Jadalnia/salon
AutorWiadomość
First topic message reminder :
Salon
Jak widać na załączonym obrazku: duży kominek podłączony do sieci fiuu, drewniane podłogi (jak w całym domu), trochę rozgardiasz, trochę magicznych i trochę mugolskich bzdurek dookoła. W samym środku pomieszczenia stoi drewniany stół z białym obrusem. Dwa krzesła przy nim wyglądają jak na zdjęciu - są bujane (znalezione w domu i naprawione) - dwa pozostałe są zwyczajne, dokupione przez właściciela. Właściciel uprzejmie prosi nie obrażać firanek. Firanki są piękne.
Po prostu nie pamiętać sytuacji w których kostka pęka, wiem
Nie wyrzucę ST,
Chociaż bardzo chcę,
Mam nadzieję, że to wie MG.
Nie wyrzucę ST,
Chociaż bardzo chcę,
Mam nadzieję, że to wie MG.
Ostatnio zmieniony przez Bertie Bott dnia 13.11.16 12:27, w całości zmieniany 1 raz
Bertie Bott
Zawód : Pracownik w Urzędzie Patentów Absurdalnych, wlaściciel Cukierni Wszystkich Smaków
Wiek : 22
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Kawaler
Po co komu rozum, kiedy można mieć szczęście?
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
- Aaaaa....! - jęknąłem czując, jak lukrowa szczęka szczypie boleśnie moją skórę. Małe drożdżowe(?) cholerstwo! Poruszyłem gwałtownie dłonią, chcąc pozbyć się przyklejonego do niej zębami(?) piernika. Dziadostwo było uparte do tego stopnia, że gdy niefortunnie (dla niego) zarył nogami o krawędź komody z takim impetem, że jego obie kończyny skruszały to jednak tułów ze szczęką trzymał się skóry. Z drugiej strony zaraz cos mnie szarpnęło za wąsa.
Wyraźnie traciłem kontrolę nad sytuacją. Byłem oblegany i chociaż wątpiłem w to by mnie pożarły bądź jakkolwiek inaczej przybliżyły mój stan do tego podobnego Lanie to jednak nie zamierzałem pozwalać im na przejmowanie takiej swobody.
- Zjeżdżaj - rzuciłem do zjawy, przez którą zaraz potem przeskoczyłem byle tylko szybciej dostać się do mojej lichej różdżki leżącej na kredensie. Może to co miałem teraz zrobić było głupie i nierozsądne biorąc pod uwagę anomalie i inne takie ale...no ja pierdolę - ciastka wpieprzały mnie żywcem!
- Balneo! - zażądałem kierując różdżkę na siebie, oczekując że zaraz się zrobi zimno i mokro ale być może rozmoknięte ciastka stracą przy tym na żywiołowości.
Wyraźnie traciłem kontrolę nad sytuacją. Byłem oblegany i chociaż wątpiłem w to by mnie pożarły bądź jakkolwiek inaczej przybliżyły mój stan do tego podobnego Lanie to jednak nie zamierzałem pozwalać im na przejmowanie takiej swobody.
- Zjeżdżaj - rzuciłem do zjawy, przez którą zaraz potem przeskoczyłem byle tylko szybciej dostać się do mojej lichej różdżki leżącej na kredensie. Może to co miałem teraz zrobić było głupie i nierozsądne biorąc pod uwagę anomalie i inne takie ale...no ja pierdolę - ciastka wpieprzały mnie żywcem!
- Balneo! - zażądałem kierując różdżkę na siebie, oczekując że zaraz się zrobi zimno i mokro ale być może rozmoknięte ciastka stracą przy tym na żywiołowości.
I'll survive
somehow i always do
somehow i always do
The member 'Matthew Bott' has done the following action : Rzut kością
#1 'k100' : 86
--------------------------------
#2 'Anomalie - CZ' :
#1 'k100' : 86
--------------------------------
#2 'Anomalie - CZ' :
Nic nie działało, a ciasteczka już zaczynały wyglądać jak stado mrówek albo faktycznie jakichś krasnali na Macie. On z kolei szarpał się coraz bardziej i Lil zwyczajnie cofnęła się, by nim przypadkiem nie oberwać, lub nie zostać stratowaną czy coś. Cofnęła się mocniej, gdy złapał za różdżkę, w sumie to wsunęła się za drzwi na wszelki wypadek, bo czarowanie teraz zdecydowanie nie należało do najbezpieczniejszych rzeczy jakie można robić.
Przeszły ją dreszcze, bo może i zaklęcie jakiego Matt chciał użyć nie było niebezpieczne, nic jednak w tej chwili nie wiadomo. Nic złego się jednak nie stało, po chwili usłyszała plusk, a kiedy wyjrzała zza drzwi, zobaczyła zmoczone ciasteczka, które niezgrabnie usiłowały się poruszać, szło im jednak znacznie gorzej i powoli obracały się w lepką papkę.
- No tak. - odetchnęła, kiedy trochę jej serce przestało tłuc w piersi jak nienormalne. - Nie wiem czy nie będzie to zbyt konwencjonalne i nudne, ale chciałam ci życzyć dużo radości w tradycyjny sposób.
Uśmiechnęła się nieznacznie, patrząc na lekkie zaczerwienienie na policzku, najwidoczniej ślad po ugryzieniu.
- Idź się wysusz, postaram się opanować to ciasteczkowe bagno. - dodała po chwili, sięgając jednak jeszcze po sweter. Ten sam zielony, który kiedyś dostała od Botta w jego kawalerce na Nokturnie z resztą. Lubiła go.
Przeszły ją dreszcze, bo może i zaklęcie jakiego Matt chciał użyć nie było niebezpieczne, nic jednak w tej chwili nie wiadomo. Nic złego się jednak nie stało, po chwili usłyszała plusk, a kiedy wyjrzała zza drzwi, zobaczyła zmoczone ciasteczka, które niezgrabnie usiłowały się poruszać, szło im jednak znacznie gorzej i powoli obracały się w lepką papkę.
- No tak. - odetchnęła, kiedy trochę jej serce przestało tłuc w piersi jak nienormalne. - Nie wiem czy nie będzie to zbyt konwencjonalne i nudne, ale chciałam ci życzyć dużo radości w tradycyjny sposób.
Uśmiechnęła się nieznacznie, patrząc na lekkie zaczerwienienie na policzku, najwidoczniej ślad po ugryzieniu.
- Idź się wysusz, postaram się opanować to ciasteczkowe bagno. - dodała po chwili, sięgając jednak jeszcze po sweter. Ten sam zielony, który kiedyś dostała od Botta w jego kawalerce na Nokturnie z resztą. Lubiła go.
Maybe I'm scared because you mean more to me than
any other person.
any other person.
Woda była była lodowata. Przygarbiłem się, skrzywiłem gdy mnie odświeżyła. Wilgotne ubrania zas nieprzyjemnie przywarły do ciała. Ciastka zmieniły się w lepką breję. Tyle dobrego. Ja sam stałem tak jeszcze chwilę wypluwając z ust drobną fontannę - to doskonale moim zdaniem podsumowywało obecną sytuację.
- Nie, nie - konwencjonalne i nudne jest super. Tego mi dziś trzeba. Dzięki - zapewniłem uśmiechając się, by zaraz kichnąć. Wspominałem już, że woda była lodowata? No, więc wcale nie trzeba było mnie przekonywać bym skierował swe kroki w stronę łazienki. Wtedy też spotkała mnie kolejna niespodzianka - wdepnąłem w tort ustawiony zaraz za moimi drzwiami. Nie mogłem go ominąć bo w końcu jak na przykładnego Botta nie patrzyłem pod nogi. Syknąłem mugolskim przekleństwem. I skacząc na jednej nodze, niczym jakiś kombatant dobrnąłem do miejsca w którym udało mi się doprowadzić do porządku, tak samo jak Lily uporała się z pokojem. Nawet część tortu dało się jakoś poratować. Nie był za słodki - tak jak lubiłem. No, przynajmniej na tutaj faktycznie Bertiemu udało się popisać. Po takim śniadaniu postanowiłem oddalić plan zemsty.
|zt x2
- Nie, nie - konwencjonalne i nudne jest super. Tego mi dziś trzeba. Dzięki - zapewniłem uśmiechając się, by zaraz kichnąć. Wspominałem już, że woda była lodowata? No, więc wcale nie trzeba było mnie przekonywać bym skierował swe kroki w stronę łazienki. Wtedy też spotkała mnie kolejna niespodzianka - wdepnąłem w tort ustawiony zaraz za moimi drzwiami. Nie mogłem go ominąć bo w końcu jak na przykładnego Botta nie patrzyłem pod nogi. Syknąłem mugolskim przekleństwem. I skacząc na jednej nodze, niczym jakiś kombatant dobrnąłem do miejsca w którym udało mi się doprowadzić do porządku, tak samo jak Lily uporała się z pokojem. Nawet część tortu dało się jakoś poratować. Nie był za słodki - tak jak lubiłem. No, przynajmniej na tutaj faktycznie Bertiemu udało się popisać. Po takim śniadaniu postanowiłem oddalić plan zemsty.
|zt x2
I'll survive
somehow i always do
somehow i always do
|13.07.1956r
Trzynasty dzień miesiąca już od dawna był szczególny. Prawie zawsze działo się coś dziwnego. Bertie nie nastawiał się jednak negatywnie - chyba nawet nie miał takiej zdolności z resztą - i zaraz po pracy wrócił by ugotować coś na tyle sensownego na ile pozwalał mu portfel. A ostatnimi czasy pozwalał w sumie na niewiele - Ari wyprowadziła się już dość dawno, ostatnio wyniósł się Matt by żyć w dzikiej puszczy a życie małżeńskie porwało Eileen - trzy pokoje opustoszały, więc i trzy części czynszu wróciły na jego głowę, pomijając już fakt że do Próżności jakoś tak mniej chętnie chodzili ludzie odkąd kilka przecznic dalej wybuchła jakaś szalona anomalia, ziemia drżała i dało się oberwać ognistą kulką. Jak się okazuje, ludzie nie kochają jego babeczek tak mocno by ryzykować dla nich życiem i zdrowiem. Szokujące!
Cóż jednak mógł zrobić, gotował jakiś gulasz, a w kuchni unosił się jego przyjemny, lekko grzybowy zapach. Jak tylko skończy zamierzał zabrać się za pakowanie rzeczy dla obozowiczów - w salonie leżały już części składne wszystkiego na co zrzucili się chętni do zabawy czarodzieje, trzeba tylko to rozdzielić, upakować i zmniejszyć żeby był w stanie cały majdan przewieźć. Ostatecznie zgłosiło się całkiem sporo chętnych!
Nawet ekscytował się leśnymi planami i w sumie to wolał myśleć o nich niż o problemach finansowych, żyjąc jednym z głównych mott Bottów, zaraz obok jakoś to będzie czy damy radę! - jeśli nie możesz nic z tym zrobić, nie myśl o tym.
Więc nie myślał, słuchał marudzenia Lany.
- Wparował tu do domu, buciory brudne, nie posprząta za sobą nawet a mówiłam że ma posprzątać, bo tak się składa że ja myć podłogi za jego butami nie będę ale zignorował mnie bezczelny! - nadawała zupełnie jakby w swoje niewidzialne dłonie w ogóle mogła być w stanie złapać za mop - I łazi po kuchni jakby był u siebie, szpera w szafkach, wykrada alkohol, mówię mu że ma się w moim domu nie rozpijać, jak od pierwszego dnia mówię, tak wszyscy gdzieś to mają, rodzina pijaków! Nigdy więcej Bottów pod dachem. W ogóle lokatorów nigdy więcej, co ja z wami mam. - kontynuowała, Bertie jedynie uśmiechnął się lekko, w jakiś sposób nawet marudzenie rodzinnego ducha lubił od czasu do czasu. Do tego stopnia że jak się obrażała i jej tydzień nie było słychać to się w sumie zastanawiał co ją ostatnio drażni.
- I słuchaj no, jedzenie wybiera, bierze co mu się podoba, owoce przegniłe to pewnie dla ghula ale kto go tam wie. - dodała jeszcze. - I idzie do piwnicy i się zamyka i Merlin jeden wie co on z tym ghulem tam wyprawia ale siedział tam prawie tyle ile ja nie żyję po prostu, po czym wyszedł jakby nigdy nic.
Założyła ręce na piersi, zapewne oczekując wyrazu oburzenia na twarzy Bertiego. Ten jednak był kiepskim kłamcą, wzruszył więc jedynie ramionami, ani się nie dziwiąc ani głębiej nie interesując. Dziwną przyjaźń kuzyna i ghula Erniego przyjął raczej na spokojnie, ostatecznie wcale nie była niczym szokującym.
W chwili gdy usłyszał pukanie do drzwi, nawet nie zastanawiał się kto to może być - dość dużo osób przechodziło przez ten dom od chwili w której Bert go wyremontował - by z wesołym uśmiechem powitać nieznajomego.
- Na wszelkie datki za późno, zakupy zrobiłem ale mogę dać listę zakupów. - stwierdził wesoło, bo i niewątpliwie miał do czynienia ze spóźnialskim obozowiczem który zapomniał o wpłacie. Bo i czego innego obcy mógłby tu chcieć?
Trzynasty dzień miesiąca już od dawna był szczególny. Prawie zawsze działo się coś dziwnego. Bertie nie nastawiał się jednak negatywnie - chyba nawet nie miał takiej zdolności z resztą - i zaraz po pracy wrócił by ugotować coś na tyle sensownego na ile pozwalał mu portfel. A ostatnimi czasy pozwalał w sumie na niewiele - Ari wyprowadziła się już dość dawno, ostatnio wyniósł się Matt by żyć w dzikiej puszczy a życie małżeńskie porwało Eileen - trzy pokoje opustoszały, więc i trzy części czynszu wróciły na jego głowę, pomijając już fakt że do Próżności jakoś tak mniej chętnie chodzili ludzie odkąd kilka przecznic dalej wybuchła jakaś szalona anomalia, ziemia drżała i dało się oberwać ognistą kulką. Jak się okazuje, ludzie nie kochają jego babeczek tak mocno by ryzykować dla nich życiem i zdrowiem. Szokujące!
Cóż jednak mógł zrobić, gotował jakiś gulasz, a w kuchni unosił się jego przyjemny, lekko grzybowy zapach. Jak tylko skończy zamierzał zabrać się za pakowanie rzeczy dla obozowiczów - w salonie leżały już części składne wszystkiego na co zrzucili się chętni do zabawy czarodzieje, trzeba tylko to rozdzielić, upakować i zmniejszyć żeby był w stanie cały majdan przewieźć. Ostatecznie zgłosiło się całkiem sporo chętnych!
Nawet ekscytował się leśnymi planami i w sumie to wolał myśleć o nich niż o problemach finansowych, żyjąc jednym z głównych mott Bottów, zaraz obok jakoś to będzie czy damy radę! - jeśli nie możesz nic z tym zrobić, nie myśl o tym.
Więc nie myślał, słuchał marudzenia Lany.
- Wparował tu do domu, buciory brudne, nie posprząta za sobą nawet a mówiłam że ma posprzątać, bo tak się składa że ja myć podłogi za jego butami nie będę ale zignorował mnie bezczelny! - nadawała zupełnie jakby w swoje niewidzialne dłonie w ogóle mogła być w stanie złapać za mop - I łazi po kuchni jakby był u siebie, szpera w szafkach, wykrada alkohol, mówię mu że ma się w moim domu nie rozpijać, jak od pierwszego dnia mówię, tak wszyscy gdzieś to mają, rodzina pijaków! Nigdy więcej Bottów pod dachem. W ogóle lokatorów nigdy więcej, co ja z wami mam. - kontynuowała, Bertie jedynie uśmiechnął się lekko, w jakiś sposób nawet marudzenie rodzinnego ducha lubił od czasu do czasu. Do tego stopnia że jak się obrażała i jej tydzień nie było słychać to się w sumie zastanawiał co ją ostatnio drażni.
- I słuchaj no, jedzenie wybiera, bierze co mu się podoba, owoce przegniłe to pewnie dla ghula ale kto go tam wie. - dodała jeszcze. - I idzie do piwnicy i się zamyka i Merlin jeden wie co on z tym ghulem tam wyprawia ale siedział tam prawie tyle ile ja nie żyję po prostu, po czym wyszedł jakby nigdy nic.
Założyła ręce na piersi, zapewne oczekując wyrazu oburzenia na twarzy Bertiego. Ten jednak był kiepskim kłamcą, wzruszył więc jedynie ramionami, ani się nie dziwiąc ani głębiej nie interesując. Dziwną przyjaźń kuzyna i ghula Erniego przyjął raczej na spokojnie, ostatecznie wcale nie była niczym szokującym.
W chwili gdy usłyszał pukanie do drzwi, nawet nie zastanawiał się kto to może być - dość dużo osób przechodziło przez ten dom od chwili w której Bert go wyremontował - by z wesołym uśmiechem powitać nieznajomego.
- Na wszelkie datki za późno, zakupy zrobiłem ale mogę dać listę zakupów. - stwierdził wesoło, bo i niewątpliwie miał do czynienia ze spóźnialskim obozowiczem który zapomniał o wpłacie. Bo i czego innego obcy mógłby tu chcieć?
Po prostu nie pamiętać sytuacji w których kostka pęka, wiem
Nie wyrzucę ST,
Chociaż bardzo chcę,
Mam nadzieję, że to wie MG.
Nie wyrzucę ST,
Chociaż bardzo chcę,
Mam nadzieję, że to wie MG.
Bertie Bott
Zawód : Pracownik w Urzędzie Patentów Absurdalnych, wlaściciel Cukierni Wszystkich Smaków
Wiek : 22
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Kawaler
Po co komu rozum, kiedy można mieć szczęście?
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
Trzynasty dzień lipca. W dodatku trzynasty piątkowy dzień lipca. Nie bywał nigdy przesądny. Nie, inaczej, bo to w sumie nie tak do końca prawda, choć do kłamstwa też jakoś daleko. To nie tak, że nie bywał nigdy przesądny — on najzwyczajniej w tym jakże niezwyczajnym świecie, po prostu nie potrafił być przesądny. Wszelkie znaki na niebie i ziemi przyjmował jako naturalny element swego istnienia, złe omeny komentował wzruszaniem ramion, a pozytywne wróżby spotykały się z reakcją godną głazu, o który ktoś wzburzony różdżką rzuca. Niby fajnie, ale po co mu to? No więc nie potrafił być przesądny. Dlatego też piątek trzynastego przywitał przeciągłym ziewnięciem, ostrożnym przestąpieniem nad leżącą na ziemi gitarą oraz uważnym sprawdzeniem, czy wiekowy puchacz zalegający na dnie całkiem sporej klatki, jeszcze oddycha. Była to bardzo ważna czynność, bowiem Keto nie tyle miał wartość sentymentalną, ile towarzyską i zawsze było miło z rana gębę do kogoś otworzyć, nawet jeśli były to głównie utyskiwania, że gorące masło syczące na patelni niemal go oka pozbawiło i niby kto powiedział, że karmel nie jest perfekcyjnym dodatkiem do jajecznicy i syropu korzennego? Zapewne nikt, bo nikt nie był na tyle skłócony z życiem, by mógł śmiało wypróbować to jakże przedziwne połączenie. Niemniej dzień był całkiem w porządku, taki leniwy i ciasny, bo tego dnia od Błędnego miał odpoczynek — ich związek był zbyt sobie bliski, że aż szefostwo martwić się zaczęło. Więc w domu tkwił, bo prawdopodobnie przyjdzie udać mu się na poszukiwanie jakiegoś zimnego kufelka piwa, ale do tego czasu miał czas. I to postanowienie było dobre, naturalne, znajome. Przynajmniej dopóki uporczywe pukanie do okna nie zburzyło koncentracji, a układane w elegancką wieżę ołówki nie posypały się z cichym odgłosem upadku na ziemię. Ernie wzdycha, bo wie, że jego nawiedzona kanapa pochłonie kolejne życie. Znaczy nieżycie. A nawiedzoną być musiała, bo nigdzie tak mu nie znikały knuty, ołówki, papierosy, skarpetki, gazety oraz z jakiegoś niezrozumiałego powodu krówki ciągutki, jak w tej jednej jedynej kanapie.
— No idęęęęę — mruknął Ern, poruszając się powoli i jakby w zwolnionym tempie, bo lubił czasem tak oszukiwać własną podświadomość, że zamieszkiwana klitka to jednak większa jest i wcale w mniej niż dziesięć kroków, to się jej nie przejdzie. Ale okno otwiera i na twarzy ląduje mu sowa, sowa co list niesie i zaraz ucieka ze skrzekiem (sowa, nie twarz — bądźmy poważni!), a on tak stoi oszołomiony, z piórem zaplątanym w rozwianych włosach i listem w dłoni. Trochę zdziwiony, a trochę taki no bywa stary. Wzrusza zaraz ramionami, nawiązuje kontakt wzrokowy z Keto, który może jest urażony wtargnięciem kolejnej sowy, a może właśnie ma zawał serca — młody Prang nigdy nie potrafił stwierdzić, które z tych dwóch jest najbliżej prawdy. Zaraz też sadowi się na parapecie i bierze się za czytanie, bo może znowu o kimś zapomniał, albo jednak ma dziś prace, a zaspał, albo to miłość jego życia ogłosiła się milionerką i chciałaby kupić mu samochód. Nigdy nie wiesz. Ale to nie był nikt zapomniany ni praca bądź życiowa milionerka. Zakończył czytanie, a w jego głowie błąkała się jedna, przerażająco spokojna myśl:
O ty kurwiu.
Droga nie jest daleka, chociaż trochę nudna, bo dziwnie tak być pasażerem Błędnego i nie rozbijać się po drodze. Ale dociera, uzbrojony w list, sowie pióro we włosach oraz oburzenie. Bo Ernest Prang jest absolutnie i niepodważalnie oburzony. Urażony też. Zemdlony raczej, bo ta jajecznica i karmel to takie nie ten tego. Jednak głównie jest oburzony i oburzenie to widnieje na jego twarzy, w momencie, gdy drzwi się otwierają i jakiś berbeć do niego z datkami gada. W sumie mógłby walnąć go w twarz, mógłby rzucić jakieś zaklęcie, mógłby też zacząć stepować, bo to byłoby w sumie niespodziewane. Jednak Ern nie jest swoim ojcem, nie lubi bić ludzi — nie od razu.
— Czy ty się matce swojej z kocyka nad progiem jakimś wyślizgnąłeś? — pyta grzecznie Prang, choć mniej grzecznie chwyta Botta za koszulę i do siebie przysuwa — Czy ty masz serce i godność czarodzieja, czy już na dobre anomalie mózg ci wyżarły? Czasu masz za dużo? Mało śmierci i rozboju na ulicy, żeby się w kłamstwa, podstępy i wyłudzenia bawić? I to jeszcze porządnego obywatela? Jak jakieś kampanie masz prowadzić, to może zrób takie proernowskie, bo to jest jakaś hańba i kpina panie! — kończy swój wywód, odpychając mocno młodzieńca i dosyć boleśnie list mu do rąk wciska — Żądam wyjaśnień, przeprosin i odszkodowania za wyrządzone urazy moralne i estetyczne — oświadcza wreszcie urażony kierowca, zaraz to dostrzegając półprzezroczystą postać kobiety jakiejś — Proszę wybaczyć lady moje zachowanie, ale ten drań, łazęga i oszukista w jednym okrada niewinnych — wyjaśnia z uśmiechem miłym, który znika, gdy zimnym spojrzeniem przeszywa nieszczęsnego, skołowanego Bercika. Tak, piątek trzynastego mocno.
— No idęęęęę — mruknął Ern, poruszając się powoli i jakby w zwolnionym tempie, bo lubił czasem tak oszukiwać własną podświadomość, że zamieszkiwana klitka to jednak większa jest i wcale w mniej niż dziesięć kroków, to się jej nie przejdzie. Ale okno otwiera i na twarzy ląduje mu sowa, sowa co list niesie i zaraz ucieka ze skrzekiem (sowa, nie twarz — bądźmy poważni!), a on tak stoi oszołomiony, z piórem zaplątanym w rozwianych włosach i listem w dłoni. Trochę zdziwiony, a trochę taki no bywa stary. Wzrusza zaraz ramionami, nawiązuje kontakt wzrokowy z Keto, który może jest urażony wtargnięciem kolejnej sowy, a może właśnie ma zawał serca — młody Prang nigdy nie potrafił stwierdzić, które z tych dwóch jest najbliżej prawdy. Zaraz też sadowi się na parapecie i bierze się za czytanie, bo może znowu o kimś zapomniał, albo jednak ma dziś prace, a zaspał, albo to miłość jego życia ogłosiła się milionerką i chciałaby kupić mu samochód. Nigdy nie wiesz. Ale to nie był nikt zapomniany ni praca bądź życiowa milionerka. Zakończył czytanie, a w jego głowie błąkała się jedna, przerażająco spokojna myśl:
O ty kurwiu.
Droga nie jest daleka, chociaż trochę nudna, bo dziwnie tak być pasażerem Błędnego i nie rozbijać się po drodze. Ale dociera, uzbrojony w list, sowie pióro we włosach oraz oburzenie. Bo Ernest Prang jest absolutnie i niepodważalnie oburzony. Urażony też. Zemdlony raczej, bo ta jajecznica i karmel to takie nie ten tego. Jednak głównie jest oburzony i oburzenie to widnieje na jego twarzy, w momencie, gdy drzwi się otwierają i jakiś berbeć do niego z datkami gada. W sumie mógłby walnąć go w twarz, mógłby rzucić jakieś zaklęcie, mógłby też zacząć stepować, bo to byłoby w sumie niespodziewane. Jednak Ern nie jest swoim ojcem, nie lubi bić ludzi — nie od razu.
— Czy ty się matce swojej z kocyka nad progiem jakimś wyślizgnąłeś? — pyta grzecznie Prang, choć mniej grzecznie chwyta Botta za koszulę i do siebie przysuwa — Czy ty masz serce i godność czarodzieja, czy już na dobre anomalie mózg ci wyżarły? Czasu masz za dużo? Mało śmierci i rozboju na ulicy, żeby się w kłamstwa, podstępy i wyłudzenia bawić? I to jeszcze porządnego obywatela? Jak jakieś kampanie masz prowadzić, to może zrób takie proernowskie, bo to jest jakaś hańba i kpina panie! — kończy swój wywód, odpychając mocno młodzieńca i dosyć boleśnie list mu do rąk wciska — Żądam wyjaśnień, przeprosin i odszkodowania za wyrządzone urazy moralne i estetyczne — oświadcza wreszcie urażony kierowca, zaraz to dostrzegając półprzezroczystą postać kobiety jakiejś — Proszę wybaczyć lady moje zachowanie, ale ten drań, łazęga i oszukista w jednym okrada niewinnych — wyjaśnia z uśmiechem miłym, który znika, gdy zimnym spojrzeniem przeszywa nieszczęsnego, skołowanego Bercika. Tak, piątek trzynastego mocno.
The risk I took was calculatedBut man, I'm so bad at math...
Bertie Bott otworzył drzwi z entuzjazmem - bo entuzjazm i dobry humor to takie dwie cechy, które mocno się go trzymają. Nie zawsze - bo nie jest chory psychicznie przecież! - ale te trzysta sześćdziesiąt dni w roku to raczej tak. W każdym razie ten dzień nie jest wyjątkowy, tylko trudno mieć entuzjazm, radość i miłość do świata całego, kiedy jakiś obcy człowiek łapie cię za koszulę i zaczyna tobą szarpać.
Złapał go więc za nadgarstki i spróbował się wyszarpnąć, kiedy to obcy człowiek zamiast rzucić składką na obóz o co był pierwotnie podejrzewany, zaczyna rzucać obelgami.
- Ejejejejej. Ej. - zaczął, bo najpierw trzeba uwagę nieznajomego na siebie zwrócić, żeby przestał szarpać i obrażać i spojrzał na niego i zrozumiał, że ma do czynienia z Bottem prawym i sprawiedliwym i zapewne szuka kogoś innego. - Ewidentnie ci się Botty pomyliły, Matt tu już nie mieszka.
Zapewnił, bo jego szare komórki powiązały koniec z końcem i sprawa była jasna. Matt coś przeskrobał, ten obcy pytał o Botta, dostał adres nie tego Botta co trzeba i tyle. Mimo to był w sumie ciekaw, co się stało i o co chodzi, zazwyczaj nie zadawał pytań, bo wiedział że odmęty znajdujące się w czaszce starszego kuzyna skrywają rzeczy jakie się filozofom nie śniły. Czasami po prostu lepiej nie znikać.
A jednak kiedy nieznajomy go puścił to Bertie złapał za ten list który to mu brutalnie wciśnięto i od razu wiedział, że ma rację bo rozpoznał grezmolenie Matta. Nawet z rozbawieniem się uśmiechnął widząc jakiegoś zawijaska przy literce "a" i, że końcówka "j" jest zakończona jakimś szlaczkiem. No, postarałeś się kuzynie, doprawdy. Nikt się nie połapie.
Zaraz jednak wczytał się w treść, która chyba miała naśladować treść formalną i wzywać do zapłaty za jakąśtam dziwną składkę. Pod jego adres. Brwi Bertiego aż powędrowały ku górze i w sumie to nie wiedział co ma czuć, bo z jednej strony był to straszny debilizm i młody Bott obawiał się, że więcej takich jak ten tutaj przyjdzie tu dzisiaj, a może i któryś mu poważnie nastuka. Z drugiej strony nie mógł nie docenić troski jaką się wykazał starszy Bott.
- Dobra. - odetchnął, nie myśląc już dalej o Macie, bo musiał się skupić na tym tutaj nieznajomym, którego Matt chciał zrobić na kasę. - Słuchaj no, nie ja to wysłałem. Ktoś myślał że mi robi przysługę bo mam chwilowo problemy z kasą.
Dodał w gwoli wyjaśnienia, a dopiero kiedy wypowiedział te słowa na głos, zrozumiał że one na prawdę brzmią jak bardzo głupia wymówka w stylu "to nie ja, to mój kolega, ale go tu nie ma" i w tej chwili uznał, że chyba jednak jest zły na Matta. Lekko się cofnął, żeby ten-ktoś nie zaczął go znowu szarpać, ale w tej chwili do Lany doszło, co właśnie usłyszała. Bertie posłał Ernowi spojrzenie pełne wyrzutu chłopca na którego kolega doniósł nauczycielce. I w dodatku jeszcze w tym donosie kłamał!
- Wiedziałam! Wiedziałam, od początku to mówię. Obaj jesteście siebie warci, a nawet trzej wszyscy! - zaczęła swoje lamenty. - Kogo ja w swoim domu znosić muszę, no KOGO! Najpierw wchodzi do MOJEGO domu. Pokazuje jakieś dokumenty, że niby go kupił! I sprząta w nim, niby sprząta, ale tu młotkiem bije, tu coś farbą chlapie, co chwila sobie kogoś tu sprowadza, jeszcze pije przy tym! I wyobrazi pan sobie, remontem to nazywa. A ten starszy MOJE rzeczy wynosi, że niby śmieci magiczne, obraz ciotki by mi wyrzucił o MALUTEŃKI włos, ale go wywalczyłam, żeby go ten młody z powrotem przyniósł.
- Lano, proszę...
Odetchnął, tego się jednak nie dało zatrzymać.
- I jeszcze w CHWILĘ PO TYM jak mi zaczęli młotkami w ściany walić to IMPREZĘ sobie tutaj robią, wyobraża pan sobie? Przebierają się ludzie za jakieś skorupiaki, dookoła piana, ALKOHOL się leje! - po swojemu akcentowała wyrazy, mając okazję opowiedzieć o swojej traumie i pomarudzić nowej osobie. No to Bertie czekał, bo nauczony był, że tylko czekać wolno. - I mało tego! Chwilę potem cały dom mi topi, woła tłumy jakieś, że niby ratować, ale ja to wiem swoje. I znowu wali młotkami na lewo i prawo! I ludzi tu jakichś jeszcze sprowadza, że do mieszkania, kto normalny kupuje dom i OBCYM ludziom pozwala w nim żyć! No kto?! I teraz się dowiaduję, że złodziej, ja wiedziałam, po żadnym mężczyźnie, żadnym chłopaku nie można się nic dobrego spodziewać, oni wszyscy to siebie są warci, nigdy więcej faceta w tym domu!
Choć najwidoczniej słowo lady na tyle połechtało jej ego, że w tej chwili w jej oczach Ernest chyba nie należał do tej strasznej, męskiej rasy.
Zapadło kilka sekund ciszy i wyglądało na to, że Lana skończyła, więc Bertie uśmiechnął się lekko, może trochę skrępowany, bo o ile w sumie to nie obchodziło go co kto o nim myśli, o tyle za każdym razem jak Lana dobierała się do głosu przy kimś nowym, przy kim mogła całą tę historię - ciągle wzbogacaną - opowiedzieć i się pożalić to jakoś jednak czuł się skrępowany.
- Nikogo nigdy nie okradłem ani nie próbowałem okraść. To pomyłka. Serio. Znaczy nie pomyłka, ale rany, jaki posiadający rozum człowiek wysyła coś takiego? No spójrz sam na to, przecież to musiał wysłać... - Matt. W sumie to całkiem to zabawne nawet. O ile ten typ go nie pobije to uzna, że w sumie Mattowi wyszło i doceni starania. - W każdym razie przeprosiny możesz dostać, a odszkodowanie...hm, jeśli interesuje cię forma ciasteczka albo gulaszu to zapraszam.
Kto normalny zaprasza na obiad czy ciasteczka kogoś, kto go przed chwilą szarpał. Ale czy Bertie kiedykolwiek mówił, że jest normalny? Bertie był Bottem. Po prostu.
No i chciał przekonać nieznajomego o swoich czystych - najczystszych! - intencjach.
Złapał go więc za nadgarstki i spróbował się wyszarpnąć, kiedy to obcy człowiek zamiast rzucić składką na obóz o co był pierwotnie podejrzewany, zaczyna rzucać obelgami.
- Ejejejejej. Ej. - zaczął, bo najpierw trzeba uwagę nieznajomego na siebie zwrócić, żeby przestał szarpać i obrażać i spojrzał na niego i zrozumiał, że ma do czynienia z Bottem prawym i sprawiedliwym i zapewne szuka kogoś innego. - Ewidentnie ci się Botty pomyliły, Matt tu już nie mieszka.
Zapewnił, bo jego szare komórki powiązały koniec z końcem i sprawa była jasna. Matt coś przeskrobał, ten obcy pytał o Botta, dostał adres nie tego Botta co trzeba i tyle. Mimo to był w sumie ciekaw, co się stało i o co chodzi, zazwyczaj nie zadawał pytań, bo wiedział że odmęty znajdujące się w czaszce starszego kuzyna skrywają rzeczy jakie się filozofom nie śniły. Czasami po prostu lepiej nie znikać.
A jednak kiedy nieznajomy go puścił to Bertie złapał za ten list który to mu brutalnie wciśnięto i od razu wiedział, że ma rację bo rozpoznał grezmolenie Matta. Nawet z rozbawieniem się uśmiechnął widząc jakiegoś zawijaska przy literce "a" i, że końcówka "j" jest zakończona jakimś szlaczkiem. No, postarałeś się kuzynie, doprawdy. Nikt się nie połapie.
Zaraz jednak wczytał się w treść, która chyba miała naśladować treść formalną i wzywać do zapłaty za jakąśtam dziwną składkę. Pod jego adres. Brwi Bertiego aż powędrowały ku górze i w sumie to nie wiedział co ma czuć, bo z jednej strony był to straszny debilizm i młody Bott obawiał się, że więcej takich jak ten tutaj przyjdzie tu dzisiaj, a może i któryś mu poważnie nastuka. Z drugiej strony nie mógł nie docenić troski jaką się wykazał starszy Bott.
- Dobra. - odetchnął, nie myśląc już dalej o Macie, bo musiał się skupić na tym tutaj nieznajomym, którego Matt chciał zrobić na kasę. - Słuchaj no, nie ja to wysłałem. Ktoś myślał że mi robi przysługę bo mam chwilowo problemy z kasą.
Dodał w gwoli wyjaśnienia, a dopiero kiedy wypowiedział te słowa na głos, zrozumiał że one na prawdę brzmią jak bardzo głupia wymówka w stylu "to nie ja, to mój kolega, ale go tu nie ma" i w tej chwili uznał, że chyba jednak jest zły na Matta. Lekko się cofnął, żeby ten-ktoś nie zaczął go znowu szarpać, ale w tej chwili do Lany doszło, co właśnie usłyszała. Bertie posłał Ernowi spojrzenie pełne wyrzutu chłopca na którego kolega doniósł nauczycielce. I w dodatku jeszcze w tym donosie kłamał!
- Wiedziałam! Wiedziałam, od początku to mówię. Obaj jesteście siebie warci, a nawet trzej wszyscy! - zaczęła swoje lamenty. - Kogo ja w swoim domu znosić muszę, no KOGO! Najpierw wchodzi do MOJEGO domu. Pokazuje jakieś dokumenty, że niby go kupił! I sprząta w nim, niby sprząta, ale tu młotkiem bije, tu coś farbą chlapie, co chwila sobie kogoś tu sprowadza, jeszcze pije przy tym! I wyobrazi pan sobie, remontem to nazywa. A ten starszy MOJE rzeczy wynosi, że niby śmieci magiczne, obraz ciotki by mi wyrzucił o MALUTEŃKI włos, ale go wywalczyłam, żeby go ten młody z powrotem przyniósł.
- Lano, proszę...
Odetchnął, tego się jednak nie dało zatrzymać.
- I jeszcze w CHWILĘ PO TYM jak mi zaczęli młotkami w ściany walić to IMPREZĘ sobie tutaj robią, wyobraża pan sobie? Przebierają się ludzie za jakieś skorupiaki, dookoła piana, ALKOHOL się leje! - po swojemu akcentowała wyrazy, mając okazję opowiedzieć o swojej traumie i pomarudzić nowej osobie. No to Bertie czekał, bo nauczony był, że tylko czekać wolno. - I mało tego! Chwilę potem cały dom mi topi, woła tłumy jakieś, że niby ratować, ale ja to wiem swoje. I znowu wali młotkami na lewo i prawo! I ludzi tu jakichś jeszcze sprowadza, że do mieszkania, kto normalny kupuje dom i OBCYM ludziom pozwala w nim żyć! No kto?! I teraz się dowiaduję, że złodziej, ja wiedziałam, po żadnym mężczyźnie, żadnym chłopaku nie można się nic dobrego spodziewać, oni wszyscy to siebie są warci, nigdy więcej faceta w tym domu!
Choć najwidoczniej słowo lady na tyle połechtało jej ego, że w tej chwili w jej oczach Ernest chyba nie należał do tej strasznej, męskiej rasy.
Zapadło kilka sekund ciszy i wyglądało na to, że Lana skończyła, więc Bertie uśmiechnął się lekko, może trochę skrępowany, bo o ile w sumie to nie obchodziło go co kto o nim myśli, o tyle za każdym razem jak Lana dobierała się do głosu przy kimś nowym, przy kim mogła całą tę historię - ciągle wzbogacaną - opowiedzieć i się pożalić to jakoś jednak czuł się skrępowany.
- Nikogo nigdy nie okradłem ani nie próbowałem okraść. To pomyłka. Serio. Znaczy nie pomyłka, ale rany, jaki posiadający rozum człowiek wysyła coś takiego? No spójrz sam na to, przecież to musiał wysłać... - Matt. W sumie to całkiem to zabawne nawet. O ile ten typ go nie pobije to uzna, że w sumie Mattowi wyszło i doceni starania. - W każdym razie przeprosiny możesz dostać, a odszkodowanie...hm, jeśli interesuje cię forma ciasteczka albo gulaszu to zapraszam.
Kto normalny zaprasza na obiad czy ciasteczka kogoś, kto go przed chwilą szarpał. Ale czy Bertie kiedykolwiek mówił, że jest normalny? Bertie był Bottem. Po prostu.
No i chciał przekonać nieznajomego o swoich czystych - najczystszych! - intencjach.
Po prostu nie pamiętać sytuacji w których kostka pęka, wiem
Nie wyrzucę ST,
Chociaż bardzo chcę,
Mam nadzieję, że to wie MG.
Nie wyrzucę ST,
Chociaż bardzo chcę,
Mam nadzieję, że to wie MG.
Bertie Bott
Zawód : Pracownik w Urzędzie Patentów Absurdalnych, wlaściciel Cukierni Wszystkich Smaków
Wiek : 22
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Kawaler
Po co komu rozum, kiedy można mieć szczęście?
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
To było tak przedziwnie nierealne, tak się denerwować znaczy, bo denerwować to on się nie denerwował niemalże nigdy — zupełnie tak, jakby w tej swojej głowie, po której czasem zwykł wiatr hulać, mieściły się wprost nieskończone pokłady cierpliwości oraz zobojętnienia. Jednak tego dnia, w obliczu tak jawnej niesprawiedliwości oraz ołówkowej straty, nie potrafił zignorować nieszczęśliwych podrygów serca i równie dziwnego ssania w żołądku. Pozostał więc zdenerwowany oraz oburzony, z ciemnoniebieskimi tęczówkami wbitymi w sylwetkę złodzieja, który jak to bywa w przypadkach kryminalistów, od razu zaczął się wykręcać. Ernie znał się na takich ludziach. Znaczy, nie znał się, bo jakby zbytnio aż takiej styczności z nimi nie miał, ale za kumpla miał aurora i mu opowiadał, jakie to męty się po świecie kręcą oraz jak kończą. Co prawda wtedy dodawał też, że Prang prawdopodobnie skończy tak samo, jeśli na jeszcze jedną randkę w ciemno go wyśle, lecz szatyn był dosyć sceptyczny wobec tych gróźb — raz, gość był zbyt uczciwy na takie zabawy, dwa musiał sobie zdawać sprawę, że i tak nie jest mu pisana hodowla jednorożców na balkonie, więc po co się powstrzymywać? Jego siostra to zrozumie, toż to zuch dziewczyna była. Ale stał tak sobie Erniutek, z rękoma na piersi splecionymi, z miną srogą oraz wzrokiem zimnym. No postrach przedmieść po prostu.
— I to ma być usprawiedliwienie? Że rzekomo pan pisma tego nie wysłał, to i odpowiedzialności brać nie musi? — zapytał, unosząc przy tym jasną brew i przeniósł ciężar z jednej stopy na drugą, bo się nagle poczuł niekomfortowo. Jak w szkole, kiedy uczniaki wskazywały na siebie wzajemnie palcem oskarżyciela, powtarzając głośne 'to nie ja, to on'. No przecież nie mogli się tak w rozwoju cofnąć! To się nie godziło i było poniekąd nader uwłaczające. Uwaga młodzieńca została jednak raptownie rozproszona przez duchową damę, spojrzenie jakby od razu złagodniało i nawet był w stanie wtrącić odpowiednie ochy oraz achy, kręcąc przy tym głową w jawnym oburzeniu, jakby się po Bertim niczego innego nie spodziewał.
— Jest pan okrutniejszy, niźli mogłem się spodziewać. Nie tylko okradasz pan ludzi niewinnych, ale jeszcze krzywdzisz i unieszczęśliwiasz niewiasty. Tak serca w magii nie mieć — zauważa z wyrzutem Ern, jakby jeszcze przed momentem młody Bott miał jakieś resztki przyzwoitości i nagle stracił je bezpowrotnie — Ja nie wiem, jaki człowiek wysyła coś takiego, dlatego właśnie przybyłem się dowiedzieć i rozumu do głowy nabić, bo to jest po prostu niemożliwie durne. Czy ty wiesz, że ten cholerny list kosztował mnie wieżę z ołówków, którą moja nawiedzona kanapa albo właśnie pożera, albo przenosi na jakieś odludzie, bo jest nienormalna? — zapytał z absolutną powagą kierowca, wyraźnie niezadowolony i naburmuszony. Jednak z dobrych wieści, raczej się nie zapowiadało, że ponownie w stronę cukiernika z łapami wyskoczy. Co było już postępem. Na kolejne słowa wprost oniemiał, zdziwione spojrzenie na ducha przenosząc, a potem na Botta.
— Na piśmie przeprosiny chcę — odpowiedział z westchnieniem, wplatając zaraz palce w niesforne kosmyki włosów, które zaraz zmierzwić jeszcze bardziej mógł — Lady wybaczy, bo nie chcę tak bez pozwolenia pani wchodzić, ale te przeprosiny to jednak ważne są. Ciastka też są ważne, ale honor odzyskać to jednak priorytet — słowa te kieruje do Lany, podświadomie nie chcąc drażnić kobiety, bo jakoś tak nie lubi denerwować płci przeciwnej, jeśli nie musi — A ty... - tutaj zerka zdecydowanie mniej uprzejmie na chłystka — ...obyś się seryjnym mordercą nie okazał — dodał zaraz, bo coś mu nie pasowało, żeby tak obcych do domu zapraszać. To nie było normalne, lecz cała ta sytuacja do najnormalniejszych nie należała, tak też Ern był w stanie ją zaakceptować. Ale oburzał się nadal.
— I to ma być usprawiedliwienie? Że rzekomo pan pisma tego nie wysłał, to i odpowiedzialności brać nie musi? — zapytał, unosząc przy tym jasną brew i przeniósł ciężar z jednej stopy na drugą, bo się nagle poczuł niekomfortowo. Jak w szkole, kiedy uczniaki wskazywały na siebie wzajemnie palcem oskarżyciela, powtarzając głośne 'to nie ja, to on'. No przecież nie mogli się tak w rozwoju cofnąć! To się nie godziło i było poniekąd nader uwłaczające. Uwaga młodzieńca została jednak raptownie rozproszona przez duchową damę, spojrzenie jakby od razu złagodniało i nawet był w stanie wtrącić odpowiednie ochy oraz achy, kręcąc przy tym głową w jawnym oburzeniu, jakby się po Bertim niczego innego nie spodziewał.
— Jest pan okrutniejszy, niźli mogłem się spodziewać. Nie tylko okradasz pan ludzi niewinnych, ale jeszcze krzywdzisz i unieszczęśliwiasz niewiasty. Tak serca w magii nie mieć — zauważa z wyrzutem Ern, jakby jeszcze przed momentem młody Bott miał jakieś resztki przyzwoitości i nagle stracił je bezpowrotnie — Ja nie wiem, jaki człowiek wysyła coś takiego, dlatego właśnie przybyłem się dowiedzieć i rozumu do głowy nabić, bo to jest po prostu niemożliwie durne. Czy ty wiesz, że ten cholerny list kosztował mnie wieżę z ołówków, którą moja nawiedzona kanapa albo właśnie pożera, albo przenosi na jakieś odludzie, bo jest nienormalna? — zapytał z absolutną powagą kierowca, wyraźnie niezadowolony i naburmuszony. Jednak z dobrych wieści, raczej się nie zapowiadało, że ponownie w stronę cukiernika z łapami wyskoczy. Co było już postępem. Na kolejne słowa wprost oniemiał, zdziwione spojrzenie na ducha przenosząc, a potem na Botta.
— Na piśmie przeprosiny chcę — odpowiedział z westchnieniem, wplatając zaraz palce w niesforne kosmyki włosów, które zaraz zmierzwić jeszcze bardziej mógł — Lady wybaczy, bo nie chcę tak bez pozwolenia pani wchodzić, ale te przeprosiny to jednak ważne są. Ciastka też są ważne, ale honor odzyskać to jednak priorytet — słowa te kieruje do Lany, podświadomie nie chcąc drażnić kobiety, bo jakoś tak nie lubi denerwować płci przeciwnej, jeśli nie musi — A ty... - tutaj zerka zdecydowanie mniej uprzejmie na chłystka — ...obyś się seryjnym mordercą nie okazał — dodał zaraz, bo coś mu nie pasowało, żeby tak obcych do domu zapraszać. To nie było normalne, lecz cała ta sytuacja do najnormalniejszych nie należała, tak też Ern był w stanie ją zaakceptować. Ale oburzał się nadal.
The risk I took was calculatedBut man, I'm so bad at math...
Czy nie musi brać odpowiedzialności? Jego rodzina to w sumie jego biznes, trochę jego odpowiedzialność, choć przecież Bertie nie ma panowania nad tym co wyprawia jego pięć lat starszy kuzyn. W sumie to nikt nad typ panowania nie ma, chyba nawet on sam tak na prawdę, to w końcu Bott, a prawdziwy Bott to nieprzewidywalne stworzenie. Odetchnął więc Bertie patrząc na tego swojego rozmówcę i wzruszył ramionami, bo żadne słowa nie wyrażą tego, jak bardzo człowiek który ich nie zna nie ma szans tego zrozumieć. I tego, że całe to zamieszanie to w gruncie rzeczy miły gest. Nawet, jeśli Bertie ma zamiar ukręcić za to Mattowi łeb.
Co może być bardzo trudnym zadaniem, jednak dla Bertiego nie ma przecież rzeczy niemożliwych.
W tej chwili jednak do rozmowy wtrąciła się Lana, triumfując jako, że w końcu mogła udowodnić całe zło jakie się tu szerzy i nowej osobie opowiedzieć o swoim dramacie, Bertie więc słuchał cierpliwie i czekał, bo nauczył się już, że nie ma sensu przerywać. Mieszkał w Ruderze już siódmy miesiąc w końcu.
- Ja się z całego serca swojego staram Lanę uszczęśliwiać. - zapewnił, a potem dodał ciszej starając się żeby szanowna dusza go nie słyszała. - Poza tym Lana mnie tak na prawdę lubi, ale się nie przyzna, bo popsułoby jej to image.
Zapewnił, całkowicie pewien swych słów, kiedy sama zainteresowana psychnęła z niezadowoleniem, zaplatając swoje przezroczyste ręce na swojej przezroczystej piersi. Wbiła w niego spojrzenie swoich przezroczystych oczu i tym spojrzeniem - już bez słów - starała się wyrazić całą swoją niechęć do wszystkiego, co działo się w jej domu. Nie ważne, że w sumie to się cieszyła, że w końcu po dwustu latach coś się tu dzieje, NIGDY się do tego nie przyzna.
Nie do końca zrozumiał o co chodziło z ołówkami, jednak jako że sam mieszkał w domu dość magicznym i że jego poprzedni dom też nosił dość silne znamiona magii, oczyma wyobraźni faktycznie widział mebel z tendencją do pożerania grafitowych pisadeł. Brzmiało to całkiem sensownie, tak samo jak wieża z ołówków. Mając wuja który chciał startować w kosmos przy pomocy kilku złączonych ze sobą mioteł owiniętych latającym dywanem ciężko jest postrzegać cokolwiek jako absurd. Mając rodzinę pełną takich wujów - trudno jest w istnienie absurdu wierzyć.
- A próbowałeś dać jej trochę patyków czy coś? Może brakuje jej drewna, a coś się w środku niej złamało. - zasugerował zaraz, jak się zastanawiał po co kanapa może ołówków potrzebować. No bo w sumie ołówki są z drewna, a kanapa ma drewniane fragmenty, więc może to to?
Lana z kolei najwidoczniej mile połechtana tym w jaki sposób się do niej ów nieznajomy zwraca (od miesięcy była Laną, nigdy w swoim życiu nie była lady!) na chwilę zapomniała, że jej niechęć obejmuje całą męską rasę. Eh, zaraz Bertie będzie zazdrosny, doprawdy!
- Pan lepiej uważa, on ludzi kupuje na jedzenie, a to tak działać nie powinno, ciasteczko to żadne zadośćuczynienie nie jest. - zaznaczyła, uprzedziła tajemną metodę Bertiego, bo i Bertie doskonale wiedział, że ludzi to najłatwiej jest podejść słodyczami jak się wie jak te słodycze robi. Nie można się w końcu na człowieka wściekać przy idealnym ciasteczku orzechowym albo przy tarcie z odpowiednimi proporcjami kremu i galaretki. To dopiero byłby absurd!
Bertie w końcu tylko wzruszył ramionami.
- Nie zabiłem nawet puszka pigmejskiego, a ten który tu mieszkał był prawdziwym psychopatą. To chyba dowód, że nie mógłbym zabić nikogo. - oznajmił, kręcąc głową, jak dla niego to jest dowód. Znając Bertiego raczej nikt nie uznałby za dziwny fakt, iż nieznajomego zaprasza do kuchni. W sumie to kuchnia była centrum jego domu. Nieznajomy nie mógł tego wiedzieć, nie znał także nader ufnego sposobu bycia młodego Botta, najwidoczniej jednak słodkie pożywienie kusiło wystarczająco. Bertie wskazał różdżką na rondelek w którym bulgotał gulasz i w sumie to już się nabulgotał więc blondyn ugasił ogień pod nim. Na drewnianym stole znajdował się faktycznie talerz pełen porannych ciasteczek, a Bertie siadł na jednym z drewnianych krzeseł, patrząc na nieznajomego którego właśnie wpuścił do domu.
- Zaraz zacznę się robić zazdrosny, Lana jeszcze żadnego faceta w tym domu nie zaakceptowała, a miałem tu już trochę lokatorów. - oznajmił niby to niezadowolony. Tak na prawdę to wiedział, że Lana go lubi. Albo to sobie wmawiał.
Co może być bardzo trudnym zadaniem, jednak dla Bertiego nie ma przecież rzeczy niemożliwych.
W tej chwili jednak do rozmowy wtrąciła się Lana, triumfując jako, że w końcu mogła udowodnić całe zło jakie się tu szerzy i nowej osobie opowiedzieć o swoim dramacie, Bertie więc słuchał cierpliwie i czekał, bo nauczył się już, że nie ma sensu przerywać. Mieszkał w Ruderze już siódmy miesiąc w końcu.
- Ja się z całego serca swojego staram Lanę uszczęśliwiać. - zapewnił, a potem dodał ciszej starając się żeby szanowna dusza go nie słyszała. - Poza tym Lana mnie tak na prawdę lubi, ale się nie przyzna, bo popsułoby jej to image.
Zapewnił, całkowicie pewien swych słów, kiedy sama zainteresowana psychnęła z niezadowoleniem, zaplatając swoje przezroczyste ręce na swojej przezroczystej piersi. Wbiła w niego spojrzenie swoich przezroczystych oczu i tym spojrzeniem - już bez słów - starała się wyrazić całą swoją niechęć do wszystkiego, co działo się w jej domu. Nie ważne, że w sumie to się cieszyła, że w końcu po dwustu latach coś się tu dzieje, NIGDY się do tego nie przyzna.
Nie do końca zrozumiał o co chodziło z ołówkami, jednak jako że sam mieszkał w domu dość magicznym i że jego poprzedni dom też nosił dość silne znamiona magii, oczyma wyobraźni faktycznie widział mebel z tendencją do pożerania grafitowych pisadeł. Brzmiało to całkiem sensownie, tak samo jak wieża z ołówków. Mając wuja który chciał startować w kosmos przy pomocy kilku złączonych ze sobą mioteł owiniętych latającym dywanem ciężko jest postrzegać cokolwiek jako absurd. Mając rodzinę pełną takich wujów - trudno jest w istnienie absurdu wierzyć.
- A próbowałeś dać jej trochę patyków czy coś? Może brakuje jej drewna, a coś się w środku niej złamało. - zasugerował zaraz, jak się zastanawiał po co kanapa może ołówków potrzebować. No bo w sumie ołówki są z drewna, a kanapa ma drewniane fragmenty, więc może to to?
Lana z kolei najwidoczniej mile połechtana tym w jaki sposób się do niej ów nieznajomy zwraca (od miesięcy była Laną, nigdy w swoim życiu nie była lady!) na chwilę zapomniała, że jej niechęć obejmuje całą męską rasę. Eh, zaraz Bertie będzie zazdrosny, doprawdy!
- Pan lepiej uważa, on ludzi kupuje na jedzenie, a to tak działać nie powinno, ciasteczko to żadne zadośćuczynienie nie jest. - zaznaczyła, uprzedziła tajemną metodę Bertiego, bo i Bertie doskonale wiedział, że ludzi to najłatwiej jest podejść słodyczami jak się wie jak te słodycze robi. Nie można się w końcu na człowieka wściekać przy idealnym ciasteczku orzechowym albo przy tarcie z odpowiednimi proporcjami kremu i galaretki. To dopiero byłby absurd!
Bertie w końcu tylko wzruszył ramionami.
- Nie zabiłem nawet puszka pigmejskiego, a ten który tu mieszkał był prawdziwym psychopatą. To chyba dowód, że nie mógłbym zabić nikogo. - oznajmił, kręcąc głową, jak dla niego to jest dowód. Znając Bertiego raczej nikt nie uznałby za dziwny fakt, iż nieznajomego zaprasza do kuchni. W sumie to kuchnia była centrum jego domu. Nieznajomy nie mógł tego wiedzieć, nie znał także nader ufnego sposobu bycia młodego Botta, najwidoczniej jednak słodkie pożywienie kusiło wystarczająco. Bertie wskazał różdżką na rondelek w którym bulgotał gulasz i w sumie to już się nabulgotał więc blondyn ugasił ogień pod nim. Na drewnianym stole znajdował się faktycznie talerz pełen porannych ciasteczek, a Bertie siadł na jednym z drewnianych krzeseł, patrząc na nieznajomego którego właśnie wpuścił do domu.
- Zaraz zacznę się robić zazdrosny, Lana jeszcze żadnego faceta w tym domu nie zaakceptowała, a miałem tu już trochę lokatorów. - oznajmił niby to niezadowolony. Tak na prawdę to wiedział, że Lana go lubi. Albo to sobie wmawiał.
Po prostu nie pamiętać sytuacji w których kostka pęka, wiem
Nie wyrzucę ST,
Chociaż bardzo chcę,
Mam nadzieję, że to wie MG.
Nie wyrzucę ST,
Chociaż bardzo chcę,
Mam nadzieję, że to wie MG.
Bertie Bott
Zawód : Pracownik w Urzędzie Patentów Absurdalnych, wlaściciel Cukierni Wszystkich Smaków
Wiek : 22
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Kawaler
Po co komu rozum, kiedy można mieć szczęście?
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
Może gdyby ta sprawa nie dotykałaby bezpośrednio jego, nawet by podziwiał to rodzinne przywiązanie oraz jakże pomysłową próbę wyłudzenia ciężko zarobionych knutów, prosto z kieszeni tak uczciwych obywateli podobnych jemu. Ale tak jakby incydent ten go dotykał, dotykał nader mocno i nachalnie, balansując tym samym niemalże na granicy złego dotyku oraz traum wszelakich — tak też wykrzesać z siebie wyrozumiałości oraz podziwu nie mógł, nie chciał i nie potrafił. Niesprawiedliwości wobec własnej osoby brał bowiem wyjątkowo mocno do swego szalonego serduszka, ponieważ był zdania, że umartwiać się nad czymś trzeba, tak też nie był w stanie przejść obojętnie przy takiej niecnej próbie oszustwa. Zresztą, jak bardzo pokręconym być trzeba, żeby brać coś takiego za miły gest? Nie wiem, nieme pocieszenie polegające na siedzeniu obok i wspólnym popijaniu gorzałki — miły gest. Podarunek sprawiony prosto z głębi serca, bez okazji, a z sympatią — totalnie miły gest. Przytrzymanie drzwi przed rozkwaszeniem nosa — no po prostu superowo. Zaoferowanie oglądania małych szczeniaczków w piwnicy, podczas gdy rozmówca muska czule twoje ramie, a jego oddech pachnie cytryną oraz rozmarynem — nad wyraz nieodpowiednie, należy czym prędzej wezwać odpowiednie organy ścigania. Jednak widać w tych przykładach sens jakiś oraz klucz, jakim winno się kierować i z pewnością nie ma w nim miejsca na podobne kradziejstwa. Dlatego też Ernie krzywi się lekko, brew nawet unosi jedną na widok Bercikowego wzruszenia ramion. I tak jakby to akceptuje, ale tak tylko wewnętrznie niech się ten łotr i podlec wstrętny jeszcze pomęczy. Choć prawdopodobnie nie męczył się wcale, wyglądał na takiego, co wyrzutów sumienia nie zwykł miewać.
To coś małe ma pan serce — aż chce się Erniemu rzec, ale jakoś ma przykre wrażenie, że to by mogło jakoś tak w panią Lanę godzić pośrednio. Bo to by oznaczało, że mały Bott (pal licho, że o centymetr większy był) się nie stara tak naprawdę, a przy kobiecie się nie starać to kolejna podłość jest.
— Co za pewność siebie — odpowiada więc Prang, ten dyplomata oraz mówca natchniony, jednocześnie unosząc przy tym kciuk w aprobacie, bo image jest ważny, a z kierowcy to mimo wszystko całkiem spoko gość. I jaki ładny do tego! Słysząc zaś propozycję od strony mężczyzny, dotyczącej ołówkowego problemu, aż prychnął z wyższością oraz jakimś takim zrezygnowaniem, bo to ostatnie nader często z jego nastrojami w parze chodziło.
— Żartujesz stary? Patyki?! Ja jej serce i duszę oddałem, tysiące knutów utraciłem, w skarpetkach nie do pary chodzę i raz chyba nawet miałem złotą rybkę, ale przysięgam na wszystko, co magiczne, do dziś nie mam pojęcia, co się z nią stało, jak akwarium obok Berty, tej mojej kanapy postawiłem — przyznaje szczerze Ernie, ręce do góry wyrzucając, aż mu piórko z włosów pod wpływem gwałtowności ruchów wyleciało. Wielka to tragedia z tą kanapą jest, bo on lubi ją w sumie, ale skarpetkowe pary też lubi i kanapki, które mają jakieś sensowne wnętrze, a nie tylko keczupowy napis ser w sobie, też lubi i tak tych rzeczy, które lubi pozbawiany jest. Okropność. Chociaż nie był do końca pewny, czy rzeczy te znikały przez faktycznie umagiczniony przedmiot, czy też przez złośliwość rzeczy martwych.
Spojrzenie ciemnoniebieskich oczu łagodnieje, kiedy przenoszą się na wpół przezroczystą postać. Dłoń zaraz na serce kładzie i lekko się w podzięce skłania, bo przecież duchy domowe to powinny bardziej po stronie właściciela stać, a tutaj taka sympatyczna dama jest!
— Dziękuję lady za uprzejmość oraz ostrzeżenie, ja się tak łatwo oszukać nie dam, lecz będę teraz bardziej ostrożny — zapewnił z wdzięcznością i był pewny swych racji, bo on się jednym ciastkiem przekupić nie da. Dwoma też nie ani całą blachą. Ale tak jakby dorzucić budyń, czekoladowy suflet, tartę z rabarbarem i jabłkiem, to by się nawet kurcze zastanowił!
— Ja nie wiem, czy świadomość, że mieszkałeś z psychopatą, jest pocieszająca. Zresztą to tylko dowód na to, że ten twój psychopata się opanować mógł — zauważył jakże bystrze Ernie, wchodząc za właścicielem do domu i tylko z raz się obejrzał za sobą, chcąc po raz ostatni prawdopodobnie ujrzeć błękit nieba. Potem zaś się rozglądał po ruderze, bo z niego całkiem ciekawskie stworzenie było i dość zbyt łatwo się rozpraszał.
— Kobieca intuicja zwykła się nigdy nie mylić, a nawet jeśli się myli, to i tak się nie myli. Ale tutaj nie zazdrościć trzeba, a starać się mocniej — stwierdza filozoficznie Prang, siadając i zaplatając na piersi ręce, bo taki to on zły i straszny. Wciąż jest oburzony, trochę też zaintrygowany, głodny być może. Nie odezwał się więcej, bacznym wzrokiem młodzieńca mierząc, czekając na te swoje przeprosiny na piśmie, bo coś przecież trzeba mieć zawieszonego na lodówce, poza zdjęciami śmiesznych zwierząt podarowanymi od znajomych.
To coś małe ma pan serce — aż chce się Erniemu rzec, ale jakoś ma przykre wrażenie, że to by mogło jakoś tak w panią Lanę godzić pośrednio. Bo to by oznaczało, że mały Bott (pal licho, że o centymetr większy był) się nie stara tak naprawdę, a przy kobiecie się nie starać to kolejna podłość jest.
— Co za pewność siebie — odpowiada więc Prang, ten dyplomata oraz mówca natchniony, jednocześnie unosząc przy tym kciuk w aprobacie, bo image jest ważny, a z kierowcy to mimo wszystko całkiem spoko gość. I jaki ładny do tego! Słysząc zaś propozycję od strony mężczyzny, dotyczącej ołówkowego problemu, aż prychnął z wyższością oraz jakimś takim zrezygnowaniem, bo to ostatnie nader często z jego nastrojami w parze chodziło.
— Żartujesz stary? Patyki?! Ja jej serce i duszę oddałem, tysiące knutów utraciłem, w skarpetkach nie do pary chodzę i raz chyba nawet miałem złotą rybkę, ale przysięgam na wszystko, co magiczne, do dziś nie mam pojęcia, co się z nią stało, jak akwarium obok Berty, tej mojej kanapy postawiłem — przyznaje szczerze Ernie, ręce do góry wyrzucając, aż mu piórko z włosów pod wpływem gwałtowności ruchów wyleciało. Wielka to tragedia z tą kanapą jest, bo on lubi ją w sumie, ale skarpetkowe pary też lubi i kanapki, które mają jakieś sensowne wnętrze, a nie tylko keczupowy napis ser w sobie, też lubi i tak tych rzeczy, które lubi pozbawiany jest. Okropność. Chociaż nie był do końca pewny, czy rzeczy te znikały przez faktycznie umagiczniony przedmiot, czy też przez złośliwość rzeczy martwych.
Spojrzenie ciemnoniebieskich oczu łagodnieje, kiedy przenoszą się na wpół przezroczystą postać. Dłoń zaraz na serce kładzie i lekko się w podzięce skłania, bo przecież duchy domowe to powinny bardziej po stronie właściciela stać, a tutaj taka sympatyczna dama jest!
— Dziękuję lady za uprzejmość oraz ostrzeżenie, ja się tak łatwo oszukać nie dam, lecz będę teraz bardziej ostrożny — zapewnił z wdzięcznością i był pewny swych racji, bo on się jednym ciastkiem przekupić nie da. Dwoma też nie ani całą blachą. Ale tak jakby dorzucić budyń, czekoladowy suflet, tartę z rabarbarem i jabłkiem, to by się nawet kurcze zastanowił!
— Ja nie wiem, czy świadomość, że mieszkałeś z psychopatą, jest pocieszająca. Zresztą to tylko dowód na to, że ten twój psychopata się opanować mógł — zauważył jakże bystrze Ernie, wchodząc za właścicielem do domu i tylko z raz się obejrzał za sobą, chcąc po raz ostatni prawdopodobnie ujrzeć błękit nieba. Potem zaś się rozglądał po ruderze, bo z niego całkiem ciekawskie stworzenie było i dość zbyt łatwo się rozpraszał.
— Kobieca intuicja zwykła się nigdy nie mylić, a nawet jeśli się myli, to i tak się nie myli. Ale tutaj nie zazdrościć trzeba, a starać się mocniej — stwierdza filozoficznie Prang, siadając i zaplatając na piersi ręce, bo taki to on zły i straszny. Wciąż jest oburzony, trochę też zaintrygowany, głodny być może. Nie odezwał się więcej, bacznym wzrokiem młodzieńca mierząc, czekając na te swoje przeprosiny na piśmie, bo coś przecież trzeba mieć zawieszonego na lodówce, poza zdjęciami śmiesznych zwierząt podarowanymi od znajomych.
The risk I took was calculatedBut man, I'm so bad at math...
Oh, to wcale nie jest tak, że Bertie nie miewa wyrzutów sumienia! Choć Ernie zapewne nie dowie się tego w najbliższym czasie. Bertie miewa je często, kiedy jego czyny doprowadzają do czyjejś krzywdy, kiedy stanie się coś nieodwracalnego, złego. Jest jestnak też przyzwyczajony do pewnego rodzaju odchyleń od normy, w tych odchyleniach się wychował i z nimi przeżył dwadzieścia jeden szalenie szczęśliwych lat. Ma też umysł, który w jakiś sposób broni go przed szaleństwami i depresjami które zdają się dopadać wiele osób w Londynie, często w wyniku wojny i okropieństw z nią związanych. Otóż Bertie ma dar do upychania rzeczy na jakie nie ma wpływu gdzieś z tyłu głowy i do nie myślenia o nich póki nie będzie w stanie na nie zaradzić. Co jednak ważniejsze w tym momencie - potrafi też owe problemy segregować i wyceniać - a skoro Ernie nic nie stracił, nie ma podstaw by go żałować.
No, stracił trochę nerwów i czasu, ale ej, zaraz dostanie ciasteczka! Cztery orzechowe ciasteczka to odpowiednie zadośćuczinienie, ale dostanie talerz i nikt mu nie będzie liczył ile zje, żeby się już nie boczył.
Zaraz Bertie naprostował się typowym dla siebie, dość teatralnym gestem, gdy wspomniano o jego pewności siebie, dobrał na twarz uśmiech numer 4225 (jestem gwiazdą światowego kina, mój drobi) i pokłonił się w pas, wywijając ręką tak, że potrącił doniczkę z kwiatkiem i po chwili musiał ją łapać, żeby za chwilę nie mieć tu ogromu sprzątania ziemi i kawałków porcelany. Udało mu się jednak wyratować z sytuacji i wiele osób powiedziałoby, że w tej chwili przedstawił się Prangowi dokładniej, niż gdyby po prostu ponownie podał imię i nazwisko. Nieważne.
Odstawił kwiatek w doniczce na parapet.
- Nie wiem kto to tu postawił, ale to złe miejsce na kwiatki. - zdecydował, bo to kwiatek był winien swemu wypadkowi, Bertie wcale a wcale nie jest ofermą. Absolutnie. Ani-ani. No dobra, kogo on próbuje oszukać, skoro widać po nim od razu, że to chleb powszedni, uśmiechnął się tylko ponownie i wzruszył ramionami, podążając już do kuchni.
Zaraz ponownie zamyślił się na ten cały kanapowy problem.
- A próbowałeś jej zaglądać do środka? Może ona jest taką jakby szafką zniknięć, tylko z dodatkiem tego że ma kanapę. Czaisz? W sensie u góry to miękkie do siedzenia i oparcie, ale na dole kanapy to takie skrzynie jakby czyli podobnie jak tył szafy. I może tam faktycznie rzeczy jakimiś dziurami spadają i kończą gdzieś w Egipcie, w Szkocji, albo nie wiem, we Francji na przykład. - zasugerował zaraz. W sumie to nie znał się na szafkach zniknięć, ale zaginięcie złotej rybki było podejrzane. - Warto wiedzieć, taka szafka jest chyba cenna. Choć lepiej na to uważać. Jakby mi królik do takiej wskoczył, chyba musiałbym skakać za nim, a nie znam egipskiego. - w sumie to nie wiedział nawet czy taki język jak "egipski" istnieje, Bertie nie był poliglotą, nie ważne, w każdym razie na pewno nie dałby Rogerowi zniknąć w otchłaniach magicznego mebla. Ten kicający futrzak to jego przyjaciel, a za przyjaciółmi w końcu skacze się w ogień, więc czemu nie skoczyć w szafkę zniknięć?
Bertie posłał jeszcze Lanie uśmiech, kiedy ta znikała cała zaaferowana tym w jaki sposób ją ten młody człowiek (każdy poniżej 150 lat jest młody kiedy ma się dwieście lat) traktuje. A sam Prang jeszcze nie wiedział że przekupiony zostanie dziełami londyńskiego mistrza cukiernictwa. Jeszcze nie nazwanego, jednak na wszystko przyjdzie czas, jeszcze się Londyn przekona!
- Opanować? Skakał mi po meblach i strącał patelnie i garnki na głowę, raz nawet jestem pewien, że spychał nóż żeby ten mi się w stopę wbił. No, w porę się połapałem. Ale serio, Luluś to socjopata wśród puszków, jak kiedyś usłyszysz to imię, lepiej miej się na baczności. - zapewnił i uśmiechnął się pod nosem, w sumie to już drugi raz komuś w tej kuchni o Lulusiu opowiada w ciągu ostatnich miesięcy. Wryła mu się widocznie bestia w głowę.
Rudera sama w sobie była domem dość nietypowym. Lekko skrytym w lesie jakby właściciel chciał ją chować, jednak u drzwi wisiała lampka która zawsze się świeciła i widoczna z oddali wskazywała drogę każdemu kto chciałby przyjść. Tylko że nad ziemię wystawał tylko dach Rudery, dwuspadowy, z kamiennym kominem, paroma oknami i drzwiami po środku. Tak więc teraz właściwie to byli na strychu, choć niektórzy może nazwaliby go parterem, a jedyne schody jakie Ernie widział prowadziły w dół - na właściwy zdaniem Bertiego parter pod którym dopiero znajdowała się piwnica.
Większość rzeczy w domu była drewniana, w wielu miejscach można zauważyć, że ktoś coś naprawiał po domowemu, może nie perfekcyjnie ale na pewno z duszą. Pochyły sufit przyozdobiony był paroma bibelotami, w kominku ogień obecnie nie trzaskał - w końcu było ciepło - dookoła niego znajdowało się trochę koszy z jakimiś orzechami czy eliksirami. Kilka krzeseł które były jakby każde z innej bajki (w tym dwa bujane!), a w końcu drewniany stół jadalniany.
W kuchni za to nad głową Erniego wisiało dość sporo rondli, chochli, łyżek, na szczęście noże wisiały jedynie pod ścianą i nie groziły nikomu nagłą śmiercią. Pomiędzy tym było dość sporo roślin i przypraw, w oknie stała świeża bazylia, szczypiorek czy rozmaryn, gdzieś wisiał warkocz czosnku. Znów trochę krzeseł, starych, różnych, nie pasujących do siebie ale jednak jakoś dziwnie pasujących.
I tutaj też jest kominek, tylko mniejszy, raczej do gotowania niż grzania domu.
- Rany, moja matka też by cię pokochała. Na szczęście nigdy jej nie poznasz, lubię jak się nade mną rozczula. - stwierdził, lekko marszcząc brwi, ostentacyjnie zazdrosny, by zaraz uśmiechnąć się znów wesoło, nic sobie nie robiąc z tego jaką to strasznie groźną postawę przybrał Ernie. Bertie jest najmłodszym z rodzeństwa, czy z kuzynostwa względnie swojego pokolenia. Nie z nim takie numery.
- Nie bocz się tak, świat nadal jest pięknym miejscem. - sam wziął ciasteczko, skoro Ernie nagle odmawia. Pyszne ciasteczko. - Ten dom też jest pięknym miejscem. Pustym teraz co prawda, ale się jeszcze zapełni, Lana już tęskni za dawnymi lokatorami.
Na pewno tęskni. Na sto procent.
- Więc się w nim nie bocz tylko łap ciasteczko.
No, stracił trochę nerwów i czasu, ale ej, zaraz dostanie ciasteczka! Cztery orzechowe ciasteczka to odpowiednie zadośćuczinienie, ale dostanie talerz i nikt mu nie będzie liczył ile zje, żeby się już nie boczył.
Zaraz Bertie naprostował się typowym dla siebie, dość teatralnym gestem, gdy wspomniano o jego pewności siebie, dobrał na twarz uśmiech numer 4225 (jestem gwiazdą światowego kina, mój drobi) i pokłonił się w pas, wywijając ręką tak, że potrącił doniczkę z kwiatkiem i po chwili musiał ją łapać, żeby za chwilę nie mieć tu ogromu sprzątania ziemi i kawałków porcelany. Udało mu się jednak wyratować z sytuacji i wiele osób powiedziałoby, że w tej chwili przedstawił się Prangowi dokładniej, niż gdyby po prostu ponownie podał imię i nazwisko. Nieważne.
Odstawił kwiatek w doniczce na parapet.
- Nie wiem kto to tu postawił, ale to złe miejsce na kwiatki. - zdecydował, bo to kwiatek był winien swemu wypadkowi, Bertie wcale a wcale nie jest ofermą. Absolutnie. Ani-ani. No dobra, kogo on próbuje oszukać, skoro widać po nim od razu, że to chleb powszedni, uśmiechnął się tylko ponownie i wzruszył ramionami, podążając już do kuchni.
Zaraz ponownie zamyślił się na ten cały kanapowy problem.
- A próbowałeś jej zaglądać do środka? Może ona jest taką jakby szafką zniknięć, tylko z dodatkiem tego że ma kanapę. Czaisz? W sensie u góry to miękkie do siedzenia i oparcie, ale na dole kanapy to takie skrzynie jakby czyli podobnie jak tył szafy. I może tam faktycznie rzeczy jakimiś dziurami spadają i kończą gdzieś w Egipcie, w Szkocji, albo nie wiem, we Francji na przykład. - zasugerował zaraz. W sumie to nie znał się na szafkach zniknięć, ale zaginięcie złotej rybki było podejrzane. - Warto wiedzieć, taka szafka jest chyba cenna. Choć lepiej na to uważać. Jakby mi królik do takiej wskoczył, chyba musiałbym skakać za nim, a nie znam egipskiego. - w sumie to nie wiedział nawet czy taki język jak "egipski" istnieje, Bertie nie był poliglotą, nie ważne, w każdym razie na pewno nie dałby Rogerowi zniknąć w otchłaniach magicznego mebla. Ten kicający futrzak to jego przyjaciel, a za przyjaciółmi w końcu skacze się w ogień, więc czemu nie skoczyć w szafkę zniknięć?
Bertie posłał jeszcze Lanie uśmiech, kiedy ta znikała cała zaaferowana tym w jaki sposób ją ten młody człowiek (każdy poniżej 150 lat jest młody kiedy ma się dwieście lat) traktuje. A sam Prang jeszcze nie wiedział że przekupiony zostanie dziełami londyńskiego mistrza cukiernictwa. Jeszcze nie nazwanego, jednak na wszystko przyjdzie czas, jeszcze się Londyn przekona!
- Opanować? Skakał mi po meblach i strącał patelnie i garnki na głowę, raz nawet jestem pewien, że spychał nóż żeby ten mi się w stopę wbił. No, w porę się połapałem. Ale serio, Luluś to socjopata wśród puszków, jak kiedyś usłyszysz to imię, lepiej miej się na baczności. - zapewnił i uśmiechnął się pod nosem, w sumie to już drugi raz komuś w tej kuchni o Lulusiu opowiada w ciągu ostatnich miesięcy. Wryła mu się widocznie bestia w głowę.
Rudera sama w sobie była domem dość nietypowym. Lekko skrytym w lesie jakby właściciel chciał ją chować, jednak u drzwi wisiała lampka która zawsze się świeciła i widoczna z oddali wskazywała drogę każdemu kto chciałby przyjść. Tylko że nad ziemię wystawał tylko dach Rudery, dwuspadowy, z kamiennym kominem, paroma oknami i drzwiami po środku. Tak więc teraz właściwie to byli na strychu, choć niektórzy może nazwaliby go parterem, a jedyne schody jakie Ernie widział prowadziły w dół - na właściwy zdaniem Bertiego parter pod którym dopiero znajdowała się piwnica.
Większość rzeczy w domu była drewniana, w wielu miejscach można zauważyć, że ktoś coś naprawiał po domowemu, może nie perfekcyjnie ale na pewno z duszą. Pochyły sufit przyozdobiony był paroma bibelotami, w kominku ogień obecnie nie trzaskał - w końcu było ciepło - dookoła niego znajdowało się trochę koszy z jakimiś orzechami czy eliksirami. Kilka krzeseł które były jakby każde z innej bajki (w tym dwa bujane!), a w końcu drewniany stół jadalniany.
W kuchni za to nad głową Erniego wisiało dość sporo rondli, chochli, łyżek, na szczęście noże wisiały jedynie pod ścianą i nie groziły nikomu nagłą śmiercią. Pomiędzy tym było dość sporo roślin i przypraw, w oknie stała świeża bazylia, szczypiorek czy rozmaryn, gdzieś wisiał warkocz czosnku. Znów trochę krzeseł, starych, różnych, nie pasujących do siebie ale jednak jakoś dziwnie pasujących.
I tutaj też jest kominek, tylko mniejszy, raczej do gotowania niż grzania domu.
- Rany, moja matka też by cię pokochała. Na szczęście nigdy jej nie poznasz, lubię jak się nade mną rozczula. - stwierdził, lekko marszcząc brwi, ostentacyjnie zazdrosny, by zaraz uśmiechnąć się znów wesoło, nic sobie nie robiąc z tego jaką to strasznie groźną postawę przybrał Ernie. Bertie jest najmłodszym z rodzeństwa, czy z kuzynostwa względnie swojego pokolenia. Nie z nim takie numery.
- Nie bocz się tak, świat nadal jest pięknym miejscem. - sam wziął ciasteczko, skoro Ernie nagle odmawia. Pyszne ciasteczko. - Ten dom też jest pięknym miejscem. Pustym teraz co prawda, ale się jeszcze zapełni, Lana już tęskni za dawnymi lokatorami.
Na pewno tęskni. Na sto procent.
- Więc się w nim nie bocz tylko łap ciasteczko.
Po prostu nie pamiętać sytuacji w których kostka pęka, wiem
Nie wyrzucę ST,
Chociaż bardzo chcę,
Mam nadzieję, że to wie MG.
Nie wyrzucę ST,
Chociaż bardzo chcę,
Mam nadzieję, że to wie MG.
Bertie Bott
Zawód : Pracownik w Urzędzie Patentów Absurdalnych, wlaściciel Cukierni Wszystkich Smaków
Wiek : 22
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Kawaler
Po co komu rozum, kiedy można mieć szczęście?
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
Ach, a więc nerwy utracił bezpowrotnie, bez możliwości zadośćuczynienia wszelkim uszczerbkom, dzięki zaszczytnej ignorancji młodego cukiernika i braku jakże ludzkiej potrzeby ojojania poszkodowanego nieszczęśnika. Co prawda Ernest tak do końca, to pewności nie miał, czy aby nie zaczął gubić tychże nerwów już w latach pacholęcych, tak jedno po drugim — czy też może jednak tak teraz, w tempie ekspresowym pospiesznym z przesiadką w Bottolandii (krainie dziwnej oraz egzotycznej, gdzie absurd jest na porządku dziennym, a zdrowe reakcje międzyludzkie traktowane są z niezrozumieniem), z którą przyszło mu się zetknąć zaledwie chwilę temu. Niemniej ten drań i oszukista nie poczuwał się do skruchy żadnej, wierząc, iż łakocie wybawią go od kłopotów wszelakich, jednak młody Prang nie da się — da się — tak łatwo przekupić — zdecydowanie się da — ciastkami w żałosnej liczbie czterech. O co to, to nie! Tylko problem jakiś powoli się do wnętrza młodzieńca wkradał, bowiem oburzenie wygasało niespiesznie, a obojętność wespół z uprzejmym zainteresowaniem na nowo jęła wieść prym w ciele kierowcy. Dlatego też tylko brew ciemną, jakże wymowną uniósł, kiedy to Bercik uprawiał charyzmatyczny taniec deszczu, mający na celu uchronić doniczkę przed upadkiem.
— Pewnie same się tam znalazły, czaiły się na odpowiedni moment, w którym mogą zaatakować — uznaje w swoistym zamyśleniu szatyn, nieufnie spozierając na trzymane przez młodzika kwiatki — Drzewa często tak robią. I skrzynki pocztowe, ściany, pomniki, fontanny, kaczki oraz hydranty, ale przecież w takim przypadku to nie ich wina, a twoja — tutaj przewraca malowniczo ślepiami, albowiem zbyt często słuchał wykładów odnośnie nieodpowiedzialności na drodze, choć nikt w rzeczywistości nie mógł mu nic udowodnić, jeśli o wypadki chodzi. Ernie był perfekcyjny w swej robocie, a że trochę za bardzo entuzjastyczny, to cóż...nie każdy dla pieniędzy pracuje! Niektórzy mają masochistyczną potrzebę upadlania siebie samych albo są takim Prangiem lubiącym prędkość. Ale prędkość nie sypnie ci knutem w oczy, no chyba, że chcesz te oczy stracić.
— Spójrz na te dłonie, to bardzo ładnie dłonie i ja lubię te swoje ładne dłonie, bo nimi równie ładną muzykę tworzyć mogę, a bez dłoni to tak nie bardzo. I wyobraź sobie, jak ja te bardzo ładne dłonie próbuję wcisnąć we wnętrze potencjalnie mięsożernej kanapy. To by się skończyło dramatycznie, ale za to w ładnych odcieniach czerwieni — zauważa, choć jakoś tak się mimochodem zastanawia, czy jeśli teoria z szafką zniknięć może być prawdziwa, to na co do cholery jasnej francuzom są potrzebne jego skarpetki? — Plus, kiepska by była z ciebie Alicja — pozwala sobie dodatkowo zauważyć Ern, gdy tak o skakaniu i królikach rozmówca wspomina. To zaś prowadzi natychmiastowo do wspomnień nie tylko związanych z książkową krainą czarów oraz tamtejszą Alicją, ale też tą bajkową, na którą poszedł bez krzty wstydu, bo Disney jest najlepszą rzeczą zaraz po czekoladzie, jego sowie i Bojczuku na świecie. A poza tym, kto nie płakał na Bambim, ten jest zdecydowanie psychopatą oraz osobą istnienia niegodną.
— Serio? Puszek? Właśnie dowiedziałeś się o moim toksycznym związku z kanapą prawdopodobnie ludożerną, a ostrzegasz mnie przed morderczą różową kulką? — pyta jakoś tak bez zdziwienia, chociaż zapisuje sobie w tej swojej łepetynie tajemniczego Lulusia, jako że to imię na kilometr trąci złem. Przy okazji też przygląda się co ciekawszym elementom domostwa, doceniając nade wszystko ogrom wolnej przestrzeni oraz możliwość zaczerpnięcia głębszego oddechu. Skromne mieszkanie niebieskookiego przypominało przy tym składzik na miotły i to te totalnie niemagiczne. Ale oto jest w kuchni, do nozdrzy dociera mieszanina zapachów ziołowych, żołądek zaś jest już w trakcie pisania petycji o natychmiastowe dokarmianie.
— To oczywiste, że by pokochała. Jestem rozkoszny — odpowiada całkiem poważnie Ernie, wciąż naburmuszony, acz całkowicie prawdomówny. Jakiś tkwi w nim urok nienazwany, iż przychodzi mu przyciągać do siebie płeć przeciwną bez ryzyka, iż jakaś dłoń drobna odciśnie swój ślad na policzku mężczyzny, złością kierowana.
— Nie jest. Na błonicę nadal umierają tysiące mugoli, a anomalie pustoszą kraj wzdłuż i wszerz — te słowa przypominają bardziej dąsy pięcioletniego chłopca, któremu matka właśnie powiedziała, iż może zostawić ziemniaczki, ale mięsko zjeść musi, podczas gdy on najchętniej pochłonąłby jakiś czekoladowy batonik. Albo nawet pięć batoników. Stara się jednak rozluźnić, wzrokiem mimowolnie śledząc ciasteczka pyszniące się na talerzu — Powinieneś cieszyć się wolnym miejscem, w mojej klitce można się zadusić. A jak mi jeszcze się Bojczuk, dusza dobra, ale głowa durna wprowadzi, to będę zmuszony nauczyć się po suficie chodzić. Co wydaje się całkiem super, bo się można dowiedzieć, jak tak się czuje Australijska brać do góry nogami żyjąca — papla radośnie Ern, nieświadomy bzdur, jakich wygaduje ani tego, że nie krępuje się już wcale i ciasteczka śmiało zajada. Chociaż między Bogiem, a prawdą jakby go nauczycielka geografii usłyszała, to by za uszy niemal natychmiast wytargała. Słodka ignorancji! — Także doceniaj, czerp oraz szanuj lady Lanę. I więcej ciastek piecz — kończy jakże filozoficznie, niemalże zapominając o tych całych przeprosinach na piśmie. Niemalże, bo słonie nie zapominają, a Prangowie tym bardziej. Co prawda nie wiadomo, co jedno z drugim ma wspólnego, nie należało jednak w to wnikać, jeno głową mądrze pokiwać na znak zgody.
— Pewnie same się tam znalazły, czaiły się na odpowiedni moment, w którym mogą zaatakować — uznaje w swoistym zamyśleniu szatyn, nieufnie spozierając na trzymane przez młodzika kwiatki — Drzewa często tak robią. I skrzynki pocztowe, ściany, pomniki, fontanny, kaczki oraz hydranty, ale przecież w takim przypadku to nie ich wina, a twoja — tutaj przewraca malowniczo ślepiami, albowiem zbyt często słuchał wykładów odnośnie nieodpowiedzialności na drodze, choć nikt w rzeczywistości nie mógł mu nic udowodnić, jeśli o wypadki chodzi. Ernie był perfekcyjny w swej robocie, a że trochę za bardzo entuzjastyczny, to cóż...nie każdy dla pieniędzy pracuje! Niektórzy mają masochistyczną potrzebę upadlania siebie samych albo są takim Prangiem lubiącym prędkość. Ale prędkość nie sypnie ci knutem w oczy, no chyba, że chcesz te oczy stracić.
— Spójrz na te dłonie, to bardzo ładnie dłonie i ja lubię te swoje ładne dłonie, bo nimi równie ładną muzykę tworzyć mogę, a bez dłoni to tak nie bardzo. I wyobraź sobie, jak ja te bardzo ładne dłonie próbuję wcisnąć we wnętrze potencjalnie mięsożernej kanapy. To by się skończyło dramatycznie, ale za to w ładnych odcieniach czerwieni — zauważa, choć jakoś tak się mimochodem zastanawia, czy jeśli teoria z szafką zniknięć może być prawdziwa, to na co do cholery jasnej francuzom są potrzebne jego skarpetki? — Plus, kiepska by była z ciebie Alicja — pozwala sobie dodatkowo zauważyć Ern, gdy tak o skakaniu i królikach rozmówca wspomina. To zaś prowadzi natychmiastowo do wspomnień nie tylko związanych z książkową krainą czarów oraz tamtejszą Alicją, ale też tą bajkową, na którą poszedł bez krzty wstydu, bo Disney jest najlepszą rzeczą zaraz po czekoladzie, jego sowie i Bojczuku na świecie. A poza tym, kto nie płakał na Bambim, ten jest zdecydowanie psychopatą oraz osobą istnienia niegodną.
— Serio? Puszek? Właśnie dowiedziałeś się o moim toksycznym związku z kanapą prawdopodobnie ludożerną, a ostrzegasz mnie przed morderczą różową kulką? — pyta jakoś tak bez zdziwienia, chociaż zapisuje sobie w tej swojej łepetynie tajemniczego Lulusia, jako że to imię na kilometr trąci złem. Przy okazji też przygląda się co ciekawszym elementom domostwa, doceniając nade wszystko ogrom wolnej przestrzeni oraz możliwość zaczerpnięcia głębszego oddechu. Skromne mieszkanie niebieskookiego przypominało przy tym składzik na miotły i to te totalnie niemagiczne. Ale oto jest w kuchni, do nozdrzy dociera mieszanina zapachów ziołowych, żołądek zaś jest już w trakcie pisania petycji o natychmiastowe dokarmianie.
— To oczywiste, że by pokochała. Jestem rozkoszny — odpowiada całkiem poważnie Ernie, wciąż naburmuszony, acz całkowicie prawdomówny. Jakiś tkwi w nim urok nienazwany, iż przychodzi mu przyciągać do siebie płeć przeciwną bez ryzyka, iż jakaś dłoń drobna odciśnie swój ślad na policzku mężczyzny, złością kierowana.
— Nie jest. Na błonicę nadal umierają tysiące mugoli, a anomalie pustoszą kraj wzdłuż i wszerz — te słowa przypominają bardziej dąsy pięcioletniego chłopca, któremu matka właśnie powiedziała, iż może zostawić ziemniaczki, ale mięsko zjeść musi, podczas gdy on najchętniej pochłonąłby jakiś czekoladowy batonik. Albo nawet pięć batoników. Stara się jednak rozluźnić, wzrokiem mimowolnie śledząc ciasteczka pyszniące się na talerzu — Powinieneś cieszyć się wolnym miejscem, w mojej klitce można się zadusić. A jak mi jeszcze się Bojczuk, dusza dobra, ale głowa durna wprowadzi, to będę zmuszony nauczyć się po suficie chodzić. Co wydaje się całkiem super, bo się można dowiedzieć, jak tak się czuje Australijska brać do góry nogami żyjąca — papla radośnie Ern, nieświadomy bzdur, jakich wygaduje ani tego, że nie krępuje się już wcale i ciasteczka śmiało zajada. Chociaż między Bogiem, a prawdą jakby go nauczycielka geografii usłyszała, to by za uszy niemal natychmiast wytargała. Słodka ignorancji! — Także doceniaj, czerp oraz szanuj lady Lanę. I więcej ciastek piecz — kończy jakże filozoficznie, niemalże zapominając o tych całych przeprosinach na piśmie. Niemalże, bo słonie nie zapominają, a Prangowie tym bardziej. Co prawda nie wiadomo, co jedno z drugim ma wspólnego, nie należało jednak w to wnikać, jeno głową mądrze pokiwać na znak zgody.
The risk I took was calculatedBut man, I'm so bad at math...
Słuchał i słuchał i docierało do niego, że chyba trafił na bratnią duszę, a to nie zdarzało się często. Zazwyczaj ludzie kpili sobie z jego tendencji do upuszczania rzeczy, wpadania na nie i tak dalej. W sumie to on też się z tego śmiał, jednak to inna sprawa. On śmieje się z prawie wszystkiego więc trochę trudno go wliczać w tę kategorię. Zaczął jednak kiwać głową z przekonaniem i pewnością, widocznie szczęśliwy, iż los wreszcie pozwolił mu spotkać kogoś kto rozumie jego położenie i wie jak to jest kiedy rzeczy dzieją się bez jego udziału, zwykle z udziałem przedmiotów trzecich tylko i wyłącznie.
- Dokładnie! W sensie przedmioty po prostu są tam gdzie nie powinny, albo wyglądają tak jak nie powinny i po prostu wypadają z rąk, jak mają nie ten kształt, albo schody nagle jakieś takie inne się robią i człowiek z nich spada. A wtedy co? Oczywiście wszyscy ciebie nazywają ofermą.
Pokręcił głową, choć uśmiechał się nadal, dość kiepsko grając oburzenie. No dobrze, był ofermą i nie osiągnął aż tak wysokiego poziomu okłamywania siebie by tego nie widzieć, jednak wcale nie musi się do tego tak otwarcie przyznawać. Zwalanie winy na świat i przedmioty jest przyjemne, szczególnie kiedy rozmówca najwidoczniej wie dokładnie o co chodzi.
Odstawił nieszczęsny kwiatek który zapewne nie pożyje już długo, a w każdym razie nie w obecnym stanie i z obecną doniczką. Raz dzisiaj oszukał przeznaczenie, to jednak niewątpliwie zgłosi się po niego gdy Bertie ponownie zbliży się do drzwi.
- Ej byłbym wspaniałą Alicją. Blond włosy są, niebieskie oczy są, urok osobisty odhaczony, królik jest, urok osobisty królika też. Czego jeszcze ci potrzeba? - spytał niby to oburzony kiedy Ernie podważył sensowność jego skakania do króliczej nory, czy raczej jego alicjowości. No dobra, w sumie to dość istotny szczegół się nie zgadzał, ale kto by zwracał uwagę na detale. Bertie założył ręce na piersi, w sumie to kłócił się tylko dlatego że ktoś stwierdził że on byłby w czymś kiepski. Cóż, przynajmniej nigdy nie twierdził że jest najbardziej dojrzałym mieszkańcem Rudery. Nie twierdził tak nawet kiedy mieszkał w niej sam, więc chociaż hipokryzji nikt mu nie może zarzucić. Tyle dobrego.
- Czy twoja sofa kiedykolwiek zjadła człowieka? Albo zrobiła coś przez co ją o to podejrzewasz? Bo zacząłeś od ołówków i skarpetek. Złota rybka, ale z drugiej strony sam zjadłem już tony ryb w życiu, a na człowieka jakoś nie mam smaka, choć myślę że przyrządziłbym go lepiej od kanapy. - uniósł brwi patrząc na swojego nowego znajomego, kolejną osobę która do Rudery przyszła wkurzona a wyjdzie najedzona. Najlepszy sposób na zjednywanie sobie ludzi. Czy to manipulatorstwo? - Luluś za to podejmował aktywne i otwarte próby pozbawienia mnie życia, więc sądzę że jest jednak poziom wyżej nad kanapą.
Zawyrokował zaraz. Rozejrzał się po kuchni, okręcił lekko coby się zorientować gdzie co ostatnio kładł. Ogarnął jakąś kawę, bo w sumie to by się przydała, więc za chwilę na stoliku pojawiły się dwa kubki, a w powietrzu zapachniało świeżo zaparzoną kawą.
Na kolejne wspomnienie wzruszył ramionami, sam wybitnie tej rozkoszności nie odbierał ale może po prostu nie jest ona wymierzona w jego stronę. On się nie zna, Lana Ernesta polubiła, choć z drugiej strony stos komplementów i wazeliniarstwa mógł mieć z tym coś wspólnego! Bertie jednak się nie zna, jego Lana na pewno kocha najmocniej więc on się kłócić z takimi rzeczami nie będzie.
Gorzej gdyby mamuśka Bott przyjęła do swojego serca jeszcze jedną przybłędę, Bertie bardzo lubi swoją posadę najbardziej rozgarniętego faceta w Bociej familii oraz najmłodszego potomka z tych którzy są już pełnoletni, to bardzo wygodne kiedy rodzicielka wraz z ciotkami się nad nim rozczulają. Szczególnie kiedy wkurza to kuzynów, tak - to nawet bardzo dobra rozrywka.
Zajadał się z zadowoleniem swoim ciasteczkiem, a na kolejne słowa Pranga wywrócił oczami.
- Jest, ale ma swoje problemy i tyle. - wywrócił oczami. Ludzie strasznie łatwo się poddają, a Bertie bardzo tego nie lubi. Wystarczy że coś się podzieje i już załamują ręce. Kiedy po pierwsze trzeba działać kiedy się da, a kiedy się nie da to zostawić i czekać aż będzie się dało i doceniać. Bo poza tym co jest popsute, nadal jest cała masa rzeczy pięknych i wspaniałych. No przecież oni obaj są częścią świata, czy oni nie są piękni i wspaniali?
- Hm, w sumie to pewnie dałoby się zrobić buty do chodzenia po każdej powierzchni. W sensie ściana, sufit. To by było fajne. - stwierdził i się zamyślił, ale on by normalnych butów nie zrobił, a co dopiero takich więc nieważne. Wzruszył zaraz ramionami. - A przestrzeń trudno doceniać kiedy trzeba ją opłacać. - przyznał, bo niestety proza życia musiała go dopaść. - Więc jakbyś się znudził chodzeniem po suficie to jakby co wynajmuję pokoje. Albo jakbyś chciał się tego kumpla pozbyć.
Reklama dźwignią handlu, co nie? W sumie zazwyczaj mieszkał z kimś znajomym, dwa razy wpadł ktoś z ogłoszenia, ale zagadać obcych ludzi też można, jak nie skorzystają to przekażą dalej, dom w końcu jest wspaniały i godzien polecenia, a Bertie ma na niego plany żeby był jeszcze wspanialszy bo Rudera to jest takie wielkie dzieło sztuki które będzie wiecznie żywe i będzie się rozwijało z kolejnymi pomysłami Bertiego.
- Ale tak, pieczenie ciastek zawsze jest rozwiązaniem.
Jakoś najlepsze rzeczy mu do głowy wpadały zawsze właśnie przy pieczeniu ciastek.
- Dokładnie! W sensie przedmioty po prostu są tam gdzie nie powinny, albo wyglądają tak jak nie powinny i po prostu wypadają z rąk, jak mają nie ten kształt, albo schody nagle jakieś takie inne się robią i człowiek z nich spada. A wtedy co? Oczywiście wszyscy ciebie nazywają ofermą.
Pokręcił głową, choć uśmiechał się nadal, dość kiepsko grając oburzenie. No dobrze, był ofermą i nie osiągnął aż tak wysokiego poziomu okłamywania siebie by tego nie widzieć, jednak wcale nie musi się do tego tak otwarcie przyznawać. Zwalanie winy na świat i przedmioty jest przyjemne, szczególnie kiedy rozmówca najwidoczniej wie dokładnie o co chodzi.
Odstawił nieszczęsny kwiatek który zapewne nie pożyje już długo, a w każdym razie nie w obecnym stanie i z obecną doniczką. Raz dzisiaj oszukał przeznaczenie, to jednak niewątpliwie zgłosi się po niego gdy Bertie ponownie zbliży się do drzwi.
- Ej byłbym wspaniałą Alicją. Blond włosy są, niebieskie oczy są, urok osobisty odhaczony, królik jest, urok osobisty królika też. Czego jeszcze ci potrzeba? - spytał niby to oburzony kiedy Ernie podważył sensowność jego skakania do króliczej nory, czy raczej jego alicjowości. No dobra, w sumie to dość istotny szczegół się nie zgadzał, ale kto by zwracał uwagę na detale. Bertie założył ręce na piersi, w sumie to kłócił się tylko dlatego że ktoś stwierdził że on byłby w czymś kiepski. Cóż, przynajmniej nigdy nie twierdził że jest najbardziej dojrzałym mieszkańcem Rudery. Nie twierdził tak nawet kiedy mieszkał w niej sam, więc chociaż hipokryzji nikt mu nie może zarzucić. Tyle dobrego.
- Czy twoja sofa kiedykolwiek zjadła człowieka? Albo zrobiła coś przez co ją o to podejrzewasz? Bo zacząłeś od ołówków i skarpetek. Złota rybka, ale z drugiej strony sam zjadłem już tony ryb w życiu, a na człowieka jakoś nie mam smaka, choć myślę że przyrządziłbym go lepiej od kanapy. - uniósł brwi patrząc na swojego nowego znajomego, kolejną osobę która do Rudery przyszła wkurzona a wyjdzie najedzona. Najlepszy sposób na zjednywanie sobie ludzi. Czy to manipulatorstwo? - Luluś za to podejmował aktywne i otwarte próby pozbawienia mnie życia, więc sądzę że jest jednak poziom wyżej nad kanapą.
Zawyrokował zaraz. Rozejrzał się po kuchni, okręcił lekko coby się zorientować gdzie co ostatnio kładł. Ogarnął jakąś kawę, bo w sumie to by się przydała, więc za chwilę na stoliku pojawiły się dwa kubki, a w powietrzu zapachniało świeżo zaparzoną kawą.
Na kolejne wspomnienie wzruszył ramionami, sam wybitnie tej rozkoszności nie odbierał ale może po prostu nie jest ona wymierzona w jego stronę. On się nie zna, Lana Ernesta polubiła, choć z drugiej strony stos komplementów i wazeliniarstwa mógł mieć z tym coś wspólnego! Bertie jednak się nie zna, jego Lana na pewno kocha najmocniej więc on się kłócić z takimi rzeczami nie będzie.
Gorzej gdyby mamuśka Bott przyjęła do swojego serca jeszcze jedną przybłędę, Bertie bardzo lubi swoją posadę najbardziej rozgarniętego faceta w Bociej familii oraz najmłodszego potomka z tych którzy są już pełnoletni, to bardzo wygodne kiedy rodzicielka wraz z ciotkami się nad nim rozczulają. Szczególnie kiedy wkurza to kuzynów, tak - to nawet bardzo dobra rozrywka.
Zajadał się z zadowoleniem swoim ciasteczkiem, a na kolejne słowa Pranga wywrócił oczami.
- Jest, ale ma swoje problemy i tyle. - wywrócił oczami. Ludzie strasznie łatwo się poddają, a Bertie bardzo tego nie lubi. Wystarczy że coś się podzieje i już załamują ręce. Kiedy po pierwsze trzeba działać kiedy się da, a kiedy się nie da to zostawić i czekać aż będzie się dało i doceniać. Bo poza tym co jest popsute, nadal jest cała masa rzeczy pięknych i wspaniałych. No przecież oni obaj są częścią świata, czy oni nie są piękni i wspaniali?
- Hm, w sumie to pewnie dałoby się zrobić buty do chodzenia po każdej powierzchni. W sensie ściana, sufit. To by było fajne. - stwierdził i się zamyślił, ale on by normalnych butów nie zrobił, a co dopiero takich więc nieważne. Wzruszył zaraz ramionami. - A przestrzeń trudno doceniać kiedy trzeba ją opłacać. - przyznał, bo niestety proza życia musiała go dopaść. - Więc jakbyś się znudził chodzeniem po suficie to jakby co wynajmuję pokoje. Albo jakbyś chciał się tego kumpla pozbyć.
Reklama dźwignią handlu, co nie? W sumie zazwyczaj mieszkał z kimś znajomym, dwa razy wpadł ktoś z ogłoszenia, ale zagadać obcych ludzi też można, jak nie skorzystają to przekażą dalej, dom w końcu jest wspaniały i godzien polecenia, a Bertie ma na niego plany żeby był jeszcze wspanialszy bo Rudera to jest takie wielkie dzieło sztuki które będzie wiecznie żywe i będzie się rozwijało z kolejnymi pomysłami Bertiego.
- Ale tak, pieczenie ciastek zawsze jest rozwiązaniem.
Jakoś najlepsze rzeczy mu do głowy wpadały zawsze właśnie przy pieczeniu ciastek.
Po prostu nie pamiętać sytuacji w których kostka pęka, wiem
Nie wyrzucę ST,
Chociaż bardzo chcę,
Mam nadzieję, że to wie MG.
Nie wyrzucę ST,
Chociaż bardzo chcę,
Mam nadzieję, że to wie MG.
Bertie Bott
Zawód : Pracownik w Urzędzie Patentów Absurdalnych, wlaściciel Cukierni Wszystkich Smaków
Wiek : 22
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Kawaler
Po co komu rozum, kiedy można mieć szczęście?
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
Jakże on mógłby się śmiać tak okrutnie z kogoś, kogo stopniowo zaczął rozumieć całkiem nieźle. Bo chociaż sam szatyn problemów większych z upuszczaniem przedmiotów problemów nie miał, tak wpadanie było całkiem inną bajką — nie dotyczyło to li jedynie sfery autobusowej, a też tej całkiem życiowej, gdzie potrafił pruć przed siebie, nie bacząc na otoczenie, przez co wpadał na jakieś stoły, krzesła, lampy, czy ludzi. Nie potykał się jednak wcale, bo potykanie było wyjątkowo jakieś takie niemęskie, a przecież Prang był wprost ucieleśnieniem męskości, pomijając jednak przykry zapach, jaki zazwyczaj się z tą męskością wiąże. Może był biedny, nie oznacza to jednak, że z prysznicem, bądź wanną wszedł na ścieżkę wojenną. Tak przynajmniej mu się wydawało.
— Mój człowiek — kwituje krótko kierowca, kiwając potwierdzająco głową na słowa mości Botta. Ach, okrucieństwo ludzkie nie znało granic, zwłaszcza to zakrawające o kpinę i potrzebę ośmieszenia kogoś. Nigdy nie zrozumiał, co było zabawnego w perspektywie upadku ze schodów. Pamiętał przecież, iż w dzieciństwie nader często się śmiano z jego niezdarności, jednak Ernest zawsze szedł w zaparte, iż te wszystkie bruzdy, siniaki oraz złamania nie są jego winą. On po prostu nienaturalnie często zderzał się z ojcowską pięścią, ot tak po prostu. Przecież nie robił tego dla przyjemności!
— Sukienki i kobiecego ciała — odpowiada niemal natychmiast Prang, nie zastanawiając się zbytnio nad bardziej ciekawszym, zabawniejszym zdaniem. W dodatku był całkowicie pewny, acz jako gość całkiem w porządku na głos wolał tego nie mówić, byłoby Bercikowi bardzo brzydko w kokardce oraz błękicie. Jakoś tak by dosyć straceńczo wyglądał. A chłopak nie wydawał się mieć samobójczych skłonności.
— Czy zjadła? Ech, nie wiem — mierzwi ciemne kosmyki włosów w zastanowieniu, to marszy brwi to je unosi. Bo nie. No przecież niemożliwe. A skąd. Jego kanapunia miałaby zjeść człowieka? Jego nienormalne tyciryci obite w mdłe beże i kwiatki (nie miał pewności co do konkretnej barwy kanapy, bo ta chyba też się jakoś tak zmieniała, a może to po prostu taki brud nań zalegał?)? Niee...chociaż? — Wiesz, był taki dzień, że miałem towarzystwo i jak spod prysznica wróciłem, to mi to towarzystwo całkiem wyparowało. Myślałem, że może wyszła wcześniej, ale już nigdy więcej Ronnie nie widziałem — wyznaje, zaraz jednak ręką macha — Ale to niemożliwe. Berta nie mogłaby nikogo zjeść, kości by mi się walały po podłodze, a kości walające się po podłodze, to bym zauważył — dodał, chociaż nieco tak bez przekonania. Panna pewnie po ich małym spotkaniu musiała wcześniej wyjść, co z tego, że obiecał ją do pracy zawieźć — Ty to chyba, aż za bardzo chcesz się z Bertą poznać — oświadcza w końcu Ernie, patrząc niemalże z wyzwaniem na cukiernika. Taki mądry jest, że Luluś to najgorszy potwór z możliwych? To jeszcze zobaczy, ha! Chociaż jego kanapa jest super.
Taki to już problem Prangowy był, że on instynktownie zwykł panny komplementować, jednocześnie będąc uprzejmym. Nauczyła go tego świętej pamięci matula, ciotunia Bojczukowa oraz liczni goście zajmujący Bojczukowe domostwo. Jedno od drugiego dziwniejsze było, niemniej w tej dziwności chłopak potrafił się zaskakująco dobrze odnaleźć. Dzięki temu więc o żadne miejsca w sercach bić się nie musiał, bowiem zdobywał je szturmem oraz urokliwym odgarnięciem niesfornych kosmyków włosów z oczu. Upił więc łyk kawy, słuchając swego wrogiego towarzysza, który z każdym kęsem ciasteczek coraz marniejszym wrogiem był. A miał nie być łatwy, eh.
— Nie jest. Zakładając naturalnie, że świat nie jest odrębnym bytem, a elementem naszego istnienia. Każdy świat byłby więc inny, choć miałby swoje stałe, stąd moje stwierdzenie jest proste. Nie jest, ale to od ciebie zależy, czy nie uczynisz go dla siebie lepszym — wzrusza ramionami, trochę siorpiąc, bo karmelowa jajecznica jakoś tak znowu dawała o sobie znać. Czy była już w takim stanie, w którym zaczęła żyć własnym życiem i przebije się przez jego żołądek na światło dzienne, wydając z siebie przeciągły ryko-wrzask? Bo to byłoby totalnie super! I trochę bolesne, ale i tak wciąż super!
— No całkiem, całkiem, można by się bawić w takiego człowieka pająka — zauważył, wpadając na kolejną genialną ideę niebrania na poważnie swej marnej egzystencji — Pokoje mówisz? Ale tak liczysz tanio, czy raczej znośnie? Bo nie ukrywam, że zaczynam mieć klaustrofobię — pociera palcami podbródek, w geście jakby chciał sobie pogładzić nieistniejącą brodę. Bardziej zamyślonym Prang już być nie mógł! — Pozbyć się? Bojczuka? Toż ja go bym pod pachę ze sobą zaciągnął, bo to wspaniały człowiek jest, kumpel na sto dwa, tylko czasem jakoś tak znika i chcesz dać mu wpierdol, ale przywozi ci takie genialne tańczące figurki i mu wybaczasz. A potem się śmiejesz, bo kolejna panna go pobiła — mówiąc to, gestykuluje zaciekle, bo Johnatan to jego najlepszy przyjaciel był, brat z innej matki oraz szczęśliwie innego ojca! Jakże mógłby go wykopać, gdy ten leń i niecnota jest w kłopotach? — Ale opowiedz mi więcej o tym mieszkaniu — prosi, zupełnie zapominając o tych przeprosinach na papierze oraz pierwotnej próbie pobicia. Teraz rozgrywało się o jego komfort, bo jakoś tak rozmowa o kanapie wzbudziła w Ernie obawy, że może ona faktycznie nie jest taka przyjemna i może zeżreć mu kumpla. I z kim on będzie miał te swoje forty z koców i poduszek obiecane? Tak czy inaczej, Bott zapoznał go z mieszkaniowymi warunkami, jak mógłby wyglądać potencjalny wynajem oraz koszty utrzymania. Normalnie by pewnie odmówił, ale perspektywa stałej obecności jedzenia była zbyt silna, by mógł ją zignorować. Dlatego też grał dostaczenie długo trudnego do zdobycia, w końcu zgadzając się na propozycję cukiernika. I tak oto, niecałe kilka godzin później, Ernest Prang przestał być kierowcą. Został kierowcą i współlokatorem jak prawie odpowiedzialny, acz pełnoprawny obywatel magicznego społeczeństwa. Plus, nie stracił siłą rzeczy żadnych monet, także układ iście zwycięski nastąpił.
| zt x2
— Mój człowiek — kwituje krótko kierowca, kiwając potwierdzająco głową na słowa mości Botta. Ach, okrucieństwo ludzkie nie znało granic, zwłaszcza to zakrawające o kpinę i potrzebę ośmieszenia kogoś. Nigdy nie zrozumiał, co było zabawnego w perspektywie upadku ze schodów. Pamiętał przecież, iż w dzieciństwie nader często się śmiano z jego niezdarności, jednak Ernest zawsze szedł w zaparte, iż te wszystkie bruzdy, siniaki oraz złamania nie są jego winą. On po prostu nienaturalnie często zderzał się z ojcowską pięścią, ot tak po prostu. Przecież nie robił tego dla przyjemności!
— Sukienki i kobiecego ciała — odpowiada niemal natychmiast Prang, nie zastanawiając się zbytnio nad bardziej ciekawszym, zabawniejszym zdaniem. W dodatku był całkowicie pewny, acz jako gość całkiem w porządku na głos wolał tego nie mówić, byłoby Bercikowi bardzo brzydko w kokardce oraz błękicie. Jakoś tak by dosyć straceńczo wyglądał. A chłopak nie wydawał się mieć samobójczych skłonności.
— Czy zjadła? Ech, nie wiem — mierzwi ciemne kosmyki włosów w zastanowieniu, to marszy brwi to je unosi. Bo nie. No przecież niemożliwe. A skąd. Jego kanapunia miałaby zjeść człowieka? Jego nienormalne tyciryci obite w mdłe beże i kwiatki (nie miał pewności co do konkretnej barwy kanapy, bo ta chyba też się jakoś tak zmieniała, a może to po prostu taki brud nań zalegał?)? Niee...chociaż? — Wiesz, był taki dzień, że miałem towarzystwo i jak spod prysznica wróciłem, to mi to towarzystwo całkiem wyparowało. Myślałem, że może wyszła wcześniej, ale już nigdy więcej Ronnie nie widziałem — wyznaje, zaraz jednak ręką macha — Ale to niemożliwe. Berta nie mogłaby nikogo zjeść, kości by mi się walały po podłodze, a kości walające się po podłodze, to bym zauważył — dodał, chociaż nieco tak bez przekonania. Panna pewnie po ich małym spotkaniu musiała wcześniej wyjść, co z tego, że obiecał ją do pracy zawieźć — Ty to chyba, aż za bardzo chcesz się z Bertą poznać — oświadcza w końcu Ernie, patrząc niemalże z wyzwaniem na cukiernika. Taki mądry jest, że Luluś to najgorszy potwór z możliwych? To jeszcze zobaczy, ha! Chociaż jego kanapa jest super.
Taki to już problem Prangowy był, że on instynktownie zwykł panny komplementować, jednocześnie będąc uprzejmym. Nauczyła go tego świętej pamięci matula, ciotunia Bojczukowa oraz liczni goście zajmujący Bojczukowe domostwo. Jedno od drugiego dziwniejsze było, niemniej w tej dziwności chłopak potrafił się zaskakująco dobrze odnaleźć. Dzięki temu więc o żadne miejsca w sercach bić się nie musiał, bowiem zdobywał je szturmem oraz urokliwym odgarnięciem niesfornych kosmyków włosów z oczu. Upił więc łyk kawy, słuchając swego wrogiego towarzysza, który z każdym kęsem ciasteczek coraz marniejszym wrogiem był. A miał nie być łatwy, eh.
— Nie jest. Zakładając naturalnie, że świat nie jest odrębnym bytem, a elementem naszego istnienia. Każdy świat byłby więc inny, choć miałby swoje stałe, stąd moje stwierdzenie jest proste. Nie jest, ale to od ciebie zależy, czy nie uczynisz go dla siebie lepszym — wzrusza ramionami, trochę siorpiąc, bo karmelowa jajecznica jakoś tak znowu dawała o sobie znać. Czy była już w takim stanie, w którym zaczęła żyć własnym życiem i przebije się przez jego żołądek na światło dzienne, wydając z siebie przeciągły ryko-wrzask? Bo to byłoby totalnie super! I trochę bolesne, ale i tak wciąż super!
— No całkiem, całkiem, można by się bawić w takiego człowieka pająka — zauważył, wpadając na kolejną genialną ideę niebrania na poważnie swej marnej egzystencji — Pokoje mówisz? Ale tak liczysz tanio, czy raczej znośnie? Bo nie ukrywam, że zaczynam mieć klaustrofobię — pociera palcami podbródek, w geście jakby chciał sobie pogładzić nieistniejącą brodę. Bardziej zamyślonym Prang już być nie mógł! — Pozbyć się? Bojczuka? Toż ja go bym pod pachę ze sobą zaciągnął, bo to wspaniały człowiek jest, kumpel na sto dwa, tylko czasem jakoś tak znika i chcesz dać mu wpierdol, ale przywozi ci takie genialne tańczące figurki i mu wybaczasz. A potem się śmiejesz, bo kolejna panna go pobiła — mówiąc to, gestykuluje zaciekle, bo Johnatan to jego najlepszy przyjaciel był, brat z innej matki oraz szczęśliwie innego ojca! Jakże mógłby go wykopać, gdy ten leń i niecnota jest w kłopotach? — Ale opowiedz mi więcej o tym mieszkaniu — prosi, zupełnie zapominając o tych przeprosinach na papierze oraz pierwotnej próbie pobicia. Teraz rozgrywało się o jego komfort, bo jakoś tak rozmowa o kanapie wzbudziła w Ernie obawy, że może ona faktycznie nie jest taka przyjemna i może zeżreć mu kumpla. I z kim on będzie miał te swoje forty z koców i poduszek obiecane? Tak czy inaczej, Bott zapoznał go z mieszkaniowymi warunkami, jak mógłby wyglądać potencjalny wynajem oraz koszty utrzymania. Normalnie by pewnie odmówił, ale perspektywa stałej obecności jedzenia była zbyt silna, by mógł ją zignorować. Dlatego też grał dostaczenie długo trudnego do zdobycia, w końcu zgadzając się na propozycję cukiernika. I tak oto, niecałe kilka godzin później, Ernest Prang przestał być kierowcą. Został kierowcą i współlokatorem jak prawie odpowiedzialny, acz pełnoprawny obywatel magicznego społeczeństwa. Plus, nie stracił siłą rzeczy żadnych monet, także układ iście zwycięski nastąpił.
| zt x2
The risk I took was calculatedBut man, I'm so bad at math...
05.10.56r - kupidynek!
Wracał powoli z rozmowy w której zatrudniał Gwen - wszystko wydawało się w porządku, wszystko działało jak należy. Czuł dziwny, przyjemny spokój. Dzień był zwyczajny i w sumie to wszystko zaczęło się od... ukłucia. Taki prosty banał! Bertie nie wiązał go oczywiście ze swoimi uczuciami, jednak jako coś co nastąpiło chwilę później, ten drobny szczegół musiał w końcu zostać zapamiętany.
I o ile w jego życiu uczuciowym panował może lekki chaosik, który powoli zaczynał się uspokajać, choć Bertie w sumie to jeszcze nie tak dawno jakoś tak więcej się nad tym życiem zastanawiał to to wszystko poszło w niepamięć, zniknęło, przestało istnieć. Nie tyle wiązało się ze znikającym, wygasającym uczuciem, czy zalążkiem uczucia, z jakimiś myślami, czy wahaniami - nic z tych rzeczy. W jednej chwili jak ręką odjął zapomniał o wszystkim, jakby ktoś postawił w jego życiorysie grubą, czarną krechę, jednocześnie każąc mu rozpocząć wszystko od nowa.
I ten początek miał być piękny, a wszystko co miał w głowie to złotowłosa kobieta, do której podszedł, bo podejść musiał, a podszedł z całą swoją śmiałością, posyłając jej przy tym uśmiechy, zagadując, racząc komplementami jak to miał w zwyczaju.
Od słowa do słowa szło wszystko zadziwiająco gładko i lekko, takie to było oczywiste jakby trwało od zawsze, więc skoro było to takie jasne i proste to ją zaprosił, bo w końcu przez żołądek do serca i w ogóle. Może i wolałby zaprosić ją gdzieś indziej, niż do siebie, jednak mógł sobie pozwolić jedynie na kolację u siebie. To jednak miało swoje plusy, bo mógł się trochę popisać, tylko że wszystko MUSIAŁO być idealne.
I pierwszy raz tak się martwił i denerwował, przeganiał lokatorów, bo ten raz nie dla nich wszystko szykował i w ogóle to jak coś robią to niech sprzątają za sobą i był jak nie on, a jak jakiś potwór, bo to przecież miłosny demon nim zawładnął. I sprzątał wszystko jak oszalały, nawet odstawił do garażu te krzesła które były KOMPLETNIE do niczego nie pasowały i mocniej się chybotały i zostawił te, które były chociaż w pełni bezpieczne. Na codzień lubił to, że wszystkie są jakby z innej parafii, dzisiaj jednak strasznie go to drażniło.
Robił co mógł, choć niewiele się zrobić dało, aż w ostatniej chwili wpadł na pomysł genialny w swej prostocie! W kominku już tlił się ogień, w kociołku znajdowała się potrawka, jej zapach już roznosił się na całą Ruderę. Za oknami powoli robiło się ciemno, więc Bertie pogasił większość oświetlenia, pozostawiając jedynie okna i ten ogień w kominku. Zbiegł do pokoju po najgrubszy koc jaki miał, wrócił z nim do salonu i rozłożył go przed kominkiem. Poustawiał na nim półmiski z przygotowanymi już drobniejszymi przekąskami - owocami, czy ciasteczkami jakie zrobił wcześniej. Przyniósł też domowe wino, którego mu rodzice trochę dali (eh, w tym są jednak lepsi od niego), i kieliszki na nie i porozstawiał dokoła świeczki, a niektóre z nich zawiesił za pomocą zaklęcia w powietrzu.
Talerze na portawkę jeszcze i do tego sztućce. Do ogrodu wyszedł po kwiatki, żeby trochę poozdabiać tę okolicę kocowo kominkową, żeby jakoś tak romantyczniej było, musiał przecież trochę ponadrabiać. Jeszcze muzykę puścił, raczej mugolskie ballady, bo jakoś tak miał do nich ciąguty a nie miał pojęcia czego słucha wybranka i w chwili kiedy puszczał muzykę, usłyszał kroki przed domem. Czy to ona?
Wracał powoli z rozmowy w której zatrudniał Gwen - wszystko wydawało się w porządku, wszystko działało jak należy. Czuł dziwny, przyjemny spokój. Dzień był zwyczajny i w sumie to wszystko zaczęło się od... ukłucia. Taki prosty banał! Bertie nie wiązał go oczywiście ze swoimi uczuciami, jednak jako coś co nastąpiło chwilę później, ten drobny szczegół musiał w końcu zostać zapamiętany.
I o ile w jego życiu uczuciowym panował może lekki chaosik, który powoli zaczynał się uspokajać, choć Bertie w sumie to jeszcze nie tak dawno jakoś tak więcej się nad tym życiem zastanawiał to to wszystko poszło w niepamięć, zniknęło, przestało istnieć. Nie tyle wiązało się ze znikającym, wygasającym uczuciem, czy zalążkiem uczucia, z jakimiś myślami, czy wahaniami - nic z tych rzeczy. W jednej chwili jak ręką odjął zapomniał o wszystkim, jakby ktoś postawił w jego życiorysie grubą, czarną krechę, jednocześnie każąc mu rozpocząć wszystko od nowa.
I ten początek miał być piękny, a wszystko co miał w głowie to złotowłosa kobieta, do której podszedł, bo podejść musiał, a podszedł z całą swoją śmiałością, posyłając jej przy tym uśmiechy, zagadując, racząc komplementami jak to miał w zwyczaju.
Od słowa do słowa szło wszystko zadziwiająco gładko i lekko, takie to było oczywiste jakby trwało od zawsze, więc skoro było to takie jasne i proste to ją zaprosił, bo w końcu przez żołądek do serca i w ogóle. Może i wolałby zaprosić ją gdzieś indziej, niż do siebie, jednak mógł sobie pozwolić jedynie na kolację u siebie. To jednak miało swoje plusy, bo mógł się trochę popisać, tylko że wszystko MUSIAŁO być idealne.
I pierwszy raz tak się martwił i denerwował, przeganiał lokatorów, bo ten raz nie dla nich wszystko szykował i w ogóle to jak coś robią to niech sprzątają za sobą i był jak nie on, a jak jakiś potwór, bo to przecież miłosny demon nim zawładnął. I sprzątał wszystko jak oszalały, nawet odstawił do garażu te krzesła które były KOMPLETNIE do niczego nie pasowały i mocniej się chybotały i zostawił te, które były chociaż w pełni bezpieczne. Na codzień lubił to, że wszystkie są jakby z innej parafii, dzisiaj jednak strasznie go to drażniło.
Robił co mógł, choć niewiele się zrobić dało, aż w ostatniej chwili wpadł na pomysł genialny w swej prostocie! W kominku już tlił się ogień, w kociołku znajdowała się potrawka, jej zapach już roznosił się na całą Ruderę. Za oknami powoli robiło się ciemno, więc Bertie pogasił większość oświetlenia, pozostawiając jedynie okna i ten ogień w kominku. Zbiegł do pokoju po najgrubszy koc jaki miał, wrócił z nim do salonu i rozłożył go przed kominkiem. Poustawiał na nim półmiski z przygotowanymi już drobniejszymi przekąskami - owocami, czy ciasteczkami jakie zrobił wcześniej. Przyniósł też domowe wino, którego mu rodzice trochę dali (eh, w tym są jednak lepsi od niego), i kieliszki na nie i porozstawiał dokoła świeczki, a niektóre z nich zawiesił za pomocą zaklęcia w powietrzu.
Talerze na portawkę jeszcze i do tego sztućce. Do ogrodu wyszedł po kwiatki, żeby trochę poozdabiać tę okolicę kocowo kominkową, żeby jakoś tak romantyczniej było, musiał przecież trochę ponadrabiać. Jeszcze muzykę puścił, raczej mugolskie ballady, bo jakoś tak miał do nich ciąguty a nie miał pojęcia czego słucha wybranka i w chwili kiedy puszczał muzykę, usłyszał kroki przed domem. Czy to ona?
Po prostu nie pamiętać sytuacji w których kostka pęka, wiem
Nie wyrzucę ST,
Chociaż bardzo chcę,
Mam nadzieję, że to wie MG.
Nie wyrzucę ST,
Chociaż bardzo chcę,
Mam nadzieję, że to wie MG.
Bertie Bott
Zawód : Pracownik w Urzędzie Patentów Absurdalnych, wlaściciel Cukierni Wszystkich Smaków
Wiek : 22
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Kawaler
Po co komu rozum, kiedy można mieć szczęście?
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
Jadalnia/salon
Szybka odpowiedź