Sala numer jeden
AutorWiadomość
First topic message reminder :
Sala numer jeden
Wszyscy wiemy, jak ma się rzeczywistość w Mungu i że nie jest ona lepsza od tej poza jego murami. Niedawna wojna zrobiła swoje - znaczna większość pomieszczeń potrzebuje remontu dosłownie na gwałt. Pociemniała biała farba na sufitach, którą bardziej określić można jako szaro-żółtą lub zwyczajnie szarą, w zależności od oświetlenia, parapety pomalowane paskudną olejną farbą, wszelkiego rodzaju rysy, obdrapania, ślady po stuknięciach... Chybotliwe łóżka, pod których nogi częstokroć podstawiane są drewniane klocki lub kawałki gazet, by jakoś je ustabilizować, z lekka nieszczelne okna, na które niby rzucane są wszelkiego rodzaju zaklęcia, lecz raczej z dosyć marnym skutkiem... Długo by wymieniać wszelkie mankamenty.
Już w chwili kiedy powiedziałam ten głupi argument, wiedziałam, że nie był odpowiedni. To przecież było oczywiste, że nie powinnam patrzeć na innych. Byliśmy zbyt dumnym rodem, by robić coś tylko dlatego, że robili to inni. Ale z drugiej strony, inne kobiety potrafiły walczyć, albo przynajmniej się tego uczyły. To nie była rzecz w której chciałam pozostawać odmienna. Nie zamierzałam biec na pole walki i robić z siebie bohaterki, nie byłam przecież gryfonem, ale nie chciałam też w strachu chować się w podziemiach, gdyby ktoś zaatakował Fenland. Chciałam tylko umieć bronić - siebie i tych których kochałam, czy naprawdę musiało być w tym coś złego?
- Całe szczęście nic takiego się nie stało. Prawda? Nic czym ojciec rzeczywiście musiałby się martwić... - Utkwiłam na krótką chwilę wzrok w siostrze, szukając potwierdzenia, że ojciec nie musi wiedzieć. Nie martwiłam się tym, że Cyneric czy Morgoth mogliby się dowiedzieć, tylko ojciec. Zapewne dlatego, że jego rzeczywiście by to przejęło, a kiedy wyobrażałam sobie w jakim jest stanie po anomaliach, to wcale tego nie chciałam. Kręciłam tylko głową, gdy Rosalie zadawała te absurdalne pytania. Oczywiście, że nie chciałam, by rodzina się za mnie wstydziła.
Jednocześnie nie mogłam się nadziwić jak naiwnie podchodziła do wszystkiego, co się ostatnio działo. Ojciec, wuj? O ile nie będą leżeli przykuci do łóżka, albo zajęci innymi, ważnymi sprawami. Nie wiedziałam skąd u niej to przekonanie, że nic nam nie będzie. Ja nawet chodząc po Pokątnej nie czułam się bezpiecznie i to nie tylko w sytuacji gdy znalazłam się tam za sprawą magicznej anomalii. Nie mogłam pójść do sklepu by pooglądać najnowsze suknie, bo być może z zaułka wyskoczy ktoś, kto będzie chciał mnie zabić. Czy tak miała wyglądać sprawa mężczyzn? Być może to oni w niej walczyli i wiedzieli o co chodzi, ale to nie oznaczało, że uniknie się przypadkowych ofiar wśród kobiet. Które mogły paść wyjątkowo łatwo, jeśli nie potrafiły poprawnie rzucić nawet Protego.
- Naprawdę wierzysz, że to był jeden wielki przypadek? Na pewno będzie ich więcej. Być może nie takich samych, ale na pewno równie nieprzewidywalnych. Skoro nawet w domu, we własnej sypialni nie mogłyśmy czuć się bezpiecznie, to gdzie miałybyśmy? Wyrzuciło mnie w ruinach jakichś domów i były tam osoby, które chętnie zrobiłyby mi krzywdę. Bardzo wtedy się cieszyłam, że mam przy sobie różdżkę, której potrafię użyć. - Czując, że głupia łaskocze mnie po nosie, szybko obtarłam ją kciukiem. Och, na Merlina, nie będę teraz płakać, chociaż wszystko to mówiłam w emocjach. Nie powiedziałam jednak Rosalie nawet części tego co leżało mi na sercu, twierdząc, że to niepotrzebne i i tak nie będzie chciała zrozumieć.
Nie wyczułam, że ta propozycja o nauczycielu nie jest prawdziwa. Właściwie, nawet mi się spodobała, więc tylko skinęłam głową, a w mojej głowie została ta myśl, że powinnam o tym porozmawiać z ojcem. Westchnęłam, biorąc do rąk pergamin. Zamoczyłam pióro w atramecie. "Drogi, Tristanie" - zaczęłam. Podniosłam wzrok na siostrę, bo ta zadała kolejne pytanie. Miałam nadzieję, że nie będzie chciała tego wiedzieć.
- Tak - powiedziałam zgodnie z prawdą, chociaż nie miałabym trudności ze skłamaniem. Spodziewałam się jednak, że dowiedziałaby się o tym i byłaby wtedy jeszcze mniej ustępliwa. - Ale... zobowiązałam się do wzięcia w nim udziału, nie mogę przecież tak się wycofać. Jeszcze ten jeden... Proszę cię, Rosalie. - Naprawdę w to nie wierzyłam, ale a nuż istniała jakaś szansa? Spojrzałam znowu na pergamin. Krople atramentu z pióra skapnęły, robiąc na "Tristanie" ogromnego kleksa, który rozlewał się z każdą chwilą i groziło mu, że zaraz pofarbuje białą pościel. Położyłam szybko pergamin na szafkę, żeby nie robić bałaganu.
- Chyba potrzebny jeszcze jeden. Albo kilka, na wszelki wypadek.
- Całe szczęście nic takiego się nie stało. Prawda? Nic czym ojciec rzeczywiście musiałby się martwić... - Utkwiłam na krótką chwilę wzrok w siostrze, szukając potwierdzenia, że ojciec nie musi wiedzieć. Nie martwiłam się tym, że Cyneric czy Morgoth mogliby się dowiedzieć, tylko ojciec. Zapewne dlatego, że jego rzeczywiście by to przejęło, a kiedy wyobrażałam sobie w jakim jest stanie po anomaliach, to wcale tego nie chciałam. Kręciłam tylko głową, gdy Rosalie zadawała te absurdalne pytania. Oczywiście, że nie chciałam, by rodzina się za mnie wstydziła.
Jednocześnie nie mogłam się nadziwić jak naiwnie podchodziła do wszystkiego, co się ostatnio działo. Ojciec, wuj? O ile nie będą leżeli przykuci do łóżka, albo zajęci innymi, ważnymi sprawami. Nie wiedziałam skąd u niej to przekonanie, że nic nam nie będzie. Ja nawet chodząc po Pokątnej nie czułam się bezpiecznie i to nie tylko w sytuacji gdy znalazłam się tam za sprawą magicznej anomalii. Nie mogłam pójść do sklepu by pooglądać najnowsze suknie, bo być może z zaułka wyskoczy ktoś, kto będzie chciał mnie zabić. Czy tak miała wyglądać sprawa mężczyzn? Być może to oni w niej walczyli i wiedzieli o co chodzi, ale to nie oznaczało, że uniknie się przypadkowych ofiar wśród kobiet. Które mogły paść wyjątkowo łatwo, jeśli nie potrafiły poprawnie rzucić nawet Protego.
- Naprawdę wierzysz, że to był jeden wielki przypadek? Na pewno będzie ich więcej. Być może nie takich samych, ale na pewno równie nieprzewidywalnych. Skoro nawet w domu, we własnej sypialni nie mogłyśmy czuć się bezpiecznie, to gdzie miałybyśmy? Wyrzuciło mnie w ruinach jakichś domów i były tam osoby, które chętnie zrobiłyby mi krzywdę. Bardzo wtedy się cieszyłam, że mam przy sobie różdżkę, której potrafię użyć. - Czując, że głupia łaskocze mnie po nosie, szybko obtarłam ją kciukiem. Och, na Merlina, nie będę teraz płakać, chociaż wszystko to mówiłam w emocjach. Nie powiedziałam jednak Rosalie nawet części tego co leżało mi na sercu, twierdząc, że to niepotrzebne i i tak nie będzie chciała zrozumieć.
Nie wyczułam, że ta propozycja o nauczycielu nie jest prawdziwa. Właściwie, nawet mi się spodobała, więc tylko skinęłam głową, a w mojej głowie została ta myśl, że powinnam o tym porozmawiać z ojcem. Westchnęłam, biorąc do rąk pergamin. Zamoczyłam pióro w atramecie. "Drogi, Tristanie" - zaczęłam. Podniosłam wzrok na siostrę, bo ta zadała kolejne pytanie. Miałam nadzieję, że nie będzie chciała tego wiedzieć.
- Tak - powiedziałam zgodnie z prawdą, chociaż nie miałabym trudności ze skłamaniem. Spodziewałam się jednak, że dowiedziałaby się o tym i byłaby wtedy jeszcze mniej ustępliwa. - Ale... zobowiązałam się do wzięcia w nim udziału, nie mogę przecież tak się wycofać. Jeszcze ten jeden... Proszę cię, Rosalie. - Naprawdę w to nie wierzyłam, ale a nuż istniała jakaś szansa? Spojrzałam znowu na pergamin. Krople atramentu z pióra skapnęły, robiąc na "Tristanie" ogromnego kleksa, który rozlewał się z każdą chwilą i groziło mu, że zaraz pofarbuje białą pościel. Położyłam szybko pergamin na szafkę, żeby nie robić bałaganu.
- Chyba potrzebny jeszcze jeden. Albo kilka, na wszelki wypadek.
Liliana Yaxley
Zawód : -
Wiek : 21
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Panna
Ciężko było przestać wierzyć, że kwiat może być piękny bez celu, ciężko przyjąć, że można tańczyć w ciemnościach.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Półwila
Nieaktywni
Również nie chciałam, aby ojciec wiedział, jednocześnie nie chciałam puścić tego siostrze płazem. I miałam nadzieję, że jeśli ja zachowałabym się tak nieodpowiedzialnie i głupio, to ta również nie szczędziłaby słów, aby mnie zganić. Bo to właśnie pokazywało komu i jak bardzo zależy na dobru naszego rodu. Pokręciłam delikatnie głową trochę tracąc energię.
- Naprawdę uważasz, że nic się nie stało? - dopytałam, ale nie oczekiwałam od niej odpowiedzi.
Na pozostałe pytania również mi nie odpowiedziała, ale widziałam jak zaprzecza. Miałam nadzieję, że coś do niej dotrze. Bo jeśli odbijały się od niej moje słowa jak piłeczka od ściany, to mieliśmy naprawdę bardzo duży problem. Nie wyobrażałam sobie, aby moja siostra przyniosła mojej rodzinie wstyd. Nie spocznę, ale nigdy jej na to nie pozwolę, choćbym znowu miała stać się najgorszą siostrą na świecie. Co do anomalii to nie wiedziałam co na ten temat sądzić, nie byłam dostatecznie dobrze doinformowana, nie wiedziałam co się stało i nie mogłam niczego przypuszczać. Została mi prawdziwa wiara w to, że nasza rodzina jest w stanie nas ochronić. Zmarszczyłam brwi patrząc na Lilianę srogo.
- Tak, tak właśnie myślę. Jeśli uznają, że powinnyśmy wiedzieć co się dzieje, to na pewno nas poinformują i odpowiednio przygotują. Przeżyłyśmy wojnę, Liliano, ojciec nie pozwolił nas skrzywdzić, zadba o to, abyśmy były bezpieczne - odpowiedziałam.
Co innego mogłam powiedzieć? Nie pamiętałam kiedy ostatni raz użwałam swojej różdżki do jakiegokolwiek pojedynku, nie było mi to potrzebne bo, po pierwsze mi nie wypadało, a po drugie byłam dostatecznie dobrze chroniona. To był wypadek, jednorazowy incydent, który nigdy więcej się już nie powtórzy. A szlachcianki nikt nie chciałby skrzywdzić, więc Liliana nie powinna martwić się na zapas.
Obserwowałam jak zanurza pióro w atramencie i zaczyna pisać. Cierpliwie czekałam na odpowiedź na swoje pytanie i westchnęłam ciężko słysząc, że miała przed sobą jeszcze jeden pojedynek. Nie wyobrażałam sobie, że po tym stanie ponownie na arenie, ubierze są okropną sukienkę i zdecyduje się ponownie walczyć. Następnym razem mogła skończyć zdecydowanie gorzej.
- Zabraniam ci. Powinnaś się wycofać, możesz to zrobić i zrobisz to. Jeśli coś by ci się stało, to ja nie będę świecić przed ojcem oczami i przepraszać go, że niczego mu nie powiedziałam i pozwoliłam ci na tak okropne zachowanie. Uwierz, że wtedy i ja zostałabym zganiona - powiedziałam nieznoszącym sprzeciwu tonem głosu. - Jeśli się dowiem, że wzięłaś udział w pojedynku powiem o wszystkim ojcu i nie będę cię bronić. Teraz nic mu nie powiem, ale jedynie pod warunkiem, że zrezygnujesz z pojedynku.
Byłam ostra i stanowcza, ale nie mogłam odpuścić. Nie teraz. Jeśli jej odpuszczę moja siostra mogłaby zejść na zły tor swojego życia. Jeśli Morgoth by mi pozwolił w przeszłości robić głupie rzeczy, teraz nie byłabym tu i teraz, tak bardzo szczęśliwa. Z biegiem czasu stałam się mu wdzięczna za to, że był wobec mnie tak bezwzględny. Miałam nadzieję, że przyjdzie czas kiedy Liliana również to zrozumie. Wstałam i znowu wyszłam w poszukiwaniu pergaminu, teraz wróciłam z pięcioma sztukami, mając nadzieję, że tyle wystarczy. Ponownie przysiadłam na jej łóżku, nie zamierzałam stąd odejść dopóki nie będę pewna, że list na pewno zostanie wysłany.
- Co mu napiszesz? - zapytałam patrząc jak ponownie zanurza pióro w atramencie.
Wiedziałam, że teraz będzie się na mnie boczyć i póki co nie będzie potrafiła zrozumieć mojego postępowania wobec niej. Ale jak tylko ochłonie to jestem pewna, że jej przejdzie. Była mądrą kobietą, tylko czasami zbyt dużo myślała.
- Naprawdę uważasz, że nic się nie stało? - dopytałam, ale nie oczekiwałam od niej odpowiedzi.
Na pozostałe pytania również mi nie odpowiedziała, ale widziałam jak zaprzecza. Miałam nadzieję, że coś do niej dotrze. Bo jeśli odbijały się od niej moje słowa jak piłeczka od ściany, to mieliśmy naprawdę bardzo duży problem. Nie wyobrażałam sobie, aby moja siostra przyniosła mojej rodzinie wstyd. Nie spocznę, ale nigdy jej na to nie pozwolę, choćbym znowu miała stać się najgorszą siostrą na świecie. Co do anomalii to nie wiedziałam co na ten temat sądzić, nie byłam dostatecznie dobrze doinformowana, nie wiedziałam co się stało i nie mogłam niczego przypuszczać. Została mi prawdziwa wiara w to, że nasza rodzina jest w stanie nas ochronić. Zmarszczyłam brwi patrząc na Lilianę srogo.
- Tak, tak właśnie myślę. Jeśli uznają, że powinnyśmy wiedzieć co się dzieje, to na pewno nas poinformują i odpowiednio przygotują. Przeżyłyśmy wojnę, Liliano, ojciec nie pozwolił nas skrzywdzić, zadba o to, abyśmy były bezpieczne - odpowiedziałam.
Co innego mogłam powiedzieć? Nie pamiętałam kiedy ostatni raz użwałam swojej różdżki do jakiegokolwiek pojedynku, nie było mi to potrzebne bo, po pierwsze mi nie wypadało, a po drugie byłam dostatecznie dobrze chroniona. To był wypadek, jednorazowy incydent, który nigdy więcej się już nie powtórzy. A szlachcianki nikt nie chciałby skrzywdzić, więc Liliana nie powinna martwić się na zapas.
Obserwowałam jak zanurza pióro w atramencie i zaczyna pisać. Cierpliwie czekałam na odpowiedź na swoje pytanie i westchnęłam ciężko słysząc, że miała przed sobą jeszcze jeden pojedynek. Nie wyobrażałam sobie, że po tym stanie ponownie na arenie, ubierze są okropną sukienkę i zdecyduje się ponownie walczyć. Następnym razem mogła skończyć zdecydowanie gorzej.
- Zabraniam ci. Powinnaś się wycofać, możesz to zrobić i zrobisz to. Jeśli coś by ci się stało, to ja nie będę świecić przed ojcem oczami i przepraszać go, że niczego mu nie powiedziałam i pozwoliłam ci na tak okropne zachowanie. Uwierz, że wtedy i ja zostałabym zganiona - powiedziałam nieznoszącym sprzeciwu tonem głosu. - Jeśli się dowiem, że wzięłaś udział w pojedynku powiem o wszystkim ojcu i nie będę cię bronić. Teraz nic mu nie powiem, ale jedynie pod warunkiem, że zrezygnujesz z pojedynku.
Byłam ostra i stanowcza, ale nie mogłam odpuścić. Nie teraz. Jeśli jej odpuszczę moja siostra mogłaby zejść na zły tor swojego życia. Jeśli Morgoth by mi pozwolił w przeszłości robić głupie rzeczy, teraz nie byłabym tu i teraz, tak bardzo szczęśliwa. Z biegiem czasu stałam się mu wdzięczna za to, że był wobec mnie tak bezwzględny. Miałam nadzieję, że przyjdzie czas kiedy Liliana również to zrozumie. Wstałam i znowu wyszłam w poszukiwaniu pergaminu, teraz wróciłam z pięcioma sztukami, mając nadzieję, że tyle wystarczy. Ponownie przysiadłam na jej łóżku, nie zamierzałam stąd odejść dopóki nie będę pewna, że list na pewno zostanie wysłany.
- Co mu napiszesz? - zapytałam patrząc jak ponownie zanurza pióro w atramencie.
Wiedziałam, że teraz będzie się na mnie boczyć i póki co nie będzie potrafiła zrozumieć mojego postępowania wobec niej. Ale jak tylko ochłonie to jestem pewna, że jej przejdzie. Była mądrą kobietą, tylko czasami zbyt dużo myślała.
Za wilczym śladem podążę w zamieć
I twoje serce wytropię uparte
Przez gniew i smutek, stwardniałe w kamieńRozpalę usta smagane wiatrem
I twoje serce wytropię uparte
Przez gniew i smutek, stwardniałe w kamieńRozpalę usta smagane wiatrem
Rosalie Yaxley
Zawód : doradczyni w zarządzie w Rezerwacie jednorożców w Gloucestershire
Wiek : 22
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Zamężna
Nienawidzę pająków... dlaczego to nie mogły być motyle?
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Półwila
Nieaktywni
- Nic czym ojciec musiałby się martwić - powtórzyłam głucho, chociaż najchętniej próbowałabym przekonać Rosalie, że to naprawdę było nic. Pojedynek, nawet jeśli jego elementy mogły odrobinę... oburzać, był niczym w porównaniu ze wszystkimi wydarzeniami, które miały miejsce ostatnio.
Moja wiara dawno chyba zamieniła się tylko w nadzieję, chciałabym więcej móc wziąć we własne ręce, ale wciąż ktoś mi tego zabraniał, więc nadal w większości pozostawałam wzorową szlachcianką. To miała być metoda maleńkich kroczków: praca w Ministerstwie, do której wszyscy wydawali się już przyzwyczaić, potem klub pojedynków, w którym uczestniczyłam już przecież trzeci miesiąc i nawet wspominałam o tym Morgothowi, a on wtedy wcale nie twierdził, że jest to nieodpowiednie dla mnie zajęcie. To był już dawno i wyglądało na to, że wszystko było dobrze, aż do dzisiaj. Nagle moje zainteresowania stały się nieodpowiednie.
Wojna była dawno temu, nie potrafiłam myśleć o niej w takich kategoriach jak o teraźniejszych wydarzeniach. Westchnęłam, będąc pewnie tak samo zawiedziona myśleniem Rosalie, jak ona była moich zachowaniem. Wiedziała chyba, że nie zmienię się nagle, mogłam być co najwyżej bardziej ostrożna w tym co robię i starać się omijać zajęcia, których najmniej wypadało mi się chwytać.
- Jeśli tylko kolejnej posiadłości nie dopadną anomalie, a trolle nie zwariują... - powiedziałam niewyraźnie, bardziej do siebie.
Spodziewałam się kolejnej odpowiedzi, ale i tak byłam zawiedziona.
- Pojedynki są kontrolowane, a ty nic nie musiałabyś wiedzieć - powiedziałam i tak, chociaż sprawa już była całkowicie przegrana. Po tych słowach zamilkłam, nie mając już siły prowadzić bezowocnych dyskusji. Wydawało się, że mówimy zupełnie innymi językami, chociaż rozumiałam częściowe zaspokojenie Rosalie, to i tak miałam wrażenie, że przesadza.
Znowu zanurzyłam to nieszczęsne pióro w atramencie i zaczęłam pisać list. Robienie tego na pościeli nie było zbyt wygodne, jednak ćwiczone przez lata pismo wyglądało tylko odrobinę gorzej niż zazwyczaj. Drogi Tristanie, zaczęłam znowu. Moja siostra pomogła mi uświadomić, że wzięcie udziału w pojedynku było błędem. Bardzo ci dziękuję, że potraktowałeś mnie tak łagodnie, podczas gdy używałam czarów, które mogły Cię upokorzyć. Oczywistym jest chyba, że tylko Ty mogłeś wygrać, nawet jeśli przez chwilę ośmieliłam się myśleć, że mogło być inaczej. Wybacz mi, proszę, to karygodne zachowanie. Z pewnością więcej się ono nie powtórzy. Napisałam, nie odpowiadając na pytanie Rosalie, tylko tworząc kolejne literki. Kłamanie na pergaminie przychodziło łatwiej niż w mowie, bo nie zdradzały one prawy, tak jak robiła to nieuważna mimika czy gesty. Podałam list siostrze, żeby mogła wszystko przeczytać.
Moja wiara dawno chyba zamieniła się tylko w nadzieję, chciałabym więcej móc wziąć we własne ręce, ale wciąż ktoś mi tego zabraniał, więc nadal w większości pozostawałam wzorową szlachcianką. To miała być metoda maleńkich kroczków: praca w Ministerstwie, do której wszyscy wydawali się już przyzwyczaić, potem klub pojedynków, w którym uczestniczyłam już przecież trzeci miesiąc i nawet wspominałam o tym Morgothowi, a on wtedy wcale nie twierdził, że jest to nieodpowiednie dla mnie zajęcie. To był już dawno i wyglądało na to, że wszystko było dobrze, aż do dzisiaj. Nagle moje zainteresowania stały się nieodpowiednie.
Wojna była dawno temu, nie potrafiłam myśleć o niej w takich kategoriach jak o teraźniejszych wydarzeniach. Westchnęłam, będąc pewnie tak samo zawiedziona myśleniem Rosalie, jak ona była moich zachowaniem. Wiedziała chyba, że nie zmienię się nagle, mogłam być co najwyżej bardziej ostrożna w tym co robię i starać się omijać zajęcia, których najmniej wypadało mi się chwytać.
- Jeśli tylko kolejnej posiadłości nie dopadną anomalie, a trolle nie zwariują... - powiedziałam niewyraźnie, bardziej do siebie.
Spodziewałam się kolejnej odpowiedzi, ale i tak byłam zawiedziona.
- Pojedynki są kontrolowane, a ty nic nie musiałabyś wiedzieć - powiedziałam i tak, chociaż sprawa już była całkowicie przegrana. Po tych słowach zamilkłam, nie mając już siły prowadzić bezowocnych dyskusji. Wydawało się, że mówimy zupełnie innymi językami, chociaż rozumiałam częściowe zaspokojenie Rosalie, to i tak miałam wrażenie, że przesadza.
Znowu zanurzyłam to nieszczęsne pióro w atramencie i zaczęłam pisać list. Robienie tego na pościeli nie było zbyt wygodne, jednak ćwiczone przez lata pismo wyglądało tylko odrobinę gorzej niż zazwyczaj. Drogi Tristanie, zaczęłam znowu. Moja siostra pomogła mi uświadomić, że wzięcie udziału w pojedynku było błędem. Bardzo ci dziękuję, że potraktowałeś mnie tak łagodnie, podczas gdy używałam czarów, które mogły Cię upokorzyć. Oczywistym jest chyba, że tylko Ty mogłeś wygrać, nawet jeśli przez chwilę ośmieliłam się myśleć, że mogło być inaczej. Wybacz mi, proszę, to karygodne zachowanie. Z pewnością więcej się ono nie powtórzy. Napisałam, nie odpowiadając na pytanie Rosalie, tylko tworząc kolejne literki. Kłamanie na pergaminie przychodziło łatwiej niż w mowie, bo nie zdradzały one prawy, tak jak robiła to nieuważna mimika czy gesty. Podałam list siostrze, żeby mogła wszystko przeczytać.
Liliana Yaxley
Zawód : -
Wiek : 21
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Panna
Ciężko było przestać wierzyć, że kwiat może być piękny bez celu, ciężko przyjąć, że można tańczyć w ciemnościach.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Półwila
Nieaktywni
Moja siostra podniosła mi ciśnienie. Nie powinnam była się denerwować, a właśnie czułam jak policzki czerwienieją mi ze złości. A przecież złość piękności szkodzi! I zdrowiu też, więc to już podwójne niebezpieczeństwo. Jak to nie stało się nic, o czym musiałby wiedzieć? Przecież to nasz ojciec, miał prawo i obowiązek znać szczegóły z każdego elementu naszego życia. Każdy przechodzi okres buntu, ja go miałam będąc zdecydowanie młodszą, myślałam, że Lilianę ominęło. Czyżby właśnie ją ten okres dopadł?
- Posłuchaj się i tego co mówisz - syknęłam.
Nie rozumiałam dlaczego moja siostra ostatnio stała się taka zdemoralizowana? Może wpadła w nieodpowiednie towarzystwo, które ściągnęło ją na złą drogę? Może to ktoś podsunął jej pomysł, aby zgłosić się do pojedynków? Nie wierzyłam w to, że Liliana mogła sama się w coś takiego wpakować wiedząc, że nie powinna się tak zachowywać. Jak, jak… nawet nie potrafiłam znaleźć odpowiedniego określenia. Miałyśmy dbać o reputację naszego rodu, stać u boku rodziny, wydać na świat potomstwo, nie było tu miejsca na szczenięce zabawy w pojedynki, które takim damom jak my po prostu nie przystoi.
- Liliano Yaxley! Bacz na słowa i nie zachowuj się jak dziecko - uniosłam głos. - Gdzie twoja wiara w nasz ród? Gdzie twoja wiara w ojca? Nie życzę sobie takich uwag. Powinnaś się wstydzić! Tego co mówisz i swojego zachowania! Skoro sama nie potrafisz się zachować, to może ojciec powinien przysłać do ciebie opiekunkę, która będzie dbać, abyś nie wpakowała się ponownie w żadne głupoty? Wtedy faktycznie nie działoby się nic o czym musiałabym wiedzieć i nie musiałabym się martwić, że znowu trafisz poturbowana do Świętego Munga.
Może uniosłam się za bardzo, ale miałam wrażenie, że to co mówię uderza o ścianę. Ja jedno, a ona drugie, chociaż chwilę temu niby mnie zapewniała, że rozumie. Faktycznie walka ta dla niej była przegrana, miałam bowiem wachlarz asów w rękawie, które mogłam użyć, a głównym z nich był ojciec. Nie chciałam go martwić i denerwować, ale jeśli jej zachowanie się nie poprawi, to będę do tego zmuszona. Chociaż donosić nigdy na Lilianę nie chciałam i pewnie będę miała przez to ogromne wyrzuty sumienia, to jednak jej bezpieczeństwo i dobre imię było najważniejsze. Kosztem chwilowego wstydu i karcącego wzroku ojca.
Chwyciłam list, który mi podała i przeczytałam go uważnie. Był odpowiedni. Nie wyczułam fałszu, a może nie chciałam go wyczuć starając się bardzo mocno wierzyć w to, że przelane na papier myśli Liliany są całkowicie szczere? Taką miałam nadzieję i nawet nie zakładałam inaczej, nigdy przecież nie podejrzewałabym Liliany o kłamstwo. Chciałam go jej oddać, ale stwierdziłam, że lepiej będzie jeśli ja zajmę się wysłaniem tego listu. Powinien on trafić do Tristana jak najszybciej, a nie wiedziałam kiedy moja siostra zostanie wypuszczona z Świętego Munga. Nie chciałam jej też podejrzewać o to, że mogłaby go nie wysłać gdy kazałam jej to zrobić, ale po jej dzisiejszych słowach i tym jak się zachowała na pojedynku zrobiłam się trochę bardziej wyczulona, tak, to bardzo dobre słowo. Zgięłam pergamin na pół i posłałam siostrze delikatny uśmiech. Nie czułam się najlepiej z tą dzisiejszą rozmową, to nasza pierwsza tak poważna wymiana zdań odkąd się pogodziłyśmy i nie wiem czy byłyśmy gotowe na to, aby móc traktować się w taki sposób. Nie chciałam znów jej stracić, ale niestety były rzeczy ważne i ważniejsze, a ja musiałam wybrać pomiędzy mniejszym a większym złem. Musiałam. I miałam nadzieję, że Liliana to rozumiała i, że na moim miejscu postąpiłaby tak samo. Czasami ostre słowa najbliższej osoby potrafią pomóc, nawet jeśli na samym początku wydają się być uderzeniem wymierzonym prosto w policzek.
- Wyślę go od razu do Tristana, nie powinnaś teraz wstawać z łóżka, a odpoczywać - powiedziałam już łagodniej. - Masz czas by przemyśleć swoje postępowanie.
Miałam wrażenie, że zwracam się do niej tak, jakbym mówiła do dziesięcioletniego dziecka, ale najwyraźniej tak dzisiaj trzeba było z nią postępować. Nie wiedziałam co więcej oddać, więc tylko posłałam jej kolejny uśmiech, zabrałam swoje rzeczy i opuściłam salę kierując się prosto do sowiarni.
zt x2
- Posłuchaj się i tego co mówisz - syknęłam.
Nie rozumiałam dlaczego moja siostra ostatnio stała się taka zdemoralizowana? Może wpadła w nieodpowiednie towarzystwo, które ściągnęło ją na złą drogę? Może to ktoś podsunął jej pomysł, aby zgłosić się do pojedynków? Nie wierzyłam w to, że Liliana mogła sama się w coś takiego wpakować wiedząc, że nie powinna się tak zachowywać. Jak, jak… nawet nie potrafiłam znaleźć odpowiedniego określenia. Miałyśmy dbać o reputację naszego rodu, stać u boku rodziny, wydać na świat potomstwo, nie było tu miejsca na szczenięce zabawy w pojedynki, które takim damom jak my po prostu nie przystoi.
- Liliano Yaxley! Bacz na słowa i nie zachowuj się jak dziecko - uniosłam głos. - Gdzie twoja wiara w nasz ród? Gdzie twoja wiara w ojca? Nie życzę sobie takich uwag. Powinnaś się wstydzić! Tego co mówisz i swojego zachowania! Skoro sama nie potrafisz się zachować, to może ojciec powinien przysłać do ciebie opiekunkę, która będzie dbać, abyś nie wpakowała się ponownie w żadne głupoty? Wtedy faktycznie nie działoby się nic o czym musiałabym wiedzieć i nie musiałabym się martwić, że znowu trafisz poturbowana do Świętego Munga.
Może uniosłam się za bardzo, ale miałam wrażenie, że to co mówię uderza o ścianę. Ja jedno, a ona drugie, chociaż chwilę temu niby mnie zapewniała, że rozumie. Faktycznie walka ta dla niej była przegrana, miałam bowiem wachlarz asów w rękawie, które mogłam użyć, a głównym z nich był ojciec. Nie chciałam go martwić i denerwować, ale jeśli jej zachowanie się nie poprawi, to będę do tego zmuszona. Chociaż donosić nigdy na Lilianę nie chciałam i pewnie będę miała przez to ogromne wyrzuty sumienia, to jednak jej bezpieczeństwo i dobre imię było najważniejsze. Kosztem chwilowego wstydu i karcącego wzroku ojca.
Chwyciłam list, który mi podała i przeczytałam go uważnie. Był odpowiedni. Nie wyczułam fałszu, a może nie chciałam go wyczuć starając się bardzo mocno wierzyć w to, że przelane na papier myśli Liliany są całkowicie szczere? Taką miałam nadzieję i nawet nie zakładałam inaczej, nigdy przecież nie podejrzewałabym Liliany o kłamstwo. Chciałam go jej oddać, ale stwierdziłam, że lepiej będzie jeśli ja zajmę się wysłaniem tego listu. Powinien on trafić do Tristana jak najszybciej, a nie wiedziałam kiedy moja siostra zostanie wypuszczona z Świętego Munga. Nie chciałam jej też podejrzewać o to, że mogłaby go nie wysłać gdy kazałam jej to zrobić, ale po jej dzisiejszych słowach i tym jak się zachowała na pojedynku zrobiłam się trochę bardziej wyczulona, tak, to bardzo dobre słowo. Zgięłam pergamin na pół i posłałam siostrze delikatny uśmiech. Nie czułam się najlepiej z tą dzisiejszą rozmową, to nasza pierwsza tak poważna wymiana zdań odkąd się pogodziłyśmy i nie wiem czy byłyśmy gotowe na to, aby móc traktować się w taki sposób. Nie chciałam znów jej stracić, ale niestety były rzeczy ważne i ważniejsze, a ja musiałam wybrać pomiędzy mniejszym a większym złem. Musiałam. I miałam nadzieję, że Liliana to rozumiała i, że na moim miejscu postąpiłaby tak samo. Czasami ostre słowa najbliższej osoby potrafią pomóc, nawet jeśli na samym początku wydają się być uderzeniem wymierzonym prosto w policzek.
- Wyślę go od razu do Tristana, nie powinnaś teraz wstawać z łóżka, a odpoczywać - powiedziałam już łagodniej. - Masz czas by przemyśleć swoje postępowanie.
Miałam wrażenie, że zwracam się do niej tak, jakbym mówiła do dziesięcioletniego dziecka, ale najwyraźniej tak dzisiaj trzeba było z nią postępować. Nie wiedziałam co więcej oddać, więc tylko posłałam jej kolejny uśmiech, zabrałam swoje rzeczy i opuściłam salę kierując się prosto do sowiarni.
zt x2
Za wilczym śladem podążę w zamieć
I twoje serce wytropię uparte
Przez gniew i smutek, stwardniałe w kamieńRozpalę usta smagane wiatrem
I twoje serce wytropię uparte
Przez gniew i smutek, stwardniałe w kamieńRozpalę usta smagane wiatrem
Rosalie Yaxley
Zawód : doradczyni w zarządzie w Rezerwacie jednorożców w Gloucestershire
Wiek : 22
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Zamężna
Nienawidzę pająków... dlaczego to nie mogły być motyle?
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Półwila
Nieaktywni
Od ataku bazyliszka minęło już kilka tygodni, ale Edgar wciąż o nim doskonale pamiętał. Czasem zdarzało mu się uważać to za sen, bo dotychczas uważał bazyliszka jedynie za stworzenie z bajek dla dzieci. Teraz jego światopogląd uległ zmianie i potrafił uwierzyć w wiele niestworzonych historii, które wcześniej uważał za zwykłą bujdę. Poza tym nie sądził, że utrata kilku palców u stóp może być tak problematyczna, w końcu nie wyglądała aż tak poważnie. A jednak każdego dnia musiał mierzyć się z pozornie niewielkimi niedogodnościami, które skutecznie utrudniały mu codzienne funkcjonowanie. Z początku ciężko mu było utrzymać równowagę, dlatego był zmuszony korzystać z laski. Powiedzieć, że jej nie lubił, to byłby zgrabny eufemizm. Właśnie dlatego szybko zainteresował się możliwościami leczenia i kiedy tylko dowiedział się o eliksirze odtworzenia od swojego brata, czym prędzej go zamówił. Oczekiwanie na to aż się uwarzy skutecznie testowało jego cierpliwość, ale w końcu nadszedł długo wyczekiwany dzień. Umówił się na wizytę u Lupusa, nie chcąc powierzać tak odpowiedzialnego zadania pierwszemu lepszemu uzdrowicielowi. Ufał jedynie szlachcicom i najlepiej rycerzom jednocześnie - nie było łatwo znaleźć takiego medyka, ale na szczęście Edgarowi się udało i wierzył, że przyszycie palców nie będzie dla lorda Blacka żadnym wyzwaniem. Zresztą nastawił się na to, że wyjdzie dzisiaj ze szpitala w pełni zdrowy i sprawny.
Teleportował się do szpitala parę minut przed czasem, by móc spokojnie znaleźć odpowiednią salę. Zerknął na zegarek, kontrolując godzinę, po czym zapukał do drzwi i wszedł do środka. Przywitał się z Lupusem kiwnięciem głowy i rozejrzał się po sali. Cóż, nie prezentowała sobą zbyt wysokiego poziomu - to karygodne, że szlachcice musieli leczyć się w takich warunkach, a inni musieli w nich pracować. Ten niesmak prawdopodobnie odbił się na minie Edgara, ale koniec końców to nie sala była najważniejsza, a umiejętności uzdrowiciela. Przekonał się o tym nie raz, ostatnio w lecznicy Cassandry. - Eir powinna za chwilę przynieść eliksir - powiedział, nie wątpiąc, że przybędzie punktualnie.
Teleportował się do szpitala parę minut przed czasem, by móc spokojnie znaleźć odpowiednią salę. Zerknął na zegarek, kontrolując godzinę, po czym zapukał do drzwi i wszedł do środka. Przywitał się z Lupusem kiwnięciem głowy i rozejrzał się po sali. Cóż, nie prezentowała sobą zbyt wysokiego poziomu - to karygodne, że szlachcice musieli leczyć się w takich warunkach, a inni musieli w nich pracować. Ten niesmak prawdopodobnie odbił się na minie Edgara, ale koniec końców to nie sala była najważniejsza, a umiejętności uzdrowiciela. Przekonał się o tym nie raz, ostatnio w lecznicy Cassandry. - Eir powinna za chwilę przynieść eliksir - powiedział, nie wątpiąc, że przybędzie punktualnie.
We build castles with our fears and sleep in them like
kings and queens
kings and queens
Edgar Burke
Zawód : nestor, B&B, łamacz klątw
Wiek : 35
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Żonaty
Gdybym był babą, rozpłakałbym się rzewnie nad swym losem, ale jestem Burkiem, więc trzymam fason.
OPCM : 25 +5
UROKI : 0
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 5
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 30 +1
ZWINNOŚĆ : 2
SPRAWNOŚĆ : 9
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Słój z wytworzonymi trzema palcami stał zamknięty w szafce na klucz – najpierw dojrzewał, z pomocą eliksiru tworzył nową kościec, nową tkankę, zaraz pokrywając się elastyczną, świeżą skórą. Zaglądała do niego co jakiś czas, nie wyciągając go jednak ze środka, bo wiedziała, że jeśli to zrobi, może zaburzyć proces, co było nie tylko nie na miejscu, ale również okrutnie niewygodne. Ani ona, ani lord Burke nie mieli kolejnego miesiąca na czekanie – ona, bo jej ciąża znajdowała się już u schyłku, a on, bo na pewno nie zamierzał cierpieć z powodu braku tak z pozoru nic nieznaczących elementów. Okazywało się bowiem, że palce zapewniały właściwą podporę dla ciała, a brak możliwości zachowania stabilnej, pionowej postawy okazywał się bardzo męczący.
Gdy przyszedł czas, a lord Burke zawiadomił ją o spodziewanej dacie zabiegu, zabrała słój z eliksirem odtworzenia, który zdążył już porządnie zgęstnieć, otuliła się swoim czarnym płaszczem i podążyła do Munga, gdzie miał na nią czekać nie tylko zainteresowany, ale również i uzdrowiciel, który notabene podzielał ich miłość do idei Czarnego Pana. Wędrówka nie zajęła jej sporo czasu – teleportowała się, gdy tylko znalazła ciemny zaułek na jednej z ulic.
W Mungu jak zwykle panował tłok. Od początku maja uzdrowiciele mieli mnóstwo roboty, nie dziwiła się żadnej przebiegającej obok niej sylwetce. Z drugiej jednak strony dziwiła się, że nikt nie zwrócił na nią uwagi. Nadmierna krzątanina najwyraźniej przyprawiała wszystkich o ból głowy, a co za tym szło – o utratę koncentracji. Szybko odnalazła odpowiedni kierunek i piętro (dziękowała w duchu za działającą windę), a potem odpowiednią salę. Zapukała lekko knykciami prawej dłoni.
– Dzień dobry – przywitała się z mężczyznami, wchodząc głębiej, by przekazać im wszystko, co trzeba. Z torby wyciągnęła słój i postawiła go na stoliku. Pływały w nim trzy obiecane palce. Zerknęła w stronę lorda Burke’a. W gruncie rzeczy nie pracowała za darmo i nawet, jeśli rozumiała powiązania szlacheckie i jego oddanie ku czci Czarnego Pana, wciąż liczyła na zapłatę. Wykorzystała swoje ingrediencje. Dobrze byłoby je odzyskać.
Gdy przyszedł czas, a lord Burke zawiadomił ją o spodziewanej dacie zabiegu, zabrała słój z eliksirem odtworzenia, który zdążył już porządnie zgęstnieć, otuliła się swoim czarnym płaszczem i podążyła do Munga, gdzie miał na nią czekać nie tylko zainteresowany, ale również i uzdrowiciel, który notabene podzielał ich miłość do idei Czarnego Pana. Wędrówka nie zajęła jej sporo czasu – teleportowała się, gdy tylko znalazła ciemny zaułek na jednej z ulic.
W Mungu jak zwykle panował tłok. Od początku maja uzdrowiciele mieli mnóstwo roboty, nie dziwiła się żadnej przebiegającej obok niej sylwetce. Z drugiej jednak strony dziwiła się, że nikt nie zwrócił na nią uwagi. Nadmierna krzątanina najwyraźniej przyprawiała wszystkich o ból głowy, a co za tym szło – o utratę koncentracji. Szybko odnalazła odpowiedni kierunek i piętro (dziękowała w duchu za działającą windę), a potem odpowiednią salę. Zapukała lekko knykciami prawej dłoni.
– Dzień dobry – przywitała się z mężczyznami, wchodząc głębiej, by przekazać im wszystko, co trzeba. Z torby wyciągnęła słój i postawiła go na stoliku. Pływały w nim trzy obiecane palce. Zerknęła w stronę lorda Burke’a. W gruncie rzeczy nie pracowała za darmo i nawet, jeśli rozumiała powiązania szlacheckie i jego oddanie ku czci Czarnego Pana, wciąż liczyła na zapłatę. Wykorzystała swoje ingrediencje. Dobrze byłoby je odzyskać.
Powiedz ty mi, kości biała,
Kto cię więził w mrokach ciała,
Kto swój los na tobie wspierał,
Kiedy żył i jak umierał?
Kto cię więził w mrokach ciała,
Kto swój los na tobie wspierał,
Kiedy żył i jak umierał?
Nie zapomniałem o tamtej sytuacji. Trudno było zresztą nie spamiętać historii, w której było więcej niewiadomych niż sensu. Arystokrata bawiący się nie wiadomo gdzie oraz przychodzący z obrażeniami wyraźnie świadczącymi o ataku bazyliszka, który przecież był jedynie legendą, nie należał do widoku dnia powszedniego. A jednak, widziałem to na własne oczy i miałem okazję leczyć lorda Burke, więc to nie mógł być jedynie sen. Co prawda wciąż pozostawałem sceptyczny co do tej opowieści, ale prawdą było, że nie znalazłem innego, lepszego wytłumaczenia dla odniesionych przez mężczyznę obrażeń na ciele. Może miałem po prostu zbyt mało lat doświadczenia i nie wiedziałem wszystkiego, choć taka alternatywa wywoływała we mnie mieszane uczucia. Oczywiście, że wolałem być nieomylny i wszystkowiedzący; w takim przekonaniu egocentrykowi żyło się po prostu lepiej.
Pamiętałem też, że umówiliśmy się na dzisiejszy dzień na transplantację utraconych wtedy palców u nóg. Nie było to zadaniem łatwym, wręcz przeciwnie. Wymagało wielkich umiejętności i cierpliwości, bo nie zawsze proces udawał się od samego początku, czasem trzeba było rzucić zaklęcie kilka razy, szczególnie przy przeszczepie kilku organów. Byłem mimo to dobrej myśli. Zdrowie i życie mężczyzny nie było zagrożone, więc mogliśmy spędzić w szpitalnej sali nawet więcej czasu, choć oczywiście zakładałem, że nam obu zależało na szybkim załatwieniu sprawy.
Punktualnie o umówionej godzinie wszedłem do zarezerwowanego wcześniej pokoju, gdzie miało się odbyć leczenie. Wraz ze mną przybył jeden ze stażystów. Chwilę później do środka wszedł Edgar, którego także powitałem skinieniem głowy. Tak samo zresztą zareagowałem na wieść, że dołączyć ma do nas Eir wraz z przygotowanymi eliksirami i palcami. Nieczęsto miałem okazję brać udział w przeszczepie organów, dlatego czułem coś na kształt ekscytacji.
- Najpierw odkażę stopę oraz palce – zacząłem, jeszcze zanim dołączył do nas kolejny gość. – Potem za pomocą zaklęcia postaram się przeszczepić wszystkie organy. Jeśli chodzi o czas, to wszystko zależy od łaskawości magii, ale nie powinno zająć go zbyt dużo – dodałem, chcąc wyjaśnić być może najbardziej frapujące zagadnienia tego zabiegu. – Czy masz jakieś pytania, sir? – spytałem, odkładając kartę pacjenta na bok. Dokładnie w tym samym momencie do sali weszła kobieta, którą powitałem płytkim ukłonem. – Dzień dobry – odpowiedziałem, przyglądając się słojowi stojącemu na szafce. Potem także spojrzałem na Burka.
Pamiętałem też, że umówiliśmy się na dzisiejszy dzień na transplantację utraconych wtedy palców u nóg. Nie było to zadaniem łatwym, wręcz przeciwnie. Wymagało wielkich umiejętności i cierpliwości, bo nie zawsze proces udawał się od samego początku, czasem trzeba było rzucić zaklęcie kilka razy, szczególnie przy przeszczepie kilku organów. Byłem mimo to dobrej myśli. Zdrowie i życie mężczyzny nie było zagrożone, więc mogliśmy spędzić w szpitalnej sali nawet więcej czasu, choć oczywiście zakładałem, że nam obu zależało na szybkim załatwieniu sprawy.
Punktualnie o umówionej godzinie wszedłem do zarezerwowanego wcześniej pokoju, gdzie miało się odbyć leczenie. Wraz ze mną przybył jeden ze stażystów. Chwilę później do środka wszedł Edgar, którego także powitałem skinieniem głowy. Tak samo zresztą zareagowałem na wieść, że dołączyć ma do nas Eir wraz z przygotowanymi eliksirami i palcami. Nieczęsto miałem okazję brać udział w przeszczepie organów, dlatego czułem coś na kształt ekscytacji.
- Najpierw odkażę stopę oraz palce – zacząłem, jeszcze zanim dołączył do nas kolejny gość. – Potem za pomocą zaklęcia postaram się przeszczepić wszystkie organy. Jeśli chodzi o czas, to wszystko zależy od łaskawości magii, ale nie powinno zająć go zbyt dużo – dodałem, chcąc wyjaśnić być może najbardziej frapujące zagadnienia tego zabiegu. – Czy masz jakieś pytania, sir? – spytałem, odkładając kartę pacjenta na bok. Dokładnie w tym samym momencie do sali weszła kobieta, którą powitałem płytkim ukłonem. – Dzień dobry – odpowiedziałem, przyglądając się słojowi stojącemu na szafce. Potem także spojrzałem na Burka.
Lupus Black
Zawód : Uzdrowiciel na oddziale urazów pozaklęciowych
Wiek : 26
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Kawaler
Szedł podróżny w wilczurze, zaszedł mu wilk drogę.
"Znaj z odzieży - rzekł człowiek - co jestem, co mogę".
Wprzód się rozśmiał, rzekł potem człeku wilk ponury;
"Znam, żeś słaby, gdy cudzej potrzebujesz skóry".
"Znaj z odzieży - rzekł człowiek - co jestem, co mogę".
Wprzód się rozśmiał, rzekł potem człeku wilk ponury;
"Znam, żeś słaby, gdy cudzej potrzebujesz skóry".
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Nie zawiódł się - Eir faktycznie przybyła do szpitala punktualnie. W kwestii eliksirów nikomu nie ufał tak jak swojemu rodzeństwu, ale jak na razie Goyle również wykazywała się pełnym profesjonalizmem. Miał tylko nadzieję, że to wszystko nie jest jedynie dobrym wrażeniem i jego palce faktycznie są dobrze zrekonstruowane. Niestety zupełnie się na tym nie znał i nie potrafił sam tego określić - wierzył, że wszelkie problemy dostrzeże Lupus. Między innymi właśnie dlatego chciał, żeby to właśnie on się tym wszystkim zajął - ufał mu, i chociaż nie mieli okazji najlepiej się poznać, czuł, że byliby w stanie się dogadać. - Dziękuję - powiedział, doskonale rozumiejąc spojrzenie, które kobieta posłała w jego kierunku. Z góry zakładał zapłatę - przecież wiedział, że w obecnym świecie nic nie robi się za darmo. Wyjął z kieszeni płaszcza niedużą sakiewkę i podał ją Eir, uważając, że teraz są kwita. Nie była już tutaj potrzebna.
Wsłuchał się w słowa Lupusa, by dowiedzieć się co teraz będzie z nim robił. Nie cierpiał niewiedzy, tym bardziej w sytuacjach takich jak ta, nawet jeżeli nie do końca wiedział co to wszystko oznacza. Nie znał się najlepiej na magii leczniczej, posiadał jedynie podstawowe umiejętności pierwszej pomocy, ale to mu wystarczało by uważać przeszczep narządu za skomplikowany zabieg. - Tak - oczywiście, że miał pytania. Mogło się wydawać, że to tylko palce, ale to były aż palce. Ich brak bywał naprawdę irytujący, a czasem również problematyczny, kiedy próbował być aktywniejszy fizycznie. - Od razu po zabiegu wszystko wróci do normy czy potrzebny będzie jeszcze okres rekonwalescencji? - Musiał wiedzieć czy po wyjściu z tego gabinetu będzie w pełni sprawny czy zostanie zmuszony do dalszych niedogodności - ku wyzdrowieniu - ale wciąż niedogodności, których miał serdecznie dość. - I czy możliwe są jakieś komplikacje? - dodał po chwili, mając na uwadze tę łaskawość magii. Cóż, miał nadzieję, że żadna skomplikowana anomalia nie przeszkodzi Lupusowi w poprawieniu Edgarowi jakości życia. Już tak długo na to czekał!
Wsłuchał się w słowa Lupusa, by dowiedzieć się co teraz będzie z nim robił. Nie cierpiał niewiedzy, tym bardziej w sytuacjach takich jak ta, nawet jeżeli nie do końca wiedział co to wszystko oznacza. Nie znał się najlepiej na magii leczniczej, posiadał jedynie podstawowe umiejętności pierwszej pomocy, ale to mu wystarczało by uważać przeszczep narządu za skomplikowany zabieg. - Tak - oczywiście, że miał pytania. Mogło się wydawać, że to tylko palce, ale to były aż palce. Ich brak bywał naprawdę irytujący, a czasem również problematyczny, kiedy próbował być aktywniejszy fizycznie. - Od razu po zabiegu wszystko wróci do normy czy potrzebny będzie jeszcze okres rekonwalescencji? - Musiał wiedzieć czy po wyjściu z tego gabinetu będzie w pełni sprawny czy zostanie zmuszony do dalszych niedogodności - ku wyzdrowieniu - ale wciąż niedogodności, których miał serdecznie dość. - I czy możliwe są jakieś komplikacje? - dodał po chwili, mając na uwadze tę łaskawość magii. Cóż, miał nadzieję, że żadna skomplikowana anomalia nie przeszkodzi Lupusowi w poprawieniu Edgarowi jakości życia. Już tak długo na to czekał!
We build castles with our fears and sleep in them like
kings and queens
kings and queens
Edgar Burke
Zawód : nestor, B&B, łamacz klątw
Wiek : 35
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Żonaty
Gdybym był babą, rozpłakałbym się rzewnie nad swym losem, ale jestem Burkiem, więc trzymam fason.
OPCM : 25 +5
UROKI : 0
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 5
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 30 +1
ZWINNOŚĆ : 2
SPRAWNOŚĆ : 9
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Jej zadanie było proste – przynieść obiecany eliksir z obiecanymi w środku palcami i oddać go w ręce lorda Burke’a. Znała się na anatomii tylko w takim stopniu, żeby samej określać odpowiednie porcje do podania, które nie zabiją przedwcześnie, a jedynie zaprezentują działanie trucizny. W tym się co prawda specjalizowała, jednak alchemiczne księgi były pełne przeróżnych receptur i nigdy nie zamierzała zamykać się tylko na określony rodzaj eliksirów. Nadchodziła wojna, a w wojnie traciło się nie tylko siły i wiarę, ale również i kończyny, a na właśnie takich przypadkach korzystali alchemicy.
Obróciła się, gdy do sali wszedł uzdrowiciel w znajomo wyglądającym, limonowym kitlu. Przecież wciąż znajdowali się w Mungu. Przywitała się z nim skinięciem głowy, za chwilę znów obracając się w stronę lorda. Przyjęła jego zapłatę z łagodnym uśmiechem wdzięczności.
– Zostawiam panów – poinformowała od razu, chowając sakiewkę do swojej torby. Słój bezpiecznie spoczywał na stole. Swoje zadanie wypełniła, nie będzie wchodziła uzdrowicielowi w jego kompetencje. – Jeśli byłyby z nimi jakieś problemy, proszę o wiadomość. Do widzenia.
Skinęła im obu jeszcze raz głową, po czym opuściła salę, swoje kierunku kierując od razu do wyjścia z Munga.
| zt
Obróciła się, gdy do sali wszedł uzdrowiciel w znajomo wyglądającym, limonowym kitlu. Przecież wciąż znajdowali się w Mungu. Przywitała się z nim skinięciem głowy, za chwilę znów obracając się w stronę lorda. Przyjęła jego zapłatę z łagodnym uśmiechem wdzięczności.
– Zostawiam panów – poinformowała od razu, chowając sakiewkę do swojej torby. Słój bezpiecznie spoczywał na stole. Swoje zadanie wypełniła, nie będzie wchodziła uzdrowicielowi w jego kompetencje. – Jeśli byłyby z nimi jakieś problemy, proszę o wiadomość. Do widzenia.
Skinęła im obu jeszcze raz głową, po czym opuściła salę, swoje kierunku kierując od razu do wyjścia z Munga.
| zt
Powiedz ty mi, kości biała,
Kto cię więził w mrokach ciała,
Kto swój los na tobie wspierał,
Kiedy żył i jak umierał?
Kto cię więził w mrokach ciała,
Kto swój los na tobie wspierał,
Kiedy żył i jak umierał?
To normalne, że pacjenci obawiali się o komfort własnego zdrowia, nie widziałem w tym nic dziwnego czy niewłaściwego. Zamierzałem odpowiedzieć na wszystkie nurtujące mężczyznę pytania i nawet nie spodziewałem się, że ich nie będzie. Choć przyznałbym się, że spodziewałem się zdania raportu oraz wyjaśnień na sam koniec, kiedy będzie już po wszystkim. Klient nasz pan, nie zamierzałem się kłócić ani robić problemów; najważniejszy był profesjonalizm oraz nić porozumienia zawarta nie tylko podczas ostatniego zmagania się ze spetryfikowaniem Edgara przez bazyliszka, ale też jako członków Rycerzy Walpurgii. Wiadomo, że zależało mi, by wszystko zostało dopięte na ostatni guzik.
Skinąłem Eir na pożegnanie, bo faktycznie jej obecność tutaj nie była już potrzebna. Kiedy zamknęły się za nią drzwi do sali, powróciłem wzrokiem do lorda Burke. Spodziewałem się akurat tych konkretnych pytań, ale na nie także zamierzałem odpowiedzieć później. Z drugiej strony nie miało to takiego znaczenia.
- Oczywiście, że potrzeba będzie czasu rekonwalescencji. Choć te palce zostały wyprodukowane z lorda komórek, to jest to wciąż ciało obce. Organizm będzie musiał je przyjąć i przyzwyczaić się do nowego stanu rzeczy. Ale spokojnie, przepiszę lordowi odpowiednie eliksiry i czas rehabilitacji nie powinien zająć dłużej niż do tygodnia. W tym czasie będzie musiał lord się oszczędzać, ale jednocześnie ćwiczyć poruszanie owymi palcami. Nic nie przyjdzie bez wysiłku – opowiedziałem, mając nadzieję, że wystarczająco wyczerpująco. – Co do komplikacji… jest taka możliwość, ale znikoma. Dlatego nie zawracałbym sobie tym głowy. Na pewno wszystko skończy się pomyślnie – dodałem, chcąc uspokoić pacjenta. Nawet przybrałem na twarz uprzejmy uśmiech, mający sugerować, że wierzyłem w to, co mówiłem. Bo wierzyłem, naprawdę. Musiałbym mieć niesamowitego pecha, by nawet przy nieudanym zaklęciu mogło się stać coś niepożądanego. Wolałem sądzić, że szczęście będzie mi sprzyjać.
- Jeśli to wszystko, to zapraszam na kozetkę sir. Jeśli nie, to oczywiście odpowiem na dalsze pytania i wątpliwości – powiedziałem spokojnie, robiąc gest ręką mający zachęcić mężczyznę do spoczynku. Powinien się położyć, tak byłoby mi wygodniej celować zaklęciami, co było jednak istotne. Ach, musiałem też odkazić palce i chyba swoje dłonie, ale nie chciałem okazywać rozmówcy lekceważenia, więc czekałem cierpliwie na jego decyzję i nie zajmowałem się niczym innym ponad konwersację.
Skinąłem Eir na pożegnanie, bo faktycznie jej obecność tutaj nie była już potrzebna. Kiedy zamknęły się za nią drzwi do sali, powróciłem wzrokiem do lorda Burke. Spodziewałem się akurat tych konkretnych pytań, ale na nie także zamierzałem odpowiedzieć później. Z drugiej strony nie miało to takiego znaczenia.
- Oczywiście, że potrzeba będzie czasu rekonwalescencji. Choć te palce zostały wyprodukowane z lorda komórek, to jest to wciąż ciało obce. Organizm będzie musiał je przyjąć i przyzwyczaić się do nowego stanu rzeczy. Ale spokojnie, przepiszę lordowi odpowiednie eliksiry i czas rehabilitacji nie powinien zająć dłużej niż do tygodnia. W tym czasie będzie musiał lord się oszczędzać, ale jednocześnie ćwiczyć poruszanie owymi palcami. Nic nie przyjdzie bez wysiłku – opowiedziałem, mając nadzieję, że wystarczająco wyczerpująco. – Co do komplikacji… jest taka możliwość, ale znikoma. Dlatego nie zawracałbym sobie tym głowy. Na pewno wszystko skończy się pomyślnie – dodałem, chcąc uspokoić pacjenta. Nawet przybrałem na twarz uprzejmy uśmiech, mający sugerować, że wierzyłem w to, co mówiłem. Bo wierzyłem, naprawdę. Musiałbym mieć niesamowitego pecha, by nawet przy nieudanym zaklęciu mogło się stać coś niepożądanego. Wolałem sądzić, że szczęście będzie mi sprzyjać.
- Jeśli to wszystko, to zapraszam na kozetkę sir. Jeśli nie, to oczywiście odpowiem na dalsze pytania i wątpliwości – powiedziałem spokojnie, robiąc gest ręką mający zachęcić mężczyznę do spoczynku. Powinien się położyć, tak byłoby mi wygodniej celować zaklęciami, co było jednak istotne. Ach, musiałem też odkazić palce i chyba swoje dłonie, ale nie chciałem okazywać rozmówcy lekceważenia, więc czekałem cierpliwie na jego decyzję i nie zajmowałem się niczym innym ponad konwersację.
Lupus Black
Zawód : Uzdrowiciel na oddziale urazów pozaklęciowych
Wiek : 26
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Kawaler
Szedł podróżny w wilczurze, zaszedł mu wilk drogę.
"Znaj z odzieży - rzekł człowiek - co jestem, co mogę".
Wprzód się rozśmiał, rzekł potem człeku wilk ponury;
"Znam, żeś słaby, gdy cudzej potrzebujesz skóry".
"Znaj z odzieży - rzekł człowiek - co jestem, co mogę".
Wprzód się rozśmiał, rzekł potem człeku wilk ponury;
"Znam, żeś słaby, gdy cudzej potrzebujesz skóry".
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Edgar miał nadzieję, że zwrócenie się o pomoc do Eir nie było błędem. Nie potrafił zaufać żadnemu alchemikowi tak jak ufał pod tym względem swojemu bratu. Chociaż kompletnie nie znał się na tworzeniu eliksirów, i tak porównywał wszystkich alchemików do Quentina. Znał go od urodzenia - nie raz towarzyszył mu również przy wykonywaniu jego pracy i dzięki temu potrafił mniej więcej określić czas potrzebny do uwarzenia czegokolwiek czy, co chyba jeszcze ważniejsze, pewną estetykę i zaangażowanie w zamówienie. Dla Edgara nawet wygląd buteleczki miał znaczenie - nie dlatego, że był pedantem, a dlatego, że świadczyło to o szacunku do klienta i produkowanej przez siebie rzeczy. On nigdy nie sprzedawał artefaktów zawiniętych w starą ścierę, ale zawsze pakował w eleganckie pudełko. - Do widzenia - odpowiedział, odprowadzając kobietę wzrokiem aż zniknęła za drzwiami. Wtedy ponownie skupił się na Lupusie, jednym z nielicznych uzdrowicieli w tym szpitalu, którzy trzymali jakiś poziom. Słuchał więc uważnie jego słów, które wyczerpująco odpowiedziały na zadane przez niego wcześniej pytania. Teoretycznie to były tylko palce, nawet nie wszystkie, a trzy, lecz wciąż ich brak bywał niezwykle irytujący. Naprawdę cieszył się, że w końcu je odzyska, odzyskując w ten sposób również życiową równowagę (dosłownie i w przenośni). - Skoro tak lord mówi - westchnął, chociaż niemyślenie o możliwych komplikacjach było dość skomplikowane, szczególnie, kiedy w ogóle się na tym nie znało. Umiejętności uzdrowicielskie Edgara zaczynały się i kończyły na leczeniu niewielkich i podstawowych obrażeń. - To wszystko - dodał, zgodnie z poleceniem przenosząc się na kozetkę. Czyli czekał tyle tygodni na eliksir, a sam zabieg miał trwać jedynie parę sekund lub minut w zależności od nastroju magii tudzież umiejętności magomedycznych lorda Blacka, ale chciał wierzyć, że akurat o nie nie musi się martwić. Nie bez przyczyny wybrał właśnie jego, chciał się leczyć u najlepszych. - Proponuję darować już sobie te tytuły - powiedział po chwili, przenosząc na niego spojrzenie swoich ciemnych oczu. Znali się wystarczająco długo, Lupus nie raz składał go do kupy, poza tym walczyli w imię tej samej idei - zwracanie się do siebie per lordzie nie miało większego sensu.
We build castles with our fears and sleep in them like
kings and queens
kings and queens
Edgar Burke
Zawód : nestor, B&B, łamacz klątw
Wiek : 35
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Żonaty
Gdybym był babą, rozpłakałbym się rzewnie nad swym losem, ale jestem Burkiem, więc trzymam fason.
OPCM : 25 +5
UROKI : 0
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 5
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 30 +1
ZWINNOŚĆ : 2
SPRAWNOŚĆ : 9
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Trudno było dziwić się wymaganiom Edgara, w końcu sprawa dotyczyła jego zdrowia. Palce nie były byle czym, bo ich brak znacząco utrudniał chodzenie. Mogłem jedynie domyślać się jak bardzo mężczyźnie to przeszkadzało. Sam wściekałbym się na siebie bez ustanku, gdybym tylko musiał wieść życie nawet w najmniejszym stopniu niepełnosprawnego. Los dostatecznie mnie już pokarał szpecąc twarz wilczymi bliznami i choć te nie były aż tak problematyczne, to utrata organów należała już do innego rodzaju dyskomfortu. Domyślałem się, że lord Burke nie mógł się już doczekać, aż pani Goyle przygotuje mu najnowsze palce, które będzie mógł jak najszybciej wypróbować. Niestety nawet po przeszczepie pozostawały one poniekąd ciałem obcym, więc należało obchodzić się z nimi niezwykle delikatnie. Transplantologia pozostawała nowym, mało zbadanym działem uzdrowicielstwa i niestety zdarzały się odrzuty z powodu nieprawidłowego użytkowania nowych kończyn czy innych organów, nieprzestrzegania diety lub zaleceń magomedyka. Nie wypisywaliśmy recept ani nie dawaliśmy wyraźnych instrukcji postępowania z czystej złośliwości, a naprawdę z troski. Szkoda byłoby zaprzepaścić starania uzdrowicieli tylko dlatego, że nie chciało się stosować do naszych zaleceń. Aby osiągnąć pełnię sukcesu medycznego i późniejszej rekonwalescencji należało wydobyć starania z obu stron, bo jeśli któraś zawodziła, to całą pracę osoby zaangażowanej trafiał szlag. Zupełnie niepotrzebnie. Od zawsze byłem zwolennikiem szacunku do cudzej roboty oraz jakże cennego czasu.
Skinąłem jeszcze raz głową, potwierdzając swoje słowa. Wiedziałem, że najchętniej pacjent zaraz po uleczeniu nieprawidłowości chciałby pobiegać lub poskakać, ale niestety pewne zdarzenia w naszych życiach miały określony schemat, którego należało przestrzegać. Dla swojego dobra. Najlepsze i najbardziej wartościowe efekty wymagały niestety czasu, takimi prawami rządziła się natura.
- Dobrze – przystałem na rozsądną propozycję arystokraty. Faktycznie więcej nas łączyło niż dzieliło i kiedy byliśmy tylko we dwóch, mogliśmy odpocząć od tytułów. W czasie, kiedy Edgar układał się na kozetce, ja zacząłem odkażać zarówno organy, jak i siebie. Na koniec zająłem się stopą, w której brakowało palców, ją również odkaziłem prostym zaklęciem. Przytknąłem podmiot mojej dzisiejszej pracy na miejsce. – Transplantatio – wypowiedziałem formułę zaklęcia. Wykonałem odpowiedni ruch nadgarstkiem, ale obawiałem się, że przeszczep może nie udać się od razu. To było trudnym zaklęciem, wymagającym wielkiej medycznej wiedzy. Nie uważałem się za słabego w tej dziedzinie, ale nadal wiele mi brakowało do doskonałości. Mogłem mieć jedynie nadzieję, że mężczyźnie nigdzie się nie spieszyło, bo ponowienie inkantacji nie było przecież trudne.
Skinąłem jeszcze raz głową, potwierdzając swoje słowa. Wiedziałem, że najchętniej pacjent zaraz po uleczeniu nieprawidłowości chciałby pobiegać lub poskakać, ale niestety pewne zdarzenia w naszych życiach miały określony schemat, którego należało przestrzegać. Dla swojego dobra. Najlepsze i najbardziej wartościowe efekty wymagały niestety czasu, takimi prawami rządziła się natura.
- Dobrze – przystałem na rozsądną propozycję arystokraty. Faktycznie więcej nas łączyło niż dzieliło i kiedy byliśmy tylko we dwóch, mogliśmy odpocząć od tytułów. W czasie, kiedy Edgar układał się na kozetce, ja zacząłem odkażać zarówno organy, jak i siebie. Na koniec zająłem się stopą, w której brakowało palców, ją również odkaziłem prostym zaklęciem. Przytknąłem podmiot mojej dzisiejszej pracy na miejsce. – Transplantatio – wypowiedziałem formułę zaklęcia. Wykonałem odpowiedni ruch nadgarstkiem, ale obawiałem się, że przeszczep może nie udać się od razu. To było trudnym zaklęciem, wymagającym wielkiej medycznej wiedzy. Nie uważałem się za słabego w tej dziedzinie, ale nadal wiele mi brakowało do doskonałości. Mogłem mieć jedynie nadzieję, że mężczyźnie nigdzie się nie spieszyło, bo ponowienie inkantacji nie było przecież trudne.
Lupus Black
Zawód : Uzdrowiciel na oddziale urazów pozaklęciowych
Wiek : 26
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Kawaler
Szedł podróżny w wilczurze, zaszedł mu wilk drogę.
"Znaj z odzieży - rzekł człowiek - co jestem, co mogę".
Wprzód się rozśmiał, rzekł potem człeku wilk ponury;
"Znam, żeś słaby, gdy cudzej potrzebujesz skóry".
"Znaj z odzieży - rzekł człowiek - co jestem, co mogę".
Wprzód się rozśmiał, rzekł potem człeku wilk ponury;
"Znam, żeś słaby, gdy cudzej potrzebujesz skóry".
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
The member 'Lupus Black' has done the following action : Rzut kością
'k100' : 69
'k100' : 69
Czyli w końcu nadszedł ten długo wyczekiwany moment. Edgar, chcąc nie chcąc, przez te długie tygodnie zaczął się przyzwyczajać do nowej sytuacji i braku kilku palców u stóp. Początkowo korzystał z laski, co niesamowicie go denerwowało, bo przecież nie był starszym panem żeby nie ruszać się nigdzie bez tego kija. Często zapominał gdzie ją położył i chwiał się podczas chodzenia. Na początku zdarzało mu się nawet tracić równowagę, co jeszcze bardziej go denerwowało. Od dziecka chorował na nieprzyjemną chorobę genetyczną o czym nikomu nie wspominał, bo sam wolał o niej zapomnieć. Nie chciał uchodzić za chorowitego szlachcica i dlatego robił wszystko, żeby być sprawnym czarodziejem. Tym bardziej denerwowała go ta błaha ułomność - niby nic, a jednak przeszkadzało w codziennej egzystencji. Całe szczęście, że istnieje na to lekarstwo! Początkowo nie miał pojęcia o takim eliksirze, dopiero brat go uświadomił, jednocześnie dając mu iskierkę nadziei. Gdyby nie to, pewnie dalej kląłby na tę niedogodność, jednocześnie uparcie ćwicząc utrzymywanie równowagi na mniej sprawnej stopie. W zasadzie już teraz po tych paru tygodniach udało mu się chodzić bez laski - może kolejne ćwiczenia pozwoliłyby mu całkiem o tym zapomnieć? Możliwe, ale skoro magomedycyna wychodziła do niego z pomocą, żal było nie skorzystać.
Z ciekawością przyglądał się pracy Lupusa, z zadowoleniem stwierdzając, że nowe palce wyglądają zupełnie tak samo jak te utracone. Do tej pory nie przeszła mu ta myśl przez głowę, ale teraz ucieszył się na ten fakt, bo jednak przyzwyczaił się do wyglądu swoich palców przez te ponad trzydzieści lat swojego życia.
Nieświadomie wstrzymał oddech, kiedy Lupus wypowiedział formułę zaklęcia. Jeżeli teraz się nie uda, zapewne będzie musiał czekać przez kolejne długie tygodnie na nowe palce. A choć był cierpliwym człowiekiem, już po prostu by mu się nie chciało. I tak wystarczająco długo musiał czekać. Na szczęście wydało mu się, że wszystko poszło pomyślnie, ale był laikiem, mógł się pomylić. - Czy to już? - Zapytał, nie odrywając wzroku od swojej stopy. Musiał się upewnić - prawdę mówiąc, obawiał się teraz ruszyć nogą, żeby (nie odpadły?) nie nadwyrężyć bądź co bądź nowego organu.
Z ciekawością przyglądał się pracy Lupusa, z zadowoleniem stwierdzając, że nowe palce wyglądają zupełnie tak samo jak te utracone. Do tej pory nie przeszła mu ta myśl przez głowę, ale teraz ucieszył się na ten fakt, bo jednak przyzwyczaił się do wyglądu swoich palców przez te ponad trzydzieści lat swojego życia.
Nieświadomie wstrzymał oddech, kiedy Lupus wypowiedział formułę zaklęcia. Jeżeli teraz się nie uda, zapewne będzie musiał czekać przez kolejne długie tygodnie na nowe palce. A choć był cierpliwym człowiekiem, już po prostu by mu się nie chciało. I tak wystarczająco długo musiał czekać. Na szczęście wydało mu się, że wszystko poszło pomyślnie, ale był laikiem, mógł się pomylić. - Czy to już? - Zapytał, nie odrywając wzroku od swojej stopy. Musiał się upewnić - prawdę mówiąc, obawiał się teraz ruszyć nogą, żeby (nie odpadły?) nie nadwyrężyć bądź co bądź nowego organu.
We build castles with our fears and sleep in them like
kings and queens
kings and queens
Edgar Burke
Zawód : nestor, B&B, łamacz klątw
Wiek : 35
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Żonaty
Gdybym był babą, rozpłakałbym się rzewnie nad swym losem, ale jestem Burkiem, więc trzymam fason.
OPCM : 25 +5
UROKI : 0
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 5
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 30 +1
ZWINNOŚĆ : 2
SPRAWNOŚĆ : 9
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Nawet nie domyślałem się jakie to musi być dziwne uczucie tak chodzić o lasce, bez kilku palców. Na szczęście tym niedogodnościom miał się stać kres. A przynajmniej w to wierzyłem. Musiałem i chciałem, by nie dać się zwariować. Zwykle zachowywałem pełen spokój oraz profesjonalizm jeśli chodziło o leczenie pacjentów, ale niektóre sprawy wpływały na mnie mocno emocjonalnie. Dusiłem w sobie każdy zalążek gwałtowniejszych uczuć, bo byłem Blackiem. Nie mogłem wykazywać nadmiernej ekspresji twarzy, a drżenie rąk było absolutnie niedopuszczalne. Dzisiaj trochę się stresowałem, bo zależało mi na poprawnym wykonaniu zadania. Bardziej niż w wielu innych przypadkach. Z Edgarem łączyło nas oddanie Czarnemu Panu, który dbał o swoich popleczników. Nie byłby zachwycony, że zepsułem poprawę wydajności jego sługi. Mając do wyboru mniej sprawnego bez palców a dużo skuteczniejszego z palcami, wybór był aż nazbyt oczywisty. A wiedząc o potędze Lorda Voldemorta wolałem nigdy mu nie podpaść, a co za tym idzie, wypełniać zobowiązania bez szemrania i z jak najwyższymi standardami uściełanymi sukcesami.
To spowodowało, że wziąłem głęboki wdech i zamachnąłem się różdżką. Bardzo dbałem o wymowę inkantacji, a także płynny ruch nadgarstkiem i właściwie wszystko, co powinno być spełnione do wywołania pozytywnego skutku rzucanego uroku. Wolałem, by transplantacja narządów powiodła się szybko, sprawnie i bez zbytnich komplikacji. Po przytknięciu różdżki do wybrakowanej stopy zadziało się tak naprawdę wszystko. Oczyszczone palce, uprzednio znajdujące się w słoiku, powędrowały na właściwe miejsce. Od razu scaliły się z zaleczonymi samoistnie tkankami rozpoczynając proces wcielania do organizmu. Promieniowi zaklęcia nie miałem czego zarzucić i na pierwszy rzut oka operacja wyglądała na wykonaną poprawnie.
Musiałem się jednak upewnić. Dlatego dotknąłem każdego z nowych palców po kolei, dość mocno na nie naciskając. Musiałem sprawdzić reakcję lorda Burke, a także zachowanie skóry. Ta bledła pod wpływem ucisku, a następnie ponownie się różowiła. To zdecydowanie pożądany znak.
- Wszystko wskazuje na to, że tak – odparłem, nawet nie kryjąc zadowolenia w głosie. – Proszę ostrożnie poruszyć palcami – poleciłem arystokracie. – To będzie ostatecznym testem – wyjaśniłem krótko, spokojnie. – Ale bez gwałtownych ruchów i nadwyrężania mięśni – zastrzegłem od razu. Musieliśmy dmuchać na zimne, przeforsowanie nowych organów tak na wstępie nigdy nie mogło skończyć się dobrze. To niepotrzebne proszenie się o nieszczęście.
To spowodowało, że wziąłem głęboki wdech i zamachnąłem się różdżką. Bardzo dbałem o wymowę inkantacji, a także płynny ruch nadgarstkiem i właściwie wszystko, co powinno być spełnione do wywołania pozytywnego skutku rzucanego uroku. Wolałem, by transplantacja narządów powiodła się szybko, sprawnie i bez zbytnich komplikacji. Po przytknięciu różdżki do wybrakowanej stopy zadziało się tak naprawdę wszystko. Oczyszczone palce, uprzednio znajdujące się w słoiku, powędrowały na właściwe miejsce. Od razu scaliły się z zaleczonymi samoistnie tkankami rozpoczynając proces wcielania do organizmu. Promieniowi zaklęcia nie miałem czego zarzucić i na pierwszy rzut oka operacja wyglądała na wykonaną poprawnie.
Musiałem się jednak upewnić. Dlatego dotknąłem każdego z nowych palców po kolei, dość mocno na nie naciskając. Musiałem sprawdzić reakcję lorda Burke, a także zachowanie skóry. Ta bledła pod wpływem ucisku, a następnie ponownie się różowiła. To zdecydowanie pożądany znak.
- Wszystko wskazuje na to, że tak – odparłem, nawet nie kryjąc zadowolenia w głosie. – Proszę ostrożnie poruszyć palcami – poleciłem arystokracie. – To będzie ostatecznym testem – wyjaśniłem krótko, spokojnie. – Ale bez gwałtownych ruchów i nadwyrężania mięśni – zastrzegłem od razu. Musieliśmy dmuchać na zimne, przeforsowanie nowych organów tak na wstępie nigdy nie mogło skończyć się dobrze. To niepotrzebne proszenie się o nieszczęście.
Lupus Black
Zawód : Uzdrowiciel na oddziale urazów pozaklęciowych
Wiek : 26
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Kawaler
Szedł podróżny w wilczurze, zaszedł mu wilk drogę.
"Znaj z odzieży - rzekł człowiek - co jestem, co mogę".
Wprzód się rozśmiał, rzekł potem człeku wilk ponury;
"Znam, żeś słaby, gdy cudzej potrzebujesz skóry".
"Znaj z odzieży - rzekł człowiek - co jestem, co mogę".
Wprzód się rozśmiał, rzekł potem człeku wilk ponury;
"Znam, żeś słaby, gdy cudzej potrzebujesz skóry".
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Sala numer jeden
Szybka odpowiedź