Kuchnia
AutorWiadomość
First topic message reminder :
Kuchnia
Do w miarę stałego umeblowania tego wnętrza należą flakoniki, garnki, stół, kredens, zlewozmywak, cała masa patelni i tym podobbnych rzeczy oraz Bertie. Kuchnia w Ruderze jest bardzo przytulnym i ciepłym miejscem w którym jest wszystko, czego trzeba do zrobienia pysznego posiłku. Bardzo często z resztą na stole stoi jakieś ciasto, albo na kuchence garnek zupy, którym goście, czy domownicy mogą się częstować.
Po prostu nie pamiętać sytuacji w których kostka pęka, wiem
Nie wyrzucę ST,
Chociaż bardzo chcę,
Mam nadzieję, że to wie MG.
Nie wyrzucę ST,
Chociaż bardzo chcę,
Mam nadzieję, że to wie MG.
Ostatnio zmieniony przez Bertie Bott dnia 13.11.16 0:10, w całości zmieniany 1 raz
Bertie Bott
Zawód : Pracownik w Urzędzie Patentów Absurdalnych, wlaściciel Cukierni Wszystkich Smaków
Wiek : 22
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Kawaler
Po co komu rozum, kiedy można mieć szczęście?
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
- Macie królika? - ożywiłem się momentalnie i rozglądnąłem wokół, jakby zwierzę miało nagle wyskoczyć z jakiegoś kąta. No co? Mogło! Wcale bym się nie zdziwił, gdyby Bertie nie trzymał długoucha w klatce. Cóż, z całą pewnością jednak to właśnie króliki uważałem za milsze zwierzątka niż karaluchy. Aż za dobrze pamiętałem schodzenie do małej, ciemnej piwniczki, kiedy jeszcze mieszkałem z rodzicami w Marston Green. Zapalało się światło i normalnie ściany i podłoga się ruszały od tego robactwa. Coś okropnego. Wolałbym, żeby to były wtedy króliki.
- Ej, ej, ej! Nie jestem jedyny! - zawołałem momentalnie, kiedy "zarzucono mi", że jestem jedynym Bottem używającym mózgu w szkole. - Nie znam jeszcze za dobrze rodziny - odezwałem się - ale przypominam, że stryjek Greg uczy w szkole - dodałem z szerokim uśmiechem na twarzy.
Poza tym w szkole wcale nigdy nie byłem orłem. Ba, niejednokrotnie chcieli mnie z niej wywalić, albo ja chciałem z niej odejść... nie znosiłem większości przedmiotów i nie miałem specjalnego zapału do nauki. Teraz po prostu miałem cel i uczyłem się (wkuwałem?) to, co naprawdę mnie interesowało. Stąd takie dobre oceny.
Byłem zalany wodą i mokry od czubka głowy po palce stóp. Dłonie ślizgały mi się na pokrętle zaworu i już traciłem nadzieję, że uda mi się coś zdziałać... udało nam się to chyba jednocześnie - przekręciłem zawór, a Bertie rzucił zaklęcie. Fontanna momentalnie przestała tryskać zalewając całe pomieszczenie, a ja osunąłem się na podłogę śmiejąc jak ostatni wariat. My to zawsze mieliśmy takie szczęście - i ja i Bertie. Słowa Matta tylko spotęgowały mój rechot.
Potem poszło już chyba lepiej. Ja skupiłem się na tej nieszczęsnej podłodze i nawet nie zorientowałem się jak szybko czas nam upłynął na robocie. Przypomniał mi o tym dopiero brzuch i jego burczenie. Potem wszamanie czegoś i powrót do pracy. Towarzystwo było doborowe, więc właściwie ciężko to było w ogóle nazwać pracą - raczej miłym spędzaniem czasu, o.
- Londyn, Baker Street - odpowiedziałem na pytanie Matta. I... zaraz, zaraz - ja nie miałbym jak wrócić do domu? Dobre sobie!
- Jeśli macie tu gdzieś kominek, to mogę kominkiem, a jak użyczycie mi różdżki, to mogę wrócić Błędnym - odparłem. Druga opcja zdecydowanie podobała mi się bardziej. Jechałem nim dziś pierwszy raz i zdecydowanie mi się spodobała ta obłędna podróż.
- Ej, ej, ej! Nie jestem jedyny! - zawołałem momentalnie, kiedy "zarzucono mi", że jestem jedynym Bottem używającym mózgu w szkole. - Nie znam jeszcze za dobrze rodziny - odezwałem się - ale przypominam, że stryjek Greg uczy w szkole - dodałem z szerokim uśmiechem na twarzy.
Poza tym w szkole wcale nigdy nie byłem orłem. Ba, niejednokrotnie chcieli mnie z niej wywalić, albo ja chciałem z niej odejść... nie znosiłem większości przedmiotów i nie miałem specjalnego zapału do nauki. Teraz po prostu miałem cel i uczyłem się (wkuwałem?) to, co naprawdę mnie interesowało. Stąd takie dobre oceny.
Byłem zalany wodą i mokry od czubka głowy po palce stóp. Dłonie ślizgały mi się na pokrętle zaworu i już traciłem nadzieję, że uda mi się coś zdziałać... udało nam się to chyba jednocześnie - przekręciłem zawór, a Bertie rzucił zaklęcie. Fontanna momentalnie przestała tryskać zalewając całe pomieszczenie, a ja osunąłem się na podłogę śmiejąc jak ostatni wariat. My to zawsze mieliśmy takie szczęście - i ja i Bertie. Słowa Matta tylko spotęgowały mój rechot.
Potem poszło już chyba lepiej. Ja skupiłem się na tej nieszczęsnej podłodze i nawet nie zorientowałem się jak szybko czas nam upłynął na robocie. Przypomniał mi o tym dopiero brzuch i jego burczenie. Potem wszamanie czegoś i powrót do pracy. Towarzystwo było doborowe, więc właściwie ciężko to było w ogóle nazwać pracą - raczej miłym spędzaniem czasu, o.
- Londyn, Baker Street - odpowiedziałem na pytanie Matta. I... zaraz, zaraz - ja nie miałbym jak wrócić do domu? Dobre sobie!
- Jeśli macie tu gdzieś kominek, to mogę kominkiem, a jak użyczycie mi różdżki, to mogę wrócić Błędnym - odparłem. Druga opcja zdecydowanie podobała mi się bardziej. Jechałem nim dziś pierwszy raz i zdecydowanie mi się spodobała ta obłędna podróż.
Make love music
Not war.
Not war.
Louis Bott
Zawód : Drugi Kogut Kurnika, dorywczo może coś naprawić
Wiek : 22
Czystość krwi : Mugolska
Stan cywilny : Kawaler
Look up at the night sky
We are part of this universe,
we are in this universe,
but more important than both of those facts is that
We are part of this universe,
we are in this universe,
but more important than both of those facts is that
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Mugol
Nieaktywni
- Jutro powinny, więc idealnie. Powstawiam je do południa, i tak mam wolne, a to nie będzie jakoś wiele roboty. - odpowiedział zaraz. Czas zleciał szybko. Lou zajmował się podłogą, Matt instalacją, on sufitem i ścianą i tak działali we trójkę. W przerwie nawet przyniósł Rogera, żeby przedstawić kolejnego członka rodziny Louisowi i całkowicie gdzieś miał jakiekolwiek uwagi ze strony Matta, jeśli ten choć psóbował komentować to jakiej rasy jest najlepszy przyjaciel Bertiego.
- Jak ci się nie chce, możesz też kimnąć na kanapie. - dodał, wzruszając ramionami i w myślach przyrównując wzrost Louisa do wymiarów kanapy, jaka stała w salonie. Jeny, ten gość to chyba na wymiar łóżko musiał zamawiać, jeśli się w nim mieści inaczej, niż na ukos! Gdzie on się taki uchował? Niby Bertie nawykł do faktu, że jego kuzyn to gigant, miał w końcu trochę czasu, ale czasami nadal go to dziwiło. Może mniejsze by to wrażenie robiło, gdyby nie był takim chuderlakiem.
W razie czego, różdżki mu po prostu pożyczy. Czy tam machnie na Rycerza, bo kominek mieli, ale w sumie to nie był go w stu procentach pewien... nie chciałby stracić części rodziny w wyniku własnej pomyłki remontowej. Niby nie robił niczego wielkiego, ale jednak sam sobie pod poważniejszymi względami trochę nie ufał i wolał, żeby ktoś po prostu rzucił okiem i sprawdził, czy wszystko jest okej.
- Zerkniesz na kominek w wolnej chwili? Wydaje mi się, że powinien być okej, ale wolałbym, żeby nikt w nim nie spłonął, bo coś poszło nie tak. - dodał zaraz w stronę Matta, bo ostatecznie on jest o wiele bardziej pewny pod tym względem. Raczej nie zdarza mu się zagapić i przegapić. Niby Titus tu wpadł kominkiem, ale od tamtej pory Bertie trochę w nim grzebał, bo dym się słabo ulatniał i czasem wpadał do pomieszczenia.
Otworzywszy kolejne tego dnia piwo napił się i rozejrzał za jakimiś resztkami pożywienia, jakie tu mieli. Siadł przy tym po prostu na podłodze i rozglądał się trochę nie dowierzając, że kolejna część remontu jest tak po prostu za nim i, że Rudera już niedługo będzie wyglądała jak na prawdę porządny dom.
No, mogą być z siebie dumni!Jeszcze tylko Bertie musi ją jakoś spłacić...
Roger, który po przerwie nie wrócił już do klatki kicał dookoła, oglądając co też ci ludzie tutaj wymodzili. I pewnie szukał marchewki, która gdzieś tu się niedawno turlała.
- Jak ci się nie chce, możesz też kimnąć na kanapie. - dodał, wzruszając ramionami i w myślach przyrównując wzrost Louisa do wymiarów kanapy, jaka stała w salonie. Jeny, ten gość to chyba na wymiar łóżko musiał zamawiać, jeśli się w nim mieści inaczej, niż na ukos! Gdzie on się taki uchował? Niby Bertie nawykł do faktu, że jego kuzyn to gigant, miał w końcu trochę czasu, ale czasami nadal go to dziwiło. Może mniejsze by to wrażenie robiło, gdyby nie był takim chuderlakiem.
W razie czego, różdżki mu po prostu pożyczy. Czy tam machnie na Rycerza, bo kominek mieli, ale w sumie to nie był go w stu procentach pewien... nie chciałby stracić części rodziny w wyniku własnej pomyłki remontowej. Niby nie robił niczego wielkiego, ale jednak sam sobie pod poważniejszymi względami trochę nie ufał i wolał, żeby ktoś po prostu rzucił okiem i sprawdził, czy wszystko jest okej.
- Zerkniesz na kominek w wolnej chwili? Wydaje mi się, że powinien być okej, ale wolałbym, żeby nikt w nim nie spłonął, bo coś poszło nie tak. - dodał zaraz w stronę Matta, bo ostatecznie on jest o wiele bardziej pewny pod tym względem. Raczej nie zdarza mu się zagapić i przegapić. Niby Titus tu wpadł kominkiem, ale od tamtej pory Bertie trochę w nim grzebał, bo dym się słabo ulatniał i czasem wpadał do pomieszczenia.
Otworzywszy kolejne tego dnia piwo napił się i rozejrzał za jakimiś resztkami pożywienia, jakie tu mieli. Siadł przy tym po prostu na podłodze i rozglądał się trochę nie dowierzając, że kolejna część remontu jest tak po prostu za nim i, że Rudera już niedługo będzie wyglądała jak na prawdę porządny dom.
No, mogą być z siebie dumni!
Roger, który po przerwie nie wrócił już do klatki kicał dookoła, oglądając co też ci ludzie tutaj wymodzili. I pewnie szukał marchewki, która gdzieś tu się niedawno turlała.
Po prostu nie pamiętać sytuacji w których kostka pęka, wiem
Nie wyrzucę ST,
Chociaż bardzo chcę,
Mam nadzieję, że to wie MG.
Nie wyrzucę ST,
Chociaż bardzo chcę,
Mam nadzieję, że to wie MG.
Bertie Bott
Zawód : Pracownik w Urzędzie Patentów Absurdalnych, wlaściciel Cukierni Wszystkich Smaków
Wiek : 22
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Kawaler
Po co komu rozum, kiedy można mieć szczęście?
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
Najlepszy przyjaciel Bertiego był rasy jedzenie. Osobiście Matta to specjalnie nie zaskakiwało biorąc po uwagę, że Bertie był zawodowym kucharzem. Duet idealny. Niestety kuzyna podobne uwagi nie bawiły, a Matta - owszem. Wyszczerzył się więc podle widząc futro w rękach Bertiego i poruszył sugestywnie brwiami. Nie musiał nawet otwierać ust by wiedzieć, że Bertie w swoich myślach słyszy słany podprogowo przytyk. Od czego są w końcu starsi kuzyni?
- Lana na pewno byłby wniebowzięta - dodał radośnie do pomysłu z nocowaniem, którego nie był przeciwnikiem. Mimo wszytko Matthew był ostatnia osobą która pogoniłaby z domu rodzinę. Zwłaszcza nie swojego domu.
- Zaraz po tym jak przestanę być hydraulikiem i nacieszę bycia domownikiem na pewno znajdę w niedalekiej przyszłości chwilę na wcielenie się w kominiarza więc...pewnie, czemu nie. Całe życie czekałem na taką okazję - narzekał z lekkim przekąsem, jak to miał w zwyczaju, lecz w wolnym tłumaczeniu było to po prostu przytaknięcie na prośbę Bertiego. Prawdopodobnie weźmie się za to tak szybko jak tylko się da i wtedy, kiedy Bertiego nie będzie - żeby nie było.
- A jak tam współlokatorki? One w ogóle istnieją, Bertie? - spytał otwarcie, bo nie miał okazji jeszcze żadnej spotkać. Było to trochę podejrzane - Ponoć Bertie znalazł dwie laskie, które chciałby najmować tu pokoje - wyjaśnił Lou, nie będąc pewnym, czy kuzyn się z kuzynem dzielił tą nieprawdopodobną informacją.
- Lana na pewno byłby wniebowzięta - dodał radośnie do pomysłu z nocowaniem, którego nie był przeciwnikiem. Mimo wszytko Matthew był ostatnia osobą która pogoniłaby z domu rodzinę. Zwłaszcza nie swojego domu.
- Zaraz po tym jak przestanę być hydraulikiem i nacieszę bycia domownikiem na pewno znajdę w niedalekiej przyszłości chwilę na wcielenie się w kominiarza więc...pewnie, czemu nie. Całe życie czekałem na taką okazję - narzekał z lekkim przekąsem, jak to miał w zwyczaju, lecz w wolnym tłumaczeniu było to po prostu przytaknięcie na prośbę Bertiego. Prawdopodobnie weźmie się za to tak szybko jak tylko się da i wtedy, kiedy Bertiego nie będzie - żeby nie było.
- A jak tam współlokatorki? One w ogóle istnieją, Bertie? - spytał otwarcie, bo nie miał okazji jeszcze żadnej spotkać. Było to trochę podejrzane - Ponoć Bertie znalazł dwie laskie, które chciałby najmować tu pokoje - wyjaśnił Lou, nie będąc pewnym, czy kuzyn się z kuzynem dzielił tą nieprawdopodobną informacją.
I'll survive
somehow i always do
somehow i always do
(przepraszam, przepraszam za zwłokę!)
"Kimnąć się na kanapie". Zrobiłem to samo co Bertie - zmierzyłem ową kanapę wzrokiem. Właściwie pierwszy rzut oka mi wystarczył, żeby mieć pewność, że jest dla mnie za mała. Jak nic połowa ciała musiałaby smętnie zwisać z mebla, gdybym zdecydował się na nim rozwalić... o bólu na następny dzień w ogóle nie chciałem myśleć. Nie, żeby mi to kiedyś przeszkadzało, kiedy nocowałem u kumpli... ale jeśli miałem do wyboru wygodne łóżko...
- Lana? - powtórzyłem za Mattem zaintrygowany. No co? Nie mówili, że ktoś z nimi mieszka, nie? I że to dziewczyna! Chyba, że Lana to wcale nie imię, tylko znów coś związanego ze światem magii. Z czarodziejami nigdy nic nie wiadomo.
Ale jednak po zrzędliwej wstawce starszego kuzyna (i tak wszyscy wiedzieli, że zrobi to, o co go Bertie poprosił) wyszło szydło z worka. Tylko...
- Laski? - powoli oderwałem spojrzenie od Matta, przetoczyłem po tej ruderze, która wciąż nie wyglądała specjalnie zachęcająco (na pewno nie na standardy lasek) i zatrzymałem na Bertiem. - No, Bertie...? Gdzie są te laski? - zagadnąłem tylko odrobinę uszczypliwie szczerząc się jak najęty. No co? Też byłem ciekaw panien, które zdecydowały się tu mieszkać. Każdy b był!
- Chętnie bym odwlekł powrót do domu, żeby je poznać. Głupio by było kiedyś wpaść do ciebie w odwiedziny i napatoczyć się na jedną z nich, jeśli byśmy się nie znali. Jeszcze by mnie nie wpuściła, albo uznała za złodzieja, czy coś... - wymyśliłem historyjkę na poczekaniu.
"Kimnąć się na kanapie". Zrobiłem to samo co Bertie - zmierzyłem ową kanapę wzrokiem. Właściwie pierwszy rzut oka mi wystarczył, żeby mieć pewność, że jest dla mnie za mała. Jak nic połowa ciała musiałaby smętnie zwisać z mebla, gdybym zdecydował się na nim rozwalić... o bólu na następny dzień w ogóle nie chciałem myśleć. Nie, żeby mi to kiedyś przeszkadzało, kiedy nocowałem u kumpli... ale jeśli miałem do wyboru wygodne łóżko...
- Lana? - powtórzyłem za Mattem zaintrygowany. No co? Nie mówili, że ktoś z nimi mieszka, nie? I że to dziewczyna! Chyba, że Lana to wcale nie imię, tylko znów coś związanego ze światem magii. Z czarodziejami nigdy nic nie wiadomo.
Ale jednak po zrzędliwej wstawce starszego kuzyna (i tak wszyscy wiedzieli, że zrobi to, o co go Bertie poprosił) wyszło szydło z worka. Tylko...
- Laski? - powoli oderwałem spojrzenie od Matta, przetoczyłem po tej ruderze, która wciąż nie wyglądała specjalnie zachęcająco (na pewno nie na standardy lasek) i zatrzymałem na Bertiem. - No, Bertie...? Gdzie są te laski? - zagadnąłem tylko odrobinę uszczypliwie szczerząc się jak najęty. No co? Też byłem ciekaw panien, które zdecydowały się tu mieszkać. Każdy b był!
- Chętnie bym odwlekł powrót do domu, żeby je poznać. Głupio by było kiedyś wpaść do ciebie w odwiedziny i napatoczyć się na jedną z nich, jeśli byśmy się nie znali. Jeszcze by mnie nie wpuściła, albo uznała za złodzieja, czy coś... - wymyśliłem historyjkę na poczekaniu.
Make love music
Not war.
Not war.
Louis Bott
Zawód : Drugi Kogut Kurnika, dorywczo może coś naprawić
Wiek : 22
Czystość krwi : Mugolska
Stan cywilny : Kawaler
Look up at the night sky
We are part of this universe,
we are in this universe,
but more important than both of those facts is that
We are part of this universe,
we are in this universe,
but more important than both of those facts is that
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Mugol
Nieaktywni
Bertie przemilczał wszystko, co Matt ewidentnie miał ochotę mu powiedzieć. Gdyby był małym chłopcem, pewnie w tej chwili przytuliłby Rogera mocniej do piersi. W końcu jednak wyrósł z podobnych zachowań, bo i po co dawać kuzynowi rozrywkę, skoro i tak nigdy nie odważyłby się tknąć jego ukochanego nie-pasztetu? To po prostu łajza, w jego krwi płynie zaczepianie ludzi i nawet sam Matt nic na to nie poradzi. Uśmiechnął się zamiast tego i wzruszył ramionami.
Co poradzi?
- Istnieją. Z Eileen mam niedługo remontować jej pokój. Holly... ona dość mocno żyje swoim życiem, ale widziałem ją kilka razy, więc pomieszkuje. Pewnie też ogarnie. - uśmiechnął się lekko, także pomijając załączonego automatycznie Matt-marudę. Holly też by pomógł z pokojem, bo i serio wkręcił się w to całe remontowanie, malowanie, wymienianie i trzaskanie młotkiem, ale nie zamierzał jej wchodzić do pokoju pod jej nieobecność. Ostatecznie to wyłącznie jej sprawa, jak ma ochotę mieszkać.
- A Lana to duch. Przedstawię ci ją kiedyś, jest super. Tylko teraz ma jakiś chyba kiepski nastrój, nie będę jej wołał. - wzruszył ramionami. Uśmiechnął się szeroko, doskonale bawiąc faktem, że mugol nie ma pojęcia o istnieniu duchów i najpewniej nigdy żadnego nie widział.
- Sądzę, że zmarła na schodach. Ale to może i domysły. Kiedyś od niej wyciągnę szczegóły, ale póki co musi się do nas przyzwyczaić. - dodał po chwili namysłu i wzruszył ramionami. Na prawdę bardzo lubił tego ducha! Kobieta ma niesamowity temperament.
- Spoko, czaję. - uśmiechnął się szeroko, tym bardziej widząc jakim spojrzeniem Lou obdarza kanapę. Ruszył po prostu na zewnątrz, żeby przywołać mu Błędnego Rycerza i się pożegnać.
- Musisz wpaść też jak już będzie zrobione. Poznasz Lanę. No i nie będzie, że robię z ciebie robola. - powiedział tylko na pożegnanie i, kiedy szalony Lou wchodził do środka szalonego autobusu, Bertie po prostu wrócił do swojego pokoju, gdzie wciąż było sporo do zrobienia.
zt
Co poradzi?
- Istnieją. Z Eileen mam niedługo remontować jej pokój. Holly... ona dość mocno żyje swoim życiem, ale widziałem ją kilka razy, więc pomieszkuje. Pewnie też ogarnie. - uśmiechnął się lekko, także pomijając załączonego automatycznie Matt-marudę. Holly też by pomógł z pokojem, bo i serio wkręcił się w to całe remontowanie, malowanie, wymienianie i trzaskanie młotkiem, ale nie zamierzał jej wchodzić do pokoju pod jej nieobecność. Ostatecznie to wyłącznie jej sprawa, jak ma ochotę mieszkać.
- A Lana to duch. Przedstawię ci ją kiedyś, jest super. Tylko teraz ma jakiś chyba kiepski nastrój, nie będę jej wołał. - wzruszył ramionami. Uśmiechnął się szeroko, doskonale bawiąc faktem, że mugol nie ma pojęcia o istnieniu duchów i najpewniej nigdy żadnego nie widział.
- Sądzę, że zmarła na schodach. Ale to może i domysły. Kiedyś od niej wyciągnę szczegóły, ale póki co musi się do nas przyzwyczaić. - dodał po chwili namysłu i wzruszył ramionami. Na prawdę bardzo lubił tego ducha! Kobieta ma niesamowity temperament.
- Spoko, czaję. - uśmiechnął się szeroko, tym bardziej widząc jakim spojrzeniem Lou obdarza kanapę. Ruszył po prostu na zewnątrz, żeby przywołać mu Błędnego Rycerza i się pożegnać.
- Musisz wpaść też jak już będzie zrobione. Poznasz Lanę. No i nie będzie, że robię z ciebie robola. - powiedział tylko na pożegnanie i, kiedy szalony Lou wchodził do środka szalonego autobusu, Bertie po prostu wrócił do swojego pokoju, gdzie wciąż było sporo do zrobienia.
zt
Po prostu nie pamiętać sytuacji w których kostka pęka, wiem
Nie wyrzucę ST,
Chociaż bardzo chcę,
Mam nadzieję, że to wie MG.
Nie wyrzucę ST,
Chociaż bardzo chcę,
Mam nadzieję, że to wie MG.
Bertie Bott
Zawód : Pracownik w Urzędzie Patentów Absurdalnych, wlaściciel Cukierni Wszystkich Smaków
Wiek : 22
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Kawaler
Po co komu rozum, kiedy można mieć szczęście?
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
|6.04
Dziś wróciłem z wypadu od rodziny Lily, a zaraz miałem ponownie wychodzić. W końcu tego wieczoru miał się odbyć wyścig mioteł, a ja będąc w dobrym nastroju nie wyobrażałem sobie się na nim nie pojawić. Ogarnąłem się więc ubierając się w mugolskie ubrania, zarzucając na całość typowo czarodziejską pelerynę z grubszego materiału - codzienny misz-masz. Z tarabaniłem się ze schodów w stronę kuchni z zamiarem wrzucenia czegoś na ząb. Co prawda było już późno, lecz ciągle miałem zapas czasu. Wszyscy zapewne dopiero się zbierali. Obiegłem więc wzrokiem kuchenne blaty wiedząc, że Bertie przecież nie byłby sobą, gdyby czegoś nie zorganizował. I nie zawiódł mnie - swą atencję skupiłem na wielkim garze przy kuchence. Wydłubawszy chochlę zawiesiłem się nad nim oceniając czy to nie jest jakiś przesycony magią eksperymentalny twór kuzyna.
Dziś wróciłem z wypadu od rodziny Lily, a zaraz miałem ponownie wychodzić. W końcu tego wieczoru miał się odbyć wyścig mioteł, a ja będąc w dobrym nastroju nie wyobrażałem sobie się na nim nie pojawić. Ogarnąłem się więc ubierając się w mugolskie ubrania, zarzucając na całość typowo czarodziejską pelerynę z grubszego materiału - codzienny misz-masz. Z tarabaniłem się ze schodów w stronę kuchni z zamiarem wrzucenia czegoś na ząb. Co prawda było już późno, lecz ciągle miałem zapas czasu. Wszyscy zapewne dopiero się zbierali. Obiegłem więc wzrokiem kuchenne blaty wiedząc, że Bertie przecież nie byłby sobą, gdyby czegoś nie zorganizował. I nie zawiódł mnie - swą atencję skupiłem na wielkim garze przy kuchence. Wydłubawszy chochlę zawiesiłem się nad nim oceniając czy to nie jest jakiś przesycony magią eksperymentalny twór kuzyna.
I'll survive
somehow i always do
somehow i always do
Bertie był ostatnio bardzo znudzony, a wiadomo - głupek znudzony to głupek zły. Chodził do Judy do szpitala, choć oboje mieli tam już zdecydowanie za mało przestrzeni i choć urozmaicali sobie czas jak tylko mogli (albo Bertie to robił, a Jud powtarzała, że jest idiotą), w końcu nawet Bottowa kreatywność miała swoje granice. Tym bardziej ucieszył się Bertie na informację o wyścigu! Chwała Mattowi za nadużywanie alkoholu, jeśli ma się to tak kończyć, oby pił jak najwięcej. Poinformował więc o sprawie Titusa, bo przecież nie mógłby go zdradzić i wszystkiego przemilczeć (poza tym co to za zabawa, kiedy dookoła pewnie będzie Matt i inne mruki?) o odpowiedniej porze zaczął się szykować. Ubrał w dość wygodne rzeczy, pamiętał żeby pożyczyć od znajomego miotłę i ruszył na górę, żeby kuzyn nie spróbował się wymknąć bez niego (mniej więcej wiedział, gdzie to ma być, ale chciał mieć pewność, że trafi!).
Już tylko czekać na Ollivandera. Kiedy Bertie wszedł do kuchni, Matt akurat zaglądał do garnka, który dzięki odpowiedniemu zaklęciu wciąż utrzymywał zawartość w ciepłej temperaturze.
- Gotowy na zlatywanie z miotły?
Uśmiechnął się szeroko i sam nałożył sobie do miski gulaszu wołowego z ryżem i papryką. Zdąży jeszcze zjeść zanim wyjdą!
Już tylko czekać na Ollivandera. Kiedy Bertie wszedł do kuchni, Matt akurat zaglądał do garnka, który dzięki odpowiedniemu zaklęciu wciąż utrzymywał zawartość w ciepłej temperaturze.
- Gotowy na zlatywanie z miotły?
Uśmiechnął się szeroko i sam nałożył sobie do miski gulaszu wołowego z ryżem i papryką. Zdąży jeszcze zjeść zanim wyjdą!
Po prostu nie pamiętać sytuacji w których kostka pęka, wiem
Nie wyrzucę ST,
Chociaż bardzo chcę,
Mam nadzieję, że to wie MG.
Nie wyrzucę ST,
Chociaż bardzo chcę,
Mam nadzieję, że to wie MG.
Bertie Bott
Zawód : Pracownik w Urzędzie Patentów Absurdalnych, wlaściciel Cukierni Wszystkich Smaków
Wiek : 22
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Kawaler
Po co komu rozum, kiedy można mieć szczęście?
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
Titus obiecywał sobie, że się ogarnie. Że nie będzie już psocił ani się wygłupiał. Że będzie przykładnym obywatelem i jeszcze przykładniejszym szlachcicem i... nawet mu to wychodziło! Większość czasu spędzał na nauce tudzież w sklepie, na rozrywki nie miał za wiele czasu, a jak Bertie poinformował go o wyścigu to długo bił się z samym sobą. Iść czy nie iść? - oto jest pytanie!
No i poszedł. Nie byłby sobą, gdyby zignorował taką okazję, chociaż równocześnie zdawał sobie sprawę, że źle robi. Może nikt go nie rozpozna jak postawi kołnierz płaszcza i założy kapelusz z szerokim rondem? Tak szerokim, że zasłaniał mu pół lica. Mamie powiedział, że chce odwiedzić Bertiego (a pani Ollivander naprawdę lubiła Bertiego), z ojcem nie rozmawiał, bo ten i tak w ostatnim czasie częściej był poza posiadłością. Może to i dobrze?
- Halo! To ja! - rzucił na powitanie gdy tylko przekroczył próg rudery. Od razu zaciągnął się smakowitym zapachem dochodzącym z kuchni i tam się skierował, przystając dopiero w wejściu. Wyszczerzył się do obu Bottów - Oooo, co na obiad? - ruszył wgłąb pomieszczenia, w międzyczasie zdejmując z łba kapelusz. Jak już tu jest to może coś przekąsi przed wyścigiem? Żeby dodać sobie sił!
No i poszedł. Nie byłby sobą, gdyby zignorował taką okazję, chociaż równocześnie zdawał sobie sprawę, że źle robi. Może nikt go nie rozpozna jak postawi kołnierz płaszcza i założy kapelusz z szerokim rondem? Tak szerokim, że zasłaniał mu pół lica. Mamie powiedział, że chce odwiedzić Bertiego (a pani Ollivander naprawdę lubiła Bertiego), z ojcem nie rozmawiał, bo ten i tak w ostatnim czasie częściej był poza posiadłością. Może to i dobrze?
- Halo! To ja! - rzucił na powitanie gdy tylko przekroczył próg rudery. Od razu zaciągnął się smakowitym zapachem dochodzącym z kuchni i tam się skierował, przystając dopiero w wejściu. Wyszczerzył się do obu Bottów - Oooo, co na obiad? - ruszył wgłąb pomieszczenia, w międzyczasie zdejmując z łba kapelusz. Jak już tu jest to może coś przekąsi przed wyścigiem? Żeby dodać sobie sił!
Every great wizard in history has started out as nothing more than what we are now, students.
If they can do it,
why not us?
If they can do it,
why not us?
Unoszące się na powierzchni wywaru nie śpiewały szant, a i zapach nie wydawał się podejrzanie nie pasujący do obrazu - zachęcony tym, nałożyłem sobie porcję. Mimo wszystko o Bertim można było powiedzieć wiele głupiego, lecz na pewno nie że minął się z powołaniem - gotował doskonale. Naturalnie nigdy na głos nie zamierzałem mu tego przyznać bo by jeszcze zachłysnąłby się dumą.
Podniosłem na niego wzrok z nad miski i...byłbym oplułem go tym gulaszem, lecz szkoda mi było tego jedzenia - siła woli i szczęście sprawiło, że się nie zadławiłem. Odkaszlnąłem kilka razy. Zaskoczył mnie, no ale dopiero teraz zdałem sobie sprawę, ze przecież nie musi mówić o tym o czym ja pomyślałem, że mówi.
- Że co, jakie zlatywanie z miotły...? Umawialiśmy się na coś...? - pytam, udając, że ja sam przecież pierwszy raz o jakichś miotłach od miesięcy słyszę. Nie pamiętam też bym mu o czymkolwiek wspominał, choć czający się pod skórą niepokój zdawał się świadczyć o czymś kompletnie innym. Jakby tego wszystkiego było mało do mieszkania wparował Tito zupełnie, jakby on też był w mieszany...
Zastygłem. Iskra przeskoczyła ze styku na styk. Mentalna żarówka rozbłysła.
- Nie...- zacząłem patrząc to na Bertiego, to na Titusa, to znów na kuzyna - Nie. - poprawiłem swój ton na bardziej stanowczy, obdarzając Młodego znaczącym spojrzeniem - Mowy nie ma. Zostajesz tu z kumplem i udajesz, że niczego nie wiesz.
Podniosłem na niego wzrok z nad miski i...byłbym oplułem go tym gulaszem, lecz szkoda mi było tego jedzenia - siła woli i szczęście sprawiło, że się nie zadławiłem. Odkaszlnąłem kilka razy. Zaskoczył mnie, no ale dopiero teraz zdałem sobie sprawę, ze przecież nie musi mówić o tym o czym ja pomyślałem, że mówi.
- Że co, jakie zlatywanie z miotły...? Umawialiśmy się na coś...? - pytam, udając, że ja sam przecież pierwszy raz o jakichś miotłach od miesięcy słyszę. Nie pamiętam też bym mu o czymkolwiek wspominał, choć czający się pod skórą niepokój zdawał się świadczyć o czymś kompletnie innym. Jakby tego wszystkiego było mało do mieszkania wparował Tito zupełnie, jakby on też był w mieszany...
Zastygłem. Iskra przeskoczyła ze styku na styk. Mentalna żarówka rozbłysła.
- Nie...- zacząłem patrząc to na Bertiego, to na Titusa, to znów na kuzyna - Nie. - poprawiłem swój ton na bardziej stanowczy, obdarzając Młodego znaczącym spojrzeniem - Mowy nie ma. Zostajesz tu z kumplem i udajesz, że niczego nie wiesz.
I'll survive
somehow i always do
somehow i always do
Ostatnio zmieniony przez Matthew Bott dnia 08.01.17 23:41, w całości zmieniany 1 raz
Uniósł brwi, kiedy Matt zadał swoje pytanie. No, chyba nie zapomniał o wyścigu? Sam z resztą jest przygotowany. Wzruszył więc ramionami uznając, że to jakieś durne żarty i zabrał się za jedzenie.
- Gulasz wołowy z ryżem, cześć. - uśmiechnął się szeroko, kiedy Titus wpadł do pomieszczenia. W tym momencie chyba trybiki w mózgu Matta zaczęły działać i łączyć fakty, a do Bertiego dotarło, że widocznie alkohol zafundował mu małe zaćmienie pamięci. Jaka szkoda!
- Chyba sobie kpisz. - pokręcił głową. Minęło wiele lat od czasów, kiedy Bertie musiał chociażby udawać, że traktuje słowa kuzyna poważnie i zamierza się go słuchać. - Jasne, że idziemy, choćbyś próbował nas zakuć, nie odpuszczę czegoś takiego.
Gdzieś można skręcić kark? Młody Bott musi tam być!
- Spróbuj marudzić, a przypadkiem wpadnie mi ten temat jak mama znów ogłosi spęd. - dodał wcale nie tracąc dobrego humoru i Matt mógł mieć pewność, że to realna groźba. Nawet bardzo realna. A chyba nikt przy zdrowych zmysłach nie sądził, że pani Bott już minęła złość za całą tę odsiadkę? No właśnie.
- Gulasz wołowy z ryżem, cześć. - uśmiechnął się szeroko, kiedy Titus wpadł do pomieszczenia. W tym momencie chyba trybiki w mózgu Matta zaczęły działać i łączyć fakty, a do Bertiego dotarło, że widocznie alkohol zafundował mu małe zaćmienie pamięci. Jaka szkoda!
- Chyba sobie kpisz. - pokręcił głową. Minęło wiele lat od czasów, kiedy Bertie musiał chociażby udawać, że traktuje słowa kuzyna poważnie i zamierza się go słuchać. - Jasne, że idziemy, choćbyś próbował nas zakuć, nie odpuszczę czegoś takiego.
Gdzieś można skręcić kark? Młody Bott musi tam być!
- Spróbuj marudzić, a przypadkiem wpadnie mi ten temat jak mama znów ogłosi spęd. - dodał wcale nie tracąc dobrego humoru i Matt mógł mieć pewność, że to realna groźba. Nawet bardzo realna. A chyba nikt przy zdrowych zmysłach nie sądził, że pani Bott już minęła złość za całą tę odsiadkę? No właśnie.
Po prostu nie pamiętać sytuacji w których kostka pęka, wiem
Nie wyrzucę ST,
Chociaż bardzo chcę,
Mam nadzieję, że to wie MG.
Nie wyrzucę ST,
Chociaż bardzo chcę,
Mam nadzieję, że to wie MG.
Bertie Bott
Zawód : Pracownik w Urzędzie Patentów Absurdalnych, wlaściciel Cukierni Wszystkich Smaków
Wiek : 22
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Kawaler
Po co komu rozum, kiedy można mieć szczęście?
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
- Oooo, aż się zrobiłem głodny. - stwierdził kiwając łbem i sięgnął po talerz, żeby i sobie nałożyć. W ruderze czuł się jak w domu! Albo nawet jeszcze bardziej swobodnie bo tu nikt mu nie powie, żeby zdjął łokcie ze stołu albo nie mlaskał. Jak się już poczęstował potrawką to przysiadł przy stoliku obserwując Bottów - patrzył to na jednego to na drugiego, póki co nie mieszając się w dyskusję. Nie dziwił się Mattowi, że nie chce ich tam brać - to jak brać dwójkę młodszego rodzeństwa na jakąś supertajną, szaloną imprezę, ale tak jak i Bertie bardzo chciał wziąć udział w tym wyścigu. Jadł powoli, niespiesznie machając łyżką, a gdy z ust młodszego Botta padło ostatnie zdanie, Titus aż wydał z siebie przeciągłe uuuuu.
- Mocny argument. - stwierdził kiwnąwszy głową, a później wbił spojrzenie w Matta bo był ciekaw jego reakcji. Wolał żeby załatwili to między sobą... Chyba, że Matthew nie dałby się przekonać w żaden sposób, wtedy i Titus dorzuci swoje trzy grosze.
- Mocny argument. - stwierdził kiwnąwszy głową, a później wbił spojrzenie w Matta bo był ciekaw jego reakcji. Wolał żeby załatwili to między sobą... Chyba, że Matthew nie dałby się przekonać w żaden sposób, wtedy i Titus dorzuci swoje trzy grosze.
Every great wizard in history has started out as nothing more than what we are now, students.
If they can do it,
why not us?
If they can do it,
why not us?
Choćbym próbował zakuć, mówił...? Cóż, wydawało mi się, że mam dostatecznie spory zapas czasu by nie tylko próbować, a po prostu osiągnąć zamierzony cel. Na samą myśl, usta wyginały mi się w kpiącym półuśmiechu, a przynajmniej dopóki nie padło wspomnienie ciotki. Ciągle dzwoniło mi w uszach po jej wyjcu i już wcale nie miałem humoru do śmieszków. Z niezadowoleniem przesztyletowałem wzrokiem Titusa bo nie byłem z sortu tych ludzi, którzy mieli cierpliwość do cheerleaderek. Wcale dobrze nie znosiłem też demonstracji brania mnie pod włos, a ta się niewątpliwie w tym momencie odbywała.
- Dobra, niech będzie. Tylko potem nie mów, że cie nie ostrzegałem, że coś może ci...wam się strzaskać lub urwać. To nie jest niewinna zabawa, a ja nie zamierzam was niańczyć - rzuciłem sucho będąc wyraźnie niezadowolony z obrotu sprawy - I daj mu jakieś ciuchy, te które ma za bardzo go wyróżniają - naturalnie miałem na myśli to, że były za schludne i dobrze świadczyły o właścicielu, a raczej o jego portfelu. To nie było pożądane.
- Dobra, niech będzie. Tylko potem nie mów, że cie nie ostrzegałem, że coś może ci...wam się strzaskać lub urwać. To nie jest niewinna zabawa, a ja nie zamierzam was niańczyć - rzuciłem sucho będąc wyraźnie niezadowolony z obrotu sprawy - I daj mu jakieś ciuchy, te które ma za bardzo go wyróżniają - naturalnie miałem na myśli to, że były za schludne i dobrze świadczyły o właścicielu, a raczej o jego portfelu. To nie było pożądane.
I'll survive
somehow i always do
somehow i always do
- A my nie potrzebujemy niańczenia. Spokojnie. - wzruszył ramionami patrząc na kuzyna. No dobra, może nie był najdojrzalszym typem pod słońcem ale nie przesadzajmy, da sobie radę! Titus tak samo. Spojrzał na przyjaciela i skinął mu na schody, bo i Matt miał rację, te ciuchy trzeba zmienić. I co z tego, że Ollivander jest raczej drobny i, że w ciuchach Bertiego będzie wyglądał jak w spadku po starszym bracie?
Skończył jedzenie, odłożył miskę i ruszył na dół szukać mu czegoś sensownego, aby niebawem razem z Mattem wyruszyć na wyścig.
zt x 3
Skończył jedzenie, odłożył miskę i ruszył na dół szukać mu czegoś sensownego, aby niebawem razem z Mattem wyruszyć na wyścig.
zt x 3
Po prostu nie pamiętać sytuacji w których kostka pęka, wiem
Nie wyrzucę ST,
Chociaż bardzo chcę,
Mam nadzieję, że to wie MG.
Nie wyrzucę ST,
Chociaż bardzo chcę,
Mam nadzieję, że to wie MG.
Bertie Bott
Zawód : Pracownik w Urzędzie Patentów Absurdalnych, wlaściciel Cukierni Wszystkich Smaków
Wiek : 22
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Kawaler
Po co komu rozum, kiedy można mieć szczęście?
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
|20 kwietnia, chyba późno w nocy
Przez ostatnie kilka dni spotykało ją coraz więcej dziwnych rzeczy - od cudacznej taktyki obronnej w pubie, po spotkanie pieprzonego smoka w rezerwacie a w końcu znowu została poinformowana, że musi uwarzyć wesołą truciznę. To znaczy, nie musiała, ale nie planowała zostać otruta własnym eliksirem za niechęć wobec dalszej współpracy uznając, że jeszcze chyba chce sobie pożyć. Wszystkie wydarzenia nakładały się na siebie a ona zapomniała całkowicie o swoim postanowieniu, po raz kolejny w tym miesiącu zahaczając o jeden z pobliskich pubów. I o ile miała mocną głowę, nie upijała się prawie nigdy, tak dzisiaj w jakiś magiczny sposób jej to nie wyszło. Nie była nawet pewna ile wypiła, poza tym, że "dużo", o powrocie do mieszkania nie wspominając. Resztką zdrowego rozsądku zagłuszonego rdzawym alkoholem powstrzymała się od teleportacji, bo równie mocno ceniła sobie swoje kończyny.
Droga do nowego przytułku zajęła jej sporo czasu, kiedy w bardzo zabawowym humorze i chwiejnym krokiem próbowała nie potknąć się o własne stopy, ale cała szkoła przetrwania zaczęła się dopiero po przekroczeniu bramy. Ogródek nie został jeszcze doprowadzony do ładu i składu (chociaż zabierała się za to odkąd się pojawiła u Bottów), więc co rusz zahaczała o wystające z ziemi gałązki i przeklęte drzewko, które prawie odwinęło jej w porcelanową buźkę jedną z gałęzi. W środku wcale nie było prościej - jak wiadomo, kiedy człowiek chce zachowywać się jak najciszej to mu to nie wychodzi i tak też było w tym przypadku. Od ściany do ściany, trącając to szafeczkę, to przypadkowo tupiąc obcasami o krzywą podłogę... a gdy te obcasy chciała zdjąć, znajdując się w kuchni, poślizgnęła się i wywróciła prosto na plecy. Co lepsze, bolało, ale upodlona niemal do końca Roots zaczęła się śmiać - przy takiej ilości środka znieczulającego we krwi ewentualne siniaki odczuje dopiero po przebudzeniu się, łącznie z bolącą głową i szramą po spotkaniu z gałęzią. Tymczasem pozostało jej jedynie modlenie się, żeby w domu nikogo nie było lub żeby się nikt nie obudził. Chciała zgrywać dobrą współlokatorkę, którą w gruncie rzeczy była, ale niech rzuci kamieniem ten kto rzucać ma czym - wszyscy przecież kiedyś doprowadzili się do podobnego stanu.
Przez ostatnie kilka dni spotykało ją coraz więcej dziwnych rzeczy - od cudacznej taktyki obronnej w pubie, po spotkanie pieprzonego smoka w rezerwacie a w końcu znowu została poinformowana, że musi uwarzyć wesołą truciznę. To znaczy, nie musiała, ale nie planowała zostać otruta własnym eliksirem za niechęć wobec dalszej współpracy uznając, że jeszcze chyba chce sobie pożyć. Wszystkie wydarzenia nakładały się na siebie a ona zapomniała całkowicie o swoim postanowieniu, po raz kolejny w tym miesiącu zahaczając o jeden z pobliskich pubów. I o ile miała mocną głowę, nie upijała się prawie nigdy, tak dzisiaj w jakiś magiczny sposób jej to nie wyszło. Nie była nawet pewna ile wypiła, poza tym, że "dużo", o powrocie do mieszkania nie wspominając. Resztką zdrowego rozsądku zagłuszonego rdzawym alkoholem powstrzymała się od teleportacji, bo równie mocno ceniła sobie swoje kończyny.
Droga do nowego przytułku zajęła jej sporo czasu, kiedy w bardzo zabawowym humorze i chwiejnym krokiem próbowała nie potknąć się o własne stopy, ale cała szkoła przetrwania zaczęła się dopiero po przekroczeniu bramy. Ogródek nie został jeszcze doprowadzony do ładu i składu (chociaż zabierała się za to odkąd się pojawiła u Bottów), więc co rusz zahaczała o wystające z ziemi gałązki i przeklęte drzewko, które prawie odwinęło jej w porcelanową buźkę jedną z gałęzi. W środku wcale nie było prościej - jak wiadomo, kiedy człowiek chce zachowywać się jak najciszej to mu to nie wychodzi i tak też było w tym przypadku. Od ściany do ściany, trącając to szafeczkę, to przypadkowo tupiąc obcasami o krzywą podłogę... a gdy te obcasy chciała zdjąć, znajdując się w kuchni, poślizgnęła się i wywróciła prosto na plecy. Co lepsze, bolało, ale upodlona niemal do końca Roots zaczęła się śmiać - przy takiej ilości środka znieczulającego we krwi ewentualne siniaki odczuje dopiero po przebudzeniu się, łącznie z bolącą głową i szramą po spotkaniu z gałęzią. Tymczasem pozostało jej jedynie modlenie się, żeby w domu nikogo nie było lub żeby się nikt nie obudził. Chciała zgrywać dobrą współlokatorkę, którą w gruncie rzeczy była, ale niech rzuci kamieniem ten kto rzucać ma czym - wszyscy przecież kiedyś doprowadzili się do podobnego stanu.
Gość
Gość
Nie wiem, która konkretnie była godzina, lecz w momencie w którym przekręciłem się na bok i wyjrzałem przez okno było już ciemno. Cholera. Skrzywiłem się, by zaraz przetrzeć dłonią po zaspanej twarzy, na której ciągle się odbijało piętno knajpianego pochodu, którego koniec celebrowałem w Ruderze gdzieś koło południa. Nawet nie próbowałem się oszukiwać - usilnie starałem się zatrzeć granicę między dniem, a nocą by uciec od problemu, a raczej wydarzenia, które miało miejsce ledwie dwa dni temu. Szło mi to względnie postępowo co zawdzięczałem swojemu zapałowi i portfelowi w którym znajdowało się ciągle tych kilka galeonów za dużo. Gdy jedna z tych rzeczy mnie opuści, a ja zmuszony będę do bycia wypoczętym i trzeźwym to...cóż, na razie wolałem o tym nie myśleć.
Zsunąłem się więc leniwie z łóżka, otworzyłem okno by powietrza weszło bo cholera capiło jak w trumnie, wciągnąłem na siebie coś...świeższego. Osobiście bardzo mnie kusiło nie zawracanie sobie głowy taka pierdołą, lecz nie było ze mną aż tak źle by ryzykować konfrontację z Eilen mając na sobie jedynie zbroję z bielizny. Ciągle była na mnie cięta przez tą wannę. Hehe.
Półsennym krokiem, z nieco zabawną myślą sunąłem się więc do kuchni pragnąc późną nocą, na śniadanie, zjeść obiadu. Bertie na pewno coś tam musiał mieć przygotowanego. Nie byłby przecież sobą, gdyby nie nagotował czegoś jak dla armii lub nie przyrządził kilku dań na kilka czarnych godzin. Ale może najpierw...coś do picia? Ciągle miałem w ustach posmak tego kopiącego syfu z Wiwerny.
Mlasnąłem kilkukrotnie, chcąc się go pozbyć, gdy nagle...
- CO DO... - ...KURWY NĘDZY. Pod stopą wyczułem coś co podłogą zdecydowanie nie było. Coś...ciepłego, żywego... Serce mi stanęło w piersi, a w głowie rozpaliła się myśl - gdzie ja o tej porze dostanę żywą wycieraczkę podobną do Rogera?! Albo...nie mówcie mi, że Eilen przytaszczyła już to swoje bydle z Hogwartu...Nie wiedziałem co było gorsze. Spiąłem się więc by mimo wszystko wybrnąć jakoś z tej sytuacji co nie mogło się nie skończyć tak, jak się skończyło - co prawda udało mi się względnie oszczędzić przeszkodę, lecz sam poleciałem przed siebie, na podłogę. Jeszcze w trakcie próbowałem się ratować próbami podparcia się lub złapania kawałka jakiejś szafki, blatu...bezskutecznie. Ostatni raz schodzę do kuchni na czuja. OSTATNI.
Zsunąłem się więc leniwie z łóżka, otworzyłem okno by powietrza weszło bo cholera capiło jak w trumnie, wciągnąłem na siebie coś...świeższego. Osobiście bardzo mnie kusiło nie zawracanie sobie głowy taka pierdołą, lecz nie było ze mną aż tak źle by ryzykować konfrontację z Eilen mając na sobie jedynie zbroję z bielizny. Ciągle była na mnie cięta przez tą wannę. Hehe.
Półsennym krokiem, z nieco zabawną myślą sunąłem się więc do kuchni pragnąc późną nocą, na śniadanie, zjeść obiadu. Bertie na pewno coś tam musiał mieć przygotowanego. Nie byłby przecież sobą, gdyby nie nagotował czegoś jak dla armii lub nie przyrządził kilku dań na kilka czarnych godzin. Ale może najpierw...coś do picia? Ciągle miałem w ustach posmak tego kopiącego syfu z Wiwerny.
Mlasnąłem kilkukrotnie, chcąc się go pozbyć, gdy nagle...
- CO DO... - ...KURWY NĘDZY. Pod stopą wyczułem coś co podłogą zdecydowanie nie było. Coś...ciepłego, żywego... Serce mi stanęło w piersi, a w głowie rozpaliła się myśl - gdzie ja o tej porze dostanę żywą wycieraczkę podobną do Rogera?! Albo...nie mówcie mi, że Eilen przytaszczyła już to swoje bydle z Hogwartu...Nie wiedziałem co było gorsze. Spiąłem się więc by mimo wszystko wybrnąć jakoś z tej sytuacji co nie mogło się nie skończyć tak, jak się skończyło - co prawda udało mi się względnie oszczędzić przeszkodę, lecz sam poleciałem przed siebie, na podłogę. Jeszcze w trakcie próbowałem się ratować próbami podparcia się lub złapania kawałka jakiejś szafki, blatu...bezskutecznie. Ostatni raz schodzę do kuchni na czuja. OSTATNI.
I'll survive
somehow i always do
somehow i always do
Kuchnia
Szybka odpowiedź