Stoliki na uboczu
AutorWiadomość
First topic message reminder :
★★
[bylobrzydkobedzieladnie]
Stoliki na uboczu
Stoliki w Dziurawym Kotle dzieliły się na te, których goście pławili się w słońcu przebijającym się z trudem przez zabrudzone szyby, na te, które stojąc w centrum sali stanowiły serce pubu, na te, które kusiły ciepłem kominka, a także na te, które ukryte przed wścibskimi oczami stały sobie spokojnie w kątach kanciastego pomieszczenia. Wysokie, miękkie fotele tak różne od drewnianych krzeseł zapewniały komfort, a obecność podtrzymujących strop belek i prowadzących na piętro schodów dodatkowo osłaniała siedzących przy owych stolikach ludzi, gwarantując prywatność. I święty spokój.
Możliwość gry w czarodziejskie oczko, darta, gargulki, kościanego pokera
Ostatnio zmieniony przez Mistrz gry dnia 25.03.22 19:19, w całości zmieniany 1 raz
W momencie kiedy dłoń Wrighta zderzyła się stołem, Anthony niemal podskoczył. Szybko oprzytomniał, widząc jak podskakują szklaneczki i dwie butelki. Natychmiast spróbował je wszystkie złapać, co to by nie zastać rozlanego alkoholu. Nie mogli przecież go stracić, bo wieczór dopiero się rozpoczynał. Dopiero! Tak czy siak, Joseph nieco go wystraszył tym gestem, na całe szczęście chodziło tylko o podkreślenie swojego zdania, a nie o głośny sprzeciw. Anthony uśmiechnął się szerzej słysząc jego propozycję. Ech, ech, co za Wright. To tak nie działało, niestety. Za to, przynajmniej, brzmiało wyjątkowo śmiesznie. No i, rzecz jasna, brzmiało jak wyjątkowo prosty plan.
– Oj, Joe, Joe – westchnął głośno Anthony. Zaraz złapał za swój kieliszek i się napił. – No tak, mógłbym, ale wiesz jak to jest… – stare, głębokie miłości wcale nie przechodzą tak szybko, dopowiedział sobie w myślach. – Szkoda gadać. Każde spotkanie z kobietami kończy się trochę tragikomicznie.
Wysłuchał Josepha, kiedy ten zaczął mu wyjaśniać, że nic się nie zmieniło. Zrobiło mu się trochę głupio, kiedy tylko usłyszał, co ten ma do powiedzenia. To nie tak, że twierdził, że Wright zamierza go zgnoić… ale naprawdę nie był najlepszy w robieniu alkoholi. Kiwnął mu jedynie, że rzeczywiście nie podałby mu sikacza. W końcu on pierwszy by spróbował czy warto podać dany trunek przyjacielowi.
– Nie no, nie zrobiłbym czegoś takiego – przytaknął mu, trochę mu przerywając. Jedno w tym wszystkim było dobre: zyskał kolejnego testera! Widząc, że Wright zabiera się za kartę, on także pociągnął kolejną. Miał już waleta i dziesiątkę… i oby nie trafiła mu się teraz kolejna dziesiątka lub as. Nie miał nic przeciwko efektom magicznego oczka po przegranej… ale oczywiście milej było, kiedy nie miało się niczego na twarzy… ani nic nie swędziało… no i kiedy miało się swój kolor włosów.
Zmartwił się kiedy Joe począł się dławić na jego pytanie. Od razu chwycił go za ramię. Gdyby tylko siedział obok niego, pewnie zacząłby go walić po plecach bez opamiętania. Na całe szczęście Wright szybko zapanował nad swoim drobnym problemem. Co było złego w pytaniu się o rodzinę? Pomijając sam fakt, że Anthony zamierzał spróbować dowiedzieć się imienia kuzynki Wrighta… i przy tym ponownie zapamiętać.
– Sporo – powtórzył za nim, potakując przy tym głową. Rozlał kolejną dawkę alkoholu do obu szklaneczek, tak na same dno, co to by wyglądało, że piją wyjątkowo kulturalnie. Alkohol powoli szumiał mu w głowie. On sam przestał liczyć kolejki. – Pewnie tak, ale też pewnie nie pilnujecie drzewa genealogicznego jak my – przyznał na wzmiankę o byciu liczniejszą rodziną niż cała szlachta. Spoważniał kiedy usłyszał jego pytanie. To nie tak, że ta blondynka wpadła mu w oko. Po prostu dręczyło go to, że nadal nie pamiętał jej imienia. – Co? Nie. Nie, nie. Tak tylko zapytałem. Spotkałem taką jedną, co to twierdzi, że cię zna i że jest twoją rodziną, co mnie zdziwiło… Bardzo przyjemna czarownica. Właściwie bardziej pomocna.
|12 pkt.
– Oj, Joe, Joe – westchnął głośno Anthony. Zaraz złapał za swój kieliszek i się napił. – No tak, mógłbym, ale wiesz jak to jest… – stare, głębokie miłości wcale nie przechodzą tak szybko, dopowiedział sobie w myślach. – Szkoda gadać. Każde spotkanie z kobietami kończy się trochę tragikomicznie.
Wysłuchał Josepha, kiedy ten zaczął mu wyjaśniać, że nic się nie zmieniło. Zrobiło mu się trochę głupio, kiedy tylko usłyszał, co ten ma do powiedzenia. To nie tak, że twierdził, że Wright zamierza go zgnoić… ale naprawdę nie był najlepszy w robieniu alkoholi. Kiwnął mu jedynie, że rzeczywiście nie podałby mu sikacza. W końcu on pierwszy by spróbował czy warto podać dany trunek przyjacielowi.
– Nie no, nie zrobiłbym czegoś takiego – przytaknął mu, trochę mu przerywając. Jedno w tym wszystkim było dobre: zyskał kolejnego testera! Widząc, że Wright zabiera się za kartę, on także pociągnął kolejną. Miał już waleta i dziesiątkę… i oby nie trafiła mu się teraz kolejna dziesiątka lub as. Nie miał nic przeciwko efektom magicznego oczka po przegranej… ale oczywiście milej było, kiedy nie miało się niczego na twarzy… ani nic nie swędziało… no i kiedy miało się swój kolor włosów.
Zmartwił się kiedy Joe począł się dławić na jego pytanie. Od razu chwycił go za ramię. Gdyby tylko siedział obok niego, pewnie zacząłby go walić po plecach bez opamiętania. Na całe szczęście Wright szybko zapanował nad swoim drobnym problemem. Co było złego w pytaniu się o rodzinę? Pomijając sam fakt, że Anthony zamierzał spróbować dowiedzieć się imienia kuzynki Wrighta… i przy tym ponownie zapamiętać.
– Sporo – powtórzył za nim, potakując przy tym głową. Rozlał kolejną dawkę alkoholu do obu szklaneczek, tak na same dno, co to by wyglądało, że piją wyjątkowo kulturalnie. Alkohol powoli szumiał mu w głowie. On sam przestał liczyć kolejki. – Pewnie tak, ale też pewnie nie pilnujecie drzewa genealogicznego jak my – przyznał na wzmiankę o byciu liczniejszą rodziną niż cała szlachta. Spoważniał kiedy usłyszał jego pytanie. To nie tak, że ta blondynka wpadła mu w oko. Po prostu dręczyło go to, że nadal nie pamiętał jej imienia. – Co? Nie. Nie, nie. Tak tylko zapytałem. Spotkałem taką jedną, co to twierdzi, że cię zna i że jest twoją rodziną, co mnie zdziwiło… Bardzo przyjemna czarownica. Właściwie bardziej pomocna.
|12 pkt.
Каранфиле, цвијеће моје
да сам Богд'о сјеме твоје.
Ја бих знао гдје бих цвао,
мојој драгој под пенџере.
Кад ми драга иде спати,
каранфил ће мирисати,
моја драга уздисати
да сам Богд'о сјеме твоје.
Ја бих знао гдје бих цвао,
мојој драгој под пенџере.
Кад ми драга иде спати,
каранфил ће мирисати,
моја драга уздисати
Anthony Macmillan
Zawód : Podróżnik i wynalazca nowych magicznych alkoholi dla Macmillan's Firewhisky
Wiek : 32
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Żonaty
Na zdrowie i do grobu
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
The member 'Anthony Macmillan' has done the following action : Rzut kością
'k6' : 6
'k6' : 6
Joe nie krył rozbawienia jakie wynikło z popłochu Anthony'ego i tego jak łapał alkohol. Spokojnie - Wright miał wszystko pod kontrolą - nie wylałby przecież przedniego whiskey, ot, tak, dla zabawy. Byłoby szkoda, prawda?
Nie rozumiał jednak za grosz tego mamrotania i jęków przyjaciela. Jakie: "oj, Joe, Joe" i "wiesz jak to jest"? Ścigający Zjednoczonych zmarszczył brwi, co świadczyło jednoznacznie, że nie, nie miał pojęcia "jak to jest". Nie wyglądał też na zadowolonego z postawy i podejścia Macmillana do spraw "sercowych", więc zrobił jedyną słuszną rzecz, jaką się w takich momentach robiło - chwycił za butelkę i dolał przyjacielowi solidnie whiskey (zupełnie inaczej niż jak to robił Anthony). To przecież od dawien dawna znany fakt, że alkohol jest lekarstwem na każde wygadywanie bzdur (na pewno ktoś mądry tak kiedyś powiedział, ale Joe nie pamiętał kto; może Ben?). Sobie też przy okazji dolał, przecież nie pozwoli mu pić samemu.
- Słuchaj, Tony, tragikomicznie, to wcale nie tak źle - alkohol, który właśnie w siebie wlał przyjemnie palił w gardle - Gdyby kończyło się tragicznie, to mógłbyś się martwić, ale tragikomicznie? Bracie! Z doświadczenia wiem, że kobiety lubią facetów z poczuciem humoru, a zabawne sytuacje najbardziej zapadają im w pamięć - uśmiechnął się do Antka - więc musisz tylko popracować nad tym "tragi-" i już - wyjaśnił, jakby to rozwiązywało wszystkie problemy Macmillana. Powinno, w końcu wyglądało na to, że Anthony miał kłopot z pięcioma literami: T, R, A, G, I. Był mężczyzną - z kilkoma literami miałby sobie nie poradzić?
- Może zbyt poważnie do tego podchodzisz, hm? - zagadnął przyglądając się akurat swoim kartom i licząc punkty. - Mam wrażenie, że ludzie twojego pokroju - tu spojrzał na Anthony'ego - bez urazy, oczywiście - dorzucił szczerze, jakby nazwanieszlachcica kogokolwiek szlachcicem było jakąś wyjątkowo paskudną obelgą - że podchodzicie do spraw i kontaktów damsko-męskich tak sztywno i poważnie, jakbyście: i kobiety i mężczyźni, nie byli wszyscy takimi samymi ludźmi, tylko... bo ja wiem? Trochę to wygląda jak zabieranie się psidwaka do szpiczaka. Ostrożnie, poważnie, żeby przypadkiem nie urazić... Wyprowadź mnie z błędu, jeśli się mylę, ale to przecież nie o to chodzi! - skwitował kręcąc głową i znów się napił ze swej szklaneczki. Zaraz potem zaś uśmiechnął się tryumfalnie dostrzegając, że kolejną z wyciągniętych przez przyjaciela kart był as. No! I doskonale - a więc nie będzie samotny w porażce i towarzyszącej jej karze! Odegrał się.
- To, co? Nadal chcesz grać w oczko? - zagadnął przekornie ciekaw czy Anthony podejmie się wyzwania. Anthony, który trochę za bardzo zaprzeczał, jakoby Wrightowa kuzynka wpadła mu w oko. Joe z rozbawieniem tym uważniej mu się przyglądał. Jak nic coś kręcił, ale w porządku.
- Jak przyjemna i pomocna, to bardzo prawdopodobne, że jest z rodziny. Nie mam innych kuzynek - odpowiedział wciąż z wesołym uśmiechem. - Jak miała na imię? - spróbował to z niego wyciągnąć. Po coś przecież Anthony o niej wspominał, prawda? A Joe był ciekaw która z kuzynek zrobiła na szlachcicu takie wrażenie, że zapadła mu w pamięci.
[15 pkt.]
Nie rozumiał jednak za grosz tego mamrotania i jęków przyjaciela. Jakie: "oj, Joe, Joe" i "wiesz jak to jest"? Ścigający Zjednoczonych zmarszczył brwi, co świadczyło jednoznacznie, że nie, nie miał pojęcia "jak to jest". Nie wyglądał też na zadowolonego z postawy i podejścia Macmillana do spraw "sercowych", więc zrobił jedyną słuszną rzecz, jaką się w takich momentach robiło - chwycił za butelkę i dolał przyjacielowi solidnie whiskey (zupełnie inaczej niż jak to robił Anthony). To przecież od dawien dawna znany fakt, że alkohol jest lekarstwem na każde wygadywanie bzdur (na pewno ktoś mądry tak kiedyś powiedział, ale Joe nie pamiętał kto; może Ben?). Sobie też przy okazji dolał, przecież nie pozwoli mu pić samemu.
- Słuchaj, Tony, tragikomicznie, to wcale nie tak źle - alkohol, który właśnie w siebie wlał przyjemnie palił w gardle - Gdyby kończyło się tragicznie, to mógłbyś się martwić, ale tragikomicznie? Bracie! Z doświadczenia wiem, że kobiety lubią facetów z poczuciem humoru, a zabawne sytuacje najbardziej zapadają im w pamięć - uśmiechnął się do Antka - więc musisz tylko popracować nad tym "tragi-" i już - wyjaśnił, jakby to rozwiązywało wszystkie problemy Macmillana. Powinno, w końcu wyglądało na to, że Anthony miał kłopot z pięcioma literami: T, R, A, G, I. Był mężczyzną - z kilkoma literami miałby sobie nie poradzić?
- Może zbyt poważnie do tego podchodzisz, hm? - zagadnął przyglądając się akurat swoim kartom i licząc punkty. - Mam wrażenie, że ludzie twojego pokroju - tu spojrzał na Anthony'ego - bez urazy, oczywiście - dorzucił szczerze, jakby nazwanie
- To, co? Nadal chcesz grać w oczko? - zagadnął przekornie ciekaw czy Anthony podejmie się wyzwania. Anthony, który trochę za bardzo zaprzeczał, jakoby Wrightowa kuzynka wpadła mu w oko. Joe z rozbawieniem tym uważniej mu się przyglądał. Jak nic coś kręcił, ale w porządku.
- Jak przyjemna i pomocna, to bardzo prawdopodobne, że jest z rodziny. Nie mam innych kuzynek - odpowiedział wciąż z wesołym uśmiechem. - Jak miała na imię? - spróbował to z niego wyciągnąć. Po coś przecież Anthony o niej wspominał, prawda? A Joe był ciekaw która z kuzynek zrobiła na szlachcicu takie wrażenie, że zapadła mu w pamięci.
[15 pkt.]
Beat back those Bludgers, boys,
and chuck that Quaffle here
No team can ever best the best of Puddlemere!
No team can ever best the best of Puddlemere!
Joseph Wright
Zawód : Bezrobotny
Wiek : 28 lat
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Kawaler
What if I'm far from home?
Oh, brother I will hear you call.
What if I lose it all?
Oh, sister I will help you out!
Oh, if the sky comes falling down, for you, there’s nothing in this world I wouldn’t do.
Oh, brother I will hear you call.
What if I lose it all?
Oh, sister I will help you out!
Oh, if the sky comes falling down, for you, there’s nothing in this world I wouldn’t do.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Oj tak, alkohol zawsze zdawał się być idealnym lekarstwem. Anthony czasem odbierał te słowa zbyt dosłownie. Wiedział jednak, że lepiej było się zwyczajnie upić i dzięki temu nie użalać nad swoim losem. Może dlatego, bez oporów, pomimo wewnętrznego głosu sumienia mówiącego: „bądź choć raz w miarę trzeźwy!”, przyjął nalaną przez Josepha whisky. Jedna szklaneczka więcej mu przecież nie zaszkodzi, a jedynie może pomóc! Może dzięki niej temat kobiet minie albo on przestanie czuć się dziwnie. Chociaż, sądząc po tym, co mówił jego przyjaciel, nie należało się spodziewać, że kwestia kobiet i Anthony’ego nie przeminie tak szybko. Kiwał głową, przytakiwał, uznając że to najlepszy sposób na pozbycie się kobiet z tematu rozmów.
– No tak, no tak – odpowiedział mu jeszcze, co to by podkreślić teoretyczne zgodzenie się. Nie mógł jednak zgodzić się z tym, co nadeszło po chwili. – Nie wszyscy tak do tego podchodzą. Nie jesteśmy Nottami albo kto wie kim. Nadal jednak trzeba szanować przedstawicielki innych rodów – wytłumaczył cicho. – Jakby nie patrzeć, jeżeli jakaś dama pochodzi z tych bardziej konserwatywnych stron, to jednak trzeba uważać. W przypadku pozostałych, to tylko kwestia lubienia się lub nielubienia.
To nie tak, że wszyscy podchodzili do tego wyjątkowo sztywno i poważnie. Co prawda Macmillanowie dość często ograniczali się do łączenia się z rodami, z którymi byli zwyczajnie zaprzyjaźnieni, przynajmniej ostatnio. Jego ojciec poślubił Longbottomównę, jego wujek Selwynównę. Kto wie czy robili to z miłości czy z obowiązku, choć Anthony miał wrażenie, że przynajmniej w gronie najbliższych mu osób były to małżeństwa z miłości. Jego kuzyni z kolei poślubili kolejno Greengrassównę i Weasleyównę. Nikt nie zdawał się robić za psidwaka, ani za szpiczaka. On też nie zamierzał się bawić w podchody przy żadnej kobiecie. Chyba. Tak myślał. Gdyby coś do którejś czuł, to pewnie postawiłby to wszystko na jedną kartę i natychmiast okrył swoje uczucia przez takową. Póty co, nie miał nikogo na oku, choć gdyby ktoś go zmusił do wyboru jakieś kandydatki na żonę, pewnie celowałby w tę damę, którą najbardziej znał, a nie tę „najładniejszą”. Wciąż było to jednak ryzyko. Kto nie ryzykuje nie wygrywa, prawda? Póty co, musiał jednak zmierzyć się z czymś innym…
Wylosował niestety asa, a to oznaczało jego przegraną. Zaśmiał się, bo przecież to oznacza też konsekwencje, o których jeszcze nie wiedział. Poza tym, chodziło o zabawę. Jeszcze… zaraz pewnie się przekona, co go spotka i oby nie było to coś naprawdę okropnego.
– Oczywiście, że chcę – odpowiedział Wrightowi. Nie mógł przecież tak łatwo zrezygnować z dobrej zabawy i rozmowy z przyjacielem. Kto wie kiedy go znowu spotka i oby nie było to ostatniego dnia festiwalu. Musiał jednak wrócić do tematu panny CH. – Problem w tym, że nie pamiętam jak ma na imię – westchnął. – Pomogłem jej przypadkiem w jakiejś kawiarni, potem ona uratowała mnie od postrzału przez mugolaka. Głupio to brzmi i trochę niedorzecznie… no, ale naprawdę nie pamiętam jej imienia.
[23 pkt.; rzut na karę]
– No tak, no tak – odpowiedział mu jeszcze, co to by podkreślić teoretyczne zgodzenie się. Nie mógł jednak zgodzić się z tym, co nadeszło po chwili. – Nie wszyscy tak do tego podchodzą. Nie jesteśmy Nottami albo kto wie kim. Nadal jednak trzeba szanować przedstawicielki innych rodów – wytłumaczył cicho. – Jakby nie patrzeć, jeżeli jakaś dama pochodzi z tych bardziej konserwatywnych stron, to jednak trzeba uważać. W przypadku pozostałych, to tylko kwestia lubienia się lub nielubienia.
To nie tak, że wszyscy podchodzili do tego wyjątkowo sztywno i poważnie. Co prawda Macmillanowie dość często ograniczali się do łączenia się z rodami, z którymi byli zwyczajnie zaprzyjaźnieni, przynajmniej ostatnio. Jego ojciec poślubił Longbottomównę, jego wujek Selwynównę. Kto wie czy robili to z miłości czy z obowiązku, choć Anthony miał wrażenie, że przynajmniej w gronie najbliższych mu osób były to małżeństwa z miłości. Jego kuzyni z kolei poślubili kolejno Greengrassównę i Weasleyównę. Nikt nie zdawał się robić za psidwaka, ani za szpiczaka. On też nie zamierzał się bawić w podchody przy żadnej kobiecie. Chyba. Tak myślał. Gdyby coś do którejś czuł, to pewnie postawiłby to wszystko na jedną kartę i natychmiast okrył swoje uczucia przez takową. Póty co, nie miał nikogo na oku, choć gdyby ktoś go zmusił do wyboru jakieś kandydatki na żonę, pewnie celowałby w tę damę, którą najbardziej znał, a nie tę „najładniejszą”. Wciąż było to jednak ryzyko. Kto nie ryzykuje nie wygrywa, prawda? Póty co, musiał jednak zmierzyć się z czymś innym…
Wylosował niestety asa, a to oznaczało jego przegraną. Zaśmiał się, bo przecież to oznacza też konsekwencje, o których jeszcze nie wiedział. Poza tym, chodziło o zabawę. Jeszcze… zaraz pewnie się przekona, co go spotka i oby nie było to coś naprawdę okropnego.
– Oczywiście, że chcę – odpowiedział Wrightowi. Nie mógł przecież tak łatwo zrezygnować z dobrej zabawy i rozmowy z przyjacielem. Kto wie kiedy go znowu spotka i oby nie było to ostatniego dnia festiwalu. Musiał jednak wrócić do tematu panny CH. – Problem w tym, że nie pamiętam jak ma na imię – westchnął. – Pomogłem jej przypadkiem w jakiejś kawiarni, potem ona uratowała mnie od postrzału przez mugolaka. Głupio to brzmi i trochę niedorzecznie… no, ale naprawdę nie pamiętam jej imienia.
[23 pkt.; rzut na karę]
Каранфиле, цвијеће моје
да сам Богд'о сјеме твоје.
Ја бих знао гдје бих цвао,
мојој драгој под пенџере.
Кад ми драга иде спати,
каранфил ће мирисати,
моја драга уздисати
да сам Богд'о сјеме твоје.
Ја бих знао гдје бих цвао,
мојој драгој под пенџере.
Кад ми драга иде спати,
каранфил ће мирисати,
моја драга уздисати
Anthony Macmillan
Zawód : Podróżnik i wynalazca nowych magicznych alkoholi dla Macmillan's Firewhisky
Wiek : 32
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Żonaty
Na zdrowie i do grobu
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
The member 'Anthony Macmillan' has done the following action : Rzut kością
'k6' : 5
'k6' : 5
Och nie, tematy damsko-męskie na dodatek poruszane w odniesieniu do Anthony'ego jak nic szybko nie znikną z tapety - to było pewne. Ale Macmillan nie musiał się obawiać - póki co to tylko rozmowa -to raz, a dwa, że Joe miał naprawdę dobre intencje. Uważał, że przyjaciela trzeba trochę... naprostować, bo w tej dziedzinie chyba sobie trochę chłop nie radził (jak większość szlachciców, więc nie był jedyny). Trochę mu pogada, trochę doleje alkoholu i zaraz Antek będzie śmigał i zagadywał panny, jak nic! Bez jakiegokolwiek skrępowania!
Tylko najpierw trzeba przetrwać paplaninę Macmillana, podczas której Joseph momentalnie się wyłączał. Coś o szanowaniu, o Nottach i konserwatyzmie.
- No i właśnie o tym mówię, Tony! Rozmowa z panną, to nie jest rozgrywka szachów, na litość wszystkich założycieli Hogwartu! - pokręcił głową z dezaprobatą. - Powiedz: stoi przed tobą panna - wyobraź to sobie, Tony. Masz? Widzisz ją? - spokojnie, Joe jeszcze nie był pijany! To taka taktyka psycholomagiczna, gdzieś o tym czytał - o wizacji i zmierzeniu się ze swoimi trudnościami. Zaraz... czytał? Nie, raczej rozmawiał o tym z chłopakami z drużyny po kilku...nastu piwach. Mniejsza o to, to naprawdę działało!
- Jak patrzysz na pannę, to widzisz... kobietę...? Czy jej nazwisko i konserwatywnowość (trudne słowo) rodu? - uważnie przyglądał się Anthony'emu czekając na odpowiedź na to arcyważne pytanie. - Bo mi się wydaje, że to drugie i to strasznie smutne, wiesz? - znów pokręcił głową, po czym się napił. - Ale nic się nie martw, tak ma większość takich jak ty... i to się chyba nawet da leczyć, wiesz? - dodał pocieszająco, a skoro przyjaciel wyraził chęć dalszej gry, Joe z ochotą sięgnął po karty i przetasował porządnie. Jeszcze Macmillanowi mało? Dobrze, dobrze, doskonale! Joe już się rozgrzał i mógł grać choćby i do białego rana.
- Mam nadzieję, że dasz radę z tymi zrośniętymi palcami - parsknął śmiechem widząc w jaki sposób Anthony został ukarany za przegraną. Ostatecznie talia kart została ułożona z powrotem na środku, a Joe gestem wskazał przyjacielowi, żeby zaczął.
Nie pamięta imienia jego kuzynki, tak? Joey zmarszczył brwi słuchając tej dziwacznej opowieści.
- Uratowała cię od postrzału - na koniec uniósł brwi zaskoczony. - A jak wyglądała? Może w ten sposób będę umiał ci pomóc? Chyba trochę głupio nie wiedzieć jak ma na imię twoja wybawicielka, czy coś? - uśmiechnął się, znów podnosząc szklaneczkę ze swoją whiskey do ust. Podkręcał tempo picia, ale nawet nie zdawał sobie z tego sprawy. To te wciągające rozmowy.
Tylko najpierw trzeba przetrwać paplaninę Macmillana, podczas której Joseph momentalnie się wyłączał. Coś o szanowaniu, o Nottach i konserwatyzmie.
- No i właśnie o tym mówię, Tony! Rozmowa z panną, to nie jest rozgrywka szachów, na litość wszystkich założycieli Hogwartu! - pokręcił głową z dezaprobatą. - Powiedz: stoi przed tobą panna - wyobraź to sobie, Tony. Masz? Widzisz ją? - spokojnie, Joe jeszcze nie był pijany! To taka taktyka psycholomagiczna, gdzieś o tym czytał - o wizacji i zmierzeniu się ze swoimi trudnościami. Zaraz... czytał? Nie, raczej rozmawiał o tym z chłopakami z drużyny po kilku...nastu piwach. Mniejsza o to, to naprawdę działało!
- Jak patrzysz na pannę, to widzisz... kobietę...? Czy jej nazwisko i konserwatywnowość (trudne słowo) rodu? - uważnie przyglądał się Anthony'emu czekając na odpowiedź na to arcyważne pytanie. - Bo mi się wydaje, że to drugie i to strasznie smutne, wiesz? - znów pokręcił głową, po czym się napił. - Ale nic się nie martw, tak ma większość takich jak ty... i to się chyba nawet da leczyć, wiesz? - dodał pocieszająco, a skoro przyjaciel wyraził chęć dalszej gry, Joe z ochotą sięgnął po karty i przetasował porządnie. Jeszcze Macmillanowi mało? Dobrze, dobrze, doskonale! Joe już się rozgrzał i mógł grać choćby i do białego rana.
- Mam nadzieję, że dasz radę z tymi zrośniętymi palcami - parsknął śmiechem widząc w jaki sposób Anthony został ukarany za przegraną. Ostatecznie talia kart została ułożona z powrotem na środku, a Joe gestem wskazał przyjacielowi, żeby zaczął.
Nie pamięta imienia jego kuzynki, tak? Joey zmarszczył brwi słuchając tej dziwacznej opowieści.
- Uratowała cię od postrzału - na koniec uniósł brwi zaskoczony. - A jak wyglądała? Może w ten sposób będę umiał ci pomóc? Chyba trochę głupio nie wiedzieć jak ma na imię twoja wybawicielka, czy coś? - uśmiechnął się, znów podnosząc szklaneczkę ze swoją whiskey do ust. Podkręcał tempo picia, ale nawet nie zdawał sobie z tego sprawy. To te wciągające rozmowy.
Beat back those Bludgers, boys,
and chuck that Quaffle here
No team can ever best the best of Puddlemere!
No team can ever best the best of Puddlemere!
Joseph Wright
Zawód : Bezrobotny
Wiek : 28 lat
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Kawaler
What if I'm far from home?
Oh, brother I will hear you call.
What if I lose it all?
Oh, sister I will help you out!
Oh, if the sky comes falling down, for you, there’s nothing in this world I wouldn’t do.
Oh, brother I will hear you call.
What if I lose it all?
Oh, sister I will help you out!
Oh, if the sky comes falling down, for you, there’s nothing in this world I wouldn’t do.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Z uwagą przyglądał się twarzy Josepha. Doskonale wiedział, że ten nie miał niczego złego na myśli, że chciał jedynie pomóc. Ale jak on, Anthony, z tak małym, ale jednocześnie ciężkim bagażem doświadczeń, który posiadał, miał podchodzić do tych spraw normalnie, tak jak robił to Wright? On w przeciwieństwie do Josepha był trochę „upośledzony” pod tym względem. Jak miał tę różnicę wyjaśnić przyjacielowi? Jak miał mu ponownie pokazać, że trochę się różnili. Gdyby Macmillan nie przeżył tego, czego przeżył, zapewne zupełnie inaczej by do tego wszystkiego podchodził. Powinien powiedzieć mu wprost czego się obawiał? Może wypadało unikać odpowiedzi albo podjąć jego grę, tak dla pozorów? I tak, i tak, i tak wyszłoby na to samo.
– No mam – odpowiedział po chwili wahania i zerknął na chwilę w bok. W jego głosie dało się wyczuć drobne zmęczenie i zrezygnowanie. – Widzę, widzę – Dodał zaraz trochę pewniej. – Ale… – zawahał się czy powinien dodać to, co miał na myśli. – Ale wiesz kogo mam przed sobą… – Odpowiedź, choć nie zaznaczona, była tylko jedna. Tą kobietą była jego dawna miłość i niestety nic nie mogło tego zmienić. To ją dostrzegał w swoich marzeniach. – Joe, nie mógłbym znowu wybrać kobiety, która, niestety, nie ma pochodzenia. Nie mógłbym narazić jej na to, co spotkało… ją… – imię byłej wybranki serca było trudne do wypowiedzenia. Nie przechodziło mu przez gardło nawet po pijaku. Co prawda nie był jeszcze wyjątkowo upity, ale z każdą szklanką było do tego stanu coraz bliżej. Inna sprawa, że alkohol na tyle mącił mu w głowie, że sam już nie wiedział na co odpowiadał Wrightowi. – A ta konserwatywność tak czy siak pozostaje. Nie mógłbym zakochać się w kobiecie, która nie sprzyja mojej rodzinie – westchnął ciężko. – A wiesz ile osób de facto nam sprzyja? Nam Macmillanom? Jakieś trzy, może cztery, rodziny. Trzy – zaakcentował wyraźnie. – Nawet sam nie wiem czy chciałbym na nowo się zakochać – ostatnie słowo dodał znacznie ciszej, jak gdyby zupełnie się go bał.
Teraz jeszcze zrosły mu się palce, co miało być efektem jego przegranej gry w karty. Przyjrzał się uważnie swoim dłoniom. To lepsze niż krosty na twarzy albo inne kary, które często przytrafiały się graczom Magicznego Oczka. Zaśmiał się mimo wszystko. Nie wiedział jednak czy grać czy nie.
– No, dobra, odpuśćmy już – dał znać, że jednak lepiej nie rzucać na siebie dodatkowych efektów. – Zagramy kiedy indziej. – Tu chwycił obiema dłońmi za szklankę z whisky i popił. Chwycenie jedną dłonią bez kciuka byłoby wyjątkowo trudne. – Widzisz… – zaczął, chcąc odpowiedzieć przyjacielowi na jego pytanie. – Taka blondynka, jak dla mnie niska… zgrabniutka. Sam nie wiem. Poza tym, zapomniałem jej imienia, bo drugi raz się nie przedstawiła, a mnie głupio było pytać – wyjaśnił dość ponuro. – Zresztą nieważne… chodź, powinniśmy już się zbierać. Ja muszę jutro załatwić jeszcze kilka spraw. – Wstał od stołu i zaczekał na Josepha, żeby następnie powolnym krokiem udać się w stronę wyjścia.
|zt
– No mam – odpowiedział po chwili wahania i zerknął na chwilę w bok. W jego głosie dało się wyczuć drobne zmęczenie i zrezygnowanie. – Widzę, widzę – Dodał zaraz trochę pewniej. – Ale… – zawahał się czy powinien dodać to, co miał na myśli. – Ale wiesz kogo mam przed sobą… – Odpowiedź, choć nie zaznaczona, była tylko jedna. Tą kobietą była jego dawna miłość i niestety nic nie mogło tego zmienić. To ją dostrzegał w swoich marzeniach. – Joe, nie mógłbym znowu wybrać kobiety, która, niestety, nie ma pochodzenia. Nie mógłbym narazić jej na to, co spotkało… ją… – imię byłej wybranki serca było trudne do wypowiedzenia. Nie przechodziło mu przez gardło nawet po pijaku. Co prawda nie był jeszcze wyjątkowo upity, ale z każdą szklanką było do tego stanu coraz bliżej. Inna sprawa, że alkohol na tyle mącił mu w głowie, że sam już nie wiedział na co odpowiadał Wrightowi. – A ta konserwatywność tak czy siak pozostaje. Nie mógłbym zakochać się w kobiecie, która nie sprzyja mojej rodzinie – westchnął ciężko. – A wiesz ile osób de facto nam sprzyja? Nam Macmillanom? Jakieś trzy, może cztery, rodziny. Trzy – zaakcentował wyraźnie. – Nawet sam nie wiem czy chciałbym na nowo się zakochać – ostatnie słowo dodał znacznie ciszej, jak gdyby zupełnie się go bał.
Teraz jeszcze zrosły mu się palce, co miało być efektem jego przegranej gry w karty. Przyjrzał się uważnie swoim dłoniom. To lepsze niż krosty na twarzy albo inne kary, które często przytrafiały się graczom Magicznego Oczka. Zaśmiał się mimo wszystko. Nie wiedział jednak czy grać czy nie.
– No, dobra, odpuśćmy już – dał znać, że jednak lepiej nie rzucać na siebie dodatkowych efektów. – Zagramy kiedy indziej. – Tu chwycił obiema dłońmi za szklankę z whisky i popił. Chwycenie jedną dłonią bez kciuka byłoby wyjątkowo trudne. – Widzisz… – zaczął, chcąc odpowiedzieć przyjacielowi na jego pytanie. – Taka blondynka, jak dla mnie niska… zgrabniutka. Sam nie wiem. Poza tym, zapomniałem jej imienia, bo drugi raz się nie przedstawiła, a mnie głupio było pytać – wyjaśnił dość ponuro. – Zresztą nieważne… chodź, powinniśmy już się zbierać. Ja muszę jutro załatwić jeszcze kilka spraw. – Wstał od stołu i zaczekał na Josepha, żeby następnie powolnym krokiem udać się w stronę wyjścia.
|zt
Каранфиле, цвијеће моје
да сам Богд'о сјеме твоје.
Ја бих знао гдје бих цвао,
мојој драгој под пенџере.
Кад ми драга иде спати,
каранфил ће мирисати,
моја драга уздисати
да сам Богд'о сјеме твоје.
Ја бих знао гдје бих цвао,
мојој драгој под пенџере.
Кад ми драга иде спати,
каранфил ће мирисати,
моја драга уздисати
Anthony Macmillan
Zawód : Podróżnik i wynalazca nowych magicznych alkoholi dla Macmillan's Firewhisky
Wiek : 32
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Żonaty
Na zdrowie i do grobu
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
| 13.09
Trzynaście godzin temu opuściła dom i udała się do Munga na kolejny dzień alchemicznej pracy. Od świtu do popołudnia ślęczała nad kociołkiem w mungowej pracowni, co jednak nie przeszkodziło jej w zjawieniu się później w Dziurawym Kotle, gdzie miała spotkać się z jedną ze swoich kuzynek od strony matki. Ostatnio i tak dość mocno zaniedbywała swoje życie towarzyskie, zwłaszcza kontakty z osobami spoza pracy i Zakonu. Nawet z rodziną spotykała się rzadziej, poza siostrą z którą mieszkała, ale za sprawą problemów z transportem oraz dużej ilości pracy alchemicznej u rodziców bywała rzadziej i jej życie toczyło się praktycznie wyłącznie w Londynie, choć tęsknota za Kornwalią stawała się coraz bardziej dojmująca. To tam był jej prawdziwy dom.
Z Elorą dzieliło je parę lat różnicy. W Hogwarcie cztery klasy to była dość spora przepaść, w dodatku były w różnych domach, więc siłą rzeczy nie spędzały ze sobą aż tak wiele czasu, bo każda miała swoje grono znajomych. Charlie miała więcej do czynienia z jej starszymi braćmi będącymi w bliskim jej wieku, aczkolwiek swego czasu udzielała Elorze korepetycji z eliksirów i próbowała również z transmutacji, na którą kuzynka okazała się wybitnie oporna. Później w odstępie roku umarł najpierw najstarszy brat Elory, a później młodsza siostra Charlie. Obie przeżyły więc tragedie w gronie najbliższej rodziny, co sprawiło, że ich wcześniej luźne relacje zaczęły się zmieniać. Teraz, kiedy obie były dorosłe i nie dzielił ich Hogwart łatwiej było o podtrzymywanie relacji – choć nadal miało to miejsce głównie listownie z racji ograniczonego czasu Charlie, która poza pracą dla Munga musiała też warzyć eliksiry dla Zakonu, a od maja zdecydowanie nie mogła narzekać na brak zajęć.
Dopiero dziś po raz pierwszy od dłuższego czasu nadarzyła się okazja do spotkania twarzą w twarz, bo wcześniej obie jakoś się mijały, pochłonięte swoimi sprawami. Usiadły przy jakimś stoliku na uboczu nad kremowym piwem i mogły poplotkować, nadrabiając zaległości. Charlie ostatnimi czasy spotykała się głównie z członkami Zakonu Feniksa, więc nagle zdała sobie sprawę, jak nietypowo rozmawiało się z kimś, kto nie wiedział o obecnych wydarzeniach tego, co wiedziała ona i musiała się w wielu kwestiach pilnować.
W pewnym momencie, po nadrobieniu tego, co działo się ostatnimi czasy w ich pracy, Charlie zmieniła temat.
- Dość już o pracy, ostatnio moje życie i tak kręci się głównie wokół eliksirów... Powiedz, co tam u twoich bliskich? Dawno nie widziałam się z twoimi braćmi – zapytała. Była ciekawa, co działo się u tamtej gałęzi Wrightów. O ile z Benjaminem, Hannah czy Roselyn łączył ją teraz dodatkowo Zakon i wiedziała, że sytuacja pierwszej dwójki nie jest za wesoła, była ciekawa co z krewnymi Elory. Miały jeszcze trochę czasu by porozmawiać, zanim Charlie wróci do swojego londyńskiego domu i uda się na zasłużony odpoczynek po kolejnym ciężkim dniu.
Trzynaście godzin temu opuściła dom i udała się do Munga na kolejny dzień alchemicznej pracy. Od świtu do popołudnia ślęczała nad kociołkiem w mungowej pracowni, co jednak nie przeszkodziło jej w zjawieniu się później w Dziurawym Kotle, gdzie miała spotkać się z jedną ze swoich kuzynek od strony matki. Ostatnio i tak dość mocno zaniedbywała swoje życie towarzyskie, zwłaszcza kontakty z osobami spoza pracy i Zakonu. Nawet z rodziną spotykała się rzadziej, poza siostrą z którą mieszkała, ale za sprawą problemów z transportem oraz dużej ilości pracy alchemicznej u rodziców bywała rzadziej i jej życie toczyło się praktycznie wyłącznie w Londynie, choć tęsknota za Kornwalią stawała się coraz bardziej dojmująca. To tam był jej prawdziwy dom.
Z Elorą dzieliło je parę lat różnicy. W Hogwarcie cztery klasy to była dość spora przepaść, w dodatku były w różnych domach, więc siłą rzeczy nie spędzały ze sobą aż tak wiele czasu, bo każda miała swoje grono znajomych. Charlie miała więcej do czynienia z jej starszymi braćmi będącymi w bliskim jej wieku, aczkolwiek swego czasu udzielała Elorze korepetycji z eliksirów i próbowała również z transmutacji, na którą kuzynka okazała się wybitnie oporna. Później w odstępie roku umarł najpierw najstarszy brat Elory, a później młodsza siostra Charlie. Obie przeżyły więc tragedie w gronie najbliższej rodziny, co sprawiło, że ich wcześniej luźne relacje zaczęły się zmieniać. Teraz, kiedy obie były dorosłe i nie dzielił ich Hogwart łatwiej było o podtrzymywanie relacji – choć nadal miało to miejsce głównie listownie z racji ograniczonego czasu Charlie, która poza pracą dla Munga musiała też warzyć eliksiry dla Zakonu, a od maja zdecydowanie nie mogła narzekać na brak zajęć.
Dopiero dziś po raz pierwszy od dłuższego czasu nadarzyła się okazja do spotkania twarzą w twarz, bo wcześniej obie jakoś się mijały, pochłonięte swoimi sprawami. Usiadły przy jakimś stoliku na uboczu nad kremowym piwem i mogły poplotkować, nadrabiając zaległości. Charlie ostatnimi czasy spotykała się głównie z członkami Zakonu Feniksa, więc nagle zdała sobie sprawę, jak nietypowo rozmawiało się z kimś, kto nie wiedział o obecnych wydarzeniach tego, co wiedziała ona i musiała się w wielu kwestiach pilnować.
W pewnym momencie, po nadrobieniu tego, co działo się ostatnimi czasy w ich pracy, Charlie zmieniła temat.
- Dość już o pracy, ostatnio moje życie i tak kręci się głównie wokół eliksirów... Powiedz, co tam u twoich bliskich? Dawno nie widziałam się z twoimi braćmi – zapytała. Była ciekawa, co działo się u tamtej gałęzi Wrightów. O ile z Benjaminem, Hannah czy Roselyn łączył ją teraz dodatkowo Zakon i wiedziała, że sytuacja pierwszej dwójki nie jest za wesoła, była ciekawa co z krewnymi Elory. Miały jeszcze trochę czasu by porozmawiać, zanim Charlie wróci do swojego londyńskiego domu i uda się na zasłużony odpoczynek po kolejnym ciężkim dniu.
Best not to look back. Best to believe there will be happily ever afters all the way around - and so there may be; who is to say there
will not be such endings?
Chwilę jej to zajęło, ale w końcu dojrzała to. Cień zmęczenia na twarzy Charlene. Przysporzyło jej to wyrzutów sumienia, to w końcu ona wyciągnęła ją na to spotkanie po pracy, z drugiej jednak strony nie mogła pozwolić by takie poświęcenie poszło na marne i zamierzała wykorzystać sytuację do porządnego wygadania się. Tak trudno było im się teraz złapać.
Praca zdawała się pochłaniać siedzącą po przeciwnej stronie stolika blondynkę- alchemiczkę. Zapewne gdyby nie jej obecna praca, zazdrościłaby kuzynce kariery, tak jak zawsze zazdrościła jej talentu do eliksirów, a niejednokrotnie miała okazję zobaczyć ją w akcji. To od niej zresztą dostała kilka cennych rad w dziedzinie, w której z taką zaciętością dążyła do czegoś więcej swego czasu. Były to nie tylko podstawowe porady, które ona musiała przespać już na pierwszych zajęciach, jakże głupio z jej strony, ale też i kilka trików z półki dla zaawansowanych.
Na prawdę dobrze było ją widzieć.
-U nas wszystko tak jak dawniej, powoli i spokojnie- oczywiście na tyle, na ile można mówić o normalności w dobie szalejącej magii.-Henry odmówił kolejnej łowieckiej wyprawy co prawda. Twierdzi, że zbyt wiele dzieje się tu i teraz aby gdzieś znikać za granicami. Wiesz jaki on jest, zawsze tam gdzie się coś dzieje, a im goręcej tym lepiej, nie inaczej więc teraz. Szuka tylko okazji aby się przyłączyć do..
Zawahała się na chwilę, nie bardzo w sumie umiejąc skonkretyzować. Słyszała i znała jego poglądy, nieraz czuła podobny zryw, ale w przeciwieństwie do niego, nie była aż tak wielkim ryzykantem, aby rzucić wszystko w mgnieniu oka i iść za głosem serca w nieznane.
-Aby dobitniej okazać swoje poglądy, powiedzmy w ten sposób. Popiera oczywiście naszego nowego ministra i co jakiś czas pojawia się w domu. A raczej przelatuje przez niego, pojawi się, coś rzuci, niekoniecznie zrozumiałego, czasem coś zje i tyle go widział- wzruszyła ramionami przyzwyczajona, chyba jak każdy, do takiego stanu rzeczy.-A Charles znalazł sobie kogoś. Co prawda sama niewiele jeszcze wiem, ale jak tak dalej pójdzie szykuj się na wesele.
Mrugnęła porozumiewawczo i upiła sporego łyka piwa, zresztą prawie już je kończąc. Drugi kufel sprawił, że miała wrażenie iż zaraz pęknie. Paskudne uczucie, którego ni rozchodzić, tylko czekanie pomoże, ale jednego była pewna. Padnie dzisiaj jak mucha. Po porannej pobudce, niemalże całym dniu na świeżym powietrzu i odrobinie alkoholu, a mowa tu o kieliszku wina rzecz jasna, miała to jak w banku.
Warto jednak było, bo czuła się przyjemnie odprężona.
-Wiesz, czasem chciałabym być tak zabiegana jak ty- wyznała, opierając łokieć na stoliku, tak aby dłoń mogła stanowić wsparcie dla brody.-Świat dookoła wariuje, a moje życie leci niepokojąco wręcz zwyczajnie. W sensie, to dobrze jak najbardziej, ale czuję lekką stagnację. Tak jakby czas, u nas w Kornwalii, stanął w miejscu.
Westchnęła cicho. Zamieszkanie w domu rodzinnym, to była oczywiście jej decyzje i nie żałowała jej, bo kochała rodzinne strony, trzymali się z dala od kłopotów, za co także była wdzięczna. Miała jednak także swoje obawy. Co jeżeli pozostając tak cały czas na uboczu nie zauważa w porę nadchodzącego niebezpieczeństwa? Jakiejkolwiek postaci by ono nie miało.
Czasy się zmieniały, a ona miała wrażenie, jakby wykradała komuś ostatnie minuty beztroski, za które przyjdzie w końcu i jej zapłacić.
Westchnęła ponownie, uśmiechając się po chwili blado. Nie było sensu martwieniu się na zapas, nie chciała wprowadzać im tutaj nostalgicznej, przygnębiającej atmosfery.
-A powiedz mi, nie wspomniałeś o tym co prawda w żadnym liście, ale zapytać chyba nie zaszkodzi. Masz kogoś na oku?
Uśmiechnęła się szerzej. Charlene może i była zabiegana, ale przecież zdarzało się czasem wpaść na kogoś w biegu, a urody jej nie brakowało, ani zdolności.
Praca zdawała się pochłaniać siedzącą po przeciwnej stronie stolika blondynkę- alchemiczkę. Zapewne gdyby nie jej obecna praca, zazdrościłaby kuzynce kariery, tak jak zawsze zazdrościła jej talentu do eliksirów, a niejednokrotnie miała okazję zobaczyć ją w akcji. To od niej zresztą dostała kilka cennych rad w dziedzinie, w której z taką zaciętością dążyła do czegoś więcej swego czasu. Były to nie tylko podstawowe porady, które ona musiała przespać już na pierwszych zajęciach, jakże głupio z jej strony, ale też i kilka trików z półki dla zaawansowanych.
Na prawdę dobrze było ją widzieć.
-U nas wszystko tak jak dawniej, powoli i spokojnie- oczywiście na tyle, na ile można mówić o normalności w dobie szalejącej magii.-Henry odmówił kolejnej łowieckiej wyprawy co prawda. Twierdzi, że zbyt wiele dzieje się tu i teraz aby gdzieś znikać za granicami. Wiesz jaki on jest, zawsze tam gdzie się coś dzieje, a im goręcej tym lepiej, nie inaczej więc teraz. Szuka tylko okazji aby się przyłączyć do..
Zawahała się na chwilę, nie bardzo w sumie umiejąc skonkretyzować. Słyszała i znała jego poglądy, nieraz czuła podobny zryw, ale w przeciwieństwie do niego, nie była aż tak wielkim ryzykantem, aby rzucić wszystko w mgnieniu oka i iść za głosem serca w nieznane.
-Aby dobitniej okazać swoje poglądy, powiedzmy w ten sposób. Popiera oczywiście naszego nowego ministra i co jakiś czas pojawia się w domu. A raczej przelatuje przez niego, pojawi się, coś rzuci, niekoniecznie zrozumiałego, czasem coś zje i tyle go widział- wzruszyła ramionami przyzwyczajona, chyba jak każdy, do takiego stanu rzeczy.-A Charles znalazł sobie kogoś. Co prawda sama niewiele jeszcze wiem, ale jak tak dalej pójdzie szykuj się na wesele.
Mrugnęła porozumiewawczo i upiła sporego łyka piwa, zresztą prawie już je kończąc. Drugi kufel sprawił, że miała wrażenie iż zaraz pęknie. Paskudne uczucie, którego ni rozchodzić, tylko czekanie pomoże, ale jednego była pewna. Padnie dzisiaj jak mucha. Po porannej pobudce, niemalże całym dniu na świeżym powietrzu i odrobinie alkoholu, a mowa tu o kieliszku wina rzecz jasna, miała to jak w banku.
Warto jednak było, bo czuła się przyjemnie odprężona.
-Wiesz, czasem chciałabym być tak zabiegana jak ty- wyznała, opierając łokieć na stoliku, tak aby dłoń mogła stanowić wsparcie dla brody.-Świat dookoła wariuje, a moje życie leci niepokojąco wręcz zwyczajnie. W sensie, to dobrze jak najbardziej, ale czuję lekką stagnację. Tak jakby czas, u nas w Kornwalii, stanął w miejscu.
Westchnęła cicho. Zamieszkanie w domu rodzinnym, to była oczywiście jej decyzje i nie żałowała jej, bo kochała rodzinne strony, trzymali się z dala od kłopotów, za co także była wdzięczna. Miała jednak także swoje obawy. Co jeżeli pozostając tak cały czas na uboczu nie zauważa w porę nadchodzącego niebezpieczeństwa? Jakiejkolwiek postaci by ono nie miało.
Czasy się zmieniały, a ona miała wrażenie, jakby wykradała komuś ostatnie minuty beztroski, za które przyjdzie w końcu i jej zapłacić.
Westchnęła ponownie, uśmiechając się po chwili blado. Nie było sensu martwieniu się na zapas, nie chciała wprowadzać im tutaj nostalgicznej, przygnębiającej atmosfery.
-A powiedz mi, nie wspomniałeś o tym co prawda w żadnym liście, ale zapytać chyba nie zaszkodzi. Masz kogoś na oku?
Uśmiechnęła się szerzej. Charlene może i była zabiegana, ale przecież zdarzało się czasem wpaść na kogoś w biegu, a urody jej nie brakowało, ani zdolności.
Elora Wright
Zawód : Opiekunka testrali
Wiek : 20
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Panna
„If ‚why’ was the first and last question, then ‚because i was curious to see what would happen’ was the first and last answer.”
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Ostatnio Charlie cały czas była zmęczona. Częstym widokiem były u niej podkrążone oczy i bladość, stale towarzyszyła jej też silna woń ziół. Odkąd dołączyła do Zakonu jeszcze rzadziej oglądała słońce i coraz bardziej przypominała stereotypowego alchemika, który spędzał całe dnie zamknięty w swojej ciemnej pracowni. W istocie tak było – większość dnia spędzała w Mungu, a po południu zamykała się w domowej pracowni i zaczynała pracę dla Zakonu i klientów indywidualnych. Ale wysokie umiejętności nie przychodziły z niczego, Charlie musiała zapłacić pewną cenę za zdobywaną wiedzę i doświadczenie. Tym bardziej jej na tym zależało, że bardzo chciała być przydatna dla Zakonu Feniksa.
Właściwie to była wdzięczna Elorze, że wyciągnęła ją z czeluści alchemicznej pracowni. Bo Charlie pewnie i tak by nie odpoczywała, a kontynuowała alchemiczne zajęcie w domu. Eliksiry były czymś, co kochała od bardzo dawna, właściwie jej zainteresowanie tą dziedziną zaczęło się zanim jeszcze poszła do szkoły – za sprawą matki, która choć nie była alchemikiem profesjonalnym i podporządkowała życie głównie wychowywaniu czwórki dzieci, pokazała jej podstawy tej dziedziny, a także astronomii. Później dzięki kursowi w Mungu Charlie wyprzedziła ją w wiedzy.
Z uśmiechem wysłuchała opowieści o braciach Elory, choć poruszyła się niespokojnie, kiedy Elora wspomniała o tym, że jej brat chce dobitniej okazać swoje poglądy. Zapewne miała na myśli coś w rodzaju Zakonu Feniksa, o którym Charlie wiedziała i do którego należała, a o którym nie mogła nikomu mówić, nawet osobom z rodziny. Nie była do tego upoważniona, ale może Ben zechce wprowadzić młodsze kuzynostwo? Charlie nie wiedziała, jak z tego wybrnąć; była beznadziejną kłamczuchą, ale na szczęście za sprawą jej łagodnej, niewinnej aparycji raczej nikt rozsądny nie podejrzewałby jej o żadną wywrotową działalność. Sama czasem się zastanawiała, jak to się stało, że ktoś w ogóle postanowił ją wprowadzić do Zakonu, bo poza eliksirami i zdolnością animagii nie miała bardzo wiele do zaoferowania, w walce była beznadziejna.
- Rozumiem – przytaknęła. – Jest w końcu Wrightem, na pewno wrze w nim gorąca krew nie pozwalająca biernie obserwować obecnych wydarzeń. Mam nadzieję, że uważa na siebie – dodała, próbując z tego jakoś wybrnąć, by nie zdradzić się z tym, że wie coś więcej. Nie chciała, by Elora pomyślała sobie, że Charlie jej nie ufa i dlatego coś ukrywa. – To dobrze, jeśli kogoś sobie znalazł. Mam nadzieję że wszystko im się ułoży. – Czasy nie sprzyjały, ale mimo wszystko potrzebowali takich chwil szczęścia.
Także napiła się kolejnego łyka; niewiele już jej zostało w tym kuflu, bo już trochę tu dzisiaj rozmawiały i zdążyły sobie nawet zamówić po drugim. Charlie również czuła, że jeszcze trochę i mogłaby pęknąć.
- Tęsknię za Kornwalią – odezwała się z wyraźnym sentymentem do swoich rodzinnych stron. – Wyjechałam stamtąd krótko po skończeniu Hogwartu... i po odejściu Helen. Ale Londyn nigdy nie stał się dla mnie prawdziwym domem. Jest raczej miejscem pracy – zauważyła. Tutaj pracowała i sypiała, ale ten prawdziwy dom, ten który nosiła w sercu, był na wybrzeżu Kornwalii i nadal za nim tęskniła, nawet jeśli po śmierci Helen wiele się tam zmieniło, bo matka nigdy nie doszła w pełni do siebie i wciąż można było odnieść wrażenie, że w domostwie unosi się smutny duch jej przedwcześnie zmarłej siostry. Kilka tygodni po jej odejściu przeniosła się do Very do Londynu i jesienią zaczęła kurs w Mungu.
Ale w takich miejscach jak Kornwalia rzeczywiście można było mieć o wiele większe złudzenie spokoju, choć anomalie działały i tam. Miała jednak wrażenie, że w Londynie działo się więcej i nie do końca jej to odpowiadało, bo bardzo ceniła sobie spokój i poczucie bezpieczeństwa – ale musiała być blisko Munga i Zakonu.
- W sumie to powinnaś się cieszyć, jeśli nadal możesz mówić o tym, że twoje życie leci zwyczajnie i doskwiera ci stagnacja. Wielu mogłoby ci tylko pozazdrościć, zwłaszcza ci, którzy ucierpieli przez anomalie – powiedziała, bo w głębi duszy bardzo tęskniła za tą zwyczajnością, za czasami kiedy Mung nie był oblegany przez duże ilości ofiar anomalii, ani kiedy nikt nie musiał obawiać się mogącej nastać wojny. Ale życzyła swojej kuzynce jak najlepiej. Oby jak najdłużej mogła cieszyć się życiem nienaznaczonym piętnem tragedii.
Słysząc pytanie o to, czy ma kogoś na oku, lekko się zarumieniła.
- Niestety nie – rzekła jednak. Jej życie uczuciowe było pustynią. W Hogwarcie nie zwracała uwagi na chłopców, będąc typową Krukonką, cichą i nieśmiałą kujonką, a i po skończeniu szkoły nadal się wiele uczyła i pracowała, co sprawiało, że nawet nie miała okazji spotkać swojej miłości. Poza tym była raczej nieśmiała, należała do dziewcząt z kategorii „siedź cicho w kącie a znajdą cię”. – Mój tryb życia chyba temu nie sprzyja. Za dużo czasu spędzam z eliksirami i rzadko poznaję nowych ludzi.
Właściwie to była wdzięczna Elorze, że wyciągnęła ją z czeluści alchemicznej pracowni. Bo Charlie pewnie i tak by nie odpoczywała, a kontynuowała alchemiczne zajęcie w domu. Eliksiry były czymś, co kochała od bardzo dawna, właściwie jej zainteresowanie tą dziedziną zaczęło się zanim jeszcze poszła do szkoły – za sprawą matki, która choć nie była alchemikiem profesjonalnym i podporządkowała życie głównie wychowywaniu czwórki dzieci, pokazała jej podstawy tej dziedziny, a także astronomii. Później dzięki kursowi w Mungu Charlie wyprzedziła ją w wiedzy.
Z uśmiechem wysłuchała opowieści o braciach Elory, choć poruszyła się niespokojnie, kiedy Elora wspomniała o tym, że jej brat chce dobitniej okazać swoje poglądy. Zapewne miała na myśli coś w rodzaju Zakonu Feniksa, o którym Charlie wiedziała i do którego należała, a o którym nie mogła nikomu mówić, nawet osobom z rodziny. Nie była do tego upoważniona, ale może Ben zechce wprowadzić młodsze kuzynostwo? Charlie nie wiedziała, jak z tego wybrnąć; była beznadziejną kłamczuchą, ale na szczęście za sprawą jej łagodnej, niewinnej aparycji raczej nikt rozsądny nie podejrzewałby jej o żadną wywrotową działalność. Sama czasem się zastanawiała, jak to się stało, że ktoś w ogóle postanowił ją wprowadzić do Zakonu, bo poza eliksirami i zdolnością animagii nie miała bardzo wiele do zaoferowania, w walce była beznadziejna.
- Rozumiem – przytaknęła. – Jest w końcu Wrightem, na pewno wrze w nim gorąca krew nie pozwalająca biernie obserwować obecnych wydarzeń. Mam nadzieję, że uważa na siebie – dodała, próbując z tego jakoś wybrnąć, by nie zdradzić się z tym, że wie coś więcej. Nie chciała, by Elora pomyślała sobie, że Charlie jej nie ufa i dlatego coś ukrywa. – To dobrze, jeśli kogoś sobie znalazł. Mam nadzieję że wszystko im się ułoży. – Czasy nie sprzyjały, ale mimo wszystko potrzebowali takich chwil szczęścia.
Także napiła się kolejnego łyka; niewiele już jej zostało w tym kuflu, bo już trochę tu dzisiaj rozmawiały i zdążyły sobie nawet zamówić po drugim. Charlie również czuła, że jeszcze trochę i mogłaby pęknąć.
- Tęsknię za Kornwalią – odezwała się z wyraźnym sentymentem do swoich rodzinnych stron. – Wyjechałam stamtąd krótko po skończeniu Hogwartu... i po odejściu Helen. Ale Londyn nigdy nie stał się dla mnie prawdziwym domem. Jest raczej miejscem pracy – zauważyła. Tutaj pracowała i sypiała, ale ten prawdziwy dom, ten który nosiła w sercu, był na wybrzeżu Kornwalii i nadal za nim tęskniła, nawet jeśli po śmierci Helen wiele się tam zmieniło, bo matka nigdy nie doszła w pełni do siebie i wciąż można było odnieść wrażenie, że w domostwie unosi się smutny duch jej przedwcześnie zmarłej siostry. Kilka tygodni po jej odejściu przeniosła się do Very do Londynu i jesienią zaczęła kurs w Mungu.
Ale w takich miejscach jak Kornwalia rzeczywiście można było mieć o wiele większe złudzenie spokoju, choć anomalie działały i tam. Miała jednak wrażenie, że w Londynie działo się więcej i nie do końca jej to odpowiadało, bo bardzo ceniła sobie spokój i poczucie bezpieczeństwa – ale musiała być blisko Munga i Zakonu.
- W sumie to powinnaś się cieszyć, jeśli nadal możesz mówić o tym, że twoje życie leci zwyczajnie i doskwiera ci stagnacja. Wielu mogłoby ci tylko pozazdrościć, zwłaszcza ci, którzy ucierpieli przez anomalie – powiedziała, bo w głębi duszy bardzo tęskniła za tą zwyczajnością, za czasami kiedy Mung nie był oblegany przez duże ilości ofiar anomalii, ani kiedy nikt nie musiał obawiać się mogącej nastać wojny. Ale życzyła swojej kuzynce jak najlepiej. Oby jak najdłużej mogła cieszyć się życiem nienaznaczonym piętnem tragedii.
Słysząc pytanie o to, czy ma kogoś na oku, lekko się zarumieniła.
- Niestety nie – rzekła jednak. Jej życie uczuciowe było pustynią. W Hogwarcie nie zwracała uwagi na chłopców, będąc typową Krukonką, cichą i nieśmiałą kujonką, a i po skończeniu szkoły nadal się wiele uczyła i pracowała, co sprawiało, że nawet nie miała okazji spotkać swojej miłości. Poza tym była raczej nieśmiała, należała do dziewcząt z kategorii „siedź cicho w kącie a znajdą cię”. – Mój tryb życia chyba temu nie sprzyja. Za dużo czasu spędzam z eliksirami i rzadko poznaję nowych ludzi.
Best not to look back. Best to believe there will be happily ever afters all the way around - and so there may be; who is to say there
will not be such endings?
Mruknęła jedynie w odpowiedzi, bo wiadomo było jak to z uważaniem w ich rodzinie bywa. Oczywiście po tragedi jaka dotknęła ich dom, każdy wyciągnął własne wnioski, ale główny był taki, że wypadki się zdarzają. Nic na to się nie poradzi, a żyć jakoś trzeba i nie można się tego życia bać, dlatego też uważanie było pomiędzy nimi różnie interpretowane. Jak dla niej, oznaczało to głównie trzymanie się z dala od afer czy polityki, ale dla takiego Henrego chociażby, to było coś w rodzaju dobrania odpowiedniej taktyki do przeciwnika czy też problemu, unikanie czegokolwiek nie wchodziło u niego w grę.
Skoro zatem stara się utrzymać trzeźwy umysł, można uznać, że pilnuje się. Pytanie tylko jak długo uda się utrzymać ten stan rzeczy komuś z takim temperamentem.
-Ja kocham Londyn- wyznała, z lekko rozmarzonym uśmiechem.- I chyba mieszkanie tutaj by mi nie przeszkadzało.
Poza faktem, że zrobiło się tu bardzo niespokojnie ostatnimi czasy, lubiła ruch, gwar i ludzi. Do tego, to zawsze zabiegane miejsce przywodziło jej na myśl wiele wspaniałych wspomnień, spotkań i wycieczek jakie udało się jej tu odbyć i nawet kilka przykrych incydentów nie zdołało wpłynąć na jej zmianę zdania.
Nie zdecydowała się tu zamieszkać tylko i wyłącznie z praktycznych powodów, ale widziała na to spore szanse w przyszłości.
-Nie chciałam zabrzmieć jak ktoś narzekający na to, naprawdę nie tęsknię za problemami i doceniam fakt, że jak na razie nieszczęścia omijały nas szerokim łukiem. Oby tak pozostało- chodziło jej po prostu tylko i wyłącznie o jej osobę, o to ile ma czasu i jak go spożytkowuje.
Tutaj jednak mogła mieć pretensje tylko do siebie. Lubiła swoją rutynę. W pracy czuła się spełniona, czasem pomogła przy czymś w domu, a tam nigdy zajęć nie brakowało, w wolnej chwili nie było problemu z wyskoczeniem z kimś na spotkanie, ale wiedziała, że gdyby nadarzyła się okazja, przerwałaby swoją rutynę bez zawahania. A skoro już jest myślami przy improwizowanych sytuacjach, chyba właśnie coś wpadło jej do głowy.
-A co byś powiedziała na krótką przerwę? Nie mówię tu o urlopie, ale na chociażby jeden weekend mogłabyś wpaść do mnie. Skoro jak twierdzisz tęsknisz za Konrwalią, zrelaksowała byś się, zregenerowała siły- pochyliła się nad stolikiem i ujęła jej dłoń, bladziutką od długiego przebywania w zamkniętych pomieszczeniach, delikatną.-Nie daj się prosić Charlie. Mogłybyśmy wpaść do twoich rodziców, bo chyba wieki ich już nie widziałam.
Miała nadzieję, że jej oferta skusi kuzynkę, ich domy jednak się trochę różniły i na pewno nikt nie będzie miał pretensji, jeżeli pojawi się w progach Wrightów. Smutek został przegoniony w kąty, cisza znowu zastąpiona gwarem rozmów i śmiechem. Jej rodzeństwo zniknęło z domu co prawda, ale na ich miejsce zawsze się ktoś zjawiał, ktoś z licznej rodziny lub znajomych.
O Lionelu nikt nie zapomniał, pozwolono mu odejść. W przeciwieństwie do Helen jemu dano trochę więcej czasu, a odejście było skutkiem tego jakie życie dla siebie obrał, jego jednej niepomyślnej decyzji, której wszyscy potem żałowali. Młodsza siostra Charlene natomiast pozostawiła po sobie bolesną, nie chcącą zagoić się ranę, bo i jak można pogodzić się ze śmiercią kogoś tak młodego i to z przyczyny tak losowej jak choroba. Żal i poczucie winy to wielkie obciążenie, które zmieniło dom Leighton, jak się niestety wydaje- nieodwracalnie.
Na delikatny rumieniec blondynki zaśmiała się.
-No widzisz, ty nie masz czasu a ja mam go tak wiele, że wszystkich odstraszam- wyswobodziła jej dłoń z uścisku i wyprostowała się, rzucając jej rozbawione spojrzenie.-Czym się tu jednak martwić. Mamy mnóstwo czasu.
Absolutnie się nie przejmowała czymś takim i nie rozumiała panien, które w pewnym wieku zaczynały panikować, tak jakby bycie starą panną oznaczało absolutny koniec i społeczny ostracyzm, cóż za nonsens! To miało także swoje uroki, chociaż nie sądziła aby miało akurat spotkać którąś z nich.
Skoro zatem stara się utrzymać trzeźwy umysł, można uznać, że pilnuje się. Pytanie tylko jak długo uda się utrzymać ten stan rzeczy komuś z takim temperamentem.
-Ja kocham Londyn- wyznała, z lekko rozmarzonym uśmiechem.- I chyba mieszkanie tutaj by mi nie przeszkadzało.
Poza faktem, że zrobiło się tu bardzo niespokojnie ostatnimi czasy, lubiła ruch, gwar i ludzi. Do tego, to zawsze zabiegane miejsce przywodziło jej na myśl wiele wspaniałych wspomnień, spotkań i wycieczek jakie udało się jej tu odbyć i nawet kilka przykrych incydentów nie zdołało wpłynąć na jej zmianę zdania.
Nie zdecydowała się tu zamieszkać tylko i wyłącznie z praktycznych powodów, ale widziała na to spore szanse w przyszłości.
-Nie chciałam zabrzmieć jak ktoś narzekający na to, naprawdę nie tęsknię za problemami i doceniam fakt, że jak na razie nieszczęścia omijały nas szerokim łukiem. Oby tak pozostało- chodziło jej po prostu tylko i wyłącznie o jej osobę, o to ile ma czasu i jak go spożytkowuje.
Tutaj jednak mogła mieć pretensje tylko do siebie. Lubiła swoją rutynę. W pracy czuła się spełniona, czasem pomogła przy czymś w domu, a tam nigdy zajęć nie brakowało, w wolnej chwili nie było problemu z wyskoczeniem z kimś na spotkanie, ale wiedziała, że gdyby nadarzyła się okazja, przerwałaby swoją rutynę bez zawahania. A skoro już jest myślami przy improwizowanych sytuacjach, chyba właśnie coś wpadło jej do głowy.
-A co byś powiedziała na krótką przerwę? Nie mówię tu o urlopie, ale na chociażby jeden weekend mogłabyś wpaść do mnie. Skoro jak twierdzisz tęsknisz za Konrwalią, zrelaksowała byś się, zregenerowała siły- pochyliła się nad stolikiem i ujęła jej dłoń, bladziutką od długiego przebywania w zamkniętych pomieszczeniach, delikatną.-Nie daj się prosić Charlie. Mogłybyśmy wpaść do twoich rodziców, bo chyba wieki ich już nie widziałam.
Miała nadzieję, że jej oferta skusi kuzynkę, ich domy jednak się trochę różniły i na pewno nikt nie będzie miał pretensji, jeżeli pojawi się w progach Wrightów. Smutek został przegoniony w kąty, cisza znowu zastąpiona gwarem rozmów i śmiechem. Jej rodzeństwo zniknęło z domu co prawda, ale na ich miejsce zawsze się ktoś zjawiał, ktoś z licznej rodziny lub znajomych.
O Lionelu nikt nie zapomniał, pozwolono mu odejść. W przeciwieństwie do Helen jemu dano trochę więcej czasu, a odejście było skutkiem tego jakie życie dla siebie obrał, jego jednej niepomyślnej decyzji, której wszyscy potem żałowali. Młodsza siostra Charlene natomiast pozostawiła po sobie bolesną, nie chcącą zagoić się ranę, bo i jak można pogodzić się ze śmiercią kogoś tak młodego i to z przyczyny tak losowej jak choroba. Żal i poczucie winy to wielkie obciążenie, które zmieniło dom Leighton, jak się niestety wydaje- nieodwracalnie.
Na delikatny rumieniec blondynki zaśmiała się.
-No widzisz, ty nie masz czasu a ja mam go tak wiele, że wszystkich odstraszam- wyswobodziła jej dłoń z uścisku i wyprostowała się, rzucając jej rozbawione spojrzenie.-Czym się tu jednak martwić. Mamy mnóstwo czasu.
Absolutnie się nie przejmowała czymś takim i nie rozumiała panien, które w pewnym wieku zaczynały panikować, tak jakby bycie starą panną oznaczało absolutny koniec i społeczny ostracyzm, cóż za nonsens! To miało także swoje uroki, chociaż nie sądziła aby miało akurat spotkać którąś z nich.
Elora Wright
Zawód : Opiekunka testrali
Wiek : 20
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Panna
„If ‚why’ was the first and last question, then ‚because i was curious to see what would happen’ was the first and last answer.”
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Wrightowie byli temperamentnymi ludźmi, wiedziała o tym. Sama jednak chyba miała w sobie więcej krwi Leightonów, w porównaniu do wrightowskiego kuzynostwa była spokojniejsza i bardziej ostrożna, co szczególnie zauważalne stało się w dorosłości, bo w dzieciństwie to i jej nieobce były niezwykła ciekawość świata i zabawy na świeżym powietrzu w towarzystwie rodzeństwa i kuzynostwa. Niemniej jednak nigdy nie grała w domowej drużynie quidditcha, a zamiast do Gryffindoru trafiła do Ravenclawu, bo miała duszę naukowca, fascynowały ją dziedziny takie jak eliksiry, astronomia, transmutacja czy magizoologia. Była za to kiepska z dziedzin typowo ofensywnych, niestworzona do pojedynków, a do siedzenia nad kociołkiem i oglądania nieba przez teleskop. Ewentualnie do spacerowania uliczkami w postaci kota.
Ale kultywowała za to inne wartości Wrightów, jak pielęgnowanie więzi rodzinnych, dlatego zależało jej na dobrych relacjach z najbliższą rodziną, ale również tą dalszą. Zwłaszcza ta od strony matki z Wrightów była bardzo liczna.
- Dla mnie jest zbyt tłoczny i głośny, choć niektóre znajdujące się tutaj miejsca lubię, jak wieżę astrologów czy ogród magibotaniczny i magizoologiczny. Ale chyba nigdy nie przestanę być tą prostą dziewczyną z kornwalijskiej wioski – rzekła. Mogła mieszkać w Londynie już pięć lat, ale w duszy nadal była Kornwalijką. Prostą dziewczyną ze wsi, którą miejski ogrom przytłaczał, ale mogła szukać spokoju w enklawach zieleni – choć nawet tam brakowało jej szumu morza i zapachu wydmowej trawy. Póki jednak trwały problemy z teleportacją, powrót na dłużej do Kornwalii nie wchodził w grę, skoro główne miejsce pracy znajdowało się w Londynie.
- Chciałabym, by nieszczęścia omijały wszystkich moich bliskich i przyjaciół – westchnęła, ale wiedziała, że rzeczywistość była pełna niebezpieczeństw, niektórzy jej bliscy już ucierpieli.
Słysząc jej propozycję zamyśliła się na moment.
- Może gdyby udało mi się wyrwać z pracy... Nawet w weekendy nie zawsze mam wolne, ostatnio często pracuję po sześć, a nawet siedem dni w tygodniu. Jak nie w Mungu to w domu piętrzą się indywidualne zamówienia. Najgorzej było na początku maja i na przełomie czerwca i lipca – odezwała się. Praca w Mungu niestety nie wyglądała jak w wielu innych miejscach, zwłaszcza kiedy było dużo pacjentów. Uzdrowiciele mieli urwanie głowy, ale i alchemicy nie narzekali na brak zajęć. – Ale bardzo mnie kusisz, dawno nie byłam u rodziców. Ostatni raz jeszcze w sierpniu. A u was? Jeszcze dawniej... – Była u bliskich na czas Festiwalu Lata, bo z rodzinnego domu miała bliżej do Weymouth, i potem wpadła jeszcze na trochę pod koniec sierpnia, kiedy wypadała rocznica śmierci Helen. Gdyby działała teleportacja mogłaby do nich wpadać dużo częściej, teraz niestety była zdana na miotły lub Błędnego Rycerza, czasem, jak miała szczęście, udawało się zdobyć świstoklik. U rodziny Elory nie była jeszcze dłużej, na pewno nie w ostatnich miesiącach. Poczuła wyrzuty sumienia. – Obiecuję, że jak znajdę trochę wolnego, to się do was wybiorę. Spędzę trochę czasu u swoich rodziców i trochę u ciebie – uśmiechnęła się, odwzajemniając uścisk na dłoni. – Bywają chwile, kiedy aż tęsknię za czasami, kiedy miałam dużo wolnego. Ale z drugiej strony nie wyobrażam sobie dnia bez uwarzenia choćby jednego eliksiru, nie pamiętam kiedy ostatnio taki miałam – westchnęła. – Cóż, fajnie byłoby kogoś poznać. Nie chcę spędzić życia samotnie mimo całego mojego oddania alchemii i marzeń o naukowym rozwoju.
Samotność nie była wesołą perspektywą, kiedy było się osobą ceniącą wartości rodzinne. Nie pociągała jej też perspektywa staropanieństwa; choć nie spędzała jej ona snu z powiek, jak niektórym kobietom, zwłaszcza tym z lepszych rodzin, to jednak chciała kiedyś mieć dzieci i możliwe nawet że na początku zrezygnowałaby z pracy dla Munga, by poświęcić się rodzinie. Ale zaraz przypomniała sobie, że skoro stali na progu wojny, nie było rozsądne teraz zakładać rodziny i sprowadzać na świat niewinne dzieci mogące ucierpieć przez anomalie i nie tylko. Może więc lepiej, że była samotna i nie musiała drżeć z niepokoju o swoją własną rodzinę? Wystarczyło, że martwiła się o rodziców, rodzeństwo i całe mnóstwo innych krewnych i przyjaciół.
Dopiła resztkę kremowego piwa.
- Chyba niedługo będę musiała się zbierać. Ty pewnie też, jeśli wracasz dziś do Kornwalii – rzekła. Chętnie pogadałaby z Elorą jeszcze długo, aż do pory zamknięcia lokalu, który już zdążył się praktycznie wyludnić. Ostatnimi czasy za każdym razem jak przechodziła przez Kocioł na Pokątną widziała pustki, może było to winą anomalii, które niedawno się tam panoszyły i odstraszyły sporą część klienteli? Niemniej jednak ich wspólny czas dobiegał końca, kuzynka musiała jeszcze zdążyć się dostać do domu o jakiejś rozsądnej porze.
Ale kultywowała za to inne wartości Wrightów, jak pielęgnowanie więzi rodzinnych, dlatego zależało jej na dobrych relacjach z najbliższą rodziną, ale również tą dalszą. Zwłaszcza ta od strony matki z Wrightów była bardzo liczna.
- Dla mnie jest zbyt tłoczny i głośny, choć niektóre znajdujące się tutaj miejsca lubię, jak wieżę astrologów czy ogród magibotaniczny i magizoologiczny. Ale chyba nigdy nie przestanę być tą prostą dziewczyną z kornwalijskiej wioski – rzekła. Mogła mieszkać w Londynie już pięć lat, ale w duszy nadal była Kornwalijką. Prostą dziewczyną ze wsi, którą miejski ogrom przytłaczał, ale mogła szukać spokoju w enklawach zieleni – choć nawet tam brakowało jej szumu morza i zapachu wydmowej trawy. Póki jednak trwały problemy z teleportacją, powrót na dłużej do Kornwalii nie wchodził w grę, skoro główne miejsce pracy znajdowało się w Londynie.
- Chciałabym, by nieszczęścia omijały wszystkich moich bliskich i przyjaciół – westchnęła, ale wiedziała, że rzeczywistość była pełna niebezpieczeństw, niektórzy jej bliscy już ucierpieli.
Słysząc jej propozycję zamyśliła się na moment.
- Może gdyby udało mi się wyrwać z pracy... Nawet w weekendy nie zawsze mam wolne, ostatnio często pracuję po sześć, a nawet siedem dni w tygodniu. Jak nie w Mungu to w domu piętrzą się indywidualne zamówienia. Najgorzej było na początku maja i na przełomie czerwca i lipca – odezwała się. Praca w Mungu niestety nie wyglądała jak w wielu innych miejscach, zwłaszcza kiedy było dużo pacjentów. Uzdrowiciele mieli urwanie głowy, ale i alchemicy nie narzekali na brak zajęć. – Ale bardzo mnie kusisz, dawno nie byłam u rodziców. Ostatni raz jeszcze w sierpniu. A u was? Jeszcze dawniej... – Była u bliskich na czas Festiwalu Lata, bo z rodzinnego domu miała bliżej do Weymouth, i potem wpadła jeszcze na trochę pod koniec sierpnia, kiedy wypadała rocznica śmierci Helen. Gdyby działała teleportacja mogłaby do nich wpadać dużo częściej, teraz niestety była zdana na miotły lub Błędnego Rycerza, czasem, jak miała szczęście, udawało się zdobyć świstoklik. U rodziny Elory nie była jeszcze dłużej, na pewno nie w ostatnich miesiącach. Poczuła wyrzuty sumienia. – Obiecuję, że jak znajdę trochę wolnego, to się do was wybiorę. Spędzę trochę czasu u swoich rodziców i trochę u ciebie – uśmiechnęła się, odwzajemniając uścisk na dłoni. – Bywają chwile, kiedy aż tęsknię za czasami, kiedy miałam dużo wolnego. Ale z drugiej strony nie wyobrażam sobie dnia bez uwarzenia choćby jednego eliksiru, nie pamiętam kiedy ostatnio taki miałam – westchnęła. – Cóż, fajnie byłoby kogoś poznać. Nie chcę spędzić życia samotnie mimo całego mojego oddania alchemii i marzeń o naukowym rozwoju.
Samotność nie była wesołą perspektywą, kiedy było się osobą ceniącą wartości rodzinne. Nie pociągała jej też perspektywa staropanieństwa; choć nie spędzała jej ona snu z powiek, jak niektórym kobietom, zwłaszcza tym z lepszych rodzin, to jednak chciała kiedyś mieć dzieci i możliwe nawet że na początku zrezygnowałaby z pracy dla Munga, by poświęcić się rodzinie. Ale zaraz przypomniała sobie, że skoro stali na progu wojny, nie było rozsądne teraz zakładać rodziny i sprowadzać na świat niewinne dzieci mogące ucierpieć przez anomalie i nie tylko. Może więc lepiej, że była samotna i nie musiała drżeć z niepokoju o swoją własną rodzinę? Wystarczyło, że martwiła się o rodziców, rodzeństwo i całe mnóstwo innych krewnych i przyjaciół.
Dopiła resztkę kremowego piwa.
- Chyba niedługo będę musiała się zbierać. Ty pewnie też, jeśli wracasz dziś do Kornwalii – rzekła. Chętnie pogadałaby z Elorą jeszcze długo, aż do pory zamknięcia lokalu, który już zdążył się praktycznie wyludnić. Ostatnimi czasy za każdym razem jak przechodziła przez Kocioł na Pokątną widziała pustki, może było to winą anomalii, które niedawno się tam panoszyły i odstraszyły sporą część klienteli? Niemniej jednak ich wspólny czas dobiegał końca, kuzynka musiała jeszcze zdążyć się dostać do domu o jakiejś rozsądnej porze.
Best not to look back. Best to believe there will be happily ever afters all the way around - and so there may be; who is to say there
will not be such endings?
Na wzmiankę o domowych zamówieniach przeszło jej przez myśl aby zaoferować pomoc, ale szybko to sobie wybiła z głowy. To był zły pomysł z tak bardzo wielu powodów.. A największym z nich był oczywiście fakt, że było jej bardzo daleko do profesjonalnego alchemika. Pasją nie wszystko można nadrobić, a z hobbystyczną wiedzą mogłaby narobić więcej szkód niż pożytku, finansowo, materialne, a może nawet i fizycznie.
Nie zamierzała się ośmieszać w taki sposób, musiała powściągnąć swoje wewnętrzne dziecko, które wszędzie wtykałoby aby swoje ciekawskie paluchy.
-Napisz do mnie wcześniej, to zarezerwuje sobie wolny weekend i razem coś wymyślimy- uśmiechnęła się z zadowoleniem.
Nie miała tu na myśli wyciągania jej spowrotem w jakieś tłoczne miejsca, przed którymi kuzynka szukać będzie ucieczki, znajdą coś na miejscu, tego była pewna. Ostatnimi czasy chodziło jej po głowie aby udać się na jeden z pobliskich klifów i poskakać, ale powstrzymywał ją brak towarzystwa, samemu nie było to tak zabawne.
Tak przetrwała całe lato, a teraz z kolei robiło się coraz zimniej, pogoda stawała się coraz mniej sprzyjająca, no i poza tym nie miała pewności czy Charlene potrafi pływać. Ale, ale! Zagalopowała się za daleko, jak zwykle ze swoimi naprędce utkanymi zamierzeniami.
Pstryknęła palcami, budząc się do rzeczywistości.
-Hm.. faktycznie zrobiło się późno- stwierdziła rozglądając się dookoła po pustych stolikach, chyba faktycznie czas i na nich.-Rozważam opcję Błędnego Rycerza, może i czuje się po nim jak po paru godzinach na statku, ale przynajmniej mam pewność, że mnie odwiezie tam gdzie trzeba, a nie wypluje diabli wiedzą gdzie.
Zastanowiła się na głos, prostując na swoim siedzeniu. Stojący przed nią kufelek był już pusty, zupełnie tak samo jak jego poprzednik i jedynie mokre kręgi na drewnianym blacie świadczyć mogły o tym ile razy był brany do ręki i odstawiony. Poprawiła nieco bluzkę i zerknęła na bok, aby upewnić że torba jest wciąż obok, pod ręką.
-Czekam zatem na list! I chociaż z bladością wcale źle nie wyglądasz, to spróbuj złapać trochę uciekającego słońca- mrugnęła do blondynki, zbierając się z miejsca.-No chyba, że zamierzasz uchodzić za rasową arystokratkę, w takim razie jesteś na prawidłowej drodze.
Nie była pewna czy dalej ma to tak wyraźne odwołanie, jak jeszcze kilkadziesiąt lat temu, z tego jednak co pamiętała ze szkoły, to panienki z dobrych rodzin bardzo dbały o cerę. Porcelanowe i delikatne, nieskazitelne i gotowe na oddanie. Faktycznie przyjemnie się na niektóre patrzyło, ale tylko do czasu aż otworzyły usta.
Teraz z drugiej strony kosmetyki, magiczne maści i eliksiry pielęgnacyjne stawały się coraz bardziej powszechne i dostępne cenowo, nie tylko dla tych o najgłębszych sakiewkach, co dawało każdej czarownicy szansę na upiększenie się.
Nie zamierzała się ośmieszać w taki sposób, musiała powściągnąć swoje wewnętrzne dziecko, które wszędzie wtykałoby aby swoje ciekawskie paluchy.
-Napisz do mnie wcześniej, to zarezerwuje sobie wolny weekend i razem coś wymyślimy- uśmiechnęła się z zadowoleniem.
Nie miała tu na myśli wyciągania jej spowrotem w jakieś tłoczne miejsca, przed którymi kuzynka szukać będzie ucieczki, znajdą coś na miejscu, tego była pewna. Ostatnimi czasy chodziło jej po głowie aby udać się na jeden z pobliskich klifów i poskakać, ale powstrzymywał ją brak towarzystwa, samemu nie było to tak zabawne.
Tak przetrwała całe lato, a teraz z kolei robiło się coraz zimniej, pogoda stawała się coraz mniej sprzyjająca, no i poza tym nie miała pewności czy Charlene potrafi pływać. Ale, ale! Zagalopowała się za daleko, jak zwykle ze swoimi naprędce utkanymi zamierzeniami.
Pstryknęła palcami, budząc się do rzeczywistości.
-Hm.. faktycznie zrobiło się późno- stwierdziła rozglądając się dookoła po pustych stolikach, chyba faktycznie czas i na nich.-Rozważam opcję Błędnego Rycerza, może i czuje się po nim jak po paru godzinach na statku, ale przynajmniej mam pewność, że mnie odwiezie tam gdzie trzeba, a nie wypluje diabli wiedzą gdzie.
Zastanowiła się na głos, prostując na swoim siedzeniu. Stojący przed nią kufelek był już pusty, zupełnie tak samo jak jego poprzednik i jedynie mokre kręgi na drewnianym blacie świadczyć mogły o tym ile razy był brany do ręki i odstawiony. Poprawiła nieco bluzkę i zerknęła na bok, aby upewnić że torba jest wciąż obok, pod ręką.
-Czekam zatem na list! I chociaż z bladością wcale źle nie wyglądasz, to spróbuj złapać trochę uciekającego słońca- mrugnęła do blondynki, zbierając się z miejsca.-No chyba, że zamierzasz uchodzić za rasową arystokratkę, w takim razie jesteś na prawidłowej drodze.
Nie była pewna czy dalej ma to tak wyraźne odwołanie, jak jeszcze kilkadziesiąt lat temu, z tego jednak co pamiętała ze szkoły, to panienki z dobrych rodzin bardzo dbały o cerę. Porcelanowe i delikatne, nieskazitelne i gotowe na oddanie. Faktycznie przyjemnie się na niektóre patrzyło, ale tylko do czasu aż otworzyły usta.
Teraz z drugiej strony kosmetyki, magiczne maści i eliksiry pielęgnacyjne stawały się coraz bardziej powszechne i dostępne cenowo, nie tylko dla tych o najgłębszych sakiewkach, co dawało każdej czarownicy szansę na upiększenie się.
Elora Wright
Zawód : Opiekunka testrali
Wiek : 20
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Panna
„If ‚why’ was the first and last question, then ‚because i was curious to see what would happen’ was the first and last answer.”
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Charlie swego czasu pomagała Elorze w eliksirach. Kiedyś, jak nieco się uspokoi i znajdzie więcej czasu mogła znowu udzielić jej paru korepetycji. Na ten moment urabiała się po łokcie, ponadto nie mogła wtajemniczać nikogo z zewnątrz w fakt, że warzyła specyfiki dla Zakonu, a pewnie trochę ciężko byłoby wyjaśnić, czemu warzy takie ilości eliksirów bojowych.
- Tak zrobię – zapewniła. – Na pewno niedługo się spotkamy. Wybiorę się do Kornwalii i spędzimy razem trochę czasu. Zgoda?
Charlie spędziła na wybrzeżu Kornwalii sporą część życia. Dużo przesiadywała na klifach i plaży, potrafiła też pływać. Doskonale znała tamtejsze nocne niebo oraz zapach morza i wydmowej trawy. Była tam szczęśliwa i tęskniła, chętnie bowiem wróciłaby do tych dawnych czasów beztroski.
- O tej porze Błędny Rycerz powinien być dobrym rozwiązaniem, nie lataj po nocy na miotle. To za długo trwa, a jest zimno – rzekła z troską. Później przeciągnęła się i zakryła dłonią usta, by stłumić ziewnięcie. Wcale nie była znudzona spotkaniem, a po prostu dawało się we znaki zmęczenie. Dwa kufle kremowego piwa też robiły swoje i Charlie miała ochotę wrócić do domu, paść na łóżko i zasnąć. Może nawet daruje sobie dzisiaj domowe warzenie eliksirów i jednak się wyśpi przed jutrzejszym dniem?
- Spróbuję – powiedziała. Charlie nigdy nie próbowała naśladować szlachcianek, w jej przypadku bladość była po prostu naturalną cechą dodatkowo uwydatnioną przez tryb życia, przez który spędzała tyle czasu w zamkniętych pomieszczeniach, nie mając szansy złapać odrobiny słońca. Nawet kocie spacery zostały w ostatnich miesiącach znacznie ograniczone.
Odstawiła pusty kufel po raz ostatni i wstała od stolika, jeszcze nie wiedząc, że zakończenie spotkania będzie dość pechowe. Przytuliła Elorę na pożegnanie, obiecując że postara się jeszcze w tym miesiącu ją odwiedzić, a potem zupełnie odruchowo podążyła w stronę pobliskiego kominka. Mimo że od dwóch miesięcy sieć Fiuu szwankowała, ciężko było w tak krótkim czasie wyplenić całkowicie wieloletni nawyk. Jako dziecko i nastolatka, zanim nauczyła się teleportować, korzystała głównie z kominków, często używała ich też w dorosłości.
Gdyby była mniej zmęczona może by się dwa razy zastanowiła, zanim wrzuciła w palenisko garść proszku i weszła do środka. Kominek jednak, zamiast ją przenieść, wydał z siebie głośne pierdnięcie, niczym balon z którego gwałtownie spuszczono powietrze. I nic, przynajmniej w pierwszej chwili. Później nagle z paleniska buchnęły płomienie, które zajęły dół płaszcza Charlie.
- Aaaaa!! – krzyknęła alchemiczka, wyskakując z kominka i nerwowo skacząc, próbując szybko zdjąć z siebie płonące okrycie. W pubie, poza nią i Elorą nie było teraz prawie nikogo – co zdarzało się rzadko, ale akurat dziś pechowy traf sprawił, że nie bardzo miał kto zareagować i pomóc młodym kobietom z problemem, który sprawił zepsuty kominek. Szybko zrzuciła płaszcz, próbując zdusić butami ogień pochłaniający jego dolną część, ale zanim go przydeptała, ten zdążył już przenieść się na leżący w pobliżu spłowiały dywanik. Suchy, brudny kawałek materiału szybko zajął się ogniem.
- Pomocy, pali się! – krzyknęła, próbując przywołać kogoś z obsługi. Pospiesznie chwyciła oba ich puste kufle ze stolika, przy którym przed chwilą siedziały i pobiegła do łazienki po wodę, którą natychmiast wylała na dywanik, próbując nie dopuścić do tego, by płomienie zajęły drewnianą podłogę. Bojąc się pogorszyć sytuację anomaliami nie sięgnęła po różdżkę, próbowała ugasić płonący dywanik i swój płaszcz butami oraz wodą, której kolejną porcję znów przyniosła w kuflach, lejąc wodę na podłogę wokół dywanika. Cóż, lepiej żeby była mokra niż zaczęła płonąć.
Wtedy usłyszała też tupot zbliżających się kroków. Czyżby zbliżał się ktoś, kto im pomoże? Z zaplecza wpadł czarodziej, który był mniej zachowawczy niż Charlie i próbował ugasić płomienie wodą z różdżki.
- Tak zrobię – zapewniła. – Na pewno niedługo się spotkamy. Wybiorę się do Kornwalii i spędzimy razem trochę czasu. Zgoda?
Charlie spędziła na wybrzeżu Kornwalii sporą część życia. Dużo przesiadywała na klifach i plaży, potrafiła też pływać. Doskonale znała tamtejsze nocne niebo oraz zapach morza i wydmowej trawy. Była tam szczęśliwa i tęskniła, chętnie bowiem wróciłaby do tych dawnych czasów beztroski.
- O tej porze Błędny Rycerz powinien być dobrym rozwiązaniem, nie lataj po nocy na miotle. To za długo trwa, a jest zimno – rzekła z troską. Później przeciągnęła się i zakryła dłonią usta, by stłumić ziewnięcie. Wcale nie była znudzona spotkaniem, a po prostu dawało się we znaki zmęczenie. Dwa kufle kremowego piwa też robiły swoje i Charlie miała ochotę wrócić do domu, paść na łóżko i zasnąć. Może nawet daruje sobie dzisiaj domowe warzenie eliksirów i jednak się wyśpi przed jutrzejszym dniem?
- Spróbuję – powiedziała. Charlie nigdy nie próbowała naśladować szlachcianek, w jej przypadku bladość była po prostu naturalną cechą dodatkowo uwydatnioną przez tryb życia, przez który spędzała tyle czasu w zamkniętych pomieszczeniach, nie mając szansy złapać odrobiny słońca. Nawet kocie spacery zostały w ostatnich miesiącach znacznie ograniczone.
Odstawiła pusty kufel po raz ostatni i wstała od stolika, jeszcze nie wiedząc, że zakończenie spotkania będzie dość pechowe. Przytuliła Elorę na pożegnanie, obiecując że postara się jeszcze w tym miesiącu ją odwiedzić, a potem zupełnie odruchowo podążyła w stronę pobliskiego kominka. Mimo że od dwóch miesięcy sieć Fiuu szwankowała, ciężko było w tak krótkim czasie wyplenić całkowicie wieloletni nawyk. Jako dziecko i nastolatka, zanim nauczyła się teleportować, korzystała głównie z kominków, często używała ich też w dorosłości.
Gdyby była mniej zmęczona może by się dwa razy zastanowiła, zanim wrzuciła w palenisko garść proszku i weszła do środka. Kominek jednak, zamiast ją przenieść, wydał z siebie głośne pierdnięcie, niczym balon z którego gwałtownie spuszczono powietrze. I nic, przynajmniej w pierwszej chwili. Później nagle z paleniska buchnęły płomienie, które zajęły dół płaszcza Charlie.
- Aaaaa!! – krzyknęła alchemiczka, wyskakując z kominka i nerwowo skacząc, próbując szybko zdjąć z siebie płonące okrycie. W pubie, poza nią i Elorą nie było teraz prawie nikogo – co zdarzało się rzadko, ale akurat dziś pechowy traf sprawił, że nie bardzo miał kto zareagować i pomóc młodym kobietom z problemem, który sprawił zepsuty kominek. Szybko zrzuciła płaszcz, próbując zdusić butami ogień pochłaniający jego dolną część, ale zanim go przydeptała, ten zdążył już przenieść się na leżący w pobliżu spłowiały dywanik. Suchy, brudny kawałek materiału szybko zajął się ogniem.
- Pomocy, pali się! – krzyknęła, próbując przywołać kogoś z obsługi. Pospiesznie chwyciła oba ich puste kufle ze stolika, przy którym przed chwilą siedziały i pobiegła do łazienki po wodę, którą natychmiast wylała na dywanik, próbując nie dopuścić do tego, by płomienie zajęły drewnianą podłogę. Bojąc się pogorszyć sytuację anomaliami nie sięgnęła po różdżkę, próbowała ugasić płonący dywanik i swój płaszcz butami oraz wodą, której kolejną porcję znów przyniosła w kuflach, lejąc wodę na podłogę wokół dywanika. Cóż, lepiej żeby była mokra niż zaczęła płonąć.
Wtedy usłyszała też tupot zbliżających się kroków. Czyżby zbliżał się ktoś, kto im pomoże? Z zaplecza wpadł czarodziej, który był mniej zachowawczy niż Charlie i próbował ugasić płomienie wodą z różdżki.
Best not to look back. Best to believe there will be happily ever afters all the way around - and so there may be; who is to say there
will not be such endings?
Miotła nie przeszła jej nawet przez myśl. Nie miała nic przeciwko by od czasu do czasu wskoczyć nań i pograć w towarzyskiego quidditcha, ale nigdy nie stało się to jej ulubionym środkiem transportu. Była za lataniem, podobała się jej zwinność i odrobinka brawury, która czasem boleśnie się kończyła, ale na dłuższe trasy zdecydowanie wolała czuć pod sobą coś stabilniejszego, o czym przekonała się nie tak dawno na lekcjach jeździectwa.
Jej ukochane testrale nie były oczywiście najwygodniejsze do ujeżdżania na oklep jak się zdarzało, szczególnie do startów trzeba było przywyknąć, które w wykonaniu tych stworzeń były dość gwałtowne i strome, sam lot był natomiast już samą przyjemnością. Bez ciągłego skupiania się na trasie i naprężania każdego pojedynczego mięśnia w ciele, można było przebyć wiele kilometrów z bardzo dobrym czasem.
Uścisnąwszy kuzynkę po raz ostatni, skierowała się do wyjścia. Widziała kątem oka jak ta zanurza dłoń w sakiewce, z jak się jej wydawało proszkiem Fiuu, ale nie odezwała się, dochodząc do wymyślonego naprędce wniosku, że albo na krótkie dystanse sieć nie przysparza problemów lub to jedno konkretne połączenie zostało już przetestowane przez Charlie i zatwierdzone jako bezpieczne.
Była już w progu, kiedy w pomieszczeniu rozległ się donośny dźwięk, obejrzała się zatem przez ramię, akurat w porę by zobaczyć buchający ogień. Nie od razu zareagowała, jak gdyby potrzebując chwili na przetrawienie tego, co próbują przekazać jej oczy. Problem.
Jej kuzynka miała chyba problem..
Poza tym już dawno nauczyła się panować nad odruchem bohaterowania, ludzie nie zawsze byli zadowoleni z postronnej interwencji, czasem wręcz niewdzięczni, a ona nie zamierzała się na to narażać. Zwyczajowo nie zareagowała w pierwszym odruchu, jak gdyby rozważając, czy to naprawdę konieczne. Zwyczajowo jednak czy nie, to była inna sytuacja. To była Charlie. Jej Charlie!
Dopiero na jej pisk i krzyk o pomoc, jej mięśnie postanowiły w końcu posłuchać rozumu. Rzuciła torbę na pobliski stolik i wyciągając w pędzie różdżkę, rzuciła się w jej stronę. W pierwszym odruchu próbowała zadeptać płomienie, co szybko okazało się niewystarczającym rozwiązaniem. Te jak na złość wydawały się umykać spod jej stopy, jak w irytującej, mającej na celu sprawdzenie jej zwinności, gierce. Nie było na to czasu.
Poza tym czyła już, że i jej podeszwa niebezpiecznie się rozgrzała, a z dolnej części podkasanej spódnicy unosi się, źle wróżący i jej, dymek.
-Miskę, kubło! Kubło Charlie!- krzyknęła za biegającą dziewczyną, jęknąwszy na widok dwóch kufelków.
Trzeba było działać i to już, zanim ogień rozprzestrzeni się dalej, poza dywanik.
Widząc, że barman pojawiwszy się używa magii i to bez większej szkody, postanowiła także zaryzykować.
-Ba..- zaczęła zaklęcie, unosząc nieznacznie różdżkę, gdy wtem na jej przedramię opadła szorstka dłoń mężczyzny, zmuszając ją do przerwania.
Niezrażona iż ten mamrocze pod nosem coś o nieodpowiedzialnej młodzieży, czy smarketrii jak raczył to ująć, odsunęła się o pół kroku, piorunując go oburzonym spojrzeniem.
-A to niech się wszystko spali.. w cholerę- wymamrotała także pod nosem poirytowana i powstrzymała drugą dziewczynę, gdy ta była gotowa na drugą rundę z pustymi kuflami w dłoni.-Poczekaj Charlie..
Zamierzała postać i poczekać, aby przekonać się, czy mężczyzna poradzi sobie, czy może jednak pożałuje, że jej przeszkodził kiedy był jeszcze czas. Ogień jednak faktycznie zaczął przegrywać z wodą z różdżki, co wcale nie sprawiło, że poczuła się zażenowana. Wzruszyła jedynie nieznacznie ramionami.
Może następnym razem. Ugryzła się w język nim powiedziała to na głos i kiedy sytuacja została opanowana, schyliła się po płaszcz kuzynki. Miejscami przepalony, a teraz na dodatek ociekający jeszcze wodą.
-Ładny był- skwitowała krótko i uniosła spojrzenie na stojącą naprzeciw niej blondynkę, obecność zamamranego barmana po prostu ignorując.
To był tylko głupi wypadek, a straty nie były na szczęście duże.
Jej ukochane testrale nie były oczywiście najwygodniejsze do ujeżdżania na oklep jak się zdarzało, szczególnie do startów trzeba było przywyknąć, które w wykonaniu tych stworzeń były dość gwałtowne i strome, sam lot był natomiast już samą przyjemnością. Bez ciągłego skupiania się na trasie i naprężania każdego pojedynczego mięśnia w ciele, można było przebyć wiele kilometrów z bardzo dobrym czasem.
Uścisnąwszy kuzynkę po raz ostatni, skierowała się do wyjścia. Widziała kątem oka jak ta zanurza dłoń w sakiewce, z jak się jej wydawało proszkiem Fiuu, ale nie odezwała się, dochodząc do wymyślonego naprędce wniosku, że albo na krótkie dystanse sieć nie przysparza problemów lub to jedno konkretne połączenie zostało już przetestowane przez Charlie i zatwierdzone jako bezpieczne.
Była już w progu, kiedy w pomieszczeniu rozległ się donośny dźwięk, obejrzała się zatem przez ramię, akurat w porę by zobaczyć buchający ogień. Nie od razu zareagowała, jak gdyby potrzebując chwili na przetrawienie tego, co próbują przekazać jej oczy. Problem.
Jej kuzynka miała chyba problem..
Poza tym już dawno nauczyła się panować nad odruchem bohaterowania, ludzie nie zawsze byli zadowoleni z postronnej interwencji, czasem wręcz niewdzięczni, a ona nie zamierzała się na to narażać. Zwyczajowo nie zareagowała w pierwszym odruchu, jak gdyby rozważając, czy to naprawdę konieczne. Zwyczajowo jednak czy nie, to była inna sytuacja. To była Charlie. Jej Charlie!
Dopiero na jej pisk i krzyk o pomoc, jej mięśnie postanowiły w końcu posłuchać rozumu. Rzuciła torbę na pobliski stolik i wyciągając w pędzie różdżkę, rzuciła się w jej stronę. W pierwszym odruchu próbowała zadeptać płomienie, co szybko okazało się niewystarczającym rozwiązaniem. Te jak na złość wydawały się umykać spod jej stopy, jak w irytującej, mającej na celu sprawdzenie jej zwinności, gierce. Nie było na to czasu.
Poza tym czyła już, że i jej podeszwa niebezpiecznie się rozgrzała, a z dolnej części podkasanej spódnicy unosi się, źle wróżący i jej, dymek.
-Miskę, kubło! Kubło Charlie!- krzyknęła za biegającą dziewczyną, jęknąwszy na widok dwóch kufelków.
Trzeba było działać i to już, zanim ogień rozprzestrzeni się dalej, poza dywanik.
Widząc, że barman pojawiwszy się używa magii i to bez większej szkody, postanowiła także zaryzykować.
-Ba..- zaczęła zaklęcie, unosząc nieznacznie różdżkę, gdy wtem na jej przedramię opadła szorstka dłoń mężczyzny, zmuszając ją do przerwania.
Niezrażona iż ten mamrocze pod nosem coś o nieodpowiedzialnej młodzieży, czy smarketrii jak raczył to ująć, odsunęła się o pół kroku, piorunując go oburzonym spojrzeniem.
-A to niech się wszystko spali.. w cholerę- wymamrotała także pod nosem poirytowana i powstrzymała drugą dziewczynę, gdy ta była gotowa na drugą rundę z pustymi kuflami w dłoni.-Poczekaj Charlie..
Zamierzała postać i poczekać, aby przekonać się, czy mężczyzna poradzi sobie, czy może jednak pożałuje, że jej przeszkodził kiedy był jeszcze czas. Ogień jednak faktycznie zaczął przegrywać z wodą z różdżki, co wcale nie sprawiło, że poczuła się zażenowana. Wzruszyła jedynie nieznacznie ramionami.
Może następnym razem. Ugryzła się w język nim powiedziała to na głos i kiedy sytuacja została opanowana, schyliła się po płaszcz kuzynki. Miejscami przepalony, a teraz na dodatek ociekający jeszcze wodą.
-Ładny był- skwitowała krótko i uniosła spojrzenie na stojącą naprzeciw niej blondynkę, obecność zamamranego barmana po prostu ignorując.
To był tylko głupi wypadek, a straty nie były na szczęście duże.
Elora Wright
Zawód : Opiekunka testrali
Wiek : 20
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Panna
„If ‚why’ was the first and last question, then ‚because i was curious to see what would happen’ was the first and last answer.”
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Stoliki na uboczu
Szybka odpowiedź