Sala główna
AutorWiadomość
First topic message reminder :
★★
[bylobrzydkobedzieladnie]
Sala główna
Wnętrze "Białej Wiwerny" nie odbiega od wyglądu przeciętnej, niezbyt szanowanej knajpy. Sala główna, która znajduje się na parterze kamienicy, na pierwszy rzut oka wydaje się niezbyt pokaźna, lecz to tylko złudzenie - po przekroczeniu progu widać jedynie jej niewielką część, tę, w której znajdują się dobrze zaopatrzony bar oraz schody prowadzące na piętro. Odnogi izby prowadzą do kilku odrębnych skupisk stolików, gdzie można w spokoju przeprowadzać niezbyt legalne interesy czy rozmawiać w kameralnej, prywatnej atmosferze. Cały lokal oświetlany jest światłem licznych magicznych świec, zaś podniszczone blaty są regularnie czyszczone przez kilka zatrudnionych tam dziewczyn, toteż "Biała Wywerna" nie odstrasza potencjalnych klientów swym stanem, a przynajmniej nie wszystkich.
Możliwość gry w kościanego pokera
Z rosnącym zażenowaniem obserwował chaotyczną miotaninę tej dwójki. Mężczyzna z brodą zatoczył się, prawie spadając ze stołu (szkoda, że ktoś ze zbiorowiska podtrzymał go i uniemożliwił spotkanie z matuszką ziemią – być może ostudziłoby to nieco jego emocje). Drugi - wąsaty jegomość - pląsał beztrosko na drewnianym blacie, po czym zeskoczył ze stołu.
Felix nie był pewien, na ile może sobie pozwolić – aczkolwiek miał wrażenie, że stojący tuż obok niego ludzie mają swoistego rodzaju immunitet, a wyciągnięcie na nich różdżki – nawet w celach uspokojenia towarzystwa – byłoby równoznaczne z utratą pracy, gdyż obraziłby ich majestat.
Nikt chyba tak na dobrą sprawę nie zwrócił na niego uwagi – najwidoczniej zwykły barman był niegodny, by nań spojrzeć. O odpowiedzeniu na pytanie nie wspominając. Rozdarty wewnętrznie zastanawiał się, co począć.
Nie musiał jednak długo się wahać, gdyż chwilę później zaklęcie świsnęło w powietrzu, trafiając w stojące nieopodal ławy, a on mógł tylko cicho przekląć pod nosem. Z wyrzutem spojrzał na blondynkę, która je rzuciła, i nim bez słowa ruszył w tamtą stronę, by ustawić je na swoim miejscu, w sali rozbrzmiała kolejna inkantacja.
W jednej chwili opuściło go całe zdenerwowanie – miał świadomość, że dzieje się tak na skutek zaklęcia, które na szczęście zadziałało również na walczących. Może to powstrzyma ich przed zdemolowaniem reszty pomieszczenia.
Pan Riddle wyszedł. Tremaine spojrzał w stronę drobnej kobiety, która wypowiedziała to zdanie i z zaskoczeniem przyjął jej kolejne słowa, skierowane już tylko w do niego – ciche przepraszam. Nie spodziewał się, że ktokolwiek z tego towarzystwa zna to najprostsze na świecie zaklęcie – najwidoczniej w swej prostocie przerastające możliwości osób uważających się za wielkich, przekonanych, że łaskawe wciśnięcie kilku galeonów będzie lepszą rekompensatą.
Felix nie był pewien, na ile może sobie pozwolić – aczkolwiek miał wrażenie, że stojący tuż obok niego ludzie mają swoistego rodzaju immunitet, a wyciągnięcie na nich różdżki – nawet w celach uspokojenia towarzystwa – byłoby równoznaczne z utratą pracy, gdyż obraziłby ich majestat.
Nikt chyba tak na dobrą sprawę nie zwrócił na niego uwagi – najwidoczniej zwykły barman był niegodny, by nań spojrzeć. O odpowiedzeniu na pytanie nie wspominając. Rozdarty wewnętrznie zastanawiał się, co począć.
Nie musiał jednak długo się wahać, gdyż chwilę później zaklęcie świsnęło w powietrzu, trafiając w stojące nieopodal ławy, a on mógł tylko cicho przekląć pod nosem. Z wyrzutem spojrzał na blondynkę, która je rzuciła, i nim bez słowa ruszył w tamtą stronę, by ustawić je na swoim miejscu, w sali rozbrzmiała kolejna inkantacja.
W jednej chwili opuściło go całe zdenerwowanie – miał świadomość, że dzieje się tak na skutek zaklęcia, które na szczęście zadziałało również na walczących. Może to powstrzyma ich przed zdemolowaniem reszty pomieszczenia.
Pan Riddle wyszedł. Tremaine spojrzał w stronę drobnej kobiety, która wypowiedziała to zdanie i z zaskoczeniem przyjął jej kolejne słowa, skierowane już tylko w do niego – ciche przepraszam. Nie spodziewał się, że ktokolwiek z tego towarzystwa zna to najprostsze na świecie zaklęcie – najwidoczniej w swej prostocie przerastające możliwości osób uważających się za wielkich, przekonanych, że łaskawe wciśnięcie kilku galeonów będzie lepszą rekompensatą.
what matters most is how well you walk through the f i r e.
Felix Tremaine
Zawód : goni mnie przeszłość
Wiek : 27
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Kawaler
w środku pękają struny
chwil, pulsuje rzeka
czerwienią moich win,
gonię sam siebie i znów
zamiera świat.
chwil, pulsuje rzeka
czerwienią moich win,
gonię sam siebie i znów
zamiera świat.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Całe, wyżej przedstawione zajście, okazało się fantastyczną parodią. Niesamowitym widowiskiem, godnym szlacheckiego tytułu. Atmosfera, gęstniała z każdą, przemijającą niezwykle powoli sekundą. Nieposkromione, męskie żądze, przenikały przez walecznych jegomościów. Mocniejsze słowa, obelgi, wymowne gesty, mówiące o całkowitym braku szacunku. Rozróba, roznosząca niewielką salę, na najdrobniejsze kawałki. Panowie, czy nie ma w was, za grosz rozsądku? Ów spotkanie, było jedynie pretekstem, do załatwienia gorzkich, nurtujących zlodowaciałe serce, spraw? Macie ochotę na przednią zabawę, czy debatujecie nad, przyszłymi losami czarodziejskiego świata? I wy nazywacie się potęgą? Westchnęła ciężko, nie mogąc patrzeć, jak kolejne, zaszczytne osobistości, dołączały do absurdalnego rozgardiaszu. Kiwała głową z dezaprobatą, sącząc kończący się alkohol. Towarzyszka, prawicy, poderwała się natychmiastowo, wytrącając brunetkę z równowagi. Zdążyła, jedynie krzyknąć, ciche, stłumione: - Zostaw! - kiedy ta, wygłaszała, stawiający do pionu monolog. Posługiwanie magią? Na to, nie mogła sobie pozwolić. Opróżniając szkło, jednym, zamaszystym ruchem, odstawiła je na blat, z wymownym hukiem. Poderwała się do pionu. Mina wykazywała, zdenerwowanie, zażenowanie, zniesmaczenie. Niewdzięcznicy. Obcasy, bardzo mocno, wdzierał się w drewnianą posadzkę. Zatrzymała się na chwilę przed, lordem Carrow. Pewnie, silnie, zaznaczając swoją pozycję. Nie zważając w tej chwili na wszelkie, wewnętrzne urazy: - Bierz go za szmaty i wyprowadź na zewnątrz. Niech ochłonie! - rzuciła, po czym odwracając się gwałtownie. Opuściła lokal, mając nadzieję, że szybko do niej dołączą. Panna Rowle, również. Zapaliła papierosa, aby uspokoić skołatane nerwy.
Wszystko czego się obawiamy kiedyś nas spotka.
Milburga Dolohov
Zawód : łowczyni wilkołaków, muzyk, towarzyszka eskapad poszukiwawczych
Wiek : 30
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Panna
Podobno zło triumfuje, podczas gdy dobrzy ludzie nic nie robią.
Ale to nie prawda. Zło zawsze triumfuje!
Ale to nie prawda. Zło zawsze triumfuje!
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
To dziwne. Dziwne, że najszlachetniejsi czarodzieje szarpią się gorzej niż grupa obdartych żebraków nad jedną małą monetą. Trudno określić czy to krew, czy woda sodowa uderza tym najczystszym mężom, że postanawiają się tak dotkliwie zbrudzić. Zresztą, nie tylko mężczyźni, jak można było zauważyć, mieli w karczmie coś do powiedzenia. Biała Wywerna huczała od zaklęć, wrzasków i dźwięków, jakie często towarzyszą demolowaniu lokalu przez zapijaczonych mugoli - nie żeby Samantha wiedziała takie rzeczy z autopsji - kiedy powinna pozostać cicha i spokojna. Samuelowi widocznie bardzo nie podobał się status spotkania Rycerzy - tajność zgrupowania doskwierała mu? Uciskała? Wszystkie jego działania na to wskazywały, chociaż powód całego zajścia pewnie był całkowicie różny. Samantha nie dbała o to. Sama spóźniła się na spotkanie, mało kto ją tam tolerował, nie miała też ochoty znać przyczyn takiego impulsywnego zachowania współczłonków organizacji. Trzeba też przyznać, że gdyby Weasley zaczęła wtrącać się w ich sprawy, mogłoby się to dla niej źle skończyć, więc jest o wiele lepiej, kiedy po prostu siedzi i obserwuje.
Prawdę mówiąc do wszystkich walczących miała podobny stosunek. Sam Avery? Caesar? Nie była pewna czyjej porażki pragnęła bardziej. Z Tristanem nie miała nawet okazji rozmawiać, więc wiele ją nie przejmował. Deimos to jedyna osoba, która zasługiwała na więcej szacunku. I oczywiście powinien położyć kres tym głupim przepychankom, przecież to potrafi. A reszta? Weasley nie potrafi mieć pozytywnego stosunku do ludzi, którzy nie mają go do niej - a o taki bardzo trudno, gdy jest się Samanthą.
- Śmieszne. - mruknęła pod nosem, gdy w pomieszczeniu pojawiła się mgła.
Ręce skrzyżowane miała na piersiach.
Prawdę mówiąc do wszystkich walczących miała podobny stosunek. Sam Avery? Caesar? Nie była pewna czyjej porażki pragnęła bardziej. Z Tristanem nie miała nawet okazji rozmawiać, więc wiele ją nie przejmował. Deimos to jedyna osoba, która zasługiwała na więcej szacunku. I oczywiście powinien położyć kres tym głupim przepychankom, przecież to potrafi. A reszta? Weasley nie potrafi mieć pozytywnego stosunku do ludzi, którzy nie mają go do niej - a o taki bardzo trudno, gdy jest się Samanthą.
- Śmieszne. - mruknęła pod nosem, gdy w pomieszczeniu pojawiła się mgła.
Ręce skrzyżowane miała na piersiach.
- Przestań się ośmieszać, Sam - mruknął tylko, na tyle cicho, by jego słowa pozostawały słyszalne tylko dla Avery'ego; zaklęcie rzucone przez Deimosa zniechęciło go od dalszego powstrzymywania kuzyna od nabicia obie guza; jego napastliwy głos również go nie rozjuszył. Nie miał zamiaru go powstrzymywać - materiał szaty Sama wyślizgnął się z jego rąk. Spode łba zerknął na Fawleya, który jak oparzony rzucił się w kierunku Avery'ego, kiedy Tristan go szarpnął - czyżby jego kuzyn rzeczywiście znalazł sobie giermka? Westchnął, odbierając z powrotem swój kielich od Grahama i powstał od stołu, przechodząc w kierunku Daphne i zasiadł u jej drugiego boku po tym, jak uczyniła to Milburga.
- Nigdy nie powiedziałem, że jedyna - poprawił ją z roztargnieniem, jakby przekazywał rzecz oczywistą, tonem wciąż nad wyraz spokojnym. Dał jej tę przyjemność i powstrzymał się od komentarza po jej nieudanym zaklęciu.
Na Isoldę, która dopiero raz pojawiła się w głównej sali, nawet nie spojrzał. Tom ich opuścił, oni wciąż tutaj byli - zaakceptował ich więc, pannę Bulstrode również. To wszystko dzieje się wyłącznie na twoje życzenie, Isoldo, kiedyś zrozumiesz moje słowa. Kiedyś zrozumiesz, że próbowałem cię chronić. Wzgardziła jednak jego ochroną; wzgardziła nie pierwszy raz, raniąc - również nie pierwszy raz. Za zdrowie przyszłych zmarłych, Isoldo, za twoje zdrowie; na własne życzenie. Na barmana, który zabrał głos, uwagi nie zwrócił - Wywerna tej nocy należała do nich. Milburga opuściła lokal, Caesar zbierał się do wyjścia. Tristan jedynie spojrzał znacząco na Daphne i uniósł kielich; zaklęcie Deimosa zniechęciło go również do dalszych przekomarzań. - Twoje zdrowie, królewno.
- Nigdy nie powiedziałem, że jedyna - poprawił ją z roztargnieniem, jakby przekazywał rzecz oczywistą, tonem wciąż nad wyraz spokojnym. Dał jej tę przyjemność i powstrzymał się od komentarza po jej nieudanym zaklęciu.
Na Isoldę, która dopiero raz pojawiła się w głównej sali, nawet nie spojrzał. Tom ich opuścił, oni wciąż tutaj byli - zaakceptował ich więc, pannę Bulstrode również. To wszystko dzieje się wyłącznie na twoje życzenie, Isoldo, kiedyś zrozumiesz moje słowa. Kiedyś zrozumiesz, że próbowałem cię chronić. Wzgardziła jednak jego ochroną; wzgardziła nie pierwszy raz, raniąc - również nie pierwszy raz. Za zdrowie przyszłych zmarłych, Isoldo, za twoje zdrowie; na własne życzenie. Na barmana, który zabrał głos, uwagi nie zwrócił - Wywerna tej nocy należała do nich. Milburga opuściła lokal, Caesar zbierał się do wyjścia. Tristan jedynie spojrzał znacząco na Daphne i uniósł kielich; zaklęcie Deimosa zniechęciło go również do dalszych przekomarzań. - Twoje zdrowie, królewno.
the vermeil rose had blown in frightful scarlet and its thorns
o u t g r o w n
Tristan Rosier
Zawód : Arystokrata, smokolog
Wiek : 32
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Żonaty
the death of a beautiful woman is, unquestionably, the most poetical topic in the world
OPCM : 38 +2
UROKI : 30
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 1
CZARNA MAGIA : 60 +5
ZWINNOŚĆ : 10
SPRAWNOŚĆ : 15 +6
Genetyka : Czarodziej
Śmierciożercy
Zagubiony we własnych myślach o nadchodzącej przygodzie nie potrafił się skupić na towarzystwie, gdy wyszedł Tom. Jaką księgę? Chciał o wszystkim powiedzieć Burkowi, bo któż inny wiedziałby więcej od niego, ale z drugiej strony śmierdziały mu te poszukiwania. Czy walczą o honor czy chcą pokazać innym, że posiadają władze? Nagle jak zaczęły się krzyki i doszło do rękoczynów, Alfred spokojnie wyjął papierosa z paczki i potarł jego końcówkę o wierzch dłoni. Spojrzał to na Perseusa, to na Helenę, Milburgę, a na końcu na Ceasara. Czy ten Lestrange musiał zawsze wszystko zaczynać? Ich wspólne picie zazwyczaj źle się kończyło. Na szczęście żaden z nich nie miał jeszcze wybitych zębów, ale… Solidne „kurwa” cisnęło się na usta, bo nawet jednego głupiego spotkania nie mogli zakończyć polubownie. Spokojnie wypuścił dym papierosowy, nie zważając na to, czy ktoś oprócz niego w ogóle pali. W końcu wstał, z niedowierzaniem spojrzał na Ceasara i od niechcenia powiedział:
- Wstydu oszczędźcie – w zasadzie nie czuł żadnego zawodu. Lestrange zawsze dostarczał mu najlepszej rozrywki, ale co innego mogłaby robić banda Rycerzy jak nie zacząć się tłuc w knajpie na Śmiertelnym Nokturnie. Jednak nie chciał więcej tu być, więc wycofał się z pomieszczenia, uprzednio rzucając krótkie „było szalenie… wzruszająco”. Zapewne jakby go ktoś zatrzymał w połowie drogi, to podzieliłby się papierosami, ale nie chciał być już dłużej w tym towarzystwie. A może nie rozumiał żadnego z powodu dlaczego miałby się wdać w bójkę?
Zt
- Wstydu oszczędźcie – w zasadzie nie czuł żadnego zawodu. Lestrange zawsze dostarczał mu najlepszej rozrywki, ale co innego mogłaby robić banda Rycerzy jak nie zacząć się tłuc w knajpie na Śmiertelnym Nokturnie. Jednak nie chciał więcej tu być, więc wycofał się z pomieszczenia, uprzednio rzucając krótkie „było szalenie… wzruszająco”. Zapewne jakby go ktoś zatrzymał w połowie drogi, to podzieliłby się papierosami, ale nie chciał być już dłużej w tym towarzystwie. A może nie rozumiał żadnego z powodu dlaczego miałby się wdać w bójkę?
Zt
If I risk it all,
could You break my fall?
could You break my fall?
Ekhm, dziki eksperyment narracyjny
Czuję buzujący we mnie gniew i ten gniew wcale mnie nie opuszcza. Dalej buzuje i buzuje jeszcze silniej, jak podgrzane powietrze jedynie unosząc się w górę i uparcie nie znikając. Cezar przeklnie ten dzień, zrobi to po tysiąckroć, w swym przeklętym i niewiele wartym żywocie pożałuje każdej wyplutej głoski, którą zrekompensuję sobie jego wyprutymi flakami. Będę pruć to ciało z chirurgiczną precyzją - udając lekarza (jestem nim, ale specjalizuję się w psychice) lub osławionego Rozpruwacza, traktując Lestrange'a tak, jak Ripper traktował dziwki. On w istocie jest przecież rownież tylko zwykłym ladacznikiem, sprzedajnym chłopcem, babrzącym się w złocie zdobytym nierządem. Kanalią, zepsutą kanalią i zepsutym człowiekiem, triumfalnym pomnikiem ludzkiego zezwierzęcenia i upadku humanizmu. Wali się z równym hukiem, z jakim zawalono Bastylię, obwieszczając prawilnym obywatelom swe upodobanie do rozwiązłości. Rozwiązując tym samym mój moralny dylemat (miewałem już takie) czy aby nie powinienem go zignorować. Zachować spokój. Trzeźwość umysłu. Powściągliwość. Odwołać się do mej ukochanej (pod pewnymi względami) filozofii stoickiej. Skoro jednak Cezar umiłował sobie bycie walonym, nie mogę mu odmawiać tej przyjemności, bez narażania się na wyrzuty sumienia. Mam wiec go walić: walić w łeb, przez łeb, w brzuch i gdzie popadnie. Nic jednak z tego, skoro Carrow-Co-To-Nie-Ja, a w rzeczywistości marny półinteligent, postanawia się wtrącać i wtrąceniem swym udaje mu się mnie uspokoić. Pozornie tylko spokojny jestem, gdyż nadal napięcie we mnie drga. Rośnie i rośnie, nadyma się do rozmiaru ego Deimosa i prawie pęka, gdy widzę szpetną twarz Cezara i widzę zmoczone spodnie Carrowa. Dobrane towarzystwo, jeden się puszcza, a drugi popuszcza.
Schodzę ze stołu niczym zwycięzca tego pojedynku i tak też się czuje; Lestrange, ten alfons z wąsem turla się pod ławą jak pies, a mi odchodzą nagle wszystkie mordercze ciągoty. TYLKO mordercze; za sprawą Carrowa-Co-To-Nie-Ja, a w rzeczywistości uzurpatora, uzurpurującego sobie swą szlacheckość. Nie posiadał on wszak za grosz taktu, lecz taktownie o tym nie wspominam, samemu odznaczam się w nim przecież w znacznej mierze. Mierzę go zatem pogardliwym spojrzeniem, nie skupiając wzroku na mokrej plamie (nie Cezarze, nie jestem tobą i nie patrzę mężczyznom w genitalia), nie czując w sobie żadnej mocy. Włada mną niemoc, jak noc czarna, dlatego zeskakuję ze stołu, ignorując Tristana i wyraźnie zaśmiewając się w głos z niewyraźnych powodów, podchodzę do Colina. Może weźmie mnie na ręce i wyniesie stąd natychmiast, bo przez niemoc i niemożność jej przełamania słaniam się na nogach. Podobnie Cezar będzie się chwiał na swych kikutach, gdy już obetnę mu nogi w kolanach, tylko on nie będzie miał swojego Colina, który tak chętnie by go nosił.
Czuję buzujący we mnie gniew i ten gniew wcale mnie nie opuszcza. Dalej buzuje i buzuje jeszcze silniej, jak podgrzane powietrze jedynie unosząc się w górę i uparcie nie znikając. Cezar przeklnie ten dzień, zrobi to po tysiąckroć, w swym przeklętym i niewiele wartym żywocie pożałuje każdej wyplutej głoski, którą zrekompensuję sobie jego wyprutymi flakami. Będę pruć to ciało z chirurgiczną precyzją - udając lekarza (jestem nim, ale specjalizuję się w psychice) lub osławionego Rozpruwacza, traktując Lestrange'a tak, jak Ripper traktował dziwki. On w istocie jest przecież rownież tylko zwykłym ladacznikiem, sprzedajnym chłopcem, babrzącym się w złocie zdobytym nierządem. Kanalią, zepsutą kanalią i zepsutym człowiekiem, triumfalnym pomnikiem ludzkiego zezwierzęcenia i upadku humanizmu. Wali się z równym hukiem, z jakim zawalono Bastylię, obwieszczając prawilnym obywatelom swe upodobanie do rozwiązłości. Rozwiązując tym samym mój moralny dylemat (miewałem już takie) czy aby nie powinienem go zignorować. Zachować spokój. Trzeźwość umysłu. Powściągliwość. Odwołać się do mej ukochanej (pod pewnymi względami) filozofii stoickiej. Skoro jednak Cezar umiłował sobie bycie walonym, nie mogę mu odmawiać tej przyjemności, bez narażania się na wyrzuty sumienia. Mam wiec go walić: walić w łeb, przez łeb, w brzuch i gdzie popadnie. Nic jednak z tego, skoro Carrow-Co-To-Nie-Ja, a w rzeczywistości marny półinteligent, postanawia się wtrącać i wtrąceniem swym udaje mu się mnie uspokoić. Pozornie tylko spokojny jestem, gdyż nadal napięcie we mnie drga. Rośnie i rośnie, nadyma się do rozmiaru ego Deimosa i prawie pęka, gdy widzę szpetną twarz Cezara i widzę zmoczone spodnie Carrowa. Dobrane towarzystwo, jeden się puszcza, a drugi popuszcza.
Schodzę ze stołu niczym zwycięzca tego pojedynku i tak też się czuje; Lestrange, ten alfons z wąsem turla się pod ławą jak pies, a mi odchodzą nagle wszystkie mordercze ciągoty. TYLKO mordercze; za sprawą Carrowa-Co-To-Nie-Ja, a w rzeczywistości uzurpatora, uzurpurującego sobie swą szlacheckość. Nie posiadał on wszak za grosz taktu, lecz taktownie o tym nie wspominam, samemu odznaczam się w nim przecież w znacznej mierze. Mierzę go zatem pogardliwym spojrzeniem, nie skupiając wzroku na mokrej plamie (nie Cezarze, nie jestem tobą i nie patrzę mężczyznom w genitalia), nie czując w sobie żadnej mocy. Włada mną niemoc, jak noc czarna, dlatego zeskakuję ze stołu, ignorując Tristana i wyraźnie zaśmiewając się w głos z niewyraźnych powodów, podchodzę do Colina. Może weźmie mnie na ręce i wyniesie stąd natychmiast, bo przez niemoc i niemożność jej przełamania słaniam się na nogach. Podobnie Cezar będzie się chwiał na swych kikutach, gdy już obetnę mu nogi w kolanach, tylko on nie będzie miał swojego Colina, który tak chętnie by go nosił.
And when my heart began to bleed,
'Twas death and death indeed.
'Twas death and death indeed.
Samael Avery
Zawód : ordynator oddziału magiipsychiatrii
Wiek : 30
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Zaręczony
Szalony, niech ukocha swe samotne ściany
I nie targa łańcucha, by nie draźnić rany
I nie targa łańcucha, by nie draźnić rany
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Czy nie mam tego na co zasłużyłam? Pewnie mam. Pomyślę o tym jednak jutro, może za trzy dni, może w ogóle zepchnę niepokoje gdzieś w tył mojej głowy udając, że dzisiejsze spotkanie nie miało miejsca – bo czy tak nie jest, czy każdy nie milczy na temat spotkań Rycerzy?
Więc i ja będę milczeć.
Dodatkowo zmulona zaklęciem rzuconym przez Deimosa, dlatego powoli przesuwam na ciebie wzrok, Perseuszu, patrząc nieco nieprzytomnie. Może jestem też trochę zaskoczona tym pierwszym od lat pytaniem, ale nie, wszystko nie jest w porządku. Ale chyba nie muszę mówić tego na głos – Nie chciałbyś… odprowadzić mnie do domu? – pytam w końcu, bo widzisz, panna mojego pokroju nie powinna o tej porze wędrować sama po niebezpiecznych uliczkach Nokturnu, teleportacja w stanie otumanienia umysłu to też nie najlepszy pomysł. Na dzień dzisiejszy wykorzystałam już limit nieprzemyślanych decyzji.
|zt oboje? Chyba, że chcesz coś jeszcze dodać.
Więc i ja będę milczeć.
Dodatkowo zmulona zaklęciem rzuconym przez Deimosa, dlatego powoli przesuwam na ciebie wzrok, Perseuszu, patrząc nieco nieprzytomnie. Może jestem też trochę zaskoczona tym pierwszym od lat pytaniem, ale nie, wszystko nie jest w porządku. Ale chyba nie muszę mówić tego na głos – Nie chciałbyś… odprowadzić mnie do domu? – pytam w końcu, bo widzisz, panna mojego pokroju nie powinna o tej porze wędrować sama po niebezpiecznych uliczkach Nokturnu, teleportacja w stanie otumanienia umysłu to też nie najlepszy pomysł. Na dzień dzisiejszy wykorzystałam już limit nieprzemyślanych decyzji.
|zt oboje? Chyba, że chcesz coś jeszcze dodać.
Walka gigantów została zakończona, wieńce triumfu zdobiły czoła przegranych, a oni sami zostali wciągnięci na piedestały, otoczeni glorią (i śmiechami drwiny). Szlacheckie podrygiwania rozpłynęły się we mgle spokoju, gdy Colin usłużnie nadstawiał ramienia Samaelowi, podciągając go jak zapijaczoną mendę (a w tym miał doświadczenie, niejednokrotnie odprowadzając swoich alkoholowych kompanów z pijackich melin) i prowadząc do wyjścia. Na świecie powietrze, gdzie do otumanionej gniewem i nienawiścią łepetyny dojdzie w końcu cały absurd sytuacji. Po to go tu przyprowadził? Po to ręczył swoim słowem i honorem za Colinem, by chwilę później niczym rozkapryszone dziecko wszczynać bójkę dwojga kalek?
Mógł mieć jedynie szczęście, że w swoim zaślepieniu nie pomyślał o rzucaniu zaklęcia; takim fartem jak dzisiaj mógł jeszcze wysadzić połowę lokalu, przekreślając marzenia zgromadzonych w środku rycerzy. Wielcy panowie, wielcy czarodzieje, piastujący stanowiska, dzierżący władzę, ciężką ręką batożący swoich poddanych - a w chwili słabości wychodzi z nich to, co typowe dla zwykłego człowieka, plebejusza, który nie potrafi panować nad ludzkimi namiętnościami. Jeśli ich przodkowie, szlacheccy nestorzy z równą zapalczywością poddawali się chwilowym uczuciom, klękając przez targającymi nimi emocjami i poddając się im bez wahania, to cóż się dziwić powolnemu rozpadowi czarodziejskiego świata, który właśnie w arystokracji miał swoje oparcie? Szarpnął Samaelem - wcale nie łagodnie - na poły zły na niego, na poły zawiedziony, wyprowadzając go na zewnątrz, by nie zrobił sobie większej krzywdy.
z/t dla mnie i Sama, a Cezar to świnia
Mógł mieć jedynie szczęście, że w swoim zaślepieniu nie pomyślał o rzucaniu zaklęcia; takim fartem jak dzisiaj mógł jeszcze wysadzić połowę lokalu, przekreślając marzenia zgromadzonych w środku rycerzy. Wielcy panowie, wielcy czarodzieje, piastujący stanowiska, dzierżący władzę, ciężką ręką batożący swoich poddanych - a w chwili słabości wychodzi z nich to, co typowe dla zwykłego człowieka, plebejusza, który nie potrafi panować nad ludzkimi namiętnościami. Jeśli ich przodkowie, szlacheccy nestorzy z równą zapalczywością poddawali się chwilowym uczuciom, klękając przez targającymi nimi emocjami i poddając się im bez wahania, to cóż się dziwić powolnemu rozpadowi czarodziejskiego świata, który właśnie w arystokracji miał swoje oparcie? Szarpnął Samaelem - wcale nie łagodnie - na poły zły na niego, na poły zawiedziony, wyprowadzając go na zewnątrz, by nie zrobił sobie większej krzywdy.
z/t dla mnie i Sama, a Cezar to świnia
Dzieci musiały pobawić się w piaskownicy i udowodnić sobie, który z nich ma większego. Jak wspomniałem - dzieci. Mężczyźni nie potrzebują nieudolnych demonstracji siły, by coś komuś udowodnić. Żałosne. Nie wdawałem się w sprzeczkę, niech się biją skoro muszą. Oby tylko później szło im lepiej, bo jeśli w każdej walce są równie wielkimi nieudacznikami, to nie ma co się spodziewać po nich jakichś wybitnych osiągnięć. Nie odezwałem się słowem, patrzyłem na nich obojętnie. Wychyliłem łyk wina. I kolejny. Smakowało cudownie. W całym zajściu najbardziej bawiło mnie zachowanie Colina Fawley'a. Najwyraźniej nie tylko z Cassandrą nie potrafił sobie zbyt dobrze radzić. Ale tam, na festiwalu w życiu nie przypuszczałbym, że mężczyzna od rybek i ignorancji jest w wolnych chwilach bawi się w niańkę Samaela Avery'ego. Ciekawe czy Laidan wie, w jakim towarzystwie obraca się jej pierworodny? Pewnie nie byłaby tym zachwycona. Dalej jednak nie mogłem zrozumieć, po co Tomowi ktoś taki jak Fawley, człowiek, którego brak wiedzy był tak ewidentny, że aż obraźliwy. Miał jedną okazję na zrobienie pierwszego wrażenia. Wypadł źle i choć nie zamierzam ani jemu, ani nikomu o tm mówić, w moich oczach jest stracony.
Zaklęcie Carrowa nie obniżyło mojej niechęci, ciężko nazwać ją w moim przypadku emocją. To był jedynie chłodny dystans pochodzący od rozumu. Czar poczułem głównie poprzez zmniejszenie mojego rozbawienia. Szkoda, wyjątkowo dobrze zacząłem się bawić. Tuż po tym jak Tom nazwał mnie moim prawdziwym imieniem i uczynił dowódcą. Jeśli chciał w ten sposób zademonstrować, że nic się przed nim nie ukryje, udało mu się. Powinien w takim razie wiedzieć również, że odkąd opuściłem mury więzienia nie posiadam różdżki. Czy i o tym pamiętał , gdy czynił mnie kierownikiem tajemniczego przedsięwzięcia? Nie martwiło mnie to nawet przed magiczną otępiającą mgłą. Dawno zaakceptowałem, że to on tutaj rządził, a moja wiara we własne możliwości była wystarczająca, by nie przejmować się specjalnie brakiem różdżki. I tak nie planuję być Vitalijem zbyt długo. Muszę się odnaleźć w świecie, przygotować na swój własny powrót. I idzie mi coraz lepiej.
Wstałem skończywszy kieliszek wina. Ruszyłem w stronę wyjścia nie siląc się na komentarze czy uśmiechy. Machnąłem tylko ręką na pożegnanie, którego pewnie i tak nikt nie zauważył.
Przy drzwiach niemalże wpadłem na Caseara Lestrange'a, który chwiejnym krokiem kierował się do wyjścia.
- Następnym razem proponuję szermierkę. Walki uwzględniające broń białą zwykle wzbudzają większe emocje - powiedziałem tak, by moje słowa nie dotarły do niepowołanych uszu. Nie chciałem go przecież ośmieszyć, sam sobie radził z tym lepiej niż ja kiedykolwiek będę w stanie. - Miecze pasują do rycerzy - dorzuciłem już nieco głośniej, z grzecznym uśmiechem błąkającym się na ustach.
Zaklęcie Carrowa nie obniżyło mojej niechęci, ciężko nazwać ją w moim przypadku emocją. To był jedynie chłodny dystans pochodzący od rozumu. Czar poczułem głównie poprzez zmniejszenie mojego rozbawienia. Szkoda, wyjątkowo dobrze zacząłem się bawić. Tuż po tym jak Tom nazwał mnie moim prawdziwym imieniem i uczynił dowódcą. Jeśli chciał w ten sposób zademonstrować, że nic się przed nim nie ukryje, udało mu się. Powinien w takim razie wiedzieć również, że odkąd opuściłem mury więzienia nie posiadam różdżki. Czy i o tym pamiętał , gdy czynił mnie kierownikiem tajemniczego przedsięwzięcia? Nie martwiło mnie to nawet przed magiczną otępiającą mgłą. Dawno zaakceptowałem, że to on tutaj rządził, a moja wiara we własne możliwości była wystarczająca, by nie przejmować się specjalnie brakiem różdżki. I tak nie planuję być Vitalijem zbyt długo. Muszę się odnaleźć w świecie, przygotować na swój własny powrót. I idzie mi coraz lepiej.
Wstałem skończywszy kieliszek wina. Ruszyłem w stronę wyjścia nie siląc się na komentarze czy uśmiechy. Machnąłem tylko ręką na pożegnanie, którego pewnie i tak nikt nie zauważył.
Przy drzwiach niemalże wpadłem na Caseara Lestrange'a, który chwiejnym krokiem kierował się do wyjścia.
- Następnym razem proponuję szermierkę. Walki uwzględniające broń białą zwykle wzbudzają większe emocje - powiedziałem tak, by moje słowa nie dotarły do niepowołanych uszu. Nie chciałem go przecież ośmieszyć, sam sobie radził z tym lepiej niż ja kiedykolwiek będę w stanie. - Miecze pasują do rycerzy - dorzuciłem już nieco głośniej, z grzecznym uśmiechem błąkającym się na ustach.
Beware that, when fighting monsters, you yourself do not become a monster... for when you gaze long into the abyss. The abyss gazes also into you.
Ignotus Mulciber
Zawód : pośrednik nielegalnych transakcji
Wiek : 53
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Kawaler
You’ll find my crown on the head of a creature
And my name on the lips of the dead
And my name on the lips of the dead
OPCM : 15 +1
UROKI : 15 +1
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 30 +3
ZWINNOŚĆ : 3
SPRAWNOŚĆ : 2
Genetyka : Czarodziej
Sojusznik Rycerzy Walpurgii
Dym spowolnił akcję. Nie widzę zbyt wiele. Nie mam nawet siły, by schować różdżkę. Nie mam nawet kiedy tego uczynić. Nagle pojawiają się przede mną usta Milburgii. Mówi czy raczej krzyczy. Rozkazuje, to na pewno. Przytłumiony mój mózg przez opary, a może po prostu zmęczenie ogarnia mnie całego. Dopiero co zostałem królem jeźdźców, kiedy znów tutaj siedzieć musiałem. I pilnować Isoldy, gdzie jest ona? Wyszła. Dlaczego nie ze mną? Nie zna zasad? Nie wiem, chyba nie zna. Dziwne, sądziłem, że akurat ona będzie je znała. A może ktoś ją porwał? Wzburzone emocje nie mogą dojść do skutku, ale gdyby nie czar, pewnie zażądałbym satysfakcji od prostaka, który ją wyprowadził siłą i ukradł i przepadła.
Usta Milburgii przywołują mnie do porządku. Robię co mi każe. Zakładam szatę wierzchnią i łapię Cezara za fraki. -Idziemy - i przeprosiłem Karkarowa. Tak, Cezar i szermierka. Może jak go nauczę, to się kiedyś z kimś spotka. Nie chcę jednak jeszcze bardziej ośmieszać kompana. Wystawiam go przed Wiwerne i sam nabieram świeżego powietrza.
-Trochę mu przygadałeś, po co go drażnisz, oberwie ci się kiedyś za tę wywrotowość
Oto ja, Święty Dejmos głos rozsądku.
Usta Milburgii przywołują mnie do porządku. Robię co mi każe. Zakładam szatę wierzchnią i łapię Cezara za fraki. -Idziemy - i przeprosiłem Karkarowa. Tak, Cezar i szermierka. Może jak go nauczę, to się kiedyś z kimś spotka. Nie chcę jednak jeszcze bardziej ośmieszać kompana. Wystawiam go przed Wiwerne i sam nabieram świeżego powietrza.
-Trochę mu przygadałeś, po co go drażnisz, oberwie ci się kiedyś za tę wywrotowość
Oto ja, Święty Dejmos głos rozsądku.
Jego wzrok, przytomno-nieprzytomny, zwrócił się ku mężczyźnie, którego ledwie kojarzył. Barman? Znajdował się chwilę od tego, aby wręczyć mu godziwą zapłatę za tak dobrą radę, lecz powstrzymał się w ostatniej chwili przebłysku świadomości. Brał udział w spotkaniu, co prawda nie odzywał się prawie w ogóle, lecz był jednym z nich. Zanim jednak zdążył przebić się przez tumany niepojętych wyobrażeń o ostrzu przeszywającym ciało Avery'ego miękko niczym nóż rozmrożone masło, a tym bardziej odpowiedzieć, że to wspaniały pomysł, niewidzialna siła sprowadziła go do porządku i pchnęła w kierunku drzwi.
-Zapamiętam! - rzucił na odchodnym, na tyle głośno, aby Karkarow go usłyszał, zanim drzwi zatrzasną się za nimi. Wtedy też wyprowadzono go na dwór, aby na chwilę mógł odetchnąć, choć nie potrzebował tego przecież. Był całkowicie spokojny, o p a n o w a n y. Nie musiał słuchać pouczeń z ust kogoś... kogoś, kto z taką łatwością skazał jego słodką narzeczoną na niebezpieczeństwo. Oddychał jednak głęboko próbując uspokoić powracające, przebijające się przez otumanienie, nerwy.
Musiał wrócić do domu. Zagłuszyć to wszystko, uspokoić. Musiał... nie, nie widział rozwiązania. Obolały, zmęczony i rozgoryczony nie potrafił znaleźć żadnej drogi ucieczki przed zaciskającą się na jego szyi pętlą.
-Wracam do domu – rzucił jedynie, cicho, wypluwając niemal owe słowa, aby obrzucić Mulburgę i Deimosa spojrzeniem niechętnym, odwrócić się z zamiarem prędkiego odejścia, poczynić kilka kroków i wrócić się natychmiast, gdy o czymś sobie przypomniał. Zamachnął się udzielając Carrowa po twarzy zaciśniętą w pięść dłonią, a potem z przekleństwem malującym siarczyście usta, zniknął przy dźwięku charakterystycznego dla teleportacji pstryknięcia.
-Zapamiętam! - rzucił na odchodnym, na tyle głośno, aby Karkarow go usłyszał, zanim drzwi zatrzasną się za nimi. Wtedy też wyprowadzono go na dwór, aby na chwilę mógł odetchnąć, choć nie potrzebował tego przecież. Był całkowicie spokojny, o p a n o w a n y. Nie musiał słuchać pouczeń z ust kogoś... kogoś, kto z taką łatwością skazał jego słodką narzeczoną na niebezpieczeństwo. Oddychał jednak głęboko próbując uspokoić powracające, przebijające się przez otumanienie, nerwy.
Musiał wrócić do domu. Zagłuszyć to wszystko, uspokoić. Musiał... nie, nie widział rozwiązania. Obolały, zmęczony i rozgoryczony nie potrafił znaleźć żadnej drogi ucieczki przed zaciskającą się na jego szyi pętlą.
-Wracam do domu – rzucił jedynie, cicho, wypluwając niemal owe słowa, aby obrzucić Mulburgę i Deimosa spojrzeniem niechętnym, odwrócić się z zamiarem prędkiego odejścia, poczynić kilka kroków i wrócić się natychmiast, gdy o czymś sobie przypomniał. Zamachnął się udzielając Carrowa po twarzy zaciśniętą w pięść dłonią, a potem z przekleństwem malującym siarczyście usta, zniknął przy dźwięku charakterystycznego dla teleportacji pstryknięcia.
Caesar Lestrange
Zawód : sutener oraz brygadzista
Wiek : 30 lat
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Zaręczony
pięć palców co po strunach chodzą
zegną się jak żelazo w ogniu
w owoc granatu martwy splot
zegną się jak żelazo w ogniu
w owoc granatu martwy splot
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
Sytuacja zaczynała się uspokajać - Samel i Colin zniknęli, a zaklęcie rzucone przez Deimosa skutecznie ostudziło nastroje w nokturnowej spelunie, niedługo potem deportował się Caesar. W tym zamieszaniu nie wyłapał momentu, w którym Wywernę opuściła również lekkomyślna Isolda. Spędził kilkadziesiąt minut kontemplując kielich wina, wpatrując się w przeciwległą ścianę. Myśli w jego głowie krzyczały, krzyczały głośno i natrętnie, nieprędko zapomni o czymkolwiek, co się dzisiaj wydarzyło. A już na pewno nie o małej Isoldzie, która zniknęła z Riddlem, a która, jak sądził, równie długo nie zapomni mu wypowiedzianych słów. Dokąd chciała dojść? To już nieistotne, dzisiaj weszła na drogę donikąd; on pozwolił jej tutaj zostać. Na drogę, z której prawdopodobnie nie było już odwrotu.
Obracał w palcach kieliszek wina, krwiste jak płatek róży wino odbijało blask świec, których płomienie tańczyły na wysoko upiętych kandelabrach. Nie widział już nikogo. Nie słyszał już nikogo. A może - nikt już go nie interesował. Wino drżało w kieliszku, poruszane wiatrem przemykającym się przez otwarte okna.
W końcu - wypił je jednym haustem, zawinął się płaszczem, a potem odszedł od stołu, by teleportować się do domu. Przyda mu się odpoczynek - po morderczym wyścigu, po tym trudnym wieczorze. Zawsze istniała szansa, że obudzi się rano, a to wszystko okaże się tylko snem lub ponurym żartem.
Ale to nie był sen - ani tym bardziej żart.
/zt
Obracał w palcach kieliszek wina, krwiste jak płatek róży wino odbijało blask świec, których płomienie tańczyły na wysoko upiętych kandelabrach. Nie widział już nikogo. Nie słyszał już nikogo. A może - nikt już go nie interesował. Wino drżało w kieliszku, poruszane wiatrem przemykającym się przez otwarte okna.
W końcu - wypił je jednym haustem, zawinął się płaszczem, a potem odszedł od stołu, by teleportować się do domu. Przyda mu się odpoczynek - po morderczym wyścigu, po tym trudnym wieczorze. Zawsze istniała szansa, że obudzi się rano, a to wszystko okaże się tylko snem lub ponurym żartem.
Ale to nie był sen - ani tym bardziej żart.
/zt
the vermeil rose had blown in frightful scarlet and its thorns
o u t g r o w n
Tristan Rosier
Zawód : Arystokrata, smokolog
Wiek : 32
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Żonaty
the death of a beautiful woman is, unquestionably, the most poetical topic in the world
OPCM : 38 +2
UROKI : 30
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 1
CZARNA MAGIA : 60 +5
ZWINNOŚĆ : 10
SPRAWNOŚĆ : 15 +6
Genetyka : Czarodziej
Śmierciożercy
27 lutego
Pojawił się w ciemności tuż za wątpliwej reputacji lokalem, w którym bywał, choć nie mógłby się określić mianem stałego bywalca. Chłodne styczniowe powietrze nie przynosiło ze sobą powiewu świeżości, raczej stęchlizny typowej dla Nokturnu. Założył z góry, że nim wejdzie do środka zdąży jeszcze zapalić papierosa, więc wolnym krokiem ruszył w tamtym kierunku. Zaciągając się nikotynowym dymem rozejrzał się dookoła, lecz nie dostrzegł nikogo znajomego w pobliżu; znajomego — w tym przypadku któregoś z popleczników Toma, którzy powinni zacząć się gromadzić w Białej Wywernie. Czyżby przybył ostatni? Niemożliwe. Nigdy nie spóźniłby się na spotkanie z Riddlem, ryzykując zlekceważeniem go. Listy od sam wiesz kogo zawsze przychodziły nagle, niespodziewanie, ale Mulciber nie czekał. Wiedział, że przyjdą kiedy trzeba.
Wezwanie, określane niemalże przyjemnym mianem zaproszenia wymagało rzucenia wszystkich planów i stawienia się w określonym miejscu, gdy tylko tego chciał; gdy ich potrzebował. I tak też czynił, odkładając swoje sprawy na później. Dzielili podobne przekonania, fascynacje już od pierwszego dnia w Hogwarcie kiedy tiara ich obu przydzieliła do jednego domu. Obserwował go latami, śledził poczynania, widział jak się zmienia, rozwija, jak osiąga wielkość, lojalnie stojąc u jego boku. Respekt, który wobec niego żywił zawsze był podparty podziwem i aprobatą — od jego powrotu, również obawą i czymś, co większość ludzi nazywała po prostu strachem. Nagle się okazało, że i on znał to uczucie. Tom był inny, emanował siłą i energią, której nie posiadał kiedyś. Zbliżał się jego czas, nadchodziła ta chwila, Mulciber to wiedział. I nie mógł się doczekać.
Wszedł do środka i uzmysłowił sobie, że jest pierwszy, dlatego od razu skierował się do baru. Trzymając już szklaneczkę bursztynowego alkoholu ruszył w kierunku ciemniejszej części głównej sali, by zająć miejsce, rozsiadając się niemalże po pańsku. Kolejny papieros pojawił się w jego dłoni, ale nie pozostało mu nic innego, jak czekać na całą zgraję i w milczeniu rozkoszować się drobnymi przyjemnościami, nim Tom wszystkich sprowadzi na ziemię i wyrazi zaniepokojenie ostatnimi sytuacjami.
pan unosi brew, pan apetyt ma
na krew
Ostatnio zmieniony przez Ramsey Mulciber dnia 06.08.16 10:48, w całości zmieniany 1 raz
Cichy trzask aportacji nie był niczym niezwykłym, co roztaczało się na Śmiertelnym Nokturnie. Teleportacja wydawała się być dużo właściwsza od pieszej wędrówki przez Pokątną czy zjawienia się w którymś z kominków podłączonych do Sieci Fiuu. Stanowiła ten środek czarodziejskiego transportu, który Cassius cenił wyjątkowo mocno podczas swoich młodzieńczych podróży i korzystał po dziś dzień.
Stawiając kroki w stronę miejsca spotkania, zadbał wcześniej, by nie być szczególnie rozpoznawalnym. Doskonale zdawał sobie sprawę z zagrożeń czyhających na każdego, kto postawi stopę na Nokturnie w niewłaściwej godzinie. Mógł być jednym z Rycerzy, jednak oni prędzej pozbyliby się go, niż udzielili właściwej pomocy w takim miejscu. Tutaj każdy dbał o siebie i nie przejmował się innymi, nawet jeśli stał pośród swoich salonowych przyjaciół. A może tylko on sam tak postępował? Co za różnica, skoro i tak zawsze stawiał własne bezpieczeństwo na pierwszym miejscu? Żadna.
Wszedłszy do środka, omiótł salę szybkim spojrzeniem, rozpiął kilka guzików płaszcza, kiwając głową Mulciberowi w ramach powitania, po czym wyciągnął papierosa z wewnętrznej kieszeni i zaciągnął tytoniowym dymem wraz z pierwszymi iskrami. Przez krótką chwilę stał, patrząc na bar oferujący coś, co lubił, lecz postanowił z tego zrezygnować na rzecz ucięcia sobie krótkiej pogawędki z jedynym przybyłym na miejsce gościem. Cała reszta bywalców Wywerny była dla niego zaledwie tłem wypełniającym przestrzeń, która nie skupiała się tam, gdzie Mulciber postanowił usiąść. Bawiło go ich zachowanie; tkwili na krzesłach niczym kukły, które wymiecie wkroczenie Riddle'a do lokalu. Z resztą i tak nie wnosili sobą nic nowego, skoro tłum Rycerzy za chwilę zdewastuje brudne podłogi i stare stoliki.
Stawiając kroki w stronę miejsca spotkania, zadbał wcześniej, by nie być szczególnie rozpoznawalnym. Doskonale zdawał sobie sprawę z zagrożeń czyhających na każdego, kto postawi stopę na Nokturnie w niewłaściwej godzinie. Mógł być jednym z Rycerzy, jednak oni prędzej pozbyliby się go, niż udzielili właściwej pomocy w takim miejscu. Tutaj każdy dbał o siebie i nie przejmował się innymi, nawet jeśli stał pośród swoich salonowych przyjaciół. A może tylko on sam tak postępował? Co za różnica, skoro i tak zawsze stawiał własne bezpieczeństwo na pierwszym miejscu? Żadna.
Wszedłszy do środka, omiótł salę szybkim spojrzeniem, rozpiął kilka guzików płaszcza, kiwając głową Mulciberowi w ramach powitania, po czym wyciągnął papierosa z wewnętrznej kieszeni i zaciągnął tytoniowym dymem wraz z pierwszymi iskrami. Przez krótką chwilę stał, patrząc na bar oferujący coś, co lubił, lecz postanowił z tego zrezygnować na rzecz ucięcia sobie krótkiej pogawędki z jedynym przybyłym na miejsce gościem. Cała reszta bywalców Wywerny była dla niego zaledwie tłem wypełniającym przestrzeń, która nie skupiała się tam, gdzie Mulciber postanowił usiąść. Bawiło go ich zachowanie; tkwili na krzesłach niczym kukły, które wymiecie wkroczenie Riddle'a do lokalu. Z resztą i tak nie wnosili sobą nic nowego, skoro tłum Rycerzy za chwilę zdewastuje brudne podłogi i stare stoliki.
We're not cynics, we just don't believe a word you say
We're not critics, we just hate it all anyway
We're not critics, we just hate it all anyway
Cassius P. Nott
Zawód : Urzędnik Ministerstwa Magii
Wiek : 28
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Kawaler
I am the tall dark stranger
those warnings prepared you for
those warnings prepared you for
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
Nie tęskniła za spotkaniami rycerzy, w szczególności zaś za tymi jej przedstawicielami, którzy puszyli się swoim pochodzeniem bardziej niż pawie w ZOO. Zawsze pojawiała się na takich spędach możliwe jak najwcześniej - nie po to, aby się nie spóźnić, ale by zająć najwygodniejsze miejsce i nie stać przez kilka sekund w centrum zainteresowania, gdy przekroczy drzwi pomieszczenia, a wszystko spojrzenia skumulują się na niej. O wiele większy komfort zapewniało jej znalezienie sobie wygodnego krzesła, usadzanie na nim swoich prawie-szlachetnych czterech liter i udawanie, że nadęci bufoni pojawiający się w środku nie robią na niej wrażenia. Jak zawsze wystawiła kolce, odstraszając od siebie tych upartych osłów, którzy próbowali do niej zagadać; kilkanaście z nich skierowanych było automatycznie w stronę Avery'ego, tak na wszelki wypadek, bo sam jego widok podnosił jej ciśnienie, a słysząc jego głos prawie że toczyła pianę z ust.
Nie zdziwiło ją więc ani trochę to, że wnętrze Wywerny było praktycznie opustoszałe, prócz dwóch jegomościów znajdujących się tu w celu identycznym jak ona. Z jednym z nich całkiem niedawno miała przyjemność wymienić kilka nadprogramowych zdań, którego ledwie kojarzyła (chyba ukłuła go kiedyś jednym z kolców), ale obu rzuciła uroczy uśmiech, przeszukując wzrokiem salę, aby wybrać najlepsze i najwygodniejsze miejsce. Najlepiej blisko Toma i daleko od Avery'ego, ale z drugiej strony znając Caesara i jego skłonność do spóźnień, będzie musiała też zająć krzesło i jemu. Westchnęła, zdając sobie sprawę z tego, że niezależnie od swojego zaangażowania w działalność rycerzy, przez wielu z nich traktowana będzie zawsze jako panna na posyłki; delikatna kobieca natura w starciu z mrocznymi sekretami Riddle'a? O, nie, nie, to z pewnością do siebie nie pasowało.
Nie zdziwiło ją więc ani trochę to, że wnętrze Wywerny było praktycznie opustoszałe, prócz dwóch jegomościów znajdujących się tu w celu identycznym jak ona. Z jednym z nich całkiem niedawno miała przyjemność wymienić kilka nadprogramowych zdań, którego ledwie kojarzyła (chyba ukłuła go kiedyś jednym z kolców), ale obu rzuciła uroczy uśmiech, przeszukując wzrokiem salę, aby wybrać najlepsze i najwygodniejsze miejsce. Najlepiej blisko Toma i daleko od Avery'ego, ale z drugiej strony znając Caesara i jego skłonność do spóźnień, będzie musiała też zająć krzesło i jemu. Westchnęła, zdając sobie sprawę z tego, że niezależnie od swojego zaangażowania w działalność rycerzy, przez wielu z nich traktowana będzie zawsze jako panna na posyłki; delikatna kobieca natura w starciu z mrocznymi sekretami Riddle'a? O, nie, nie, to z pewnością do siebie nie pasowało.
Gość
Gość
Sala główna
Szybka odpowiedź