Jadalnia/salon
AutorWiadomość
First topic message reminder :
Salon
Jak widać na załączonym obrazku: duży kominek podłączony do sieci fiuu, drewniane podłogi (jak w całym domu), trochę rozgardiasz, trochę magicznych i trochę mugolskich bzdurek dookoła. W samym środku pomieszczenia stoi drewniany stół z białym obrusem. Dwa krzesła przy nim wyglądają jak na zdjęciu - są bujane (znalezione w domu i naprawione) - dwa pozostałe są zwyczajne, dokupione przez właściciela. Właściciel uprzejmie prosi nie obrażać firanek. Firanki są piękne.
Po prostu nie pamiętać sytuacji w których kostka pęka, wiem
Nie wyrzucę ST,
Chociaż bardzo chcę,
Mam nadzieję, że to wie MG.
Nie wyrzucę ST,
Chociaż bardzo chcę,
Mam nadzieję, że to wie MG.
Ostatnio zmieniony przez Bertie Bott dnia 13.11.16 12:27, w całości zmieniany 1 raz
Bertie Bott
Zawód : Pracownik w Urzędzie Patentów Absurdalnych, wlaściciel Cukierni Wszystkich Smaków
Wiek : 22
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Kawaler
Po co komu rozum, kiedy można mieć szczęście?
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
Proponując jej mieszkanie tutaj, a właściwie stawiając ją przed faktem dokonanym nie myślałem o żadnych potencjalnych profitach. Chciałem dla niej jak najlepiej - tylko to miałem w głowie. A jednak nie mogłem zaprzeczyć, że nie czerpałem z tej sytuacji żadnych korzyści. Bo tak w sumie to nie było złe - wstać, zajść do kuchni, patrzeć jak ona się po niej krząta. To było coś nowego. Nawet nie zdałem sobie sprawy, że poruszałem się ciszej chcąc się tym nasycić. Cierpka była jednak myśl, że ani kuchni, ani będącej w niej kobiety nie mogłem nazwać swoją - z tego też powodu do głowy mi nie przyszło nawet chcieć tak zawsze.
- Brzmisz jakby ten kurczak jeszcze o tym nie wiedział - na swój sposób było to zabawne, a jako że miałem dobry humor to uderzyłem w tę nutę
- Nie do końca... - jęknąłem - Obraz w salonie lubi żyć życiem wszystkich tylko nie swoim. Tak samo zresztą jak Lana. Chociaż w jej przypadku trudno powiedzieć, że ma wybór - śmiechom nie było końca. Tak, to było trochę chamskie poczucie humoru, lecz nikt nie jest w końcu idealny. Gdy przestałem się szczerzyć jak głupi do sera spoważniałem zdając sobie sprawę z czegoś istotnego - cokolwiek o mnie nie powie, a na pewno będzie miała nie mało do powiedzenia - nie wierz jej. Nie lubi mnie. Można powiedzieć, że jest za sztywna by się odnaleźć w moim towarzystwie - Poruszyłem brwiami w geście rozbawienia wymieszanego z dziwnym rodzajem dumy. Chyba nie trudno już się było domyślić Lil dlaczego, chociaż ja sam nigdy się tego nie dowiem.
- Jak nie chcesz by tak robił to go zbesztaj - zasugerowałem, dostrzegając w końcu tą jej niepewność co do tego co powinna zrobić, gdy się nuż rozbudził. Wiedząc, ze może to brzmieć absurdalnie ciągnąłem dalej - Kysznij na niego. Tak jak na kota, no, tak: ksz, ksz - osobiście wolałem wyżywać się na nim od nieposłusznych męt ale po czasie okazało się, że i na to reaguje, a wówczas Eilen mniej krzywo na mnie patrzyła - To przestanie cudować. Lubi się nieproszony popisywać - może i Bertiemu to odpowiadało, może i innym domownikom też, jednak ja wolałem mieć pewność, że to ja kontroluję nóż, a nie magia.
- Pomóc ci w czymś, tak w ogóle...?
- Brzmisz jakby ten kurczak jeszcze o tym nie wiedział - na swój sposób było to zabawne, a jako że miałem dobry humor to uderzyłem w tę nutę
- Nie do końca... - jęknąłem - Obraz w salonie lubi żyć życiem wszystkich tylko nie swoim. Tak samo zresztą jak Lana. Chociaż w jej przypadku trudno powiedzieć, że ma wybór - śmiechom nie było końca. Tak, to było trochę chamskie poczucie humoru, lecz nikt nie jest w końcu idealny. Gdy przestałem się szczerzyć jak głupi do sera spoważniałem zdając sobie sprawę z czegoś istotnego - cokolwiek o mnie nie powie, a na pewno będzie miała nie mało do powiedzenia - nie wierz jej. Nie lubi mnie. Można powiedzieć, że jest za sztywna by się odnaleźć w moim towarzystwie - Poruszyłem brwiami w geście rozbawienia wymieszanego z dziwnym rodzajem dumy. Chyba nie trudno już się było domyślić Lil dlaczego, chociaż ja sam nigdy się tego nie dowiem.
- Jak nie chcesz by tak robił to go zbesztaj - zasugerowałem, dostrzegając w końcu tą jej niepewność co do tego co powinna zrobić, gdy się nuż rozbudził. Wiedząc, ze może to brzmieć absurdalnie ciągnąłem dalej - Kysznij na niego. Tak jak na kota, no, tak: ksz, ksz - osobiście wolałem wyżywać się na nim od nieposłusznych męt ale po czasie okazało się, że i na to reaguje, a wówczas Eilen mniej krzywo na mnie patrzyła - To przestanie cudować. Lubi się nieproszony popisywać - może i Bertiemu to odpowiadało, może i innym domownikom też, jednak ja wolałem mieć pewność, że to ja kontroluję nóż, a nie magia.
- Pomóc ci w czymś, tak w ogóle...?
I'll survive
somehow i always do
somehow i always do
Matt. Uśmiechnęła się lekko. Czasem lubiła jego humor. Głupkowaty, dość abstrakcyjny, często wredny. Pokręciła głową na jego słowa i zerknęła na pozbawiony pierza i wnętrzności kawał mięsa.
- Czemu czarodzieje sami wnoszą sobie do domu wścibskich, półrealnych lokatorów? - nie mogła tego pojąć. Taki obraz mógł w gruncie rzeczy być czymś niezłym dla osób samotnych, jednak właściciel tego domu raczej nie cierpiał na brak ludzi. A może obraz był tu już, kiedy mieszkała tutaj Lana? Tylko ona z tego co mówiła była tu z mężem, więc też by nie pasowało.
Przypomniała sobie całe zgromadzenie ze schodów w posiadłości Prewettów. Czasem mogli być w sumie zabawni i póki byli tylko na schodach może nie było to zbyt uciążliwe?
Na słowa o Lanie, pokręciła głową, że niby jej to nie bawi, choć uśmiech na jej twarzy świadczył o czymś całkowicie innym.
Nie od dziś najlepszym remedium na stresy jest głupek w dowcipnym nastroju.
Kiedy usłyszała o tym, jak należy traktować magiczny nóż, uniosła obie brwi ku górze. No, poważnie?
- Przy tym całym remoncie transmutowaliście zwierzęta sąsiadów w przyrządy kochenne? - spytała, bo o ile jak każdy, kto mieszkał sam zdarzało jej się mówić do siebie, o tyle kszykanie, czy reprymenda względem noża wydawała się jej już dość dziwna. I to ja jestem ta pokrzywiona?
- Wiesz, żyję w magicznym świecie już czternaście lat, a nadal czasami nie wiem kiedy czarodzieje mówią o czymś serio, a kiedy robią ze mnie idiotkę. Z tobą to już w ogóle nie wiadomo. - pokręciła głową. Oj, owszem, była w stanie uwierzyć, że Matt kłamie żeby sobaczyć, jak ona mówi do durnego noża, żeby móc jej to potem bezczelnie wypominać. Uśmiechnęła się przy tym pod nosem. Nawet nie umiała mieć mu tego za złe.
- Choć w sumie Bertie wspominał coś o wrednej chochli. - obłęd. Przywykła do ruchomych obrazów, nawet przyjęła fakt istnienia duchów, magii, dziwnych stworzeń, to że czarodziejskie szachy to wzajemnie mordujące się pionki, ale no przyrządy kuchenne z osobowością?
- Możesz przynieść ziemniaki, jeśli gdzieś tu macie. I je obrać. O ile nożyk do ziemniaków nie jest psychopatą, albo nie ma depresji. - dodała w końcu, po chwili namysłu ostrożnie łapiąc za rączkę delikatnie odsunęła nóż od deski do krojenia, by bezpiecznie zebrać z niej czosnek. I dorzucić do KOCIOŁKA. Eh.
Czemu ten dom nie stoi na kurzych nóżkach?
- Czemu czarodzieje sami wnoszą sobie do domu wścibskich, półrealnych lokatorów? - nie mogła tego pojąć. Taki obraz mógł w gruncie rzeczy być czymś niezłym dla osób samotnych, jednak właściciel tego domu raczej nie cierpiał na brak ludzi. A może obraz był tu już, kiedy mieszkała tutaj Lana? Tylko ona z tego co mówiła była tu z mężem, więc też by nie pasowało.
Przypomniała sobie całe zgromadzenie ze schodów w posiadłości Prewettów. Czasem mogli być w sumie zabawni i póki byli tylko na schodach może nie było to zbyt uciążliwe?
Na słowa o Lanie, pokręciła głową, że niby jej to nie bawi, choć uśmiech na jej twarzy świadczył o czymś całkowicie innym.
Nie od dziś najlepszym remedium na stresy jest głupek w dowcipnym nastroju.
Kiedy usłyszała o tym, jak należy traktować magiczny nóż, uniosła obie brwi ku górze. No, poważnie?
- Przy tym całym remoncie transmutowaliście zwierzęta sąsiadów w przyrządy kochenne? - spytała, bo o ile jak każdy, kto mieszkał sam zdarzało jej się mówić do siebie, o tyle kszykanie, czy reprymenda względem noża wydawała się jej już dość dziwna. I to ja jestem ta pokrzywiona?
- Wiesz, żyję w magicznym świecie już czternaście lat, a nadal czasami nie wiem kiedy czarodzieje mówią o czymś serio, a kiedy robią ze mnie idiotkę. Z tobą to już w ogóle nie wiadomo. - pokręciła głową. Oj, owszem, była w stanie uwierzyć, że Matt kłamie żeby sobaczyć, jak ona mówi do durnego noża, żeby móc jej to potem bezczelnie wypominać. Uśmiechnęła się przy tym pod nosem. Nawet nie umiała mieć mu tego za złe.
- Choć w sumie Bertie wspominał coś o wrednej chochli. - obłęd. Przywykła do ruchomych obrazów, nawet przyjęła fakt istnienia duchów, magii, dziwnych stworzeń, to że czarodziejskie szachy to wzajemnie mordujące się pionki, ale no przyrządy kuchenne z osobowością?
- Możesz przynieść ziemniaki, jeśli gdzieś tu macie. I je obrać. O ile nożyk do ziemniaków nie jest psychopatą, albo nie ma depresji. - dodała w końcu, po chwili namysłu ostrożnie łapiąc za rączkę delikatnie odsunęła nóż od deski do krojenia, by bezpiecznie zebrać z niej czosnek. I dorzucić do KOCIOŁKA. Eh.
Czemu ten dom nie stoi na kurzych nóżkach?
Maybe I'm scared because you mean more to me than
any other person.
any other person.
- Jestem ostatnią osobą którą powinnaś o to pytać - zauważyłem wesoło. Lubiłem i wolałem mugolski świat z czym się zresztą nie kryłem. Był ciekawszy, wartościowszy, bardziej zależny od nas samych - Bert szybciej to wszystko znosił niż byłem wstanie wynosić - początkowo robiłem to z przekonania. Szanowałem jednak fakt, że to jego dom i skoro chce ten magiczny złom to niech go ma. Dlatego też po tym gdy to zrozumiałem to kontynuowałem swoją krucjatę wynosząc te śmieci ze zwykłej, małpiej złośliwości. A przynajmniej pozorowałem takie próby. Było zabawnie. Dopóki mnie nie rozgryzł.
- Jeśli Bert coś takiego by robił, a brzmi to jak coś w jego stylu, to będę ostatnia osobą która się o tym dowie. Nawet nie miałbym mu tego za złe. Długo - wzruszyłem ramionami dojadając owoc. Tak jak na czarodzieja byłem dość nienaturalnie sceptycznie nastawiony do jedzenia które się rusza lub wykazuje jakieś inne, dziwne magiczne właściwości - Nie przepadam za przesadnie magicznym jedzeniem, a takie podawane chochlą z papugi, przyprawiane solniczką z kota i pieprzniczką z psa już by przekraczało jak dla mnie tę granicę. Nie wspominając już o tych wszystkich czekoladowych żabach, śpiewających lodach, rzucające się na twarz bezach... - skrzywiłem się zniesmaczony. To wszystko było jak dla mnie trochę chore. No kurde. Jak można zjeść ciastko w kształcie kota które się rusza, a w ustach musuje i mruczy? Być może trochę wyolbrzymiałem. Może miało to jakiś swój urok - ja tego nie dostrzegałem. Posiadanie w rodzinie alchemika-socjopaty mimo wszystko robiło swoje i zniechęcało do eksperymentalnej, magicznej kuchni. Nie oznaczało to, że nie ulegałem. Bertie to głupek, lecz jeśli chodziło o jego wyroby to potrafił być cholernie przekonywującym głupkiem.
- Doceń, że chociaż nie robię tego w towarzystwie - przypomniałem jej nie wspominając jednak o tym, że motywował mnie do tego fakt, że była w takich momentach po prostu urocza. Patrzeć jak na przykład klaszcze myśląc, że w ten sposób wygasi kominek było zabawne. To, że orientowała się o tym jak komiczne jest to co robi dopiero po drugim zachęceniu do głośniejszego i energiczniejszego klaskania - potrafiło być rozkoszne.
Ugh, nie zdałem sobie sprawy, że trochę odpłynąłem w podobne myśli. Ale z tego, że pozwoliłem sobie patrzeć na nią trochę bardziej specjalnie, szczególnie niż zamierzałem...cóż, z tego nie mogłem zdać sobie sprawy.
- Pewnie. Zaraz będziesz miała tu ich całą tone - uśmiechnąłem się wymuszenie, a potem jak stałem, tak w drugiej chwili skierowałem swoje kroki w stronę piwnicy. Pilnuj się, Bott. Po prostu staraj się, do cholery, tym razem niczego jej nie utrudniać - upomniałem się, przechodząc na parterze przez salon i dopadając klamkę drzwi prowadzących do jądra ziemi. Fantastycznie - pomyślałem, patrząc na schody prowadzących w ciemność - przynajmniej od razu mogę się zapaść pod ziemię. Sapnąłem marudnie wybudzając jednocześnie płomień zapalniczki do życia by się przypadkiem nie zabić na schodach. Będąc gdzieś między pierwszym, a drugim poziomem pod ziemią zatrzymałem się gasząc płomień i dając mugolskiemu narzędziu czas na ostygnięcie. Nie śpieszyło mi się tak bardzo by ryzykować oparzeniem. Stałem więc sobie chwilę w tej ciemności i w sumie wszystko byłoby w porządku, gdybym nie usłyszał sapania. Szmery to jeszcze pół biedy - szczury i myszy lubiły piwnice. Ale sapanie, a właściwie jak gdyby dyszenie...skojarzyło mi się zjednym - psem. Zamarłem zastanawiając się czy mnie widzi i próbując ocenić jak daleko się znajduje. Jeśli się ruszę to go sprowokuję. Jak się nie ruszę to mnie rozszarpie. Byłem tego pewny. Nie mogło być inaczej. Chyba, że się wcześniej uduszę. Wstrzymałem powietrze. Albo tak mi się przynajmniej wydawało. Chciałem sięgnąć do wewnętrzej kieszeni płaszcza. Tam trzymałem nóż ale przecieżniemiałemna sobie płaszcza. Dopiero wstałem. Cholernej rózdżki też nie miałem. W ustach miałem chyba szklankę żwiru wymieszanego z piachem. Co do kurwy, bede tak tu stał? Niebyłomowy. Zwłaszcza, gdy bydle mlasneło.
Ja pierdzielę.
Moje ciało w ułamku sekundy się zerwało do panicznego biegu przezcieność, ku górze. Byle szybciej, byle prędzej. Potknąłem się. O chuj. Już po mnie. Krzyknąłem wyprzedzając ból który miał nastąpić po tym, jak za kostkę chwycą mnie rzędy ostrych i powyginanych jak sztylety zębów. Nic takiego jednak nie nastąpiło. Nie doszukiwałem się powodu. Pozbierałem się ze schodów i jak poparzony wpadłem do salonu zatrzaskując z hukiem drzwi od piwnicy. Naparłem na nie plecami łapiąc oddech. Chyba pierwszy od godziny
- Kurwa jego psidwacza mać! - warknąłem ze wściekłością - Szlag, cholera, ogrza rzyć...! - inkantowałem dalej w zbulwersowaniu i przerażeniu - Popierdoliło go do reszty! - wybuchałem będąc blady jak kreda. Przeciągnąłem dłońmi po twarzy. Ciągle nie byłem pewien czy chcę się od tych drzwi odsunąć, czy też mieć pewność że to bydle stamtąd nie wyjdzie tutaj - Lil! Daj mi krzesło. Szybko - rozkazałem gdy tylko pojawiła się w zasięgu mojego wzroku. Wskazywałem jej te przy stole. Niech mi je da - Szybko
- Jeśli Bert coś takiego by robił, a brzmi to jak coś w jego stylu, to będę ostatnia osobą która się o tym dowie. Nawet nie miałbym mu tego za złe. Długo - wzruszyłem ramionami dojadając owoc. Tak jak na czarodzieja byłem dość nienaturalnie sceptycznie nastawiony do jedzenia które się rusza lub wykazuje jakieś inne, dziwne magiczne właściwości - Nie przepadam za przesadnie magicznym jedzeniem, a takie podawane chochlą z papugi, przyprawiane solniczką z kota i pieprzniczką z psa już by przekraczało jak dla mnie tę granicę. Nie wspominając już o tych wszystkich czekoladowych żabach, śpiewających lodach, rzucające się na twarz bezach... - skrzywiłem się zniesmaczony. To wszystko było jak dla mnie trochę chore. No kurde. Jak można zjeść ciastko w kształcie kota które się rusza, a w ustach musuje i mruczy? Być może trochę wyolbrzymiałem. Może miało to jakiś swój urok - ja tego nie dostrzegałem. Posiadanie w rodzinie alchemika-socjopaty mimo wszystko robiło swoje i zniechęcało do eksperymentalnej, magicznej kuchni. Nie oznaczało to, że nie ulegałem. Bertie to głupek, lecz jeśli chodziło o jego wyroby to potrafił być cholernie przekonywującym głupkiem.
- Doceń, że chociaż nie robię tego w towarzystwie - przypomniałem jej nie wspominając jednak o tym, że motywował mnie do tego fakt, że była w takich momentach po prostu urocza. Patrzeć jak na przykład klaszcze myśląc, że w ten sposób wygasi kominek było zabawne. To, że orientowała się o tym jak komiczne jest to co robi dopiero po drugim zachęceniu do głośniejszego i energiczniejszego klaskania - potrafiło być rozkoszne.
Ugh, nie zdałem sobie sprawy, że trochę odpłynąłem w podobne myśli. Ale z tego, że pozwoliłem sobie patrzeć na nią trochę bardziej specjalnie, szczególnie niż zamierzałem...cóż, z tego nie mogłem zdać sobie sprawy.
- Pewnie. Zaraz będziesz miała tu ich całą tone - uśmiechnąłem się wymuszenie, a potem jak stałem, tak w drugiej chwili skierowałem swoje kroki w stronę piwnicy. Pilnuj się, Bott. Po prostu staraj się, do cholery, tym razem niczego jej nie utrudniać - upomniałem się, przechodząc na parterze przez salon i dopadając klamkę drzwi prowadzących do jądra ziemi. Fantastycznie - pomyślałem, patrząc na schody prowadzących w ciemność - przynajmniej od razu mogę się zapaść pod ziemię. Sapnąłem marudnie wybudzając jednocześnie płomień zapalniczki do życia by się przypadkiem nie zabić na schodach. Będąc gdzieś między pierwszym, a drugim poziomem pod ziemią zatrzymałem się gasząc płomień i dając mugolskiemu narzędziu czas na ostygnięcie. Nie śpieszyło mi się tak bardzo by ryzykować oparzeniem. Stałem więc sobie chwilę w tej ciemności i w sumie wszystko byłoby w porządku, gdybym nie usłyszał sapania. Szmery to jeszcze pół biedy - szczury i myszy lubiły piwnice. Ale sapanie, a właściwie jak gdyby dyszenie...skojarzyło mi się zjednym - psem. Zamarłem zastanawiając się czy mnie widzi i próbując ocenić jak daleko się znajduje. Jeśli się ruszę to go sprowokuję. Jak się nie ruszę to mnie rozszarpie. Byłem tego pewny. Nie mogło być inaczej. Chyba, że się wcześniej uduszę. Wstrzymałem powietrze. Albo tak mi się przynajmniej wydawało. Chciałem sięgnąć do wewnętrzej kieszeni płaszcza. Tam trzymałem nóż ale przecieżniemiałemna sobie płaszcza. Dopiero wstałem. Cholernej rózdżki też nie miałem. W ustach miałem chyba szklankę żwiru wymieszanego z piachem. Co do kurwy, bede tak tu stał? Niebyłomowy. Zwłaszcza, gdy bydle mlasneło.
Ja pierdzielę.
Moje ciało w ułamku sekundy się zerwało do panicznego biegu przezcieność, ku górze. Byle szybciej, byle prędzej. Potknąłem się. O chuj. Już po mnie. Krzyknąłem wyprzedzając ból który miał nastąpić po tym, jak za kostkę chwycą mnie rzędy ostrych i powyginanych jak sztylety zębów. Nic takiego jednak nie nastąpiło. Nie doszukiwałem się powodu. Pozbierałem się ze schodów i jak poparzony wpadłem do salonu zatrzaskując z hukiem drzwi od piwnicy. Naparłem na nie plecami łapiąc oddech. Chyba pierwszy od godziny
- Kurwa jego psidwacza mać! - warknąłem ze wściekłością - Szlag, cholera, ogrza rzyć...! - inkantowałem dalej w zbulwersowaniu i przerażeniu - Popierdoliło go do reszty! - wybuchałem będąc blady jak kreda. Przeciągnąłem dłońmi po twarzy. Ciągle nie byłem pewien czy chcę się od tych drzwi odsunąć, czy też mieć pewność że to bydle stamtąd nie wyjdzie tutaj - Lil! Daj mi krzesło. Szybko - rozkazałem gdy tylko pojawiła się w zasięgu mojego wzroku. Wskazywałem jej te przy stole. Niech mi je da - Szybko
I'll survive
somehow i always do
somehow i always do
Uniosła brwi, przesuwając spojrzeniem po kolejnych przyrządach kuchennych, w dużej mierze zwisających nad szafkami. Już zaczęła sobie wyobrażać, jak mniejszy kociołek nagle zaczyna się wiercić i szczekać na drewniany wałek, który z kolei w popłochu skacze na ziemię by się ratować i przy okazji trafia kogoś w głowę. A co w tym wszystkim najbardziej absurdalne, byłaby w stanie uwierzyć w ten scenariusz gdyby Matt powiedział, że coś takiego się już wydarzyło.
- Lody są super. Flo&Flo mają jakieś nowe w ofercie, Florean przyniósł mi do Prewettów paczkę takich, które opowiadają dowcipy i prawią komplementy. - wspomniała z lekkim uśmiechem. Lubiła magiczne słodycze, bawiły ją. I choć czekoladowe żaby w pierwszej chwili ją rzecz jasna przeraziły, w szkole lubiła kolekcjonować karty. - I chyba nie powiesz, że nigdy nie ścigałeś się na jedzenie bez? - uniosła lekko brew. Czy na prawdę nigdy się z nią nie ścigał? Lubiła tę głupią zabawę jak była młodsza, dawno tego nie robiła, ale jeszcze w szkole całkiem ją to bawiło. Jak i inne bzdury. Magia jest świetna.
Choć utracony słodycz zawsze boli.
Znała awersję Matta do magii i zawsze ją to bawiło. Bo jak to możliwe, że on wychował się w świecie czarodziejów? Otoczony tymi wszystkimi samo-zmywającymi się naczyniami, w świecie w którym wystarczy powiedzieć chłoszczyść żeby bałagan, chociaż ten wierzchni się ogarnął, w świecie w którym na zbity wazon wystarczy rzucić reparo? Ona radziła sobie bez tego, bo zwyczajnie nie była w magii najlepsza, nigdy jej nie szło, nie sądziła żeby miała jej zbyt dużo. I, bo była nauczona żyć po mugolsku. Ale on?
Co prawda Matt nigdy szczególnie nie przejmował się sprzątaniem, jednak inne aspekty magii musiał przecież doceniać.
Zaraz jednak zarzuciła te myśli, Matt nie od dziś lubił marudzić, nieraz dla samego marudzenia czy wyolbrzymiania. Bawił ją tym. Zamieszała w kociołku, żeby sos na jego dnie się wyrównał i pokręciła lekko głową. Czuła się dobrze, to wszystko było tak absurdalnie zwyczajne i normalne. Kiedy ostatnim razem była tak po prostu wesoła?
- Oh, doceniam. - pokręciła głową, po części żałując że Matt tak sprawnie wszedł w mugolski świat. Jego pierwsze chwile były cudowne. Mogła uwierzyć, że on po prostu nadal mści się za wszystko, czym wraz z braćmi go straszyła w trakcie jego pierwszych w pełni mugolskich wakacji. Zaraz spojrzała na niego, zamierzając mu wypomnieć w jakich okolicznościach niszczył jej bratu lampkę nocną, jednak coś w wyrazie jego twarzy sprawiło, że się speszyła. Zamilkła, odwróciła się do kurczaka i zaczęła szukać mniej buntowniczego noża. Poczuła przy tym, jak jej serce bije trochę mocniej. To było dziwne. Dziwnie było wiedzieć, co on czuje, dziwnie było myśleć, że ona na prawdę może tyle dla niego znaczyć. Dla niego. Przecież on zna ją na wylot.
Widuje jej histerię, słucha jej marudzenia, wyolbrzymiania, miliona lęków racjonalnych i irracjonalnych, chyba każda koszula jaką on ma została przez nią któregoś razu zaryczana i zasmarkana z bardziej lub mniej sensownej przyczyny. Ma nawet super moc rozumienia jej i słuchania, kiedy ona zaczyna się jąkać i powiedzenie "w łazience był pająk gigant" zajmuje jej trzy godziny.
Czy on na prawdę mówił to, co myślał? Przygryzła wargę, kiedy Matt ruszył po ziemniaki. Starała się o tym nie myśleć. Choć wiedziała, że może powinna o tym myśleć. Ucieczka była dla niej naturalną reakcją i to właśnie próbowała robić, zostając w bezpiecznym jest dobrze jak jest, jednak czuła że on jej na to nie pozwoli.
Poza tym przecież nie mogła go nie doceniać. Za wszystko. Tylko działo się zbyt wiele.
Jej rozmyślania zaraz z resztą znów zostały przerwane, tym razem przez kiść przekleństw wywarczanych głosem jej drogiego rycerza, giermka, osła, a może wszystkiego na raz. Zdecydowanie wszystkiego na raz.
Uniosła lekko brwi, może Matt nie znał języków obcych jednak znajomość świata mugolskiego i magicznego sprawiała że stać go było na wiązanki które niewątpliwie należałoby w sposób językowy docenić. Z początku zestresowała się jedynie trochę, Matt nigdy nie był oazą spokoju, a napad złości mógł się wiązać nawet z zapleśnieniem ziemniaków. Wyszła więc na schody, żeby zobaczyć co się dzieje, jednak jego zlękniona mina sparaliżowała ją w jedną chwilę.
Nie wiedziała, co jest w piwnicy. Mogło być wszystko. Usłyszała po chwili trzaśnięcie, jakby ktoś rzucił czymś w drzwi. Potem kolejne i kolejne. Ktoś? Coś? Nie wiedziała. Cofnęła się i zapewne już dawno uciekłaby daleko, gdyby tych drzwi nie trzymał Matt.
Pewnie stałaby tak długo, być może tak długo aż potwór z piwnicy by się wydostał, niezdolna zbiec do Matta, niezdolna porzucić go i uciec, jednak kątem oka dostrzegła różdżkę Matta porzuconą na blacie niedaleko noża. Wróciła po nią szybko i wskazała na jedno z krzeseł.
-Wi-wingardium Leviosa.
Proszę działaj, proszę działąj, proszę, proszę, proszę...
Jeszcze nie do końca rozumiała, czego konkretnie się boi, to jednak nie miało znaczenia, skoro przeraziło Matta to było czego się bać. A jeśli to ludzie z Ministerstwa?
- Lody są super. Flo&Flo mają jakieś nowe w ofercie, Florean przyniósł mi do Prewettów paczkę takich, które opowiadają dowcipy i prawią komplementy. - wspomniała z lekkim uśmiechem. Lubiła magiczne słodycze, bawiły ją. I choć czekoladowe żaby w pierwszej chwili ją rzecz jasna przeraziły, w szkole lubiła kolekcjonować karty. - I chyba nie powiesz, że nigdy nie ścigałeś się na jedzenie bez? - uniosła lekko brew. Czy na prawdę nigdy się z nią nie ścigał? Lubiła tę głupią zabawę jak była młodsza, dawno tego nie robiła, ale jeszcze w szkole całkiem ją to bawiło. Jak i inne bzdury. Magia jest świetna.
Choć utracony słodycz zawsze boli.
Znała awersję Matta do magii i zawsze ją to bawiło. Bo jak to możliwe, że on wychował się w świecie czarodziejów? Otoczony tymi wszystkimi samo-zmywającymi się naczyniami, w świecie w którym wystarczy powiedzieć chłoszczyść żeby bałagan, chociaż ten wierzchni się ogarnął, w świecie w którym na zbity wazon wystarczy rzucić reparo? Ona radziła sobie bez tego, bo zwyczajnie nie była w magii najlepsza, nigdy jej nie szło, nie sądziła żeby miała jej zbyt dużo. I, bo była nauczona żyć po mugolsku. Ale on?
Co prawda Matt nigdy szczególnie nie przejmował się sprzątaniem, jednak inne aspekty magii musiał przecież doceniać.
Zaraz jednak zarzuciła te myśli, Matt nie od dziś lubił marudzić, nieraz dla samego marudzenia czy wyolbrzymiania. Bawił ją tym. Zamieszała w kociołku, żeby sos na jego dnie się wyrównał i pokręciła lekko głową. Czuła się dobrze, to wszystko było tak absurdalnie zwyczajne i normalne. Kiedy ostatnim razem była tak po prostu wesoła?
- Oh, doceniam. - pokręciła głową, po części żałując że Matt tak sprawnie wszedł w mugolski świat. Jego pierwsze chwile były cudowne. Mogła uwierzyć, że on po prostu nadal mści się za wszystko, czym wraz z braćmi go straszyła w trakcie jego pierwszych w pełni mugolskich wakacji. Zaraz spojrzała na niego, zamierzając mu wypomnieć w jakich okolicznościach niszczył jej bratu lampkę nocną, jednak coś w wyrazie jego twarzy sprawiło, że się speszyła. Zamilkła, odwróciła się do kurczaka i zaczęła szukać mniej buntowniczego noża. Poczuła przy tym, jak jej serce bije trochę mocniej. To było dziwne. Dziwnie było wiedzieć, co on czuje, dziwnie było myśleć, że ona na prawdę może tyle dla niego znaczyć. Dla niego. Przecież on zna ją na wylot.
Widuje jej histerię, słucha jej marudzenia, wyolbrzymiania, miliona lęków racjonalnych i irracjonalnych, chyba każda koszula jaką on ma została przez nią któregoś razu zaryczana i zasmarkana z bardziej lub mniej sensownej przyczyny. Ma nawet super moc rozumienia jej i słuchania, kiedy ona zaczyna się jąkać i powiedzenie "w łazience był pająk gigant" zajmuje jej trzy godziny.
Czy on na prawdę mówił to, co myślał? Przygryzła wargę, kiedy Matt ruszył po ziemniaki. Starała się o tym nie myśleć. Choć wiedziała, że może powinna o tym myśleć. Ucieczka była dla niej naturalną reakcją i to właśnie próbowała robić, zostając w bezpiecznym jest dobrze jak jest, jednak czuła że on jej na to nie pozwoli.
Poza tym przecież nie mogła go nie doceniać. Za wszystko. Tylko działo się zbyt wiele.
Jej rozmyślania zaraz z resztą znów zostały przerwane, tym razem przez kiść przekleństw wywarczanych głosem jej drogiego rycerza, giermka, osła, a może wszystkiego na raz. Zdecydowanie wszystkiego na raz.
Uniosła lekko brwi, może Matt nie znał języków obcych jednak znajomość świata mugolskiego i magicznego sprawiała że stać go było na wiązanki które niewątpliwie należałoby w sposób językowy docenić. Z początku zestresowała się jedynie trochę, Matt nigdy nie był oazą spokoju, a napad złości mógł się wiązać nawet z zapleśnieniem ziemniaków. Wyszła więc na schody, żeby zobaczyć co się dzieje, jednak jego zlękniona mina sparaliżowała ją w jedną chwilę.
Nie wiedziała, co jest w piwnicy. Mogło być wszystko. Usłyszała po chwili trzaśnięcie, jakby ktoś rzucił czymś w drzwi. Potem kolejne i kolejne. Ktoś? Coś? Nie wiedziała. Cofnęła się i zapewne już dawno uciekłaby daleko, gdyby tych drzwi nie trzymał Matt.
Pewnie stałaby tak długo, być może tak długo aż potwór z piwnicy by się wydostał, niezdolna zbiec do Matta, niezdolna porzucić go i uciec, jednak kątem oka dostrzegła różdżkę Matta porzuconą na blacie niedaleko noża. Wróciła po nią szybko i wskazała na jedno z krzeseł.
-Wi-wingardium Leviosa.
Proszę działaj, proszę działąj, proszę, proszę, proszę...
Jeszcze nie do końca rozumiała, czego konkretnie się boi, to jednak nie miało znaczenia, skoro przeraziło Matta to było czego się bać. A jeśli to ludzie z Ministerstwa?
Maybe I'm scared because you mean more to me than
any other person.
any other person.
The member 'Lily MacDonald' has done the following action : Rzut kością
'k100' : 11
'k100' : 11
The member 'Lily MacDonald' has done the following action : Rzut kością
'Anomalie - CZ' :
'Anomalie - CZ' :
Naprawdę. Naprawdę starałem się nie skrzywić słysząc o Floreanie. No ale się skrzywiłem. Tyle dobrego, że nie zaplotłem na głos wiązanki epitetów go opisujących ani nie wyraziłem jakiejś szerszej opinii na jego temat. No, prawie. Bo tak po prostu przemilczeć też tego nie umiałem.
- A więc odwiedził cie Florean - rzuciłem prawie jak ochłapem psu do miski próbując sobie wmówić że to nic takiego. Że mi to powiewa i zwisa pod każdym względem ale nie, chuj. Skąd wiedział, że ona tam jest. Był tylko głupim zapychaczem rożków. Co ważniejsze - dlaczego wiedział o tym przede mną? I te pieprzone lody - A więc był przede mną i zostawił cie tam...- w domyśle u Prewettów, obcych ludzi - ...z gadającym żarciem? - uniosłem brwi. Nie zrobiłem tego w geście niedowierzania bo w sumie po tym fagasie niczego ponadto się nie spodziewałem. W ten sposób krótko, nieco ironicznie podsumowywałem jego osobę. "O proszę, co za cieć.Kto by pomyślał, prawda?" - Pewnie nie miał czasu bo lodziarnia - Nieźle się wam układa. WINSZUJĘ. Aż cisnęło mi się na usta. Przeżułem to jednak zdając sobie sprawę, że się zbliżałem do niebezpiecznej granicy "spieprz to jeszcze raz". Przełknąłem więc tą garść piachu - Zresztą nie ważne - uciąłem ostatecznie emanują aurą sugerującą, że nie mam zamiaru o nim słuchać, ani rozmawiać. Grrr. Dobry nastrój szlag trafił. Jego reanimacje też okazały się bezskuteczne. To znaczy dobrze rokowały, lecz jednak...
- Chcę powiedzieć przez to, że ściganie się na jedzenie bez z tobą mi nie przeszkadza - poprawiłem ją nie pozostawiając miejsca na niedomówienia. Magiczne jedzenie wywoływało we mnie niepokój. Brzmi śmiesznie, lecz każdy ma swoje dziwactwa. W moim przypadku im normalniejsze było tym lepiej. Im dziwniejsze...tym większą czułem potrzebę by wychodziło z pod rąk osób którym ufałem. Nie oznaczało to jednak, że nie potrafiłem się przemóc, zwłaszcza, że ty to lubiłaś, Lil, ten rodzaj magii. Zawsze byłaś trochę wyżej w hierarchii niż mój komfort. Dalej jesteś - inaczej by cie tu, w Ruderze, nie było. Ale to nie w ten sposób chciałem dziś z tobą rozmawiać. Dlatego korzystając z okazji uciekłem do tej piwnicy wiedząc, że ja to przeważnie najpierw robię, a potem myślę. A sytuacja z chwili na chwile zmieniała się w coraz to bardziej dla mnie prowokująca. Trochę niemyślenia dobrze mi zrobi. Tak sądziłem. Nie przewidziałem jednak, że Bertie będzie chował przede mną w piwnicy psa. Cholernego psa! Wybuchłem więc. Jak mógłbym nie wybuchnąć?! A potem spanikowałem. Jak mogłem, do cholery jasnej, nie spanikować!? Ostatecznie w tych emocjach jednak postanowiłem pozostać przyklejony do drzwi. Bo kij wie, jak to wysokie było. Ale chyba gdzieś do kolan, nieco za...przecież to jak skoczy na klamkę to otworzy...
- Nie, nie, Lil...stó- o ile płuca i serce już kopnęło w kalendarz, o tyle w momencie w którym doszło do mnie, że właśnie próbowała czarować MOJĄ różdżką krew przestała ostatecznie poruszać się w moich żyłach. Inkantacja poszła jednak w ruch. Na szczęście nic się nie stało - Lil. Czy ty. Upadłaś. Na głowe?! Zostaw tą przeklętą różdżkę i użyj cholernych rak i nóg. To, trolla twarz, to nie takie trudne. Chwyć za oparcie i mi je tu przyciągnij.
- A więc odwiedził cie Florean - rzuciłem prawie jak ochłapem psu do miski próbując sobie wmówić że to nic takiego. Że mi to powiewa i zwisa pod każdym względem ale nie, chuj. Skąd wiedział, że ona tam jest. Był tylko głupim zapychaczem rożków. Co ważniejsze - dlaczego wiedział o tym przede mną? I te pieprzone lody - A więc był przede mną i zostawił cie tam...- w domyśle u Prewettów, obcych ludzi - ...z gadającym żarciem? - uniosłem brwi. Nie zrobiłem tego w geście niedowierzania bo w sumie po tym fagasie niczego ponadto się nie spodziewałem. W ten sposób krótko, nieco ironicznie podsumowywałem jego osobę. "O proszę, co za cieć.Kto by pomyślał, prawda?" - Pewnie nie miał czasu bo lodziarnia - Nieźle się wam układa. WINSZUJĘ. Aż cisnęło mi się na usta. Przeżułem to jednak zdając sobie sprawę, że się zbliżałem do niebezpiecznej granicy "spieprz to jeszcze raz". Przełknąłem więc tą garść piachu - Zresztą nie ważne - uciąłem ostatecznie emanują aurą sugerującą, że nie mam zamiaru o nim słuchać, ani rozmawiać. Grrr. Dobry nastrój szlag trafił. Jego reanimacje też okazały się bezskuteczne. To znaczy dobrze rokowały, lecz jednak...
- Chcę powiedzieć przez to, że ściganie się na jedzenie bez z tobą mi nie przeszkadza - poprawiłem ją nie pozostawiając miejsca na niedomówienia. Magiczne jedzenie wywoływało we mnie niepokój. Brzmi śmiesznie, lecz każdy ma swoje dziwactwa. W moim przypadku im normalniejsze było tym lepiej. Im dziwniejsze...tym większą czułem potrzebę by wychodziło z pod rąk osób którym ufałem. Nie oznaczało to jednak, że nie potrafiłem się przemóc, zwłaszcza, że ty to lubiłaś, Lil, ten rodzaj magii. Zawsze byłaś trochę wyżej w hierarchii niż mój komfort. Dalej jesteś - inaczej by cie tu, w Ruderze, nie było. Ale to nie w ten sposób chciałem dziś z tobą rozmawiać. Dlatego korzystając z okazji uciekłem do tej piwnicy wiedząc, że ja to przeważnie najpierw robię, a potem myślę. A sytuacja z chwili na chwile zmieniała się w coraz to bardziej dla mnie prowokująca. Trochę niemyślenia dobrze mi zrobi. Tak sądziłem. Nie przewidziałem jednak, że Bertie będzie chował przede mną w piwnicy psa. Cholernego psa! Wybuchłem więc. Jak mógłbym nie wybuchnąć?! A potem spanikowałem. Jak mogłem, do cholery jasnej, nie spanikować!? Ostatecznie w tych emocjach jednak postanowiłem pozostać przyklejony do drzwi. Bo kij wie, jak to wysokie było. Ale chyba gdzieś do kolan, nieco za...przecież to jak skoczy na klamkę to otworzy...
- Nie, nie, Lil...stó- o ile płuca i serce już kopnęło w kalendarz, o tyle w momencie w którym doszło do mnie, że właśnie próbowała czarować MOJĄ różdżką krew przestała ostatecznie poruszać się w moich żyłach. Inkantacja poszła jednak w ruch. Na szczęście nic się nie stało - Lil. Czy ty. Upadłaś. Na głowe?! Zostaw tą przeklętą różdżkę i użyj cholernych rak i nóg. To, trolla twarz, to nie takie trudne. Chwyć za oparcie i mi je tu przyciągnij.
I'll survive
somehow i always do
somehow i always do
Słuchała go i aż wybałuszyła oczy na te wszystkie słowa.
- Wyobraź sobie, że był.
Pokręciła głową, bo Matt dalej się rozkręcił i już nie dało się go zatrzymać w całej tej karuzeli poczucia wyższości i czegoś na wzór konkurencji przeciw nieobecnej osobie. Na moment tylko zacisnęła usta, gotując się w środku ze złości, choć może ostatnie słowa Botta trochę - trochę - ją rozczuliły. Palant.
- Matt do cholery jasnej!
Aż w niej zawrzało na te wszystkie słowa, jawną zazdrość, żal, tylko o co on miał żal? I dziwne poczucie, że coś się między nimi zmieniło, ale nie potrafiła tego dokładnie nazwać. I chciała już mu coś powiedzieć, zapytać, cokolwiek, ale ten postanowił ruszyć na dół po cholerne ziemniaki. I dalej zaczął się koszmar, bo zaczął trzaskać na dole i krzyczeć i ewidentnie się bał.
To i w niej lęk ustąpił miejsca przerażeniu, bo jeśli Matt się czegoś boi to ewidentnie jest się czego bać.
Matt mógł krzyczeć, jednak swoją paniką nakręcał tylko jej lęki. Cokolwiek tam było, skoro przeraziło Matta, musiało być koszmarem. Matt jest odważny, zawsze ją ratował, nie bał się większych od siebie zabijak, silniejszych czarodziejów, nie bał się większości zwierząt, ani duchów. Kiedy więc znów usłyszała trzask świadczący o tym, że coś twardego uderzyło w drzwi, aż podskoczyła u szczytu schodów.
Nie. Nie było szans, żeby zeszła. Owszem, to było trudne, zwyczajnie nie była w stanie, nawet jeśli chciała, nawet jeśli rozsądek nakazywał, po prostu nie potrafiła, nigdy w nerwowych sytuacjach nie słuchała rozsądku, jakoś tak nie potrafiła.
Plus był taki, że nie była też w stanie po prostu uciec, na co miała największą ochotę. Nie mogła uciec i zostawić Matta z tym-czymś. Stała tak więc w miejscu i bardzo chciała zniknąć, po prostu na moment, na kilka chwil, uciec od ciężkich decyzji i lęków. Od nerwowych myśli i od samego chociażby faktu, że nie wiedziała co może zrobić, bo zejście na dół było tym, co wykluczyła jako pierwsze.
W końcu zrobiła jedyne co mogła, czyli pochyliła się i spróbowała rzucić różdżkę jak najbliżej Matta. Jednocześnie ostrożnie, bo bała się, że różdżka coś zrobi w locie. Nie ważne, że takie rzeczy się nie dzieją, taką wizję podsunął jej zlękniony umysł i logika nie ma już więcej znaczenia, zamknęła więc oczy dopóki nie usłyszała że przedmiot upada i wtedy znów spojrzała w dół.
Zablokuj to i uciekajmy daleko, cokolwiek to jest... przeszło jej tylko przez myśl.
- Wyobraź sobie, że był.
Pokręciła głową, bo Matt dalej się rozkręcił i już nie dało się go zatrzymać w całej tej karuzeli poczucia wyższości i czegoś na wzór konkurencji przeciw nieobecnej osobie. Na moment tylko zacisnęła usta, gotując się w środku ze złości, choć może ostatnie słowa Botta trochę - trochę - ją rozczuliły. Palant.
- Matt do cholery jasnej!
Aż w niej zawrzało na te wszystkie słowa, jawną zazdrość, żal, tylko o co on miał żal? I dziwne poczucie, że coś się między nimi zmieniło, ale nie potrafiła tego dokładnie nazwać. I chciała już mu coś powiedzieć, zapytać, cokolwiek, ale ten postanowił ruszyć na dół po cholerne ziemniaki. I dalej zaczął się koszmar, bo zaczął trzaskać na dole i krzyczeć i ewidentnie się bał.
To i w niej lęk ustąpił miejsca przerażeniu, bo jeśli Matt się czegoś boi to ewidentnie jest się czego bać.
Matt mógł krzyczeć, jednak swoją paniką nakręcał tylko jej lęki. Cokolwiek tam było, skoro przeraziło Matta, musiało być koszmarem. Matt jest odważny, zawsze ją ratował, nie bał się większych od siebie zabijak, silniejszych czarodziejów, nie bał się większości zwierząt, ani duchów. Kiedy więc znów usłyszała trzask świadczący o tym, że coś twardego uderzyło w drzwi, aż podskoczyła u szczytu schodów.
Nie. Nie było szans, żeby zeszła. Owszem, to było trudne, zwyczajnie nie była w stanie, nawet jeśli chciała, nawet jeśli rozsądek nakazywał, po prostu nie potrafiła, nigdy w nerwowych sytuacjach nie słuchała rozsądku, jakoś tak nie potrafiła.
Plus był taki, że nie była też w stanie po prostu uciec, na co miała największą ochotę. Nie mogła uciec i zostawić Matta z tym-czymś. Stała tak więc w miejscu i bardzo chciała zniknąć, po prostu na moment, na kilka chwil, uciec od ciężkich decyzji i lęków. Od nerwowych myśli i od samego chociażby faktu, że nie wiedziała co może zrobić, bo zejście na dół było tym, co wykluczyła jako pierwsze.
W końcu zrobiła jedyne co mogła, czyli pochyliła się i spróbowała rzucić różdżkę jak najbliżej Matta. Jednocześnie ostrożnie, bo bała się, że różdżka coś zrobi w locie. Nie ważne, że takie rzeczy się nie dzieją, taką wizję podsunął jej zlękniony umysł i logika nie ma już więcej znaczenia, zamknęła więc oczy dopóki nie usłyszała że przedmiot upada i wtedy znów spojrzała w dół.
Zablokuj to i uciekajmy daleko, cokolwiek to jest... przeszło jej tylko przez myśl.
Maybe I'm scared because you mean more to me than
any other person.
any other person.
Cholera, cholera, niech to pierdolony psidwaczy szlag - syczałem mamrotliwie pod nosem pokonując schody z kuchni do salonu. Słysząc w jej głosie subtelną naganę zdałem sobie sprawę z tego, że istnieje prawdopodobieństwo na to że być może trochę się zagalopowałem z tym "lekkim skomentowaniem" osoby Floreana. Ech. Kogo ja oszukuję - poleciałem już po bandzie nie zdając sobie sprawę z tego jak niebezpiecznie rozpędzałem swoje myśli. Co gorsza to ja je nawet na głos wypowiedziałem. Przez chwilę poczułem wyrzuty sumienia, że znów to zrobiłem pomimo iż bardzo starałem się nie przekroczyć pewniej granicy. To znaczy - przynajmniej bardzo o tym myślałem. Starałem się myśleć. Kolejna fala zazdrości i gniewu obmyła mnie na szczęście z wyrzutów. Dawała usprawiedliwienie - mógłbym oczerniać go dla sportu, chociaż moje pobudki były dziecinne. Zdawałem sobie z tego sprawę, a jednak...wiadomo jak się kończyło wspominanie przy mnie o Floreanie. Już nie wspomnę jak drażniło mnie to, że tak z dupy się do niego porównywałem i to, że często wypadam gorzej.
Dobrze więc że pojawiła się możliwość na moment zawieszenia tej rozmowy, a może i zapomnienia o niej. Ja pomiotam ziemniakami po piwnicy, ona posieka marchewkę myśląc o mnie w niekoniecznie taki sposób, jaki bym sobie życzył. Tak,myślałem, taki był wstępny plan. Mój plan. Musiało się więc coś posypać. Bo jakżeby inaczej. Tkwiłem teraz przyklejony do tych cholernych drzwi mając nadzieję, że pies po drugiej stronie ich nie sforsuje. Nie był jakoś specjalnie duży, ale kto to tam wie.
- Lil, bo tu przyrosnę! - Warknąłem bo jakoś nie zapowiadało się bym się jakoś rozdwoił i sobie sam pomógł. Nie zamierzałem też tu pod tymi drzwiami stać i pilnować, aż Bertie łaskawe wróci z roboty. Chyba bym się obsrał dwa razy, jakby to zaczęło w miedzy czasie szorować pazurami po drzwiach. Co jak do tego czasu się przekopie? Przez drewno...? To chyba nie było niemożliwe...?
- Lil! - zawołałem raz jeszcze, a strach przysłonił mi fakt, że przecież o ile ja się zastanawiałem nad tym ile par gaci przyjdzie zmienić tak ona już osiągnęła dawno granicę strachu wchodząc na poziom przerażenia. Liczyło się dla mnie tylko to, że słyszałem ją gdzieś nad głową mającą moją różdżkę. Różdżkę.
- Rzuć chociaż różdżką - byłem sfrustrowany, było to słychać. W sumie już się godziłem z faktem, że przecie mi tu dybać przez najbliższą godzinę lub pięć. Różdżka jednak ze stukotem odbiła się od podłogi lądując niedaleko mnie. Zaskoczyło mnie to. Nie zaskoczyło mnie jednak to, że nie mogłem jej sięgnąć pierdoloną ręką. Sycząc pod nosem zmyślne nokturnowe przekleństwa wyciągnąłem nogę tak daleko jak się dało i palcami bosej stopy ją zaczepiałem, przyciągnąłem, ująłem i skierowałem na drzwi.
- Incarcerare - Zaklęcie wydawało się zadziałać. Dla pewności jeszcze pociągnąłem za klamkę - ta na szczęście ani drgnęła. DOBRZE. Podszedłem potem jeszcze na wszelki po te cholerne krzesło którym dodatkowo zablokowałem wejście do piwnicy. Magia szwankowała. Niemożna było jej ufać. Czując się trochę bezpieczniej wycofałem się na schody na których znajdowała się Lil.
- Chodź - Podciągnąłem ją za rękę na górę nieznacznie rozluźniając się dopiero naszczycie, gdzie obiema rękami złapałem się za głowę musząc to z siebie wyrzucić
- Bertie. Ukrywa. W piwnicy. PSA - zdradziłem w taki sposób jakbym jakby to była zbrodnia porównywalna do przetrzymywania w niej imperiusa - Albo to te bydle Eilen. Nie wiem po kij by je tu ściągnęła skoro się wyprowadziła. Czemu ja o niczym nigdy nie wiem - Wyrzucałem kwas patrząc nieustannie w stronę schodów - Rzuciłem incarcerare, zastawiłem krzesłem, bez szans że wyjdzie dopóki nie rozczłonkuję Berta - zapewniałem ją, siebie. Wypuściłem z siebie powietrze niczym lokomotywa.
[bylobrzydkobedzieladnie]
Dobrze więc że pojawiła się możliwość na moment zawieszenia tej rozmowy, a może i zapomnienia o niej. Ja pomiotam ziemniakami po piwnicy, ona posieka marchewkę myśląc o mnie w niekoniecznie taki sposób, jaki bym sobie życzył. Tak,myślałem, taki był wstępny plan. Mój plan. Musiało się więc coś posypać. Bo jakżeby inaczej. Tkwiłem teraz przyklejony do tych cholernych drzwi mając nadzieję, że pies po drugiej stronie ich nie sforsuje. Nie był jakoś specjalnie duży, ale kto to tam wie.
- Lil, bo tu przyrosnę! - Warknąłem bo jakoś nie zapowiadało się bym się jakoś rozdwoił i sobie sam pomógł. Nie zamierzałem też tu pod tymi drzwiami stać i pilnować, aż Bertie łaskawe wróci z roboty. Chyba bym się obsrał dwa razy, jakby to zaczęło w miedzy czasie szorować pazurami po drzwiach. Co jak do tego czasu się przekopie? Przez drewno...? To chyba nie było niemożliwe...?
- Lil! - zawołałem raz jeszcze, a strach przysłonił mi fakt, że przecież o ile ja się zastanawiałem nad tym ile par gaci przyjdzie zmienić tak ona już osiągnęła dawno granicę strachu wchodząc na poziom przerażenia. Liczyło się dla mnie tylko to, że słyszałem ją gdzieś nad głową mającą moją różdżkę. Różdżkę.
- Rzuć chociaż różdżką - byłem sfrustrowany, było to słychać. W sumie już się godziłem z faktem, że przecie mi tu dybać przez najbliższą godzinę lub pięć. Różdżka jednak ze stukotem odbiła się od podłogi lądując niedaleko mnie. Zaskoczyło mnie to. Nie zaskoczyło mnie jednak to, że nie mogłem jej sięgnąć pierdoloną ręką. Sycząc pod nosem zmyślne nokturnowe przekleństwa wyciągnąłem nogę tak daleko jak się dało i palcami bosej stopy ją zaczepiałem, przyciągnąłem, ująłem i skierowałem na drzwi.
- Incarcerare - Zaklęcie wydawało się zadziałać. Dla pewności jeszcze pociągnąłem za klamkę - ta na szczęście ani drgnęła. DOBRZE. Podszedłem potem jeszcze na wszelki po te cholerne krzesło którym dodatkowo zablokowałem wejście do piwnicy. Magia szwankowała. Niemożna było jej ufać. Czując się trochę bezpieczniej wycofałem się na schody na których znajdowała się Lil.
- Chodź - Podciągnąłem ją za rękę na górę nieznacznie rozluźniając się dopiero naszczycie, gdzie obiema rękami złapałem się za głowę musząc to z siebie wyrzucić
- Bertie. Ukrywa. W piwnicy. PSA - zdradziłem w taki sposób jakbym jakby to była zbrodnia porównywalna do przetrzymywania w niej imperiusa - Albo to te bydle Eilen. Nie wiem po kij by je tu ściągnęła skoro się wyprowadziła. Czemu ja o niczym nigdy nie wiem - Wyrzucałem kwas patrząc nieustannie w stronę schodów - Rzuciłem incarcerare, zastawiłem krzesłem, bez szans że wyjdzie dopóki nie rozczłonkuję Berta - zapewniałem ją, siebie. Wypuściłem z siebie powietrze niczym lokomotywa.
[bylobrzydkobedzieladnie]
I'll survive
somehow i always do
somehow i always do
Ostatnio zmieniony przez Matthew Bott dnia 01.10.17 3:10, w całości zmieniany 1 raz
The member 'Matthew Bott' has done the following action : Rzut kością
'Anomalie - CZ' :
'Anomalie - CZ' :
Była zajęta. Nie mogła zejść. Była zajęta dygotaniem i szczękaniem zębami. Zamknęła oczy na moment, kiedy różdżka leciała na dół, nie mogła jednak tak długo wytrzymać, w ciemności wszystko jest straszniejsze. Otwarła je więc dość szybko, czując jak kolana jej miękną, kiedy Matt wreszcie ruszył na górę. Nie miała zamiaru się od niego więcej odsuwać. No, chyba że będzie znowu szedł na dół, ale oby się tak nie działo. Dłonie mocno jej drżały i kiedy jedną złapała ręka Matta, także lekko rozedrgana, złapała się go mocniej drugą obejmując jego ramię. Odwracała się jednak co chwila na dół tak na wszelki wypadek i czekała, żeby się dowiedzieć, czego tak właściwie się boją.
Wtedy jednak Matt się odezwał i mogła odetchnąć z ulgą. Poczuła się trochę słabo - zdecydowanie zbyt wiele emocji ostatnimi czasy się w niej mieściło. Puściła go tylko na chwilę - sama nie miała ochoty na kontakt bliskiego stopnia z jakimś wielkim, rzucającym się psem, jednak skoro był zamknięty, byli raczej bezpieczni. Zaraz jednak objęła Matta lekko za szyję i przytuliła do siebie, nie przejmując się tym, że musi się on dziwnie zgarbić.
- Nie otworzy tych drzwi. - zapewniła go jedynie, nie zamierzając się odnosić do jego lęku. Dobrze o nim wiedziała. Jak i o tym, że Duży I Silny Matt Nie Boi Się Niczego i tak dalej i tak dalej. - Dziwne, że nie szczeka.
Jej głos jeszcze delikatnie drżał, kiedy go puszczała, żeby mógł się wygodniej rozprostować. Chciała już zaproponować, że będą zmieniać wartę na schodach i siedzieć na nich raz jedno raz drugie na wszelki wypadek żeby mieć pewność, że pies nie wychodzi jakimś dziwnym sposobem. Zaraz jednak doszła do wniosku, że paranoja to jedna z tych niezbyt licznych rzeczy jakimi nie powinna dzielić się z ludźmi, szczególnie tymi bliskimi.
Mimo to nadal zerkała na drzwi od czasu do czasu, uspokojona, jednak w swojej nerwicy najpewniej nigdy spokojna całkowicie i do końca.
- Herbata? - zaproponowała, chcąc Matta trochę uspokoić, choć sama drgnęła, kiedy na dole znów coś trzasnęło. - Na pewno widziałeś psa?
Psy nie stukają ani nie rzucają. Wpatrzyła się uważnie w Matta, nie zamierzając tego sprawdzać, jednak zwyczajnie obawiając się, co on może chcieć ukrywać. Choć była pewna, że jego lęk nie jest udawany.
Wtedy jednak Matt się odezwał i mogła odetchnąć z ulgą. Poczuła się trochę słabo - zdecydowanie zbyt wiele emocji ostatnimi czasy się w niej mieściło. Puściła go tylko na chwilę - sama nie miała ochoty na kontakt bliskiego stopnia z jakimś wielkim, rzucającym się psem, jednak skoro był zamknięty, byli raczej bezpieczni. Zaraz jednak objęła Matta lekko za szyję i przytuliła do siebie, nie przejmując się tym, że musi się on dziwnie zgarbić.
- Nie otworzy tych drzwi. - zapewniła go jedynie, nie zamierzając się odnosić do jego lęku. Dobrze o nim wiedziała. Jak i o tym, że Duży I Silny Matt Nie Boi Się Niczego i tak dalej i tak dalej. - Dziwne, że nie szczeka.
Jej głos jeszcze delikatnie drżał, kiedy go puszczała, żeby mógł się wygodniej rozprostować. Chciała już zaproponować, że będą zmieniać wartę na schodach i siedzieć na nich raz jedno raz drugie na wszelki wypadek żeby mieć pewność, że pies nie wychodzi jakimś dziwnym sposobem. Zaraz jednak doszła do wniosku, że paranoja to jedna z tych niezbyt licznych rzeczy jakimi nie powinna dzielić się z ludźmi, szczególnie tymi bliskimi.
Mimo to nadal zerkała na drzwi od czasu do czasu, uspokojona, jednak w swojej nerwicy najpewniej nigdy spokojna całkowicie i do końca.
- Herbata? - zaproponowała, chcąc Matta trochę uspokoić, choć sama drgnęła, kiedy na dole znów coś trzasnęło. - Na pewno widziałeś psa?
Psy nie stukają ani nie rzucają. Wpatrzyła się uważnie w Matta, nie zamierzając tego sprawdzać, jednak zwyczajnie obawiając się, co on może chcieć ukrywać. Choć była pewna, że jego lęk nie jest udawany.
Maybe I'm scared because you mean more to me than
any other person.
any other person.
- Lil, nie jestem dzieckiem - zauważyłem po tym, jak mnie zapewniała, że pies nie otworzy tamtych drzwi. Przecież to wiedziałem. Pomimo, jednak że zamarudziłem wcale nie próbowałem jej od siebie odsunąć. Adrenalina szumiała w żyłach ale teraz było już lepiej. Teraz nic nam względnie nie zagrażało. Byliśmy bezpieczni. Jej bliskość mnie uspokajała, przynajmniej do chwili w której nie zaczęła bulwersować. Od tak, gdy się dowiedziała co jest w piwnicy to się rozluźniła i śmiała w ogóle odetchnąć z ulgą. Odetchnąć z ulgą. Spojrzałem na nią krzywo.
- To poważna sprawa, a ja odnoszę wrażenie, że chyba jej tak nie traktujesz. Wiesz jak szybko biega człowiek? A teraz pomyśl, że ma tylko jedną parę nóg. A potem pomyśl, że coś takiego co ma dwie pary siedzi w piwnicy mając szczęki pełne sztyletów. Dźgnął cie kiedyś ktoś sztyletem? A dwudziestoma na raz? No właśnie - Może nie powinienem był podjudzać jej wyobraźni. Cholera jasna - oczywiście, że nie powinienem! Ale tak mnie jej ulga zirytowała, że to się stało samo bo jakoś tak mnie ubodło, że być może Lila w tym momencie boi się mniej ode mnie co trochę bolało - Gdy nie szczekają to znak, że się nie boją - mamrotałem patrząc trochę paranoicznie w dół. Nie wiem, może powinienem rzucić Murusio w poprzek całego pokoju oddzielając go od schodów i wyjścia? Niech sobie potem Bertie przyjdzie i po tym, jak się wytłumaczy sam duma jak się pozbyć skutków zaklęcia. Trzeba było nie ściągać tu psów.
- Nie chcę - Burknąłem jak nadąsany gówniak. Co mi po herbacie - Chcę pustej głowy Berta - nabiję ją na pal, długi, a potem użyję jak młota na stworze z piwnicy. Wybiję mu może w ten sposób podobne pomysły, jak trzymanie w domu zwierząt o których nic nie wiem. Również drgnąłem gdy coś chrobotnęło - Masz mnie za idiotę? Wiem co widziałem - Obruszyłem się, choć tak naprawdę kij jeden wie - Sięgało mi do kolan, a może wyżej. Do połowy uda albo jednak łydki...Dyszało i mnie dotknęło.
- To poważna sprawa, a ja odnoszę wrażenie, że chyba jej tak nie traktujesz. Wiesz jak szybko biega człowiek? A teraz pomyśl, że ma tylko jedną parę nóg. A potem pomyśl, że coś takiego co ma dwie pary siedzi w piwnicy mając szczęki pełne sztyletów. Dźgnął cie kiedyś ktoś sztyletem? A dwudziestoma na raz? No właśnie - Może nie powinienem był podjudzać jej wyobraźni. Cholera jasna - oczywiście, że nie powinienem! Ale tak mnie jej ulga zirytowała, że to się stało samo bo jakoś tak mnie ubodło, że być może Lila w tym momencie boi się mniej ode mnie co trochę bolało - Gdy nie szczekają to znak, że się nie boją - mamrotałem patrząc trochę paranoicznie w dół. Nie wiem, może powinienem rzucić Murusio w poprzek całego pokoju oddzielając go od schodów i wyjścia? Niech sobie potem Bertie przyjdzie i po tym, jak się wytłumaczy sam duma jak się pozbyć skutków zaklęcia. Trzeba było nie ściągać tu psów.
- Nie chcę - Burknąłem jak nadąsany gówniak. Co mi po herbacie - Chcę pustej głowy Berta - nabiję ją na pal, długi, a potem użyję jak młota na stworze z piwnicy. Wybiję mu może w ten sposób podobne pomysły, jak trzymanie w domu zwierząt o których nic nie wiem. Również drgnąłem gdy coś chrobotnęło - Masz mnie za idiotę? Wiem co widziałem - Obruszyłem się, choć tak naprawdę kij jeden wie - Sięgało mi do kolan, a może wyżej. Do połowy uda albo jednak łydki...Dyszało i mnie dotknęło.
I'll survive
somehow i always do
somehow i always do
Lil dobrze wiedziała, jak działa paranoja. Ba - można szczerze wątpić by ktoś w Londynie wiedział to lepiej od niej. Bała się wielu rzeczy i doskonale wiedziała, że ten lęk nie jest logiczny. Po czasie wiedziała nawet często, że w gruncie rzeczy nie miała do niego podstaw, że zaważył jej nastrój, domysły, ogólne samopoczucie. Jej własna paranoja podsunęła jej o wiele straszniejsze dla niej wizje tego, co mogło być w piwnicy i w porównaniu pies, choćby największy, zamknięty za drzwiami wydawał się być niemal wybawieniem.
Pokręciła lekko głową na oburzenie Botta. Starała się nie uśmiechać, w końcu on ją zawsze ratował i opiekował się nią nawet jeśli bała się potwora spod łóżka którym okazywała się być czyjaś zaginiona ropucha.
Kiedy Matt mówił i mówił, Lil zaczęła się zastanawiać, czy to aby faktycznie jest pies, a nie taki właśnie demon-ropucha. Nie miała oczywiście na tyle odwagi by zejść tam i sprawdzić, ale pokręciła lekko głową. Nie bardzo wiedząc co może zrobić, żeby nie godziło to w ego Matta, siadła po prostu i przyglądała mu się.
Brak szczekania coraz mniej jej pasował, za to każde uderzenie brzmiące jak uderzenie czymś twardym... pukanie? To z kolei wpędzało ją we własne paranoje. Było to jednak bardziej poczucie psychodeli, niż prawdziwy lęk, czuła się jakby śniła koszmar, który jeszcze się nie rozwinął.
Czekali więc aż Bertie przyjdzie i im to wyjaśni. Albo aż zejdzie i sam sprawdzi co i jak. Lil nie ruszyła się z miejsca, kiedy blondyn pojawił się w drzwiach, szczególnie że stał w nich ułamek sekundy, by zaraz potknąć się w progu. W podobnej chwili znowu coś uderzyło w drzwi, a po jej plecach przebiegły chłodne dreszcze. Patrzyła, jak Matt rusza za gramolącym się młodszym Bottem. Eh...
- Jeśli ukręcisz mu głowę, trudno będzie mu cokolwiek wyjaśnić.
Uprzedziła jedynie, podciągając nogi bardziej pod pierś i znów zerkając na dół na drzwi. Nikt raczej nie oczekiwał, że ONA tam zejdzie.
Pokręciła lekko głową na oburzenie Botta. Starała się nie uśmiechać, w końcu on ją zawsze ratował i opiekował się nią nawet jeśli bała się potwora spod łóżka którym okazywała się być czyjaś zaginiona ropucha.
Kiedy Matt mówił i mówił, Lil zaczęła się zastanawiać, czy to aby faktycznie jest pies, a nie taki właśnie demon-ropucha. Nie miała oczywiście na tyle odwagi by zejść tam i sprawdzić, ale pokręciła lekko głową. Nie bardzo wiedząc co może zrobić, żeby nie godziło to w ego Matta, siadła po prostu i przyglądała mu się.
Brak szczekania coraz mniej jej pasował, za to każde uderzenie brzmiące jak uderzenie czymś twardym... pukanie? To z kolei wpędzało ją we własne paranoje. Było to jednak bardziej poczucie psychodeli, niż prawdziwy lęk, czuła się jakby śniła koszmar, który jeszcze się nie rozwinął.
Czekali więc aż Bertie przyjdzie i im to wyjaśni. Albo aż zejdzie i sam sprawdzi co i jak. Lil nie ruszyła się z miejsca, kiedy blondyn pojawił się w drzwiach, szczególnie że stał w nich ułamek sekundy, by zaraz potknąć się w progu. W podobnej chwili znowu coś uderzyło w drzwi, a po jej plecach przebiegły chłodne dreszcze. Patrzyła, jak Matt rusza za gramolącym się młodszym Bottem. Eh...
- Jeśli ukręcisz mu głowę, trudno będzie mu cokolwiek wyjaśnić.
Uprzedziła jedynie, podciągając nogi bardziej pod pierś i znów zerkając na dół na drzwi. Nikt raczej nie oczekiwał, że ONA tam zejdzie.
Maybe I'm scared because you mean more to me than
any other person.
any other person.
Jej szczęście, że nie byłem zbyt spostrzegawczy, a zamknięty na parterze problem odpowiednio zajmował moje myśli bo inaczej bym się obraził widząc, jak stara się kryć ze swą wesołością. W obecnej sytuacji nie było żadnego powodu by podobną praktykować w jakiejkolwiek formie. Nadąsany siadłem więc na ostatnim stopniu schodów i wlepiałem swoje spojrzenie w dół. Obserwując i czekając na tego idiotę. Czemu musiał tak długo pracować? W końcu rozległ się dźwięk otwieranych drzwi i charakterystyczny rytuał przechodzenia przez nie. Nachmurzyłem się zbierając się w sobie bo przecież to by było upokarzające gdybym go tutaj ciągnął. Miałem więc zejść na dół. Gniew tłumił we mnie strach, a do tego świadomość tego, że czar chronił drzwi.
- Spróbuję się więc powstrzymać - przynajmniej dopóki nie uzyskam wyjaśnień.
Zszedłem na dół pełen pretensji i urazy więc nic dziwnego, że szybko nie tylko ja podnosiłem głos, lecz również i on. Potem pojawiło się zaskoczenie. Tym razem w odwrotnej kolejności - najpierw jego, potem moje. Tym sposobem kolejny kwadrans spędziliśmy pod drzwiami czekając aż rzucony przeze mnie urok ustał. W tym czasie obaj będąc już pogrążeni w głębokiej konsternacji wymyślaliśmy rozmaite scenariusze. Oczywiście moje były bardziej sensowne. Ostatecznie czar prysł, uchyliliśmy drzwi zza których wypadło...to. Wytrzeszczyłem oczy w zdumieniu.
- Lil, patrz, jakie to zabawne! - rzuciłem z dołu pnąc się po schodach w górę. Niosąc przed sobą, pokraczne stworzenie wyglądające jak skarłowaciały, wychodzony człowiek wymieszany ze skrzatem i czymś tam. Skóre miało pomarszczoną brzydką. Całe było w ogóle brzydkie ale przy tym w jakiś sposób zabawny. Bo tak - zabawnie w tym momencie wymachiwało apatycznie kończynami chcąc znaleźć się nimi na ziemi. Wydawało przy tym jakiś dźwięk sprzeciwu przypominający krztuszenie - Trochę jak skarłowaciały człowiek wymieszany ze skrzatem czy krasnalem, albo małpą. Obrzydliwe.
- Spróbuję się więc powstrzymać - przynajmniej dopóki nie uzyskam wyjaśnień.
Zszedłem na dół pełen pretensji i urazy więc nic dziwnego, że szybko nie tylko ja podnosiłem głos, lecz również i on. Potem pojawiło się zaskoczenie. Tym razem w odwrotnej kolejności - najpierw jego, potem moje. Tym sposobem kolejny kwadrans spędziliśmy pod drzwiami czekając aż rzucony przeze mnie urok ustał. W tym czasie obaj będąc już pogrążeni w głębokiej konsternacji wymyślaliśmy rozmaite scenariusze. Oczywiście moje były bardziej sensowne. Ostatecznie czar prysł, uchyliliśmy drzwi zza których wypadło...to. Wytrzeszczyłem oczy w zdumieniu.
- Lil, patrz, jakie to zabawne! - rzuciłem z dołu pnąc się po schodach w górę. Niosąc przed sobą, pokraczne stworzenie wyglądające jak skarłowaciały, wychodzony człowiek wymieszany ze skrzatem i czymś tam. Skóre miało pomarszczoną brzydką. Całe było w ogóle brzydkie ale przy tym w jakiś sposób zabawny. Bo tak - zabawnie w tym momencie wymachiwało apatycznie kończynami chcąc znaleźć się nimi na ziemi. Wydawało przy tym jakiś dźwięk sprzeciwu przypominający krztuszenie - Trochę jak skarłowaciały człowiek wymieszany ze skrzatem czy krasnalem, albo małpą. Obrzydliwe.
I'll survive
somehow i always do
somehow i always do
Odetchnęła i po prostu czekała. Nie zamierzała się mieszać w awanturę, miała jedynie nadzieję, że żaden drugiego nie pobije, czy raczej że Matt Bertiego nie pobije, nie umniejszając nikomu o drugiego się bardzo nie martwiła. Przymknęła więc jedynie oczy, wcale nie szczególnie zdziwiona tym, że Bertie zarzeka się iż o żadnym psie nie wie - oraz, że Matt jest przekonany iż jest to jakiś głupi żart cukiernika. Cóż, zdążyła już trochę poznać blondyna. Mimo wszystko serce zabiło jej mocniej, kiedy obaj ruszyli na dół i bała się, co takiego wypuszczą z piwnicy. Nie ruszała się, a nasłuchiwała rozważając profilaktyczne ukrycie. Tak na wszelki wypadek, przecież nie zaszkodzi, a nawet pomoże jeśli jednak jakaś bestia wymsknie się z piwnicy, prawda?
Kolejne odgłosy jednak ją uspokoiły. Nie rozumiała rozmów, jednak głos blondyna wydawał się być szczególnie podekscytowany, dosłyszała też wesołe śmiechy i dźwięki świadczące o wygłupach. Wstała więc z krzesła uznając, że może pora pójść sprawdzić co i jak, bo chyba mogła już czuć się bezpieczna, Matt jednak kroczył ku niej z ghulem w rękach. Minę miał jak podekscytowany siedmiolatek, uśmiechał się i mówił jak chłopiec dumny z nowego strupa, który będzie mógł zdrapywać. Patrz jakie paskudne, patrz ale super! Przechyliła głowę i uniosła lekko brwi.
- To nie jest ghul? - uniosła brwi przypominając sobie zwierzę które nie koniecznie jej się spodobało na lekcji Opieki Nad Magicznymi Stworzeniami. Nie było jednak niebezpieczne. To w sumie duży plus. - Super. Pasożyt w domu. - nie musiała pytać, przecież wiedziała, że Botty się ghula nie pozbędą. Widziała to po minach obu z nich. Młodszy z nich co prawda zmył się szybko, bo gdzieś się spieszył, jednak minę miał jakby co najmniej dostał na gwiazdkę wymarzony, najnowszy model miotły.
- Zamierzacie dać mu imię i tresować? - dodała trochę sceptycznie, chociaż przecież nie musiała pytać. Patrzyła na paskudną twarz wcale nieszczególnie zachęcona do stworzenia. Ale przynajmniej pająków się pewnie pozbędzie. Trzeba patrzeć na dobre strony. No i nie jest niebezpiecznym czymś, co mogło ich napaść.
No i nie mogła się nie uśmiechnąć widząc tę ekscytację.
Kolejne odgłosy jednak ją uspokoiły. Nie rozumiała rozmów, jednak głos blondyna wydawał się być szczególnie podekscytowany, dosłyszała też wesołe śmiechy i dźwięki świadczące o wygłupach. Wstała więc z krzesła uznając, że może pora pójść sprawdzić co i jak, bo chyba mogła już czuć się bezpieczna, Matt jednak kroczył ku niej z ghulem w rękach. Minę miał jak podekscytowany siedmiolatek, uśmiechał się i mówił jak chłopiec dumny z nowego strupa, który będzie mógł zdrapywać. Patrz jakie paskudne, patrz ale super! Przechyliła głowę i uniosła lekko brwi.
- To nie jest ghul? - uniosła brwi przypominając sobie zwierzę które nie koniecznie jej się spodobało na lekcji Opieki Nad Magicznymi Stworzeniami. Nie było jednak niebezpieczne. To w sumie duży plus. - Super. Pasożyt w domu. - nie musiała pytać, przecież wiedziała, że Botty się ghula nie pozbędą. Widziała to po minach obu z nich. Młodszy z nich co prawda zmył się szybko, bo gdzieś się spieszył, jednak minę miał jakby co najmniej dostał na gwiazdkę wymarzony, najnowszy model miotły.
- Zamierzacie dać mu imię i tresować? - dodała trochę sceptycznie, chociaż przecież nie musiała pytać. Patrzyła na paskudną twarz wcale nieszczególnie zachęcona do stworzenia. Ale przynajmniej pająków się pewnie pozbędzie. Trzeba patrzeć na dobre strony. No i nie jest niebezpiecznym czymś, co mogło ich napaść.
No i nie mogła się nie uśmiechnąć widząc tę ekscytację.
Maybe I'm scared because you mean more to me than
any other person.
any other person.
Jadalnia/salon
Szybka odpowiedź