Kuchnia
AutorWiadomość
First topic message reminder :
Kuchnia
Do w miarę stałego umeblowania tego wnętrza należą flakoniki, garnki, stół, kredens, zlewozmywak, cała masa patelni i tym podobbnych rzeczy oraz Bertie. Kuchnia w Ruderze jest bardzo przytulnym i ciepłym miejscem w którym jest wszystko, czego trzeba do zrobienia pysznego posiłku. Bardzo często z resztą na stole stoi jakieś ciasto, albo na kuchence garnek zupy, którym goście, czy domownicy mogą się częstować.
Po prostu nie pamiętać sytuacji w których kostka pęka, wiem
Nie wyrzucę ST,
Chociaż bardzo chcę,
Mam nadzieję, że to wie MG.
Nie wyrzucę ST,
Chociaż bardzo chcę,
Mam nadzieję, że to wie MG.
Ostatnio zmieniony przez Bertie Bott dnia 13.11.16 0:10, w całości zmieniany 1 raz
Bertie Bott
Zawód : Pracownik w Urzędzie Patentów Absurdalnych, wlaściciel Cukierni Wszystkich Smaków
Wiek : 22
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Kawaler
Po co komu rozum, kiedy można mieć szczęście?
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
Zerknął na szalenie wysokiego towarzysza kucającego nad jego królikiem, który na moment znieruchomiał najpewniej rozważając próbę ucieczki. Roger był jednak szalonym ryzykantem, dodatkowo królikiem kanapowym i potwornie odważną bestią gotową ryzykować porwanie i przerobienie na pasztet, jeśli miał się dorobić odrobiny głaskania, lub (olaboga!) dostać marchewkę. Teraz nawet wzięto go na ręce, a ten szalony królik uwielbiał patrzeć na świat z wysoka. Poruszył uszami, układając łapki na piersi trzymającego go Selwyna i zaczął rozglądać się dookoła.
Warto też przetestować, czy nosiciel nie jest ubrany w coś jadalnego. Zawsze warto testować jadalność rzeczy, skoro marchewki leżą na ziemi, a są jadalne - a łóżko też stoi na ziemi, rozumowanie królika jest chyba dość oczywiste. A ludzie to już w ogóle stoją na ziemi!
- Osobiście uważam, że generalnie zwierzęta rządzą światem, a my stanowimy jedynie ich bardzo liczną służbę. Gdzieś tu powinien biegać puszek jednej z lokatorek i wierz lub nie, ale to dopiero wredna bestia. - uśmiechnął się pod nosem, rozglądając się przy tym, czy przypadkiem małe, urocze zwierzątko nie czai się gdzieś w okolicy. Był absolutnie pewien, że ostatnim razem zrzuciło na niego patelnię całkowicie i w pełni celowo. Tylko dlaczego ono go nie lubi?
Uśmiechnął się pod nosem widząc, że terapia osładzająca nerwy działa perfekcyjnie. Tak już jest, niedobór cukru we krwi sprawia, że ludzie stają się zgrzybiali, nerwowi, mniej doceniają piękno świata. A tu obok właśnie widać, jaką ulgę przynosi uzupełnienie owego niedoboru, a jak.
- Dzieciom wyjaśniam, że chodzi przede wszystkim o pozytywne emocje, ty jesteś na to za stary i i tak pewnie nie uwierzysz. - stwierdził, zerkając na Selwyna tylko na chwilę. - A jeśli uwierzysz, nauczę cię piec, bo w tym tkwi dar i sekret którego nie można niedoceniać.
Zakończył swoją wypowiedź, choć spodziewał się, że jego rozmówca jest zbyt przyziemny, by potraktować go poważnie. Ech, ciężki los porządnego cukiernika, marzyciela, tak to już jest.
Bardzo lubił patrzeć, jak szlachta zachowywała się niezbyt szlachecko, bawiło go to nawet, choć po części przywykł. Przyjaźnił się w końcu z młodym Ollivanderem, który nigdy przy nim nie szalał z nadmiarem dworskiej etykiety.
Na szczęście.
- Szkoda w takim razie, że wyjechałeś. Mógłbyś dołączyć do konkursu jaki mieliśmy z Titusem, zanim nie połączyliśmy sił. Komu uda się lepiej, bo jak wiemy, nie w ilości tkwi siła. - stwierdził, z uśmiechem na twarzy krojąc kolejne warzywo i uznając, że wystarczy, bo przecież tu o mięso głównie chodzi. - Czasem myślę, że te sztywne zasady w jakich się wychowujecie, w niektórych wypadkach muszą skutkować czymś... szczególnym.
Dodał po chwili, bo tak właśnie myślał o Titusie. Tylko jak w takim razie tłumaczyć jego samego? Nie był wychowywany sztywno, raczej po prostu miał to w naturze, która nie była niczym krępowana. A może za rok zaproszą Alexandra do Nocy Błaznów?
Choć ewidentnie coś się w nim zmieniło, skoro lata temu miał podobną chociaż naturę, może jednak przydałoby mu się do niej dogrzebać. Jeśli będzie chciał rzecz jasna.
- Niuchacza? - udał zdziwienie, acz w ewidentnie teatralny sposób, słuchając dalej wywodu Alexandra. Odetchnął. - Zdajesz sobie sprawę, że gdy bawiłeś się krzesłem nauczycielki, mogło ci się nie udać i mogłeś doprowadzić do wypadku? - spytał spokojnie, z lekkim rozbawieniem. Oczywistą odpowiedzią wydawało mu się ja z tego wyrosłem, jednak skoro Lex zaczął od tego, że rozumie zabawę, niechaj widzi, że ona nigdy w pełni bezpieczna nie będzie nawet, jeśli wypadki nie zdarzają się często. Bottowi się na szczęście żaden poważny nie trafił, a te małe nie raz wiązały się z małą przygodą. - Nie mówię tego, żeby cię napadać, absolutnie. - dodał tym samym pokojowym tonem co do tej pory, a uśmiech z jego twarzy wcale nie znikał. - Chodzi mi tylko o to, że podobnie jak zapewne ty wiem, że cokolwiek robimy, może to ze sobą nieść przykre konsekwencje, nie mam tu na myśli tylko żartów i to nie oznacza, że przestajemy robić cokolwiek, tylko że zabezpieczamy się przed konsekwencjami. Jak i twój pokój został zamknięty w taki sposób, by nikt z zewnątrz go nie otworzył i by na pewno nie zrobiło tego zwierzę, właśnie po to, żeby twój dobytek był bezpieczny. Uwierz, bardzo żałuję, że wiązało się to z tym, że nie mogliśmy obserwować polowania na niuchacza. - był szczery, całkowicie szczery jak niemal zawsze w swoim życiu. Zabezpieczyli pokój Lexa jak tylko się da, więc nie bał się o jego dobytek, myślał o tym kiedy było trzeba. - Jak zapewne wiesz, te zwierzęta nie do końca zjadają rzeczy jakie ukradną, można je bez wielkiego problemu odzyskać. Moim celem nigdy nie jest zrobienie komukolwiek krzywdy czy przykrości.
Zerknął na pierścień Alexa a potem na samego króliczka w jego dłoniach.
- Nie myśl, że nie traktuję tego poważnie. Ale właśnie dlatego zadbałem, by zwierz nie mógł uciec. - wrócił do krojenia królika, który mu pozostał. Nie lubił rozmawiać o poważnych sprawach, szczególnie o takich od których wiele zależało. Nie lubił też się tłumaczyć, choć Alexander wyraźnie tego oczekiwał, Bott zamierzał poprzestać na tym, co powiedział: żart był bezpieczny, razem z Titusem o to zadbali. I nadal żałował, że nie mógł oglądać polowania na cholernie sprytne zwierzę. Jeśli jeszcze nie wydobył z niego swoich własności, powinien się udać do weterynarza, czy magizoologa, który mu z tym pomorze, na pewno jednak mu się uda. - Myślałeś już nad imieniem? Dopiero rozmawialiśmy o tym, że króliki są charakterne, nie wątpię, że z niuchaczem także dasz radę się dogadać. Dziewczynka w sklepie w którym go kupowałem wydawała się nim wprost zauroczona. Trudno się dziwić, ma urok spryciarza.
Wrócił do typowego wesołego tonu, machnął różdżką, by woda w kociołku zagotowała, kolejnym machnięciem wskazał muffina, który wleciał w usta Alexandra, gdy ten je tylko otworzył. Małe napomknienie, najpierw się rozwesel, potem mów!
Warto też przetestować, czy nosiciel nie jest ubrany w coś jadalnego. Zawsze warto testować jadalność rzeczy, skoro marchewki leżą na ziemi, a są jadalne - a łóżko też stoi na ziemi, rozumowanie królika jest chyba dość oczywiste. A ludzie to już w ogóle stoją na ziemi!
- Osobiście uważam, że generalnie zwierzęta rządzą światem, a my stanowimy jedynie ich bardzo liczną służbę. Gdzieś tu powinien biegać puszek jednej z lokatorek i wierz lub nie, ale to dopiero wredna bestia. - uśmiechnął się pod nosem, rozglądając się przy tym, czy przypadkiem małe, urocze zwierzątko nie czai się gdzieś w okolicy. Był absolutnie pewien, że ostatnim razem zrzuciło na niego patelnię całkowicie i w pełni celowo. Tylko dlaczego ono go nie lubi?
Uśmiechnął się pod nosem widząc, że terapia osładzająca nerwy działa perfekcyjnie. Tak już jest, niedobór cukru we krwi sprawia, że ludzie stają się zgrzybiali, nerwowi, mniej doceniają piękno świata. A tu obok właśnie widać, jaką ulgę przynosi uzupełnienie owego niedoboru, a jak.
- Dzieciom wyjaśniam, że chodzi przede wszystkim o pozytywne emocje, ty jesteś na to za stary i i tak pewnie nie uwierzysz. - stwierdził, zerkając na Selwyna tylko na chwilę. - A jeśli uwierzysz, nauczę cię piec, bo w tym tkwi dar i sekret którego nie można niedoceniać.
Zakończył swoją wypowiedź, choć spodziewał się, że jego rozmówca jest zbyt przyziemny, by potraktować go poważnie. Ech, ciężki los porządnego cukiernika, marzyciela, tak to już jest.
Bardzo lubił patrzeć, jak szlachta zachowywała się niezbyt szlachecko, bawiło go to nawet, choć po części przywykł. Przyjaźnił się w końcu z młodym Ollivanderem, który nigdy przy nim nie szalał z nadmiarem dworskiej etykiety.
Na szczęście.
- Szkoda w takim razie, że wyjechałeś. Mógłbyś dołączyć do konkursu jaki mieliśmy z Titusem, zanim nie połączyliśmy sił. Komu uda się lepiej, bo jak wiemy, nie w ilości tkwi siła. - stwierdził, z uśmiechem na twarzy krojąc kolejne warzywo i uznając, że wystarczy, bo przecież tu o mięso głównie chodzi. - Czasem myślę, że te sztywne zasady w jakich się wychowujecie, w niektórych wypadkach muszą skutkować czymś... szczególnym.
Dodał po chwili, bo tak właśnie myślał o Titusie. Tylko jak w takim razie tłumaczyć jego samego? Nie był wychowywany sztywno, raczej po prostu miał to w naturze, która nie była niczym krępowana. A może za rok zaproszą Alexandra do Nocy Błaznów?
Choć ewidentnie coś się w nim zmieniło, skoro lata temu miał podobną chociaż naturę, może jednak przydałoby mu się do niej dogrzebać. Jeśli będzie chciał rzecz jasna.
- Niuchacza? - udał zdziwienie, acz w ewidentnie teatralny sposób, słuchając dalej wywodu Alexandra. Odetchnął. - Zdajesz sobie sprawę, że gdy bawiłeś się krzesłem nauczycielki, mogło ci się nie udać i mogłeś doprowadzić do wypadku? - spytał spokojnie, z lekkim rozbawieniem. Oczywistą odpowiedzią wydawało mu się ja z tego wyrosłem, jednak skoro Lex zaczął od tego, że rozumie zabawę, niechaj widzi, że ona nigdy w pełni bezpieczna nie będzie nawet, jeśli wypadki nie zdarzają się często. Bottowi się na szczęście żaden poważny nie trafił, a te małe nie raz wiązały się z małą przygodą. - Nie mówię tego, żeby cię napadać, absolutnie. - dodał tym samym pokojowym tonem co do tej pory, a uśmiech z jego twarzy wcale nie znikał. - Chodzi mi tylko o to, że podobnie jak zapewne ty wiem, że cokolwiek robimy, może to ze sobą nieść przykre konsekwencje, nie mam tu na myśli tylko żartów i to nie oznacza, że przestajemy robić cokolwiek, tylko że zabezpieczamy się przed konsekwencjami. Jak i twój pokój został zamknięty w taki sposób, by nikt z zewnątrz go nie otworzył i by na pewno nie zrobiło tego zwierzę, właśnie po to, żeby twój dobytek był bezpieczny. Uwierz, bardzo żałuję, że wiązało się to z tym, że nie mogliśmy obserwować polowania na niuchacza. - był szczery, całkowicie szczery jak niemal zawsze w swoim życiu. Zabezpieczyli pokój Lexa jak tylko się da, więc nie bał się o jego dobytek, myślał o tym kiedy było trzeba. - Jak zapewne wiesz, te zwierzęta nie do końca zjadają rzeczy jakie ukradną, można je bez wielkiego problemu odzyskać. Moim celem nigdy nie jest zrobienie komukolwiek krzywdy czy przykrości.
Zerknął na pierścień Alexa a potem na samego króliczka w jego dłoniach.
- Nie myśl, że nie traktuję tego poważnie. Ale właśnie dlatego zadbałem, by zwierz nie mógł uciec. - wrócił do krojenia królika, który mu pozostał. Nie lubił rozmawiać o poważnych sprawach, szczególnie o takich od których wiele zależało. Nie lubił też się tłumaczyć, choć Alexander wyraźnie tego oczekiwał, Bott zamierzał poprzestać na tym, co powiedział: żart był bezpieczny, razem z Titusem o to zadbali. I nadal żałował, że nie mógł oglądać polowania na cholernie sprytne zwierzę. Jeśli jeszcze nie wydobył z niego swoich własności, powinien się udać do weterynarza, czy magizoologa, który mu z tym pomorze, na pewno jednak mu się uda. - Myślałeś już nad imieniem? Dopiero rozmawialiśmy o tym, że króliki są charakterne, nie wątpię, że z niuchaczem także dasz radę się dogadać. Dziewczynka w sklepie w którym go kupowałem wydawała się nim wprost zauroczona. Trudno się dziwić, ma urok spryciarza.
Wrócił do typowego wesołego tonu, machnął różdżką, by woda w kociołku zagotowała, kolejnym machnięciem wskazał muffina, który wleciał w usta Alexandra, gdy ten je tylko otworzył. Małe napomknienie, najpierw się rozwesel, potem mów!
Po prostu nie pamiętać sytuacji w których kostka pęka, wiem
Nie wyrzucę ST,
Chociaż bardzo chcę,
Mam nadzieję, że to wie MG.
Nie wyrzucę ST,
Chociaż bardzo chcę,
Mam nadzieję, że to wie MG.
Bertie Bott
Zawód : Pracownik w Urzędzie Patentów Absurdalnych, wlaściciel Cukierni Wszystkich Smaków
Wiek : 22
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Kawaler
Po co komu rozum, kiedy można mieć szczęście?
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
Rzucił Brtiemu na wpół zaciekawione, na wpół rozbawione spojrzenie, gdy mierzwił białe królicze futerko w okolicach ucha.
- Czyli mówisz, że puszek pigmejski wyrządził ci tak wielką krzywdę, byś zaczął uważać to urocze stworzenie za wredne? - zapytał, unosząc pytająco jedną brew, zaraz jednak przenosząc spojrzenie na zmyślne stworzenie w swoich ramionach. Przez ostatnie parę minut zdążył polubić małego rozrabiakę. Przemieścił się odrobinę i podkradł Bertiemu kolejny kawałek marchewki z deski, podsuwając go pod króliczy nos.
- Bardzo chętnie - chrup chrup - wysłucham twoich - chrup chrup - traumatycznych przeżyć związanych z rzeczonym nasieniem zła jakim jest puszek. Naprawdę, jeśli tylko poczujesz taką potrzebę nie wahaj się ani sekundy - zaoferował tonem niezwykle zatroskanym, jednak po tej delikatnej nucie obecnej w jego głosie można było domyślić się, że nie do końca wierzy w piekielność rzeczonego stworzonka. Słyszał co prawda, że puszki potrafią mieć charakterek, jednakże nigdy nie uwierzyłby w to aż w takim stopniu, żeby posądzić któregoś z nich o bycie wrednym. Puszki były przecież urocze, słodkie i kochane, typowy towarzysz typowej szlachcianeczki do lat dwunastu. Co nie?
Selwyn wrócił na swoje miejsce na krawędzi stołu, przemieszczając Rogera Bardziej na ramię. Zwierz począł bowiem z lekka się wiercić, znudzony siedzeniem zaledwie na wysokości piersi Selwyna. - Pozytywne emocje... - powtórzył po Botcie, zamyślając się. - Powiedzmy, że wierzę w emocje i ich moc. Swoje widziałem w szpitalu i zdecydowanie coś jest w tej całej wróżbiarskiej mowie o aurze - odparł, jednocześnie wykonując niewielkie kółko głową. W kuchni poniósł się krótki dźwięk strzykającego karku na który królik lekko się nastroszył. Selwyn jednak szybko go ugłaskał, jednocześnie zastanawiając się nad tym, czy da się wyczuć aurę drugiej osoby przy pomocy legilimencji. Dało się w sumie wyczuć jak kłamie, to dlaczego by nie robić tego samego z emocjami? Alexander musnął palcami swoją różdżkę i delikatnie ją obrócił, w myślach inkantując: Legilimens. Poczuł, jak macka jego świadomości wypełza w kierunku Bertiego i delikatnie zbliża się do jestestwa Botta. Cofnął się momentalnie, gdy tylko wyczuł emocje wręcz promieniujące z cukiernika. Tak, Bertie Bott na pewno był czarodziejem o dobrej, ciepłej, pozytywnej aurze.
- Trochę żałuję, muszę przyznać. Obaj również jesteście rocznik trzydziesty piąty? - zapytał, chcąc się upewnić, bowiem takie informacje w tej chwili nie były mu znane. Strzelał tylko, ale szacując to różnica wieku nie mogła być między nimi zbyt wielka. Merlinie, na pewno nie była, a Selwyn już czuł się przynajmniej dekadę starszy. Zaczynam zmieniać się w Weasleya, pomyślał z przerażeniem, odnosząc się do Garretta. Ciężko było jednakże nie upodabniać się trochę do aurora, kiedy ich cele były takie same, a okoliczności wcale nie przedstawiały się sprzyjająco. To wchodziło w człowieka nie wiadomo kiedy i nie wiadomo jak - po prostu, nagle było obecne i nie zamierzało nigdzie odejść. - Co masz na myśli mówiąc "szczególnym"? - zmarszczył czoło i na chwilę zaprzestał głaskania królika, na co ten szybko zareagował, znów znęcając się nad kołnierzykiem koszuli. Przez myśl przemknęło mu tylko, że Solene na pewno nie będzie zadowolona z faktu, że jej ciężka praca staje się pożywieniem dla jakichś małych szkodników, nie ważne jak urocze by nie były. Następne słowa drugiego Zakonnika przyjął w ciszy, uważnie go wysłuchując. Nie odezwał się ani razu, nie odpowiedział na żadne z postawionych pytań. A gdy już zdecydował się otworzyć usta został zapchany muffinem.
- Hemfsze sie! - wymruczał, a zabrzmiało to niepokojąco podobnie do słów "zemszczę się". Jednak nie brzmiało to groźnie, ponieważ Alexander walczył ze śmiechem, muffiną i królikiem, który zaczął ewidentnie dawać znać, że chce się znaleźć na podłodze. Lex parskając okruszkami i prawie zaczynając się dusić ześlizgnął się z krawędzi stołu i opadł swoim szlachetnym zakończeniem pleców na podłogę, odstawiając na nią królika i uważając - mimo dramatycznej sytuacji - aby nie stała mu się krzywda. Zaczął kaszleć i uderzać się raz po raz pięścią w klatkę piersiową aż w końcu poczuł, jak wyjątkowo duży kawałek wypieku wylatuje z zachyłka gruszkowatego w jego gardle i trafia w swoje miejsce - do przełyku. Selwyn posiedział jeszcze chwilę na podłodze łapiąc oddech i ocierając łzy, które wyciekły mu z kącików oczu w czasie całej tej scenki. - Momencik - wykrztusił, wciąż się śmiejąc. W końcu jednak się opanował i wstał, obracając w dłoni sprawczynię tej całej komedii - zabójczą babeczkę. Takie przecież zawsze sprawiały, że mężczyźni lądowali twardo na ziemi.
- Primo, zaczarowałem podłogę zaklęciem zmiękczającym, a jako że transmutacji uczył mnie nie kto inny jak nasz poczciwy Hereward Bartius to możesz mieć pewność, że zabezpieczyłem się przed nieszczęśliwym wypadkiem - zaczął, unosząc ostrzegawczo palec wskazujący ku górze, by Bert mu nie przerywał. - Secundo: nie wiem czy zatrzymam tego szkodnika, wiem za to że moja kuzynka zajmuje się magicznymi stworzeniami i na pewno odzyskam wszystko to, co ten urwipołeć wchłonął, bez obaw. Jednak nie to jest głównym powodem, dla którego tutaj przychodzę - rzekł, odkładając nadgryzioną muffinkę na blat stołu i zaplatając ręce na piersi. Twarz miał trochę marsową, a z lekka zmartwioną, a ponadto odrobinę zabarwioną smutkiem. - Bertie, mówię to jako osoba ci życzliwa. Może i jestem trochę zgorzkniały, ale codzienne oglądanie śmierci w pracy robi różne rzeczy z człowiekiem - nie wiem. Wiem jednak, że planowanie Nocy Błaznów w czasie spotkania Zakonu, niezwykle ważnego spotkania, spotkania na którym mówimy o śmierci... rozumiesz chyba. Włamywałem się do Tower zeszłej jesieni razem z kilkoma innymi Zakonnikami. Straciliśmy na tej misji nie jednego przyjaciela, a trójkę. Każdemu przydaje się od czasu do czasu odrobina oderwania, jednak nie w takich sytuacjach. To było nieodpowiednie, Bertie. Nie chciałbym żebyś się obraził, mam nadzieję iż tak się nie stanie, jednak na przyszłość miej baczenie na to, że są różne momenty w życiu i nie każdy jest odpowiedni na planowanie primaaprilisowych żartów - zakończył i westchnął po swoim monologu, ponownie opadając na krawędź stołu. Złapał w dłoń porzuconą wcześniej muffinę i wgryzł się w nią, wyczekujące spojrzenie srebrzystoniebieskich oczu kierując na stojącego przed nim mężczyznę.
- Czyli mówisz, że puszek pigmejski wyrządził ci tak wielką krzywdę, byś zaczął uważać to urocze stworzenie za wredne? - zapytał, unosząc pytająco jedną brew, zaraz jednak przenosząc spojrzenie na zmyślne stworzenie w swoich ramionach. Przez ostatnie parę minut zdążył polubić małego rozrabiakę. Przemieścił się odrobinę i podkradł Bertiemu kolejny kawałek marchewki z deski, podsuwając go pod króliczy nos.
- Bardzo chętnie - chrup chrup - wysłucham twoich - chrup chrup - traumatycznych przeżyć związanych z rzeczonym nasieniem zła jakim jest puszek. Naprawdę, jeśli tylko poczujesz taką potrzebę nie wahaj się ani sekundy - zaoferował tonem niezwykle zatroskanym, jednak po tej delikatnej nucie obecnej w jego głosie można było domyślić się, że nie do końca wierzy w piekielność rzeczonego stworzonka. Słyszał co prawda, że puszki potrafią mieć charakterek, jednakże nigdy nie uwierzyłby w to aż w takim stopniu, żeby posądzić któregoś z nich o bycie wrednym. Puszki były przecież urocze, słodkie i kochane, typowy towarzysz typowej szlachcianeczki do lat dwunastu. Co nie?
Selwyn wrócił na swoje miejsce na krawędzi stołu, przemieszczając Rogera Bardziej na ramię. Zwierz począł bowiem z lekka się wiercić, znudzony siedzeniem zaledwie na wysokości piersi Selwyna. - Pozytywne emocje... - powtórzył po Botcie, zamyślając się. - Powiedzmy, że wierzę w emocje i ich moc. Swoje widziałem w szpitalu i zdecydowanie coś jest w tej całej wróżbiarskiej mowie o aurze - odparł, jednocześnie wykonując niewielkie kółko głową. W kuchni poniósł się krótki dźwięk strzykającego karku na który królik lekko się nastroszył. Selwyn jednak szybko go ugłaskał, jednocześnie zastanawiając się nad tym, czy da się wyczuć aurę drugiej osoby przy pomocy legilimencji. Dało się w sumie wyczuć jak kłamie, to dlaczego by nie robić tego samego z emocjami? Alexander musnął palcami swoją różdżkę i delikatnie ją obrócił, w myślach inkantując: Legilimens. Poczuł, jak macka jego świadomości wypełza w kierunku Bertiego i delikatnie zbliża się do jestestwa Botta. Cofnął się momentalnie, gdy tylko wyczuł emocje wręcz promieniujące z cukiernika. Tak, Bertie Bott na pewno był czarodziejem o dobrej, ciepłej, pozytywnej aurze.
- Trochę żałuję, muszę przyznać. Obaj również jesteście rocznik trzydziesty piąty? - zapytał, chcąc się upewnić, bowiem takie informacje w tej chwili nie były mu znane. Strzelał tylko, ale szacując to różnica wieku nie mogła być między nimi zbyt wielka. Merlinie, na pewno nie była, a Selwyn już czuł się przynajmniej dekadę starszy. Zaczynam zmieniać się w Weasleya, pomyślał z przerażeniem, odnosząc się do Garretta. Ciężko było jednakże nie upodabniać się trochę do aurora, kiedy ich cele były takie same, a okoliczności wcale nie przedstawiały się sprzyjająco. To wchodziło w człowieka nie wiadomo kiedy i nie wiadomo jak - po prostu, nagle było obecne i nie zamierzało nigdzie odejść. - Co masz na myśli mówiąc "szczególnym"? - zmarszczył czoło i na chwilę zaprzestał głaskania królika, na co ten szybko zareagował, znów znęcając się nad kołnierzykiem koszuli. Przez myśl przemknęło mu tylko, że Solene na pewno nie będzie zadowolona z faktu, że jej ciężka praca staje się pożywieniem dla jakichś małych szkodników, nie ważne jak urocze by nie były. Następne słowa drugiego Zakonnika przyjął w ciszy, uważnie go wysłuchując. Nie odezwał się ani razu, nie odpowiedział na żadne z postawionych pytań. A gdy już zdecydował się otworzyć usta został zapchany muffinem.
- Hemfsze sie! - wymruczał, a zabrzmiało to niepokojąco podobnie do słów "zemszczę się". Jednak nie brzmiało to groźnie, ponieważ Alexander walczył ze śmiechem, muffiną i królikiem, który zaczął ewidentnie dawać znać, że chce się znaleźć na podłodze. Lex parskając okruszkami i prawie zaczynając się dusić ześlizgnął się z krawędzi stołu i opadł swoim szlachetnym zakończeniem pleców na podłogę, odstawiając na nią królika i uważając - mimo dramatycznej sytuacji - aby nie stała mu się krzywda. Zaczął kaszleć i uderzać się raz po raz pięścią w klatkę piersiową aż w końcu poczuł, jak wyjątkowo duży kawałek wypieku wylatuje z zachyłka gruszkowatego w jego gardle i trafia w swoje miejsce - do przełyku. Selwyn posiedział jeszcze chwilę na podłodze łapiąc oddech i ocierając łzy, które wyciekły mu z kącików oczu w czasie całej tej scenki. - Momencik - wykrztusił, wciąż się śmiejąc. W końcu jednak się opanował i wstał, obracając w dłoni sprawczynię tej całej komedii - zabójczą babeczkę. Takie przecież zawsze sprawiały, że mężczyźni lądowali twardo na ziemi.
- Primo, zaczarowałem podłogę zaklęciem zmiękczającym, a jako że transmutacji uczył mnie nie kto inny jak nasz poczciwy Hereward Bartius to możesz mieć pewność, że zabezpieczyłem się przed nieszczęśliwym wypadkiem - zaczął, unosząc ostrzegawczo palec wskazujący ku górze, by Bert mu nie przerywał. - Secundo: nie wiem czy zatrzymam tego szkodnika, wiem za to że moja kuzynka zajmuje się magicznymi stworzeniami i na pewno odzyskam wszystko to, co ten urwipołeć wchłonął, bez obaw. Jednak nie to jest głównym powodem, dla którego tutaj przychodzę - rzekł, odkładając nadgryzioną muffinkę na blat stołu i zaplatając ręce na piersi. Twarz miał trochę marsową, a z lekka zmartwioną, a ponadto odrobinę zabarwioną smutkiem. - Bertie, mówię to jako osoba ci życzliwa. Może i jestem trochę zgorzkniały, ale codzienne oglądanie śmierci w pracy robi różne rzeczy z człowiekiem - nie wiem. Wiem jednak, że planowanie Nocy Błaznów w czasie spotkania Zakonu, niezwykle ważnego spotkania, spotkania na którym mówimy o śmierci... rozumiesz chyba. Włamywałem się do Tower zeszłej jesieni razem z kilkoma innymi Zakonnikami. Straciliśmy na tej misji nie jednego przyjaciela, a trójkę. Każdemu przydaje się od czasu do czasu odrobina oderwania, jednak nie w takich sytuacjach. To było nieodpowiednie, Bertie. Nie chciałbym żebyś się obraził, mam nadzieję iż tak się nie stanie, jednak na przyszłość miej baczenie na to, że są różne momenty w życiu i nie każdy jest odpowiedni na planowanie primaaprilisowych żartów - zakończył i westchnął po swoim monologu, ponownie opadając na krawędź stołu. Złapał w dłoń porzuconą wcześniej muffinę i wgryzł się w nią, wyczekujące spojrzenie srebrzystoniebieskich oczu kierując na stojącego przed nim mężczyznę.
Pokręcił lekko głową widząc rozbawienie i niedowierzanie na twarzy Alexandra. Nie uśmiechał się, choć widać było, że po części i jego bawi cała sytuacja, choć o zwierzątku mówił prawdę, całą prawdę i tylko prawdę.
- Nie słyszałeś o tym, że im coś jest mniejsze i słodsze, tym większego demona w sobie chowa? - uniósł lekko brew. - Spójrz na kobiety.
No dobrze, może to po prostu jego ciągnęło do temperamentnych pań w jakiś sposób, przynajmniej do tej pory - nie mógł tego ukryć - jednak miał wrażenie, że tak na prawdę małym demonem jest każda. Panują nad tym, uśmiechają się i są cudowne, jednak kiedy zachodzi potrzeba, wychodzi z nich moc z piekła rodem.
Dokładnie, jak z puszkami.
- Mieszka tutaj jakiś miesiąc. - zaznaczył, by podkreślić pracowitość małej, wrednej bestii. - A już od niego zdołałem oberwać patelnią i stracić ze trzy kubki kawy. Dużo tego, lubi siedzieć na szafkach, tylko jakimś sposobem tylko ja obrywam spadającymi z nich przedmiotami. A co najgorsze nie potrafię wypowiedzieć jego imienia ze złością. No sam spróbuj: Luluś.
Westchnął dramatycznie, rozkładając ręce w swojej bolesnej bezradności. Fakt faktem, próbował wiele razy, szczególnie kiedy gorąca kawa wylądowała na jego spodniach. Nic jednak z tego, samo brzmienie tego słowa od razu łagodzi charakter wszystkich miotanych przy okazji gróźb. I jak puchaty psychopata ma go potem traktować poważnie?
Ciężkie życie, ciężki los Botta, co poradzić? Nawet najbardziej słodkie z możliwych stworzeń może się na niego uwziąć.
Póki co jednak czując się względnie bezpiecznie, wrócił do krojenia warzyw. Robił to sprawnie i szybko, prawie przy tym nie patrząc na to, co robi, a jednocześnie jakimś sposobem wykonując czynność dokładnie i bez uszczerbków na swoim zdrowiu. O dziwo.
Słysząc, że Sewlyn nie zamierza wyśmiać jego dalszej paplaniny, uśmiechnął się pod nosem. Mało kto faktycznie rozumiał o co chodzi i, że nie jest to tylko gadanina głupca, który lubi mówić bzdury. Emocje pomagają w wielu rzeczach, nie tylko w gotowaniu, choć tutaj zdaniem Botta mają bardzo wiele do powiedzenia.
- Zapraszam na kurs pieczenia ciasteczek. - stwierdził więc zgodnie z wcześniejszą obietnicą. Nie sądził, by Alexander skorzystał, choć mówił całkowicie poważnie. To już jakiś początek, zrozumienie idei! Spojrzał znów na chłopaka i królika, który eksplorował akurat jego ramię zadowolony z otrzymywanej atencji i wysokości na jaką dzięki temu się dostał. Rety, czym tego człowieka karmili?
Tak czy inaczej nie wyczuł tego co robił Selwyn. Pewnie nie byłby zadowolony - legilimencja zawsze lekko go przerażała, nawet w rękach osób, które wiedziały, kiedy powinny z niej korzystać, a kiedy należy trzymać się pewnych barier. Mimo wszystko dziwiło go, że ktoś chce posiąść zdolność aż tak silnego wchodzenia w prywatność drugiej osoby. Niewątpliwie w czasach, jakie nadeszły, ta zdolność będzie bardzo przydatna, mimo to w Botcie wzbudzała swego rodzaju niechęć.
Być może nawet dość nieuzasadnioną jako, że prócz Zakonu nie posiadał on zbytnio sekretów, prowadząc żywot wyjątkowo otwartej na ludzi papli.
- Ja tak, Ollivander jest dwa lata młodszy. - przyznał. To pewne, Selwyn sprawiał wrażenie starszego, niż był, gdyby nie znać cyfr i nie widzieć wyglądu, zapewne możnaby uznać, że ma około trzydziestu lat. A Titus? Najmłodszy Zakonnik. Cóż, emocjonalnie chyba odpowiadał wiekiem Bottowi, który chciał się mimo wszystko bawić czasem jaki jest mu dany. Walczyć o niego, walczyć o swoich bliskich, skoro nastały czasy w których trzeba to robić, ale mimo to korzystać z życia.
- Tłamszą was szlacheckim wychowaniem, mam wrażenie, że w ten sposób łatwo wychodować chochlika osadzonego w pozorach szlachectwa. - wyjaśnił zaraz, wzruszając przy tym ramionami. Gar pożywienia został krojony, mięso już zaczynało pachnieć, przyjemny zapach gulaszu powoli unosił się w kuchni. Bott wrzucił ostatnie dodatki, znów poruszając różdżką, by kociołek nabrał odpowiedniej temperatury. - Lepiej byłoby w kominku, ale cholera wie, czy zaraz tu ktoś nie wejdzie...
Mruknął, marszcząc nos, kiedy rozważał tę opcję. Nie podpala się jednak wycieraczki w domu otwartym na gości, a takim właśnie była Rudera. Nie ustawia się też potrawki pod nogami gości, jeśli jest się głodnym, gulasz z dodatkiem buta nie smakuje już tak dobrze.
Niechaj więc zaklęcie działa samo - powinno wystarczyć!
W tym czasie Alexander musiał zająć się muffinem, a Bertie łapiąc swój kubek usiadł wreszcie na miejscu. Zerknął na Rogera znęcającego się nad częścią koszuli Selwyna, zanim ten się nie odezwał.
Nie próbował się wtrącać w jego wypowiedź, uśmiechając się przy tym nieznacznie na słowa o zabezpieczeniu podłogi. Lex po części potwierdzał tym jego słowa: kiedy robisz coś głupiego, staraj się przy tym myśleć. Jakkolwiek irracjonalnie by to nie brzmiało.
- Powinieneś go zatrzymać. - stwierdził po wysłuchaniu całej wypowiedzi Alexandra, zamierzając odpowiedzieć mu na wszystko po kolei. Nie reagował na smutek rozmówcy nadmiernie, jednak nie wydurniał się w tym momencie. - Myślę, że z czasem się z nim dogadasz.
Dodał jeszcze i mówił prawdę. Uwielbiał zwierzęta, jak już zostało wspomniane. Może ten urwis trochę rozerwie młodego Zakonnika?
- Nie miałem na celu obrazić kogokolwiek. Nie sądziłem, że ktokolwiek poza Titusem to usłyszy i przykro mi, że stało się inaczej. - powiedział mu całkiem poważnie, bo i rozumiał, o co chodzi. - Nie chcę też, żebyś myślał, że tego nie rozumiem. Nie widziałem na własne oczy śmierci, więc może faktycznie nie rozumiem do końca. - wiedział, jak to jest stracić kogoś bliskiego, jednak nie wiązał tego ze śmiercią, nadal odrzucał podobne myśli, więc nie chciał w tej rozmowie odnosić się do tego. - Raczej... - czuł, że się tłumaczy, a jednocześnie coś mu podpowiadało, że Selwyn na to tłumaczenie zasługuje. - Wiem, że wiele przeszliście. Możliwe, że trochę mnie to przeraża. - jak skrajnym idiotą musiałby być, żeby go nie przerażało? Starał się dobierać słowa. Nie chciał się nadmiernie uzewnętrzniać. Nie dlatego, że trzymał cokolwiek w sobie, raczej nie sądził by Alexander miał ochotę słuchać wywodu o jego życiu i osobowości. - Powiedzmy, że nigdy nie umiałem reagować na stresujące sytuacje w chwilach, kiedy nie można nic zrobić. Bezczynność mnie morduje. Jeśli nie mogę naprawić tego, co się dzieje, irytuje mnie to do granic i powiedzmy, że to swojego rodzaju sposób na odreagowanie.
Wzruszył w końcu ramionami. Co jeszcze mógł powiedzieć?
- Domyślam się, że czujesz coś podobnego, tylko potrafisz na to odpowiednio zareagować. - oh, nikt nienawidzi bezczynności, nie czuł się w tym wyjątkowy. Tylko że on kiedy czuł, że nic nie może zrobić, odciągał swoje myśli. Lubił wierzyć w to, że świat tak na prawdę jest dobrym miejscem, że ludzie są z natury dobrzy mimo, że często robią głupstwa i zawsze w końcu pojawi się możliwość na rozwiązanie problemu. Jakikolwiek by on nie był. - W każdym razie przepraszam.
Nie chciał nikogo urazić, a jednocześnie musiał zrozumieć resztę. Gdyby ktoś robił sobie przy nim głupie żarty w chwili, kiedy szukał siostry, pewnie skończyłoby się to źle.
Zaraz jednak zapach w kuchni wezbrał na intensywności, więc Bertie uniósł różdżkę, wskazując na kociołek.
- Swoją drogą gdyby moja babcia cię zobaczyła, uwiązałaby cię do krzesła i karmiła, zmieniając się jedynie na sen z babcią od strony ojca. - dodał, wracając do naturalnego sobie tonu, kolejnym ruchem różdżki wyjmując miski z szafek i układając je na stole. Cóż, po części przejął rodzinny nawyk karmienia całego świata, ale świat jak dotąd wcale na to nie narzeka! O nic nie pytając, wskazał na chochlę. Tę ostatnio wymieniał, bo poprzednia się popsuła i zaczęła rozlewać pożywienie. Ta pięknie nałożyła obu Zakonnikom po solidnej porcji potrawki z królika.
Roger całkowicie nieświadom tego, co właśnie się dzieje, poruszył jedynie swoimi dużymi, przyklapniętymi uszkami, przez chwilę smyrając noskiem szyję Alexandra.
- Nie słyszałeś o tym, że im coś jest mniejsze i słodsze, tym większego demona w sobie chowa? - uniósł lekko brew. - Spójrz na kobiety.
No dobrze, może to po prostu jego ciągnęło do temperamentnych pań w jakiś sposób, przynajmniej do tej pory - nie mógł tego ukryć - jednak miał wrażenie, że tak na prawdę małym demonem jest każda. Panują nad tym, uśmiechają się i są cudowne, jednak kiedy zachodzi potrzeba, wychodzi z nich moc z piekła rodem.
Dokładnie, jak z puszkami.
- Mieszka tutaj jakiś miesiąc. - zaznaczył, by podkreślić pracowitość małej, wrednej bestii. - A już od niego zdołałem oberwać patelnią i stracić ze trzy kubki kawy. Dużo tego, lubi siedzieć na szafkach, tylko jakimś sposobem tylko ja obrywam spadającymi z nich przedmiotami. A co najgorsze nie potrafię wypowiedzieć jego imienia ze złością. No sam spróbuj: Luluś.
Westchnął dramatycznie, rozkładając ręce w swojej bolesnej bezradności. Fakt faktem, próbował wiele razy, szczególnie kiedy gorąca kawa wylądowała na jego spodniach. Nic jednak z tego, samo brzmienie tego słowa od razu łagodzi charakter wszystkich miotanych przy okazji gróźb. I jak puchaty psychopata ma go potem traktować poważnie?
Ciężkie życie, ciężki los Botta, co poradzić? Nawet najbardziej słodkie z możliwych stworzeń może się na niego uwziąć.
Póki co jednak czując się względnie bezpiecznie, wrócił do krojenia warzyw. Robił to sprawnie i szybko, prawie przy tym nie patrząc na to, co robi, a jednocześnie jakimś sposobem wykonując czynność dokładnie i bez uszczerbków na swoim zdrowiu. O dziwo.
Słysząc, że Sewlyn nie zamierza wyśmiać jego dalszej paplaniny, uśmiechnął się pod nosem. Mało kto faktycznie rozumiał o co chodzi i, że nie jest to tylko gadanina głupca, który lubi mówić bzdury. Emocje pomagają w wielu rzeczach, nie tylko w gotowaniu, choć tutaj zdaniem Botta mają bardzo wiele do powiedzenia.
- Zapraszam na kurs pieczenia ciasteczek. - stwierdził więc zgodnie z wcześniejszą obietnicą. Nie sądził, by Alexander skorzystał, choć mówił całkowicie poważnie. To już jakiś początek, zrozumienie idei! Spojrzał znów na chłopaka i królika, który eksplorował akurat jego ramię zadowolony z otrzymywanej atencji i wysokości na jaką dzięki temu się dostał. Rety, czym tego człowieka karmili?
Tak czy inaczej nie wyczuł tego co robił Selwyn. Pewnie nie byłby zadowolony - legilimencja zawsze lekko go przerażała, nawet w rękach osób, które wiedziały, kiedy powinny z niej korzystać, a kiedy należy trzymać się pewnych barier. Mimo wszystko dziwiło go, że ktoś chce posiąść zdolność aż tak silnego wchodzenia w prywatność drugiej osoby. Niewątpliwie w czasach, jakie nadeszły, ta zdolność będzie bardzo przydatna, mimo to w Botcie wzbudzała swego rodzaju niechęć.
Być może nawet dość nieuzasadnioną jako, że prócz Zakonu nie posiadał on zbytnio sekretów, prowadząc żywot wyjątkowo otwartej na ludzi papli.
- Ja tak, Ollivander jest dwa lata młodszy. - przyznał. To pewne, Selwyn sprawiał wrażenie starszego, niż był, gdyby nie znać cyfr i nie widzieć wyglądu, zapewne możnaby uznać, że ma około trzydziestu lat. A Titus? Najmłodszy Zakonnik. Cóż, emocjonalnie chyba odpowiadał wiekiem Bottowi, który chciał się mimo wszystko bawić czasem jaki jest mu dany. Walczyć o niego, walczyć o swoich bliskich, skoro nastały czasy w których trzeba to robić, ale mimo to korzystać z życia.
- Tłamszą was szlacheckim wychowaniem, mam wrażenie, że w ten sposób łatwo wychodować chochlika osadzonego w pozorach szlachectwa. - wyjaśnił zaraz, wzruszając przy tym ramionami. Gar pożywienia został krojony, mięso już zaczynało pachnieć, przyjemny zapach gulaszu powoli unosił się w kuchni. Bott wrzucił ostatnie dodatki, znów poruszając różdżką, by kociołek nabrał odpowiedniej temperatury. - Lepiej byłoby w kominku, ale cholera wie, czy zaraz tu ktoś nie wejdzie...
Mruknął, marszcząc nos, kiedy rozważał tę opcję. Nie podpala się jednak wycieraczki w domu otwartym na gości, a takim właśnie była Rudera. Nie ustawia się też potrawki pod nogami gości, jeśli jest się głodnym, gulasz z dodatkiem buta nie smakuje już tak dobrze.
Niechaj więc zaklęcie działa samo - powinno wystarczyć!
W tym czasie Alexander musiał zająć się muffinem, a Bertie łapiąc swój kubek usiadł wreszcie na miejscu. Zerknął na Rogera znęcającego się nad częścią koszuli Selwyna, zanim ten się nie odezwał.
Nie próbował się wtrącać w jego wypowiedź, uśmiechając się przy tym nieznacznie na słowa o zabezpieczeniu podłogi. Lex po części potwierdzał tym jego słowa: kiedy robisz coś głupiego, staraj się przy tym myśleć. Jakkolwiek irracjonalnie by to nie brzmiało.
- Powinieneś go zatrzymać. - stwierdził po wysłuchaniu całej wypowiedzi Alexandra, zamierzając odpowiedzieć mu na wszystko po kolei. Nie reagował na smutek rozmówcy nadmiernie, jednak nie wydurniał się w tym momencie. - Myślę, że z czasem się z nim dogadasz.
Dodał jeszcze i mówił prawdę. Uwielbiał zwierzęta, jak już zostało wspomniane. Może ten urwis trochę rozerwie młodego Zakonnika?
- Nie miałem na celu obrazić kogokolwiek. Nie sądziłem, że ktokolwiek poza Titusem to usłyszy i przykro mi, że stało się inaczej. - powiedział mu całkiem poważnie, bo i rozumiał, o co chodzi. - Nie chcę też, żebyś myślał, że tego nie rozumiem. Nie widziałem na własne oczy śmierci, więc może faktycznie nie rozumiem do końca. - wiedział, jak to jest stracić kogoś bliskiego, jednak nie wiązał tego ze śmiercią, nadal odrzucał podobne myśli, więc nie chciał w tej rozmowie odnosić się do tego. - Raczej... - czuł, że się tłumaczy, a jednocześnie coś mu podpowiadało, że Selwyn na to tłumaczenie zasługuje. - Wiem, że wiele przeszliście. Możliwe, że trochę mnie to przeraża. - jak skrajnym idiotą musiałby być, żeby go nie przerażało? Starał się dobierać słowa. Nie chciał się nadmiernie uzewnętrzniać. Nie dlatego, że trzymał cokolwiek w sobie, raczej nie sądził by Alexander miał ochotę słuchać wywodu o jego życiu i osobowości. - Powiedzmy, że nigdy nie umiałem reagować na stresujące sytuacje w chwilach, kiedy nie można nic zrobić. Bezczynność mnie morduje. Jeśli nie mogę naprawić tego, co się dzieje, irytuje mnie to do granic i powiedzmy, że to swojego rodzaju sposób na odreagowanie.
Wzruszył w końcu ramionami. Co jeszcze mógł powiedzieć?
- Domyślam się, że czujesz coś podobnego, tylko potrafisz na to odpowiednio zareagować. - oh, nikt nienawidzi bezczynności, nie czuł się w tym wyjątkowy. Tylko że on kiedy czuł, że nic nie może zrobić, odciągał swoje myśli. Lubił wierzyć w to, że świat tak na prawdę jest dobrym miejscem, że ludzie są z natury dobrzy mimo, że często robią głupstwa i zawsze w końcu pojawi się możliwość na rozwiązanie problemu. Jakikolwiek by on nie był. - W każdym razie przepraszam.
Nie chciał nikogo urazić, a jednocześnie musiał zrozumieć resztę. Gdyby ktoś robił sobie przy nim głupie żarty w chwili, kiedy szukał siostry, pewnie skończyłoby się to źle.
Zaraz jednak zapach w kuchni wezbrał na intensywności, więc Bertie uniósł różdżkę, wskazując na kociołek.
- Swoją drogą gdyby moja babcia cię zobaczyła, uwiązałaby cię do krzesła i karmiła, zmieniając się jedynie na sen z babcią od strony ojca. - dodał, wracając do naturalnego sobie tonu, kolejnym ruchem różdżki wyjmując miski z szafek i układając je na stole. Cóż, po części przejął rodzinny nawyk karmienia całego świata, ale świat jak dotąd wcale na to nie narzeka! O nic nie pytając, wskazał na chochlę. Tę ostatnio wymieniał, bo poprzednia się popsuła i zaczęła rozlewać pożywienie. Ta pięknie nałożyła obu Zakonnikom po solidnej porcji potrawki z królika.
Roger całkowicie nieświadom tego, co właśnie się dzieje, poruszył jedynie swoimi dużymi, przyklapniętymi uszkami, przez chwilę smyrając noskiem szyję Alexandra.
Po prostu nie pamiętać sytuacji w których kostka pęka, wiem
Nie wyrzucę ST,
Chociaż bardzo chcę,
Mam nadzieję, że to wie MG.
Nie wyrzucę ST,
Chociaż bardzo chcę,
Mam nadzieję, że to wie MG.
Bertie Bott
Zawód : Pracownik w Urzędzie Patentów Absurdalnych, wlaściciel Cukierni Wszystkich Smaków
Wiek : 22
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Kawaler
Po co komu rozum, kiedy można mieć szczęście?
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
Alexander posłał Bottowi zimne niczym lód spojrzenie.
- Nawet nie zaczynaj mówić o kobietach - zagroził grobowym tonem, ucinając temat w zalążku. Nie miał teraz ochoty na podobne tematy, miał dość kobiet na najbliższy czas. Były ważniejsze sprawy na głowie niż roztrząsanie tego, jakie to kobiety są a jakie nie. Widać jednak było, że Selwyn musiał swoje przeżyć w tym temacie, jego obronna postawa mówiła sama za siebie. Jakiekolwiek jego doświadczenia z kobietami by nie były, aktualnie nie myślał o przedstawicielkach płci pięknej w sposób romantyczny. A mimo wszystko, doświadczenia te były nie najlepsze.
Selwyn uśmiechnął się jednak na opowieść o małym, złośliwym puszku. Rozejrzał się naokoło w czasie gdy Bott mówił, zastanawiając się, czy wypatrzyłby potworka gdyby ten czaił się jednak gdzieś w kuchni właśnie w tej chwili. Nie widział jednakże nigdzie w zasięgu wzroku różowego, puszystego futerka puszka - pozostał więc przy monotonnym gładzeniu mięciutkiej sierści królika.
- Luluś? - powiedział z niedowierzaniem, po czym zaśmiał się serdecznie. - Miałem kiedyś takie wprawki aktorskie. Godzinami próbowałem wściekle powiedzieć bąbelek. Wkładając w tę czynność nieopisane pokłady cierpliwości ostatecznie da się, ale wolę nie robić z siebie większego klauna niż już jestem - powiedział, mając nadzieję, że Bert nie zmusi go do manifestacji jego zdolności aktorskich. Nie w ten sposób.
Chociaż zapewne gdyby Bott go poprosił Selwyn uległby w końcu - od cukiernika biły tak pozytywne emocje, że ciężko było pozostawać naburmuszonym w jego otoczeniu. Sam fakt, w jakim tonie zaprosił młodego stażystę na kurs pieczenia ciasteczek sprawił, że w oku uzdrowiciela pojawiła się mała iskierka.
- Nigdy nie piekłem ciasteczek. Moim największym wyczynem było jak do tej pory usmażenie kawałka kurczaka dla Garretta. Garrett żyje po dziś dzień, więc śmiem wysunąć tezę, że jeżeli moja kuchnia tego nie zrobiła, to już żaden czarnoksiężnik nie będzie w stanie sprzątnąć go z tego świata - powiedział tonem człowieka średnio wierzącego w to co mówi, nie mogąc pohamować rozbawienia w tonie swojego głosu.
Informację o tym, że nie pomylił się za bardzo co do wieku Botta i Ollivandera przyjął skinięciem głowy, nie komentując tego dodatkowo. Sam czuł się już stary i zgrzybiały. Momentami chyba nawet zachowywał się gorzej niż Adrien. I tak też stało się przy rozmowie o niuchaczu, jak pokręcił tylko głową i cmoknął z lekką dezaprobatą.
- Nie jestem przekonany, czy trzymanie takiego zwierzęcia w domu to dobry pomysł. Już nie wspominając, że dom ten to szlachecka rezydencja. Jak bardzo jej nie lubię to nie chciałbym, by mojemu panu ojcu zaczęło coś znikać - zakomunikował z przekąsem, w myślach dogłębnie zastanawiając się nad tym, co począć z futrzakiem. Był to niełatwy orzech do zgryzienia - bo jakkolwiek niuchacz był zwierzęciem nietypowym i dość ekstrawaganckim - co doskonale wpisywało się w image młodego Selwyna - tak trzymanie go w domu było rzeczą dość ryzykowną. Mały złodziejaszek mógł bowiem zniknąć na zawsze z całym dobytkiem, który był w stanie wpakować do swojej torby na brzuchu. - A szlacheckie wychowanie ma swoje plusy. Wiem, że ciężko sobie wyobrazić jaki może być pożytek w tak ograniczonym dzieciństwie, ale jednak. Nie mówi się zbyt często o tym głośno, ale gdyby nie rodzinna tradycja wychowywania dyplomatów i aktorów nie byłbym dziś takim zdolnym kłamcą jakim aktualnie jestem - uśmiechnął się łobuzersko, zerkając na Botta krzątającego się przy gulaszu.
Kidy tematy zrobiły się poważniejsze zniknął też i ten zadziorny Alexander, a jego miejsce zajął ten, który widział już wszystko w tym życiu i nic nie było w stanie go zaskoczyć. Słuchał jednak słów Zakonnika z uwagą, a nie lekceważeniem w stylu co-to-nie-ja. Widać to było na jego skupionym obliczu i w zatroskanym spojrzeniu.
- Czasem bezczynność jest najlepszym, co można zrobić. To ciężkie, wiem - poszukał oczu Botta, chcąc zajrzeć w nie i dostrzec prawdziwe emocje kłębiące się w sercu Bertiego. Podobało mu się, że cukiernik był taki autentyczny - niewielu można było już spotkać takich ludzi na swojej drodze. Był małą sensacją w katalogu osobowości, z którymi zetknął się Alexander. - To co przeszliśmy może odstraszać, ale czy tego chcesz czy nie... niedługo i ty staniesz się tego integralną częścią. Po pierwszej misji nic nie będzie takie samo - powiedział, a jego oczy stały się nagle jakby zaszklone. Oderwał szybko wzrok od rozmówcy, zatapiając się w świecie własnych strasznych wizji. - Ale nie jesteśmy w tym osamotnieni - zdobył się na słaby uśmiech, wracając do chwili obecnej i Berta. Alexander przywykł do okropieństw już w dzieciństwie, gdy widział zaciskający się na szyi matki wisielczy sznur. Od wtedy wszystko zapadało się coraz bardziej, niczym w bagnie. Selwyn potrząsnął głową i spróbował uśmiechnąć się odrobinę szerzej. - Nie przepraszaj - odparł, pozostawiając resztę niedopowiedzianą. Sam zobaczysz, że ci przejdzie.
Zamilkł na moment, a kiedy usłyszał nawiązanie do swojej wagi, prychnął.
- Od zawsze wszyscy próbują mnie tuczyć. A po prostu to pokolenie Selwynów wyrosło niemiłosiernie wysokie. Choć faktycznie jestem najszczuplejszy - powiedział zamyślony, wspominając swoich kuzynów, Viarmo i Williama. Obaj należeli do ludzi raczej silnych, którzy bez wątpienia położyliby go w dwóch, maksymalnie trzech ciosach. Zaciekawionym wzrokiem obserwował, jak w jego stronę poszybowała miska, a następnie chochla z potrawką. - Biedny, nieświadomy Roger - westchnął, po czym odprawił królika na podłogę. - Nie spodziewałem się, że w zamian za reprymendę zostanę nakarmiony - zażartował, siadając. Sytuacja była dość... zabawna mimo wszystko. Zerknął jeszcze na Botta, po czym nabrał na łyżkę trochę potrawki. Spojrzał jeszcze raz na rozmówcę, na potrawkę, po czym w końcu skosztował danie.
- Niech cię Wendelina spali. To chyba najlepszy królik, jakiego miałem w ustach - oznajmił, gdy przełknął. Selwyn może na takiego nie wyglądał, ale naprawdę lubił dobre jedzenie i umiał docenić wprawionego kucharza znającego się na tym, co robi.
- Nawet nie zaczynaj mówić o kobietach - zagroził grobowym tonem, ucinając temat w zalążku. Nie miał teraz ochoty na podobne tematy, miał dość kobiet na najbliższy czas. Były ważniejsze sprawy na głowie niż roztrząsanie tego, jakie to kobiety są a jakie nie. Widać jednak było, że Selwyn musiał swoje przeżyć w tym temacie, jego obronna postawa mówiła sama za siebie. Jakiekolwiek jego doświadczenia z kobietami by nie były, aktualnie nie myślał o przedstawicielkach płci pięknej w sposób romantyczny. A mimo wszystko, doświadczenia te były nie najlepsze.
Selwyn uśmiechnął się jednak na opowieść o małym, złośliwym puszku. Rozejrzał się naokoło w czasie gdy Bott mówił, zastanawiając się, czy wypatrzyłby potworka gdyby ten czaił się jednak gdzieś w kuchni właśnie w tej chwili. Nie widział jednakże nigdzie w zasięgu wzroku różowego, puszystego futerka puszka - pozostał więc przy monotonnym gładzeniu mięciutkiej sierści królika.
- Luluś? - powiedział z niedowierzaniem, po czym zaśmiał się serdecznie. - Miałem kiedyś takie wprawki aktorskie. Godzinami próbowałem wściekle powiedzieć bąbelek. Wkładając w tę czynność nieopisane pokłady cierpliwości ostatecznie da się, ale wolę nie robić z siebie większego klauna niż już jestem - powiedział, mając nadzieję, że Bert nie zmusi go do manifestacji jego zdolności aktorskich. Nie w ten sposób.
Chociaż zapewne gdyby Bott go poprosił Selwyn uległby w końcu - od cukiernika biły tak pozytywne emocje, że ciężko było pozostawać naburmuszonym w jego otoczeniu. Sam fakt, w jakim tonie zaprosił młodego stażystę na kurs pieczenia ciasteczek sprawił, że w oku uzdrowiciela pojawiła się mała iskierka.
- Nigdy nie piekłem ciasteczek. Moim największym wyczynem było jak do tej pory usmażenie kawałka kurczaka dla Garretta. Garrett żyje po dziś dzień, więc śmiem wysunąć tezę, że jeżeli moja kuchnia tego nie zrobiła, to już żaden czarnoksiężnik nie będzie w stanie sprzątnąć go z tego świata - powiedział tonem człowieka średnio wierzącego w to co mówi, nie mogąc pohamować rozbawienia w tonie swojego głosu.
Informację o tym, że nie pomylił się za bardzo co do wieku Botta i Ollivandera przyjął skinięciem głowy, nie komentując tego dodatkowo. Sam czuł się już stary i zgrzybiały. Momentami chyba nawet zachowywał się gorzej niż Adrien. I tak też stało się przy rozmowie o niuchaczu, jak pokręcił tylko głową i cmoknął z lekką dezaprobatą.
- Nie jestem przekonany, czy trzymanie takiego zwierzęcia w domu to dobry pomysł. Już nie wspominając, że dom ten to szlachecka rezydencja. Jak bardzo jej nie lubię to nie chciałbym, by mojemu panu ojcu zaczęło coś znikać - zakomunikował z przekąsem, w myślach dogłębnie zastanawiając się nad tym, co począć z futrzakiem. Był to niełatwy orzech do zgryzienia - bo jakkolwiek niuchacz był zwierzęciem nietypowym i dość ekstrawaganckim - co doskonale wpisywało się w image młodego Selwyna - tak trzymanie go w domu było rzeczą dość ryzykowną. Mały złodziejaszek mógł bowiem zniknąć na zawsze z całym dobytkiem, który był w stanie wpakować do swojej torby na brzuchu. - A szlacheckie wychowanie ma swoje plusy. Wiem, że ciężko sobie wyobrazić jaki może być pożytek w tak ograniczonym dzieciństwie, ale jednak. Nie mówi się zbyt często o tym głośno, ale gdyby nie rodzinna tradycja wychowywania dyplomatów i aktorów nie byłbym dziś takim zdolnym kłamcą jakim aktualnie jestem - uśmiechnął się łobuzersko, zerkając na Botta krzątającego się przy gulaszu.
Kidy tematy zrobiły się poważniejsze zniknął też i ten zadziorny Alexander, a jego miejsce zajął ten, który widział już wszystko w tym życiu i nic nie było w stanie go zaskoczyć. Słuchał jednak słów Zakonnika z uwagą, a nie lekceważeniem w stylu co-to-nie-ja. Widać to było na jego skupionym obliczu i w zatroskanym spojrzeniu.
- Czasem bezczynność jest najlepszym, co można zrobić. To ciężkie, wiem - poszukał oczu Botta, chcąc zajrzeć w nie i dostrzec prawdziwe emocje kłębiące się w sercu Bertiego. Podobało mu się, że cukiernik był taki autentyczny - niewielu można było już spotkać takich ludzi na swojej drodze. Był małą sensacją w katalogu osobowości, z którymi zetknął się Alexander. - To co przeszliśmy może odstraszać, ale czy tego chcesz czy nie... niedługo i ty staniesz się tego integralną częścią. Po pierwszej misji nic nie będzie takie samo - powiedział, a jego oczy stały się nagle jakby zaszklone. Oderwał szybko wzrok od rozmówcy, zatapiając się w świecie własnych strasznych wizji. - Ale nie jesteśmy w tym osamotnieni - zdobył się na słaby uśmiech, wracając do chwili obecnej i Berta. Alexander przywykł do okropieństw już w dzieciństwie, gdy widział zaciskający się na szyi matki wisielczy sznur. Od wtedy wszystko zapadało się coraz bardziej, niczym w bagnie. Selwyn potrząsnął głową i spróbował uśmiechnąć się odrobinę szerzej. - Nie przepraszaj - odparł, pozostawiając resztę niedopowiedzianą. Sam zobaczysz, że ci przejdzie.
Zamilkł na moment, a kiedy usłyszał nawiązanie do swojej wagi, prychnął.
- Od zawsze wszyscy próbują mnie tuczyć. A po prostu to pokolenie Selwynów wyrosło niemiłosiernie wysokie. Choć faktycznie jestem najszczuplejszy - powiedział zamyślony, wspominając swoich kuzynów, Viarmo i Williama. Obaj należeli do ludzi raczej silnych, którzy bez wątpienia położyliby go w dwóch, maksymalnie trzech ciosach. Zaciekawionym wzrokiem obserwował, jak w jego stronę poszybowała miska, a następnie chochla z potrawką. - Biedny, nieświadomy Roger - westchnął, po czym odprawił królika na podłogę. - Nie spodziewałem się, że w zamian za reprymendę zostanę nakarmiony - zażartował, siadając. Sytuacja była dość... zabawna mimo wszystko. Zerknął jeszcze na Botta, po czym nabrał na łyżkę trochę potrawki. Spojrzał jeszcze raz na rozmówcę, na potrawkę, po czym w końcu skosztował danie.
- Niech cię Wendelina spali. To chyba najlepszy królik, jakiego miałem w ustach - oznajmił, gdy przełknął. Selwyn może na takiego nie wyglądał, ale naprawdę lubił dobre jedzenie i umiał docenić wprawionego kucharza znającego się na tym, co robi.
Wywrócił jedynie oczami na słowa o kobietach i wzruszył ramionami, cóż więcej mógł zrobić. On tam kobiety uwielbiał. Lubił za nimi ganiać, lubił prawić im komplementy, lubił kiedy się cieszyły. Jasne, fajnie było poprawić komukolwiek humor, ale rozbawienie ich przynosiło mu zdecydowanie więcej zadowolenia i nie ma się chyba tu nad czym szczególnie zastanawiać.
Co nie zmieniało faktu, że nie potrafiły być demonami, najprawdziwszymi i najstraszniejszymi.
- Eh, mój ojciec chętniej się wydurnia od ciebie. - stwierdził, nie kryjąc niezadowolenia, bo i chętnie by próby Selwyna zobaczył. Trochę może była to prowokacja, może odrobinkę, ale tycią, malutką. Uśmiechnął się przy tym pod nosem, bo i mówił najszczerszą prawdę, Malcolm Bott pewnie zarządziłby właśnie konkurs na najgroźniej brzmiące wymówienie słowa Luluś, lub bąbelek, a zwycięzca dostałby jakąś idiotyczną nagrodę pamiątkową na uczczenie zwycięstwa.
Ale jego ojciec był Bottem, więc to raczej nędzne porównanie, Selwynowi trudno byłoby im dorównać, tego jednak najpewniej jeszcze nie wiedział. Jeszcze nie znał tego domu wariatów, dziwnej familii pełnej pokrak, oferm, łajz, typów spod ciemnej gwiazdy o zadziwiająco wrażliwych wnętrzach. I cudownych kobiet.
Może kiedyś, narazie niech da się sprowokować, inaczej bardzo Bertiego zawiedzie.
- Wszystkiego można się nauczyć. Jedną z moich pasji jest uczenie szlachciców nie-szlacheckich rzeczy i sprowadzanie ich na drogę pospólstwa i dobrej zabawy. Jestem w tym w sumie całkiem dobry, że tak nieskromnie się pochwalę. - widok miny Ulyssesa, kiedy rankiem po siedemnastych urodzinach Kostka odstawił jego pijane truchło do domu prosto w ręce właśnie starszego brata Bertie zapamięta na długo. Mimo, że później dał mu jeszcze wiele powodów, by posyłać te mordercze spojrzenia. Choć Bott był pewien, że to tylko poza, przecież Ollivander na pewno się cieszy, że ktoś leczy jego brata z przewlekłej nudy i sztywniactwa.
O Titusie lepiej nie wspominać. Cóż za Ollivanderomania.
- Selwyn, gdybyś go nie chciał, dawno byś go już gdzieś oddał czy sprzedał. - uniósł brwi, odwracając się w stronę Lexa i choć jego słowa mogły wydawać się wyzywające, ton i mina wskazywały raczej na rozbawienie i może wyzwanie jednak nie agresywne. Bardziej no, zaprzecz, spróbuj, i tak ci nie uwierzę. - Musisz go pilnować, zapewnić mu jakieś sensowne lokum i wyprowadzać na jakiejś porządnej smyczy.
Dla niego sprawa była jasna. Ale to też on, on widział sens we wszystkim, chory optymizm kazał mu widzieć szansę na powodzenie nawet najbardziej idiotycznego planu. No i lubił zwierzęta, strasznie je lubił, lubił też wyolbrzymiać i naddawać im szalone osobowości. - Jestem pewien, że to pies na baby, pewnie pomoże ci jakąś poderwać. Zwierzęta są jak magnes.
Dodał z rozbawieniem, bo i taka była prawda. Inna prawda była taka, że ich uwaga skupiała się zwykle na zwierzęciu, jednak zawsze to dobry początek znajomości! A niuchacz wyglądał na niezłego dżolero, miał to coś w spojrzeniu, ewidentnie przymilał się dziewczynce w sklepie.
- Musisz dać mu jakieś imię.
Dla niego sprawa była oczywista, Lex zrobi oczywiście co zechce. Jasne, było to nieodpowiedzialne, jednak Bert wierzył, że nawet takie stworzonko można wytresować i nauczyć nie-polowania w określonych miejscach, lub chociaż nie uciekania z łupem.
Odwrócił się znów do kociołka, bo i jedzenia oczywiście należy pilnować, pożywienie potrzebuje uwagi jeśli ma być smaczne. Wzruszył ramionami na kolejne słowa Lexa.
- W Zakonie być może ci się to przyda. - stwierdził obojętnie. Z niego zawsze wszyscy czytali jak z otwartej księgi. Czasem było to kłopotliwe, jednak Bertie... nie lubił kłamać. Nie lubił udawać kogoś kim nie jest. Czasami może próbował się popisywać, jednak nie widział w tym większej korzyści, wartości. Na pewno nie w obliczu skakania do jeziora, szalonych wycieczek i zmuszania starszych kuzynów do zabierania się w miejsca w których nie powinno być kilkulatka, bo inaczej powie rodzicom, co oni wyprawiają.
Eh, okropnym był bachorem. I chyba mu nie przeszło.
- Czemu nie jesteś aktorem? - zapytał jednak, bo Lex nawiązywał do tego już któryś raz, wydawało się że jest z tego tematu dumny. Czemu więc przebiera się w kitel? Oczywiście cenił uzdrowicieli za niesienie pomocy, jednak o Mungu Lex nie wspominał z kolei prawie wcale.
Zaraz z resztą jego nieumiejętność krycia emocji okazała się niewygodna. Poczuł się jak obnażony pod spojrzeniem Selwyna i odwrócił zwyczajnie, by dokroić jeszcze trochę marchewki, która nikomu do niczego potrzebna nie była. Selwyn potrafił kłamać, on nauczył się szukać pretekstów do niewielkich ucieczek, kiedy czuł się niekomfortowo. Czasami miał wrażenie, że nie trzeba być legilimentą, by czytać mu w myślach.
Możliwe, że troszkę tak było.
- Nie odstrasza mnie to. - bał się. Musiałby być idiotą, żeby się nie bać. Ale nie zamierzał uciekać. - Raczej przerasta.
Dodał, znów się odwracając. Był zagubiony. I nic na to nie poradzi. Ale nie lubił kiedy ludzie widzieli w nim inne emocje, niż pozytywne. Czuł się z tym dziwnie. Wziął pokrojoną marchewkę i przestawił na stół obok Lexa, niechaj nakarmi Rogera, skoro ten chyba go polubił. Siedział w jego ramionach i wyglądał na całkiem zadowolonego porcją głaskania i drapania.
Skinął jeszcze głową, nie chcąc ciągnąć tego tematu, nie miał chyba już więcej do powiedzenia.
- Uwierz w moje możliwości, nie jestem wszyscy, jestem cukiernikiem. - odpowiedział za to, uśmiechając się pod nosem. Chyba ten zawód o czymś świadczył? Bertie zaczął tę pracę tak na prawdę dopiero kilka miesięcy temu, jednak świetnie się w niej odnajdował. Utożsamił się z tym zawodem, jakby to czekało na niego.
Zawsze z resztą lubił karmić ludzi swoimi wypiekami.
Spojrzał na królika, kiedy ten znów zaczął kicać po kuchni.
- Jeśli jestem w Ruderze, trudno stąd wyjść o pustym brzuchu. - wzruszył ramionami. Zaraz siedzieli z resztą, Bert przez swoją naturę gnoma ogrodowego nie omieszkał zauważyć, że szlachcic nie spytał gdzie może umyć ręce po dotykaniu królika, jednak był łaskaw tego nie skomentować widocznie zadowolony z komplementu.
Uśmiechnął się pod nosem.
- Podejmujesz wyzwanie zachowania aktualnej wagi? - zaśmiał się pod nosem. Lubił gości. Lubił ludzi, przez Ruderę właściwie cały czas ktoś przechodził, zaproszenie powinno brzmieć całkiem poważnie: bo takie było. Niechaj wpada i tyje.
Co nie zmieniało faktu, że nie potrafiły być demonami, najprawdziwszymi i najstraszniejszymi.
- Eh, mój ojciec chętniej się wydurnia od ciebie. - stwierdził, nie kryjąc niezadowolenia, bo i chętnie by próby Selwyna zobaczył. Trochę może była to prowokacja, może odrobinkę, ale tycią, malutką. Uśmiechnął się przy tym pod nosem, bo i mówił najszczerszą prawdę, Malcolm Bott pewnie zarządziłby właśnie konkurs na najgroźniej brzmiące wymówienie słowa Luluś, lub bąbelek, a zwycięzca dostałby jakąś idiotyczną nagrodę pamiątkową na uczczenie zwycięstwa.
Ale jego ojciec był Bottem, więc to raczej nędzne porównanie, Selwynowi trudno byłoby im dorównać, tego jednak najpewniej jeszcze nie wiedział. Jeszcze nie znał tego domu wariatów, dziwnej familii pełnej pokrak, oferm, łajz, typów spod ciemnej gwiazdy o zadziwiająco wrażliwych wnętrzach. I cudownych kobiet.
Może kiedyś, narazie niech da się sprowokować, inaczej bardzo Bertiego zawiedzie.
- Wszystkiego można się nauczyć. Jedną z moich pasji jest uczenie szlachciców nie-szlacheckich rzeczy i sprowadzanie ich na drogę pospólstwa i dobrej zabawy. Jestem w tym w sumie całkiem dobry, że tak nieskromnie się pochwalę. - widok miny Ulyssesa, kiedy rankiem po siedemnastych urodzinach Kostka odstawił jego pijane truchło do domu prosto w ręce właśnie starszego brata Bertie zapamięta na długo. Mimo, że później dał mu jeszcze wiele powodów, by posyłać te mordercze spojrzenia. Choć Bott był pewien, że to tylko poza, przecież Ollivander na pewno się cieszy, że ktoś leczy jego brata z przewlekłej nudy i sztywniactwa.
O Titusie lepiej nie wspominać. Cóż za Ollivanderomania.
- Selwyn, gdybyś go nie chciał, dawno byś go już gdzieś oddał czy sprzedał. - uniósł brwi, odwracając się w stronę Lexa i choć jego słowa mogły wydawać się wyzywające, ton i mina wskazywały raczej na rozbawienie i może wyzwanie jednak nie agresywne. Bardziej no, zaprzecz, spróbuj, i tak ci nie uwierzę. - Musisz go pilnować, zapewnić mu jakieś sensowne lokum i wyprowadzać na jakiejś porządnej smyczy.
Dla niego sprawa była jasna. Ale to też on, on widział sens we wszystkim, chory optymizm kazał mu widzieć szansę na powodzenie nawet najbardziej idiotycznego planu. No i lubił zwierzęta, strasznie je lubił, lubił też wyolbrzymiać i naddawać im szalone osobowości. - Jestem pewien, że to pies na baby, pewnie pomoże ci jakąś poderwać. Zwierzęta są jak magnes.
Dodał z rozbawieniem, bo i taka była prawda. Inna prawda była taka, że ich uwaga skupiała się zwykle na zwierzęciu, jednak zawsze to dobry początek znajomości! A niuchacz wyglądał na niezłego dżolero, miał to coś w spojrzeniu, ewidentnie przymilał się dziewczynce w sklepie.
- Musisz dać mu jakieś imię.
Dla niego sprawa była oczywista, Lex zrobi oczywiście co zechce. Jasne, było to nieodpowiedzialne, jednak Bert wierzył, że nawet takie stworzonko można wytresować i nauczyć nie-polowania w określonych miejscach, lub chociaż nie uciekania z łupem.
Odwrócił się znów do kociołka, bo i jedzenia oczywiście należy pilnować, pożywienie potrzebuje uwagi jeśli ma być smaczne. Wzruszył ramionami na kolejne słowa Lexa.
- W Zakonie być może ci się to przyda. - stwierdził obojętnie. Z niego zawsze wszyscy czytali jak z otwartej księgi. Czasem było to kłopotliwe, jednak Bertie... nie lubił kłamać. Nie lubił udawać kogoś kim nie jest. Czasami może próbował się popisywać, jednak nie widział w tym większej korzyści, wartości. Na pewno nie w obliczu skakania do jeziora, szalonych wycieczek i zmuszania starszych kuzynów do zabierania się w miejsca w których nie powinno być kilkulatka, bo inaczej powie rodzicom, co oni wyprawiają.
Eh, okropnym był bachorem. I chyba mu nie przeszło.
- Czemu nie jesteś aktorem? - zapytał jednak, bo Lex nawiązywał do tego już któryś raz, wydawało się że jest z tego tematu dumny. Czemu więc przebiera się w kitel? Oczywiście cenił uzdrowicieli za niesienie pomocy, jednak o Mungu Lex nie wspominał z kolei prawie wcale.
Zaraz z resztą jego nieumiejętność krycia emocji okazała się niewygodna. Poczuł się jak obnażony pod spojrzeniem Selwyna i odwrócił zwyczajnie, by dokroić jeszcze trochę marchewki, która nikomu do niczego potrzebna nie była. Selwyn potrafił kłamać, on nauczył się szukać pretekstów do niewielkich ucieczek, kiedy czuł się niekomfortowo. Czasami miał wrażenie, że nie trzeba być legilimentą, by czytać mu w myślach.
Możliwe, że troszkę tak było.
- Nie odstrasza mnie to. - bał się. Musiałby być idiotą, żeby się nie bać. Ale nie zamierzał uciekać. - Raczej przerasta.
Dodał, znów się odwracając. Był zagubiony. I nic na to nie poradzi. Ale nie lubił kiedy ludzie widzieli w nim inne emocje, niż pozytywne. Czuł się z tym dziwnie. Wziął pokrojoną marchewkę i przestawił na stół obok Lexa, niechaj nakarmi Rogera, skoro ten chyba go polubił. Siedział w jego ramionach i wyglądał na całkiem zadowolonego porcją głaskania i drapania.
Skinął jeszcze głową, nie chcąc ciągnąć tego tematu, nie miał chyba już więcej do powiedzenia.
- Uwierz w moje możliwości, nie jestem wszyscy, jestem cukiernikiem. - odpowiedział za to, uśmiechając się pod nosem. Chyba ten zawód o czymś świadczył? Bertie zaczął tę pracę tak na prawdę dopiero kilka miesięcy temu, jednak świetnie się w niej odnajdował. Utożsamił się z tym zawodem, jakby to czekało na niego.
Zawsze z resztą lubił karmić ludzi swoimi wypiekami.
Spojrzał na królika, kiedy ten znów zaczął kicać po kuchni.
- Jeśli jestem w Ruderze, trudno stąd wyjść o pustym brzuchu. - wzruszył ramionami. Zaraz siedzieli z resztą, Bert przez swoją naturę gnoma ogrodowego nie omieszkał zauważyć, że szlachcic nie spytał gdzie może umyć ręce po dotykaniu królika, jednak był łaskaw tego nie skomentować widocznie zadowolony z komplementu.
Uśmiechnął się pod nosem.
- Podejmujesz wyzwanie zachowania aktualnej wagi? - zaśmiał się pod nosem. Lubił gości. Lubił ludzi, przez Ruderę właściwie cały czas ktoś przechodził, zaproszenie powinno brzmieć całkiem poważnie: bo takie było. Niechaj wpada i tyje.
Po prostu nie pamiętać sytuacji w których kostka pęka, wiem
Nie wyrzucę ST,
Chociaż bardzo chcę,
Mam nadzieję, że to wie MG.
Nie wyrzucę ST,
Chociaż bardzo chcę,
Mam nadzieję, że to wie MG.
Bertie Bott
Zawód : Pracownik w Urzędzie Patentów Absurdalnych, wlaściciel Cukierni Wszystkich Smaków
Wiek : 22
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Kawaler
Po co komu rozum, kiedy można mieć szczęście?
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
Gdy przyszło mu się nad tym moment zastanowić to tak właściwie chciałby być na miejscu Botta. Zamienić się z nim na życia i pobyć choć przez kilka dni tak beztroskim. Nie martwić się swoimi cieniami przeszłości tylko z nadzieją spoglądać w jutro; nie spotykać w pracy śmierci tylko uśmiech i radość na twarzach ludzi odwiedzających cukiernię; nie musieć stawać przed wyborami trudniejszymi niż wszystkie dotychczasowe. Jasne, mógł zmienić twarz i pobyć przez chwilę Bottem - jednak mimo to nadal był tak naprawdę sobą. Taki był paradoks tej metamorfomagii, że choćby nie wiadomo jak dobrze odgrywać kogoś innego to w środku nadal będzie się miało swoje własne problemy i uczucia.
- Doprawdy? - zapytał, unosząc pytająco brwi. Selwyn wyczuł przynętę zawoalowaną pod niewinnym porównaniem do ojca. - Podejmuję wyzwanie - oznajmił, prostując się. Następne kilka chwil spędził na powtarzaniu w kółko jednego słowa: Luluś, Luluś, Luluś. Jeden Luluś był poirytowany, na innym parsknął śmiechem, kolejny był zasmucony, jeszcze następny niedowierzający. Alexander, ze zjadającym jego kołnierz królikiem na ramieniu przewertował całą gamę emocji na imieniu tego jednego, diabolicznego puszka pigmejskiego. Kiedy skończył, kręcąc głową, zmierzył Bertiego zaciekawionym spojrzeniem.
- Dziękuję za uwagę i poproszę szanowne jury o ocenę! - powiedział energicznie, skłaniając głowę - cały przecież nie mógł, bo nadal trzymał królika. Unosząc jedną brew do góry, Alexander myślał już jednakże o czymś innym. - Wydaje mi się, że każdy z nas jest tak naprawdę popsuty, nie ważne jakiego jest statusu. Ale mówisz, że jesteś dobry w demoralizowaniu szlachciców? To pochwal się, jakie są twoje osiągnięcia w tej dziedzinie, Bott - zafalował brwiami, uśmiechając się łobuzersko. - Zobaczymy, kto lepiej demoralizuje. Bo powiem ci, że ja sam siebie tak mocno ściągnąłem na drogę pospólstwa i dobrej zabawy że możesz mnie w tym nie przebić - podjudzał jeszcze z błyskiem w oku, chociaż zapewne pierwsza sugestia o podzielenie się swoimi osiągnięciami musiała już wystarczyć do uruchomienia Berta.
Skrzywił się na słowa o niuchaczu, po czym westchnął. Cukiernik miał racje, jakby Alexander chciał się pozbyć zwierzęcia to od razu poszedłby do jakiegoś magizoologa odpłatnie, odzyskał swoje rzeczy i zadbał o to, by futrzak więcej nie pojawił się w jego życiu. Westchnął więc raz jeszcze, zastanawiając się nad słowami towarzysza. Pilnować, łatwo powiedzieć, trudniej zrobić. Jednakże...
- Mógłbym w sumie temu małemu rozrabiace wygospodarować trochę przestrzeni w ogrodzie. Odpowiednio zabezpieczyć teren - mruknął, bez zastanowienia drapiąc królika za uchem. Tak, to mogłoby zadziałać. Tylko Alexander musiał jeszcze sam przed sobą przyznać, że chce tego niecodziennego zwierzaka zachować. Spojrzał na rozmówcę i widząc jego radosne nastawienie do sprawy nie mógł prychnąć, kręcąc głową. - Zatrzymam go. Ale tylko po to, by móc ci na niego narzekać jak coś zmajstruje - zagroził, jednak był świadom tego, że zagrożony wcale się tym nie przejmie, a wręcz przeciwnie - będzie niesamowicie z tego stanu rzeczy rad. Alex podrapał się po głowie i przeniósł ciężar ciała swojego i królika na drugą nogę. Tylko jak nazwać tę bestię? Puszczając mimo uszu o domniemanych cudownych zdolnościach niuchacza przy zdobywaniu kobiecych serc Alexander zaczął dumać nad imieniem dla nicponia. - Nazwę go Otello. Ten też zrobił niezły rozgardiasz - powiedział, jeszcze raz próbując rzucić groźne spojrzenie śmieszkowi; bezskutecznie.
Spochmurniał, gdy Bertie z wyraźną obojętnością podszedł do słów Selwyna o jego rodowych "wartościach". Może rzeczywiście, jako takie kłamstwo nie było zbyt szlachetne - mogło jednakże służyć dobru. Odpowiednio skomponowanym kłamstwem można było zmylić wroga, zapewnić komuś bezpieczeństwo, zyskać na czasie. Niedocenianie potęgi jaka drzemała w naginaniu prawdy było karygodne. Każdy, kto miał choć raz okazję porozmawiać o tym z dyplomatą posiadał tę wiedzę. Jednakże w świecie, w którym żył Bertie nie było takich problemów i rozterek. Ach, Alexander naprawdę chciałby choć przez chwilę pobyć Bottem. Nie chciał jednak wykładać mężczyźnie swoich racji, to bowiem było aktualnie bezcelowe. Zwłaszcza, że ten zadawał właśnie kolejne pytanie.
- Nie, nie rzuciłem aktorstwa z woli rodziny, jeśli o to pytasz. Sam postanowiłem zostawić sobie teatr jako przyjemność i hobby, decydując się na karierę uzdrowiciela. Chciałem tego właściwie od dzieciństwa - powiedział, a w jego głosie nie było czuć ani nuty fałszu. Wszystko mówił pewnie, z dumą człowieka który był w stanie być u sterów swojego życia. To on nadawał mu kierunek.
Ich poważna rozmowa dotarła później do takiego punktu, w którym Alexander spojrzał łagodnie na Bertiego, ze zrozumieniem. Alexander oblizał wargi, nim odezwał się ponownie.
- Każdego czasem przerasta. Zakon to nie jest rzecz, którą można mieć cały czas pod kontrolą. Jednak im dłużej w nim działasz tym bardziej wiesz jak zachować się, gdy zaczynasz czuć się za mały dla tego świata. Przychodzi z czasem, a gdy już to poczujesz to właściwie nie ma odwrotu do tego, co było. Ale Zakon daje siłę, a każdy musi być silny w obliczu wojny - uśmiechnął się zachęcająco, przyjaźnie, ciepło. - Jesteśmy teraz w pewnym sensie rodziną. A rodzina o siebie dba - zakończył tym pozytywnym akcentem ciężki dla obu temat wierząc, że Bertie będzie trochę mniej zagubiony w tym wszystkim. W pewien sposób Alexander zaoferował się przecież, że jest w stanie pomóc drugiemu Zakonnikowi w każdej potrzebie - a kto nie czuje się pewnie gdy wie, że ma na kim polegać?
Kiedy skosztował potrawki i wyraził swój zachwyt poczuł na sobie ciężkie spojrzenie Bertiego. No, ciężkie w przenośni oczywiście. Alexander zreflektował się momentalnie, widząc jak cukiernik spogląda na jego dłonie. - Zlew? - powiedział pytająco, jednakże nie czekał na odpowiedź tylko od razu wstał i ruszył umyć ręce pod kuchennym kranem. Kiedy powrócił na twarzy miał lekkie pozostałości rumieńca.
- Oto co głód i dobry kucharz robią z człowiekiem - oznajmił tylko, po czym życząc gospodarzowi smacznego zabrał się dalej za potrawkę z królika. Nie był to gulasz do jakich przywykł na rodzinnych obiadach. Był o wiele lepszy. To chyba te emocje o których mówił Bertie sprawiały, że w Ruderze jedzenie zdawało się mieć pełniejszy smak. Przełknął i odchrząknął, nim zadał pytanie, które od kilku chwil obijało się o jego głowę.
- Powiedz mi, jak odkryłeś w sobie miłość do gotowania? Nie jest to zbyt powszechne pośród nas, tak zwanych pochłaniających-wszystko-jak-leci samców - powiedział zerkając wymownie to na potrawkę, to na Botta, naprawdę ciekaw historii stojącej za takim piekarniczym geniuszem. Złapał przy tym kawałek marchewki i umieścił na podłodze; zaraz w kuchni rozległo się chrupanie, gdy zwabiony pomarańczowym przysmakiem Roger przykicał do nóg Selwyna. Dokarmiacz zwierząt natomiast zaśmiał się, gdy Beretie rzucił mu kulinarną rękawicę. - Oczywiście, że przyjmuję! Choć zamierzam w międzyczasie zacząć trenować, bo aż wstyd z takim Wrightem stać w jednym pomieszczeniu - powiedział, rzucając swojemu rówieśnikowi spojrzenie z ukosa. Zaraz jednak Alex jął rozglądać się ponownie po kuchni, zauważając z innej perspektywy kolejne jej smaczki.
- Ile osób mieszka w Ruderze? - zapytał, dostrzegając kilka kubków wyglądających na dość spersonalizowane. Był też ciekaw, czy nie okaże się przypadkiem, że pomieszkiwał tu ktoś dobrze Selwynowi znany.
[bylobrzydkobedzieladnie]
- Doprawdy? - zapytał, unosząc pytająco brwi. Selwyn wyczuł przynętę zawoalowaną pod niewinnym porównaniem do ojca. - Podejmuję wyzwanie - oznajmił, prostując się. Następne kilka chwil spędził na powtarzaniu w kółko jednego słowa: Luluś, Luluś, Luluś. Jeden Luluś był poirytowany, na innym parsknął śmiechem, kolejny był zasmucony, jeszcze następny niedowierzający. Alexander, ze zjadającym jego kołnierz królikiem na ramieniu przewertował całą gamę emocji na imieniu tego jednego, diabolicznego puszka pigmejskiego. Kiedy skończył, kręcąc głową, zmierzył Bertiego zaciekawionym spojrzeniem.
- Dziękuję za uwagę i poproszę szanowne jury o ocenę! - powiedział energicznie, skłaniając głowę - cały przecież nie mógł, bo nadal trzymał królika. Unosząc jedną brew do góry, Alexander myślał już jednakże o czymś innym. - Wydaje mi się, że każdy z nas jest tak naprawdę popsuty, nie ważne jakiego jest statusu. Ale mówisz, że jesteś dobry w demoralizowaniu szlachciców? To pochwal się, jakie są twoje osiągnięcia w tej dziedzinie, Bott - zafalował brwiami, uśmiechając się łobuzersko. - Zobaczymy, kto lepiej demoralizuje. Bo powiem ci, że ja sam siebie tak mocno ściągnąłem na drogę pospólstwa i dobrej zabawy że możesz mnie w tym nie przebić - podjudzał jeszcze z błyskiem w oku, chociaż zapewne pierwsza sugestia o podzielenie się swoimi osiągnięciami musiała już wystarczyć do uruchomienia Berta.
Skrzywił się na słowa o niuchaczu, po czym westchnął. Cukiernik miał racje, jakby Alexander chciał się pozbyć zwierzęcia to od razu poszedłby do jakiegoś magizoologa odpłatnie, odzyskał swoje rzeczy i zadbał o to, by futrzak więcej nie pojawił się w jego życiu. Westchnął więc raz jeszcze, zastanawiając się nad słowami towarzysza. Pilnować, łatwo powiedzieć, trudniej zrobić. Jednakże...
- Mógłbym w sumie temu małemu rozrabiace wygospodarować trochę przestrzeni w ogrodzie. Odpowiednio zabezpieczyć teren - mruknął, bez zastanowienia drapiąc królika za uchem. Tak, to mogłoby zadziałać. Tylko Alexander musiał jeszcze sam przed sobą przyznać, że chce tego niecodziennego zwierzaka zachować. Spojrzał na rozmówcę i widząc jego radosne nastawienie do sprawy nie mógł prychnąć, kręcąc głową. - Zatrzymam go. Ale tylko po to, by móc ci na niego narzekać jak coś zmajstruje - zagroził, jednak był świadom tego, że zagrożony wcale się tym nie przejmie, a wręcz przeciwnie - będzie niesamowicie z tego stanu rzeczy rad. Alex podrapał się po głowie i przeniósł ciężar ciała swojego i królika na drugą nogę. Tylko jak nazwać tę bestię? Puszczając mimo uszu o domniemanych cudownych zdolnościach niuchacza przy zdobywaniu kobiecych serc Alexander zaczął dumać nad imieniem dla nicponia. - Nazwę go Otello. Ten też zrobił niezły rozgardiasz - powiedział, jeszcze raz próbując rzucić groźne spojrzenie śmieszkowi; bezskutecznie.
Spochmurniał, gdy Bertie z wyraźną obojętnością podszedł do słów Selwyna o jego rodowych "wartościach". Może rzeczywiście, jako takie kłamstwo nie było zbyt szlachetne - mogło jednakże służyć dobru. Odpowiednio skomponowanym kłamstwem można było zmylić wroga, zapewnić komuś bezpieczeństwo, zyskać na czasie. Niedocenianie potęgi jaka drzemała w naginaniu prawdy było karygodne. Każdy, kto miał choć raz okazję porozmawiać o tym z dyplomatą posiadał tę wiedzę. Jednakże w świecie, w którym żył Bertie nie było takich problemów i rozterek. Ach, Alexander naprawdę chciałby choć przez chwilę pobyć Bottem. Nie chciał jednak wykładać mężczyźnie swoich racji, to bowiem było aktualnie bezcelowe. Zwłaszcza, że ten zadawał właśnie kolejne pytanie.
- Nie, nie rzuciłem aktorstwa z woli rodziny, jeśli o to pytasz. Sam postanowiłem zostawić sobie teatr jako przyjemność i hobby, decydując się na karierę uzdrowiciela. Chciałem tego właściwie od dzieciństwa - powiedział, a w jego głosie nie było czuć ani nuty fałszu. Wszystko mówił pewnie, z dumą człowieka który był w stanie być u sterów swojego życia. To on nadawał mu kierunek.
Ich poważna rozmowa dotarła później do takiego punktu, w którym Alexander spojrzał łagodnie na Bertiego, ze zrozumieniem. Alexander oblizał wargi, nim odezwał się ponownie.
- Każdego czasem przerasta. Zakon to nie jest rzecz, którą można mieć cały czas pod kontrolą. Jednak im dłużej w nim działasz tym bardziej wiesz jak zachować się, gdy zaczynasz czuć się za mały dla tego świata. Przychodzi z czasem, a gdy już to poczujesz to właściwie nie ma odwrotu do tego, co było. Ale Zakon daje siłę, a każdy musi być silny w obliczu wojny - uśmiechnął się zachęcająco, przyjaźnie, ciepło. - Jesteśmy teraz w pewnym sensie rodziną. A rodzina o siebie dba - zakończył tym pozytywnym akcentem ciężki dla obu temat wierząc, że Bertie będzie trochę mniej zagubiony w tym wszystkim. W pewien sposób Alexander zaoferował się przecież, że jest w stanie pomóc drugiemu Zakonnikowi w każdej potrzebie - a kto nie czuje się pewnie gdy wie, że ma na kim polegać?
Kiedy skosztował potrawki i wyraził swój zachwyt poczuł na sobie ciężkie spojrzenie Bertiego. No, ciężkie w przenośni oczywiście. Alexander zreflektował się momentalnie, widząc jak cukiernik spogląda na jego dłonie. - Zlew? - powiedział pytająco, jednakże nie czekał na odpowiedź tylko od razu wstał i ruszył umyć ręce pod kuchennym kranem. Kiedy powrócił na twarzy miał lekkie pozostałości rumieńca.
- Oto co głód i dobry kucharz robią z człowiekiem - oznajmił tylko, po czym życząc gospodarzowi smacznego zabrał się dalej za potrawkę z królika. Nie był to gulasz do jakich przywykł na rodzinnych obiadach. Był o wiele lepszy. To chyba te emocje o których mówił Bertie sprawiały, że w Ruderze jedzenie zdawało się mieć pełniejszy smak. Przełknął i odchrząknął, nim zadał pytanie, które od kilku chwil obijało się o jego głowę.
- Powiedz mi, jak odkryłeś w sobie miłość do gotowania? Nie jest to zbyt powszechne pośród nas, tak zwanych pochłaniających-wszystko-jak-leci samców - powiedział zerkając wymownie to na potrawkę, to na Botta, naprawdę ciekaw historii stojącej za takim piekarniczym geniuszem. Złapał przy tym kawałek marchewki i umieścił na podłodze; zaraz w kuchni rozległo się chrupanie, gdy zwabiony pomarańczowym przysmakiem Roger przykicał do nóg Selwyna. Dokarmiacz zwierząt natomiast zaśmiał się, gdy Beretie rzucił mu kulinarną rękawicę. - Oczywiście, że przyjmuję! Choć zamierzam w międzyczasie zacząć trenować, bo aż wstyd z takim Wrightem stać w jednym pomieszczeniu - powiedział, rzucając swojemu rówieśnikowi spojrzenie z ukosa. Zaraz jednak Alex jął rozglądać się ponownie po kuchni, zauważając z innej perspektywy kolejne jej smaczki.
- Ile osób mieszka w Ruderze? - zapytał, dostrzegając kilka kubków wyglądających na dość spersonalizowane. Był też ciekaw, czy nie okaże się przypadkiem, że pomieszkiwał tu ktoś dobrze Selwynowi znany.
[bylobrzydkobedzieladnie]
Każdy człowiek niesie ze sobą swój bagaż doświadczeń i konsekwencje własnych decyzji. Bertie... lubił być szczęśliwy. I chyba dlatego był. To dość zabawny sekret, jednak gdyby Botta spytać, z pewnością wyjawi jego tajniki. W tym po części tkwiła jego siła, Bertie był bardzo uparty w tej jednej dziedzinie, chciał aby jego życie było dobre, wiedział co należy robić, by takie było, nauczył się nie myśleć o przeszłości której nie potrafił zmienić i nie planować zbyt wiele świadom przewrotności życia i własnych pomysłów. Żył chwilą kiedy tylko było to możliwe, walczył o to co uważał za dobre, zapełniał sobie czas tym, co lubił najbardziej.
A najbardziej lubił dwie rzeczy: jedzenie i ludzi.
Teraz na przykład bawił się doskonale patrząc na Lexa powtarzającego w kółko imię potwornej bestii zamieszkującej jego dom i na tej wesołości się skupiał, czerpiąc po części satysfakcję z robienia z poważnego pana Alexandra Selwyna głupka wzywającego Lulusia Okrutnego na milion sposobów.
Na koniec jego popisu nawet zaklaskał kilkakrotnie, bo i występ był zacny, a z głupawej twarzy Bertiego nie znikał szeroki uśmiech jakiego nie powstydziłby się kot z Cheshire.
- Żaden nie brzmiał jakby puszek pigmejski zrzucił ci patelnię na głowę, jednak przyznaję, było całkiem gniewnie. - nie mógł zaprzeczyć, jemu nie wychodziło nawet, kiedy się starał i nawet kiedy szczerze owy gniew odczuwał. Bo i to także może brzmieć dziwnie jednak owszem, Bertie posiadał okropną umiejętność gniewania się na małe, puchate stworzonka. Taki z niego demon.
Na kolejne wyzwanie, które tym razem padło z ust Lexa, nie mógł się szczerze nie zaśmiać. Do tej części swojej przeszłości lubił wracać. Lubił wspominać głupoty, często nieodpowiedzialne, jednak skoro dzisiaj wszyscy uczestnicy byli cali i zdrowi, chyba nie ma na co narzekać?
- Hmm... to może ci zdradzę, że cierpię na lekką ollivanderomanię. - zaczął. Trochę tak było, znał niewielu szlachciców, a aż z dwoma się przyjaźnił, więc to chyba całkiem niezły wynik. - Trzynastoletni ówczas Titus uciekł ze mną z domu. W wakacje. Siedział pod namiotem, mugolskim namiotem, rozpalał ze mną ogniska, ratował mnie jak się czegoś dziwnego nażarłem w lesie, zaliczyliśmy samego Ben Nevisa, ale do domu niestety odprowadzili nas aurorzy. Z tego dumny nie jestem noo... - westchnął. Kto by był dumny z miesiąca spędzonego na robocie w stajni Skamanderów? - wyszło na to, że list który rodzicom zostawiłem się zgubił. - wzruszył ramionami dla wyjaśnień, bo przecież nie był aż tak okropny, żeby wieści nie zostawić, on wcale nie chciał żeby rodzice myśleli, że go porwano i umarł, czy coś z tych rzeczy! Tak się stało. Takie rzeczy po prostu się dzieją. A jednak nawet mimo tego zakończenia Bert nadal uśmiechał się do tych myśli, bo podróż była cudowna i najlepsza na świecie. - Kostka też pewnie znasz. Ale to trudny przypadek, jego trzeba trochę nauczyć, że można od czasu do czasu się bawić. No to go uczę. Tylko Ulysses tych nauk coś nie lubi sądząc po jego minach jak mnie widzi. W sumie to chwilami się go boję. - ostatnie zdanie dodał trochę ciszej, ostentacyjnym szeptem, bo przecież nikt nie powinien tego słyszeć, prawda? A jeśli Lex Constantine'a znał, zapewne wiedział że to przypadek ciężki i, że nauka idzie powoli. No, ale cały czas do przodu, prawda?
- Długo by wymieniać, z resztą trochę sobie myślę, że gdyby ktoś demoralizowany być nie chciał to by nie był. A jak chce to wie, gdzie szukać i tyle. Wiesz, chociażby Kostek, wystarczy żeby powiedział: NIE. Więcej, niż tych pięć razy. Albo bardziej przekonywująco, bo on to jak taka kobieta, mówi nie, a myśli tak. Tak, wiem co myśli. Tak myślę. - zaśmiał się. No, nikogo nie zmuszał przecież, czarnej magii nawet nie znał, obok niej jeszcze nie stał, o imperiusach zaledwie słyszał, nie był z resztą zwolennikiem wchodzenia w czyjąś wolność i decyzyjność w jakikolwiek sposób. - Ja to jestem tylko biedną ofiarą wszystkiego, bo przecież zawsze musi być jakiś winny, prawda?
Ostatnie dodał cierpiętniczo, bo przecież to on cierpi z winy innych obwiniany o to, co złe. Ostentacyjne, czy teatralne zachowania były chyba jego małą manierą.
- Wiesz z resztą, że w Noc Błaznów nie działałem sam. A do kogo wszyscy potem przychodzą? No, do biednego cukiernika. - westchnął na swoją rolę. - Znaczy przychodzicie po babeczki, tylko macie pretekst, wiem, wiem. - dodał zaraz, bo to oczywiste. Niech ktoś spróbuje zaprzeczyć, Bertie i tak nie uwierzy, wszyscy coś za chętnie te wypieki jedzą jak na osoby które przyszły krzyczeć, czy marudzić.
Lex zaraz z resztą i do niuchacza wrócił. A Bertie znów żałował, że nie mógł go oglądać pamiętnego poranka.
Jego brwi lekko uniosły się ku górze i nie, Bertie nie powiedział aniemówiłem?, nie werbalnie w każdym razie, bo pytanie to wypowiadał każdy jego mięsień mimiczny, obie jego lekko drgające brwi, jego szeroki uśmiech i lekko pobłyskujące w wyjątkowo chochliczy sposób, który nie zmienił się od czasu kiedy Bertie miał kilka lat sposób.
- Brzmi całkiem nieźle, pasuje. - stwierdził. Roger też poruszył uszami i Bertie w tym geście widział potwierdzenie, jednak już ten Bott ma to do siebie, że czasem widzi to, co chce widzieć. - Do twarzy ci z futrzakiem, jeszcze mi podziękujesz.
Dodał, wzruszając przy tym ramionami, najwidoczniej pewien swoich słów.
Na kolejne słowa Lexa jedynie skinął lekko głową. Nie miał co dodać, pewien że sam wszystko zobaczy kiedy nadejdzie czas. Po prostu: czekał.
Zaraz z resztą jedli, znaczy Bertie jadł i zaśmiał się szczerze na nagłe otrzeźwienie Lexa.
- Zaliczam to jako jeden z medali demoralizacji, Selwyn. - oznajmił mu. Patrzył jak chłopak myje ręce i wraca do stołu. Na jego pytanie lekko wzruszył ramionami. - A boojawiem. - tak właściwie to nie wiedział. Co poradzić? - Po prostu zawsze miałem do tego jakieś wyczucie i samo wychodziło. No i rodzinny człowiek ze mnie, mama lubi organizować rodzinne zloty, a potem trzeba jej pomagać, więc uczyłem się od małego. - coś w tym jest, Mamuśka Bott to szczególna osoba, a zdolności kulinarnych nie odmówi jej nikt, to pewne. A może to się z genami dziedziczy, mlekiem czy czym innym? - Wiesz, jestem najmłodszy w rodzinie, najłatwiej mnie było spacyfikować. - zaśmiał się pod nosem, bo i trochę tak było. No i to jego mama, więc względem kuzynów jej moc jest troszeczkę mniejsza jednak. Ale tylko odrobinkę, bo moc Mamuśki Bott jest wielka.
- Co ty nie powiesz... - uśmiechnął się wesoło chuderlawy Bertie, rozkładając przy tym ręce. - Ale trzymam kciuki.
Cóż, Bertie wiele razy próbował, ale jakoś mu przybieranie na masie nie wychodziło i przy takim Wrighcie zawsze będzie wyglądał jak dzieciak. Już się z tym chyba pogodził.
- W tej chwili ze mną cztery. - odpowiedział zaraz na kolejne pytanie. - Z początku było sześć, ale Ted się dość szybko wyniósł i jedna dziewczyna. Arya wpadła w sumie niedawno. - on ją ściągnął. Ale to już detale. - Jest Matt, mój kuzyn, Eileen zielarka z Hogwartu, ją z resztą znasz z Zakonu i Arya. Dwa wolne pokoje, ale pewnie ktoś się zaraz znajdzie. - nie wątpił w to, był całkiem pozytywnie nastawiony. Zaraz z resztą się upomniał o paskudnym fo pa. - Ah, przepraszam jeszcze Lana. Właściwie to to Lany dom, od jakichś dwustu lat. - wyjaśnił, bo tak to już było, że tak na prawdę to był gościem w domu ducha. I całkiem za tym faktem przepadał. Uśmiech z jego twarzy z resztą nie schodził, jadł tę swoją portawkę, w międzyczasie gestykulując jak to on, w jednej chwili nawet prawie Lexa łyżką dziabiąc, jednak gest na szczęście w porę zatrzymał.
Bo Bertie to niebezpieczny człowiek jest, jak się rozgada, jego ręce mają własne życia i osobowości.
A najbardziej lubił dwie rzeczy: jedzenie i ludzi.
Teraz na przykład bawił się doskonale patrząc na Lexa powtarzającego w kółko imię potwornej bestii zamieszkującej jego dom i na tej wesołości się skupiał, czerpiąc po części satysfakcję z robienia z poważnego pana Alexandra Selwyna głupka wzywającego Lulusia Okrutnego na milion sposobów.
Na koniec jego popisu nawet zaklaskał kilkakrotnie, bo i występ był zacny, a z głupawej twarzy Bertiego nie znikał szeroki uśmiech jakiego nie powstydziłby się kot z Cheshire.
- Żaden nie brzmiał jakby puszek pigmejski zrzucił ci patelnię na głowę, jednak przyznaję, było całkiem gniewnie. - nie mógł zaprzeczyć, jemu nie wychodziło nawet, kiedy się starał i nawet kiedy szczerze owy gniew odczuwał. Bo i to także może brzmieć dziwnie jednak owszem, Bertie posiadał okropną umiejętność gniewania się na małe, puchate stworzonka. Taki z niego demon.
Na kolejne wyzwanie, które tym razem padło z ust Lexa, nie mógł się szczerze nie zaśmiać. Do tej części swojej przeszłości lubił wracać. Lubił wspominać głupoty, często nieodpowiedzialne, jednak skoro dzisiaj wszyscy uczestnicy byli cali i zdrowi, chyba nie ma na co narzekać?
- Hmm... to może ci zdradzę, że cierpię na lekką ollivanderomanię. - zaczął. Trochę tak było, znał niewielu szlachciców, a aż z dwoma się przyjaźnił, więc to chyba całkiem niezły wynik. - Trzynastoletni ówczas Titus uciekł ze mną z domu. W wakacje. Siedział pod namiotem, mugolskim namiotem, rozpalał ze mną ogniska, ratował mnie jak się czegoś dziwnego nażarłem w lesie, zaliczyliśmy samego Ben Nevisa, ale do domu niestety odprowadzili nas aurorzy. Z tego dumny nie jestem noo... - westchnął. Kto by był dumny z miesiąca spędzonego na robocie w stajni Skamanderów? - wyszło na to, że list który rodzicom zostawiłem się zgubił. - wzruszył ramionami dla wyjaśnień, bo przecież nie był aż tak okropny, żeby wieści nie zostawić, on wcale nie chciał żeby rodzice myśleli, że go porwano i umarł, czy coś z tych rzeczy! Tak się stało. Takie rzeczy po prostu się dzieją. A jednak nawet mimo tego zakończenia Bert nadal uśmiechał się do tych myśli, bo podróż była cudowna i najlepsza na świecie. - Kostka też pewnie znasz. Ale to trudny przypadek, jego trzeba trochę nauczyć, że można od czasu do czasu się bawić. No to go uczę. Tylko Ulysses tych nauk coś nie lubi sądząc po jego minach jak mnie widzi. W sumie to chwilami się go boję. - ostatnie zdanie dodał trochę ciszej, ostentacyjnym szeptem, bo przecież nikt nie powinien tego słyszeć, prawda? A jeśli Lex Constantine'a znał, zapewne wiedział że to przypadek ciężki i, że nauka idzie powoli. No, ale cały czas do przodu, prawda?
- Długo by wymieniać, z resztą trochę sobie myślę, że gdyby ktoś demoralizowany być nie chciał to by nie był. A jak chce to wie, gdzie szukać i tyle. Wiesz, chociażby Kostek, wystarczy żeby powiedział: NIE. Więcej, niż tych pięć razy. Albo bardziej przekonywująco, bo on to jak taka kobieta, mówi nie, a myśli tak. Tak, wiem co myśli. Tak myślę. - zaśmiał się. No, nikogo nie zmuszał przecież, czarnej magii nawet nie znał, obok niej jeszcze nie stał, o imperiusach zaledwie słyszał, nie był z resztą zwolennikiem wchodzenia w czyjąś wolność i decyzyjność w jakikolwiek sposób. - Ja to jestem tylko biedną ofiarą wszystkiego, bo przecież zawsze musi być jakiś winny, prawda?
Ostatnie dodał cierpiętniczo, bo przecież to on cierpi z winy innych obwiniany o to, co złe. Ostentacyjne, czy teatralne zachowania były chyba jego małą manierą.
- Wiesz z resztą, że w Noc Błaznów nie działałem sam. A do kogo wszyscy potem przychodzą? No, do biednego cukiernika. - westchnął na swoją rolę. - Znaczy przychodzicie po babeczki, tylko macie pretekst, wiem, wiem. - dodał zaraz, bo to oczywiste. Niech ktoś spróbuje zaprzeczyć, Bertie i tak nie uwierzy, wszyscy coś za chętnie te wypieki jedzą jak na osoby które przyszły krzyczeć, czy marudzić.
Lex zaraz z resztą i do niuchacza wrócił. A Bertie znów żałował, że nie mógł go oglądać pamiętnego poranka.
Jego brwi lekko uniosły się ku górze i nie, Bertie nie powiedział aniemówiłem?, nie werbalnie w każdym razie, bo pytanie to wypowiadał każdy jego mięsień mimiczny, obie jego lekko drgające brwi, jego szeroki uśmiech i lekko pobłyskujące w wyjątkowo chochliczy sposób, który nie zmienił się od czasu kiedy Bertie miał kilka lat sposób.
- Brzmi całkiem nieźle, pasuje. - stwierdził. Roger też poruszył uszami i Bertie w tym geście widział potwierdzenie, jednak już ten Bott ma to do siebie, że czasem widzi to, co chce widzieć. - Do twarzy ci z futrzakiem, jeszcze mi podziękujesz.
Dodał, wzruszając przy tym ramionami, najwidoczniej pewien swoich słów.
Na kolejne słowa Lexa jedynie skinął lekko głową. Nie miał co dodać, pewien że sam wszystko zobaczy kiedy nadejdzie czas. Po prostu: czekał.
Zaraz z resztą jedli, znaczy Bertie jadł i zaśmiał się szczerze na nagłe otrzeźwienie Lexa.
- Zaliczam to jako jeden z medali demoralizacji, Selwyn. - oznajmił mu. Patrzył jak chłopak myje ręce i wraca do stołu. Na jego pytanie lekko wzruszył ramionami. - A boojawiem. - tak właściwie to nie wiedział. Co poradzić? - Po prostu zawsze miałem do tego jakieś wyczucie i samo wychodziło. No i rodzinny człowiek ze mnie, mama lubi organizować rodzinne zloty, a potem trzeba jej pomagać, więc uczyłem się od małego. - coś w tym jest, Mamuśka Bott to szczególna osoba, a zdolności kulinarnych nie odmówi jej nikt, to pewne. A może to się z genami dziedziczy, mlekiem czy czym innym? - Wiesz, jestem najmłodszy w rodzinie, najłatwiej mnie było spacyfikować. - zaśmiał się pod nosem, bo i trochę tak było. No i to jego mama, więc względem kuzynów jej moc jest troszeczkę mniejsza jednak. Ale tylko odrobinkę, bo moc Mamuśki Bott jest wielka.
- Co ty nie powiesz... - uśmiechnął się wesoło chuderlawy Bertie, rozkładając przy tym ręce. - Ale trzymam kciuki.
Cóż, Bertie wiele razy próbował, ale jakoś mu przybieranie na masie nie wychodziło i przy takim Wrighcie zawsze będzie wyglądał jak dzieciak. Już się z tym chyba pogodził.
- W tej chwili ze mną cztery. - odpowiedział zaraz na kolejne pytanie. - Z początku było sześć, ale Ted się dość szybko wyniósł i jedna dziewczyna. Arya wpadła w sumie niedawno. - on ją ściągnął. Ale to już detale. - Jest Matt, mój kuzyn, Eileen zielarka z Hogwartu, ją z resztą znasz z Zakonu i Arya. Dwa wolne pokoje, ale pewnie ktoś się zaraz znajdzie. - nie wątpił w to, był całkiem pozytywnie nastawiony. Zaraz z resztą się upomniał o paskudnym fo pa. - Ah, przepraszam jeszcze Lana. Właściwie to to Lany dom, od jakichś dwustu lat. - wyjaśnił, bo tak to już było, że tak na prawdę to był gościem w domu ducha. I całkiem za tym faktem przepadał. Uśmiech z jego twarzy z resztą nie schodził, jadł tę swoją portawkę, w międzyczasie gestykulując jak to on, w jednej chwili nawet prawie Lexa łyżką dziabiąc, jednak gest na szczęście w porę zatrzymał.
Bo Bertie to niebezpieczny człowiek jest, jak się rozgada, jego ręce mają własne życia i osobowości.
Po prostu nie pamiętać sytuacji w których kostka pęka, wiem
Nie wyrzucę ST,
Chociaż bardzo chcę,
Mam nadzieję, że to wie MG.
Nie wyrzucę ST,
Chociaż bardzo chcę,
Mam nadzieję, że to wie MG.
Bertie Bott
Zawód : Pracownik w Urzędzie Patentów Absurdalnych, wlaściciel Cukierni Wszystkich Smaków
Wiek : 22
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Kawaler
Po co komu rozum, kiedy można mieć szczęście?
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
Alexander unosił lewą brew coraz wyżej i wyżej, w miarę tego jak Bertie opowiadał mu o swojej "ollivanderomanii". Oczywiście kojarzył zarówno Titusa, jak i Constantine'a - nigdy jednak nie byłby w stanie powiedzieć tego, że którykolwiek z nich mógłby porywać się w przeszłości na takie przygody razem z Bottem. Nie żeby Alexander miał coś do Bertiego - skądże! Tylko było to dość nietypowe. Sam miał w głowie mocno wbitą obawę o to, jak działania Bertiego mogłyby się odbić na arystokratach, których tak dzielnie demoralizował. Konsekwencje ze strony rodu mogłyby być bardziej znaczące niż z pozoru się to wydawało. Nie potępiał go, nie przyklaskiwał jednak i temu co czynił. Traktował to raczej z zainteresowaniem, jednakże nadal z lekkiego dystansu. Skoro jeszcze nic się jednak drastycznego nie stało to Alex wyszedł z założenia, że cukiernik robił to z głową. A i sami demoralizowani zresztą musieli być świadomi konsekwencji. Pozostało mu więc tylko uśmiechnąć się łobuzersko.
- Z Constantinem swego czasu debiutowaliśmy na salonach. To wspomnienie wolałbym jednakże wymazać z pamięci - potrząsnął lekko głową, jakby starając się wyrzucić w ten sposób powracający w myślach wieczór pierwszego sabatu w swoim wykonaniu. Nie była to klapa, jednakże tyle ile się przy okazji wysłuchał od rodziny całkowicie dało radę obrzydzić mu ten moment. Lecz w opowieści Botta jeden element całkiem go zaciekawił - nie miał jednak aktualnie za bardzo jak o to wypytać. Zrobił więc mentalną notatkę, by zapytać się go przy najbliższej możliwej okazji. Miał bowiem zamiar rozwinąć tę znajomość i nie kończyć jej na jednej rozmowie w kuchni.
Zaśmiał się serdecznie, gdy usłyszał o rzekomym byciu ofiarą.
- Nie zastanawiałeś się nad tym, że może nie jest to bez przyczyny, że wszyscy przychodzą właśnie do ciebie? - zagadnął zaczepnie, wykonując falkę brwiami. Miał przed sobą człowieka niezwykle intrygującego - młody uzdrowiciel nie był w stanie przywołać w myślach drugiej tak niefrasobliwej i dobrodusznej persony jak Bott. Polubił go. - Jednak rzeczywiście, w kwestii babeczek... - mruknął, spoglądając na pozostałe muffiny. Powstrzymał się jednak, spojrzenie kierując na przygotowywaną przez towarzysza potrawkę z królika.
Gdy już wszystkie formalności co do nadawania niuchaczowi imienia zostały dopełnione, a Alexander przypomniał sobie o czymś tak logicznym jak mycie rąk przed jedzeniem mogli w końcu skupić się na zawartości garnka.
- A licz sobie jak tam to chcesz - mruknął pomiędzy łyżkami. Mięso było po prostu idealne. Nie rozpadało się, lecz nie było też twarde. Po prostu w sam raz. Selwyn nie zapytał się również ani o pieprz, ani o sól - choć zwykle tego pierwszego zawsze dodawał do spożywanych posiłków. Lubił pikantne. Skupił się jednakże odrobinę bardziej na kucharzu niż na samym jedzeniu.
- Dziwne - bąknął pod nosem, szybko się reflektując. - Nie zrozum mnie źle, wizja kogoś gotującego razem z mamą obiad wcale mnie nie dziwi. Zdziwiło mnie raczej to, jak pozbawiony takich doświadczeń sam jestem - uśmiechnął się delikatnie do Berta.
- Jeszcze się zdziwisz - powiedział, wskazując na rozmówcę łyżką, gdy ten wyraził powątpiewanie w zamiary poprawy tężyzny fizycznej u Alexa. Następnie uśmiechnął się promiennie na wieść, że mieszkała tu Eileen (która notabene pomogła mu znacznie w rozszyfrowaniu zagadki, jaką stanowiło pochodzenie niuchacza).
- To już wiesz, kto pomógł mi dojść do Twojej osoby - uśmiechnął się znacząco, po czym - choć serce mu się krajało - dokończył jeść swoją porcję potrawki.
- Potrawka naprawdę była świetna. Babeczki zresztą również. Dziękuję, że mnie nakarmiłeś, mimo iż przyszedłem do ciebie poniekąd z reprymendą - skinął głową Bertiemu, po czym wstał od stołu. Skierował się raz jeszcze do zlewu, gdzie sprawnie zmył po sobie naczynia i odstawił je na stojący obok suszak. - To na pewno nie był ostatni raz, jak cię odwiedziłem, wiedz to. Zobaczymy się niebawem...? - zapytał, spoglądając na Botta i wyciągnąwszy do niego prawicę. Niestety nie mógł wiedzieć, że najbliższe ich spotkanie nie będzie miało miejsca w sprzyjających okolicznościach, a oni obaj skończą jako więźniowie w obskurnych, zawilgotniałych celach.
- Z Constantinem swego czasu debiutowaliśmy na salonach. To wspomnienie wolałbym jednakże wymazać z pamięci - potrząsnął lekko głową, jakby starając się wyrzucić w ten sposób powracający w myślach wieczór pierwszego sabatu w swoim wykonaniu. Nie była to klapa, jednakże tyle ile się przy okazji wysłuchał od rodziny całkowicie dało radę obrzydzić mu ten moment. Lecz w opowieści Botta jeden element całkiem go zaciekawił - nie miał jednak aktualnie za bardzo jak o to wypytać. Zrobił więc mentalną notatkę, by zapytać się go przy najbliższej możliwej okazji. Miał bowiem zamiar rozwinąć tę znajomość i nie kończyć jej na jednej rozmowie w kuchni.
Zaśmiał się serdecznie, gdy usłyszał o rzekomym byciu ofiarą.
- Nie zastanawiałeś się nad tym, że może nie jest to bez przyczyny, że wszyscy przychodzą właśnie do ciebie? - zagadnął zaczepnie, wykonując falkę brwiami. Miał przed sobą człowieka niezwykle intrygującego - młody uzdrowiciel nie był w stanie przywołać w myślach drugiej tak niefrasobliwej i dobrodusznej persony jak Bott. Polubił go. - Jednak rzeczywiście, w kwestii babeczek... - mruknął, spoglądając na pozostałe muffiny. Powstrzymał się jednak, spojrzenie kierując na przygotowywaną przez towarzysza potrawkę z królika.
Gdy już wszystkie formalności co do nadawania niuchaczowi imienia zostały dopełnione, a Alexander przypomniał sobie o czymś tak logicznym jak mycie rąk przed jedzeniem mogli w końcu skupić się na zawartości garnka.
- A licz sobie jak tam to chcesz - mruknął pomiędzy łyżkami. Mięso było po prostu idealne. Nie rozpadało się, lecz nie było też twarde. Po prostu w sam raz. Selwyn nie zapytał się również ani o pieprz, ani o sól - choć zwykle tego pierwszego zawsze dodawał do spożywanych posiłków. Lubił pikantne. Skupił się jednakże odrobinę bardziej na kucharzu niż na samym jedzeniu.
- Dziwne - bąknął pod nosem, szybko się reflektując. - Nie zrozum mnie źle, wizja kogoś gotującego razem z mamą obiad wcale mnie nie dziwi. Zdziwiło mnie raczej to, jak pozbawiony takich doświadczeń sam jestem - uśmiechnął się delikatnie do Berta.
- Jeszcze się zdziwisz - powiedział, wskazując na rozmówcę łyżką, gdy ten wyraził powątpiewanie w zamiary poprawy tężyzny fizycznej u Alexa. Następnie uśmiechnął się promiennie na wieść, że mieszkała tu Eileen (która notabene pomogła mu znacznie w rozszyfrowaniu zagadki, jaką stanowiło pochodzenie niuchacza).
- To już wiesz, kto pomógł mi dojść do Twojej osoby - uśmiechnął się znacząco, po czym - choć serce mu się krajało - dokończył jeść swoją porcję potrawki.
- Potrawka naprawdę była świetna. Babeczki zresztą również. Dziękuję, że mnie nakarmiłeś, mimo iż przyszedłem do ciebie poniekąd z reprymendą - skinął głową Bertiemu, po czym wstał od stołu. Skierował się raz jeszcze do zlewu, gdzie sprawnie zmył po sobie naczynia i odstawił je na stojący obok suszak. - To na pewno nie był ostatni raz, jak cię odwiedziłem, wiedz to. Zobaczymy się niebawem...? - zapytał, spoglądając na Botta i wyciągnąwszy do niego prawicę. Niestety nie mógł wiedzieć, że najbliższe ich spotkanie nie będzie miało miejsca w sprzyjających okolicznościach, a oni obaj skończą jako więźniowie w obskurnych, zawilgotniałych celach.
- Chciałbym was tam zobaczyć. - stwierdził trochę rozbawiony. Bawiły go stroje arystokracji, zdobne, wręcz zdecydowanie przezdobione, połączone z dumnymi, pawimi pozami i górnolotnymi dyskusjami o niczym, byle poważnym tonem. Tam zapewne nikt nie traktował Kostka jak nadwrażliwego dzieciaczka, którym w gruncie rzeczy był, tam był lordem Constantinem - jak Bertie nazywał go jedynie w żartach. Tam też na pewno Selwyn nie zachowywał się jak dzisiaj, wchodząc w sztywne ramy tego, co wypada, a co nie.
Ale cóż Bert to Bert, może nie ma najbardziej inteligenckiego poczucia humoru, może nie powinno go to bawić, jednak zdecydowanie dobrze czuł się w swojej kuchni, w luźnych spodniach i starym swetrze lub powyciąganej koszulce, jak zazwyczaj chodził po domu, nie zamierzając się przejmować tym, kto go zobaczy w tak niegodnym stroju.
Dalej jednak tylko wzruszył ramionami. Wszyscy winią go, może trochę dlatego że ma osobowość winowajcy, może dlatego, że jego własna wina po części go zwyczajnie bawi. Zaraz z resztą po prostu siadł do jedzenia całkiem zadowolony z własnej potrawy - i bardzo zadowolony z towarzystwa. Selwyn wydawał mu się na swój sposób zabawny, może widział w nim osobę którą dałoby się trochę rozruszać i fakt tego w jakim celu tu przyszedł Bottowi nijak nie przeszkadzał. Ludzie często na niego marudzili, próbowali się odgrywać czy przemawiać mu do rozumu. Z częścią się zgadzał, z częścią nie, mało kiedy jednak wpływało to na jego odbiór drugiej osoby jakoś szczególnie.
- Twoja matka pewnie też kuchni w swoim życiu nie widziała. Nie wydaje mi się to dziwne. Znaczy to jest dziwne ale tak jak cały ten wasz świat, hm? - dodał zaraz. W końcu tak to działa, szlachcianki nie gotują, nie muszą i chyba nawet nie mogą, mają od tego służbę. Jak i od wielu innych rzeczy. Bott kiedy był dużo młodszy nawet trochę marzył o jakimś skrzacie, który by za nim sprzątał, czy zmywał naczynia, jednak i te czasy dawno minęły. Obecnie Bert wolał wyręczać się znajomymi - kiedy się dało - lub po prostu magią, ciesząc się z pewnego stopnia... niezależności?
Jego przemyślenia zaraz z resztą się urwały, a szczęka lekko mu opadła - w jednej chwili, w której też jedna z brwi powędrowała mu ku górze. Uśmiechnął się do tego z lekkim rozbawieniem. Owszem, lubił się wyręczać znajomymi, jednak po Selwynie TEGO się nie spodziewał.
- Wow... ty... wiesz do czego w kuchni służy gąbka. - zaśmiał się pod nosem. - No dobra, zdążyłeś się trochę sam zdemoralizować, panie szlachcic.
Niech i Selwyn w tym żartu nie widzi, grunt że Bott go dostrzega. Uścisnął jego rękę i uśmiechnął się szczerze.
- Jasne. Wpadaj kiedy chcesz, szczególnie głodny. - dodał, wzruszając ramionami. Nietypowy to początek znajomości, jednak Bert miał co do niej dobre przeczucia.
zt x 2
Ale cóż Bert to Bert, może nie ma najbardziej inteligenckiego poczucia humoru, może nie powinno go to bawić, jednak zdecydowanie dobrze czuł się w swojej kuchni, w luźnych spodniach i starym swetrze lub powyciąganej koszulce, jak zazwyczaj chodził po domu, nie zamierzając się przejmować tym, kto go zobaczy w tak niegodnym stroju.
Dalej jednak tylko wzruszył ramionami. Wszyscy winią go, może trochę dlatego że ma osobowość winowajcy, może dlatego, że jego własna wina po części go zwyczajnie bawi. Zaraz z resztą po prostu siadł do jedzenia całkiem zadowolony z własnej potrawy - i bardzo zadowolony z towarzystwa. Selwyn wydawał mu się na swój sposób zabawny, może widział w nim osobę którą dałoby się trochę rozruszać i fakt tego w jakim celu tu przyszedł Bottowi nijak nie przeszkadzał. Ludzie często na niego marudzili, próbowali się odgrywać czy przemawiać mu do rozumu. Z częścią się zgadzał, z częścią nie, mało kiedy jednak wpływało to na jego odbiór drugiej osoby jakoś szczególnie.
- Twoja matka pewnie też kuchni w swoim życiu nie widziała. Nie wydaje mi się to dziwne. Znaczy to jest dziwne ale tak jak cały ten wasz świat, hm? - dodał zaraz. W końcu tak to działa, szlachcianki nie gotują, nie muszą i chyba nawet nie mogą, mają od tego służbę. Jak i od wielu innych rzeczy. Bott kiedy był dużo młodszy nawet trochę marzył o jakimś skrzacie, który by za nim sprzątał, czy zmywał naczynia, jednak i te czasy dawno minęły. Obecnie Bert wolał wyręczać się znajomymi - kiedy się dało - lub po prostu magią, ciesząc się z pewnego stopnia... niezależności?
Jego przemyślenia zaraz z resztą się urwały, a szczęka lekko mu opadła - w jednej chwili, w której też jedna z brwi powędrowała mu ku górze. Uśmiechnął się do tego z lekkim rozbawieniem. Owszem, lubił się wyręczać znajomymi, jednak po Selwynie TEGO się nie spodziewał.
- Wow... ty... wiesz do czego w kuchni służy gąbka. - zaśmiał się pod nosem. - No dobra, zdążyłeś się trochę sam zdemoralizować, panie szlachcic.
Niech i Selwyn w tym żartu nie widzi, grunt że Bott go dostrzega. Uścisnął jego rękę i uśmiechnął się szczerze.
- Jasne. Wpadaj kiedy chcesz, szczególnie głodny. - dodał, wzruszając ramionami. Nietypowy to początek znajomości, jednak Bert miał co do niej dobre przeczucia.
zt x 2
Po prostu nie pamiętać sytuacji w których kostka pęka, wiem
Nie wyrzucę ST,
Chociaż bardzo chcę,
Mam nadzieję, że to wie MG.
Nie wyrzucę ST,
Chociaż bardzo chcę,
Mam nadzieję, że to wie MG.
Bertie Bott
Zawód : Pracownik w Urzędzie Patentów Absurdalnych, wlaściciel Cukierni Wszystkich Smaków
Wiek : 22
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Kawaler
Po co komu rozum, kiedy można mieć szczęście?
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
/początek maja
Kwiecień nie był najlepszym miesiącem w życiu Titusa - już na początku wpadł w niemałe tarapaty biorąc udział w nielegalnym wyścigu miotlarskim, o którym niestety dowiedzieli się jego rodzice. Dostał wówczas szlaban na całe życie i faktycznie głównie przebywał na terenach Ollivanderów czy poświęcał się pracy. Kochał różdżkarstwo i naprawdę sprawiało mu to przyjemność, ale jednocześnie był przecież wolnym duchem, którego nie dało się zamknąć w klatce. Maj wcale nie przyniósł ulgi, wręcz przeciwnie - to co wydarzyło się pierwszej nocy tego miesiąca miało opłakane skutki, a decyzje podjęte niedawno przez państwo Ollivander stały się nagle nad wyraz bliskie. I strasznie to Titusa martwiło, bo wiedział już, że z pewnością nie zmienią zdania, a on na dniach pożegna Wielką Brytanię ruszając do odległej Francji, gdzie miał zatrzymać się u dalszej rodziny i nauczyć jak być prawdziwym szlachcicem. Zapowiadały się długie i ciężkie wakacje.
Od owej felernej nocy w dworze Ollivanderów panował prawdziwy chaos, ale właśnie dzięki owemu chaosowi młodemu paniczowi udało się choć na chwilę wyrwać z domostwa. Miał nadzieję wrócić zanim ktokolwiek zauważy jego zniknięcie, ale teraz jakoś nie chciał o tym myśleć, szczególnie, że zanim się obejrzał na horyzoncie zamajaczył znajomy zarys Rudery. Ollivander szczelniej opatulił się płaszczem, przyspieszając kroku - wbiegł na schody i wreszcie załomotał w drzwi, ale nie czekał aż ktoś mu otworzy - pociągnął za klamkę, już za moment przekraczając próg, zaś gdy zatrzasnął za sobą wrota, kiedy rozejrzał się dookoła, poczuł dziwny ścisk w sercu. Nie chciał wyjeżdżać, nie chciał opuszczać przyjaciół i znajomych, nie chciał uciekać w momencie, w którym zaczynało się dziać naprawdę źle. Czuł się jak tchórz, chociaż nie miał nic do gadania. Decyzja zapadła i nawet jeśli mógłby próbować przebłagać matkę, wiedział, że ojciec nie zmieni zdania, a wszelkie rozmowy na ten temat tylko pogorszą sytuację.
- Bertie?! Błagam cię, bądź w domu! - krzyknął, kierując kroki do kuchni. Tam zawsze była jakaś zupa, którą mógł się poczęstować i w tym momencie miał na nią nieziemską ochotę.
Kwiecień nie był najlepszym miesiącem w życiu Titusa - już na początku wpadł w niemałe tarapaty biorąc udział w nielegalnym wyścigu miotlarskim, o którym niestety dowiedzieli się jego rodzice. Dostał wówczas szlaban na całe życie i faktycznie głównie przebywał na terenach Ollivanderów czy poświęcał się pracy. Kochał różdżkarstwo i naprawdę sprawiało mu to przyjemność, ale jednocześnie był przecież wolnym duchem, którego nie dało się zamknąć w klatce. Maj wcale nie przyniósł ulgi, wręcz przeciwnie - to co wydarzyło się pierwszej nocy tego miesiąca miało opłakane skutki, a decyzje podjęte niedawno przez państwo Ollivander stały się nagle nad wyraz bliskie. I strasznie to Titusa martwiło, bo wiedział już, że z pewnością nie zmienią zdania, a on na dniach pożegna Wielką Brytanię ruszając do odległej Francji, gdzie miał zatrzymać się u dalszej rodziny i nauczyć jak być prawdziwym szlachcicem. Zapowiadały się długie i ciężkie wakacje.
Od owej felernej nocy w dworze Ollivanderów panował prawdziwy chaos, ale właśnie dzięki owemu chaosowi młodemu paniczowi udało się choć na chwilę wyrwać z domostwa. Miał nadzieję wrócić zanim ktokolwiek zauważy jego zniknięcie, ale teraz jakoś nie chciał o tym myśleć, szczególnie, że zanim się obejrzał na horyzoncie zamajaczył znajomy zarys Rudery. Ollivander szczelniej opatulił się płaszczem, przyspieszając kroku - wbiegł na schody i wreszcie załomotał w drzwi, ale nie czekał aż ktoś mu otworzy - pociągnął za klamkę, już za moment przekraczając próg, zaś gdy zatrzasnął za sobą wrota, kiedy rozejrzał się dookoła, poczuł dziwny ścisk w sercu. Nie chciał wyjeżdżać, nie chciał opuszczać przyjaciół i znajomych, nie chciał uciekać w momencie, w którym zaczynało się dziać naprawdę źle. Czuł się jak tchórz, chociaż nie miał nic do gadania. Decyzja zapadła i nawet jeśli mógłby próbować przebłagać matkę, wiedział, że ojciec nie zmieni zdania, a wszelkie rozmowy na ten temat tylko pogorszą sytuację.
- Bertie?! Błagam cię, bądź w domu! - krzyknął, kierując kroki do kuchni. Tam zawsze była jakaś zupa, którą mógł się poczęstować i w tym momencie miał na nią nieziemską ochotę.
Every great wizard in history has started out as nothing more than what we are now, students.
If they can do it,
why not us?
If they can do it,
why not us?
Chaos - doskonałe słowo. Dookoła panował chaos. Działo się wszystko nawet, kiedy nie działo się nic. Co rusz nowe wieści o tym, jak niesamowite rzeczy wyczyniali mugole i dzieci za sprawą magicznych anomalii które z niejasnych przyczyn ich dotknęły. Niesamowite - ale często w bardzo złym znaczeniu. Pożary, okaleczeni ludzie pozbawieni siły i przytomności, atakowani przez naturę lub stworzenia. Prócz tego od czasu do czasu zaledwie figle, psikusy.
A to wszystko obok codziennego życia. Dochodzenia do siebie. Bertie nie skupiał się na tym co złe, starał się nie myśleć ani o Odsieczy ani o jej koszmarnych konsekwencjach. Szybko, bardzo szybko wrócił do pracy i badań, Słodka Próżności była doskonałym miejscem do wyłączania z umysłu tych rzeczy na których nie chciał się skupiać. Przynajmniej w chwilach, kiedy nic nie mógł z nimi zrobić.
Skończył dziś trochę wcześniej niż zwykle, Cynka szybciej go zastąpiła, wrócił więc do domu, powiesił kociołek nad kominkiem, wrzucając do niego trochę mięsa i warzywa i zszedł na dół trochę się ogarnąć. Z Rogerem w rękach ruszał znów ku górze i na dźwięk zamykanych drzwi podziękował w duchu, że gość - kimkolwiek on jest - postanowił dotrzeć do Rudery drzwiami, nie kominkiem bo nici by były z jego jedzenia. A i ktoś by marudził, że Bott gotuje w środku transportu.
Kiedy usłyszał znajomy głos, uśmiechnął się szerzej.
- Jestem! Odpuszczono ci w końcu wieczny szlaban?
Odezwał się głośno, zaraz w kilku skokach docierając na górę - i rzecz jasna potykając się o ostatni schodek. Syknął, obijając mocno łokcie, które oberwały żeby w zamian jego cielsko nie zgniotło Rogera. Królik i tak odkicał wystraszony i obrażony gdzieś pod szafki kiedy Bert zbierał się z podłogi.
- Nic mi nie jest. - rzucił jedynie, wchodząc do kuchni i przecierając obolałe miejsca. - Dawno cię nie było, już zaczynałem poważnie myśleć, że tym razem wieczność oznacza wieczność.
Dodał. Choć coś było podejrzane, Tito nie miał typowego entuzjazmu. Kwiecień odbił się na wszystkich, jednak Bott czuł w kościach, że to nie to. Coś się stało? - Wszystko okej?
A to wszystko obok codziennego życia. Dochodzenia do siebie. Bertie nie skupiał się na tym co złe, starał się nie myśleć ani o Odsieczy ani o jej koszmarnych konsekwencjach. Szybko, bardzo szybko wrócił do pracy i badań, Słodka Próżności była doskonałym miejscem do wyłączania z umysłu tych rzeczy na których nie chciał się skupiać. Przynajmniej w chwilach, kiedy nic nie mógł z nimi zrobić.
Skończył dziś trochę wcześniej niż zwykle, Cynka szybciej go zastąpiła, wrócił więc do domu, powiesił kociołek nad kominkiem, wrzucając do niego trochę mięsa i warzywa i zszedł na dół trochę się ogarnąć. Z Rogerem w rękach ruszał znów ku górze i na dźwięk zamykanych drzwi podziękował w duchu, że gość - kimkolwiek on jest - postanowił dotrzeć do Rudery drzwiami, nie kominkiem bo nici by były z jego jedzenia. A i ktoś by marudził, że Bott gotuje w środku transportu.
Kiedy usłyszał znajomy głos, uśmiechnął się szerzej.
- Jestem! Odpuszczono ci w końcu wieczny szlaban?
Odezwał się głośno, zaraz w kilku skokach docierając na górę - i rzecz jasna potykając się o ostatni schodek. Syknął, obijając mocno łokcie, które oberwały żeby w zamian jego cielsko nie zgniotło Rogera. Królik i tak odkicał wystraszony i obrażony gdzieś pod szafki kiedy Bert zbierał się z podłogi.
- Nic mi nie jest. - rzucił jedynie, wchodząc do kuchni i przecierając obolałe miejsca. - Dawno cię nie było, już zaczynałem poważnie myśleć, że tym razem wieczność oznacza wieczność.
Dodał. Choć coś było podejrzane, Tito nie miał typowego entuzjazmu. Kwiecień odbił się na wszystkich, jednak Bott czuł w kościach, że to nie to. Coś się stało? - Wszystko okej?
Po prostu nie pamiętać sytuacji w których kostka pęka, wiem
Nie wyrzucę ST,
Chociaż bardzo chcę,
Mam nadzieję, że to wie MG.
Nie wyrzucę ST,
Chociaż bardzo chcę,
Mam nadzieję, że to wie MG.
Bertie Bott
Zawód : Pracownik w Urzędzie Patentów Absurdalnych, wlaściciel Cukierni Wszystkich Smaków
Wiek : 22
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Kawaler
Po co komu rozum, kiedy można mieć szczęście?
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
Zatrzymał się w drzwiach słysząc głos przyjaciela, wsparł dłonie na framugach i już rozchylił usta, kiedy Bertie walnął jak długi, co przywołało lekki uśmiech na twarz Ollivandera. Milczał, patrząc jak Bott zbiera się z podłogi, po czym wraz z nim przekroczył próg kuchni, w międzyczasie pozbywając się swojego płaszcza. Od razu usadził tyłek na jednym z tutejszych krzeseł i głośno westchnął, przesuwając dłońmi po krótko przyciętych włosach. Pokręcił łepetyną.
- Nic nie jest okej. - przyznał, splatając palce i układając ręce na blacie - Mam przewalone, nigdy nie było aż tak źle, Bertie. - skrzywił się, wlepiając ślepia w przyjaciela. I jeśli zwykle tańczyły tam wesołe iskierki, to teraz nie było w nich nic. Zresztą cały Titus wydawał się jakiś taki smutny, zupełnie jak nie on!
- Tak szczerze powiedziawszy wolałbym mieć wieczny szlaban, przynajmniej byłbym u siebie, a tak? - machnął dłonią, ponownie zmieniając pozycję, tym razem opadając ciężko na oparcie krzesła i splatając ręce na piersi - Wyjeżdżam. Jutro. Powinienem się teraz pakować, ale jakoś nie mam do tego głowy. No i musiałem tu przyjść, bo chcę żebyś się czymś zaopiekował. - wsunął rękę w kieszeń płaszcza, przewieszonego aktualnie przez oparcie, chwilę w niej szperając w poszukiwaniu kluczyków, które już za moment wylądowały na blacie, stukając o drewno breloczkiem o bliżej nieokreślonym kształcie - Miętus jest twój, mi i tak się póki co nie przyda. Tylko dbaj o niego i nie daj mu się zastać. - poprosił, na nowo składając ręce na piersi. Właściwie miał jeszcze wiele do powiedzenia, myśli kłębiły się w głowie, tyle, że sam nie wiedział, która pierwsza winna wydostać się spomiędzy warg...
- Co pichcisz? Ładnie pachnie. - pokiwał czerepem, wyciągając szyję by zerknąć do kociołka.
- Nic nie jest okej. - przyznał, splatając palce i układając ręce na blacie - Mam przewalone, nigdy nie było aż tak źle, Bertie. - skrzywił się, wlepiając ślepia w przyjaciela. I jeśli zwykle tańczyły tam wesołe iskierki, to teraz nie było w nich nic. Zresztą cały Titus wydawał się jakiś taki smutny, zupełnie jak nie on!
- Tak szczerze powiedziawszy wolałbym mieć wieczny szlaban, przynajmniej byłbym u siebie, a tak? - machnął dłonią, ponownie zmieniając pozycję, tym razem opadając ciężko na oparcie krzesła i splatając ręce na piersi - Wyjeżdżam. Jutro. Powinienem się teraz pakować, ale jakoś nie mam do tego głowy. No i musiałem tu przyjść, bo chcę żebyś się czymś zaopiekował. - wsunął rękę w kieszeń płaszcza, przewieszonego aktualnie przez oparcie, chwilę w niej szperając w poszukiwaniu kluczyków, które już za moment wylądowały na blacie, stukając o drewno breloczkiem o bliżej nieokreślonym kształcie - Miętus jest twój, mi i tak się póki co nie przyda. Tylko dbaj o niego i nie daj mu się zastać. - poprosił, na nowo składając ręce na piersi. Właściwie miał jeszcze wiele do powiedzenia, myśli kłębiły się w głowie, tyle, że sam nie wiedział, która pierwsza winna wydostać się spomiędzy warg...
- Co pichcisz? Ładnie pachnie. - pokiwał czerepem, wyciągając szyję by zerknąć do kociołka.
Every great wizard in history has started out as nothing more than what we are now, students.
If they can do it,
why not us?
If they can do it,
why not us?
Titus go zdziwił. On raczej nie bywał smutny. Jak był smutny to zazwyczaj w inny sposób, nadal próbował się śmiać, wygłupiać, ewentualnie pił jeśli wszystkiego było za dużo. Byli pod tym względem do siebie dość podobni. Poważny nastrój musiał oznaczać, że na prawdę coś się stało i Bott ruszając do kuchni po prostu czekał, trochę w napięciu na to, co usłyszy.
Uniósł brwi już po jego pierwszych słowach, bo te dość jasno nakreślały sytuację. Bott już otwierał usta, by oznajmić jesteś dorosły, nit mogą cię tak po prostu odesłać, jednak uświadomił sobie, że: owszem, mogą. Mogą zrobić co chcą. Bo szlachta działa inaczej.
- Gdzie wyjeżdżasz? Na długo..? - zmarszczył brwi. Nie podobało mu się to. Nie chodziło o wycieczkę, to raczej jasne. Więc odsyłają go? Tak po prostu? Tak zachowuje się szlachta, kiedy nie radzi sobie z młodymi ludźmi? - Chodzi o samochód? I te wygłupy? I tę charłaczkę?
Wiedział, że chyba głównie o samochód wściekała się jego rodzina. Ale to nadal nie w porządku. Bo Titus nie robił nic złego. Przeciwnie, starał się robić wiele dobrego. Niby na co oni zamierzają go naprostowywać? Jeśli Ulysess Ollivander to ideał to - mimo szczerej sympatii do brata Kostka - ten ród niedługo będzie przypominał bezemocjonalne zombie.
W normalnej sytuacji pewnie Bert piałby z radości: dostaje samochód. W momencie jednak kiedy samochód ma być substytutem przyjaciela, jakoś wcale nie była to już tak radosna nowina. Spojrzał na kluczyki, potem znów na Tito.
- Jasne. Wrócisz po niego za jakiś czas, nie?
Pewnie jak Titus wróci i tak będzie musiał unikać takich rzeczy. Choć dla Botta brzmiało to raczej absurdalnie.
- Do jakiego wieku mogą mieć nad tobą aż taką kontrolę? - trudno było mu sobie wyobrazić, że odesłaliby Tito, gdyby ten był starszy. Teraz jeszcze, był w końcu tak jak i Bertie chłystkiem co to ledwo nosa ze szkoły wyściubił. Ale do jakiego momentu tak ma być?
- Zupę warzywną. Z mięsem z kurczaka. Chcesz? - podszedł do kociołka - Dobrze, że nie przyszedłeś kominkiem.
Uśmiechnął się pod nosem.
Uniósł brwi już po jego pierwszych słowach, bo te dość jasno nakreślały sytuację. Bott już otwierał usta, by oznajmić jesteś dorosły, nit mogą cię tak po prostu odesłać, jednak uświadomił sobie, że: owszem, mogą. Mogą zrobić co chcą. Bo szlachta działa inaczej.
- Gdzie wyjeżdżasz? Na długo..? - zmarszczył brwi. Nie podobało mu się to. Nie chodziło o wycieczkę, to raczej jasne. Więc odsyłają go? Tak po prostu? Tak zachowuje się szlachta, kiedy nie radzi sobie z młodymi ludźmi? - Chodzi o samochód? I te wygłupy? I tę charłaczkę?
Wiedział, że chyba głównie o samochód wściekała się jego rodzina. Ale to nadal nie w porządku. Bo Titus nie robił nic złego. Przeciwnie, starał się robić wiele dobrego. Niby na co oni zamierzają go naprostowywać? Jeśli Ulysess Ollivander to ideał to - mimo szczerej sympatii do brata Kostka - ten ród niedługo będzie przypominał bezemocjonalne zombie.
W normalnej sytuacji pewnie Bert piałby z radości: dostaje samochód. W momencie jednak kiedy samochód ma być substytutem przyjaciela, jakoś wcale nie była to już tak radosna nowina. Spojrzał na kluczyki, potem znów na Tito.
- Jasne. Wrócisz po niego za jakiś czas, nie?
Pewnie jak Titus wróci i tak będzie musiał unikać takich rzeczy. Choć dla Botta brzmiało to raczej absurdalnie.
- Do jakiego wieku mogą mieć nad tobą aż taką kontrolę? - trudno było mu sobie wyobrazić, że odesłaliby Tito, gdyby ten był starszy. Teraz jeszcze, był w końcu tak jak i Bertie chłystkiem co to ledwo nosa ze szkoły wyściubił. Ale do jakiego momentu tak ma być?
- Zupę warzywną. Z mięsem z kurczaka. Chcesz? - podszedł do kociołka - Dobrze, że nie przyszedłeś kominkiem.
Uśmiechnął się pod nosem.
Po prostu nie pamiętać sytuacji w których kostka pęka, wiem
Nie wyrzucę ST,
Chociaż bardzo chcę,
Mam nadzieję, że to wie MG.
Nie wyrzucę ST,
Chociaż bardzo chcę,
Mam nadzieję, że to wie MG.
Bertie Bott
Zawód : Pracownik w Urzędzie Patentów Absurdalnych, wlaściciel Cukierni Wszystkich Smaków
Wiek : 22
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Kawaler
Po co komu rozum, kiedy można mieć szczęście?
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
- Do Francji, do rodziny ojca, właściwie nie wiem na ile. - wzruszył ramionami - Może na miesiąc, może na dwa, a może na dłużej. Pewnie będę mógł wrócić dopiero wtedy, kiedy uznają, że wyplenili ze mnie te wszystkie głupoty. - a to wcale nie będzie łatwe. Był Ollivanderem, ale charakter odziedziczył po matce - beztroskiej, radosnej, emocjonalnej, kierującej się sercem, później dopiero myślącej o konsekwencjach.
- Chodzi o wszystko, trochę się tego nazbierało w ostatnim czasie. - uśmiechnął się blado. Już w Hogwarcie dawał wszystkim w kość, później było tylko gorzej - zapomniał chyba czym jest szlachecka etykieta i chociaż na salonach starał się prezentować godnie, po godzinach zajmował się przecież wszystkim tym, czym nie powinien - miał samochód, pokochał nieodpowiednią osobę, przyjaźnił się z różnymi ludźmi, nieczęsto obracając w towarzystwie arystokracji, bo zwyczajnie go to nudziło. Wolał takie radosne dusze jak Bertie.
Pokiwał głową. Miał nadzieję, że kiedy wróci nie będzie pięćdziesięcioletnim sztywniakiem, który zapomniał już jak cudownie było czuć wiatr na twarzy, podróżując w przestworzach miętową maszyną.
- Dopóki nie nauczę się godnie reprezentować swojego rodu, dopóki nie zostanę różdżkarzem, nie ożenię się z jakąś szlachcianką i nie spłodzę gromadki dzieci, które będę upominał za każdym razem jak tylko spróbują oprzeć łokcie o stół. - i jak na zawołanie ułożył łokcie na blacie, podpierając podbródek o nadgarstki.
- Marzę teraz tylko o tej zupie. - na salonach jadało się inaczej i choć całkiem lubił te wykwintne dania to zupa Bertiego przebijała wszystkie krewetki, kawiory i żabie udka razem wzięte - Wolałem nie korzystać z magicznego transportu. Wymknąłem się ukradkiem i to tylko dlatego, że w ostatnim czasie nie jest u nas za dobrze. Po tej dziwnej nocy wszystko wywróciło się do góry nogami. Moja matka jest załamana, nie dość, że straci mnie to jeszcze Kyra... fatalnie z nią i między innymi dlatego ten wyjazd boli mnie jeszcze bardziej. Powinienem być teraz przy niej. Przy niej i przy mojej mamie, a nie gdzieś daleko, ale ojciec nawet nie chce o tym słyszeć, podjął już decyzję. Zresztą sam też ostatnio jest jeszcze bardziej przygnębiony i zestresowany niż zwykle.
- Chodzi o wszystko, trochę się tego nazbierało w ostatnim czasie. - uśmiechnął się blado. Już w Hogwarcie dawał wszystkim w kość, później było tylko gorzej - zapomniał chyba czym jest szlachecka etykieta i chociaż na salonach starał się prezentować godnie, po godzinach zajmował się przecież wszystkim tym, czym nie powinien - miał samochód, pokochał nieodpowiednią osobę, przyjaźnił się z różnymi ludźmi, nieczęsto obracając w towarzystwie arystokracji, bo zwyczajnie go to nudziło. Wolał takie radosne dusze jak Bertie.
Pokiwał głową. Miał nadzieję, że kiedy wróci nie będzie pięćdziesięcioletnim sztywniakiem, który zapomniał już jak cudownie było czuć wiatr na twarzy, podróżując w przestworzach miętową maszyną.
- Dopóki nie nauczę się godnie reprezentować swojego rodu, dopóki nie zostanę różdżkarzem, nie ożenię się z jakąś szlachcianką i nie spłodzę gromadki dzieci, które będę upominał za każdym razem jak tylko spróbują oprzeć łokcie o stół. - i jak na zawołanie ułożył łokcie na blacie, podpierając podbródek o nadgarstki.
- Marzę teraz tylko o tej zupie. - na salonach jadało się inaczej i choć całkiem lubił te wykwintne dania to zupa Bertiego przebijała wszystkie krewetki, kawiory i żabie udka razem wzięte - Wolałem nie korzystać z magicznego transportu. Wymknąłem się ukradkiem i to tylko dlatego, że w ostatnim czasie nie jest u nas za dobrze. Po tej dziwnej nocy wszystko wywróciło się do góry nogami. Moja matka jest załamana, nie dość, że straci mnie to jeszcze Kyra... fatalnie z nią i między innymi dlatego ten wyjazd boli mnie jeszcze bardziej. Powinienem być teraz przy niej. Przy niej i przy mojej mamie, a nie gdzieś daleko, ale ojciec nawet nie chce o tym słyszeć, podjął już decyzję. Zresztą sam też ostatnio jest jeszcze bardziej przygnębiony i zestresowany niż zwykle.
Every great wizard in history has started out as nothing more than what we are now, students.
If they can do it,
why not us?
If they can do it,
why not us?
Zacisnął usta, żeby nie palnąć tego, co pchało mu się na język, choć wszystko co chciał powiedzieć i tak zawsze odbijało się w jego mimice, gestach, we wszystkim. Nie podobało mu się to. Nie wierzył by Titus miał się na prawdę zmienić, był wolnym duchem i jasne, nie pasował przez to do grona szlachciców, jednak... cóż, jeśli ma wrócić jako idealny szlachcic, Bott obawiał się że zajmie to dziesięć lat przynajmniej. I nie będzie już do końca sobą.
- Nie możesz jakiś czas po prostu udawać?
To wydawało się proste. Ale co innego robić, kiedy każą być kimś, kim się nie jest? Bertie wierzył, że przyjaciel zna te wszystkie podstawy dobrego zachowania i inne bzdury. Wystarczyłoby grać przez jakiś czas, aż pozwolą mu wrócić. A potem uważać. Ukrywać się. I tak Ollivander z wieloma rzeczami musiał się kryć, teraz będzie musiał robić to lepiej.
Uniósł brwi kiedy usłyszał te wszystkie rzeczy, bo dopiero teraz do niego docierało, że zniknięcie Titusa może nie trwać kilka miesięcy, że może chodzić na prawdę o kilkuletni wyjazd.
- Nawet nie znasz francuskiego.
Prychnął, jakby to było najważniejsze w całej tej kabale, w naturalny dla siebie sposób skupiając się na bzdurach.
Nic nie dodał przez dłuższy moment kiedy Ollivander zaczął opowiadać o domu. Różdżką wskazał na miskę i chochlę, które czyniąc co należy niebawem napełniły jedna drugą i zupa stawiła się przed łokciami Tito.
Wszystko, co się ostatnio działo było chore. Bott ledwo zbierał się z własnego bagna, a obserwował jak inni taplają się w kolejnych, tym razem jego najlepszy przyjaciel. Bert przestawał myśleć o tym, że traci kompana do wygłupów, bo chodziło tutaj o coś zdecydowanie więcej.
- Kyra? Co z nią? Serpentyna?
Dopytał, choć kiedy chodziło o chore dziecko, odpowiedź była raczej oczywista. Zerknął za okno, chwilami zrzucając winę za wszystko na te cholerne deszcze. Na coś musiał. Jakby nastrój pogodowy wbijał się do życia ludzi, a nie na odwrót. Bott zawsze lubił absurdy. W tym momencie na jego głowie wylądowała mokra kropla i zerkając na ukośny dach Bert odetchnął pod nosem. Jeszcze niech nas zaleje.
- Nie możesz jakiś czas po prostu udawać?
To wydawało się proste. Ale co innego robić, kiedy każą być kimś, kim się nie jest? Bertie wierzył, że przyjaciel zna te wszystkie podstawy dobrego zachowania i inne bzdury. Wystarczyłoby grać przez jakiś czas, aż pozwolą mu wrócić. A potem uważać. Ukrywać się. I tak Ollivander z wieloma rzeczami musiał się kryć, teraz będzie musiał robić to lepiej.
Uniósł brwi kiedy usłyszał te wszystkie rzeczy, bo dopiero teraz do niego docierało, że zniknięcie Titusa może nie trwać kilka miesięcy, że może chodzić na prawdę o kilkuletni wyjazd.
- Nawet nie znasz francuskiego.
Prychnął, jakby to było najważniejsze w całej tej kabale, w naturalny dla siebie sposób skupiając się na bzdurach.
Nic nie dodał przez dłuższy moment kiedy Ollivander zaczął opowiadać o domu. Różdżką wskazał na miskę i chochlę, które czyniąc co należy niebawem napełniły jedna drugą i zupa stawiła się przed łokciami Tito.
Wszystko, co się ostatnio działo było chore. Bott ledwo zbierał się z własnego bagna, a obserwował jak inni taplają się w kolejnych, tym razem jego najlepszy przyjaciel. Bert przestawał myśleć o tym, że traci kompana do wygłupów, bo chodziło tutaj o coś zdecydowanie więcej.
- Kyra? Co z nią? Serpentyna?
Dopytał, choć kiedy chodziło o chore dziecko, odpowiedź była raczej oczywista. Zerknął za okno, chwilami zrzucając winę za wszystko na te cholerne deszcze. Na coś musiał. Jakby nastrój pogodowy wbijał się do życia ludzi, a nie na odwrót. Bott zawsze lubił absurdy. W tym momencie na jego głowie wylądowała mokra kropla i zerkając na ukośny dach Bert odetchnął pod nosem. Jeszcze niech nas zaleje.
Po prostu nie pamiętać sytuacji w których kostka pęka, wiem
Nie wyrzucę ST,
Chociaż bardzo chcę,
Mam nadzieję, że to wie MG.
Nie wyrzucę ST,
Chociaż bardzo chcę,
Mam nadzieję, że to wie MG.
Bertie Bott
Zawód : Pracownik w Urzędzie Patentów Absurdalnych, wlaściciel Cukierni Wszystkich Smaków
Wiek : 22
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Kawaler
Po co komu rozum, kiedy można mieć szczęście?
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
Kuchnia
Szybka odpowiedź