Część restauracyjna
Ostatnio zmieniony przez Mistrz gry dnia 25.03.22 20:49, w całości zmieniany 1 raz
Słowami starał się dotrzeć do sedna sprawy, z biegiem czasu używając ich nieco więcej niż zwykle. Sytuacja nie była z resztą klasycznym przypadkiem uzdrowiciel – pacjent, kiedy to stawiał na najwyższego poziomu profesjonalizm oraz całkowite wyzbycie się emocji mogących zaburzyć osąd. Tutaj, w restauracji, mógł swobodnie odrzucić obojętność ordynatora i być lordem, od którego oczekiwano zgoła innego zestawu zachowań nawet, jeśli te pozostawały w dużej mierze dobranymi na pokaz i przedstawienie. Zazwyczaj cenił sobie pozostawanie w cieniu, a od dłuższego czasu odgrywał główną rolę na scenie.
— To będzie wyjątkowo ponury dzień w Londynie, lady. Ale to miejsce najwyraźniej już zaczęło upadać. — Skomentował dość oschle na tyle głośno, aby inni goście lokalu także usłyszeli szczegóły tej konwersacji. Nie wątpił, że przysłuchiwali się rozmowie od samego początku. — Ależ oczywiście! Byłbym skłonny do niewielkich negocjacji, lecz zamiast tego postanowiono nie wypełnić naszego zamówienia w ogóle. To naprawdę źle dla reputacji lokalu, który do dziś miał tak wielką renomę w naszych oczach. — Tym razem mówił szczerze we własnym mniemaniu. Nie uważał ani jednego z wypowiedzianych słów za jakiekolwiek rozminięcie się z prawdą. Aquila z resztą zdawała się potwierdzać wszystko, co powiedział. Tyle w pewien sposób potrafił wyczytać z jej twarzy, tak łudząco podobną do tej, którą każdy z arystokratów przybierał w tego typu sytuacjach.
— Oczywiście. Wychodzimy. Na szczęście Londyn posiada jeszcze kilka lokali godnych naszej uwagi — zwrócił się do lady Black, po czym sięgnął przez stół, zbierając dokumenty do tuby, w której je przyniósł. Wstał z zajmowanego miejsca, nikłym ruchem głowy dając czarownicy znak, wyciągając ku niej dłoń, by służyć dżentelmeńską asystą. Tak niewiele, rapem symbolicznie, lecz wyjątkowo wymownie do miejsca. Jeśli mógł uczynić cokolwiek, odprowadzając Aquilę do wyjścia, to zapewnić jej choć pozory bezpieczeństwa, że nic złego nie przytrafi jej się w trakcie krótkiej wędrówki do drzwi.
— Zatem na Pokątną? — zaoferował, gdy znaleźli się na zewnątrz, mając na myśli wspomniany przez nią lokal.
z/t x2
I don't care about
the in-crowd
Chciał zamówić mięso.
Lord Beeston pewnie miał go pod dostatkiem - świeżą dziczyznę, przyrządzaną w ziołach przez zdolne kucharki, smakującą lepiej niż cokolwiek, co Cornelius Sallow jadł w Londynie. Ojciec pewnie udławiłby się, słysząc, że Sallow stołuje się u wrogów Averych (nie, nie udławiłby się, zawsze był na to zbyt... opanowany), ale Corneliusowi sprawiało to perwersyjną przyjemność. Gdy poznał lorda Rowle i przyjął od niego pierwszą łapówkę, nie uważał się już przecież za wasala Averych, a za londyńskiego polityka. Rodzinne nazwisko bladło, tak jakby Sallow podświadomie chciał je rozmyć we własnych namiętnościach - do mugolki, do panny o chińskich korzeniach, do luksusów w domu w Chelsea, do pieniędzy i kontroli.
Tyle, że wszystko się zmieniło.
Pozostał jedynym Sallowem w pełni sił, jedynym mężczyzną, w którego rękach leżała przyszłość rodziny. Bezdzietnym.
Nie miał już syna.
Powinien, musiał spłodzić kolejnego. Ożenić się. Ustatkować.
Tyle, że nie chciał.
Nigdy nie chciał działać pochopnie - nie, gdy mógł osiągnąć tak wiele, po prostu czekając.
Czarny Pan rozciągnął swój cień nad całą Anglią, Cornelius widział jego potęgę w Staffordshire. Moc większą niż błękitna arystokratów, niż wojska Averych - którzy nie potrafili ochronić nawet własnej rzeki, zasłyszał o wieściach znad Severn i starannie układał już plan działania, plan w którym to on będzie bohaterem, a nie panowie Shropshire.
Nie widział w tym czarnoksiężniku bóstwa, nie. Nigdy nie był podatny na fanatyzm, nigdy nie miał autorytetów. Widział w nim okazję. Na potęgę, na wpływy, na przemiany przekraczające jego wyobraźnię. Stary porządek zanikał, a Cornelius nie miał zamiaru działać pochopnie i się ograniczać. Deirdre sugerowała mu na Sabacie, że żona pomoże w karierze politycznej.
Bzdura.
Wojna pomoże mu w karierze politycznej i w znalezieniu żony.
Został już zaprszony na ich spotkanie. Z tego co słyszał, lord Rowle jeszcze nie.
Nie wątpił, że zasiądą w końcu przy stole w Białej Wywernie. Do Wenus sprowadziły go za to interesy, które musieli omówić. Politykę dobrze rozgrywać w Beeston, pokazać zagranicznym dygnitarzom czystą Anglię, rozegrać tam spektakl propagandowy. Musiał jedynie uprzejmie zasugerować Rowle'owi kilka rzeczy - goście z kontynentu to nie to samo, co złaknieni wiejskich dzierlatek znudzeni lordowie. Albert jednak doskonale o tym wiedział, już niejednokrotnie współpracowali.
Niejednokrotnie jedli mięso w Wenus. Zbyt dawno tego nie robili.
Odkąd Cornelius odprawił ostatnią kochankę, jego łoże było zimne i puste.
Odkąd nastała zimna, spiżarnia świeciła pustkami.
A on był głodny. Pewnych rodzajów głodu nie mógł zaspokoić - uprzejmie odwracał wzrok, gdy widział przelotnie w Cheshire najstarszą córkę lorda Alberta, wiedząc, że porządku świata nie da się zmienić.
(A może Czarny Pan i wywołany przez niego chaos zmienią porządek świata...?)
Dzisiaj zaspokoi jednak inny rodzaj głodu.
Najpierw porządna pieczeń, potem atrakcyjna kobieta.
W nią też by się wgryzł, ale nigdy nie lubił bałaganu.
Przybył na miejsce wcześniej, tak jak wypadało. Zerkając na menu, dyskretnie omiatał wzrokiem salę - aż dostrzegł postawną postać i powitał rozmówcę lisim uśmiechem.
Miał nadzieję, na owocne i miłe popołudnie. Bardzo go potrzebował.
więc pali się słowa. Nikt o treści popiołów nie pyta.
Ostatnio zmieniony przez Cornelius Sallow dnia 12.10.21 23:07, w całości zmieniany 1 raz
Corneliusa dostrzegł już z pewnej odległości. Zasiadający przy jednym z bardziej prywatnych stołów jegomość zapatrzony był w salę, a może w kobietę, przed którą lewitowała akurat taca z zamówieniem innych gości. Miała szerokie biodra, ale wąską talię. Brak w niej było dziewczęcia, musiała urodzić dziecko. Omiótł jej sylwetkę spojrzeniem, lecz nie zatrzymał wzroku, ten ponownie przenosząc w stronę towarzysza tego popołudnia.
— Corneliusie, dobrze cię widzieć — laska zatrzymała się w miejscu i nie spadła ani nie poruszyła się na centymetr, gdy z prawej dłoni ściągnął rękawiczkę z czarnej jagnięcej skóry, a następnie uścisnął rękę Sallowa. Choć górował nad nim o pół głowy, tak przyzwyczajony był. Wysoki wzrost odziedziczył po ojcu, razem z gniewem, który usilnie w sobie tłamsił od tamtego nieprzyjemnego wypadku. Niedźwiedź zostawił potworne ślady pyska na jego udzie, a także odebrał swobodę. Może winien mu być wdzięcznym? Las od tamtej pory rósł w siłę, gdy Adalbert więcej czasu spędzał nad papierem, niż nad świeżym futrem. — Staffordshire dostarczyło ci nowych pięknych źródeł. Widziałem artykuły i winszuję. Jednak ufam, że południe w Ministerstwie nie było nadto męczące — roześmiał się krótko, wręcz grzecznościowo, choć w śmiechu tym słychać było głównie przewagę. Nie Alberta nad nim, nie odwrotnie nawet. Ich dwóch. Mężczyzn w kwiecie wieku, którzy w bankowej skrytce mieli wystarczająco, aby być lepszymi od tamtego szatniarza, który przy wejściu prosił uniżenie o płaszcz. Teraz obydwoje mogli usiąść przy stoliku zerkając na menu ze świadomością, że widmo kryzysu zapewne nie ominęło również Wenus. Tam, gdzie jedni tracili, inni się bogacili, ale brak dostępu do szerokiej gamy egzotycznych produktów wyczuwalny był przez każdego. Dziś jednak czekał ich krótki posiłek, krótka rozmowa, a następnie długi wieczór, wzbogacony kobiecymi piersiami.
— Otwórz rachunek na mnie — powiedział kobiecie o bujnych biodrach pewien, że doskonale wiedziała, jak się nazywa i kogo ostatecznie obciąży Wenus. Dziś planował zabawić Corneliusa na swój koszt, po to, aby ostatecznie wyciągnąć z tego policzalne korzyści. — Może butelkę koniaku? Na dobry początek — zaproponował towarzyszowi, głowę przechylając nieco w przód, jednak nie szykując się na odmianę. Mocny alkohol o silnej tradycji doskonale dopełnić miał smaku mięsa i kobiet. Do tego zaś cielęcina, włoskie sosy i szynki, a także, co najważniejsze - rozmowa. O wiele chętniej chwile spędzał pośród notatek i liczb, o wiele mniej w rozmowie podobnej do tej, ale równocześnie cel był ważniejszy, a on potrafił liczyć zysk.
— Szykuję się do rozbudowy Delamere o stadninę, a potem kolejne hektary lasu — bezpośrednio, nie chował się z tematem dzisiejszych rozmów. — Inwestycję planuję najpóźniej na wiosnę i myślę, że wykonasz dla mnie drobną przesługę — łasy na pieniądze i kontakty mężczyzna robił to często, choć jego rodzina to sługusy Averych tak, ten człowiek poradził sobie w londyńskim rządzie, a teraz rozpościerał skrzydła pod Malfoyem. Dzisiejsza noc i złote monety miały przekonać go ostatecznie do przystania na warunki. — Pewien jestem, że rzecznik ministerstwa chętnie spędzi nieco niezobowiązującego czasu z redaktorami naczelnymi najbardziej poczytnych gazet w naszym kraju — jedną brew uniósł wyżej, zaś do mężczyzny wyszczerzył białe zęby. — Na przykład na polowaniu i wyśmienitej dziczyźnie — leśna karczma goszcząca myśliwych i bardziej dystyngowanych gości była w stanie sprostać wyzwaniu, wiedział to.
[bylobrzydkobedzieladnie]
Dziady, duchy, rody nasze prosimy, prosimy
Do wieczerzy, miejsca, ognie palimy, palimy
I zwierzynie dzisiaj ładnie ścielimy, ścielimy
Żeby słowa nam od przodków mówiły, mówiły
Ostatnio zmieniony przez Albert Rowle dnia 14.10.21 11:24, w całości zmieniany 2 razy
Nie chciał mieszać brudnych wspomnień z tymi... czystymi. Z innego życia.
Zanim zdążył odszukać wzrokiem odpowiednio ponętną ozdobę wieczoru, skrzyżował spojrzenia z lordem Rowle. Kelnerki poczekają, najpierw interesy.
Obserwował, jak wysoki arystokrata przemierza powoli salę - pamiętał go jeszcze z czasów zanim utykał i czasem zastanawiał się, co się stało i czy salonowe plotki o niefortunnym polowaniu są prawdą. Może nie - Rowle potrafił tuszować wszystkie niewygodne informacje, często wynajmował zresztą do tego Sallowa. Cornelius znał powodów jego kalectwa, ale obserwował przecież skutki. Albert Rowle nie był już tamtym porywczym, gniewnym mężczyzną, którego Sallow poznał przed laty - poruszał się i mówił w sposób bardziej stonowany, tak jakby oswoił drzemiącego w sobie wilka.
Sallow zazdrościł mu niegdyś temperamentu i tej... energii, radości życia. Odwagi. Rowle płonął równie jasno, jak Solas.
Teraz nie był pewien, co myśleć. Powinien pewnie podziwiać mistrzostwo, z jakim Rowle wszedł w nową rolę poważnego przedsiębiorcy, ale problem w tym, że nigdy się na nią nie nabrał.
Wiedział o tym mężczyźnie zbyt wiele (tyle tajemnic, które zabierze ze sobą do grobu), by tak po prostu uwierzyć, że się zmienił.
Wiedział o nim tyle, by spodziewać się, że pod koniec wieczoru Albert Rowle zdradzi swoją żonę - być może fundując podobne wrażenia Corneliusowi. Otwórz rachunek na mnie - oho, nawet na pewno. Ciekawe, co dzisiaj chciał kupić.
Cornelius Sallow sprzeda się dziś tanio. Od dawna nie jadł dobrej pieczeni, od zbyt dawna nie trzymał w ramionach ekskluzywnej prostytutki. A czymże była polityka, jak nie ekskluzywną prostytucją?
Nie po to ciężko pracował przez całe życie, by nie sprzedać własnego sumienia. Kawałek po kawałku.
-Dziękuję, Albercie. - zawsze chciał być na "ty" z jakimś arystokratą i spełnił to marzenie. Kolejnego - by śmiać się równie szczerze i ciepło - nie spełni już nigdy, choć zawtórował Albertowi w idealnej grze aktorskiej. -Wreszcie nowe tematy propagandowe. Płonące stosy były już monotonne, ale płonące Staffordshire to już nowość. - uśmiechnął się lisio. Nie pytał lorda Rowle, czy był w Stoke-on-Trent, tak samo jak Albert nie pytał, czy Cornelius dołączył do urzędników osobiście zabijających mugoli.
Obydwoje przecież byli zbyt poważni na takie mrzonki.
Z tyłu było łatwiej rządzić.
Z tylnich rzędów łatwiej powstrzymać łzy napływające do oczu przez
-Ależ nie trzeba. - zaprotestował, jedynie dla formalności. Obydwoje doskonale wiedzieli, że nie będzie się wzbraniał przed byciem gościem, że Albert postawi mu ten obiad i wręczy napiwek pięknej damie, a w zamian Cornelius odwdzięczy się szeregiem politycznych (i nie tylko) przysług.
Może i czasem sprzedawał się tanio, ale było warto. Nigdy nie żałował interesów z Rowle'ami. Hospes, hostis, ale przynajmniej wszyscy wiedzieli, na czym stali.
Poza tym - ojciec na pewno nie pochwalałby interesów z wrogami Avery'ch (i na pewno nie powiedziałby tego na głos, on nigdy nic nie mówił na głos...), co dodawało wszystkiemu dodatkowej słodyczy.
-Chętnie się napiję. Za nowy rok. - zaproponował po kurtuazyjnej chwili na "ależ nie trzeba". Uśmiechnął się lisio. Za rok nowych perspektyw i interesów.
Albert zresztą błyskawicznie przeszedł do interesów.
-Ależ będzie to dla mnie sama przyjemność. Redaktorzy "Walczącego Maga" z pewnością poczują się docenieni i wdzięczny za prestiżowe zaproszenie, chwila wytchnienia należy im się za patriotyczne obowiązki względem Ojczyzny. - podchwycił temat, natychmiast ujmując go w słowa, dzięki którym nie brzmiał już jak łapówka - a jak ideologia, szczere zaproszenie, sratatata. Znali się z Rowle'm na tyle dobrze, by wiedzieć, kiedy ściemniają i kiedy testują kłamstwa - nie dla siebie, a dla publiki.
Spoważniał nagle, zerkając na Alberta - czas przetestować pomysł, który dopiero kiełkował mu w głowie.
-Czy zaproszenie dla redaktora "Horyzontów Zaklęć" byłoby odpowiednie? - przechylił lekko głowę. -Ostatnio puścił do druku coś, co nie brzmiało... jednoznacznie antymugolsko. Nauka nauką, ale można by go przekonać do zmiany poglądów. Albo zastąpić. - wzruszył lekko ramionami. -Nie znam wszystkich naukowców w kraju, jeśli w Cheshire kryją się podobne talenty, chętnie przyjmę odpowiednie kontakty. - to promocja dla hrabstwa i pożytek dla Corneliusa, który musiał zalać Horyzonty artykułami odpowiednio wykształconych osób. -W Shropshire ma się niedługo odbyć sympozjum naukowe. - poinformował Alberta uprzejmie, wiedząc o niechęci pomiędzy hrabstwami i chyba chcąc sprawdzić, na ile poważny jest jego duch rywalizacji.
Może i on sam był synem Shropshire, ale już dawno zaprzedał duszę Londynowi, karierze, pieniądzom i - w konsekwencji - Rowle'owi.
więc pali się słowa. Nikt o treści popiołów nie pyta.
Sir Rowle w istocie zmienił swe postępowanie, ale duch pozostał w nim silny, choć skryty pod grubym kamieniem braku powabu, czy wyszukanego uroku. Zimny marmur pokrywający ścianę chował w sobie gorącą krew, która wrzała z każdym wystrzelonym bełtem, jaki przebijał krtań zwierzyny, albo wbijał się głęboko pod płat skóry, prosto w serce. Przegranym był jednak w swej osobie, bo blizna i skrzywienie przypominały, że już za młodu odmówić sobie musiał przyjemności. Uzdrowiciel starannie wykonał pracę, ale rany były zbyt rozległe, miały zostać z nim na zawsze jako przypomnienie jego pychy i butności, a jednak ta nie odeszła w nieznane, gnieżdżąc się pod warstwą suchych jałowcowych igieł i kurzu. Ten nieraz spadał, uwalniając najgorsze zapędy, chwytając za kark szaleństwo jego ojca i wciskając prosto w grdykę pamięć o nim i jego siłę.
— Tak jest, widziałem, widziałem. Najwyższy zresztą czas — kiwał głową z wyraźną aprobatą. Sąsiednie hrabstwo pochłonięte zostało przez ministerialne siły, odbierając mieszańcom i szlamom schronienie i nadzieje. Nic tak nie radowało wrogiego serca, jak rozlana na białym śniegu szkarłatna krew, przypominająca gdzie leży władza i słuszność idei. Adalbert nie był żołnierzem, tak samo zresztą jak siedzący naprzeciwko Cornelius Sallow. Niechaj młodzi i jurni mężczyźni ruszają w bój, sam wolał to sponsorować, obserwować walkę. Choć nie stronił od przemocy i własnej agresji, tak jego obecność w polu walki byłaby nieuzasadniona i bezsensowna. Hospes, hostis, ale to Cheshire było jego domem i to nim miał się zająć, nie Staffordshire, nie Lancashire czy Derbyshire, ani tym bardziej Shropshire. Ościenne hrabstwa miały drugi priorytet, ziemia Rowli się liczyła najmocniej. Problematycznym było jego położenie, to jest pomiędzy zdrajcami krwi, na drodze do Walii. Ale na to też przyjdzie pora.
Formalności i dobre maniery zostały spełnione, gość zasugerował, aby to nie Albert płacił dzisiejszej nocy, ale te pieniądze wydawały się być drobnymi. Uniósł dłoń w geście zatrzymania dalszych słów Corneliusa, obydwoje wiedzieli, że na łapówkę nie ma sensu się składać, a takową był ten wieczór.
Gdy został im podany ciemny koniak o wyczuwalnym posmaku kwiatu winorośli, wybitnie komponującego się z nutą pieprzu gdzieś z tyłu języka, szlachcic uniósł nieco wyżej kryształ. — Za nowy rok więc — potwierdził toast polityka, następnie rozlewając cierpki smak po podniebieniu.
— Doskonale, podaj jedynie termin, gdy się zdecydujesz. Jak inaczej, bez dogłębnej znajomości terenu, mogliby przedstawić wysoki prestiż Delamere obywatelom tego kraju? — polowanie w jego lasach nie było rozrywką tania, ale z pewnością wartą swojej ceny. Pospólstwo nie miało tam wstępu, ale to ono miało patrzeć i zazdrościć tym, którzy wystarczająco byli majętni, aby zostać gośćmi Cheshire. Mężczyzna doskonale znał jego pogląd na damską płeć przy polowaniu. — Jeśli wśród naczelnych pismaków jest kobieta, tak zaopiekuje się nią moja żona — powiedział spokojnie, bo nie wyobrażał sobie, aby miałka pani redaktor potrafiła poradzić sobie z kuszą.
— Jeśli musisz go zastąpić, to zastąp. Lepiej prędzej niż później, skoro jego poglądy nie są jednoznaczne. Wierzę jednak, że potrafisz wpływać na ludzi, nawet niepewnych — szklankę z koniakiem odłożył na zdobiony białym obrusem stół, naprawdę nie wydawało się to tak problematyczne. Nie do końca obchodziło go, kto dokładnie jest redaktorem, a to, co na temat terenów napisze. — Niechaj Horyzonty wydadzą artykuł o sprzyjającej magii pochodzącej z krwi zwierzyny w mym lesie, czy jaką tam inną bzdurę sobie wymyślicie — nie był naukowcem, ani pismakiem, ale z racji tego, że pewnych rzeczy nie należało krzyczeć w eter, tak ściszył głos przy ostatnim zdaniu. Świat prasy, mediów, publiki, masek i wyszukanych kłamstw nie był dla ludzi takich jak Albert. O wiele lepiej przez wzgląd na rodzinę matki radziła sobie z tym jego żona, właściwie mógł jej w tym ufać. Interesy jednak i pieniądze były światem męskim, a to o nich mieli dziś rozmawiać. Rady polityka były cennymi, zawierzał mu w pewien sposób los Delamere i to, w jaki sposób będą o nim pisać.
— Corneliusie — jego głos w ciągu krótkiej chwili z nawet przyjemnego dla ucha, wręcz zadowolonego, stał się ciężki i głęboki. — Obydwoje doskonale wiemy, komu służy twoja rodzina... To forum pod ich patronatem? — nieprzyjacielski mu ród nie był jednak powodem, dla którego miałby się odsłaniać we własnych nienawiściach. Trwała wojna, każdy obcy był wrogiem. — Jeśli poszukujesz naukowców, tak zapewne sympozjum będzie doskonałym ich źródłem — nachylił się nad stołem z miną pełną powagi, lecz poskromiony zawczasu gniew zgasł tak szybko, jak się pojawił, a na ustach zagościł uśmiech. Nieco cyniczny, ale jednak szczerze rozbawiony. — Ale nie chcesz mi wmówić, że dorobek naukowy interesuje cię bardziej niż podatność na twoje argumenty — mrugnął jednym okiem do mężczyzny, zaraz potem odchylając się na krześle.
Dziady, duchy, rody nasze prosimy, prosimy
Do wieczerzy, miejsca, ognie palimy, palimy
I zwierzynie dzisiaj ładnie ścielimy, ścielimy
Żeby słowa nam od przodków mówiły, mówiły
On tworzył propagandę, lord Albert opiekował się Cheshire. Obydwaj byli ponad emocjami tłumu, podatnej na histerię tłuszczy. Zadaniem Corneliusa było zresztą ją kreować. Obydwaj potrafili odstawić własne emocje na bok, gdy wymagała tego sprawa.
Sallow widział przecież, jak Rowle zmienił się na przestrzeni lat, coraz bardziej opanowany, utwierdzając kamienną maskę na swojej twarzy. Prawie by w nią uwierzył, gdyby kilkakrotnie, dyskretnie, nie wyczuł emocji rozmówcy podczas wspólnych polowań i kupionych przesłuchań. Nikt nigdy nie wiedział, że był sprawdzany, a Cornelius upajał się tymi uczuciami - mniej konkretnymi niż jego droga przyjaciółka Legilimencja, ale równie ciekawe.
Gniew, tak gorący, że omal nie uderzył Sallowowi do głowy. Żądza, nieskrępowana i pierwotna. Zazdrościł ich Albertowi, tej nieskrępowanej męskości, tej siły odnajdywanej w czymś tak gwałtownym. Emocji tak intensywnych, jakich Cornelius nie czuł od bardzo dawna - właściwie, chyba nigdy. Wypleniono je z niego jeszcze zanim odrósł od ziemi, w rodzinnym domu nie wolno było czuć niczego takiego. Trzeba było ukrywać własne uczucia przed obcymi, przed rodzicami, przed sobą, aż wypleniło się je zupełnie. Ojciec zamknął swój umysł całkowicie, Cornelius też próbował - ale nie potrafił, sztuka oklumencji zawsze mu się wymykała, nie potrafił zamknąć się w ciasnej klatce własnej głowy. Bezkarnie uchylał za to drzwi do umysłów innych, przeżywając w nich rzeczy, których nigdy przeżyć by nie mógł.
Kiedyś - chyba parę miesięcy po zerwaniu z Deirdre - odnalazł jedną z kobiet Alberta, obejrzał w jej głowie jak robią to prawdziwi mężczyźni, a potem wymazał jej pamięć. Igrał przez chwilę z myślą, by spróbować się na nim wzorować, ale ostatecznie porzucił ten pomysł - nie potrafiłby, nigdy nie pożądał nikogo równie mocno. Może tylko narzeczoną, gdy odchodziła - ale ostatecznie przecież jej na to pozwolił.
Pozwolił odejść im wszystkim. Layli, gdy Londyn płonął w Bezksiężycową Noc. Marceliusowi z własnego serca, gdy płonęły stosy w Staffordshire. Solasowi - wyjechać za granicę, gdzie ostatecznie samemu odnalazł śmierć w płomieniach.
Za nowy rok. Ten rok będzie tym najlepszym, tym oczyszczonym ze słabości. Poza własną matką, dogasającą w Shropshire, nie miał już nikogo, kogo mógłby stracić. A to czyniło człowieka silniejszym.
-Być może w lutym? Czy powinniśmy poczekać, aż zima zelży? Chciałbym odpowiednio nastroić redaktorów przed pierwszym kwietnia, rocznicą nocy oczyszczenia. - zaproponował. -Doskonale, o ile twojej żonie nie sprawi przykrości towarzystwo... - wzruszył lekko ramionami. -...nie wszystkie redaktorki pochodzą z tak porządnych rodzin, jak moja. Sallowowie nie pozwoliliby zresztą kobiecie pracować w takiej roli. - wyznał z lekkim protekcjonalizmem. Musiał dbać o zachowanie granic - lord Rowle mógł gościć redaktorów, razem mogli wyprawić im rozrywkę, ale to on - Cornelius Sallow - był ostatecznym łącznikiem pomiędzy lordami i gazetami. Żaden redaktor, mężczyzna czy kobieta, nie mógł sobie pozwolić na wejście w podobną rolę.
Obawiał się zwłaszcza kobiet, bo one mogły wejść Albertowi do łóżka.
Niestety, temat zszedł na rodzinę Sallowa - i to nie w kontekście, jakiego Cornelius oczekiwał. Rozpoznał w głosie Alberta ciężką nutę - właściwą Rowle'owi sprzed kilku lat. Być może to od Sallowa Rowle podchwycił swój wcześniejszy, "łagodny" ton, nauczył się pozorować spokój. Teraz brzmiał bardziej jak on sam.
-Ja jestem moją rodziną. - tym razem w jego głosie zadźwięczała chłodniejsza, zdecydowana nuta. Śmiało podniósł wzrok na Alberta, by zasygnalizować, że to z nim powinien się liczyć. -Współpraca z Averym byłaby podobna do mojego ojca, ale, jak wiesz, wycofał się z polityki. - z życia. Wuj chorował, a kuzynki się nie liczyły. -Nie jestem w kieszeni lordów Shropshire, jeśil o to pytasz. - zapewnił, z nietypową jak na siebie bezpośredniością. W teorii był ich wasalem, ale ostatnimi czasy dbali o wasali równie mocno, jak o rzekę Severn - ponoć przejętą przez rebeliantów.
Odruchowo rozluźnił mięśnie, gdy rozbawienie na powrót zastąpiło gniew w głosie Alberta. Rozmowa z nim była czasem niczym stąpanie po kruchym lodzie.
Ekscytująca. Uwielbiał manipulować ludźmi, ale nabrał w tym takiej wprawy, że przewidywalność czasem nudziła. Rowle był starszy, był doświadczony, zdawał się go rozumieć. Cornelius odwzajemnił uśmiech, choć nie wypadało mu odwzajemnić mrugnięcia.
-Nie mylisz się. Chcę odsiać ziarna od chwastów, przekonać się, jacy naukowcy mogą służyć naszym argumentom. Dlatego pytam o tych z Cheshire, wiem, że nie trzymałbyś tam nikogo... niepokornego. Sympozjum organizuje zaś nijaki Jayden Vane, profesor z Hogwartu. Muszę dowiedzieć się o nim i jego dojściu do Pałacu w Shropshire czegoś więcej. - miał zresztą zamiar wysłać mu uprzejmy i stanowczy list. -W grudniu wydał książkę, której niektóre tezy brzmią... irytująco dwuznacznie. - irytująco promugolsko.
więc pali się słowa. Nikt o treści popiołów nie pyta.
— Sam sobie? — z cichym parsknięciem nawet się nie skrył. — Nie, Corneliusie. Nie masz żony ani dziedzica. Ty nie masz swojej rodziny. Masz siebie — odpowiedział stanowczo, zawieszając spojrzenie w mężczyźnie. Mówił wprost, tak jak zawsze, bo nie obawiał się odpowiedzi. Rodzina nie znaczyła miłości, domowego ogniska i wspólnych chwil, a potęgę i dziedzictwo, które mężczyzna mógł przekazać w genach synowi. Było go brak i Albertowi, ale posiadał trzy córki z dwóch różnych małżeństw. Marne pocieszenie, ale zawsze jakieś. Posiadał Catrionę, piękną kobietę jego rodu o jasnych włosach i ciężkim spojrzeniu, posiadał jej łono i wreszcie wróżby starej ciotki spełnią się, a na świecie pojawi się syn dostatecznie silny, aby przejąć jego spuściznę. Żona również przydałaby się Sallowi, jak można było w tym wieku pozostawać kawalerem? Nie zamierzał jednak plotkować, nie był trzpiotką, która ustawiała się co sobotę na targu, aby poznać nowinki. Dziś nie przyszli tu po to, aby rozprawiać na temat małżeństwa, a żeby zwyczajnie oddać się uciechom, jak tylko oczywiście zjedzą posiłek i porozmawiają o interesach. Na miejscu Cornela zwyczajnie kupiłby sobie jakąś dziewczynę z dobrego domu. Najlepiej młodą, bez niewygodnej przeszłości i skazy na ciele, ułożoną, posłuszną i zdolną do rodzenia. Czy naprawdę o takie było ciężko?
Chociaż chciał ułamkiem sekundy polecić mu kogoś. Alchemiczkę, zielarkę, własną kochanicę. Była młoda, ale o dziwo nie aż tak głupia. Warzyła doskonałe wywary, znała się na ziołach i drzewach, ale to nie wystarczało, aby zostać kimś. Opieka nad fauną, którą jej powierzył i tak była przez niego starannie kontrolowana, chociaż nie miał bladego pojęcia na temat zielarstwa. Znał jednak las, wiedział, co mu się spodoba, a czym wzgardzi. Revna nie powinna mieć wiele do powiedzenia, dlatego też ostatecznie nie wypowiedział jej imienia, gdyż jej płeć również grała tu rolę. O owym profesorze nie słyszał, poświęcając życie ekonomii i łowiectwu, Albert nie był wcale za pan brat z nauką, a tym bardziej z Hogwartem. Rowlowie swoje dzieci posyłali do zimnego Durmstrangu zgodnie z tradycją przodków. Szkocka akademia zawsze zdawała się delikatna, a jej adepci zbyt nieprzygotowani, tak więc nie dziwota, że ich reprezentant nie miał jednoznacznych poglądów. — Dopytam mej żony, jej ten temat jest bliższy. Nasze tereny słyną z lasów i mięsa, nie nauki, lecz pewien jestem, że skrywają liczne talenty — odpowiedział, biorąc kolejny łyk gorzkiego alkoholu do ust. Nie problemem było odnalezienie znaczących nazwisk, kwestią to, czy chciał się nimi dzielić. — Co dokładnie było w tych treściach? — dopytał jeszcze, aby upewnić się, kto tak naprawdę zjawi się na jego terenach na zaproszenie Sallowa. — Czy Horyzonty Zaklęć sponsorowane są przez Ministerstwo? — nigdy go to nie interesowało, choć wydawało się logicznym. Zaufani ludzie w odpowiednich miejscach stanowili jednak o sukcesie, nie bez powodu Delamere wciąż pięło się w górę, a jego prestiż jedynie rósł. Oblicze wojny ściągało z ludzi zbędne maski, wielu nie miało już najmniejszego problemu z rozszarpaniem zwierzynie krtani, to samo zresztą tyczyło się mugoli.
Kręcąca się w pobliżu kelnerka o obfitych biodrach kusiła swą postawą, ale nie dla niej tu przyszli. Gdy więc wyborne mięso i sałaty zostało zjedzone, oparł się mocniej o krzesło, w czasie gdy kończył własnego drinka, na którego składał się jeden składnik. Koniak. Późna pora zwiastowana przez ciemne niebo za bogatymi zasłonami, sugerowała, że należy skończyć kolację i udać się dalej do bawialni. Jego kuzyn, który już nie należał do rodziny, martwy i zapomniany, prowadził niegdyś to miejsce, ale to zdarzało się odżywać poza jego dłońmi. Niegdyś sir Rowle zastanawiał się nad samą kwestią zysków, jakie przynosiło Wenus, lecz zbyt często zapominał o tym, gdy słodkie kurtyzany odsłaniały swe wdzięki. Teraz podążając do portretu bogini Wenus, który odsłaniał przejście do znacznie zabawniejszej części tego miejsca, opierał się o laskę, jednak krok miał pewny. Czekała na nich prywatna loża, w której w kameralnym gronie będą mogli omówić resztę interesów, nie spodziewając się, aby ktokolwiek oprócz pustych dziwek je usłyszał.
idziemy tutaj?
Dziady, duchy, rody nasze prosimy, prosimy
Do wieczerzy, miejsca, ognie palimy, palimy
I zwierzynie dzisiaj ładnie ścielimy, ścielimy
Żeby słowa nam od przodków mówiły, mówiły
Po uroczystości uhonorowania bohaterów wojennych medalami przed Pałacem Buckingham wszyscy honorowi goście zostali przywiezieni pod znajdującą się niedaleko ekskluzywną restaurację Wenus. Bankiet, który miał odbyć się po wydarzeniu na świeżym powietrzu był jednak zamknięty zarówno dla członków prasy, jak i wszystkich niezaproszonych gości, dzięki czemu brytyjska socjeta mogła w spokoju i z dala od wścibskich oczu celebrować dzisiejszy wieczór. Na miejscu nie zabrakło Ministra Magii, Cronusa Malfoya, a także wszystkich wysoko postawionych urzędników ministerstwa. Na miejscu pojawiły się także głowy najznakomitszych rodów, jak Koronos Travers, Julius Avery, Pollux Black, Aaron Carrow, Percival Lestrange, Alfred Malfoy, Septimus Nott, czy Salazar Rowle. Nie zabrakło oczywiście lady Adalaide Nott i Morgany Selwyn w towarzystwie obu synów. Bez wątpienia obecność na tym wydarzeniu mogła pozwolić zaistnieć wielu gościom w szlachetnym towarzystwie. Był to także doskonały czas na rozmowy polityczne i towarzyskie wśród śmietanki towarzyskiej.
Restauracja tego dnia była ustrojona szczególnie. W wielu miejscach pojawiły się symbole Ministerstwa Magii — jak na serwetach, czy obrusach w formie delikatnego, eleganckiego haftu. Zarówno nakrycia stołów, jak i pokrowce na krzesła były w kolorze czarnym, eleganckie sztućce miały zaś barwę złota, podobnie jak wiele dodatków — świeczniki, czy wazony. Kwiaty zaś były białe, ale otaczało je mnóstwo zieleni; liści, gałązek i zamkniętych pąków. Dominowała czerń, złoto i zieleń. W semym centrum restauracji znalazła się wyjątkowa, żywa dekoracja — wielkie, okrągłe terrarium z pytonem królewskim w środku. Kiedy goście przekraczali próg restauracji, oplatał on rzeźbę z marmuru przypominającą ludzką czaszkę.
Każdy dżentelmen i każda dama zostali poinformowani o wieczornej degustacji win. Czarodzieje mogli poprosić o kieliszek alkoholu, zdając się na przypadek. Kelnerzy zalewali ledwie dno kieliszka — jeśli degustatorowi posmakowało, uzupełniali kielich, a jeśli nie, wybierali kolejne, aż do skutku. Każdy koneser mógł także poprosić o konkretne wino z karty win.
W celu degustacji, postać rzuca kością k20. Wynik dostosowuje do pozycji z karty win.
- Karta win:
- 1. Barolo 1956 - To czerwone wino z Piemontu to niewątpliwie jedno z najbardziej uznanych i rozpoznawalnych włoskich win na świecie. Jego ojcem jest mąż stanu, hrabia Camillo Benso Cavour. Dojrzewa w małych barrique z dębu francuskiego, otrzymując dzięki nim nieco bordowskiego charakteru. Otrzymywane w 100% z winorośli nebbiolo o ciemnej skórce. Szlachetne o łagodnej taninie. W bukiecie można odnaleźć nutę skóry i pieprzu.
2. Clos Mazeyres - Francuskie czerwone wino z Pomerolu. Składają się na nie szczepy Cabernet Sauvignon, Cabernet Franc i Merlot. Doskonałe do jagnięciny i dziczyzny. Posiada ciemno rubinowo-fioletowe odcienie. Bogaty bukiet czarnych i czerwonych owoców zachwyca i zadowala najbardziej wytrawne podniebienia. Niezwykłością jest nieco waniliowa końcówka, która w trakcie degustacji utrzymuje się na podniebieniu.
3. Chateau Vray Canon Boyer 1954 - To doskonale starzejące się wytrawne wino z Canon-Fronsac. Łatwo wyczuwalny aromat suszonych jagód o bogatym smaku wzbogaca mocne taniny i wytrawne wykończenie. Posiada piękny burgundowy odcień. Winne wykończenie jest przyjemne i długie. Doskonałe Bordeaux.
4. Chateau La Tour de Marbuzet 1953 - Wyjątkowe wytrawne wino pochodzące z winnicy o bogatej historii. Pierwotnie była częścią wielkiej posiadłości Château MacCarthy, podzielonej i sprzedanej w 1854 r. Panu Laurentowi Mathé, jednemu z najznakomitszych francuskich winiarzy. Ręczne, niemagiczne zbiory umożliwiają kontrolowany wybór winogron. Wino Tour de Marbuzet jest przechowywane w jednej czwartej w nowych beczkach, a trzy czwartej w drewnianych kadziach. Posiada bogaty i pikantny aromat o mocnej budowie. La Tour de Marbuzet to mieszanka 40% Cabernet Sauvignon, 40% Merlot i 20% Cabernet Franc. Nos jest typowy dla win wytwarzanych z dojrzałych winogron Bordeaux, w których dominują pikantne aromaty lukrecji, gałki muszkatołowej, wanilii i dojrzałych jagód. W ustach wydaje się doskonale skomponowane, proste, gładkie, gęste.
5. Chateau Marienlyst 1952 - Wino wytrawne, o głębokiej rubinowo-fioletowej barwie i owocowych aromatach, w szczególności wiśniowych z delikatną nutą przypraw. W ustach stabilne, o dobrej owocowości i gładkich taninach z delikatnym akcentem przypraw na finiszu.
6. Chateau le Cauze 1955 - Klasyczne, dobrze wykonane wino oferujące intensywny aromat owoców i trufli. Jest wyrafinowane i dobrze wyważone na podniebieniu. Posiada głęboki rubinowy kolor, nuty czarne o średniej intensywności: śliwki, czarnej wiśni, dębu, cedru, tostów, tytoniu, kawy. Na podniebieniu jest średnio kwasowe.
7. Chateau Lyonnat 1954 - Czerwone, wytrawne wino z Saint-Émilion, Bordeaux. Charakteryzują je eleganckie wysoko skoncentrowane taniny owocowe, jędrne - pełne i gęste z mnóstwem aromatów owocowych i dużych tanin.
8. Château Clos Mansio Blaye Côtes de Bordeaux - Czerwone, wytrawne wino z winogron Malbec i Merlot. Pochodzi z winiarni Château Cailleteau Bergeron w Bordeaux. Wyczuwa się w nim duży i wyraźny wyraz jeżyn, suszonych śliwek i ziaren kawy. Ciekawy smak o przyzwoitej długości, z lekkimi, bardzo dobrze wyważonymi taninami i utrzymującym się nieco kwaśnym wykończeniem.
9. Blaye Côtes de Bordeaux Rouge - Czerwone wytrawne wino z Blaye Côtes de Bordeaux. Ma dobrze zrównoważony smak z ciemną dominacją owoców i pieprzu, tak jak powinien. Ciemno bogaty owoc merlot. Z łatwością można wyczuć jeżyny. Dość miękkie i owocowe. Subtelne taniny i ładne średnie wykończenie z dobrym ciepłem i trwałością.
10. Chateau Monbrison - Wytrawne wino w intensywnym rubinowym kolorze. Posiada intensywne i złożone aromaty, począwszy od kwiecistych aromatów fiołka i róży z nutami owocowymi z czarnej porzeczki aż po borówki, maliny i ciemne wiśnie, a następnie lekko miętową nutę balsamiczną. Smak dość zbudowany o miękkich i jedwabistych taninach które świetnie łączą się ze świeżością, czyniąc je doskonale zrównoważonym.
11. Chateau Le Fournas Bernadotte - Bernadotte ma stałe cechy doskonałego wina o niepowtarzalnym smaku, który jest doceniany przez znawców. Bernadotte oferuje głęboki rubinowy kolor. Nos uwalnia aromaty czerwonych owoców z nutami przypraw; bukiet jest wyrazisty i trwały. Na podniebieniu jego hojność potwierdza się, jest świeże, o subtelnych taninach, a jego wykończenie długie i miękkie.
12. Moscato Giallo 1900 - To białe, włoskie wino z Południowego Turolu, specjalnie sprowadzone dla Adalaide Nott przez znakomitego włoskiego konesera win. Posiada intensywny bukiet słodkich owoców, jest lekkie, kwiatowe o lekkich taninach.
13. Chateau Lamanceau - Francuskie czerwone wytrawne wino z Blaye. Ma dobrze wyważony, choć początkowo wyjątkowo niepozorny smak. Posiada lekko owocową nutę i doskonałe, ciężkie zakończenie.
14. Chateau Larose-Bayard - Czerwone, francuskie, półwytrawne. Wino jest relatywnie lekkiej budowy, a w kieliszku prezentuje piękną, ciemno-rubinową barwę. W nosie dominują aromaty owocowe i roślinne. Wyczuwalne są śliwki, porzeczki i fiołki. Całość wieńczy długi i czysty finisz.
15. Wino Chateau de Serame Corbieres - Czerwone, wytrawne wino z Langwedocji. Chateau de Serame Corbieres to wino łączące owoce jagód z ziołowymi i pieprznymi tonami. Średnio intensywne wino ze zbalansowaną kwasowością i miękkimi taninami. Idealnie komponuje się z dziczyzną.
16. Chateau Peyrou - Pochodzące z Castillon - Côtes de Bordeaux czerwone i wytrawne. Niezwykle ciemne wino, składające się głównie ze szczepów Merlot i Cabernet Franc. Na podniebieniu czuć ciemne owoce leśne i porzeczki. Cechuje się doskonałą równowagą między kwaskowatością, a słodyczą. Posiada lekkie taniny i doskonałe, wyraziste zakończenie.
17. Mouton - Cadet - Mouton Cadet to wino stworzone przez legendarnego plantatora winorośli i poetę Barona Philippe de Rothschild w 1930 roku. Wino o głębokiej rubinowej barwie, intensywnym bukiecie dojrzałych czerwonych owoców, o łagodnych taninach. Powstaje z winogron szczepu Cabernet Sauvignon, Merlot i Cabernet Franc zbieranych ręcznie w parcelach z apelacji Bordeaux. Wino zrównoważone, znakomite do dań obiadowych na bazie czerwonego mięsa i warzyw w sosie, do twardych serów; cechuje się wysokim potencjałem starzenia.
18. Rioja - Białe hiszpańskie wino z prowincji La Rioja. Stworzone ze szczepów Chardonnay, Sauvignon Blanc i Verdejo. To wino wysokiej jakości, które leżakuje co najmniej cztery lata w dębowych beczkach. Posiada bladożółty odcień z zielonkawym akcentem. W nosie błyskawicznie wyczuć eksplozję egotycznych owoców z mieszanką ziół i kopru. Jest świeże, eleganckie z dobrą kwasowością, co zawdzięcza uprawom na dużej wysokości w atlantyckim klimacie.
19. S'Emilion L'Angelus 1955 - Wytrawne wino czerwone o lekko cierpkim smaku, które niezmiennie od dekady jest doceniane przez koneserów. Klasyczne Bordeaux pełne aromatów ciemnych owoców. W smaku jest łagodne i czyste, z lekkimi taninami. Idealnie pasuje do czerwonego mięsa.
20. Senorio de los LLanos - Czerwone hiszpańskie wytrawne wino i ciemnym i intensywnym kolorze z niuansami terakoty. Posiada złożony zapach, z lekkimi i dojrzałymi akcentami kawy i kakao. Struktura smaku jest klarowna i elegancka. Wyczuwalna jest za to obecność głębokich tanin. Pochodzi z regionu La Mancha.
W odległym rogu sali restauracyjnej zasiadała w zredukowanym składzie orkiestra symfoniczna grywająca przed deskami londyńskiej opery. Wśród instrumentów można było dostrzec skrzypce, wiolonczele, kontrabasy, flet, harfę, trąbkę, puzon, dzwonki, niewiele bębenki i pianino. Swoją grą zachęcali wszystkich gości do tańca na przygotowanym przed orkiestrą parkiecie. Muzyka nie była głośna — przy stolikach bez trudu można było toczyć zacięte rozmowy, natomiast na parkiecie brzmiała ona zachwycająco i porywała w inny świat doznań. W przerwach pomiędzy jej wykonami, do fortepianu zasiadała Salome Lyon, racząc gości własnymi wykonaniami znanych utworów.
Aż do postu z grą Salome Lyon w sali restauracyjnej gra orkiestra. Aby wybrać utwór, należy rzucić kością k6.
- Muzyka:
1. Tchaikovsky - Sleeping Beauty Waltz
2. Johann Strauss II - Kaiser-Walzer, Op. 437
3. An der schönen blauen Donau, Op. 314
4. Dmitri Shostakovich, André Rieu - The Second Waltz
5. Tchaikovsky - Dance of the Sugar-Plum Fairy
6. Camille Saint-Saëns - Danse Macabre
Na wszystkich gości bankietu czekał szwedzki bufet. Przez wzgląd na współwłaścicielkę przybytku szef kuchni zaproponował włoskie przysmaki. Nie zabrakło wspaniałych owoców, przystawek, ale także aksamitnych makaronów, soczystego mięsa i słodkich, kruchych deserów prosto z Włoch.
- Szwedzki bufet:
1. Owoce i orzechy: ananasy, brzoskwinie, jabłka, truskawki, jagody, mandarynki, migdały, orzechy włoskie, daktyle, rodzynki, winogrona, śliwki, figi, marakuja.
2. Antipasti: sałatka caprese, carpaccio wołowe, bruschetta, nadziewane papryki, szynka prosciutto, trzykolorowe oliwki, anchois i pomidory. Sery dojrzewające, pleśniowe. Foccacia, szparagi zapiekane z serem.
3. Dania główne:
▲ Tagliatelle con merluzzo - tradycyjny włoski makaron z dorszem ze świeżymi warzywami i cytryną.
▲ Fiori di zucca ripieni alla romana - faszerowane kwiaty cukinii w stylu rzymskim.
▲ Ravioli di carne - makaron z wołowiną gotowaną na białym winie z warzywami; obsypany parmezanem i rozmarynem.
▲ Papardele con pesto e pomodorini arrostiti - makaron z kremowym pesto i pomidorkami cherry, serem Parmigiano Reggiano orzechami pinii.
▲ Porchetta - wieprzowina z kaparami i anchois pieczona w pieprzu, rozmarynie i szałwii.
▲ Piccione arrosto - pieczony gołąb po umbryjsku w boczku z szałwią i jałowcem.
4. Desery:
▲ Amaretti - włoskie, chrupiące ciasteczka o smaku migdałowym obsypane cukrem pudrem;
▲ Zabaglione - lekki, puszysty budyń na bazie jajek, miodu i białego wina podany z malinami i jagodami.
▲ Cassata alla siciliana - sycylijskie ciastka na bazie biszkoptu, nadziewanego ricottą z cukrem i kawałkami czekolady.
▲ Caffe e cornetto - kawowe rogale z belgijską czekoladą.
▲ Panna cotta - z owocami leśnymi i czekoladowym crumble.
▲ Wiśnie w czekoladzie.
Nie chciała znaleźć się tutaj nigdy więcej.
Nie chciała widzieć już nigdy figlarnie uśmiechniętego portretu bogini miłości, czuć zapachu drogich wonności rozpylanych w powietrzu, oglądać swojego wykrzywionego odbicia w pozłacanej zastawie, kroczyć po drogich dębowych parkietach i mrużyć oczy pod blaskiem kryształowych żyrandoli. Całe jej ciało spinało się w sprzeciwie, w złości, w gniewie i poruszeniu; musiała jednak przekroczyć próg Wenus po raz ostatni, tym razem wchodząc głównym wejściem, w blasku fleszy, obserwowana i oceniana za to, kim się stała. Kim była jako madame Mericourt, spowita tajemnicą, do niedawna zabezpieczona przed wścibskimi spojrzeniami woalem żałoby; teraz musiała radzić sobie bez niej, wystawiona na najtrudniejszą próbę konfrontacji z przeszłością.
Już nie zastanawiała się, czy miejsce bankietu wybrano specjalnie - jeśli tak, to kto miałby to zasugerować? Starała się myśleć o tym, co działo się teraz, nie o historii spisanej krwią, namiętnością, galeonami i upokorzeniem; pojawiła się w Wenus jako madame Mericourt, nie jako Miu; bogata, wpływowa, uhonorowana najwyższym odznaczeniem. Minęło tak mało czasu, a wydarzyło się tak wiele; otrzymała nowe życie, szansę na prawdziwy nowy początek. Otrzymane personalia wydawały się niepodważalne, silniejsze z każdym dniem; mało kto powiązałby tamtą zabiedzoną, wyuzdaną i pozbawioną hamulców dziwkę z opiekunką La Fantasmagorii: wyniosłą, spokojną, mężatkę, z dzieckiem, pozostającą jednocześnie pod bezpośrednią protekcją Czarnego Pana. Miu nie miała nic; była lustrem, dla każdego gościa stawała się kimś innym, niepowtarzalnym, spełnieniem marzeń; mężczyźni nie zwracali aż takiej uwagi na dziwki, nawet te luksusowe, a zwłaszcza - te egzotyczne. Zlewała się z innymi kobietami o orientalnych rysach, wiele razy udało się jej zawstydzić arystokratów, którym wydawało się, że skądś znają przewodniczkę po la Fantasmagorii; wychodziła z opresji obronną ręką, wierzyła więc, że i tak będzie w Wenus. Wszak znajdowali się w części restauracyjnej, rotacja kelnerów należała do najintensywniejszych, a ona - w eleganckiej sukni, z orderami przypiętymi do piersi, dumna i wyniosła, zostawiła daleko za sobą Miu. Miu wesołą, przymilającą się do arystokratów szukających szybkiej rozrywki; Miu wdzięczną, Miu uśmiechniętą, Miu wulgarną, Miu nieśmiałą, Miu wyuzdaną; Miu była wszystkimi kobietami, Deirdre - tylko jedną. I ciągle nie wiedziała, jaką dokładnie.
To nie był też najlepszy wieczór, by się tego dowiedzieć. Miała zdecydowanie zbyt wiele myśli, domagających się zakłócenia - od razu po wejściu na salę restauracyjną ruszyła ku jednemu z sommelierów, zamierzając skosztować wyjątkowych, doskonale dobranych win. Tak naprawdę nie zależało jej na konkretnym smaku; potrzebowała rozluźnienia, uciszenia galopujących wyobrażeń, wspomnień i planów. Otrzymała Order Merlina Pierwszej Klasy - na Merlina, powinna upijać się ze szczęścia, a nie próbować zaplanować pierwsze trzy tygodnie swojego władania Londynem, przy okazji dławiąc wspomnienia upokorzeń, jakich doznawała zaledwie kilka metrów dalej, w bardziej kameralnej części luksusowego przybytku. Podziękowała sommelierowi za kieliszek i odwróciła się od baru w stronę parkietu oraz głównego wyjścia; upiła łyk, a jej wzrok instynktownie powędrował w kierunku bocznego korytarza, prowadzącego do portretu, przez który przechodziła setki razy. Los bywał przewrotny. Dostała prawie wszystko to, czego pragnęła. Jedyną stałą - była jej samotność. I jedno, niezaspokojone pragnienie, na zawsze mające rzucać gorzki cień na każdy sukces.
seven deadly sins
I'll lick your wounds
I'll lay you down
✦
'k20' : 11
Deirdre nie była jedyna w braku świadomości kim jest. Także Evandrze zdarzało się głowić nad tym problemem, szukać odpowiedzi w coraz to nowych miejscach, zbierać kolejne elementy układanki, z których próbowała zbudować prawdziwy obraz siebie. Z każdymeksperymentem coraz bardziej przesuwała granicę, o której przekroczeniu nigdy wcześniej nie myślała. Ekscytowała się możliwościami, nieograniczonym wręcz potencjałem, o jakim co rusz uświadamiali ją Primrose, Tristan, jak i od niedawna Deirdre. Podniecała ją myśl o tym, co może być następne.
Stała nieopodal jednego z filarów, przesuwając wzrokiem po zebranych w lokalu gościach, ukradkiem nieco dłużej przyglądając się mężowi. W ostatnich miesiącach stał się jej znacznie bliższy, niż kiedykolwiek sądziła, że będzie. Darzyła go miłością i zaufaniem, lecz nie ślepym uwielbieniem. W ciągu niemal dwóch lat ich małżeństwa nauczyła się myśleć o nim samodzielnie, decydując jak wiele chce mu zdradzić, a co nigdy nie powinno paść z jej ust. To on wystawiał ją na nowe próby, zapewne zupełnie nieświadomie, rzucał kolejne wyzwania, z jakimi należało sobie poradzić, by nie doprowadzić do załamania. Okres rozpaczy miała zostawić już daleko za sobą, pozwalając przejąć stery nowej Evandrze.
Przedłużające się milczenie nigdy nie było dobrym rozwiązaniem. Co prawda zostawiało błogą nieświadomość, wpychało w zawieszenie, z którego wyłonić się mogło wszystko, lecz w sytuacji jej podobnych mimo wszystko warto było wiedzieć jakie panują nastroje. Dostrzegła stojącą przy barze Deirdre i nie zastanawiając się długo ruszyła w jej kierunku, po drodze zdobywając losowy kieliszek z winem.
- Madame Mericourt, twoja obecność zawsze przyprawia mnie o nieznaną mi dotąd ekscytację - zwróciła się do czarownicy, unosząc kąciki ust w szerszym uśmiechu. Osadziła spojrzenie na pięknej twarzy o ostrych rysach, podświadomie przywołując ekscytujące wspomnienie metalicznego posmaku ich pocałunku. - Dziś prawdziwie błyszczysz i nadal nie mogę wyjść z podziwu dla twych sukcesów. Tak licznych odznaczeń nie otrzymała dotąd żadna czarownica. Proszę mi powiedzieć, gdzie tkwi twój sekret? - W pytanie nie miało być dwuznaczne, bo choć mogłoby się zdawać, że weszło to już w zwyczaj, nie zamierzała zaczynać ich rozmowy od kolejnego spięcia. Spodziewała się, że Deirdre nie dostrzeże w jej słowach ciepła, od razu doszukując się weń podstępu, sposobu na podkopanie jej pewności siebie oraz zrujnowanie wieczoru, jednak tym nie zamierzała się już przejmować. Jak na specyfikę ich relacji, zdecydowanie zbyt często sięgała do ostrożności, by lawirując między kolejnymi atakami Mericourt, niczym jej nie urazić. Wysłuchała porad przyjaciółki, aby nie przejmować się wyrzutami tej kobiety; nie, kiedy jedyne, co zdawało się z tej znajomości wyniknąć, to mało przyjemne zamieszanie oparte o konflikt i nieporozumienia.
and i'll show you
hands ready to
bleed
'k20' : 6
Na miejsce spotkania dotarł wraz z Primrose i nie zamierzał Lady Burke spuszczać z oka, jeszcze przypałęta się jej wspaniałomyślny koleżka i będzie utrudniał, a Rosier wolał tego uniknąć. Dlatego zamierzał trzymać się blisko Primrose, bo wiedział, że w razie problemów i komplikacji sprowadzi go na ziemię. Miała do tego specjalną zdolność, podświadomie wiedział o tym od samego początku, ale wzbraniał się przed tą myślą. Czasem popełniało się błędy, ale błędów nie popełniał ten, co nic nie robił. Dlatego teraz chciał maksymalnie wykorzystać możliwości, które oferował mu los względem Primrose Burke. Bycie czarującym, młodym kawalerem nie było wcale takie trudne, pytanie tylko czy Prim będzie chciała dać się oczarować.
- Wspaniały wieczór. – powiedział spokojnym głosem, stawiając pierwsze kroki w Wenus. Od razu na miejscu rozejrzał się po zebranych już gościach. Zauważył wuja Koronosa - Lorda Nestora rodu Travers, Lorda Avery i kilku innych. Skinął głową w ich stronę na powitanie. Zwrócił się również do Deirdre, przywitawszy ją ponownie skinieniem głowy. Piękna, silna i niezależna kobieta. Stawiana wysoko ponad innymi, ale jej zasługi były nieocenione. Mathieu miał o niej jak najlepsze zdanie i zawsze podziwiał jej niezwykłe zdolności. Zerknął w stronę Evandry, której posłał lekki uśmiech. Nie wątpił, że bratowa będzie chciała koniecznie z nim porozmawiać, kiedy tylko wrócą do domu. Znając życie znów wpadną na siebie w jadalni, gdzie po kryjomu spożywać będą zakazane w Chateau Rose mięso. Czas wojny był trudny i niegrzecznym było gardzić tym, co się miało. Współczuł Tristanowi i jego siostrom, że nie mogą raczyć się tym mięsem, z pełną ostrożnością jednak wraz z Evandrą podchodzili do tego tematu.
- Wina? – spytał, kiedy już znaleźli wolne miejsce. Stanął przed nią, przekręcając głowę w bok. Przyjemnie oglądało się piękną kobietą, w pięknej sukni, która lśniła… zasłużona jako jedna z najbardziej aktywnych kobiet, prekursorek działań na rzecz Rycerzy Walpurgii i finalnie członkini Rycerzy. Dumnej i pięknej, która mogła osiągnąć jeszcze więcej. Stała dzisiaj tu przed nim, była tutaj z nim, zgodziła się mu towarzyszyć podczas tego spotkania, a to jeszcze przyjemniejsze. – Powinienem przeprosić za tamten incydent i zapewnić, że się nie powtórzy. – mruknął, patrząc jej w oczy przez dłuższą chwilę. – Nie myślmy jednak o tym, to czas naszego świętowania. To co osiągnęłaś jest niebywałe. – przyznał, zmieniając temat. Sięgnął po wino, oferta była bogata, a on był pewien, że organizatorzy zrobili wszystko, aby uczestnicy tego wydarzenia wyszli stąd jak najbardziej zadowoleni.
The last enemy that shall be destroyed is | death |
'k20' : 2
Spojrzała na Mathieu i skinęła głową w odpowiedzi na jego słowa.
-Nie sposób się nie zgodzić. - Rozejrzała się dookoła widząc przepych miejsca. Wydawało się, że w czasie tragizmu wojennego oraz powszechnego ograniczenia dostępu do produktów takie przyjęcie było zbytkiem i mogło rozdrażnić ludzi. Z drugiej strony rozumiała potrzebę takich przyjęć i przekonania opinii publicznej, że wszystko zmierza ku dobremu i niedługo każdy mieszkaniec Anglii będzie mógł cieszyć się swobodą i dobrobytem.
Dostrzegła Evandrę, która w swojej dopasowanej kreacji o pięknym kolorze czerwieni zachwycała swoją osobą. Z taką nienaganną figurą prezentowała się olśniewająco i dostrzegła jak wiele oczu na nią spogląda. Śmiały strój nikogo nie zbulwersował, wręcz przeciwnie, przyciągał spojrzenia, a przecież odkrywał połowę pleców ukazując jasną skórę lady doyenne. Uniosła nieznacznie brwi widząc jak przyjaciółka rozmawia z Madame i była wielce ciekawa jak się jej układa z tą kobietą. Koniecznie, przy nadarzającej się okazji, poruszy z nią temat kochanki lorda Rosiera. Kątem oka dostrzegła też innych uczestników bankietu, witała się z nimi nieznacznie, wysyłała pozdrowienia w postaci skinień głową czy delikatnych uśmiechów jak nakazywało dobre wychowanie. Czuła, że ten wieczór wyciągnie z niej całą energię, a łóżko w komnacie w zamku Durham okaże się najlepszym przyjacielem na sam koniec wydarzenia.
-Dziękuję. - Przyjęła od Mathieu kieliszek wina z przyjemnością kosztując wino jakie zostało im podane. Ciekawy bukiet zakończony waniliową nutą zachwycał i cieszył podniebienie. -Jest to niebywałe wyróżnienie. - Mimowolnie dotknęła orderu pyszniącego się na piersi. Uznała, że na razie nie będzie poruszać kwestii incydentu. Zostawi to na inną okazję, gdzie będą mogli w spokoju porozmawiać. -Jednocześnie jestem z niego bardzo dumna. - Nie brzmiała skromnie, ale nie chciała udawać, że nie czuje zadowolenia z tego, że jej działania zostały dostrzeżone. Po to w końcu to robiła, aby stać się kobietą swoich czasów. Piąć się po wyżynach, sięgać dalej ku przyszłości. Uniosła nieznacznie kieliszek do góry w formie małego toastu. -Za osiągnięcia i zasłużone wyróżnienie. - Wskazała na ordery lśniące na stroju czarodzieja.-Mamy pełne prawo być zadowoleni sami z siebie. Wstyd i skromność będą bardzo nie na miejscu.
Ktoś mógłby rzec, że była zbyt śmiała i pewna siebie jak na swój wiek. Inni mogliby stwierdzić, że woda sodowa uderzyła lady Burke do głowy. Byli by dalecy od prawdy. Lady Burke miała zamiar zaangażować się jeszcze bardziej w swoje działania i nie odpuszczać. Dopiero nabierała rozpędu. Nie do końca świadoma zamiarów Mathieu wobec jej osoby zdawała się nie dostrzegać jego sygnałów, choć już wiedziała, że przyjdzie jej się z nim rozmówić, lecz nie wiedziała kiedy dokładnie to nastąpi. Nie mogła zaprzeczyć temu, że czarodziej należał do mężczyzn przystojnych, ku któremu wzrok uciekał, a jej zainteresowanie jego osoba rosło na nowo, choć karciła się w myślach za to.
'cause I won't