Jadalnia/salon
AutorWiadomość
First topic message reminder :
Salon
Jak widać na załączonym obrazku: duży kominek podłączony do sieci fiuu, drewniane podłogi (jak w całym domu), trochę rozgardiasz, trochę magicznych i trochę mugolskich bzdurek dookoła. W samym środku pomieszczenia stoi drewniany stół z białym obrusem. Dwa krzesła przy nim wyglądają jak na zdjęciu - są bujane (znalezione w domu i naprawione) - dwa pozostałe są zwyczajne, dokupione przez właściciela. Właściciel uprzejmie prosi nie obrażać firanek. Firanki są piękne.
Po prostu nie pamiętać sytuacji w których kostka pęka, wiem
Nie wyrzucę ST,
Chociaż bardzo chcę,
Mam nadzieję, że to wie MG.
Nie wyrzucę ST,
Chociaż bardzo chcę,
Mam nadzieję, że to wie MG.
Ostatnio zmieniony przez Bertie Bott dnia 13.11.16 12:27, w całości zmieniany 1 raz
Bertie Bott
Zawód : Pracownik w Urzędzie Patentów Absurdalnych, wlaściciel Cukierni Wszystkich Smaków
Wiek : 22
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Kawaler
Po co komu rozum, kiedy można mieć szczęście?
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
- No, Bert stwierdził to samo, czekaj...odsuń się - trzymając to pod pachami przecisnąłem się w gląb kuchni decydując się postawić to na ziemi. Zaśmiałem się w głos - W końcu Bert będzie miał towarzystwo - co z tego, że w tym domu był jak na razie jedyną osobą która pracowała jak prawy obywatel, a do tego to był właściwie jego dom. Dla mnie liczyło się to, że w sumie szkody które poczynił tu przez swoje gapiostwo faktycznie w przeciągu dwóch, może trzech lat mogły sprawić że Ruderę faktycznie stanie się Ruiną. A ten koleżka mógł mu dopomagać - Właśnie, pognał do tego niewielkiego baru tu za skrzyżowaniem prosić o spleśniałe jedzenie. Ponoć nie jedzą takiego świeżego - mówiąc to chwyciłem kawałek jakiegoś obierka z marchewki i przykucnąłem przy tej maskarze. Wyglądała na nieco zdezorientowaną, spłoszoną. Chowała się pod krzesłem.
- Taś, taś... - Podstawiłem mu pod twarz obierek, a to stworzenie wyciągnęło swoją trupią, niemal szkieleciastą dłoń na którą obciągnięta była niezdrowo szaro-bura skóra. Ghul objął obierek, polizał i odrzucił na ziemię. Ta reakcja uradowała mnie jeszcze mocniej - Faktycznie są jak śmietniki. Chodzące, żywe śmietniki - odważnie wyciągnąłem rękę przed siebie by popatać zwierze po niemalże łysej czaszce. Nie ugryzło mnie lecz wydało z siebie jakiś dziwny bulgot. Jakby płukał gardło wodą - Chyba mu się podoba, chcesz dotknąć...? Jest trochę szorstki chociaż nie ma futra. Dziwne uczucie. I tak, pewnie. Już jest Bottem.
- Taś, taś... - Podstawiłem mu pod twarz obierek, a to stworzenie wyciągnęło swoją trupią, niemal szkieleciastą dłoń na którą obciągnięta była niezdrowo szaro-bura skóra. Ghul objął obierek, polizał i odrzucił na ziemię. Ta reakcja uradowała mnie jeszcze mocniej - Faktycznie są jak śmietniki. Chodzące, żywe śmietniki - odważnie wyciągnąłem rękę przed siebie by popatać zwierze po niemalże łysej czaszce. Nie ugryzło mnie lecz wydało z siebie jakiś dziwny bulgot. Jakby płukał gardło wodą - Chyba mu się podoba, chcesz dotknąć...? Jest trochę szorstki chociaż nie ma futra. Dziwne uczucie. I tak, pewnie. Już jest Bottem.
I'll survive
somehow i always do
somehow i always do
Patrzyła uważnie na poczynania Botta, trochę ciekawa cóż on właściwie kombinuje. Odsunęła się, dała mu przejść i obserwowała, jak pokraczne stworzenie zostaje postawione na ziemi. Uniosła lekko obie brwi i skinęła głową, nie odpowiadając na zaczepkę w kierunku najmłodszego mieszkańca Rudery. No, może i ghul w swojej brzydocie i pokraczności był nawet uroczy. Szczególnie taki nieporadny. Nawet trochę się go szkoda zrobiło Lilce, kiedy widziała, jak bardzo ten nie rozumie, co się dzieje dookoła niego. Nie działo się jednak nic złego, więc nie protestowała.
- One jedzą pająki. I krety. Głównie. - poinformowała go na wspomnienie zapleśniałych rzeczy. Choć oni pewnie i tak go roztuczą podrzucając mu dodatkowe jedzenie. Dużo dodatkowego jedzenia. I pewnie będą się gapili jak poluje na pająki. Obleśne.
Patrzyła, jak siedmiolatek w skórze jej rówieśnika kuca przy małym potworku którego chwilę temu miał za psa i piekielnie się bał i karmi go obierkiem pietruszki. W tej chwili sobie przypomniała, że w sumie to chyba ze dwie godziny temu zabrała się tutaj za robienie obiadu i w sumie to może wypadałoby do tego wrócić, skoro spora część warzyw już jest skrojona. Złapała więc nóż akurat w chwili, kiedy Matt zaczął się ekscytować cudowną skórą pasożyta, który z kolei zaczął wydawać z siebie dziwne odgłosy.
- Matt, to żyje w piwnicach i strychach, poluje na świństwa i świństwa jada. Nie, nie chcę tego dotykać. Poza tym jest paskudne, odsuń się z tym. - odłożyła nóż, żeby się przypadkiem nie zamachnąć i jakiegoś nieszczęścia nie spowodować i wycofała się zaraz kilka kroków. Spojrzała na ghula, którego towarzystwo mogła tolerować i mogła go oglądać, ale na pewno nie chciała dotykać.
Uniosła brwi widząc, że ten nie zamierza słuchać i idzie w jej stronę z niesamowitym zacieszem na twarzy. Jasne, bardzo zabawne. A ghul jest super zwierzątkiem.
Zaczęła się więc wycofywać, bo nie zamierzała go dotykać i trzymać. Był paskudny i może i jej nie przerażał, ale nie chciała mieć z nim bliższego kontaktu. Matt był jednak uparty i szedł za nią, jakby miało mu to sprawić jakąś cholerną przyjemność.
- Jesteś chory psychicznie, odstaw go... - oznajmiła, w końcu po prostu zamykając się na kluczyk w łazience. Ona sobie posiedzi.
zt x 2
- One jedzą pająki. I krety. Głównie. - poinformowała go na wspomnienie zapleśniałych rzeczy. Choć oni pewnie i tak go roztuczą podrzucając mu dodatkowe jedzenie. Dużo dodatkowego jedzenia. I pewnie będą się gapili jak poluje na pająki. Obleśne.
Patrzyła, jak siedmiolatek w skórze jej rówieśnika kuca przy małym potworku którego chwilę temu miał za psa i piekielnie się bał i karmi go obierkiem pietruszki. W tej chwili sobie przypomniała, że w sumie to chyba ze dwie godziny temu zabrała się tutaj za robienie obiadu i w sumie to może wypadałoby do tego wrócić, skoro spora część warzyw już jest skrojona. Złapała więc nóż akurat w chwili, kiedy Matt zaczął się ekscytować cudowną skórą pasożyta, który z kolei zaczął wydawać z siebie dziwne odgłosy.
- Matt, to żyje w piwnicach i strychach, poluje na świństwa i świństwa jada. Nie, nie chcę tego dotykać. Poza tym jest paskudne, odsuń się z tym. - odłożyła nóż, żeby się przypadkiem nie zamachnąć i jakiegoś nieszczęścia nie spowodować i wycofała się zaraz kilka kroków. Spojrzała na ghula, którego towarzystwo mogła tolerować i mogła go oglądać, ale na pewno nie chciała dotykać.
Uniosła brwi widząc, że ten nie zamierza słuchać i idzie w jej stronę z niesamowitym zacieszem na twarzy. Jasne, bardzo zabawne. A ghul jest super zwierzątkiem.
Zaczęła się więc wycofywać, bo nie zamierzała go dotykać i trzymać. Był paskudny i może i jej nie przerażał, ale nie chciała mieć z nim bliższego kontaktu. Matt był jednak uparty i szedł za nią, jakby miało mu to sprawić jakąś cholerną przyjemność.
- Jesteś chory psychicznie, odstaw go... - oznajmiła, w końcu po prostu zamykając się na kluczyk w łazience. Ona sobie posiedzi.
zt x 2
Maybe I'm scared because you mean more to me than
any other person.
any other person.
|9 V
Wyszedłem z domu na chwilę by rozmówić się ze znajomym i umówić się na jutrzejsze wyjście do Rosiera. Gdy wróciłem - jej nie było. Uspokoiła(?) mnie dopiero Lana uśmiechając się trochę parszywie. Wyszła z przyjacielem. Trochę niskim ale szarmanckim. Czekał na nią z kwiatami. Mówiła, a widząc mój grymas niezadowolenia od razu spróbowała mi dokuczyć. Nie lubiła mnie. Ja jej zresztą też - nie słuchając jej dalej przeszedłem przez nią w stronę salonu. Walcząc z gniewem i złością długo chodziłem zastanawiając się dlaczego gdzieś poszli, co to ma niby znaczyć, co powinienem zrobić. Drażniło mnie, że nic nie wiedziałem, zostałem pominięty i dlaczego w ogóle on się pojawił akurat teraz. Z czasem złość przerodziła się z tych i innych powodów w rozżalenie za którego sprawą, ostatecznie nie zrobiłem nic. To znaczy nie do końca - rozłożyłem się na kanapie w salonie i obserwowałem wejście do Rudery. Nogi podparłem o stolik ciesząc się, że ostatecznie go nie skrzywdziłem. Nie był w końcu niczego winien. Dopiłem ognistej ze szklanki i chcąc doprawić spiekotę tytoniowym aromatem wygrzebałem fajka. Podpalając jego koniec skontrolowałem po raz tysięczny zegar, a zaraz potem drzwi powtarzając sobie jednocześnie po raz tysiąc pierwszy, że gówno mnie to obchodzi co oni wyprawiają w tym momencie. Zaciągnąłem się mocniej podpierając skroń na dłoni zwiniętej w pięść. W tym momencie na ganku zamigotał cień. Jeden, drugi. Przez okno dostrzegłem go, a potem ją. Została sama, a potem weszła przez drzwi do salonu. Zaczęła odwieszać płaszcz. W pokoju palił się tylko kominek, nie musiała mnie dostrzec od razu .
- Mam nadzieję, że pogoda dopisała - odezwałem się cierpko. Nie baczyłem na to, że mogłem ją spłoszyć - Lana mówiła, że dostałaś kwiaty. Przygotowałem wazon byś nie musiała się kłopotać. Mam nadzieję, że wystarczająco duży. - wskazałem kraniec stolika ze wspomnianym naczyniem ręką która trzymała papieros, który zaraz na nowo przyłożyłem do ust. Powiedzieć, że byłem niezadowolony to mało, a jednak ton głosu choć zyskiwał cierpkie brzmienie to mógł uchodzić za miły. Nie do końca jednak zdawałem sobie sprawę na to, że patrzę na nią jak ranione zwierze gotowe rzucić się do gardła. Pytanie tylko czyjego. Duncana? - To był Duncan, prawda?
Wyszedłem z domu na chwilę by rozmówić się ze znajomym i umówić się na jutrzejsze wyjście do Rosiera. Gdy wróciłem - jej nie było. Uspokoiła(?) mnie dopiero Lana uśmiechając się trochę parszywie. Wyszła z przyjacielem. Trochę niskim ale szarmanckim. Czekał na nią z kwiatami. Mówiła, a widząc mój grymas niezadowolenia od razu spróbowała mi dokuczyć. Nie lubiła mnie. Ja jej zresztą też - nie słuchając jej dalej przeszedłem przez nią w stronę salonu. Walcząc z gniewem i złością długo chodziłem zastanawiając się dlaczego gdzieś poszli, co to ma niby znaczyć, co powinienem zrobić. Drażniło mnie, że nic nie wiedziałem, zostałem pominięty i dlaczego w ogóle on się pojawił akurat teraz. Z czasem złość przerodziła się z tych i innych powodów w rozżalenie za którego sprawą, ostatecznie nie zrobiłem nic. To znaczy nie do końca - rozłożyłem się na kanapie w salonie i obserwowałem wejście do Rudery. Nogi podparłem o stolik ciesząc się, że ostatecznie go nie skrzywdziłem. Nie był w końcu niczego winien. Dopiłem ognistej ze szklanki i chcąc doprawić spiekotę tytoniowym aromatem wygrzebałem fajka. Podpalając jego koniec skontrolowałem po raz tysięczny zegar, a zaraz potem drzwi powtarzając sobie jednocześnie po raz tysiąc pierwszy, że gówno mnie to obchodzi co oni wyprawiają w tym momencie. Zaciągnąłem się mocniej podpierając skroń na dłoni zwiniętej w pięść. W tym momencie na ganku zamigotał cień. Jeden, drugi. Przez okno dostrzegłem go, a potem ją. Została sama, a potem weszła przez drzwi do salonu. Zaczęła odwieszać płaszcz. W pokoju palił się tylko kominek, nie musiała mnie dostrzec od razu .
- Mam nadzieję, że pogoda dopisała - odezwałem się cierpko. Nie baczyłem na to, że mogłem ją spłoszyć - Lana mówiła, że dostałaś kwiaty. Przygotowałem wazon byś nie musiała się kłopotać. Mam nadzieję, że wystarczająco duży. - wskazałem kraniec stolika ze wspomnianym naczyniem ręką która trzymała papieros, który zaraz na nowo przyłożyłem do ust. Powiedzieć, że byłem niezadowolony to mało, a jednak ton głosu choć zyskiwał cierpkie brzmienie to mógł uchodzić za miły. Nie do końca jednak zdawałem sobie sprawę na to, że patrzę na nią jak ranione zwierze gotowe rzucić się do gardła. Pytanie tylko czyjego. Duncana? - To był Duncan, prawda?
I'll survive
somehow i always do
somehow i always do
Zamykała drzwi. Miała mieszane uczucia, z jednej strony czuła się zagubiona, z drugiej dziwnie spokojna. Jej serce nie biło z ekscytacji, nie żegnała się myśląc o tym, kiedy znów się zobaczą. To było takie... inne. Choć była szczęśliwa widząc go całym i zdrowym. To na pewno. Nadal szalenie lubiła jego towarzystwo, zastanawiał ją jedynie stan który zdawał jej się właściwie nienaturalny.
Nie miała czasu się jednak nad tym zastanawiać. Ledwo zawiesiła płaszcz, a usłyszała głos Matta. Na sekundę jej serce stanęło. Nie robiła przecież nic złego. Tylko czym się zestresowała? Dlaczego się wystraszyła, poczuła przyłapana? Dlaczego poczuła się winna? Niby czego winna?
- Powiedz wprost, o co jesteś zły. - odpowiedziała mu, trochę zdenerwowana też jego nerwami. Nie robiła przecież nic złego. Nie chciał jej do niczego zmuszać. Przecież to wiedziała. Tylko skoro nie chciał jej do niczego zmuszać, nie powinien złościć się o... no właśnie - o co? Był po prostu zazdrosny. Tylko czy miał podstawy ku temu? - Matt... - odetchnęła po chwili. Pokręciła głową. - To tylko spacer. Przyjaciel. Bałam się o niego. Jestem jedyną osobą o którą ty byś się bał w takiej sytuacji? - spróbowała po chwili. Choć czuła się głupio, nie mogąc pojąć, dlaczego właściwie się tłumaczy. Choć kiedy na niego spojrzała, złość jej mijała i znów czuła się głupio. Nie chciała go zranić. Czuła się jak słoń w składzie porcelany depcząc pomiędzy uczuciami kogoś, kto bardzo dużo dla niej znaczył. Podeszła trochę bliżej, kwiatki kładąc na stoliku.
- Mówię poważnie. To tylko spacer. - dodała znacznie łagodniej. Przysiadła na niskim, drewnianym stoliku na przeciwko Matta, żeby nad nim nie stać. Starała się dobierać słowa, choć nigdy nie była w tym najlepsza. Nie wiedziała trochę, co powiedzieć. Jakim cudem on nadal był nią zainteresowany? Jak on mógł być o nią zazdrosny? Spojrzała na niego, trochę nie dowierzając w to wszystko. Zastukała paznokciami o stół, trochę nerwowo, żadne kolejne słowa nie chciały jej jednak przejść przez gardło.
Nie miała czasu się jednak nad tym zastanawiać. Ledwo zawiesiła płaszcz, a usłyszała głos Matta. Na sekundę jej serce stanęło. Nie robiła przecież nic złego. Tylko czym się zestresowała? Dlaczego się wystraszyła, poczuła przyłapana? Dlaczego poczuła się winna? Niby czego winna?
- Powiedz wprost, o co jesteś zły. - odpowiedziała mu, trochę zdenerwowana też jego nerwami. Nie robiła przecież nic złego. Nie chciał jej do niczego zmuszać. Przecież to wiedziała. Tylko skoro nie chciał jej do niczego zmuszać, nie powinien złościć się o... no właśnie - o co? Był po prostu zazdrosny. Tylko czy miał podstawy ku temu? - Matt... - odetchnęła po chwili. Pokręciła głową. - To tylko spacer. Przyjaciel. Bałam się o niego. Jestem jedyną osobą o którą ty byś się bał w takiej sytuacji? - spróbowała po chwili. Choć czuła się głupio, nie mogąc pojąć, dlaczego właściwie się tłumaczy. Choć kiedy na niego spojrzała, złość jej mijała i znów czuła się głupio. Nie chciała go zranić. Czuła się jak słoń w składzie porcelany depcząc pomiędzy uczuciami kogoś, kto bardzo dużo dla niej znaczył. Podeszła trochę bliżej, kwiatki kładąc na stoliku.
- Mówię poważnie. To tylko spacer. - dodała znacznie łagodniej. Przysiadła na niskim, drewnianym stoliku na przeciwko Matta, żeby nad nim nie stać. Starała się dobierać słowa, choć nigdy nie była w tym najlepsza. Nie wiedziała trochę, co powiedzieć. Jakim cudem on nadal był nią zainteresowany? Jak on mógł być o nią zazdrosny? Spojrzała na niego, trochę nie dowierzając w to wszystko. Zastukała paznokciami o stół, trochę nerwowo, żadne kolejne słowa nie chciały jej jednak przejść przez gardło.
Maybe I'm scared because you mean more to me than
any other person.
any other person.
Wzdrygnęła się, a mnie to rozbawiło. Parsknąłem pod nosem kiwając z dezaprobatą głową. Tym bardziej gdy zadała pytanie. Jakie to głupie. Jej ciało zdawało się doskonale zdawać sprawę z tego, że robiła coś nieodpowiedniego. Trudno mi było uwierzyć, że w jej głowie nie istnieją żadne odpowiedzi.
- Przestań. Czemu miałbym być zły? O co? O to, że znikasz bez słowa wieczorem po tym jak ledwie dwa tygodnie temu zostałaś porwana. Masz mnie za jakiegoś paranoika? Przecież telepatycznie wiem gdzie wychodzisz, gdzie cie szukać tak że nawet nie musisz nosić ze sobą różdżki bo po co ci ona? - Uniosłem jedną z brwi wyżej i niestety nie mogłem mimo wielkich chęci oszczędzić sarkastycznego tonu. Wzruszyłem ramionami teatralnie. Jakby było mi to obojętne. Nie było. Nie był to też cały powód mojego gniewu. Ona chyba zdawała sobie z tego sprawę. To tylko spacer. Zmrużyłem oczy, a usta przeistoczyły się w wąska kreskę. Zdjąłem nogi ze stołu. Słuchałem jej jednak nie patrzyłem na nią tylko na duszonego przeze mnie papierosa w popielniczce. Robiłem to z przesadną nabożnością. Miała rację - nie była jedyną osobą o którą się martwiłem. Był Bertie, Justine, Skamander, Mia. Znów mnie zapewniła. Wzrok utkwiłem w bukiecie żółtych kwiatów. Skrzywiłem się.
- Nie, masz rację. Nie byłabyś - odpowiedziałem niemalże mechanicznie - Nie byłabyś jednak tylko przyjaciółką tak samo jak Duncan nie byłby dla ciebie tylko przyjacielem - dodałem dobitnie i dopiero teraz podniosłem na nią pewne swego spojrzenie. Oboje to wiemy - mówiło. Przecież doskonale zdawałem sobie z tego sprawę. Słuchałem tego latami. Z tego powodu pielęgnowałem do tego człowieka niechęć i zazdrość. Narastającą z tego powodu frustrację potrafiłem wówczas stłumić. Teraz, kiedy karty zdawały się być wyłożone na stół i najwyraźniej zmieniło się tylko to, że zamierzała kontynuować tę grę, lecz tym razem za moimi plecami - to była już jakaś kpina. Parsknąłem więc.
- Nie wiem, możesz mieć mnie za frajera. Mam to właściwie w dupie. I to o co spotykasz się z nim za moimi plecami. Nie moja sprawa. Nie musisz mi się tłumaczyć, nie jestem twoją matką.
- Przestań. Czemu miałbym być zły? O co? O to, że znikasz bez słowa wieczorem po tym jak ledwie dwa tygodnie temu zostałaś porwana. Masz mnie za jakiegoś paranoika? Przecież telepatycznie wiem gdzie wychodzisz, gdzie cie szukać tak że nawet nie musisz nosić ze sobą różdżki bo po co ci ona? - Uniosłem jedną z brwi wyżej i niestety nie mogłem mimo wielkich chęci oszczędzić sarkastycznego tonu. Wzruszyłem ramionami teatralnie. Jakby było mi to obojętne. Nie było. Nie był to też cały powód mojego gniewu. Ona chyba zdawała sobie z tego sprawę. To tylko spacer. Zmrużyłem oczy, a usta przeistoczyły się w wąska kreskę. Zdjąłem nogi ze stołu. Słuchałem jej jednak nie patrzyłem na nią tylko na duszonego przeze mnie papierosa w popielniczce. Robiłem to z przesadną nabożnością. Miała rację - nie była jedyną osobą o którą się martwiłem. Był Bertie, Justine, Skamander, Mia. Znów mnie zapewniła. Wzrok utkwiłem w bukiecie żółtych kwiatów. Skrzywiłem się.
- Nie, masz rację. Nie byłabyś - odpowiedziałem niemalże mechanicznie - Nie byłabyś jednak tylko przyjaciółką tak samo jak Duncan nie byłby dla ciebie tylko przyjacielem - dodałem dobitnie i dopiero teraz podniosłem na nią pewne swego spojrzenie. Oboje to wiemy - mówiło. Przecież doskonale zdawałem sobie z tego sprawę. Słuchałem tego latami. Z tego powodu pielęgnowałem do tego człowieka niechęć i zazdrość. Narastającą z tego powodu frustrację potrafiłem wówczas stłumić. Teraz, kiedy karty zdawały się być wyłożone na stół i najwyraźniej zmieniło się tylko to, że zamierzała kontynuować tę grę, lecz tym razem za moimi plecami - to była już jakaś kpina. Parsknąłem więc.
- Nie wiem, możesz mieć mnie za frajera. Mam to właściwie w dupie. I to o co spotykasz się z nim za moimi plecami. Nie moja sprawa. Nie musisz mi się tłumaczyć, nie jestem twoją matką.
I'll survive
somehow i always do
somehow i always do
Miał rację. Wiedziała o tym. Przygryzła lekko wargę.
- Nie chciałam, żebyś wiedział, bo wiedziałam jak zareagujesz. - odpowiedziała mu więc wprost. Mogłoby się wydawać, że Matt powinien być prosty w obsłudze. Był dość przewidywalny. A jednak czasami na prawdę trudno było do niego dotrzeć. Nie chciała go ranić. Był dla niej zbyt ważny. Nawet jeśli nie do końca w taki sposób, jak by sobie tego życzył.
Mimo to była niemal pewna, że zmartwienie nie jest rzeczą, o którą Matt wścieka się najbardziej. To było właściwie oczywiste. Kipiał z zazdrości. Jak ona mogła wcześniej tego nie widzieć?
- Nie możesz być zły o to, że nie zrywam kontaktu z kimś, z kim od lat się przyjaźnię, Matt. - starała się mówić spokojnie, choć czuła, że będzie obracał kota ogonem. I bała się denerwować go bardziej. Nie bała się jego, ale zwyczajnie nie chciała, żeby to wszystko stało się jeszcze bardziej przykre. - Nie chcesz mnie do niczego zmuszać. Poza tym, że ci na mnie zależy, chyba jestem nadal twoją przyjaciółką, prawda? - przyglądała się uważnie. Znów zagryzła wargi. Nigdy chyba nie pozbędzie się cholernych tików nerwowych. - Martwiłam się o niego. Martwiłbyś się przecież o Flo, gdyby też dostała ten cholerny list.
To było trudne. Rozmawianie o uczuciach. Dlaczego takich rzeczy nie uczą w szkołach? O ile życie byłoby łatwiejsze, gdyby posiadała chociaż szczątkową zdolność w tej dziedzinie, gdyby wszystko co wypowiadała nie brzmiało jak banał.
- Nie myślałam o nim od jakiegoś czasu, Matt. - dodała po chwili, odwracając wzrok. Nie była pewna, czy powinna mu to mówić. Podniosła się z miejsca. - Nie było go. Jasne, miał swoje problemy. Nie mogę być o to zła. Ale w pewnym momencie przestałam oczekiwać, że się zjawi. Nie wiem, co się stało. Nie wiem, kiedy dokładnie. To dziwne uczucie. Jeszcze dziwniejsze, że po prostu martwiłam się o przyjaciela.
Odwróciła się. Czuła się zagubiona we własnych uczuciach. Dziwnie pusta. Jakby brakowało jej czegoś, co było w niej od długich lat. Przez jakiś czas nie była w stanie myśleć o uczuciach. Miała znacznie poważniejsze problemy. Ale im więcej to wspominała, tym mniej pamiętała żeby w ogóle pomyślała o Dunym.
- Wiem, że nie muszę ci się tłumaczyć. Nie wiem, po co w ogóle to robię. Oskarżasz mnie, ale do końca nie wiem o co. - dodała zaraz, bo wyczuła, że Matt zaczyna przekraczać pewną granicę. - Odpuść sobie lepiej podobny ton, bo nie masz podstaw do roszczeń w moją stronę. Bardzo mi pomagasz i to doceniam, ale powiedz, co byś czuł gdybym zgodziła się na cokolwiek z wdzięczności? - odwróciła się i spojrzała na niego. Znów zagryzła wargę. Starała się nie wchodzić na ten temat, nie chciała go zranić, a kiedy usłyszała własne słowa, poczuła się koszmarnie. Odwróciła wzrok. - Przepraszam. To...
Odetchnęła. Zabrzmiało dużo gorzej, niż miało.
- Nie chciałam, żebyś wiedział, bo wiedziałam jak zareagujesz. - odpowiedziała mu więc wprost. Mogłoby się wydawać, że Matt powinien być prosty w obsłudze. Był dość przewidywalny. A jednak czasami na prawdę trudno było do niego dotrzeć. Nie chciała go ranić. Był dla niej zbyt ważny. Nawet jeśli nie do końca w taki sposób, jak by sobie tego życzył.
Mimo to była niemal pewna, że zmartwienie nie jest rzeczą, o którą Matt wścieka się najbardziej. To było właściwie oczywiste. Kipiał z zazdrości. Jak ona mogła wcześniej tego nie widzieć?
- Nie możesz być zły o to, że nie zrywam kontaktu z kimś, z kim od lat się przyjaźnię, Matt. - starała się mówić spokojnie, choć czuła, że będzie obracał kota ogonem. I bała się denerwować go bardziej. Nie bała się jego, ale zwyczajnie nie chciała, żeby to wszystko stało się jeszcze bardziej przykre. - Nie chcesz mnie do niczego zmuszać. Poza tym, że ci na mnie zależy, chyba jestem nadal twoją przyjaciółką, prawda? - przyglądała się uważnie. Znów zagryzła wargi. Nigdy chyba nie pozbędzie się cholernych tików nerwowych. - Martwiłam się o niego. Martwiłbyś się przecież o Flo, gdyby też dostała ten cholerny list.
To było trudne. Rozmawianie o uczuciach. Dlaczego takich rzeczy nie uczą w szkołach? O ile życie byłoby łatwiejsze, gdyby posiadała chociaż szczątkową zdolność w tej dziedzinie, gdyby wszystko co wypowiadała nie brzmiało jak banał.
- Nie myślałam o nim od jakiegoś czasu, Matt. - dodała po chwili, odwracając wzrok. Nie była pewna, czy powinna mu to mówić. Podniosła się z miejsca. - Nie było go. Jasne, miał swoje problemy. Nie mogę być o to zła. Ale w pewnym momencie przestałam oczekiwać, że się zjawi. Nie wiem, co się stało. Nie wiem, kiedy dokładnie. To dziwne uczucie. Jeszcze dziwniejsze, że po prostu martwiłam się o przyjaciela.
Odwróciła się. Czuła się zagubiona we własnych uczuciach. Dziwnie pusta. Jakby brakowało jej czegoś, co było w niej od długich lat. Przez jakiś czas nie była w stanie myśleć o uczuciach. Miała znacznie poważniejsze problemy. Ale im więcej to wspominała, tym mniej pamiętała żeby w ogóle pomyślała o Dunym.
- Wiem, że nie muszę ci się tłumaczyć. Nie wiem, po co w ogóle to robię. Oskarżasz mnie, ale do końca nie wiem o co. - dodała zaraz, bo wyczuła, że Matt zaczyna przekraczać pewną granicę. - Odpuść sobie lepiej podobny ton, bo nie masz podstaw do roszczeń w moją stronę. Bardzo mi pomagasz i to doceniam, ale powiedz, co byś czuł gdybym zgodziła się na cokolwiek z wdzięczności? - odwróciła się i spojrzała na niego. Znów zagryzła wargę. Starała się nie wchodzić na ten temat, nie chciała go zranić, a kiedy usłyszała własne słowa, poczuła się koszmarnie. Odwróciła wzrok. - Przepraszam. To...
Odetchnęła. Zabrzmiało dużo gorzej, niż miało.
Maybe I'm scared because you mean more to me than
any other person.
any other person.
- Zapobiegawcza Ty zapomniała jednak pomyśleć o tym jak zareaguję gdy się dowiem po fakcie? No dalej Lil, mieszkasz z trójką ludzi, parszywym duchem, gulem...tu nawet żarcie gada - jeśli miała być to tajemnica to jakoś po fakcie się musiałaś o tym zorientować, co? To nie mogło się udać. Zresztą nie ważne. Cholernie drażniło mnie to, że dowiadywałem się o wszystkim ostatni. Nawet pieprzony duch zdawał się wiedzieć więcej. Tylko spacer. Skoro to tylko spacer to po co te tajemnice. Byłem zazdrosny. Zdawałem sobie z tego sprawę. Jej nie powinno to dziwić. Przecież wiedziała, że jest dla mnie ważna, znała mnie, a mimo to sama rzucała mi w twarz powodami dla których to zdradzieckie uczucie pogłębiało i nasilało.
- Z kim od wielu lat się przyjaźnisz, ta, jasne - wywróciłem oczami, czekając na to aż w tym momencie z komody wyskoczy jednorożec, a z sufitu posypie się brokat. W końcu absurdy lubiły chodzić stadami - W którym momencie powiedziałem, że zabraniam? Nie rób ze mnie tyrana. Chcesz to chodźcie sobie codziennie na spacery po gadające żarcie ale nie za moimi plecami, do cholery, Lil, miejże jakieś skrupuły - wyłożyłem jej to z pretensją dając się z chwili na chwilę ponosić emocjom coraz to bardziej. Nosiłem się w końcu z tą jebaną nadzieją. Sama mi na to pozwalała. Czemu okrężną drogą muszę się dowiadywać o tym, że niepotrzebnie? Ile tygodni minęłoby gdybym faktycznie się nie dowiedział o tym spotkaniu - Czyli jakbym zmuszał to byłoby w porządku? Tak lubisz? - wypaliłem bezmyślnie nim mój mózg w ogóle podjął próbę rozpatrzenia czy stwierdzała fakt czy robiła mi wyrzut. Nie było to dobre posunięcie, lecz nie czułem też powodów do skruchy. Przynajmniej dopóki nie padło kolejne pytanie. Spojrzałem na nią nieśmiało, a potem na znak potwierdzenia skinąłem głową. Przy mnie czy nie - zależało mi na jej szczęściu. Nie mógłbym się odwrócić do niej plecami.
Zacząłem gnieść palce dłoni. Napierałem na nie z siłą do wnętrza dłoni tak że trzaskały w stawach. Powiedzieć, że czułem się niekomfortowo słuchając o Florce, a zaraz potem o Duncanie to mało. Jeśli to co mówiło było prawdą, a nie próbą uspokojenia mnie to jej zazdrościłem. Też bym w tym momencie tak chciał - przestać oczekiwać. Jednak byłem butny, a moja urażona dziś duma potrzebowała się unieść. To też zrobiła zaczynając sięgać po ostrzejszy ton odziany w wulgarną otoczkę. W tym momencie jeszcze nie spodziewałem się usłyszeć takiej, a nie innej reprymendy. Krew paliła moje żyły, a potem momentalnie zaszumiała mi w uszach. Patrzyłem na nią zaskoczony i zmieszany. Spuściłem wzrok nie bardzo wiedząc co w tym momencie powinienem z sobą zrobić, co powiedzieć. Czułem się wyssany z woli, przegrany. Wszystko co powiedziała...
- ...to prawda - dokończyłem za nią - To wszystko co mówisz - jest prawdą - nie mam podstaw do tego by wymagać, oczekiwać, czy żądać. Doskonale zdawałem sobie z tego sprawę przez te wszystkie lata, a jednak chciałem pozwalać sobie na więcej. Chciałem znaczyć więcej niż powinienem, a raczej więcej niż ona tego chciała. Jasno dała mi to do zrozumienia. Oboje znaliśmy odpowiedź na pytanie. Potraktowałem więc je jako retoryczne. Skrzywiłem się czując zażenowanie swoim zachowaniem. Całą tą sytuacją.
- Po prostu..Duncan, Florean czy ktokolwiek inny...Po prostu nie kryj się z tym przede mną. Nie zostawiłbym cie na lodzie
- Z kim od wielu lat się przyjaźnisz, ta, jasne - wywróciłem oczami, czekając na to aż w tym momencie z komody wyskoczy jednorożec, a z sufitu posypie się brokat. W końcu absurdy lubiły chodzić stadami - W którym momencie powiedziałem, że zabraniam? Nie rób ze mnie tyrana. Chcesz to chodźcie sobie codziennie na spacery po gadające żarcie ale nie za moimi plecami, do cholery, Lil, miejże jakieś skrupuły - wyłożyłem jej to z pretensją dając się z chwili na chwilę ponosić emocjom coraz to bardziej. Nosiłem się w końcu z tą jebaną nadzieją. Sama mi na to pozwalała. Czemu okrężną drogą muszę się dowiadywać o tym, że niepotrzebnie? Ile tygodni minęłoby gdybym faktycznie się nie dowiedział o tym spotkaniu - Czyli jakbym zmuszał to byłoby w porządku? Tak lubisz? - wypaliłem bezmyślnie nim mój mózg w ogóle podjął próbę rozpatrzenia czy stwierdzała fakt czy robiła mi wyrzut. Nie było to dobre posunięcie, lecz nie czułem też powodów do skruchy. Przynajmniej dopóki nie padło kolejne pytanie. Spojrzałem na nią nieśmiało, a potem na znak potwierdzenia skinąłem głową. Przy mnie czy nie - zależało mi na jej szczęściu. Nie mógłbym się odwrócić do niej plecami.
Zacząłem gnieść palce dłoni. Napierałem na nie z siłą do wnętrza dłoni tak że trzaskały w stawach. Powiedzieć, że czułem się niekomfortowo słuchając o Florce, a zaraz potem o Duncanie to mało. Jeśli to co mówiło było prawdą, a nie próbą uspokojenia mnie to jej zazdrościłem. Też bym w tym momencie tak chciał - przestać oczekiwać. Jednak byłem butny, a moja urażona dziś duma potrzebowała się unieść. To też zrobiła zaczynając sięgać po ostrzejszy ton odziany w wulgarną otoczkę. W tym momencie jeszcze nie spodziewałem się usłyszeć takiej, a nie innej reprymendy. Krew paliła moje żyły, a potem momentalnie zaszumiała mi w uszach. Patrzyłem na nią zaskoczony i zmieszany. Spuściłem wzrok nie bardzo wiedząc co w tym momencie powinienem z sobą zrobić, co powiedzieć. Czułem się wyssany z woli, przegrany. Wszystko co powiedziała...
- ...to prawda - dokończyłem za nią - To wszystko co mówisz - jest prawdą - nie mam podstaw do tego by wymagać, oczekiwać, czy żądać. Doskonale zdawałem sobie z tego sprawę przez te wszystkie lata, a jednak chciałem pozwalać sobie na więcej. Chciałem znaczyć więcej niż powinienem, a raczej więcej niż ona tego chciała. Jasno dała mi to do zrozumienia. Oboje znaliśmy odpowiedź na pytanie. Potraktowałem więc je jako retoryczne. Skrzywiłem się czując zażenowanie swoim zachowaniem. Całą tą sytuacją.
- Po prostu..Duncan, Florean czy ktokolwiek inny...Po prostu nie kryj się z tym przede mną. Nie zostawiłbym cie na lodzie
I'll survive
somehow i always do
somehow i always do
Odetchnęła. Nie chciała go zranić. Tylko robiła to tak nieudolnie, że tylko to się działo. Przyglądała mu się i czuła tylko bardziej beznadziejnie. Nie powinna mu się tłumaczyć, ale z drugiej strony czuła że może na jakieś wyjaśnienia zasługiwał. Pomógł jej. Trzymał ją u siebie. Opiekował się nią i zawsze jej pilnował. I czuł do niej bardzo dużo. Nie powinna z nim pogrywać. Przede wszystkim był jej przyjacielem. Najlepszym, jakiego miała. A jednak nie robiła tego, żeby go zranić, a wręcz odwrotnie. Tylko kompletnie jej nie wychodziło.
Jakim cudem w tym wieku nadal nie dawała sobie rady z uczuciami?
- Okej. To było głupie. - przyznała po prostu. Nie było szans żeby Matt się nie dowiedział. To prawda. A jednak miała nadzieję, bo doskonale wiedziała, co on pomyśli, wiedziała jak zareaguje. I nie chciała sprawiać mu przykrości. - Liczyłam że się uda. I po prostu się nie dowiesz. Nie chciałam tej głupiej kłótni.
Dokładnie tej. Tej w której Matt jest zły o coś, co do końca nie leży w jego zasięgu, miesza zazdrość ze złością, a ona... cóż, wcale nie jest wiele lepsza, nie wiedząc co zrobić i co powiedzieć, chcąc wyjaśnić sytuację i nie zranić go po drodze.
Czasami nawet myślała, że to miałoby sens, mogłoby - i to w tej chwili przerażało ją najmocniej. Bo jednocześnie bała się, że takimi głupimi myślami rozwaliłaby wszystko.
Spojrzała Mattowi w oczy, kiedy ten znów się zagalopował. Spojrzała na niego w niemałym szoku. Drgnęła znów, tym razem tylko po to by na moment zastygnąć w bezruchu, trochę przy tym zastanawiając się, czy na prawdę usłyszała to, co usłyszała. Kiedy pierwsza fala szoku ustąpiła miejsca oburzeniu, uniosła powoli brwi ku górze.
Podniosła się niespiesznie z miejsca. Odeszła kawałek, kręcąc przy tym lekko głową. Matt bywał chamem - ale nigdy w stosunku do niej. Co się zmieniało? Nawet nie wiedziała, jak zareagować. Krzyczeć na siebie im się jeszcze zdarzało, to było coś nowego.
- Nigdy więcej nie odzywaj się do mnie w taki sposób. Nigdy.
Powiedziała w końcu na tyle chłodno na ile mogła, znów na niego patrząc. Na samo pytanie nie było sensu odpowiadać, padło wyłącznie po to, żeby ją wkurzyć - i osiągnęło swój cel. I podminowana emocjami dalej sama dała się ponieść, w wyniku czego wszystko zaczęło się po prostu robić bardzo złe.
Chyba wolała, kiedy zachowywał się jak palant, niż kiedy był... taki. Odwróciła wzrok, znów zagryzając wargi, złapała się lekko w ramionach.
- Wiem, że byś mnie nie zostawił. Po prostu bardzo nie chciałabym sprawić ci przykrości. Jak widać, idzie mi to równie dobrze jak gotowanie. - uśmiechnęła się cierpko na najnędzniejszy żart roku. Podeszła bliżej. - Nie chodzi o to, że jesteś pod jakimkolwiek względem gorszy od Flo.
Dodała po chwili. Znów siadła na swoim miejscu. Wspomnienie o młodym właścicielu lodziarni sprawiło, że poczuła, że może powinna coś wyjaśnić. Że coś mu się należy. Jedna z nielicznych rzeczy, jakie zdążyła sobie poukładać.
- Lubię go. Bardzo. Ale nie jest mi aż tak bliski. - wzruszyła ramionami. - Przy tobie to o wiele więcej do stracenia. Rozumiesz mnie? - zacisnęła mocniej dłonie na własnych ramionach w nadziei, że nie zrozumie czegoś źle, lub w inną stronę. Nigdy nie przyszło jej to do głowy, bo ich układ był doskonały. Byli bardzo blisko. Miała najlepszego przyjaciela, jakiego dało się mieć. Tylko że wszystko oczywiście musiało się komplikować.
Jakim cudem w tym wieku nadal nie dawała sobie rady z uczuciami?
- Okej. To było głupie. - przyznała po prostu. Nie było szans żeby Matt się nie dowiedział. To prawda. A jednak miała nadzieję, bo doskonale wiedziała, co on pomyśli, wiedziała jak zareaguje. I nie chciała sprawiać mu przykrości. - Liczyłam że się uda. I po prostu się nie dowiesz. Nie chciałam tej głupiej kłótni.
Dokładnie tej. Tej w której Matt jest zły o coś, co do końca nie leży w jego zasięgu, miesza zazdrość ze złością, a ona... cóż, wcale nie jest wiele lepsza, nie wiedząc co zrobić i co powiedzieć, chcąc wyjaśnić sytuację i nie zranić go po drodze.
Czasami nawet myślała, że to miałoby sens, mogłoby - i to w tej chwili przerażało ją najmocniej. Bo jednocześnie bała się, że takimi głupimi myślami rozwaliłaby wszystko.
Spojrzała Mattowi w oczy, kiedy ten znów się zagalopował. Spojrzała na niego w niemałym szoku. Drgnęła znów, tym razem tylko po to by na moment zastygnąć w bezruchu, trochę przy tym zastanawiając się, czy na prawdę usłyszała to, co usłyszała. Kiedy pierwsza fala szoku ustąpiła miejsca oburzeniu, uniosła powoli brwi ku górze.
Podniosła się niespiesznie z miejsca. Odeszła kawałek, kręcąc przy tym lekko głową. Matt bywał chamem - ale nigdy w stosunku do niej. Co się zmieniało? Nawet nie wiedziała, jak zareagować. Krzyczeć na siebie im się jeszcze zdarzało, to było coś nowego.
- Nigdy więcej nie odzywaj się do mnie w taki sposób. Nigdy.
Powiedziała w końcu na tyle chłodno na ile mogła, znów na niego patrząc. Na samo pytanie nie było sensu odpowiadać, padło wyłącznie po to, żeby ją wkurzyć - i osiągnęło swój cel. I podminowana emocjami dalej sama dała się ponieść, w wyniku czego wszystko zaczęło się po prostu robić bardzo złe.
Chyba wolała, kiedy zachowywał się jak palant, niż kiedy był... taki. Odwróciła wzrok, znów zagryzając wargi, złapała się lekko w ramionach.
- Wiem, że byś mnie nie zostawił. Po prostu bardzo nie chciałabym sprawić ci przykrości. Jak widać, idzie mi to równie dobrze jak gotowanie. - uśmiechnęła się cierpko na najnędzniejszy żart roku. Podeszła bliżej. - Nie chodzi o to, że jesteś pod jakimkolwiek względem gorszy od Flo.
Dodała po chwili. Znów siadła na swoim miejscu. Wspomnienie o młodym właścicielu lodziarni sprawiło, że poczuła, że może powinna coś wyjaśnić. Że coś mu się należy. Jedna z nielicznych rzeczy, jakie zdążyła sobie poukładać.
- Lubię go. Bardzo. Ale nie jest mi aż tak bliski. - wzruszyła ramionami. - Przy tobie to o wiele więcej do stracenia. Rozumiesz mnie? - zacisnęła mocniej dłonie na własnych ramionach w nadziei, że nie zrozumie czegoś źle, lub w inną stronę. Nigdy nie przyszło jej to do głowy, bo ich układ był doskonały. Byli bardzo blisko. Miała najlepszego przyjaciela, jakiego dało się mieć. Tylko że wszystko oczywiście musiało się komplikować.
Maybe I'm scared because you mean more to me than
any other person.
any other person.
To było głupie - delikatnie mówiąc. Machnąłbym ręką i nawet nie roztrząsał sprawy gdyby to było tylko głupie. Jednak na samą myśl, że faktycznie to wszystko mogło pozostać poza zasięgiem mojej wiedzy czułem się najzwyczajniej w świecie oszukany. W bardzo podły sposób. Gdyby nie to moja bańka wyobrażeń dalej by puchła. Nie mogłem więc nie być zły i zazdrosny, a im mocniej o tym myślałem tym co raz to mniej myślałem o dobieranych przeze mnie słowach, o tym co mówiłem. Impuls rozdrażnienia po prostu wyrzucał ze mnie ledwie rodzące się myśli. Były surowe i nieociosane, bezczelne. A nawet gorzej. Jej chłodny ton zmroził mi krew żyłach, sprawiając, że cały się spiąłem niezadowolony z tego co powiedziałem, z tego jak to zabrzmiało i do jakiego zachowania ją skłoniło. Nie chciałem przecież tak do niej mówić, by ona mówiła do mnie w ten sposób. Zdarzało nam się kłócić, ponosić głos, lecz ta moja bezmyślna prowokacja wyszła poza ramy tego wszystkiego i jakby nie było osiągnąłem to co chciałem - sprowokowałem ją. Nie powinno mnie dziwić, że w powietrzu zawisły tak niewygodne fakty, a jednak przez kilka sekund byłem zaskoczony jej słowami, jak chwilę temu ona moimi. Już nie byłem zły i zazdrosny czy też zaskoczony. Z każdym jej kolejnym słowem przepełniał mnie wstyd i zażenowanie. Całe szczęście, że nam obojgu brakowało odwagi by spojrzeć sobie w tym momencie sobie nawzajem w oczy. Nie patrzyliśmy na siebie.
- Nie ciągnijmy już tego. Rozumiem, niepotrzebnie się uniosłem - chciałem by się to już skończyło i nie brnęło dalej. Nie chciałem już na pewno zaczynać porównywać się do Floreana. Skrzywiłem się podpierając łokieć o podparcie kanapy, a dłonią rozmasowywałem skroń jak gdybym dostał migreny.
- Dobra, rozumiem nie musisz mówić więcej - westchnąłem ciężko, mając wrażenie że prócz powietrze wyrzucam z siebie z pół tony żelastwa - Rozumiem, że jestem ważny - nie tak jakbym chciał, lecz jestem. Umiałem to odnotować. Jasno dała mi to do zrozumienia - Ale nie opisuj tego w ten sposób. To miesza mi w głowie. - Podniosłem się z kanapy. Miałem ochotę gdzieś wyjść.
- Nie ciągnijmy już tego. Rozumiem, niepotrzebnie się uniosłem - chciałem by się to już skończyło i nie brnęło dalej. Nie chciałem już na pewno zaczynać porównywać się do Floreana. Skrzywiłem się podpierając łokieć o podparcie kanapy, a dłonią rozmasowywałem skroń jak gdybym dostał migreny.
- Dobra, rozumiem nie musisz mówić więcej - westchnąłem ciężko, mając wrażenie że prócz powietrze wyrzucam z siebie z pół tony żelastwa - Rozumiem, że jestem ważny - nie tak jakbym chciał, lecz jestem. Umiałem to odnotować. Jasno dała mi to do zrozumienia - Ale nie opisuj tego w ten sposób. To miesza mi w głowie. - Podniosłem się z kanapy. Miałem ochotę gdzieś wyjść.
I'll survive
somehow i always do
somehow i always do
Nie byłaxa do koń pewna, co właściwie chce mu przekazać. Miała ochotę objąć go i przytulić. Być w jakikolwiek sposób wsparciem w chwili, kiedy czuje się źle - i pewnie by to zrobiła, gdyby to nie miało namieszać mu w głowie jeszcze mocniej.
Sama nie wiedziała, czego chce. Czy powinna to ciągnąć w ten sposób, skoro wiedziała, że nie ma szans nie grać po drodze na uczuciach ważnej dla siebie osoby. Problem polega na tym, że MacDonald zawsze była tchórzem, a perspektywa utraty przyjaciela przerażała ją mocniej, niż niejeden pająk, czy cień za szafą. Nawet, jeśli byłaby w stanie sobie wyobrazić że ten przyjaciel mógłby być kimś więcej.
Szczególnie, kiedy Matt zaczął uciekać, chować się przed jej słowami. Nie mogła się właściwie dziwić i sama miała ochotę w jakiś sposób to przerwać.
Ostatecznie po prostu się nie odezwała, podnosząc się z miejsca. Nie sądziła, by ją zrozumiał i czuła że dokładanie mu nowej nadziei nie jest tym, co powinna robić. Miał już wystarczający mętlik po tej chyba pięciominutowej rozmowie.
- Też masz ochotę sprawdzić czy Bert nie trzyma gdzieś jakiegoś bimbru, wina, wódki?
Mruknęła jedynie, bo doskonale znała odpowiedź. W kwietniu piła dużo. Co wieczór była właściwie lekko wstawiona, żeby panować nad lękami i być w stanie pójść spać, żeby kolejnego dnia funkcjonować. Teraz właściwie nie napiła się odkąd się rozbudziła - było po prostu dobrze, przynajmniej jak na skalę jest po wszystkim, zdecydowanie nie mogła i nie zamierzała marudzić.
Teraz jednak stało się za wiele i chyba oboje potrzebowali się po prostu napić. Uspokoić, zapomnieć, trochę znieczulić, trochę po prostu... przestać myśleć? Zdecydowanie myśleli za wiele.
- Chyba, że sam coś kitrasz, hm?
Może miałaby wyrzuty z wykradania cennego płynu kogoś, kto trzyma ją pod swoim dachem, zdążyła już jednak zauważyć, że pożywienie w tym domu należy do każdego, kto jest głodny, a oni w końcu właśnie są głodni na alkohol? Ona w każdym razie jest. Najwyżej odkupi, czy coś.
Sama nie wiedziała, czego chce. Czy powinna to ciągnąć w ten sposób, skoro wiedziała, że nie ma szans nie grać po drodze na uczuciach ważnej dla siebie osoby. Problem polega na tym, że MacDonald zawsze była tchórzem, a perspektywa utraty przyjaciela przerażała ją mocniej, niż niejeden pająk, czy cień za szafą. Nawet, jeśli byłaby w stanie sobie wyobrazić że ten przyjaciel mógłby być kimś więcej.
Szczególnie, kiedy Matt zaczął uciekać, chować się przed jej słowami. Nie mogła się właściwie dziwić i sama miała ochotę w jakiś sposób to przerwać.
Ostatecznie po prostu się nie odezwała, podnosząc się z miejsca. Nie sądziła, by ją zrozumiał i czuła że dokładanie mu nowej nadziei nie jest tym, co powinna robić. Miał już wystarczający mętlik po tej chyba pięciominutowej rozmowie.
- Też masz ochotę sprawdzić czy Bert nie trzyma gdzieś jakiegoś bimbru, wina, wódki?
Mruknęła jedynie, bo doskonale znała odpowiedź. W kwietniu piła dużo. Co wieczór była właściwie lekko wstawiona, żeby panować nad lękami i być w stanie pójść spać, żeby kolejnego dnia funkcjonować. Teraz właściwie nie napiła się odkąd się rozbudziła - było po prostu dobrze, przynajmniej jak na skalę jest po wszystkim, zdecydowanie nie mogła i nie zamierzała marudzić.
Teraz jednak stało się za wiele i chyba oboje potrzebowali się po prostu napić. Uspokoić, zapomnieć, trochę znieczulić, trochę po prostu... przestać myśleć? Zdecydowanie myśleli za wiele.
- Chyba, że sam coś kitrasz, hm?
Może miałaby wyrzuty z wykradania cennego płynu kogoś, kto trzyma ją pod swoim dachem, zdążyła już jednak zauważyć, że pożywienie w tym domu należy do każdego, kto jest głodny, a oni w końcu właśnie są głodni na alkohol? Ona w każdym razie jest. Najwyżej odkupi, czy coś.
Maybe I'm scared because you mean more to me than
any other person.
any other person.
Byłem wdzięczny, że nic więcej już nie mówiła. Nie chciałem rozmawiać na te i inne tematy, rozdrabniać. Nie miało to znaczenia, do niczego odkrywczego by nie doprowadziły prócz mojego większego zażenowania cała tą sytuacją. Tak było najlepiej - pozwolić by cisza stała się odpowiednio długą pauzą dzięki której mógłbym uznać tą rozmowę, a raczej kłótnie za skończoną. Jej wynik był dość jednoznaczny i nie przechylał się wcale na moją korzyść. Miałem ochotę wyjść na miasto, do jakiegoś pubu, baru by się napić. Myśl ta chyba była aż nazbyt oczywista bo zaraz usłyszałem ze strony Lil pokrewną propozycję. Uniosłem jedną z brwi w niby to geście zaskoczenia, a zaraz potem rozciągnąłem usta w nieznacznym uśmiechu. Rozbawiła mnie tą propozycją. Nie miałem jednak ochoty zostać w Ruderze. Tu było za cicho. Nawet jakby pojawił się Bertie czy Sus to wciąż byłoby wystarczająco głośno by nie słyszeć upierdliwych podszeptów myśli. Potrzebny był mi hałas, gwar zabawy i alkohol - nie koniecznie w tej kolejności. Poza tym wciąż istniało ryzyko, że po prostu skończymy tylko we dwójkę, a przecież nie da się udawać, że ta nieznaczna niezręczność po kłótni by przeszkadzała. To by dopiero było niewygodne - pić w takiej atmosferze. Wcale nie poczułbym ulgi.
- Gdybym dał ci coś swojego z odzysku to po szklance stepowałabyś po suficie - skwitowałem z nieśmiałym rozbawieniem wyobrażając sobie tą scenę. Nie żartowałem, mówiłem na poważnie. Nie takie rzeczy znosiło się z Nokturnu.
Popatrzyłem na nią zastanawiając się nad czymś
- Chcę gdzieś wyjść - to już postanowiłem, to było pewne. Jeszcze nie wiedziałem konkretnie gdzie. Dopiero filtrowałem znane mi miejsca próbując się zdecydować - Jeśli nałożysz wygodniejsze buty to wezmę cię ze sobą. Nie musisz się cykać, znam też normalne miejsca. Spodoba ci się, a może nawet ci się przyda. - wyszedłem na przeciw jej propozycji czekając na odpowiedź
- Gdybym dał ci coś swojego z odzysku to po szklance stepowałabyś po suficie - skwitowałem z nieśmiałym rozbawieniem wyobrażając sobie tą scenę. Nie żartowałem, mówiłem na poważnie. Nie takie rzeczy znosiło się z Nokturnu.
Popatrzyłem na nią zastanawiając się nad czymś
- Chcę gdzieś wyjść - to już postanowiłem, to było pewne. Jeszcze nie wiedziałem konkretnie gdzie. Dopiero filtrowałem znane mi miejsca próbując się zdecydować - Jeśli nałożysz wygodniejsze buty to wezmę cię ze sobą. Nie musisz się cykać, znam też normalne miejsca. Spodoba ci się, a może nawet ci się przyda. - wyszedłem na przeciw jej propozycji czekając na odpowiedź
I'll survive
somehow i always do
somehow i always do
Nie kłóciła się - wierzyła mu. Jak jasna cholera mu wierzyła, wierzyła we wszystkie legendy na temat Nocturnu, prawdopodobnie nawet w więcej niż powinna - trudno. Nie wątpiła w każdym razie, że coś co Matt mógł mieć jednym kieliszkiem doprowadziłoby ją do stanu w którym jeszcze w swoim życiu nie była. I miała nadzieję, że w swoim repertuarze miał jedynie alkohol. Choć była tego PRAWIE pewna.
- W porządku...
Nie była pewna, czy to rozsądne. Wyjście na chwilę, przed samą Ruderę brzmiało w porządku. Ale to brzmiało jak rzucenie się na głęboką wodę. Trochę się bała. Ale przecież było dobrze. Nie było już policji antymugolskiej, nie działy się już złe rzeczy, ze wszystkiego zrezygnowano. Prawda? Spojrzała na Matta, ale odetchnęła.
- Normalne i niezbyt zatłoczone, okej?
Dodała. Może trochę zbyt nerwowo. Może trochę jej serce podskoczyło, może się denerwowała. Może trochę drżały jej dłonie, które zaraz złapała jedną w drugą.
- Kiedyś muszę stąd wyjść. Chyba.
Pokręciła lekko głową, żeby Matt nie zrezygnował z zabierania jej ze sobą, wiedziała że nie chce jej dodatkowo stresować, że wie że jej lękliwość została wystawiona na bardzo ciężką próbę. Ale wiedziała też, że jeśli sobie na to pozwoli, nigdy stąd nie wyjdzie, będzie siedziała w miejscu, bo tu jej dobrze i kiedy nadejdzie czas szukania pracy, będzie przerażoną kulką z paranoją.
A przy Matthew nie będzie się tak bała. I po prostu się lekko wstawi, żeby nie świrować. To jest plan.
- Daj mi kilka minut.
Dodała, zaraz ruszając do jego pokoju, gdzie miała już trochę swoich rzeczy. Nie zamierzała się jakoś szczególnie stroić, jednak trochę też była podekscytowana tym, że wychodzi i będzie między ludźmi, założy coś mniej po-domowego, czy po-urazowego. Trochę chyba wolała z resztą myśleć o tym, żeby wyglądać jak człowiek, niż o tym, że jest przerażona. Wyszperała więc jedną z nowszych koszul, jakie miała, zmieniła spódnicę na ładniejszą, o lepszym kroju i znów - nowszą, niż to w czym chodziła po-domu, nawet włosy trochę uczesała, krzywiąc się do tych, które po drodze śmiały wylecieć.
Buty na tę pogodę miała jedne, ale były całkiem wygodne, więc Matt nie powinien marudzić.
- W drogę?
Spytała. Nie wejdzie do kominka, nie ma szans. Dotrą po mugolsku. Narzuciła więc płaszcz z kapturem i ruszyli.
zt x 2
- W porządku...
Nie była pewna, czy to rozsądne. Wyjście na chwilę, przed samą Ruderę brzmiało w porządku. Ale to brzmiało jak rzucenie się na głęboką wodę. Trochę się bała. Ale przecież było dobrze. Nie było już policji antymugolskiej, nie działy się już złe rzeczy, ze wszystkiego zrezygnowano. Prawda? Spojrzała na Matta, ale odetchnęła.
- Normalne i niezbyt zatłoczone, okej?
Dodała. Może trochę zbyt nerwowo. Może trochę jej serce podskoczyło, może się denerwowała. Może trochę drżały jej dłonie, które zaraz złapała jedną w drugą.
- Kiedyś muszę stąd wyjść. Chyba.
Pokręciła lekko głową, żeby Matt nie zrezygnował z zabierania jej ze sobą, wiedziała że nie chce jej dodatkowo stresować, że wie że jej lękliwość została wystawiona na bardzo ciężką próbę. Ale wiedziała też, że jeśli sobie na to pozwoli, nigdy stąd nie wyjdzie, będzie siedziała w miejscu, bo tu jej dobrze i kiedy nadejdzie czas szukania pracy, będzie przerażoną kulką z paranoją.
A przy Matthew nie będzie się tak bała. I po prostu się lekko wstawi, żeby nie świrować. To jest plan.
- Daj mi kilka minut.
Dodała, zaraz ruszając do jego pokoju, gdzie miała już trochę swoich rzeczy. Nie zamierzała się jakoś szczególnie stroić, jednak trochę też była podekscytowana tym, że wychodzi i będzie między ludźmi, założy coś mniej po-domowego, czy po-urazowego. Trochę chyba wolała z resztą myśleć o tym, żeby wyglądać jak człowiek, niż o tym, że jest przerażona. Wyszperała więc jedną z nowszych koszul, jakie miała, zmieniła spódnicę na ładniejszą, o lepszym kroju i znów - nowszą, niż to w czym chodziła po-domu, nawet włosy trochę uczesała, krzywiąc się do tych, które po drodze śmiały wylecieć.
Buty na tę pogodę miała jedne, ale były całkiem wygodne, więc Matt nie powinien marudzić.
- W drogę?
Spytała. Nie wejdzie do kominka, nie ma szans. Dotrą po mugolsku. Narzuciła więc płaszcz z kapturem i ruszyli.
zt x 2
Maybe I'm scared because you mean more to me than
any other person.
any other person.
|10.05.1956r, ranek
Właściwie to każdy człowiek obdarzony zdrowym rozsądkiem mógłby się tego domyślać. Rudera ostatecznie była domem całkowicie wbudowanym w ziemię: nad poziom gruntu wystawał jedynie dach. Tak więc kiedy deszcze się zaczęły, Bertie zaczął nieśmiało żartować, nie sądził jednak by jego żarty mogły stać się prawdą. A dotyczyły one dokładnie tego, co wiązało się z absolutnym apogeum, burzą jakiej świat nie widział: drewniany dom zabezpieczony najwidoczniej zbyt słabym budownictwem (zbyt licho naprawionym) oraz zbyt słabymi - lub dogasającymi już po wielu latach - zaklęciami, zaczął przeciekać.
Zbudził go tego ranka charakterystyczny zapach wilgotnego drewna, a wraz z nim już od razu pojawił się niepokój. Zaraz wszystkie jego wątpliwości zostały rozwiane przez widok kilku póki co niewielkich kałuż na podłodze, tuż pod ścianą oraz stromyków płynących sobie spokojnie właśnie po tej zewnętrznej.
Tak, to działo się jakieś trzy godziny temu, w tej chwili wszyscy już byli na dole i przekrzykiwali się pomiędzy kolejnymi pomieszczeniami, rzucali zaklęcia, usiłowali robić cokolwiek, ponieważ strumyki stawały się coraz silniejsze, w niektórych miejscach pękały deski, wody było już po kostki i wciąż wzbierała, deski mokły i wszystko wyglądało jakby na prawdę zbliżał się kataklizm.
- Matt, na wrzody Merlina użyj RÓŻDŻKI! - magia szalała, oczywiście że magia szalała, jednak w tej chwili żaden cholerny młotek (jaki w tej chwili wyciągał jego kuzyn) ich nie uratuje.
Całkowicie przemoczony grunt dookoła ścian Rudery coraz silniej dawał o sobie znać, tym razem mocniejszy strumyk prysnął na niego, by dopiero po chwili się uspokoić i dalej płynąć. Szybciej. Nic nie ustawało. Nie zapowiadało się, by miało przestać. Połowę desek będzie trzeba wymienić, jeśli w ogóle coś tu się zaraz nie zawali.
- Widział ktoś Rogera? - zawołał zaraz dalej wgłąb, bo i miał nadzieję, że biedny królik nie został przez nikogo zadeptany w tym popłochu. Wody nie było aż tyle, żeby miał się podtopić, ale jednak.
Póki co przeszedł do przedpokoju i wskoczył po kilku schodkach w nadziei, że zobaczy sierściucha gdzieś u góry, nie miał teraz czasu na szukanie zwierzaka, zdecydowanie.
Właściwie to każdy człowiek obdarzony zdrowym rozsądkiem mógłby się tego domyślać. Rudera ostatecznie była domem całkowicie wbudowanym w ziemię: nad poziom gruntu wystawał jedynie dach. Tak więc kiedy deszcze się zaczęły, Bertie zaczął nieśmiało żartować, nie sądził jednak by jego żarty mogły stać się prawdą. A dotyczyły one dokładnie tego, co wiązało się z absolutnym apogeum, burzą jakiej świat nie widział: drewniany dom zabezpieczony najwidoczniej zbyt słabym budownictwem (zbyt licho naprawionym) oraz zbyt słabymi - lub dogasającymi już po wielu latach - zaklęciami, zaczął przeciekać.
Zbudził go tego ranka charakterystyczny zapach wilgotnego drewna, a wraz z nim już od razu pojawił się niepokój. Zaraz wszystkie jego wątpliwości zostały rozwiane przez widok kilku póki co niewielkich kałuż na podłodze, tuż pod ścianą oraz stromyków płynących sobie spokojnie właśnie po tej zewnętrznej.
Tak, to działo się jakieś trzy godziny temu, w tej chwili wszyscy już byli na dole i przekrzykiwali się pomiędzy kolejnymi pomieszczeniami, rzucali zaklęcia, usiłowali robić cokolwiek, ponieważ strumyki stawały się coraz silniejsze, w niektórych miejscach pękały deski, wody było już po kostki i wciąż wzbierała, deski mokły i wszystko wyglądało jakby na prawdę zbliżał się kataklizm.
- Matt, na wrzody Merlina użyj RÓŻDŻKI! - magia szalała, oczywiście że magia szalała, jednak w tej chwili żaden cholerny młotek (jaki w tej chwili wyciągał jego kuzyn) ich nie uratuje.
Całkowicie przemoczony grunt dookoła ścian Rudery coraz silniej dawał o sobie znać, tym razem mocniejszy strumyk prysnął na niego, by dopiero po chwili się uspokoić i dalej płynąć. Szybciej. Nic nie ustawało. Nie zapowiadało się, by miało przestać. Połowę desek będzie trzeba wymienić, jeśli w ogóle coś tu się zaraz nie zawali.
- Widział ktoś Rogera? - zawołał zaraz dalej wgłąb, bo i miał nadzieję, że biedny królik nie został przez nikogo zadeptany w tym popłochu. Wody nie było aż tyle, żeby miał się podtopić, ale jednak.
Póki co przeszedł do przedpokoju i wskoczył po kilku schodkach w nadziei, że zobaczy sierściucha gdzieś u góry, nie miał teraz czasu na szukanie zwierzaka, zdecydowanie.
Po prostu nie pamiętać sytuacji w których kostka pęka, wiem
Nie wyrzucę ST,
Chociaż bardzo chcę,
Mam nadzieję, że to wie MG.
Nie wyrzucę ST,
Chociaż bardzo chcę,
Mam nadzieję, że to wie MG.
Bertie Bott
Zawód : Pracownik w Urzędzie Patentów Absurdalnych, wlaściciel Cukierni Wszystkich Smaków
Wiek : 22
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Kawaler
Po co komu rozum, kiedy można mieć szczęście?
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
Peony od dziecka nie przepadała za burzami i nagłymi zmianami pogody. Żyjąc w Wielkiej Brytanii trzeba się przyzwyczaić do deszczu za oknem i rzadko przypadającymi słonecznymi dniami. Z tęsknotą za Wenecją patrzyła jak jej nowo zasadzone kwiaty toną w kroplach deszczu. Przyzwyczaiła się do tego, że niektórych z roślin nie będzie w stanie nigdy tutaj wyhodować i nawet magia nie mogła jej zbytnio pomóc. Choć nazywała to miejsce domem wkładając w to jedno słowo całe wiadra miłości to jednak naprawdę nie przepadała za taką pogodą, a już w szczególności gdy była w domu sama. Jedni boją się ciemności, inni klaunów, a jeszcze inni olbrzymów… ona drgała za każdym razem gdy za oknem trzasnął piorun. Dzisiejszy dzień Nathaniel spędzał z dziadkami. To stało się już ich tradycją. Mama odbierała najmłodszego Sprouta, zabierała do siebie by później ojciec mógł zabrać go do apteki i wmawiać, że to właśnie jest ścieżka, którą malec powinien obrać. Ona sama czasem zapominała, że jej syn wcale już malcem nie był i sam doskonale wiedział co chciałby, a czego nie chciałby robić. Praca u dziadka jednak zawsze mu pasowała. Peony doskonale zdawała sobie z tego sprawę. Sama pamiętała te wszystkie dni spędzone w Aptece ojca; tajemnicze, nawet czasem niebezpieczne. Sprout nie chcąc być sama tego dnia postanowiła przeskoczyć kilka kałuż i dostać się do Rudery. Swojej ostatniej wizyty tam nie wspominała pozytywnie, ale przecież nie była aż tak pamiętliwa by nigdy w życiu nie przekroczyć jej progu. W końcu to Bertie był jej przyjacielem, a jemu ufała jak mało komu. Nawet nie zdawała sobie sprawy z tego kiedy tak naprawdę to się stało. Zakładając kalosze na nogi pomknęła chroniąc się przed deszczem. Używanie magii nie było najrozsądniejsze. Wystarczająco nasłuchała się już o ludziach, których teleportacja i towarzyszące jej anomalie doprowadziły do… cierpienia ( to chyba idealne słowo zważając na fakt, że niektórzy nie wyszli z tego cało). Kiedy dotarła do Rudery zdała sobie sprawę, że jej domownicy właśnie musieli przeżywać tragedię. Poziom wody przerażał nawet zawsze opanowaną matkę Sprout. Cieszyła się, że teleportacja przeniosła ją właśnie tutaj choć naprawdę stresowała się gdy musiała się na niej skupić. - Bertie! - krzyknęła kiedy usłyszała jakieś głosy. - Wszystko w porządku? - to było chyba pytanie dość nie na miejscu zważając na fakt, że baaaardzo daleko było do w porządku, ale nic nie mogła poradzić na to, że gdy się denerwuje, albo martwi wszystko wydaje jej się zbędne. Wszystko prócz działania.
do not cry because it is over
smile because it happened
smile because it happened
Peony Sprout
Zawód : własna hodowla Mandragor & warzenie eliksirów
Wiek : 27
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Wdowa
nie widziałam cię już od miesiąca. nic.
jestem może bledsza,
trochę śpiąca, trochę bardziej milcząca, lecz widać można żyć bez powietrza.
jestem może bledsza,
trochę śpiąca, trochę bardziej milcząca, lecz widać można żyć bez powietrza.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Kręcił się jak w amoku. A może trochę na prawdę w amoku. Chwilami przestawało do niego docierać, co się dzieje, to było zbyt szalone, zbyt absurdalne, zbyt duże. A jednak się działo i temu nie dało się zaprzeczyć. Przetarł twarz, wiedział że nie ma czasu tu stać, zastanawiał się jednak za co konkretnie się zabrać, kiedy w końcu zobaczył Rogera. Złapał go i wsadził do klatki, która stała na stoliku. Dookoła z resztą walało się mnóstwo rzeczy wyniesionych z dołu, żeby nie przeszkadzały lub nie zamokły, nie zniszczyły się. Dość, że kiedy w końcu zapanują nad sytuacją, czeka ich solidne sprzątanie i bez wątpienia naprawianie... wielu rzeczy.
W tej chwili usłyszał głos Peony i odwrócił się w jej kierunku.
- Jak widać. - uśmiechnął się, choć nie swoim typowym, pełnym energii uśmiechem. Był zmęczony i bez wątpienia bał się o swój dom. Jeszcze nie spłacony dom. A lamenty Lany która co chwila przelatywała nad sufitem wcale mu nie pomagały. - Pomożesz, prawda? Za mało nas. Ten dom ma jakieś dwieście lat, zaklęcia chroniące ściany musiały osłabnąć. A może okazały się za słabe w tej burzy, leje od początku miesiąca ale to teraz... - odetchnął. Przetarł twarz. Nie zamierzał myśleć o tym, co może się wydarzyć, wolał się skupić na naprawianiu. Choć trzymanie emocji na wodzy nie było łatwym zadaniem. - W każdym razie Rudera tonie. Trzeba wzmacniać ściany, naprawiać miejsca które przeciekają, szukamy sposobu na pozbycie się wody i ratujemy rzeczy z parteru.
Wyjaśnił jeszcze. Nie było czasu i nie miał siły na grzeczności, wiedział że Piwka go nie zostawi. Z resztą z jego wiarą w świat, pewnie każdego by dzisiaj zapraszał do pomocy z przekonaniem, że ją otrzyma. Podziękuje im wszystkim później, jak już Rudera będzie sucha. I ocalona. Nie zawalona.
- Dobrze, że masz kalosze. - uśmiechnął się znów, trochę nerwowo. Sam miał mokre nogi, cały był z resztą już dosyć mokry, jednak to nie był jego główny problem. Ruszył ku dołowi, prowadząc Peony ze sobą.
- Reparo nie działa. Trudno panować nad tym zaklęciem od początku miesiąca. - czarna magia dookoła utrudniała sprawę. Z pokoi dookoła dało się słyszeć głosy, ktoś coś mówił, ktoś do kogoś wołał, lokatorzy i osób które przyszły pomóc rzucali zaklęcia, rozmawiali. - Próbujemy z caleum, ale to za mało, pomaga tylko na chwilę ale lepsze to niż nic. W niektórych miejscach próbowaliśmy dobijać deski.
Odetchnął.
- Niestety trudno ograniczyć czarowanie. - przyznał, bo mało kto w tej chwili robił to z entuzjazmem. - Lily wynosi rzeczy.
Dodał, to też uważał za przydatne, tam też przyda się pomoc. Sam odwrócił się w stronę ściany, usiłując na start chociaż spowolnić zaklęciami część strumyków.
W tej chwili usłyszał głos Peony i odwrócił się w jej kierunku.
- Jak widać. - uśmiechnął się, choć nie swoim typowym, pełnym energii uśmiechem. Był zmęczony i bez wątpienia bał się o swój dom. Jeszcze nie spłacony dom. A lamenty Lany która co chwila przelatywała nad sufitem wcale mu nie pomagały. - Pomożesz, prawda? Za mało nas. Ten dom ma jakieś dwieście lat, zaklęcia chroniące ściany musiały osłabnąć. A może okazały się za słabe w tej burzy, leje od początku miesiąca ale to teraz... - odetchnął. Przetarł twarz. Nie zamierzał myśleć o tym, co może się wydarzyć, wolał się skupić na naprawianiu. Choć trzymanie emocji na wodzy nie było łatwym zadaniem. - W każdym razie Rudera tonie. Trzeba wzmacniać ściany, naprawiać miejsca które przeciekają, szukamy sposobu na pozbycie się wody i ratujemy rzeczy z parteru.
Wyjaśnił jeszcze. Nie było czasu i nie miał siły na grzeczności, wiedział że Piwka go nie zostawi. Z resztą z jego wiarą w świat, pewnie każdego by dzisiaj zapraszał do pomocy z przekonaniem, że ją otrzyma. Podziękuje im wszystkim później, jak już Rudera będzie sucha. I ocalona. Nie zawalona.
- Dobrze, że masz kalosze. - uśmiechnął się znów, trochę nerwowo. Sam miał mokre nogi, cały był z resztą już dosyć mokry, jednak to nie był jego główny problem. Ruszył ku dołowi, prowadząc Peony ze sobą.
- Reparo nie działa. Trudno panować nad tym zaklęciem od początku miesiąca. - czarna magia dookoła utrudniała sprawę. Z pokoi dookoła dało się słyszeć głosy, ktoś coś mówił, ktoś do kogoś wołał, lokatorzy i osób które przyszły pomóc rzucali zaklęcia, rozmawiali. - Próbujemy z caleum, ale to za mało, pomaga tylko na chwilę ale lepsze to niż nic. W niektórych miejscach próbowaliśmy dobijać deski.
Odetchnął.
- Niestety trudno ograniczyć czarowanie. - przyznał, bo mało kto w tej chwili robił to z entuzjazmem. - Lily wynosi rzeczy.
Dodał, to też uważał za przydatne, tam też przyda się pomoc. Sam odwrócił się w stronę ściany, usiłując na start chociaż spowolnić zaklęciami część strumyków.
Po prostu nie pamiętać sytuacji w których kostka pęka, wiem
Nie wyrzucę ST,
Chociaż bardzo chcę,
Mam nadzieję, że to wie MG.
Nie wyrzucę ST,
Chociaż bardzo chcę,
Mam nadzieję, że to wie MG.
Bertie Bott
Zawód : Pracownik w Urzędzie Patentów Absurdalnych, wlaściciel Cukierni Wszystkich Smaków
Wiek : 22
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Kawaler
Po co komu rozum, kiedy można mieć szczęście?
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
Jadalnia/salon
Szybka odpowiedź