Sala numer jeden
AutorWiadomość
First topic message reminder :
Sala numer jeden
Wszyscy wiemy, jak ma się rzeczywistość w Mungu i że nie jest ona lepsza od tej poza jego murami. Niedawna wojna zrobiła swoje - znaczna większość pomieszczeń potrzebuje remontu dosłownie na gwałt. Pociemniała biała farba na sufitach, którą bardziej określić można jako szaro-żółtą lub zwyczajnie szarą, w zależności od oświetlenia, parapety pomalowane paskudną olejną farbą, wszelkiego rodzaju rysy, obdrapania, ślady po stuknięciach... Chybotliwe łóżka, pod których nogi częstokroć podstawiane są drewniane klocki lub kawałki gazet, by jakoś je ustabilizować, z lekka nieszczelne okna, na które niby rzucane są wszelkiego rodzaju zaklęcia, lecz raczej z dosyć marnym skutkiem... Długo by wymieniać wszelkie mankamenty.
W końcu mógł pożegnać się ze swoją laską. Z pewnością była eleganckim dodatkiem, ale jednak tęsknił za pełną sprawnością. Utracone palce bez przerwy wyprowadzały go z równowagi (dosłownie i w przenośni) przede wszystkim dlatego, że były taką błahostką. Człowiek martwi się utraconą dłonią, ręką, nogą - palce brzmią jak mało przydatny narząd, a jednak okazuje się, że ich brak potrafi znacznie utrudnić życie. Szczególnie, kiedy prowadzi się życie aktywne, a Edgar właśnie do takich osób należał. Rzadko siedział w miejscu, wiecznie miał coś do zrobienia, a jeżeli nie miał to szybko sobie czegoś szukał. Bezczynność go męczyła, przede wszystkim psychicznie, nie lubił marnować czasu.
- Dobrze - powiedział, dostosowując się do zaleceń lorda Blacka. Zaczął pomału zginać nowe palce i musiał przyznać, że to było niesamowite uczucie - wydawało mu się jakby ostatnie tygodnie wcale nie miały miejsca, a jego stopa nigdy nie miała żadnych braków. Pasowały idealnie i pracowały równie sprawnie jak te wcześniejsze. Dopiero teraz poczuł ulgę, uzmysławiając sobie jednocześnie, jak bardzo był przez całą tę wizytę spięty. Podświadomie martwił się o wszystkie możliwe komplikacje, chociaż jego znajomość magii leczniczej ograniczała się do podstawowych zasad pierwszej pomocy, więc nie miał na ich temat zbyt dużej wiedzy. Wyobraźnia jednak robiła swoje i zastanawiał się nad wieloma komplikacjami, które zapewne nigdy nie mogłyby mieć miejsca. To było jednak silniejsze od niego. Zależało mu na powrocie do zdrowia.
- Są... Takie jakie powinny - stwierdził, wcale nie ukrywając zadowolenia, podnosząc wzrok na Lupusa. Wiedział, że to jego praca, ale i tak był mu wdzięczny za tak sprawne przeprowadzenie zabiegu. Na pewno nie każdy uzdrowiciel był do tego zdolny, jednak Edgar wiedział, że zgłaszając się do takiego arystokraty wszystko musi pójść dobrze. - W takim razie jak długo mam je oszczędzać? - Zapytał, bo może za szybko ucieszył się z tego pożegnania z laską. - I czy mam przyjść na jakąś kontrolę? - Oby nie, nie przepadał za szpitalami, jednak zrozumie jeżeli okaże się, że jednak tak. Westchnął przeciągle, jeszcze raz zginając swoje nowe palce, po czym zaczął ubierać ciemne skarpetki i buty. Z przyjemnością stanął na nogi. - Dziękuję - uścisnął Lupusowi dłoń, po czym wyszedł z gabinetu.
zt
- Dobrze - powiedział, dostosowując się do zaleceń lorda Blacka. Zaczął pomału zginać nowe palce i musiał przyznać, że to było niesamowite uczucie - wydawało mu się jakby ostatnie tygodnie wcale nie miały miejsca, a jego stopa nigdy nie miała żadnych braków. Pasowały idealnie i pracowały równie sprawnie jak te wcześniejsze. Dopiero teraz poczuł ulgę, uzmysławiając sobie jednocześnie, jak bardzo był przez całą tę wizytę spięty. Podświadomie martwił się o wszystkie możliwe komplikacje, chociaż jego znajomość magii leczniczej ograniczała się do podstawowych zasad pierwszej pomocy, więc nie miał na ich temat zbyt dużej wiedzy. Wyobraźnia jednak robiła swoje i zastanawiał się nad wieloma komplikacjami, które zapewne nigdy nie mogłyby mieć miejsca. To było jednak silniejsze od niego. Zależało mu na powrocie do zdrowia.
- Są... Takie jakie powinny - stwierdził, wcale nie ukrywając zadowolenia, podnosząc wzrok na Lupusa. Wiedział, że to jego praca, ale i tak był mu wdzięczny za tak sprawne przeprowadzenie zabiegu. Na pewno nie każdy uzdrowiciel był do tego zdolny, jednak Edgar wiedział, że zgłaszając się do takiego arystokraty wszystko musi pójść dobrze. - W takim razie jak długo mam je oszczędzać? - Zapytał, bo może za szybko ucieszył się z tego pożegnania z laską. - I czy mam przyjść na jakąś kontrolę? - Oby nie, nie przepadał za szpitalami, jednak zrozumie jeżeli okaże się, że jednak tak. Westchnął przeciągle, jeszcze raz zginając swoje nowe palce, po czym zaczął ubierać ciemne skarpetki i buty. Z przyjemnością stanął na nogi. - Dziękuję - uścisnął Lupusowi dłoń, po czym wyszedł z gabinetu.
zt
We build castles with our fears and sleep in them like
kings and queens
kings and queens
Edgar Burke
Zawód : nestor, B&B, łamacz klątw
Wiek : 35
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Żonaty
Gdybym był babą, rozpłakałbym się rzewnie nad swym losem, ale jestem Burkiem, więc trzymam fason.
OPCM : 25 +5
UROKI : 0
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 5
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 30 +1
ZWINNOŚĆ : 2
SPRAWNOŚĆ : 9
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
To był bezapelacyjny sukces. Cieszyłem się nim w duchu, na zewnątrz ukazując jedynie oszczędny, uprzejmy uśmiech. Może odrobinę za mocno błyszczały mi oczy, ale tym się nie przejmowałem. Nie, kiedy mogłem być dumny ze swojego dzieła. Palce zrosły się idealnie; nie osiągnąłbym jednak tego gdyby nie idealny eliksir odtworzenia pani Goyle, dzięki któremu kobieta wyhodowała wspaniałe organy. Formuła zaklęcia choć trudna, nie okazała się dla mnie większym wyzwaniem, na szczęście. Właśnie, to pewnie ono mi w dużej mierze pomogło uporać się z nieprzewidywalną magią. Pomimo posiadania rozległej wiedzy na tematy anatomiczne oraz zaklęć uzdrawiających to nadal zdarzały się chwile, kiedy uroki lecznicze mi nie wychodziły. Nie mogłem mieć pewności czy tym razem nie stanie się podobnie.
Duża doza sceptycyzmu pozwoliła mi na odetchnięcie z ulgą, nie z kolei nieprzyjemne rozczarowanie. Wydałem Edgarowi konkretne instrukcje patrząc jak się do nich dostosowuje. – Bardzo dobrze – pochwaliłem delikatne, ostrożne ruchy. Wszystko wyglądało bardzo dobrze. Zarówno test naciskania jak i poruszania wypadł więcej niż zadowalająco. Nie dało się nie zauważyć ulgi, jaką odczuł pacjent na widok, że jego nowe palce nie różniły się niczym od tych poprzednich. Funkcjonowały bez zarzutów. Rzuciłem jeszcze zaklęcie ujawniające nieprawidłowo działające organy, tak dla pewności. Nie zauważyłem niczego niepokojącego.
- Zdecydowanie. Są idealnie ukrwione, połączenia nerwowe również połączyły się zgodnie z naszą wolą. Z całą pewnością operacja zakończyła się sukcesem – przekazałem lordowi informacje, takie już pełniejsze, w razie gdyby chciał mieć pełny pogląd na sprawę. Podejrzewałem jednak, że sam widok sprawnych organów wystarczył mu do odzyskania równowagi. Dosłownie i w przenośni.
- Myślę, że tydzień wystarczy – zadecydowałem po krótkiej, ale rzetelnej analizie. – Proszę przez ten czas pić eliksir wzmacniający i wywar wzmacniający krew, to powinno pozwolić uniknąć przykrych niespodzianek – powiedziałem łagodnie, ale stanowczo; pacjenci nie lubili medykamentów nie rozumiejąc, że to było ważne podczas leczenia. – Możemy się umówić, że po prostu wpadnę za tydzień na szybką kontrolę – dodałem. Wystarczyło obejrzeć palce i rzucić jedno zaklęcie, to nie musiało być owiane otoczką specjalnej wizyty w szpitalu. – Niech służą – odpowiedziałem na podziękowania i odwzajemniłem uścisk dłoni. Ludziom, którzy popierali naszą sprawę, warto i przyjemnie było pomagać.
Wypisawszy recepty, które mężczyźnie podałem i po pożegnaniu wezwałem stażystę, by posprzątał, choć nie narobiliśmy zbytnio bałaganu. Trzeba było wyrzucić słoik i zrobić inne, drobne korekty. Ja tymczasem wróciłem do pracy.
z/t
Duża doza sceptycyzmu pozwoliła mi na odetchnięcie z ulgą, nie z kolei nieprzyjemne rozczarowanie. Wydałem Edgarowi konkretne instrukcje patrząc jak się do nich dostosowuje. – Bardzo dobrze – pochwaliłem delikatne, ostrożne ruchy. Wszystko wyglądało bardzo dobrze. Zarówno test naciskania jak i poruszania wypadł więcej niż zadowalająco. Nie dało się nie zauważyć ulgi, jaką odczuł pacjent na widok, że jego nowe palce nie różniły się niczym od tych poprzednich. Funkcjonowały bez zarzutów. Rzuciłem jeszcze zaklęcie ujawniające nieprawidłowo działające organy, tak dla pewności. Nie zauważyłem niczego niepokojącego.
- Zdecydowanie. Są idealnie ukrwione, połączenia nerwowe również połączyły się zgodnie z naszą wolą. Z całą pewnością operacja zakończyła się sukcesem – przekazałem lordowi informacje, takie już pełniejsze, w razie gdyby chciał mieć pełny pogląd na sprawę. Podejrzewałem jednak, że sam widok sprawnych organów wystarczył mu do odzyskania równowagi. Dosłownie i w przenośni.
- Myślę, że tydzień wystarczy – zadecydowałem po krótkiej, ale rzetelnej analizie. – Proszę przez ten czas pić eliksir wzmacniający i wywar wzmacniający krew, to powinno pozwolić uniknąć przykrych niespodzianek – powiedziałem łagodnie, ale stanowczo; pacjenci nie lubili medykamentów nie rozumiejąc, że to było ważne podczas leczenia. – Możemy się umówić, że po prostu wpadnę za tydzień na szybką kontrolę – dodałem. Wystarczyło obejrzeć palce i rzucić jedno zaklęcie, to nie musiało być owiane otoczką specjalnej wizyty w szpitalu. – Niech służą – odpowiedziałem na podziękowania i odwzajemniłem uścisk dłoni. Ludziom, którzy popierali naszą sprawę, warto i przyjemnie było pomagać.
Wypisawszy recepty, które mężczyźnie podałem i po pożegnaniu wezwałem stażystę, by posprzątał, choć nie narobiliśmy zbytnio bałaganu. Trzeba było wyrzucić słoik i zrobić inne, drobne korekty. Ja tymczasem wróciłem do pracy.
z/t
Lupus Black
Zawód : Uzdrowiciel na oddziale urazów pozaklęciowych
Wiek : 26
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Kawaler
Szedł podróżny w wilczurze, zaszedł mu wilk drogę.
"Znaj z odzieży - rzekł człowiek - co jestem, co mogę".
Wprzód się rozśmiał, rzekł potem człeku wilk ponury;
"Znam, żeś słaby, gdy cudzej potrzebujesz skóry".
"Znaj z odzieży - rzekł człowiek - co jestem, co mogę".
Wprzód się rozśmiał, rzekł potem człeku wilk ponury;
"Znam, żeś słaby, gdy cudzej potrzebujesz skóry".
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Benjamin Wright 0/282
Doznane urazy: -72 cięte; -171 psychiczne; -25 tłuczone
Wiedziała, że dni takie jak te — wypełnione niemożliwą ilością bólu, krwi oraz rozpaczy zastygłej na pobladłych wargach — powinny być opatrzone nutą niepokoju, wprawiającą serce w mocniejsze kołatanie. Chłodny wiatr niosący ulgę od ciepła letniego południa, winien przyprawiać o przeszywający dreszcz, wstrząsający raz po raz ciałem. A przeświadczenie, że oto zdarzyło się coś prawdziwie okropnego, musiało oblegać podświadomość od momentu, w którym uniesione zostały ciężkie powieki po paskudnej nocy niespokojnego snu. Tak jednak się nie stało, świat nie zesłał żadnego mistycznego ostrzeżenia, podszepty intuicji nie rozległy się ni razu, w pogrążonym w rutynie umyśle. Przemierzane szpitalne korytarze wydawały się wciąż takie same, podobnie rzecz miała się ze znudzonymi twarzami mijanego personelu oraz pojedynczych obrazów zawieszonych na obskurnych ścianach. Nawet wysokie obcasy wystukiwały ten sam rytm, gdy poruszała się nader prędko, dzierżąc pod pachą karty pacjentów robiących złośliwe miny, gdy tylko rzuciła nań okiem, marszcząc przy tym brwi. Było spokojnie i całkowicie normalnie — przynajmniej do czasu, gdy John i Jane Smith nie przekroczyli progu św. Munga w godzinach mocno popołudniowych, zaburzając tym samym cały porządek drugiej zmiany. Przyniesieni na magicznych noszach, pozbawieni przy tym całkowitej przytomności mogli przetrwać tylko dzięki czarodziejom, którzy zwabieni przedziwnymi dźwiękami dobiegającymi z wnętrza budynku sowiej poczty, zauważywszy ich — niemal natychmiast przetransportowali parę do szpitala, oddając ich czym prędzej pod opiekę uzdrowicieli. Równie prędko i nader skutecznie została rzucona Facio coma, bo chociaż było mało prawdopodobne by w tak pokiereszowanym stanie, którekolwiek z nich mogłoby się obudzić, tak niepotrzebne ryzyko nie było wskazane. Jane Smith, która wkrótce będzie znana jako Hannah Wright, jeśli tylko usunie się nadmiar krwi skorupą zaschniętą na jej twarzy — została skierowana ku sali numer trzy. Z kolei John, a raczej Benjamin został pokierowany do sali numer jeden, która znajdowała się pod opieką Rowan. Rowan, która porzuciła na recepcji karty i poprawiając rude sploty, tak by ni jeden kosmyk nie ograniczał pola widzenia, kierowała się tuż za niesionym przez pielęgniarzy ciałem.
— Święta Morgano — szepce, prędkim spojrzeniem przyglądając się urazom doznanym przez mężczyznę. To było przerażające, cięte rany, doznane obtłuczenia, stracenie cholernej twarzy. To było przerażające oraz niemożliwie wprost okrutne — czy od teraz tak będą wyglądać jej pacjenci? Tak miała wyglądać wojna? Nie powinna odczuwać takiego rozedrgania, w końcu widziała na stażu wiele okropieństw, jednak...nie takich. Po prostu nie — Przynieście mi eliksiry wzmacniające, przeciwbólowe oraz ten słodkiego snu. Po czymś takim nie spodziewam się, by choćby mógł zamknąć oczy — rzuciła Sprout, gdy nieznajomy został umieszczony na łóżku. Wyciągnęła różdżkę, która zwykła podtrzymywać ogniste włosy upięte w kok i skupiła na niej wzrok.
— Nie pozwól mi go dobić — poprosiła szeptem, tak by nikt kto przebywał obok, nie zdołał jej dosłyszeć. Magia była ostatnimi czasy kapryśna, oporna przed poprawnym rzuceniem zaklęcia, przez co powoli zaczęła wątpić w swe uzdrowicielskie umiejętności. A to było samo w sobie wystarczająco okropne — Curatio Vulnera Horribilis — wyszeptała, kierując snop zaklęcia w stronę twarzy. Albo też tego, co z niej pozostało.
I'd rather watch my kingdom fall
...I want it all or not at all
Rowan Sprout
Zawód : Uzdrowicielka na oddziale urazów pozaklęciowych
Wiek : 23
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Panna
And if you take my hand,
Please pull me from the dark,
And show me hope again...
Please pull me from the dark,
And show me hope again...
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Zwierzęcousty
Nieaktywni
The member 'Rowan Sprout' has done the following action : Rzut kością
'k100' : 11
'k100' : 11
Benjamin Wright 0/282
Doznane urazy: -72 cięte; -171 psychiczne; -25 tłuczone
Powinna wziąć głęboki oddech i spróbować jeszcze raz, wiedziała o tym doskonale. Czas niczym ziarnka piasku przemykał między palcami, chłodem znaczył załamania skóry, umykał wprost na dno ku wyciągniętym dłoniom samej śmierci. Postać leżąca przed nią wciąż pozostawała niepokojąco nieruchoma, skóra zbyt blada od ubytku krwi, twarz wciąż pozostawała bez twarzy. Więc teraz powinna wziąć głęboki oddech i działać, skupić wzrok oraz silną wolę, przelać cały swój gniew i złość — to zaskakujące, jak wielkie morze złości może drzemać w tak niewielkim ciele o tak ogromnym ego — w wypowiadane słowa. Jednak różdżka drga ledwo w jej dłoni, a żałosny snop światła dobywa się z końca, przez co z kamienną twarzą posyła niesfornemu narzędziu kamienną minę oraz spojrzenie głoszące szumne serio? SERIO? Czasem zastanawiała się, czy lata spędzone w Hogwarcie oraz na kursie były czegokolwiek warte, skoro obecnie większą moc magiczną posiadali mugole, charłaki oraz dzieci. Dzieci! Potrząsa zaraz głową, bo Rowan Sprout nie jest gorsza od dziecka i nigdy nie będzie, tylko niech to nieznośne drewno zacznie współpracować, bo inaczej w końcu spełni swoją prośbę i ciśnie to cholerstwo o ścianę. Wdech, w porządku. Choleryczność dziewczęcia powinna zejść na drugi plan, teraz pacjent jest ważniejszy. Dlatego też bierze się w garść, oddycha głęboko i próbuje jeszcze raz.
— Merlinowi dzięki, że jesteś nieprzytomny. Z wrażenia mógłbyś zemdleć — burczy pod nosem, szczupłe palce mocniej zaciska na pau ferrowym badylu — Curatio Vulnera Horribilis — próbuje jeszcze raz, wykonując staranny gest, na powrót przywracając pełne skupienie — Fosilio — dodaje zaraz, tym razem dłoń przesuwając na mniejsze zranienia. Zatrzymanie ubytku krwi byłoby podstawą, gdyby wzroku nie przyciągała, aż tak bardzo czaszka nieszczęśnika — Episkey Maxima — mruczy dalej, modląc się, aby przypadkiem nie zabiła swego pacjenta. Albo, żeby się nie przebudził. Jak okropny byłby to horror? Nie pozwala, aby dreszcz nią wstrząsnął, jednak okropne przeczucie nie przemija, drzemie gdzieś na końcu podświadomości.
| uciekam do szafki zniknięć, bo Ro sama umrze nim Bena wyleczy
Doznane urazy: -72 cięte; -171 psychiczne; -25 tłuczone
Powinna wziąć głęboki oddech i spróbować jeszcze raz, wiedziała o tym doskonale. Czas niczym ziarnka piasku przemykał między palcami, chłodem znaczył załamania skóry, umykał wprost na dno ku wyciągniętym dłoniom samej śmierci. Postać leżąca przed nią wciąż pozostawała niepokojąco nieruchoma, skóra zbyt blada od ubytku krwi, twarz wciąż pozostawała bez twarzy. Więc teraz powinna wziąć głęboki oddech i działać, skupić wzrok oraz silną wolę, przelać cały swój gniew i złość — to zaskakujące, jak wielkie morze złości może drzemać w tak niewielkim ciele o tak ogromnym ego — w wypowiadane słowa. Jednak różdżka drga ledwo w jej dłoni, a żałosny snop światła dobywa się z końca, przez co z kamienną twarzą posyła niesfornemu narzędziu kamienną minę oraz spojrzenie głoszące szumne serio? SERIO? Czasem zastanawiała się, czy lata spędzone w Hogwarcie oraz na kursie były czegokolwiek warte, skoro obecnie większą moc magiczną posiadali mugole, charłaki oraz dzieci. Dzieci! Potrząsa zaraz głową, bo Rowan Sprout nie jest gorsza od dziecka i nigdy nie będzie, tylko niech to nieznośne drewno zacznie współpracować, bo inaczej w końcu spełni swoją prośbę i ciśnie to cholerstwo o ścianę. Wdech, w porządku. Choleryczność dziewczęcia powinna zejść na drugi plan, teraz pacjent jest ważniejszy. Dlatego też bierze się w garść, oddycha głęboko i próbuje jeszcze raz.
— Merlinowi dzięki, że jesteś nieprzytomny. Z wrażenia mógłbyś zemdleć — burczy pod nosem, szczupłe palce mocniej zaciska na pau ferrowym badylu — Curatio Vulnera Horribilis — próbuje jeszcze raz, wykonując staranny gest, na powrót przywracając pełne skupienie — Fosilio — dodaje zaraz, tym razem dłoń przesuwając na mniejsze zranienia. Zatrzymanie ubytku krwi byłoby podstawą, gdyby wzroku nie przyciągała, aż tak bardzo czaszka nieszczęśnika — Episkey Maxima — mruczy dalej, modląc się, aby przypadkiem nie zabiła swego pacjenta. Albo, żeby się nie przebudził. Jak okropny byłby to horror? Nie pozwala, aby dreszcz nią wstrząsnął, jednak okropne przeczucie nie przemija, drzemie gdzieś na końcu podświadomości.
| uciekam do szafki zniknięć, bo Ro sama umrze nim Bena wyleczy
I'd rather watch my kingdom fall
...I want it all or not at all
Rowan Sprout
Zawód : Uzdrowicielka na oddziale urazów pozaklęciowych
Wiek : 23
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Panna
And if you take my hand,
Please pull me from the dark,
And show me hope again...
Please pull me from the dark,
And show me hope again...
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Zwierzęcousty
Nieaktywni
Benjamin Wright 0/282
Doznane urazy: -72 cięte; -171 psychiczne; -25 tłuczone
Gdyby bezradność liczono w kilogramach, tak ta w tonie osiadłaby na ramionach nieszczęsnego rudzielca. Żadne z wypowiedzianych zaklęć nie zadziałało, sprawiając, iż limonkowa szata, którą dotychczas nosiła z dumą, zdawała się być ledwie kostiumem, marną szmatą, ledwie podróbą prawdziwego ubioru uzdrowiciela. Zawstydzenie oraz bezradność były głównymi emocjami, jakie odczuwała. Nie było wdzięczności dla braku świadków, być może znalazła się tam odrobina strachu, ściśnięte gardło oraz gniew. Tak dużo gniewu na siebie, na różdżkę odmawiającą po raz kolejny współpracy. Co powinna uczynić, żeby draństwo w końcu zadziałało? Do kogo powinna się modlić, jeśli jej umiejętności nie wydawały się być wystarczające? Zawsze liczyła na siebie, ewentualnie na siebie oraz tłoczące się zewsząd gryzonie, skłonne swymi szeptami umilić jej wieczory, zdradzające sekrety sennego Londynu. Teraz jednak żałość wkradła się podstępem, a od niej już krok był od zniechęcenia. Nie. Nie podda się, kimkolwiek była ta góra mięśni — będzie chodzić jak w cholernym magicznym zegarku. I kupi jej w podzięce kwiaty. O ile nie skończy w Tower, bo takich obrażeń nie doznaje się w klubie pojedynków. Anomalie też nic podobnego nie wywoływały, choć przecież mogła się mylić. Tak często ostatnio to robiła, że aż miała ochotę po prostu nie opuszczać łóżka i zajadać się słodyczami zamawianymi u Bertiego Botta. Gdyby nie fakt, że była pod wpływem silnego stresu, zapominała jadać i spać, to prawdopodobnie toczyłaby się, nie zaś chodziła. Tyle butów musiałaby oddać, bo jej buchorożcowe stopy by się już nie mieściły w nieszczęsne szpilki. Niemniej powracając do tematu niemalże martwego Bena, o którego tożsamości nie wiedziała, raz jeszcze uniosła różdżkę.
— Curatio Vulnera Horribilis — powtórzyła z wyraźną złością w głosie oraz całkiem możliwą nutą nieznacznego zrezygnowania. Nie zamierzała się jednak poddać, chociażby i miała spędzić w tej po stokroć przeklętej sali kilkanaście godzin. Oby jednak ich to nie czekało, oby tym razem się udało.
| wyniki rzutu kością za poprzednie zaklęcia
Doznane urazy: -72 cięte; -171 psychiczne; -25 tłuczone
Gdyby bezradność liczono w kilogramach, tak ta w tonie osiadłaby na ramionach nieszczęsnego rudzielca. Żadne z wypowiedzianych zaklęć nie zadziałało, sprawiając, iż limonkowa szata, którą dotychczas nosiła z dumą, zdawała się być ledwie kostiumem, marną szmatą, ledwie podróbą prawdziwego ubioru uzdrowiciela. Zawstydzenie oraz bezradność były głównymi emocjami, jakie odczuwała. Nie było wdzięczności dla braku świadków, być może znalazła się tam odrobina strachu, ściśnięte gardło oraz gniew. Tak dużo gniewu na siebie, na różdżkę odmawiającą po raz kolejny współpracy. Co powinna uczynić, żeby draństwo w końcu zadziałało? Do kogo powinna się modlić, jeśli jej umiejętności nie wydawały się być wystarczające? Zawsze liczyła na siebie, ewentualnie na siebie oraz tłoczące się zewsząd gryzonie, skłonne swymi szeptami umilić jej wieczory, zdradzające sekrety sennego Londynu. Teraz jednak żałość wkradła się podstępem, a od niej już krok był od zniechęcenia. Nie. Nie podda się, kimkolwiek była ta góra mięśni — będzie chodzić jak w cholernym magicznym zegarku. I kupi jej w podzięce kwiaty. O ile nie skończy w Tower, bo takich obrażeń nie doznaje się w klubie pojedynków. Anomalie też nic podobnego nie wywoływały, choć przecież mogła się mylić. Tak często ostatnio to robiła, że aż miała ochotę po prostu nie opuszczać łóżka i zajadać się słodyczami zamawianymi u Bertiego Botta. Gdyby nie fakt, że była pod wpływem silnego stresu, zapominała jadać i spać, to prawdopodobnie toczyłaby się, nie zaś chodziła. Tyle butów musiałaby oddać, bo jej buchorożcowe stopy by się już nie mieściły w nieszczęsne szpilki. Niemniej powracając do tematu niemalże martwego Bena, o którego tożsamości nie wiedziała, raz jeszcze uniosła różdżkę.
— Curatio Vulnera Horribilis — powtórzyła z wyraźną złością w głosie oraz całkiem możliwą nutą nieznacznego zrezygnowania. Nie zamierzała się jednak poddać, chociażby i miała spędzić w tej po stokroć przeklętej sali kilkanaście godzin. Oby jednak ich to nie czekało, oby tym razem się udało.
| wyniki rzutu kością za poprzednie zaklęcia
I'd rather watch my kingdom fall
...I want it all or not at all
Rowan Sprout
Zawód : Uzdrowicielka na oddziale urazów pozaklęciowych
Wiek : 23
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Panna
And if you take my hand,
Please pull me from the dark,
And show me hope again...
Please pull me from the dark,
And show me hope again...
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Zwierzęcousty
Nieaktywni
The member 'Rowan Sprout' has done the following action : Rzut kością
'k100' : 83
'k100' : 83
Benjamin Wright 0/282
Doznane urazy: -21 cięte; -171 psychiczne; -25 tłuczone
Powinna zacząć się poważnie zastanawiać nad motywami kierującymi jej różdżkę, która zdawała się reagować wdzięcznie wedle woli właścicielki tylko wtedy, gdy ta była nie tylko wściekła, ale też wyjątkowo zrezygnowana. Zupełnie tak jakby brak wiary we własne umiejętności, siły oraz wiedzę były tym, co zasilało złośliwe drewno, chcące za wszelką cenę uczynić na złość niewielkiemu rudzielcowi. Miała ochotę wręcz walnąć się w czoło, złorzeczyć szczere i całego swego zepsutego serduszka, lecz kiedy silny snop zaklęcia skierował się ku nieszczęśnikowi, nie potrafiła oderwać nieprzeniknionej czerni oczu od magii zmuszającej do regeneracji tkanek. Tworzącej mięśnie, aż w końcu skórę i wielce prawdopodobne, iż szereg blizn. Nim jednak twarz na powrót odzyska swe zniekształcone rysy, to chwilę potrwa, dlatego też panienka Sprout przechodzi do kolejnego zaklęcia. Martwi się trochę tak wewnętrznie, bo udane zaklęcie ją zmotywowało, a to oznacza, iż kolejne może się nie powieść. Lecz musi próbować, musi dostać te swoje wyimaginowane kwiaty, prawdopodobnie też zamierzała zadzierać ten swój nosek, w duchu płacząc z ulgi, iż jednak nikogo tego dnia nie zabiła. Oby się ta przepowiedni sprawiła, bo nie chciała mieć wielkoluda na swoim sumieniu. Hm, zabawne (to znaczy, może niekoniecznie w tym przypadku i nie w takiej chwili, zważywszy na fakt, z czym się mierzyła, lecz jakoś nie potrafiła uśmierzyć jakoś tego uczucia. Czasem miała wrażenie, iż posiada faktyczny problem w panowaniu nad sobą samą. Nie dziwne, że jej różdżka lubuje się w płataniu figli). Znała tylko kilka osób o takiej posturze, zapewne mężczyzna był ogromny — choć przy Red, niemal każdy przypominał górę i nawet najwyższe szpilki trzymane w szafie, nie potrafiły tego zamaskować. Ale mniejsza, pełne skupienie Red. Dasz radę.
— Curatio Vulnera Maxima — mówi cicho, choć głos wciąż znaczony jest wyraźną złością, a zniechęcenie tańczy na końcu języka. Teraz zajmie się mniejszymi skaleczeniami, potem prawdopodobnie weźmie się za tłuczenia i wykona zaklęcie uspokajające. Jeśli uzna, iż pacjent jest w miarę dobrym stanie, spróbuje go wybudzić, żeby mógł przyjąć eliksiry. Tak, to będzie dobry plan. Oby.
Doznane urazy: -21 cięte; -171 psychiczne; -25 tłuczone
Powinna zacząć się poważnie zastanawiać nad motywami kierującymi jej różdżkę, która zdawała się reagować wdzięcznie wedle woli właścicielki tylko wtedy, gdy ta była nie tylko wściekła, ale też wyjątkowo zrezygnowana. Zupełnie tak jakby brak wiary we własne umiejętności, siły oraz wiedzę były tym, co zasilało złośliwe drewno, chcące za wszelką cenę uczynić na złość niewielkiemu rudzielcowi. Miała ochotę wręcz walnąć się w czoło, złorzeczyć szczere i całego swego zepsutego serduszka, lecz kiedy silny snop zaklęcia skierował się ku nieszczęśnikowi, nie potrafiła oderwać nieprzeniknionej czerni oczu od magii zmuszającej do regeneracji tkanek. Tworzącej mięśnie, aż w końcu skórę i wielce prawdopodobne, iż szereg blizn. Nim jednak twarz na powrót odzyska swe zniekształcone rysy, to chwilę potrwa, dlatego też panienka Sprout przechodzi do kolejnego zaklęcia. Martwi się trochę tak wewnętrznie, bo udane zaklęcie ją zmotywowało, a to oznacza, iż kolejne może się nie powieść. Lecz musi próbować, musi dostać te swoje wyimaginowane kwiaty, prawdopodobnie też zamierzała zadzierać ten swój nosek, w duchu płacząc z ulgi, iż jednak nikogo tego dnia nie zabiła. Oby się ta przepowiedni sprawiła, bo nie chciała mieć wielkoluda na swoim sumieniu. Hm, zabawne (to znaczy, może niekoniecznie w tym przypadku i nie w takiej chwili, zważywszy na fakt, z czym się mierzyła, lecz jakoś nie potrafiła uśmierzyć jakoś tego uczucia. Czasem miała wrażenie, iż posiada faktyczny problem w panowaniu nad sobą samą. Nie dziwne, że jej różdżka lubuje się w płataniu figli). Znała tylko kilka osób o takiej posturze, zapewne mężczyzna był ogromny — choć przy Red, niemal każdy przypominał górę i nawet najwyższe szpilki trzymane w szafie, nie potrafiły tego zamaskować. Ale mniejsza, pełne skupienie Red. Dasz radę.
— Curatio Vulnera Maxima — mówi cicho, choć głos wciąż znaczony jest wyraźną złością, a zniechęcenie tańczy na końcu języka. Teraz zajmie się mniejszymi skaleczeniami, potem prawdopodobnie weźmie się za tłuczenia i wykona zaklęcie uspokajające. Jeśli uzna, iż pacjent jest w miarę dobrym stanie, spróbuje go wybudzić, żeby mógł przyjąć eliksiry. Tak, to będzie dobry plan. Oby.
I'd rather watch my kingdom fall
...I want it all or not at all
Rowan Sprout
Zawód : Uzdrowicielka na oddziale urazów pozaklęciowych
Wiek : 23
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Panna
And if you take my hand,
Please pull me from the dark,
And show me hope again...
Please pull me from the dark,
And show me hope again...
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Zwierzęcousty
Nieaktywni
The member 'Rowan Sprout' has done the following action : Rzut kością
'k100' : 59
'k100' : 59
Benjamin Wright 74/282
Doznane urazy: -171 psychiczne; -25 tłuczone
Wstrzymała oddech na kilka uderzeń swego drogiego serca, które nigdy nie potrafiło płochliwie trzepotać, niczym u panien będących wiotkimi bohaterkami czytanych książek nie najwyższych lotów (w zasadzie głównie romansów, które na przemian z leczniczymi księgami zasilały niewielką szafkę stojącą tuż przy łóżku). Miast tego waliło ono z siłą przysłowiowego kowalskiego młota, zawsze głośne, zawsze obecne, zawsze żywe. Nie potrzebowało się wyrywać za wszelką cenę z klatki piersiowej, ono było w stanie swą siłą miażdżyć żebra, jadem utorować sobie ścieżkę przez mięśnie, mięso, nerwy oraz skórę. I z wdziękiem najprawdziwszego kloca ze wszystkich kloców możliwych, włożywszy kapelusz, mogło wybrać się na drugi koniec świata. Oby na Madagaskar, czasem myślała Red, która nie do końca zdawała sobie sprawę, gdzie rzeczona wyspa się znajdowała, lecz to z pewnością było daleko. Tak czy inaczej, wstrzymała oddech, obserwując, jak po raz kolejny różdżka postanowiła zawieść smętne i nader pesymistyczne oczekiwania swej właścicielki, kolejne zaklęcie uderzyło z mocą, zasklepiając szramy znaczące skórę. Mimowolnie skierowała czerń ślepi na twarz nieszczęśnika i upewniwszy się, iż wszystko nadal się ładnie zrasta, mogła kontynuować swoją pracę. Zaczęło też towarzyszyć jej przykre wrażenie, iż właśnie wyczerpała cały swój zasób szczęścia, że teraz będzie się już tylko staczać, zatracać w bezradności oraz topić we własnym gniewie. Wizja tego była tak prawdopodobna, iż zmusiła duże, acz ładnie skrojone usta do mimowolnego skrzywienia się, ich kąciki naznaczone zostały prawdziwym grymasem nieszczęścia — miała w końcu leczyć, ratować oraz pomagać. Jeżeli teraz zacznie czynić wbrew swemu powołaniu, jak to będzie mogło o niej świadczyć? Nie wspominając, jak potem mogłaby spojrzeć sobie w oczy, choć znając jej zapalczywość oraz temperament, uczyni to bez nerwowych tików.
— Episkey Maxima — ryzykuje, obawiając się, że tym razem snop opuszczający koniec różdżki, rozpłynie się w połowie. Nie pozwoli, by choć częściowo mogła ulżyć poszkodowanemu.
| Nie umiem za bardzo w liczenie zdrowia, więc mógł się wkraść drobny błąd przy stanie zdrowia. Cięte tak czy inaczej zostały wyleczone!
Doznane urazy: -171 psychiczne; -25 tłuczone
Wstrzymała oddech na kilka uderzeń swego drogiego serca, które nigdy nie potrafiło płochliwie trzepotać, niczym u panien będących wiotkimi bohaterkami czytanych książek nie najwyższych lotów (w zasadzie głównie romansów, które na przemian z leczniczymi księgami zasilały niewielką szafkę stojącą tuż przy łóżku). Miast tego waliło ono z siłą przysłowiowego kowalskiego młota, zawsze głośne, zawsze obecne, zawsze żywe. Nie potrzebowało się wyrywać za wszelką cenę z klatki piersiowej, ono było w stanie swą siłą miażdżyć żebra, jadem utorować sobie ścieżkę przez mięśnie, mięso, nerwy oraz skórę. I z wdziękiem najprawdziwszego kloca ze wszystkich kloców możliwych, włożywszy kapelusz, mogło wybrać się na drugi koniec świata. Oby na Madagaskar, czasem myślała Red, która nie do końca zdawała sobie sprawę, gdzie rzeczona wyspa się znajdowała, lecz to z pewnością było daleko. Tak czy inaczej, wstrzymała oddech, obserwując, jak po raz kolejny różdżka postanowiła zawieść smętne i nader pesymistyczne oczekiwania swej właścicielki, kolejne zaklęcie uderzyło z mocą, zasklepiając szramy znaczące skórę. Mimowolnie skierowała czerń ślepi na twarz nieszczęśnika i upewniwszy się, iż wszystko nadal się ładnie zrasta, mogła kontynuować swoją pracę. Zaczęło też towarzyszyć jej przykre wrażenie, iż właśnie wyczerpała cały swój zasób szczęścia, że teraz będzie się już tylko staczać, zatracać w bezradności oraz topić we własnym gniewie. Wizja tego była tak prawdopodobna, iż zmusiła duże, acz ładnie skrojone usta do mimowolnego skrzywienia się, ich kąciki naznaczone zostały prawdziwym grymasem nieszczęścia — miała w końcu leczyć, ratować oraz pomagać. Jeżeli teraz zacznie czynić wbrew swemu powołaniu, jak to będzie mogło o niej świadczyć? Nie wspominając, jak potem mogłaby spojrzeć sobie w oczy, choć znając jej zapalczywość oraz temperament, uczyni to bez nerwowych tików.
— Episkey Maxima — ryzykuje, obawiając się, że tym razem snop opuszczający koniec różdżki, rozpłynie się w połowie. Nie pozwoli, by choć częściowo mogła ulżyć poszkodowanemu.
| Nie umiem za bardzo w liczenie zdrowia, więc mógł się wkraść drobny błąd przy stanie zdrowia. Cięte tak czy inaczej zostały wyleczone!
I'd rather watch my kingdom fall
...I want it all or not at all
Rowan Sprout
Zawód : Uzdrowicielka na oddziale urazów pozaklęciowych
Wiek : 23
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Panna
And if you take my hand,
Please pull me from the dark,
And show me hope again...
Please pull me from the dark,
And show me hope again...
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Zwierzęcousty
Nieaktywni
The member 'Rowan Sprout' has done the following action : Rzut kością
'k100' : 36
'k100' : 36
Nie pamiętał, co dokładnie się wydarzyło. Pochłonęła go ciemność, wypełniona stukotem ostrych odnóży o zakurzoną posadzkę; ciemność lepka niczym odnóża pająków, ciemność straszna - bo związana z utratą, nie tylko anomalii, jaką przysiągł sobie uzdrowić, ale i siostry. Hannah. To imię odbijało się echem po opustoszałej głowie, szeptane, syczane i przywoływane agonalnym wrzaskiem, bez końca. Zawiódł ją, zawiódł Zakon Feniksa, zawiódł samego siebie. Poczucie winy wygrywało w wyrównanej walce ze strachem, Ben cierpiał katusze jeszcze zanim się ocknął, ale w momencie, w którym zaczął powracać do świadomości, mentalne tortury zostały zastąpione tymi przyziemnymi, związanymi z pokiereszowanym ciałem.
Jęknął - a przynajmniej chciał to zrobić, bowiem poharatane struny głosowe odmawiały mu posłuszeństwa. Nie rozlepiał jeszcze powiek, wszystko go bolało, ale najbardziej twarz, policzki, broda, nos, czoło. Czuł się tak, jakby zderzył się z gorącą kostką brukową, jakby ktoś przeciągnął go po magicznym papierze ściernym. Skóra piekła, dziwnie naciągnięta, gorąca a w nozdrza uderzył zapach farmaceutyków i eliksirów leczniczych. Znalazł się u Margaux? Może u Adriena? Niepewnie otworzył oczy, rozglądając się niespokojnie dookoła; dłuższą chwilę zajęło mu zogniskowanie wzroku i zorientowanie się w miejscu swego pobytu. Święty Mung, tak, znalazł się w szpitalu, ale wątpił, by śmierdzącego Rosiera ruszyło sumienie i podrzucił go tu na ostry dyżur. Ktoś musiał ich znaleźć. Ich. Gdzie Hannah? Wright poruszył się nerwowo na odrobinę zbyt wąskim jak na jego gabaryty łóżku, ze strachem rozpoznając w pochylającej się nad nim kobiecie Rowan. Poczuł lekką ulgę, znajdował się w dobrych rękach. Musiał jednak dowiedzieć się, co działo się z siostrą. Rozchylił spierzchnięte, zakrwawione wargi, próbując spytać się o siostrę, ale bezskutecznie - na razie nie mógł wydobyć z siebie słowa a każde napięcie mięśni i skóry twarzy, wyciskało z jego oczu mimowolne łzy bólu. Od dawna nie czuł się tak potwornie, Cruciatus odcisnął na nim swe piętno, cierpiał - i obawiał się o los Hannah. Miał nadzieję, że Rowan odczyta z ruchu jego warg pytanie i udzieli odpowiedzi: czy jego ukochana siostrzyczka żyła?
Jęknął - a przynajmniej chciał to zrobić, bowiem poharatane struny głosowe odmawiały mu posłuszeństwa. Nie rozlepiał jeszcze powiek, wszystko go bolało, ale najbardziej twarz, policzki, broda, nos, czoło. Czuł się tak, jakby zderzył się z gorącą kostką brukową, jakby ktoś przeciągnął go po magicznym papierze ściernym. Skóra piekła, dziwnie naciągnięta, gorąca a w nozdrza uderzył zapach farmaceutyków i eliksirów leczniczych. Znalazł się u Margaux? Może u Adriena? Niepewnie otworzył oczy, rozglądając się niespokojnie dookoła; dłuższą chwilę zajęło mu zogniskowanie wzroku i zorientowanie się w miejscu swego pobytu. Święty Mung, tak, znalazł się w szpitalu, ale wątpił, by śmierdzącego Rosiera ruszyło sumienie i podrzucił go tu na ostry dyżur. Ktoś musiał ich znaleźć. Ich. Gdzie Hannah? Wright poruszył się nerwowo na odrobinę zbyt wąskim jak na jego gabaryty łóżku, ze strachem rozpoznając w pochylającej się nad nim kobiecie Rowan. Poczuł lekką ulgę, znajdował się w dobrych rękach. Musiał jednak dowiedzieć się, co działo się z siostrą. Rozchylił spierzchnięte, zakrwawione wargi, próbując spytać się o siostrę, ale bezskutecznie - na razie nie mógł wydobyć z siebie słowa a każde napięcie mięśni i skóry twarzy, wyciskało z jego oczu mimowolne łzy bólu. Od dawna nie czuł się tak potwornie, Cruciatus odcisnął na nim swe piętno, cierpiał - i obawiał się o los Hannah. Miał nadzieję, że Rowan odczyta z ruchu jego warg pytanie i udzieli odpowiedzi: czy jego ukochana siostrzyczka żyła?
Make my messes matter, make this chaos count.
Benjamin Wright
Zawód : eks-gwiazda quidditcha
Wiek : 34
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Kawaler
I wanna run against the world that's turning
I'd movе so fast that I'd outpace the dawn
I'd movе so fast that I'd outpace the dawn
OPCM : 37 +7
UROKI : 34
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 17
SPRAWNOŚĆ : 43
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Benjamin Wright 102/282
Doznane urazy: -171 psychiczne
Przygryza dolną wargę niepewnie, choć kąciki ust wciąż znaczone są upartą złością. Gniew zdaje się być nieodłącznym elementem jej jestestwa, pchającym do działania, zmuszającym upór do współpracy oraz rezygnację do gwałtownego wycofania się. Ale gniew też spalał, spopielał wszystko wokół na wzór szatańskiej pożogi, pozostawiając po sobie pustkę, popiół oraz pochłaniającą duszę obojętność. Tlił się teraz jeszcze, choć ulga i wrodzone poczucie zadowolenia z samej siebie, nieco gasiły jego gwałtowność, narażając tym samym leczenie na niepowodzenie. Każdy zryw nadziei był karany przez krnąbrną różdżkę, każdy uczynek dyktowany potrzebą ochrony bliskich, zwykłą dobrocią serca — mścił się na niewielkiej uzdrowicielce okrutnie. Dlatego też, nawet jeśli zaklęcie po raz kolejny się udało, nie pozwoliła sobie na żaden pozytywny zryw. Nie mogła rozproszyć myśli, pozwolić skupieniu ulecieć, kiedy ognisty niczym rdzawe kosmyki włosów temperament ucichł. Wypuszcza więc wstrzymywany oddech ze świstem, odsuwa niedbałym gestem pukiel opadający na ciemne oczy i ponownie unosi różdżkę. Pragnie rzucić kolejne zaklęcie, kiedy bystre spojrzenie zauważa drgnięcie od strony nieprzytomnego pacjenta. Dosłownie na kilka sekund zastyga, sparaliżowana odczuwanym zaskoczeniem, przy tak licznych obrażeniach mężczyzna winien wciąż pozostawać martwy — w sensie metaforycznym, albowiem widmo śmierci powoli odpływało w siną dal — dla świata, jaką musiał mieć krzepę oraz siłę woli, by przebudzić się akurat w tym momencie? Bezruch mści się na niej, bo zamiast wprowadzić Johna Smitha w natychmiastową śpiączkę, w swoistym zafascynowaniu obserwuje, jak ten otwiera oczy. Twarz pozostaje wciąż opuchnięta, zniekształcona, poznaczona bliznami, chociaż magia starannie usuwa wszelkie ślady po niedawnym uszkodzenia, a jednak on się porusza. W przerażeniu, w nerwach, w kompletnym bólu. A ona po prostu patrzy.
Początkowo Rowan cofa się o krok, z obawy, że wielkolud gwałtownym gestem zmiecie z nóg niewielką kobietę. Zaraz jednak zbliża się, pchana potrzebą oraz obowiązkiem, niepozwalającym na to, by poszkodowany zbyt długo cierpiał.
— Spokojnie — stara się brzmieć kojąco, lecz nigdy nie potrafiła do końca wpasować się w ten medyczny tryb. Bardziej była oschła, konkretna, sprowadzająca dobre chęci prosto na ziemię z trzaskiem oraz nowo nabytą nieufnością. Nie rozumie, co pragną przekazać jej zakrwawione wargi powtarzające w kółko to samo słowo — Jesteś w św. Mungu, spokojnie. Subsisto Dolorem Maxima — wypowiada, modląc się, żeby zaklęcie przeciwbólowe zadziałało. Żeby ukróciło, choć na chwilę agonię, dzięki czemu będzie mogła zastosować czar uspokajający. A potem, potem przekaże znane sobie informacje, o stanie zdrowia, o towarzyszce która trafiła do sali nieopodal. Potrzebowała tylko szczęścia i uspokajającego spojrzenia prosto w przerażone tęczówki barwy mlecznej czekolady. Nie. Nie. Nie. Zrozumienie spływa na nią niczym kubeł zimnej wody. Red zna te oczy. Zna zbyt dobrze te oczy, bo zawsze poszukiwała w nich czegoś więcej, niż odbicia młodszej siostry dobrej koleżanki. Blednie jeszcze bardziej, rozchyla usta w zdziwieniu, bo...bo przed nią leży...Ale to przecież kompletnie bezsensu, po prostu...nie...
— Ben? — ni to jęk, ni to pytanie przerywa ciszę niemalże opustoszałego pomieszczenia. Groza powoli wkrada się do umysłu rudowłosej, która zaczyna żałować, iż tym razem szalejący dotąd w jej wnętrzu gniew, nie pozostawił po sobie pustej skorupy.
Doznane urazy: -171 psychiczne
Przygryza dolną wargę niepewnie, choć kąciki ust wciąż znaczone są upartą złością. Gniew zdaje się być nieodłącznym elementem jej jestestwa, pchającym do działania, zmuszającym upór do współpracy oraz rezygnację do gwałtownego wycofania się. Ale gniew też spalał, spopielał wszystko wokół na wzór szatańskiej pożogi, pozostawiając po sobie pustkę, popiół oraz pochłaniającą duszę obojętność. Tlił się teraz jeszcze, choć ulga i wrodzone poczucie zadowolenia z samej siebie, nieco gasiły jego gwałtowność, narażając tym samym leczenie na niepowodzenie. Każdy zryw nadziei był karany przez krnąbrną różdżkę, każdy uczynek dyktowany potrzebą ochrony bliskich, zwykłą dobrocią serca — mścił się na niewielkiej uzdrowicielce okrutnie. Dlatego też, nawet jeśli zaklęcie po raz kolejny się udało, nie pozwoliła sobie na żaden pozytywny zryw. Nie mogła rozproszyć myśli, pozwolić skupieniu ulecieć, kiedy ognisty niczym rdzawe kosmyki włosów temperament ucichł. Wypuszcza więc wstrzymywany oddech ze świstem, odsuwa niedbałym gestem pukiel opadający na ciemne oczy i ponownie unosi różdżkę. Pragnie rzucić kolejne zaklęcie, kiedy bystre spojrzenie zauważa drgnięcie od strony nieprzytomnego pacjenta. Dosłownie na kilka sekund zastyga, sparaliżowana odczuwanym zaskoczeniem, przy tak licznych obrażeniach mężczyzna winien wciąż pozostawać martwy — w sensie metaforycznym, albowiem widmo śmierci powoli odpływało w siną dal — dla świata, jaką musiał mieć krzepę oraz siłę woli, by przebudzić się akurat w tym momencie? Bezruch mści się na niej, bo zamiast wprowadzić Johna Smitha w natychmiastową śpiączkę, w swoistym zafascynowaniu obserwuje, jak ten otwiera oczy. Twarz pozostaje wciąż opuchnięta, zniekształcona, poznaczona bliznami, chociaż magia starannie usuwa wszelkie ślady po niedawnym uszkodzenia, a jednak on się porusza. W przerażeniu, w nerwach, w kompletnym bólu. A ona po prostu patrzy.
Początkowo Rowan cofa się o krok, z obawy, że wielkolud gwałtownym gestem zmiecie z nóg niewielką kobietę. Zaraz jednak zbliża się, pchana potrzebą oraz obowiązkiem, niepozwalającym na to, by poszkodowany zbyt długo cierpiał.
— Spokojnie — stara się brzmieć kojąco, lecz nigdy nie potrafiła do końca wpasować się w ten medyczny tryb. Bardziej była oschła, konkretna, sprowadzająca dobre chęci prosto na ziemię z trzaskiem oraz nowo nabytą nieufnością. Nie rozumie, co pragną przekazać jej zakrwawione wargi powtarzające w kółko to samo słowo — Jesteś w św. Mungu, spokojnie. Subsisto Dolorem Maxima — wypowiada, modląc się, żeby zaklęcie przeciwbólowe zadziałało. Żeby ukróciło, choć na chwilę agonię, dzięki czemu będzie mogła zastosować czar uspokajający. A potem, potem przekaże znane sobie informacje, o stanie zdrowia, o towarzyszce która trafiła do sali nieopodal. Potrzebowała tylko szczęścia i uspokajającego spojrzenia prosto w przerażone tęczówki barwy mlecznej czekolady. Nie. Nie. Nie. Zrozumienie spływa na nią niczym kubeł zimnej wody. Red zna te oczy. Zna zbyt dobrze te oczy, bo zawsze poszukiwała w nich czegoś więcej, niż odbicia młodszej siostry dobrej koleżanki. Blednie jeszcze bardziej, rozchyla usta w zdziwieniu, bo...bo przed nią leży...Ale to przecież kompletnie bezsensu, po prostu...nie...
— Ben? — ni to jęk, ni to pytanie przerywa ciszę niemalże opustoszałego pomieszczenia. Groza powoli wkrada się do umysłu rudowłosej, która zaczyna żałować, iż tym razem szalejący dotąd w jej wnętrzu gniew, nie pozostawił po sobie pustej skorupy.
I'd rather watch my kingdom fall
...I want it all or not at all
Rowan Sprout
Zawód : Uzdrowicielka na oddziale urazów pozaklęciowych
Wiek : 23
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Panna
And if you take my hand,
Please pull me from the dark,
And show me hope again...
Please pull me from the dark,
And show me hope again...
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Zwierzęcousty
Nieaktywni
The member 'Rowan Sprout' has done the following action : Rzut kością
'k100' : 7
'k100' : 7
Ból. Ciemność. Dziwne rwanie w szczęce. Pieczenie, rozprzestrzeniające się od nasady nosa, przez lewy kącik ust aż po bok żuchwy. Intensywny posmak krwi w ustach wypełnionych gęstą śliną. Musiało okropnie pachnieć mu z buzi - dziwne, że była to właściwie pierwsza trzeźwiejsza myśl związana z obecną sytuacją a nie ta rozdrapująca świeże rany przeszłości, w której przegrywał. Walkę o anomalię, walkę z potworami w czarodziejskiej skórze, walkę o to, by Hannah udało się uciec. Zrobiło mu się mdło, świat zawirował przed oczami, rude włosy Rowan zlały się w jeden płomień - skrzydła feniksa. Gdzieś w głębi serca słyszał ten zaśpiew, to on prowadził go ku przytomności, nie pozwalając poddać się przytłaczającemu go mrokowi. Chrypnął coś niezbyt trzeźwo i kaszlnął, próbując wymamrotać po raz kolejny imię ukochanej siostry, lecz zamiast niego spomiędzy zasklepionych warg trysnął strumień brudnej krwi. Odetchnął spazmatycznie, uspokajając się; nie mógł się poruszać, nie mógł też zapaść w błogosławioną drzemkę - wkrótce poczuł jednak ulgę. Nie znał inkantacji zaklęć, szeptanych przez Sproutównę, poddawał się im z ufnością, a z każdym udanym leczniczym urokiem oddychał lżej, zaprzestając nerwowych ruchów. Twarz i całe ciało przestały aż tak boleć; uzdrowicielka wzmocniła go, ukoiła fizyczne cierpienie, łagodząc też rozpaczliwe lęki, przeżerające go żywcem.
Otworzył szerzej oczy, patrząc na rudowłosą już przytomniej, z wyraźną wdzięcznością w wilgotnych, dużych oczach, przypominających ślepia wiernego, starego psiaka. Rozchylił wargi, dalej nie mógł nic mówić, potężna czarnomagiczna klątwa rozorała mu gardło, uniemożliwiając szybkie dopytanie o los Hannah. Musiał się tego dowiedzieć, to było najistotniejsze; drżącymi z wysiłku dłońmi wskazał na pobliski stoliczek, niewerbalnie prosząc Rowan o to, by podała mu skrawek pergaminu z wytłoczonym logo Szpitala Świętego Munga - i pióro, zwykłe, nie samopiszące, nie był w stanie dyktować tego, co chciał przekazać.
Ostrożnie przekręcił się na bok - pomimo zaleczenia ran, dalej był osłabiony, zdenerwowany, zdezorientowany. Szybko ujął w prawą rękę pióro i zaczął pisać. Chciał zawrzeć jak najwięcej w najkrótszym czasie, pióro raz po raz zostawiało po sobie wielkie kleksy a pergamin był przedziurawiony.
Gdzie Hania? Przynieśli ją tu ze mną? Rzyje? napisał najpierw, podnosząc pergamin przed oczy Rowan; czekał na werdykt ze strachem i głośno dudniącym sercem.
Otworzył szerzej oczy, patrząc na rudowłosą już przytomniej, z wyraźną wdzięcznością w wilgotnych, dużych oczach, przypominających ślepia wiernego, starego psiaka. Rozchylił wargi, dalej nie mógł nic mówić, potężna czarnomagiczna klątwa rozorała mu gardło, uniemożliwiając szybkie dopytanie o los Hannah. Musiał się tego dowiedzieć, to było najistotniejsze; drżącymi z wysiłku dłońmi wskazał na pobliski stoliczek, niewerbalnie prosząc Rowan o to, by podała mu skrawek pergaminu z wytłoczonym logo Szpitala Świętego Munga - i pióro, zwykłe, nie samopiszące, nie był w stanie dyktować tego, co chciał przekazać.
Ostrożnie przekręcił się na bok - pomimo zaleczenia ran, dalej był osłabiony, zdenerwowany, zdezorientowany. Szybko ujął w prawą rękę pióro i zaczął pisać. Chciał zawrzeć jak najwięcej w najkrótszym czasie, pióro raz po raz zostawiało po sobie wielkie kleksy a pergamin był przedziurawiony.
Gdzie Hania? Przynieśli ją tu ze mną? Rzyje? napisał najpierw, podnosząc pergamin przed oczy Rowan; czekał na werdykt ze strachem i głośno dudniącym sercem.
Make my messes matter, make this chaos count.
Benjamin Wright
Zawód : eks-gwiazda quidditcha
Wiek : 34
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Kawaler
I wanna run against the world that's turning
I'd movе so fast that I'd outpace the dawn
I'd movе so fast that I'd outpace the dawn
OPCM : 37 +7
UROKI : 34
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 17
SPRAWNOŚĆ : 43
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Sala numer jeden
Szybka odpowiedź