Dróżka na skraju lasu
Na początku 1900 roku królewski Waltham Forrest był jednym z większych obszarów leśnych w tej części kraju. Jako ulubione miejsce polowań na jelenie, zające i lisy był często odwiedzany przez czarodziejów w celach rozrywkach. Mugolskie władze, potrzebując miejsca na rozbudowę swoich miast, dróg i szkół rozpoczęły proces intensywnej wycinki lasu. Kurczące się granice i przerzedzenia doprowadziły do zmian w strukturze lasu, nad którymi nieustannie pracowali zielarze i leśnicy, lecz nieprzerwana ingerencja mugoli nie umożliwiała skutecznego odtworzenia zniszczonych terenów. Dopiero pozbycie się mugoli z Londynu w Bezksiężycową Noc umożliwiło uczynienie ze stolicy bezpiecznego miejsca przyjaznego czarodziejom, ale jak się okazało, także Matce Ziemi, którą czcimy w trakcie tego tradycyjnego święta. Ministerstwo Magi postanowiło przyczynić się do odbudowy zniszczonej flory ,a z okazji Brón Trogain, święta płodności, zachęca przy tym wszystkich czarodziejów do pomocy i wspólnego budowania nowej, lepszej rzeczywistości.
Takie słowa padły z ust Ministra Magii 10 sierpnia przed szeregiem dziennikarzy na skraju lasu. Z rąk gajowego, Johna Wilkesa, odebrał kilkunastocentymetrową sadzonkę sosny, by włożyć ją w zwolnionym tempie do wykopanego wcześniej (oczywiście przez gajowego) dołka. Minister Magii zatrzymał się przy ziemi, dając czas reporterom na uwiecznienie tej chwili i dokładne jej zrelacjonowanie. Po wszystkim wyprostował się i zaprosił pierwszych filantropów do wsparcia tej słusznej sprawy. Każdy z kolejnych czarodziejów przyjmował tę samą pozycję przed reporterami, wkładając do wykopanej przez zaklętą łopatkę dziury sadzonkę sosny. Obecny przy tym nieustannie Minister każdemu z nich dziękował osobiście uściśnięciem dłoni (w chwilowo zamrożonym geście by dać szansę reporterom).
Aby przyczynić się do odbudowy zniszczonej przez mugoli przyrody wystarczy podejść do gajowego i odebrać od niego kilkunastocentymetrową sadzonkę drzewka, a następnie włożyć ją do przygotowanego wcześniej dołka (uśmiechając się przy tym do reporterów, którzy będą zainteresowani każdą postacią z poziomem rozpoznawalności II i większym).
Po wszystkim młoda czarownica ubrana w lnianą, jasną sukienkę do ziemi, w wianku splecionym ze źdźbeł trawy i zbóż ofiaruje ci lub (a jeśli otrzyma zgodę) przypnie do stroju pamiątkową gałązkę sosnowego darczyńcy. Wedle dawnych wierzeń, otrzymana za zasługi, zabrana do domu i powieszona nad progiem zapewni jego mieszkańcom pomyślność tak długo, póki nie straci wszystkich igieł.
Tradycja polowań sięga odległych czasów. Zdażało się mawiać przy tym: kto idzie na niedźwiedzia, niech gotuje łoże, a kto na dzika – mary. I choć lasy Waltham pozbawione są już dzisiaj niedźwiedzi i dzików to można w nich spotkać lisy, zające, jelenie, sarny oraz rozmaite ptactwo.
Na syto zastawionych stołach podczas festiwalu płodności nie brakuje dziczyzny, ta jednak jak wszystko w trakcie obchodów Brón Trogain jest darem Matki Natury, który należy odpowiednio zdobyć, oprawić i przyrządzić, a ostatecznie tradycyjnie podać. Każdej nocy, od rozpoczęcia festiwalu organizowane są zbiorowe pościgi za zwierzyną. W trakcie nocnych gonitw czarodzieje rywalizują ze sobą o tytuł króla polowań, ten zaś przypada czarodziejowi, który dopadnie największą lub najrzadszą zwierzynę. Każdą ustrzeloną zdobycz czarodzieje zabierają na Polanę Świetlików, w miejsce wielkiej uczty, gdzie czekają na nich już ścięte gałęzie drzew sosnowych, tataraku i trzciny, gdzie z wyrazem szacunku układa się ją celu oddania jej hołdu, a ich wielkość lub rzadkość poddaje się ocenie. Każdego myśliwego symbolicznie honoruje się uciętą gałązką sosny, która jest wyrazem czci upolowanej zwierzyny. Myśliwemu przysługuje przywilej noszenia jej do końca festiwalu. Ogłoszenie i koronacja zwycięzcy z poprzedniego dnia(spośród wszystkich myśliwych biorących udział danej nocy) odbywa się codziennie tuż po zachodzie słońca na Polanie Świetlików. Wieniec z liści laurowych zdobi głowę zwycięzcy.
Jeżeli gracz wybranego przez siebie dnia uda się na polowanie i upoluje zwierzynę, rozpoczyna w ten sposób rywalizację o tytuł króla polowania. Pozostali gracze udający się na polowanie w przeciągu realnych dwóch tygodni od momentu zgłoszenia udanego polowania w niniejszym temacie (tryumfalnego powrotu postaci ze zwierzyną z wyraźnym oznaczeniem daty) muszą przybrać tą samą datę. Rywalizacja kończy się po upływie dwóch tygodni, postać, która upoluje najrzadszą zwierzynę, zostaje królem polowania i zostaje koronowana w trakcie kolejnego zmierzchu wieńcem plecionym z liścia laurowego.
[bylobrzydkobedzieladnie]
— Jak urodzona gwiazda — odparł beznamiętnie. Niezależnie od uczuć i prawdziwych myśli Evelyn, dla niego nieustannie wiszące plakaty Justine Tonks były niczym innym jak ciągłym przypomnieniem o ich porażce. Nie wiedział jak tego dokonano, jak im się udało. Zakon Feniksa zrobił coś, co wydawało im się dotąd niemożliwe, nie mógł ich lekceważyć i odmówić im siły, wytrwałości, pomysłowości. Justine Tonks pomimo zatrzymania w Azkabanie wciąż pozostawała nieuchwytna. Więzień Azkabanu na wolności. Była jednak tylko jedną małą plamą na mapie ich sukcesów, osiągnięć, którymi nie zwykł szczycić się głośno — nie należał do ludzi pysznych i domagających się aprobaty. Nie zamierzał w fałszywych patetycznych przyrzeczeniach obwieszczać więc jej rychłej porażki. Była silnym przeciwnikiem, godnym. Soren nie zasługiwał nawet na tak teatralne zuchwalstwo z jego strony. — Każda historia potrzebuje domknięcia, by nowy rozdział mógł się rozpocząć — skwitował jej słowa. Rozumiał. I rozumiał to naprawdę, a nie w marnym wyobrażeniu, choć wcale nie myślał o tym w tej jednej konkretnej chwili. Długo szukał wieści o tym, co spotkało Grahama i dlaczego, kto za to odpowiadał — zakładał, że Zakon Feniksa. Mimo to nie miał nawet pewności, że to właśnie szczątki jego brata gniły pod cmentarnym kamieniem opisanym ich nazwiskiem. Nie próbował stawiać się w jej skórze, nie potrafił tego, od zawsze będąc ułomnym w odczuwaniu empatii. — Skądże, proszę tak nie myśleć. Żałuję jedynie, że obowiązki zmusiły nas do spotkania tutaj i rozmowy w biegu — rozejrzał się dookoła z lekko widocznym żalem na twarzy. — Jednak wieści takie jak ta nie zasługują na to, by być kreślone inkaustem przez całkiem obcą dłoń. Gdybyś zechciała nas kiedyś odwiedzić w Warwick, będziesz mile widziana. Łatwo do nas trafić — Nie kryli się. Już nie mieli do tego żadnego powodu. Ich dom, choć nie przypominający ani gabarytami ani blichtrem dworku, stał na końcu stolicy hrabstwa. Nie sposób go było przeoczyć, wyróżniał się na tle chronionych magią domostw. Spojrzał na Cassandrę. Nie mógł nie odnieść wrażenia, że gdyby nie okoliczności, obie kobiety mogłyby przypaść sobie do gustu i zrozumieć się znacznie lepiej niż sam by tego chciał.
Pożegnał Evelyn, ruchem dłoni zapraszając żonę na spacer w przeciwnym kierunku. Stalowo szare spojrzenie przez chwilę przemykało po zgromadzonych osobistościach, które chętnie robiły sobie zdjęcia z ministrem i sadzonkami. Nie miał ochoty przebywać tu dłużej niż to konieczne — w gruncie rzeczy wolał być w domu, we własnym gabinecie, zajmować się pracą w ciszy i spokoju, z dala od festiwalowego zgiełku i tych wszystkich czarodziejów przyglądających im się bardziej lub mniej uważnie.
— Zechcesz wysłuchać recytacji wspomnianego wiersza, czy pragniesz odpocząć z dziećmi w namiocie? — spytał żonę, doskonale wiedząc, że odpoczynek z dziećmi nie szedł wcale w parze. Wciąż trudno było mu uwierzyć w całą tą farsę związana z zamiłowaniem poezją, ale nie przykładał do tych plotek większej wagi i nie spodziewał się, aby Cassandra wierzyła w podobne zapewnienia.
| zt?
pan unosi brew, pan apetyt ma
na krew