Sala główna
AutorWiadomość
First topic message reminder :
★★
[bylobrzydkobedzieladnie]
Sala główna
Wnętrze "Białej Wiwerny" nie odbiega od wyglądu przeciętnej, niezbyt szanowanej knajpy. Sala główna, która znajduje się na parterze kamienicy, na pierwszy rzut oka wydaje się niezbyt pokaźna, lecz to tylko złudzenie - po przekroczeniu progu widać jedynie jej niewielką część, tę, w której znajdują się dobrze zaopatrzony bar oraz schody prowadzące na piętro. Odnogi izby prowadzą do kilku odrębnych skupisk stolików, gdzie można w spokoju przeprowadzać niezbyt legalne interesy czy rozmawiać w kameralnej, prywatnej atmosferze. Cały lokal oświetlany jest światłem licznych magicznych świec, zaś podniszczone blaty są regularnie czyszczone przez kilka zatrudnionych tam dziewczyn, toteż "Biała Wywerna" nie odstrasza potencjalnych klientów swym stanem, a przynajmniej nie wszystkich.
Możliwość gry w kościanego pokera
Pierwszy raz, od dłuższego czasu, nie wyczekiwała nadchodzącego dnia. Wszelkie, towarzyszące emocje, wyrażające przejęcie, ekscytację, niecierpliwość, podekscytowanie, nie wypełniały zziębniętego wnętrza. Zmieniły pozycję, pozwalając wkroczyć negatywnej, rozdzierającej mieszance niepokoju, obawy, poczucia winy, zawodu, rozczarowania. Siedząc na obszernym materacu, trzymając w drżących dłoniach, niewielkie zawiniątko, bijąc z arsenałem sprzecznych, rozdzierających skronie myśli, próbowała podjąć właściwą decyzję. Dokonać konfrontacji, pokazać siłę, mimo widocznej porażki? Uciec od konsekwencji, odsunąć się od odpowiedzialności, zrzucić winę na nieobecnych? Śnieżnobiały zwiastun, opuścił przyciemnione wnętrze. Powinna walczyć, podjąć wyzwanie, przyjąć konsekwencje. Czy ogrom nienawistnych spojrzeń, odbierze wrodzoną, pewność, nieposkromioną dumę, zgubną wiarę w bezwarunkowe wychodzenie z tarapatów? Nie ma wyjścia. W drogę!
Zimne, przenikające powietrze, uderzyło w bladą, przemęczoną twarz. Postać, okryta, długą, ciemną, lekko zdewastowaną peleryną, pojawiła się nieopodal umówionego miejsca. Dłonie, ukrywała w obszernych kieszeniach, gładząc delikatnie daglezjową rękojeść. Zimny wiatr, rozwiewał hebanowe kosmyki, utrudniając widoczność. Podeszwy, zanurzały w błotnistej brei, pozbawiając wymownego, charakterystycznego stukotu. Niebezpieczna okolica, wymagała wyostrzanych zmysłów, skupienia, koncentracji. Drewniane, dwuczłonowe drzwi, zapraszały do rozświetlonego żółtawym światłem wnętrza. Wymowna cisza, zapowiadała nadejście największego. Zwiastowała wyjątkowe, tajemnicze, niepoznane spotkanie. Westchnęła ciężko, próbując oddalić wszelkie, niepokojące myśli, przewrót wnętrzności, obawy. Czuła, obezwładniająca bezsilność, utrudniającą sprawne otwarcie, opornych drzwi. Kobieta, weszła do środka, mocując z ulegającym podmuchom wiatru, dębowym skrzydłem. Przytłumione głosy, dochodziły z wnętrza znajomej, głównej sali. Starając się przybrać pozę dominacji, dumy, bojowości oraz gotowości, zsuwając kaptur z długich kosmyków. Zostawiła pelerynę, na jednym z pobliskich wieszaków. Przekroczyła próg dość niepewnie, zachowując wyprostowaną postawę. Nie wyglądała zbyt spektakularnie; ciemne, obszerne ubrania zwisały z kobiecej sylwetki. Rozejrzała się po obszernym wnętrzu, próbując odnaleźć najwłaściwsze miejsce. Odczuwała wzrok zgromadzonych, odwzajemniając dość nieprzystępną, złowrogą wersję, kierując wprost w przyczajoną sylwetkę Mulcibera. Skinęła głową do pozostałych, zwracając szczególną uwagę na Tristana, Nicholasa, Persusa, wyszukując wyrazu porozumienia, otuchy? Przemknęła po kobiecych profilach, powodujących delikatnie niezadowolenie, czyżby kolejna partia potencjalnych członków, pojawiła się w umówionym miejscu? Gdzie Lestrange, Carrow? Zmarszczyła brwi, w charakterystycznym grymasie, pospiesznie kierując się w stronę oddalonej sylwetki. Misyjne zdobycze, przyciągały wzrok, swą empatyczną, niewyjaśnioną aurą. Zajęła miejsce tuż obok Crispina, nie odzywając ani słowem. Spoglądała przed siebie. Wolną dłonią, wyszukiwała srebrnej papierośnicy. Nerwowo, nieoczekiwanie, niebezpiecznie. Klatka piersiowa, unosiła się nierównomiernie. Niepokój, ogarniał wnętrzności. Drugą dłoń, ułożyła nieopodal kolana mężczyzny, może ty okażesz się dzisiaj wsparciem, mój drogi przyjacielu?
Zimne, przenikające powietrze, uderzyło w bladą, przemęczoną twarz. Postać, okryta, długą, ciemną, lekko zdewastowaną peleryną, pojawiła się nieopodal umówionego miejsca. Dłonie, ukrywała w obszernych kieszeniach, gładząc delikatnie daglezjową rękojeść. Zimny wiatr, rozwiewał hebanowe kosmyki, utrudniając widoczność. Podeszwy, zanurzały w błotnistej brei, pozbawiając wymownego, charakterystycznego stukotu. Niebezpieczna okolica, wymagała wyostrzanych zmysłów, skupienia, koncentracji. Drewniane, dwuczłonowe drzwi, zapraszały do rozświetlonego żółtawym światłem wnętrza. Wymowna cisza, zapowiadała nadejście największego. Zwiastowała wyjątkowe, tajemnicze, niepoznane spotkanie. Westchnęła ciężko, próbując oddalić wszelkie, niepokojące myśli, przewrót wnętrzności, obawy. Czuła, obezwładniająca bezsilność, utrudniającą sprawne otwarcie, opornych drzwi. Kobieta, weszła do środka, mocując z ulegającym podmuchom wiatru, dębowym skrzydłem. Przytłumione głosy, dochodziły z wnętrza znajomej, głównej sali. Starając się przybrać pozę dominacji, dumy, bojowości oraz gotowości, zsuwając kaptur z długich kosmyków. Zostawiła pelerynę, na jednym z pobliskich wieszaków. Przekroczyła próg dość niepewnie, zachowując wyprostowaną postawę. Nie wyglądała zbyt spektakularnie; ciemne, obszerne ubrania zwisały z kobiecej sylwetki. Rozejrzała się po obszernym wnętrzu, próbując odnaleźć najwłaściwsze miejsce. Odczuwała wzrok zgromadzonych, odwzajemniając dość nieprzystępną, złowrogą wersję, kierując wprost w przyczajoną sylwetkę Mulcibera. Skinęła głową do pozostałych, zwracając szczególną uwagę na Tristana, Nicholasa, Persusa, wyszukując wyrazu porozumienia, otuchy? Przemknęła po kobiecych profilach, powodujących delikatnie niezadowolenie, czyżby kolejna partia potencjalnych członków, pojawiła się w umówionym miejscu? Gdzie Lestrange, Carrow? Zmarszczyła brwi, w charakterystycznym grymasie, pospiesznie kierując się w stronę oddalonej sylwetki. Misyjne zdobycze, przyciągały wzrok, swą empatyczną, niewyjaśnioną aurą. Zajęła miejsce tuż obok Crispina, nie odzywając ani słowem. Spoglądała przed siebie. Wolną dłonią, wyszukiwała srebrnej papierośnicy. Nerwowo, nieoczekiwanie, niebezpiecznie. Klatka piersiowa, unosiła się nierównomiernie. Niepokój, ogarniał wnętrzności. Drugą dłoń, ułożyła nieopodal kolana mężczyzny, może ty okażesz się dzisiaj wsparciem, mój drogi przyjacielu?
Wszystko czego się obawiamy kiedyś nas spotka.
Milburga Dolohov
Zawód : łowczyni wilkołaków, muzyk, towarzyszka eskapad poszukiwawczych
Wiek : 30
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Panna
Podobno zło triumfuje, podczas gdy dobrzy ludzie nic nie robią.
Ale to nie prawda. Zło zawsze triumfuje!
Ale to nie prawda. Zło zawsze triumfuje!
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
W sali głównej zaczynało się zbierać coraz więcej osób - dobrze, był to niewątpliwy znak, że godzina spotkania miała niedługo wybić, a tym samym ich towarzystwo miał zaszczycić człowiek, na którego wszyscy czekali. Avery upił łyk whisky, prześlizgując się spojrzeniem po wnętrzu Wywerny, by zawieszać je na coraz to kolejnych twarzach, wyrażających więcej niż słowa, których wszyscy zdawali się szczędzić. Uśmiechnął się krótko na słowa Mulcibera, lecz komentarz zachował dla siebie; chociaż spodziewał się, że wprowadzenie do Rycerzy niegodnego osobnika, a takim przecież okazał się być pozbawiony wspomnień Fawley, nie zostanie docenione przez Riddle’a, wolał nie wyrażać publicznie swojej dezaprobaty względem kuzyna, który pomimo całej niechęci, wciąż pozostawał krwią z jego krwi. Nie mógł odmówić racji Ignotiusowi, którego pojawienie się odnotował z lekkim opóźnieniem. Skinął mu głową uprzejmie w ramach przywitania, nie widzieli się długo, od momentu zakończenia małej wycieczki krajoznawczej i spotkania integracyjnego z druzgotkami. Perseus dostrzegł również Milburgę marnotrawną, lecz ta szybko obrała przeciwny kierunek, udaremniając mu tym samym jakiekolwiek próby nawiązania kontaktu. Nie trapił się tym, towarzystwo Deirdre szepczącej słodko było mu o wiele milsze, szczególnie, gdy muskała jego dłoń niby od niechcenia, dlatego też pochylił się nieznacznie w jej kierunku, dedykując ciemnowłosej kolejny swój uśmiech.
- Mojej młodej żonie przyda się wolny wieczór - odpowiedział w żartobliwym tonie, na tyle cicho, by nie usłyszał go nikt inny. Wybór Avery’ego był oczywisty, prawidłowa piramida wartości stawiała przecież to wyjątkowe spotkanie ponad kolejnym dniem spędzonym w nowej posiadłości i w nowej roli, która - choć wyjątkowo przyjemna - mogła poczekać. Tsagairt z pewnością była świadoma hierarchii, jaką wymuszała idea, którą wszyscy podzielali, w przeciwnym razie nie byłoby jej tutaj. Wyprostował się nieco, kątem oka dostrzegając prowadzoną postać, której tożsamość wciąż pozostawała nieznana ogółowi. - Robi się coraz ciekawiej - mruknął, nie wróżąc zbyt wielu przyjemności oddelegowanemu do kąta osobnikowi. Nie ulegało żadnej wątpliwości to, że nie był to nowy rekrut i chociaż ciekawość zakiełkowała w umyśle Avery'ego, nie zadał ani jednego pytania kobiecie, która witała się z Dei. - Zdaje się, że nie mieliśmy jeszcze przyjemności. Perseus Avery - zwrócił się do Giovanny, wstając z miejsca, by przywitać ją należycie. Może gdyby nie był antyfanem Lestrange'a i jego przybytku, zapoznaliby się wcześniej. Może nie byłby równie uprzejmy.
- Mojej młodej żonie przyda się wolny wieczór - odpowiedział w żartobliwym tonie, na tyle cicho, by nie usłyszał go nikt inny. Wybór Avery’ego był oczywisty, prawidłowa piramida wartości stawiała przecież to wyjątkowe spotkanie ponad kolejnym dniem spędzonym w nowej posiadłości i w nowej roli, która - choć wyjątkowo przyjemna - mogła poczekać. Tsagairt z pewnością była świadoma hierarchii, jaką wymuszała idea, którą wszyscy podzielali, w przeciwnym razie nie byłoby jej tutaj. Wyprostował się nieco, kątem oka dostrzegając prowadzoną postać, której tożsamość wciąż pozostawała nieznana ogółowi. - Robi się coraz ciekawiej - mruknął, nie wróżąc zbyt wielu przyjemności oddelegowanemu do kąta osobnikowi. Nie ulegało żadnej wątpliwości to, że nie był to nowy rekrut i chociaż ciekawość zakiełkowała w umyśle Avery'ego, nie zadał ani jednego pytania kobiecie, która witała się z Dei. - Zdaje się, że nie mieliśmy jeszcze przyjemności. Perseus Avery - zwrócił się do Giovanny, wstając z miejsca, by przywitać ją należycie. Może gdyby nie był antyfanem Lestrange'a i jego przybytku, zapoznaliby się wcześniej. Może nie byłby równie uprzejmy.
stars, hide your fires:
let not light see my black and deep desires.
let not light see my black and deep desires.
Spotkanie Rycerzy odbędzie się w tym temacie. Jeżeli ktoś nie zdążył napisać posta, a także chce uczestniczyć w spotkaniu, proszony jest o skontaktowanie się z Mistrzem Gry.
Dokonywał wielkich rzeczy strasznych, to prawda, ale wielkich
Czarny Pan
Zawód : Czarnoksiężnik
Wiek : 30
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Kawaler
Ja, który zaszedłem dalej niż ktokolwiek inny na drodze do nieśmiertelności...
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Zwierzęcousty
Konta specjalne
| 27 lutego (jeżeli coś popsułam, to proszę krzyczeć na pw)
Mroźny wiatr zawodził żałośnie między brudnymi uliczkami, gdy zatrzymał się przed drzwiami Białej Wywerny, nie wiedząc, na co właściwie liczył; zasłyszana przez wieloma tygodniami data majaczyła mu w pamięci dosyć mgliście, godziny natomiast nie znał wcale i istniało wysokie prawdopodobieństwo, że przez ostatnich dwadzieścia minut tłukł się wzdłuż obskurnych kamienic na marne, ale musiał sprawdzić. W ramiona ciemnego chłodu wypychała go jego osobista, samozwańcza misja, która powoli stawała się małą obsesją, narastającą stopniowo od czasu Sabatu. To wtedy zaczął – metaforycznie – deptać Juliusowi po piętach, postanawiając odszukać go na własną rękę i nie liczył już nawet godzin, które spędził, w tajemnicy przed wszystkimi podążając ostatnimi śladami brata. Poszlak nie było wiele, w pozostawionych przez Notta rzeczach nie znalazł niczego interesującego oprócz kilku podejrzanych ksiąg, na nic zdało się też wypytywanie znajomych łamaczy klątw i wszystko wskazywało na to, że czarodziej zapadł się jak kamień w wodę. Ewentualne tropy urywały się nagle albo były już dawno wystygnięte i Percival prawie już był gotów wywiesić białą flagę, jednak wcześniej miał zamiar podążyć tym ostatnim – opartym na pojedynczej rozmowie, której przesłanie nie do końca zrozumiał, i która – był tego prawie pewien – miała doprowadzić go donikąd.
Owinął się ciaśniej ciemnym płaszczem, odruchowo głębiej naciągając kaptur na twarz i pchnął drzwi knajpy. Rozejrzał się – był tutaj po raz pierwszy – i poczuł niemal rozczarowanie, nie zauważywszy niczego szczególnego. Wnętrze wyglądało jak każde inne, żaden z pojedynczych, siedzących tu i tam osobników, nie zwrócił też jego uwagi jakoś specjalnie. Ale czego się spodziewał? Na pewno nie drogowskazu, ani witającego go w wejściu brata, choć skłamałby przyznając, że nie chował iskierki nadziei, że wieczór w Wywernie w jakiś sposób przybliży go do prawdy – jeżeli nie bezpośrednio, to chociaż rzucając mu pod nogi kogoś, kto mógłby udzielić mu kilku odpowiedzi. Być może chwytał się mrzonek, może wyobrażał sobie za dużo, ale złapał się tej myśli tak kurczowo i trzymał się jej tak długo, że urosła niepostrzeżenie do rangi przekonania. No i było jeszcze coś; coś, do czego głośno się nie przyznawał – wiadomości, którymi przed zniknięciem podzielił się z nim Julius, choć po prawdzie pozbawione konkretów, autentycznie go zaintrygowały.
Zaklął bezgłośnie w myślach, zduszając w zarodku kiełkujące zniechęcenie i frustrację, i skierował się w stronę baru. Jeżeli niczego się nie dowie, to ostatecznie wypije szklaneczkę Ognistej i wróci do mieszkania, ale może?.. Przystanął przed blatem, przemknął wzrokiem po okrągłych, wilgotnych śladach, odbitych na gładkiej, szorowanej nieskończoną ilość razy powierzchni i oparł się o nią łokciami, nachylając się do przodu i przywołując gestem barmana. Zanim się odezwał, musiał co najmniej trzykrotnie uciszyć własny zdrowy rozsądek, coraz głośniej dopominający się o uwagę i przekonujący go, że postępował po prostu głupio; być może w innych okolicznościach nawet by go posłuchał, ale zapędził się już za daleko, żeby teraz zwyczajnie odpuścić. – Szukam Juliusa Notta – powiedział przyciszonym głosem, gdy mężczyzna zatrzymał się przed nim, łypiąc na niego dosyć podejrzliwie. Najprawdopodobniej nie wpasowywał się perfekcyjnie w obraz typowej klienteli Białej Wywerny, ale średnio go to obchodziło. – Miał się dzisiaj tutaj pojawić – wyjaśnił po krótkiej pauzie. A później, po sekundowym zawahaniu, dodał jeszcze jedno zdanie, wyławiając z odmętów pamięci nazwę, co do której nie był nawet pewien, czy zapamiętał ją poprawnie. – On i Rycerze Walpurgii.
Mroźny wiatr zawodził żałośnie między brudnymi uliczkami, gdy zatrzymał się przed drzwiami Białej Wywerny, nie wiedząc, na co właściwie liczył; zasłyszana przez wieloma tygodniami data majaczyła mu w pamięci dosyć mgliście, godziny natomiast nie znał wcale i istniało wysokie prawdopodobieństwo, że przez ostatnich dwadzieścia minut tłukł się wzdłuż obskurnych kamienic na marne, ale musiał sprawdzić. W ramiona ciemnego chłodu wypychała go jego osobista, samozwańcza misja, która powoli stawała się małą obsesją, narastającą stopniowo od czasu Sabatu. To wtedy zaczął – metaforycznie – deptać Juliusowi po piętach, postanawiając odszukać go na własną rękę i nie liczył już nawet godzin, które spędził, w tajemnicy przed wszystkimi podążając ostatnimi śladami brata. Poszlak nie było wiele, w pozostawionych przez Notta rzeczach nie znalazł niczego interesującego oprócz kilku podejrzanych ksiąg, na nic zdało się też wypytywanie znajomych łamaczy klątw i wszystko wskazywało na to, że czarodziej zapadł się jak kamień w wodę. Ewentualne tropy urywały się nagle albo były już dawno wystygnięte i Percival prawie już był gotów wywiesić białą flagę, jednak wcześniej miał zamiar podążyć tym ostatnim – opartym na pojedynczej rozmowie, której przesłanie nie do końca zrozumiał, i która – był tego prawie pewien – miała doprowadzić go donikąd.
Owinął się ciaśniej ciemnym płaszczem, odruchowo głębiej naciągając kaptur na twarz i pchnął drzwi knajpy. Rozejrzał się – był tutaj po raz pierwszy – i poczuł niemal rozczarowanie, nie zauważywszy niczego szczególnego. Wnętrze wyglądało jak każde inne, żaden z pojedynczych, siedzących tu i tam osobników, nie zwrócił też jego uwagi jakoś specjalnie. Ale czego się spodziewał? Na pewno nie drogowskazu, ani witającego go w wejściu brata, choć skłamałby przyznając, że nie chował iskierki nadziei, że wieczór w Wywernie w jakiś sposób przybliży go do prawdy – jeżeli nie bezpośrednio, to chociaż rzucając mu pod nogi kogoś, kto mógłby udzielić mu kilku odpowiedzi. Być może chwytał się mrzonek, może wyobrażał sobie za dużo, ale złapał się tej myśli tak kurczowo i trzymał się jej tak długo, że urosła niepostrzeżenie do rangi przekonania. No i było jeszcze coś; coś, do czego głośno się nie przyznawał – wiadomości, którymi przed zniknięciem podzielił się z nim Julius, choć po prawdzie pozbawione konkretów, autentycznie go zaintrygowały.
Zaklął bezgłośnie w myślach, zduszając w zarodku kiełkujące zniechęcenie i frustrację, i skierował się w stronę baru. Jeżeli niczego się nie dowie, to ostatecznie wypije szklaneczkę Ognistej i wróci do mieszkania, ale może?.. Przystanął przed blatem, przemknął wzrokiem po okrągłych, wilgotnych śladach, odbitych na gładkiej, szorowanej nieskończoną ilość razy powierzchni i oparł się o nią łokciami, nachylając się do przodu i przywołując gestem barmana. Zanim się odezwał, musiał co najmniej trzykrotnie uciszyć własny zdrowy rozsądek, coraz głośniej dopominający się o uwagę i przekonujący go, że postępował po prostu głupio; być może w innych okolicznościach nawet by go posłuchał, ale zapędził się już za daleko, żeby teraz zwyczajnie odpuścić. – Szukam Juliusa Notta – powiedział przyciszonym głosem, gdy mężczyzna zatrzymał się przed nim, łypiąc na niego dosyć podejrzliwie. Najprawdopodobniej nie wpasowywał się perfekcyjnie w obraz typowej klienteli Białej Wywerny, ale średnio go to obchodziło. – Miał się dzisiaj tutaj pojawić – wyjaśnił po krótkiej pauzie. A później, po sekundowym zawahaniu, dodał jeszcze jedno zdanie, wyławiając z odmętów pamięci nazwę, co do której nie był nawet pewien, czy zapamiętał ją poprawnie. – On i Rycerze Walpurgii.
do not stand at my grave and weep
I am not there
I do not sleep
I am not there
I do not sleep
Do Percivala podszedł mężczyzna, który jeszcze niedawno sprowadzał Rycerzy.
- Percival Nott? - Zapytał. - Proszę za mną.
Groźne spojrzenie jego i kilku innych obecnych w lokalu jasno dawały do zrozumienia, że nawet, gdyby Percival nie miał ochoty iść tam, gdzie go prowadzono, lepiej było nie dawać temu wyrazu.
Mężczyzna zaprowadził Notta do sali, w której ten dostrzec mógł zgromadzonych przy stole ludzi.
Napisz odpowiedź tutaj.
- Percival Nott? - Zapytał. - Proszę za mną.
Groźne spojrzenie jego i kilku innych obecnych w lokalu jasno dawały do zrozumienia, że nawet, gdyby Percival nie miał ochoty iść tam, gdzie go prowadzono, lepiej było nie dawać temu wyrazu.
Mężczyzna zaprowadził Notta do sali, w której ten dostrzec mógł zgromadzonych przy stole ludzi.
Napisz odpowiedź tutaj.
Dokonywał wielkich rzeczy strasznych, to prawda, ale wielkich
Czarny Pan
Zawód : Czarnoksiężnik
Wiek : 30
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Kawaler
Ja, który zaszedłem dalej niż ktokolwiek inny na drodze do nieśmiertelności...
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Zwierzęcousty
Konta specjalne
29 kwietnia, wieczór
Sala główna Białej Wywerny pustoszała; barman ze zniecierpliwieniem i przestrachem w oczach przeganiał przybywających w przybytku, przygotowując pomieszczenie na spotkanie Rycerzy Walpurgii. Kiedy pierwsi z nich zaczęli pojawiać się w lokalu, mogli zobaczyć rosłego, brodatego mężczyznę przenoszącego za pomocą magii stoły - ustawiał je tak, by tworzyły jeden długi rząd. Po wnętrzu kręcili się jeszcze pojedynczy bywalcy Nokturnu o paskudnych twarzach skrytych w cieniach kaptura, ale posłusznie kierowali się już do wyjścia.
| Drzwi do Białej Wywerny zatrzasną się 17 marca; w spotkaniu wezmą udział wyłącznie osoby, które pojawią się w niej do tej pory. Możecie swobodnie prowadzić rozmowy do momentu, w którym zainterweniuje mistrz gry.
Sala główna Białej Wywerny pustoszała; barman ze zniecierpliwieniem i przestrachem w oczach przeganiał przybywających w przybytku, przygotowując pomieszczenie na spotkanie Rycerzy Walpurgii. Kiedy pierwsi z nich zaczęli pojawiać się w lokalu, mogli zobaczyć rosłego, brodatego mężczyznę przenoszącego za pomocą magii stoły - ustawiał je tak, by tworzyły jeden długi rząd. Po wnętrzu kręcili się jeszcze pojedynczy bywalcy Nokturnu o paskudnych twarzach skrytych w cieniach kaptura, ale posłusznie kierowali się już do wyjścia.
| Drzwi do Białej Wywerny zatrzasną się 17 marca; w spotkaniu wezmą udział wyłącznie osoby, które pojawią się w niej do tej pory. Możecie swobodnie prowadzić rozmowy do momentu, w którym zainterweniuje mistrz gry.
Marianna dostała wiadomość, że spotkanie Rycerzy odbędzie się dwudziestego dziewiątego kwietnia wieczorem. Specjalnie na ten dzień (i następny, tak na wszelki wypadek) załatwiła sobie wolne w pracy. Nie chciała, aby podczas tego wieczoru co innego zaprzątało jej głowę. A tym bardziej nie praca, gdy powinna się skupić na informacjach, które zostaną im przekazane. Miała nadzieję, że zostaną zebrane wszystkie wiadomości jakie udało się zebrać podczas wizyt u Zakonników. Wiedziała co udało się wyciągnąć jej i Morgothowi z Megary Carrow, ciekawa była jednak jak sprawa miała się z innymi, czy zdobyli nazwiska lub jakieś inne istotne informacje? Miała ogromną nadzieję, że wszystko do niej dotrze, bo nie była pewna, czy bez przejścia próby będzie miała ten zaszczyt, aby zasiąść przy jednym stole z Czarnym Panem. Ale rozumiała to, nie była jeszcze na tyle godna. Będzie musiała skupić się na pracy, na doskonaleniu swoich umiejętności, a wtedy na pewno uda jej się dostać do tego elitarnego grona.
Pojawiła się punktualnie, właściwie pojawiła się jako pierwsza, kiedy jeszcze nieliczne osoby były w środku. Jej wzrok jednak padł na barmana, który szykował pomieszczenie, układając odpowiednio stoły. Stawiał je w postać długiego rzędu, przy którym wszyscy mieli zasiąść. Ona jednak nie usiadła, nie wiedząc, czy powinna zajmować już jakieś miejsce. Prawdę mówiąc, to nie bardzo chciała wychodzić przed szereg w tym momencie, póki co nie pokazała się z żadnej strony jakoś specjalnie, więc wolała się nie wychylać. Dlaczego miałaby ich prowokować swoją obecnością, w końcu była tylko kobietą, która dość niedawno dołączyła do tej grupy. Powinna pierw się wykazać, tak ona sama uważała. I nauki i Ramsey’a wcale nie stawiały ją wyżej od innych.
Nie znała zbyt dobrze Rycerzy, a dzisiaj miała okazję to nadrobić. Może też to skłoniło ją do tego, aby pojawić się wcześniej? By móc z zainteresowaniem obserwować tych, co przychodzili i na tej podstawie móc wyciągnąć jakieś wnioski? Kto mógł tam wiedzieć. W każdym razie przystanęła przy ścianie, oparła się o nią i wbiła swoje spojrzenie w drzwi czekając, aż ktoś się pojawi. Ktoś, z kim będzie mogła zamienić kilka słów. Ktoś się taki znajdzie przecież, na pewno.
Ubrana była w czarny płaszcz, pod czarnym płaszczem miała czarną bluzkę i czarną, długą spódnice. Nic, co mogłoby ją wyróżnić na tle innych kobiet, o ile jakieś się tutaj pojawią. Ciekawe, czy będzie ich mniej niż na ostatnim spotkaniu, a może więcej? Ciekawe ilu z nich przeszło próbę, dzisiaj miała się tego dowiedzieć.
Tego dnia miała wiele pytań, ale i wiele obaw, na których wyjaśnienie czekała.
Pojawiła się punktualnie, właściwie pojawiła się jako pierwsza, kiedy jeszcze nieliczne osoby były w środku. Jej wzrok jednak padł na barmana, który szykował pomieszczenie, układając odpowiednio stoły. Stawiał je w postać długiego rzędu, przy którym wszyscy mieli zasiąść. Ona jednak nie usiadła, nie wiedząc, czy powinna zajmować już jakieś miejsce. Prawdę mówiąc, to nie bardzo chciała wychodzić przed szereg w tym momencie, póki co nie pokazała się z żadnej strony jakoś specjalnie, więc wolała się nie wychylać. Dlaczego miałaby ich prowokować swoją obecnością, w końcu była tylko kobietą, która dość niedawno dołączyła do tej grupy. Powinna pierw się wykazać, tak ona sama uważała. I nauki i Ramsey’a wcale nie stawiały ją wyżej od innych.
Nie znała zbyt dobrze Rycerzy, a dzisiaj miała okazję to nadrobić. Może też to skłoniło ją do tego, aby pojawić się wcześniej? By móc z zainteresowaniem obserwować tych, co przychodzili i na tej podstawie móc wyciągnąć jakieś wnioski? Kto mógł tam wiedzieć. W każdym razie przystanęła przy ścianie, oparła się o nią i wbiła swoje spojrzenie w drzwi czekając, aż ktoś się pojawi. Ktoś, z kim będzie mogła zamienić kilka słów. Ktoś się taki znajdzie przecież, na pewno.
Ubrana była w czarny płaszcz, pod czarnym płaszczem miała czarną bluzkę i czarną, długą spódnice. Nic, co mogłoby ją wyróżnić na tle innych kobiet, o ile jakieś się tutaj pojawią. Ciekawe, czy będzie ich mniej niż na ostatnim spotkaniu, a może więcej? Ciekawe ilu z nich przeszło próbę, dzisiaj miała się tego dowiedzieć.
Tego dnia miała wiele pytań, ale i wiele obaw, na których wyjaśnienie czekała.
A ty? Czy ty? Już rozumiesz też
Czy chcemy czy nie, czeka na nas śmierć
Po tym co się tu stało każdy chyba wie
Pod drzewem dziś to wszystko zacznie się
Czy chcemy czy nie, czeka na nas śmierć
Po tym co się tu stało każdy chyba wie
Pod drzewem dziś to wszystko zacznie się
Marianna Goshawk
Zawód : Uzdrowicielka rodziny Burke, pomocnica Cassandry
Wiek : 24
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Panna
Jam jest Myśląca Tiara,Los wam wyznaczę na starcie!
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
Czyli to dziś. Dzisiejszy dzień okazuje się być tym, który ma odmienić całe moje dotychczasowe życie - nie łudzę się, że będzie inaczej. Nie wiem do końca czego się spodziewać. Perseus oraz tamta panna, którą spotkałem jeszcze podczas pojedynku w Klubie, zaciekawili mnie. Niestety rzucając słowa będące ubogimi w informacje. Nieokreślone coś zostaje w mojej pamięci przez wzgląd na plotkujący Nokturn - tylko ile w tej plątaninie zdań jest prawdy? Większość osób z tamtego środowiska kłamie jak z nut (zupełnie jak arystokracja, przypadek?), dlatego nietrudno mi jest poddawać zasłyszane rzeczy pod wątpliwość. Jedynie co do ich stanu rzeczywistego, gdyż mój udział w czymś wielkim nie budzi we mnie żadnych. Naturalnie, że się obawiam, że czuję się niepewnie skoro zmierzam wprost w paszczę lwa. Nieznanego lwa. Nie wiem co może się wydarzyć, gdzie znajdują się granice (a może nie ma żadnych?), jak to wszystko dokładnie wygląda. Wiem tylko, że przyświeca nam wspólny cel, że mogę rozwijać swoje czarnomagiczne umiejętności bez potępieńczego wzroku, że dostrzegę wreszcie więcej niż mógłbym zobaczyć przez całe moje życie stojąc z boku. Nie uczestniczyć w niczym, wieść swoje niewymagające życie - och, z pewnością byłoby to prostsze. Nie wywoływałoby gęsiej skórki zajmującej właśnie ostatni płat mojej trupiobladej skóry. Nie drżałbym o swoje życie jedynie klnąc pod nosem na obracający się w ruiny świat. Zajmowany powoli przez szlamowatą zarazę. Nie mam pojęcia jak daleko idealistyczne oraz naiwne jest moje aktualne przekonanie, ale naprawdę zjawiam się w Białej Wywernie będąc pewnym co do moich oczekiwań. I że te oczekiwania zamienią się w rzeczywistość. Zupełnie, jakbym cofnął się w czasie - zamienił w młodzika, jeszcze z mlekiem pod nosem, nieświadomym absolutnie niczego. Wspaniałości oraz okrucieństw świata widoczne zza grubej kotary złudzenia. Dopiero nieśmiało ją uchylam. To w każdym calu fascynujące.
Ubrany w ciemne szaty niebudzące wątpliwości co do mojego społecznego statusu, w płaszczu z nasuniętym na głowę kapturem, z różdżką bezpiecznie schowaną za paskiem przekraczam próg knajpy o wątpliwej renomie. Nie jestem tu po raz pierwszy, a jednak nigdy nie pomyślałbym, że to właśnie tutaj ważą się losy magicznego świata. Czuję rosnące napięcie kiedy stawiam kroki w głównej sali. Odprowadzam czujnym wzrokiem wychodzących mężczyzn oraz tego, który układa stoły. Zerkam jeszcze na kobietę, która widocznie ma mnie już prześladować na każdym kroku. Kiwam jej oszczędnie głową, przenosząc wzrok na barmana. Och, jakże cudnie być świeżynką.
Ubrany w ciemne szaty niebudzące wątpliwości co do mojego społecznego statusu, w płaszczu z nasuniętym na głowę kapturem, z różdżką bezpiecznie schowaną za paskiem przekraczam próg knajpy o wątpliwej renomie. Nie jestem tu po raz pierwszy, a jednak nigdy nie pomyślałbym, że to właśnie tutaj ważą się losy magicznego świata. Czuję rosnące napięcie kiedy stawiam kroki w głównej sali. Odprowadzam czujnym wzrokiem wychodzących mężczyzn oraz tego, który układa stoły. Zerkam jeszcze na kobietę, która widocznie ma mnie już prześladować na każdym kroku. Kiwam jej oszczędnie głową, przenosząc wzrok na barmana. Och, jakże cudnie być świeżynką.
Milczenie, cisza grobowa, a jakże wymowna. Zdmuchnęła iskry złudzeń. Zostawiła tło straconych nadziei.
I powiedziała więcej niż słowa.
I powiedziała więcej niż słowa.
Quentin Burke
Zawód : alchemik, ale pomaga u Borgina & Burke'a
Wiek : 29
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Żonaty
Unikaj milczenia
z którego zbyt często korzystasz
ono może rozwiązać ci język.
z którego zbyt często korzystasz
ono może rozwiązać ci język.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Wieczór pozwolił ukryć się ciemnej postaci Cynerica, obleczonego od stóp do głów w czerń co najmniej, jak gdyby planował kogoś zamordować pod osłoną mroku. Dalekie to było od prawdy, lecz czuł się bezpieczniej możliwie jak najbardziej zlewając się z ponurym otoczeniem Nokturnu. W którym nie bywał do dnia dzisiejszego. Czy raczej - dzisiejszego wieczoru. Ta część Londynu nie podobała mu się nigdy - ciekawe dlaczego? - i nic się od tego czasu nie zmieniło. Nawet kiedy dowiedział się od Morgotha, że spotkanie odbędzie się właśnie tutaj. Całą drogę uważał na siebie nerwowo rozglądając się wokół. Yaxley wiedział, że w tak podejrzanych miejscach lepiej mieć oczy dookoła głowy. Z duszą na ramieniu pokonywał kolejne przeszkody na swojej drodze, myślami będąc nadal przy Zamglonych Wzgórzach oraz słowach kuzyna. W mniejszym stopniu przejmował się swoją absencją w Yaxley's Hall - wszakże był już dużym chłopcem - w zdecydowanie większym tym, co miał zastać w Białej Wywernie. Pięknej nazwie, której nie potrafił rozszyfrować. Nie był jednak człowiekiem przejmującym się za bardzo, do tchórzy również było mu daleko. Zwyczajnie przebył dzielący go dystans od drzwi, następnie otwierając je z głośnym skrzypnięciem. Nie czekając, aż same zamkną się za nim.
W budynku było cieplej niż na zewnątrz, lecz nie do końca przyjemnie. Niemiłe zapachy mieszały się ze sobą działając zniechęcająco. W teorii, ponieważ Cyneric przyzwyczajony do trollańsko-bagiennego smrodu stanowił kogoś odpornego na różnego rodzaju wonie. Czyżby właśnie rozprawiał w myślach o zapachach, naprawdę? Pokręcił z niedowierzaniem głową, przestępując bliżej głównej sali. Przywitał się krótko z przebywającymi w środku osobami, zatrzymując dłużej wzrok na stołach. Wychodzący ludzie go nie interesowali. Wchodzący już bardziej. Póki co towarzystwo było raczej mizerne, lecz wierzył, że jeszcze się polepszy. Czarny Pan musiał skupiać wokół siebie więcej osób, nie sądził, żeby mogło być inaczej. Wiedział również, że Morgotha nie będzie, dlatego nie przejął się brakiem jego osoby - wtedy z pewnością przyszliby razem. Stanął gdzieś z boku oczekując na rozwój wydarzeń.
W budynku było cieplej niż na zewnątrz, lecz nie do końca przyjemnie. Niemiłe zapachy mieszały się ze sobą działając zniechęcająco. W teorii, ponieważ Cyneric przyzwyczajony do trollańsko-bagiennego smrodu stanowił kogoś odpornego na różnego rodzaju wonie. Czyżby właśnie rozprawiał w myślach o zapachach, naprawdę? Pokręcił z niedowierzaniem głową, przestępując bliżej głównej sali. Przywitał się krótko z przebywającymi w środku osobami, zatrzymując dłużej wzrok na stołach. Wychodzący ludzie go nie interesowali. Wchodzący już bardziej. Póki co towarzystwo było raczej mizerne, lecz wierzył, że jeszcze się polepszy. Czarny Pan musiał skupiać wokół siebie więcej osób, nie sądził, żeby mogło być inaczej. Wiedział również, że Morgotha nie będzie, dlatego nie przejął się brakiem jego osoby - wtedy z pewnością przyszliby razem. Stanął gdzieś z boku oczekując na rozwój wydarzeń.
Sanguinem et ferrum potentia immitis.
Nowa możliwość zogniskowana w organizacji do której zgodziłem się przystąpić brzmiała zachęcająco. Chociaż wielkie niezadowolenie ogarniało całe moje jestestwo, gdy docierało do mnie, że nie ukończyłem jeszcze zadania. Byłem… zirytowany? Tak, wydaje mi się że właśnie to uczucie targało mną całym. Chciałem coś udowodnić – głównie sobie. A jednak, podejście do tej próby zdawało się bardziej złożone. Ba, nawet nie zdawało, a po prostu było. Nadal jednak czułem coś w rodzaju podniecenia na wspomnienie Diany targanej konwulsjami. Wiąż pamiętałem dokładnie jaki kolor przybrał materiał jej sukni, gdy zmieszała się z nim jej krew. Łuki, podłóg których wyginało się jej ciało krążyły po mojej głowie nieustannie.
Łaknąłem kolejnego mordu. Musiał on być jednak bardziej przemyślany. Dopracowany. Na spotkanie przybyłem na czas. Dziś miałem dowiedzieć się więcej. Zrozumieć ideę która połączyła ludzi dogłębniej. Pchnąłem ciężki drzwi baru spojrzenie tylko na chwilę zawieszając spojrzenie na barmanie. Później leniwie przesunąłem wzrokiem po osobach w środku. Nie miałem pojęcia, co mnie tu czeka. I chodź wiedziałam, że do tego ugrupowania należy jeden z moich przyjaciół, to nie wypatrywałem, ani nie wyczekiwałem jego obecności. Ceniłem go, ale dziś chciałem dowiedzieć się więcej – niezależnie od jego obecności.
W końcu zatrzymałem się przy barze, zamawiając kieliszek czerwonego wina – bardziej, by mieć co złapać w dłoń, niż rzeczywiście je pić. Ostatnie szczyny z mugolskiego pubu skutecznie odwodziły mnie od próbowania alkoholi w niesprawdzonych miejscach. Zastanawiało mnie, jak przebiegają tego typu spotkania. Ciekawiło to, co się na nich dzieje. Nie miałem jeszcze okazji w żadnej uczestniczyć i byłem głodny spróbowania tego typu doznania. Zlustrowałem ściany pomieszczenia, ku własnemu rozczarowaniu nie znajdując żadnych bohomazów, które mógłbym rozpatrzyć. Zamiast tego więc swoją uwagę skierowałem w stronę jedynej – na razie – niewiasty, znajdującej się w pomieszczeniu. Zastanawiając się nad jej obecnością tutaj. Co mogło ją sprowadzać? Jej widok szybko przyniósł mi na myśl inną personę, która z wdziękiem i opanowaniem potrafiła stanąć na równi z mężczyznami.
Łaknąłem kolejnego mordu. Musiał on być jednak bardziej przemyślany. Dopracowany. Na spotkanie przybyłem na czas. Dziś miałem dowiedzieć się więcej. Zrozumieć ideę która połączyła ludzi dogłębniej. Pchnąłem ciężki drzwi baru spojrzenie tylko na chwilę zawieszając spojrzenie na barmanie. Później leniwie przesunąłem wzrokiem po osobach w środku. Nie miałem pojęcia, co mnie tu czeka. I chodź wiedziałam, że do tego ugrupowania należy jeden z moich przyjaciół, to nie wypatrywałem, ani nie wyczekiwałem jego obecności. Ceniłem go, ale dziś chciałem dowiedzieć się więcej – niezależnie od jego obecności.
W końcu zatrzymałem się przy barze, zamawiając kieliszek czerwonego wina – bardziej, by mieć co złapać w dłoń, niż rzeczywiście je pić. Ostatnie szczyny z mugolskiego pubu skutecznie odwodziły mnie od próbowania alkoholi w niesprawdzonych miejscach. Zastanawiało mnie, jak przebiegają tego typu spotkania. Ciekawiło to, co się na nich dzieje. Nie miałem jeszcze okazji w żadnej uczestniczyć i byłem głodny spróbowania tego typu doznania. Zlustrowałem ściany pomieszczenia, ku własnemu rozczarowaniu nie znajdując żadnych bohomazów, które mógłbym rozpatrzyć. Zamiast tego więc swoją uwagę skierowałem w stronę jedynej – na razie – niewiasty, znajdującej się w pomieszczeniu. Zastanawiając się nad jej obecnością tutaj. Co mogło ją sprowadzać? Jej widok szybko przyniósł mi na myśl inną personę, która z wdziękiem i opanowaniem potrafiła stanąć na równi z mężczyznami.
Just wait and see, what am I capable of
Apollinare Sauveterre
Zawód : artysta, krytyk, dyrektor Galerii Sztuki
Wiek : 27
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Kawaler
Sztuka zawsze, nieustannie zajmuje się dwiema sprawami: wiecznie rozmyśla o śmierci i dzięki temu wiecznie tworzy życie.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Weszła do sali pewnym krokiem, tak jak to miała w zwyczaju robić przepełniona mieszanką podekscytowania, oddania, lecz również surowej samokrytyki. Nie powinna w końcu być tutaj, a tam, przy Nim. Wśród innych. Doskonale jednak zdawała sobie sprawę z powodu dla ktrego była tu, a nie tam i to ją nieco uwierało, wyginało skrzydła w nienaturalny, bolesny sposób. Jednak jeszcze trochę, już niedługo...wiedziała, że się to zmieni bo ona sama się zmieniła. Już teraz ktoś kto znał ją dobrze mół wyczuć, że towarzyszy jej większe skupienia i pewna wyrachowana aura obojętności. Jeszcze przed tygodniami, widząc znak wezwania przepełniała ją wzgarda do przeciwników i chęć niszczenia na Jego rozkaz. Było to płytkie i dziecinne. Cel mieli o wiele wyższy i istotniejszy. Teraz, dostrzegała go wyraźniej jak nigdy dotąd i czuła oddanie sprawie większe niż kiedykolwiek.
Już niedługo~
Zapewniła samą sie, lecz tak jak mówiła - to jeszcze nie teraz. Z niepodobną więc do siebie pokorą postąpiła kilka kolejnych kroków w głąb sali oczekując wieszczy, tak jak konający na pustyni szklanki wody.
Obleczona była w grubszą, zielonkawą pelerynę z obszytym futrem kapturem. S pod peleryny uciekał materiał prostej, sądząc po braku jakichkolwiek zdobień i głdkości materiału, codziennej sukni ciągnącej się niemal do ziemi.
Już niedługo~
Zapewniła samą sie, lecz tak jak mówiła - to jeszcze nie teraz. Z niepodobną więc do siebie pokorą postąpiła kilka kolejnych kroków w głąb sali oczekując wieszczy, tak jak konający na pustyni szklanki wody.
Obleczona była w grubszą, zielonkawą pelerynę z obszytym futrem kapturem. S pod peleryny uciekał materiał prostej, sądząc po braku jakichkolwiek zdobień i głdkości materiału, codziennej sukni ciągnącej się niemal do ziemi.
Pojawiła się jako szósta.
Czuła się już prawie martwa. Naga bez różdżki, skazana za tchórzostwo i jak zawsze bez jakiegokolwiek wsparcia ze strony swych braci-rycerzy. Samotna, to nic nowego, lecz w tym momencie po raz pierwszy uczuła, że nie chciałaby taka być. Opuściła ją ta zuchwałość i pewność siebie, która zawsze wypełniała jej trzewia. Nie wyglądała może, jak pies z podkulonym ogonem, raczej jak skorupa, człowiek na wpół martwy. Nigdy nie wyglądała może jak piękność, nie kipiała żywotnością, jednak tego dnia dało się odczuć, że nie jest do końca sobą.
Tylko kilka myśli zataczało koło w jej głowie. Analizowała poprzednią misję, planowała zemstę i błagała o przebaczenie. Planowała poprzednią misję, analizowała przebaczenie, błagała o zemstę. Planowała przebaczenie, analizowała zemstę...
Siadła w kącie, jak miała w zwyczaju na spotkaniach Rycerzy. Od ostatniego spotkania wiele się zmieniło. Powstała hierarchia, jeszcze bardziej zarysowana niż dotychczas. Przypomniała sobie Samaela i serce mimowolnie podeszło jej pod gardło. Miała jeszcze ten cień nadziei, że nie skończy jak on. Kalkulowała szanse, jednak działań Czarnego Pana nie sposób było przewidzieć.
Zmierzyła okiem resztę czekających na wieści Rycerzy. Kojarzyła tylko Burke'a. Rycerze Walpurgii faktycznie rośli w siłę, z chwilą stawali się coraz liczniejsi. Nikt by nawet nie zauważył, gdyby zginęła.
Dlaczego się boi? Strach to słabość. Czarny Pan nie lubi słabości. Resztę czasu oczekiwania spędziła na próbach uspokojenia się i doprowadzenia do porządku. Jeżeli miałoby już dojść do konfrontacji, nie może zrobić z siebie skamlącego o litość mugola.
Zastanawiała się też, jak innym poszło zlecone przez Toma zadanie...
Czuła się już prawie martwa. Naga bez różdżki, skazana za tchórzostwo i jak zawsze bez jakiegokolwiek wsparcia ze strony swych braci-rycerzy. Samotna, to nic nowego, lecz w tym momencie po raz pierwszy uczuła, że nie chciałaby taka być. Opuściła ją ta zuchwałość i pewność siebie, która zawsze wypełniała jej trzewia. Nie wyglądała może, jak pies z podkulonym ogonem, raczej jak skorupa, człowiek na wpół martwy. Nigdy nie wyglądała może jak piękność, nie kipiała żywotnością, jednak tego dnia dało się odczuć, że nie jest do końca sobą.
Tylko kilka myśli zataczało koło w jej głowie. Analizowała poprzednią misję, planowała zemstę i błagała o przebaczenie. Planowała poprzednią misję, analizowała przebaczenie, błagała o zemstę. Planowała przebaczenie, analizowała zemstę...
Siadła w kącie, jak miała w zwyczaju na spotkaniach Rycerzy. Od ostatniego spotkania wiele się zmieniło. Powstała hierarchia, jeszcze bardziej zarysowana niż dotychczas. Przypomniała sobie Samaela i serce mimowolnie podeszło jej pod gardło. Miała jeszcze ten cień nadziei, że nie skończy jak on. Kalkulowała szanse, jednak działań Czarnego Pana nie sposób było przewidzieć.
Zmierzyła okiem resztę czekających na wieści Rycerzy. Kojarzyła tylko Burke'a. Rycerze Walpurgii faktycznie rośli w siłę, z chwilą stawali się coraz liczniejsi. Nikt by nawet nie zauważył, gdyby zginęła.
Dlaczego się boi? Strach to słabość. Czarny Pan nie lubi słabości. Resztę czasu oczekiwania spędziła na próbach uspokojenia się i doprowadzenia do porządku. Jeżeli miałoby już dojść do konfrontacji, nie może zrobić z siebie skamlącego o litość mugola.
Zastanawiała się też, jak innym poszło zlecone przez Toma zadanie...
Nie czuł się najlepiej. Wciąż nie odzyskał sił po ataku bazyliszka i ten stan rzeczy niezwykle go denerwował. Nigdy nie był slaby. Pomimo choroby genetycznej zawsze był silnym mężczyzną, przede wszystkim dzięki wielokrotnym wyjazdom za granicę na długie i wymagające wyprawy. Teraz każdy krok był dla niego trudnością, dlatego musiał zaopatrzyć się w laskę, która pomagała mu w utrzymaniu równowagi i jakiejś postawy godnej szlachcica. Nie cierpiał jej - przypominała mu o jego ułomności, a jednak wolałby o niej zapomnieć. Był przekonany, że to tylko stan przejściowy i kiedy tylko nauczy się żyć że swoim nowym ciałem, laska wyląduje w kominku. Zaczynał rozumieć swojego przyjaciela, który zresztą prawdopodobnie zaśmiałby się w duchu z tej ironii losu.
Poza tym po prostu był słaby i dlatego sama teleportacja do Białej Wywerny okazała się dla niego sporym wysiłkiem. Uzdrowiciele wyraźnie powtarzali, że powinien jeszcze leżeć i odpoczywać, ale przecież nie mógł. Nie dzisiaj. Wolałby udać się na spotkanie Rycerzy w pełni sił, ale skoro nie było mu to dane, nie miał zamiaru się nad tym roztkliwiać. Jak zwykle ubrany był w ciemna szatę, niemal zlewajacą się z ponurym wieczorem. Odpoczął chwilę przed budynkiem i wszedł do środka. Spojrzał przelotnie na obecnych, wśród nich zauważając jedną postać, którą rozpoznałby zawsze. Wbrew pozorom wcale nie ucieszył się na widok swojego młodszego brata, ale z drugiej strony czuł się pewniej z nim u boku. Podszedł do niego, posyłając mu pytające spojrzenie, nawet jeżeli domyślał się jaka jest przyczyną jego obecności w tym miejscu. Taka sama jak wszystkich pozostałych, prawda?
Poza tym po prostu był słaby i dlatego sama teleportacja do Białej Wywerny okazała się dla niego sporym wysiłkiem. Uzdrowiciele wyraźnie powtarzali, że powinien jeszcze leżeć i odpoczywać, ale przecież nie mógł. Nie dzisiaj. Wolałby udać się na spotkanie Rycerzy w pełni sił, ale skoro nie było mu to dane, nie miał zamiaru się nad tym roztkliwiać. Jak zwykle ubrany był w ciemna szatę, niemal zlewajacą się z ponurym wieczorem. Odpoczął chwilę przed budynkiem i wszedł do środka. Spojrzał przelotnie na obecnych, wśród nich zauważając jedną postać, którą rozpoznałby zawsze. Wbrew pozorom wcale nie ucieszył się na widok swojego młodszego brata, ale z drugiej strony czuł się pewniej z nim u boku. Podszedł do niego, posyłając mu pytające spojrzenie, nawet jeżeli domyślał się jaka jest przyczyną jego obecności w tym miejscu. Taka sama jak wszystkich pozostałych, prawda?
Edgar Burke
Zawód : nestor, B&B, łamacz klątw
Wiek : 35
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Żonaty
Gdybym był babą, rozpłakałbym się rzewnie nad swym losem, ale jestem Burkiem, więc trzymam fason.
OPCM : 25 +5
UROKI : 0
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 5
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 30 +1
ZWINNOŚĆ : 2
SPRAWNOŚĆ : 9
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Wychodząc z domu rozejrzała się jak zwykle - czyli jak przez ostatnie prawie że pół roku - niezwykle uważnie lustrując sylwetki ludzi sunących po ulicy Pokątnej. Była ostrożna, mimo panującego dekretu Minister Magii zaciskała dłoń na różdżce, będąc w gotowości powalić zaklęciem pierwszą zbliżającą się do niej osobę, co do której intencji miałaby jakiekolwiek obiekcje. Jej wzrok niósł burzę z piorunami, tak intensywne było spojrzenie ciemnych oczu Włoszki, tak widoczne w nich gwałtowność si strach. Jakież to było przewrotne - ktoś o takiej mocy, należący do takiej organizacji do której ona należała, a wystarczył jeden ruch idącego obok mężczyzny by oddech Giovanny stał się bardziej płytki, urywany, a serce przyspieszyło swój rytm. To zaczynała być paranoja, paranoja z którą powinna była sobie jakoś poradzić. To jednak łatwiej powiedzieć niż zrobić. Bała się i nie potrafiła tego przed samą sobą nie przyznać. Chciała jednak przewietrzyć się przed tym, jak przyjdzie jej spędzić nie wiadomo jak wiele czasu w zamkniętej, mrocznej i dusznej przestrzeni Białej Wywerny. Wieczór był bowiem naprawdę przyjemny, wiosenny i tchnący świeżością budzącej się do życia przyrody. Borgia wzięła głęboki oddech, delikatnie przymykając oczy na króciutką chwilę. W końcu zeszła ze stopni prowadzących do klatki schodowej w jej kamienicy i ruszyła brukowaną ulicą w dół, do dobrze znanego jej miejsca, gdzie mieściło się wejście na Aleję Śmiertelnego Nokturnu. Jej czarne włosy i czarny płaszcz sprawiały, że wydawała się tylko cieniem pełznącym po ścianie w ten księżycowy późny wieczór.
Miała oczy dookoła głowy w czasie całej swej wędrówki, aż w końcu dotarła tam, gdzie dotrzeć miała. Po wejściu przywitała się z właścicielem wciąż krzątającym się po sali, z innymi obecnymi w sali, po czym odwiesiła wierzchnie odzienie na wieszak, pozostając jedynie w długiej szacie w odcieniu burgundy, idealnie komponującej się z krwistoczerwonym odcieniem szminki na ustach. Pierwszy raz od dłuższego czasu wróciła do tego wyzywającego koloru. Rozejrzała się ukradkowo po wnętrzu, gdy zajmowała miejsce przy stole. Czarny Pan jednak był nieobecny, tak samo jak Ramsey. Giovanna była już jednak w swojej roli.
Miała oczy dookoła głowy w czasie całej swej wędrówki, aż w końcu dotarła tam, gdzie dotrzeć miała. Po wejściu przywitała się z właścicielem wciąż krzątającym się po sali, z innymi obecnymi w sali, po czym odwiesiła wierzchnie odzienie na wieszak, pozostając jedynie w długiej szacie w odcieniu burgundy, idealnie komponującej się z krwistoczerwonym odcieniem szminki na ustach. Pierwszy raz od dłuższego czasu wróciła do tego wyzywającego koloru. Rozejrzała się ukradkowo po wnętrzu, gdy zajmowała miejsce przy stole. Czarny Pan jednak był nieobecny, tak samo jak Ramsey. Giovanna była już jednak w swojej roli.
Gdy Apollinare zamówił kieliszek czerwonego wina, barman, który przestał akurat ustawiać stoły, spojrzał na niego spode łba.
- I może jeszcze krzesło mam ci kaszmirem wysłać? - odburknął nieprzyjemnie, ale wyciągnął bliżej niezidentyfikowaną butlę spod baru. Przelał jej rubinową zawartość do kufla, który podsunął mężczyźnie pod nos.
Drzwi do przybytku zostały zamknięte tuż po tym, jak trzech ostatnich jego gości zostało wyproszonych - była to zgarbiona, starsza kobieta o krzywo spiętych włosach i dwóch towarzyszących jej mężczyzn. Mruczeli coś pod nosem, wyraźnie niezadowoleni z tego, że nie traktowano ich z szacunkiem. Opuścili jednak Białą Wywernę i wtedy barman machnął różdżką - rozległ się trzask i od tej pory już nikt nie mógł przybyć na spotkanie.
Zapanowała cisza. Na środku pomieszczenia znajdował się długi stół z przysuniętymi do niego szkaradnymi, niewygodnymi krzesłami; powierzchnia blatu lepiła się i daleko było jej do sterylności. Rycerzom Walpurgii pozostało oczekiwanie - mogli poświęcić ten czas na omówienie związanych z organizacją spraw.
| Możecie swobodnie prowadzić rozgrywkę - mistrz gry zainterweniuje wtedy, gdy będzie to potrzebne.
Edgar, otrzymujesz karę do wszystkich rzutów za obrażenia uzyskane w trakcie wydarzenia Fantastyczne baśnie w wysokości -5. Są niwelowane przez biegłość silna wola (pod uwagę brane są stare biegłości).
Kary do rzutów: Edgar: -5
- I może jeszcze krzesło mam ci kaszmirem wysłać? - odburknął nieprzyjemnie, ale wyciągnął bliżej niezidentyfikowaną butlę spod baru. Przelał jej rubinową zawartość do kufla, który podsunął mężczyźnie pod nos.
Drzwi do przybytku zostały zamknięte tuż po tym, jak trzech ostatnich jego gości zostało wyproszonych - była to zgarbiona, starsza kobieta o krzywo spiętych włosach i dwóch towarzyszących jej mężczyzn. Mruczeli coś pod nosem, wyraźnie niezadowoleni z tego, że nie traktowano ich z szacunkiem. Opuścili jednak Białą Wywernę i wtedy barman machnął różdżką - rozległ się trzask i od tej pory już nikt nie mógł przybyć na spotkanie.
Zapanowała cisza. Na środku pomieszczenia znajdował się długi stół z przysuniętymi do niego szkaradnymi, niewygodnymi krzesłami; powierzchnia blatu lepiła się i daleko było jej do sterylności. Rycerzom Walpurgii pozostało oczekiwanie - mogli poświęcić ten czas na omówienie związanych z organizacją spraw.
| Możecie swobodnie prowadzić rozgrywkę - mistrz gry zainterweniuje wtedy, gdy będzie to potrzebne.
Edgar, otrzymujesz karę do wszystkich rzutów za obrażenia uzyskane w trakcie wydarzenia Fantastyczne baśnie w wysokości -5. Są niwelowane przez biegłość silna wola (pod uwagę brane są stare biegłości).
Kary do rzutów: Edgar: -5
Sala główna
Szybka odpowiedź