Wnętrze pubu
AutorWiadomość
First topic message reminder :
★★
[bylobrzydkobedzieladnie]
Wnętrze pubu
Jest to najpopularniejszy magiczny pub w Londynie. W całej Anglii nie ma chyba ani jednego czarodzieja, który nie słyszałby o tym specyficznym miejscu. Barmanem Dziurawego Kotła od lat niezmiennie pozostaje Tom, mężczyzna całkowicie łysy, bezzębny i pomarszczony niczym orzech włoski, jednak na swój sposób sympatyczny i zawsze służący pomocą - czy to za sprawą szklaneczki czegoś mocniejszego, czy dyskrecji, na przykład podczas udzielania schronienia w jednym z pokojów znajdujących się na pierwszym piętrze.
Sam pub nie zachęca swoim wyglądem - jest to niewątpliwie miejsce ciemne, obskurne i nieprzytulne, mimo to od lat cieszy się sporą popularnością. Podczas piątkowych wieczorów ciężko o kilka wolnych krzeseł, gdy pomieszczenie zamienia się w prawdziwe centrum towarzysko-handlowe. Zawsze panuje to tłok i gwar, słychać ciche śmiechy, podniecone szepty, stukot szklanic, skwierczenie piekących się na palenisku kiełbasek oraz szelesty monet, gazet i kart. Niemal co chwilę do środka wchodzi jakiś jegomość: czy to po to, aby skosztować przepyszną sherry, czy też jedynie w celach komunikacyjnych - na tyłach pubu umiejscowiono bowiem magiczne przejście prowadzące do świata czarodziejów, a dokładniej ulicy Pokątnej, która krzyżuje się z Nokturnem. Stąd, jak nietrudno się domyślić, w Dziurawym Kotle bywają zarówno zwykli, pospolici obywatele czarodziejskiego społeczeństwa, jak i ci spod ciemnej gwiazdy. Okna Dziurawego Kotła wychodzą na brudną, zatłoczoną ulicę z rzędami identycznych, maleńkich sklepików: od księgarni po sklepy z płytami gramofonowymi. Tuż obok dębowej lady umiejscowione są drzwi prowadzące do małego zamkniętego podwórka z magicznym przejściem, zaś naprzeciw kominka znajdują się schody na pierwsze piętro, gdzie ulokowano kilka pokojów gościnnych.
Sam pub nie zachęca swoim wyglądem - jest to niewątpliwie miejsce ciemne, obskurne i nieprzytulne, mimo to od lat cieszy się sporą popularnością. Podczas piątkowych wieczorów ciężko o kilka wolnych krzeseł, gdy pomieszczenie zamienia się w prawdziwe centrum towarzysko-handlowe. Zawsze panuje to tłok i gwar, słychać ciche śmiechy, podniecone szepty, stukot szklanic, skwierczenie piekących się na palenisku kiełbasek oraz szelesty monet, gazet i kart. Niemal co chwilę do środka wchodzi jakiś jegomość: czy to po to, aby skosztować przepyszną sherry, czy też jedynie w celach komunikacyjnych - na tyłach pubu umiejscowiono bowiem magiczne przejście prowadzące do świata czarodziejów, a dokładniej ulicy Pokątnej, która krzyżuje się z Nokturnem. Stąd, jak nietrudno się domyślić, w Dziurawym Kotle bywają zarówno zwykli, pospolici obywatele czarodziejskiego społeczeństwa, jak i ci spod ciemnej gwiazdy. Okna Dziurawego Kotła wychodzą na brudną, zatłoczoną ulicę z rzędami identycznych, maleńkich sklepików: od księgarni po sklepy z płytami gramofonowymi. Tuż obok dębowej lady umiejscowione są drzwi prowadzące do małego zamkniętego podwórka z magicznym przejściem, zaś naprzeciw kominka znajdują się schody na pierwsze piętro, gdzie ulokowano kilka pokojów gościnnych.
Możliwość gry w czarodziejskie oczko, darta, gargulki, kościanego pokera
01.10.
Kiedy przekroczył próg baru od razu do jego nozdrzy dotarł znajomy zapach, a w zasadzie mieszanina zapachów. Dym z papierosów, alkohol wszelkiego rodzaju, jedzenie i ten charakterystyczny zapach ludzi. Akurat to ostatnie nie specjalnie było przyjemne dla nosa, jednak po latach pracy w tym miejscu zdążył się przyzwyczaić. Wszedł do środka zamykając za sobą drzwi, a kierując się w stronę zaplecza, skinieniem głowy przywitał kilku stałych gości. Mało kogo tutaj nie kojarzył chociażby z widzenia. Co prawda zdarzało się, że pojawiały się tutaj nowe twarze, jednak tak szybko jak się pojawiały tak szybko i znikały i choć Larson z chęcią dowiedziałby się o nich trochę więcej nie zawsze miał ku temu sposobność.
Kiedy w końcu znalazł się na zapleczu, zdjął z siebie kurtkę i zostawił ją na wieszaku. Podwinął rękawy ciemnej koszuli, zaczesał włosy do góry i przybrawszy na twarz lekki uśmiech wyszedł za bar.
Choć Kocioł nie należał do eleganckich lokali dla bogaczy i nikt od niego nie wymagał by wyglądał reprezentatywnie, to Luke zdawał sobie sprawę, że dobrym wyglądem i lekkim uśmiechem może dużo zdziałać.
Kiedy tylko stanął za barem zauważył, że od swojego stałego stolika podnosi się starsza czarownica i uśmiechając się lekko, kieruje się w jego stronę.
- No w końcu się pojawiłeś. Ten stary Tom kompletnie nie wie jak przygotować dla mnie herbatkę. - odparła niezadowolona opierając się lekko o blat.
- Dobry wieczór pani Halloway. - powiedział rozbawiony – Nie? A dałbym sobie głowę uciąć, że dokładnie mu wszystko przekazałem. - pokręcił głową, sięgając jednocześnie po filiżankę pod bar.
- No to już byś nie miał głowy kochany. - kobieta pokręciła głową i westchnęła ciężko.
Luke w tym czasie machnął różdżką, a woda w czajniku zaczęła się gotować. Następnie sięgnął do szafki za sobą po spodek do filiżanki, po cym już razem z nią ustawił ją na barze przed czarownicą. Kiedy woda się gotowała, wsypał do filiżanki trochę ulubionej herbaty pani Halloway o smaku jabłek z cynamonem, po czym dosłownie na trzy sekundy ją podpalił. Ugasił mały ogień i w tym momencie woda była gotowa. Kolejne machnięcie różdżki i czajnik podleciał by po chwili nalać wody, ale jedynie zapełniając trzy czwarte naczynia. W międzyczasie Larson ściągnął z półki, znajdującej się na ścianie za nim, butelkę dobrej jakości rumu, by po chwili nalać trochę alkoholu do filiżanki.
- Proszę bardzo pani Halloway, pani herbatka. - odparł zadowolony podsuwając kobiecie spodeczek.
- Dziękuję bardzo Luke. Nie wiem jak to robisz, ale to smakuje dokładnie tak samo jak herbata, którą przygotowywał mi mój małżonek za życia. - powiedziała czarownica uśmiechając się przy tym z wdzięcznością, po czym zostawiła na blacie nadprogramową ilość galeonów, machnęła różdżką by spodek poszybował za nią i ruszyła do swojego stolika.
Odprowadził ją wzrokiem lekko się przy tym uśmiechając. Pani Halloway była jedną z jego ulubionych klientek i o dziwo nie dlatego, że zawsze dawała mu napiwki. Po prostu ją lubił, bo trochę przypominała mu matkę. Nie raz zapraszała go do gry w karty kiedy przychodziła tutaj spotkać się z koleżankami na ploteczki, a on z ciężkim sercem musiał odmówić, bo jednak był w pracy. Był przekonany, że od tych starszych pań z pewnością dowiedziałby się ciekawych rzeczy, które mógłby wykorzystać również w swojej drugiej pracy...oczywiście po uprzednim zweryfikowaniu.
Schował pieniądze do kasy, a napiwek wsunął do kieszeni, po czym przeniósł wzrok na kolejnego klienta, który już zaczynał stukać palcami w blat. Tacy go irytowali i nie raz dawał to po sobie poznać. Dzisiaj jednak miał wyjątkowo dobry humor, więc postanowił sobie odpuścić.
- Co podać? - padło pytanie z jego strony.
- Dwa Portery Starego Sue. - burknął mężczyzna, po czym beknął ordynarnie i podrapał się po brodzie.
Larson uniósł brew ku górze, ale cudem powstrzymał się od komentarza. Skinął tylko głową, po czym machnął różdżką. Dwa kufle wylądowały na barze, a on sięgnął po piwo. Chwilę później szkła napełniły się ciemnobrązowym, mocnym, piwem. Po mistrzowsku na samej górze zrobiła się dwu centymetrowa warstwa piany.
Zerknął na mężczyznę i podsunął mu kufle.
- Dziesięć galeonów. - odparł spokojnie, uważnie obserwując jegomościa.
- Jak to? Od kiedy tyle? - obruszył się klient.
- Zawsze tyle było. Jedno po pięć, prosta matematyka. Jak się nie podoba to wyleje i guzik pan dostanie. - powiedział Larson powoli zaczynając odsuwać kufle od czarodzieja.
- Czekaj pan! - warknął tamten, po czym pogrzebał w kieszeniach i w końcu położył na blacie odpowiednią ilość pieniędzy.
Barman uśmiechnął się pod nosem i zabrał dłonie z kufli, zgarniając zapłatę. Wrzucił je do kasy i już nie zwracał uwagi na mężczyznę. Widział po nim, że już jest podchmielony i miał nadzieję, że nie będzie sprawiał problemów, bo nie będzie miał skrupułów, by wyrzucić go na zbity pysk jak już nie raz mu się zdarzało z takimi typami.
Jak na razie nikt go nie potrzebował, bo każdy był obsłużony i miał to co chciał, więc Larson zalał sobie kubek kawą, upił trochę życiodajnego napoju i zabrał się za sprzątanie. Nie cierpiał mieć bałaganu w miejscu pracy. Wszystko na jego zmianie miało swoje miejsce, szklanki musiały być czyste, butelki poustawiane, a blat nie powinien się kleić. Dlatego też machnął różdżką, a ścierka zaczęła wycierać blat baru, manewrując między opierającymi się o niego klientami, a szklanki do drinków czy kufle zaczęły się myć same w zlewie i ustawiać na suszarce.
Luke zajrzał do kuchni, by zorientować się co mają dzisiaj w menu i na szybko ukradł i zagrzał sobie kawałek placka dyniowego, bo był trochę głodny. Talerzyk postawił sobie obok kubka z kawą i co jakiś czas podgryzał w międzyczasie ustawiając butelki na półce tak jak lubił.
Skończył idealnie, bo akurat do baru wlała się nowa fala klienteli. Miejsc siedzących nie było jakoś specjalnie dużo, a jednak grupka czarodziei, w przedziale wiekowym od osiemnastu do dwudziestu lat, znalazła jakieś puste krzesła i przystawili je do wolnego stolika. Larson rzucił na nich okiem i szybko ocenił po ich ubiorze, gestach i zachowaniu, że mają z pewnością sporo pieniędzy. Odszukał wzrokiem jedną z dwóch kelnerek, które miał dzisiaj na zmianie i skinieniem głowy kazał jej do nich podejść. Przewidywał, że gdyby podeszli mu do baru to narobiliby tylko niepotrzebnego zamieszania.
Nie minęło pięć minut, podczas których zdążył obsłużyć dwie inne osoby, podając jeden placek dyniowy i szklankę Ognistej, a kelnerka wróciła z długim zamówieniem. Luke zerknął na listę zamówionych alkoholi, zapamiętał je i przekazał kartkę dalej do kuchni, bo jedzenie również znajdowało się na zmówieniu.
Od razu zabrał się za przygotowywanie. Najbardziej mu się podobało, że jeden z nowo przybyłych klientów poprosił o specjalność barmana. Nie mieli nic takiego w menu, jednak Luke potraktował to jako swojego rodzaju wyzwanie. Najpierw przygotował trzy kufle Ale i dwie szklanki Ognistej, po czym wyciągnął wyższą szklankę i zaczął zabawę. Wcześniej z zaplecza przyniósł swoje alkożelki, więc kilka z nich wylądowało w szkle. Po chwili zalał 1/3 sokiem z pomarańczy, po czym dolał troszkę Skrzaciego Wina dla koloru i do krawędzi już zapełnił mocnym rumem. Dla lepszego efektu na koniec podpalił wszystko tak, że nad szklanką unosił się niebieski płomień.
Patrząc na swoje dzieło z zadowoleniem pokiwał głową i zawołał kelnerkę, która po chwili zaniosła zamówione alkohole do stolika. Zauważył, że palący się drink zrobił wrażenie, w końcu tak miało być. Po chwili jednak odwrócił wzrok gdyż miał już kolejnych klientów, którymi musiał się zająć.
Dopiero dziesięć minut później zauważył, że czarodziej, który zamówił jego specjalność zgasił płomień i wypił już pół drinka, a teraz z uporem maniaka próbował wyłowić żelki. Pokręcił rozbawiony głową, bo żelki również zawierały dość pokaźną ilość alkoholu, więc nie zdziwi się jeśli temu mężczyźnie więcej nie będzie trzeba napitku.
Nie pomylił się. Kiedy kilka godzin później zamykał bar, jednocześnie prosząc ostatnich niedobitków o opuszczenie lokalu, koledzy byli zmuszeni wynieść jegomościa, gdyż ten po wypiciu i zjedzeniu po prostu im zasnął na stole i ni cholery nie mogli go dobudzić. Warto również nadmienić, że sami byli w stanie mocnej niewaszkości i Larson zaczął się zastanawiać czy oni są w stanie w ogóle dojść do swoich domów. Nie żeby się o nich martwił czy coś, ale jeśli postanowią jechać Błędny Rycerzem, to naprawdę współczuł kierowcy, który potem będzie musiał sprzątać rzygi.
W końcu, kiedy wszyscy klienci wyszli, zamknął przybytek i wrócił za bar. Kelnerki kończyły sprzątać sale, kucharz kuchnie, a jemu zostało jeszcze rozliczyć kasę. Na spokojnie i dokładnie policzył pieniądze, po czym zabezpieczył je odpowiednio by poranna zmiana mogła je zdeponować w banku.
Jego miejsce pracy było posprzątane, bo przez całą zmianę starał się utrzymać tam porządek, więc gdy ostatnie szkła się umyły poszedł na zaplecze. Z kieszeni wyciągnął swoje napiwki, które były dzisiaj naprawdę solidne i przerzucił je do sakiewki. Uśmiechnął się lekko sam do siebie, po czym ziewnął okrutnie. Był zmęczony, ale nie ma się co dziwić, bo miał dzisiaj naprawdę sporo pracy. Jedyne o czym marzył to kąpiel i łóżko.
Ubrał na siebie kurtkę i upewniwszy się, że zarówno kelnerki i kucharz już poszli, odpalił papierosa i sam skierował się do wyjścia.
zt.
Kiedy przekroczył próg baru od razu do jego nozdrzy dotarł znajomy zapach, a w zasadzie mieszanina zapachów. Dym z papierosów, alkohol wszelkiego rodzaju, jedzenie i ten charakterystyczny zapach ludzi. Akurat to ostatnie nie specjalnie było przyjemne dla nosa, jednak po latach pracy w tym miejscu zdążył się przyzwyczaić. Wszedł do środka zamykając za sobą drzwi, a kierując się w stronę zaplecza, skinieniem głowy przywitał kilku stałych gości. Mało kogo tutaj nie kojarzył chociażby z widzenia. Co prawda zdarzało się, że pojawiały się tutaj nowe twarze, jednak tak szybko jak się pojawiały tak szybko i znikały i choć Larson z chęcią dowiedziałby się o nich trochę więcej nie zawsze miał ku temu sposobność.
Kiedy w końcu znalazł się na zapleczu, zdjął z siebie kurtkę i zostawił ją na wieszaku. Podwinął rękawy ciemnej koszuli, zaczesał włosy do góry i przybrawszy na twarz lekki uśmiech wyszedł za bar.
Choć Kocioł nie należał do eleganckich lokali dla bogaczy i nikt od niego nie wymagał by wyglądał reprezentatywnie, to Luke zdawał sobie sprawę, że dobrym wyglądem i lekkim uśmiechem może dużo zdziałać.
Kiedy tylko stanął za barem zauważył, że od swojego stałego stolika podnosi się starsza czarownica i uśmiechając się lekko, kieruje się w jego stronę.
- No w końcu się pojawiłeś. Ten stary Tom kompletnie nie wie jak przygotować dla mnie herbatkę. - odparła niezadowolona opierając się lekko o blat.
- Dobry wieczór pani Halloway. - powiedział rozbawiony – Nie? A dałbym sobie głowę uciąć, że dokładnie mu wszystko przekazałem. - pokręcił głową, sięgając jednocześnie po filiżankę pod bar.
- No to już byś nie miał głowy kochany. - kobieta pokręciła głową i westchnęła ciężko.
Luke w tym czasie machnął różdżką, a woda w czajniku zaczęła się gotować. Następnie sięgnął do szafki za sobą po spodek do filiżanki, po cym już razem z nią ustawił ją na barze przed czarownicą. Kiedy woda się gotowała, wsypał do filiżanki trochę ulubionej herbaty pani Halloway o smaku jabłek z cynamonem, po czym dosłownie na trzy sekundy ją podpalił. Ugasił mały ogień i w tym momencie woda była gotowa. Kolejne machnięcie różdżki i czajnik podleciał by po chwili nalać wody, ale jedynie zapełniając trzy czwarte naczynia. W międzyczasie Larson ściągnął z półki, znajdującej się na ścianie za nim, butelkę dobrej jakości rumu, by po chwili nalać trochę alkoholu do filiżanki.
- Proszę bardzo pani Halloway, pani herbatka. - odparł zadowolony podsuwając kobiecie spodeczek.
- Dziękuję bardzo Luke. Nie wiem jak to robisz, ale to smakuje dokładnie tak samo jak herbata, którą przygotowywał mi mój małżonek za życia. - powiedziała czarownica uśmiechając się przy tym z wdzięcznością, po czym zostawiła na blacie nadprogramową ilość galeonów, machnęła różdżką by spodek poszybował za nią i ruszyła do swojego stolika.
Odprowadził ją wzrokiem lekko się przy tym uśmiechając. Pani Halloway była jedną z jego ulubionych klientek i o dziwo nie dlatego, że zawsze dawała mu napiwki. Po prostu ją lubił, bo trochę przypominała mu matkę. Nie raz zapraszała go do gry w karty kiedy przychodziła tutaj spotkać się z koleżankami na ploteczki, a on z ciężkim sercem musiał odmówić, bo jednak był w pracy. Był przekonany, że od tych starszych pań z pewnością dowiedziałby się ciekawych rzeczy, które mógłby wykorzystać również w swojej drugiej pracy...oczywiście po uprzednim zweryfikowaniu.
Schował pieniądze do kasy, a napiwek wsunął do kieszeni, po czym przeniósł wzrok na kolejnego klienta, który już zaczynał stukać palcami w blat. Tacy go irytowali i nie raz dawał to po sobie poznać. Dzisiaj jednak miał wyjątkowo dobry humor, więc postanowił sobie odpuścić.
- Co podać? - padło pytanie z jego strony.
- Dwa Portery Starego Sue. - burknął mężczyzna, po czym beknął ordynarnie i podrapał się po brodzie.
Larson uniósł brew ku górze, ale cudem powstrzymał się od komentarza. Skinął tylko głową, po czym machnął różdżką. Dwa kufle wylądowały na barze, a on sięgnął po piwo. Chwilę później szkła napełniły się ciemnobrązowym, mocnym, piwem. Po mistrzowsku na samej górze zrobiła się dwu centymetrowa warstwa piany.
Zerknął na mężczyznę i podsunął mu kufle.
- Dziesięć galeonów. - odparł spokojnie, uważnie obserwując jegomościa.
- Jak to? Od kiedy tyle? - obruszył się klient.
- Zawsze tyle było. Jedno po pięć, prosta matematyka. Jak się nie podoba to wyleje i guzik pan dostanie. - powiedział Larson powoli zaczynając odsuwać kufle od czarodzieja.
- Czekaj pan! - warknął tamten, po czym pogrzebał w kieszeniach i w końcu położył na blacie odpowiednią ilość pieniędzy.
Barman uśmiechnął się pod nosem i zabrał dłonie z kufli, zgarniając zapłatę. Wrzucił je do kasy i już nie zwracał uwagi na mężczyznę. Widział po nim, że już jest podchmielony i miał nadzieję, że nie będzie sprawiał problemów, bo nie będzie miał skrupułów, by wyrzucić go na zbity pysk jak już nie raz mu się zdarzało z takimi typami.
Jak na razie nikt go nie potrzebował, bo każdy był obsłużony i miał to co chciał, więc Larson zalał sobie kubek kawą, upił trochę życiodajnego napoju i zabrał się za sprzątanie. Nie cierpiał mieć bałaganu w miejscu pracy. Wszystko na jego zmianie miało swoje miejsce, szklanki musiały być czyste, butelki poustawiane, a blat nie powinien się kleić. Dlatego też machnął różdżką, a ścierka zaczęła wycierać blat baru, manewrując między opierającymi się o niego klientami, a szklanki do drinków czy kufle zaczęły się myć same w zlewie i ustawiać na suszarce.
Luke zajrzał do kuchni, by zorientować się co mają dzisiaj w menu i na szybko ukradł i zagrzał sobie kawałek placka dyniowego, bo był trochę głodny. Talerzyk postawił sobie obok kubka z kawą i co jakiś czas podgryzał w międzyczasie ustawiając butelki na półce tak jak lubił.
Skończył idealnie, bo akurat do baru wlała się nowa fala klienteli. Miejsc siedzących nie było jakoś specjalnie dużo, a jednak grupka czarodziei, w przedziale wiekowym od osiemnastu do dwudziestu lat, znalazła jakieś puste krzesła i przystawili je do wolnego stolika. Larson rzucił na nich okiem i szybko ocenił po ich ubiorze, gestach i zachowaniu, że mają z pewnością sporo pieniędzy. Odszukał wzrokiem jedną z dwóch kelnerek, które miał dzisiaj na zmianie i skinieniem głowy kazał jej do nich podejść. Przewidywał, że gdyby podeszli mu do baru to narobiliby tylko niepotrzebnego zamieszania.
Nie minęło pięć minut, podczas których zdążył obsłużyć dwie inne osoby, podając jeden placek dyniowy i szklankę Ognistej, a kelnerka wróciła z długim zamówieniem. Luke zerknął na listę zamówionych alkoholi, zapamiętał je i przekazał kartkę dalej do kuchni, bo jedzenie również znajdowało się na zmówieniu.
Od razu zabrał się za przygotowywanie. Najbardziej mu się podobało, że jeden z nowo przybyłych klientów poprosił o specjalność barmana. Nie mieli nic takiego w menu, jednak Luke potraktował to jako swojego rodzaju wyzwanie. Najpierw przygotował trzy kufle Ale i dwie szklanki Ognistej, po czym wyciągnął wyższą szklankę i zaczął zabawę. Wcześniej z zaplecza przyniósł swoje alkożelki, więc kilka z nich wylądowało w szkle. Po chwili zalał 1/3 sokiem z pomarańczy, po czym dolał troszkę Skrzaciego Wina dla koloru i do krawędzi już zapełnił mocnym rumem. Dla lepszego efektu na koniec podpalił wszystko tak, że nad szklanką unosił się niebieski płomień.
Patrząc na swoje dzieło z zadowoleniem pokiwał głową i zawołał kelnerkę, która po chwili zaniosła zamówione alkohole do stolika. Zauważył, że palący się drink zrobił wrażenie, w końcu tak miało być. Po chwili jednak odwrócił wzrok gdyż miał już kolejnych klientów, którymi musiał się zająć.
Dopiero dziesięć minut później zauważył, że czarodziej, który zamówił jego specjalność zgasił płomień i wypił już pół drinka, a teraz z uporem maniaka próbował wyłowić żelki. Pokręcił rozbawiony głową, bo żelki również zawierały dość pokaźną ilość alkoholu, więc nie zdziwi się jeśli temu mężczyźnie więcej nie będzie trzeba napitku.
Nie pomylił się. Kiedy kilka godzin później zamykał bar, jednocześnie prosząc ostatnich niedobitków o opuszczenie lokalu, koledzy byli zmuszeni wynieść jegomościa, gdyż ten po wypiciu i zjedzeniu po prostu im zasnął na stole i ni cholery nie mogli go dobudzić. Warto również nadmienić, że sami byli w stanie mocnej niewaszkości i Larson zaczął się zastanawiać czy oni są w stanie w ogóle dojść do swoich domów. Nie żeby się o nich martwił czy coś, ale jeśli postanowią jechać Błędny Rycerzem, to naprawdę współczuł kierowcy, który potem będzie musiał sprzątać rzygi.
W końcu, kiedy wszyscy klienci wyszli, zamknął przybytek i wrócił za bar. Kelnerki kończyły sprzątać sale, kucharz kuchnie, a jemu zostało jeszcze rozliczyć kasę. Na spokojnie i dokładnie policzył pieniądze, po czym zabezpieczył je odpowiednio by poranna zmiana mogła je zdeponować w banku.
Jego miejsce pracy było posprzątane, bo przez całą zmianę starał się utrzymać tam porządek, więc gdy ostatnie szkła się umyły poszedł na zaplecze. Z kieszeni wyciągnął swoje napiwki, które były dzisiaj naprawdę solidne i przerzucił je do sakiewki. Uśmiechnął się lekko sam do siebie, po czym ziewnął okrutnie. Był zmęczony, ale nie ma się co dziwić, bo miał dzisiaj naprawdę sporo pracy. Jedyne o czym marzył to kąpiel i łóżko.
Ubrał na siebie kurtkę i upewniwszy się, że zarówno kelnerki i kucharz już poszli, odpalił papierosa i sam skierował się do wyjścia.
zt.
Sarcasm is not my only defence, remember that
I always have an ace up my sleeve.
I always have an ace up my sleeve.
Luke Larson
Zawód : Kierownik Wodopoju w Dziurawym Kotle, przemytnik, handlarz używkami
Wiek : 24
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Kawaler
Sarcasm is not my only defence...
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Wieczór nad Londynem był mglisty i ponury. Aura pogoda z wolna powracała do normalności. Po niezwykle gorących i wilgotnych wrześniowych nocach zdawała się nadchodzić jesień; deszczowa i chłodna, właściwa Anglii, taka jak Rookwood lubiła najbardziej. Nie przepadała za skwarem, upały ją męczyły; przyroda jesienią miała swój niewątpliwy rok. Wszystko było piękne - bo umierało, usychało, zamierało.
Nie było jeszcze dwudziestej pierwszej, a z ołowianych, ciężkich chmur zaczął sączyć się ulewny deszcz. Nie grzmiało, nie błyskało, najwyraźniej miało lać tak całą nos. Sigrun do Dziurawego Kotła dotarła niemal przemoczona do suchej nitki - a raczej to Romilda pojawiła się w najstarszym i najbardziej popularnym czarodziejskim pubie w całej Wielkiej Brytanii. Ukrywała swoją tożsamość od samego początku znajomości z panną Wright, która zaczęła się zupełnym przypadkiem, zaledwie kilka tygodni temu. Rookwood musiała zapamiętać twarz, którą Elora wówczas ujrzała, by nie nabrała podejrzeń. Przed nią jawiła się jako średniego wzrostu czarownica, o brązowych włosach nie sięgających nawet ramion, za to okalających owalną, łagodną twarz miękkimi falami. Wyglądała dużo łagodniej, przyjaźniej, bardziej sympatycznie, ale mimo wszystko w jej spojrzeniu pozostały te gniewne iskierki, ten szelmowski błysk i dziwny cień. Przedstawiła się jako Romilda, magizoolog, przyjmując kolejną rolę.
Lubiła to robić. Miała cały wachlarz osobowości, w które się wcielała na potrzeby barowych przygód. Nigdy nie miewała wyrzutów sumienia z tego powodu. Właściwie z żadnego powodu nie miewała wyrzutów sumienia, najpewniej dlatego, ze po prostu go nie posiadała. Albo nie używała, dlatego było tak czyste.
W każdym razie - około godziny dwudziestej pojawiła się w pubie, ubrana w czarną, prostą sukienkę i zajęła miejsce przy jednym ze stolików, bardziej na uboczu, oczekując na pojawienie się niewinnej, młodziutkiej blondynki. Wierzyła, że nastąpi; Elora zdawała się być zafascynowana tą znajomością, chętnie przystawała na kolejne spotkania - i Sigrun sądziła, ze niczego nie podejrzewała. Kłamała na tyle często i gęsto, że robiła to już z łatwością, gładko i zręcznie; dotychczas oszukała ją jednak jedynie co do zawodu i imienia - to nie aż tak wiele.
Czekając przy stoliku zamówiła dwie szklanki wiśniowej sherry.
She's lost control
again
Sigrun Rookwood
Zawód : dowódca grupy łowców wilkołaków
Wiek : 30
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Wdowa
I am not
ruined
I am
r u i n a t i o n
ruined
I am
r u i n a t i o n
OPCM : 35 +2
UROKI : 4 +1
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 5
CZARNA MAGIA : 47 +5
ZWINNOŚĆ : 18
SPRAWNOŚĆ : 19
Genetyka : Metamorfomag
Sojusznik Rycerzy Walpurgii
Lubiła deszczowe wieczory. Lubiła zaszywać się wtedy w swoim pokoju, w zupełnej ciszy, w której wszystko wypoczywało dookoła po zapewne męczącym dniu, wsłuchiwała się w uderzenia ciężkich kropel o szyby. Idealny moment na czytanie, bo i gdzie lepiej się wtedy znaleźć jeżeli nie we własnym wygodnym i ciepłym łóżku?
Niemalże z żalem wychodziła z domu, ale nie rozważała nawet możliwości odwalania spotkania. To była zbyt świeża znajomość, ponadto aż do chwili kiedy otrzymała list, sądziła, że zainteresowanie jest jednostronne. Tym bardziej była zatem pewna, że jeden łyk czegoś lepszego na miejscu zdecydowanie wystarczy, aby chęć zostania w domu została bezpowrotnie przepędzona.
Nie znała nikogo kto nie kojarzyłby tego pubu, a jednak, zaczynało być odrobinę niepokojące jak wiele twarzy rozpoznaje już jako stałych klientów, zapewne samej nie będąc już daleko od podobnego tytułu. Jeszcze trochę, a zacznie witać się z nimi skinieniem głowy. Odwiesiła parasol na stojaku przy drzwiach i ruszyła w głąb, szybko dostrzegając znajomą jej sylwetkę.
Na widok dwóch szklanek na stole, na jej twarzy mimowolnie pojawił się uśmiech, który bynajmniej nie zniknął na widok przemoczonej towarzyszki.
- Zanim przejdziemy do standardowego pytania o samopoczucie, chcesz może przesiąść się bliżej kominka?- zapytała, rozpinając powoli płaszcz.- Zwolniło się jedno miejsce nieopodal, Ted raczył się łaskawie ru.. Skąd u diaska znam jego imię?- przerwała z zdanie w połowie zaskoczona, kiedy dotarło do niej, że zna już nawet imiona niektórych bywalców, nie zamieniwszy z nimi nawet ani jednego słowa.
Akurat do wspomnianego mężczyzny, gbura jak zdołała zauważyć, który zawsze zajmował więcej miejsca niż powinien, nie miała nawet najmniejszego zamiaru zwrócić się słowem zarówno w bliższej jak i dalszej przyszłości.
Spojrzała na Romildę i krótko pokręciła głową, na znak, aby zignorowała jej pytanie.
- Chyba za często tu bywam- przyznała z cichym westchnieniem i odwiesiła okrycie na krzesło obok, ostatecznie opadając chociaż na chwilę na siedzenie, aby nie stać jak ten kołek.
Jak widać jednakże, nawet i w takim miejscu można spotkać interesujące osoby, z którymi nieoczekiwanie nawiązuje się obiecujące znajomości i nie miała tu na myśli żadnych mężczyzn, których automatycznie odrzucała już na stracie, właśnie z racji miejsca. Inaczej się miała sprawa z kobietami, w towarzystwie których nie musiała się przejmować aż tak bardzo ich zamiarami ani zachowaniem.
Pierwsze spotkanie jej i Romildy miało właśnie miejsce nie gdzie indziej a w Dziurawym i musiała przyznać, że było ono jednym z bardziej interesujących. To był ten rzadki rodzaj konwersacji, która nie ustawała, płynąc gładko i szybko pochłaniając czas. Romilda zdawała się być dobrym słuchaczem i wcale nie zdziwiłoby ją, gdyby się okazało, że potrafiła dzięki temu świetnie doczytywać się pomiędzy wersami- miała uważne spojrzenie i zapewne nie gorszy słuch. Świadomość ta jednak nie powstrzymywała jej przed mówieniem. Bezpośredniość, której mogła doświadczyć także od drugiej strony, a którą doceniała, była zbyt wielką pokusą.
- Zaskoczyła mnie twoja sowa, ale jak najbardziej pozytywnie- spojrzała z zadowoleniem na czarownicę, sięgając po szklankę, wcześnie upewnisz się jedynie spojrzeniem, że ta faktycznie jest przeznaczona dla niej.- Po ostatnim spotkaniu, doszłam do wniosku, że nie chce cię nękać, tak na wypadek gdybyś była jedną z tych osób, które czują się zobowiązane.
Nie sądziła, aby miała do czynienia z kimś kto ma problem z odmawianiem, ale takie myśli krążyły jej po głowie i nie potrafiła ich odpędzić. Lista osób, wobec których potrafiła być natrętna i to bez najmniejszych wyrzutów sumienia, obejmowała głównie rodzinę. Oni po prostu musieli ją znosić ze względów pokrewieństwa.
Upiła łyk alkoholu, przez chwile smakując go. Kiedy poznała z czym ma do czynienia, jej twarz rozjaśniła się w lekkim uśmiechu. To był zdecydowanie dobry wybór.
Niemalże z żalem wychodziła z domu, ale nie rozważała nawet możliwości odwalania spotkania. To była zbyt świeża znajomość, ponadto aż do chwili kiedy otrzymała list, sądziła, że zainteresowanie jest jednostronne. Tym bardziej była zatem pewna, że jeden łyk czegoś lepszego na miejscu zdecydowanie wystarczy, aby chęć zostania w domu została bezpowrotnie przepędzona.
Nie znała nikogo kto nie kojarzyłby tego pubu, a jednak, zaczynało być odrobinę niepokojące jak wiele twarzy rozpoznaje już jako stałych klientów, zapewne samej nie będąc już daleko od podobnego tytułu. Jeszcze trochę, a zacznie witać się z nimi skinieniem głowy. Odwiesiła parasol na stojaku przy drzwiach i ruszyła w głąb, szybko dostrzegając znajomą jej sylwetkę.
Na widok dwóch szklanek na stole, na jej twarzy mimowolnie pojawił się uśmiech, który bynajmniej nie zniknął na widok przemoczonej towarzyszki.
- Zanim przejdziemy do standardowego pytania o samopoczucie, chcesz może przesiąść się bliżej kominka?- zapytała, rozpinając powoli płaszcz.- Zwolniło się jedno miejsce nieopodal, Ted raczył się łaskawie ru.. Skąd u diaska znam jego imię?- przerwała z zdanie w połowie zaskoczona, kiedy dotarło do niej, że zna już nawet imiona niektórych bywalców, nie zamieniwszy z nimi nawet ani jednego słowa.
Akurat do wspomnianego mężczyzny, gbura jak zdołała zauważyć, który zawsze zajmował więcej miejsca niż powinien, nie miała nawet najmniejszego zamiaru zwrócić się słowem zarówno w bliższej jak i dalszej przyszłości.
Spojrzała na Romildę i krótko pokręciła głową, na znak, aby zignorowała jej pytanie.
- Chyba za często tu bywam- przyznała z cichym westchnieniem i odwiesiła okrycie na krzesło obok, ostatecznie opadając chociaż na chwilę na siedzenie, aby nie stać jak ten kołek.
Jak widać jednakże, nawet i w takim miejscu można spotkać interesujące osoby, z którymi nieoczekiwanie nawiązuje się obiecujące znajomości i nie miała tu na myśli żadnych mężczyzn, których automatycznie odrzucała już na stracie, właśnie z racji miejsca. Inaczej się miała sprawa z kobietami, w towarzystwie których nie musiała się przejmować aż tak bardzo ich zamiarami ani zachowaniem.
Pierwsze spotkanie jej i Romildy miało właśnie miejsce nie gdzie indziej a w Dziurawym i musiała przyznać, że było ono jednym z bardziej interesujących. To był ten rzadki rodzaj konwersacji, która nie ustawała, płynąc gładko i szybko pochłaniając czas. Romilda zdawała się być dobrym słuchaczem i wcale nie zdziwiłoby ją, gdyby się okazało, że potrafiła dzięki temu świetnie doczytywać się pomiędzy wersami- miała uważne spojrzenie i zapewne nie gorszy słuch. Świadomość ta jednak nie powstrzymywała jej przed mówieniem. Bezpośredniość, której mogła doświadczyć także od drugiej strony, a którą doceniała, była zbyt wielką pokusą.
- Zaskoczyła mnie twoja sowa, ale jak najbardziej pozytywnie- spojrzała z zadowoleniem na czarownicę, sięgając po szklankę, wcześnie upewnisz się jedynie spojrzeniem, że ta faktycznie jest przeznaczona dla niej.- Po ostatnim spotkaniu, doszłam do wniosku, że nie chce cię nękać, tak na wypadek gdybyś była jedną z tych osób, które czują się zobowiązane.
Nie sądziła, aby miała do czynienia z kimś kto ma problem z odmawianiem, ale takie myśli krążyły jej po głowie i nie potrafiła ich odpędzić. Lista osób, wobec których potrafiła być natrętna i to bez najmniejszych wyrzutów sumienia, obejmowała głównie rodzinę. Oni po prostu musieli ją znosić ze względów pokrewieństwa.
Upiła łyk alkoholu, przez chwile smakując go. Kiedy poznała z czym ma do czynienia, jej twarz rozjaśniła się w lekkim uśmiechu. To był zdecydowanie dobry wybór.
Elora Wright
Zawód : Opiekunka testrali
Wiek : 20
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Panna
„If ‚why’ was the first and last question, then ‚because i was curious to see what would happen’ was the first and last answer.”
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Jesienne, deszczowe wieczory rzeczywiście miały w sobie pewną magię. Sigrun także lubiła zaszywać się wówczas samotni; nie pokoju, miała dla siebie cały dom, który przypadł jej w spadku po zmarłym małżonku. Wydarła go sobie siłą, przemocą, splamiła dłonie krwią, zdołała jednak wyprzeć paskudne wspomnienia związane z Alphardem i uczynić Skałę w Harrogate swoją oazą spokoju. W przeciwieństwie do Elory nie zwykła jednak czytać książek (to nie tak, że nie czytała ich wcale, czytała, ale nie tak znowuż często), jeśli już to prędzej gazetę; częściej jednak nastawiała magiczny gramofon i przywoływała zaklęciem butelkę alkoholu, bądź paczuszkę z diablim zielem. Odpływała w krainę fantazji i snów, wyjątkowo spokojnych i upojnych, co od nocy spędzonej w Azkabanie zdarzało się nader rzadko.
Preferowała jednak inny sposób spędzania czasu. Uwielbiała się bawić, zwłaszcza w dobrym towarzystwie, a angielskie bary i puby były jej drugim domem. W Dziurawym Kotle bywała jednak dość rzadko. Z prostej przyczyny: był najpopularniejszy i dość grzeczny. Bywali tu wszyscy, a właściciele pilnowali, by przybytek nie zmienił się w melinę. Przez obecność aurorów i stróżów prawa, funkcjonariuszy, którzy poruszali się przez Kocioł pomiędzy Londynem mugolskim, a magicznym, handel używkami, czy prawdziwa zabawa były tu wykluczone. Sigrun przychodziła tu czasem, oczywiście, jak wszyscy, ale wolała inne przybytki - gdzie było dużo ciekawiej.
Nie zamierzała jednak zaciągnąć Elory tam dzisiaj. Nie tak szybko, nie tak od razu. Ich znajomość była bardzo świeża i musiała być ostrożna. Sama nie wiedziała co podkuszało ją, by ją kontynuować; blondyneczka zdawała się niewinna i to chyba było w tym wszystkim tak zabawne. Przez tę niewinność ciekawość nieznanego w ej oczach była wręcz rozkoszna. Sigrun sama była ciekawa tego jak daleko uda się jej przesunąć granicę Elory?
Dziewczyna pojawiła się dość prędko, proponując, by zajęły miejsca obok kominka. Romilda uśmiechnęła się lekko, skinęła głową, nie miała nic przeciwko. Wzięła dwie szklaneczki w ręce i podążyła ku miękkim, wygodnym fotelom; Elorze pewnie przywodzily na myśl pokoje z Pokoju Wspólnego w wieży Gryffindoru.
- O nie, moja droga, za często byś tu bywała, gdyby barman zaczął szykować to co zawsze, kiedy tylko przekraczasz próg lokalu - zaśmiala się brunetka. Romilda wiedziala co mówi, bo w jej przypadku się to sprawdzało. W kilku miejscach, a w niektórych była zupełnie kimś innym, niż wcielenie prezentowane Wrightównie.
Nieczęsto jednak angażowała się w podobne znajomości. Tak młode dziewczątka były dla niej zbyt niewinne, świeże, pełne uprzedzeń i obaw, nie potrafiły się bawić. Były zbyt ploche. Elora wzbudzała jednak jej zainteresowanie i pewne rozbawienie, co maskowała figlarnym uśmiechem i błyskiem w oku.
- Lubię zaskakiwać. Zobaczysz, że zrobię to jeszcze nie raz - odpowiedziała enigmatycznie, wygodniej moszcząc się w fotelu; napiła się nieco wiśniowej sherry, smakowała tak samo jak wtedy, kiedy się poznały. - Nie nękasz. Nie krępuj się do mnie pisać. Na szklaneczkę sherry nigdy nie trzeba mnie namawiać, to sama przyjemność - mówiąc to nie kłamała wcale. To była akurat prawda.
Mogło jednak zdarzyć się tak, że Elora nie trafi w moment. Sigrun miała wybuchową, impulsywną naturę, do tego zaburzenia dwubiegunowe - i czasami nie była sobą. Z asertywnością problemu nie miała wcale, obawiała się jedynie, że przez swoje wybuchy zakończy tę znajomość, nim zdąży się porządnie zabawić.
- Opowiedz mi o sobie więcej - zaproponowała, opierając się łokciem o fotel.
Preferowała jednak inny sposób spędzania czasu. Uwielbiała się bawić, zwłaszcza w dobrym towarzystwie, a angielskie bary i puby były jej drugim domem. W Dziurawym Kotle bywała jednak dość rzadko. Z prostej przyczyny: był najpopularniejszy i dość grzeczny. Bywali tu wszyscy, a właściciele pilnowali, by przybytek nie zmienił się w melinę. Przez obecność aurorów i stróżów prawa, funkcjonariuszy, którzy poruszali się przez Kocioł pomiędzy Londynem mugolskim, a magicznym, handel używkami, czy prawdziwa zabawa były tu wykluczone. Sigrun przychodziła tu czasem, oczywiście, jak wszyscy, ale wolała inne przybytki - gdzie było dużo ciekawiej.
Nie zamierzała jednak zaciągnąć Elory tam dzisiaj. Nie tak szybko, nie tak od razu. Ich znajomość była bardzo świeża i musiała być ostrożna. Sama nie wiedziała co podkuszało ją, by ją kontynuować; blondyneczka zdawała się niewinna i to chyba było w tym wszystkim tak zabawne. Przez tę niewinność ciekawość nieznanego w ej oczach była wręcz rozkoszna. Sigrun sama była ciekawa tego jak daleko uda się jej przesunąć granicę Elory?
Dziewczyna pojawiła się dość prędko, proponując, by zajęły miejsca obok kominka. Romilda uśmiechnęła się lekko, skinęła głową, nie miała nic przeciwko. Wzięła dwie szklaneczki w ręce i podążyła ku miękkim, wygodnym fotelom; Elorze pewnie przywodzily na myśl pokoje z Pokoju Wspólnego w wieży Gryffindoru.
- O nie, moja droga, za często byś tu bywała, gdyby barman zaczął szykować to co zawsze, kiedy tylko przekraczasz próg lokalu - zaśmiala się brunetka. Romilda wiedziala co mówi, bo w jej przypadku się to sprawdzało. W kilku miejscach, a w niektórych była zupełnie kimś innym, niż wcielenie prezentowane Wrightównie.
Nieczęsto jednak angażowała się w podobne znajomości. Tak młode dziewczątka były dla niej zbyt niewinne, świeże, pełne uprzedzeń i obaw, nie potrafiły się bawić. Były zbyt ploche. Elora wzbudzała jednak jej zainteresowanie i pewne rozbawienie, co maskowała figlarnym uśmiechem i błyskiem w oku.
- Lubię zaskakiwać. Zobaczysz, że zrobię to jeszcze nie raz - odpowiedziała enigmatycznie, wygodniej moszcząc się w fotelu; napiła się nieco wiśniowej sherry, smakowała tak samo jak wtedy, kiedy się poznały. - Nie nękasz. Nie krępuj się do mnie pisać. Na szklaneczkę sherry nigdy nie trzeba mnie namawiać, to sama przyjemność - mówiąc to nie kłamała wcale. To była akurat prawda.
Mogło jednak zdarzyć się tak, że Elora nie trafi w moment. Sigrun miała wybuchową, impulsywną naturę, do tego zaburzenia dwubiegunowe - i czasami nie była sobą. Z asertywnością problemu nie miała wcale, obawiała się jedynie, że przez swoje wybuchy zakończy tę znajomość, nim zdąży się porządnie zabawić.
- Opowiedz mi o sobie więcej - zaproponowała, opierając się łokciem o fotel.
She's lost control
again
Sigrun Rookwood
Zawód : dowódca grupy łowców wilkołaków
Wiek : 30
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Wdowa
I am not
ruined
I am
r u i n a t i o n
ruined
I am
r u i n a t i o n
OPCM : 35 +2
UROKI : 4 +1
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 5
CZARNA MAGIA : 47 +5
ZWINNOŚĆ : 18
SPRAWNOŚĆ : 19
Genetyka : Metamorfomag
Sojusznik Rycerzy Walpurgii
Skinęła głową lekko, jakby w zamyśleniu, zaraz jednak uśmiechając się do siebie. To co zawsze nie figurowało w jej słowniku, a barman aby sprostać jej wymogom musiałby wykazywać się zdolnościami do legilimencji. Czasami pijała tylko i wyłącznie wino, na cokolwiek innego nie potrafiąc nawet spojrzeć, aby w przeciągu paru dni zmienić swoje upodobania i przechylić je na korzyść chociażby whisky, czasami zależało to tylko wyłącznie od jej nastroju, a czasami także i od pogody. Trudno było zatem w jej przypadku stwierdzić, co byłoby jej ulubionym, najczęściej wybieranym trunkiem. Zresztą podobnie było ze wszystkim. Nudziła się tym czy innym elementem swojej codzienności, więc zmieniała go na inny, nie potrafiąc przy niczym zatrzymać na dobre. Wciąż zdawała się szukać swojego miejsca.
Jedynie w swojej pracy trwała zaskakująco długo wbrew przewidywaniom najbliższych. Pracowała jednak z magicznymi stworzeniami, a wobec nich czuła się czasami bardziej zobowiązana niźli wobec ludzi. Nie wszystko dało się im przekazać w sposób w jaki by się tego chciało, na przykład powód twojego zniknięcia z dnia na dzień, bo samemu właścicielowi mogłaby wysłać chociażby krótką notatkę w ten sam dzień o rezygnacji, nie bardzo zresztą przejmując jego reakcją, jeżeli tylko jej miałaby przynieść ona coś dobrego.
Wpływ na jej decyzję miało także mało skromne przekonanie o swoich świetnych predyspozycjach do tego, a nie innego zajęcia. Skąd miała mieć pewność, że nie zastąpi ją ktoś gorszy, ktoś mniej sumienny?
Na kolejne słowa przyjrzała się uważniej siedzącej prawie naprzeciw kobiecie, z niegasnącym uśmieszkiem błąkającym na wargach. Zabrzmiało to niemalże niczym obietnica, bardzo intrygująca, bo chociaż niespodzianki potrafiły równie często rozczarowywać jak i zaskakiwać, to z trudem przychodziło jej oparcie się pokusie przekonania o wszystkim na własnej skórze. Być może była młoda i głupia, być może znudzona, a być może dawała o sobie znać wyjątkowo wybuchowa mieszanka genów, ale zawsze uważała, że lepiej jest żałować ewentualnych skutków, aniżeli potem zadręczać myślami: 'a co gdybym wtedy..'. Nie chciała aby tak właśnie wyglądała jej starość, o ile będzie jej dane dożyć tego pięknego wieku z podobnymi tendencjami.
- Świetnie. Zatem toast za niespodzianki, bo bez nich życie byłoby zbyt nudne- uniosła nieznacznie szklaneczkę, aby po chwili ją przechylić i posmakować rozgrzewającego alkoholu.- A co do oferty, cóż.. zapamiętana, także miej się na baczności, no chyba, że równie bardzo lubisz być zaskakiwana, wtedy nie powinno być problemu.
Nie było to poważne ostrzeżenie, a bynajmniej nie miało brzmieć surowo czy złowróżbnie, bo i jedyne z czym mogła się pojawić ona sama, to kolejny z jej nieprzemyślanych pomysłów, albo też potrzeba wygadania się przy okazji napicia czegoś mocniejszego, czy to o wylanie swoich frustracji, czy też o zwykłe zawracanie głowy by nie chodziło.
Na zachętę do opowiedzenia czegoś o sobie straciła na chwile rezon. Uchyliła usta jakby z zamiarem powiedzenia czegoś, ale nic się spomiędzy nich nie wydobyło. Spojrzała w rozbawionym zamyśleniu na bok, zawieszając na chwile spojrzenie na płomieniach buzujących w kominku.
To było bardzo otwarte pytanie, o ile nazwać by to można było pytaniem i właściwie to niezbyt łatwe do szybkiego ogarnięcia, jeżeli chciało się powiedzieć coś interesującego.
Bo i któż skupiałby się na zwykłych, przyziemnych pierdołach?
- Wiesz czym się zajmuje, znasz moją słabość- tutaj wymownie pochyliła głowę w stronę wciąż trzymanej szklanki.- Znasz też moją skłonność do drobnych eksperymentów, także coś już wiesz.
Opadła w tył, układając się wygodniej na siedzeniu, lekko w nim zapadając, bo i był to całkiem wysiedziany już mebel. Wróciła spojrzeniem do wyczekująco wpatrzonych w nią oczu.
Nie chciała uchodzić za tajemniczą, bo tak w gruncie rzeczy to nie bardzo co miała ukrywać. Nie prowadziła gierek, nie bawiła się w budowanie napięcia, aby uniknąć potem czyjegoś rozczarowania i okazać na przykład taką beznadziejną, mdłą w smaku galaretką ukrytą w cukierku okrytym kolorowym płaszczykiem.
- Właściwie to nic szczególnie ciekawego w mojej historii nie ma- przyznała po chwili, nie wiedząc nawet gdzie od czego zacząć.- W Hogwarcie nie ma chyba żadnego karnego zajęcia, którego mogłabym powiedzieć z czystym sumieniem, że nie robiłam. Najlepszą uczennicą nie byłam, ale dobrze wspominam ten czas. Było zabawnie.
Przyznała ze śmiechem, bo i miałaby ze szkoły kilka anegdot, ale je najlepiej było opowiadać przy jakiś konkretnych sytuacjach lub tematach.
Właściwie szkolne czasy jak na razie to była jej główna część życia.
- Musiałabyś chyba dokładniej zdradzić co cię interesuje, bo inaczej możesz być skazana na słuchanie o książce, która chwilowo rozbudziła moją obsesję i zdaje się dominować wolną przestrzeń w mojej głowie. Inaczej być może słuchałabyś moich planów o zostaniu bogatą i odnoszącą sukcesy kobietą.
Poruszyła znacząco brwiami, zgrywając się już trochę oczywiście. Wszystkim dookoła rozpowiadała podobne rzeczy, bo chociaż w gruncie rzeczy przyjmowała, iż jeszcze w jej ambicjach wiele się może zmienić, życie nie jednego psikusa wykręcić, tak posiadanie zasobnego skarbca chyba zawsze będzie zajmowało swoje miejsce na liście pragnień. Lubiła sobie z tego żartować, bo jeżeli coś jej w życiu nie wyjdzie, nikt jej tego nie wytknie, a jeżeli wręcz przeciwnie, to tym lepiej dla niej samej. Przecież wszystkim właśnie to powtarza.
- I żebym nie czuła się zbyt w centrum, bo nie zdrowe to dla ego, łóżka większego kupować nie zamierzam, ty także musisz coś zdradzić- odbiła zręcznie piłeczkę, nieznacznie prostując się na swoim siedzeniu.- W sumie o pani magizoolog, za wiele to nie wiem. Mogę jedynie wywnioskować , że ktoś tu posiada interesujące znajomości oraz prowadzi samotny tryb życia?
Uniosła nieznacznie jasną brew, w sumie ostatniego twierdzenia nie mogąc być stuprocentowo pewna. Romilda wydawała się mieć całkiem spore pokłady czasu, co sugerowałoby, że nie okupuje ją męska obecność ani poważniejsze domowe obowiązki.
Co do pierwszego, stwierdzała to tylko i wyłącznie na podstawie pozyskania dla niej złotej rybki, której ona dla przykładu, sama zdobyć nie miałaby szans.
Jedynie w swojej pracy trwała zaskakująco długo wbrew przewidywaniom najbliższych. Pracowała jednak z magicznymi stworzeniami, a wobec nich czuła się czasami bardziej zobowiązana niźli wobec ludzi. Nie wszystko dało się im przekazać w sposób w jaki by się tego chciało, na przykład powód twojego zniknięcia z dnia na dzień, bo samemu właścicielowi mogłaby wysłać chociażby krótką notatkę w ten sam dzień o rezygnacji, nie bardzo zresztą przejmując jego reakcją, jeżeli tylko jej miałaby przynieść ona coś dobrego.
Wpływ na jej decyzję miało także mało skromne przekonanie o swoich świetnych predyspozycjach do tego, a nie innego zajęcia. Skąd miała mieć pewność, że nie zastąpi ją ktoś gorszy, ktoś mniej sumienny?
Na kolejne słowa przyjrzała się uważniej siedzącej prawie naprzeciw kobiecie, z niegasnącym uśmieszkiem błąkającym na wargach. Zabrzmiało to niemalże niczym obietnica, bardzo intrygująca, bo chociaż niespodzianki potrafiły równie często rozczarowywać jak i zaskakiwać, to z trudem przychodziło jej oparcie się pokusie przekonania o wszystkim na własnej skórze. Być może była młoda i głupia, być może znudzona, a być może dawała o sobie znać wyjątkowo wybuchowa mieszanka genów, ale zawsze uważała, że lepiej jest żałować ewentualnych skutków, aniżeli potem zadręczać myślami: 'a co gdybym wtedy..'. Nie chciała aby tak właśnie wyglądała jej starość, o ile będzie jej dane dożyć tego pięknego wieku z podobnymi tendencjami.
- Świetnie. Zatem toast za niespodzianki, bo bez nich życie byłoby zbyt nudne- uniosła nieznacznie szklaneczkę, aby po chwili ją przechylić i posmakować rozgrzewającego alkoholu.- A co do oferty, cóż.. zapamiętana, także miej się na baczności, no chyba, że równie bardzo lubisz być zaskakiwana, wtedy nie powinno być problemu.
Nie było to poważne ostrzeżenie, a bynajmniej nie miało brzmieć surowo czy złowróżbnie, bo i jedyne z czym mogła się pojawić ona sama, to kolejny z jej nieprzemyślanych pomysłów, albo też potrzeba wygadania się przy okazji napicia czegoś mocniejszego, czy to o wylanie swoich frustracji, czy też o zwykłe zawracanie głowy by nie chodziło.
Na zachętę do opowiedzenia czegoś o sobie straciła na chwile rezon. Uchyliła usta jakby z zamiarem powiedzenia czegoś, ale nic się spomiędzy nich nie wydobyło. Spojrzała w rozbawionym zamyśleniu na bok, zawieszając na chwile spojrzenie na płomieniach buzujących w kominku.
To było bardzo otwarte pytanie, o ile nazwać by to można było pytaniem i właściwie to niezbyt łatwe do szybkiego ogarnięcia, jeżeli chciało się powiedzieć coś interesującego.
Bo i któż skupiałby się na zwykłych, przyziemnych pierdołach?
- Wiesz czym się zajmuje, znasz moją słabość- tutaj wymownie pochyliła głowę w stronę wciąż trzymanej szklanki.- Znasz też moją skłonność do drobnych eksperymentów, także coś już wiesz.
Opadła w tył, układając się wygodniej na siedzeniu, lekko w nim zapadając, bo i był to całkiem wysiedziany już mebel. Wróciła spojrzeniem do wyczekująco wpatrzonych w nią oczu.
Nie chciała uchodzić za tajemniczą, bo tak w gruncie rzeczy to nie bardzo co miała ukrywać. Nie prowadziła gierek, nie bawiła się w budowanie napięcia, aby uniknąć potem czyjegoś rozczarowania i okazać na przykład taką beznadziejną, mdłą w smaku galaretką ukrytą w cukierku okrytym kolorowym płaszczykiem.
- Właściwie to nic szczególnie ciekawego w mojej historii nie ma- przyznała po chwili, nie wiedząc nawet gdzie od czego zacząć.- W Hogwarcie nie ma chyba żadnego karnego zajęcia, którego mogłabym powiedzieć z czystym sumieniem, że nie robiłam. Najlepszą uczennicą nie byłam, ale dobrze wspominam ten czas. Było zabawnie.
Przyznała ze śmiechem, bo i miałaby ze szkoły kilka anegdot, ale je najlepiej było opowiadać przy jakiś konkretnych sytuacjach lub tematach.
Właściwie szkolne czasy jak na razie to była jej główna część życia.
- Musiałabyś chyba dokładniej zdradzić co cię interesuje, bo inaczej możesz być skazana na słuchanie o książce, która chwilowo rozbudziła moją obsesję i zdaje się dominować wolną przestrzeń w mojej głowie. Inaczej być może słuchałabyś moich planów o zostaniu bogatą i odnoszącą sukcesy kobietą.
Poruszyła znacząco brwiami, zgrywając się już trochę oczywiście. Wszystkim dookoła rozpowiadała podobne rzeczy, bo chociaż w gruncie rzeczy przyjmowała, iż jeszcze w jej ambicjach wiele się może zmienić, życie nie jednego psikusa wykręcić, tak posiadanie zasobnego skarbca chyba zawsze będzie zajmowało swoje miejsce na liście pragnień. Lubiła sobie z tego żartować, bo jeżeli coś jej w życiu nie wyjdzie, nikt jej tego nie wytknie, a jeżeli wręcz przeciwnie, to tym lepiej dla niej samej. Przecież wszystkim właśnie to powtarza.
- I żebym nie czuła się zbyt w centrum, bo nie zdrowe to dla ego, łóżka większego kupować nie zamierzam, ty także musisz coś zdradzić- odbiła zręcznie piłeczkę, nieznacznie prostując się na swoim siedzeniu.- W sumie o pani magizoolog, za wiele to nie wiem. Mogę jedynie wywnioskować , że ktoś tu posiada interesujące znajomości oraz prowadzi samotny tryb życia?
Uniosła nieznacznie jasną brew, w sumie ostatniego twierdzenia nie mogąc być stuprocentowo pewna. Romilda wydawała się mieć całkiem spore pokłady czasu, co sugerowałoby, że nie okupuje ją męska obecność ani poważniejsze domowe obowiązki.
Co do pierwszego, stwierdzała to tylko i wyłącznie na podstawie pozyskania dla niej złotej rybki, której ona dla przykładu, sama zdobyć nie miałaby szans.
Elora Wright
Zawód : Opiekunka testrali
Wiek : 20
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Panna
„If ‚why’ was the first and last question, then ‚because i was curious to see what would happen’ was the first and last answer.”
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Rookwood była stałym klientem magicznych barów, pubów i innych, podobnych przybytków, gdzie nie żałowano alkoholu i potrafiono się bawić. Nie tylko Nokturnowych, nie tylko na ulicy Pokątnej, znała wiele miejsc w różnych częściach Anglii, Szkocji i Irlandii, w jednych bywała częściej, w innych rzadziej, w zależności od humoru - a nastroje miała chwiejne ze względu na emocjonalne zaburzenia, których świadoma nie była, inni brali je za jej szaleństwo, za obłęd - jednakże chyba w niewielu pojawiała się jako ona sama. Jako Sigrun Rookwood. Z racji daru jaki otrzymała w genach, metamorfomagii, mogła przybywać do nich pod licznymi maskami. Mogła się wcielać w każdą rolę, na jaką przyszła jej ochota, a jaką potrafiła odegrać. Ograniczeniem były jedynie jej talenta aktorskie i umiejętność kłamu, które szlifowała starannie, starając stać się oszustką nie do wykrycia. Elora Wright nieświadomie stała się częścią jednej z takich praktyk; Sigrun, udając Romildę, zastanawiała się jak wiele czasu uda jej się to robić, jak bardzo będzie potrafiła wzbudzić w blondynce zaufanie i przeciągnąć ją na swoją stronę. W ramach praktyki i zabawy, rozrywki, by zabić nudę, zamierzała się z nią spotykać.
Między innymi z tego powodu upodobania do podobnych przebieranek barmani wszystkich tych barów nie witali ją właśnie tak, pytaniem, czy zamawia to co zawsze. W zakresie preferencji alkoholowych - była podobna do Elory, choć miała swój ulubiony alkohol: halucynogenną Zieloną Wróżkę. Dla własnego dobra nie mogła pijać jej jednak zbyt często. Dobrych trunków było zbyt wiele, aby ograniczać się do jednego - uwielbiała whisky, sherry, szkocką, dobry koniak, Tourjous Pur (jeśli natrafiła na tyle bogatego towarzysza, by zgodzłl się je zafundować).
- Za niespodzianki - powtórzyła za nią radośnie, unosząc szklaneczkę i zwilżyć usta dobrą sherry. Pokiwała rozbawiona głową, nieco zaskoczona, że dziewczyna tak do niej lgnie - to dobrze, to znaczy, że odgrywała swoją rolę przekonująco. - Uwielbiam - podsumowała z enigmatycznym uśmiechem.
Nie obawiała się nieprzyjemnej niespodzianki ze strony Elory. Była bardzo młodziutka, zdawała się niewinna, choć chętna by zasmakować przygody; nie wydawała się szalona, czy niebezpieczna. Czymże mogłaby jej więc zagrozić?
Nachyliłą się ku Elorze, gdy zaczęła móić o sobie.
- Pytanie moje brzmi: jak daleko w tych eksperymentach jesteś w stanie się posunąć? - spytała z szelmowskim uśmiechem, spoglądając prosto w oczy Wrightówny. Pytanie wypowiedziała niewinnym tonem, nie chciała jeszcze nic sugerować, a jedynie wzbudzić w blondynce ciekawość. Zaraz potem oparła się znów o miękki fotel, w dłoni wciąż trzymając szklankę i leniwym gestem wprawiając w ruch jej zawartość. - Prymusi zwykle bywają sztywni. A sztywniacy zazwyczaj mnie nużą - stwierdziła. W latach szkolnych i Sigrun nie mogła pochwalić się imponującymi ocenami - poza tymi z opieki nad magicznymi stworzeniami. Nie musiała specjalnie się wysilać, by błyszczeć na przedmiocie profesora Kettleburna i sądziła, że w tej sprawie znalazłaby z Elorą naprawdę wspólny język, skoro dziewczyna zajmowała się testralami.
- O czym ta książka? - spytała zaintrygowana; czy było to niewinne, naiwne romansidło, czy może opowieść pełna mroku i dwuznaczności? Co w zbudza w tobie obsesję, Eloro? - Która z nas nie pragnie być bogatą i odnoszącą sukcesy kobietą? - zaśmiała się Romilda. Sigrun pragnęła sukcesó, które nie niosły za sobą bogactw - a potęgę. Czarną magię. - Co lubisz, co cię intryguje, co cię ciekawi?
Towarzystwo Elory było przyjemniejsze, niż przypuszczała. Dobrze, że Wrightówna miała w sobie lekkość i poczucie humory, była otwarta i nawet zabawna, zwodzenie jej na manowce było więc znacznie bardziej zabawne. Wydawała się bardzo ciekawska, więc Sigrun nie okazała zdziwienia, gdy towarzyszka przekierowała temat rozmowy na nią. Nie szkodzi, była na to przygotowana.
- Masz mnie - zaśmiała się, unosząc dłoń, na której rzeczywiście próżno było szukać złotej obrączki. - Miłość jeszcze nie zapukała do moich drzwi. Czas wypełniam więc opieką nad psami, jestem hodowcą - skłamała gładko, uśmiechając się przy tym lekko.
Między innymi z tego powodu upodobania do podobnych przebieranek barmani wszystkich tych barów nie witali ją właśnie tak, pytaniem, czy zamawia to co zawsze. W zakresie preferencji alkoholowych - była podobna do Elory, choć miała swój ulubiony alkohol: halucynogenną Zieloną Wróżkę. Dla własnego dobra nie mogła pijać jej jednak zbyt często. Dobrych trunków było zbyt wiele, aby ograniczać się do jednego - uwielbiała whisky, sherry, szkocką, dobry koniak, Tourjous Pur (jeśli natrafiła na tyle bogatego towarzysza, by zgodzłl się je zafundować).
- Za niespodzianki - powtórzyła za nią radośnie, unosząc szklaneczkę i zwilżyć usta dobrą sherry. Pokiwała rozbawiona głową, nieco zaskoczona, że dziewczyna tak do niej lgnie - to dobrze, to znaczy, że odgrywała swoją rolę przekonująco. - Uwielbiam - podsumowała z enigmatycznym uśmiechem.
Nie obawiała się nieprzyjemnej niespodzianki ze strony Elory. Była bardzo młodziutka, zdawała się niewinna, choć chętna by zasmakować przygody; nie wydawała się szalona, czy niebezpieczna. Czymże mogłaby jej więc zagrozić?
Nachyliłą się ku Elorze, gdy zaczęła móić o sobie.
- Pytanie moje brzmi: jak daleko w tych eksperymentach jesteś w stanie się posunąć? - spytała z szelmowskim uśmiechem, spoglądając prosto w oczy Wrightówny. Pytanie wypowiedziała niewinnym tonem, nie chciała jeszcze nic sugerować, a jedynie wzbudzić w blondynce ciekawość. Zaraz potem oparła się znów o miękki fotel, w dłoni wciąż trzymając szklankę i leniwym gestem wprawiając w ruch jej zawartość. - Prymusi zwykle bywają sztywni. A sztywniacy zazwyczaj mnie nużą - stwierdziła. W latach szkolnych i Sigrun nie mogła pochwalić się imponującymi ocenami - poza tymi z opieki nad magicznymi stworzeniami. Nie musiała specjalnie się wysilać, by błyszczeć na przedmiocie profesora Kettleburna i sądziła, że w tej sprawie znalazłaby z Elorą naprawdę wspólny język, skoro dziewczyna zajmowała się testralami.
- O czym ta książka? - spytała zaintrygowana; czy było to niewinne, naiwne romansidło, czy może opowieść pełna mroku i dwuznaczności? Co w zbudza w tobie obsesję, Eloro? - Która z nas nie pragnie być bogatą i odnoszącą sukcesy kobietą? - zaśmiała się Romilda. Sigrun pragnęła sukcesó, które nie niosły za sobą bogactw - a potęgę. Czarną magię. - Co lubisz, co cię intryguje, co cię ciekawi?
Towarzystwo Elory było przyjemniejsze, niż przypuszczała. Dobrze, że Wrightówna miała w sobie lekkość i poczucie humory, była otwarta i nawet zabawna, zwodzenie jej na manowce było więc znacznie bardziej zabawne. Wydawała się bardzo ciekawska, więc Sigrun nie okazała zdziwienia, gdy towarzyszka przekierowała temat rozmowy na nią. Nie szkodzi, była na to przygotowana.
- Masz mnie - zaśmiała się, unosząc dłoń, na której rzeczywiście próżno było szukać złotej obrączki. - Miłość jeszcze nie zapukała do moich drzwi. Czas wypełniam więc opieką nad psami, jestem hodowcą - skłamała gładko, uśmiechając się przy tym lekko.
She's lost control
again
Sigrun Rookwood
Zawód : dowódca grupy łowców wilkołaków
Wiek : 30
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Wdowa
I am not
ruined
I am
r u i n a t i o n
ruined
I am
r u i n a t i o n
OPCM : 35 +2
UROKI : 4 +1
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 5
CZARNA MAGIA : 47 +5
ZWINNOŚĆ : 18
SPRAWNOŚĆ : 19
Genetyka : Metamorfomag
Sojusznik Rycerzy Walpurgii
Wiedziała, że coś się dzieje. Nie była świadkiem samego zdarzenia. Nie czytała gazet, nie usłyszała tego od ludzi. Sama wyraźnie to wyczuła. Powietrze przepełnione było strachem i bólem, nawet w zakątkach znajdujących się w w znacznym oddaleniu od epicentrum całej tej tragedii. Ludzie gadali, szeptali między sobą, wymieniali się przestraszonymi spojrzeniami, pochylając się nad gazetami. Czasem ulicą poniósł się urywany szloch, czasem nawet krzyk. Wszyscy byli przerażeni.
Ona też była przestraszona. Chociaż może to za mocne słowo, lepiej pasowałoby "zaniepokojona". Obserwowała swoje otoczenie, ludzi, ulice swoimi bystrymi oczami i chociaż nic z tych rzeczy nie dotyczyło jej samej bezpośrednio, próbowała zrozumieć. Ale nie mogła. Nie miała skąd zaciągnąć informacji. Gazety nie były dla niej żadną pomocą, nie dała rady nawet dorwać się do żadnej z nich. Urywane szepty na ulicach także tylko wprawiały ją w jeszcze większe skonsternowanie. Nie miała z kim o tym porozmawiać. Nikt by jej nie zrozumiał. I to wcale nie dlatego, że kłębiące się w niej uczucia były tak zagmatwane, że ciężko byłoby je jej wyłożyć postronnemu słuchaczowi. Po prostu by jej nie rozumieli. To dlatego podjęła decyzję o tym, by go odszukać. Miała szczęście - była akurat w pobliżu Londynu. Wiedziała, gdzie go znaleźć, chociaż wiedza ta wydała jej się dość dziwna. Spodziewała się go raczej w szpitalu. W końcu to tam zawsze go odwiedzała. Nie zamierzała jednak wybrzydzać. W końcu odległość od świętego Munga do Dziurawego kotła nie była specjalnie daleka.
Na sali było parno i cuchnęło, ale przynajmniej panowała względna cisza. Chyba wszyscy byli zbyt przygnębieni, by wdawać się w żywsze dyskusje. Jej bystre, jasne oczy od razu zaczęły przeszukiwać niewielki tłumek zgromadzony w lokalu - i wypatrzyła go niemal natychmiast. Chciała dać mu znać o swojej obecności, ale barman przerwał jej, zanim zdążyła zareagować w jakikolwiek sposób:
- Przepraszam, czy ktoś z państwa wie do kogo należy ta sowa śnieżna?!
Ona też była przestraszona. Chociaż może to za mocne słowo, lepiej pasowałoby "zaniepokojona". Obserwowała swoje otoczenie, ludzi, ulice swoimi bystrymi oczami i chociaż nic z tych rzeczy nie dotyczyło jej samej bezpośrednio, próbowała zrozumieć. Ale nie mogła. Nie miała skąd zaciągnąć informacji. Gazety nie były dla niej żadną pomocą, nie dała rady nawet dorwać się do żadnej z nich. Urywane szepty na ulicach także tylko wprawiały ją w jeszcze większe skonsternowanie. Nie miała z kim o tym porozmawiać. Nikt by jej nie zrozumiał. I to wcale nie dlatego, że kłębiące się w niej uczucia były tak zagmatwane, że ciężko byłoby je jej wyłożyć postronnemu słuchaczowi. Po prostu by jej nie rozumieli. To dlatego podjęła decyzję o tym, by go odszukać. Miała szczęście - była akurat w pobliżu Londynu. Wiedziała, gdzie go znaleźć, chociaż wiedza ta wydała jej się dość dziwna. Spodziewała się go raczej w szpitalu. W końcu to tam zawsze go odwiedzała. Nie zamierzała jednak wybrzydzać. W końcu odległość od świętego Munga do Dziurawego kotła nie była specjalnie daleka.
Na sali było parno i cuchnęło, ale przynajmniej panowała względna cisza. Chyba wszyscy byli zbyt przygnębieni, by wdawać się w żywsze dyskusje. Jej bystre, jasne oczy od razu zaczęły przeszukiwać niewielki tłumek zgromadzony w lokalu - i wypatrzyła go niemal natychmiast. Chciała dać mu znać o swojej obecności, ale barman przerwał jej, zanim zdążyła zareagować w jakikolwiek sposób:
- Przepraszam, czy ktoś z państwa wie do kogo należy ta sowa śnieżna?!
I show not your face but your heart's desire
Nie miał pojęcia, jak do całej sytuacji doszło. Stał przez krótszą chwilę, oczekując jakiejś reakcji ze strony Fenwick, lecz nie spodziewał się, że topienie w alkoholu przyniesie tak zbawienne dla niej skutki. Niemal jej współczuł – spojrzał na nią w namiastce litości, którą ofiarowywał tym, którzy tak łatwo upadali i dawali sobą władać. Jednocześnie usilnie ignorował fakt bycia oblanym mocnym alkoholem drażniącym nozdrza w sposób absolutnie sprzeczny z tym, w jaki sposób podchodził do kwestii picia wysokoprocentowych napoi palących gardło tak mocno, że odbierało dech w piersiach. Nie chciał być świadkiem całej sytuacji ani dalszych konsekwencji tego, co mogło się stać. Nie był jej opiekunem i nie zamierzał prawić morałów nad kimś, kto najwyraźniej postanowił uciąć sobie drzemkę.
Bezceremonialnie odwrócił się na pięcie i ruszył w stronę wyjścia prowadzącego na Pokątną. Skoro już bezpowrotnie marnował czas, mógł jeszcze trochę na nim zyskać, rozglądając się za czymś, co istotnie miało umilić chwile wolności oraz odpoczynku. Wtedy też, niemal w chwili, gdy już miał wyjść na zaplecze lokalu, dosłyszał harmider oraz dość charakterystyczny, a przede wszystkim znajomy łopot skrzydeł. Zatrzymał się i spojrzał przez ramię, chwytając w spojrzenie Blanche. W nagłym zastanowieniu ściągnął brwi, zmarszczył czoło; pytanie barmana usłyszał jedynie chyłkiem własnej uwagi, po czym natychmiast wyciągnął ramię, zapraszając sowę do wspólnej wycieczki. Zerknął jedynie w stronę mężczyzny, rzucając mu chłodne spojrzenie i z Blanche na ramieniu opuścił Dziurawy Kocioł, stając przed murem prowadzącym na Pokątną.
— Co tutaj robisz? — zapytał od razu, nieco ganiąc ptasią towarzyszkę za tak jawne obcowanie z ludźmi, jakby była bezpańskim stworzeniem. Nie zamierzał wspominać o tym Craigowi; ostatni list od przyjaciela pochodził od dawna i być może właśnie zyskał szansę zdobyć trochę informacji, które tak bardzo go interesowały. Wpierw jednak musiał opuścić to miejsce – wyciągnął różdżkę i stuknął jej końcem w odpowiednie z cegieł, by parę sekund później przekroczyć otwartym przejście na ulicę, rozglądając się za jakimś ustronnym miejscem, w którym mógłby przesłuchać sowę Burke'a, lecz wcześniej zamierzał ochłonąć nieco i w trakcie marszu nie odezwał się do Blanche. Nie mógł tak łatwo zdradzić się z posiadanym darem i to na dodatek w tłumie ludzi.
z/t z lusterkiem, pardon za kłopot
Bezceremonialnie odwrócił się na pięcie i ruszył w stronę wyjścia prowadzącego na Pokątną. Skoro już bezpowrotnie marnował czas, mógł jeszcze trochę na nim zyskać, rozglądając się za czymś, co istotnie miało umilić chwile wolności oraz odpoczynku. Wtedy też, niemal w chwili, gdy już miał wyjść na zaplecze lokalu, dosłyszał harmider oraz dość charakterystyczny, a przede wszystkim znajomy łopot skrzydeł. Zatrzymał się i spojrzał przez ramię, chwytając w spojrzenie Blanche. W nagłym zastanowieniu ściągnął brwi, zmarszczył czoło; pytanie barmana usłyszał jedynie chyłkiem własnej uwagi, po czym natychmiast wyciągnął ramię, zapraszając sowę do wspólnej wycieczki. Zerknął jedynie w stronę mężczyzny, rzucając mu chłodne spojrzenie i z Blanche na ramieniu opuścił Dziurawy Kocioł, stając przed murem prowadzącym na Pokątną.
— Co tutaj robisz? — zapytał od razu, nieco ganiąc ptasią towarzyszkę za tak jawne obcowanie z ludźmi, jakby była bezpańskim stworzeniem. Nie zamierzał wspominać o tym Craigowi; ostatni list od przyjaciela pochodził od dawna i być może właśnie zyskał szansę zdobyć trochę informacji, które tak bardzo go interesowały. Wpierw jednak musiał opuścić to miejsce – wyciągnął różdżkę i stuknął jej końcem w odpowiednie z cegieł, by parę sekund później przekroczyć otwartym przejście na ulicę, rozglądając się za jakimś ustronnym miejscem, w którym mógłby przesłuchać sowę Burke'a, lecz wcześniej zamierzał ochłonąć nieco i w trakcie marszu nie odezwał się do Blanche. Nie mógł tak łatwo zdradzić się z posiadanym darem i to na dodatek w tłumie ludzi.
z/t z lusterkiem, pardon za kłopot
Once you cross the line
Zachary Shafiq
Zawód : Ordynator oddziału zatruć eliksiralnych i roślinnych, Wielki Wezyr rodu
Wiek : 26
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Kawaler
I am an outsider
I don't care about
I don't care about
the in-crowd
OPCM : 21 +1
UROKI : 4 +2
ALCHEMIA : 8
UZDRAWIANIE : 26 +5
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 5
ZWINNOŚĆ : 5
SPRAWNOŚĆ : 5
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Dla Lucy był to dzień jak co dzień. Odkąd dwa lata temu skończyła Hogwart nie umiała nigdzie zagrzać sobie miejsca na dłużej. Jej oceny z owutemów nie były dość dobre, by mogła szukać dla siebie widoków w ministerstwie czy innych instytucjach. Nisko zdane eliksiry i zielarstwo uniemożliwiły ubieganie się o przyjęcie na kurs uzdrowicielski, o którym swego czasu marzyła. Z pewnością było dużo lepszych kandydatów od niej. Inną kwestią było to, że była czarownicą mugolskiego pochodzenia i w obecnych czasach nie każdy chciałby ją zatrudnić. Wielu doradzało nawet że dla własnego dobra powinna poszukać szczęścia za granicą, ale to tutaj, w Londynie, był jej dom.
Kilka tygodni temu, w oczekiwaniu na jakiś uśmiech losu i lepsze perspektywy, zaczęła pracować w Dziurawym Kotle roznosząc jedzenie i napoje, i niekiedy sprzątając w pokojach. Jej rodzice byli mugolami, więc nie mogli jej pomóc w znalezieniu pracy w czarodziejskim świecie, nie znali jego realiów, więc musiała poradzić sobie sama.
Była raczej skromna, chuda jak szczapa i niezbyt ładna, o myszowatych, rzadkich włosach i nieco wyłupiastych oczach, więc przez większość czasu traktowano ją jak powietrze i rzadko kto obdarzał ją choćby spojrzeniem, chyba że akurat się potknęła lub upuściła coś, co akurat trzymała – nie należała do najzgrabniejszych osób i często potykała się o własne stopy. Szef czasem ganił ją za to, że parę razy rozlała jakiś napój lub zupę, a ona przepraszała i starała się pilnować – jednak wrodzona niezdarność była silniejsza.
Od kilku godzin wykonywała swoje obowiązki, roznosząc kufle piwa i inne trunki zamawiane przez gości. Dziurawy Kocioł był bardzo popularnym miejscem, w końcu stanowił przejście między światem mugoli a Pokątną, więc wielu z tych, którzy zmierzali na magiczną ulicę lub z niej wychodzili zatrzymywało się tu, by się napić lub porozmawiać ze znajomymi.
Jak dotąd nie wydarzył jej się dzisiaj żaden niefortunny wypadek. I kiedy już miała nadzieję, że przetrwa ten dzień bez żadnej reprymendy, czy to od kogoś z klientów czy od szefa, jakiś nerwowy i spieszący się gdzieś czarodziej potrącił ją, kiedy szła między stolikami niosąc dwa kufle kremowego piwa.
Była drobna i chuda, więc postawny czarodziej z łatwością zwalił ją z nóg, nawet nie przepraszając. Zatoczyła się na bok, wpadając na stolik dwóch rozmawiających kobiet i przy okazji obficie rozchlapując piwo zarówno po stoliku i podłodze, jak i po samych czarownicach. Jednym z kufli niechcący zdzieliła nieszczęsną Elorę w głowę, rosząc jej włosy pianą. Próbując odzyskać równowagę potknęła się na kałuży rozlanego trunku i tym razem poleciała w przód, prosto na zmetamorfowaną Sigrun – choć rzecz jasna o jej umiejętnościach ani prawdziwej tożsamości nie wiedziała.
- Ojejku, tak bardzo przepraszam! – wydyszała, czym prędzej odrywając dłonie od szaty czarownicy, której się odruchowo złapała by nie zaryć twarzą o ziemię i próbując ustać na nogach mimo mokrości podłogi.
Kilka tygodni temu, w oczekiwaniu na jakiś uśmiech losu i lepsze perspektywy, zaczęła pracować w Dziurawym Kotle roznosząc jedzenie i napoje, i niekiedy sprzątając w pokojach. Jej rodzice byli mugolami, więc nie mogli jej pomóc w znalezieniu pracy w czarodziejskim świecie, nie znali jego realiów, więc musiała poradzić sobie sama.
Była raczej skromna, chuda jak szczapa i niezbyt ładna, o myszowatych, rzadkich włosach i nieco wyłupiastych oczach, więc przez większość czasu traktowano ją jak powietrze i rzadko kto obdarzał ją choćby spojrzeniem, chyba że akurat się potknęła lub upuściła coś, co akurat trzymała – nie należała do najzgrabniejszych osób i często potykała się o własne stopy. Szef czasem ganił ją za to, że parę razy rozlała jakiś napój lub zupę, a ona przepraszała i starała się pilnować – jednak wrodzona niezdarność była silniejsza.
Od kilku godzin wykonywała swoje obowiązki, roznosząc kufle piwa i inne trunki zamawiane przez gości. Dziurawy Kocioł był bardzo popularnym miejscem, w końcu stanowił przejście między światem mugoli a Pokątną, więc wielu z tych, którzy zmierzali na magiczną ulicę lub z niej wychodzili zatrzymywało się tu, by się napić lub porozmawiać ze znajomymi.
Jak dotąd nie wydarzył jej się dzisiaj żaden niefortunny wypadek. I kiedy już miała nadzieję, że przetrwa ten dzień bez żadnej reprymendy, czy to od kogoś z klientów czy od szefa, jakiś nerwowy i spieszący się gdzieś czarodziej potrącił ją, kiedy szła między stolikami niosąc dwa kufle kremowego piwa.
Była drobna i chuda, więc postawny czarodziej z łatwością zwalił ją z nóg, nawet nie przepraszając. Zatoczyła się na bok, wpadając na stolik dwóch rozmawiających kobiet i przy okazji obficie rozchlapując piwo zarówno po stoliku i podłodze, jak i po samych czarownicach. Jednym z kufli niechcący zdzieliła nieszczęsną Elorę w głowę, rosząc jej włosy pianą. Próbując odzyskać równowagę potknęła się na kałuży rozlanego trunku i tym razem poleciała w przód, prosto na zmetamorfowaną Sigrun – choć rzecz jasna o jej umiejętnościach ani prawdziwej tożsamości nie wiedziała.
- Ojejku, tak bardzo przepraszam! – wydyszała, czym prędzej odrywając dłonie od szaty czarownicy, której się odruchowo złapała by nie zaryć twarzą o ziemię i próbując ustać na nogach mimo mokrości podłogi.
I show not your face but your heart's desire
Czarownice pogrążyły się w rozmowie. Sigrun pragnęła wyciągnąć z niej jak najwięcej, ale w sposób, który nie wyda się Elorze podejrzany; podpytywała ją z zainteresowaniem, nienachalnie ciągnęła za język, grając po prostu ciekawską, nową znajomą. Była ciekawa czarownicy i tego, co miała do powiedzenia - kim była, czym się zajmowała? Romilda pragnęła usłyszeć więcej.
Siedziały w kącie sali. Fotele stały przy kominku, właściwie za nim, stwarzając odpowiednią atmosferę do dyskretnej rozmowy. Oczywiście na tyle, na ile mogła być dyskretna rozmowa w najpopularniejszym pubie dla czarodziejów w całej Wielkiej Brytanii. W pewnym momencie jednak znalazło się przy nich kilka osób, powstało niemałe zamieszanie, Sigrun starała się nie zwracać na to uwagi, wypowiadając błahe, nic nie warte słowa, kiedy w brutalny sposób im przeszkodzono. Jakiś zwalisty, wielki półgłówek pchnął drobną kobiecinę na ich stolik. Nawet nie zauważyła jak to się stało. Wszystko działo się zdecydowanie zbyt szybko.
Poczuła chłodne krople trunku na własnej skórze. Piwo rozlazło się na posadzkę i po stole, spłynęło na szatę Sigrun, która kątem oka dostrzegła jak nieznajoma kuflem obija głowę Elory. Jakby nieszczęść było za mało, poślizgnęła się i wpadła na nią, gdy poderwała się z miejsca w przypływie złości.
Rookwood, pod postacią ładnej brunetki, nie zamierzała jednak pomóc. To nie leżało w jej naturze. Złapała nieznajomą za ramiona i odepchnęła ją brutalnie, rzucając na stolik obok. Na twarzy Romildy malowała się wściekłość.
- Co mi po twoim przepraszam, kretynko? Jak łazisz? - warknęła zezłoszczona, zaciskając dłonie w pięści i marszcząc w gniewie brwi. Niezbyt obchodziło ją, czy dziewczyna zrobiła to specjalnie, czy w całym zajściu nie było jej winy. Nie wnikała w to, nie analizowała, liczyło się to, że bezczelnie im przerwała, że pobrudziła jej szatę. Nawet uderzenie w głowę Elory niezbyt ją obeszło.
- Kto zapłaci za moją sukienkę? - warknęła, wskazując gestem na ubrudzoną szatę; plamy najpewniej łatwo zejdą w praniu, ale grzechem było nie skorzystać z sytuacji, czyż nie? Wlepiła w kobiecinę świdrujące, rozgniewane spojrzenie, wyraźnie oczekując od niej rekompensaty za całe zajście.
Siedziały w kącie sali. Fotele stały przy kominku, właściwie za nim, stwarzając odpowiednią atmosferę do dyskretnej rozmowy. Oczywiście na tyle, na ile mogła być dyskretna rozmowa w najpopularniejszym pubie dla czarodziejów w całej Wielkiej Brytanii. W pewnym momencie jednak znalazło się przy nich kilka osób, powstało niemałe zamieszanie, Sigrun starała się nie zwracać na to uwagi, wypowiadając błahe, nic nie warte słowa, kiedy w brutalny sposób im przeszkodzono. Jakiś zwalisty, wielki półgłówek pchnął drobną kobiecinę na ich stolik. Nawet nie zauważyła jak to się stało. Wszystko działo się zdecydowanie zbyt szybko.
Poczuła chłodne krople trunku na własnej skórze. Piwo rozlazło się na posadzkę i po stole, spłynęło na szatę Sigrun, która kątem oka dostrzegła jak nieznajoma kuflem obija głowę Elory. Jakby nieszczęść było za mało, poślizgnęła się i wpadła na nią, gdy poderwała się z miejsca w przypływie złości.
Rookwood, pod postacią ładnej brunetki, nie zamierzała jednak pomóc. To nie leżało w jej naturze. Złapała nieznajomą za ramiona i odepchnęła ją brutalnie, rzucając na stolik obok. Na twarzy Romildy malowała się wściekłość.
- Co mi po twoim przepraszam, kretynko? Jak łazisz? - warknęła zezłoszczona, zaciskając dłonie w pięści i marszcząc w gniewie brwi. Niezbyt obchodziło ją, czy dziewczyna zrobiła to specjalnie, czy w całym zajściu nie było jej winy. Nie wnikała w to, nie analizowała, liczyło się to, że bezczelnie im przerwała, że pobrudziła jej szatę. Nawet uderzenie w głowę Elory niezbyt ją obeszło.
- Kto zapłaci za moją sukienkę? - warknęła, wskazując gestem na ubrudzoną szatę; plamy najpewniej łatwo zejdą w praniu, ale grzechem było nie skorzystać z sytuacji, czyż nie? Wlepiła w kobiecinę świdrujące, rozgniewane spojrzenie, wyraźnie oczekując od niej rekompensaty za całe zajście.
She's lost control
again
Sigrun Rookwood
Zawód : dowódca grupy łowców wilkołaków
Wiek : 30
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Wdowa
I am not
ruined
I am
r u i n a t i o n
ruined
I am
r u i n a t i o n
OPCM : 35 +2
UROKI : 4 +1
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 5
CZARNA MAGIA : 47 +5
ZWINNOŚĆ : 18
SPRAWNOŚĆ : 19
Genetyka : Metamorfomag
Sojusznik Rycerzy Walpurgii
Cóż, jak widać Lucy miała tendencję do przyciągania pecha. Zawsze była niezdarna i z wiekiem te cechy wcale nie zanikły. W Hogwarcie zawsze była tą niezdarną Lucy. Brzydką Lucy. Szlamą. To słowo słyszała wyjątkowo często z ust Ślizgonów i szybko przekonała się, że uczniowie wypowiadają je, by obrazić ją i innych jej podobnych. Przeszła więc całą naukę z piętnem brudnej krwi, mugolskich korzeni i braku większych umiejętności. Z brzydkiej dziewczynki stała się równie brzydką nastolatką, a potem młodą kobietą. Te wszystkie czynniki składały się na to, że posada w Dziurawym Kotle i tak była jedną z lepszych na jakie mogła liczyć. Marzenia o stażu rozprysły się w drobny mak, kiedy zobaczyła tak bardzo przeciętne oceny z owutemów. Byli lepsi. Ona była zerem, nikim.
Nie chciała być przyczyną tego zamieszania. Może gdyby przeszła między stolikami kilka sekund wcześniej lub później śpieszący się mężczyzna nie zawadziłby jej i nie sprawiłby, że się wywróciła i porozlewała wszędzie kremowe piwo, czyniąc niemałą demolkę w najbliższym otoczeniu. I to wszystko samym tylko piwem. Tak ją to zestresowało że miała problemy nawet z odzyskaniem równowagi i stanięciem prosto. Potknęła się na mokrej podłodze, wpadając na jedną z kobiet. Czarownica musiała być wściekła; złapała ją mocno za ramiona i odepchnęła od siebie tak, że Lucy wpadła na pobliski stolik, na szczęście pusty. Mebel przesunął się o kilka cali ze stłumionym skrzypnięciem, ale mugolaczka tym razem nie upadła, udało jej się utrzymać na patykowatych nogach. Rozbiegane spojrzenie wodnistych i nieco wyłupiastych oczu spoczęło na zagniewanej kobiecie, która zaczęła na nią wrzeszczeć, sprawiając że Lucy miała ochotę zapaść się pod ziemię i nigdy więcej stamtąd nie wychodzić.
- P-przepraszam. P-potknęłam się – wystękała ponownie żałosnym, zawstydzonym głosem, czując się podobnie jak wtedy, kiedy dręczyli ją starsi Ślizgoni. Wtedy też kuliła się pod ich spojrzeniami, nie inaczej było teraz, ale kobieta miała prawo się gniewać, nikt nie chciał przychodzić do lokalu i zostać oblanym piwem przez wyjątkowo niezdarną kelnerkę. – N-nie wiem. Mogę spróbować wytrzeć tą p-plamę, póki jest świeża – wybąkała nieco nieporadnie i nawet wyjęła szmatę, choć wiadomym było, że już za późno i sukienki nie dało się tak łatwo wyczyścić. Chyba że praniem... albo magią. – Albo u-użyć chłoszczyść? – Drżącą dłonią sięgnęła po różdżkę, gotowa jej w razie czego użyć, choć bała się anomalii, a znając jej pecha zaklęciem tylko pogorszyłaby sprawę. Co, jeśli niechcący podpaliłaby mokre odzienie i jeszcze bardziej rozzłościłaby czarownicę? Wtedy już na pewno straciłaby pracę. Lucy była pechowcem i przyciągała anomalne zjawiska dość często. Złośliwi mówili, że to z powodu mugolskiej krwi.
Jęknęła tylko, w myślach przeżywając co na to powie szef. Musiała tu posprzątać, ale póki co bała się podejść bliżej do kobiety, która budziła w niej bliżej nieokreślony lęk. Przestępowała niespokojnie z nogi na nogę, kuląc się w sobie i pragnąc, by kobieta jak najszybciej sobie poszła i zostawiła ją w spokoju.
Nie chciała być przyczyną tego zamieszania. Może gdyby przeszła między stolikami kilka sekund wcześniej lub później śpieszący się mężczyzna nie zawadziłby jej i nie sprawiłby, że się wywróciła i porozlewała wszędzie kremowe piwo, czyniąc niemałą demolkę w najbliższym otoczeniu. I to wszystko samym tylko piwem. Tak ją to zestresowało że miała problemy nawet z odzyskaniem równowagi i stanięciem prosto. Potknęła się na mokrej podłodze, wpadając na jedną z kobiet. Czarownica musiała być wściekła; złapała ją mocno za ramiona i odepchnęła od siebie tak, że Lucy wpadła na pobliski stolik, na szczęście pusty. Mebel przesunął się o kilka cali ze stłumionym skrzypnięciem, ale mugolaczka tym razem nie upadła, udało jej się utrzymać na patykowatych nogach. Rozbiegane spojrzenie wodnistych i nieco wyłupiastych oczu spoczęło na zagniewanej kobiecie, która zaczęła na nią wrzeszczeć, sprawiając że Lucy miała ochotę zapaść się pod ziemię i nigdy więcej stamtąd nie wychodzić.
- P-przepraszam. P-potknęłam się – wystękała ponownie żałosnym, zawstydzonym głosem, czując się podobnie jak wtedy, kiedy dręczyli ją starsi Ślizgoni. Wtedy też kuliła się pod ich spojrzeniami, nie inaczej było teraz, ale kobieta miała prawo się gniewać, nikt nie chciał przychodzić do lokalu i zostać oblanym piwem przez wyjątkowo niezdarną kelnerkę. – N-nie wiem. Mogę spróbować wytrzeć tą p-plamę, póki jest świeża – wybąkała nieco nieporadnie i nawet wyjęła szmatę, choć wiadomym było, że już za późno i sukienki nie dało się tak łatwo wyczyścić. Chyba że praniem... albo magią. – Albo u-użyć chłoszczyść? – Drżącą dłonią sięgnęła po różdżkę, gotowa jej w razie czego użyć, choć bała się anomalii, a znając jej pecha zaklęciem tylko pogorszyłaby sprawę. Co, jeśli niechcący podpaliłaby mokre odzienie i jeszcze bardziej rozzłościłaby czarownicę? Wtedy już na pewno straciłaby pracę. Lucy była pechowcem i przyciągała anomalne zjawiska dość często. Złośliwi mówili, że to z powodu mugolskiej krwi.
Jęknęła tylko, w myślach przeżywając co na to powie szef. Musiała tu posprzątać, ale póki co bała się podejść bliżej do kobiety, która budziła w niej bliżej nieokreślony lęk. Przestępowała niespokojnie z nogi na nogę, kuląc się w sobie i pragnąc, by kobieta jak najszybciej sobie poszła i zostawiła ją w spokoju.
I show not your face but your heart's desire
Z dwojga bliźniąt, które przyszło na świat przed przeszło dwudziestoma ośmioma laty, to Christopher został obdarzony o wiele spokojniejszą, zimną krwią, rozsądkiem. Jego młodsza siostra, najmłodsza z całej gromadki Normunda Rookwooda i Borgin krwi Borginów, dostała w spadku wybuchowy, ognisty temperament, który z biegiem lat jedynie nabierał na sile, stawał się jeszcze bardziej chaotyczny, ani ojciec, ani nauczyciele, ani tym bardziej bliźniaczy brat nie zdołali jej utemperować. Jako dziecko bardzo często wpadała w histerię, złościła się i ciskała, wtedy niektórzy uznawali to za poniekąd urocze - ale z wiekiem wcale się nie zmieniała. Wciąż łatwo się złościła, nietrudno było ją wyprowadzić z równowagi, a złość zaczynała przypominać huragany i burze - jak ta obecnie szalejąca nad Wielką Brytanią - niszczyła zbyt wiele po drodze.
Rozmawiając z panienką Wright wydawała się spokojna, opanowana, wystarczył jednak incydent z kelnerką Dziurawego Kotła w roli głównej, rozlane piwo i jej żałosne tłumaczenia, aby zerwała się z miejsca, brwi zmarszczyły się gniewnie, usta wykrzywiły w grymasie. Jąkanie, żałosne przeprosiny i skulone ramiona jeszcze bardziej ją rozjuszyły.
- Jak mogli zatrudnić tu taką niezdarę, która potyka się przy pustej w zasadzie sali? - wycedziła prze zaciśnięte zęby; wiedziała, że całe zajście nie było do końca winą dziewczyny, bo to dwóch mężczyzn na nią wpadło, ale oni zdążyli już zniknąć z jej pola widzenia, a musiała się na kimś wyładować. Padło na nieładną Lucy, przywodząca na myśl raczej biednego, wychudzonego szczura, a nie mysz. - Zostaw! - syknęła ze złością, gdy pracownica pubu wyciągnęła mokrą szmatę, a później - co gorsza - miotłę. - Pewnie czarujesz jeszcze gorzej, niż chodzisz - wyrzekła złośliwie, celowo się nad nią pastwiąc. Nie mogła oprzeć się wrażeniu, że gdyby brzydula spróbowała pozbyć się plamy z jej sukienki, ta stanęłaby w ogniu - albo co gorsza przywołałaby paskudną anomalię. - Powinnaś oddać mi za nią pieniądze, dlatego zatrzymam pieniądze za sherry - oznajmiła jej, nie zamierzając nawet negocjować. Lucy mogła spróbować ją zatrzymać i zmusić do uiszczenia zapłaty za alkohol, ale mogła zaufać instynktowi samozachowawczemu - jeśli takowy posiadała - i nawet nie próbować. - Chodźmy stąd, moja droga, znajdziemy lokal, gdzie obsługa potrafi chociaż chodzić i mówić... - zwróciła się do swej towarzyszki, nie zaszczycając już Lucy spojrzeniem.
Po chwili obie czarownice opuściły lokal.
| zt
Rozmawiając z panienką Wright wydawała się spokojna, opanowana, wystarczył jednak incydent z kelnerką Dziurawego Kotła w roli głównej, rozlane piwo i jej żałosne tłumaczenia, aby zerwała się z miejsca, brwi zmarszczyły się gniewnie, usta wykrzywiły w grymasie. Jąkanie, żałosne przeprosiny i skulone ramiona jeszcze bardziej ją rozjuszyły.
- Jak mogli zatrudnić tu taką niezdarę, która potyka się przy pustej w zasadzie sali? - wycedziła prze zaciśnięte zęby; wiedziała, że całe zajście nie było do końca winą dziewczyny, bo to dwóch mężczyzn na nią wpadło, ale oni zdążyli już zniknąć z jej pola widzenia, a musiała się na kimś wyładować. Padło na nieładną Lucy, przywodząca na myśl raczej biednego, wychudzonego szczura, a nie mysz. - Zostaw! - syknęła ze złością, gdy pracownica pubu wyciągnęła mokrą szmatę, a później - co gorsza - miotłę. - Pewnie czarujesz jeszcze gorzej, niż chodzisz - wyrzekła złośliwie, celowo się nad nią pastwiąc. Nie mogła oprzeć się wrażeniu, że gdyby brzydula spróbowała pozbyć się plamy z jej sukienki, ta stanęłaby w ogniu - albo co gorsza przywołałaby paskudną anomalię. - Powinnaś oddać mi za nią pieniądze, dlatego zatrzymam pieniądze za sherry - oznajmiła jej, nie zamierzając nawet negocjować. Lucy mogła spróbować ją zatrzymać i zmusić do uiszczenia zapłaty za alkohol, ale mogła zaufać instynktowi samozachowawczemu - jeśli takowy posiadała - i nawet nie próbować. - Chodźmy stąd, moja droga, znajdziemy lokal, gdzie obsługa potrafi chociaż chodzić i mówić... - zwróciła się do swej towarzyszki, nie zaszczycając już Lucy spojrzeniem.
Po chwili obie czarownice opuściły lokal.
| zt
She's lost control
again
Sigrun Rookwood
Zawód : dowódca grupy łowców wilkołaków
Wiek : 30
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Wdowa
I am not
ruined
I am
r u i n a t i o n
ruined
I am
r u i n a t i o n
OPCM : 35 +2
UROKI : 4 +1
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 5
CZARNA MAGIA : 47 +5
ZWINNOŚĆ : 18
SPRAWNOŚĆ : 19
Genetyka : Metamorfomag
Sojusznik Rycerzy Walpurgii
Lucy w świecie magii spotykała na swojej drodze wielu niemiłych ludzi. Choć kiedy dowiedziała się o magii i pierwszy raz przekroczyła progi Pokątnej, a potem Hogwartu była pełna radości, nadziei i fascynacji tym, że czary nie są tylko elementem bajek, a istnieją naprawdę, zetknięcie się z uprzedzeniami był jak kubeł lodowatej wody wylanej na głowę. Ten świat wcale nie był tak piękny jak w bajkach, a Hogwart szybko zaczął tracić swój początkowy urok, i tylko nauka czarów i obecność wśród tylu niezwykłości osładzała gorycz odcięcia od znanej sobie rzeczywistości oraz niemiłego traktowania przez tych, którym przeszkadzała jej „brudna” krew. Mimo to starała się być miła i uczynna, ale nawet to nie wystarczało, skoro dla wielu ważniejsza była jej krew niż charakter czy umiejętności. Ale cóż, te umiejętności nigdy wybitne nie były. Nie była może najgorsza, ale do najlepszych sporo jej brakowało. Nie miała też zbyt wielu przyjaciół. Do świata mugoli również nie mogła wrócić, ponieważ w żadnej pracy nie zaakceptują ocen ze szkoły magii. Tym sposobem przychodziła do Dziurawego Kotła i starała się wykonywać swoje obowiązki, za sprawą anomalii częściej własnoręcznie niż z użyciem magii po tym, jak kilkukrotnie coś zniszczyła lub podpaliła.
Nie wiadomo jednak czy po dzisiejszej sytuacji nie utraci tej posady. Kobieta, którą niechcący oblała piwem wyglądała na naprawdę rozjuszoną, i Lucy aż zaczęła się jej bać, mimo że przecież nie wiedziała kim ta czarownica była. Ale samo jej zachowanie i słowa wystarczyły, by aż skuliła się w sobie i wyczuła, że jest to osoba, której nie warto podpadać. Jednak mężczyzna który ją popchnął już zniknął, więc to ona stała się idealnym celem do wyładowania złości, tym bardziej, że miała raczej słaby charakter i nie umiała się postawić. Mogła tylko raz po raz przepraszać i obiecywać że spróbuje jakoś tej sytuacji zaradzić. Wiedziała też że nie powinna pozwolić kobiecie na wyjście bez płacenia za trunek, ale coś w jej postawie i spojrzeniu mówiło, że lepiej się nie odzywać. Tym bardziej że to ona zawiniła i oblała ją piwem. Najprawdopodobniej koszt sherry miał zostać potrącony z jej pensji.
Patrzyła w ciszy jak kobiety odchodzą, nie płacąc. Nie poszła za nimi. Schowała różdżkę i zacisnęła wątłe dłonie w piąstki, a później, starając się nie płakać i płonąc rumieńcami ze wstydu, bo niektórzy klienci nadal się gapili, wzięła się czym prędzej do sprzątania.
| zt.
Nie wiadomo jednak czy po dzisiejszej sytuacji nie utraci tej posady. Kobieta, którą niechcący oblała piwem wyglądała na naprawdę rozjuszoną, i Lucy aż zaczęła się jej bać, mimo że przecież nie wiedziała kim ta czarownica była. Ale samo jej zachowanie i słowa wystarczyły, by aż skuliła się w sobie i wyczuła, że jest to osoba, której nie warto podpadać. Jednak mężczyzna który ją popchnął już zniknął, więc to ona stała się idealnym celem do wyładowania złości, tym bardziej, że miała raczej słaby charakter i nie umiała się postawić. Mogła tylko raz po raz przepraszać i obiecywać że spróbuje jakoś tej sytuacji zaradzić. Wiedziała też że nie powinna pozwolić kobiecie na wyjście bez płacenia za trunek, ale coś w jej postawie i spojrzeniu mówiło, że lepiej się nie odzywać. Tym bardziej że to ona zawiniła i oblała ją piwem. Najprawdopodobniej koszt sherry miał zostać potrącony z jej pensji.
Patrzyła w ciszy jak kobiety odchodzą, nie płacąc. Nie poszła za nimi. Schowała różdżkę i zacisnęła wątłe dłonie w piąstki, a później, starając się nie płakać i płonąc rumieńcami ze wstydu, bo niektórzy klienci nadal się gapili, wzięła się czym prędzej do sprzątania.
| zt.
I show not your face but your heart's desire
|10 listopada?
Londyn, a właściwie cała Anglia dawno przestały być normalnym miejscem. Teraz kraj ten przypominał jeden wielki ściek, a nasilająca się, krztusząca studzienki wodą burza tylko to podkreślała. Życie maluczkich toczyło się jednak dalej. To mniej więcej znaczyło, że robiłem za dnia na fajki, ognistą i bułki zyskując podziw Lily w pakiecie za to, że przebywam przez pół dnia poza domem. Swoje trudy wynagradzałem sobie regularnie piwkiem lub dwoma w gronie znajomych przy których późne popołudnia z łatwością stawały się wieczorami. Partia darta, pokera, piwo, śmiechy, kolejna kolejka, ploty z ulicy i nie tylko. Dziś jednak miało być ciekawiej. Wiedziałem to nie tylko ja, lecz także reszta znajomych podśmiewająca się w tym momencie z Bruna. Przyjaciel był nieostrożny i dał się przyłapać na tym, jak wpatrywał się w pannę po przeciwległej stronie sali. Śliskie i obrzydliwe, a potem zachęcające do mobilizacji żarty poszły w ruch. Nie gadajcie głupot, jakbym chciał to bym podbił, zjeźdźcie ze mnie - bronił się, lecz bujać to my nie nas. Skrzyżowaliśmy porozumiewawcze spojrzenia, kiwnęliśmy niemo głowami mając rozciągnięte uśmiechy od ucha do ucha, a sam Bruno nerwowo przełkną ślinę. Chyba nie chcecie... Och, żeby on wiedział jeszcze jak.
- Siedź - zaśmiałem dopijając resztkę piwa z butelki, która praśnie stuknęła o stolika - Nagonię ci twoją Julię, Romeo. Podziękujesz we wnukach - poklepałem go mordzie podskakując frywolnie brwiami, zarechotałem, a potem czy chciał czy nie ruszyłem. Reszta znajomych jak jeden organizm zgodnie zaczęła przypominać sobie o nagłej konieczności powrotu do domu czy pójścia do doków. Nie musiałem się odwracać by wiedzieć, ze namaszczali go błogosławieństwem udanych łowów. Pokręciłem niedowierzająco głową. Wariaty.
Siedząc przy barze obczaiłem uważniej kobietę która wydawała mi się znajoma. Strzeliłem palcami odkrywając czemu. Hogwart. To trochę pomogło mi wybrać łapówkę - wybrałem ciemne, ciężkie, irlandzkie piwo. Trochę to trwało. Upewniłem się że Bruno siedzi gdzie siedział i nie chcąc kusić losu, że spieprzy postanowiłem zaryzykować i gwizdnąć komuś kufel czegoś ciemnego. Następnie wesoło podszedłem do Jackie.
- No hej - uśmiecham się jak głupi do sera - Jest taki jeden nieszczęśnik co tej nocy nie pomyśli już o niczym innym, jak o tobie - zdradzam kiwnięciem głowy nakierowując jej spojrzenie za swoje plecy, ku Brunowi. Zaraz po tym postawiłem i podsunąłem ku niej kufel piwa jako oczywista łapówka, podarek zachęcający - Rozpatrzenie potencjalnego rewanżu...było by miłe - puszczam jej perskie oczko i właściwie bez względu na to czy po tym się zarumieniła czy też rzuciła jakieś elokwentne "niech się wypcha tak jak i ty" daję mało dyskretny znak Brunowi podniesionymi kciukami, ze poszło bosko po czym ruszyłem się odsunąć w stronę baru by stamtąd obserwować poczynania tej miernoty. Optymistycznie postawiłem pięć galeonów, że zaliczy. Musiałem więc trzymać rękę na szkle z ognistą i czuwać.
Londyn, a właściwie cała Anglia dawno przestały być normalnym miejscem. Teraz kraj ten przypominał jeden wielki ściek, a nasilająca się, krztusząca studzienki wodą burza tylko to podkreślała. Życie maluczkich toczyło się jednak dalej. To mniej więcej znaczyło, że robiłem za dnia na fajki, ognistą i bułki zyskując podziw Lily w pakiecie za to, że przebywam przez pół dnia poza domem. Swoje trudy wynagradzałem sobie regularnie piwkiem lub dwoma w gronie znajomych przy których późne popołudnia z łatwością stawały się wieczorami. Partia darta, pokera, piwo, śmiechy, kolejna kolejka, ploty z ulicy i nie tylko. Dziś jednak miało być ciekawiej. Wiedziałem to nie tylko ja, lecz także reszta znajomych podśmiewająca się w tym momencie z Bruna. Przyjaciel był nieostrożny i dał się przyłapać na tym, jak wpatrywał się w pannę po przeciwległej stronie sali. Śliskie i obrzydliwe, a potem zachęcające do mobilizacji żarty poszły w ruch. Nie gadajcie głupot, jakbym chciał to bym podbił, zjeźdźcie ze mnie - bronił się, lecz bujać to my nie nas. Skrzyżowaliśmy porozumiewawcze spojrzenia, kiwnęliśmy niemo głowami mając rozciągnięte uśmiechy od ucha do ucha, a sam Bruno nerwowo przełkną ślinę. Chyba nie chcecie... Och, żeby on wiedział jeszcze jak.
- Siedź - zaśmiałem dopijając resztkę piwa z butelki, która praśnie stuknęła o stolika - Nagonię ci twoją Julię, Romeo. Podziękujesz we wnukach - poklepałem go mordzie podskakując frywolnie brwiami, zarechotałem, a potem czy chciał czy nie ruszyłem. Reszta znajomych jak jeden organizm zgodnie zaczęła przypominać sobie o nagłej konieczności powrotu do domu czy pójścia do doków. Nie musiałem się odwracać by wiedzieć, ze namaszczali go błogosławieństwem udanych łowów. Pokręciłem niedowierzająco głową. Wariaty.
Siedząc przy barze obczaiłem uważniej kobietę która wydawała mi się znajoma. Strzeliłem palcami odkrywając czemu. Hogwart. To trochę pomogło mi wybrać łapówkę - wybrałem ciemne, ciężkie, irlandzkie piwo. Trochę to trwało. Upewniłem się że Bruno siedzi gdzie siedział i nie chcąc kusić losu, że spieprzy postanowiłem zaryzykować i gwizdnąć komuś kufel czegoś ciemnego. Następnie wesoło podszedłem do Jackie.
- No hej - uśmiecham się jak głupi do sera - Jest taki jeden nieszczęśnik co tej nocy nie pomyśli już o niczym innym, jak o tobie - zdradzam kiwnięciem głowy nakierowując jej spojrzenie za swoje plecy, ku Brunowi. Zaraz po tym postawiłem i podsunąłem ku niej kufel piwa jako oczywista łapówka, podarek zachęcający - Rozpatrzenie potencjalnego rewanżu...było by miłe - puszczam jej perskie oczko i właściwie bez względu na to czy po tym się zarumieniła czy też rzuciła jakieś elokwentne "niech się wypcha tak jak i ty" daję mało dyskretny znak Brunowi podniesionymi kciukami, ze poszło bosko po czym ruszyłem się odsunąć w stronę baru by stamtąd obserwować poczynania tej miernoty. Optymistycznie postawiłem pięć galeonów, że zaliczy. Musiałem więc trzymać rękę na szkle z ognistą i czuwać.
I'll survive
somehow i always do
somehow i always do
| pasuje!
Przetarcie oczu po raz kolejny nie pomogło. Powinna wrócić do domu od razu po pracy, przespać się, bo chociaż dawała z siebie absolutnie wszystko, to na dłuższą metę się nie sprawdzało – wciąż była człowiekiem z krwi i kości, człowiekiem, którego zmęczenie łapało jak choroba i nie pozwalało normalnie funkcjonować. A jednak ambicje znów zwyciężyły, zmuszając do odnalezienia miejsca, gdzie skupi swoje myśli i złoży elementy układanki swoich spraw w całość. Więc wzięła swój notatnik i poszła do Dziurawego Kotła – paradoksalnie nie potrzebowała absolutnej ciszy i spokojnej aury, potrzebowała szumu, żeby się rozbudzić i popychać kolejne pomysły do przodu jak zaganiane do zagrody owce.
Wchodząc do środka nie od razu poczuła charyzmę tego miejsca, jego dawną magię. Kelnerki nie zaklinały już mioteł, żeby same sprzątały, barman nie czarował szmatek, żeby same wycierały kufle. I choć ławki, stoły i żyrandole ze świecami wciąż się nie zmieniły, to jednak coś kazało jej sądzić, że to nie to samo miejsce. To nie miało teraz jednak znaczenia, nie miała siły na dokładniejsze rozwlekanie rozmyślań na temat kunsztu ozdobienia starego pubu po magicznej stronie Londynu. Zamówiła u barmana ciemne, irlandzkie piwo, dobrego Guinnessa, którego gorzki smak powinien przywrócić ją do życia choćby i grymasami niesmaku. Zajęła miejsce gdzieś przy ścianie, z dala od wzroku niepowołanych osób. Postawiła kufel przy swojej prawej dłoni i zajęła się pisaniem w swoim notatniku. Tworzyła mapę powiązań – małą i niezbyt wyszukaną, ale dokładnie taką, w jakiej z łatwością mogła się odnaleźć. Nie minęło zbyt wiele czasu, kiedy ktoś jej w tym przeszkodził.
Obejrzała się na nieznajomego z ogniem w oczach – ze zmęczenia i złości, że śmiał w ogóle wchodzić jej w drogę, kiedy widzi, że jest zajęta. Mało tego, postawił jej piwo! Na litość Merlina, co za żenujący cyrk. A przyszła tylko popracować w spokoju.
– Ty i twój kumpel możecie spadać na Big Bena – burknęła do niego, ale on nie bardzo się tym najwidoczniej przejął. I dobrze. Wróciła wzrokiem do zapisanych stron w notatniku.
Minęła minuta albo dwie. Zorientowała się w końcu, że czyta tę samą linijkę dziesiąty raz z rzędu. Sięgnęła po kufel, żeby gorzki smak ją otrzeźwił. Kilka łyków wystarczyło, żeby zamrugała kilkukrotnie, odganiając spod powiek graniczne zmęczenie. Spojrzała na kufel, który odstawiała. Przy nim stał drugi. Zaraz, zaraz…
W głowie jej zaszumiało, przed oczami błysnęło, jakby ktoś tuż przy jej nosie rzucił powszechne i irytujące lumos. Stęknęła pod nosem, uczucie było dziwne i niekomfortowe. I nagle słupek samopoczucia zaczął niebezpiecznie szybko wędrować do góry. Serce zabiło mocniej, poczuła, jak czerwienią się policzki. Otworzyła oczy, próbując zogniskować wzrok na czymś pożądanym, na kimś, kogo szukał jej umysł. I odnalazł się. Zatonęła w tym. W obezwładniającym uczuciu szczęścia, w niewytłumaczalnej woli wpatrywania się w jeden profil z nieustającą uwagą, w pragnieniu dotyku tak palącym jak palić mogły tylko ognie piekielne. Jej dłoń chwyciła za kawałek starej koszulki, z której zrobiła roboczą „wstążkę”, i ściągnęła ją z włosów, rozpuszczając je. Wstała od stołu, rzucając wszystko za sobą, swoją przeszłość i kufel prawdopodobnie z wkładką. Bezszelestnie usiadła obok pięknego Erosa, jeźdźca na białym koniu, rycerza w lśniącej zbroi, podparłszy policzek na dłoni.
– Gdzie byłeś przez całe moje życie? – jej głos był kobiecy, może nawet łagodny w brzmieniu, ale twardy przez irlandzki akcent. Za to jej oczy, dotąd gniewne i skupione, teraz pełne były miłości i uwielbienia. – Na gacie Merlina, twój profil, twoje oczy, nos, usta… jesteś taki magiczny… mogę cię pocałować?
Nie, to nie była Jackie. To było jakieś jej cholerne wynaturzenie.
Przetarcie oczu po raz kolejny nie pomogło. Powinna wrócić do domu od razu po pracy, przespać się, bo chociaż dawała z siebie absolutnie wszystko, to na dłuższą metę się nie sprawdzało – wciąż była człowiekiem z krwi i kości, człowiekiem, którego zmęczenie łapało jak choroba i nie pozwalało normalnie funkcjonować. A jednak ambicje znów zwyciężyły, zmuszając do odnalezienia miejsca, gdzie skupi swoje myśli i złoży elementy układanki swoich spraw w całość. Więc wzięła swój notatnik i poszła do Dziurawego Kotła – paradoksalnie nie potrzebowała absolutnej ciszy i spokojnej aury, potrzebowała szumu, żeby się rozbudzić i popychać kolejne pomysły do przodu jak zaganiane do zagrody owce.
Wchodząc do środka nie od razu poczuła charyzmę tego miejsca, jego dawną magię. Kelnerki nie zaklinały już mioteł, żeby same sprzątały, barman nie czarował szmatek, żeby same wycierały kufle. I choć ławki, stoły i żyrandole ze świecami wciąż się nie zmieniły, to jednak coś kazało jej sądzić, że to nie to samo miejsce. To nie miało teraz jednak znaczenia, nie miała siły na dokładniejsze rozwlekanie rozmyślań na temat kunsztu ozdobienia starego pubu po magicznej stronie Londynu. Zamówiła u barmana ciemne, irlandzkie piwo, dobrego Guinnessa, którego gorzki smak powinien przywrócić ją do życia choćby i grymasami niesmaku. Zajęła miejsce gdzieś przy ścianie, z dala od wzroku niepowołanych osób. Postawiła kufel przy swojej prawej dłoni i zajęła się pisaniem w swoim notatniku. Tworzyła mapę powiązań – małą i niezbyt wyszukaną, ale dokładnie taką, w jakiej z łatwością mogła się odnaleźć. Nie minęło zbyt wiele czasu, kiedy ktoś jej w tym przeszkodził.
Obejrzała się na nieznajomego z ogniem w oczach – ze zmęczenia i złości, że śmiał w ogóle wchodzić jej w drogę, kiedy widzi, że jest zajęta. Mało tego, postawił jej piwo! Na litość Merlina, co za żenujący cyrk. A przyszła tylko popracować w spokoju.
– Ty i twój kumpel możecie spadać na Big Bena – burknęła do niego, ale on nie bardzo się tym najwidoczniej przejął. I dobrze. Wróciła wzrokiem do zapisanych stron w notatniku.
Minęła minuta albo dwie. Zorientowała się w końcu, że czyta tę samą linijkę dziesiąty raz z rzędu. Sięgnęła po kufel, żeby gorzki smak ją otrzeźwił. Kilka łyków wystarczyło, żeby zamrugała kilkukrotnie, odganiając spod powiek graniczne zmęczenie. Spojrzała na kufel, który odstawiała. Przy nim stał drugi. Zaraz, zaraz…
W głowie jej zaszumiało, przed oczami błysnęło, jakby ktoś tuż przy jej nosie rzucił powszechne i irytujące lumos. Stęknęła pod nosem, uczucie było dziwne i niekomfortowe. I nagle słupek samopoczucia zaczął niebezpiecznie szybko wędrować do góry. Serce zabiło mocniej, poczuła, jak czerwienią się policzki. Otworzyła oczy, próbując zogniskować wzrok na czymś pożądanym, na kimś, kogo szukał jej umysł. I odnalazł się. Zatonęła w tym. W obezwładniającym uczuciu szczęścia, w niewytłumaczalnej woli wpatrywania się w jeden profil z nieustającą uwagą, w pragnieniu dotyku tak palącym jak palić mogły tylko ognie piekielne. Jej dłoń chwyciła za kawałek starej koszulki, z której zrobiła roboczą „wstążkę”, i ściągnęła ją z włosów, rozpuszczając je. Wstała od stołu, rzucając wszystko za sobą, swoją przeszłość i kufel prawdopodobnie z wkładką. Bezszelestnie usiadła obok pięknego Erosa, jeźdźca na białym koniu, rycerza w lśniącej zbroi, podparłszy policzek na dłoni.
– Gdzie byłeś przez całe moje życie? – jej głos był kobiecy, może nawet łagodny w brzmieniu, ale twardy przez irlandzki akcent. Za to jej oczy, dotąd gniewne i skupione, teraz pełne były miłości i uwielbienia. – Na gacie Merlina, twój profil, twoje oczy, nos, usta… jesteś taki magiczny… mogę cię pocałować?
Nie, to nie była Jackie. To było jakieś jej cholerne wynaturzenie.
pora, żebyś ty powstał i biegł, chociaż ty nie wiesz,
gdzie jest cel i brzeg,
ty widzisz tylko, że
ogień świat pali
Jackie Rineheart
Zawód : auror
Wiek : 27
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Panna
only now do i see the big picture
but i swear that
these scars are
fine
but i swear that
these scars are
fine
OPCM : 25+3
UROKI : 10+2
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 12
SPRAWNOŚĆ : 14
Genetyka : Czarownica
Sojusznik Zakonu Feniksa
Wnętrze pubu
Szybka odpowiedź