Jadalnia/salon
AutorWiadomość
First topic message reminder :
Salon
Jak widać na załączonym obrazku: duży kominek podłączony do sieci fiuu, drewniane podłogi (jak w całym domu), trochę rozgardiasz, trochę magicznych i trochę mugolskich bzdurek dookoła. W samym środku pomieszczenia stoi drewniany stół z białym obrusem. Dwa krzesła przy nim wyglądają jak na zdjęciu - są bujane (znalezione w domu i naprawione) - dwa pozostałe są zwyczajne, dokupione przez właściciela. Właściciel uprzejmie prosi nie obrażać firanek. Firanki są piękne.
Po prostu nie pamiętać sytuacji w których kostka pęka, wiem
Nie wyrzucę ST,
Chociaż bardzo chcę,
Mam nadzieję, że to wie MG.
Nie wyrzucę ST,
Chociaż bardzo chcę,
Mam nadzieję, że to wie MG.
Ostatnio zmieniony przez Bertie Bott dnia 13.11.16 11:27, w całości zmieniany 1 raz
Bertie Bott
Zawód : Pracownik w Urzędzie Patentów Absurdalnych, wlaściciel Cukierni Wszystkich Smaków
Wiek : 22
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Kawaler
Po co komu rozum, kiedy można mieć szczęście?
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
Trochę nawet żałował, że to wszystko było dziełem przypadku, obiecał sobie jednak, że zapamięta iż wszelkie dodatki pochodzące od chochlików kornwalijskich są idealnymi dodatkami do ciast-psikusów i już nawet kombinował dalsze plany, póki co jednak skupiając się na tym, co miał przed sobą. Śmiech wrednych, ale to bardzo wrednych i pełnych zła kuleczek lodów rozbrzmiał w jego salonie, a razem z nim o wiele niższy głos samego ciasta równie radosny w szczególnie zły sposób, Bertie sam nie mógł się nie zaśmiać, bo już samo piekielne ciasto było świetnym widokiem, pomijając nawet miny i reakcje ofiar.
Sam nie był pewien, czy więcej uroku miała w sobie Piwka, która przynajmniej doceniła komizm sytuacji (!), czy raczej wypuściła swoje trenowane od kilku miesięcy wewnętrzne dziecko na wierzch pod atakiem okrutnego ciasta, które wciąż celowało w nich kulami, czy może Harold, który przybrał rolę walecznego rycerza.
Widok był niesamowity, złość Harry'ego na swój sposób urocza, pomysł z ukryciem za kanapą także niczego sobie, choć ciasto było bardzo dobrym strzelcem jak się okazuje!
Walka Okrutne Ciasto vs Harrold Abbott została jednak szybko i dość spektakularnie zakończona i zwyciężona przez szlachcica, czego Bertie nie mógł nie docenić. Śmiejąc się wciąż do huru już tylko z Peony (niestety pokonane ciasto zamilkło), zaklaskał kilka razy w dłonie i pokłonił się nieznacznie.
- Gratuluję heroicznej potyczki, lordzie Abbott. - powiedział mu zaraz wesoło, choć kiedy spojrzał na jego białą z ciasta twarz wcale nie był pewien, czy aby na pewno jest on zwycięzcą i ta myśl znów mocniej go rozbawiła.
Na pytanie Peony odetchnął cierpiętniczo jak to biedny błazen, któremu przypisuje się zawsze wszystko, co złe i zazwyczaj jest w tym wiele prawdy, jednak każde niesłuszne oskarżenie jest bardzo krzywdzące!
- Żałuję, ale nie.
Przyznał szczerze, wzruszając przy tym ramionami. Oj, tryskałby w tej chwili z dumy, a oglądałby ich z okna, bo na szczęście salon był w części domu, która wystawała nad ziemię. A potem uciekłby, bo i ucieczka jest nieodłącznym elementem psikusa, prawda?
- Sproszkowane uszy chochlików kornwalijskich to biały, słodki proszek, miałem go zaraz obok sproszkowanej wanilii i jakoś tak samo się stało, ej każdemu się zdarza! - dodał, po czym machnął lekko ręką na znak, że się poddaje. - Z resztą po co ja się produkuję, skoro i tak nikt mi nie uwierzy?
Westchnął wiedząc, że taka prawda i wcale się tym jakoś wybitnie nie martwiąc.
- W ramach pocieszenia będę miał dla każdego z was po zdjęciu do pamiątkowego albumu, co wy na to? - dodał, choć zdawał sobie doskonale sprawę z tego, że stąpa po grząskim gruncie. Eh, co mu tam!
Sam nie był pewien, czy więcej uroku miała w sobie Piwka, która przynajmniej doceniła komizm sytuacji (!), czy raczej wypuściła swoje trenowane od kilku miesięcy wewnętrzne dziecko na wierzch pod atakiem okrutnego ciasta, które wciąż celowało w nich kulami, czy może Harold, który przybrał rolę walecznego rycerza.
Widok był niesamowity, złość Harry'ego na swój sposób urocza, pomysł z ukryciem za kanapą także niczego sobie, choć ciasto było bardzo dobrym strzelcem jak się okazuje!
Walka Okrutne Ciasto vs Harrold Abbott została jednak szybko i dość spektakularnie zakończona i zwyciężona przez szlachcica, czego Bertie nie mógł nie docenić. Śmiejąc się wciąż do huru już tylko z Peony (niestety pokonane ciasto zamilkło), zaklaskał kilka razy w dłonie i pokłonił się nieznacznie.
- Gratuluję heroicznej potyczki, lordzie Abbott. - powiedział mu zaraz wesoło, choć kiedy spojrzał na jego białą z ciasta twarz wcale nie był pewien, czy aby na pewno jest on zwycięzcą i ta myśl znów mocniej go rozbawiła.
Na pytanie Peony odetchnął cierpiętniczo jak to biedny błazen, któremu przypisuje się zawsze wszystko, co złe i zazwyczaj jest w tym wiele prawdy, jednak każde niesłuszne oskarżenie jest bardzo krzywdzące!
- Żałuję, ale nie.
Przyznał szczerze, wzruszając przy tym ramionami. Oj, tryskałby w tej chwili z dumy, a oglądałby ich z okna, bo na szczęście salon był w części domu, która wystawała nad ziemię. A potem uciekłby, bo i ucieczka jest nieodłącznym elementem psikusa, prawda?
- Sproszkowane uszy chochlików kornwalijskich to biały, słodki proszek, miałem go zaraz obok sproszkowanej wanilii i jakoś tak samo się stało, ej każdemu się zdarza! - dodał, po czym machnął lekko ręką na znak, że się poddaje. - Z resztą po co ja się produkuję, skoro i tak nikt mi nie uwierzy?
Westchnął wiedząc, że taka prawda i wcale się tym jakoś wybitnie nie martwiąc.
- W ramach pocieszenia będę miał dla każdego z was po zdjęciu do pamiątkowego albumu, co wy na to? - dodał, choć zdawał sobie doskonale sprawę z tego, że stąpa po grząskim gruncie. Eh, co mu tam!
Po prostu nie pamiętać sytuacji w których kostka pęka, wiem
Nie wyrzucę ST,
Chociaż bardzo chcę,
Mam nadzieję, że to wie MG.
Nie wyrzucę ST,
Chociaż bardzo chcę,
Mam nadzieję, że to wie MG.
Bertie Bott
Zawód : Pracownik w Urzędzie Patentów Absurdalnych, wlaściciel Cukierni Wszystkich Smaków
Wiek : 22
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Kawaler
Po co komu rozum, kiedy można mieć szczęście?
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
Zamach stanu! Skandal! Harold nie mógł wyjść z szoku. To ciasto bezczelnie się śmiało i jeszcze atakowało KOBIETĘ! Ta zniewaga krwi wymaga. A w przypadku ciasta to chyba raczej kremu. Z Bottem miał rozliczyć się później. Sam był zdziwiony swoim bohaterskim wyczynem, gdyż doprawdy, Gryfon z niego żaden. Po rzuceniu Bombardy jeszcze chwilę patrzył na miejsce, w którym stało ciasto. Cóż, teraz było wszędzie. Abbott nie do końca przemyślał to rozwiązanie. Działał pod wpływem impulsu. Czyli w sumie i tak załatwił to w sposób nader przyzwoity. Słysząc śmiech Bertiego, który wszedł do środka dłońmi starł białe ciasto ze swojej twarzy i strzepnął je prosto na cukiernika.
- Dziękuję przyjacielu i nie ma za co, Peony! Ratowanie kobiet przed zbuntowanym ciastem to moja specjalność - powiedział uśmiechając się przy tym szeroko, samemu też zanosząc się śmiechem. Naturalnie ta sytuacja mocno go rozbawiła, czemu nie można się było chyba dziwić. Krytycznym jednak wzrokiem spojrzał na swój strój. - Mimo wszystko do klubu pojedynków się nie zapiszę - stwierdził całkiem rzeczowym tonem. Sam Harold niezbyt by się zdziwił, gdyby ktoś mu powiedział iż Bertie zrobił to z pełną świadomością konsekwencji swojego czynu i całkowitą premedytacją. Według niezależnej opinii Abbotta to Bott sam był jak psotny chochlik kornwalijski. Gdzie się nie pojawi to coś tam wybucha, co innego się psuje. A w tym konkretnym przypadku ciasto postanowiło się zemścić za ugodzenie w jego dumę.
- I ja mam uwierzyć ci tak na słowo, panie Bott? - rzucił unosząc przy tym jedną brew. Naprawdę chyba Bott nie myślał, że Harry od tak uwierzy mu na słowo. Nie było nawet takiej opcji. Pomijam już oczywiście fakt, że kiedy Bertie wspomniał tylko o tych sproszkowanych uszach chochlików kornwalijskich to zastanawiał się co by się stało gdyby taki proszek zjadł osobno, a nie w żadnym cieście. Czy miałoby to na niego jakiś wpływ? Też zacząłby pluć na ludzi? Z pewnością Miriam i Edwin mieliby niezły ubaw z widoku wujka, który zmienił się w armatę lodową. Byłby to całkiem ciekawy widok.
- Żadnych zdjęć, co z moją reputacją? - oburzył się, poprawiając swoje eleganckie wdzianko, aby po chwili wybuchnąć gromkim śmiechem.
- Dziękuję przyjacielu i nie ma za co, Peony! Ratowanie kobiet przed zbuntowanym ciastem to moja specjalność - powiedział uśmiechając się przy tym szeroko, samemu też zanosząc się śmiechem. Naturalnie ta sytuacja mocno go rozbawiła, czemu nie można się było chyba dziwić. Krytycznym jednak wzrokiem spojrzał na swój strój. - Mimo wszystko do klubu pojedynków się nie zapiszę - stwierdził całkiem rzeczowym tonem. Sam Harold niezbyt by się zdziwił, gdyby ktoś mu powiedział iż Bertie zrobił to z pełną świadomością konsekwencji swojego czynu i całkowitą premedytacją. Według niezależnej opinii Abbotta to Bott sam był jak psotny chochlik kornwalijski. Gdzie się nie pojawi to coś tam wybucha, co innego się psuje. A w tym konkretnym przypadku ciasto postanowiło się zemścić za ugodzenie w jego dumę.
- I ja mam uwierzyć ci tak na słowo, panie Bott? - rzucił unosząc przy tym jedną brew. Naprawdę chyba Bott nie myślał, że Harry od tak uwierzy mu na słowo. Nie było nawet takiej opcji. Pomijam już oczywiście fakt, że kiedy Bertie wspomniał tylko o tych sproszkowanych uszach chochlików kornwalijskich to zastanawiał się co by się stało gdyby taki proszek zjadł osobno, a nie w żadnym cieście. Czy miałoby to na niego jakiś wpływ? Też zacząłby pluć na ludzi? Z pewnością Miriam i Edwin mieliby niezły ubaw z widoku wujka, który zmienił się w armatę lodową. Byłby to całkiem ciekawy widok.
- Żadnych zdjęć, co z moją reputacją? - oburzył się, poprawiając swoje eleganckie wdzianko, aby po chwili wybuchnąć gromkim śmiechem.
Gość
Gość
Chociaż Peony lepiej dogadywała się z mężczyznami niż z kobietami to nie potrafiłaby się zmusić do tego by się z kimś związać. Tak, zmusić. Po wszystkich swoich przeżyciach nie potrafiłaby komuś znowu zaufać w taki sposób. Może sobie to ubzdurała. To, że zasługuje na to by być samą. Może po prostu nie potrafiła sobie wyobrazić siebie w związku z kimkolwiek. W jej głowie była sama z Nathanielem i chyba jej postrzeganie nie pozwala jej myśleć, że może być inaczej. Może właśnie dlatego to spotkanie odbiło jej się dwuznacznością. Nie wiedziała co Bertie planował, albo co chciał osiągnąć, ale w obliczu całej sytuacji mogła już tylko zanosić się śmiechem. Oczywiście jej wzrok pewnie porażał w momencie gdy domyśliła się intencji, ale była taką osobą, która nie potrafiłaby zignorować kogokolwiek. Była dobrym człowiekiem i zawsze chciała dla ludzi jak najlepiej. Czasem ta dobroć i naiwność sprowadzały ją na przysłowiowe manowce. To chyba one właśnie doprowadziły do sytuacji, w której się znalazła, ale nie mogła nic już na to poradzić. Tak została wychowana. Kosztem swojego szczęścia chciała uszczęśliwiać innych. Teraz śmiała się w głos. Nie tylko z ciastka, które teraz znajdowało się w całym pokoju, ale też ze swojej beztroski, którą teraz odczuwała. Uśmiechnęła się szeroko do Botta. - Masz racje. Nikt ci nie uwierzy. - parsknęła śmiechem. No chyba właśnie tak to jest z ludźmi robiącym nałogowo innym żarty. Jeżeli coś nie jest twoją zasługą to i tak nikt w to nie uwierzy. Ale nie miała mu tego za złe. Oczywiście zasługiwał na reprymendę i matczyne upomnienie, ale przecież robiła to cały czas zaraz przed tym jak sama mu wtórowała. Lubiła tą przyjaźń. - To było bezbłędne. Teraz każde ciastko w Dolinie Godryka i w ogóle w całym świecie czarodziei powinien się obawiać twoich zaklęć, Haroldzie. A wszystkie damy powinny czuć się bezpieczne. - mruknęła. Nigdy nie czuła się jak dama w opałach. Właściwie wszystko robiła sama i to trochę ją wyznaczało. To miłe uczucie… wiedzieć, że ktoś chce o ciebie dbać nawet jeżeli wcale cię nie zna. Słysząc o zdjęciu zakryła twarz i od razu podniosła się z kanapy. - O nie nie nie. Nawet o tym nie myśl, Bertie. Daj mi pozostać w słodkiej nieświadomości. - i słowo „słodka” było tutaj kluczowe bo przejechała palcem po policzku i ściągnęła z niego trochę resztek lukru. - Dziękuje panowie za cudowne ciastko i kawę i niesamowite towarzystwo, ale kolacja sama się nie przygotuje. Bertie, Haroldzie… miłego dnia wam życzę. - skłoniła się z szerokim uśmiechem i opuściła Ruderę pozwalając tym razem by krople deszczu spadały jej na głowę. Taki prysznic przed prysznicem.
z.t x3
z.t x3
do not cry because it is over
smile because it happened
smile because it happened
Peony Sprout
Zawód : własna hodowla Mandragor & warzenie eliksirów
Wiek : 27
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Wdowa
nie widziałam cię już od miesiąca. nic.
jestem może bledsza,
trochę śpiąca, trochę bardziej milcząca, lecz widać można żyć bez powietrza.
jestem może bledsza,
trochę śpiąca, trochę bardziej milcząca, lecz widać można żyć bez powietrza.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Trzynaście, trzynaście godzin minęło od północy, od tego kiedy to prawdopodobnie udało mi się zatoczyć do Bertiego. Myślałem dłuższą chwilę nad tym by jednak noc spędzić w swoim prywatnym pałacu na Nokturnie, gdzie mógłbym być pewny tego, iż mój spokój za dnia nie będzie nijak zmącony, jednak lenistwo wygrało. Zresztą trudno o to by mi się cokolwiek chciało robić kiedy to dzień, popołudnie i wieczór spędziłem na odstresowaniu się w ogrodzie, pobliskiej łące, na rynku i barze - kolejność przypadkowa. Lubiłem w ten sposób się resetować. Co prawda moje życie dla wielu wydawało się być jednymi wielkimi wakacjami, jednak w rzeczywistości ciążyło mi nad głową wiele spraw które wysysały chęci i energię na cokolwiek. Przyjemnie było czasem o tym wszystkim zapomnieć nawet jeśli konsekwencją było zmaganie się na drugi dzień z kacem mordercą. Z tym też towarzyszem się powitałem gdy otworzyłem niechętnie oczy. Długo mi zajęło uchwycenie ostrości by ta nie wywoływała większego ucisku w skroniach. Przekląłem parę razy pod nosem, spuściłem wzrok z naściennego zegara i stoczyłem się z łóżka. Gdy znalazłem się w progu przypomniałem sobie o Eilen, więc się wróciłem decydując się na naciągnięcie czegoś na tyłek. Z koszulą szamotałem się trochę będąc jeszcze na schodach. Skrzywiłem się - mogłem wziąć jakąś świeżą. Ta miała aromat barowej ścierki. No ale TRUDNO. Gdy znalazłem się w salonie podszedłem do zlewu i obdarowałem się szklanką chłodnej wody, podparłem biodrem o blat i cierpiałem sobie w ciszy gdy rozległo się pukanie, a może bardziej łomotanie? Złowieszczo spojrzałem w stronę drzwi, gdy sytuacja się powtórzyła. Ja byłem bardziej niż pewny tego, że to nie do mnie - nie miałem tu przyjaciół, ani specjalnie wrogów.
- Bertie, psiapsia do ciebie! - zawołałem wyglądając przez drzwi i dostrzegając jakąś kobietę (ona też mnie zauważyła...?). W pierwszej chwili nie wydała mi się nijak znajoma. Bertie jednak nie dał żadnego odzewu. Nie było go. - Eilen...?! - znów mi odpowiedziała cisza przerywana czyimś domaganiem się uwagi. To samo nastąpiło, gdy próbowałem wywołać Arie. Z braku laku ostatecznie podszedłem do drzwi. Uchyliłem je nieznacznie.
- Bertiego i ferajny nie ma, coś przekazać? - Burknąłem mrużąc oczy i próbując wyłapać coś co nie było
oślepiającą jasnością
- Bertie, psiapsia do ciebie! - zawołałem wyglądając przez drzwi i dostrzegając jakąś kobietę (ona też mnie zauważyła...?). W pierwszej chwili nie wydała mi się nijak znajoma. Bertie jednak nie dał żadnego odzewu. Nie było go. - Eilen...?! - znów mi odpowiedziała cisza przerywana czyimś domaganiem się uwagi. To samo nastąpiło, gdy próbowałem wywołać Arie. Z braku laku ostatecznie podszedłem do drzwi. Uchyliłem je nieznacznie.
- Bertiego i ferajny nie ma, coś przekazać? - Burknąłem mrużąc oczy i próbując wyłapać coś co nie było
oślepiającą jasnością
I'll survive
somehow i always do
somehow i always do
Peony uważała się za dobrą matkę. Choć jak każdy miała swoje wzloty i upadki to zawsze dawała z siebie sto dwadzieścia procent. Wychowywała Nathaniela sama i prawdopodobnie dość często była aż nadto opiekuńcza. Ostatnimi czasy jednak postanowiła trochę przyhamować. Nie chciała by po piętnastu latach syn jej wytknął, że ciągle trzymała go pod kloszem bo chciała dla niego jak najlepiej. Powrót do Doliny Godryka nie był też tak łatwy jak można było się spodziewać. Znalezienie kolegów dla siedmiolatka w miejscu gdzie wszyscy znają się od urodzenia na pewno jest trudne. Dlatego cieszyła się gdy ten w końcu zamienił tuzin głupich pomysłów na spotkania z kolegami i wspólną zabawę. Chodzili razem do parku, na place zabaw i Piwka zawsze wiedziała gdzie aktualnie przebywa jej siedmioletnia pociecha. Ufała mu jak matka ufa swoim dzieciom; z pewną dozą ostrożności. Ten dzień szatynka miała zapamiętać na bardzo długo. Kiedy Nate wyszedł z kolegami pobawić się w parku Sprout nie miała ku temu żadnych przeciwwskazań. Przecież zawsze grzecznie wracał o umówionej godzinie. Kiedy jednak tego dnia tak się nie stało Sprout poszła go szukać. Trochę to jej zajęło i nabawiła się sporo strachu bo po tym wszystkim co działo się w jej życiu miała prawo do odrobiny paniki. Niestety ta odrobina paniki dość szybko zmieniła się w cały ocean strachu. Nie wiedząc co się dzieje z jej dzieckiem zaczęła się dopytywać jego kolegów, ale żaden z nich nie chciał jej powiedzieć co tak naprawdę się stało. Dopiero piersiówka w kieszeni syna naprowadziła ją na rozwiązanie. Peony nie życzyłaby tego żadnej matce. Zobaczyć swoje dziecko pijane w wieku siedmiu lat? Zaczęła panikować. Nawet wysłała sowę do Alana by ten sprawdził czy nic mu złego się nie stanie. Przecież to było tylko dziecko. Małe dziecko. Peony nie spała całą noc. Kiedy rano jej syn obudził się bądź co bądź z okropnym samopoczuciem, kobieta mogła przepytać go do kogo należała ów piersiówka i kto mu ten alkohol dał. Była w szoku gdy dowiedziała się, że to „ten pan co czasem mieszka w ruderze”. Nate znał Bertiego więc była pewna, że to nie o niego chodzi chociaż jako matka prawdopodobnie planowała już jak zrównać ją całą z ziemią. Kiedy zaczęła walić w drzwi Rudery miała nadzieje na spotkanie Bertiego by zapytać go co to w ogóle ma znaczyć i o kim mówił jej syn, ale zamiast niego w drzwiach zobaczyła obcego, a może wcale nie tak obcego mężczyznę. Widząc jego błędny wzrok i słysząc skacowany głos dodała dwa do dwóch chociaż wolałaby się mylić. Dopiero po chwili się odezwała. - Przepraszam, że ci się tak przyglądam. Po prostu zastanawiałam się jak wygląda idiota podający siedmioletniemu dziecku alkohol. - powiedziała, a w środku cała się gotowała. Z kieszeni cienkiego płaszcza wyciągnęła piersiówkę. Jakieś ostatnie życzenia, Matt?
do not cry because it is over
smile because it happened
smile because it happened
Peony Sprout
Zawód : własna hodowla Mandragor & warzenie eliksirów
Wiek : 27
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Wdowa
nie widziałam cię już od miesiąca. nic.
jestem może bledsza,
trochę śpiąca, trochę bardziej milcząca, lecz widać można żyć bez powietrza.
jestem może bledsza,
trochę śpiąca, trochę bardziej milcząca, lecz widać można żyć bez powietrza.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Tak właściwie przez myśl mi przeszło, żeby może zignorować kobietę. Jeśli miało to być coś ważnego to przecież przyjdzie drugi raz, prawda? Jednak, właśnie - coś ważnego. Zdawałem sobie sprawę, ze Bertie od pewnego czasu pracuje nad czymś nowym, jakieś eksperymenty kulinarne robi, sprasza ludzi i świadomość tego tknęła mnie do tego by jednak się przełamać i zobaczyć kogo diabli niosą. Może faktycznie to miało być ważne?
Uchyliłem więc skrzydło, zawias zawył nieprzyjemnie obijając mi się po wnętrzu głowy. Zmarszczyłem czoło, jakby gest ten miał mi jakoś w związku z tym ulżyć. Niestety nic to nie dało. Do tego to światło. Cholera jasna...
Zamrugałem kilka razy by przyzwyczaić oczy i móc bliżej się przyjrzeć kobiecie, która...stała i ewidentnie lustrowała mnie przenikliwymi ślepiami. Przez chwilę przeszło mi przez myśl, że jednak o tych spodniach zapomniałem. Spojrzałem w dół i...cóż, wszystko zdawało się być na swoim miejscu. Nie bardzo wiedząc o co chodzi, mając jakieś blokady na skacowanych stykach w mojej głowie zrodziła się kolejna myśl - może to jakaś kobieta z wczoraj...? Wydawała się dziwnie znajoma i w ogóle. Co prawda jak przez mgłę wspominałem swoje wczorajsze wyskoki ,lecz to nijak nie przeszkadzało mi w tym by nonszalancko oprzeć się o framugę, uśmiechnąć się szelmowsko i stwierdzić:
- Może cie wpuszczę i popatrzymy na siebie w bardziej ustronnym miejscu? Dom jest akurat pusty - poruszyłem zbereźnie brwią by przekaz nabrał na jednoznaczności. Nie, nie widziałem w tym nic złego. Potem jednak po jej słowach nieco się zmieszałem,zupełnie, jak gdyby mówiła do mnie po mandaryńsku.
- Że co...? - chciałem by powtórzyła bo czegoś chyba nie zrozumiałem i wtedy, gdy spojrzałem na piersiówkę...to na mnie spłynęło - olśnienie. Części zamglonej układanki zaczęły się klarować i do siebie dopasowywać. Ja,plac, piersiówka, gówniak - wizje z przeszłości,z wczoraj raz po raz atakowały mnie zdjęciami kolejnych chwil. Już wszystko wiedziałem. Podniosłem na nią spojrzenie w którym było widać - ŻE WIEM. Usta zacisnęły się w wąską kreskę. Sekunda trwająca godzinę. Chrząknąłem wracając do rzeczywistości.
- Ekhm, to jakaś pomyłka. Proszę spytać się tego tam z pod 74. Harrego czy tam Harolda Abbota. To jakiś wróżbita więc i na pewno świr, alkoholiki łajdak. A teraz wybaczysz ale...no - tym właśnie sposobem zacząłem zamykać drzwi chcąc się odgrodzić od problemu.
Uchyliłem więc skrzydło, zawias zawył nieprzyjemnie obijając mi się po wnętrzu głowy. Zmarszczyłem czoło, jakby gest ten miał mi jakoś w związku z tym ulżyć. Niestety nic to nie dało. Do tego to światło. Cholera jasna...
Zamrugałem kilka razy by przyzwyczaić oczy i móc bliżej się przyjrzeć kobiecie, która...stała i ewidentnie lustrowała mnie przenikliwymi ślepiami. Przez chwilę przeszło mi przez myśl, że jednak o tych spodniach zapomniałem. Spojrzałem w dół i...cóż, wszystko zdawało się być na swoim miejscu. Nie bardzo wiedząc o co chodzi, mając jakieś blokady na skacowanych stykach w mojej głowie zrodziła się kolejna myśl - może to jakaś kobieta z wczoraj...? Wydawała się dziwnie znajoma i w ogóle. Co prawda jak przez mgłę wspominałem swoje wczorajsze wyskoki ,lecz to nijak nie przeszkadzało mi w tym by nonszalancko oprzeć się o framugę, uśmiechnąć się szelmowsko i stwierdzić:
- Może cie wpuszczę i popatrzymy na siebie w bardziej ustronnym miejscu? Dom jest akurat pusty - poruszyłem zbereźnie brwią by przekaz nabrał na jednoznaczności. Nie, nie widziałem w tym nic złego. Potem jednak po jej słowach nieco się zmieszałem,zupełnie, jak gdyby mówiła do mnie po mandaryńsku.
- Że co...? - chciałem by powtórzyła bo czegoś chyba nie zrozumiałem i wtedy, gdy spojrzałem na piersiówkę...to na mnie spłynęło - olśnienie. Części zamglonej układanki zaczęły się klarować i do siebie dopasowywać. Ja,plac, piersiówka, gówniak - wizje z przeszłości,z wczoraj raz po raz atakowały mnie zdjęciami kolejnych chwil. Już wszystko wiedziałem. Podniosłem na nią spojrzenie w którym było widać - ŻE WIEM. Usta zacisnęły się w wąską kreskę. Sekunda trwająca godzinę. Chrząknąłem wracając do rzeczywistości.
- Ekhm, to jakaś pomyłka. Proszę spytać się tego tam z pod 74. Harrego czy tam Harolda Abbota. To jakiś wróżbita więc i na pewno świr, alkoholiki łajdak. A teraz wybaczysz ale...no - tym właśnie sposobem zacząłem zamykać drzwi chcąc się odgrodzić od problemu.
I'll survive
somehow i always do
somehow i always do
Chyba nawet w najśmielszych przewidywaniach nie wpadłoby jej do głowy, że Nate pewnego kwietniowego poranka, z ledwie siódemką na karku obudzi się skacowany. Gdyby ktoś kilka dni wcześniej jej o czymś takim powiedział prawdopodobnie wyśmiałaby go i jeszcze skarciła za wymyślanie niestworzonych historii. Mogła widzieć go skaczącego po najwyższych konarach drzew, wyobrażała go sobie w kominku ze zwiniętym jej z koszyczka proszkiem fiuu, ale nigdy nie przyszło jej do głowy by zobaczyć go ledwo słaniającego się na nogach przez wypity alkohol. Kiedy stała tak przed ruderą i przyglądała się opierającemu o drzwi mężczyźnie nie myślała racjonalnie. Kierował nią gniew, godziny wysiedziane przy łóżku syna i strach, że stanie mu się coś złego. W innych okolicznościach zaczęłaby się zastanawiać nad tym czym dorosły mężczyzna się kierował. Dlaczego postąpił tak bezmyślnie. Teraz wcale ją to nie interesowało. Chciała po prostu wyładować ten cały gniew i zmartwienie u źródła całego problemu. Słysząc pierwsze słowa mężczyzny uniosła brew zdezorientowana. Jeżeli myślał, że kobieta przyszła tutaj niczym zakochana nastolatka to się bardzo grubo mylił. Miała ochotę wypalić; za wysokie progi na twoje nogi, ale tylko ugryzła się w język czekając na przyznanie się mężczyzny do winy. Piersiówka ciężko spoczywała w jej dłoni, a ona miała wrażenie jakby trzymała dowód zbrodni. Peony widziała w ludziach dobro. Całe hektolitry dobroci. Merlin jej świadkiem, że nie lubiła się z jakąkolwiek oceną; w końcu często była jej ofiarą. Jednak kiedy chodziło o jej bliskich, a w tym przypadku najbliższych nie bawiła się w półśrodki. Droga czarownico, czas robić zdjęcia, bo Peony Sprout nigdy nie była tak wyprowadzona z równowagi. Zobaczyła w oczach mężczyzny zrozumienie i już była pewna, że to on. Dlatego zaskoczył ją gdy zaczął się wymigiwać zrzucając winę na sąsiada. Mało tego… sąsiada, którego znała. Gdy drzwi zaczęły się przed nią zamykać wyciągnęła dłoń nie pozwalając by się domknęły. Może i nie była pierwszą siłaczką Doliny Godryka, ale z zamykającymi się drzwiami potrafiła sobie poradzić. - Żartujesz sobie ze mnie? - zapytała już naprawdę wściekła wciskając nogę między drzwi. - Nie dość, że spijasz mi dziecko to jeszcze zrzucasz winę na bogu ducha winnego Abbotta? - warknęła wykorzystując okazję by połową ciała znaleźć się w ruderze Botta. Nie myślał chyba, że tak łatwo się jej pozbędzie, prawda? - Myślisz, że cię nie znam? Nawet moje dziecko bez problemu potrafiło wskazać błąkającego się po Dolinie Godryka wiecznego pijaczynę. Przyszło ci w ogóle do głowy, że przez ciebie mogło to się skończyć źle? Dałeś mu piersiówkę bezdna kretynie, mógł się zapić na śmierć. - warknęła machając mężczyźnie zgubą przed nosem by na koniec uderzyć mu nią w pierś. Mógł być i nawet mordercą, ale to ją dzisiaj rozpierała agresja. Czy ktoś mógł jej się dziwić?
do not cry because it is over
smile because it happened
smile because it happened
Peony Sprout
Zawód : własna hodowla Mandragor & warzenie eliksirów
Wiek : 27
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Wdowa
nie widziałam cię już od miesiąca. nic.
jestem może bledsza,
trochę śpiąca, trochę bardziej milcząca, lecz widać można żyć bez powietrza.
jestem może bledsza,
trochę śpiąca, trochę bardziej milcząca, lecz widać można żyć bez powietrza.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Och, cóż...najwyraźniej nie poznaliśmy się minionej nocy. Nie żebym czuł się w tym momencie, jak jakiś detektyw, lecz mimika jej twarzy która nabrała na jak gdyby groźbie(?) wiele na ten temat zdradzała. Pomimo oczywistej pomyłki nie poczułem się nijak speszony swoim zachowaniem bo cóż...skoro się jeszcze nie poznaliśmy to nic nie stało na przeszkodzie by to zmienić, prawda? Może przez chwilę pomyślałem o Lily, może ciągle to co mi mówiła w tych górach gdzieś się kołatało sprawiając że poczułem się nieco niewłaściwie, lecz szybko mi przeszło. Wystarczyło, że sobie przypomniałem tego Wafla - Floreana z którym hasa na randeczki, psia jego. Agrh, cholera jasna, czemu musiałem sobie przypominać o powodach lub o tym dzieciaku w parku, a nie...no nie wiem, czegoś przyjemnego?
Będąc trochę zirytowany, nie mając ochoty na jakąkolwiek dyskusję, a tym bardziej kłótnie po prostu zamierzałem się od wszystkiego odciąć. Wściekła mamuśka szukała kozła ofiarnego? Proszę bardzo - niech bierze się za tego wścibskiego Abbota. Dwie pieczenie na jednym ogniu. Ale nie - jej stopa stanęła na przeszkodzie
- Cholera...- trzeba było nie otwierać, ale skoro już to zrobiłem to...trzeba było mimo wszystko docisnąć drzwi bez względu co se ta panna zamierzała wcisnąć pomiędzy nie, a framugę. To nie był jednak Nokturn, mój dom. Kapitulując wywróciłem oczami pozwalając jej się rozprzestrzeniać po ruderze niczym dżuma w XIV wieku, robiąc przy tym parę kroków w tył
- Już nie takiego bogu ducha winnego - Warknąłem bo wiedziałem, że gość jest wróżbitą. Ci zawsze mają coś na sumieniu. Nie chciało mi się jej o tym uświadamiać. Wydawała się być w amoku. I tak by nie słuchała. Z niezadowoleniem patrzyłem, jak się panoszy, tryska złością by zaraz wcisnąć mi nieszczęsną piersiówkę w pierś. Byłem przekonany o ty, że gdyby tylko mogła przecisnęłaby ją przeze mnie na wylot z dziką satysfakcją. Chwyciłem pojemnik by nie upadł na ziemię i ściągnąłem gniewnie brwi
- To powiedz mi co ty o mnie takiego wiesz, co? Że piję? Tak piję, bo zgadnij co - po prostu mogę - wyłożyłem jej to beznamiętnym tonem nie podnosząc głosu. Teraz to ja zamierzałem zaatakować bo wcale mi się nie podobało co się zaczynało wyprawiać i jak traciłem nad tym kontrolę - Ale wiesz co...?
Ja o tobie nic nie wiem. Tak po prostu wpadasz mi do domu, jakby był twój i drzesz się jak stare prześcieradło bo nie umiesz upilnować gówniaka. Jak rozwali twarz na schodach pójdziesz wyżywać się nad stolarzem? Myśl, kobieto - Agresywna nuta była teraz słyszalna i w moim głosie. Może i po części czułem jakieś wyrzuty sumienia, lecz nie zamierzałem okazywać skruchy tym bardziej jak ewidentnie miałem stać się obiektem do wyładowania frustracji. Też tak umiałem - Mógł i co w tedy...? Oskarżyłabyś mnie o jego śmierć bo...śmiałem pić? - nie mogłem się powstrzymać od wykrzywienia ust w kpiący, wywyższający uśmieszek
Będąc trochę zirytowany, nie mając ochoty na jakąkolwiek dyskusję, a tym bardziej kłótnie po prostu zamierzałem się od wszystkiego odciąć. Wściekła mamuśka szukała kozła ofiarnego? Proszę bardzo - niech bierze się za tego wścibskiego Abbota. Dwie pieczenie na jednym ogniu. Ale nie - jej stopa stanęła na przeszkodzie
- Cholera...- trzeba było nie otwierać, ale skoro już to zrobiłem to...trzeba było mimo wszystko docisnąć drzwi bez względu co se ta panna zamierzała wcisnąć pomiędzy nie, a framugę. To nie był jednak Nokturn, mój dom. Kapitulując wywróciłem oczami pozwalając jej się rozprzestrzeniać po ruderze niczym dżuma w XIV wieku, robiąc przy tym parę kroków w tył
- Już nie takiego bogu ducha winnego - Warknąłem bo wiedziałem, że gość jest wróżbitą. Ci zawsze mają coś na sumieniu. Nie chciało mi się jej o tym uświadamiać. Wydawała się być w amoku. I tak by nie słuchała. Z niezadowoleniem patrzyłem, jak się panoszy, tryska złością by zaraz wcisnąć mi nieszczęsną piersiówkę w pierś. Byłem przekonany o ty, że gdyby tylko mogła przecisnęłaby ją przeze mnie na wylot z dziką satysfakcją. Chwyciłem pojemnik by nie upadł na ziemię i ściągnąłem gniewnie brwi
- To powiedz mi co ty o mnie takiego wiesz, co? Że piję? Tak piję, bo zgadnij co - po prostu mogę - wyłożyłem jej to beznamiętnym tonem nie podnosząc głosu. Teraz to ja zamierzałem zaatakować bo wcale mi się nie podobało co się zaczynało wyprawiać i jak traciłem nad tym kontrolę - Ale wiesz co...?
Ja o tobie nic nie wiem. Tak po prostu wpadasz mi do domu, jakby był twój i drzesz się jak stare prześcieradło bo nie umiesz upilnować gówniaka. Jak rozwali twarz na schodach pójdziesz wyżywać się nad stolarzem? Myśl, kobieto - Agresywna nuta była teraz słyszalna i w moim głosie. Może i po części czułem jakieś wyrzuty sumienia, lecz nie zamierzałem okazywać skruchy tym bardziej jak ewidentnie miałem stać się obiektem do wyładowania frustracji. Też tak umiałem - Mógł i co w tedy...? Oskarżyłabyś mnie o jego śmierć bo...śmiałem pić? - nie mogłem się powstrzymać od wykrzywienia ust w kpiący, wywyższający uśmieszek
I'll survive
somehow i always do
somehow i always do
Ludziom często brakowało wyobraźni. Peony nie była w tym wyjątkiem. Sama popełniała masę błędów i potem z tej masy błędów musiała się tłumaczyć przed samą sobą. Często brała sobie za punkt honoru własne działania i kiedy popełniała błąd pozwalała wyrzutom sumienia zjeść się do kości. Ponoć człowiek uczył się na błędach, ale to też nie była do końca prawda. Jedynie chyba na takich, które odbijają się w nas echem przez bardzo długi czas. Wyobraźnia jednak była najważniejsza. Jeżeli nie potrafiliśmy wyobrazić sobie skutków i konsekwencji własnych działań to istniało bardzo duże prawdopodobieństwo, że ów błędy będziemy popełniać. Piwka miała dosyć usprawiedliwiania ludzi. Każdy miał swój własny rozum. Nikt nie potrzebował jej pobłażliwego spojrzenia. Jakaś część jej rozumiała, że mężczyzna mógł nie do końca być świadomy tego co robił. Alkohol zmieniał ludzi bardzo często na gorsze. Niwelował granice. Odbierał rozum. Chociaż Piwka nie miała w zwyczaju oceniać książki po okładce to w złości mogła stwierdzić, że Bottowi rozum już dawno odebrał i to na dobre. Słysząc słowa mężczyzny odpowiedziała złośliwie. - I co? Mam zacząć bić ci brawo? Być dumna z wątroby, która jeszcze wytrzymała? - jej głos brzmiał dość spokojnie. Właściwie nigdy się tak nie zachowywała i gdyby zobaczył ją ktoś z bliskich prawdopodobnie myśleliby, że ktoś napił się za dużo eliksiru wielosokowego i teraz wariuje. Jednak tym razem tak nie było, a mężczyzna ani trochę jej to nie ułatwiał. Może nie spodziewała się takiego wymigiwania się od problemu. Może myślała, że przyzna się do popełnionego błędu, bo przecież… nadzieja jest matką głupich. On jednak zdawał się w ogóle nie widzieć natury problemu, a nawet jeżeli widział to zdawał się ją całkowicie zlewać. Nie wiedziała już szczerze co było w takiej sytuacji gorsze. Bo przecież nie przyszła kłócić się z nim o ostatni kawałek zjedzonego ciastka tylko o upite dziecko, które znalazła z piersiówką w kieszeni. W takich momentach człowiekowi przychodzą do głowy różnego rodzaju myśli. Nawet przez moment poczuła jak drewno różdżki wbija się jej w biodro informując tym samym, że dzielnie przy niej czuwa i gdyby tylko chciała… - Słucham? Chcesz mi powiedzieć, że to jest moja wina? Więc uważasz, że to całkiem normalne? Oczywiście, że uważasz. Upijanie dzieci to pewnie twoja specjalność ty arogancki… - bo przecież nie mogła wiedzieć kim naprawdę jest Matt. Oczywiście pomijając jego osobę będącą przenośną imprezą. I jeszcze ten uśmieszek. Bawiła go ta sytuacja? - Jak dla mnie możesz w ogóle nie trzeźwieć, ale upijanie dziecka to przesada. I nawet nie jest ci z tego powodu źle? - jej pytanie brzmiało tak jakby kompletnie nie potrafiła tego zrozumieć. Prawdopodobnie właśnie tak było. Nie rozumiała jak można być takim człowiekiem.
do not cry because it is over
smile because it happened
smile because it happened
Peony Sprout
Zawód : własna hodowla Mandragor & warzenie eliksirów
Wiek : 27
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Wdowa
nie widziałam cię już od miesiąca. nic.
jestem może bledsza,
trochę śpiąca, trochę bardziej milcząca, lecz widać można żyć bez powietrza.
jestem może bledsza,
trochę śpiąca, trochę bardziej milcząca, lecz widać można żyć bez powietrza.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Czułem jak jej słowa nieprzyjemnie biorą mnie pod włos, a ona wciąż wojowniczo otwierała usta i nie zapowiadało się na to, że miała przestać. Nie było dziwne więc, że i mnie dopadło rozdrażnienie,które podsycała swoją odwagą głupotą. Zadarłem więc wyzywająco brodę i nieco się wyprostowałem słysząc o tym przyklaskiwaniu. No może część mnie uznała, że faktycznie głupio tak bredzić, lecz na szczęście ta lepsza mentalna większość uznała, że gówno się ta panna na czymkolwiek zna, a tym bardziej mnie samego. Właściwie ta uwaga podziałała na mnie jak płachta na byka. Niech wie że się myli i że te jej szufladkowanie to mam w poważaniu i będę pił gdzie chce i kiedy chce! Nie żeby mi w jakikolwiek sposób zabraniała ale niech wie tak na zaś. Tak samo nie widziałem powodów by ulegać obcej kobiecie, która tak na beszczela próbuje mnie obwinić o głupotę swojego dziecka. Ja nie czułem w tym momencie winy. Nikogo do niczego nie zmuszałem, niczego co mi zarzucano nie robiłem świadomie i umyślnie więc mój mózg mówił mi że nie ma powodu dla którego miałbym się kajać.
- Arogancki kto...? - Uniosłem brwi i niemalże prychnąłem jej w twarz. No, dalej, dokończ -
zachęcałem prowokująco, a potem zrobiłem krok w przód chcąc zmusić ją do zrobienia kroku w tył. Strzelałem, że raczej nie będzie się upierała do tego by mieć ze mną jakikolwiek kontakt więc się przesunie, lecz jeśli nie - byłem gotowy zrobić kolejny krok i niemalże na nią naprzeć. Mogła się stroszyć i syczeć, lecz z mojej perspektywy była słabszą, drobniejszą ode mnie istotą, która chyba zapomniała, że była sama w domu mężczyzny, jak uważała: pijaka, który w czasie wolnym upija sobie gówniaki bo najwyraźniej nie ma na co innego trwonić pieniędzy, prawda? - I tak, dokładnie to chcę powiedzieć. Nic innego nie przychodzi mi do głowy gdy myślę o gówniarzu który bierze od takich dobrze ci znanych pijaków, arogantów rzeczy i bez umiaru z nich korzysta? - Nie rozumiałem powodu dla którego miałbym brać odpowiedzialność za kogoś obcego - Gdyby zszedł to może byłoby ci łatwiej? Albo mu? Skoro upilnowanie go cie przerasta. - coraz śmielej uderzałem w coraz to mniej odpowiednie nuty i doskonale zdawałem sobie z tego sprawę. Ale co tam. Skoro już dobrze wie z kim ma do czynienia to poczułem potrzebę udowodnienia jej że ma rację. Tego chciała - przyjść do złego człowieka i mu wygarnąć tak jak przystało na wojowniczkę prawdy. Życie jednak nie było powieścią i źli ludzie nie ulegali superbohaterom nawet jeśli mieli rację.
- Arogancki kto...? - Uniosłem brwi i niemalże prychnąłem jej w twarz. No, dalej, dokończ -
zachęcałem prowokująco, a potem zrobiłem krok w przód chcąc zmusić ją do zrobienia kroku w tył. Strzelałem, że raczej nie będzie się upierała do tego by mieć ze mną jakikolwiek kontakt więc się przesunie, lecz jeśli nie - byłem gotowy zrobić kolejny krok i niemalże na nią naprzeć. Mogła się stroszyć i syczeć, lecz z mojej perspektywy była słabszą, drobniejszą ode mnie istotą, która chyba zapomniała, że była sama w domu mężczyzny, jak uważała: pijaka, który w czasie wolnym upija sobie gówniaki bo najwyraźniej nie ma na co innego trwonić pieniędzy, prawda? - I tak, dokładnie to chcę powiedzieć. Nic innego nie przychodzi mi do głowy gdy myślę o gówniarzu który bierze od takich dobrze ci znanych pijaków, arogantów rzeczy i bez umiaru z nich korzysta? - Nie rozumiałem powodu dla którego miałbym brać odpowiedzialność za kogoś obcego - Gdyby zszedł to może byłoby ci łatwiej? Albo mu? Skoro upilnowanie go cie przerasta. - coraz śmielej uderzałem w coraz to mniej odpowiednie nuty i doskonale zdawałem sobie z tego sprawę. Ale co tam. Skoro już dobrze wie z kim ma do czynienia to poczułem potrzebę udowodnienia jej że ma rację. Tego chciała - przyjść do złego człowieka i mu wygarnąć tak jak przystało na wojowniczkę prawdy. Życie jednak nie było powieścią i źli ludzie nie ulegali superbohaterom nawet jeśli mieli rację.
I'll survive
somehow i always do
somehow i always do
Sprouty nie znały agresji. Wychowywali się w małym domku w lesie. Z każdej strony otoczeni naturą. Żyło im się dobrze bo nigdy nie ingerowali w kłótnie, wojny i zwady. Nie szukali powodów do złości, a kiedy takie się pojawiały zwykle wystarczyła rozmowa by je załagodzić. Żyli w harmonii, a Peony nigdy nie pomyślałaby, że istnieje na świecie coś co chciałaby chronić tak bardzo iż gotowa będzie na wszelkie poświęcenia. Kiedy urodził się Nate obiecała sobie, że zawsze będzie nad nim czuwać i zawsze będzie dbać o to by żadna krzywda mu się nie stała. Nie była jednak naiwna. Świat był pełen zła. To zło w jakimś stopniu wpływało na każdego nawet na takie małe i pozornie niewinne dzieci jak Nathaniel. Jednak nie uważała, żeby wychowała go źle. Był dobrym chłopcem i chociaż czasem doprowadzał ją do szewskiej pasji swoimi pomysłami to wiedziała, że nigdy nie pozwoliłby, żeby to głupota zawładnęła jego umysłem. Był jedynym mężczyzną w domu i tak się właśnie czuł. Piwka miała wrażenie, że jest dojrzalszy niż inne dzieci w jego wieku. A nawet jeśli był tylko dzieckiem to usprawiedliwianie się tym dorosłego człowieka było śmieszne. Nie, nawet nie śmieszne. Dość żałosne. Kiedy Bott zbliżył się do niej nie cofnęła się chociaż miała na to ochotę. Znała już tego typu miny, wiedziała co oznaczały i często czuła je na własnej skórze. Może gdyby nie ogarniająca ją złość przypomniałaby sobie te wszystkie momenty kiedy kuliła się w kącie, ale teraz się go nie bała. Czuła względem mężczyzny naprawdę wiele uczuć, ale na pewno nie był to strach. Dwa lata temu obiecała sobie, że już nigdy więcej nie popełni tego błędu i nie da się zastraszyć. - Aroganckim śmieciem – syknęła przez zaciśnięte zęby, ale kiedy przełykała ślinę czuła jak gula stoi jej w gardle. Nigdy taka nie była. Nigdy nawet taka nie chciała być, ale kiedy ktoś zachowuje się w taki sposób, kiedy ktoś traktuje jej dziecko w taki sposób to nie może się zachowywać inaczej. Jeżeli kiedykolwiek przeszło jej przez myśl, że przesadza to teraz już wiedziała, że tak nie jest. Zasługiwał w stu procentach na każde słowo, które mu powiedziała, a nawet i na gorsze rzeczy. - Czy ty siebie słyszysz? Zrzucasz winę na dziecko, zrzucasz winę na Abbotta, zrzucasz winę na mnie… zrzuć ją na siebie bo śmieszne jest to jak bardzo się oszukujesz. - i naprawdę jest usta ułożyły się w uśmiechu, jednak nie był to uśmiech zadowolenia, a czystej kpiny. Kolejne słowa mężczyzny były jednak jak nokautujący cios w brzuch. Wszystkie kolory z twarzy jej odpłynęły, a gdy Bott wypowiedział ostatnie słowo jej ręka niekontrolowanie uderzyła mężczyznę z impetem w twarz. Głośny plask towarzyszący uderzeniu ocucił ją na tyle by sięgnęła po różdżkę, cofnęła się o krok i skierowała ją w stronę mężczyzny. - Powiedz coś takiego jeszcze raz, a Merlin mi świadkiem, że tego pożałujesz. - i nie było w jej głosie już złości, nie było też kpiny. Śmiertelna powaga i strach, że wypowiadane słowa mogą się spełnić. Strach, że przez niego mogła stracić najważniejszą osobę w życiu.
do not cry because it is over
smile because it happened
smile because it happened
Peony Sprout
Zawód : własna hodowla Mandragor & warzenie eliksirów
Wiek : 27
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Wdowa
nie widziałam cię już od miesiąca. nic.
jestem może bledsza,
trochę śpiąca, trochę bardziej milcząca, lecz widać można żyć bez powietrza.
jestem może bledsza,
trochę śpiąca, trochę bardziej milcząca, lecz widać można żyć bez powietrza.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Dziecinie da się tak po prostu upilnować. Wiedziałem to doskonale chociażby przywołując wspomnienia swojej młodości, kiedy to główną moją życiową ambicją było robienie na przekór rodzicom. Pomimo wszystkich nakazów i zakazów z uporem osła robiłem rzeczy po swojemu. Jedynym rozwiązaniem, które umożliwiłoby im kontrolę nade mną byłoby chyba uwiązanie mnie klątwa do własnego pokoju. Niczego takiego jednak nie uczynili pomimo że mogli. Nikt mnie nigdy o nic nie oskarżał, nie miał pretensji do moich rodziców, wszyscy zdawali się z wyrozumiałością i przymrużeniem oka spoglądać na niektóre wybryki - bo dziecko, bo nie musi rozumieć, bo wiadomo, że się nie upilnuje. Wiedziałem to wszystko, a jednak jak skończony idiota upatrywałem się odpowiedzialności i umiaru w siedmiolatku jednocześnie obwiniając jego matkę o całą aferę bo nie jest uwiązana do dzieciaka przezcały dzień. Hipokryzja, niepotrzebne ostre słowa, przeświadczenie o bycie niewinnym, wykrzywianie prawdy tak,by była dla mnie jak najwygodniejsza - byłem w tym wszystkim prawdziwym mistrzem. Bezczelnie przyjmowałem przy tym narzuconą mi rolę. Teraz miałem być aroganckim śmieciem. Pewnie ona już o tym zadecydowała jeszcze nim pojawiła się w progu. Zresztą wszystko jedno. Niesiony adrenaliną, frustracją nie stanowiło to dla mnie większego problemu. Chciałem by się to już po prostu skończyło, by wyszła. Ona jednak pomimo rzucanych przeze mnie uwag uparcie stała jak gdyby miało od tego zależeć jej życie. Nie odsunęła się pomimo iż było było widać że tego chce - jej szczęka zesztywniała. Dlaczego po prostu nie odpuści i nie wyjdzie, skoro całym sobą pokazywałem w jaki mur próbuje uderzać? Bez względu nie zamierzałem zmienić zdania. To by oznaczało wzięcie odpowiedzialności, uległość, słabość. Nie miałem zamiaru szachować takimi i atrybutami przed praktycznie obcą kobietą. Metodycznie więc przesuwałem granicę.
Zwęziłem usta w wąską kreskę gdy wspomniała o rzekomym oszukiwaniu samego siebie. Nie było to nowością - bo tak, ciągle to robiłem i kij jej do tego. Skoro chciałem i teraz to robić to czemu nie...? Nie mogła mi zabronić. Nie mogła też sprawić bym nie powiedział czegoś co mogło jej sprawić większą krzywdę niż to jak gdybym skierował na nią rękę. Jej reakcja była szybka.
Dźwięk uderzającej skóry o skórę rozszedł się po domu. Zamknąłem na chwilę oczy chcąc powstrzymać kipiejące emocje przed uwolnieniem. Poruszyłem szczęką rozganiając nieprzyjemną spiekotę. Część mnie wiedziała że postąpiłem źle, nieodpowiedni i najpewniej do głosu dojdzie, gdy emocje opadną. te jednak wciąż jak na razie wsiały w powietrzu wraz z rzuconą ku mnie groźbą podszytą strachem o stratę czegoś cennego.
- Po prostu odejdź. Nie zbliżę się już do twojego dziecka - chłodno zabrzmiał mój głos,a potem odwróciłem się do niej plecami i zacząłem podążać w głąb mieszkania. Może postąpiłem głupio czyniąc z siebie w tym momencie łatwy cel, lecz widziałem jej drżącą dłoń. Ktoś kto tak trzymał różdżkę nie byłby w stanie rzucić klątwy w czyjeś plecy.
zt
[bylobrzydkobedzieladnie]
Zwęziłem usta w wąską kreskę gdy wspomniała o rzekomym oszukiwaniu samego siebie. Nie było to nowością - bo tak, ciągle to robiłem i kij jej do tego. Skoro chciałem i teraz to robić to czemu nie...? Nie mogła mi zabronić. Nie mogła też sprawić bym nie powiedział czegoś co mogło jej sprawić większą krzywdę niż to jak gdybym skierował na nią rękę. Jej reakcja była szybka.
Dźwięk uderzającej skóry o skórę rozszedł się po domu. Zamknąłem na chwilę oczy chcąc powstrzymać kipiejące emocje przed uwolnieniem. Poruszyłem szczęką rozganiając nieprzyjemną spiekotę. Część mnie wiedziała że postąpiłem źle, nieodpowiedni i najpewniej do głosu dojdzie, gdy emocje opadną. te jednak wciąż jak na razie wsiały w powietrzu wraz z rzuconą ku mnie groźbą podszytą strachem o stratę czegoś cennego.
- Po prostu odejdź. Nie zbliżę się już do twojego dziecka - chłodno zabrzmiał mój głos,a potem odwróciłem się do niej plecami i zacząłem podążać w głąb mieszkania. Może postąpiłem głupio czyniąc z siebie w tym momencie łatwy cel, lecz widziałem jej drżącą dłoń. Ktoś kto tak trzymał różdżkę nie byłby w stanie rzucić klątwy w czyjeś plecy.
zt
[bylobrzydkobedzieladnie]
I'll survive
somehow i always do
somehow i always do
Ostatnio zmieniony przez Matthew Bott dnia 24.07.17 22:41, w całości zmieniany 1 raz
Peony czasami nie potrafiła zrozumieć ludzi. Nie wiedziała co ich skłaniało do robienia tych wszystkich głupich rzeczy. Popełniania błędów. Przychodząc tu chciała po prostu mu to wszystko wygarnąć. Powiedzieć jak wielką krzywdę mógł zrobić siedmioletniemu dziecku. Część jej chyba miała nadzieje na to, że mężczyzna zrozumie swój błąd. Zobaczyć w tej sytuacji swoją winę, a jeśli nie w całości to choćby jej część. Tak, nadzieja towarzyszyła kobiecie dość często i może właśnie dlatego tak bardzo się rozczarowywała. O wiele łatwiej byłoby jej na niego krzyczeć gdyby nie był taki arogancki i napuszony. O wiele łatwiej byłoby też wytknąć mu winę. Teraz słysząc jego słowa czuła się źle. Nie mógł wiedzieć o niej zbyt wiele, ale nawet jeśli nieświadomie to idealnie trafił w jej wyrzuty sumienia. Najbardziej bała się tego, że zawiedzie swojego syna, że zrobi coś co tylko pokaże jaką złą matką jest i jak wiele złych rzeczy może mu wyrządzić. On nie bawił się słowami. Powiedział coś co zraniłoby prawdopodobnie każdą matkę. Z drugiej strony gdyby jej sytuacja wyglądała inaczej to nie ona stałaby tu teraz z duszą na ramieniu wykrzykując groźby w jego kierunku, a ojciec. Może nauczyli się już żyć tylko we dwójkę, ale i tak nie było to proste. Zastanawiała się tylko czy Bott zawsze taki był. Nie znała go zbyt dobrze. Właściwie nic o nim nie wiedziała, a ocena wypływająca z jej ust była choć krzywdząca kierowana przez złość i pokruszonym strachem sercem. Zastanawiała się czy naprawdę robienie takich rzeczy przychodziło mu z taką łatwością. Czy nie widział w swoim pijackim życiu minusów? Czy takie życie było po prostu łatwe? Gdy jej ręka dotknęła jego policzka czuła, że robi słusznie. Zasłużył na to. Właściwie zasłużył na to już na samym początku. Jednak już czuła rozchodzące się po kościach wyrzuty sumienia. Kiedy mężczyzna odwrócił się i skierował swoje kroki w głąb rudery, Peony opuściła różdżkę i skupiła się na tym co powiedział. Po to tu przyszła. Właśnie to chciała usłyszeć. - Lepiej, żeby tak było – mruknęła, a wychodząc trzasnęła drzwiami. Całkowicie nieświadomie. Po prostu trzasnęła drzwiami.
z.t
z.t
do not cry because it is over
smile because it happened
smile because it happened
Peony Sprout
Zawód : własna hodowla Mandragor & warzenie eliksirów
Wiek : 27
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Wdowa
nie widziałam cię już od miesiąca. nic.
jestem może bledsza,
trochę śpiąca, trochę bardziej milcząca, lecz widać można żyć bez powietrza.
jestem może bledsza,
trochę śpiąca, trochę bardziej milcząca, lecz widać można żyć bez powietrza.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
|7 maj
To był zwykły, nudny dzień i z tego też powodu zapowiadał się bardzo dobrze. Ostatnio zdecydowanie za dużo się działo. Przyjemnie więc było tak dla odmiany nie słuchać zrzędzenia Burke'a na temat tego co znowu spieprzyłem, próbować przetrwać atak przeklętych demonów czy martwić się tym, że po wyjściu z domu zobaczę kogoś mi znanego rozsmarowanego wzdłuż ulicy jak masło na kanapce. Chyba byłem głodny. Zamiast wstać przekręciłem się jednak na drugi bok. Pomimo nic nierobienia od kilku dni czułem się zmęczony i nieswój. Pewnie moje ciało ciągle dochodziło do siebie po tej przeklętej karczmie. Myśl o wilkołaku sprawnie wypierałem, chociaż zabliźniająca się rana swędziała upominająco.
Ostatecznie ze swojego królestwa wyjrzałem gdy było już popołudniu. Leniwie, nieco zaspany wdrapałem się po schodach na piętro dopinając niedbale guziki koszuli. Wabiły mnie zapachy jedzenia. Jednak zamiast Bertiego po kuchni krzątała się Lily. Podszedłem bliżej nie zdając sobie sprawy z tego, jak cicho się poruszałem.
- Widzę że Bertie oprowadził cie po swoim królestwie - stwierdziłem wesoło zdradzając tym samym swoją obecność. Nie myśląc o tym, że biorąc pod uwagę stan Lily to powinienem informować o tym, że się zbliżam z półgodzinnym wyprzedzeniem. W zamian jakąś tam nonszalancją podparłem się tyłkiem o kawałek blatu i chwyciłem jabłko.
- Co tam skręcasz w tym kotle? - zagaiłem zaraz motywowany głodem, który próbowałem zagłuszyć wgryzając się w owoc.
To był zwykły, nudny dzień i z tego też powodu zapowiadał się bardzo dobrze. Ostatnio zdecydowanie za dużo się działo. Przyjemnie więc było tak dla odmiany nie słuchać zrzędzenia Burke'a na temat tego co znowu spieprzyłem, próbować przetrwać atak przeklętych demonów czy martwić się tym, że po wyjściu z domu zobaczę kogoś mi znanego rozsmarowanego wzdłuż ulicy jak masło na kanapce. Chyba byłem głodny. Zamiast wstać przekręciłem się jednak na drugi bok. Pomimo nic nierobienia od kilku dni czułem się zmęczony i nieswój. Pewnie moje ciało ciągle dochodziło do siebie po tej przeklętej karczmie. Myśl o wilkołaku sprawnie wypierałem, chociaż zabliźniająca się rana swędziała upominająco.
Ostatecznie ze swojego królestwa wyjrzałem gdy było już popołudniu. Leniwie, nieco zaspany wdrapałem się po schodach na piętro dopinając niedbale guziki koszuli. Wabiły mnie zapachy jedzenia. Jednak zamiast Bertiego po kuchni krzątała się Lily. Podszedłem bliżej nie zdając sobie sprawy z tego, jak cicho się poruszałem.
- Widzę że Bertie oprowadził cie po swoim królestwie - stwierdziłem wesoło zdradzając tym samym swoją obecność. Nie myśląc o tym, że biorąc pod uwagę stan Lily to powinienem informować o tym, że się zbliżam z półgodzinnym wyprzedzeniem. W zamian jakąś tam nonszalancją podparłem się tyłkiem o kawałek blatu i chwyciłem jabłko.
- Co tam skręcasz w tym kotle? - zagaiłem zaraz motywowany głodem, który próbowałem zagłuszyć wgryzając się w owoc.
I'll survive
somehow i always do
somehow i always do
Wracała do normalnego życia. Powoli. Uspokajała się, a fakt że nie była w zacisznym miejscu wbrew pozorom jej pomagał. Przyzwyczajała się do kroków słyszalnych za drzwiami, do tego że odgłos trzasków to pewnie upadający albo tłukący coś Bertie, że krzyki to zazwyczaj czyjaś niegroźna sprzeczka. Na początku potwornie wystraszyła się ducha, jednak Lana okazała się bardzo przyjazną osobą, wczoraj przegadały pół nocy.
Dochodziła do siebie szybciej, bo wrzucono ją w całkiem normalne środowisko, w miejsce przez które co chwila przechodzą ludzie, a gdyby każdego miała podejrzewać o złe zamiary, chyba odeszłaby od zmysłów. Pierwszego dnia było ciężko, jednak zadziwiająco szybko zaczęła radzić sobie z nową rzeczywistością. Szczególnie, że wszyscy byli życzliwi, przyjaźni. Była tu zaledwie trzeci dzień, jednak aklimatyzowała się i przyzwyczajała zadziwiająco szybko.
A słodycze które zawsze leżały na stole w kuchni zachęcały do integrowania się z kuchnią.
Wyszła z pokoju z rana. Słyszała odgłosy u góry, trafiła na kuzyna Matta ogarniającego się przed pracą. Dostała świeże, ciepłe słodkie bułeczki na śniadanie, ugotowała sobie do nich trochę mleka, przy instrukcji blondyna. Magiczna kuchnia w pierwszej chwili wydawała się jej czymś szalonym, a sam fakt że był tu kociołek w kominku który widocznie do gotowania służył, nie było natomiast normalnego palnika chociażby sprawił, że czuła się jak w chatce baba-jagi. Wszystko jednak okazało się całkiem proste i oczywiste.
Po prostu z nutką magii.
Zaciekawiona zaczęła więc rozglądać się dokładniej, kiedy została sama. Już poprzedniego dnia usłyszała, że chochla jest dość wredna, trzebaby ją wymienić ale Bertie jakoś ciągle zapomina. Lily znała magiczne przedmioty oczywiście, jednak długo myślała, że to jednak jest bogata wyobraźnia chłopaka. Do czasu, aż nie postanowiła, że zrobi dziś obiad.
Widzące na oknie suszone grzyby, czy kistki czosnku przy kominku znów nasunęły jej skojarzenie z domkiem czarownicy, w spiżarce znalazła inne składniki. Jako, że nie miała różdżki, wszystko robiła normalnie (z resztą nawet jak miała różdżkę, nie bardzo jej używała), jednak kiedy nóż wyskoczył jej z ręki i sam zaczął kroić ząbki czosnku, odskoczyła, w niemałym szoku, jakby co najmniej spodziewała się, że owy nóż został właśnie opętany przez szatana. W tej chwili odezwał się też Matt, podskoczyła więc znowu i spojrzała na Botta.
Może byłam blisko z tym opętaniem?
- Kurczaka w sosie. - odpowiedziała jeszcze dość zlęknionym tonem, choć uśmiechnęła się lekko. Nie ma się czego bać. - Wszystko tutaj żyje swoim życiem?
Spytała, zastanawiając się czy jak zechce zabrać te pokrojone pięknie ząbki czosnku, nie straci palców.
Dochodziła do siebie szybciej, bo wrzucono ją w całkiem normalne środowisko, w miejsce przez które co chwila przechodzą ludzie, a gdyby każdego miała podejrzewać o złe zamiary, chyba odeszłaby od zmysłów. Pierwszego dnia było ciężko, jednak zadziwiająco szybko zaczęła radzić sobie z nową rzeczywistością. Szczególnie, że wszyscy byli życzliwi, przyjaźni. Była tu zaledwie trzeci dzień, jednak aklimatyzowała się i przyzwyczajała zadziwiająco szybko.
A słodycze które zawsze leżały na stole w kuchni zachęcały do integrowania się z kuchnią.
Wyszła z pokoju z rana. Słyszała odgłosy u góry, trafiła na kuzyna Matta ogarniającego się przed pracą. Dostała świeże, ciepłe słodkie bułeczki na śniadanie, ugotowała sobie do nich trochę mleka, przy instrukcji blondyna. Magiczna kuchnia w pierwszej chwili wydawała się jej czymś szalonym, a sam fakt że był tu kociołek w kominku który widocznie do gotowania służył, nie było natomiast normalnego palnika chociażby sprawił, że czuła się jak w chatce baba-jagi. Wszystko jednak okazało się całkiem proste i oczywiste.
Po prostu z nutką magii.
Zaciekawiona zaczęła więc rozglądać się dokładniej, kiedy została sama. Już poprzedniego dnia usłyszała, że chochla jest dość wredna, trzebaby ją wymienić ale Bertie jakoś ciągle zapomina. Lily znała magiczne przedmioty oczywiście, jednak długo myślała, że to jednak jest bogata wyobraźnia chłopaka. Do czasu, aż nie postanowiła, że zrobi dziś obiad.
Widzące na oknie suszone grzyby, czy kistki czosnku przy kominku znów nasunęły jej skojarzenie z domkiem czarownicy, w spiżarce znalazła inne składniki. Jako, że nie miała różdżki, wszystko robiła normalnie (z resztą nawet jak miała różdżkę, nie bardzo jej używała), jednak kiedy nóż wyskoczył jej z ręki i sam zaczął kroić ząbki czosnku, odskoczyła, w niemałym szoku, jakby co najmniej spodziewała się, że owy nóż został właśnie opętany przez szatana. W tej chwili odezwał się też Matt, podskoczyła więc znowu i spojrzała na Botta.
Może byłam blisko z tym opętaniem?
- Kurczaka w sosie. - odpowiedziała jeszcze dość zlęknionym tonem, choć uśmiechnęła się lekko. Nie ma się czego bać. - Wszystko tutaj żyje swoim życiem?
Spytała, zastanawiając się czy jak zechce zabrać te pokrojone pięknie ząbki czosnku, nie straci palców.
Maybe I'm scared because you mean more to me than
any other person.
any other person.
Jadalnia/salon
Szybka odpowiedź