żadnej przesady czy "bycia miłym", ale faktycznie taka będzie.
Zielone czoło, tak? A więc to była jego kara za przegraną? Potarł je dłonią, jakby od tego wysypka miała zniknąć, ale szybko dał sobie spokój. A Anthony... niech się śmieje, a co! Niech się śmieje póki może, bo tym razem to Joe miał zamiar wygrać potyczkę! Zauważając więc, że przyjaciel również wyciągnął z talii waleta, sam sięgnął po kolejną kartę.
- Nie winię, nie winię, tylko sam pomyśl: czarodzieje tak się przyzwyczaili do czarowania i wyręczania się we wszystkim magią, że teraz ciężko im się przestawić. I nawet nie mówię tu o jakichś skomplikowanych czy męczących czynnościach! Sam się na początku wyłożyłem, próbując zapalić ogień w kominku oczywiście przy pomocy różdżki - zaśmiał się na to wspomnienie, kiedy z kominka zamiast płomieni buchnęło na niego... konfetti. To było miesiąc temu, a nadal znajdował je w różnych częściach domu.
[2 pkt.]
Beat back those Bludgers, boys,
and chuck that Quaffle here
No team can ever best the best of Puddlemere!
No team can ever best the best of Puddlemere!
Joseph Wright
Zawód : Bezrobotny
Wiek : 28 lat
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Kawaler
What if I'm far from home?
Oh, brother I will hear you call.
What if I lose it all?
Oh, sister I will help you out!
Oh, if the sky comes falling down, for you, there’s nothing in this world I wouldn’t do.
Oh, brother I will hear you call.
What if I lose it all?
Oh, sister I will help you out!
Oh, if the sky comes falling down, for you, there’s nothing in this world I wouldn’t do.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
The member 'Joseph Wright' has done the following action : Rzut kością
'k6' : 2
'k6' : 2
Teoretycznie, Joseph miał rację, ale jego odpowiedź i tak wywołała u Anthony’ego reakcję, w której jedna brew mu podskoczyła, a przez to twarz sugerowała zwątpienie. Może on, Wirght, w dodatku zawodnik, mógł liczyć na nieustanną obecność kobiet wokół siebie. On nie miał tyle szczęścia, co przystojny ścigający. To z kolei kłóciło się z co dopiero wypowiedzianą teorią przyjaciela. Chociaż… Może jednak nie kłóciło? Przecież niedawno pocałował lady Weasley… a jeszcze wczoraj miał niezapowiedzianą „randkę”… może więc jednak miał rację? Nie, nie. Obydwa zdarzenia nie miały żadnego emocjonalnego podłoża. Żadnego. W końcu Rię traktował niemalże jak swoją własną rodzinę i czuł się dziwnie całując ją tylko po to, żeby pozbyć się nachalnej jemioły. Z kolei panna Sprout była ledwo co zapoznaną mu kobietą, do której towarzystwa zmusił go starszy z Wrightów... dlaczego? Nie potrafił stwierdzić. Nie było jednak mowy o niczym „głębszym”… chyba że alkoholu. A może jednak? Nie. Gdzie tam! Przecież on wciąż był oddany tej jednej, starej, zakazanej miłości, która niby przeminęła, ale nie do końca. Uśmiechnął się w końcu skromnie. Nie chciał dawać powodów do sporów, lepiej więc było przyznać przyjacielowi rację.
– W sumie, masz rację – stwierdził, ale to nie zmieniało faktu, że Macmillan traktował świat wyjątkowo w ciemnych barwach, przynajmniej w kwestii miłości. W tych czasach, mając taką a nie inną pozycję i przeszłość, trudno było znaleźć nową miłość. W ogóle można było taką znaleźć? Szczególnie wśród szlachty? W jego środowisku istniała ona dość rzadko. Nawet jego rodzice nie byli w sobie zakochani na początku, a jedynie się szanowali. Dopiero po jego narodzinach coś między nimi rozkwitło – tak przynajmniej opowiadał jego ojciec. Jak miało być z nim samym? Powinien zastanawiać się nad swoją przyszłością… Miał przecież trzydzieści lat, pochodził ze szlachty… naprawdę powinien, w szybkim tempie, rozglądać się za jakąś panną… Ale która by go chciała? Nie był nikim, kto byłby godny polecenia. A nawet jeżeli ktoś by go polecił, to nie miałby serca zmuszać jakiejkolwiek panny do bycia z nim. Przecież to byłaby męka dla obydwu. Westchnął cicho, a swoje gorzkie myśli popił ognistą, która powoli uderzała mu do głowy.
– To dobrze. Nie mam nic przeciwko temu, żebyś mnie krytykował. Właściwie potrzebuję kogoś, kto by próbował mi pomóc w tworzeniu nie tylko dla szmyrnięcia w głowie, ale też dla smaku – odpowiedział mu na jego poważne oświadczenie. – Ale… To znaczy… O co mi chodziło z tym nie nadmierny krytykowaniem… Już tobie tłumaczę… – Tu poprawił swoją szklaneczkę i pociągnął za kolejną kartę, którą chciał dobrać do swojego waleta. – Problem polega na tym, że póty co potrafię stworzyć coś takiego, co uderzy do głowy, ale nie koniecznie będzie wyjątkowo smaczne. Miałem na myśli to, żebyś nie krytykował mnie za mocno, do takiego stopnia, w którym bym się załamał i w ogóle przestał robić cokolwiek w swoim życiu. Rozumiesz, nie umiem wszystkiego, jeszcze. Dopiero się uczę. Wrzucili mnie po prostu na głęboką wodę po tym, jak zrezygnowałem ze swoich marzeń w Zjednoczonych. Chciałbym dostać krytykę odpowiednią do swoich umiejętności, ale jednocześnie nie za lekką. – W końcu udało mu się wytłumaczyć swoją myśl. Nie wiedział już sam czy się zaplątał w swoim tłumaczeniu, czy też nie. Czy czasem nie gadał tego samego, pomimo słów Josepha? Sam nie wiedział, ale to, co wyszło z jego ust zdawało mu się sensowne… przynajmniej na tę chwilę.
Pokiwał głową na jego słowa dotyczące anomalii. O tak… on także odczuł tę złowrogą siłę na sobie… Także przez próbę wzniecenia ognia, choć nie w kominku, a na rękawie mugola. Wtedy, na początku czerwca, kiedy to nagły problemu z siecią Fiuu sprawił, że wylądował w niewiadomym miejscu z uroczą blondynką. Tą blondynką z którą postanowił uratować trzy czarownice… właśnie… Panna „Ch”! O matuchno! Przecież Joseph był przecież jej kuzynem, sama mu tak powiedziała podczas spotkania po tym wszystkim! Mógłby więc w końcu dowiedzieć się jak ma na imię ta tajemnicza dziewczyna!
– Joe, powiedz mi, masz sporo kuzynostwa?
| 2 pkt
– W sumie, masz rację – stwierdził, ale to nie zmieniało faktu, że Macmillan traktował świat wyjątkowo w ciemnych barwach, przynajmniej w kwestii miłości. W tych czasach, mając taką a nie inną pozycję i przeszłość, trudno było znaleźć nową miłość. W ogóle można było taką znaleźć? Szczególnie wśród szlachty? W jego środowisku istniała ona dość rzadko. Nawet jego rodzice nie byli w sobie zakochani na początku, a jedynie się szanowali. Dopiero po jego narodzinach coś między nimi rozkwitło – tak przynajmniej opowiadał jego ojciec. Jak miało być z nim samym? Powinien zastanawiać się nad swoją przyszłością… Miał przecież trzydzieści lat, pochodził ze szlachty… naprawdę powinien, w szybkim tempie, rozglądać się za jakąś panną… Ale która by go chciała? Nie był nikim, kto byłby godny polecenia. A nawet jeżeli ktoś by go polecił, to nie miałby serca zmuszać jakiejkolwiek panny do bycia z nim. Przecież to byłaby męka dla obydwu. Westchnął cicho, a swoje gorzkie myśli popił ognistą, która powoli uderzała mu do głowy.
– To dobrze. Nie mam nic przeciwko temu, żebyś mnie krytykował. Właściwie potrzebuję kogoś, kto by próbował mi pomóc w tworzeniu nie tylko dla szmyrnięcia w głowie, ale też dla smaku – odpowiedział mu na jego poważne oświadczenie. – Ale… To znaczy… O co mi chodziło z tym nie nadmierny krytykowaniem… Już tobie tłumaczę… – Tu poprawił swoją szklaneczkę i pociągnął za kolejną kartę, którą chciał dobrać do swojego waleta. – Problem polega na tym, że póty co potrafię stworzyć coś takiego, co uderzy do głowy, ale nie koniecznie będzie wyjątkowo smaczne. Miałem na myśli to, żebyś nie krytykował mnie za mocno, do takiego stopnia, w którym bym się załamał i w ogóle przestał robić cokolwiek w swoim życiu. Rozumiesz, nie umiem wszystkiego, jeszcze. Dopiero się uczę. Wrzucili mnie po prostu na głęboką wodę po tym, jak zrezygnowałem ze swoich marzeń w Zjednoczonych. Chciałbym dostać krytykę odpowiednią do swoich umiejętności, ale jednocześnie nie za lekką. – W końcu udało mu się wytłumaczyć swoją myśl. Nie wiedział już sam czy się zaplątał w swoim tłumaczeniu, czy też nie. Czy czasem nie gadał tego samego, pomimo słów Josepha? Sam nie wiedział, ale to, co wyszło z jego ust zdawało mu się sensowne… przynajmniej na tę chwilę.
Pokiwał głową na jego słowa dotyczące anomalii. O tak… on także odczuł tę złowrogą siłę na sobie… Także przez próbę wzniecenia ognia, choć nie w kominku, a na rękawie mugola. Wtedy, na początku czerwca, kiedy to nagły problemu z siecią Fiuu sprawił, że wylądował w niewiadomym miejscu z uroczą blondynką. Tą blondynką z którą postanowił uratować trzy czarownice… właśnie… Panna „Ch”! O matuchno! Przecież Joseph był przecież jej kuzynem, sama mu tak powiedziała podczas spotkania po tym wszystkim! Mógłby więc w końcu dowiedzieć się jak ma na imię ta tajemnicza dziewczyna!
– Joe, powiedz mi, masz sporo kuzynostwa?
| 2 pkt
Каранфиле, цвијеће моје
да сам Богд'о сјеме твоје.
Ја бих знао гдје бих цвао,
мојој драгој под пенџере.
Кад ми драга иде спати,
каранфил ће мирисати,
моја драга уздисати
да сам Богд'о сјеме твоје.
Ја бих знао гдје бих цвао,
мојој драгој под пенџере.
Кад ми драга иде спати,
каранфил ће мирисати,
моја драга уздисати
Anthony Macmillan
Zawód : Podróżnik i wynalazca nowych magicznych alkoholi dla Macmillan's Firewhisky
Wiek : 32
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Żonaty
Na zdrowie i do grobu
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
The member 'Anthony Macmillan' has done the following action : Rzut kością
'k6' : 2
'k6' : 2
Joe niespodziewanie rąbnął otwartą dłonią w stół tak, że aż huknęło, a szklaneczki i talia kart podskoczyły na blacie. Nie zrobił tego ze złości, wręcz przeciwnie - uśmiechał się szeroko.
- Oczywiście, że mam rację! - zawołał wesoło. - Powiem ci więcej, przyjacielu, chcesz łatwy i przyjemny sposób, żeby obcować z płcią przeciwną? Przyjdź w końcu na nasz mecz, usiądź obok którejś panny w barwach Zjednoczonych... i już będziesz miał i kobietę i tematy do rozmów. A szepniesz jej tylko, że jesteś z Macmillanów i będzie twoja! - oświadczył żywo gestykulując, jakby na świecie nie istniało nic prostszego. Bo właściwie... chyba nie istniało, nie? Jeśli tylko miało się temat do rozmowy i odrobinę szczęścia, to chyba nie trzeba było być nawet jakimś przystojnym, sławnym sportowcem, żeby spędzić miło czas w towarzystwie kobiety czy dwóch... czy całych Zjednoczonych trybun. A jeśli o miłość się rozchodziło... bo szczerze mówiąc Joe niekoniecznie ją miał na myśli, to i tak łatwiej się trafia na wybrankę serca, jeśli się z potencjalnymi wybrankami jednak przebywa, prawda? To znaczy z kobietami. Kwestia tego czy były "odpowiedniej krwi" i "odpowiedniego pochodzenia", to zupełnie inna sprawa - Joseph nigdy nie musiał się tym przejmować i nigdy tego nie robił.
- Co to za mina? Co to za wzdychanie? - przed tym ścigającym nic by się nie ukryło, Macmillan mógł o tym zapomnieć. - Tony, bracie, mógłbyś zdobyć serce każdej, wystarczy, że będziesz chciał! - zapewnił z przekonaniem pobrzmiewającym w głosie. Ba, Joe był pewny swoich słów jak niczego na świecie. Gdyby jeszcze Anthony uszczknął coś z tej pewności siebie - nie wzdychałby tu teraz cicho nad szklaneczką whiskey.
Jeśli chodzi zaś o wykłady z krytykowania, to Joe wyłączył słuchanie gdzieś w połowie monologu Macmillana, skupiając się bardziej na swoim alkoholu i kartach (przy okazji sięgnął po kolejną zaraz po przyjacielu) niż jego słowach. Ale spokojnie! Wszystko złapał wlot, Anthony o nic nie musiał się martwić. Sam za to westchnął, kiedy ten skończył mówić, i podniósł na niego spojrzenie swoich jasnych ślepi.
- Tony, wiem, że dawno się nie widzieliśmy... ale ja się wcale aż tak nie zmieniłem - sprowadził go na ziemię... a przynajmniej spróbował. - Zaufaj mi, powiem ci szczerze i jak przyjaciel co sądzę o twoim trunku, nie zgnoję cię i nie obiję tej twojej szlachetnej facjaty nawet gdybyś mi podał jakiegoś sikacza - oświadczył krzywiąc się lekko na samą myśl, że Macmillan właśnie tak mógł uważać. - Chociaż czegoś takiego z pewnością byś mi nie zrobił. Mówię tak tylko dla przykładu - dorzucił czym prędzej. Anthony był wrażliwym człowiekiem, co oczywiście tylko dodawało mu niezrozumiałej dla Josepha głębi osobowości, a że należał również do grona przyjaciół Wrighta, ten nie chciał go urazić, czy jeszcze bardziej wepchnąć w zmartwienia, którymi jego druh zdecydowanie za bardzo zaprzątał sobie głowę. Nawet teraz, kiedy siedzieli razem przy dobrym alkoholu i grali w czarodziejskie oczko.
Joe właśnie obrócił w palcach swoje karty, po czym sięgnął po szklaneczkę, kiedy Anthony znienacka wypalił ze swoim pytaniem. Ścigający prawie się przez to zadławił alkoholem. Nie miał bladego pojęcia jakim cudem Macmillan przeskoczył myślami tak daleko w tematyce rozmów, ale jedynie go to rozbawiło.
- Oj... całkiem sporo - odpowiedział ze śmiechem. - Wcale bym się nie zdziwił, gdyby bliżsi i dalsi kuzyni byli liczniejsi od całej szlachty razem wziętej - uściślił wesoło. - W zasadzie rodziny Wrightów i Blackwoodów słyną ze swojej liczności. Mam więc od groma kuzynów po stronie magicznej i tej niemagicznej - dodał, po czym przyjrzał się Macmillanowi uważniej - a co, chyba żadna z moich kuzynek nie wpadła ci w oko, hm? - zapytał z uśmiechem wciąż błąkającym mu się po brodatej mordzie. W sumie sam nie miałby nic przeciwko, gdyby Anthony także i w ten sposób dołączył do jego rodziny (w zasadzie i tak Joe go uważał za jej członka)... tylko niekoniecznie szlachta byłaby z takiego związku zadowolona.
[12 pkt.]
- Oczywiście, że mam rację! - zawołał wesoło. - Powiem ci więcej, przyjacielu, chcesz łatwy i przyjemny sposób, żeby obcować z płcią przeciwną? Przyjdź w końcu na nasz mecz, usiądź obok którejś panny w barwach Zjednoczonych... i już będziesz miał i kobietę i tematy do rozmów. A szepniesz jej tylko, że jesteś z Macmillanów i będzie twoja! - oświadczył żywo gestykulując, jakby na świecie nie istniało nic prostszego. Bo właściwie... chyba nie istniało, nie? Jeśli tylko miało się temat do rozmowy i odrobinę szczęścia, to chyba nie trzeba było być nawet jakimś przystojnym, sławnym sportowcem, żeby spędzić miło czas w towarzystwie kobiety czy dwóch... czy całych Zjednoczonych trybun. A jeśli o miłość się rozchodziło... bo szczerze mówiąc Joe niekoniecznie ją miał na myśli, to i tak łatwiej się trafia na wybrankę serca, jeśli się z potencjalnymi wybrankami jednak przebywa, prawda? To znaczy z kobietami. Kwestia tego czy były "odpowiedniej krwi" i "odpowiedniego pochodzenia", to zupełnie inna sprawa - Joseph nigdy nie musiał się tym przejmować i nigdy tego nie robił.
- Co to za mina? Co to za wzdychanie? - przed tym ścigającym nic by się nie ukryło, Macmillan mógł o tym zapomnieć. - Tony, bracie, mógłbyś zdobyć serce każdej, wystarczy, że będziesz chciał! - zapewnił z przekonaniem pobrzmiewającym w głosie. Ba, Joe był pewny swoich słów jak niczego na świecie. Gdyby jeszcze Anthony uszczknął coś z tej pewności siebie - nie wzdychałby tu teraz cicho nad szklaneczką whiskey.
Jeśli chodzi zaś o wykłady z krytykowania, to Joe wyłączył słuchanie gdzieś w połowie monologu Macmillana, skupiając się bardziej na swoim alkoholu i kartach (przy okazji sięgnął po kolejną zaraz po przyjacielu) niż jego słowach. Ale spokojnie! Wszystko złapał wlot, Anthony o nic nie musiał się martwić. Sam za to westchnął, kiedy ten skończył mówić, i podniósł na niego spojrzenie swoich jasnych ślepi.
- Tony, wiem, że dawno się nie widzieliśmy... ale ja się wcale aż tak nie zmieniłem - sprowadził go na ziemię... a przynajmniej spróbował. - Zaufaj mi, powiem ci szczerze i jak przyjaciel co sądzę o twoim trunku, nie zgnoję cię i nie obiję tej twojej szlachetnej facjaty nawet gdybyś mi podał jakiegoś sikacza - oświadczył krzywiąc się lekko na samą myśl, że Macmillan właśnie tak mógł uważać. - Chociaż czegoś takiego z pewnością byś mi nie zrobił. Mówię tak tylko dla przykładu - dorzucił czym prędzej. Anthony był wrażliwym człowiekiem, co oczywiście tylko dodawało mu niezrozumiałej dla Josepha głębi osobowości, a że należał również do grona przyjaciół Wrighta, ten nie chciał go urazić, czy jeszcze bardziej wepchnąć w zmartwienia, którymi jego druh zdecydowanie za bardzo zaprzątał sobie głowę. Nawet teraz, kiedy siedzieli razem przy dobrym alkoholu i grali w czarodziejskie oczko.
Joe właśnie obrócił w palcach swoje karty, po czym sięgnął po szklaneczkę, kiedy Anthony znienacka wypalił ze swoim pytaniem. Ścigający prawie się przez to zadławił alkoholem. Nie miał bladego pojęcia jakim cudem Macmillan przeskoczył myślami tak daleko w tematyce rozmów, ale jedynie go to rozbawiło.
- Oj... całkiem sporo - odpowiedział ze śmiechem. - Wcale bym się nie zdziwił, gdyby bliżsi i dalsi kuzyni byli liczniejsi od całej szlachty razem wziętej - uściślił wesoło. - W zasadzie rodziny Wrightów i Blackwoodów słyną ze swojej liczności. Mam więc od groma kuzynów po stronie magicznej i tej niemagicznej - dodał, po czym przyjrzał się Macmillanowi uważniej - a co, chyba żadna z moich kuzynek nie wpadła ci w oko, hm? - zapytał z uśmiechem wciąż błąkającym mu się po brodatej mordzie. W sumie sam nie miałby nic przeciwko, gdyby Anthony także i w ten sposób dołączył do jego rodziny (w zasadzie i tak Joe go uważał za jej członka)... tylko niekoniecznie szlachta byłaby z takiego związku zadowolona.
[12 pkt.]
Beat back those Bludgers, boys,
and chuck that Quaffle here
No team can ever best the best of Puddlemere!
No team can ever best the best of Puddlemere!
Joseph Wright
Zawód : Bezrobotny
Wiek : 28 lat
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Kawaler
What if I'm far from home?
Oh, brother I will hear you call.
What if I lose it all?
Oh, sister I will help you out!
Oh, if the sky comes falling down, for you, there’s nothing in this world I wouldn’t do.
Oh, brother I will hear you call.
What if I lose it all?
Oh, sister I will help you out!
Oh, if the sky comes falling down, for you, there’s nothing in this world I wouldn’t do.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
The member 'Joseph Wright' has done the following action : Rzut kością
'k6' : 4
'k6' : 4
Stoliki na uboczu
Szybka odpowiedź