Sala przesłuchań
AutorWiadomość
First topic message reminder :
Pokój przesłuchań
Pomieszczenie to jeszcze niedawno służyło jako zwykły gabinet, jednak przez swoje dość spore rozmiary zostało zaadaptowane jako pokój przesłuchań. Nie jest to pomieszczenie przypominające celę, a dość przytulne miejsce, w którym przesłuchiwani mają poczuć się komfortowo.
Głównym elementem pomieszczenia jest drewniane biurko, na którym zazwyczaj znajdują się różnego rodzaju dokumenty. Nie należy ono do nikogo, a pełni jedynie funkcje głównego "miejsca dowodzenia". Oprócz niego, po bokach, rozmieszczone są mniejsze stanowiska, jednoosobowe biurka, gdyby zaszła potrzeba przesłuchiwania kilku osób jednocześnie. Dzięki zastosowaniu zaklęć wygłuszających, czarodzieje nie są w stanie się usłyszeć, więc rozmowa będzie wiarygodna.
Głównym elementem pomieszczenia jest drewniane biurko, na którym zazwyczaj znajdują się różnego rodzaju dokumenty. Nie należy ono do nikogo, a pełni jedynie funkcje głównego "miejsca dowodzenia". Oprócz niego, po bokach, rozmieszczone są mniejsze stanowiska, jednoosobowe biurka, gdyby zaszła potrzeba przesłuchiwania kilku osób jednocześnie. Dzięki zastosowaniu zaklęć wygłuszających, czarodzieje nie są w stanie się usłyszeć, więc rozmowa będzie wiarygodna.
Obserwował wejście kolejnych osób. Wchodziło kilku Zakonników, kilka twarzy nie było mu znanych. Te wszystkie dekrety, antymugolskie, antyzgromadzeniowe, przewijały mu się teraz w głowie, kiedy obserwował napływające przez drzwi wejściowe do pokoju osoby. Sam akurat wisielczy nastrój miał zawsze, dalej pozostając w żałobie po zmarłej żonie, a teraz też po zmarłych znajomych, których nawet odpowiednio nie zdążyli pożegnać. Cassian w całym przebiegu spotkania pozwolił swoim myślą błądzić gdzieś po zakamarkach umysłu, wyciągając z niego najgorsze scenariusze, jak na sceptyka przystało, więc kiedy Dippet oznajmił im, że nie maja się czym martwić, kącik ust Cassiana drgnął w krzywym wyrazie. Mógł mu podać setki powodów dla których on, czy połowa tu zebranych, co najmniej, miała powody do zmartwien. Jednak milczal. Łokciem opierał się o podłokietnik fotela na którym siedział, pochylony w przód wspierał twarz na dłoni tej samej ręki, w pozie typowego myśliciela. Tylko kiedy Margaux wchodziła do pomieszczenia, zareagował inaczej. Drgnął, w dziwnym przeświadczeniu, ze powinien wstać, ale ostatecznie zbyt ciężka dupa nie chciała się oderwać od krzesła. Spoglądał więc na kobietę, ją jedyną odprowadzając wzrokiem, aż do krzesła na którym siadła.
— Margaux, witaj.
Ją jedyną powitał, ale ją jedyną darzył większą sympatią ze wszystkich w pomieszczeniu, którzy wydawali mu się całkiem obojętni. Co dziwne, bo jeszcze na pierwszym spotkaniu Zakonu nie wywarła na nim najlepszego wrażenia. Bardzo szybko je jednak zatarła. Wspólne misje Zakonu jednak zbliżają ludzi. Dlatego patrzył na nią uważnie, odciągając nawet dłoń od ust, żeby wyprostować się i kopnąć nóżkę jej krzesła, tudzież fotela. Od tak, żeby wiedziała, że wszyscy siedzą w tym gównie razem. Jakkolwiek głęboki nie był to rów Welfego bajzlu, w który się wpakowali. A na pewno był to bajzel. Ministerstwo Magii ostatnio w innych celach nie przyciąga do siebie ludzi.
Następnie, w przebiegu rozmowy i wypowiedzi mężczyzny, wzrok Cassiana z wolna przeniósł się na Michaela. Nie podobało mu się, ze mieli oddać swoje różdżki. Różdżka dla czarodzieja była czymś nierozłącznym z nim. Morisson nie pamiętał żeby trzymał ją daleko od siebie nawet podczas brania prysznica, dlatego zmarszczył brwi. Słusznie, jak Dippet wspomniał, różdżki były jedynym elementem identyfikującym ich jako czarodziei, jedynym określającym w pełni ich tożsamość. Chrząknął, chciał się odezwać, zaprotestować, ale wtedy Tonks zdecydował się oddać przedmiot. Morisson poszedł jego śladem.
— Margaux, witaj.
Ją jedyną powitał, ale ją jedyną darzył większą sympatią ze wszystkich w pomieszczeniu, którzy wydawali mu się całkiem obojętni. Co dziwne, bo jeszcze na pierwszym spotkaniu Zakonu nie wywarła na nim najlepszego wrażenia. Bardzo szybko je jednak zatarła. Wspólne misje Zakonu jednak zbliżają ludzi. Dlatego patrzył na nią uważnie, odciągając nawet dłoń od ust, żeby wyprostować się i kopnąć nóżkę jej krzesła, tudzież fotela. Od tak, żeby wiedziała, że wszyscy siedzą w tym gównie razem. Jakkolwiek głęboki nie był to rów Welfego bajzlu, w który się wpakowali. A na pewno był to bajzel. Ministerstwo Magii ostatnio w innych celach nie przyciąga do siebie ludzi.
Następnie, w przebiegu rozmowy i wypowiedzi mężczyzny, wzrok Cassiana z wolna przeniósł się na Michaela. Nie podobało mu się, ze mieli oddać swoje różdżki. Różdżka dla czarodzieja była czymś nierozłącznym z nim. Morisson nie pamiętał żeby trzymał ją daleko od siebie nawet podczas brania prysznica, dlatego zmarszczył brwi. Słusznie, jak Dippet wspomniał, różdżki były jedynym elementem identyfikującym ich jako czarodziei, jedynym określającym w pełni ich tożsamość. Chrząknął, chciał się odezwać, zaprotestować, ale wtedy Tonks zdecydował się oddać przedmiot. Morisson poszedł jego śladem.
I don't want to understand this horror
Everybody ends up here in bottles
There's a weight in your eyes
I can't admit
Everybody ends up here in bottles
Cassian Morisson
Zawód : UZDROWICIEL ODDZ. URAZÓW POZAKLĘCIOWYCH
Wiek : 33 LATA
Czystość krwi : Mugolska
Stan cywilny : Wdowiec
I will not budge for no man’s pleasure, I
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
Atmosfera nie napawała do rozluźnienia. Każdy wydawał się być nieco zszokowany, może lekko przestraszony i bez żadnego pojęcia, jak właściwie od teraz będzie wyglądała jego przyszłość. Co za ironia, że nawet on nie był w stanie tego zobaczyć. Wymienił spojrzenia z Tonks - zagadkowe, oceniające, zastraszająco poważne jak na naturę ich relacji. On sam czuł się raczej jak mysz zatrzaśnięta w pułapce, widząc przed sobą kawałek sera - kuszona cudownym, wymarzonym zapachem, a jednak boleśnie przytrzaśnięta i niezdolna do ruchu. W tym momencie to te wszystkie słodkości i sam Dippet były tym zdradzieckim elementem, który wodził zmysły, próbując je oszukać.
Ciężko nie było mieć mieszanych uczuć, kiedy właściwie nie było wiadomo czego się można spodziewać. Bez wątpienia w obliczu aktualnej władzy byli tylko o stopień wyżej od mugoli, którzy wolno zaczynali być traktowani jak zaraza angielskiej ziemi i kto wie co będą niosły za sobą nowe ustawy o braku potrzeby ukrywania magii przed nimi - otwartą agresję? Wojnę światów? A mugolaki? Brudna krew, którą tak gardzili, uważając za podludzi, a jednak jedni z nich - obdarzeni tymi samymi umiejętnościami co reszta czarodziejów, ale jednak zdawali się być traktowani jak kropla trucizny, która dostała się do sadzawki - niby niegroźna, ale jednak zanieczyszczająca jej wody. Sam list również nie napawał optymizmem, kiedy wymieniono w nim karę za niestawiennictwo w terminie. Wolny obywatel nie powinien się spotykać z takimi obostrzeniami.
Nerwowa reakcja jednej z kobiet zwróciła jego uwagę.
-A co dokładnie jest do doprecyzowania w naszych kartotekach?-odezwał się, nie pozwalając głosowi zadrżeć. Spojrzał na twarz urzędnika, starając się nie wyrażać obawy, że mu przerwał i niejako zakwestionował ten brak obawy.
Zazgrzytały mu zęby, kiedy został poinformowany o konieczności oddania różdżki. Instynktownie wymacał ją palcami, czując jak obawa spina mu kręgi.
-Co chcecie w nich znaleźć?-kolejne niewygodne pytanie, skierowane wprost do człowieczka, który z taką lubością opiewał swoją istotę w przesłodki lukier.
Sam nie pamiętał kiedy ostatni raz używał swojej różdżki, ograniczając się do tęsknego łapania ją w palce i obserwowania, jak iskry wydobywają się z niej pod wpływem ruchów jego ręki. Zdawała się czekać na najmniejsze jego polecenie, ale on już dawno stracił pasję do tego i porzucił magię, każąc się na życie, jakie prowadził przed listem z Hogwartu. Za każdym razem, kiedy jednak wracał do magicznych lokacji, nie mógł się bez niej obejść. Nic dziwnego, że wziął ją ze sobą na przesłuchanie. I nagle, gdy miał się z nią rozstać, wydała mu się nierozłączna. Wstał, zbliżając się do miejsca, w którym miał ją zdać, jednak zatrzymał się z wyciągnięciem przedmiotu, zanim nie uzyska odpowiedzi.
Ciężko nie było mieć mieszanych uczuć, kiedy właściwie nie było wiadomo czego się można spodziewać. Bez wątpienia w obliczu aktualnej władzy byli tylko o stopień wyżej od mugoli, którzy wolno zaczynali być traktowani jak zaraza angielskiej ziemi i kto wie co będą niosły za sobą nowe ustawy o braku potrzeby ukrywania magii przed nimi - otwartą agresję? Wojnę światów? A mugolaki? Brudna krew, którą tak gardzili, uważając za podludzi, a jednak jedni z nich - obdarzeni tymi samymi umiejętnościami co reszta czarodziejów, ale jednak zdawali się być traktowani jak kropla trucizny, która dostała się do sadzawki - niby niegroźna, ale jednak zanieczyszczająca jej wody. Sam list również nie napawał optymizmem, kiedy wymieniono w nim karę za niestawiennictwo w terminie. Wolny obywatel nie powinien się spotykać z takimi obostrzeniami.
Nerwowa reakcja jednej z kobiet zwróciła jego uwagę.
-A co dokładnie jest do doprecyzowania w naszych kartotekach?-odezwał się, nie pozwalając głosowi zadrżeć. Spojrzał na twarz urzędnika, starając się nie wyrażać obawy, że mu przerwał i niejako zakwestionował ten brak obawy.
Zazgrzytały mu zęby, kiedy został poinformowany o konieczności oddania różdżki. Instynktownie wymacał ją palcami, czując jak obawa spina mu kręgi.
-Co chcecie w nich znaleźć?-kolejne niewygodne pytanie, skierowane wprost do człowieczka, który z taką lubością opiewał swoją istotę w przesłodki lukier.
Sam nie pamiętał kiedy ostatni raz używał swojej różdżki, ograniczając się do tęsknego łapania ją w palce i obserwowania, jak iskry wydobywają się z niej pod wpływem ruchów jego ręki. Zdawała się czekać na najmniejsze jego polecenie, ale on już dawno stracił pasję do tego i porzucił magię, każąc się na życie, jakie prowadził przed listem z Hogwartu. Za każdym razem, kiedy jednak wracał do magicznych lokacji, nie mógł się bez niej obejść. Nic dziwnego, że wziął ją ze sobą na przesłuchanie. I nagle, gdy miał się z nią rozstać, wydała mu się nierozłączna. Wstał, zbliżając się do miejsca, w którym miał ją zdać, jednak zatrzymał się z wyciągnięciem przedmiotu, zanim nie uzyska odpowiedzi.
Gość
Gość
Przez jakiś czas starała się słuchać słów Dippeta (szczerych, bądź nie – nie potrafiła stwierdzić), ale z każdą chwilą trudniej było jej walczyć z myślami odpływającymi od przytulnego pokoju, który nagle wydał jej się dziwnie duszny. Wpatrywała się więc niewidzącym wzrokiem w stolik przed sobą, niemal zupełnie ślepa i głucha na to, co działo się w pomieszczeniu, raz po raz próbując odgarnąć z twarzy nieistniejące kosmyki – tego dnia włosy zaczesała gładko do tyłu, spinając je w niskim koku. Dopiero lekkie kopnięcie w nogę jej krzesła zwróciło jej uwagę; podniosła spojrzenie, napotykając wzrokiem Cassiana i uśmiechając się prawie automatycznie. Jego obecność tutaj nie powinna podnosić jej na duchu – w końcu oznaczała, że on również mógł znaleźć się w kłopotach – ale i tak to robiła; Margaux kiwnęła mu dyskretnie głową, odpowiadając na powitanie i pozwoliła sobie nawet na przyjazne mrugnięcie powieką, posłane za plecami urzędnika, który właśnie pojawił się w sali i zajmował miejsce naprzeciw niej.
Prośba (polecenie?) dotycząca oddania różdżek wcale jej nie zdziwiła, ale i tak nie czuła się specjalnie szczęśliwa, gdy przekazywała eukaliptusowy przedmiot w ręce nieznajomego czarodzieja o imieniu Edward. Starała się, naprawdę się starała nie patrzeć na każdego urzędnika podejrzliwie i z przestrachem, ale szczerze mówiąc, spodziewała się już wszystkiego; być może udzieliło jej się katastroficzne myślenie, które ostatnio otaczało ją z każdej strony, a może po prostu popadała w cichą paranoję. W każdym razie, gdy powracała do stolika i posyłała niepewny uśmiech w stronę osoby, która miała ją przesłuchiwać, chciała po prostu, żeby to wszystko się już skończyło. Jak przez mgłę słyszała niewyraźne protesty Harry’ego, zadającego pytania, które wcale nie były takie nieuzasadnione; zadałaby je sama, gdyby nie była stuprocentowo pewna, że jakakolwiek była prawda, chłopak jej nie usłyszy, zamiast tego otrzymując przygotowane wcześniej i wyuczone formułki z oficjalną wersją.
Prośba (polecenie?) dotycząca oddania różdżek wcale jej nie zdziwiła, ale i tak nie czuła się specjalnie szczęśliwa, gdy przekazywała eukaliptusowy przedmiot w ręce nieznajomego czarodzieja o imieniu Edward. Starała się, naprawdę się starała nie patrzeć na każdego urzędnika podejrzliwie i z przestrachem, ale szczerze mówiąc, spodziewała się już wszystkiego; być może udzieliło jej się katastroficzne myślenie, które ostatnio otaczało ją z każdej strony, a może po prostu popadała w cichą paranoję. W każdym razie, gdy powracała do stolika i posyłała niepewny uśmiech w stronę osoby, która miała ją przesłuchiwać, chciała po prostu, żeby to wszystko się już skończyło. Jak przez mgłę słyszała niewyraźne protesty Harry’ego, zadającego pytania, które wcale nie były takie nieuzasadnione; zadałaby je sama, gdyby nie była stuprocentowo pewna, że jakakolwiek była prawda, chłopak jej nie usłyszy, zamiast tego otrzymując przygotowane wcześniej i wyuczone formułki z oficjalną wersją.
sorrow weighs my shoulders down
and trouble haunts my mind
but I know the present will not last
and tomorrow will be kinder
and trouble haunts my mind
but I know the present will not last
and tomorrow will be kinder
Margaux Vance
Zawód : starszy ratownik magicznego pogotowia ratunkowego
Wiek : 27
Czystość krwi : Mugolska
Stan cywilny : Panna
all those layers
of silence
upon silence
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica
Nieaktywni
Albert obserwował jak wszyscy po kolei oddają różdżki oprócz jednego mężczyzny. Stanął naprzeciwko Edwarda i chociaż chwycił za swoją różdżkę, to nie oddał jej, zadając pytanie.
- A cóż mielibyśmy tam sprawdzać? Chcemy potwierdzić państwa tożsamość a różdżka to najlepszy sposób, aby to zrobić. Wróci do pana po skończonej rozmowie, proszę się nie obawiać - powiedział spokojnie. - A teraz proszę oddać różdżkę i usiąść na swoje stanowisko.
Zanim sam usiadł, gdy każdy już zajął swoje miejsce, wyciągnął różdżkę i rzucił zaklęcia wygłuszające. Czarodzieje mogli zauważyć, że nadal widzą siebie nawzajem, jednak słyszą tylko i wyłącznie swojego wyznaczonego urzędnika. Dippet zasiadł w końcu za biurkiem i swoim wzrokiem objął wszystkich czarodziei.
Lily MacDonald
Lily siedziała na przeciwko młodej kobiety, która wyglądała jakby dopiero skończyła staż. Ta popatrzyła na nią z wyższością, naprzeciwko siebie miała równiutko ułożone dokumenty, a obok niej już w powietrzu unosiło się samopiszące pióro. Sama kobieta miała długie, chyba nawet do pasa, blond włosy i mocno zielone oczy. Ubrana była w szatę czarodziejską.
- Nazywam się Clarissa Buckland, będę dzisiaj z panią rozmawiać - zaczęła. - Pani Lily MacDonald, urodzona piętnastego maja, tak?
Mówiła, patrząc w kartoteki dziewczyny. Następnie odłożyła je na bok i spojrzała na rudowłosą splatając dłonie na biurku.
- Ma pani dwóch braci, matkę i ojca, tak? Czy utrzymuje pani z nimi kontakt? - zapytała, czekając na wiadomość.
Magnolia Cresswell
Naprzeciwko Magnoli siedział około czterdziestoletni mężczyzna. Wyraz twarzy miał znudzony, wpatrywał się w nią przez chwilę swoimi jasno brązowymi oczyma. Pociągnął nosem, odchrząknął dwa razy i zajrzał do kartotek.
- Proszę mi powiedzieć, pani matka urodziła się w magicznej rodzinie, tak? To znaczy, że była charłakiem. Nie mieszkała pani z nią?
Chociaż zadał jej pytanie, absolutnie na nią nie patrzył, wyglądał w sumie na dość znudzonego. Słuchać było tylko dźwięk szorującego po pergaminie samopiszącego pióra.
Michael Tonks
Michael’owi przydał mężczyzna mniej więcej w jego wieku. Czarnowłosy z szarymi oczami. Wyglądał na dość oschłego i niezbyt miłego. Jego ostre rysy twarzy zdawały się to potwierdzać. Prawdopodobnie jego zły nastrój mógł udzielić się także i innym.
- Profesor Tonks, czyż nie? Nauczyciel w Hogwarcie. Zgadza się. Pana matka była czarodziejką mugolskiego pochodzenia i związała się z mugolem? Czy nie uważa pan, że to szczyt nieodpowiedzialności? - zapytał, unosząc delikatnie jedną brew do góry.
Justine Tonks
Justine, która siedziała obok swojego brata, na przeciwko siebie miała starszą kobietę. Dużo starszą, ponieważ wyglądała ona na około siedemdziesiąt lat. Nadal jednak miała w sobie energię. Ubrana dość ekstrawagancko w zieloną szatę z różowymi kwiatami wpiętymi do kołnierzyka, patrzyła na dziewczynę.
- Jestem Christina Umbridge - przedstawiła się.
Chociaż mogłoby się wydawać, ze względu na jej wygląd, że będzie miłą i uprzejmą kobietą, to głos miała bardzo ostry i nieprzyjemny. I patrzyła na Justine złośliwie.
- Jak wyglądają pani relacje z matką? Jest czarodziejką, ale żyje z mugolami. Czy często ma pani z nimi do czynienia?
Wpatrzyła się w nią swoimi piwnymi oczami, oczekując odpowiedzi.
Sally Moore
Sally siedziała naprzeciwko dorosłego mężczyzny. Miał idealnie zapiętą szatę, pod sam kołnierzyk, a jego surowy wyraz twarzy odrzucał każdego. Obserwował zdenerwowanie młodej czarownicy, a w jego czarnych oczach błyskały delikatne iskierki.
- Proszę mi odpowiedzieć na kilka pytań. Pani matka była czarodziejką półkrwi, tak? A ojciec mugolem? Jak pani ojciec zaakceptował magię? Czy istnieje szansa, że dowiedziała się o tym dalsza rodzina? Jak informowali swoich najbliższych, gdy wyjeżdżała pani do szkoły? - zadał jej pytania. - I dlaczego się pani tak denerwuje? Proszę się uspokoić. Chyba, że ma pani coś do ukrycia?
Spojrzał na nią takim wzrokiem, jakby miał ją przeszyć na wylot.
Cassian Morrison
Cassian natomiast trafił na czarodziejkę. Była niezwykle ładna, długowłosa blondynka z niebieskimi oczyma. Mężczyzna mógł zwrócić na jej nieskazitelną cerę. Miał wrażenie, że bije od niej jakiś dziwny blask, który nie pozwala mu skupić myśli. Miał też wrażenie, że gdzieś kiedyś już ją spotkał. Ta jednak patrzyła na niego wzrokiem pełnym chłodu, wyższości. Typowa urzędniczka.
- Jestem Hannah Goyle. W pana dokumentach są braki na temat pańskiego ojca. Wiemy, że matka była czarodziejką półkrwi, jednak nie udostępniła informacji o pańskim ojcu. Proszę mi podać jego imię, czym się zajmuje i gdzie aktualnie mieszka.
Przez moment wpatrywała się w niego, by po chwili skupić się na samopiszącym piórze, które czekało na jego odpowiedź.
Harry Dawlish
Harry usiadł, po oddaniu swojej różdżki (siłą czy też dobrowolnie) naprzeciwko mężczyzny, który łypał na niego spod byka. Zdawało się, jakby urzędnik z góry był do niego uprzedzony. Był dość wysoki, chudy i miał trochę za małą szatę.
- Pan Henry Dawlish, tak? Ja jestem Patric Hopkirk. Jest pan typowym mugolakiem. W kartotece mamy zapisane uliczny artysta. A po której stronie londynu? Czarodziejskiej czy mugolskiej? - zapytał, a jego pytania przepełnione były arogancją.
Mężczyzna nie był zbyt miły i jego pytania niezadane były zbyt taktownie. Bo i po co? Czym miał się pan Hopkirk przejmować? Oparł się o siedzenie i układając ręce na brzuchu czekał na odpowiednie informacje.
Margaux Vance
Margaux trafiła na kobietę, którą znała. Razem z nią ratowała ludzi w magicznym pogotowiu, więc można powiedzieć, że utrzymywały ze sobą dość bliski kontakt. Nawet nie musiała się przedstawiać, bo gdy tylko zauważyła, że na przeciwko niej siedzi jej dawna koleżanka - zaczerwieniła się.
- Oh, Margaux, ty tutaj? Nie sądziłam, że dzisiaj cię będą przesłuchiwać. Musisz mi odpowiedzieć na kilka pytań, dobrze? Powiedz mi o swoich rodzicach, czym się zajmują i gdzie mieszkają - zaczęła zadawać pytania. - Często bywasz w mugolskiej części londynu? Masz tam jakiś znajomych? Wiesz, wyszedł ostatnio nowy dekret o kontaktach z mugolami…
Lauren Odgen wyglądała na zmartwioną. Uciekała wzrokiem, starała się nie patrzeć na swoją koleżankę. Margaux mogła zauważyć, jak Lauren wygina w zdenerwowaniu swoje palce, by po chwili ponownie poprawiać dokumenty na biurku, a jej twarz delikatnie czerwieni się ze zdenerwowania.
- Margaux, wiesz, że moja mama jest chora a brat nadal się uczy, nie mogłam zrezygnować z pracy, a jak mi zaproponowali etat w policji antymugolskiej… - urwała, widocznie zawstydzona i speszona.
| Na odpis macie 48h. Przypominam, że im szybciej pojawią się wasze posty tym szybciej pojawi się odpis Mistrza Gry. Odpisy nie muszą być długie, a konkretne.
- A cóż mielibyśmy tam sprawdzać? Chcemy potwierdzić państwa tożsamość a różdżka to najlepszy sposób, aby to zrobić. Wróci do pana po skończonej rozmowie, proszę się nie obawiać - powiedział spokojnie. - A teraz proszę oddać różdżkę i usiąść na swoje stanowisko.
Zanim sam usiadł, gdy każdy już zajął swoje miejsce, wyciągnął różdżkę i rzucił zaklęcia wygłuszające. Czarodzieje mogli zauważyć, że nadal widzą siebie nawzajem, jednak słyszą tylko i wyłącznie swojego wyznaczonego urzędnika. Dippet zasiadł w końcu za biurkiem i swoim wzrokiem objął wszystkich czarodziei.
Lily MacDonald
Lily siedziała na przeciwko młodej kobiety, która wyglądała jakby dopiero skończyła staż. Ta popatrzyła na nią z wyższością, naprzeciwko siebie miała równiutko ułożone dokumenty, a obok niej już w powietrzu unosiło się samopiszące pióro. Sama kobieta miała długie, chyba nawet do pasa, blond włosy i mocno zielone oczy. Ubrana była w szatę czarodziejską.
- Nazywam się Clarissa Buckland, będę dzisiaj z panią rozmawiać - zaczęła. - Pani Lily MacDonald, urodzona piętnastego maja, tak?
Mówiła, patrząc w kartoteki dziewczyny. Następnie odłożyła je na bok i spojrzała na rudowłosą splatając dłonie na biurku.
- Ma pani dwóch braci, matkę i ojca, tak? Czy utrzymuje pani z nimi kontakt? - zapytała, czekając na wiadomość.
Magnolia Cresswell
Naprzeciwko Magnoli siedział około czterdziestoletni mężczyzna. Wyraz twarzy miał znudzony, wpatrywał się w nią przez chwilę swoimi jasno brązowymi oczyma. Pociągnął nosem, odchrząknął dwa razy i zajrzał do kartotek.
- Proszę mi powiedzieć, pani matka urodziła się w magicznej rodzinie, tak? To znaczy, że była charłakiem. Nie mieszkała pani z nią?
Chociaż zadał jej pytanie, absolutnie na nią nie patrzył, wyglądał w sumie na dość znudzonego. Słuchać było tylko dźwięk szorującego po pergaminie samopiszącego pióra.
Michael Tonks
Michael’owi przydał mężczyzna mniej więcej w jego wieku. Czarnowłosy z szarymi oczami. Wyglądał na dość oschłego i niezbyt miłego. Jego ostre rysy twarzy zdawały się to potwierdzać. Prawdopodobnie jego zły nastrój mógł udzielić się także i innym.
- Profesor Tonks, czyż nie? Nauczyciel w Hogwarcie. Zgadza się. Pana matka była czarodziejką mugolskiego pochodzenia i związała się z mugolem? Czy nie uważa pan, że to szczyt nieodpowiedzialności? - zapytał, unosząc delikatnie jedną brew do góry.
Justine Tonks
Justine, która siedziała obok swojego brata, na przeciwko siebie miała starszą kobietę. Dużo starszą, ponieważ wyglądała ona na około siedemdziesiąt lat. Nadal jednak miała w sobie energię. Ubrana dość ekstrawagancko w zieloną szatę z różowymi kwiatami wpiętymi do kołnierzyka, patrzyła na dziewczynę.
- Jestem Christina Umbridge - przedstawiła się.
Chociaż mogłoby się wydawać, ze względu na jej wygląd, że będzie miłą i uprzejmą kobietą, to głos miała bardzo ostry i nieprzyjemny. I patrzyła na Justine złośliwie.
- Jak wyglądają pani relacje z matką? Jest czarodziejką, ale żyje z mugolami. Czy często ma pani z nimi do czynienia?
Wpatrzyła się w nią swoimi piwnymi oczami, oczekując odpowiedzi.
Sally Moore
Sally siedziała naprzeciwko dorosłego mężczyzny. Miał idealnie zapiętą szatę, pod sam kołnierzyk, a jego surowy wyraz twarzy odrzucał każdego. Obserwował zdenerwowanie młodej czarownicy, a w jego czarnych oczach błyskały delikatne iskierki.
- Proszę mi odpowiedzieć na kilka pytań. Pani matka była czarodziejką półkrwi, tak? A ojciec mugolem? Jak pani ojciec zaakceptował magię? Czy istnieje szansa, że dowiedziała się o tym dalsza rodzina? Jak informowali swoich najbliższych, gdy wyjeżdżała pani do szkoły? - zadał jej pytania. - I dlaczego się pani tak denerwuje? Proszę się uspokoić. Chyba, że ma pani coś do ukrycia?
Spojrzał na nią takim wzrokiem, jakby miał ją przeszyć na wylot.
Cassian Morrison
Cassian natomiast trafił na czarodziejkę. Była niezwykle ładna, długowłosa blondynka z niebieskimi oczyma. Mężczyzna mógł zwrócić na jej nieskazitelną cerę. Miał wrażenie, że bije od niej jakiś dziwny blask, który nie pozwala mu skupić myśli. Miał też wrażenie, że gdzieś kiedyś już ją spotkał. Ta jednak patrzyła na niego wzrokiem pełnym chłodu, wyższości. Typowa urzędniczka.
- Jestem Hannah Goyle. W pana dokumentach są braki na temat pańskiego ojca. Wiemy, że matka była czarodziejką półkrwi, jednak nie udostępniła informacji o pańskim ojcu. Proszę mi podać jego imię, czym się zajmuje i gdzie aktualnie mieszka.
Przez moment wpatrywała się w niego, by po chwili skupić się na samopiszącym piórze, które czekało na jego odpowiedź.
Harry Dawlish
Harry usiadł, po oddaniu swojej różdżki (siłą czy też dobrowolnie) naprzeciwko mężczyzny, który łypał na niego spod byka. Zdawało się, jakby urzędnik z góry był do niego uprzedzony. Był dość wysoki, chudy i miał trochę za małą szatę.
- Pan Henry Dawlish, tak? Ja jestem Patric Hopkirk. Jest pan typowym mugolakiem. W kartotece mamy zapisane uliczny artysta. A po której stronie londynu? Czarodziejskiej czy mugolskiej? - zapytał, a jego pytania przepełnione były arogancją.
Mężczyzna nie był zbyt miły i jego pytania niezadane były zbyt taktownie. Bo i po co? Czym miał się pan Hopkirk przejmować? Oparł się o siedzenie i układając ręce na brzuchu czekał na odpowiednie informacje.
Margaux Vance
Margaux trafiła na kobietę, którą znała. Razem z nią ratowała ludzi w magicznym pogotowiu, więc można powiedzieć, że utrzymywały ze sobą dość bliski kontakt. Nawet nie musiała się przedstawiać, bo gdy tylko zauważyła, że na przeciwko niej siedzi jej dawna koleżanka - zaczerwieniła się.
- Oh, Margaux, ty tutaj? Nie sądziłam, że dzisiaj cię będą przesłuchiwać. Musisz mi odpowiedzieć na kilka pytań, dobrze? Powiedz mi o swoich rodzicach, czym się zajmują i gdzie mieszkają - zaczęła zadawać pytania. - Często bywasz w mugolskiej części londynu? Masz tam jakiś znajomych? Wiesz, wyszedł ostatnio nowy dekret o kontaktach z mugolami…
Lauren Odgen wyglądała na zmartwioną. Uciekała wzrokiem, starała się nie patrzeć na swoją koleżankę. Margaux mogła zauważyć, jak Lauren wygina w zdenerwowaniu swoje palce, by po chwili ponownie poprawiać dokumenty na biurku, a jej twarz delikatnie czerwieni się ze zdenerwowania.
- Margaux, wiesz, że moja mama jest chora a brat nadal się uczy, nie mogłam zrezygnować z pracy, a jak mi zaproponowali etat w policji antymugolskiej… - urwała, widocznie zawstydzona i speszona.
| Na odpis macie 48h. Przypominam, że im szybciej pojawią się wasze posty tym szybciej pojawi się odpis Mistrza Gry. Odpisy nie muszą być długie, a konkretne.
Cassian tak mocno skupił się na urodziwej kobiecie, taksując wzrokiem jej długie blond włosy i koncentrując się na jej ustach, kiedy mówila, czy oczach, w momencie, w którym obdarzala go bardzo skromnym spojrzeniem, że kiedy zadala mu pytanie, zapomniał, że kwestię tą skierowywala do niego. Po nie w czasie rzucił.
— Cassian… Morisson — przedstawił się instynktownie, chwilę pozostając do tyłu z pytaniami. Jej obecność go rozpraszała. Zmarszczył w końcu brwi, patrząc jej za ramie, odkrywając, ze kiedy tego nie robił, nawet był w stanie sobie przypomnieć imię swojego biologicznego ojca.
— Nazywał się Brandon. Nie wiem co z nim. Wychowała mnie i zaadoptowała para czarodziejów. Państwo Howell. Zielarka i alchemik. Po Brandonie mam tylko nazwisko. Prawdopodobnie nie żyje, nie wiem.
Odpowiadał ponieważ nie potrafił odmówić tej kobiecie, ale poruszenie tego tematu wywołało w nim wyjątkową frustrację. Zacisnął dłoń na oparciu krzesła i być może zbyt mocno podniósł ton, kiedy zaciskając wargi w złości, wycedził:
— Jeśli chce pani pytać o moją rodzinę, niech pyta o Howellów. To byli przyzwoici ludzie.
Przeniósł na nią wzrok, piorunujący, oschły, współgrający z jego tonem. Zaraz jednak odetchnął, czując dziwną presję i energię w jej magnetycznym spojrzeniu, niełatwym do zignorowania.
— Przepra… no, tego — skrzywił się — My się znamy? — dodał prostując własne rozkojarzenie i rozdrażnienie jednocześnie.
— Cassian… Morisson — przedstawił się instynktownie, chwilę pozostając do tyłu z pytaniami. Jej obecność go rozpraszała. Zmarszczył w końcu brwi, patrząc jej za ramie, odkrywając, ze kiedy tego nie robił, nawet był w stanie sobie przypomnieć imię swojego biologicznego ojca.
— Nazywał się Brandon. Nie wiem co z nim. Wychowała mnie i zaadoptowała para czarodziejów. Państwo Howell. Zielarka i alchemik. Po Brandonie mam tylko nazwisko. Prawdopodobnie nie żyje, nie wiem.
Odpowiadał ponieważ nie potrafił odmówić tej kobiecie, ale poruszenie tego tematu wywołało w nim wyjątkową frustrację. Zacisnął dłoń na oparciu krzesła i być może zbyt mocno podniósł ton, kiedy zaciskając wargi w złości, wycedził:
— Jeśli chce pani pytać o moją rodzinę, niech pyta o Howellów. To byli przyzwoici ludzie.
Przeniósł na nią wzrok, piorunujący, oschły, współgrający z jego tonem. Zaraz jednak odetchnął, czując dziwną presję i energię w jej magnetycznym spojrzeniu, niełatwym do zignorowania.
— Przepra… no, tego — skrzywił się — My się znamy? — dodał prostując własne rozkojarzenie i rozdrażnienie jednocześnie.
I don't want to understand this horror
Everybody ends up here in bottles
There's a weight in your eyes
I can't admit
Everybody ends up here in bottles
Cassian Morisson
Zawód : UZDROWICIEL ODDZ. URAZÓW POZAKLĘCIOWYCH
Wiek : 33 LATA
Czystość krwi : Mugolska
Stan cywilny : Wdowiec
I will not budge for no man’s pleasure, I
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
Nie podobało mi się to. Ale ta myśl przetoczyła się przez moją głową dzisiaj już co najmniej naście razy. Słowa Dippeta wcale mnie nie uspokoiły. Rzucałam różdżką mnogą ilość zaklęć – głównie leczniczych, ale jaką miałam pewność, że któreś z nich nie zostanie uznane za nieprzepisowe? Tak naprawdę atmosfera która wypełniała pomieszczenie sprawiała, że z wielką niechęcią zajęłam miejsce na krześle, odnajdując leciutki powiew ulgi w obecności brata zaraz obok. Szybko jednak zorientowałam się, że nie słyszę słów wypowiadanych przez przesłuchującego go czarodzieja. Przesunęłam niebieskie tęczówki z jego twarzy na kobietę siedząca naprzeciw mnie. Wątpliwości poddawałam wszystko. Łącznie z dość łagodnym wyglądem starszej kobiety. Zrozumiałam, że nie pomyliłam się wiele gdy wypowiedziała w moją stronę pierwsze słowa. Tembr jej głosu nie należał do najprzyjemniejszych. Wzrok zaś nakrapiany był nutą złośliwości. Prawie automatycznie wyczuliłam się na to, by uważać na swoje słowa jeszcze bardziej.
Unoszę lekko brwi ku górze ze zdziwienia zastanawiając się, czy przypadkiem nie śnię. Wiem, że nie. Ale jednak chyba wolałabym. Mam ochotę rzucić jej, że pewnie tak jak i jej. Ale zaraz przypominam sobie, że jest na tyle sędziwa iż istnieje prawdopodobieństwo że matkę już pochowała.
-Normalnie, jak sądzę. – odpowiadam zamiast tego lekko wzruszając ramionami. – Ona mówi mi, czego nie powinnam, a ja raz jej słucham, a raz nie. - znów wzruszam ramionami. - Robi świetny jabłecznik, musi pani spróbować pani Umbridge. – mówię, rzucając jakąś propozycję której nigdy nie dopełnię. Uśmiecham się do niej, ale dziwnie, sztucznie i trochę ten uśmiech mój niepewny i roztrzęsiony jest. Boję się. A może bardziej obawiam. Bo wiem, że słowami można dużo zrobić – krzywdy na przykład. Ale w tym wypadku bardziej tylko sobie kłód pod nogi nakłaść. Marszczę brwi na jej ostatnie pytanie. To drugie kompletnie ignorując, bo to nie pytanie a stwierdzenie, wyrzut nawet bardziej.-Może pani doprecyzować co oznacza „często”? Codziennie, raz w tygodniu, co miesiąc, co kwartał? I co znaczy „mieć do czynienia”? Wymienienie dwóch zdań to mienie do czynienia czy też nic, co powinnam wliczać? - Mam mocną ochotę kopnąć ją w piszczel, bowiem zdaje mi się, że nic co powiem, nie będzie odpowiednie i drażni mnie to że to ona ma kontrolę nad sytuacją. Mnie zaś brakuje mojej różdżki, której mogłabym ścisnąć w poszukiwaniu choćby odrobiny pocieszenia.
Unoszę lekko brwi ku górze ze zdziwienia zastanawiając się, czy przypadkiem nie śnię. Wiem, że nie. Ale jednak chyba wolałabym. Mam ochotę rzucić jej, że pewnie tak jak i jej. Ale zaraz przypominam sobie, że jest na tyle sędziwa iż istnieje prawdopodobieństwo że matkę już pochowała.
-Normalnie, jak sądzę. – odpowiadam zamiast tego lekko wzruszając ramionami. – Ona mówi mi, czego nie powinnam, a ja raz jej słucham, a raz nie. - znów wzruszam ramionami. - Robi świetny jabłecznik, musi pani spróbować pani Umbridge. – mówię, rzucając jakąś propozycję której nigdy nie dopełnię. Uśmiecham się do niej, ale dziwnie, sztucznie i trochę ten uśmiech mój niepewny i roztrzęsiony jest. Boję się. A może bardziej obawiam. Bo wiem, że słowami można dużo zrobić – krzywdy na przykład. Ale w tym wypadku bardziej tylko sobie kłód pod nogi nakłaść. Marszczę brwi na jej ostatnie pytanie. To drugie kompletnie ignorując, bo to nie pytanie a stwierdzenie, wyrzut nawet bardziej.-Może pani doprecyzować co oznacza „często”? Codziennie, raz w tygodniu, co miesiąc, co kwartał? I co znaczy „mieć do czynienia”? Wymienienie dwóch zdań to mienie do czynienia czy też nic, co powinnam wliczać? - Mam mocną ochotę kopnąć ją w piszczel, bowiem zdaje mi się, że nic co powiem, nie będzie odpowiednie i drażni mnie to że to ona ma kontrolę nad sytuacją. Mnie zaś brakuje mojej różdżki, której mogłabym ścisnąć w poszukiwaniu choćby odrobiny pocieszenia.
The Devil whispered in my ear, you are not strong enough to withstand the Storm. Today I whispered in the Devil's ear,
I am the Storm.
Justine Tonks
Zawód : auror, rebeliant
Wiek : 29
Czystość krwi : Mugolska
Stan cywilny : Panna
The gods will always smile on brave women.
Like the valkyries, those furies who men fear and desire.
Like the valkyries, those furies who men fear and desire.
OPCM : 58 +2
UROKI : 36 +6
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 7 +3
TRANSMUTACJA : 6
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 15
SPRAWNOŚĆ : 5
Genetyka : Metamorfomag
Zakon Feniksa
Zdecydowanie nie była przygotowana na to, że po drugiej stronie stolika w sali przesłuchań zobaczy znajomą twarz. Obce pomieszczenie i nowy uniform kobiety, która do niedawna kręciła się głównie po biurze zgłoszeń czarodziejskiego pogotowia, stanowiły elementy tak niepasujące, że Margaux w pierwszej chwili jej nie rozpoznała; dopiero brzmienie zdenerwowanego głosu trąciło odpowiednie struny w pamięci, sprawiając, że jasne oczy ratowniczki otworzyły się szerzej. Poczuła mocne ukłucie rozczarowania, ale też pewnej ulgi – czuła się zdecydowanie lepiej, rozmawiając z kimś, kogo dobrze znała, nawet jeżeli ta osoba znajdowała się już po przeciwnej stronie budowanej z uprzedzeń i podejrzeń barykady.
Na jej ustach pojawił się cień słabego, ale życzliwego uśmiechu. – Lauren – odpowiedziała cicho w ramach powitania, póki co nie komentując w żaden sposób nowego stanowiska kobiety. Skinęła jedynie głową, czekając na zapowiedziane pytania i wzdychając cicho, gdy w końcu padły. Nie było to nic, czego by się nie spodziewała, ale i tak sam fakt, że urodzenie i pochodzenie stanowiło w jakikolwiek sposób kwestię sporną, był zwyczajnie… niewłaściwy. – Oboje mieszkają w Port Isaac w Kornwalii, tato odziedziczył tam dom po dziadkach. Jest rybakiem. Mama prowadzi kwiaciarnię – powiedziała, bez nieprzyjemnych tonów w głosie, ale też bez wstydu czy też nieśmiałości. Zawsze była i będzie dumna ze swoich rodziców. Zawsze. Skupiła spojrzenie na urzędniczce, w przeciwieństwie do niej nie unikając kontaktu wzrokowego. – Mieszkam w mugolskiej części Londynu, więc tak, bywam tam dosyć często – przytaknęła. Być może nie powinna była przyznawać tego tak otwarcie, ale czy był sens w udawaniu? I tak mieli jej adres. – Co masz na myśli mówiąc: znajomych? Mówię sąsiadom dzień dobry, jeśli spotkam ich na klatce schodowej. Rozmawiam o pogodzie z żoną piekarza, kiedy kupuję bułki w kamienicy na rogu. Jeżeli chodzi o bliższe znajomości, to utrzymuję kontakty z kilkorgiem czarodziejów, którzy również mieszkają w mojej dzielnicy.
Słysząc słowo dekret, zmarszczyła brwi, poprawiając się na krześle. Mimo że wiedziała, że rzucono na nich zaklęcie wygłuszające, odruchowo ściszyła głos. – Właśnie, Lauren. O co właściwie chodzi z tym całym dekretem? Czy jego tekst jest utajniony? Nie wiedziałam, że ministerstwo uchwala teraz reguły jedynie dla swojego własnego wglądu – powiedziała, przez moment starając się złapać spojrzenie kobiety, a później wraz z kolejnym ukłuciem niepokoju przenosząc wzrok na jej wykręcane nerwowo palce. Otworzyła usta, ale nie miała pojęcia, co mogłaby powiedzieć, zresztą – nie zdążyła dodać nic więcej, bo urzędniczka znów się odezwała. Wypuściła powoli powietrze z płuc; kto tu się przed kim tłumaczył? – Nie oceniam cię, zrobiłaś, co uważałaś za słuszne – zapewniła cicho. Bez wrogości, ale też bez przesadnego współczucia; gdzieś pomiędzy morderstwem Potterów, a wezwaniem na przesłuchanie, straciła dostęp do jego nieskończonych pokładów.
Na jej ustach pojawił się cień słabego, ale życzliwego uśmiechu. – Lauren – odpowiedziała cicho w ramach powitania, póki co nie komentując w żaden sposób nowego stanowiska kobiety. Skinęła jedynie głową, czekając na zapowiedziane pytania i wzdychając cicho, gdy w końcu padły. Nie było to nic, czego by się nie spodziewała, ale i tak sam fakt, że urodzenie i pochodzenie stanowiło w jakikolwiek sposób kwestię sporną, był zwyczajnie… niewłaściwy. – Oboje mieszkają w Port Isaac w Kornwalii, tato odziedziczył tam dom po dziadkach. Jest rybakiem. Mama prowadzi kwiaciarnię – powiedziała, bez nieprzyjemnych tonów w głosie, ale też bez wstydu czy też nieśmiałości. Zawsze była i będzie dumna ze swoich rodziców. Zawsze. Skupiła spojrzenie na urzędniczce, w przeciwieństwie do niej nie unikając kontaktu wzrokowego. – Mieszkam w mugolskiej części Londynu, więc tak, bywam tam dosyć często – przytaknęła. Być może nie powinna była przyznawać tego tak otwarcie, ale czy był sens w udawaniu? I tak mieli jej adres. – Co masz na myśli mówiąc: znajomych? Mówię sąsiadom dzień dobry, jeśli spotkam ich na klatce schodowej. Rozmawiam o pogodzie z żoną piekarza, kiedy kupuję bułki w kamienicy na rogu. Jeżeli chodzi o bliższe znajomości, to utrzymuję kontakty z kilkorgiem czarodziejów, którzy również mieszkają w mojej dzielnicy.
Słysząc słowo dekret, zmarszczyła brwi, poprawiając się na krześle. Mimo że wiedziała, że rzucono na nich zaklęcie wygłuszające, odruchowo ściszyła głos. – Właśnie, Lauren. O co właściwie chodzi z tym całym dekretem? Czy jego tekst jest utajniony? Nie wiedziałam, że ministerstwo uchwala teraz reguły jedynie dla swojego własnego wglądu – powiedziała, przez moment starając się złapać spojrzenie kobiety, a później wraz z kolejnym ukłuciem niepokoju przenosząc wzrok na jej wykręcane nerwowo palce. Otworzyła usta, ale nie miała pojęcia, co mogłaby powiedzieć, zresztą – nie zdążyła dodać nic więcej, bo urzędniczka znów się odezwała. Wypuściła powoli powietrze z płuc; kto tu się przed kim tłumaczył? – Nie oceniam cię, zrobiłaś, co uważałaś za słuszne – zapewniła cicho. Bez wrogości, ale też bez przesadnego współczucia; gdzieś pomiędzy morderstwem Potterów, a wezwaniem na przesłuchanie, straciła dostęp do jego nieskończonych pokładów.
sorrow weighs my shoulders down
and trouble haunts my mind
but I know the present will not last
and tomorrow will be kinder
and trouble haunts my mind
but I know the present will not last
and tomorrow will be kinder
Margaux Vance
Zawód : starszy ratownik magicznego pogotowia ratunkowego
Wiek : 27
Czystość krwi : Mugolska
Stan cywilny : Panna
all those layers
of silence
upon silence
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica
Nieaktywni
Po oddaniu różdżki Michael usiadł z powrotem na miejscu, czując się nieswojo bez swojego magicznego narzędzia. Chociaż był dobrze obeznany ze światem mugoli i nie potrzebował różdżki do każdej czynności, jak miało to miejsce w przypadku niektórych czarodziejów, których spotkał w swoim życiu, był przywiązany do obecności tego długiego kawałka drewna, dzięki któremu mógł rzucać zaklęcia... A i poczuł się bez niego dziwnie bezbronny w tej chwili, kiedy znajdował się w coraz bardziej antymugolskim ministerstwie.
Czy urzędnik mówił prawdę, obiecując, że różdżki zostaną im zwrócone? Jakim testom chcieli je poddać? Zobaczyć, czy wśród ostatnio rzuconych zaklęć nie ma czegoś, co mogłoby ich pogrążyć? Michael miał raczej czyste sumienie, ale zerknął na niego raz jeszcze, a potem zwrócił się w stronę swojego przesłuchującego, który sprawiał wrażenie niezbyt przyjaznego. Chociaż może to też kwestia nastawienia Michaela, który postrzegał tę sytuację w negatywny sposób. Nie podobała mu się też ta cała otoczka. Chociaż jego siostra siedziała kawałek od niego, za sprawą zaklęcia wygłuszającego nie mógł usłyszeć ani jej słów ani pytań, które zostały jej zadane. Słyszał jedynie własne myśli oraz pytania siedzącego naprzeciwko niego urzędasa.
Potwierdził jednak skinieniem głowy, że rzeczywiście nauczał w Hogwarcie. W myśl obecnej polityki zapewne uchodziło za niestosowne już samo to, że mugolak uczył w tak elitarnej placówce i przekazywał wiedzę młodemu pokoleniu czarodziejów. Jeśli chodziło o jego rodziców, to również się zgadzało, ale sam nigdy nie widział w tym niczego złego, tym bardziej że jego rodzice nawet po upływie niemal czterdziestu lat od ślubu mieli bardzo dobre relacje, a jego mugolski ojciec żywo interesował się światem magii, do którego przynależała jego żona i trójka dzieci, wiedząc jednak, że ta wiedza nie mogła wyjść poza obręb ich domu.
- Nie, dlaczego miałbym tak uważać? – odpowiedział pytaniem na pytanie. Związki mugoli i czarodziejów zdarzały się w minionych wiekach, zdarzają się teraz i zapewne będą zdarzać się w przyszłości, jego rodzice nie byli odosobnionym przypadkiem. – Wysoko cenię obydwoje moich rodziców. Nie jest dla mnie istotne to, że moja matka wybrała życie u boku mugola, moi rodzice są doskonałym przykładem na to, że czarodzieje i mugole mogą żyć obok siebie w pokoju.
Może zabrzmiało to ryzykownie, biorąc pod uwagę okoliczności. Ale czy te nie były już wystarczająco nieprzyjemne? Zresztą, Michael wcale nie miał zamiaru wypierać się swoich bliskich i udawać, że nie wie, o czym mężczyzna w ogóle mówił.
Czy urzędnik mówił prawdę, obiecując, że różdżki zostaną im zwrócone? Jakim testom chcieli je poddać? Zobaczyć, czy wśród ostatnio rzuconych zaklęć nie ma czegoś, co mogłoby ich pogrążyć? Michael miał raczej czyste sumienie, ale zerknął na niego raz jeszcze, a potem zwrócił się w stronę swojego przesłuchującego, który sprawiał wrażenie niezbyt przyjaznego. Chociaż może to też kwestia nastawienia Michaela, który postrzegał tę sytuację w negatywny sposób. Nie podobała mu się też ta cała otoczka. Chociaż jego siostra siedziała kawałek od niego, za sprawą zaklęcia wygłuszającego nie mógł usłyszeć ani jej słów ani pytań, które zostały jej zadane. Słyszał jedynie własne myśli oraz pytania siedzącego naprzeciwko niego urzędasa.
Potwierdził jednak skinieniem głowy, że rzeczywiście nauczał w Hogwarcie. W myśl obecnej polityki zapewne uchodziło za niestosowne już samo to, że mugolak uczył w tak elitarnej placówce i przekazywał wiedzę młodemu pokoleniu czarodziejów. Jeśli chodziło o jego rodziców, to również się zgadzało, ale sam nigdy nie widział w tym niczego złego, tym bardziej że jego rodzice nawet po upływie niemal czterdziestu lat od ślubu mieli bardzo dobre relacje, a jego mugolski ojciec żywo interesował się światem magii, do którego przynależała jego żona i trójka dzieci, wiedząc jednak, że ta wiedza nie mogła wyjść poza obręb ich domu.
- Nie, dlaczego miałbym tak uważać? – odpowiedział pytaniem na pytanie. Związki mugoli i czarodziejów zdarzały się w minionych wiekach, zdarzają się teraz i zapewne będą zdarzać się w przyszłości, jego rodzice nie byli odosobnionym przypadkiem. – Wysoko cenię obydwoje moich rodziców. Nie jest dla mnie istotne to, że moja matka wybrała życie u boku mugola, moi rodzice są doskonałym przykładem na to, że czarodzieje i mugole mogą żyć obok siebie w pokoju.
Może zabrzmiało to ryzykownie, biorąc pod uwagę okoliczności. Ale czy te nie były już wystarczająco nieprzyjemne? Zresztą, Michael wcale nie miał zamiaru wypierać się swoich bliskich i udawać, że nie wie, o czym mężczyzna w ogóle mówił.
Z im większą wyższością patrzyła na nią nieznajoma, tym bardziej skuloną i wystraszoną postawę przybierała Lily. Nie poruszała się prawie wcale, jedynie dłonie czasem wyginała, wbiła mocno paznokcie w swoje ręce, skinęła jedynie lekko głową, kiedy zadano jej pytanie. Czuła, jak bardzo robi się czerwona ze strachu. Nic złego się nie działo, nikt jej nie groził, nie mierzył w nią różdżką, jednak sam fakt przesłuchania bardzo ją przerażał. Odkąd dostała sowę z wielkim trudem panowała nad lękami, w tej chwili bardzo żałowała, że jednak nie zdecydowała się na ucieczkę. Gdziekolwiek, byle daleko.
- T-tak. Utrzymuję.
Przyznała cicho, przygryzła zaraz wargę. Przez chwilę myślała o tym, żeby kłamać, jednak za bardzo bała się, że jej kłamstwo zostanie wykryte i będzie miała kłopoty. Przecież to nic złego mieć kontakt z rodziną! Skuliła się w sobie, ale nie podnosiła wzroku, nie chciała patrzeć na tę kobietę. Chciała zniknąć, uciec.
- T-tak. Utrzymuję.
Przyznała cicho, przygryzła zaraz wargę. Przez chwilę myślała o tym, żeby kłamać, jednak za bardzo bała się, że jej kłamstwo zostanie wykryte i będzie miała kłopoty. Przecież to nic złego mieć kontakt z rodziną! Skuliła się w sobie, ale nie podnosiła wzroku, nie chciała patrzeć na tę kobietę. Chciała zniknąć, uciec.
Maybe I'm scared because you mean more to me than
any other person.
any other person.
Cóż, musiała przyznać, że zostali potraktowani bardzo… ekskluzywnie. Każdy miał swojego własnego urzędnika, który mógł go bez obaw wykorzystać. Maggie przypatrywała się mężczyźnie ostrożnie, nie szczędząc mu przy tym uwagi, jakiej zapewne i tak od niej nie oczekiwał. Poza tym… na wszystkie orle pióra, nawet się nie przedstawił. I co ona miała o tym sądzić?
- Tak, była charłakiem – odpowiedziała, chociaż nie była pewna, co z tego wyjdzie. Miała czuć się z tego tytułu winna? Zawsze, paradoksalnie, dziękowała rodzicom za to, że jednak nie musiała spędzać reszty dzieciństwa w tej smętnym, niemagicznym domu, w którym mieszkali. Dziadkowie przekazali jej o wiele więcej uwagi i miłości, niż sami rodzice. – Mieszkałam z nią i z ojcem przez pięć lat, potem ja i mój brat zostaliśmy przewiezieni do Londynu, do dziadków.
Może jednak nie powinna za dużo zdradzać. Nie znała ich prawdziwych zamiarów. Przecież te informacje mogły zostać wykorzystane w każdy możliwy sposób.
Jej wzrok padł na samopiszące pióro. Ciekawe, czy ich jeszcze się myliły przy pisaniu – na pewnie nie, skarciła się w myślach, ministerstwo dysponuje środkami o wiele większymi od moich.
- Tak, była charłakiem – odpowiedziała, chociaż nie była pewna, co z tego wyjdzie. Miała czuć się z tego tytułu winna? Zawsze, paradoksalnie, dziękowała rodzicom za to, że jednak nie musiała spędzać reszty dzieciństwa w tej smętnym, niemagicznym domu, w którym mieszkali. Dziadkowie przekazali jej o wiele więcej uwagi i miłości, niż sami rodzice. – Mieszkałam z nią i z ojcem przez pięć lat, potem ja i mój brat zostaliśmy przewiezieni do Londynu, do dziadków.
Może jednak nie powinna za dużo zdradzać. Nie znała ich prawdziwych zamiarów. Przecież te informacje mogły zostać wykorzystane w każdy możliwy sposób.
Jej wzrok padł na samopiszące pióro. Ciekawe, czy ich jeszcze się myliły przy pisaniu – na pewnie nie, skarciła się w myślach, ministerstwo dysponuje środkami o wiele większymi od moich.
Gość
Gość
Na odpowiedź Dippeta parsknął śmiechem i pokręcił z niedowierzaniem głową. To wszystko to był jakiś żart. Co tu niby jest do potwierdzania? Z niewysłowioną niechęcią oddał swoją różdżkę, by wrócić na swoje miejsce. Siedzący naprzeciwko niego urzędnik był karykaturą człowieka, na którą było nawet ciężko dobrać szatę w standardowym rozmiarze albo zwyczajnie miał tak wątłe zasoby pieniężne, że nie stać go było na takowe. Może dlatego był takim skurczysynem?
-Co dla pana oznacza typowy mugolak, panie Hopkirk, bo nie wiem czy panu przytaknąć?-uniósł brwi, wykrzywiając usta ni to w uśmiechu ni to w wyrazie odrazy.
Jakim trzeba być człowiekiem, by wykonywać taką pracę i gnębić normalnych ludzi?
Usilnie starał się uspokoić i nie dawać sprowokować. Wyprostował się, zakładając zagubione pasma włosów za uszy.
-Wydawało mi się, że po ostatnim dekrecie taki podział już nie istnieje? Czy nie weszło już nowe i lepsze, panie Hopkirk?-zapytał, odbijając arogancję, która toczyła się z postawy wyższego czarodzieja. Czy nie to chciał usłyszeć? Świat magiczny ponad wszystkim? A że przy okazji podważył oddanie sprawie przez urzędnika...? Cóż.-Wie pan, panie Hopkirk, czytałem w Proroku o ośrodkach dla uzdolnionych młodych czarodziejów. Zastanawiałem się czy może dla dorosłych będziecie organizować jakieś kursy? Wie pan, doszkalające. Nigdy nie jest za późno, prawda?-czy ktoś taki jak Hopkirk był w stanie wyczuć ironię?
Odchylił się do tyłu, obniżając nieco na siedzeniu, by wygodnie się rozeprzeć na krześle. Nie myślał o tym gdzie zaprowadzi go własne postępowanie, zbyt zaślepiony złością, mimo że ton jego głosu wybrzmiewał bez drżenia i niskich syków lub warknięć.
-Co dla pana oznacza typowy mugolak, panie Hopkirk, bo nie wiem czy panu przytaknąć?-uniósł brwi, wykrzywiając usta ni to w uśmiechu ni to w wyrazie odrazy.
Jakim trzeba być człowiekiem, by wykonywać taką pracę i gnębić normalnych ludzi?
Usilnie starał się uspokoić i nie dawać sprowokować. Wyprostował się, zakładając zagubione pasma włosów za uszy.
-Wydawało mi się, że po ostatnim dekrecie taki podział już nie istnieje? Czy nie weszło już nowe i lepsze, panie Hopkirk?-zapytał, odbijając arogancję, która toczyła się z postawy wyższego czarodzieja. Czy nie to chciał usłyszeć? Świat magiczny ponad wszystkim? A że przy okazji podważył oddanie sprawie przez urzędnika...? Cóż.-Wie pan, panie Hopkirk, czytałem w Proroku o ośrodkach dla uzdolnionych młodych czarodziejów. Zastanawiałem się czy może dla dorosłych będziecie organizować jakieś kursy? Wie pan, doszkalające. Nigdy nie jest za późno, prawda?-czy ktoś taki jak Hopkirk był w stanie wyczuć ironię?
Odchylił się do tyłu, obniżając nieco na siedzeniu, by wygodnie się rozeprzeć na krześle. Nie myślał o tym gdzie zaprowadzi go własne postępowanie, zbyt zaślepiony złością, mimo że ton jego głosu wybrzmiewał bez drżenia i niskich syków lub warknięć.
Gość
Gość
Oddałam różdżkę i energicznym (a jakże) krokiem wmaszerowałam do sali. Przystanęłam na chwilę, spłoszona, gdy do mych uszu przestały napływać dzięki. Zamrugałam powiekami, gdy doszło do mnie to co się zadziało - zaklęcie wygłuszające. No tak, w sumie jak nas tak dużo to pewnie po to to byśmy się przekrzykiwać nie musieli. Nie rozmyślając nad tym długo - wróciłam do rzeczywistości, zasiadłam na swoim miejscu i posłałam uśmiech numer pięć...
- Ja się nie denerwuję - oburzyłam się, a pomiędzy moimi zmarszczkami pojawiła się głęboka zmarszczka. Mówiłam prawdę, bo faktycznie w tym momencie się nie denerwowałam. Ja już byłam zdenerwowana. - To Panu lamio wygląda z oczu. Proszę się uspokoić i przedstawić jak człowiek. Nie jesteśmy w zoo- powiedziałam mu, mrużąc oczy i wyginając usta w smutną podkówkę niezadowolenia. Matko Droga, jeśli to był Hogwart Na Opak to ta Tiara była koszmarna!
- I nie wiem jak zareagował. Mała byłam, mój starszy brat pewnie to lepiej pamięta, lecz z tego co wiem z opowiadań to był zaskoczony, lecz zaakceptował mamę. Niemniej w domu nie mówiło się o magii, nie wspominało, a on nie dopytywał. Papa jest statycznym typem osoby, który w milczeniu przyjmuje nowości, jak wieści o drzewach stojących w lesie - dla niego po prostu są i szczerze mówiąc powiewa mu i dynda jakie to drzewa i ile ich jest póki może wykonywać swoje obowiązki. Zajmuje się rolą - opowiadałam, mając minę obrażonej niemniej ciepło mi się zrobiło na wspomnienie papy. Naturalnie wkradała mi się w wypowiedź nieco moja wiejska gwara bo przecież korzeni oszukać się nie da - Nigdy nie otrzymałam sygnałów o tym, że babcia lub dziadek coś wiedzą więc założyłabym, że nie. To prości ludzie, zabobonni, więc jakieś wszelakie odstępstwa od rzeczywistości potrafili wytłumaczyć na swój sposób.
- Ja się nie denerwuję - oburzyłam się, a pomiędzy moimi zmarszczkami pojawiła się głęboka zmarszczka. Mówiłam prawdę, bo faktycznie w tym momencie się nie denerwowałam. Ja już byłam zdenerwowana. - To Panu lamio wygląda z oczu. Proszę się uspokoić i przedstawić jak człowiek. Nie jesteśmy w zoo- powiedziałam mu, mrużąc oczy i wyginając usta w smutną podkówkę niezadowolenia. Matko Droga, jeśli to był Hogwart Na Opak to ta Tiara była koszmarna!
- I nie wiem jak zareagował. Mała byłam, mój starszy brat pewnie to lepiej pamięta, lecz z tego co wiem z opowiadań to był zaskoczony, lecz zaakceptował mamę. Niemniej w domu nie mówiło się o magii, nie wspominało, a on nie dopytywał. Papa jest statycznym typem osoby, który w milczeniu przyjmuje nowości, jak wieści o drzewach stojących w lesie - dla niego po prostu są i szczerze mówiąc powiewa mu i dynda jakie to drzewa i ile ich jest póki może wykonywać swoje obowiązki. Zajmuje się rolą - opowiadałam, mając minę obrażonej niemniej ciepło mi się zrobiło na wspomnienie papy. Naturalnie wkradała mi się w wypowiedź nieco moja wiejska gwara bo przecież korzeni oszukać się nie da - Nigdy nie otrzymałam sygnałów o tym, że babcia lub dziadek coś wiedzą więc założyłabym, że nie. To prości ludzie, zabobonni, więc jakieś wszelakie odstępstwa od rzeczywistości potrafili wytłumaczyć na swój sposób.
Lily MacDonald
Kobieta nie była zbytnio zadowolona z odpowiedzi. Chociaż jej pytanie było stricte pytaniem na tak lub nie, oczekiwała czegoś zdecydowanie więcej i nie omieszkała się o tym nie wspomnieć.
- Prosiłabym, aby pani bardziej rozbudowywała swoje wypowiedzi - dodała, chłodnym głosem. - Czy wszyscy są mugolami, czy w pani rodzinie występowali charłacy, jeśli tak, to od strony matki czy ojca? Czy oprócz swojej rodziny, utrzymuje pani kontakt z innymi mugolami? Jeśli tak, proszę mi o nich opowiedzieć.
Zdawało się, jakby pytania z ust kobiety wychodziły automatycznie, bez większego zastanowienia, jakby robiła to już n-ty raz. Oczekiwała sensownych odpowiedzi na swoje bardzo krótkie pytania. A gdy je już zadała, wpatrywała się w oczy Lily wyczekując, aż ta wszystko jej powie.
Magnolia Cresswell
Mężczyzna pokiwał lekko głową, zaglądając do pergaminu, po którym sunęło samopiszące pióro, aby sprawdzić, czy przypadkiem nie przekręca słów. Gdy już upewnił się, że wszystko jest w porządku, swoim znudzonym wzrokiem spojrzał ponownie na pannę Cresswell.
- Jakiej krwi byli dziadkowie? Jak zwykle, w każdych kartotekach są jakieś luki - westchnął ciężko. - Wymaż to.
Warknął w stronę samopiszącego pióra, a już po chwili słychać było, jak mocno przecierany jest pergamin, aby zatrzeć słowa, które w raporcie nie powinny się pojawić. Znowu zerknął na Magnolię, mrużąc przy tym wzrok.
- Proszę mi powiedzieć, czy często bywa pani po mugolskiej stronie londynu? W jakim celu?
Zapytał, jakby od razu zakładał, że odpowiedź będzie twierdząca.
Michael Tonks
Urzędnik skrzywił się na słowa czarodzieja i to dość znacznie. Już po jego zachowaniu można było stwierdzić, że odpowiedź Tonksa absolutnie mu się nie podobała. Spodziewał się więc, jaka będzie odpowiedź na kolejne pytanie.
- Rozumiem więc, że jeśli nie ma pan żadnych problemów z mugolami, to zapewne często spędza z nimi czas? Chwali się pan magią? Opowiada o magicznym świecie?
Przechylił lekko głowę, czekając na odpowiedź.
- Posiada pan mieszkanie w mugolskim londynie, lub innej mugolskiej miejscowości? - dopytał jeszcze.
Justine Tonks
Umbridge prychnęła pod nosem, urażona zuchwałym tonem czarodziejki. Obrzuciła ją nieuprzejmym spojrzeniem, by na chwilę odwrócić od niej wzrok, aby skontrolować pracę samopiszącego pióra. Dopiero po chwili znów skupiła na niej swoją uwagę.
- To ja tu zadaję pytania, pani… - zerknęła na chwilę w kartę. - Panno Tonks. Oczekiwałam, że sama panna mi powie jak często zdarza się pannie z nimi rozmawiać i tak, jeśli jest to wymienienie dwóch zdań codziennie, to również się to wlicza. Przejdźmy dalej.
Mruknęła coś do siebie, przyglądając się ponownie jej kartotece. Kilka razy westchnęła z ciężkością, to znowu robiąc dzióbek i unosząc brwi, zdawała się być czymś bardzo zdziwiona.
- Wybrała panna życie po mugolskiej stronie londynu, tak? Dlaczego? - swoje zdziwione spojrzenie przeniosła na jej twarz. - Może jest tam osoba dla panny ważna? Jakiś mężczyzna?
Sally Moore
Mężczyzna co jakiś czas kiwał głową, jednak stwierdzenie, że wcale nie jest zdenerwowana, absolutnie do niego nie dotarło. Widział jak się poci, jak nerwowo zachowuje i gdyby nie próbował zachowywać jakiegoś tam profesjonalizmu, pewnie uśmiechnął by się złośliwie.
- Może herbatki, na uspokojenie? - dodał, lekko kpiąc z dziewczyny.
Słuchał jej uważnie, jednak jego wzrok podążał za piórem, aby sprawdzić, czy słowa dziewczyny pokrywają się z tym, co było zapisywane. Wszystko było w najlepszym porządku, a Sally skończyła swoją… opowieść, więc mógł wrócić do zadawania jej kolejnych pytań.
- Rozumiem, rozumiem. Przyjaciele z dzieciństwa, zapewne mugole? Czy utrzymuje pani z nimi kontakt? A może posiada pani jakiś przyjaciół w londynie? Chodzi mi o jego mugolską część.
Zapytał i, splatając dłonie na biurku, swój wzrok ponownie przeniósł na pióro, które czekało na kolejną dawkę informacji.
Cassian Morrison
Na jego pytanie, kobieta zmarszczyła lekko brwi. Spojrzała na niego, po czym energicznie pokręciła głową.
- Nie jest to temat naszej rozmowy, panie Morisson. Jednak jeśli pomoże to panu skupić się na pytaniach, to mogę panu powiedzieć, że… absolutnie pana nie kojarzę - odpowiedziała oschle, zarzucając przy okazji włosami na drugie ramię.
Chwilę milczała, chciała pytać dalej o jego biologiczną rodzinę, państwo Howell mało ją interesowali, zdawało się jednak, że Cassian nie bardzo orientował się, w tej tematyce.
- Chciałam się dowiedzieć o pańskim stosunku do mugoli? Z jakiegoś powodu rodzice się pana… pozbyli, chociaż pańska matka była czarodziejką, to jak mniemam uległa mugolskiemu poglądowi pana ojca? - zaczęła drążyć temat.
Harry Dawlish
Mężczyzna patrzył na Harry’ego jak na nienormalnego. Uniósł jedną brew ku górze i nie spuszczając z niego wzroku, sięgnął po herbatkę, która i dla niego była przygotowana. Upił kilka łyków, pozwolił czarodziejowi się wygadać i dopiero wtedy zabrał głos.
- Dobrze radziłbym panu baczyć na słowa i grzeczniej odpowiadać na moje pytania, bo może nie skończyć się to dla pana dobrze. Mogę oskarżyć pana o znieważenie urzędnika ministerstwa i sądzę, że prędzej uwierzą mi, niż mugolakowi - dodał, z uśmiechem na ustach. - Wracając, występuje więc pan na ulicy. Sądzę więc, że po mugolskiej stronie. Zna się pan na mugolskiej technologii, korzysta z mugolskich środków transportu? Uważa pan, że mugolska komunikacja jest lepsza, niż czarodziejska?
Ostatnie słowa ledwo przeszły mu przez gardło. Ten urzędnik widocznie był zagorzałym zwolennikiem czarodziejów.
Margaux Vance
Lauren obserwowała pióro, które zapisywało każde słowa jej koleżanki. Sama nie była w stanie patrzeć jej w oczy i słuchać, jak opowiada o swoim bardziej mugolskim życiu. Pióro zapisywało każde słowa, Margaux ale także i jej. Więc co jakiś czas tylko kiwała głową na odpowiedź dziewczyny, nie chcąc więcej drążyć tego tematu.
- Nie mogę ci nic powiedzieć - powiedziała, zerkając na piórko, które automatycznie zaczęło pisać. - Dekret numer 55 i 56 o kontaktach z mugolami, na ich podstawie trwają przesłuchania. Przejdźmy do pytań. A twoje zrozumienie dużo dla mnie znaczy.
Złamanie zasad w policji antymugolskiej groziło wyrzuceniem z pracy. Każdy kto zdecydował się dołączyć do tej jednostki, także i Lauren, zdawał sobie sprawę z konsekwencji jakie groziły za niesubordynację. Wolała więc milczeć.
- Zapewne nie będziesz chciała wrócić tu do pracy, co teraz zamierzasz? Będziesz chciała związać się w jakiś sposób z mugolską częścią londynu, znaleźć tam pracę? Powinnam cię zapytać, czy nie posiadasz jakiegoś mugolskiego partnera - dodała, rumieniąc się ponownie.
| Na odpis macie 48h. Przypominam, że posty nie muszą być długie, a im szybciej odpowiecie, tym szybciej pojawi się post Mistrza Gry.
Kobieta nie była zbytnio zadowolona z odpowiedzi. Chociaż jej pytanie było stricte pytaniem na tak lub nie, oczekiwała czegoś zdecydowanie więcej i nie omieszkała się o tym nie wspomnieć.
- Prosiłabym, aby pani bardziej rozbudowywała swoje wypowiedzi - dodała, chłodnym głosem. - Czy wszyscy są mugolami, czy w pani rodzinie występowali charłacy, jeśli tak, to od strony matki czy ojca? Czy oprócz swojej rodziny, utrzymuje pani kontakt z innymi mugolami? Jeśli tak, proszę mi o nich opowiedzieć.
Zdawało się, jakby pytania z ust kobiety wychodziły automatycznie, bez większego zastanowienia, jakby robiła to już n-ty raz. Oczekiwała sensownych odpowiedzi na swoje bardzo krótkie pytania. A gdy je już zadała, wpatrywała się w oczy Lily wyczekując, aż ta wszystko jej powie.
Magnolia Cresswell
Mężczyzna pokiwał lekko głową, zaglądając do pergaminu, po którym sunęło samopiszące pióro, aby sprawdzić, czy przypadkiem nie przekręca słów. Gdy już upewnił się, że wszystko jest w porządku, swoim znudzonym wzrokiem spojrzał ponownie na pannę Cresswell.
- Jakiej krwi byli dziadkowie? Jak zwykle, w każdych kartotekach są jakieś luki - westchnął ciężko. - Wymaż to.
Warknął w stronę samopiszącego pióra, a już po chwili słychać było, jak mocno przecierany jest pergamin, aby zatrzeć słowa, które w raporcie nie powinny się pojawić. Znowu zerknął na Magnolię, mrużąc przy tym wzrok.
- Proszę mi powiedzieć, czy często bywa pani po mugolskiej stronie londynu? W jakim celu?
Zapytał, jakby od razu zakładał, że odpowiedź będzie twierdząca.
Michael Tonks
Urzędnik skrzywił się na słowa czarodzieja i to dość znacznie. Już po jego zachowaniu można było stwierdzić, że odpowiedź Tonksa absolutnie mu się nie podobała. Spodziewał się więc, jaka będzie odpowiedź na kolejne pytanie.
- Rozumiem więc, że jeśli nie ma pan żadnych problemów z mugolami, to zapewne często spędza z nimi czas? Chwali się pan magią? Opowiada o magicznym świecie?
Przechylił lekko głowę, czekając na odpowiedź.
- Posiada pan mieszkanie w mugolskim londynie, lub innej mugolskiej miejscowości? - dopytał jeszcze.
Justine Tonks
Umbridge prychnęła pod nosem, urażona zuchwałym tonem czarodziejki. Obrzuciła ją nieuprzejmym spojrzeniem, by na chwilę odwrócić od niej wzrok, aby skontrolować pracę samopiszącego pióra. Dopiero po chwili znów skupiła na niej swoją uwagę.
- To ja tu zadaję pytania, pani… - zerknęła na chwilę w kartę. - Panno Tonks. Oczekiwałam, że sama panna mi powie jak często zdarza się pannie z nimi rozmawiać i tak, jeśli jest to wymienienie dwóch zdań codziennie, to również się to wlicza. Przejdźmy dalej.
Mruknęła coś do siebie, przyglądając się ponownie jej kartotece. Kilka razy westchnęła z ciężkością, to znowu robiąc dzióbek i unosząc brwi, zdawała się być czymś bardzo zdziwiona.
- Wybrała panna życie po mugolskiej stronie londynu, tak? Dlaczego? - swoje zdziwione spojrzenie przeniosła na jej twarz. - Może jest tam osoba dla panny ważna? Jakiś mężczyzna?
Sally Moore
Mężczyzna co jakiś czas kiwał głową, jednak stwierdzenie, że wcale nie jest zdenerwowana, absolutnie do niego nie dotarło. Widział jak się poci, jak nerwowo zachowuje i gdyby nie próbował zachowywać jakiegoś tam profesjonalizmu, pewnie uśmiechnął by się złośliwie.
- Może herbatki, na uspokojenie? - dodał, lekko kpiąc z dziewczyny.
Słuchał jej uważnie, jednak jego wzrok podążał za piórem, aby sprawdzić, czy słowa dziewczyny pokrywają się z tym, co było zapisywane. Wszystko było w najlepszym porządku, a Sally skończyła swoją… opowieść, więc mógł wrócić do zadawania jej kolejnych pytań.
- Rozumiem, rozumiem. Przyjaciele z dzieciństwa, zapewne mugole? Czy utrzymuje pani z nimi kontakt? A może posiada pani jakiś przyjaciół w londynie? Chodzi mi o jego mugolską część.
Zapytał i, splatając dłonie na biurku, swój wzrok ponownie przeniósł na pióro, które czekało na kolejną dawkę informacji.
Cassian Morrison
Na jego pytanie, kobieta zmarszczyła lekko brwi. Spojrzała na niego, po czym energicznie pokręciła głową.
- Nie jest to temat naszej rozmowy, panie Morisson. Jednak jeśli pomoże to panu skupić się na pytaniach, to mogę panu powiedzieć, że… absolutnie pana nie kojarzę - odpowiedziała oschle, zarzucając przy okazji włosami na drugie ramię.
Chwilę milczała, chciała pytać dalej o jego biologiczną rodzinę, państwo Howell mało ją interesowali, zdawało się jednak, że Cassian nie bardzo orientował się, w tej tematyce.
- Chciałam się dowiedzieć o pańskim stosunku do mugoli? Z jakiegoś powodu rodzice się pana… pozbyli, chociaż pańska matka była czarodziejką, to jak mniemam uległa mugolskiemu poglądowi pana ojca? - zaczęła drążyć temat.
Harry Dawlish
Mężczyzna patrzył na Harry’ego jak na nienormalnego. Uniósł jedną brew ku górze i nie spuszczając z niego wzroku, sięgnął po herbatkę, która i dla niego była przygotowana. Upił kilka łyków, pozwolił czarodziejowi się wygadać i dopiero wtedy zabrał głos.
- Dobrze radziłbym panu baczyć na słowa i grzeczniej odpowiadać na moje pytania, bo może nie skończyć się to dla pana dobrze. Mogę oskarżyć pana o znieważenie urzędnika ministerstwa i sądzę, że prędzej uwierzą mi, niż mugolakowi - dodał, z uśmiechem na ustach. - Wracając, występuje więc pan na ulicy. Sądzę więc, że po mugolskiej stronie. Zna się pan na mugolskiej technologii, korzysta z mugolskich środków transportu? Uważa pan, że mugolska komunikacja jest lepsza, niż czarodziejska?
Ostatnie słowa ledwo przeszły mu przez gardło. Ten urzędnik widocznie był zagorzałym zwolennikiem czarodziejów.
Margaux Vance
Lauren obserwowała pióro, które zapisywało każde słowa jej koleżanki. Sama nie była w stanie patrzeć jej w oczy i słuchać, jak opowiada o swoim bardziej mugolskim życiu. Pióro zapisywało każde słowa, Margaux ale także i jej. Więc co jakiś czas tylko kiwała głową na odpowiedź dziewczyny, nie chcąc więcej drążyć tego tematu.
- Nie mogę ci nic powiedzieć - powiedziała, zerkając na piórko, które automatycznie zaczęło pisać. - Dekret numer 55 i 56 o kontaktach z mugolami, na ich podstawie trwają przesłuchania. Przejdźmy do pytań. A twoje zrozumienie dużo dla mnie znaczy.
Złamanie zasad w policji antymugolskiej groziło wyrzuceniem z pracy. Każdy kto zdecydował się dołączyć do tej jednostki, także i Lauren, zdawał sobie sprawę z konsekwencji jakie groziły za niesubordynację. Wolała więc milczeć.
- Zapewne nie będziesz chciała wrócić tu do pracy, co teraz zamierzasz? Będziesz chciała związać się w jakiś sposób z mugolską częścią londynu, znaleźć tam pracę? Powinnam cię zapytać, czy nie posiadasz jakiegoś mugolskiego partnera - dodała, rumieniąc się ponownie.
| Na odpis macie 48h. Przypominam, że posty nie muszą być długie, a im szybciej odpowiecie, tym szybciej pojawi się post Mistrza Gry.
- Wszy-yscy ssą mu-golami. Nie-nie wi-em nic o przy-ypadkach magii w w ro-dzinie, raczej jestem pie-pierwsza. - odpowiedziała w końcu, choć mówienie przychodziło jej z wyraźnym trudem. Coraz trudniej też było jej się ne jąkać. Wyczekiwała chwili, kiedy nieznajoma kobieta powie, że to wszystko, czego chciała się dowiedzieć i Lily może opuścić salę. Nie była pewna, czy dałaby radę nie rzucić się biegiem do drzwi. Teraz jednak tylko siedziała, wbijała paznokcie w dłonie, zagryzała wargi i usiłowała panować nad głosem. W kółko usiłowała powtarzać sobie w myślach, że skoro nic złego nie zrobiła to przecież ją zaraz wypuszczą, jednak nieprzyjemne myśli i wizje i tak natrętnie do niej wracały.
- Pra-pracowa-łam z mugolami, nie mo-ogłam ich u-unikać. Choć w w tym-miesiącu-zmieniłam pracę i i kontakt się raczej nie u-trzyma. - czemu pomyślała sobie, że zerwanie tego kontaktu może jej tu pomóc? Nie była pewna, ale musiała próbować czegokolwiek. Po prostu, dla własnego spokoju. - Po-oza tym raczej, raczej nie. W ro-dzinnej miejsco-wo-ości, w Szkoocji znam spo-oro osób, ale-ale rzadko ta-am bywam. - wyjąkała w końcu w nadziei, że to będzie wszystko. Nie rozumiała, dlaczego pytają ją o takie rzeczy. Przecież zadawanie się z mugolami nie stało się nagle nielegalne? Mimo to całe to miejsce, ta kobieta i fakt, że właśnie o takie rzeczy ją tu wypytują przerażał ją coraz bardziej, zaczynała się nakręcać.
- Pra-pracowa-łam z mugolami, nie mo-ogłam ich u-unikać. Choć w w tym-miesiącu-zmieniłam pracę i i kontakt się raczej nie u-trzyma. - czemu pomyślała sobie, że zerwanie tego kontaktu może jej tu pomóc? Nie była pewna, ale musiała próbować czegokolwiek. Po prostu, dla własnego spokoju. - Po-oza tym raczej, raczej nie. W ro-dzinnej miejsco-wo-ości, w Szkoocji znam spo-oro osób, ale-ale rzadko ta-am bywam. - wyjąkała w końcu w nadziei, że to będzie wszystko. Nie rozumiała, dlaczego pytają ją o takie rzeczy. Przecież zadawanie się z mugolami nie stało się nagle nielegalne? Mimo to całe to miejsce, ta kobieta i fakt, że właśnie o takie rzeczy ją tu wypytują przerażał ją coraz bardziej, zaczynała się nakręcać.
Maybe I'm scared because you mean more to me than
any other person.
any other person.
Brwi spięły się ku sobie, gdy słuchała mężczyzny. Dlaczego wsadzali swoje brudne pióra (i łapska) tak daleko? Po co im były informacje o tym, jakiej krwi byli jej dziadkowie? To coś zmieniało? Wciąż nic nie rozumiała, a Magnolia niestety była kobietą, która zostawiała takie sprawy w spokoju. Musiała wiedzieć, dlaczego tak naprawdę ich tu wezwali, bo że na przesłuchanie, to już wiedziała.
- Półkrwi - odpowiedziała szybko i kontynuowała: - Nie, nie zaglądam często na drugą stronę Londynu. Ostatni raz byłam tam tydzień temu, żeby przejść się po parku. Jakie ma to znaczenie, że mieszkają tam mugole? Na Merlina... niech mi pan powie - przysunęła się z krzesłem bliżej krawędzi biurka, żeby zajrzeć w oczy temu, który pytał ją o te nikomu niepotrzebne informacje. - Po co pan mnie o to pyta? Dlaczego potrzebne są panu te rewelacje i skąd ja mam wiedzieć, na jakich zasadach pan działa? Kiedy tu wchodziliśmy, nie odczytano nam dekretów, o których mówiono, a tak mi się wydaje, że chyba powinno się to zrobić, żeby zaznajomić nas z ich treścią. Ministerstwo Magii jest wszak instytucją rzetelną i obowiązkową, prawda? Panie... jak pan się nazywa? Oh, nie przedstawił się pan.
Wzruszyła ramionami z miną, która jasno pokazywała, że nie jest z tego zadowolona. Ona sobie nie pozwoli w kremowe piwo dmuchać.
- Półkrwi - odpowiedziała szybko i kontynuowała: - Nie, nie zaglądam często na drugą stronę Londynu. Ostatni raz byłam tam tydzień temu, żeby przejść się po parku. Jakie ma to znaczenie, że mieszkają tam mugole? Na Merlina... niech mi pan powie - przysunęła się z krzesłem bliżej krawędzi biurka, żeby zajrzeć w oczy temu, który pytał ją o te nikomu niepotrzebne informacje. - Po co pan mnie o to pyta? Dlaczego potrzebne są panu te rewelacje i skąd ja mam wiedzieć, na jakich zasadach pan działa? Kiedy tu wchodziliśmy, nie odczytano nam dekretów, o których mówiono, a tak mi się wydaje, że chyba powinno się to zrobić, żeby zaznajomić nas z ich treścią. Ministerstwo Magii jest wszak instytucją rzetelną i obowiązkową, prawda? Panie... jak pan się nazywa? Oh, nie przedstawił się pan.
Wzruszyła ramionami z miną, która jasno pokazywała, że nie jest z tego zadowolona. Ona sobie nie pozwoli w kremowe piwo dmuchać.
Gość
Gość
Sala przesłuchań
Szybka odpowiedź