Cela nr 35
AutorWiadomość
First topic message reminder :
Cela nr 35
Cele magicznej części Tower of London nie charakteryzują się szczególnym luksusem, niewielkie ciemne klitki, czasem jedno, czasem dwuosobowe, pozbawione są okien na świat - wszak mieszczą się głęboko pod ziemią. Nie ma łóżek, w niektórych z cel znajdują się usypane sienniki, lecz w tej stoi jedynie drewniany stół, którego blat będzie zapewne cieplejszy od chłodnego kamienia posadzki. Przy odrobinie szczęścia niebawem przez kraty otrzymasz szklankę wody, a może nawet pajdę chleba... śpiesz się, nim zjedzą ci ją szczury.
The member 'Raiden Carter' has done the following action : rzut kością
'k100' : 26
'k100' : 26
To był impuls. Nie myślałem o konsekwencjach, a gdy się pojawiły...cóż, jedyne czego żałowałem to to, że nie udało mi się splunąć mu w twarz. Po ciosie patrzyłem na niego zawistnie, czując pod skórą przyjemnie pełzającą myśl by mu oddać z nawiązką. Poruszyłem jednak jedynie szczęką i zacisnąłem dłonie w pięści, chcąc stłamsić w sobie tą potrzebę. Pewnych granic w tym momencie nie powinienem przekraczać. A jawne rzucenie się na funkcjonariusza w obecności drugiego ku chwale swej satysfakcji było właśnie jedną z tych, na chwilę obecną, linii których przekraczać nie powinienem.
Uniosłem jedną z brwi robiąc przy tym minę w stylu 'chyba kpisz'. Bo to wcale nie tak, że dwa razy się spotkaliśmy, a on sam mnie wcale, a wcale nie aresztował zeszłego wieczoru. Co to w ogóle za oczywiste pytanie, na które fiut zna odpowiedź?
- Dobrze wiesz, że wiem, a to co miałem do powiedzenia to powiedziałem - postanowiłem na upartego trzymać się wersji którą już powiedziałem tamtej babie - skusiła mnie forsa, pierwszy raz pojawiłem się na walce 2 tygodnie temu, więc wiem tyle co ty, a może mniej. Odnotuj sobie bo trzeci raz nie będę się powtarzał - im rzadziej poruszałem temat tym lepiej dla mnie. Jeszcze tego brakowało bym za którymś razem się chlapnął ewidentnie udowadniając tym samym, że coś kręcę.
Uniosłem jedną z brwi robiąc przy tym minę w stylu 'chyba kpisz'. Bo to wcale nie tak, że dwa razy się spotkaliśmy, a on sam mnie wcale, a wcale nie aresztował zeszłego wieczoru. Co to w ogóle za oczywiste pytanie, na które fiut zna odpowiedź?
- Dobrze wiesz, że wiem, a to co miałem do powiedzenia to powiedziałem - postanowiłem na upartego trzymać się wersji którą już powiedziałem tamtej babie - skusiła mnie forsa, pierwszy raz pojawiłem się na walce 2 tygodnie temu, więc wiem tyle co ty, a może mniej. Odnotuj sobie bo trzeci raz nie będę się powtarzał - im rzadziej poruszałem temat tym lepiej dla mnie. Jeszcze tego brakowało bym za którymś razem się chlapnął ewidentnie udowadniając tym samym, że coś kręcę.
I'll survive
somehow i always do
somehow i always do
Żałował, że ta cała walka wcześniejszej nocy skończyła się tak szybko jak się zaczęła. Jednak musiał przyznać, że to zadanie dopiero się zaczynało, a oni zrobili o wiele więcej niż się spodziewał. Namówienie McGregora do zgodzenia się z jego propozycją a propos wystawienia swojego zawodnika było trudne, ale po długim okresie zawracania przełożonemu głowy i ukazywanie mogących płynąć z tego profitów, w końcu dostał zgodę. I najwidoczniej zgodnie z przewidywaniami Raidena - akcja skończyła się pomyślnie. Oczywiście zdawał sobie sprawę, że zaczęli dopiero od wierzchołka góry lodowej, ale początki zawsze były trudniejsze. Tutaj zapewne miało być jednak co raz trudniej, ale przywykł do takiego rodzaju pracy. Tak samo Bott nie był pierwszym, który sądził, że oszuka funkcjonariusza policji. Lub wybroni się ciągłym gadaniem, które może zwyczajnego posterunkowego, by przekonało. Ale nie śledczego z wieloletnim doświadczeniem.
- Gdybyś powiedział, co miał do powiedzenia już wcześniej to nie musieliśmy się znowu oglądać - odpowiedział, posyłając mu krótkie spojrzenie wprawnego oka. Bott był mało przekonujący. - Nie wiem czy zdajesz sobie sprawę z konsekwencji jakie grożą ci, gdy zeznasz nieprawdę lub zataisz istotne dla nas fakty. Zeznanie nieprawdy lub zatajenie prawdy jest przestępstwem zagrożonym karą do trzech lat pozbawienia wolności. Jeśli świadek nie wie o prawie do odmowy zeznań lub odpowiedzi na pytania, to nie poniesie kary za fałszywe zeznania, jednak zostałeś o tym poinformowany i nie możesz się już wywinąć. Radziłbym się zastanowić nad odpowiedzią. Może i biłeś się pierwszy raz dwa tygodnie temu, ale znałeś te łajzy już wcześniej. Chyba nie ze szkółki niedzielnej. Nie wiem czy zdajesz sobie sprawę z listy wykroczeń, które popełnili. I nie mówię tu o kradzieży pomarańczy.
- Gdybyś powiedział, co miał do powiedzenia już wcześniej to nie musieliśmy się znowu oglądać - odpowiedział, posyłając mu krótkie spojrzenie wprawnego oka. Bott był mało przekonujący. - Nie wiem czy zdajesz sobie sprawę z konsekwencji jakie grożą ci, gdy zeznasz nieprawdę lub zataisz istotne dla nas fakty. Zeznanie nieprawdy lub zatajenie prawdy jest przestępstwem zagrożonym karą do trzech lat pozbawienia wolności. Jeśli świadek nie wie o prawie do odmowy zeznań lub odpowiedzi na pytania, to nie poniesie kary za fałszywe zeznania, jednak zostałeś o tym poinformowany i nie możesz się już wywinąć. Radziłbym się zastanowić nad odpowiedzią. Może i biłeś się pierwszy raz dwa tygodnie temu, ale znałeś te łajzy już wcześniej. Chyba nie ze szkółki niedzielnej. Nie wiem czy zdajesz sobie sprawę z listy wykroczeń, które popełnili. I nie mówię tu o kradzieży pomarańczy.
Hello darkness, my old friend
Come to talk with you again
Come to talk with you again
Próbował mnie podejść. Ewidentnie. Naiwnym było myśleć, że od tak da mi spokój. W zamian częstował mnie standardową procedurą przesłuchań - zastrasz, uświadom o konsekwencjach, a potem powtórz pytanie sugerując, że gość ma jeszcze szansę. Tym gościem jestem ja i w tym momencie powinienem poczuć zwątpienie, namyślić się i fuknąć coś nowego. Najgorsze w tym wszystkim było to, że faktycznie poczułem nieprzyjemne ukłucie na dźwięk "trzy lata". Być może nie zrobiłoby to na mnie takiego wrażenia, gdybym nie wiedział o tym, jak czas dłuży się w tower, o tym, jak wygląda tam codzienność i jeszcze Lily.
Westchnąłem teatralnie niczym urzędnik, który ma za sobą 24 godziny nieprzerwanej pracy, a teraz jeszcze musi znosić kaprysy, upierdliwego petenta. wszystko po to by zakamuflować swoje chwilowe zmieszanie.
- Słuchaj, jak się żyje już trochę na Nokturnie to już się niektórych ludzi zna czy się tego chce czy nie. Chociażby z widzenia. Trzeba wiedzieć kogo unikać, choć nie zawsze jest to możliwe, a kto może pomóc ci w unikaniu tych gorszych typów. Świat jest mały, a Nokturn jeszcze mniejszy. Kogokolwiek nie spytacie - mnie lub jakiegoś losowego ciecia z tej waszej zbiorówki będzie znał którąś z tych waszych łajz - i był to fakt, a ja ciągle byłem jednym z wielu, ciągle próbowałem przynajmniej o tym przekonać swojego rozmówcę - że nie wyróżniam się żadną nadprogramową wiedzą - Osobiście mam w dupie co robili, z kim, po co. Brałem w tym udział bo chciałem się rozerwać i przy tym zarobić. Bo czemu nie - i tego się trzymajmy.
Westchnąłem teatralnie niczym urzędnik, który ma za sobą 24 godziny nieprzerwanej pracy, a teraz jeszcze musi znosić kaprysy, upierdliwego petenta. wszystko po to by zakamuflować swoje chwilowe zmieszanie.
- Słuchaj, jak się żyje już trochę na Nokturnie to już się niektórych ludzi zna czy się tego chce czy nie. Chociażby z widzenia. Trzeba wiedzieć kogo unikać, choć nie zawsze jest to możliwe, a kto może pomóc ci w unikaniu tych gorszych typów. Świat jest mały, a Nokturn jeszcze mniejszy. Kogokolwiek nie spytacie - mnie lub jakiegoś losowego ciecia z tej waszej zbiorówki będzie znał którąś z tych waszych łajz - i był to fakt, a ja ciągle byłem jednym z wielu, ciągle próbowałem przynajmniej o tym przekonać swojego rozmówcę - że nie wyróżniam się żadną nadprogramową wiedzą - Osobiście mam w dupie co robili, z kim, po co. Brałem w tym udział bo chciałem się rozerwać i przy tym zarobić. Bo czemu nie - i tego się trzymajmy.
I'll survive
somehow i always do
somehow i always do
Zgodnie z wytycznymi przebiegała nie tylko rozmowa, ale również i cała reszta. Nawet mężczyzna stojący niedaleko Botta, musiał poświadczać o prawdomówności na następnej większej rozprawie. Jeśli do niej by doszło. Stalowa Szczena mógł się od niej wybronić, jeśli zamierzał współpracować. Nie wiadomo jednak było na razie jak daleko się posunie w swoim graniu głupiego, przypadkowego człowieka, którego skusił hajs i adrenalina w obijaniu komuś mordy. Raiden był dobry w przesłuchaniach i zamierzał się dowiedzieć tyle, ile mógł. Każdy szczegół, każda informacja była istotna. W trakcie przesłuchania Matthew wstępnie jako świadkowi zostały okazane tablice poglądowe z wizerunkami osób, miejsc, rzeczy, których celem było zmuszenie go do rozpoznania. Doki, potem inne części portu, a także bukmacher, komentator, nawet jeden z zawodników wystawiony przez odpowiedzialny za organizowanie bijatyk gang. Możliwe nawet że jego członek. Gdzieś przewinął się również sklep na Nokturnie, który, jak donosiło ich źródło, miał powiązanie z gangiem.
- Jako świadek możesz też po złożeniu zeznań uczestniczyć w okazaniu „na żywo” tych osób przy pomocy lustra fenickiego - zaczął, przejeżdżając dłonią we włosach i wyglądając na kompletnie nieporuszonego wcześniejszymi słowami Botta. - Zazwyczaj z takiej czynności sporządzany jest odrębny protokół okazania, więc więcej roboty dla mnie - dodał, jednak już tylko pod nosem. Zaraz też wyprostował się i zatrzymał, zamykając na chwilę papiery spisane przez Artis. - Osobiście nie powinieneś mieć tego w dupie - odparł na jego słowa Raiden. - Wystarczy mi powiązanie ciebie z walkami. Jeśli możemy postawić zarzuty chociażby jednemu śmieciowi z tej bandy, możemy pociągnąć do odpowiedzialności również i ciebie. Handel żywym towarem nie brzmi najlepiej w papierach, co? - dodał, patrząc uważnie na mężczyznę.
- Jako świadek możesz też po złożeniu zeznań uczestniczyć w okazaniu „na żywo” tych osób przy pomocy lustra fenickiego - zaczął, przejeżdżając dłonią we włosach i wyglądając na kompletnie nieporuszonego wcześniejszymi słowami Botta. - Zazwyczaj z takiej czynności sporządzany jest odrębny protokół okazania, więc więcej roboty dla mnie - dodał, jednak już tylko pod nosem. Zaraz też wyprostował się i zatrzymał, zamykając na chwilę papiery spisane przez Artis. - Osobiście nie powinieneś mieć tego w dupie - odparł na jego słowa Raiden. - Wystarczy mi powiązanie ciebie z walkami. Jeśli możemy postawić zarzuty chociażby jednemu śmieciowi z tej bandy, możemy pociągnąć do odpowiedzialności również i ciebie. Handel żywym towarem nie brzmi najlepiej w papierach, co? - dodał, patrząc uważnie na mężczyznę.
Hello darkness, my old friend
Come to talk with you again
Come to talk with you again
Zaśmiałem się, jakbym usłyszał dobry żart
- Nie, dzięki. Lubię życie. - nie żebym im nie ufał, a nie ufałem, lecz wątpiłem w to bym długo pożył jeśli wypłynie informacja, że sypnąłem. A prędzej czy później by wypłynęła. Nie wiedziałem, jak bardzo Raiden wierzył w "sprawiedliwość" machiny w której był trybikiem, lecz ja nie wątpiłem w to, że niektóre jej elementy miały więcej par uszu i oczu niż się mogło początkowo wydawać - Myślę, że wizja robiącego cie nadgodziny jest w tym momencie mało satysfakcjonująca bym możliwość wciąż traktował, jako możliwość - spasuję. - Odpowiedziałem pewny swej decyzji. Zaraz marszcząc gniewnie czoło. Nieźle musza sobie wspomagać tą wyobraźnię - Nie możecie z dupy oskarżać mnie o coś co wam się wydaje że kurwa ktoś robi, a ja miałem niefart stać obok. - Uniosłem się. i mówię ktoś, bo najwyraźniej nie mieli pojęcia kto. Ja nie zamierzałem się zaś nad tym zastanawiać. W dupie miałem interesy innych. Nie oznaczało to jednak, że nie mogłem przypuszczać o kogo mogło chodzić, lecz chuj, niech się sami bawią. Ja nie miałem zamiaru się w to mieszać. - nie mam nic więcej do powiedzenia - skwitowałem sucho.
- Nie, dzięki. Lubię życie. - nie żebym im nie ufał, a nie ufałem, lecz wątpiłem w to bym długo pożył jeśli wypłynie informacja, że sypnąłem. A prędzej czy później by wypłynęła. Nie wiedziałem, jak bardzo Raiden wierzył w "sprawiedliwość" machiny w której był trybikiem, lecz ja nie wątpiłem w to, że niektóre jej elementy miały więcej par uszu i oczu niż się mogło początkowo wydawać - Myślę, że wizja robiącego cie nadgodziny jest w tym momencie mało satysfakcjonująca bym możliwość wciąż traktował, jako możliwość - spasuję. - Odpowiedziałem pewny swej decyzji. Zaraz marszcząc gniewnie czoło. Nieźle musza sobie wspomagać tą wyobraźnię - Nie możecie z dupy oskarżać mnie o coś co wam się wydaje że kurwa ktoś robi, a ja miałem niefart stać obok. - Uniosłem się. i mówię ktoś, bo najwyraźniej nie mieli pojęcia kto. Ja nie zamierzałem się zaś nad tym zastanawiać. W dupie miałem interesy innych. Nie oznaczało to jednak, że nie mogłem przypuszczać o kogo mogło chodzić, lecz chuj, niech się sami bawią. Ja nie miałem zamiaru się w to mieszać. - nie mam nic więcej do powiedzenia - skwitowałem sucho.
I'll survive
somehow i always do
somehow i always do
Oczywiście, że Raiden zdawał sobie sprawę z kretów czy innych uszczerbków w systemie. Nie można było ich uniknąć w żadnej organizacji. I właśnie to zamierzał wykorzystać przy rozpracowywaniu gangu. Bo każda nawet najdoskonalsza struktura koniec końców posiadała skazę, w którą chciał uderzyć, dostając się wyżej, aż do samej pierdolonej góry. I ktoś taki jak Matthew Bott nie miał go zatrzymać, bo jeśli stało się pod ścianą, można było poświęcić wszystko. I właśnie to zamierzał osiągnąć Carter. Zignorował po raz kolejny słowa świadka jakby doskonale wiedział, co było warte słuchania, a co nie. I chociaż zdawał się pozorować podobne zachowanie, chłonął każde zdanie, próbując stworzyć sobie wstępny zarys mężczyzny. I cóż... Wiedział jedno, co wpływało na niekorzyść Botta, a korzyść policji - był potwornym kłamcą i nie potrafił również grać wiarygodnie i przekonująco.
- Nie możemy jeszcze stwierdzić twojej prawdomówności co do tego co nam powiedziałeś. A właściwie nic nam nie powiedziałeś, więc... Czy był to niefart to zdecyduje o tym dalsze dochodzenie. A na razie... - urwał na chwilę, odwracając się do wyjścia i zatrzymując się w wyjściu z celi. - Zapraszam do towarzyszy w celi zbiorowej.
I wyszedł, kierując się do wyjścia z tej części Tower of London. Zapowiadało się ciekawie, a on miał jeszcze kilka szumowin do przesłuchania. Lubił swoją pracę, nie dało się tego ukryć.
|zt
- Nie możemy jeszcze stwierdzić twojej prawdomówności co do tego co nam powiedziałeś. A właściwie nic nam nie powiedziałeś, więc... Czy był to niefart to zdecyduje o tym dalsze dochodzenie. A na razie... - urwał na chwilę, odwracając się do wyjścia i zatrzymując się w wyjściu z celi. - Zapraszam do towarzyszy w celi zbiorowej.
I wyszedł, kierując się do wyjścia z tej części Tower of London. Zapowiadało się ciekawie, a on miał jeszcze kilka szumowin do przesłuchania. Lubił swoją pracę, nie dało się tego ukryć.
|zt
Hello darkness, my old friend
Come to talk with you again
Come to talk with you again
- Bo nic więcej do powiedzenia nie mam - podkreśliłem z irytacją, kiedy to jednocześnie spoglądałem na niego spode łba. Zaraz potem strażnik który mnie przyprowadził położył mi dłoń na barkach chcąc zachęcić mnie do wstania. Tylko mnie to rozjuszyło. Zrzuciłem ją, kierując ku niemu jakiś niewybredny komentarz. Miałem kurwa sprawne nogi i wcale głuchy nie byłem, nie mniej też nie podobało mi się to, że chcąc nie chcąc wychodziło na to, że wykonuję polecania funkcjonariusza choć zdecydowanie chętniej bym u przyłożył. Nie mogłem. Nie mogłem, jeśli nie chciałem pogarszać swojej sytuacji. A nie chciałem. Wracałem więc do zbiorowej celi w złym humorze. Krew szumiała mi w uszach ze złości. Zdecydowanie nie należałem do osób które potrafiły się kryć ze swoimi emocjami. W ty momencie to była moja największa słabość.
|zt
|zt
I'll survive
somehow i always do
somehow i always do
Od kilku dni miałem względny spokój - o ile tak szło nazwać moment w którym na oczy nie widziałem żadnego aurora lub policjanta i znosić musiałem jedynie nerwowość innych współwięźniów.
Najwyraźniej stróżom prawa znudziło się pytanie mnie po raz milionowy o to samo i uzyskiwanie tych samych odpowiedzi. Nie wiedziałem czy uważać to za dobry czy też zły omen. Czy to znak, że niedługo z braku dowodów puszczą mnie wolno (dajcie spokój, w końcu wiele złego nie zrobiłem...), po złośliwości złapią na mnie haka (niektórzy srali w gacie bo ponoć podchodziło to pod złamanie jakiegoś dekretu czy chuj go tam wie), czy też może ktoś już sypał. Nie byłem pewien czy obawiać się Weasleya, a konkretnie tego, że istniała szansa, że postanowi mnie pogrążyć w jakiś zmyślny sposób. A może tylko tak bredził?
Przetarłem zmęczoną twarz rękoma. Nienawidziłem takiej wegetacji bo wówczas z braku laku zdarzało mi się (stety lub niestety) myśleć nad popełnionymi błędami, gdybać...i irytować się. Być może z powodu tego ostatniego trochę niechętnie podniosłem się z ziemi w momencie w którym wywołał mnie strażnik. Nie wyglądał na takiego, którego poczucie humoru się trzymało. Nawet nie pytałem w jakim celu i gdzie idziemy. Podejrzewałem, że być może na kolejne przesłuchanie, a przekonałem się o tym w momencie gdy znów trafiłem do znanej mi prywatnej celi. siedziałem na krześle będąc skutym i czekałem zastanawiając się czy pies, który nie odwiedzi będzie miał znajomą mordę. Żebym w ty momencie wiedział JAK BARDZO znajomą twarz przyjdzie mi widzieć to być może nie byłbym tak względnie rozluźniony...
Najwyraźniej stróżom prawa znudziło się pytanie mnie po raz milionowy o to samo i uzyskiwanie tych samych odpowiedzi. Nie wiedziałem czy uważać to za dobry czy też zły omen. Czy to znak, że niedługo z braku dowodów puszczą mnie wolno (dajcie spokój, w końcu wiele złego nie zrobiłem...), po złośliwości złapią na mnie haka (niektórzy srali w gacie bo ponoć podchodziło to pod złamanie jakiegoś dekretu czy chuj go tam wie), czy też może ktoś już sypał. Nie byłem pewien czy obawiać się Weasleya, a konkretnie tego, że istniała szansa, że postanowi mnie pogrążyć w jakiś zmyślny sposób. A może tylko tak bredził?
Przetarłem zmęczoną twarz rękoma. Nienawidziłem takiej wegetacji bo wówczas z braku laku zdarzało mi się (stety lub niestety) myśleć nad popełnionymi błędami, gdybać...i irytować się. Być może z powodu tego ostatniego trochę niechętnie podniosłem się z ziemi w momencie w którym wywołał mnie strażnik. Nie wyglądał na takiego, którego poczucie humoru się trzymało. Nawet nie pytałem w jakim celu i gdzie idziemy. Podejrzewałem, że być może na kolejne przesłuchanie, a przekonałem się o tym w momencie gdy znów trafiłem do znanej mi prywatnej celi. siedziałem na krześle będąc skutym i czekałem zastanawiając się czy pies, który nie odwiedzi będzie miał znajomą mordę. Żebym w ty momencie wiedział JAK BARDZO znajomą twarz przyjdzie mi widzieć to być może nie byłbym tak względnie rozluźniony...
I'll survive
somehow i always do
somehow i always do
Nie trudno zgadnąć, że Tower of London znajduje się na dość długiej liście miejsc, w których Lily nigdy nie chciałaby się znaleźć. A jednak tak się stało, że właśnie o to, żeby tu przyjść bardzo się przez ostatnie dni starała. I wreszcie się udało. I szła między celami i trzymała się samego środka korytarza trochę bardziej blada, niż zazwyczaj, trochę rozdygotana, wpatrując się jedynie w swoje buty i bardzo żałując, że nie ma obok niej Flo. Z każdą odzywką ze strony jakiegoś z więźniów zbliżała się mocniej do strażnika, choć ten wcale nie wyglądał o wiele przyjaźniej. W końcu jednak ten koszmarny spacer się zakończył, a ona weszła do jednej z cel. Lil nie mogła uwierzyć, że Matt spędził tu już tak dużo czasu i, że dopuścił do tego, żeby znowu go tu zamknęli. Była rozdygotana i sama nie miała ochoty tu być ani minuty dłużej. Znalazła się wreszcie w środku i zobaczyła tego bencwała i chciała go zabić i wyściskać w tej samej sekundzie. Strażnik wszedł za nią i zamknął drzwi. Podjęła wreszcie decyzję, co chce zrobić najpierw, w sekundę znalazła się przy nim i zarzuciła mu ręce na szyję i przytuliła się mocno, choć cała ta pozycja była bardzo koślawa, kiedy on miał skute z przodu ręce i siedział, a ona jednym kolanem oparła się na jego udzie i ścisnęła go mocno rękami i wcisnęła się w niego, bardzo chcąc się w ten sposób uspokoić.
- Jesteś najgorszym idiotą na świecie, wiesz o tym?
Spytała cicho i trzymała się go mocno dobrą chwilę i powoli uspokajała i dochodziła do siebie, ale za każdym razem, kiedy docierało do niej, że Matt może tu zostać, znowu była bliska paniki. I minęło dobrych kilkanaście sekund, zanim wreszcie się odsunęła i zrobiła to, co powinna od samego początku - uderzyła go w twarz z całą złością, jaką w sobie miała, która w tej chwili prawie dorównywała jej lękowi.
- Prosiłam cię... przecież... przecież oni mogli ci coś zrobić. A co, jeśli cię stąd nie wypuszczą? Matt... - wiedziała, że powiedzenie "potrzebuję cię" będzie najbardziej egoistyczne, co mogłaby w tej chwili zrobić i nie robiła tego, bo przecież byli zwykłymi przyjaciółmi i on przecież nie kieruje się nią w swoim życiu, ale te dwa słowa było widać wyraźnie w każdym jej geście i chyba wcale nie musiała ich wypowiadać, żeby on to wiedział.
Odsunęła się wreszcie, bo czuła na sobie ciężkie spojrzenie strażnika i peszyła się pod nim. I patrzyła na Matta, którego tak na prawdę wcale nie chciała bić mimo, że na prawdę była na niego zła. Wcale jej się nie podobało, że policzek mu się zaczerwienił i, że pewnie go to zabolało.
- Przepraszam. Nie powinnam. Od bicia masz tych wszystkich olbrzymów z obskurnych pubów. - spuściła wzrok, zaczęła lekko wyginać palce i bawić się nimi w typowo nerwowym odruchu. Jak zwykle w takiej chwili nie wiedziała, co zrobić ze swoimi dłońmi. - Ale... na prawdę byłeś tu tyle czasu? Teraz mogą zamknąć cię na dłużej. Przecież to miejsce jest koszmarne.
Spojrzała mu znowu w oczy. Na prawdę się martwiła. A co, jeśli coś mu się tutaj stanie? Nawet nie pytała, po co mu to było, bo przecież to po prostu Matt.
- Jesteś najgorszym idiotą na świecie, wiesz o tym?
Spytała cicho i trzymała się go mocno dobrą chwilę i powoli uspokajała i dochodziła do siebie, ale za każdym razem, kiedy docierało do niej, że Matt może tu zostać, znowu była bliska paniki. I minęło dobrych kilkanaście sekund, zanim wreszcie się odsunęła i zrobiła to, co powinna od samego początku - uderzyła go w twarz z całą złością, jaką w sobie miała, która w tej chwili prawie dorównywała jej lękowi.
- Prosiłam cię... przecież... przecież oni mogli ci coś zrobić. A co, jeśli cię stąd nie wypuszczą? Matt... - wiedziała, że powiedzenie "potrzebuję cię" będzie najbardziej egoistyczne, co mogłaby w tej chwili zrobić i nie robiła tego, bo przecież byli zwykłymi przyjaciółmi i on przecież nie kieruje się nią w swoim życiu, ale te dwa słowa było widać wyraźnie w każdym jej geście i chyba wcale nie musiała ich wypowiadać, żeby on to wiedział.
Odsunęła się wreszcie, bo czuła na sobie ciężkie spojrzenie strażnika i peszyła się pod nim. I patrzyła na Matta, którego tak na prawdę wcale nie chciała bić mimo, że na prawdę była na niego zła. Wcale jej się nie podobało, że policzek mu się zaczerwienił i, że pewnie go to zabolało.
- Przepraszam. Nie powinnam. Od bicia masz tych wszystkich olbrzymów z obskurnych pubów. - spuściła wzrok, zaczęła lekko wyginać palce i bawić się nimi w typowo nerwowym odruchu. Jak zwykle w takiej chwili nie wiedziała, co zrobić ze swoimi dłońmi. - Ale... na prawdę byłeś tu tyle czasu? Teraz mogą zamknąć cię na dłużej. Przecież to miejsce jest koszmarne.
Spojrzała mu znowu w oczy. Na prawdę się martwiła. A co, jeśli coś mu się tutaj stanie? Nawet nie pytała, po co mu to było, bo przecież to po prostu Matt.
Maybe I'm scared because you mean more to me than
any other person.
any other person.
Jej widok zmroził mi krew w żyłach. W jednej chwili wszystko w okół straciło dla mnie na znaczeniu. Wpatrywałem się tempo, niedowierzająco w jej zbliżającą się ku mnie kobiecą sylwetkę. Byłem zszokowany, nie spodziewałem się jej, nie powinno jej tu być, a jednak, mimo wszystko - dystans miedzy nami malał. Coraz lepiej dostrzegałem targające nią emocje, strach i im bardziej do mnie dochodziło, że to co widzę nie jest wymysłem mojego umysłu tym gorzej się z tym wszystkim czułem. Początkowe niedowierzanie, a nawet panika, zaczęły być pożerane przez poczucie winy, zażenowanie i wstyd. Nie chciałem by tu była, widziała to wszystko, widziała mnie w tym wszystkim. To nie tak powinno być, a jednak było i nic z tym zrobić nie mogłem. Z tego wszystkiego nawet nie zarejestrowałem momentu w którym przestała dzielić nas krata.
Zatrzymałem dech w piersi gdy oplotła mnie ramionami. Nie poruszyłem się jednak i dopiero gdy się odezwała częściowe napięcie ze mnie uleciało. Znalazłem podparcie w zagłębieniu jej szyi. Chciałem coś powiedzieć żartobliwego, lecz nic mi do głowy nie przychodziło. Chciałem ją pocieszyć, czując, że tego potrzebuje, lecz kajdany mnie ograniczały - nie byłem w stanie objąć jej pleców. Zresztą nie tylko one - coś wewnątrz mnie podpowiadało mi, że nie zasługuję.
- Wiem... - przyznałem jej z pokorą, czując obezwładniającą mnie beznadzieję. Cos wewnątrz mnie chciało się tłumaczyć, obrócić to wszystko w wartki żart, zapewnić, że wszystko będzie dobrze...
Nic jednak nie powiedziałem. Byłem za bardzo zaskoczony jej gwałtownością. Poruszyłem nieznacznie szczęką czując spiekotę na licu. Wzrok spuściłem gdzieś w kąt celi, wlepiając go w podłogę. Miałem wrażenie, że każde jej słowo napędza jakąś zmyślną machinę, która w tym momencie mieli mnie od wewnątrz i że tylko na to w tym momencie zasługuję.
- Nie, Lil - masz rację. Nie przepraszaj mnie. Nie zrobiłaś nic złego. To ja powinienem... - Wyciągnąłem ku niej ręce, chcąc zamknąć jej dłonie w swoich. Ciągle jednak nie mogłem się zmusić by spojrzeć jej w oczy -...przepraszam - zdradzam poddańczo, szczerze, patrząc na jej dłonie, żałując...właściwie czego? Tego, że tym razem nie jest we Francji? Tego, że tu przyszła? Tego, że jest tu z mojego powodu? Tak. - ...naprawdę i przykro, że...- tym razem o wszystkim wiesz? - tak to wygląda. Źle jednak, że tu jesteś. Możesz ściągnąć na siebie tylko niepotrzebną uwagę. - Nie wiedziałem ile jeszcze będą mnie trzymać i nie chciałem myśleć o tym, że magiczna policja może zechcieć ją w tym momencie wzywać w mojej sprawie na komisariat. Bo skoro tu jest oznacza, że może być ze mną powiązana, a więc mogą pomyśleć, że może coś wie. skrzywiłem się.
- Nie zamkną. Nie mają powodów. Przynajmniej na pewno nie do trzymania mnie tu dłużej niż ostatnio - miałem przynajmniej taką nadzieje. Retrospekcja tamtego roku wywoływała na moim karku nieprzyjemne dreszcze - skąd ci w ogóle przyszedł do głowy by tu przychodzić, Lil? - spytałem ją i choć byłem zrezygnowany to w tym momencie zabrzmiałem dość pretensjonalnie bo...nie podobało mi się to.
Zatrzymałem dech w piersi gdy oplotła mnie ramionami. Nie poruszyłem się jednak i dopiero gdy się odezwała częściowe napięcie ze mnie uleciało. Znalazłem podparcie w zagłębieniu jej szyi. Chciałem coś powiedzieć żartobliwego, lecz nic mi do głowy nie przychodziło. Chciałem ją pocieszyć, czując, że tego potrzebuje, lecz kajdany mnie ograniczały - nie byłem w stanie objąć jej pleców. Zresztą nie tylko one - coś wewnątrz mnie podpowiadało mi, że nie zasługuję.
- Wiem... - przyznałem jej z pokorą, czując obezwładniającą mnie beznadzieję. Cos wewnątrz mnie chciało się tłumaczyć, obrócić to wszystko w wartki żart, zapewnić, że wszystko będzie dobrze...
Nic jednak nie powiedziałem. Byłem za bardzo zaskoczony jej gwałtownością. Poruszyłem nieznacznie szczęką czując spiekotę na licu. Wzrok spuściłem gdzieś w kąt celi, wlepiając go w podłogę. Miałem wrażenie, że każde jej słowo napędza jakąś zmyślną machinę, która w tym momencie mieli mnie od wewnątrz i że tylko na to w tym momencie zasługuję.
- Nie, Lil - masz rację. Nie przepraszaj mnie. Nie zrobiłaś nic złego. To ja powinienem... - Wyciągnąłem ku niej ręce, chcąc zamknąć jej dłonie w swoich. Ciągle jednak nie mogłem się zmusić by spojrzeć jej w oczy -...przepraszam - zdradzam poddańczo, szczerze, patrząc na jej dłonie, żałując...właściwie czego? Tego, że tym razem nie jest we Francji? Tego, że tu przyszła? Tego, że jest tu z mojego powodu? Tak. - ...naprawdę i przykro, że...- tym razem o wszystkim wiesz? - tak to wygląda. Źle jednak, że tu jesteś. Możesz ściągnąć na siebie tylko niepotrzebną uwagę. - Nie wiedziałem ile jeszcze będą mnie trzymać i nie chciałem myśleć o tym, że magiczna policja może zechcieć ją w tym momencie wzywać w mojej sprawie na komisariat. Bo skoro tu jest oznacza, że może być ze mną powiązana, a więc mogą pomyśleć, że może coś wie. skrzywiłem się.
- Nie zamkną. Nie mają powodów. Przynajmniej na pewno nie do trzymania mnie tu dłużej niż ostatnio - miałem przynajmniej taką nadzieje. Retrospekcja tamtego roku wywoływała na moim karku nieprzyjemne dreszcze - skąd ci w ogóle przyszedł do głowy by tu przychodzić, Lil? - spytałem ją i choć byłem zrezygnowany to w tym momencie zabrzmiałem dość pretensjonalnie bo...nie podobało mi się to.
I'll survive
somehow i always do
somehow i always do
Patrzyła na niego uważnie i przecież widziała, że mu ciężko. Chciała go jakoś pocieszyć, ale jednocześnie należał mu się opieprz i tak bardzo chciała, żeby nie robił więcej głupot i zrobił wszystko, żeby tylko stąd wyjść... ujęła delikatnie jego brodę i uniosła jego twarz, żeby przestał ją odwracać. Swoimi, jak zazwyczaj pełnymi lęku oczami spojrzała w jego oczy. Przygryzała wargę ze stresu.
I jednocześnie chciała go znów przytulić i nawrzeszczeć na niego, bo co z tego, że się wstydzi i, że wie, że źle zrobił, skoro to w niczym mu nie pomoże?
- Za co, Matt? - spytała wprost, bo te przeprosiny wcale jej się nie podobały. Bo aż za dobrze rozumiała ich sens. - Za to, że cię złapali, prawda? Że tu siedzisz. - Zacisnęła usta, patrząc mu w oczy. Bała się o niego. Koszmarnie się bała, a on nie widział problemu. Gdyby go nie złapali, nic by sobie nie robił z tego, że robi źle, prawda? - Tylko błąd popełniłeś dużo wcześniej. Nie jeden.
Spojrzała na jego dłonie, ale nie sięgnęła do nich. Serce łomotało jej w piersi, wcale nie chciała tu być, ale skoro on tutaj jest to przecież musiała, prawda? Bo on był przy niej zawsze i wiele razy wyciągał ją z tarapatów, nawet, a właściwie głównie tych, których ona sama sobie napytała. Tylko później znowu sam robił głupoty i to głupotę za głupotą, jakby to było jakieś jego hobby, jakby lubił łamać prawo.
- I jesteś taki pewien, ale z jakiejś przyczyny cię tu mają, prawda? Z jakiejś przyczyny tu siedzisz, jak cię znam, masz nie jedno na sumieniu, będą chcieli to wynajdą. Pomów z nimi, Matt. Proszę. Przecież nie możesz znowu dać się zamknąć... - dopiero teraz złapała jego ręce i sama ścisnęła je mocno. I prawie się popłakała, kiedy usłyszała szuranie kajdanek i wzdrygnęła się cała i w pierwszej chwili cofnęła dłonie. Dopiero po chwili znów wróciła nimi do dłoni Matta, które niby są takie duże i silne, ale w tej chwili nic ne mogą zdziałać, bo należą do barana.
- Skąd ci przyszło do głowy, żeby po mnie przychodzić do Francji? - odpowiedziała pytaniem na pytanie, znowu patrząc mu w oczy. - Jesteś jedną z najważniejszych osób w moim życiu, idioto. - dodała po chwili, bo przecież to oczywiste. Na pierwszym miejscu była oczywiście rodzina, ale dalej? Lil nie miała wielu przyjaciół. Ta mała garstka w zupełności jej wystarczyło. A Matt był dla niej najbliższy. Jak to się w ogóle stało? - Jak nie najważniejszą. - zagryzła znowu wargę. A już myślała, że choć jednego tiku się oduczyła. - Obiecaj, że zrobisz wszystko, żeby stąd wyjść...
Powiedziała w końcu. Bardzo nie chciała tu wracać. Ale wróci, jeśli tylko będzie mogła.
- Flo też chciała przyjść, ale jej zabronili. Podałam się za twoją narzeczoną, żeby mnie wpuścili. - dodała po chwili, bo wydawało jej się to nawet zabawne. Matt i narzeczona.
I jednocześnie chciała go znów przytulić i nawrzeszczeć na niego, bo co z tego, że się wstydzi i, że wie, że źle zrobił, skoro to w niczym mu nie pomoże?
- Za co, Matt? - spytała wprost, bo te przeprosiny wcale jej się nie podobały. Bo aż za dobrze rozumiała ich sens. - Za to, że cię złapali, prawda? Że tu siedzisz. - Zacisnęła usta, patrząc mu w oczy. Bała się o niego. Koszmarnie się bała, a on nie widział problemu. Gdyby go nie złapali, nic by sobie nie robił z tego, że robi źle, prawda? - Tylko błąd popełniłeś dużo wcześniej. Nie jeden.
Spojrzała na jego dłonie, ale nie sięgnęła do nich. Serce łomotało jej w piersi, wcale nie chciała tu być, ale skoro on tutaj jest to przecież musiała, prawda? Bo on był przy niej zawsze i wiele razy wyciągał ją z tarapatów, nawet, a właściwie głównie tych, których ona sama sobie napytała. Tylko później znowu sam robił głupoty i to głupotę za głupotą, jakby to było jakieś jego hobby, jakby lubił łamać prawo.
- I jesteś taki pewien, ale z jakiejś przyczyny cię tu mają, prawda? Z jakiejś przyczyny tu siedzisz, jak cię znam, masz nie jedno na sumieniu, będą chcieli to wynajdą. Pomów z nimi, Matt. Proszę. Przecież nie możesz znowu dać się zamknąć... - dopiero teraz złapała jego ręce i sama ścisnęła je mocno. I prawie się popłakała, kiedy usłyszała szuranie kajdanek i wzdrygnęła się cała i w pierwszej chwili cofnęła dłonie. Dopiero po chwili znów wróciła nimi do dłoni Matta, które niby są takie duże i silne, ale w tej chwili nic ne mogą zdziałać, bo należą do barana.
- Skąd ci przyszło do głowy, żeby po mnie przychodzić do Francji? - odpowiedziała pytaniem na pytanie, znowu patrząc mu w oczy. - Jesteś jedną z najważniejszych osób w moim życiu, idioto. - dodała po chwili, bo przecież to oczywiste. Na pierwszym miejscu była oczywiście rodzina, ale dalej? Lil nie miała wielu przyjaciół. Ta mała garstka w zupełności jej wystarczyło. A Matt był dla niej najbliższy. Jak to się w ogóle stało? - Jak nie najważniejszą. - zagryzła znowu wargę. A już myślała, że choć jednego tiku się oduczyła. - Obiecaj, że zrobisz wszystko, żeby stąd wyjść...
Powiedziała w końcu. Bardzo nie chciała tu wracać. Ale wróci, jeśli tylko będzie mogła.
- Flo też chciała przyjść, ale jej zabronili. Podałam się za twoją narzeczoną, żeby mnie wpuścili. - dodała po chwili, bo wydawało jej się to nawet zabawne. Matt i narzeczona.
Maybe I'm scared because you mean more to me than
any other person.
any other person.
Nie musiałem patrzeć w jej oczy by wiedzieć co tam znajdę. Nie musiałem się o tym również przekonywać. Nie chciałem. Na samą myśl o tym czułem powiększającą się pustkę i obawę, że ona zobaczy w moich coś czego nie chciałem. Jednak ujęła mój podbródek, a ja potrafiłem tylko podążyć za jej wolą.
- Lil, proszę... - wydusiłem z siebie mając nadzieję, że mimo wszystko daruje, a jednak...zmuszony dźwignąłem niechętnie na nią swoje spojrzenie. Zacisnąłem zęby czując jak mięśnie twarzy tężeją. skrzywiłem się. Przygryzała wargi. Znów to robiła. Zżerał ją strach, a ja znieść nie mogłem, że byłem tego powodem, a raczej fakt, że byłem gdzie byłem. Do tego wyczytała ze mnie to, czego nie chciałem wiedząc, że przecież nie o taką skruchę jej chodzi. Nie potrafiłem jednak zdobyć się na inną. Znajomy miał interes, potrzebował pomocy, ludzi...nie zamierzałem za to przepraszać.
- To nie tak, to... - Nie potrafiłem zaprzeczyć, ani jej przytaknąć choć miała rację. To brzmiało tak źle i choć nie chciałem by tak było nie potrafiłem się wybronić, zdobyć na próbę wytłuczenia się, po prostu - ...tak mi przykro, Lil. - powtórzyłem się, jak zacięta płyta, czując jeszcze większy ciężar winy. Cała się telepała i coś skręciło mnie w żołądku, gdy powiedziała - masz nie jedno na sumieniu. Zaśmiałem się gorzko w myślach. Jaki byłem w jej oczach? Mówi bym nie dał się zamknąć...
- A co jeśli tak będzie najlepiej? - spytałem może zbyt ostro, zirytowany samym sobą, a jednak było to pytanie, które faktycznie gdzieś mi chodziło po głowie. Rok w Tower, a wizja tego co robi Nokturn ze zdrajcami...Prędzej czy później prawda przecież wyjdzie na jaw. A ona przecież przez lata dawała sobie radę sama. Poczułem jak zaciska swoje dłonie na moich, a jej oczy się szklą. Psia krew. Westchnąłem głęboko - Zapomnij, bredzę - oczywiście, że by nie było. Cos wymyśle, będzie dobrze - dodaję, poprawiam się, wiedząc, że w tym momencie boi się bardziej niż ja. Jestem głupi.
Nie mogłem się powstrzymać od teatralnego wywrócenia oczami gdy tak odbiła moje pytanie.
- Przyszedł skąd przyszedł - zacznijmy jednak od tego, że ja nie boję się Francuzów i będąc w tej całej Żabolandii nie wyglądałem jakbym miał się zmienić w ducha. - wątpię bym był w tym najlepszą osobą od pouczania, lecz nie mogłem patrzeć jak się męczy. Przeze mnie doświadcza...tego wszystkiego, a mimo to mówi, że jestem dla niej najważniejszy. Uśmiechnąłem się żartobliwie pod nosem. Niestety doskonale wiedziałem, że jestem dla niej ważny. Gdyby tylko zdawała sobie sprawę z mych samolubnych myśli w których pragnąłem być dla niej jeszcze ważniejszy, tak jak ona była dla mnie. Wstyd mi tego teraz było. Bo przecież zawiodłem i niegodny tego byłem - nie powinienem dopuścić by tu była i tak się o mnie martwiła. Nie potrafiłem się przed nią bronić.
- Pod warunkiem, że przestaniesz przygryzać wargi. Znów to robisz. Jak tak dalej będzie to je zjesz i jak wyjdę to nawet nie będziesz się musiała do mnie uśmiechać bym widział jak suszysz zęby. Upiorne. - Unoszę jedną z brwi i choć brzmię poważnie to żartuję, lecz gdy mi powiedziała o Flo...to teraz ja miałem nadzieję, że żartuje. Taką też zrobiłem minę.
- Ty chyba żartujesz... - miałem ochotę przeciągnąć rękami po twarzy. I to zrobię. A więc ona też wszystko wiedziała...Fantastycznie. - Przynajmniej wiem już jaka siła sprawiła, że jesteś gdzie jesteś... - dodałem ze zrezygnowaniem, kpiąco, a nawet trochę zły. Jedyna osoba o której wiem, że wie o mojej słabości i...ta nie wybiła z głowy Lil tak absurdalnego pomysłu, jak wycieczka do TOWER?! Nawet nie zarejestrowałem momentu w którym uśmiechnąłem się cierpko - TEN pomysł...z narzeczoną - ściszyłem głos, zdając sobie sprawę, że klawisz stoi i uszy ma postawione -...to pewnie też jej pomysł? - Jakos wcale bym się nie zdziwił. Mimowolnie zmrużyłem ślepia w momencie w którym poczułem nieodpartą chęć porozmawiania sobie z Flo na pewne tematy... Nie widziałem się z nią latami, i przez chwilę przerzedł mnie nieprzyjemny dreszcz niepokoju. Badawczo spojrzałem w oczy Lily, nie dostrzegłem jednak w nich by Flo powiedziała jej więcej niż powinna. Nie zrobiłaby tego. Chyba...
- Lil, proszę... - wydusiłem z siebie mając nadzieję, że mimo wszystko daruje, a jednak...zmuszony dźwignąłem niechętnie na nią swoje spojrzenie. Zacisnąłem zęby czując jak mięśnie twarzy tężeją. skrzywiłem się. Przygryzała wargi. Znów to robiła. Zżerał ją strach, a ja znieść nie mogłem, że byłem tego powodem, a raczej fakt, że byłem gdzie byłem. Do tego wyczytała ze mnie to, czego nie chciałem wiedząc, że przecież nie o taką skruchę jej chodzi. Nie potrafiłem jednak zdobyć się na inną. Znajomy miał interes, potrzebował pomocy, ludzi...nie zamierzałem za to przepraszać.
- To nie tak, to... - Nie potrafiłem zaprzeczyć, ani jej przytaknąć choć miała rację. To brzmiało tak źle i choć nie chciałem by tak było nie potrafiłem się wybronić, zdobyć na próbę wytłuczenia się, po prostu - ...tak mi przykro, Lil. - powtórzyłem się, jak zacięta płyta, czując jeszcze większy ciężar winy. Cała się telepała i coś skręciło mnie w żołądku, gdy powiedziała - masz nie jedno na sumieniu. Zaśmiałem się gorzko w myślach. Jaki byłem w jej oczach? Mówi bym nie dał się zamknąć...
- A co jeśli tak będzie najlepiej? - spytałem może zbyt ostro, zirytowany samym sobą, a jednak było to pytanie, które faktycznie gdzieś mi chodziło po głowie. Rok w Tower, a wizja tego co robi Nokturn ze zdrajcami...Prędzej czy później prawda przecież wyjdzie na jaw. A ona przecież przez lata dawała sobie radę sama. Poczułem jak zaciska swoje dłonie na moich, a jej oczy się szklą. Psia krew. Westchnąłem głęboko - Zapomnij, bredzę - oczywiście, że by nie było. Cos wymyśle, będzie dobrze - dodaję, poprawiam się, wiedząc, że w tym momencie boi się bardziej niż ja. Jestem głupi.
Nie mogłem się powstrzymać od teatralnego wywrócenia oczami gdy tak odbiła moje pytanie.
- Przyszedł skąd przyszedł - zacznijmy jednak od tego, że ja nie boję się Francuzów i będąc w tej całej Żabolandii nie wyglądałem jakbym miał się zmienić w ducha. - wątpię bym był w tym najlepszą osobą od pouczania, lecz nie mogłem patrzeć jak się męczy. Przeze mnie doświadcza...tego wszystkiego, a mimo to mówi, że jestem dla niej najważniejszy. Uśmiechnąłem się żartobliwie pod nosem. Niestety doskonale wiedziałem, że jestem dla niej ważny. Gdyby tylko zdawała sobie sprawę z mych samolubnych myśli w których pragnąłem być dla niej jeszcze ważniejszy, tak jak ona była dla mnie. Wstyd mi tego teraz było. Bo przecież zawiodłem i niegodny tego byłem - nie powinienem dopuścić by tu była i tak się o mnie martwiła. Nie potrafiłem się przed nią bronić.
- Pod warunkiem, że przestaniesz przygryzać wargi. Znów to robisz. Jak tak dalej będzie to je zjesz i jak wyjdę to nawet nie będziesz się musiała do mnie uśmiechać bym widział jak suszysz zęby. Upiorne. - Unoszę jedną z brwi i choć brzmię poważnie to żartuję, lecz gdy mi powiedziała o Flo...to teraz ja miałem nadzieję, że żartuje. Taką też zrobiłem minę.
- Ty chyba żartujesz... - miałem ochotę przeciągnąć rękami po twarzy. I to zrobię. A więc ona też wszystko wiedziała...Fantastycznie. - Przynajmniej wiem już jaka siła sprawiła, że jesteś gdzie jesteś... - dodałem ze zrezygnowaniem, kpiąco, a nawet trochę zły. Jedyna osoba o której wiem, że wie o mojej słabości i...ta nie wybiła z głowy Lil tak absurdalnego pomysłu, jak wycieczka do TOWER?! Nawet nie zarejestrowałem momentu w którym uśmiechnąłem się cierpko - TEN pomysł...z narzeczoną - ściszyłem głos, zdając sobie sprawę, że klawisz stoi i uszy ma postawione -...to pewnie też jej pomysł? - Jakos wcale bym się nie zdziwił. Mimowolnie zmrużyłem ślepia w momencie w którym poczułem nieodpartą chęć porozmawiania sobie z Flo na pewne tematy... Nie widziałem się z nią latami, i przez chwilę przerzedł mnie nieprzyjemny dreszcz niepokoju. Badawczo spojrzałem w oczy Lily, nie dostrzegłem jednak w nich by Flo powiedziała jej więcej niż powinna. Nie zrobiłaby tego. Chyba...
Zareagowała na jego słowa dopiero po kilku sekundach. Zupełnie, jakby musiał do niej dotrzeć ich sens, wpatrywała się w niego nie wierząc w to, o co właśnie słyszy, zaciskając przy tym dłonie mocno, wbijając paznokcie w skórę. Idiota. Kretyn. Debil. Nie może. Nie może... Jej oddech przyspieszył i w tej chwili to ona zaczęła uciekać wzrokiem, zagryzając przy tym mocniej wargi i już nie myśląc o tym, co jest tikiem, co powinna, a czego nie.
- Najlepiej. Żartujesz sobie. Prawda? Matt, co to w ogóle znaczy? - jej głos drgnął, zdradzał zalążek paniki, zupełnie nie zwróciła uwagi na jego dalsze słowa. Ruszała się trochę nerwowo jednocześnie nie chcąc wstawać i nie wiedząc, co zrobić ze sobą, jakby jej ciało było dla niej za ciasne, jakby chciała wyjść z siebie. Jej ruchy nie miały większego sensu, po prostu nie umiała tak usiedzieć. - Tutaj? Zamknięty z tymi bandziorami? Zrobią ci coś, przecież ich tu jest cała masa, a ty nie potrafisz nie podpadać ludziom, w końcu ktoś cię spierze tak, że... że nie-nie wstaniesz. A-albo... Matt! - spojrzała na niego i bardzo chciała, żeby ją przytulił jak zawsze, kiedy się bała, ale przecież jej nie przytuli, bo jest skuty! I siedział przed nią, ale był bezwolny i nic nie mógł, kompletnie nic. Nie obroniłby teraz ani siebie, ani jej. A co, jeśli mu tu coś zrobią? Nakręcała się coraz mocniej i nie umiała przestać jak zawsze, kiedy już się jej ta szalona karuzela zmartwień zaczęła rozkręcać w głowie. - A-albo coś tu-tu odbi-jesz i... i... i cię zamkną na dłużej. - w końcu znalazła zajęcie dla dłoni i znowu zaczęła wykręcać palce. W głowie miała już przygotowanych dziesięć scenariuszy na to w jaki sposób Matt może tu umrzeć. - Musisz stąd wyjść, proszę, Matt zrób co możesz żeby stąd wyjść...
Znów zacisnęła dłonie i spojrzała na niego w końcu znowu, bo przecież nie można tak znikać z czyjegoś życia. To nie w porządku. A on chce zniknąć i to pewnie na długo, na ile mogą go zamknąć? Ma już na karku jeden wyrok, a znając go, jeszcze na sędziego splunie jak mu przyjdzie taki kaprys. Czuła się żałośnie jak zawsze w takim stanie, ale to nie było ważne, ważniejsze było to, że Matt w ogóle się nie przejmował. Przejmował się nią, ale nie własną sytuacją, a przecież to o to w tej chwili chodzi!
I wcale nie czuła się lepiej, kiedy ściskał jej dłonie, bo jakoś nie mogła zapomnieć, że są skute i za każdym razem, kiedy słyszała szuranie łańcuchów, wzdrygała się znowu jakby chciała przed tym dźwiękiem uciec. Ale przecież nie mogła, bo Matt był do niego przykuty.
- Może powinieneś dorobić się kilku lęków. Byłbyś o-strożniejszy. - prychnęła cicho. Jak on mógł tak się niczego nie bać? Znaczy nie bać się o swoje życie, kiedy robił to wszystko, kiedy znowu i znowu ryzykował?
- Bez ciebie na pewno nie przestanę. - spuściła wzrok. Przy nim było lepiej. Pomagał jej. Uspokajała się. Kiedy chciała uciekać to myślała o nim, bo nigdy jej nie zawiódł. A nawet, kiedy nie potrafiła uciec to on jakoś się zjawiał. I jasne, zostawała dookoła cała masa świetnych osób, ale te często nie znały nawet zalążka jej popaprania, obserwowały z daleka, mało kto miałby tyle cierpliwości do niej, co Matt, mało kto byłby tak wyrozumiały. Co brzmi nawet zabawne, bo Lily była niemal pewna, że ma monopol na jego cierpliwość i wyrozumiałość. Ale co, jeśli on zniknie? I kiedy myślała o tym, żeby znowu nie zagryźć ust, wbiła paznokcie tym razem w jego ręce i ścisnęła mocno.
- Jestem tu, bo ty tu jesteś. - odpowiedziała mu na "siłę sprawczą". Flo nie musiała jej namawiać, ona po prostu musiała przyjść. Ale może argument o właścicielce lodziarni podziała trochę lepiej? W sumie Matt się chyba nią przejął. - Martwi się o ciebie. Jak każdy dookoła ciebie. Poza tobą.
Znów na niego spojrzała.
- Myślisz, że mi by to wpadło do głowy? Nie wiem do którego z nas mniej pasuje słowo "narzeczona". - odwróciła wzrok znowu. To nie czas na jej problemy miłosne. Choć wizja Matta na ślubnym kobiercu była całkiem zabawna. Gdyby Lily nie była zajęta próbami nie wpadnięcia w panikę, może nawet by się uśmiechnęła.
- Najlepiej. Żartujesz sobie. Prawda? Matt, co to w ogóle znaczy? - jej głos drgnął, zdradzał zalążek paniki, zupełnie nie zwróciła uwagi na jego dalsze słowa. Ruszała się trochę nerwowo jednocześnie nie chcąc wstawać i nie wiedząc, co zrobić ze sobą, jakby jej ciało było dla niej za ciasne, jakby chciała wyjść z siebie. Jej ruchy nie miały większego sensu, po prostu nie umiała tak usiedzieć. - Tutaj? Zamknięty z tymi bandziorami? Zrobią ci coś, przecież ich tu jest cała masa, a ty nie potrafisz nie podpadać ludziom, w końcu ktoś cię spierze tak, że... że nie-nie wstaniesz. A-albo... Matt! - spojrzała na niego i bardzo chciała, żeby ją przytulił jak zawsze, kiedy się bała, ale przecież jej nie przytuli, bo jest skuty! I siedział przed nią, ale był bezwolny i nic nie mógł, kompletnie nic. Nie obroniłby teraz ani siebie, ani jej. A co, jeśli mu tu coś zrobią? Nakręcała się coraz mocniej i nie umiała przestać jak zawsze, kiedy już się jej ta szalona karuzela zmartwień zaczęła rozkręcać w głowie. - A-albo coś tu-tu odbi-jesz i... i... i cię zamkną na dłużej. - w końcu znalazła zajęcie dla dłoni i znowu zaczęła wykręcać palce. W głowie miała już przygotowanych dziesięć scenariuszy na to w jaki sposób Matt może tu umrzeć. - Musisz stąd wyjść, proszę, Matt zrób co możesz żeby stąd wyjść...
Znów zacisnęła dłonie i spojrzała na niego w końcu znowu, bo przecież nie można tak znikać z czyjegoś życia. To nie w porządku. A on chce zniknąć i to pewnie na długo, na ile mogą go zamknąć? Ma już na karku jeden wyrok, a znając go, jeszcze na sędziego splunie jak mu przyjdzie taki kaprys. Czuła się żałośnie jak zawsze w takim stanie, ale to nie było ważne, ważniejsze było to, że Matt w ogóle się nie przejmował. Przejmował się nią, ale nie własną sytuacją, a przecież to o to w tej chwili chodzi!
I wcale nie czuła się lepiej, kiedy ściskał jej dłonie, bo jakoś nie mogła zapomnieć, że są skute i za każdym razem, kiedy słyszała szuranie łańcuchów, wzdrygała się znowu jakby chciała przed tym dźwiękiem uciec. Ale przecież nie mogła, bo Matt był do niego przykuty.
- Może powinieneś dorobić się kilku lęków. Byłbyś o-strożniejszy. - prychnęła cicho. Jak on mógł tak się niczego nie bać? Znaczy nie bać się o swoje życie, kiedy robił to wszystko, kiedy znowu i znowu ryzykował?
- Bez ciebie na pewno nie przestanę. - spuściła wzrok. Przy nim było lepiej. Pomagał jej. Uspokajała się. Kiedy chciała uciekać to myślała o nim, bo nigdy jej nie zawiódł. A nawet, kiedy nie potrafiła uciec to on jakoś się zjawiał. I jasne, zostawała dookoła cała masa świetnych osób, ale te często nie znały nawet zalążka jej popaprania, obserwowały z daleka, mało kto miałby tyle cierpliwości do niej, co Matt, mało kto byłby tak wyrozumiały. Co brzmi nawet zabawne, bo Lily była niemal pewna, że ma monopol na jego cierpliwość i wyrozumiałość. Ale co, jeśli on zniknie? I kiedy myślała o tym, żeby znowu nie zagryźć ust, wbiła paznokcie tym razem w jego ręce i ścisnęła mocno.
- Jestem tu, bo ty tu jesteś. - odpowiedziała mu na "siłę sprawczą". Flo nie musiała jej namawiać, ona po prostu musiała przyjść. Ale może argument o właścicielce lodziarni podziała trochę lepiej? W sumie Matt się chyba nią przejął. - Martwi się o ciebie. Jak każdy dookoła ciebie. Poza tobą.
Znów na niego spojrzała.
- Myślisz, że mi by to wpadło do głowy? Nie wiem do którego z nas mniej pasuje słowo "narzeczona". - odwróciła wzrok znowu. To nie czas na jej problemy miłosne. Choć wizja Matta na ślubnym kobiercu była całkiem zabawna. Gdyby Lily nie była zajęta próbami nie wpadnięcia w panikę, może nawet by się uśmiechnęła.
Maybe I'm scared because you mean more to me than
any other person.
any other person.
No i masz...
Powinienem był pomyśleć nad tym co mówię, ugryźć się w język, lecz tak dla odmiany tego nie zrobiłem. Mleko się już rozlało, a ja mogłem jedynie przekląć w duchu i poczuć na swych barkach kolejny kilogram przewinienia. W końcu doskonale zdawałem sobie sprawę z tego ile kosztowało ją przyjście tutaj, a ja nieumyślnie wszystko jeszcze również tak dla odmiany utrudniałem.
- Nic. Mówię, że gadam głupoty. To pewnie od słońca - nie brzmiałem chyba wystarczająco wiarygodnie by powstrzymać Lil od napędzania jej wewnętrznej karuzeli paniki. Zaczęła się jąkać. Świetnie.
- Lil - Zawtórowałem jej po tym, jak to ona mnie nawołała. Z tą różnicą, że ja w porównaniu do niej brzmiałem dla kontrastu wyjątkowo tu spokojnie. W pewnym sensie - sam sobie się bowiem dziwiłem, że pobrzmiewa we mnie nuta irytacji. Doskonale zdawałem sobie sprawę, że chciała dla mnie dobrze,a przynajmniej przyjemnie było myśleć, że nie robi tego tylko dla siebie - choć wcale nie miałbym jej tego za złe, a jednak coś się we mnie zaczynało gotować. To wszystko nie było takie łatwe, jakie się jej wydawało. Nie miała pojęcia. Była z innego świata i nie rozumiała zasad panujących w moim. Na co dzień byłem za to wdzięczny, lecz teraz mnie to drażniło.
- To mnie zamkną i co...? Coś się takiego strasznego stało ostatnim razem...? Świat się nie zawalił - warknąłem nim pomyślałem - Sam jestem tym bandziorem, jak sama zresztą trafnie zauważyłaś nie jedno mam na sumieniu - kontynuowałem nie dając jej dojść do słowa - więc to może lepiej. Zresztą to nie jest takie proste. Wiem, że do cholery muszę, wszystko muszę. Powinienem zbiurokratyzować swoje życie i stworzyć jakiś formularz roszczeń - Bierz kwitek Lil i ustaw się w kolejce. Wypełnij w dwóch kopiach. Rozpatrzę w przeciągu tygodnia. Prychnąłem, a potem przetarłem ręką po twarzy chcąc jakby zedrzeć narastające z każdą chwilą poczucie winy, zmęczenie, beznadzieję. Jak nigdy wiedziałem, że nie powinienem był tego mówić, że daję się ponieść, a jednak to robiłem - Nie próbuj mieszać kijem w czymś czego nie rozumiesz. Myślisz...myślisz, że nawet gdybym coś wiedział i to powiedział to wszystko stanie się kolorowe i cukierkowe? Że nikt się o mnie nie upomni? Jak nie tu to tam, Lil - cholera, wyżywałem się na niej. Miałem ochotę wstać, lecz nie miałem pewności czy bym nie kopnął bądź w złości nie roztrzaskał krzesła o kraty, a miałem wrażenie, że strażnik jedynie czekał aż dam mu okazję do wykazania się. Starałem się więc wysiedzieć na dupie. Otaksowałem ją badawczo, a potem niedowierzająco pokręciłem głową - była tu bo ja tu byłem. Chcąc nie chcąc wyobraziłem sobie ją przy mnie u Burke'a bo przecież też tam bywałem; idącą przy mnie ciemną uliczką w której wylegują się robiące pod siebie ćpuny żebrzące o kolejną działkę...
- Dobrze, że brak ci konsekwencji - Zaśmiałem się ponuro, czując jak nieświadomie wkręca mi kolejną śrubę w ciało, albo też sam sobie to robiłem, albo też wyręczała mnie w tym Flo. Gdyby się o mnie faktycznie martwiła to nie pozwoliłaby Lily tu przyjść. Miałem bowiem ochotę zwinąć McDonald w dywan, obwiązać jakimś sznurem i wysłać pocztą do domu Florence z notką by następnym razem wyręczyła mnie i zrobiła sobie to samo co ja Lily, gdy przyjdzie jej do głowy kolejny genialny pomysł wsparcia. Nie miałem jednak dywanu, sznura, pergaminu, pióra i szczerze wątpiłem w to by w najbliższym czasie pozwolono mi cokolwiek, komukolwiek wysyłać.
Ech.
Dobra, tak na prawdę nie myślałem w ten sposóba przynajmniej jak już to tylko przez sekundę. Wiedziałem przecież, że chciały dobrze.
- Co u niej? - spytałem od niechcenia, pragnąc zmienić temat na jakiś bardziej bezpieczny i neutralny. Prawdopodobnie był to mój najbardziej trafiony pomysł od przeszło tygodnia.
Powinienem był pomyśleć nad tym co mówię, ugryźć się w język, lecz
- Nic. Mówię, że gadam głupoty. To pewnie od słońca - nie brzmiałem chyba wystarczająco wiarygodnie by powstrzymać Lil od napędzania jej wewnętrznej karuzeli paniki. Zaczęła się jąkać. Świetnie.
- Lil - Zawtórowałem jej po tym, jak to ona mnie nawołała. Z tą różnicą, że ja w porównaniu do niej brzmiałem dla kontrastu wyjątkowo tu spokojnie. W pewnym sensie - sam sobie się bowiem dziwiłem, że pobrzmiewa we mnie nuta irytacji. Doskonale zdawałem sobie sprawę, że chciała dla mnie dobrze,
- To mnie zamkną i co...? Coś się takiego strasznego stało ostatnim razem...? Świat się nie zawalił - warknąłem nim pomyślałem - Sam jestem tym bandziorem, jak sama zresztą trafnie zauważyłaś nie jedno mam na sumieniu - kontynuowałem nie dając jej dojść do słowa - więc to może lepiej. Zresztą to nie jest takie proste. Wiem, że do cholery muszę, wszystko muszę. Powinienem zbiurokratyzować swoje życie i stworzyć jakiś formularz roszczeń - Bierz kwitek Lil i ustaw się w kolejce. Wypełnij w dwóch kopiach. Rozpatrzę w przeciągu tygodnia. Prychnąłem, a potem przetarłem ręką po twarzy chcąc jakby zedrzeć narastające z każdą chwilą poczucie winy, zmęczenie, beznadzieję. Jak nigdy wiedziałem, że nie powinienem był tego mówić, że daję się ponieść, a jednak to robiłem - Nie próbuj mieszać kijem w czymś czego nie rozumiesz. Myślisz...myślisz, że nawet gdybym coś wiedział i to powiedział to wszystko stanie się kolorowe i cukierkowe? Że nikt się o mnie nie upomni? Jak nie tu to tam, Lil - cholera, wyżywałem się na niej. Miałem ochotę wstać, lecz nie miałem pewności czy bym nie kopnął bądź w złości nie roztrzaskał krzesła o kraty, a miałem wrażenie, że strażnik jedynie czekał aż dam mu okazję do wykazania się. Starałem się więc wysiedzieć na dupie. Otaksowałem ją badawczo, a potem niedowierzająco pokręciłem głową - była tu bo ja tu byłem. Chcąc nie chcąc wyobraziłem sobie ją przy mnie u Burke'a bo przecież też tam bywałem; idącą przy mnie ciemną uliczką w której wylegują się robiące pod siebie ćpuny żebrzące o kolejną działkę...
- Dobrze, że brak ci konsekwencji - Zaśmiałem się ponuro, czując jak nieświadomie wkręca mi kolejną śrubę w ciało, albo też sam sobie to robiłem, albo też wyręczała mnie w tym Flo. Gdyby się o mnie faktycznie martwiła to nie pozwoliłaby Lily tu przyjść. Miałem bowiem ochotę zwinąć McDonald w dywan, obwiązać jakimś sznurem i wysłać pocztą do domu Florence z notką by następnym razem wyręczyła mnie i zrobiła sobie to samo co ja Lily, gdy przyjdzie jej do głowy kolejny genialny pomysł wsparcia. Nie miałem jednak dywanu, sznura, pergaminu, pióra i szczerze wątpiłem w to by w najbliższym czasie pozwolono mi cokolwiek, komukolwiek wysyłać.
Ech.
Dobra, tak na prawdę nie myślałem w ten sposób
- Co u niej? - spytałem od niechcenia, pragnąc zmienić temat na jakiś bardziej bezpieczny i neutralny. Prawdopodobnie był to mój najbardziej trafiony pomysł od przeszło tygodnia.
Cela nr 35
Szybka odpowiedź