Sala przesłuchań
AutorWiadomość
First topic message reminder :
Pokój przesłuchań
Pomieszczenie to jeszcze niedawno służyło jako zwykły gabinet, jednak przez swoje dość spore rozmiary zostało zaadaptowane jako pokój przesłuchań. Nie jest to pomieszczenie przypominające celę, a dość przytulne miejsce, w którym przesłuchiwani mają poczuć się komfortowo.
Głównym elementem pomieszczenia jest drewniane biurko, na którym zazwyczaj znajdują się różnego rodzaju dokumenty. Nie należy ono do nikogo, a pełni jedynie funkcje głównego "miejsca dowodzenia". Oprócz niego, po bokach, rozmieszczone są mniejsze stanowiska, jednoosobowe biurka, gdyby zaszła potrzeba przesłuchiwania kilku osób jednocześnie. Dzięki zastosowaniu zaklęć wygłuszających, czarodzieje nie są w stanie się usłyszeć, więc rozmowa będzie wiarygodna.
Głównym elementem pomieszczenia jest drewniane biurko, na którym zazwyczaj znajdują się różnego rodzaju dokumenty. Nie należy ono do nikogo, a pełni jedynie funkcje głównego "miejsca dowodzenia". Oprócz niego, po bokach, rozmieszczone są mniejsze stanowiska, jednoosobowe biurka, gdyby zaszła potrzeba przesłuchiwania kilku osób jednocześnie. Dzięki zastosowaniu zaklęć wygłuszających, czarodzieje nie są w stanie się usłyszeć, więc rozmowa będzie wiarygodna.
20.04
Nie zadawał zbędnych pytań. Arystokrata, z którym się spotkał, miał jasne wymagania - i widać po nim było, że ten człowiek wyraźnie zalazł mu za skórę. Dogadali się w mroku Białej Wywerny, przy stole oświetlonym chyboczącym się płomieniem świecy, przekazał mu wtedy list - zawodowa ciekawość sprawiła, że nie powstrzymał się od przeczytania go, kiedy już się rozstali. Worek galeona od Rosiera - jak dowiedział się dopiero z listu - ciążył w jego kieszeni, a sam list mówił mu niewiele. Niewyrównane rachunki, urażona duma, nie miało to większego znaczenia - miał być martwy, więc będzie martwy. Odnaleźli się z polecenia, zwykle omijał takich ludzi, paniczów z wyższych sfer. Płacili dobrze, owszem, ale zwykle też wymagali wiele - nie inaczej było tym razem. Ministerstwo to gruba sprawa i nie mogli udawać, że nie.
Wziął ze sobą Jerry'ego, we dwóch zawsze raźniej: i łatwiej odwrócić uwagę. Mimo wszystko, znajdowali się w samym centrum Ministerstwa Magii i prawdopodobnie w jednym z najlepiej strzeżonych dziś departamentów. Kontrola magiczna - jak on tego nienawidził. Zapowiadali antymugolskie zmiany, skończyło się jak zawsze - na wyzysku, nadużyciach i całej tej wielkiej polityce, na której się nigdy nie znał. Plan był prosty: Jerry udawał pokrzywdzonego, pobitego przez mugola czarodzieja, a on mu towarzyszył, bo Jerry udawał też ślepego, który nie potrafi się sam poruszać. Musiał zamykać oczy - bo jakby otworzył, to źrenice jeszcze uciekłyby mu na bok i wszystko by się wydało. Do tego się jąkał - w udawaniu jąkały był świetny, bo na jąkałę całe życie żebrał na Pokątnej - więc rozmówca, do którego mówił, musiał skupić na nim całą swoją uwagę, kiedy z nim rozmawiał, żeby zrozumieć z tej rozmowy cokolwiek. Właśnie ten element miał zamiar wykorzystać, kiedy siedzieli już w biurze Philippa Hopkirka, który poirytowany próbował spisywać zeznania Jerry'ego, dukającego już dobre pół godziny, choć zdołał dopiero przedstawić swoje fikcyjne personalia. W tym czasie wyciągnął różdżkę, bawił się nią chwilę w rękach pod blatem - fircyk, który zapłacił mu za tę hecę miał rację, facet nie był zbyt bystry. Zdążyli wycisnąć mu kit, że Jerry wstydzi się ludzi i muszą wyciszyć pomieszczenie porządnym Muffiato, zanim powie chociaż słowo. To było konieczne, nie chcieli przecież zaalarmować całego Ministerstwa. Tak naprawdę nigdy tutaj nie byli - na Nokturnie, nawet na Pokątnej w innych częściach miasta byłoby łatwiej, tutaj, wśród urzędników, czuli się nieco nieswojo. Ucieczka będzie trudna, ale przecież dadzą radę - zawsze dawali, bo byli cwani jak cwane lisy. Tak właśnie było.
Kiedy Jerry odwracał jego uwagę, rzucił niewerbalne zaklęcie - Plumosa; ledwie moment później trzaskając w drzwi gabinetu, żeby je zatrzasnąć. Nikt nieproszony nie powinien tutaj teraz wejść - tylko przez chwilę, musieli to przecież załatwić szybko.
- Larynx depopulo - poprawił zaklęcie kolejnym, na wypadek, gdyby wyciszenie nie działało dokładnie tak, jak powinno; to skutecznie wyciszy krztuszącego się Philippa. Ledwie moment później zaszedł go od tylu, paraliżując jego ręce kolejnym zaklęciem - nie chciał komplikacji - i wyjął z szaty wymięty list. Osobiście uważał, że to głupi pomysł, ale kto płaci, ten wymaga - dając się ofierze dusić własną krwią i dymem kłębiącym się w jego płucach, zmiął w dłoni kartkę w kulkę i wcisnął mu ją do gęby - tak, by sprawiał wrażenie, że to właśnie tym listem się zadławił. Chwilę przy nim jeszcze postał, wsłuchując się w charkanie, unikając kontaktu wzrokowego - nigdy go to nie bawiło - spoglądając na kompana, który bawił się własnie papierowym samolocikiem znalezionym na biurku Hopkirka z niezbyt inteligentnym wyrazem twarzy. Był jeszcze jego brat - ale brat miał przeżyć, takie były polecenia. Nie wtrącał się w to, nasz klient nasz pan.
Dopiero kiedy policjant bezwładnie opadł na krześle martwy, Jerry wyjął z wnętrza kieszeni dwie fiolki z eliksirem - eliksirem wielosokowym. Wychylili ich zawartość w ciemno, Jerry zamienił się w siwego starca, a on sam w chłopca najwyżej szesnastoletniego, ubranie wisiało na nim jak na wieszaku; nie wiedzieli, jakich efektów powinni się spodziewać - kupili eliksiry w ciemno i musieli zadowolić się ich skutkiem, nie wiedząc nawet, czyje tożsamości skradli. Nie, żeby szczególnie zależało im na kamuflażu - byli ludźmi znikąd i ktokolwiek ich dostrzegł, nigdy nie ujrzy ich tutaj ponownie i jeśli ktoś ich nakryje w trakcie opuszczania pomieszczenia, to i tak by to zrobił - ale mała dezinformacja była w cenie. Zdjąwszy zaklęcie z drzwi, wysunęli się przez próg i zamknąwszy za sobą drzwi, subtelnie opuścili piętro, pośpiesznym krokiem kierując się do wyjścia.
To był dobry dzień, już dawno tyle nie zarobili.
zt [rozliczone]
Nie zadawał zbędnych pytań. Arystokrata, z którym się spotkał, miał jasne wymagania - i widać po nim było, że ten człowiek wyraźnie zalazł mu za skórę. Dogadali się w mroku Białej Wywerny, przy stole oświetlonym chyboczącym się płomieniem świecy, przekazał mu wtedy list - zawodowa ciekawość sprawiła, że nie powstrzymał się od przeczytania go, kiedy już się rozstali. Worek galeona od Rosiera - jak dowiedział się dopiero z listu - ciążył w jego kieszeni, a sam list mówił mu niewiele. Niewyrównane rachunki, urażona duma, nie miało to większego znaczenia - miał być martwy, więc będzie martwy. Odnaleźli się z polecenia, zwykle omijał takich ludzi, paniczów z wyższych sfer. Płacili dobrze, owszem, ale zwykle też wymagali wiele - nie inaczej było tym razem. Ministerstwo to gruba sprawa i nie mogli udawać, że nie.
Wziął ze sobą Jerry'ego, we dwóch zawsze raźniej: i łatwiej odwrócić uwagę. Mimo wszystko, znajdowali się w samym centrum Ministerstwa Magii i prawdopodobnie w jednym z najlepiej strzeżonych dziś departamentów. Kontrola magiczna - jak on tego nienawidził. Zapowiadali antymugolskie zmiany, skończyło się jak zawsze - na wyzysku, nadużyciach i całej tej wielkiej polityce, na której się nigdy nie znał. Plan był prosty: Jerry udawał pokrzywdzonego, pobitego przez mugola czarodzieja, a on mu towarzyszył, bo Jerry udawał też ślepego, który nie potrafi się sam poruszać. Musiał zamykać oczy - bo jakby otworzył, to źrenice jeszcze uciekłyby mu na bok i wszystko by się wydało. Do tego się jąkał - w udawaniu jąkały był świetny, bo na jąkałę całe życie żebrał na Pokątnej - więc rozmówca, do którego mówił, musiał skupić na nim całą swoją uwagę, kiedy z nim rozmawiał, żeby zrozumieć z tej rozmowy cokolwiek. Właśnie ten element miał zamiar wykorzystać, kiedy siedzieli już w biurze Philippa Hopkirka, który poirytowany próbował spisywać zeznania Jerry'ego, dukającego już dobre pół godziny, choć zdołał dopiero przedstawić swoje fikcyjne personalia. W tym czasie wyciągnął różdżkę, bawił się nią chwilę w rękach pod blatem - fircyk, który zapłacił mu za tę hecę miał rację, facet nie był zbyt bystry. Zdążyli wycisnąć mu kit, że Jerry wstydzi się ludzi i muszą wyciszyć pomieszczenie porządnym Muffiato, zanim powie chociaż słowo. To było konieczne, nie chcieli przecież zaalarmować całego Ministerstwa. Tak naprawdę nigdy tutaj nie byli - na Nokturnie, nawet na Pokątnej w innych częściach miasta byłoby łatwiej, tutaj, wśród urzędników, czuli się nieco nieswojo. Ucieczka będzie trudna, ale przecież dadzą radę - zawsze dawali, bo byli cwani jak cwane lisy. Tak właśnie było.
Kiedy Jerry odwracał jego uwagę, rzucił niewerbalne zaklęcie - Plumosa; ledwie moment później trzaskając w drzwi gabinetu, żeby je zatrzasnąć. Nikt nieproszony nie powinien tutaj teraz wejść - tylko przez chwilę, musieli to przecież załatwić szybko.
- Larynx depopulo - poprawił zaklęcie kolejnym, na wypadek, gdyby wyciszenie nie działało dokładnie tak, jak powinno; to skutecznie wyciszy krztuszącego się Philippa. Ledwie moment później zaszedł go od tylu, paraliżując jego ręce kolejnym zaklęciem - nie chciał komplikacji - i wyjął z szaty wymięty list. Osobiście uważał, że to głupi pomysł, ale kto płaci, ten wymaga - dając się ofierze dusić własną krwią i dymem kłębiącym się w jego płucach, zmiął w dłoni kartkę w kulkę i wcisnął mu ją do gęby - tak, by sprawiał wrażenie, że to właśnie tym listem się zadławił. Chwilę przy nim jeszcze postał, wsłuchując się w charkanie, unikając kontaktu wzrokowego - nigdy go to nie bawiło - spoglądając na kompana, który bawił się własnie papierowym samolocikiem znalezionym na biurku Hopkirka z niezbyt inteligentnym wyrazem twarzy. Był jeszcze jego brat - ale brat miał przeżyć, takie były polecenia. Nie wtrącał się w to, nasz klient nasz pan.
Dopiero kiedy policjant bezwładnie opadł na krześle martwy, Jerry wyjął z wnętrza kieszeni dwie fiolki z eliksirem - eliksirem wielosokowym. Wychylili ich zawartość w ciemno, Jerry zamienił się w siwego starca, a on sam w chłopca najwyżej szesnastoletniego, ubranie wisiało na nim jak na wieszaku; nie wiedzieli, jakich efektów powinni się spodziewać - kupili eliksiry w ciemno i musieli zadowolić się ich skutkiem, nie wiedząc nawet, czyje tożsamości skradli. Nie, żeby szczególnie zależało im na kamuflażu - byli ludźmi znikąd i ktokolwiek ich dostrzegł, nigdy nie ujrzy ich tutaj ponownie i jeśli ktoś ich nakryje w trakcie opuszczania pomieszczenia, to i tak by to zrobił - ale mała dezinformacja była w cenie. Zdjąwszy zaklęcie z drzwi, wysunęli się przez próg i zamknąwszy za sobą drzwi, subtelnie opuścili piętro, pośpiesznym krokiem kierując się do wyjścia.
To był dobry dzień, już dawno tyle nie zarobili.
zt [rozliczone]
I show not your face but your heart's desire
Sala przesłuchań
Szybka odpowiedź