Jadalnia/salon
AutorWiadomość
First topic message reminder :
Salon
Jak widać na załączonym obrazku: duży kominek podłączony do sieci fiuu, drewniane podłogi (jak w całym domu), trochę rozgardiasz, trochę magicznych i trochę mugolskich bzdurek dookoła. W samym środku pomieszczenia stoi drewniany stół z białym obrusem. Dwa krzesła przy nim wyglądają jak na zdjęciu - są bujane (znalezione w domu i naprawione) - dwa pozostałe są zwyczajne, dokupione przez właściciela. Właściciel uprzejmie prosi nie obrażać firanek. Firanki są piękne.
Po prostu nie pamiętać sytuacji w których kostka pęka, wiem
Nie wyrzucę ST,
Chociaż bardzo chcę,
Mam nadzieję, że to wie MG.
Nie wyrzucę ST,
Chociaż bardzo chcę,
Mam nadzieję, że to wie MG.
Ostatnio zmieniony przez Bertie Bott dnia 13.11.16 12:27, w całości zmieniany 1 raz
Bertie Bott
Zawód : Pracownik w Urzędzie Patentów Absurdalnych, wlaściciel Cukierni Wszystkich Smaków
Wiek : 22
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Kawaler
Po co komu rozum, kiedy można mieć szczęście?
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
Piątek trzynastego. Ten kto nie wierzył w magię tego dnia nigdy tak naprawdę jej nie doświadczył. To był dzień, w którym Peony była najbardziej zagrożona wszelkiego rodzaju wypadkami. Od potykania się o własnego nogi poczynając do spadających jej na głowę z drzew gałęzi. Odkąd pamięta ten dzień był dla niej jedną, wielką katastrofą. Jej mama zawsze powtarzała, że niektórzy po prostu bardziej od innych przyciągają negatywną energię. Peony od zawsze wiedziała, że jest osobą, która wychodzi naprzeciw wszelkim przykrym, pechowym i bolesnym sytuacjom. Oplatały ją z każdej strony i nawet zdążyłaby się do nich przyzwyczaić gdyby nie jeden dzień w roku, który wszystko przewracał do góry nogami. Szatynka obudziła się z szalenie dobrym humorem. Pogoda dopisywała, a ona już miała w głowie kilka spraw, którymi chciała się tego dnia zająć. Pamiętała, że umówiła się na podwieczorek z Bertiem, ale wiedziała też, że jeśli nadal będzie się utrzymywać taka pogoda, a ona będzie miała dużo pracy to bardzo pięknie mu za ten podwieczorek podziękuje. Żyli w Anglii. W państwie, w którym słońce było bardzo rzadkim gościem. Pierwsza sytuacja, która przypomniała jej o tym jaki jest dzień była całkowicie przypadkowa. Wracała właśnie ze sklepu z warzywami kiedy tuż przy furtce potknęła się tłukąc wszystkie zakupione owoce. Właściwie nie przejęłaby się tym aż tak bardzo gdyby nie fakt, że potknęła się o własne nogi. Następna sytuacja, która sprawiła, że Piwka poczuła wszechobecną nienawiść do tego dnia to połamane mandragory. Kiedy zajmujesz się hodowlą musisz brać pod uwagę, że czasami… właściwie bardzo rzadko twoje mandragory mogą zwrócić się przeciwko tobie. Mogłaby zrozumieć każdy moment, mogłaby zrozumieć każdy dzień… ale kiedy dzieje się to w dniu wysyłki roślinek do zleceniodawcy zdajesz sobie sprawę, że działa na to większa siła. Ostatnią sytuacją, która potwierdziła jej przepuszczenia co do wrodzonego pecha był deszcz. Spadł tak naprawdę nie wiadomo skąd. Lata dzieciństwa spędzone na skraju lasu nauczyły ją wyglądania deszczu. Peony potrafiła odróżnić chmurę deszczową od tej przejściowej i gdy nagle niespodziewanie lunęło z nieba zirytowana aż trzasnęła drzwiami szklarni. Na szczęście dzisiejszy dzień i wieczór Nate spędzał z dziadkami więc nie musiał patrzeć jak zdenerwowana matka z parasolką nad głową kieruje swoje kroki w stronę Rudery Bertiego Botta. Zastukała mocno w drzwi składając parasol. Nie słysząc jednak głosu gospodarza weszła do środka zostawiając mokrą parasolkę na tarasie. - Bertie! - krzyknęła od progu. - Bertie Bottcie! Jestem przekonana, że ten deszcz to twoja sprawka więc wyjdź bo jak cię znajdę to stracisz… - ugryzła się w język wchodząc do salonu. Widząc siedzących tam dwóch mężczyzn na chwile zamilkła. - … nogę – skończyła uśmiechając się delikatnie. - Koszmarna pogoda, prawda?
do not cry because it is over
smile because it happened
smile because it happened
Peony Sprout
Zawód : własna hodowla Mandragor & warzenie eliksirów
Wiek : 27
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Wdowa
nie widziałam cię już od miesiąca. nic.
jestem może bledsza,
trochę śpiąca, trochę bardziej milcząca, lecz widać można żyć bez powietrza.
jestem może bledsza,
trochę śpiąca, trochę bardziej milcząca, lecz widać można żyć bez powietrza.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
- Oczywiście, że będą zielone. - prychnął na tę uwagę, choć nie mógł się nie zaśmiać i nie pokręcić głową, kiedy jeden z sąsiadów zagościł w jego progach. Czekał, aż zrzuci z siebie deszczoodporną część garderoby. Bertiego zdecydowanie bardziej, niż zegarki interesowało zwierzę Harolda. Wspaniałe, piękne, cudowne. Oczywiście Żółtodziob nie dorównywał swym urokiem Rogerowi, królik Bertiego pod każdym względem bił hipogryna na łopatki, jednak temat pierzastego zwierzęcia widocznie bardzo mu przypasował.
- Może przeczuwał deszcz? Podobno im się to zdarza. - podsunął, zastanawiając się przy tym. - O której go karmisz? Czy sam sobie poluje? Chcę to kiedyś zobaczyć. A najlepiej go nakarmić.
Stwierdził szczerze zszokowany, że do tej pory na to nie wpadł. Co prawda słyszał, że te zwierzęta są dość niebezpieczne i wcale nie był pewien, jak hipogryf może zareagować na to, że w drodze do niego Bertie najpewniej potknie się o własne nogi i poleci na twarz, jednak... raz kozie śmierć i tak dalej?
Bertie Bott prawdopodobnie umrze bardzo młodo i bardzo głupio.
- Byłem w zoo. Muszę je kiedyś całe obejść, sporo tam fajnych stworzeń mają. - stwierdził i pewnie powiedziałby coś więcej o śmiesznie wynurzających się nad wodę końskich łbach, gdyby do Rudery nie wparowała burza w postaci bardzo wzburzonej Piwki. Uśmiechnął się tym szerzej. No, jak nie kochać tej kobiety?
- Harry poznaj Piwkę, Piwko cieszę się, że wpadłaś. Tak, sprowadziłem dziś deszcz specjalnie żebyś zechciała najeść się dziś z nami słodyczy, a nie pomyślała na przykład o spacerze, czy innych miłych rzeczach, jakie robi się na słońcu. - powiedział, teatralnym gestem odsuwając jej krzesło, żeby mogła zasiąść do stołu jak dama, bo przecież jest damą, tylko taką trochę inną, trochę bardziej emocjonalną i zmokniętą.
Tylko mnie nie zabij.
Przeszło mu przez myśl, bo o ile co do Harrego to trochę wątpił, o tyle był niemal pewien, że Piwka wlot załapie, co ma na celu to wszystko i, że dała się władować w randkę w ciemno. Póki co jeszcze z dodatkiem, który planuje zniknąć.
- Poza tym nie wiem na co narzekasz, jeszcze kilka dni temu tańczyłaś w deszczu. Pamiętasz? - ostatnie słowo dodał troszeczkę innym tonem, uśmiechając się przy tym troszkę inaczej, troszkę radośniej, wspominając, jak wracali wspierając się wzajemnie z mugolskiego pubu. Po przeprawie Błędnym Rycerzem na Dolinę (myślisz, że ustanie tam jest trudne? zapraszamy na przejażdżkę w stanie wskazującym na spożycie alkoholu w dużych ilościach!) została im do przejścia część ulicy na której Bertie przypomniał sobie, że obiecał Piwce także tańce tej nocy i przecież nie mógł nie wywiązać się z obietnicy. Co z tego, że padało podobnie, jak dziś?
Miał nadzieję, że Abbott nie słyszał tej nocy jego śpiewu towarzyszącemu tym tańcom.
- A propo magicznych istot - dodał w kierunku Harrego, bo i dopiero co rozmawiali o hipokampach - Peony hoduje mandragory. Osobiście uważam, że część nawiedzeń o jakie podejrzewa się Ruderę to krzyki z jej hodowli. - stwierdził, bo i chociaż już w marcu skończył remont domu, nadal czasami słyszał plotki o tym, że po Dolinie roznoszą się czasem tajemnicze dźwięki i krzyki i, że najpewniej dochodzą one właśnie z odsuniętej nieco w las Rudery. Eh! - To ja zrobię coś do picia. - dodał. Różdżką wskazał na ciasto, zaklęciem dzieląc je na porcje, by za sekundę zniknąć w kuchni w której zabrał się za przygotowywanie ciepłych napojów.
- Może przeczuwał deszcz? Podobno im się to zdarza. - podsunął, zastanawiając się przy tym. - O której go karmisz? Czy sam sobie poluje? Chcę to kiedyś zobaczyć. A najlepiej go nakarmić.
Stwierdził szczerze zszokowany, że do tej pory na to nie wpadł. Co prawda słyszał, że te zwierzęta są dość niebezpieczne i wcale nie był pewien, jak hipogryf może zareagować na to, że w drodze do niego Bertie najpewniej potknie się o własne nogi i poleci na twarz, jednak... raz kozie śmierć i tak dalej?
Bertie Bott prawdopodobnie umrze bardzo młodo i bardzo głupio.
- Byłem w zoo. Muszę je kiedyś całe obejść, sporo tam fajnych stworzeń mają. - stwierdził i pewnie powiedziałby coś więcej o śmiesznie wynurzających się nad wodę końskich łbach, gdyby do Rudery nie wparowała burza w postaci bardzo wzburzonej Piwki. Uśmiechnął się tym szerzej. No, jak nie kochać tej kobiety?
- Harry poznaj Piwkę, Piwko cieszę się, że wpadłaś. Tak, sprowadziłem dziś deszcz specjalnie żebyś zechciała najeść się dziś z nami słodyczy, a nie pomyślała na przykład o spacerze, czy innych miłych rzeczach, jakie robi się na słońcu. - powiedział, teatralnym gestem odsuwając jej krzesło, żeby mogła zasiąść do stołu jak dama, bo przecież jest damą, tylko taką trochę inną, trochę bardziej emocjonalną i zmokniętą.
Tylko mnie nie zabij.
Przeszło mu przez myśl, bo o ile co do Harrego to trochę wątpił, o tyle był niemal pewien, że Piwka wlot załapie, co ma na celu to wszystko i, że dała się władować w randkę w ciemno. Póki co jeszcze z dodatkiem, który planuje zniknąć.
- Poza tym nie wiem na co narzekasz, jeszcze kilka dni temu tańczyłaś w deszczu. Pamiętasz? - ostatnie słowo dodał troszeczkę innym tonem, uśmiechając się przy tym troszkę inaczej, troszkę radośniej, wspominając, jak wracali wspierając się wzajemnie z mugolskiego pubu. Po przeprawie Błędnym Rycerzem na Dolinę (myślisz, że ustanie tam jest trudne? zapraszamy na przejażdżkę w stanie wskazującym na spożycie alkoholu w dużych ilościach!) została im do przejścia część ulicy na której Bertie przypomniał sobie, że obiecał Piwce także tańce tej nocy i przecież nie mógł nie wywiązać się z obietnicy. Co z tego, że padało podobnie, jak dziś?
Miał nadzieję, że Abbott nie słyszał tej nocy jego śpiewu towarzyszącemu tym tańcom.
- A propo magicznych istot - dodał w kierunku Harrego, bo i dopiero co rozmawiali o hipokampach - Peony hoduje mandragory. Osobiście uważam, że część nawiedzeń o jakie podejrzewa się Ruderę to krzyki z jej hodowli. - stwierdził, bo i chociaż już w marcu skończył remont domu, nadal czasami słyszał plotki o tym, że po Dolinie roznoszą się czasem tajemnicze dźwięki i krzyki i, że najpewniej dochodzą one właśnie z odsuniętej nieco w las Rudery. Eh! - To ja zrobię coś do picia. - dodał. Różdżką wskazał na ciasto, zaklęciem dzieląc je na porcje, by za sekundę zniknąć w kuchni w której zabrał się za przygotowywanie ciepłych napojów.
Po prostu nie pamiętać sytuacji w których kostka pęka, wiem
Nie wyrzucę ST,
Chociaż bardzo chcę,
Mam nadzieję, że to wie MG.
Nie wyrzucę ST,
Chociaż bardzo chcę,
Mam nadzieję, że to wie MG.
Bertie Bott
Zawód : Pracownik w Urzędzie Patentów Absurdalnych, wlaściciel Cukierni Wszystkich Smaków
Wiek : 22
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Kawaler
Po co komu rozum, kiedy można mieć szczęście?
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
Na prośbę przyjaciela zaśmiał się serdecznie, chociaż w każdym zachowaniu Harolda można było doszukać się nutki obłędu. Tak jak teraz. Nutka szaleństwa tańczyła między innymi dźwiękami jego radosnego śmiechu, który niegdyś wypełniał rezydencję Abbottów tu, w Dolinie Godryka.
-Oszalałeś? Czyś już głupcem, mój przyjacielu? - spytał, chociaż zapewne nie oczekiwał żadnej odpowiedzi. Nie musiał być jasnowidzem, aby wiedzieć jak skończyłoby się bliższe spotkanie Bertiego z Żółtodziobem, który i tak był już kapryśnym stworzeniem, nawet jak na hipogryfa. - Dziobek poturbowałby cię, zanim byś do niego dotarł i to na własne życzenie, nie bądź zły mój drogi, ale poruszasz się gorzej niż olbrzym w składziku z porcelaną - odparł żartobliwie, naprawdę rozbawiony. Trudno było tylko stwierdzić, czy szeroki uśmiech na lordowskiej twarzy wywołany był wizją olbrzyma, czy leżącego na wznak Botta? To pewnie wiedział jedynie sam Harold. Skinął głową, delikatnie na wiadomość o wizycie Bertiego w ZOO. - Zdecydowanie powinieneś, inaczej zdziwaczejesz w tej ruderze - rzucił mimochodem, zupełnie jakby nie miało to znaczenia, ale był pewien takiego losu dla swojego przyjaciela jak tego, że nazywa się Harold Abbott. Wtem, rozległ się kobiecy głos. Można by rzec niebiański. Harry wsłuchał się w barwę jej głosu, oczarowany nią do granic możliwości. Nawet nie zdążył posłać wielce karcącego spojrzenia w stronę swojego druha. Zerwał się z kanapy w najmniej elegancki sposób. - W istocie, potworna, droga lady - przytaknął, skłaniając delikatnie głowę w jej stronę. Być może i tytuł lady jej nie przysługiwał. Nie zmieniało to jednak faktu, że Harold nauczony szacunku do kobiet obdarowywał tym zacnym przydomkiem niemalże każdą, piękną niewiastę o ile swoim wizerunkiem, nie wyglądem, ale całokształtem nie szpeciła tak wytwornego słowa jak kobieta. Cierpliwie czekał, aż wymiana zdań pomiędzy Bertiem, a Peony dobiegnie końca. Szybko zorientował się, że jest to owa białogłowa, o której wielokrotnie wspominał panicz Bott.
-Wybaczy mi panienka, brak przygotowania, niestety ale nasz wspólny przyjaciel zapomniał wspomnieć, że pani do nas dołączy, a nad wyraz ciężko jest mnie czymś zaskoczyć - odparł, teraz zdobywając się na obrzucenie Botta karcącym spojrzeniem. Naprawdę, dla dobra jego i dumy lady Sprout, udał że słowa dotyczące, najprawdopodobniej, ich wspólnego wypadu wpadły jednym uchem i w pośpiechu wybiegły drugim. - Widzę, że nasz przyjaciel także, nie zamierzał nas sobie przedstawić - mruknął, po raz kolejny posyłając srogie spojrzenie w kierunku Bertiego, musiał mu jednak wybaczyć ten brak ogłady wobec tak uroczej damy! - Harold Abbott - przedstawił się, chyląc przed jej obliczem czoła i ośmielając się na muśnięcie wargami jej dłoni. Zwrócił się do Bertiego. - Z całym szacunkiem przyjacielu, ale za większość podejrzeń odnośnie nawiedzeń odpowiedzialność ponosi twój brak talentu wokalnego - odparł, uśmiechając się przy tym nieco figlarnie. W ogóle postawa dworskiego dżentelmena ni jak miała się do dzisiejszego ubioru lorda Abbotta, czy do powagi jego nazwiska. Gdy Bertie zniknął, przygotowując coś do picia, Harry jak na dżentelmena przystało, czekał aż Peony pierwsza zajmie miejsce. Po czym zajął swoje miejsce. - Zakładam, że jest panienka tak bardzo zaskoczona moją obecnością, jak ja przybyciem panienki?- zagadnął grzecznie, skupiając na niej swój wzrok. Nietrudno było dostrzec już na pierwszy rzut oka, że Harold to postać dosyć kontrowersyjna.
-Oszalałeś? Czyś już głupcem, mój przyjacielu? - spytał, chociaż zapewne nie oczekiwał żadnej odpowiedzi. Nie musiał być jasnowidzem, aby wiedzieć jak skończyłoby się bliższe spotkanie Bertiego z Żółtodziobem, który i tak był już kapryśnym stworzeniem, nawet jak na hipogryfa. - Dziobek poturbowałby cię, zanim byś do niego dotarł i to na własne życzenie, nie bądź zły mój drogi, ale poruszasz się gorzej niż olbrzym w składziku z porcelaną - odparł żartobliwie, naprawdę rozbawiony. Trudno było tylko stwierdzić, czy szeroki uśmiech na lordowskiej twarzy wywołany był wizją olbrzyma, czy leżącego na wznak Botta? To pewnie wiedział jedynie sam Harold. Skinął głową, delikatnie na wiadomość o wizycie Bertiego w ZOO. - Zdecydowanie powinieneś, inaczej zdziwaczejesz w tej ruderze - rzucił mimochodem, zupełnie jakby nie miało to znaczenia, ale był pewien takiego losu dla swojego przyjaciela jak tego, że nazywa się Harold Abbott. Wtem, rozległ się kobiecy głos. Można by rzec niebiański. Harry wsłuchał się w barwę jej głosu, oczarowany nią do granic możliwości. Nawet nie zdążył posłać wielce karcącego spojrzenia w stronę swojego druha. Zerwał się z kanapy w najmniej elegancki sposób. - W istocie, potworna, droga lady - przytaknął, skłaniając delikatnie głowę w jej stronę. Być może i tytuł lady jej nie przysługiwał. Nie zmieniało to jednak faktu, że Harold nauczony szacunku do kobiet obdarowywał tym zacnym przydomkiem niemalże każdą, piękną niewiastę o ile swoim wizerunkiem, nie wyglądem, ale całokształtem nie szpeciła tak wytwornego słowa jak kobieta. Cierpliwie czekał, aż wymiana zdań pomiędzy Bertiem, a Peony dobiegnie końca. Szybko zorientował się, że jest to owa białogłowa, o której wielokrotnie wspominał panicz Bott.
-Wybaczy mi panienka, brak przygotowania, niestety ale nasz wspólny przyjaciel zapomniał wspomnieć, że pani do nas dołączy, a nad wyraz ciężko jest mnie czymś zaskoczyć - odparł, teraz zdobywając się na obrzucenie Botta karcącym spojrzeniem. Naprawdę, dla dobra jego i dumy lady Sprout, udał że słowa dotyczące, najprawdopodobniej, ich wspólnego wypadu wpadły jednym uchem i w pośpiechu wybiegły drugim. - Widzę, że nasz przyjaciel także, nie zamierzał nas sobie przedstawić - mruknął, po raz kolejny posyłając srogie spojrzenie w kierunku Bertiego, musiał mu jednak wybaczyć ten brak ogłady wobec tak uroczej damy! - Harold Abbott - przedstawił się, chyląc przed jej obliczem czoła i ośmielając się na muśnięcie wargami jej dłoni. Zwrócił się do Bertiego. - Z całym szacunkiem przyjacielu, ale za większość podejrzeń odnośnie nawiedzeń odpowiedzialność ponosi twój brak talentu wokalnego - odparł, uśmiechając się przy tym nieco figlarnie. W ogóle postawa dworskiego dżentelmena ni jak miała się do dzisiejszego ubioru lorda Abbotta, czy do powagi jego nazwiska. Gdy Bertie zniknął, przygotowując coś do picia, Harry jak na dżentelmena przystało, czekał aż Peony pierwsza zajmie miejsce. Po czym zajął swoje miejsce. - Zakładam, że jest panienka tak bardzo zaskoczona moją obecnością, jak ja przybyciem panienki?- zagadnął grzecznie, skupiając na niej swój wzrok. Nietrudno było dostrzec już na pierwszy rzut oka, że Harold to postać dosyć kontrowersyjna.
Gość
Gość
Kiedy Bertie zapraszał ją na podwieczorek nie spodziewała się, że będzie im towarzyszył ktoś jeszcze. Nie, żeby jej to przeszkadzało. Peony lubiła poznawać nowych ludzi, a już w szczególności tych mieszkających w Dolinie Godryka. Harolda prawdopodobnie pamiętała jeszcze ze szkoły. W końcu należeli do tego samego domu i dzieliło ich tylko trzy lata różnicy. Mimo wszystko Peony miała problem z dopasowywaniem twarzy. Właściwie miała problem z zapamiętywaniem ludzi tym bardziej z okresu, który był początkiem czasów, których wcale pamiętać nie chciała. Dlatego uśmiechnęła się tylko delikatnie przez swój przedwczesny wybuch. Nie każdy musiał od razu wiedzieć o jej niekontrolowanych wybuchach tym bardziej, że kierowane były one w większej mierze żartem niż powagą. Na początku nie do końca rozumiała do czego to zmierza i nawet jej głowie pojawiła się myśl, że może zwyczajnie coś przeoczyła i wcale nie mieli się dzisiaj spotkać. Chociaż sam sposób, w jaki Bott ją przedstawił sprawił, że kobiecie wydało się to być podejrzane. Skinęła głową lekko zbita z pantałyku gdy usłyszała tytuł lady skierowany w jej stronę. Nie była lady, ale on zdecydowanie musiał być lordem. A więc to jeden z tych szlachciców, którzy zyskali sympatię i zaufanie Bertiego? Może chciał jej pokazać, że naprawdę nie wszyscy arystokraci są tak źli jak się to wydaje. - Tak, naszemu wspólnemu przyjacielowi zdarza się zapominać wspomnieć o wielu sprawach. - powiedziała posyłając gospodarzowi wymowne spojrzenie. Zaraz jednak przypomniało jej się ich ostatnie spotkania, a potem okropny dzień po. Czuła się jakby słoń usiadł jej na głowę i gdyby ktoś ją tamtego dnia zobaczył to prawdopodobnie kazałby jej spisać testament. Gdyby byli sami prawdopodobnie pacnęłaby go w ramię za przypomnienie jej o tym niesamowitym przeżyciu jakim był taniec w deszczu. Jeszcze nie do końca wiedziała co Bott kombinował, ale już mógł być pewny, że będzie tego żałował. Nie chodziło to, że Piwka nie chciała się z nikim widywać, albo, że w jakikolwiek sposób szufladkowała ludzi jako tych lepszych lub gorszych dla niej. Zdecydowanie nie potrafiła poznawać ludzi. Była wdową i matką siedmioletniego chłopca. Miała do prowadzenia biznes, a miłość była dla niej pojęciem tak abstrakcyjnym, że nawet sam Albus Dumbledore przyznałby jej w tym rację. Jej przyjaciel bardzo dobrze zdawał sobie sprawę z jej myślenia i prawdopodobnie dlatego to myślenie całkowicie ignorował. - Peony Sprout – przedstawiła się wyciągając dłoń w stronę mężczyzny. Nie spodziewała się też, że tak szlacheckiego powitania, ale tak właściwie czego miała się po szlachcicu spodziewać? Nie wiedziała jak powinna się zachowywać i co mówić, a to ją onieśmielało. Dlatego też uśmiechnęła się tylko delikatnie przenosząc zaraz wzrok na przyjaciela. - Obawiam się, że może mieć racje co do wycia moich mandragor. - powiedziała z rozbawieniem. - Ostatnio mamy kryzys. - szatynka chciała spróbować hodowli nowej odmiany, która gryzła się strasznie z tą zwykłą, dostępną w ich okolicy. - Ale gdyby dodać śpiew Bertiego mógłby w Dolinie nie zostać żaden czarodziej. - dodała uśmiechając się szeroko. Patrzyła jak przyjaciel znika w drzwiach prowadzących do kuchni i z westchnięciem zajęła miejsce. Złączyła dłonie na kolanach rozglądając się po pomieszczeniu. Słysząc pytanie mężczyzny pokręciła głową z rozbawieniem. - Naprawdę proszę mówić do mnie Peony. Bycie panienką w Pana ustach brzmi dość poważnie. - jakkolwiek to zdanie nie zabrzmiało to wcale nie miało tak zabrzmieć. Szybko więc rzuciła.. - Ale tak jestem troszkę zaskoczona. Oczywiście w żaden sposób negatywnie. Może po prostu zamiast ogrodniczek założyłabym coś pasującego do… szarlotki. - mruknęła spoglądając najpierw na mężczyznę, a zaraz przenosząc spojrzenie na drzwi, w których zniknął Bott. Co on tak tam długo robił? Pewnie Lanie nie spodobali się goście i teraz Bertie musiał ją uspokajać. - Spotkał Pan już Lanę? - zapytała znowu przyglądając się mężczyźnie. Duch mieszkający w murach Rudery to opowieść, którą Bott opowiadał wszystkim dlatego nie wierzyła, że Harold nie.
do not cry because it is over
smile because it happened
smile because it happened
Peony Sprout
Zawód : własna hodowla Mandragor & warzenie eliksirów
Wiek : 27
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Wdowa
nie widziałam cię już od miesiąca. nic.
jestem może bledsza,
trochę śpiąca, trochę bardziej milcząca, lecz widać można żyć bez powietrza.
jestem może bledsza,
trochę śpiąca, trochę bardziej milcząca, lecz widać można żyć bez powietrza.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Może - ale tylko może! - to i prawda, może hipogryf by go zabił po minucie znajomości, jednak co poradzić, on po prostu... chciał. Jakoś tak było, że kiedy w tej pustej głowie pojawi się jakaś zachcianka, uparty jak osioł Bott dąży jak tylko może do zrealizowania jej. Szczególnie, kiedy owa zachciewajka jest głupia, lub niebezpieczna, dziwnym trafem na takich zdaje mu się znacznie bardziej zależeć. Nie kontynuował jednak tematu - ale wróci do niego zdecydowanie! - bo do Rudery jak burza wparowała Peony, jego piękna i cudowna sąsiadka.
Nie wydawał się nadmiernie przejęty widocznym niezadowoleniem Harolda - który w tej chwili jakby troszkę bardziej był Haroldem, a mniej Harrym - na swoje zachowanie. Cóż, Bertie był wesołym człowiekiem, dzieciakiem o... może zbyt luźnym podejściu do niektórych rzeczy. Z resztą! To nie on ma tu robić dobre wrażenie, a właśnie sam Abbott, prawda? Bo najpierw Piwkę trzeba przekonać, że nie taki szlachcic zły jak się go maluje, że oni też bywają całkiem ludzcy, całkiem weseli, że warto z nimi czas spędzić, poznać, pogadać, bo właściwie to różnią się od reszty szarych ludzi tylko w kilku detalach.
No dobrze, zależy od rodu, ale jednak!
- Nie wspominałem? - uśmiechnął się lekko na tę naganę płynącą doń z dwóch stron na raz. - Może zapomniałem, ale przecież na pewno nikt nie ma powodów do narzekań. - wzruszył ramionami. W sumie to trudno by mu było dzisiaj uzasadnić, dlaczego żadnemu z obecnych nie powiedział, że ma zamiar ich zapoznać. Chyba to jedna z tych rzeczy, jakie sobie ubzdurał i potem dłużej nie myślał, ciesząc się po prostu realizowaniem swojego niecnego planu i tyle. Tak, czy inaczej wierzył, że znajdą wspólny język, bardzo głęboko w to wierzył!
- Nie wiem o czym mówicie, ja uważam, że śpiewam wspaniale. - stwierdził niezrażony, pełnym oburzenia spojrzeniem obrzucając Piwkę, która śmiała mu zarzucać brak talentu! I ty, Brutusie! zdawało się mówić jego spojrzenie, nim teatralnie załamał ręce. - Mama zawsze mówiła, że umiem śpiewać.
Westchnął, bo przecież to znaczy, że to musi być prawda! W końcu jednak wzruszył ramionami.
- No dobra, nie mówiła. - ale i tak nie przyzna się, że nie ma talentu. Nawet, jeśli za grosz i ani trochę go nie ma, nawet jeśli mógłby stać w chórze mandragor i najpewniej nawet znawca dźwięków wydawanych przez te istoty nie zauważyłby najmniejszej nawet różnicy. No dobrze, jest trochę cichszy. Ale i tak się nie przyzna, nie ważne, że pewnie oboje już jego brak talentu słyszeli.
Dalej jednak zostawił ich samych sobie i spokojnie, niespiesznie zajął się napojami. Tu kawa, tu zagotować wodę. Lana nawet pojawiła się w kuchni, więc uśmiechnął się do niej uprzejmie, to zagadnął, to posłuchał troszeczkę narzekania, że to sprząta tylko kiedy gości sprowadza, a tak w ogóle to co to za goście, ostatecznie duch zniknął, pewnie przeniósł się marudzić do Eileen, albo nie marudzić, bo z zielarką chyba Lanie rozmawiało się lepiej.
Choć tak na prawdę jest wspaniałym duchem, to nie ulega żadnej wątpliwości.
W końcu posłał jednak kawy zaklęciem w kierunku salonu, jedna filiżanka wylądowała przed Peony, druga przed Harrym. Zaraz pojawiło się jeszcze naczynie z mlekiem i cukier, więc wszystko było. Własną kawę też tam wysłał, żeby nie było, a widząc, że żadne nie zainteresowało się ciastem (jak śmieją, w domu cukiernika!), machnął różdżką ten ostatni raz, by kawałek spoczął na każdym talerzyku.
Nie wychodził jednak jeszcze, na spokojnie odkładał niepotrzebne rzeczy na półki.
Nie wydawał się nadmiernie przejęty widocznym niezadowoleniem Harolda - który w tej chwili jakby troszkę bardziej był Haroldem, a mniej Harrym - na swoje zachowanie. Cóż, Bertie był wesołym człowiekiem, dzieciakiem o... może zbyt luźnym podejściu do niektórych rzeczy. Z resztą! To nie on ma tu robić dobre wrażenie, a właśnie sam Abbott, prawda? Bo najpierw Piwkę trzeba przekonać, że nie taki szlachcic zły jak się go maluje, że oni też bywają całkiem ludzcy, całkiem weseli, że warto z nimi czas spędzić, poznać, pogadać, bo właściwie to różnią się od reszty szarych ludzi tylko w kilku detalach.
No dobrze, zależy od rodu, ale jednak!
- Nie wspominałem? - uśmiechnął się lekko na tę naganę płynącą doń z dwóch stron na raz. - Może zapomniałem, ale przecież na pewno nikt nie ma powodów do narzekań. - wzruszył ramionami. W sumie to trudno by mu było dzisiaj uzasadnić, dlaczego żadnemu z obecnych nie powiedział, że ma zamiar ich zapoznać. Chyba to jedna z tych rzeczy, jakie sobie ubzdurał i potem dłużej nie myślał, ciesząc się po prostu realizowaniem swojego niecnego planu i tyle. Tak, czy inaczej wierzył, że znajdą wspólny język, bardzo głęboko w to wierzył!
- Nie wiem o czym mówicie, ja uważam, że śpiewam wspaniale. - stwierdził niezrażony, pełnym oburzenia spojrzeniem obrzucając Piwkę, która śmiała mu zarzucać brak talentu! I ty, Brutusie! zdawało się mówić jego spojrzenie, nim teatralnie załamał ręce. - Mama zawsze mówiła, że umiem śpiewać.
Westchnął, bo przecież to znaczy, że to musi być prawda! W końcu jednak wzruszył ramionami.
- No dobra, nie mówiła. - ale i tak nie przyzna się, że nie ma talentu. Nawet, jeśli za grosz i ani trochę go nie ma, nawet jeśli mógłby stać w chórze mandragor i najpewniej nawet znawca dźwięków wydawanych przez te istoty nie zauważyłby najmniejszej nawet różnicy. No dobrze, jest trochę cichszy. Ale i tak się nie przyzna, nie ważne, że pewnie oboje już jego brak talentu słyszeli.
Dalej jednak zostawił ich samych sobie i spokojnie, niespiesznie zajął się napojami. Tu kawa, tu zagotować wodę. Lana nawet pojawiła się w kuchni, więc uśmiechnął się do niej uprzejmie, to zagadnął, to posłuchał troszeczkę narzekania, że to sprząta tylko kiedy gości sprowadza, a tak w ogóle to co to za goście, ostatecznie duch zniknął, pewnie przeniósł się marudzić do Eileen, albo nie marudzić, bo z zielarką chyba Lanie rozmawiało się lepiej.
Choć tak na prawdę jest wspaniałym duchem, to nie ulega żadnej wątpliwości.
W końcu posłał jednak kawy zaklęciem w kierunku salonu, jedna filiżanka wylądowała przed Peony, druga przed Harrym. Zaraz pojawiło się jeszcze naczynie z mlekiem i cukier, więc wszystko było. Własną kawę też tam wysłał, żeby nie było, a widząc, że żadne nie zainteresowało się ciastem (jak śmieją, w domu cukiernika!), machnął różdżką ten ostatni raz, by kawałek spoczął na każdym talerzyku.
Nie wychodził jednak jeszcze, na spokojnie odkładał niepotrzebne rzeczy na półki.
Po prostu nie pamiętać sytuacji w których kostka pęka, wiem
Nie wyrzucę ST,
Chociaż bardzo chcę,
Mam nadzieję, że to wie MG.
Nie wyrzucę ST,
Chociaż bardzo chcę,
Mam nadzieję, że to wie MG.
Bertie Bott
Zawód : Pracownik w Urzędzie Patentów Absurdalnych, wlaściciel Cukierni Wszystkich Smaków
Wiek : 22
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Kawaler
Po co komu rozum, kiedy można mieć szczęście?
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
Nawet szalony Harold wiedział, że to ich spotkanie nie było przypadkowe. Zachowanie panicza Botta może nie tyle zdradzało zamiary Bertiego, ale wskazywało na to, że nie jest to do końca niewinne spotkanie. W to niestety Harold nie mógł uwierzyć. Nie mniej jednak nie miał zamiaru narzekać i się burzyć. Po pierwsze byłoby to bardzo nieeleganckie z jego strony, a po drugie przecież Peony i tak zauroczyła go od pierwszego wejrzenia, więc nie miał co narzekać. Nie no, przesadzam! Ale nie mniej jednak kobieta sprawiała cudowne wrażenie. Była inna. Różniła się od wszystkich kobiet, jakie spotkał na swej drodze. Sprout przecież to rodzina z krwią czystą, jedynie z maleńką skazą na swojej historii, która równie dobrze po drodze mogła się zatrzeć, rozpłynąć i nie różnić się od krwi szlacheckiej. Wiele panien o takim statusie krwi jak Peony chciało być dworskimi damami, dlatego próbowały oczarować szlachciców swoim zachowaniem i urodą. Uwodziły i przyjmowały rodowe nazwiska, stawały się damami, otrzymywały tytuł lady. Peony była w stu procentach naturalna. Nie udawała, nie próbowała naśladować dworskiej etykiety.
Uśmiechnął się szeroko. - Obawiam się, że też mogę mieć swój wkład jeżeli chodzi o straszenie. Żółtodziób jest ostatnio dosyć głośny i kapryśny - odparł. Hipogryf, którego kupił czasem w swoich humorkach przechodził ludzkie pojęcie i przerastał nawet kobiety. Naprawdę trudno było mu dogodzić, ale mimo wszystko kochał zwierzę i nie żałował dnia, w którym zdecydował się na jego kupno. Gdyby właściciel kliniki wiedział na jak wielkie bydle wyrośnie Żółtodziób pewnie ani myślałby o sprzedaży hipogryfa. Zaśmiał się. Jeżeli pani Bott uważała, że Bertie ma anielski głos to albo musiała go naprawdę mocno kochać, albo z jej słuchem musiało być coś nie tak. Tego Harry był na sto procent pewien. Uśmiechnął się w stronę Peony i skinął głową. - Wybacz mi pa.... Peony. Przyzwyczajenie - wytłumaczył się. Gdyby na salonach to jakiejś lady zwrócił się po imieniu to byłaby to hańba. Oczywiście jeśli byłoby to ich pierwsze spotkanie. Z gardła Harolda wydobył się ciepły, życzliwy śmiech. - Proszę się nie kłopotać doborem stroju, gdybym wiedział, że będziesz nam dzisiaj towarzyszyć z pewnością z większą uwagą dokonałbym wyboru kreacji - odezwał się, może troszkę parodiując te wszystkie dworskie damy, które mają suknie na każdą okazję i na każdej uroczystości muszą wyglądać perfekcyjnie. Kiedyś przykładał do tego wagę i uważał, że to nic dziwnego. Niestety, a może i stety po nieszczęsnym wypadku jaki miał miejsce w jego życiu w jego głowie nastąpiło kompletne przemeblowanie, a wartości i sposób myślenia w większości uległy zmianie. - Niestety, osobiście nie udało mi się porozmawiać z Laną, chociaż pewnie to bardzo przyjemny duch, skoro Rudera jest jeszcze zamieszkiwana przez kogokolwiek, oczywiście Bertie nie omieszkał mi o niej wspomnieć - pokręcił głową z rozbawieniem. Bo faktycznie życie pod jednym dachem z duchem musi być całkiem ciekawym doświadczeniem. Ciekawe, czy duchy odczuwają upływ czasu tak samo jak ludzie. - Od dawna mieszkasz w Dolinie Godryka?- zagadnął sięgając po talerzyk z ciastem. Grzechem byłoby nie spróbować. Zastanawiał się tylko co tak długo robi tam Bott, skoro wszystkie filiżanki stału już na stoliku.
Uśmiechnął się szeroko. - Obawiam się, że też mogę mieć swój wkład jeżeli chodzi o straszenie. Żółtodziób jest ostatnio dosyć głośny i kapryśny - odparł. Hipogryf, którego kupił czasem w swoich humorkach przechodził ludzkie pojęcie i przerastał nawet kobiety. Naprawdę trudno było mu dogodzić, ale mimo wszystko kochał zwierzę i nie żałował dnia, w którym zdecydował się na jego kupno. Gdyby właściciel kliniki wiedział na jak wielkie bydle wyrośnie Żółtodziób pewnie ani myślałby o sprzedaży hipogryfa. Zaśmiał się. Jeżeli pani Bott uważała, że Bertie ma anielski głos to albo musiała go naprawdę mocno kochać, albo z jej słuchem musiało być coś nie tak. Tego Harry był na sto procent pewien. Uśmiechnął się w stronę Peony i skinął głową. - Wybacz mi pa.... Peony. Przyzwyczajenie - wytłumaczył się. Gdyby na salonach to jakiejś lady zwrócił się po imieniu to byłaby to hańba. Oczywiście jeśli byłoby to ich pierwsze spotkanie. Z gardła Harolda wydobył się ciepły, życzliwy śmiech. - Proszę się nie kłopotać doborem stroju, gdybym wiedział, że będziesz nam dzisiaj towarzyszyć z pewnością z większą uwagą dokonałbym wyboru kreacji - odezwał się, może troszkę parodiując te wszystkie dworskie damy, które mają suknie na każdą okazję i na każdej uroczystości muszą wyglądać perfekcyjnie. Kiedyś przykładał do tego wagę i uważał, że to nic dziwnego. Niestety, a może i stety po nieszczęsnym wypadku jaki miał miejsce w jego życiu w jego głowie nastąpiło kompletne przemeblowanie, a wartości i sposób myślenia w większości uległy zmianie. - Niestety, osobiście nie udało mi się porozmawiać z Laną, chociaż pewnie to bardzo przyjemny duch, skoro Rudera jest jeszcze zamieszkiwana przez kogokolwiek, oczywiście Bertie nie omieszkał mi o niej wspomnieć - pokręcił głową z rozbawieniem. Bo faktycznie życie pod jednym dachem z duchem musi być całkiem ciekawym doświadczeniem. Ciekawe, czy duchy odczuwają upływ czasu tak samo jak ludzie. - Od dawna mieszkasz w Dolinie Godryka?- zagadnął sięgając po talerzyk z ciastem. Grzechem byłoby nie spróbować. Zastanawiał się tylko co tak długo robi tam Bott, skoro wszystkie filiżanki stału już na stoliku.
Gość
Gość
Peony wróciła wspomnieniem do ostatniego karaoke jej i Bertiego. Nie mogła powiedzieć, że był najgorszym śpiewakiem, a może po prostu była zbyt pijana by stwierdzić tego jak brzmiał jego głos. Teraz jednak widząc jego wzrok wzruszyła ramionami jakby w geście mówiącym „co ja mogę?”, ale zaraz na jej ustach pojawił się szeroki uśmiech. - Tak myślałam – mruknęła do Botta kiedy stwierdził, że jednak takie słowa nie padły z ust wspaniałej mamy Bertiego. Skupiła spojrzenie na Haroldzie mając w myślach własny obraz szlachetnie urodzonych. Uważała, że są zbyt zadufani w sobie by widzieć świat takim jest naprawdę. Nie znali prawdziwego życia, a jedynie tę stronę, która poznać chcieli. Wiedziała, że takie myślenie sprawia iż staje się hipokrytką. Osobą, która etykietuje sama nie chcąc być etykietowaną. Tak jakby nic nie potrafiło zmienić tego spostrzegania szlachetnie urodzonych. Peony nie lubiła dzielić ludzi. Dla niej każdy był inny, wyjątkowy, całkowicie indywidualny. W taki też sposób to ludzi podchodziła. Jednak widziała te wszystkie szlacheckie i czystokrwiste kobiety wiedząc, że dla niej ich zachowanie było całkowicie irracjonalne. Nie mogłaby w życiu czekać na cud czy też gwiazdkę z nieba. Wszystko co miała było efektem jej ciężkiej pracy. - Ah… więc to twój hipogryf budzi nas w nocy? - zapytała unosząc brew. - Mój syn widział go kiedyś jak przelatywał nad naszym domem i chciał przeprowadzić śledztwo do kogo należy to wspaniałe zwierze. Moi rodzice prowadzą hodowle hipogryfów. - odparła. Peony znała te zwierzęta całkiem dobrze. Jej mama traktowała je jak największy skarb i starała się podobnej miłości nauczyć swoje dzieci. Chociaż Piwka postanowiła zostać Sproutem z krwi i kości i zajęła się hodowlą mandragor oraz produkcją eliksirów to i tak jej dzieciństwu towarzyszyły różne zwierzęta. W szczególności hipogryfy. Uśmiechnęła się tylko gdy wspomniał o przyzwyczajeniu. Mogła się tego domyślić. Harold miał szlachetną etykietę we krwi, a kiedy coś płynie w naszej krwi będzie nam towarzyszyć już zawsze i tak naprawdę nie da się tego pozbyć czy nad tym zapanować. Miała tego świadomość prawdopodobnie jak nikt inny. - Dlaczego? Ekstrawagancja jest w modzie, Panie Abbott. - powiedziała mało poważnie uśmiechając się przy tym szeroko. W jej głosie brzmiało rozbawienie bo tak naprawdę nigdy nie przywiązywała do tego wagi i prawdopodobnie nigdy nie będzie przywiązywała. Rzeczy materialne są chwilowe. Raz coś jest w naszym posiadaniu, ale zaraz możemy to stracić. Peony przywiązywała wagę do rzeczy bardziej mentalnych, trwałych. Charakter i osobowość człowieka była dla niej tym co ważne. Chociaż nie znała Harolda miała wrażenie, że Bott nie pomylił się w stosunku do niego. Na ludziach to jej sąsiad się znał, a przynajmniej takie odniosła wrażenie. - Prawdziwy anioł stróż Rudery… - powiedziała rozglądając się po pomieszczeniu jakby w poszukiwaniu właśnie tego ducha. Wtedy też do salonu wparowały filiżanki z gorącym trunkiem. Postukiwanie porcelany sprawiło, że kobieta kolejny raz spojrzała w stronę drzwi kuchennych. Gdzie podziewał się Bott skoro wszystko było już na stole? Szybko jednak zamyśliła się nad pytaniem uśmiechając się delikatnie. - Prawie osiem lat chociaż przez dwa lata mieszkałam za granicą. Trochę w Norwegii i trochę we Włoszech. - odpowiedziała biorąc do ręki filiżankę. Dolina Godryka zawsze była jej domem i zawsze miała być jej domem. Chociaż przeżyła tutaj wiele złych rzeczy to wiedziała, że jest to też miejsce, w którym może przeżyć wiele dobrych. Miała zamiar się o tym przekonać i miała zamiar zrobić to po swojemu. Jego o to nie pytała. Samo nazwisko mówiło jej, że Dolina była jego domem od zawsze. Jego ród sprawował nad nimi piecze od zawsze, a Peony musiała to docenić. - Długo znacie się z Bertiem? - może wywoła gospodarza z lasu.
do not cry because it is over
smile because it happened
smile because it happened
Peony Sprout
Zawód : własna hodowla Mandragor & warzenie eliksirów
Wiek : 27
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Wdowa
nie widziałam cię już od miesiąca. nic.
jestem może bledsza,
trochę śpiąca, trochę bardziej milcząca, lecz widać można żyć bez powietrza.
jestem może bledsza,
trochę śpiąca, trochę bardziej milcząca, lecz widać można żyć bez powietrza.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Dlatego tak doskonale do siebie pasowali. On gadał do zegarków, ona do chwastów, czemu nie mogliby tego robić w jakiejś wersji symbiozy, we wspólnym otoczeniu? Byli... swobodni? To chyba to. To nie częsta cecha, trzeba przyznać, ludzie bardzo często zamykają się w tym, co powinni, a czego nie wypada, w "o matko, sąsiedzi się dowiedzą", ale kiedy poznać ich bliżej, naciągnąć na odrobinę swobody i ich własnego ja, nagle zaczynają grać znacznie ciekawiej. Może dlatego oboje wydali mu się tak dopasowani, bo w obojga swobodę po prostu pewnego dnia wszedł z buciorami?
Nawet nie podsłuchiwał jakoś szczególnie rozmowy. Jasne, że był ciekaw i zerkał czasem za drzwi, troszkę martwiło go to, że znał nastawienie Piwki do większości szlachty, ale przecież znał ją na tyle, by wiedzieć że ma dziewczyna otwarty umysł i mało prawdopodobne, by sama zamknęła się w stereotypie podczas, gdy doskonały przykład zaprzeczający mu siedzi na przeciwko niej.
Kiedy z resztą Piwka wspomniała o Lanie, Bertie znowu poczuł charakterystyczny chłodek towarzyszący zazwyczaj jego wspaniałej współlokatorce i jedynej prawdziwej właścicielce tego miejsca. Uśmiechnął się pod nosem, już chciał się odzywać, jednak w tej chwili drzwi się lekko poruszyły. Lana pozostawała jednak niewidoczna. Jego goście mogli wyczuć co najwyżej, że zrobiło się odrobinkę chłodniej, Dusza Tego Domu nie odzywała się jednak ani słowem, w żaden inny sposób nie manifestując też swojej obecności. Bertie zaczął zerkać w tamtą stronę troszkę nieufnie, troszkę niepewnie, choć troszkę z dziecinnym wyczekiwaniem jak chłopiec, który wypatruje pierwszej gwiazdki, aby móc otworzyć prezent. Jeśli panna Bergmann coś kombinuje to chciał wiedzieć, co. Nie sądził, żeby mogło to zaszkodzić relacji tej dwójki, a jednak fajnie choć raz nie być osobiście jedyną ofiarą wspaniałej duszy!
Tak, czy inaczej prócz lekko obniżonej temperatury pomieszczenia nie stało się nic, być może więc ani Harry ani Piwka nie dostrzegli różnicy? Nic się nie działo.
Jedynie ciasto na tacce i talerzykach jakby lekko drgnęło i w tej chwili Bertie uniósł brwi, nieufne spojrzenie kierując w stronę magicznych składników. Dodał tylko troszkę pyłku śniegowego, żeby kuleczki lodów się nie roztopiły za szybko! I troszkę wanilii, nieznaczną ilość przypraw.
Skierował swoją różdżkę na koszyk, przywołując go do siebie i zaczął przeglądać, co w nieuwadze mógł dosypać i póki co nie wychodził, zerkając tylko kontrolnie w kierunku ciasta, które od czasu do czasu znów zaczynało delikatnie drgać.
Niechaj rzuca kto chce!
1 - 45 - ciasto wypowiada Wam wojnę na jedzenie (siebie), w pierwszej chwili rozpryskuje się bita śmietana, obrywacie nią po twarzach, uważajcie, bo ciasto jest pełne małych kuleczek lodowych, które zaraz zaczną strzelać jak z armat w Waszym kierunku! Zaraz... czy to ciasto się śmieje?!
46 - 85 - ciasto najwidoczniej oberwało tym, co lody rodzeństwa Frotesceau pierwszego kwietnia. Dostało głosu! (46 - 55, śpiewa Traviatę, 56 - 67 zaczyna się użalać nad losem ciasta, które ma zostać zaraz zjedzone, 68 - 79, śpiewa jakiś utwór Celesty, 80 - 85, opowiada kawały, głos wydobywa się jakby z lodowych kuleczek, jest dość wysoki i piskliwy)
86-100 - macie farta, cokolwiek wylądowało w cieście, upiekło (hehe) Wam się, ciasto troszkę podygotało, ale jesteście bezpieczni.
Nawet nie podsłuchiwał jakoś szczególnie rozmowy. Jasne, że był ciekaw i zerkał czasem za drzwi, troszkę martwiło go to, że znał nastawienie Piwki do większości szlachty, ale przecież znał ją na tyle, by wiedzieć że ma dziewczyna otwarty umysł i mało prawdopodobne, by sama zamknęła się w stereotypie podczas, gdy doskonały przykład zaprzeczający mu siedzi na przeciwko niej.
Kiedy z resztą Piwka wspomniała o Lanie, Bertie znowu poczuł charakterystyczny chłodek towarzyszący zazwyczaj jego wspaniałej współlokatorce i jedynej prawdziwej właścicielce tego miejsca. Uśmiechnął się pod nosem, już chciał się odzywać, jednak w tej chwili drzwi się lekko poruszyły. Lana pozostawała jednak niewidoczna. Jego goście mogli wyczuć co najwyżej, że zrobiło się odrobinkę chłodniej, Dusza Tego Domu nie odzywała się jednak ani słowem, w żaden inny sposób nie manifestując też swojej obecności. Bertie zaczął zerkać w tamtą stronę troszkę nieufnie, troszkę niepewnie, choć troszkę z dziecinnym wyczekiwaniem jak chłopiec, który wypatruje pierwszej gwiazdki, aby móc otworzyć prezent. Jeśli panna Bergmann coś kombinuje to chciał wiedzieć, co. Nie sądził, żeby mogło to zaszkodzić relacji tej dwójki, a jednak fajnie choć raz nie być osobiście jedyną ofiarą wspaniałej duszy!
Tak, czy inaczej prócz lekko obniżonej temperatury pomieszczenia nie stało się nic, być może więc ani Harry ani Piwka nie dostrzegli różnicy? Nic się nie działo.
Jedynie ciasto na tacce i talerzykach jakby lekko drgnęło i w tej chwili Bertie uniósł brwi, nieufne spojrzenie kierując w stronę magicznych składników. Dodał tylko troszkę pyłku śniegowego, żeby kuleczki lodów się nie roztopiły za szybko! I troszkę wanilii, nieznaczną ilość przypraw.
Skierował swoją różdżkę na koszyk, przywołując go do siebie i zaczął przeglądać, co w nieuwadze mógł dosypać i póki co nie wychodził, zerkając tylko kontrolnie w kierunku ciasta, które od czasu do czasu znów zaczynało delikatnie drgać.
Niechaj rzuca kto chce!
1 - 45 - ciasto wypowiada Wam wojnę na jedzenie (siebie), w pierwszej chwili rozpryskuje się bita śmietana, obrywacie nią po twarzach, uważajcie, bo ciasto jest pełne małych kuleczek lodowych, które zaraz zaczną strzelać jak z armat w Waszym kierunku! Zaraz... czy to ciasto się śmieje?!
46 - 85 - ciasto najwidoczniej oberwało tym, co lody rodzeństwa Frotesceau pierwszego kwietnia. Dostało głosu! (46 - 55, śpiewa Traviatę, 56 - 67 zaczyna się użalać nad losem ciasta, które ma zostać zaraz zjedzone, 68 - 79, śpiewa jakiś utwór Celesty, 80 - 85, opowiada kawały, głos wydobywa się jakby z lodowych kuleczek, jest dość wysoki i piskliwy)
86-100 - macie farta, cokolwiek wylądowało w cieście, upiekło (hehe) Wam się, ciasto troszkę podygotało, ale jesteście bezpieczni.
Po prostu nie pamiętać sytuacji w których kostka pęka, wiem
Nie wyrzucę ST,
Chociaż bardzo chcę,
Mam nadzieję, że to wie MG.
Nie wyrzucę ST,
Chociaż bardzo chcę,
Mam nadzieję, że to wie MG.
Bertie Bott
Zawód : Pracownik w Urzędzie Patentów Absurdalnych, wlaściciel Cukierni Wszystkich Smaków
Wiek : 22
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Kawaler
Po co komu rozum, kiedy można mieć szczęście?
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
Cóż, Harold był całkowitym przeciwieństwem jej obrazu szlachcica. Przeżył wiele, poznał życie z tej najlepszej jak i najgorszej strony. Stracił osobę, która była dla niego cały światem. Jej utrata doprowadziła do tego, że żal i smutek pchnął go w stronę szaleństwa. Jasnowidzenie. Trzecie oko całkowicie przejęło nad nim kontrolę. Z pewnością jednak nie wpisywał się w ramy obrazu arystokraty jaki nałożyła na niego Peony. O czym chyba świadczył sam fakt, że siedział w salonie Bertiego Botta, mężczyznę, który uchodził za największego błazna Doliny Godryka, od momentu, w którym wprowadził się do tej miejscowości. A przede wszystkim, dowodem tego, że Harold widział co się wokół niego dzieje była przynależność do Zakonu Feniksa. Nie mógł stać bezczynnie i patrzeć jak zło panoszy się po jego kraju, który zwał domem. To tak jakby udając ślepca pozwolił złodziejowi wynosić drogocenne przedmioty ze swojego ukochanego domu. Przecież nie mógł na to pozwolić, nie mógł nie reagować.
Uśmiechnął się uprzejmie. - Dzieci często zachwycają się tymi cudownymi zwierzętami. Siostrzenica i siostrzeniec są oczarowani Żółtodziobem! Ach, jeżeli będziesz miała chwilę wolnego czasu, możesz przyprowadzić syna, Dziobek chętnie go z pewnością pozna - odparł. Nie było tajemnicą to, że Abbott uwielbiał dzieci. Być może, że czasem mentalnie przypominał dziecko? Chłopiec w ciele dorosłego mężczyzny. On lgnął do dzieci, a słodkie i niewinne pociechy uwielbiały przeróżne zabawy z wujkiem Haroldem. Uśmiechnął się serdecznie na słowa panny Sprout, a następnie z nonszalancją i pewnym wyrazem dumy poprawił swoją kamizelkę. - Zdaję się na twoje wyczucie mody, Peony - powiedział, rozbawiony całą tą zaistniałą sytuacją. Chociaż był jasnowidzem i jego trzecie oko czasem dawało o sobie znać to nie przepuszczał, że spotkanie u dobrego przyjaciela okaże się tak przyjemne. Oczywiście w towarzystwie Botta nie mógł się nudzić to jednak obecność panny Sprout była bardzo przyjemną niespodzianką. A trzeba wspomnieć, że Harold uwielbiał wszelkiego rodzaju niespodzianki! Peony sprawiała wrażenie osoby przyjaznej, dobrej, szlachetnej. To właśnie liczyło się dla lorda Abbott, a nie status krwi, majątek czy pozycja w kraju. Najważniejsze jest niewidoczne dla oka, dobrze widzi się tylko sercem. Co prawda nie wiem, czy Mały Książę istniał, ale co tam! Pewnie trzecie oko wiedziało już, że ta fraza będzie popularna. I według tego chciał żyć, chciał postępować i oceniać ludzi. Według własnego serca, a nie oczu i stereotypów. Może jednak nie był tak szalony za jakiego go mieli?
- Ach, mam nadzieję, że uda mi się poznać ją osobiście - odparł całkiem szczerze z nutką ekscytacji można powiedzieć. I jakby na słowa Harolda, w pokoju zrobiło się chłodniej. Zmarszczył czoło, rozglądając się dookoła. Nawet nie krył się z tym, że coś było nie tak. Chyba obydwoje mieli przyjemność obcowania z duchami w Hogwarcie, więc ta obniżona temperatura nie była niczym nadzwyczajnym, czy też niepokojącym. Raczej intrygującym. Zdziwił się troszeczkę, że pomimo tak długiego czasu nie miał okazji wcześniej spotkać się z Peony. Cóż, lepiej późno niż wcale. Taka była jego dewiza! - Fascynujące! - niemalże krzyknął słysząc o tych licznych podróżach. Sam niestety nie miał okazji zobaczyć żadnego innego kraju niż Wielka Brytania i Irlandia. Cóż, szlacheckie obowiązki nie wybierają niestety. - Norwegia i Włochy to jednak kraje, o klimacie skrajnie różnym, chociaż dziw, że po takich doświadczeniach postanowiłaś wrócić do deszczowej Brytanii - być może jego słowa i ciekawość nie były na miejscu, ale nie mógł tego powstrzymać. Podobnie jak wielu innych zresztą. Westchnął, słysząc jej pytanie. Nawet, instynktownie, potarł dłonią kark. Zawsze to robił, kiedy zastanawiał się nad czymś dłużej. A określanie ram czasu było niemałą zagwozdką dla tego czarodzieja. Często przeszłość, teraźniejszość i przyszłość mieszały mu się w jedną breję i trudno było rozgraniczyć co jest czym. - Chyba od momentu, w którym wprowadził się do Doliny - stwierdził po chwili. W końcu sięgnął po kawałek ciasta. Nie zwracał zbytnio uwagi na to, że ciasto się ruszało. Zupełnie jakby była to normalna kolej rzeczy. W każdym razie, kawałek ciasta wylądował na talerzyku lorda Abbotta.
Uśmiechnął się uprzejmie. - Dzieci często zachwycają się tymi cudownymi zwierzętami. Siostrzenica i siostrzeniec są oczarowani Żółtodziobem! Ach, jeżeli będziesz miała chwilę wolnego czasu, możesz przyprowadzić syna, Dziobek chętnie go z pewnością pozna - odparł. Nie było tajemnicą to, że Abbott uwielbiał dzieci. Być może, że czasem mentalnie przypominał dziecko? Chłopiec w ciele dorosłego mężczyzny. On lgnął do dzieci, a słodkie i niewinne pociechy uwielbiały przeróżne zabawy z wujkiem Haroldem. Uśmiechnął się serdecznie na słowa panny Sprout, a następnie z nonszalancją i pewnym wyrazem dumy poprawił swoją kamizelkę. - Zdaję się na twoje wyczucie mody, Peony - powiedział, rozbawiony całą tą zaistniałą sytuacją. Chociaż był jasnowidzem i jego trzecie oko czasem dawało o sobie znać to nie przepuszczał, że spotkanie u dobrego przyjaciela okaże się tak przyjemne. Oczywiście w towarzystwie Botta nie mógł się nudzić to jednak obecność panny Sprout była bardzo przyjemną niespodzianką. A trzeba wspomnieć, że Harold uwielbiał wszelkiego rodzaju niespodzianki! Peony sprawiała wrażenie osoby przyjaznej, dobrej, szlachetnej. To właśnie liczyło się dla lorda Abbott, a nie status krwi, majątek czy pozycja w kraju. Najważniejsze jest niewidoczne dla oka, dobrze widzi się tylko sercem. Co prawda nie wiem, czy Mały Książę istniał, ale co tam! Pewnie trzecie oko wiedziało już, że ta fraza będzie popularna. I według tego chciał żyć, chciał postępować i oceniać ludzi. Według własnego serca, a nie oczu i stereotypów. Może jednak nie był tak szalony za jakiego go mieli?
- Ach, mam nadzieję, że uda mi się poznać ją osobiście - odparł całkiem szczerze z nutką ekscytacji można powiedzieć. I jakby na słowa Harolda, w pokoju zrobiło się chłodniej. Zmarszczył czoło, rozglądając się dookoła. Nawet nie krył się z tym, że coś było nie tak. Chyba obydwoje mieli przyjemność obcowania z duchami w Hogwarcie, więc ta obniżona temperatura nie była niczym nadzwyczajnym, czy też niepokojącym. Raczej intrygującym. Zdziwił się troszeczkę, że pomimo tak długiego czasu nie miał okazji wcześniej spotkać się z Peony. Cóż, lepiej późno niż wcale. Taka była jego dewiza! - Fascynujące! - niemalże krzyknął słysząc o tych licznych podróżach. Sam niestety nie miał okazji zobaczyć żadnego innego kraju niż Wielka Brytania i Irlandia. Cóż, szlacheckie obowiązki nie wybierają niestety. - Norwegia i Włochy to jednak kraje, o klimacie skrajnie różnym, chociaż dziw, że po takich doświadczeniach postanowiłaś wrócić do deszczowej Brytanii - być może jego słowa i ciekawość nie były na miejscu, ale nie mógł tego powstrzymać. Podobnie jak wielu innych zresztą. Westchnął, słysząc jej pytanie. Nawet, instynktownie, potarł dłonią kark. Zawsze to robił, kiedy zastanawiał się nad czymś dłużej. A określanie ram czasu było niemałą zagwozdką dla tego czarodzieja. Często przeszłość, teraźniejszość i przyszłość mieszały mu się w jedną breję i trudno było rozgraniczyć co jest czym. - Chyba od momentu, w którym wprowadził się do Doliny - stwierdził po chwili. W końcu sięgnął po kawałek ciasta. Nie zwracał zbytnio uwagi na to, że ciasto się ruszało. Zupełnie jakby była to normalna kolej rzeczy. W każdym razie, kawałek ciasta wylądował na talerzyku lorda Abbotta.
Gość
Gość
The member 'Harold Abbott' has done the following action : rzut kością
'k100' : 88
'k100' : 88
Peony pamiętała jak jeszcze przy ostatnim spotkaniu rozprawiali o porwaniu tegoż właśnie hipogryfa. Pamiętała to jak przez mgłę i właściwie nie wiedzieć czemu nadal była gotowa nazywać go Harry tak jak zrozumiała za pierwszym razem. Teraz dobrze wiedziała kim jest Harry i już nie dodawała mu trochę upierzenia do wyglądu wszak nie potrzebował dodatków to było więcej niż pewne. Skinęła głową z szerokim uśmiechem. - W takim razie chętnie, któregoś dnia przyjrzałabym się temu wyjątkowemu stworzeniu. - każdego hipogryfa należało traktować indywidualnie. One nie lubiły stad więc nawet w hodowli trzeba było uważać nie były one blisko siebie. Każdy był indywidualnym gatunkiem i Peony z czasem i obcowaniem z nimi nauczyła się takiego postrzegania. - W sumie trochę jestem zaskoczona, że wcześniej tego nie zrobiłam. Zwykle moja ciekawość bierze górę nad rozsądkiem. - dodała jeszcze chociaż to było tylko jej zdanie i chyba nie była pewna co do tego czy to naprawdę się tak prezentuje. Owszem zwykle pozwalała prowadzić się ciekawości, ale rozsądek też zwykle towarzyszył jej nawet wtedy, kiedy nie zdawała sobie z tego sprawy. Spojrzała na drzwi od kuchni wyglądając sprawcy jej zaburzonego rozsądku. Przez te ich eskapady stała się wesoła, otwarta i w pewien sposób towarzyska. Na stu niebieskich dżinów! Będzie musiała to nadrobić kolejną dawką narzekania. Może i Harry nie był taki jak reszta szlachciców. Właściwie potrafiła się tego domyśleć w końcu żaden z tych zadufanych w sobie nie chciałby spędzać czasu z cukiernikiem, zielarką i duchem i w Ruderze, która tak naprawdę ruderą już nie była i Peony nadal nie mogła się nadziwić jaki kawał dobrej roboty Bertie tutaj zrobił. Sam! Trzeba dodać. Harry wydawał się być przyjaznym czarodziejem i chociaż przez to wszystko co stało się w jej życiu, osąd jeżeli chodzi o ludzi był trochę katastroficzny to i tak potrafiła stwierdzić, że znalazłaby parę tematów, które chętnie by z nim poruszyła, gdzie zapewne z innym szlachcicem nie miałaby chęci na takie konwersacje. Co nie zmienia faktu, że miała zamiar zabić Botta za to ukrywanie się w kuchni. Był najgorszą swatką na świecie. Najgorszą! Kącik ust drgnął jej w uśmiechu. Sięgnęła po filiżankę i oparła ją o kolano. Czasami miniaturowe rozmiary pomagały w życiu codziennym. - Całkowicie się różnią i to nie tylko klimatem. Cała kultura, ludzie, nawet nasza magia. Naprawdę dość ciekawe doświadczenie zważając na fakt, że nie miałam wcześniej zbyt wielu okazji by w jakiś sposób się do tych podróży przygotować. Najpierw wybrałam Włochy, ale po roku stwierdziłam z synem, że jednak chcielibyśmy zobaczyć coś jeszcze. Norwegia jest przepiękna. - mruknęła na to wspomnienie upijając łyk z filiżanki. Widać było, że opowiadanie o tym sprawia jej przyjemność chociaż to tylko krótki epizod z jej życia. - W końcu Wielka Brytania to mój dom. Dolina to mój dom, a domu… się nie zostawia. - dodała jeszcze. Naprawdę uważała, że zostawienie czegoś co przez tak długi czas było naszym schronieniem jest całkowicie niezrozumiałe. Żyli w złym świecie, ale pięknym. Spojrzała na mężczyznę z delikatnym uśmiechem. Właściwie nie miała pojęcia jak długo Bertie jest w Dolinie, ale wydawało jej się, że nie może zbyt długo w końcu jak wróciła to tylko plotki o jego przeprowadzce słyszała, a to znaczyło, że to był całkiem nowy temat. - Właściwie to dziwne, że nie poznaliśmy się wcześniej. Dolina Godryka należy do Abbottów, prawda? Więc się tu wychowałeś? - zapytała sięgając po swój kawałek ciasta.
Rzucam jeszcze ja! Niech się dzieje wola Merlina!
Rzucam jeszcze ja! Niech się dzieje wola Merlina!
do not cry because it is over
smile because it happened
smile because it happened
Peony Sprout
Zawód : własna hodowla Mandragor & warzenie eliksirów
Wiek : 27
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Wdowa
nie widziałam cię już od miesiąca. nic.
jestem może bledsza,
trochę śpiąca, trochę bardziej milcząca, lecz widać można żyć bez powietrza.
jestem może bledsza,
trochę śpiąca, trochę bardziej milcząca, lecz widać można żyć bez powietrza.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
The member 'Peony Sprout' has done the following action : rzut kością
'k100' : 18
'k100' : 18
Podstawowa zasada pieczenia jest taka, że powinno się wiedzieć, co się wrzuca. Jeśli ciasto bez barwników zmienia kolor - coś jest nie tak. Jeśli ciasto nie zaatakowane odpowiednimi zaklęciami dostaje głosu i zaczyna śpiewać lepiej sprawdzić składy jakicholwiek przypraw. Jeśli ciasto kicha, a nie ma ku tego powodu, podpowiedź jest prosta, któryś ze składników musiał być bardzo nieświeży. Oczywiście wszystko zależy od konkretnych składników, jednak Bertie zazwyczaj wiedział czego się spodziewać, kiedy jego wypiek był już gotowy. Zazwyczaj - bo niestety moc, która każe mu od czasu do czasu potykać się, upadać, zapominać czegoś, czy coś upuszczać sprawia też, że wyjątkowo często miesza mu się w głowie, zapomina o czymś...
Widząc, że pomiędzy jego przyprawami brakuje tak zwanego agresora, sproszkowanych uszu chochlików kornwalijskich, uniósł lekko brwi. Używał go wcześniej do ciasteczek, które miały kąsać swoje ofiary, ot testował, ale był pewien, że nie zużył całości. Czyżby pomylił ten korzennie pachnący dodatek ze zwyczajną przyprawą..?
Podszedł zaraz do drzwi, w pierwszej chwili chcąc wołać Piwkę i Harrego. Nie tak to miało wyglądać, miało być przecież miło i spokojnie! Mały chochlik kornwalijski, jaki żyje w jego głowie i od czasu do czasu na chwilę tylko przysypia pociągnął go jednak w tył za uszy, krzycząc no, przecież będzie śmiesznie!, a sam Bott po kilku sekundach namysłu musiał przyznać mu rację. Zbiegł więc jedynie po aparat, bo jeśli jego ofiary go nie zabiją, za jakiś czas na pewno ucieszą się z tych zdjęć!
Ciasto drgało jeszcze chwilkę, kiedy wrócił. Oparł się nawet w ciszy o framugę drzwi słuchając, jak Piwka wymawia woje ostatnie zdanie i w tej chwili bita śmietana zaczyna strzelać - celnie, prosto w twarz, najpierw z uciętych kawałeczków, później jednak także z całego ciasta. Wrednym trafem większa część z tego drugiego uwzięła się właśnie na Peony - być może dlatego, że ta zdążyła już dźgnąć swój kawałeczek widelczykiem? Czyżby zemsta?!
Bertie uśmiechnął się głupio, bo i tak wiedział, że nikt mu nie uwierzy, że to tylko wypadek, wiedział jednak także, że to jeszcze nie koniec. Już po chwili jak z armat zaczęły wystrzeliwać małe lodowe kuleczki... czy te kuleczki się śmieją?
Najpierw słyszycie bardzo wysokie, piskliwe głosiki, śmiechy radosne, ale też pełne gniewnej satysfakcji. Te kuleczki chcą Wam się wbryzgać we włosy, trafiać w uszy, celują w otwarte usta, żeby Was zmrozić, te potwory nie znają litości! Po chwili dochodzi do Was śmiech także trochę niższy, powoli do Was dociera, że całe ciasto jest złe, nie macie jednak czasu, by się nad tym zastanawiać, bo małe "kule armatnie" wcale się szybko nie kończą!
Uciekacie, czy walczycie?!
To nie tak mało wyglądać, co jednak biedny błazen pocznie na to, że chcąc zrobić psikusa jednej osobie, przypadkowo zaatakował też inne? Nie zamierzał z resztą nad tym jojczeć, bo i bitwa wyglądała całkiem zabawnie, w duchu musiał z resztą przyznać, że złe ciasto w jakiś sposób ujęło go za serce i kibicował tym małym, chochlikowym potworkom.
Widząc, że pomiędzy jego przyprawami brakuje tak zwanego agresora, sproszkowanych uszu chochlików kornwalijskich, uniósł lekko brwi. Używał go wcześniej do ciasteczek, które miały kąsać swoje ofiary, ot testował, ale był pewien, że nie zużył całości. Czyżby pomylił ten korzennie pachnący dodatek ze zwyczajną przyprawą..?
Podszedł zaraz do drzwi, w pierwszej chwili chcąc wołać Piwkę i Harrego. Nie tak to miało wyglądać, miało być przecież miło i spokojnie! Mały chochlik kornwalijski, jaki żyje w jego głowie i od czasu do czasu na chwilę tylko przysypia pociągnął go jednak w tył za uszy, krzycząc no, przecież będzie śmiesznie!, a sam Bott po kilku sekundach namysłu musiał przyznać mu rację. Zbiegł więc jedynie po aparat, bo jeśli jego ofiary go nie zabiją, za jakiś czas na pewno ucieszą się z tych zdjęć!
Ciasto drgało jeszcze chwilkę, kiedy wrócił. Oparł się nawet w ciszy o framugę drzwi słuchając, jak Piwka wymawia woje ostatnie zdanie i w tej chwili bita śmietana zaczyna strzelać - celnie, prosto w twarz, najpierw z uciętych kawałeczków, później jednak także z całego ciasta. Wrednym trafem większa część z tego drugiego uwzięła się właśnie na Peony - być może dlatego, że ta zdążyła już dźgnąć swój kawałeczek widelczykiem? Czyżby zemsta?!
Bertie uśmiechnął się głupio, bo i tak wiedział, że nikt mu nie uwierzy, że to tylko wypadek, wiedział jednak także, że to jeszcze nie koniec. Już po chwili jak z armat zaczęły wystrzeliwać małe lodowe kuleczki... czy te kuleczki się śmieją?
Najpierw słyszycie bardzo wysokie, piskliwe głosiki, śmiechy radosne, ale też pełne gniewnej satysfakcji. Te kuleczki chcą Wam się wbryzgać we włosy, trafiać w uszy, celują w otwarte usta, żeby Was zmrozić, te potwory nie znają litości! Po chwili dochodzi do Was śmiech także trochę niższy, powoli do Was dociera, że całe ciasto jest złe, nie macie jednak czasu, by się nad tym zastanawiać, bo małe "kule armatnie" wcale się szybko nie kończą!
Uciekacie, czy walczycie?!
To nie tak mało wyglądać, co jednak biedny błazen pocznie na to, że chcąc zrobić psikusa jednej osobie, przypadkowo zaatakował też inne? Nie zamierzał z resztą nad tym jojczeć, bo i bitwa wyglądała całkiem zabawnie, w duchu musiał z resztą przyznać, że złe ciasto w jakiś sposób ujęło go za serce i kibicował tym małym, chochlikowym potworkom.
Po prostu nie pamiętać sytuacji w których kostka pęka, wiem
Nie wyrzucę ST,
Chociaż bardzo chcę,
Mam nadzieję, że to wie MG.
Nie wyrzucę ST,
Chociaż bardzo chcę,
Mam nadzieję, że to wie MG.
Bertie Bott
Zawód : Pracownik w Urzędzie Patentów Absurdalnych, wlaściciel Cukierni Wszystkich Smaków
Wiek : 22
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Kawaler
Po co komu rozum, kiedy można mieć szczęście?
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
- Skąd ja to znam - westchnął, kręcąc przy tym delikatnie głową. Sam, nie raz, nie dwa wiedziony ciekawością zapuścił się w najdalsze zakątki, co często nie kończyło się dla niego zbyt dobrze. Właściwie były z tego same nieszczęścia, z których cudem wychodził obronną ręką. Sam pewnie nie wiedział do końca jak óto się właściwie działo, że zawsze udało mu się z wylizać. - Jeżeli ciekawość stworzeniem nie zmalała, moje drzwi są zawsze otwarte, mam chyba jeszcze ciasto przyniesione przez Bertiego - zaproponował, obdarzając ją przy tym szerokim uśmiechem. I pomyśleć, że kiedyś Harold prawie wpisywał się w ramy obrazu szlachcica, który wykreowany był w głowie Peony. Chociaż może przez samo nazwisko nie patrzyłaby na niego tak krytycznym wzrokiem. W końcu Abbottowie żyli w dobrych stosunkach ze Sproutami, a ich współpraca owocowała obopólnymi korzyściami. Bowiem jako jeden z niewielu rodów, które dosyć prężnie działały w polityce byli nastawieni raczej promugolsko, chociaż zachowanie czystości krwi w rodzinie było ważne dla nestora rodu. W każdym razie paradoksalnie przez swoje szaleństwo, które nie pozwalało mu na normalne rozmowy z rodziną z czasem stał się bardziej otwarty niż wcześniej. Życzliwym uśmiechem obdarzał zarówno przyjaciela, jak i wroga. Status krwi, czy poglądy nie miały znaczenia. A przynajmniej dopóty dopóki nie obnosisz się ze swoją nienawiścią do czarownic i czarodziejów pochodzenia mugolskiego. Doprawdy, ci radzący sobie bez magii ludzie zadziwiali go właściwie z każdym dniem coraz bardziej.
Niczym zasłuchane w bajkę dziecko słuchał opowieści panny Sprout odnośnie kultur i różnic między tymi krajami europejskimi. Coś niesamowitego. Ile on by dał, aby znaleźć się w tych wszystkich miejscach. Aby poznać mieszkających tam czarodziei. Miał masę pytań bez odpowiedzi, może któryś z norweskich magów potrafiłby zaspokoić nieposkromioną ciekawość lorda Abbotta? A może ambitny włoski magopsychiatra podjąłby się próby wyleczenia nieszczęsnego czarodzieja? Wszystko mogło być możliwe. - Ach Dolina, cudowna w swojej prostocie, nieprawdaż? - stwierdził rozmarzonym tonem i faktycznie mogło się zdawać, że jego wzrok uciekł gdzieś, gdzie nie sięgały oczy Peony. Do jego własnej wyobraźni. Do wspomnień, do obrazów miejsc, które były mu drogie w dzieciństwie. - Tak, tak. Nasze rodziny mają nawet nie najgorsze stosunki, z tego co dobrze pamiętam - zaryzykował tym stwierdzeniem. Właśnie takie fakty z przeszłości często były niepewne. Może coś się zmieniło, ale Harold uważał, że to się dopiero stanie albo wyciął ten okres z historii.
Harold w swoim roztargnieniu nie wrócił uwagi na to, że z ciastem jest coś nie tak. No bo kto wpadłby na pomysł, że przy herbatce i pogawędce z uroczą panną ciasto odkryje w sobie pierwiastek zła. Obruszył się mocno, kiedy pierwsza lodowa kulka trafiła nie w niego, ale w pannę Sprout. Dziecięca złość, ta kiedy policzki stają się czerwone, a iskierki złości tańczą po tęczówkach właśnie dopadła Harolda. Sięgnął po swoją różdżkę. - W kobietę się nie go... - fuknął, jednakże w połowie tej jakże heroicznej przemowy lodowa kulka zadziałała niczym korek, skutecznie zatkała haroldowe usta. Zaciągnął Piwkę za oparcie kanapy, na której siedzieli. Nieznacznie wychylił się się zza oparcia, co przepłacił lodową kulką w jego bujnych lokach. - Proszę tu zostać - powiedział ze śmiertelną uwagą i padł na czworaka, przeszedł do boku kanapy, wychylił się ze strony jednego z podłokietników. - Bombarda - powiedział, celując końcem różdżki w ciasto. Sytuacja była opanowana. Oprócz tego, że kawałek ciasta trafił prosto w twarz samego Harolda, tworząc białą maskę.[/b][/b]
Niczym zasłuchane w bajkę dziecko słuchał opowieści panny Sprout odnośnie kultur i różnic między tymi krajami europejskimi. Coś niesamowitego. Ile on by dał, aby znaleźć się w tych wszystkich miejscach. Aby poznać mieszkających tam czarodziei. Miał masę pytań bez odpowiedzi, może któryś z norweskich magów potrafiłby zaspokoić nieposkromioną ciekawość lorda Abbotta? A może ambitny włoski magopsychiatra podjąłby się próby wyleczenia nieszczęsnego czarodzieja? Wszystko mogło być możliwe. - Ach Dolina, cudowna w swojej prostocie, nieprawdaż? - stwierdził rozmarzonym tonem i faktycznie mogło się zdawać, że jego wzrok uciekł gdzieś, gdzie nie sięgały oczy Peony. Do jego własnej wyobraźni. Do wspomnień, do obrazów miejsc, które były mu drogie w dzieciństwie. - Tak, tak. Nasze rodziny mają nawet nie najgorsze stosunki, z tego co dobrze pamiętam - zaryzykował tym stwierdzeniem. Właśnie takie fakty z przeszłości często były niepewne. Może coś się zmieniło, ale Harold uważał, że to się dopiero stanie albo wyciął ten okres z historii.
Harold w swoim roztargnieniu nie wrócił uwagi na to, że z ciastem jest coś nie tak. No bo kto wpadłby na pomysł, że przy herbatce i pogawędce z uroczą panną ciasto odkryje w sobie pierwiastek zła. Obruszył się mocno, kiedy pierwsza lodowa kulka trafiła nie w niego, ale w pannę Sprout. Dziecięca złość, ta kiedy policzki stają się czerwone, a iskierki złości tańczą po tęczówkach właśnie dopadła Harolda. Sięgnął po swoją różdżkę. - W kobietę się nie go... - fuknął, jednakże w połowie tej jakże heroicznej przemowy lodowa kulka zadziałała niczym korek, skutecznie zatkała haroldowe usta. Zaciągnął Piwkę za oparcie kanapy, na której siedzieli. Nieznacznie wychylił się się zza oparcia, co przepłacił lodową kulką w jego bujnych lokach. - Proszę tu zostać - powiedział ze śmiertelną uwagą i padł na czworaka, przeszedł do boku kanapy, wychylił się ze strony jednego z podłokietników. - Bombarda - powiedział, celując końcem różdżki w ciasto. Sytuacja była opanowana. Oprócz tego, że kawałek ciasta trafił prosto w twarz samego Harolda, tworząc białą maskę.[/b][/b]
Gość
Gość
Uśmiechnęła się. - W takim razie kiedy będzie okazja chętnie cię odwiedzimy z Nathanielem. - odparła. No z ciastem Botta nie mogła konkurować. Był chyba jedynym mężczyzną, którego znała, który czas w kuchni poświęcał działaniu, a nie narzekaniu. Przez te miesiące zdążyła doskonale poznać smak jego wypieków i dlatego tak bardzo nie mogła dłużej opierać się stojącej przed nią szarlotce. Wyglądała i pachniała przepysznie. Peony była łakomczuszkiem chociaż nie było tego po niej widać. Naprawdę uwielbiała słodycze, a w jej domu po prostu musiał być jakiś wypiek chociażby po to by zaspokajać jej nocne ciągoty do słodyczy. Dobrze, że spędzała pół swojego dnia na pracy w ogrodzie inaczej już dawno skończyłaby z pulchną buzią. Uwielbiała swój dom i miejsce, w którym żyła. Właściwie była typem człowieka, który zawsze znajdzie swoje miejsce, ale czasem było to o wiele trudniejsze. W końcu nawet jej rodzeństwo dziwiło jej się, że postanowiła wrócić do Doliny Godryka po tym wszystkim co ją tam spotkało. Teraz wiedziała, że to nie był błąd. Sam fakt, że poznała tych wszystkich ludzi, którzy teraz byli dla niej nie tylko wielkim wsparciem, ale i częścią życia bez której nie mogła funkcjonować. - Tak. Nie ma innego takiego miejsca na ziemi. - zgodziła się z uśmiechem. Pewnie cała ich trójka mogłaby jednoznacznie to stwierdzić. Pomyślała o tej ciągłej współpracy Sproutów z Abbottami. To była prawda. Ich rodzina od lat razem współpracowała. Nawet ciężko było jej teraz powiedzieć skąd tak naprawdę to się wzięło. Po prostu już tak było. Jej ojciec często spotykał się z lordem Abbott by pomóc im w problemach z obiektywnym osądem chociaż Piwka tak naprawdę wcale się tym nie interesowała. Miała swoją hodowle, swoje eliksiry… swoje życie. Chociaż oczywiście nadal był to wielki szacunek nie tylko jej samej, ale całej rodziny. Ciekawe czy Bott o tym wiedział zapraszając ich tutaj. Wątpiła w to. Wierzył, że widział w Haroldzie to co i ona zaczynała widzieć. Dobroć. Całkowicie różny od wszystkich arystokratów, których znali. Miał racje. Nie wszyscy są tacy jakich widzimy przez pryzmat całości. - Ta… - zaczęła, ale nagle ciastko, w które wbiła widelczyk delikatnie zatrzęsło się na jej talerzyku. Pomyślała, że to tylko wyobraźnia płata jej figla. Przecież Bertie nie mógł pomylić składników prawda? To byłoby raczej niemożliwe. A może… może właśnie zrobił to specjalnie? Kiedy kawałek ciasta uderzył ją prosto twarz z zaskoczenia aż otworzyła buzię. Spojrzała szeroko otwartymi oczami na Harolda, a potem przeniosła wzrok na Botta, ale jego miny już nie zobaczyła bo ciasto znowu ją zaatakowało tym razem atakującej jej oczy. - Bertie… coś ty znowu.. - podniosła wzrok odstawiając kawałek ciasta i odgarniając je ręką z twarzy. To nie było wcale takie proste bo szarlotka nie dawała za wygraną. Kolejne uderzenie i kolejne. Parsknęła śmiechem i nie mogła już przestać się śmiać. Jej śmiech zagłuszany kolejnymi atakami słodkiego ciasta sprawiał, że czuła się jak pod prawdziwym ostrzałem. Podciągnęła kolana do piersi i schowała twarz dłońmi zakrywając włosy nadal chichocząc rozbawiona całą sytuacją. Proszę tu zostać. Słysząc to uniosła wzrok spoglądając co też mężczyzna ma zamiar zrobić. Widząc jak sięga po różdżkę i słysząc początek zaklęcia zdążyła tylko wyciągnąć dłoń w stronę Abbotta, a drugą dłonią przykryć sobie głowę. Reszta ciasta pod wpływem zaklęcia rozprzestrzeniła się po całym pokoju docierając nawet do Botta. Kiedy jakoś… ucichło Piwka podniosła wzrok zabierając resztki ciasta z włosów. Przez moment trwała w ciszy upewniając się, że ciasto się uspokoiło. Kiedy wybuchła śmiechem przez dłuższy czas rozbrzmiewał on w salonie. - Dziękuje ci, Haroldzie. - mruknęła i skinęła głową w stronę mężczyzny zaraz odwracając się do Bertiego i unosząc delikatnie brew w pytaniu. - Zrobiłeś to specjalnie? - zapytała bo coś jej podpowiadało, że tak.
do not cry because it is over
smile because it happened
smile because it happened
Peony Sprout
Zawód : własna hodowla Mandragor & warzenie eliksirów
Wiek : 27
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Wdowa
nie widziałam cię już od miesiąca. nic.
jestem może bledsza,
trochę śpiąca, trochę bardziej milcząca, lecz widać można żyć bez powietrza.
jestem może bledsza,
trochę śpiąca, trochę bardziej milcząca, lecz widać można żyć bez powietrza.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Jadalnia/salon
Szybka odpowiedź