Jadalnia/salon
AutorWiadomość
First topic message reminder :
Salon
Jak widać na załączonym obrazku: duży kominek podłączony do sieci fiuu, drewniane podłogi (jak w całym domu), trochę rozgardiasz, trochę magicznych i trochę mugolskich bzdurek dookoła. W samym środku pomieszczenia stoi drewniany stół z białym obrusem. Dwa krzesła przy nim wyglądają jak na zdjęciu - są bujane (znalezione w domu i naprawione) - dwa pozostałe są zwyczajne, dokupione przez właściciela. Właściciel uprzejmie prosi nie obrażać firanek. Firanki są piękne.
Po prostu nie pamiętać sytuacji w których kostka pęka, wiem
Nie wyrzucę ST,
Chociaż bardzo chcę,
Mam nadzieję, że to wie MG.
Nie wyrzucę ST,
Chociaż bardzo chcę,
Mam nadzieję, że to wie MG.
Ostatnio zmieniony przez Bertie Bott dnia 13.11.16 12:27, w całości zmieniany 1 raz
Bertie Bott
Zawód : Pracownik w Urzędzie Patentów Absurdalnych, wlaściciel Cukierni Wszystkich Smaków
Wiek : 22
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Kawaler
Po co komu rozum, kiedy można mieć szczęście?
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
Anomalie sprawiły, że dziwne rzeczy zaczęły się dziać w ich magicznym świecie. Czasem niebezpieczne, czasem zupełnie irracjonalne. Jedno było pewne; lepiej nie używać magii kiedy naprawdę nie zachodzi taka potrzeba. To było jednak dość trudne. Dlaczego? Ludzie przyzwyczaili się do magii i nie wyobrażali już sobie życia bez niej. Była nieodłącznym elementem ich życia, stosowali ją w każdym momencie. Po prostu. Nie biorąc nawet pod uwagę tego, że zamiast czegoś dobrego może przynieść im coś… złego. Nikt nie podejrzewał by przestać ufać czemuś co dane im odgórnie, co im przeznaczone. Nawet Peony, która zwykle w takich sprawach zachowywała zimną krew i rozsądek. Widząc jednak to co dzieje się z Ruderą nie mogła nie zareagować czymś na kształt paniki. Na szczęście tylko chwilowej. Bott wydawał się być zagubiony i wcale mu się w takiej sytuacji nie dziwiła. Nie można było się przygotować na takie sytuacje, nikt nie przewidział, że przyjdzie dzień w którym magia całkowicie się od nich odwróci zostawiając na pastwę losu. - Lepiej z zaklęciami uważać chociaż w tej sytuacji chyba nie mamy większego wyboru. - powiedziała tym bardziej od razu dając znak, że zrobi wszystko by pomóc uratować Ruderę. Miała swój klimat i Peony nawet nie wyobrażała sobie Doliny Godryka bez mieszkańców tego domostwa. Trzeba było zrobić wszystko by pomóc im uratować to… co zostało do uratowania. Choć Peony zwykle miała milion pomysł na minutę teraz naprawdę nie wiedziała zbytnio co zrobić by pomóc. Woda ciągle wdzierała się do środka, ściany się podtapiały, a rzeczy unosiły się już na wodzie. - Spokojnie poradzimy sobie – dodała powijając rękawy gotowa do pracy i wyciągając różdżkę z kieszeni swetra. Rozejrzała się po otoczeniu robiąc kilka kroków w głąb pomieszczenia by przyjrzeć się dokładnie możliwością. Sprout nie byłaby sobą gdyby pomocy nie dopatrywała się w naturze, która w końcu zawsze chętnie wyciągała do nich dłoń gdy naprawdę jej potrzebowali. A dzisiaj… jak nigdy. Dlatego nic dziwnego, że pierwsze zaklęcie, które wpadło jej do głowy dotyczyło tego co mieli za oknem, a mianowicie drzew. Pomyślała, że te mogą się przydać by chociaż na chwile potrzymać chwiejącą się konstrukcje. Do momentu, w którym uda się im załatać wszystkie dziury i pozbyć się wody. Pogoda miała jednak to do siebie, że bywała zmienna i nie mogli przewidzieć czy czasem nie zaskoczy ich jeszcze bardziej. Miała nadzieje, że tak nie będzie. - To było do przewidzenia, Bertie. Złe rzeczy zawsze spotykają tych, którzy na to nie zasługują. - mruknęła bo taka była prawda i coraz częściej mogła to zauważyć. Machnęła różdżką i rzuciła - Planta auscultatoris
do not cry because it is over
smile because it happened
smile because it happened
Peony Sprout
Zawód : własna hodowla Mandragor & warzenie eliksirów
Wiek : 27
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Wdowa
nie widziałam cię już od miesiąca. nic.
jestem może bledsza,
trochę śpiąca, trochę bardziej milcząca, lecz widać można żyć bez powietrza.
jestem może bledsza,
trochę śpiąca, trochę bardziej milcząca, lecz widać można żyć bez powietrza.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
The member 'Peony Sprout' has done the following action : Rzut kością
#1 'k100' : 61
--------------------------------
#2 'Anomalie - CZ' :
#1 'k100' : 61
--------------------------------
#2 'Anomalie - CZ' :
Zamknął na moment oczy i wziął głęboki oddech, by się uspokoić. To jego dom, to on powinien myśleć trzeźwo i pilnować sytuacji, choć zdecydowanie nie szło mu to najlepiej. Był zagubiony, czuł jakby miał to być tylko sen, jakby była szansa, że jednak obudzi się za jakiś czas w suchym łóżku pod dachem, po którym nie błąkają się krople deszczu.
Grzmot jaki rozbrzmiał w okolicy świadczył jednak o czymś innym.
- Nie. Złe rzeczy przytrafiają się wszystkim, a my sobie ze wszystkim poradzimy. - odpowiedział niemal automatycznie, mimo wszystko nie będąc w stanie oddać się podobnym myślom. Był przerażony, negatywna aura świata wręcz biła go w tej chwili po twarzy, nie mógł jednak myśleć w ten sposób, czuł że gdyby przyznał Piwce w tej chwili rację, to by było jak porażka, poddanie się. Spojrzał na nią z uporem i uśmiechnął się nerwowo ale szczerze. - Jest tu trochę osób. Za mało ale na pewno jeszcze przyjdą, wysyłamy sowy. Kiedy ten deszcz się skończy, będzie trzeba kolejnego remontu ale będzie dobrze.
Mówił tonem pewnym i pełnym przekonania, nie był w stanie wierzyć w nic innego, choć niejedna osoba nazwałaby go zapewne w tej chwili głupcem, ewentualnie wariatem.
Patrzył jak przyjaciółka unosi różdżkę, a po chwili coś... coś się dzieje. Nie do końca rozumiał, jednak lekko ugięte ściany wyprostowały się, dało się usłyszeć trochę zgrzytnięć, może lekkich trzasków jednak woda po chwili ciekła mniej. Coś jakby ścisnęło ściany domu do właściwej pozycji.
- Jesteś genialna.
Nie miał pojęcia co to za zaklęcie, nie było jednak czasu się nad tym zastanawiać. Osoby zajmujące się zaklęciami wzmacniającymi zyskały dzięki Peony więcej czasu, on w takim razie miał chwilę na zatykanie, reperowanie dziur.
- Gdyby spróbować na jakiś czas zmienić tę ścianę w kamienną? Albo jakąś gładką taflę. Tylko co. - wiedział, że to zaklęcie będzie nietrwałe, szczególnie że nigdy nie był mistrzem transmutacji, jednak nawet tymczasowe rozwiązania wydawały mu się teraz nie najgorsze. - Kiedyś musi przestać padać.
Coś gładkiego, trwałego, co nie przecieka. Szklana tafla wydała mu się zbyt delikatna. Przeszło mu przez myśl też murusio, jednak bał się że zbyt silne zaklęcia naruszą budynek.
- Choć może lepiej po prostu łatać? - nie wiedział. Nie mogli wiedzieć co będzie najlepsze, musieli działać metodą prób i błędów, jednak skoro mieli jeszcze trochę desek i gwoździ, warto było próbować. Ruszył po nie zaraz do drugiego pokoju i ustawił na stoliku będącym jednym z nielicznych mebli jakie póki co zostały na dole. - Przytrzymasz? - spytał, przykładając deskę ukosem w nadziei, że wzmocni kilka pionowych desek, zamierzając wbić ją w kolejne.
Grzmot jaki rozbrzmiał w okolicy świadczył jednak o czymś innym.
- Nie. Złe rzeczy przytrafiają się wszystkim, a my sobie ze wszystkim poradzimy. - odpowiedział niemal automatycznie, mimo wszystko nie będąc w stanie oddać się podobnym myślom. Był przerażony, negatywna aura świata wręcz biła go w tej chwili po twarzy, nie mógł jednak myśleć w ten sposób, czuł że gdyby przyznał Piwce w tej chwili rację, to by było jak porażka, poddanie się. Spojrzał na nią z uporem i uśmiechnął się nerwowo ale szczerze. - Jest tu trochę osób. Za mało ale na pewno jeszcze przyjdą, wysyłamy sowy. Kiedy ten deszcz się skończy, będzie trzeba kolejnego remontu ale będzie dobrze.
Mówił tonem pewnym i pełnym przekonania, nie był w stanie wierzyć w nic innego, choć niejedna osoba nazwałaby go zapewne w tej chwili głupcem, ewentualnie wariatem.
Patrzył jak przyjaciółka unosi różdżkę, a po chwili coś... coś się dzieje. Nie do końca rozumiał, jednak lekko ugięte ściany wyprostowały się, dało się usłyszeć trochę zgrzytnięć, może lekkich trzasków jednak woda po chwili ciekła mniej. Coś jakby ścisnęło ściany domu do właściwej pozycji.
- Jesteś genialna.
Nie miał pojęcia co to za zaklęcie, nie było jednak czasu się nad tym zastanawiać. Osoby zajmujące się zaklęciami wzmacniającymi zyskały dzięki Peony więcej czasu, on w takim razie miał chwilę na zatykanie, reperowanie dziur.
- Gdyby spróbować na jakiś czas zmienić tę ścianę w kamienną? Albo jakąś gładką taflę. Tylko co. - wiedział, że to zaklęcie będzie nietrwałe, szczególnie że nigdy nie był mistrzem transmutacji, jednak nawet tymczasowe rozwiązania wydawały mu się teraz nie najgorsze. - Kiedyś musi przestać padać.
Coś gładkiego, trwałego, co nie przecieka. Szklana tafla wydała mu się zbyt delikatna. Przeszło mu przez myśl też murusio, jednak bał się że zbyt silne zaklęcia naruszą budynek.
- Choć może lepiej po prostu łatać? - nie wiedział. Nie mogli wiedzieć co będzie najlepsze, musieli działać metodą prób i błędów, jednak skoro mieli jeszcze trochę desek i gwoździ, warto było próbować. Ruszył po nie zaraz do drugiego pokoju i ustawił na stoliku będącym jednym z nielicznych mebli jakie póki co zostały na dole. - Przytrzymasz? - spytał, przykładając deskę ukosem w nadziei, że wzmocni kilka pionowych desek, zamierzając wbić ją w kolejne.
Po prostu nie pamiętać sytuacji w których kostka pęka, wiem
Nie wyrzucę ST,
Chociaż bardzo chcę,
Mam nadzieję, że to wie MG.
Nie wyrzucę ST,
Chociaż bardzo chcę,
Mam nadzieję, że to wie MG.
Bertie Bott
Zawód : Pracownik w Urzędzie Patentów Absurdalnych, wlaściciel Cukierni Wszystkich Smaków
Wiek : 22
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Kawaler
Po co komu rozum, kiedy można mieć szczęście?
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
Piwka nigdy nie miała do czynienia z powodziami. Dawno temu, jeszcze jak mieszkała z rodzicami coś podobnego przydarzyło się w ich domu, ale powódź dotyczyła ich upraw, a nie domu. Z uprawami było o wiele łatwiej. Nikt nie musiał się martwić, że sufit spadnie im na głowę, albo stracą cały dobytek. Oczywiście była świadkiem wielu przedziwnych sytuacji bo tak jak wspomniała Bottowi jest pewna, że wszystko co złe spotyka właśnie dobrych ludzi. Sama się za taką uważała pomimo popełnionych w życiu błędów. Wielu błędów. Teraz jednak coraz bardziej irytowały ją tego typu stany rzeczy. Życie chociaż czasem powinno być łatwe, chociaż dla ludzi, którzy w końcu byli dla niej ważni. Chociaż nie miała żadnego doświadczenia z tego typu rzeczami to miała zamiar pomóc. Naprawdę. Choćby miała stanąć na głowie lub spędzić tu dziesięć dni i dziesięć nocy… choćby trzeba było zmienić Ruderę w pływającą Arkę Botta. - Masz racje. Po co być pesymistą skoro można być optymistą. - powiedziała posyłając w jego stronę delikatny uśmiech. Chyba wszystkim udzieliła się już aura narzekania na wszystko co się działo dookoła. Prawdopodobnie gdyby te słowa powiedziała w innym kierunku już dawno siedziałaby przygnębiona stanem rzeczy i całkowicie przekonana, że nic nie da się już zrobić. Nie tym razem, nie w tym domu i nie z Bertiem. Musieli użyć magii jeżeli chcieli sobie poradzić z tym stanem. Z magiczną pogodą nie można było walczyć bez magii… w końcu to jak przysłowiowa walka z wiatrakami. Nawet jeśli użycie magii mogło być dla nich wszystkich dość niebezpieczne, a nawet przynieść całkowicie odwrotny skutek. Peony uśmiechnęła się delikatnie gdy zaklęcie jej się udało. Tak naprawdę nie wiedziała czy to coś w ogóle pomoże, a kiedy okazało się, że jednak tak poczuła ulgę. Mieli chwile czasu na to by pomyśleć co zrobić dalej chociaż coś czuła, że w tym całym chaosie była metoda, którą Bertie już dawno temu opracował. - Przestanie padać tylko żeby to wszystko wytrzymało. Przeklęty ten deszcz, Bertie. Jakby nie mogło padać zanim to wszystko sobie urządziłeś. - mruknęła podchodząc do niego by pomóc mu w tej całej konstrukcji. - A jak się wszystko ma w innych pomieszczeniach? - zapytała profilaktycznie przeszukując myśli. Musiało istnieć zaklęcie, które to wszystko załagodzi. Po co im magia skoro nie można nią załatać dziur? Albo powstrzymać deszczu? - Co najgorzej ucierpiało?
do not cry because it is over
smile because it happened
smile because it happened
Peony Sprout
Zawód : własna hodowla Mandragor & warzenie eliksirów
Wiek : 27
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Wdowa
nie widziałam cię już od miesiąca. nic.
jestem może bledsza,
trochę śpiąca, trochę bardziej milcząca, lecz widać można żyć bez powietrza.
jestem może bledsza,
trochę śpiąca, trochę bardziej milcząca, lecz widać można żyć bez powietrza.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Piwka doskonale podsumowała jego słowa. Być może to kwestia tego, że się powtarzał, może wręcz w tej jednej dziedzinie był monotematycznym osłem nie do przegadania. Po trosze jednak cieszył się, że udało mu się wryć tę frazę ukochanej sąsiadce w głowę, a pewnie jeszcze nie raz zmusi ją do wypowiedzenia tych słów.
Poza tym miał rację. To przede wszystkim, a Piwka po chwili mu to jeszcze udowodniła, jej zaklęcie podziałało, a ściany Rudery przez chwilę skrzypnęły, jednak delikatne drgania w niektórych miejscach ustały - a to bardzo, bardzo dobry znak! Nie rozwiązywało to wszystkich problemów, jednak zdecydowanie pomagało.
- Dasz radę pilnować, żeby to zaklęcie nie osłabło zanim nie przestanie lać? - zapytał, zaraz biorąc się przy tym do roboty, starał się wzmocnić ścianę jak tylko się dało.
- Wytrzyma. Ten dom przetrwał dwieście lat. - odetchnął. - Lana nie może mieć dowodu na to, że potrafię zniszczyć WSZYSTKO, okej?
Starał się żartować. Jasne - jego uśmiech krył w sobie znamiona nerwowości, to raczej oczywiste że się bał, martwił, jednak starał się. Trzymał się optymistycznego podejścia do świata jak tylko mógł, to było jego lekarstwo, coś co pomagało mu nie zwariować.
- Im niżej tym gorzej, woda jest jakby silniejsza. Dlatego ratowane rzeczy kończą na górze, w sumie większość jest w miarę bezpieczna. Tu, na parterze wszędzie jest podobnie. - przyznał. Wszędzie ktoś pracował, ludzie robili co mogli - w szczególności mieszkańcy Rudery. - Najgorzej chyba nie jest w żadnym konkretnym miejscu.
Przyznał. Wszędzie na tym poziomie było raczej podobnie, choć moknąca w tej chwili podłoga trochę go przerażała, zabezpieczał deski przed wilgocią w trakcie remontu, jednak teraz nie do końca dowierzał swoim umiejętnościom. Nie mówił jednak tego na głos, choć podobne myśli niewątpliwie krążyły nie tylko po jego głowie.
Ponownie przetarł twarz, nie chciał sobie pozwalać na nadmierne zmęczenie, w każdym razie na okazywanie go: był dopiero ranek, a pracy jest masa.
- Dobra, jak wbijemy jeszcze ze dwie deski między głównymi belkami, trzeba będzie coś zrobić z podłogą, może zniosę jakieś naczynia i będzie trzeba zająć się wodą. Ale to zaraz. Po kolei. - jak się okazuje, w niektórych sytuacjach nawet chaotyczny umysł Botta potrzebował odrobiny planowania. Zabrał się zaraz za młotek, by wesprzeć ścianę, jak tylko był w stanie.
Poza tym miał rację. To przede wszystkim, a Piwka po chwili mu to jeszcze udowodniła, jej zaklęcie podziałało, a ściany Rudery przez chwilę skrzypnęły, jednak delikatne drgania w niektórych miejscach ustały - a to bardzo, bardzo dobry znak! Nie rozwiązywało to wszystkich problemów, jednak zdecydowanie pomagało.
- Dasz radę pilnować, żeby to zaklęcie nie osłabło zanim nie przestanie lać? - zapytał, zaraz biorąc się przy tym do roboty, starał się wzmocnić ścianę jak tylko się dało.
- Wytrzyma. Ten dom przetrwał dwieście lat. - odetchnął. - Lana nie może mieć dowodu na to, że potrafię zniszczyć WSZYSTKO, okej?
Starał się żartować. Jasne - jego uśmiech krył w sobie znamiona nerwowości, to raczej oczywiste że się bał, martwił, jednak starał się. Trzymał się optymistycznego podejścia do świata jak tylko mógł, to było jego lekarstwo, coś co pomagało mu nie zwariować.
- Im niżej tym gorzej, woda jest jakby silniejsza. Dlatego ratowane rzeczy kończą na górze, w sumie większość jest w miarę bezpieczna. Tu, na parterze wszędzie jest podobnie. - przyznał. Wszędzie ktoś pracował, ludzie robili co mogli - w szczególności mieszkańcy Rudery. - Najgorzej chyba nie jest w żadnym konkretnym miejscu.
Przyznał. Wszędzie na tym poziomie było raczej podobnie, choć moknąca w tej chwili podłoga trochę go przerażała, zabezpieczał deski przed wilgocią w trakcie remontu, jednak teraz nie do końca dowierzał swoim umiejętnościom. Nie mówił jednak tego na głos, choć podobne myśli niewątpliwie krążyły nie tylko po jego głowie.
Ponownie przetarł twarz, nie chciał sobie pozwalać na nadmierne zmęczenie, w każdym razie na okazywanie go: był dopiero ranek, a pracy jest masa.
- Dobra, jak wbijemy jeszcze ze dwie deski między głównymi belkami, trzeba będzie coś zrobić z podłogą, może zniosę jakieś naczynia i będzie trzeba zająć się wodą. Ale to zaraz. Po kolei. - jak się okazuje, w niektórych sytuacjach nawet chaotyczny umysł Botta potrzebował odrobiny planowania. Zabrał się zaraz za młotek, by wesprzeć ścianę, jak tylko był w stanie.
Po prostu nie pamiętać sytuacji w których kostka pęka, wiem
Nie wyrzucę ST,
Chociaż bardzo chcę,
Mam nadzieję, że to wie MG.
Nie wyrzucę ST,
Chociaż bardzo chcę,
Mam nadzieję, że to wie MG.
Bertie Bott
Zawód : Pracownik w Urzędzie Patentów Absurdalnych, wlaściciel Cukierni Wszystkich Smaków
Wiek : 22
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Kawaler
Po co komu rozum, kiedy można mieć szczęście?
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
Jedno było trzeba jej przyznać; ogarnianie krytycznych sytuacji miała w małym palcu. Może nie chodziło o sytuacje krytyczne tego typu bo z takimi raczej jeszcze nie miała, ale jako matka stawiała czoło już masie awaryjnych sytuacji. Nie trafiło jej się spokojne, ciche dziecko. Nawet by ją to zaskoczyło w końcu pomimo tego, że Sprouci należeli to kochanych i miłych ludzi to mieli w sobie małą nutkę szaleństwa. Szaleństwa, które znał każdy, a Piwka dopiero zaczęła poznawać gdy spotkała na swojej drodze Botta. Jej sąsiad potrafił wykrzesać z niej o wiele więcej niżeli kiedykolwiek była w stanie z siebie dać. Gdy przypominała sobie karaoke i tańce, albo inne szaleństwa to wiedziała, że to normalny odruch młodych ludzi. Ludzi takich jak ona. Sprout już dawno zapomniała, że nie liczy sobie wcale tak wiele lat i tak naprawdę ciągle się klasyfikuje do bycia szaloną, młodą, nawet może kiedyś zakochaną. Choć na ich świat spadło teraz wiele niepowodzeń, anomalii, prawdziwych dramatów to zdążyła się nauczyć, że nie wszystko jest takie złe. Czy szukała plusów w sytuacji w jakiej znalazła się Rudera? Było ciężko. W końcu Bott dopiero skończył remontować to miejsce, a zaraz będzie trzeba znowu się tym zająć. Plusem jednak na pewno było to, że nie miał robić tego zupełnie sam. Miał rodzinę, przyjaciół, taką Piwkę, która także paliła się do roboty i zawsze chętnie pomagała gdy była taka potrzeba. Miejsce nie wyglądało tragicznie, ale nieustający deszcz tylko pogarszał nawet obraz wizualny. - Myślę, że tak. Nie wiem jak długo się ono utrzyma, ale na wszelki wypadek będę je co jakiś czas powtarzać. - odparła wyglądając za okno. - Szczerze kompletnie nie znam się na ratowaniu domu z opresji. - zaczęła chcąc rozładować sytuacje chociaż jak znała Botta nigdy nie dałby po sobie poznać, że boi się o stan domu. - Kiedyś zablokował mi się kominek. Kiedy chciałam się gdzieś przenieść to słyszałam tylko taki jeden głośny wyk, a kiedy ktoś próbował dostać się do mnie to kończył obsypany sadzą. I uwierz mi, że zgłaszałam to wszędzie. Każdy mówił, że wszystko jest z nim w porządku i nie widzieli problemu. Wiesz… zaczęłam się zastanawiać czy to Nathaniel czegoś nie spsocił, ale był jeszcze wtedy za mały, żeby cokolwiek mu takiego mogło wpaść do głowy. - dodała spoglądając ponownie na rezultaty swojego zaklęcia. - Więc poprosiłam brata, żeby wszystko dokładnie sprawdził. Już tak naprawdę naprawdę dokładnie i nie mam pojęcia co tam się stało bo do dzisiaj unika tego tematu, ale uwierz mi, że wszystko… dosłownie wszystko w moim salonie było czarne. I żadne czary sprzątające mi w tym nie pomogły. - skończyła kręcąc głową na samo wspomnienie. Chociaż teraz się z tego śmiała to wtedy wcale jej nie było do śmiechu. Wiedziała jak musiał się czuć w takiej sytuacji Bott. - Więc co teraz szefie? Czym się zajmujemy? - zapytała.
do not cry because it is over
smile because it happened
smile because it happened
Peony Sprout
Zawód : własna hodowla Mandragor & warzenie eliksirów
Wiek : 27
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Wdowa
nie widziałam cię już od miesiąca. nic.
jestem może bledsza,
trochę śpiąca, trochę bardziej milcząca, lecz widać można żyć bez powietrza.
jestem może bledsza,
trochę śpiąca, trochę bardziej milcząca, lecz widać można żyć bez powietrza.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
- Okej. To dobrze.
Wierzył, że to zaklęcie może im pomóc. Coś silnie wzmacniało dom od zewnątrz, właśnie stąd, gdzie był atakowany, młody Bott nie znał się za dobrze na rzeczy jednak brzmiało to całkiem logicznie. No i ufał temu że Piwka wie jakie rzuca zaklęcia. Oczywiście przy obecnych szaleństwach magii mogła chcieć rzucić inne, z kolei z jej różdżki mogło wyniknąć dosłownie cokolwiek, jednak zdawało się że chwilowo jest po prostu lepiej.
I oby się to utrzymało.
Na jej opowieść uśmiechnął się lekko.
- Od samego początku wiedziałem, że ze wszystkim dasz sobie radę. - puścił jej oczko. Bo trochę tak było. Peony była twardą kobietą, jedną z silniejszych jakie Bertie znał. Sam fakt że samotnie wychowywała dziecko i utrzymywała dom, co w ich czasach wcale do standardu nie zależało i było świadectwem szczególnej niezależności kobiety. Fakt, że w jej okolicy nie widziało się zbytnio robotników, że wiele rzeczy starała się robić samodzielnie i chociażby teraz robiła co mogła by pomóc mu w ratowaniu Rudery. Właściwie była tu w tej chwili jedyną kobietą oprócz Lily, która w pełni paniki nosiła rzeczy, starając się na coś przydać i na zmianę telepiąc się jak osika, niezdolna do złapania różdżki (na co chyba nikt by jej w obecnym stanie nie pozwolił) czy pomocy w czymś bardziej skomplikowanym.
- Teraz. - spojrzał zaraz na ściany, jakby w nich miała się kryć podpowiedź. - Ja zajmę się tymi deskami, ty idź na górę i przynieś naczynia, okej? Wiadra, większe kociołki, garnki, to co nadaje się do nabierania wody w dużej ilości, spróbujemy jakoś się jej pozbywać, czy chociaż zmniejszać.
Zaproponował, samemu sięgając po kolejną deskę, zgodnie z własnym planem chcąc zabić miejsca które do niedawna mocniej przeciekały, wzmocnić, o ile to w czymkolwiek pomoże. Cóż w każdym razie warto było chociaż spróbować. Później zajmą się wszechogarniającą wodą.
A później przestanie lać, pozbędą się reszty wody, wszyscy odpoczną, Bertiego czeka kolejny remont. Ale ostatecznie wszystko będzie dobrze, prawda?
Wierzył, że to zaklęcie może im pomóc. Coś silnie wzmacniało dom od zewnątrz, właśnie stąd, gdzie był atakowany, młody Bott nie znał się za dobrze na rzeczy jednak brzmiało to całkiem logicznie. No i ufał temu że Piwka wie jakie rzuca zaklęcia. Oczywiście przy obecnych szaleństwach magii mogła chcieć rzucić inne, z kolei z jej różdżki mogło wyniknąć dosłownie cokolwiek, jednak zdawało się że chwilowo jest po prostu lepiej.
I oby się to utrzymało.
Na jej opowieść uśmiechnął się lekko.
- Od samego początku wiedziałem, że ze wszystkim dasz sobie radę. - puścił jej oczko. Bo trochę tak było. Peony była twardą kobietą, jedną z silniejszych jakie Bertie znał. Sam fakt że samotnie wychowywała dziecko i utrzymywała dom, co w ich czasach wcale do standardu nie zależało i było świadectwem szczególnej niezależności kobiety. Fakt, że w jej okolicy nie widziało się zbytnio robotników, że wiele rzeczy starała się robić samodzielnie i chociażby teraz robiła co mogła by pomóc mu w ratowaniu Rudery. Właściwie była tu w tej chwili jedyną kobietą oprócz Lily, która w pełni paniki nosiła rzeczy, starając się na coś przydać i na zmianę telepiąc się jak osika, niezdolna do złapania różdżki (na co chyba nikt by jej w obecnym stanie nie pozwolił) czy pomocy w czymś bardziej skomplikowanym.
- Teraz. - spojrzał zaraz na ściany, jakby w nich miała się kryć podpowiedź. - Ja zajmę się tymi deskami, ty idź na górę i przynieś naczynia, okej? Wiadra, większe kociołki, garnki, to co nadaje się do nabierania wody w dużej ilości, spróbujemy jakoś się jej pozbywać, czy chociaż zmniejszać.
Zaproponował, samemu sięgając po kolejną deskę, zgodnie z własnym planem chcąc zabić miejsca które do niedawna mocniej przeciekały, wzmocnić, o ile to w czymkolwiek pomoże. Cóż w każdym razie warto było chociaż spróbować. Później zajmą się wszechogarniającą wodą.
A później przestanie lać, pozbędą się reszty wody, wszyscy odpoczną, Bertiego czeka kolejny remont. Ale ostatecznie wszystko będzie dobrze, prawda?
Po prostu nie pamiętać sytuacji w których kostka pęka, wiem
Nie wyrzucę ST,
Chociaż bardzo chcę,
Mam nadzieję, że to wie MG.
Nie wyrzucę ST,
Chociaż bardzo chcę,
Mam nadzieję, że to wie MG.
Bertie Bott
Zawód : Pracownik w Urzędzie Patentów Absurdalnych, wlaściciel Cukierni Wszystkich Smaków
Wiek : 22
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Kawaler
Po co komu rozum, kiedy można mieć szczęście?
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
Wydawało się, że byli naprawdę zgranym duetem. Zawsze tak uważała, ale w takich momentach kiedy naprawdę trzeba było czymś się zająć, zrobić coś na szybko i dodatkowo nie chodziło o masę żartów, zabawne spędzenie czasu czy trochę rozrywki. Coś ważnego i poważnego. Cieszyła się, że może się po prostu do czegoś przydać. Zwykle wolała trzymać się z boku jeśli chodziło o rzeczy wymagające magicznej interwencji. Była typem człowieka, który wszystko robi powoli. Nie lubiła się śpieszyć, nie lubiła działać pod presją. Jeżeli coś miało być zrobione to miało być zrobione dobrze, a nie szybko i z wątpliwym rezultatem. Wyobrażała sobie, że Bott ma inaczej. Był przyzwyczajony do takich sytuacji. Był przyzwyczajony do tego, że dzieje się coś co musi zrobić szybko i dobrze. Tym bardziej Peony dzisiejszego dnia była z siebie zadowolona. Z jednej strony, że mogła pomóc przyjacielowi w trudnej sytuacji, a z drugiej strony, że nauczyła się czegoś nowego. Nie zliczy już ilu rzeczy w ciągu tej znajomości się nauczyła. Potrzebowała tego i to było naprawdę cudowne uczucie. Peony uśmiechnęła się do Botta i skinęła głową. - Trzeba ratować Ruderę. Przecież Lana zapłakałaby się na… - nie skończyła bo powiedzenie o duchu „zapłakać się na śmierć” było zdecydowanie nie na miejscu. Zaśmiała się spoglądając za okno. Choć burza trwała w najlepsze, deski nadal przeciekały, a na podłodze tworzyły się nowe kałuże to kryzys był o wiele mniejszy niż jeszcze chwile temu. Skinęła głową słysząc polecenie. - Już się robi. Mam nadzieje, że to za oknem w końcu się uspokoi. Już dawno nie widziałam takie zlewy. - dodała kiedy ruszyła by znaleźć wskazane przez Bertiego naczynia. W końcu po każdym deszczu przychodzi bezchmurne niebo, prawda? Więc musiało w końcu być dobrze.
zt x2
zt x2
do not cry because it is over
smile because it happened
smile because it happened
Peony Sprout
Zawód : własna hodowla Mandragor & warzenie eliksirów
Wiek : 27
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Wdowa
nie widziałam cię już od miesiąca. nic.
jestem może bledsza,
trochę śpiąca, trochę bardziej milcząca, lecz widać można żyć bez powietrza.
jestem może bledsza,
trochę śpiąca, trochę bardziej milcząca, lecz widać można żyć bez powietrza.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
|13.05.1956r
Wszystko szło lepiej niż to sobie zaplanował: Matt zniknął wczoraj wieczorem z tą swoją przyjaciółką i tyle ich było całą noc. Bertie miał więc możliwość działania w kuchni nad wszystkim, co chciał zrobić, a pracy trochę było! Nie, żeby starszy Bott zwykle strasznie fascynował się jego zajęciem, jednak gdyby przyszedł i postanowił wyjeść mu coś nieodpowiedniego z garnka, mogłoby być słabo. No, nic!
Stworzenie armii małych ciasteczek nie było łatwe, jednak dał radę i teraz nie było już szansy na próbę, musiał czekać na efekty.
Matta o dziewiątej obudził chór wysokich głosików. Nie bardzo głośnych, jednak dosłyszalnych, wyśpiewujących sto lat! Kiedy otworzył drzwi, mała armia wmaszerowała do środka, wnosząc za sobą niewielki, acz ładnie wyglądający, czekoladowy torcik.
Zaraz po całej tej szopce jednak ciasteczka nie znieruchomiały tak jak być może powinny, a jedno z nich zaczęło wspinać się po nodze Botta uporczywie, aż ten nie podniósł go wyżej by chcąc czy nie chcąc wysłuchać dalszej instrukcji. Czas na urodzinową grę! Wygrasz jak złapiesz pięciu z nas. Jeśli nie - zamieszkamy w twoim pokoju!
Oznajmił ciastek, by zaraz złapać za koniec Mattowego wąsa i pociągnąć go. W tej samej chwili pozostałe ciastka przypuściły atak.
St złapania ciastka: 60, do rzutu doliczasz zwinność.
W postach Lil będę rzucać za ciastki, ścigają się żeby wdrapać się na Ciebie albo jakoś na Ciebie z czegoś wskoczyć i huśtawkować na Twoich wąsach, ich ST dotarcia do celu to także 60.
Jeśli wyrzucisz niżej niż 15, któryś ciastek postanawia Cię ugryźć.
zt
Wszystko szło lepiej niż to sobie zaplanował: Matt zniknął wczoraj wieczorem z tą swoją przyjaciółką i tyle ich było całą noc. Bertie miał więc możliwość działania w kuchni nad wszystkim, co chciał zrobić, a pracy trochę było! Nie, żeby starszy Bott zwykle strasznie fascynował się jego zajęciem, jednak gdyby przyszedł i postanowił wyjeść mu coś nieodpowiedniego z garnka, mogłoby być słabo. No, nic!
Stworzenie armii małych ciasteczek nie było łatwe, jednak dał radę i teraz nie było już szansy na próbę, musiał czekać na efekty.
Matta o dziewiątej obudził chór wysokich głosików. Nie bardzo głośnych, jednak dosłyszalnych, wyśpiewujących sto lat! Kiedy otworzył drzwi, mała armia wmaszerowała do środka, wnosząc za sobą niewielki, acz ładnie wyglądający, czekoladowy torcik.
Zaraz po całej tej szopce jednak ciasteczka nie znieruchomiały tak jak być może powinny, a jedno z nich zaczęło wspinać się po nodze Botta uporczywie, aż ten nie podniósł go wyżej by chcąc czy nie chcąc wysłuchać dalszej instrukcji. Czas na urodzinową grę! Wygrasz jak złapiesz pięciu z nas. Jeśli nie - zamieszkamy w twoim pokoju!
Oznajmił ciastek, by zaraz złapać za koniec Mattowego wąsa i pociągnąć go. W tej samej chwili pozostałe ciastka przypuściły atak.
St złapania ciastka: 60, do rzutu doliczasz zwinność.
W postach Lil będę rzucać za ciastki, ścigają się żeby wdrapać się na Ciebie albo jakoś na Ciebie z czegoś wskoczyć i huśtawkować na Twoich wąsach, ich ST dotarcia do celu to także 60.
Jeśli wyrzucisz niżej niż 15, któryś ciastek postanawia Cię ugryźć.
zt
Po prostu nie pamiętać sytuacji w których kostka pęka, wiem
Nie wyrzucę ST,
Chociaż bardzo chcę,
Mam nadzieję, że to wie MG.
Nie wyrzucę ST,
Chociaż bardzo chcę,
Mam nadzieję, że to wie MG.
Bertie Bott
Zawód : Pracownik w Urzędzie Patentów Absurdalnych, wlaściciel Cukierni Wszystkich Smaków
Wiek : 22
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Kawaler
Po co komu rozum, kiedy można mieć szczęście?
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
Coś od jakiejś chwili, może dwóch...? W sumie nie mam pojęcia od kiedy do kiedy konkretnie, bo teraz jeszcze trudno mi było ocenić cokolwiek pod jakimkolwiek kątem no ale...Coś było jednak nie tak. Niechętnie zmusiłem się do tego by roztworzyć powieki. Leżałem dziwnie nisko, prawie, że na podłodze ale całe szczęście coś mnie od niej oddzielało. Materac. No tak - w końcu łóżko zajmowała Lila. Rozcierając oczy zmusiłem się by przekręcić się na drugi bok i zobaczyć jak ślini poduszkę. Wyglądała okropnie. Była niezdrowo szara. Zapadnięta od wychudzenia skóra na polikach i w okolicach pociemniałych oczodołów tylko potegowała to wrażenie. Do tego te kępki rudego włosia. Rety. Dobrze, że jak już zasnę to nie zdarza mi się budzić w środku nocy bo bym chyba nerwowo nie wyrobił. Tak, gdy było całkiem jasno, nie było najgorzej. Przynajmniej mogłem się pocieszać, że ktoś z rana wygląda gorzej ode mnie.
Właśnie - rana. Zmarszczyłem w konsternacji czoło przypominając sobie, że coś było nie tak. Budzące się do życia zmysły wykryły w piątej bądź siódmej chwili upierdliwy hałas w której rozpoznałem znaną melodię.
- Rany Bert... - jęknąłem z pretensją i niezadowoleniem wywracając jednocześnie oczami kiedy to dodałem dwa do dwóch - Doceniam gest, lecz możesz to wyłączyć i uruchomić za, no nie wiem, 5 godzin...?! - zawołałem w stronę drzwi podnosząc głos, a potem oczekując jakiejś reakcji, która nie nastąpiła - Bert, do cholery! - warknąłem sięgając po oręż w postaci powieści Steinbecka. Łoskot jednak nie ostudził zapałów kumulującego się za drzwiami hałasu. Wręcz przeciwnie. Upewniłem się, że mam na sobie piżamę (jakoś tak od momentu pojawienia się pod dachem Lily starałem się ją nosić, lecz lata przyzwyczajeń są latami przyzwyczajeń więc każdego ranka rewidowałem jej kompletność by uniknąć niekomfortowych sytuacji) po czym gniewnym, chwiejnym, zaspanym krokiem podszedłem do drzwi mało nie potykając się o coś na podłodze. Szarpnąłem klamkę będąc w nastroju do wytoczenia wojny nie wiedząc jeszcze, że ta zostanie wytoczona mnie...
[bylobrzydkobedzieladnie]
Właśnie - rana. Zmarszczyłem w konsternacji czoło przypominając sobie, że coś było nie tak. Budzące się do życia zmysły wykryły w piątej bądź siódmej chwili upierdliwy hałas w której rozpoznałem znaną melodię.
- Rany Bert... - jęknąłem z pretensją i niezadowoleniem wywracając jednocześnie oczami kiedy to dodałem dwa do dwóch - Doceniam gest, lecz możesz to wyłączyć i uruchomić za, no nie wiem, 5 godzin...?! - zawołałem w stronę drzwi podnosząc głos, a potem oczekując jakiejś reakcji, która nie nastąpiła - Bert, do cholery! - warknąłem sięgając po oręż w postaci powieści Steinbecka. Łoskot jednak nie ostudził zapałów kumulującego się za drzwiami hałasu. Wręcz przeciwnie. Upewniłem się, że mam na sobie piżamę (jakoś tak od momentu pojawienia się pod dachem Lily starałem się ją nosić, lecz lata przyzwyczajeń są latami przyzwyczajeń więc każdego ranka rewidowałem jej kompletność by uniknąć niekomfortowych sytuacji) po czym gniewnym, chwiejnym, zaspanym krokiem podszedłem do drzwi mało nie potykając się o coś na podłodze. Szarpnąłem klamkę będąc w nastroju do wytoczenia wojny nie wiedząc jeszcze, że ta zostanie wytoczona mnie...
[bylobrzydkobedzieladnie]
I'll survive
somehow i always do
somehow i always do
Ostatnio zmieniony przez Matthew Bott dnia 22.03.18 15:30, w całości zmieniany 2 razy
The member 'Matthew Bott' has done the following action : Rzut kością
'k100' : 34
'k100' : 34
Kiedy miała pracę, wstawanie nad ranem nie stanowiło dla niej problemu. Póki jednak odbywała spokojne życie na bezrobociu - coraz bardziej ceniła godziny porannego lenistwa, śpiąc coraz dłużej i dłużej. Czasem budziła się przy tym nocami przez jakieś koszmary, najwidoczniej nadal odreagowując wszystko w ten sposób. Ta noc była jednak spokojna. Obudził ją głos Matta. Zmarszczyła lekko brwi, jednak kiedy towarzyszył mu nagły trzask, niemal podskoczyła na łóżku. Przetarła oczy i spojrzała na... wszystko dookoła.
Dopiero teraz dotarł do niej śpiew. Uniosła lekko brwi na widok Matta stojącego w drzwiach, książki na podłodze i... książki, która zawisła na tym jego koszmarnym wąsie?
A już prawie zapomniała, że tymczasowo mieszka w domu wariatów.
- Co tu się..?
Zaraz w pomieszczeniu pojawiło się więcej ciasteczek w kształcie małych ludzików i te zaczęły się wspinać na Matta, co nawet zabawnie wyglądało z resztą. Jednocześnie cholernie dziwnie. Przez chwilę patrzyła na wszystko bez zrozumienia, fakt tego co właśnie śpiewały ciastki dotarło do niej dopiero po chwili. Faktycznie. Nawet nie zauważyła, kiedy kolejne dni minęły, a Matt miał urodziny. I bardzo dziwny prezent najwidoczniej.
- Mam nadzieję, że z czasem po prostu sczerstwieją. - stwierdziła, widząc że łapanie ciasteczek wychodzi Mattowi raczej średnio. Sama z resztą sięgnęła do jednego, ten jednak dość sprawnie uciekł spod jej dłoni, cholernik. Nie ona je z resztą interesowała, a Matt, czy raczej jego wąsy które ewidentnie były celem tej szaleńczej wspinaczki. Nawet komicznie to wyglądało, jak wielki Guliwer i masa małych wojowników.
Podniosła się jednak w końcu z łóżka i znów spróbowała któregoś złapać, choć ciastki ewidentnie były niezadowolone, że trupio wyglądająca pannica usiłuje łamać ich świeżo ustalone zasady gry. Jeden z nich nawet pokazał jej swój lukrowany język!
Dopracowane ciasteczka, nie ma co...
- A gdyby zrobić im pułapkę z garnka mleka? - zaproponowała, jednak widząc jak ciastek buja się wesoło na jednym z wąsów, zaśmiała się pod nosem. No cóż, chociaż jest z nich jakiś pożytek, nędzny bo nędzny ale zawsze. - Łatwiej będzie je po prostu strzepać.
Wyjaśniła swój plan zaraz. Spróbowała jeszcze jednego złapać, ale ten dziabnął ją w palec i kiedy zabrała rękę, ciastek zwisał z niej.
Dopiero teraz dotarł do niej śpiew. Uniosła lekko brwi na widok Matta stojącego w drzwiach, książki na podłodze i... książki, która zawisła na tym jego koszmarnym wąsie?
A już prawie zapomniała, że tymczasowo mieszka w domu wariatów.
- Co tu się..?
Zaraz w pomieszczeniu pojawiło się więcej ciasteczek w kształcie małych ludzików i te zaczęły się wspinać na Matta, co nawet zabawnie wyglądało z resztą. Jednocześnie cholernie dziwnie. Przez chwilę patrzyła na wszystko bez zrozumienia, fakt tego co właśnie śpiewały ciastki dotarło do niej dopiero po chwili. Faktycznie. Nawet nie zauważyła, kiedy kolejne dni minęły, a Matt miał urodziny. I bardzo dziwny prezent najwidoczniej.
- Mam nadzieję, że z czasem po prostu sczerstwieją. - stwierdziła, widząc że łapanie ciasteczek wychodzi Mattowi raczej średnio. Sama z resztą sięgnęła do jednego, ten jednak dość sprawnie uciekł spod jej dłoni, cholernik. Nie ona je z resztą interesowała, a Matt, czy raczej jego wąsy które ewidentnie były celem tej szaleńczej wspinaczki. Nawet komicznie to wyglądało, jak wielki Guliwer i masa małych wojowników.
Podniosła się jednak w końcu z łóżka i znów spróbowała któregoś złapać, choć ciastki ewidentnie były niezadowolone, że trupio wyglądająca pannica usiłuje łamać ich świeżo ustalone zasady gry. Jeden z nich nawet pokazał jej swój lukrowany język!
Dopracowane ciasteczka, nie ma co...
- A gdyby zrobić im pułapkę z garnka mleka? - zaproponowała, jednak widząc jak ciastek buja się wesoło na jednym z wąsów, zaśmiała się pod nosem. No cóż, chociaż jest z nich jakiś pożytek, nędzny bo nędzny ale zawsze. - Łatwiej będzie je po prostu strzepać.
Wyjaśniła swój plan zaraz. Spróbowała jeszcze jednego złapać, ale ten dziabnął ją w palec i kiedy zabrała rękę, ciastek zwisał z niej.
Maybe I'm scared because you mean more to me than
any other person.
any other person.
Dobra, trochę nie pomyślałem co robię, a dotarło to do mnie w momencie w którym ruda pchła niemal wierzgnęła pod kołdrą wybudzając się w chwili wywołanego przeze mnie łoskotu. No teraz to niewiele mogłem z tym zrobić. Spojrzałem na nią przepraszająco choć i tak bardziej niż współczucie eskalowała we mnie złość. Nie miałem nic przeciwko temu by wstawać rano ale tylko w momentach w których mnie do tego żadna siła zewnętrzna nie zmuszała, a tak to...
- Bertie próbował być pomysłowy - warknąłem pod nosem będąc już pod drzwiami. Przepełniała mnie w tym momencie determinacja i chęć dopilnowania tego, by to był pierwszy i ostatni raz. Prawdopodobnie chęci te przejdą w zapomnienie do południa, jednak w tym momencie były żywe i to mnie mobilizowały. Szarpnąłem klamką i gniewnie otworzyłem skrzydło. Nie od razu dostrzegłem wroga. Zaklęcie kameleona? Zmrużyłem ślepia, a czując szarpanie w nogawkach przeniosłem je na dół.
- Co do... - syknąłem i będąc zbitym z tropu patrzyłem, jak fala ciastkowych ludzików wspina się mi po spodniach. Patrzyłem na to nie do końca dopuszczając do myśli to co tu właśnie zachodziło. Przynajmniej do momentu w której ich ilość stała się tak duża, że poczułem jak portki zsuwają się mi z bioder. Złapałem je czym prędzej jednocześnie próbując strzepać nadmiar piernikowego zła które szczerzyło lukrową japę i mi tu groziło. Nie spostrzegłem, że ich cześć wykorzystała sytuacje by wspiąć się po moich plechach i zawisnąć mi na wąsach.
- Jak, Lil? Jak ty sobie wyobrażasz pułapkę z mleka na ciastka? Chcesz mnie oblać gorącym mlekiem...?! - dobra, był to jakiś pomysł ale nie musiał mi się podobać i nie podobał.
- Bertie próbował być pomysłowy - warknąłem pod nosem będąc już pod drzwiami. Przepełniała mnie w tym momencie determinacja i chęć dopilnowania tego, by to był pierwszy i ostatni raz. Prawdopodobnie chęci te przejdą w zapomnienie do południa, jednak w tym momencie były żywe i to mnie mobilizowały. Szarpnąłem klamką i gniewnie otworzyłem skrzydło. Nie od razu dostrzegłem wroga. Zaklęcie kameleona? Zmrużyłem ślepia, a czując szarpanie w nogawkach przeniosłem je na dół.
- Co do... - syknąłem i będąc zbitym z tropu patrzyłem, jak fala ciastkowych ludzików wspina się mi po spodniach. Patrzyłem na to nie do końca dopuszczając do myśli to co tu właśnie zachodziło. Przynajmniej do momentu w której ich ilość stała się tak duża, że poczułem jak portki zsuwają się mi z bioder. Złapałem je czym prędzej jednocześnie próbując strzepać nadmiar piernikowego zła które szczerzyło lukrową japę i mi tu groziło. Nie spostrzegłem, że ich cześć wykorzystała sytuacje by wspiąć się po moich plechach i zawisnąć mi na wąsach.
- Jak, Lil? Jak ty sobie wyobrażasz pułapkę z mleka na ciastka? Chcesz mnie oblać gorącym mlekiem...?! - dobra, był to jakiś pomysł ale nie musiał mi się podobać i nie podobał.
I'll survive
somehow i always do
somehow i always do
The member 'Matthew Bott' has done the following action : Rzut kością
'k100' : 9
'k100' : 9
Kiedy się uspokoiła i zrozumiała, że w sumie to nie dzieje się nic strasznego, zaczęła się przyglądać ciasteczkom. Jeszcze raz spróbowała jakieś złapać i tym razem się udało, z pełnym okrucieństwem odgryzła ciastkowi głowę, a później zjadła resztę. Był całkiem smaczny, korzenny. Nie martwiła się też nadmiernie złością Matta, ciasteczka go nie zjedzą (hehe), najwyżej trochę nakopie małemu kuzynowi. Ale no, starała się jakoś pomóc, bo ma urodziny, a od rana jest wściekły i działać to tak nie powinno!
- Nie, raczej myślałam, żeby je wrzucać do mleka, albo tam wody czy czegoś. Bo tak je zrzucasz i dalej idą, a jak zamoczysz to przestaną. - wyjaśniła zaraz tok swojego rozumowania, bo i ciastek było dużo i zdecydowanie nie wyglądało na to, by mieli dać radę je zjeść tak po prostu jak ona to z tym jednym zrobiła. Szczególnie, że Mattowi łapanie ciastków zgodnie z ich zasadami szło co najmniej źle. Sięgnęła po kolejnego, ale ten znowu ją, cholernik dziabnął.
Zaraz Matt zaczął z resztą szarżować ku przejściu między wszystkimi pokojami na dole, na parterze, jak zwał tak zwał poziomy w tym nawiedzonym domu. Najpewniej poszukiwanego Bertiego tam jednak nie było i jedynie Lana przemknęła przez pomieszczenie, marudząc otwarcie na hałasy.
- Martwego z grobu byście wypędzili!
Uśmiechnęła się pod nosem, patrząc jak już wszystkie ciastki jakie zostały najpewniej tej właśnie nocy upieczone wiszą już na pidżamie Matta.
- Może spróbuj poskakać?
to ja może daruję sobie rzucanie xD
- Nie, raczej myślałam, żeby je wrzucać do mleka, albo tam wody czy czegoś. Bo tak je zrzucasz i dalej idą, a jak zamoczysz to przestaną. - wyjaśniła zaraz tok swojego rozumowania, bo i ciastek było dużo i zdecydowanie nie wyglądało na to, by mieli dać radę je zjeść tak po prostu jak ona to z tym jednym zrobiła. Szczególnie, że Mattowi łapanie ciastków zgodnie z ich zasadami szło co najmniej źle. Sięgnęła po kolejnego, ale ten znowu ją, cholernik dziabnął.
Zaraz Matt zaczął z resztą szarżować ku przejściu między wszystkimi pokojami na dole, na parterze, jak zwał tak zwał poziomy w tym nawiedzonym domu. Najpewniej poszukiwanego Bertiego tam jednak nie było i jedynie Lana przemknęła przez pomieszczenie, marudząc otwarcie na hałasy.
- Martwego z grobu byście wypędzili!
Uśmiechnęła się pod nosem, patrząc jak już wszystkie ciastki jakie zostały najpewniej tej właśnie nocy upieczone wiszą już na pidżamie Matta.
- Może spróbuj poskakać?
to ja może daruję sobie rzucanie xD
Maybe I'm scared because you mean more to me than
any other person.
any other person.
Jadalnia/salon
Szybka odpowiedź