Wydarzenia


Ekipa forum
Dróżka na skraju lasu
AutorWiadomość
Dróżka na skraju lasu [odnośnik]10.03.12 23:10
First topic message reminder :

Dróżka na skraju lasu

Pod skrajem lasu ciągnie się długa, wydeptana ścieżka, spacerniak, służący mugolom za odprężenie po męczącym, pełnym zajęć dniu. To nie jest część puszczy, można tędy spacerować, nie obawiając się niebezpieczeństw związanych z zagubieniem w głębi bądź napotkaniem dzikich zwierząt. Powietrze pachnie drzewami, żywicą klonów, słychać radosne ptasie trele, a raz na jakiś czas, można wychwycić co osobliwsze dźwięki dochodzące z kniei; dźwięki, których źródła, dla własnego bezpieczeństwa, lepiej nie próbować identyfikować. Wokół dróżki rosną kępki zielonej trawy, mniejsze bądź większe polne kwiaty, chwasty, a czasem maleńkie drzewa, wyrastające z ziaren przywianych tutaj z głębi mrocznego lasu.

Sadzenie sadzonek

Na początku 1900 roku królewski Waltham Forrest był jednym z większych obszarów leśnych w tej części kraju. Jako ulubione miejsce polowań na jelenie, zające i lisy był często odwiedzany przez czarodziejów w celach rozrywkach. Mugolskie władze, potrzebując miejsca na rozbudowę swoich miast, dróg i szkół rozpoczęły proces intensywnej wycinki lasu. Kurczące się granice i przerzedzenia doprowadziły do zmian w strukturze lasu, nad którymi nieustannie pracowali zielarze i leśnicy, lecz nieprzerwana ingerencja mugoli nie umożliwiała skutecznego odtworzenia zniszczonych terenów. Dopiero pozbycie się mugoli z Londynu w Bezksiężycową Noc umożliwiło uczynienie ze stolicy bezpiecznego miejsca przyjaznego czarodziejom, ale jak się okazało, także Matce Ziemi, którą czcimy w trakcie tego tradycyjnego święta. Ministerstwo Magi postanowiło przyczynić się do odbudowy zniszczonej flory ,a z okazji Brón Trogain, święta płodności, zachęca przy tym wszystkich czarodziejów do pomocy i wspólnego budowania nowej, lepszej rzeczywistości.

Takie słowa padły z ust Ministra Magii 10 sierpnia przed szeregiem dziennikarzy na skraju lasu. Z rąk gajowego, Johna Wilkesa, odebrał kilkunastocentymetrową sadzonkę sosny, by włożyć ją w zwolnionym tempie do wykopanego wcześniej (oczywiście przez gajowego) dołka. Minister Magii zatrzymał się przy ziemi, dając czas reporterom na uwiecznienie tej chwili i dokładne jej zrelacjonowanie. Po wszystkim wyprostował się i zaprosił pierwszych filantropów do wsparcia tej słusznej sprawy. Każdy z kolejnych czarodziejów przyjmował tę samą pozycję przed reporterami, wkładając do wykopanej przez zaklętą łopatkę dziury sadzonkę sosny. Obecny przy tym nieustannie Minister każdemu z nich dziękował osobiście uściśnięciem dłoni (w chwilowo zamrożonym geście by dać szansę reporterom).



Sadzonki

Aby przyczynić się do odbudowy zniszczonej przez mugoli przyrody wystarczy podejść do gajowego i odebrać od niego kilkunastocentymetrową sadzonkę drzewka, a następnie włożyć ją do przygotowanego wcześniej dołka (uśmiechając się przy tym do reporterów, którzy będą zainteresowani każdą postacią z poziomem rozpoznawalności II i większym).

Po wszystkim młoda czarownica ubrana w lnianą, jasną sukienkę do ziemi, w wianku splecionym ze źdźbeł trawy i zbóż ofiaruje ci lub (a jeśli otrzyma zgodę) przypnie do stroju pamiątkową gałązkę sosnowego darczyńcy. Wedle dawnych wierzeń, otrzymana za zasługi, zabrana do domu i powieszona nad progiem zapewni jego mieszkańcom pomyślność tak długo, póki nie straci wszystkich igieł.



Polowania

Tradycja polowań sięga odległych czasów. Zdażało się mawiać przy tym: kto idzie na niedźwiedzia, niech gotuje łoże, a kto na dzika – mary. I choć lasy Waltham pozbawione są już dzisiaj niedźwiedzi i dzików to można w nich spotkać lisy, zające, jelenie, sarny oraz rozmaite ptactwo.

Na syto zastawionych stołach podczas festiwalu płodności nie brakuje dziczyzny, ta jednak jak wszystko w trakcie obchodów Brón Trogain jest darem Matki Natury, który należy odpowiednio zdobyć, oprawić i przyrządzić, a ostatecznie tradycyjnie podać. Każdej nocy, od rozpoczęcia festiwalu organizowane są zbiorowe pościgi za zwierzyną. W trakcie nocnych gonitw czarodzieje rywalizują ze sobą o tytuł króla polowań, ten zaś przypada czarodziejowi, który dopadnie największą lub najrzadszą zwierzynę. Każdą ustrzeloną zdobycz czarodzieje zabierają na Polanę Świetlików, w miejsce wielkiej uczty, gdzie czekają na nich już ścięte gałęzie drzew sosnowych, tataraku i trzciny, gdzie z wyrazem szacunku układa się ją celu oddania jej hołdu, a ich wielkość lub rzadkość poddaje się ocenie. Każdego myśliwego symbolicznie honoruje się uciętą gałązką sosny, która jest wyrazem czci upolowanej zwierzyny. Myśliwemu przysługuje przywilej noszenia jej do końca festiwalu. Ogłoszenie i koronacja zwycięzcy z poprzedniego dnia(spośród wszystkich myśliwych biorących udział danej nocy) odbywa się codziennie tuż po zachodzie słońca na Polanie Świetlików. Wieniec z liści laurowych zdobi głowę zwycięzcy.

Jeżeli gracz wybranego przez siebie dnia uda się na polowanie i upoluje zwierzynę, rozpoczyna w ten sposób rywalizację o tytuł króla polowania. Pozostali gracze udający się na polowanie w przeciągu realnych dwóch tygodni od momentu zgłoszenia udanego polowania w niniejszym temacie (tryumfalnego powrotu postaci ze zwierzyną z wyraźnym oznaczeniem daty) muszą przybrać tą samą datę. Rywalizacja kończy się po upływie dwóch tygodni, postać, która upoluje najrzadszą zwierzynę, zostaje królem polowania i zostaje koronowana w trakcie kolejnego zmierzchu wieńcem plecionym z liścia laurowego.


[bylobrzydkobedzieladnie]
Morsmordre
Morsmordre
Zawód : Mistrz gry
Wiek :
Czystość krwi : n/d
Stan cywilny : n/d
O Fortuna
velut Luna
statu variabilis,
semper crescis
aut decrescis...
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Dróżka na skraju lasu - Page 10 Tumblr_lqqkf2okw61qionlvo3_500
Konta specjalne
Konta specjalne
http://morsmordre.forumpolish.com/ http://morsmordre.forumpolish.com/ https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 http://morsmordre.forumpolish.com/ http://morsmordre.forumpolish.com/ http://morsmordre.forumpolish.com/f124-woreczki-z-wsiakiewki

Re: Dróżka na skraju lasu [odnośnik]27.10.23 13:17
Logiczne wypowiedzi Corneliusa stały się tylko dźwiękami tła, zlewały się z muzyką; praktycznie go nie słuchała, skupiona na podążaniu w stronę nowego towarzystwa, znacznie ciekawszego od obecności wiekowego polityka. Uroczego - prawił naprawdę miłe komplementy, a co ważniejsze, robił to bardzo często - ale nie tak tajemniczego i intrygującego jak pan Mulciber. Uczony, wierny prawdzie, wrażliwy na krzywdę innych: nic, tylko się zachwycać, rzecz jasna grzecznie, w końcu miał żonę. Ładną, ale dziwaczną, machnęła dłonią na wyjaśnienia Sallowa dotyczące metaforycznego znaczenia kreacji Cassandry, niezbyt ją one interesowały, tak samo jak głupie argumenty przemawiające na korzyść założenia szpitala, a nie galerii sztuki w czasie działań wojennych. Mimo to uśmiechała się promiennie, uroczo, a jej oczy zalśniły jeszcze bardziej, kiedy znalazła się w końcu wśród ciemnowłosych Mulciberów, zapewne budząc w nich zachwyt swą obecnością. Skinęła uprzejmie głową każdemu, nawet tej posępnej i niewychowanej kobiecie, która nie powitała jej z należnymi honorami ani się nie przedstawiła. Była to dość krępująca sytuacja, ale Cordelia wspaniałomyślnie uznała, że nieznajoma może nie potrafi mówić po angielsku.
- Cieszy mnie to niezmiernie. Stawiam dopiero pierwsze kroki debiutantki na salonach, ale staram się robić wszystko, by godnie reprezentować ród - zaświergotała, mile poruszona pochlebstwem padającym z ust Ramseya. Znał ją, do tego - cenił. Uśmiechnęłaby się jeszcze szerzej, ale pamiętała, że szczerzenie się nie było eleganckie, powstrzymała więc radość. - Z ciekawości - co pan o mnie słyszał? - kącik ust zadrżał, lubiła słuchać o sobie, była też ciekawa opinii Mulcibera. Nie mogła poświęcić mu całej uwagi, zwróciła się więc ku Cassandrze. Z bliska wyglądała jeszcze bardziej majestatycznie i poważnie, ale zarazem - ładniej. Miała bardzo ładny nos i oczy; Cordelia trochę rozumiała, dlaczego stała się żoną Ramseya, co wcale nie poprawiło jej nastroju. Mimo to spojrzenie, jakim omiatała panią Mulciber pozostało po dziecięcemu życzliwe i zaintrygowane. - Wybrała pani jakieś szczególne drzewko? Ulubiony rodzaj? - zagadnęła poważnym tonem, szybko przechodząc jednak do ciekawszych kwestii. - Raduje mnie pani obecność na salonach, rodziny nowych namiestników powinny brać udział w tego typu wydarzeniach. Może zechciałaby pani pojawić się na jednym z moich wieczorków poetyckich? Organizuje je co kwartał w Wilton. Poznałaby pani moje siostry - i nie tylko! Oczywiście nie musi pani prezentować swej poezji, na to trzeba być gotowym, ale z pewnością opuści pani spotkanie zadowolona i pełna weny! - zaproponowała w całej swej hojności. Opłacalnie, jak się okazało, bo Cassandra pociągnęła temat piękna poezji, ośmielając męża do szczerych wyznań.
- O, tak, koniecznie! - niemal klasnęła w dłonie, słysząc propozycję pani Mulciber. Spojrzała na nią z mieszaniną wdzięczności i uznania, szybko jednak powracając wzrokiem do twarzy Ramseya. - Proszę się nie krępować! Jaki wiersz ostatnio poruszył pana do głębi? Które strofy sprawiły, że nie mógł pan zasnąć? - ściszyła głos do pełnego zrozumienia i szacunku szeptu, chcąc udowodnić, że namiestnik znajduje się w bezpiecznym miejscu, a ona, Cordelia, gotowa jest spijać z jego ust każdą głoskę dotyczącą piękna poezji. Sekretnej, tajemniczej; na pewno w swej pracy odnajdywał księgi z intrygującą zawartością, także liryczną. - Muszę też pochwalić pana talent prozatorski i dziennikarski. Artykuł, który wyszedł spod pańskiego pióra, szczerze mnie zachwycił. Jako czarownica i kobieta - lekko wypięła pierś, tak, czuła się kobietą, a nie dziewczynką - poczułam się szczerze doceniona. W końcu ktoś zwrócił uwagę na to, jak pięknie się różnimy i jak ważna jest nasza rola w czasie wojny - zwróciła się ponownie przodem ku Cassandrze i posępnej nieznajomej, doszukując się w ich mimice podobnych reakcji.
Zaśmiała się lekko, słysząc określenie, jakim pani Mulciber zwróciła się do Corneliusa. - Ach, co za wybitny żart, to jest... - zaczęła, ale Sallow sam zdołał się wybronić. Nieco cierpko; spojrzała na niego wielkimi oczami. Cordelia była bardzo wrażliwą i empatyczną młodą damą, przyznawała to nawet babka Aurelia, wyczuła więc, że nastrój polityka odrobinę się pogorszył. Nie dopytywała go jednak o nastrój, bo Ramsey okazał się dżentelmenem. Niestety. - Ach nie, nie trzeba, Cornelius się wszystkim zajmie, winem z marakui także - powiedziała prędko, chcąc zatrzymać Mulcibera w ich kręgu, ale bez powodzenia. Zmrużyła oczy, posyłając Sallowowi mordercze spojrzenie. Zapamięta te zdradę na długo - na pewno na co najmniej trzy długie, pełne planowania zemsty dni. Z nieco posępniejszą miną i bez rozradowanej energii zwróciła się znów przodem do dwóch czarownic. O niezbyt przychylnych twarzach; nie świergotały, nie plotkowały i nie wybuchały perlistym śmiechem. Lady Malfoy poczuła na sobie ciężar obowiązku; dokończenia rozmowy, jakakolwiek trudna by nie była. - Marakuja to pani ulubiony owoc? - spytała słabszym i nieco posępniejszym tonem Cassandrę, przenosząc spojrzenie na milczącą towarzyszkę. - To pani krewna z zagranicy? Może rozumie po francusku? - wykazywała się wielką troską; w myślach sama przyznawała sobie medal za bycie sympatyczną nawet w tak trudnych okolicznościach, z Corneliusem Sallowem wbijającym jej nóż w plecy. Oby szybko wrócił z winem, a co ważniejsze - z uczonym i poetą panem Mulciberem.
Cordelia Malfoy
Cordelia Malfoy
Zawód : Arystokratka, córka swego ojca
Wiek : 18
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Panna
pretty shiny thing
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej

Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t9354-cordelia-armanda-malfoy https://www.morsmordre.net/t9413-ksiezniczka#286128 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f383-wiltshire-wilton-rezydencja-rodu-malfoy https://www.morsmordre.net/t10314-skrytka-bankowa-nr-2152#311771 https://www.morsmordre.net/t10138-cordelia-armanda-malfoy#307321
Re: Dróżka na skraju lasu [odnośnik]02.11.23 15:12
dla Blaise

- Owszem. - wypowiedziała, jej głowa przekręciła się a jedna z brwi pomknęła do góry. - Nie jest to jakieś nieprawdopodobne założenie. Skłamałabym mówiąc, że rozumiem skąd to pytanie. - wyrzekła zgodnie z prawdą. Festiwal Lata odbywający się tutaj - w Londynie, miejscu całkowicie wyswobodzonym spod wpływu mugoli był znaczący. Niósł ze sobą informacja. Sama obecność była jednoczesnym poparciem dla działań. I każdy ród powinien mieć w swoim interesie to, żeby się tu znaleźć. Nie wspominając o znajdujących się wokół reporterach - jakby tych których zostawiała dopiero chwilę wcześniej. Kolejne z pytań dźwignęło kąciki jej ust. Odrzuciła po chwili głowę do góry w krótkim, perlistym śmiechu zasłaniając różane wargi dłoni. - Sądzisz, sir, że znalazłbyś dla nas lepszy? - odpowiedziała odbijając metaforyczną piłeczkę, pochylając wyzywająco lekko głowę w niewypowiedzianym pytaniu które zawisło między słowami po chwili unosząc brodę. Kącik jej ust drgnął. Miała wyśmienity humor, a ze słowem zawsze czuła się dobrze. Obecność Manannana i niedawny wyjazd jedynie zbliżył ich mocniej ku sobie. Wprawiając ją w niemal irytującą swobodę i radość, kiedy pozwalała sobie na ciche gry pomiędzy słowem. Jej mąż radził sobie z nimi dobrze. Uwielbiała słowne sprzeczki, badanie granic (czasem i przyzwoitości) ale i długie dysputy w których mogli zweryfikować własny sposób patrzenia na pewne sprawy i poglądy. Pominęła kwestię Anglii całkowicie, była jedynie punktem zaczepienia w rozmowie i wyrazem uprzejmości.
- Oh? - zadziwiła się uprzejmie. Nie sądził, że dane im będzie się tu spotkać? - Nie planowałeś zaszczycić Festiwalu swoją osobą, lordzie Blaise, czy sądziłeś że to ja się nie stawię zamiast tego szybując po niebie na jednym z moich gadzich wierzchowców? - zapytała w żartobliwym tonie odnosząc się do jednej z krążących po salonach plotek - choć przed laty zdecydowanie mocniej. Kolejne zdanie uniosło jej brwi w niewypowiedzianym - ale wykalkulowanym zaskoczeniu. Zaraz jednak zmył je czarujący uśmiech.
- Hm… - wypuściła z ust krótkie mruknięcie wypełnione zastanowieniem, cofnęła się o krok, splatając dłonie za sobą, wychyliła się w jedną i drugą stronę lustrując jego boki, a potem zrobiła krok sprawdzając za plecami. - Dziwne - wypuściła z ust cofając się na swoje wcześniejsze miejsce. Czuła się pogodnie, trudno było jej zapanować nad wypełniającą ją euforią i radością. - chyba zgubiłeś żonę, sir. - orzekła w końcu. - Mogłabym przysiąc, że powinna być obok, skoro tak zaskakuje cię widok na który przyszło ci spojrzeć. Czy lady Selwyn zmogła choroba? - i choć wszystko co mówiła pozostawało przyjemnie lekkie, w oczach zapaliły się iskry. Podeszła bliżej, odwracając się, stając po jednej z jego stron. - O tam. Widzisz, przy stołach. - sylwetka męża zamajaczyła gdzieś dalej, wskazała na niego brodą. Z zadowoleniem łapiąc spojrzenie. - Był tak uprzejmy, by pójść mi po wodę. Trwanie w miejscu jednak nie było czymś na co miałam ochotę. - trudno im było się od siebie odsunąć na dłużej, przyciągał ją i pociągał. Czasem jednak z rozmysłem znikała, oddalała się trochę, by sprawdzić czy podąży jej torem, może prowadząc ich nową, własną gre. Te przecież lubili oboje. Ale nie umykała przed nim, ani przed jego wzrokiem. Festiwal - a może zauroczenie - wprawiało ją w lekki, frywolny nastrój - którego nie spodziewała nigdy zobaczyć na sobie. Uniosła trochę brodę zadzierając zadowolone tęczówki na stojącego obok mężczyznę. Ciężko było odmówić jej uroku i gracji. - Jestem zachwycona. Właśnie wróciliśmy z krótkiej podróży - zamierzam do końca wykorzystać czas który pozostał oddając się celebracji. - powiedziała zgodnie z prawdą. - Mnogość i jakość atrakcji jest zadowalająca. Może poza wróżbami, do nich zawsze podchodziłam z ostrożnością. - zastanowiła się głośno. - Ale - zawiesiła słowa pozwalając by jej ramiona poruszyły się w zadowoleniu. - jak mogłabym nie być, kiedy zostałam wyróżniona już podczas rozpoczęcia tych letnich celebracji? - rzuciła retoryczne pytanie między nich. Może i sam rytuał pozostawał spowity mgłą niedopowiedzeń, ale jednego była pewna całkiem, to ją wybrano spośród tłumu i to ona nabrała krwi w kielich, gdy w jego kark wbito nóż. - Jak twoje odczucia? - zapytała powracając do formalnego tonu, przenosząc ręce przed siebie i właśnie tam je splatając.
Melisande Travers
Melisande Travers
Zawód : badacz; behawiorysta smoków; początkujący twórca świstoklików
Wiek : 26
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Zamężna
I do not chase. I conquer.
You will crumble for me
like a Rome.
OPCM : 10
UROKI : 0 +3
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0 +1
TRANSMUTACJA : 10 +7
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 19
SPRAWNOŚĆ : 10
Genetyka : Czarownica

Sojusznik Rycerzy Walpurgii
Sojusznik Rycerzy Walpurgii
https://www.morsmordre.net/t4704-melisande-rosier#100644 https://www.morsmordre.net/t5050-nulla#108518 https://www.morsmordre.net/t12140-melisande-travers https://www.morsmordre.net/f15-norfolk-corbenic-castle https://www.morsmordre.net/t5178-skrytka-bankowa-nr-1209 https://www.morsmordre.net/t5098-melisande-rosier#110615
Re: Dróżka na skraju lasu [odnośnik]07.11.23 17:52
dla Imogen

Z pozoru były jak ogień i woda, choć w rzeczywistości łączyła je nić sympatii, zainteresowania i wspólnych sekretów z nocowanych wieczorków u lady Travers, gdy były młodsze. Wprawdzie te nie przekształciły się w głęboką przyjaźń pomiędzy nimi, nie odczuwała wyższości ze strony półwili wymierzonej bezpośrednio w nią. Poniekąd nawet szanowała Imogen za roztaczaną wokół siebie aurę nieprzystępności, tak skrajną od niej, otwartej na otoczenie i ludzi.
Drobna uszczypliwość ze strony Imogen przywołała na jej usta ledwo dostrzegalny uśmiech, dokładnie taki sam, jaki dostrzegła na twarzy lodowej piękności.
Oczywiście, to przecież jedna z najważniejszych umiejętności w życiu – odparła, jednocześnie splatając dłonie w koszyczek za plecami. Chociaż na co dzień wykazywała się niezwykłą cierpliwością, tej powoli zaczynało brakować jej w zaistniałych okolicznościach. Czuła się znużona; obserwacja pobierania i niezgrabnego wciskania sadzonek do przygotowanych dołów już nie bawiła, jak jeszcze przed paroma minutami, ale nie wypadało jej zniknąć. Nie teraz, gdy poczuła na sobie czepliwe spojrzenia ciotek i pociotek, gotowych wytknąć ten drobny nietakt przy najbliższej okazji.
Z początku nie zwracała na to uwagi. Ciałem znajdowała się tutaj, w lesie, myślami zaś w odległej Francji. Skrzętnie ukrywała przed światem fakt, że do Londynu każdorazowo wracała z duszą na ramieniu i w niezadowoleniu. Od kiedy bowiem skończyła Beauxbatons i zaczęła gościć we Francji kilka razy w roku, przyłapała się na tym, że rzadko kiedy tęskniła i myślała o Anglii; w zasadzie, ojczyzna stawała się jej zwolna obojętna i gdyby tylko do niej należała decyzja, już dawno przeniosłaby się na malownicze przedmieścia Paryża. Francuzi żyli swoim typowym życiem, bawili się i gdy już poruszali ciężkie, życiowe dylematy, odpuszczali temat po pierwszym kieliszku wina, uznając jednogłośnie, że będą się przejmować, gdy temat zacznie bezpośrednio ich dotyczyć. Być może romantyzowała ów stan rzeczy, a po przeprowadzce szybko zaczęłaby żałować tej decyzji, ale nie sądziła, że dane będzie się jej o tym przekonać i samo w sobie rozmyślanie jeszcze ani nie było karygodne ani nikomu nie szkodziło, może poza nią samą.
Elita, w pejoratywnym znaczeniu tego słowa, w końcu zwróciła uwagę na dwie młódki stojące na uboczu. Być może gdyby wtopiły się w tłum – co było ciężkie, o ile jakkolwiek możliwe, w przypadku obecności półwili – nikt nie posyłałby im ponaglających spojrzeń. Rozejrzała się czujnie, chwilę patrzyła na sadzonki, potem natrafiła wzrokiem na jedną z zaufanych filantropek lorda ojca. Nie pamiętała jej imienia, wiedziała jednak, że wykorzysta każdą okazję do przypodobania się lordowi.
Obawiam się, że nadszedł i nasz czas pokazania się – ciepły, miękki głos przerwał panującą pomiędzy nimi ciszę, a wraz z tym Fawleyówna zerwała kontakt wzrokowy z podstarzałą panną, stojącą nieopodal nich. – Jak się mają twoje postępy w sztuce tłumaczenia? – dopytała ze szczerą ciekawością, jednocześnie odsuwając moment opuszczenia bezpiecznej przestrzeni.


she's a mess of gorgeous chaos and you can see it in her eyes.
Babette Fawley
Babette Fawley
Zawód : malarka, aspirująca kuratorka sztuki
Wiek : 21 lat
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Panna
gdy wszystko nic warte,
evviva l'arte
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica

Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t11845-babette-fawley#365847 https://www.morsmordre.net/t11853-osha#366244 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f117-cumberland-ambleside-dwor-fawleyow https://www.morsmordre.net/t11867-skrytka-bankowa-nr-2574#366573 https://www.morsmordre.net/t11852-babette-fawley#366243
Re: Dróżka na skraju lasu [odnośnik]18.11.23 18:44
Ramsey, Cassandra, Cordelia, Cornelius

Nie spodziewała się, że odnajdzie w tym miejscu towarzystwo osoby, która zdawała się podzielać jej zgodność z wszechobecną naturą. Widziała wszak innych, gości dzisiejszego wystąpienia, którzy kierowali się innymi, zgoła przyziemnymi i próżnymi pobudkami, pragnących popularności i życia na świeczniku. Poniekąd cieszyła się, że odnalazła przynajmniej jedną z dusz, która znajdowała się na swoim miejscu, wierząc w coś więcej, niż poklask pospólstwa i możliwość zyskania popularności kosztem dzisiejszego wystąpienia. Skinęła kobiecie głową, przyjmując jej słowa z zadowoleniem, bowiem niewątpliwie się z nimi zgadzała. Nie mogła zaprzeczyć, Cassandra zrobiła na niej wyjątkowo dobre wrażenie i z wielką chęcią wymieniłaby się z nią spostrzeżeniami w szerszej perspektywie, gdyby nie fakt, że dziś przybyła tu w zupełnie innym celu, który skutecznie odbierał jej chęci do swobodnej konwersacji. Niemniej ta nikła nić porozumienia sprawiła, że spojrzenie Despenser odrobinę złagodniało w kontraście do zwyczajowej, naturalnej szorstkości.
Słowa Ramseya napawały ją spokojem, nigdy przecież nie była tak bliska od rozwiązania ów zawiłej zagadki, jaką był los jej bliźniaka i choć z zewnątrz zachowywała spokój, tak jej serce dudniło, a umysł rwał się na strzępy pod wpływem nagłej ekscytacji. W końcu mogła dowiedzieć się czegoś więcej, poznać historię, wobec której domysły przyczyniały się do insomnicznych nocy pełnych wyrzutów sumienia, koszmarów i znikomej ilości snu. Mogła mieć urazę do brata, nadała sobie do tego święte prawo, jako że to z jego ręki doznała największej krzywdy, jednak to nie oznaczało, że ich więź nic dla niej nie znaczyła. Był jej najbliższą rodziną, zagubioną kroplą krwi i czuła się w obowiązku, by go odszukać. Niestety - ów zalążek rozmowy, naprowadzenie na rozwikłanie zagadki prysnęło jak bańka mydlana pod wpływem niespodziewanego spotkania z innymi czarodziejami. Niemal zgrzytała zębami na ów przebieg wydarzeń, wzdychając zaraz cicho, ku ukojeniu nerwów. - Pokładam nadzieję, że wrócimy jeszcze do tej rozmowy - skwitowała po prostu, okraszając swe słowa specyficznym rodzajem uśmiechu, rezerwując jego znaczenie jedynie dla Ramseya i Cassandry, jakby chciała, by wiedzieli, że nie jest najszczęśliwsza z tego obrotu spraw, ale że i nie zamierza napierać, mieli bowiem jeszcze wiele czasu na nadrobienie tej sytuacji, a skoro czekała tyle lat, to te parę dodatkowych chwil, minut, czy nawet godzin, nie robiło jej większej różnicy - najważniejsze, że już wiedziała o istnieniu kogoś, kto mógł jej cokolwiek zdradzić. Pozostali przybyli mieli dostrzegać w tym uśmiechu jedynie uprzejme przerwanie tematu niewartego dalszej dysputy w większym gronie, w jakiś sposób zakładała, że to w zupełności wystarczy. W międzyczasie pochwyciła spojrzenie Cassandry, które podpowiadało jej, że spotkanie z czarodziejami będzie twardym orzechem do zgryzienia. Cóż, mogła się tego spodziewać i teraz ciężko było jej zmusić się do niechętnego wywrócenia oczami.
Pozwoliła czarodziejom wymieniać uprzejmości, sama zaś skupiła się na milczącej sztuce obserwacji. Niewiele było trzeba, by stwierdziła, że jej świat zwykle był prostszy, a ten tu wymuszał owijanie kąśliwych uwag w ładne, błyszczące papierki dla kurtuazyjnej niepoznaki. Słuchała więc rozmów - w jej mniemaniu - o niczym, zachowując przybraną, neutralnie uprzejmą maskę. Szczęście w nieszczęściu nie była wywoływana do odpowiedzi, nie znano jej w tych kręgach, co przyjmowała z radością, bowiem nieczęsto potrafiła wykorzystywać umiejętność powściągania języka. Zamiast tego ze spokojem obserwowała nabierające kształtu relacje - maślane oczy blonwłosej nastolatki, które raczyły Ramseya swą uwagą, za nic mając pozostałych; zbitego z tropu czarodzieja, który jej towarzyszył,a  któremu widocznie niewsmak były komentarze młódki; powściągliwe, choć trafiające w czułe punkty komentarze Cassandry i nader spokojnego w tym wszystkim Ramseya, który jak żywo oddawał się dyspucie, tak prędko przejął odpowiedzialność za zniesienie trunków.
- Wina, idealnie sprawdziłoby się cierpkie, czerwone - gdybym musiała nieopacznie się potknąć i zupełnym przypadkiem wylać je na wścibską panienkę, dopowiedziała w myślach, a cień uśmiechu przemknął po bladych ustach. Szkoda, że ów myśl miała pozostać jedynie w strefie wyobrażeń, choć gdyby powód jej wizyty był inny, z pewnością rozważałaby wprowadzenie tego w życie. - Dziękuję - dodałała z krótkim skinięciem w ramach podziękowania. Nie żeby sama nie chciała teraz umknąć i odszukać trunku na własną rękę, przynajmniej nie musiałaby tu wtedy tkwić i słuchać bezsensownego bajdurzenia, które nagle wydawało jej się co najmniej zabawne, w całej ironi ów pojęcia.
Zwróciła stalowoniebieskie spojrzenie wprost na Corneliusa, wyginając kąciki warg ku górze w sztucznej uprzejmości, gdy ten tłumaczył własne stanowisko - ludzie ewidentnie lubili przyczepiać sobie etykietki, być widziani jako swoje stanowisko, nie jako osobowość - jaka wszak była różnica między Corneliusem Sallowem, a łatką Rzecznika Ministerstwa? Niemniej nie żywiła do niego żadnej urazy, nie miała zresztą żadnego powodu, by to w tym momencie czynić, a skoro już został potraktowany przez blondwłosą czarownicę z pogardą, mogła zwrócić na niego choć część własnego - znikomego wszak - zainteresowania. - Evelyn Despenser - przedstawiła się krótko, nie zatrzymując mężczyzny, w końcu miał udać się po wino, które teraz mogło mieć zbawienną moc i koić skołatane niechęcią nerwy. A skoro już mowa o nerwach...
Czy naprawdę będziemy teraz rozprawiać o ulubionych dodatkach do napojów? Na litość Merlina... Niemal się wzdrygnęła, spoglądając na blondwłosą czarownicę, która nagle straciła na animuszu, zupełnie jakby brak mężczyzn w towarzystwie odebrał jej pewność. To też o czymś świadczyło, a Cordelia ewidentnie nie potrafiła zapanować nad sztuką zamaskowania ów faktu. Szkoda.
- Lady Malfoy, zapewniam, że doskonale rozumiem angielski, nie trzeba stosować wobec mnie specjalnych względów, choć doceniam próbę ułatwienia naszej konwersacji - skwitowała leniwie, nie siląc się na prawidłową wymowę słów, które poczęła kaleczyć mocno wybijającym akcentem, nawiązującym do szkockiego pochodzenia. Zwykła dostosowywać swą wymowę pod rozmówcę, a przynajmniej starać się, jednak biorąc pod uwagę obecne okoliczności, jakoś nie wyrażała specjalnej ochoty na stosowanie ów uprzejmości. Zresztą, jakie to miało znaczenie, gdy młódka ewidentnie interesowała się najbardziej tym, co wychodziło jedynie z jej ust. - Proszę sobie nie przeszkadzać, jestem lepszym słuchaczem, niż rozmówcą, zapewne winą za to powinnam obarczyć fakt, iż większość czasu spędzam wśród aetonanów, wszak one niespecjalnie garną się do rozmowy - nie skłamała, jedynie malowniczo ubarwiła powód swojego milczenia. Kolejny raz pominęła temat wątpliwego dociekania więzów rodzinnych między nią, a Cassandrą, zastanawiając się, czy w tych kręgach nie było to przypadkiem uporczywie skrajnym nietaktem popełnionym przez niefrasobliwą młódkę.


|wybaczcie, gdzieś mi to umknęło Sad
[bylobrzydkobedzieladnie]


I survived because the fire inside me burned brighter than the fire around me


Ostatnio zmieniony przez Evelyn Despenser dnia 01.12.23 20:03, w całości zmieniany 1 raz
Evelyn Despenser
Evelyn Despenser
Zawód : hodowca aetonanów, opiekun magicznych zwierząt
Wiek : 31
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Panna
My poor mother begged for a sheep but raised a wolf.
OPCM : 11 +2
UROKI : 5 +3
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 14
SPRAWNOŚĆ : 10
Genetyka : Wilkołak
Dróżka na skraju lasu - Page 10 Tumblr_o97lpoOPDW1ua7067o2_250
Neutralni
Neutralni
https://www.morsmordre.net/t9065-evelyn-despender https://www.morsmordre.net/t9070-wloczykij#273545 https://www.morsmordre.net/t12156-evelyn-despenser#374148 https://www.morsmordre.net/f168-szkocja-balmaha-farma-despenser https://www.morsmordre.net/t9075-skrytka-bankowa-2130 https://www.morsmordre.net/t9076-evelyn-despender#273691
Re: Dróżka na skraju lasu [odnośnik]27.11.23 10:20
Melisande

Nigdy nie stronił od rozmów z osobami, które w większym lub mniejszym stopniu były mu znane. Niezobowiązujące wymiany zdań traktował jako swoistą rozrywkę, chwilę, kiedy mógł trochę odpuścić i nie trzymać się tak mocno chłodnej maniery dyplomaty. Jednak inaczej było z Melisande, przy niej był uważniejszy, pamiętając temperament kobiety. Łatwo łapała za słówka, swobodnie mknęła przez rozmowy i dziś udowadniała mu to tak samo. Na pierwsze słowa odpowiedział jej ciszą, bo mógł i nie widział potrzeby podtrzymywania tej kwestii. Jednak jej delikatny śmiech i kolejne słowa, nie dały już przejść obojętnie. Budziła w nim jakiś cień sympatii swoją osobą, będąc bardziej wyrazistą niż większość arystokratek.- Bez wątpienia, ale ten mimo wszystko również nie jest zły.- odparł, pozwalając, by żartobliwość zabarwiła brzmienie głosu.- Zawsze jednak mogłoby to być miejsce cichsze i mniej tłoczne, a jednak nadal publiczne, oczywiście.- dopowiedział, spoglądając na nią z podobnym wyzwaniem. Był pewien, że odbije piłeczkę, że za moment odgryzie mu się za to. Nie zamierzał jednak tego żałować, skoro najwyraźniej miała taki dobry humor, a powoli udzielał się i jemu.
- Wahałem się do ostatniego dnia, lady Travers. Ostatnie lata spędzałem będąc ciągle wśród ludzi, wiecznie wśród tłumów, słuchając i obserwując, wyciągając wnioski i pilnując się na każdym kroku. Powrót najwyraźniej nic nie zmienił, bo to, co męczyło, okazuje się również przyzwyczajeniem, od którego nie ucieknę.- odpowiedział jej, ale nie zamierzał na tym zaprzestać.- A ciebie oczywiście, nie spodziewałem się z powodu który właśnie podałaś. Masz swojego ulubionego gadziego wierzchowca? - zaśmiał się, bo takie loty były nierealne. Mimo to brnął dalej dla czystej rozrywki.
Obserwował ją, gdy rozglądała się powoli i domyślał się już, co się działo. Co właśnie robiła i w jakim celu. Pochylił głowę, by odrobinę zamaskować uśmiech i rozbawione spojrzenie, które po chwili spoczęło znów na kobiecie. Maska chłodnej uprzejmości pękała nieubłaganie, ale nie walczył z tym. Czasami też potrzebował odpuścić i rozluźnić się, a to była okazja równie dobra, jak każda inna.
- Nieprawdopodobne.- rzucił z udawanym przejęciem, spoglądając w prawo i w lewo, podobnie, jak przed chwilą zrobiła to lady Travers. Kiedy ponownie spojrzał na nią, błękitne oczy wyrażały pewną pobłażliwość dla zaczepki.- Nie, postanowiła jedynie powrócić do kobiecego towarzystwa. Zachwycanie się pięknem drobnostek jest zdecydowanie prostsze wśród nich, niż ze mną.- wyjaśnił, chociaż po prawdzie wcale nie musiał. Gdy stanęła obok niego, powiódł wzrokiem w kierunku, który mu wskazała.
Słuchał jej wyjaśnienia, co do zaistniałej sytuacji. Nie skomentował tego w żaden sposób, bo niekoniecznie miał cokolwiek do powiedzenia. Kiedy opowiadała o własnych odczuciach, nie stracił na uwadze, sam w końcu pytał o to, jak odbierała festiwal.
- Słyszałem, wieść rozniosła się szybko wśród obecnych. To duże wyróżnienie.- odparł na wspomnienie pierwszego dnia festiwalu.- Masz rację, lady, że mnogość i jakoś zebranych tutaj atrakcji jest wystarczająco dobra, a może wyjątkowa zważywszy na czasy, które teraz mamy? – rzucił niezobowiązująco, nie musiała wcale podejmować odpowiedzi. Zawieszenie broni było tylko chwilowym spokojem, ale będąc tutaj czuł, że kraj niszczyła zatrzymana na moment wojna. W sumie jak każdy konflikt, który trwał długo. Mógł tylko przypuszczać, ile od Ministerstwa wymagało dopięcie całego festiwalu, ale udało się to.
- Podobne. Kiedy wróciłem, usłyszałem w Ministerstwie Magii o tym przedsięwzięciu, ale nie przypuszczałem, że na miejscu tak miło się zaskoczę. W przeciwieństwie do ciebie, lady, nawet w kierunku wróżb nie mam szczególnej awersji, chociaż nie sądzę, abym skusił się na słuchanie o swym losie.- wyjaśnił swoje podejście do tego miejsca.- Festiwal okazał się okazją do odświeżenia zaniedbanych znajomości i tych niespodziewanych, więc myślę, że to dobry czas.- dodał jeszcze.
Blaise Selwyn
Blaise Selwyn
Zawód : Dyplomata i urzędnik w Departamencie Międzynarodowej Współpracy Czarodziejów
Wiek : 30
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Żonaty
Polityka to zawsze kłamstwo, nieważne kto ją robi
OPCM : 5 +3
UROKI : 0
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 20 +2
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 7
SPRAWNOŚĆ : 11
Genetyka : Czarodziej

Neutralni
Neutralni
https://www.morsmordre.net/t11686-blaise-selwyn#361704 https://www.morsmordre.net/t11700-minerva https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f84-boreham-palac-beaulieu https://www.morsmordre.net/t11701-skrytka-bankowa-nr-2541
Re: Dróżka na skraju lasu [odnośnik]20.12.23 1:06
Pewne potwierdzenie drgnęło kącikiem jej ust, ale na tyle łagodnie że praktycznie niezauważalnie, zamilkła słuchając dalszej części wypowiedzi. Pozwoliła by jej brwi uniosły się łagodnie na miejsce cichsze i mniej tłoczne, ale jego publiczność opuściła je na wcześniejsze miejsce.
- Oczywiście - zgodziła się usłużnie, podłapując i powtarzając ostatnie ze słów które padło z jego ust. Pogłębiając zdobiący jej twarz uśmiech, zawieszając melodyjnie zgłoski sugerując tym samym, że zamierzała kontynuować rozpoczęte zdanie, a nie jedynie podsumować padająca z jego ust odpowiedź. - o ile zdecydowałbyś się, sir, owe spotkanie zaaranżować. Przypomnij mi proszę, kiedy wróciłeś do Anglii? - zapytała, przekrzywiając odrobinę głowę. Pozornie bez związku, między słowami wskazując, że przecież niczego takiego ani nie zaproponował, ani nie uczynił. Racząc go łagodnym, a jednak celnym przytykiem. Uśmiech nie zniknął z jej warg, a spojrzenie pozostawało wspaniałomyślnie lekkie. Miała fenomenalny humor - a co za tym idzie dużo wyrozumiałości. W ostatnich dniach trzeba było naprawdę się postarać, żeby doprowadzić ją do irytacji. A może inni musieli to zrobić - jej mąż potrafił to zrobić w ułamku sekundy by w ułamku następnej przegonić ją tam skąd ją przygnał.
- Więc - zaczęła zawieszając na krótką chwilę słowa po tych które wydostały się z ust lorda Selwyna - chcesz powiedzieć, sir, że męczy cię bycie arystokratą czy wybrany zawód? - zapytała unosząc łagodnie brwi wyżej w uprzejmym zaskoczeniu, kącik jej ust nie drgnął, pozostawała poważna, można niemal niewinnie zaciekawiona odpowiedzią. Dziwacznym wszak przecież było wygłaszać coś takiego. No tym przecież polegało ich życie - wiecznej grze pozorów, kiedy to maski zakładane na zewnątrz dla obcych niemal zrastały się z ich jestestwem. Na tłumach, zerkających ku nich tęsknie, spendach w wystawnych salach przy wielkich bankietach. Szmerach i plotkach, obserwacjach, konszachtach, zdradach i kolejnych przedsięwzięciach. Francja niewiele różniła się przecież pod tym względem. - A może to za granicą upatrywałeś możliwości ratunku od nużącej codzienności? - zastanowiła się na głos bez wstydu, zaplatając dłonie na piersi, pozwalając by palce zatańczyły jaj pod brodą. Nie potrafiła zrozumieć do końca rozterek Selwyna, bo jej praca i codzienność polegała na obserwacjach - ale chyba ona w przeciwieństwie do niego - naprawdę to lubiła. Było coś zaskakująco ujmującego w obserwowaniu zachowań, odnajdywaniu wzorców a wraz z czasem w potrafieniu przewidzieć dane rekacje na konkretne słowa czy warunki na które wystawiało się dany obiekt. Nie mówiąc już o tym, że obserwacja była drogą do zyskania informacji - a te, można było wykorzystać na wiele różnych sposób.
- Mam. Edreę, jest szybka i zwinna - jak ja. Świetnie się rozumiemy. - odpowiedziała z powagą, nie poświęcając nawet chwili na głębsze zastanowienie. Edrea znajdowała się w ich rezerwacie dzięki jej pomocy, lubiła o niej wspominać - a nawet chwalić się swoimi dokonaniami, chociaż ostatnio historie o niej ograniczała do minimum nadal pamiętając złożoną Manannowi obietnicę.
- Też jestem zaskoczona. - wypadło zgodnie z ust Melisande, kiedy wracała na swoje miejsce. Uniosła rękę, żeby przyłożyć ją w zmartwieniu do piersi. Pobłażliwość w spojrzeniu Blaisa zmarszczyła lekko jej oczy, ale nie ściągnęła uśmiechu z ust. - Oh, więc to nie choroba, a męskie towarzystwo, ją zmogło. - orzekła potakując z powagą krótko głową, dźwigając kącik ust ku górze. - Piękno drobnostek. - podchwyciła mimowolnie. - Tak nisko oceniasz tematy rozmów których kobiety podejmując się na osobności, czy jedynie tak je sobie wyobrażasz bo nigdy nie udało ci się, sir, podsłuchać żadnej, nie przeznaczonej dla twoich uszu? - zadała pytanie, splatając dłonie przed sobą. Drobnostki do których się odniósł trącały niemal namacalnie pobłażliwością nie tylko dla tematów rozmów, których kobiety - a Melisande wszak była jedną z nich, choć może w istocie w ich pałacu nie podejmowano rozmów bardziej… rozwijających - sięgały, ale uznania ich za, cóż, mniej inteligentny - a może zdolne jedynie to rzeczy nie tyle co miałkich, ale mało ważnych.
- Mamy zawieszenie broni. Winniśmy je wykorzystać na odpoczynek i oddanie hołdu tym, którzy do tej pory podejmowali się walki i którzy w tej walce swoje życia złożyli. Ta wszak, nie skończyła się jeszcze i nadal jest przed nami. Rozważny czarodziej wie, że zdrowe ciało potrzebuje też odpoczynku i możliwości regeneracji. Chyba zgodzisz się ze mną? - zapytała uprzejmie, choć przecież… nie mógł jej zaprzeczyć.
- Cóż, może podpowiedzą ci jakie kroki podjąć jako następne po powrocie? - wróżby, oczywiście. Podchodziła do nich dość sceptycznie, może dlatego, że przez nie zatracała poczucie kontroli i myśli że odpowiednie działania doprowadzą ją do wyznaczonego celu, nie zaś przypadek. - Chyba że to zostało już postanowione i nic nie zawróci się z obranej drogi. - zastanowiła się na głos.


I've heard allegations 'bout your reputation
I'll show you my shadows if you show yours
Let's get it right dear, give a good fight dear
We'll keep it all up behind
closed doors
Melisande Travers
Melisande Travers
Zawód : badacz; behawiorysta smoków; początkujący twórca świstoklików
Wiek : 26
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Zamężna
I do not chase. I conquer.
You will crumble for me
like a Rome.
OPCM : 10
UROKI : 0 +3
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0 +1
TRANSMUTACJA : 10 +7
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 19
SPRAWNOŚĆ : 10
Genetyka : Czarownica

Sojusznik Rycerzy Walpurgii
Sojusznik Rycerzy Walpurgii
https://www.morsmordre.net/t4704-melisande-rosier#100644 https://www.morsmordre.net/t5050-nulla#108518 https://www.morsmordre.net/t12140-melisande-travers https://www.morsmordre.net/f15-norfolk-corbenic-castle https://www.morsmordre.net/t5178-skrytka-bankowa-nr-1209 https://www.morsmordre.net/t5098-melisande-rosier#110615
Re: Dróżka na skraju lasu [odnośnik]10.01.24 12:22
Dla Cassandry, Corneliusa, Cordelii i Evelyn

Jej krótka odpowiedź sprawiła, że spojrzał na nią, a kąciki ust mu drgnęły. Nie umknęło mu długie spojrzenie, ale czy było skierowane do Cordelii, czy stojącego przy niej Corneliusa nie wiedział. Założył to pierwsze, dlatego jego uwaga prędko zmieniła adresata. Nie ciągnął konwersacji o naturze — miał Evelyn przekazać wieści, na które czekała. Nie spodziewał się jednak, że krótka, grzecznościowa wymiana zdań zmieni się w dłuższą i nieco bardziej absurdalną dysputę o poezji z gośćmi, których nie wypadało zignorować. Czuł na sobie spojrzenie Cassandry, nie ignorując niewypowiedzianych pytań odpowiedział jej krótkim spojrzenie. Uniósł dłoń i lekko ułożył ją na lędźwiach żony na krótko.
— Mówi się, że panienka przyćmiewa swoją osobą inne debiutantki — odparł od razu z uśmiechem, nie próbując ciągnąć tej rozmowy w ten sposób. Cordelia domagała się komplementów i uznania, a on nie śmiałby raczyć jej zbyt poufałymi pochlebstwami, tym bardziej w towarzystwie własnej żony, której obecność była dla niego wsparciem — przynajmniej aż do teraz. Podjęcie tematu poezji nie było mu na rękę, szczególnie kiedy było podsycone przez Cassandrę, która doskonale wiedziała, że nie miał z nią nic wspólnego. Nie przepadał za sztuką, wydawała mu się mało praktyczna i użyteczna. Osobisty atak z ukrycia ze strony, z której nie powinien się go spodziewać popsuł mu nastrój, ale nim uśmiech przerodził się w cierpki wyraz twarzy zdążył powstrzymać rozlewające się po nim niezadowolenie. Spodziewał się po żonie, że pomoże wybrnąć mu z tego zręcznie, zamiast narażać na śmieszność z powodu, którego zupełnie nie rozumiał, wszak z jasnowłosą, piękną córką ministra nie miał absolutnie nic wspólnego. Irracjonalna podłość z jej strony miała okazać się dotkliwą nauczką.
— Skądże, żadna to tajemnica, a jednak określenie tego zamiłowaniem przez moją żonę jest wielkim nadużyciem. Ostatni poemat, jaki zapadł mi w pamięci nosi tytuł Zlaya zhena— odpowiedział, a brew nawet nie drgnęła mu w tym kłamstwie. Tytuł zmyślił, nie był jednak przypadkowy. — O ile dobrze pamiętam oczywiście, jakiegoś niszowego rosyjskiego poety, ale fragmentów nie przytoczę, gdyż nie są przeznaczone dla tak wrażliwych uszu. Ale każdy światły człowiek powinien doceniać sztukę, wszak kształtuje ona ludzką wrażliwość. — dodał nieco żywiej. Dlatego...— Moja żona z przyjemnością pojawi się na wieczorku poetyckim w Wilton. To bardzo uprzejme — odpowiedział w imieniu Cassandry na wstępne zaproszenie Cordelii. Miał nadzieję, że dojdzie do tego spotkania i Vablatsky będzie bawiła się wybornie. Spojrzał na arystokratkę i uśmiechnął się nieco szerzej, kiedy skomplementowała jego artykuł. — Dziękuję. — Podziękował także lekkim skinięciem głowy, ale nie chciał wdawać się w głębsze analizy i dyskusje. Zawiesił spojrzenie na Corneliusie, uszczypniętym i sprowokowanym do reakcji, ale nadzwyczaj prędko i elastycznie zareagował na upadlające zachowanie młodej, rozkapryszonej arystokratki. Kiedy byli już sami spojrzał na niego, choć nie oczekiwał wyjaśnień. Ani wobec zachowania Cordelii ani odnośnie potencjalnych plotek na temat jego zainteresowania poezją. To było mało istotne dla nich wszystkich — może poza Cassandrą, ale z żoną omówi tę sprawę później.
— Nic się nie stało — odpowiedział mu łagodnie. Nie był jej ojcem, nie odpowiadał za jej czyny. Domyślał się, że Cordelię traktował pobłażliwie wyłącznie dlatego, że była córką ministra. — Wcale nie sprawiasz wrażenia, jakbyś próbował umknąć jej towarzystwu zasłaniając się obowiązkami — dodał poufale, z lekkim rozbawieniem, odnajdując prędko wzrokiem dziewczynę, której towarzyszyła lewitująca taca z trunkami. — Zaopiekuje się nią, nie martw się. o wspaniała, ciepła i cierpliwa kobieta — odpowiedział, kiedy ten wspomniał o Cassandrze. Nie napomknął towarzyszowi, że jego żona była dla Cordelii dużo większym zagrożeniem niż dziennikarka czarownicy, którą można było doprowadzić do porządku wieloma sposobami, ale też nie spodziewał się, by sama młoda lady zabawiła w ich towarzystwie zbyt długo, byli od niej sporo starsi, nie znajdą wspólnych tematów do rozmowy. — Wydawało mi się, że widziałem go przy ministrze — odpowiedział zaraz potem, zatrzymując się przy dziewczynie. Pożegnał Sallowa, odprowadzając go chwilę wzrokiem, po czym wrócił do towarzystwa wraz z czarownicą i lewitującą tacą. Sam trzymał w dłoni już własny kielich z czerwonym wytrawnym winem i wskazał preferowane trunki trzem, niesłychanie różniącym się od siebie kobietom. — Czy Soren spędzał dużo czasu z wierzchowcami, gdy był w domu? Odnalazłby się tu dziś. Wśród sojuszników — zawyrokował, spoglądając na Evelyn. — Spotkaliśmy się rok temu. Tutaj, w Londynie. W Waltham.— I właśnie dlatego tu zaprosił Evelyn na tę rozmowę. Nie zdradził jednak więcej, Despenser mogła nie chcieć poruszać tego w takim gronie.



pan unosi brew, pan apetyt ma
na krew
Ramsey Mulciber
Ramsey Mulciber
Zawód : Niewymowny, namiestnik Warwickshire
Wiek : 31
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Żonaty
My name is Death
and the end is here
OPCM : 40
UROKI : 20 +5
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 60 +7
ZWINNOŚĆ : 5
SPRAWNOŚĆ : 5 +3
Genetyka : Jasnowidz
Dróżka na skraju lasu - Page 10 966c10c89e0184b0eef076dce7f1f36cfb5daf71
Śmierciożercy
Śmierciożercy
https://www.morsmordre.net/t2225-ramsey-mulciber https://www.morsmordre.net/t2290-ursus#34823 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f440-warwickshire-warwick-niedzwiedzia-jama https://www.morsmordre.net/t2922-skrytka-bankowa-nr-624#47539 https://www.morsmordre.net/t2326-ramsey-mulciber
Re: Dróżka na skraju lasu [odnośnik]29.01.24 1:25
Świergoczący glos Cordelii drażnił ją coraz bardziej, dziewczę było jak barwny mały ptaszek fruwający tuż przed zielonymi ślepiami nerwowego kota, ufnie wierzący, że drapieżnik nie zerwie się do skoku; nie podobał jej się sposób, ani entuzjazm, z jakim Cordelia zawracała się do jej męża, nie podobała jej się jej młodość i uroda, całkiem w stylu durnego dziewczątka, które Mulciber zdecydował się zaprosić na ceremonię wręczenia orderów - i jego nowego tytułu - przed kilkoma miesiącami. Dopraszanie kapryśnej panienki o uwagę Ramseya wcale nie poprawiało jej sytuacji, ani nie zwiększało przychylności samej Cassandry -  Ramsey odpowiadał zresztą na jej umizgi bardzo ochoczo, obsypując ją niezasłużonymi komplementami. Zamierzał ją tu upokorzyć w ten sposób? Ależ nie, zamierzał upokorzyć ją bardziej, zabierając głos tak, jakby sama go nie miała, odpowiadając w jej imieniu na niezobowiązujące pytanie podlotka - w co ty sobie pogrywasz, pytały jej uniesione brwi? Nie sądził przecież, że potrzebowała jego decyzyjności, a może jednak, może artykuł, o którym wspomniała Cordelia, stawiał ją na pozycji kogoś, kto nie jest w stanie o sobie zadecydować w kwestii spędzonego wieczoru? Wypomni mu to w najmniej odpowiedniej chwili - zbierze się na wyimaginowany poetycki wieczorek, gdy zechce mu się amorów - nie miałaby przecież oporów odmówić jej mimo jego zgody, ale skoro już sam zdecydował się ją wyrazić z takim entuzjazmem...
- Wybacz mojemu mężowi - odparła, ze sztucznym uśmiechem, choć przyglądała się profilowi Ramseya z lodowatą i oschłą surowością. - Gdy wypowiada się w moim imieniu tak wyrywnie, kieruje nim ekscytacja poezją. Oczywiście, że przyjdziemy. Mój mąż z radością przedstawi ten godny zapamiętania utwór szerszej publice, literatura wschodnia nie jest tu tak znana. - Przeniosła ten sam surowy uśmiech na młódkę, nie zamierzając darzyć Ramseya dłuższą uwagą. Jeśli zamierzał wypowiedzieć jej wojnę - podejmie tę rękawice. - Zlaya zhena, tak? - spytała, z angielskim akcentem, dla potwierdzenia, ale nie oczekiwała odpowiedzi. - Przygotujesz tłumaczenie dla pozostałych gości? - spytała, a jej spojrzenie pozostało równie zimne, co wcześniej. Mogła tam nawet pójść - tylko po to, by wobec jego słów znużyć jego samego i zmarnować jego czas tą samą jałową rozmową, w którą sam usiłował ją wepchnąć z czystej - jakże nielojalnej - złośliwości. Obrzydliwe zachowanie. I absolutnie nieakceptowalne - zwłaszcza wobec jego przewin wobec ślicznego ptaszątka. Owszem, gdy słowa Cordelii padły, przeszło jej przez myśl, że mogła to wykorzystać i zawrzeć znajomości z jej starszymi siostrami, a może i wlać trochę oleju do głowy samej Cordelii, ale próba przymuszenia jej do tego sprawiła, że całkiem straciła zainteresowanie. Ostatecznie mogła być żoną z jego artykułu - pozbawioną własnego zdania, inicjatywy i zdolności, niezdolną do zaplanowania popołudnia, a co dopiero do utkania pajęczyny kontaktów.
Może zapomniał, kim była. Czas już najwyższy, żeby sobie przypomniał.
Nie zareagowała nijak na pochwały dziewczyny względem artykułu Ramseya, swoje obiekcje pozostawiła dla jego uszu - a to dziewczę do najbystrzejszych w istocie nie należało.  - Tak - przytaknęła zdawkowo, gdy spytała o ulubiony owoc, choć marakuję znała wyłącznie jako komponent południowoamerykańskiej maści, tak egzotyczny owoc nigdy dotąd nie gościł na jej talerzu. - Nazywa się ją również męczennicą - obdarzyła podlotka ciekawostką, nie łudząc się, iż ten rozpozna w jej słowach niedwuznaczną ironię, równie pozbawioną emocji, co poprzednie słowa.
- One przynajmniej wiedzą, że nie należy zabierać głosu, gdy nie ma się nic ciekawego do powiedzenia - skierowała swoje nieco przyciszone słowa - odnośnie milczących aetonanów - już do panny Despenser, gdy świergoczący gołąbek stracił nimi zainteresowanie i zniknął gdzieś razem z rzecznikiem Ministerstwa Magii. Drapieżne oko uchwyciło spojrzenie Ramseya, lecz nie powiedziała nic więcej, pozwalając im kontynuować rozmowę. Wyglądało na to, że jej waga rzeczywiście pozostawała istotna.




bo ty jesteś
prządką

Cassandra Vablatsky
Cassandra Vablatsky
Zawód : Szeptucha
Wiek : 28 (30)
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Zamężna

i am my mother's savage daughter

OPCM : 0
UROKI : 0
ALCHEMIA : 16
UZDRAWIANIE : 28 +10
TRANSMUTACJA : 24 +2
CZARNA MAGIA : 1 +1
ZWINNOŚĆ : 10
SPRAWNOŚĆ : 5
Genetyka : Jasnowidz

Sojusznik Rycerzy Walpurgii
Sojusznik Rycerzy Walpurgii
https://www.morsmordre.net/t569-cassandra-vablatsky https://www.morsmordre.net/t943-zorya-utrennyaya#4959 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f440-warwickshire-warwick-niedzwiedzia-jama https://www.morsmordre.net/t2811-skrytka-bankowa-nr-3#45477 https://www.morsmordre.net/t1510p15-cassandra-vablatsky#13947
Re: Dróżka na skraju lasu [odnośnik]21.02.24 23:06
Melisande

Czuł, że w tej rozmowie Melisande robi się coraz bardziej przewidywalna. Łapała się kwestii coraz mocniej oczywistych i na jakimś poziomie drażniących. Nie tworzyła wokół siebie otoczki wyzwania, a mimo to wymiana zdań była z nią naprawdę przyjemna. Kąsała lekko, acz celnie, gdy dostawała okazję. W jej całokształcie czuć było Rosierową manierę i sposób bycia, co sprawiało, że nie czuł się nią zmęczony, a dobrze się bawił.
- Wystarczająco niedawno, aby wpierw zająć się innymi priorytetami, niż odświeżanie znajomości, lady.- odparł, dając jej do zrozumienia, że i na nią przyszłaby pora. Może później niż wcześniej, zważywszy na to, że była teraz lady Travers. Potrzebował powodów, aby zatrzymać na krótką rozmowę czyjąś żonę. Los chciał, że takowa okazja nadarzyła się tutaj, podczas sadzenia sadzonek, które kiedyś zazielenią teren.- Czas, który spędziłem poza krajem, nawarstwił sprawy, którymi trzeba było zająć się w pierwszej kolejności.- dodał, chociaż wcale nie musiał się przed nią tłumaczyć. Mogła zadowolić się tylko pierwszymi wypowiedzianymi przez niego słowami. Wszystko, co mówił dalej, było dobrą wolą, by nie poczuła się urażona.
- Ani bycie arystokratą, ani wybrany zawód. Pierwsze jest przywilejem, a drugie pasją. Męczą mnie ludzie, Melisande.- wyjaśnił bez zająknięcia.- Dyplomacja wymaga bycia ciągle wśród nich, trzymania się w ryzach, bo jeden błąd dyplomaty nie zaważy tylko na jego opinii, a pociągnie za sobą wiele poważniejszych konsekwencji. Przez swoje urodzenie, lady, jesteśmy zawsze na świeczniku, ale da się być jeszcze bardziej na widoku, czując cudzy oddech na karku i spojrzenia oczekujące potknięcia. Kiedy tkwisz w tym miesiącami, zaczynasz rozważać stanie z boku lub wycofywanie się, gdy twoja obecność nie jest niezbędna.- czy mogła go zrozumieć? Przypuszczał, że nie i nie chodziło nawet, że chciałby ujmować jej jako kobiecie. Na tyle na ile wiedział, ona znała takie życie, arystokratki robiącej coś dla rezerwatu swojego rodu. Trudniej było wchodzić w obce środowiska, zderzać się z innymi oczekiwaniami, wypowiadanymi obcym językiem. Obracanie się wśród Niemieckiej socjety, było nieporównywalnie trudniejsze niż bawić na salonach we Francji. Pamiętał, jak się z tym zderzył i moment dezorientacji, który później nastąpił i minął szybko. Przypadkiem zdobył tam przewagę, która przed wyjazdem nawet nie przyszła mu do głowy. Nie mniej dotykanie innej rzeczywistości niż ta, w której za twoimi plecami stał cały ród i mocne nazwisko, było trudniejsze. Wiedział, że zmęczenie o którym jej mówił w końcu minie, będąc tylko chwilowym znużeniem, bo przyzwyczajeń nie był w stanie wyzbyć się całkiem. Za kilka dni lub tygodni, będzie znów tak samo zacięty do działania, jak był zwykle. Dziś potrzebował jedynie oddechu, głębokiego.
Kiedy podjęła temat swego ulubionego wierzchowca, zainteresował się tym bardziej niż dotychczasową wymianą zdań.
- I jak zgaduję, jest przedstawicielką Albionów Czarnookich, jak wszystkie smoki w rezerwacie? – spytał, bo pewności takiej nie miał wcale. Nie wiedział, czy Rosierowie powiększyli zakres smoczych ras.
Uśmiechnął się z czystej uprzejmości, gdy również wyraziła swe zaskoczenie. Wyglądało na sztuczne, ale nie przejmował się tym. Nie zależało mu na konkretnych reakcjach.
- Jak widać.- odparł jedynie, kiedy padł taki wniosek.
Słuchał jej, gdy najwyraźniej dotknęło ją, jak określił tematy poruszane przez kobiety. Nie przerywał jej, czekał aż powie, co wyraźnie podziałało drażniąco. Pokręcił powoli głową, by uświadomić ją już niewerbalnie, że nie wyciągała poprawnych wniosków z jego słów.
- Nie oceniam ani nie wyobrażam sobie, Melisande. To sprawy kobiet, mojej żony i kuzynek, które spędzają czas razem. Nie obchodzi mnie, jakie kwestie poruszają, ale jeżeli myślisz, że umniejszam mojej małżonce to nie. Jest inteligentną kobietą.- wyjaśnił jej to, co najwyraźniej omylnie zrozumiała i miała do tego pełne prawo po jego słowach. Nie mógł odmówić Maggi bystrego umysłu, kiedy nie stronili od swego towarzystwa, potrafiła nieraz zaskoczyć go własnymi osądami i zdaniem, spostrzeżeniami.
Pochylił na moment głowę, by ukryć rozbawienie, kiedy ubrała w takie słowa swe przemyślenia. Oczywiście, że musiał się z nią zgodzić, ale patrząc na to szerzej, nawet nie miał powodu, aby zaprzeczać.
- Nie mógłbym uczynić inaczej.- odparł, dławiąc w sobie parskniecie.- Nie potrzebuję podpowiedzi, wiem, co chce zrobić i jak to osiągnąć.- był typem, który zawsze miał jakiś plan i cele do realizowania. Tym razem nie było inaczej.- Słyszałem, że jesteśmy kowalami własnego losu do końca.- dodał zaraz.
Blaise Selwyn
Blaise Selwyn
Zawód : Dyplomata i urzędnik w Departamencie Międzynarodowej Współpracy Czarodziejów
Wiek : 30
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Żonaty
Polityka to zawsze kłamstwo, nieważne kto ją robi
OPCM : 5 +3
UROKI : 0
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 20 +2
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 7
SPRAWNOŚĆ : 11
Genetyka : Czarodziej

Neutralni
Neutralni
https://www.morsmordre.net/t11686-blaise-selwyn#361704 https://www.morsmordre.net/t11700-minerva https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f84-boreham-palac-beaulieu https://www.morsmordre.net/t11701-skrytka-bankowa-nr-2541
Re: Dróżka na skraju lasu [odnośnik]28.02.24 22:33
Cassandra, Ramsey

Z fałszywym zainteresowaniem obserwowała wymianę zdań między kobietami, co było podyktowane jedynie uprzejmością i poczuciem powinności. Nie kryła się z własną ignorancką niewiedzą wobec omawianego tematu, wszak była pewna, że w przyszłości nie przyjdzie jej się ku niemu pochylić. Interesowały ją za to emocje, dwie skrajności buzujące w kobiecych ciałach, tak charakternie od siebie różnych. Młoda arystokratka przypominała jej wiatr, niezbyt frasobliwy, niekoniecznie świadomy obejmowanej strony, idący tam, gdzie aktualnie podyktowano mu kierunek. Cassandra zaś wywoływała wrażenie wody, pozornie spokojnej i łaskawej, zwykle dającej niżeli biorącej, jednak w gniewie mogącej siać spustoszenie. Lekceważono siłę tej nieugiętej kobiety, a Szkotka poczęła się zastanawiać, czy miało to miejsce jedynie w wyjątkowych sytuacjach, jak dzisiejsza uroczystość, czy jednak była to czynność nagminna. Nie znała jej jednak, jak i nie miała również zamiaru się spoufalać z kimś, kogo imię dopiero co przyszło jej poznać, ale ciekawość zbierała swoje żniwo.
Z niejaką ulgą przyjęła zaś powrót samego Ramseya, mogąc z niemym podziękowaniem odebrać od stojącej nieopodal niego czarownicy kielich z winem, którego ewidentnie potrzebowała po całej tej niekomfortowej wymianie zdań między wszystkimi zgromadzonymi. Nie pozwoliła sobie na wybrzmienie nagłego przypływu satysfakcji, gdy część nagle opuściła owe grono. Widocznie zainteresowanie w tych kręgach prędko ulegało straceniu, cóż za zaskoczenie.
- Zwykle perspektywę buduje doświadczenie, najwyraźniej jego brak spłyca nie tylko tematykę rozmów, a i zakrzywia interpretację potencjalnego zainteresowania rozmówców, czyniąc ją w swym rozumowaniu niezasadnie wygórowaną. Trzeba wybaczać podlotkom, nich czerpią z infantylności póki mogą, wszak i im w końcu przyjdzie doznać posmaku goryczy – skwitowała w stronę Cassandry z uprzejmym uniesieniem kącików warg, choć jej mimika uwydatniała cierpki niesmak wobec niefrasobliwej panny, której oddalającą się sylwetkę przyszło Szkotce śledzić. Mogła nie rozumieć tego świata, nie utożsamiać się z nim, jednak potrafiła współczuć i właśnie to odczucie towarzyszyło jej przy tej przeprawie bowiem ludzie nieświadomi, skupiający się na błahostkach w późniejszych latach byli nazywani głupcami, nie potrafiąc nadążyć za pędzącym światem i najprostszymi rewelacjami, czyniąc w swych głowach własną wersję rzeczywistości, zwykle absurdalnie kłamliwą. Może układała tego typu osobistości w stereotypowych schematach, ale zapewne również większość zamykałaby ją w ramach zwykłej wiejskiej kobieciny, gdyby tylko zyskali wiedzę skąd pochodzi i czym się zajmuje, cóż, nie zwykła narzekać na ów niesprawiedliwość, wszak opinia innych przestała ją interesować wraz z postępującym wiekiem i miała wrażenie, że tak jest lepiej, zdrowiej.
Jej uszu doszły słowa Ramseya wobec których zmarszczyła brwi. Odnalazłby się tu dziś. Wśród sojuszników. Nie potrafią przetrawić tej wiedzy, tego głosu pełnego przekonania, że to właśnie tu jej brat miał odnaleźć tych najbardziej mu bliskich. Brzydziła się myślą, że porzucił przywiązanie do więzów krwi, szargając wierność przodkom na rzecz anglików i ich idealistycznych pragnień. Na litość Merlina, byli bliźniętami, dlaczego aż tak różnili się w skłonnościach przekonań? Dlaczego dla niej więzy krwi znaczyły więcej? Chciałaby wiedzieć, jednocześnie bojąc się odpowiedzi. Nie było to istotne, nie po tym, co Soren wyczyniał w międzyczasie, nie po dokonanej przez niego zbrodni, przekazaniu parszywego plugastwa, klątwy, chęci mordu, którym skalał ciało i umysł swej siostry. Doświadczyła od niego krzywd niewybaczalnych i choć wciąż czuła rodzinne ogniki emocjonalne, tak przez lata miała go za bezduszną bestię bez sumienia. Słowa Ramseya świadczyły o tym, jakoby jej brat miał w sobie resztki rozsądku podczas ich ostatniego spotkania.
- Wychowaliśmy się z tymi stworzeniami, a Soren, cóż, spędzał z nimi każdą wolną chwilę, wykonując powierzone mu zadania i muszę przyznać, że nigdy nie rozmawialiśmy o tym, czy to bardziej przykry obowiązek, czy może zwyczajowa przyjemność wynikająca z zainteresowań. Pracę należało wykonać niezależnie od chęci, lecz niosło to ze sobą szereg poświęceń, które odbiły się na nas w dorosłym życiu, mniej bądź bardziej – przyznała mimochodem, wzruszając nieznacznie ramionami. Nie kłamała, mówiąc o poświęceniach i idących za nimi zmianach, takie właśnie było życie z brzemieniem, oni nieśli rodzimą spuściznę, gdy ojciec nie miał już sił. Czuli się w obowiązku, by ciągnąć to dalej, tak należało i żadne z nich się temu nie przeciwstawiało, ani nie marudziło, a przynajmniej nie na głos. - Umknął z domu pierwszy, nie dziwi mnie więc, że koniec końców znalazł grono w którym czuł się na tyle dobrze, by móc ich nazwać swoimi, czy – jak to określiłeś – sojusznikami – skwitowała finalnie, poniekąd bezdusznie, przynajmniej jak na kogoś, kto szukał osoby bliskiej swemu sercu. Widać było jak na dłoni, że poczuła się dotknięta, zraniona owymi wieściami. Nie tak miało wyglądać ich życie, powinien być z nią, przy rodzinie. Powinien wspierać i trudzić się na równi z własną siostrą, najwyraźniej jednak i na to zabrakło mu odwagi, a teraz, mimo krzywd, zwykła nazywać go tchórzem i nieudacznikiem, nawet jeśli tutaj był kimś zupełnie innym.
Przestąpiła krok, upijając łyk wina, witając gorycz na podniebieniu wraz z rozchodzącym się ciepłem. Tego jej teraz było trzeba.
- Wiesz, co się później z nim stało? Gdzie jest? Jak się miewa? Chciałaby dodać, lecz tego nie zrobiła, wiedząc, że fałszywość w jej trosce byłaby niemal namacalna. Miała już dość owijania w bawełnę, słania ckliwych zdań i nic nieznaczących słówek. Nie chciała już słuchać uprzejmych pytań o przeszłość i rozprawiać o czasach, które z czasem pokryła zgnilizna. Nie spodziewała się, że może usłyszeć o czasach pomiędzy atakiem, a tym, co teraz. Czy potrafiła to przyjąć i uczynić swoim? Czy była w stanie udźwignąć świadomość, że gdy sama cierpiała, to jej brat bawił się w najlepsze w Londynie, nie zważając na krzywdy zadane siostrze? Zaczynała się nim na nowo brzydzić i wstydzić tego, że łączyły ich więzy krwi. Niemniej zachowała spokój, w końcu w tej chwili nie mógł jej jawnie zagrozić i miała zamiar wykorzystać okazję, by coś z tego wynieść. Przyszła tu po informacje, konkretne i jasne, tego również oczekiwała, teraz znacznie bardziej niż wcześniej.


I survived because the fire inside me burned brighter than the fire around me
Evelyn Despenser
Evelyn Despenser
Zawód : hodowca aetonanów, opiekun magicznych zwierząt
Wiek : 31
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Panna
My poor mother begged for a sheep but raised a wolf.
OPCM : 11 +2
UROKI : 5 +3
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 14
SPRAWNOŚĆ : 10
Genetyka : Wilkołak
Dróżka na skraju lasu - Page 10 Tumblr_o97lpoOPDW1ua7067o2_250
Neutralni
Neutralni
https://www.morsmordre.net/t9065-evelyn-despender https://www.morsmordre.net/t9070-wloczykij#273545 https://www.morsmordre.net/t12156-evelyn-despenser#374148 https://www.morsmordre.net/f168-szkocja-balmaha-farma-despenser https://www.morsmordre.net/t9075-skrytka-bankowa-2130 https://www.morsmordre.net/t9076-evelyn-despender#273691
Re: Dróżka na skraju lasu [odnośnik]14.03.24 14:01
dla Blaisa

Gdyby Blaise na głos określiłby ją przewidywalną roześmiałaby się gromko. Nie dlatego, że taka nie bywała. Skupiona na celu działała według własnych schematów, metodycznie ze skupieniem docierając do celu. Ale gdyby istotnie potrafił przewidzieć - a co za tym idzie przygotować się na podnoszone przez nią kwestie, nie czułby teraz rozdrażnia. A to znaczyło tylko jedno - dotykała odpowiednich strun, na tyle stonowanie i uprzejmie, by nie wyjść za niewychowaną. Nie miała większych powodów by zajść mu za skórę - ale też nie miała żadnych, by jakoś specjalnie się przed tym powstrzymywać. Stał się dla niej swoistego rodzaju rozrywką w oczekiwaniu na powrót Manannana, który za chwilę miał znaleźć się na nowo przy niej.
Jego odpowiedź skwitowała jedynie krótkim uśmiechem, niewiele unoszącymi się ku górze wargami, pozostawiając ten wątek. Nie wierzyła, że zdecydowałby się zwrócić ku niej, nie mając ku temu szczególnego powodu, ale nie próbowała siłować się na argumenty w tak nie znaczącej sprawie. - Jak na przykład? - zapytała uprzejmie, dla podtrzymania konwersacji bardziej niż rzeczywistej ciekawości. A mimo to, uniosła brodę, a oczy Melisande zmrużyły się odrobinę nie odsuwając zadowolenia z ładnej twarzy. W niektórych momentach, pozach, przypominająca Tristana na tyle, że trudno byłoby nie zauważyć ich pokrewieństwa.
Kolejna odpowiedź sprawiła że w uprzejmym zainteresowaniu dźwignęła brwi ku górze. Oh, nie? Zdawała się pytać, nie zaprzestając uśmiechu. A padające chwilę później słowa sprawiły, że uniosła brwi jeszcze wyżej, przez ułamek sekundy wyglądając na zaskoczoną zanim odrzuciła głowę do tyłu, żeby zaśmiać się się szczerze rozbawiona. Męczyli go ludzie. Cóż za abstrakcja - na tyle duża, że Melisnade nawet nie przeszła przez głowę. Ciemne spojrzenie zawiesiła ponownie na Blaise kiedy starał się wytłumaczyć swój punkt widzenia, ale trudno było jej przyznać, że się z nim zgadza. Oczywiście, że dyplomacja rządziła się swoimi prawami - ważny był każdy ruch, a każde słowo jeszcze ważniejsze. Jednostka nie odpowiadała tylko za siebie, a za tych, których reprezentowała. Ale dla niej, było do pociągające. Przyciągające. Gra, która rozgrywała się słowem i pomiędzy nim. Wypatrywanie charakterystycznych znaków własnych rozmówców, poszukiwanie ich słabości, testowanie granic. Docieranie do tego, po co przyszła i uzyskiwanie możliwie jak najwięcej.
- Oby więc Festiwal Lata, zaproponował ci oddech w płucach, odsuwając ten, czający się na karku. - wyrzuciła wspaniałomyślnie, pochylając głowę nie zamierzając kwestionować jego odczuć. Choć w zdaniu pozostawała swoim. Jeśli Blaisa męczyli ludzie może nie winien męczyć się z nimi. Może i nie miała doświadczenia z Niemieckiej socjety, ale nie winien nie doceniać tej Francuskiej, czy uważać, że sprawy miały się inaczej kiedy szło o sprawy rezerwatu. To była gra - niezmienna, ciągła, trwała, trwająca dniami, miesiącami a i latami czasem. Grali oni sami, też na Angielskiej ziemi i na każdym sabacie. A Melisande, tą grę uwielbiała - i potrafiła grać w nią bardzo dobrze.
- Nic bardziej mylnego. - zaprzeczyła rozciągając wargi w urzekającym uśmiechu. - To jedyna żyjąca przedstawicielka Wyspiarza Rybojada. Szybka i zwinna a jej naturalnym środowiskiem jest morze. Wspomogłam mojego brata podczas wyprawy, która pozwoliła nam ją pozyskać. - streściła krótko, używając jej nie bez przyczyny, pomiędzy słowami, wymieniając własne zalety.
- Sprawy kobiet. - powtórzyła po nim widocznie zawiedziona doborem słów, którego użył, jej głowa mimowolnie pokręciła się łagodnie w przeczącym, niemal rozczarowanym geście, a brwi leciutko uniosły wyżej. Splotła dłonie przed sobą, pochylając głowę. - Myślę tylko, że to nierozważne nie poświęcać zainteresowania temu, co może być istotne. - orzekła jednak ze spokojem, nie tłumacząc co dokładnie stało za jej słowami. - Choć oczywiście być takie nie musi. - dodała uprzejmie. - Ja i Magdalene - zawiesiła łagodnie głos - obracamy się w różnych kręgach. - być może, tematy które ona podejmowała były jedynie tylko i wyłącznie sprawami kobiet.
- Tylko, jeśli mamy odwagę, by nimi być. - zgodziła się z nim niejako. - Co zamierzasz? - zapytała lekkim tonem, by uprzejmie podtrzymać trwającą konwersację. Co zamierzasz dalej, co takiego postanowiłeś, że nie potrzebujesz już wskazówek?


I've heard allegations 'bout your reputation
I'll show you my shadows if you show yours
Let's get it right dear, give a good fight dear
We'll keep it all up behind
closed doors
Melisande Travers
Melisande Travers
Zawód : badacz; behawiorysta smoków; początkujący twórca świstoklików
Wiek : 26
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Zamężna
I do not chase. I conquer.
You will crumble for me
like a Rome.
OPCM : 10
UROKI : 0 +3
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0 +1
TRANSMUTACJA : 10 +7
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 19
SPRAWNOŚĆ : 10
Genetyka : Czarownica

Sojusznik Rycerzy Walpurgii
Sojusznik Rycerzy Walpurgii
https://www.morsmordre.net/t4704-melisande-rosier#100644 https://www.morsmordre.net/t5050-nulla#108518 https://www.morsmordre.net/t12140-melisande-travers https://www.morsmordre.net/f15-norfolk-corbenic-castle https://www.morsmordre.net/t5178-skrytka-bankowa-nr-1209 https://www.morsmordre.net/t5098-melisande-rosier#110615
Re: Dróżka na skraju lasu [odnośnik]16.03.24 20:22
Spokój malował się na jego twarzy niezmiennie. Zdawał sobie sprawę, kiedy słał sowę do Evelyn, że spotkanie w takim miejscu i o takim czasie będzie obfitować w wiele rozpraszających elementów. Ściągnął ją tu umyślnie — nie był pewien czy opowiadała się po tej samej stronie, co jej brat, Soren, czy przez wzgląd na ich burzliwe relacje była przeciwna jego związkom z Rycerzami Walpurgii. Chciał ją tu ujrzeć, publiczni — chciał być z nią widziany podczas rozmowy, tak by ewentualne plotki poniosły się szybko. Nie dbał o przypadkowe spotkania po drodze, kurtuazyjne rozmowy, niezależnie od tego jak bardzo działały Despenser na nerwy. Zjawiła się tu, bo o to prosiła. Chciała informacji, a jeśli on mógł jej dać cokolwiek, musiała znieść to cierpliwie. Nie sądził, że obecność Cordelii tak źle wpłynie na jego żonę. Z młodziutką córką ministra nie miał zbyt wiele wspólnego, a może nawet nic. Nie na rękę były jej pytania, ale w przeciwieństwie do Cassandry postanowił grać na swoją korzyść, brnąć w kłamstwo, które — nie spodziewał się — postanowi ujawnić bezceremonialnie czarownica, która miała wspomóc go w budowaniu pozycji i relacji. Zerknął na Cassandrę — na jej dostojny profil, poważne spojrzenie, pierwsze zmarszczki wokół oczu. Lico miała gładkie, rzadko się uśmiechała. Pochwycił jej lodowate spojrzenie, odejmując wzrok od jasnowłosej towarzyszki na chwilę przed tym jak zniknęła. I byłby stracony, gdyby wzrok Vablatsky mógłby zabijać, a jednak bez mrugnięcia wytrzymał zabójcze spojrzenie, a kąciki ust drgnęły mu nieznacznie, kiedy z gardła wydostał się przytakujący pomruk.
— Mhm.— Ekscytacja poezją, dokąd brnęli? Odwrócił wzrok, rozglądając się przelotnie wkoło, tracąc na chwilę zainteresowanie tym, co się zadziało, póki nie zostali sami. Całe t przestawienie, cała ta farsa, były zupełnie zbędne. Uniósł dłoń, kładąc ją mianem przynależności żonie na plecach i lekkim napięciem na lędźwia, spróbował skłonić ją do odejścia, ruszenia — tak aby ich trójka opuściła najliczniejsze miejsce i skierowała się nieco na bok, w ustronniejsze fragmenty lasu. — Naturalnie. Będzie niezbędne, by poznać intencje autora — odpowiedział Cassandrze, spoglądając na nią przelotnie, z lekkim uśmiechem. Po chwilom zawodzie i zniecierpliwieniu nie było już śladu. Zostali w końcu sami, o ile takim mianem można było opisać cała trójkę. Spuścił zasłonę milczenia na wymianę słów między kobietami, Cassandrą a Evelyn, zajmując się upijaniem wina z kielicha i kierowaniem w stronę skraju leśnej polany. Z ważnością przysłuchiwał się jednaj siostrze Sorena i choć nie poświęcał jej wiele uwagi pozornie, zastanawiał się, jak bardzo była podobna do brata i jak zniesie wieści, które miał jej w końcu do przekazania.
Zatrzymał się na uboczu, kiedy znaleźli się z dala od zaabsorbowanych sadzonkami arystokratów i westchnął cicho, zerkając w głąb kielicha. Przekazywanie podobnych informacji nigdy nie należało do problematycznych — w gruncie rzeczy nie obchodził go ani Soren ani jego siostra, ale sytuacja wymagał od niego odrobiny dramatyzmu, a ciekawość, jaką rodziła w nim Despenser wymagała subtelniejszego podejścia do sprawy. Należało skończyć zabawę, farsę i przejść do rzeczy nim okrzyknie go śmiesznym.
— Znalazł ludzi, którzy byli wobec niego lojalni — odpowiedział, kłamiąc w żywe oczy, gdy podniósł wzrok na ciemnowłosa czarownicę. — Soren od dawna popierał wyznawane przez nas idee i wartości, być może znalazł rodzinę tam, gdzie się nie spodziewał. A może sądził, że uciekając od prawdziwej odszuka coś równie wartościowego — Wzruszył ramionami, w zadumie przechylając głowę. Nie odwrócił jednak wzroku od Evelyn i kiedy spytała o to, czy wiedział — pokiwał głową twierdząco. Nie odpowiedział jednak od razu. — Spotkałem się z nim ponieważ wśród wilkołaków poszukiwaliśmy sojuszników, a on prócz tego, że wspomagał Czarnego Pana, miał kontakty, które mogły nam się przydać. Powinnaś wiedzieć, że bardzo go ceniłem. — Kolejne kłamstwo. Nigdy żadnego wilkołaka nie darzył nawet najmniejszym szacunkiem. Brzydził się nimi od najmłodszych lat, a każda kolejna śmierć w pobliżu była coraz większą zbrodnią. Gdyby mógł, wymordowałby je wszystkie. Gdyby Czarny Pan zechciał, starliby je na pył, ale Voldemort pragnął wtedy czegoś innego. Sojuszu. A on przysiągł wypełniać jego wolę. Mimo to, z łatwością zachował dla siebie całą niechęć jaką darzył Sorena, od kiedy wiedział o jego paskudnej klątwie. Tamta rozmowa nie przebiegła tak spokojnie, ale Despenser zgodził się ich wspomóc. — Ale zainteresowanie wilkołakami było duże także wśród członków Zakonu Feniksa. Polowali na nich, sądząc, że będą nas wspierać w początkach wojny. — Zamilkł na chwilę, spoglądając jednak nie na Evelyn, a na Cassandrę. Zatrzymał na niej długie, sugestywne spojrzenie. Był poważny. Wzrok przemknął od Vablatsky przez krzewy pod ich nogami znów na Despenser, ginąc w przydługiej, dramatycznej pauzie. — Soren wraz z towarzyszem zostali zaskoczenii przez członków Zakonu Feniksa. Doszło do pojedynku, w którym twój brat stracił życie — powiedział w końcu, opuszczając dłoń z kielichem wzdłuż ciała. — Zamordowała go Justine Tonks. Rok temu. — Patrzył na nią przez chwilę, po czym spuścił wzrok. — Przykro mi, Evelyn.— Nie był pewne, czy takiej odpowiedzi się spodziewała, ale nie kłamał. O tym, co spotkało Sorena dowiedział się od wilkołaka, który przeżył. Justine Tonks była odpowiedzialna za śmierć brata Despenser i choć jemu to było absolutnie obojętne — jej być może także, jeśli szukała prawdy, dostała ją całą.



pan unosi brew, pan apetyt ma
na krew
Ramsey Mulciber
Ramsey Mulciber
Zawód : Niewymowny, namiestnik Warwickshire
Wiek : 31
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Żonaty
My name is Death
and the end is here
OPCM : 40
UROKI : 20 +5
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 60 +7
ZWINNOŚĆ : 5
SPRAWNOŚĆ : 5 +3
Genetyka : Jasnowidz
Dróżka na skraju lasu - Page 10 966c10c89e0184b0eef076dce7f1f36cfb5daf71
Śmierciożercy
Śmierciożercy
https://www.morsmordre.net/t2225-ramsey-mulciber https://www.morsmordre.net/t2290-ursus#34823 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f440-warwickshire-warwick-niedzwiedzia-jama https://www.morsmordre.net/t2922-skrytka-bankowa-nr-624#47539 https://www.morsmordre.net/t2326-ramsey-mulciber
Re: Dróżka na skraju lasu [odnośnik]14.04.24 14:41
W milczeniu wysłuchała słów Evelyn, choć na jej twarzy nie odmalowała się podobna wyrozumiałość. Poznała gorycz świata jako małe dziecko, w jej życiu nie było nigdy miejsca na beztroską infantylność. Jej umysł musiał dorosnąć szybciej, niż ciało, bezrozumności pojąć nie potrafiła.
- To wielki luksus móc sobie na to pozwolić dzisiaj - skwitowała te słowa krótko, spoglądając na kobietę porozumiewawczo, nie musiała mówić wprost, by dostatecznie wyraźnie dać znać, że drażniła ją niedojrzałość. Kobiet, mężczyzn, dzieci, dorosłych, świat nie był odpowiednim miejscem na głupotę, otaczająca ich śmierć i rozlew krwi zasługiwały na powagę. Ona przybrała ją w chwili, w której temat rozmowy zszedł na brata kobiety, z kontekstu rozmowy domyślając się jej sensu. Nie mogła wiele wnieść w tę wymianę zdań, ale wysłuchała opowieści o nim z szacunkiem i zaangażowaniem. Był należny tym, którzy poświęcali samych siebie w obronie bezpieczeństwa innych. Jeśli należał do ich sojuszników, był godzien taktu, lecz nie sprawiało trudności dostrzeżenie, że jego siostra nie była z tego zadowolona. Rozumiała ją. Też martwiła się o bliskich, to dlatego użyczyła im swojej wiedzy. Tym bardziej nie dziwiła ją jej niecierpliwość, przeniosła wzrok na męża, bo sama nie znała odpowiedzi, ale w spojrzeniu tym kryło się współczucie, opuściła je, z szacunku dla tego, co musiało zostać wypowiedziane na głos. Gdyby żył nadal, nie mówiłby o nim w czasie przeszłym. Gdyby żył nadal, byłby tu dziś. Wśród sojuszników. Wojna zbierała obfite i krwawe żniwo, a ona za każdym razem dziękowała gwiazdom, że nie był to nikt bliski. Bo trwała przy Ramseyu wiernie, zawsze gotowa go wesprzeć, nigdy nie stając naprzeciw niemu wobec innych. Nie powinien być zaskoczony, że oczekiwała od niego w zamian tego samego. Jego złośliwe komentarze, kierowane w jej stronę i w jej usta, były dla niej zbyt dalekim krokiem, jednak nie zamierzała o nich rozprawiać przy obcej kobiecie, mimo gniewu nie wynosząc tych emocji na zewnątrz. Jeśli zamierzał brnąć w umawianie się na wieczorki poetyckie, musiał przełknąć tę łyżkę dziegciu sam - ona potrafiła mówić i działać za siebie. Odnalazła go niechętnym spojrzeniem, gdy poczuła na sobie jego dotyk, lecz zgodnie z jego życzeniem ruszyła we wskazanym kierunku, nieznacznie odsuwając się na bok, by musiał zsunąć dłoń. Kiwnęła głową, córka ministra zniknęła już w tłumie, a nikogo więcej te bzdury nie interesowały.
Potrafiła rozpoznać kłamstwo w jego słowach, znała go wystarczająco dobrze, by wiedzieć, że likantrop nie mógł zostać obdarzony przezeń szacunkiem, lecz nie uniosła spojrzenia. Nie zastanawiała się nad tym jak ani czy kłamał, zastanawiała się po co kłamał. Zignorowała rzucone jej spojrzenie męża, wiedząc, że musiał zrozumieć, że stawanie naprzeciw niej nie będzie dla niego opłacalne. To tym się kierował, rachunkiem zysków i strat, a Evelyn Despenser najwyraźniej miała szansę stać się zyskiem. Czy mogła o tym wiedzieć? Wątpliwe, tak jak z powątpiewaniem oznaczała nowych przyjaciół brata. Zakon Feniksa nie polował na wilkołaki, byli gotowi ofiarować im przestrzeń opartą na szacunku. To dlatego obrali stronę. Czy Soren naprawdę był ich sojusznikiem? Wątpliwość nie odmalowała się na jej twarzy żadnym gestem, choć pielęgnowała ją w myślach do momentu, w którym padło imię i nazwisko jego przeciwniczki. Pojedyncze wilkołaki opowiadały się po ich stronie. Walczyły. A on walczył razem z nimi.
Z szacunkiem złożyła dłonie na podołku, unosząc wzrok ku czarownicy.
- Proszę przyjąć nasze najszczersze kondolencje - zwróciła się do niej oficjalniej. Powaga sytuacji, ale i waga tych słów, tego wymagały. - Nie znałam tego człowieka, ale skoro cenił go mój mąż, musiał być czarodziejem odważnym i godnym pokładanych w nim nadziei. Żal ogarnia serce na wieść o każdym poległym z rąk wroga, lecz ogień wojny nie oszczędzi nikogo, kto gotów jest stanąć mu naprzeciw. Wobec starcia z takim przeciwnikiem był bezsilny. - Justine Tonks była czempionką Longbottoma, bardzo potężną czarownicą. Niewielu ocalałoby wobec jej gniewu, jednak to dzięki takim jak on - gniew ten słabł z każdym dniem. O tym nie mówiła. Wiedziała, że to marne pocieszenie.




bo ty jesteś
prządką

Cassandra Vablatsky
Cassandra Vablatsky
Zawód : Szeptucha
Wiek : 28 (30)
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Zamężna

i am my mother's savage daughter

OPCM : 0
UROKI : 0
ALCHEMIA : 16
UZDRAWIANIE : 28 +10
TRANSMUTACJA : 24 +2
CZARNA MAGIA : 1 +1
ZWINNOŚĆ : 10
SPRAWNOŚĆ : 5
Genetyka : Jasnowidz

Sojusznik Rycerzy Walpurgii
Sojusznik Rycerzy Walpurgii
https://www.morsmordre.net/t569-cassandra-vablatsky https://www.morsmordre.net/t943-zorya-utrennyaya#4959 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f440-warwickshire-warwick-niedzwiedzia-jama https://www.morsmordre.net/t2811-skrytka-bankowa-nr-3#45477 https://www.morsmordre.net/t1510p15-cassandra-vablatsky#13947
Re: Dróżka na skraju lasu [odnośnik]30.06.24 2:11
Och, jak bardzo chciałaby móc wierzyć w wersję, którą właśnie jej przedstawiano, w te wszystkie pochlebne słowa sugerujące wierność całej grupy, w grupową więź wzmacnianą poprzez wspólny cel. Na lojalność należało zasłużyć, czym więc mógł zasłużyć jej brat? Dziergał swoim towarzyszom swetry w przerwach od torturowania niewinnych? Najwyraźniej tu obecni nie mieli pojęcia, co też wyrządził własnej siostrze, choć, cóż, nie byłaby zdziwiona, gdyby takie zachowania były w tym gronie oklaskiwane z zachwytem – sugerowała się w tej ocenie jedynie wybrzmiałym arogancko kłamstwem, podłością do której skłonił się mężczyzna, głupio sądząc, że Szkotka nie zna własnego brata. Ludzie zwykli się zmieniać, lecz każda zmiana niosła za sobą coś nowego, a ona na pewną rewelację, zwaną przeprosinami, czekała już dobre osiem lat, Soren miałby więc wystarczająco dużo czasu, by przełamać swój wstyd na nowej, wspaniałej ścieżce ku bycia praworządnym obywatelem na drodze do resocjalizacji, a gdyby się łamał, to pewnie ci „lojalni” ruszyliby ze wsparciem, tak podobno czyniło się w zjednoczonych grupach. Z niewielkim rozgoryczeniem musiała przyjąć, że jej brat stał się ofiarą własnej gry i na końcu swego żywota znaczył niewiele więcej od mrówki robotnicy, która nijak nie ma możliwości wybić się w hierarchii.
Upiła łyk wina, miarowo podążając tuż obok Ramseya i Cassandry, chłonąc dalsze słowa, zastanawiając się ile to jeszcze mdłych opowieści przyjdzie jej poznać zanim dostąpi finału tej pozornie prostej, acz zawiłej historii wmyślonej na kolanie, lub – co bardziej lekceważące – na bieżąco. Musiała jednak przyznać, że chociaż to cholerne wino smakowało dobrze, łagodząc skutki katastrofalnej rozmowy o jej bliźniaku.
Przyznać trzeba było, że spodziewała się nagonki na Zakon Feniksa, była to chyba jedna z rzeczy, którą na stałe można było wpisać do scenariusza. To zaczynało być nużące, tym bardziej w otoczeniu, które nie pozwalało na rozwinięcie tematu, próbę zrozumienia perspektywy, czemu pewnie z chęcią by się pochyliła, jako dobry z natury słuchacz. Nie był pierwszym, który próbował zamącić w jej głowie i wpłynąć na ocenę drugiej strony, skąd mógł jednak wiedzieć, że do jednych i drugich podchodziła z takim samym dystansem. Cóż, gra w bingo trwała w najlepsze, jeszcze tylko kilka punktów dzieliło ją od zdobycia kompletu.
Na wieść o śmierci brata powinna poczuć jakieś ukłucie w sercu przypominające cierniową obręcz zaciskającą się boleśnie na pompującym krew organie. Może spodziewano się, że będzie ronić rzewne łzy tęsknoty za zmarłym, czy zawyje agonalnie, gdy dojmujący smutek przesłoni rzeczywistość? Nic takiego jednak nie nastąpiło, a emocje ogarniające kobiecy umysł przypominały raczej ulgę godną porównania do zrzucenia dokuczliwego ciężaru z barków. Nie było go tutaj, nie istniał, nie żył, a więc już nigdy więcej miał jej nie zagrozić, nie wyrządzić kolejnej krzywdy. To był ten moment, chwila w której poczuła wezbraną w płucach wolność, roztrzaskanie kajdan własnych lęków, przeminięcie lat podczas których musiała nieustannie oglądać się przez ramię.
Personalia sprawczyni ją ubodły, choć nie było to wyznaczone gwałtownością przypominającą wytrącenie powietrza z płuc, raczej poczuła przefiltrowaną niechęć, tylko wobec kogo? Morderczyni, którą znała i która była na tyle odważna, by zamordować, lecz na tyle tchórzliwa, by nie powiedzieć o tym osobie, którą znała tyle lat? Czy człowiekowi, który właśnie ją o tym informował, lecz nie potrafił sklecić choć jednego prawdziwego zdania w temacie jej brata, tkając sieć intryg bez żadnego zrozumiałego powodu?
Milczała przez dosadnie długą chwilę, jedynie z powinności, bo tak należało postąpić na wieść o śmierci członka rodziny, czyż nie? Grała w teatrze lalek i zdziwiłaby się, gdyby nie oceniano jej reakcji wobec zasłyszanych słów, wypowiedzianych jawnie personaliów i czasu, jaki minął od tamtych wydarzeń. Mogłaby zadawać sobie pytania, czy Justine w ogóle była świadoma, że odebrała życie jej bratu? Czy to dlatego nie tak dawno odpowiedziała swą wizytą na jej list? Jeśli tak, to wykazała się jawną bezdusznością, brakiem kręgosłupa moralnego, doskonale wiedząc, że od lat każdego dnia Szkotka mierzyła się z koszmarem przeszłości i Tonks mogła to ukrócić w każdej chwili. Cóż, może właśnie dlatego Despenser nigdy nie piała o ludzkiej lojalności na lewo i prawo, jak co poniektórzy.
- Czyli to ona, tak? Morderczyni mojego brata błyszczy swym wizerunkiem na plakatach? – Zapytała z cieniem oburzenia, jak przystało na kogoś, kto poznał personalia najbliższej osoby, łącząc kropki z listami gończymi. Powinna być wściekła, potwornie zła, w końcu wychodziło na to, że mordercy byli nieuchwytni dla tych, którzy mieli zapewniać bezpieczeństwo, jak nie wszystkim, to choć swoim, tym lojalnym, prawda?
Evelyn nie nosiła w sobie złej krwi i choć ciężko było uzyskać jej zaufanie, a duma sięgała chmur, tak nie można było odmówić jej wierności. Wychodziła z założenia, że w tych czasach każdy miał tajemnice i musiał mierzyć się z brzemieniem, które niosło za sobą utrzymywanie ich w sekrecie, a także przyjmować konsekwencje własnych wyborów. Tak i dziś, w tym momencie, nie zamierzała wyjawić możliwych koneksji, w końcu poniekąd i tak wszyscy się tu w tym błędnym kole znali, a przynajmniej kojarzyli, nawet jeśli pamięć słała się mgłą – szkoła i roczniki nie kłamały, większość tych ludzi miała ze sobą styczność jeszcze w szkole, w czasach, gdy  nie musieli pałać do siebie nienawiścią z powodu docelowo obranych stron. Świat działał abstrakcyjnie.
- Dziękuję – sypnęła oschłym słowem wdzięczności za przedawnione kondolencje. Gdyby Soren był tak istotny, wiedziano by gdzie posłać choć lichą sowę, ale żadna nigdy nie ukazała się na jej parapecie, więc i na te wyznanie patrzyła przez palce, ba, były one obelgą, która winna stanąć w gardle wypowiadającego.  Przeniosła uwagę na chwilę w kierunku czarownicy, śledząc uważnie jej spojrzenie.  – Wojna karmi się krwią i popiołem, doświadczanie strat staje się nowym porządkiem, a ja poniosłam ich wystarczająco, by móc przekuwać każdą kolejną w siłę. O tym chyba mówi dzisiejsze wydarzenie, prawda? Zgliszcza da się odbudować, słabości należy przezwyciężać, choć niekiedy droga jest długa i kręta – wyprostowała się, dumnie unosząc brodę wyżej w niezachwianej pewności. – Mimo wszystko, cieszy mnie wiedza, którą dziś posiadłam. Zdecydowanie posłuży rodzinie i przyszłym pokoleniom, które nie będą musiały stawiać znaku zapytania przy jego imieniu, to istotne – nie kłamała. Drzewo genealogiczne Despenserów pozostanie znane, bez wybrakowanych pól w jej pokoleniu. Dbała o historię własnej rodziny i dziś przyszło jej poznać kolejną, choć nie do końca taką, jakiej sobie życzyła. Soren nie zasługiwał na dobre słowa, był człowiekiem winnym popełnienia niewybaczalnej zbrodni i żadne uprzejmości nie mogły wybielić jego skazy na rodzinnym rodowodzie, ale ta miała pozostać jawną jedynie w obrębie zaufanego kręgu. Już na zawsze miał pozostać oprawcą, była gotowa o to zadbać, tym bardziej, że nie było nikogo, kto mógłby stanąć w jego obronie.
- Nie chcę zajmować więcej czasu, już i tak nadużyłam waszej uwagi, a zdaje się, że jest tu kilka osób, które mi jej zazdroszczą i najchętniej zajęliby moje miejsce -  wykonała nieznaczny ruch brodą w kierunku pojedynczych jednostek. - Możliwe, że nadużyłam gościnności – wysiliła się na subtelny uśmiech, który absolutnie nie sięgał oczu, kolejny raz przenosząc spojrzenie na czarownicę, wciąż zastanawiając się, jak odnajduje swoje miejsce wśród całego gmachu hien, czekających jedynie na jej potknięcie. Jej miejsce było blisko natury, czuła to powiązanie tak samo, jak u siebie, to też bardziej dziwiła ją obrana przez kobietę ścieżka, ale kimże była, by oceniać?


|zt?


I survived because the fire inside me burned brighter than the fire around me
Evelyn Despenser
Evelyn Despenser
Zawód : hodowca aetonanów, opiekun magicznych zwierząt
Wiek : 31
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Panna
My poor mother begged for a sheep but raised a wolf.
OPCM : 11 +2
UROKI : 5 +3
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 14
SPRAWNOŚĆ : 10
Genetyka : Wilkołak
Dróżka na skraju lasu - Page 10 Tumblr_o97lpoOPDW1ua7067o2_250
Neutralni
Neutralni
https://www.morsmordre.net/t9065-evelyn-despender https://www.morsmordre.net/t9070-wloczykij#273545 https://www.morsmordre.net/t12156-evelyn-despenser#374148 https://www.morsmordre.net/f168-szkocja-balmaha-farma-despenser https://www.morsmordre.net/t9075-skrytka-bankowa-2130 https://www.morsmordre.net/t9076-evelyn-despender#273691
Re: Dróżka na skraju lasu [odnośnik]23.07.24 18:36
Blaise

Ale odpowiedź nie nadeszła. Nie była też na tyle interesująca, by Melisande wyczekiwała jej z niecierpliwością. Ciemne tęczówki przesunęły się po mężczyźnie powoli, niemal leniwie ale nie zostały na nich na dłużej, kiedy jej wzrok przyciągnęła sylwetka męża który powracał w jej kierunku. Rozciągnęła wargi w urokliwym uśmiechu którym poczęstowała mężczyznę przed sobą. Tyle musiało im starczyć z dzisiejszej rozmowy, a ona właściwie nie potrzebowała więcej - bo, ku jej własnemu zaskoczeniu własną uwagę kierowała gdzie indziej. A może bardziej ku komuś innemu.
- Przyjemnej reszty festiwalu, lordzie Selwyn. - powiedziała pochylając krótko głowę, by wraz z wypowiedzianymi słowami pożegnania odwrócić się na pięcie i skierować swoje kroki w stronę w którą ją ciągnęło. A może do której ciągnęło ją mimowolnie. Jakby niezmiennie była głodna, wypatrująca tej jednej konkretnej obecności obok siebie, łaknąca jej, pragnąc grzać się w cieple obecności, której nie dostała wcześniej. Uwadze, którą odebrała siłą zmuszając własnego męża by w końcu spojrzał ku niej. Blaisowi pozostawiając za sobą jedynie powiew różanego zapachu, kiedy z pięknym urokliwym uśmiechem stawiała krok za krokiem w stronę tego z którym związano jej ścieżkę nierozłącznie - a przynajmniej dopóki oboje oddychali tym samym powietrzem. Dzisiaj dusznym, ciepłym jak całe lato które nad Anglią zawisło z wyjątkowo ciepłą pogodą. Co było za nią odpowiedzialne? Wisząca nad ich głowami kometa? Czy może coś innego? Nie miała pojęcia, ale dzisiaj nie miało to większego znaczenia. Spełnili swój obowiązek sadząc sadzonki o czym świadczyły przypięte do ubrań gałązki. W ciemnych oczach coś błysnęło kiedy zatrzymała się wyciągając dłoń by opleść ją wokół ramienia postawnego marynarza. Zadarła odrobinę głowę, nie przestając się uśmiechać. Miała wspaniały humor, wspomnienia Hiszpani obejmowały ją ciepłem wspólnych chwil których nie miała jeszcze dosyć. Głodna, nienasycona, szukająca dalej nowych sposób. - Zniknijmy na trochę. - poprosiła, na krótką chwilę zawieszając się na palcach, opierając o ramię dla równowagi, łapiąc znajome tęczówki, które na pewno były w stanie pojąć, co proponowała i na co miała ochotę. Na krótką chwilę zęby zahaczyły o dolną wargę. Nim opadła pozwalając poprowadzić się do miejsca w którym zostaną sami ponownie.

| Mela zt


I've heard allegations 'bout your reputation
I'll show you my shadows if you show yours
Let's get it right dear, give a good fight dear
We'll keep it all up behind
closed doors
Melisande Travers
Melisande Travers
Zawód : badacz; behawiorysta smoków; początkujący twórca świstoklików
Wiek : 26
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Zamężna
I do not chase. I conquer.
You will crumble for me
like a Rome.
OPCM : 10
UROKI : 0 +3
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0 +1
TRANSMUTACJA : 10 +7
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 19
SPRAWNOŚĆ : 10
Genetyka : Czarownica

Sojusznik Rycerzy Walpurgii
Sojusznik Rycerzy Walpurgii
https://www.morsmordre.net/t4704-melisande-rosier#100644 https://www.morsmordre.net/t5050-nulla#108518 https://www.morsmordre.net/t12140-melisande-travers https://www.morsmordre.net/f15-norfolk-corbenic-castle https://www.morsmordre.net/t5178-skrytka-bankowa-nr-1209 https://www.morsmordre.net/t5098-melisande-rosier#110615

Strona 10 z 11 Previous  1, 2, 3 ... , 9, 10, 11  Next

Dróżka na skraju lasu
Szybka odpowiedź
Uprawnienia

Nie możesz odpowiadać w tematach