Cela nr 35
AutorWiadomość
First topic message reminder :
Cela nr 35
Cele magicznej części Tower of London nie charakteryzują się szczególnym luksusem, niewielkie ciemne klitki, czasem jedno, czasem dwuosobowe, pozbawione są okien na świat - wszak mieszczą się głęboko pod ziemią. Nie ma łóżek, w niektórych z cel znajdują się usypane sienniki, lecz w tej stoi jedynie drewniany stół, którego blat będzie zapewne cieplejszy od chłodnego kamienia posadzki. Przy odrobinie szczęścia niebawem przez kraty otrzymasz szklankę wody, a może nawet pajdę chleba... śpiesz się, nim zjedzą ci ją szczury.
Wtłaczał w siebie dym, jak gdyby miało to uspokoić rozedrgane kończyny czy uporządkować chaos umysłu. Nie zamierzał rozstrzygać tej decyzji w oparciu o jakąkolwiek moralność; jako radykalny indywidualista, trudniący się złodziejstwem, nie znał się przecież na wzniosłych cnotach. Wbrew pozorom coś jednak o tym wiedział, wszak wychowany został w obiektywnie poprawnym środowisku, dalekim od skrajnych wynaturzeń; brak wyrzutów sumienia stał się wtórną konsekwencją, nigdy bowiem nie był wrodzoną ignorancją. Niemniej jednak przyszło mu teraz wybierać pomiędzy tym co rozsądne, a tym co słuszne. Serce nie godziło się na taki rodzaj współpracy, nie pozwalało na sprawowanie tej dziwacznej funkcji, usprawiedliwiając to faktem złego wyboru, a w drugiej kolejności wewnętrzną blokadą przed jakimikolwiek aktami nielojalności. Scaletta z pewnością nie był idealnym kandydatem na powiernika, można by rzec, że wręcz koszmarnym w tej materii; w swej transparentności i nieoryginalności być może sprawiał wrażenie odpowiedniego, choć w istocie odległy był ciekawskiemu instynktowi, tak koniecznemu przy tym zadaniu. Rozum natomiast wskazywał tylko na jedną możliwość - bezceremonialnie przypomniawszy mu o własnej różdżce, która wybrała go w jedenaste urodziny; o własnej odrębności, nijak wiążącej się z cudzym, obojętnym mu losem. Bo właśnie takim ekscentrycznym dziwolągiem był - odizolowanym, egocentrycznym samotnikiem, niezważającym na czyjeś tragedie. Nie liczył się z nikim ani z niczym, choć na liście swych znajomych mógł znaleźć nazwiska, z którymi łączyły go bardziej zażyłe więzi, bynajmniej jednak niewystarczające dla zapewnienia jakiejkolwiek pewności. Realistyczny tryb postrzegania świata przejął inicjatywę w tej kwestii, tak samo jak pustelnicza strona jego introwertycznej egzystencji. Naprawdę nie miał się nawet nad czym zastanawiać; decyzja zapadła natychmiast, bez względu na wiążące się z nią wyrzeczenia czy żale. Prędzej zmartwi go jego finansowa sytuacja, niż będzie umierał pod wpływem etycznego ciężaru. Przynajmniej wierzył w taki obrót spraw, finalnie rozmyślając nad domniemaną pieniężną klęską. Wszakże wielce nierozsądnym było dalsze kręcenie się po ulicach w poszukiwaniu brzęczących monet; potrzebował jakiejś stabilniejszej formy zarobku, choć w jego głowie nie pojawiła się jeszcze możliwość legalnej pracy. Sytuacja nie była przecież na tyle zła, by musiał aż tak się dostosowywać; wystarczyło po prostu więcej rozwagi w działaniu oraz oszczędności, by rozsiać te wątpliwości. Stąd też z milczeniem wsłuchiwał się w słowa urzędnika, tak nieprzyjemne, acz nieuniknione. Nie chciał już o nic dopytywać, nie pragnął usłyszeć pozostałych szczegółów - okrutnie się niecierpliwił, jednak jego statyczna postawa nawet nie drgnęła. Wizja całych tych raportów trochę go bawiła, trochę też przerażała - był tak nieistotnym członkiem tego społeczeństwa, wcale niezaangażowanym w polityczne stronnictwa; wszakże o kim miałby w tych doniesieniach wspominać? O promugolskich poglądach musiał zapomnieć, choć o to nie martwił się w ogóle - był na tyle elastyczny, że w swych rolach odpowiednio naturalny. Z drugiej strony nie brakowało mu świadomości dotyczącej hipotetycznych następstw - w razie gdyby zawiódł, coś zataił lub w ogóle spróbował kombinować; i to właśnie odejmowało mu z ust kpiący uśmieszek. Na pytanie zareagował niemo, przecząco kiwając głową. Myślał o tym wszystkim, jak gdyby stanowiło to odległą mu rzeczywistość, zupełnie odrębną od namacalnej stęchlizny i ciemności. Chyba miało to do niego dotrzeć dopiero po opuszczeniu obskurnej celi. Ostatecznie otrząsnął się z tego letargu; spytał tylko wyczekująco:
- Oddacie mi w końcu moją różdżkę?
- Oddacie mi w końcu moją różdżkę?
Michael Scaletta
Zawód : kradnie, co popadnie
Wiek : 25
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Kawaler
i'm a lesser man, a lesser man
a lesser man than you think i am
a lesser man than you think i am
OPCM : 4 +2
UROKI : 7 +3
ALCHEMIA : 2
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 2
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 6 +3
SPRAWNOŚĆ : 8
Genetyka : Czarodziej
Neutralni
Pojedyncze pytanie, które rozległo się w obskurnej celi, wywołało na ustach czarodzieja uśmiech - nie tyle życzliwy, co niemo mówiący: najwyższy czas; doskonale zdawał sobie sprawę z tego, że postawił swojego rozmówcę przed nieistniejącym wyborem - musiałby być pozbawiony wszystkich szarych komórek, by dobrowolnie zdecydować się na dożywotnią odsiadkę w Azkabanie, tym samym rezygnując z ofiarowanej mu wolności. Ograniczonej, owszem, ale podobno darowanemu aetonanowi nie zaglądało się pod skrzydła. - Tędy - odezwał się w końcu mężczyzna, odrzucając wypalonego papierosa na brudną posadzkę i przygniatając go butem. Dłonią wskazał na drzwi, sygnalizując Michaelowi, żeby przeszedł przez nie pierwszy; jeżeli Scaletta zdecydował się na naciśnięcie klamki, zorientował się, że cela była otwarta - a na zewnątrz wciąż czekał strażnik. - Czuję, że czeka nas owocna współpraca - rzucił jeszcze czarodziej, po czym wyciągnął rękę i klepnął Michaela w plecy na wysokości barku - gestem, w który w innych okolicznościach mógłby zostać uznany za przyjacielski.
| Mistrz Gry dziękuje za rozgrywkę. Michael - jesteś wolny, przy wyjściu z Tower oddano ci różdżkę. Została zarejestrowana, a do rejestru zostały wprowadzone prawdziwe dane, wraz z informacją o aresztowaniu. Tym samym, proszę o dodanie drugiego posta w tym temacie, tym razem z danymi zgodnymi ze stanem faktycznym. Nie rzucaj kością Rejestracja.
| Mistrz Gry dziękuje za rozgrywkę. Michael - jesteś wolny, przy wyjściu z Tower oddano ci różdżkę. Została zarejestrowana, a do rejestru zostały wprowadzone prawdziwe dane, wraz z informacją o aresztowaniu. Tym samym, proszę o dodanie drugiego posta w tym temacie, tym razem z danymi zgodnymi ze stanem faktycznym. Nie rzucaj kością Rejestracja.
| 3 grudnia
Quentin Barwick nie był zadowolony. Pracował jako jeden z więziennych strażników przez prawie dwadzieścia lat, przeżył niejedno, lecz nigdy wcześniej nie spotkał się z takim przepełnieniem Tower. Więźniowie wręcz wysypywali się z cel; upychano ich w nieludzkich warunkach, adaptując na cele także pomieszczenia gospodarcze czy zwykłe schowki, umieszczone w niedostosowanych częściach budynku. To właśnie daleki dystans do aresztu najświeższych płotek wywołał w Barwicku irytację - nie współczuł tym gnidom, szczerze nienawidził szlamu i wierzył głęboko w sprawiedliwość, jaką niosły rządy Cronusa Malfoya. Strażnik awansował podczas politycznej zmiany, gorliwie wypełniał obowiązki i nie uchylał się nawet od tych pozornie niskich, do jakich należało przesłuchiwanie drobnych przestępców. Kto wie, może wśród tych niedoczarowanych szlamolubów znajdzie kogoś prawdziwie groźnego? A wtedy przeniosą go jeszcze wyżej, może nawet do zarządu więzienia? Quentin westchnął ciężko i otarł dłonie z krwi, schodząc jeszcze niżej w czeluście Tower. Przesłuchał dziś już troje rzezimieszków, pachniał więc krwią, wymiocinami i stęchlizną. W kolejce zaś czekał złapany wczorajszego popołudnia zbrodniarz, podobno atakujący niewinne niewiasty na jamarku nad Tamizą.
Żeby spotkać jegomościa Quentin przeszedł jeszcze dwa piętra niżej, poprawiając stojący kołnierz czarodziejskiej marynarki. Na dole Tower było przerażająco zimno, pilnujący tam strażnicy oddychali, wywołując kłęby pary, a kamienna posadzka wydawała się szklista niczym tafla jeziora. Barwick machnął ręką jednemu ze strażników, czule opiekującemu się tym korytarzem Tower, a gdy ten otworzył drzwi do celi numer 35, śmiało przekroczył próg.
Przestępca nie wyglądał najgorzej - spędził tu (na razie?) tylko jedną noc, bez różdżki, bez jedzenia, bez okrycia, za towarzystwo nie mając nawet karaluchów, bo te przeniosły się do wyżej położonych cel.
- No-no, jak się czujemy, mugolu? - powitał więźnia jowialnie, klaszcząc w dłonie, by przemarznięty więzie się ocknął. Zatrzymano go bez różdżki, a więc pochodzenie było więcej niż oczywiste - mieli do czynienia nie z czarodziejem, a zwykłym mugolem, brudem i karaluchem, pełzającym po ich ziemi. - Jak znalazłeś się na promenadzie? - ciągnął, przyglądając mu się uwaznie. Został przyłapany na gorącym uczynku, przeszukany, przywleczony do Tower, a później uzyskał niepowtarzalną szansę przemyślenia swych występków, spędzając całą niezwykle lodowatą noc w celi. Bez jedzenia, za to z wodą. Zamarzniętą, w misce pod kratami pękał lód, lecz przecież to nie wina administracji więzienia, a przykry prztyczek w nos od natury, wyraźnie nie przepadającej za przestępcami. - Przemyślał pan swoje występki? Jest pan gotowy przyznać się do popełnionego przestępstwa i współpracować z magiczną policją? - kontynuował prawie przyjemnie, ale coś w posępnej twarzy czarodzieja, w jego wąskich oczach i niskim, ochrypłym głosie sugerowało, że względnie uprzejme wypowiedzi wcale nie zapowiadają zabawy w dobrego aurora. Quentin przystanął na środku celi, przyglądając się zakutemu w magiczne kajdany Kalashnikowovi, siedzącemu na brudnej pryczy. - No, to słucham. Dlaczego dokonałeś ataku na przykładną obywatelkę podczas zimowego jarmarku? Skąd wiedziałeś o istnieniu tego jarmarku? Kto ukrywał cię na terenie Londynu cały ten czas? Kto ci pomagał? - zaplótł ręce na piersi, przez co marynarka magicznego munduru podniosła się nieco w górę, odsłaniając wystające z kieszeni spodni przedmioty: różdżkę, fiolkę eliksiru oraz lśniące stalą obcęgi. Oby ten niemagiczny brud konkretnie odpowiadał na pytania, inaczej - uznają go za nieprzydatnego i stracą. Szkoda miejsca na takie pozbawione magii śmieci.
| Wątek - kontynuacja interwencji w Promenadzie Nad Tamizą (Jarmark Zimowy). Kostya, na odpis masz 24h. Wątek zagraża dobrobytowi fizycznemu i psychicznemu postaci.
Quentin Barwick nie był zadowolony. Pracował jako jeden z więziennych strażników przez prawie dwadzieścia lat, przeżył niejedno, lecz nigdy wcześniej nie spotkał się z takim przepełnieniem Tower. Więźniowie wręcz wysypywali się z cel; upychano ich w nieludzkich warunkach, adaptując na cele także pomieszczenia gospodarcze czy zwykłe schowki, umieszczone w niedostosowanych częściach budynku. To właśnie daleki dystans do aresztu najświeższych płotek wywołał w Barwicku irytację - nie współczuł tym gnidom, szczerze nienawidził szlamu i wierzył głęboko w sprawiedliwość, jaką niosły rządy Cronusa Malfoya. Strażnik awansował podczas politycznej zmiany, gorliwie wypełniał obowiązki i nie uchylał się nawet od tych pozornie niskich, do jakich należało przesłuchiwanie drobnych przestępców. Kto wie, może wśród tych niedoczarowanych szlamolubów znajdzie kogoś prawdziwie groźnego? A wtedy przeniosą go jeszcze wyżej, może nawet do zarządu więzienia? Quentin westchnął ciężko i otarł dłonie z krwi, schodząc jeszcze niżej w czeluście Tower. Przesłuchał dziś już troje rzezimieszków, pachniał więc krwią, wymiocinami i stęchlizną. W kolejce zaś czekał złapany wczorajszego popołudnia zbrodniarz, podobno atakujący niewinne niewiasty na jamarku nad Tamizą.
Żeby spotkać jegomościa Quentin przeszedł jeszcze dwa piętra niżej, poprawiając stojący kołnierz czarodziejskiej marynarki. Na dole Tower było przerażająco zimno, pilnujący tam strażnicy oddychali, wywołując kłęby pary, a kamienna posadzka wydawała się szklista niczym tafla jeziora. Barwick machnął ręką jednemu ze strażników, czule opiekującemu się tym korytarzem Tower, a gdy ten otworzył drzwi do celi numer 35, śmiało przekroczył próg.
Przestępca nie wyglądał najgorzej - spędził tu (na razie?) tylko jedną noc, bez różdżki, bez jedzenia, bez okrycia, za towarzystwo nie mając nawet karaluchów, bo te przeniosły się do wyżej położonych cel.
- No-no, jak się czujemy, mugolu? - powitał więźnia jowialnie, klaszcząc w dłonie, by przemarznięty więzie się ocknął. Zatrzymano go bez różdżki, a więc pochodzenie było więcej niż oczywiste - mieli do czynienia nie z czarodziejem, a zwykłym mugolem, brudem i karaluchem, pełzającym po ich ziemi. - Jak znalazłeś się na promenadzie? - ciągnął, przyglądając mu się uwaznie. Został przyłapany na gorącym uczynku, przeszukany, przywleczony do Tower, a później uzyskał niepowtarzalną szansę przemyślenia swych występków, spędzając całą niezwykle lodowatą noc w celi. Bez jedzenia, za to z wodą. Zamarzniętą, w misce pod kratami pękał lód, lecz przecież to nie wina administracji więzienia, a przykry prztyczek w nos od natury, wyraźnie nie przepadającej za przestępcami. - Przemyślał pan swoje występki? Jest pan gotowy przyznać się do popełnionego przestępstwa i współpracować z magiczną policją? - kontynuował prawie przyjemnie, ale coś w posępnej twarzy czarodzieja, w jego wąskich oczach i niskim, ochrypłym głosie sugerowało, że względnie uprzejme wypowiedzi wcale nie zapowiadają zabawy w dobrego aurora. Quentin przystanął na środku celi, przyglądając się zakutemu w magiczne kajdany Kalashnikowovi, siedzącemu na brudnej pryczy. - No, to słucham. Dlaczego dokonałeś ataku na przykładną obywatelkę podczas zimowego jarmarku? Skąd wiedziałeś o istnieniu tego jarmarku? Kto ukrywał cię na terenie Londynu cały ten czas? Kto ci pomagał? - zaplótł ręce na piersi, przez co marynarka magicznego munduru podniosła się nieco w górę, odsłaniając wystające z kieszeni spodni przedmioty: różdżkę, fiolkę eliksiru oraz lśniące stalą obcęgi. Oby ten niemagiczny brud konkretnie odpowiadał na pytania, inaczej - uznają go za nieprzydatnego i stracą. Szkoda miejsca na takie pozbawione magii śmieci.
| Wątek - kontynuacja interwencji w Promenadzie Nad Tamizą (Jarmark Zimowy). Kostya, na odpis masz 24h. Wątek zagraża dobrobytowi fizycznemu i psychicznemu postaci.
Язык младенца – дьявол.
Nie wiem już, czy potrafiłem policzyć więcej oddechów, które wypuściłem i wpuściłem od momentu zamknięcia w celi. Tworzyły one jedyny efekt, na który mogłem mieć wpływ choćby na sekundę. Biała para szybko niknęła w przestrzeni
Starałem się to wszystko logicznie połączyć, choć żaden z moich pomysłów nie przynosił wystarczająco dobrego efektu. Wołałem i mówiłem, lecz nikt nie odpowiadał. Pozostawiony na pastwę chłodu, nie - zimna, które przeszywało ciało, otulone jedynie tym w czym przeszedłem się wraz z bratem przy brzegu Tamizy. Nigdy nie byłem niezdarny i nie wiedziałem już, czy to spotkanie z nieznajomą zamieszkałą na Brook Street pod numerem siedemdziesiąt dwa kompletnie zamieszało nie tylko w moich zdolnościach magicznych, ale również percepcji? Przecież potrafiłem odpowiednio reagować na otoczenie, to musiała być wina tych kobiet, które skazały mnie na zamknięcie. Moje myśli krążyły jedynie wokół jednej myśli, czy Lord Xavier nie będzie zawiedziony faktem, że dziś nie zdołam przyjść do pracy. Musiałem się stąd wydostać, to nie było moje miejsce. Dwie przeklęte kobiety nie miały pojęcia, jak dobrze potrafiłem zapamiętać twarz, nazwisko i złe słowo skierowane w moją stronę. Czyny pamiętałem jeszcze bardziej, szczególnie te ściągające moją postać na jakieś kuriozalne niziny, a przecież nie urodziłem się, żeby sczeznąć w jakimś zamknięciu niczym robal, choć i te już dawno opuściły ciemne kąty wychłodzonego pomieszczenia. Panująca na dworze grudniowa pogoda ani trochę nie pomagała przy przyzwyczajeniu organizmu do ciągłości zimna. W Leningradzie było podobnie, choć praktycznie już dwa miesiące pomieszkiwania w gospodach z należytą uwagą dla posiadanych oszczędności, pozwalały na przyzwyczajenie się do pewnych standardów względem Londyńskiego klimatu. Niezaprzeczalnie te zimy nie równały się z naszymi, ale nie oznaczało to, że moje kościste ciało tego nie odczuwało. W końcu byłem człowiekiem. Zdezorientowanym, zagłodzonym i zmarkotniałym czarodziejem, nawet jeśli moja różdżka pozostała przy moim bracie.
Słyszałem kroki, zwykle były to jedynie takty wyznaczane przez zmieniające się warty, a przynajmniej tak uznałem z powodów możliwie najprostszych - nikt nie wytrzymałby w tym chłodzie nawet za tysiące monet. Ja nie dostałem żadnej. Jeszcze. Leżałem w półśnie, dopiero orientując się, że ktoś faktycznie wszedł, gdy klaśnięcie odbiło się od pustych ścian.
Szybko usiadłem na pryczy, poprawiając długi płaszcz, który był moim jedynym okryciem w trakcie nocy. Nawet go nie zdejmowałem, bo chronił nie tylko przed chłodem, ale również wszelkim paskudztwem, które mogłem złapać od wcześniejszych lokatorów celi. Wszystko mnie obrzydzało, ale nie to powinna zobaczyć osoba, z którą miałem rozmawiać. Cienie pod oczami z pewnością nie polepszały mojej sytuacji, ale niewyspanie można było wytłumaczyć w dość prosty sposób. Powinni zainwestować w komfort swoich gości. Jak śmieli wpakować mnie do więzienia? Бля.
Odnalazłem wzrokiem śmiałka, który przekroczył próg, jakby należał do niego. W rzeczywistości jedynym co faktycznie pochodziło od jego postaci, był okropny odór, który wyłapałem dopiero po czasie. Kwaśną minę zasłoniłem ręką, która otarła oczy.
- Sss-sir - odpowiedziałem zgodnie z prawdą, bo był on starszym ode mnie mężczyzną, który w tym dokładnym momencie miał więcej władzy niż ja. Potrzebował potulności i odpowiedzi? Byłem w stanie zaoferować mu niemal wszystko. - nn-nnie mugg-golu, sss-ir. - odpowiedziałem grzecznie, nie starając się być bezczelnym, a możliwie kulturalnym, choć okoliczności zdecydowanie nie powinny mnie ku temu skłaniać. Moja nienawiść do tego kraju już dawno przeszła wszelką miarę. Coś skręciło się w moim brzuchu. Byłem głodny, a usta już dawno zsiniały i spierzchły od powietrza w pomieszczeniu. Nie mogłem być tak słaby, musiałem wrócić do Kirilla. Ciotka Zlata z pewnością się nim zajmie. Może wpadnie na genialny pomysł, który wyciągnąłby mnie z tego naturalnego zamrażacza? - Sss-sir, ttto ошии-ибка... pomyłka. - spróbowałem w tym kierunku, czując skostniałe ręce, momentalnie włożyłem je pod pachy. Nie mogłem pozwalać sobie na żaden uszczerbek zdrowia. - Jjjja muszze pracc-cow-wać, ss-sir. - wytłumaczyłem wręcz błagalnie, bo zadatki na aktora miałem, a zależało mi na wyjściu, bo perspektywa stracenia czucia w kończynach wydawała się zbyt niepoprawna.
Терпи казак, атаманом будешь. Nie chciałem być atamanem, potrzebowałem jedynie wyjść z tej przeklętej chłodni.
- S-sszedł zz cieppłym i pottt-tknął sss-sie. Ss-ssir, Авар-ppии wypp-padek. - skróciłem sytuację, jakby go to faktycznie obchodziło. Oboje wiedzieliśmy, że nie przyszedł mnie słuchać, a jednak grałem w odpowiednich taktach, bo być może właśnie dzięki temu poczuciu władzy zdołam połechtać jego ego. Patrzyłem na niego szeroko już otwartymi oczami, które z pewnością błyszczały i wręcz skandowały moje zmęczenie. Nawet litość była dobra, jeśli tylko skuteczna.
| Tak jest, nie mam przy sobie nic, nawet miedziaka rozumu!
Nie wiem już, czy potrafiłem policzyć więcej oddechów, które wypuściłem i wpuściłem od momentu zamknięcia w celi. Tworzyły one jedyny efekt, na który mogłem mieć wpływ choćby na sekundę. Biała para szybko niknęła w przestrzeni
Starałem się to wszystko logicznie połączyć, choć żaden z moich pomysłów nie przynosił wystarczająco dobrego efektu. Wołałem i mówiłem, lecz nikt nie odpowiadał. Pozostawiony na pastwę chłodu, nie - zimna, które przeszywało ciało, otulone jedynie tym w czym przeszedłem się wraz z bratem przy brzegu Tamizy. Nigdy nie byłem niezdarny i nie wiedziałem już, czy to spotkanie z nieznajomą zamieszkałą na Brook Street pod numerem siedemdziesiąt dwa kompletnie zamieszało nie tylko w moich zdolnościach magicznych, ale również percepcji? Przecież potrafiłem odpowiednio reagować na otoczenie, to musiała być wina tych kobiet, które skazały mnie na zamknięcie. Moje myśli krążyły jedynie wokół jednej myśli, czy Lord Xavier nie będzie zawiedziony faktem, że dziś nie zdołam przyjść do pracy. Musiałem się stąd wydostać, to nie było moje miejsce. Dwie przeklęte kobiety nie miały pojęcia, jak dobrze potrafiłem zapamiętać twarz, nazwisko i złe słowo skierowane w moją stronę. Czyny pamiętałem jeszcze bardziej, szczególnie te ściągające moją postać na jakieś kuriozalne niziny, a przecież nie urodziłem się, żeby sczeznąć w jakimś zamknięciu niczym robal, choć i te już dawno opuściły ciemne kąty wychłodzonego pomieszczenia. Panująca na dworze grudniowa pogoda ani trochę nie pomagała przy przyzwyczajeniu organizmu do ciągłości zimna. W Leningradzie było podobnie, choć praktycznie już dwa miesiące pomieszkiwania w gospodach z należytą uwagą dla posiadanych oszczędności, pozwalały na przyzwyczajenie się do pewnych standardów względem Londyńskiego klimatu. Niezaprzeczalnie te zimy nie równały się z naszymi, ale nie oznaczało to, że moje kościste ciało tego nie odczuwało. W końcu byłem człowiekiem. Zdezorientowanym, zagłodzonym i zmarkotniałym czarodziejem, nawet jeśli moja różdżka pozostała przy moim bracie.
Słyszałem kroki, zwykle były to jedynie takty wyznaczane przez zmieniające się warty, a przynajmniej tak uznałem z powodów możliwie najprostszych - nikt nie wytrzymałby w tym chłodzie nawet za tysiące monet. Ja nie dostałem żadnej. Jeszcze. Leżałem w półśnie, dopiero orientując się, że ktoś faktycznie wszedł, gdy klaśnięcie odbiło się od pustych ścian.
Szybko usiadłem na pryczy, poprawiając długi płaszcz, który był moim jedynym okryciem w trakcie nocy. Nawet go nie zdejmowałem, bo chronił nie tylko przed chłodem, ale również wszelkim paskudztwem, które mogłem złapać od wcześniejszych lokatorów celi. Wszystko mnie obrzydzało, ale nie to powinna zobaczyć osoba, z którą miałem rozmawiać. Cienie pod oczami z pewnością nie polepszały mojej sytuacji, ale niewyspanie można było wytłumaczyć w dość prosty sposób. Powinni zainwestować w komfort swoich gości. Jak śmieli wpakować mnie do więzienia? Бля.
Odnalazłem wzrokiem śmiałka, który przekroczył próg, jakby należał do niego. W rzeczywistości jedynym co faktycznie pochodziło od jego postaci, był okropny odór, który wyłapałem dopiero po czasie. Kwaśną minę zasłoniłem ręką, która otarła oczy.
- Sss-sir - odpowiedziałem zgodnie z prawdą, bo był on starszym ode mnie mężczyzną, który w tym dokładnym momencie miał więcej władzy niż ja. Potrzebował potulności i odpowiedzi? Byłem w stanie zaoferować mu niemal wszystko. - nn-nnie mugg-golu, sss-ir. - odpowiedziałem grzecznie, nie starając się być bezczelnym, a możliwie kulturalnym, choć okoliczności zdecydowanie nie powinny mnie ku temu skłaniać. Moja nienawiść do tego kraju już dawno przeszła wszelką miarę. Coś skręciło się w moim brzuchu. Byłem głodny, a usta już dawno zsiniały i spierzchły od powietrza w pomieszczeniu. Nie mogłem być tak słaby, musiałem wrócić do Kirilla. Ciotka Zlata z pewnością się nim zajmie. Może wpadnie na genialny pomysł, który wyciągnąłby mnie z tego naturalnego zamrażacza? - Sss-sir, ttto ошии-ибка... pomyłka. - spróbowałem w tym kierunku, czując skostniałe ręce, momentalnie włożyłem je pod pachy. Nie mogłem pozwalać sobie na żaden uszczerbek zdrowia. - Jjjja muszze pracc-cow-wać, ss-sir. - wytłumaczyłem wręcz błagalnie, bo zadatki na aktora miałem, a zależało mi na wyjściu, bo perspektywa stracenia czucia w kończynach wydawała się zbyt niepoprawna.
Терпи казак, атаманом будешь. Nie chciałem być atamanem, potrzebowałem jedynie wyjść z tej przeklętej chłodni.
- S-sszedł zz cieppłym i pottt-tknął sss-sie. Ss-ssir, Авар-ppии wypp-padek. - skróciłem sytuację, jakby go to faktycznie obchodziło. Oboje wiedzieliśmy, że nie przyszedł mnie słuchać, a jednak grałem w odpowiednich taktach, bo być może właśnie dzięki temu poczuciu władzy zdołam połechtać jego ego. Patrzyłem na niego szeroko już otwartymi oczami, które z pewnością błyszczały i wręcz skandowały moje zmęczenie. Nawet litość była dobra, jeśli tylko skuteczna.
| Tak jest, nie mam przy sobie nic, nawet miedziaka rozumu!
Czy z ust więźnia wydostał się właśnie kpiący syk? Czy ten psidwaczy syn właśnie sarkastycznie próbował przedrzeźniać magiczne powiązanie samego Salazara Slytherina? Quentin był nie tylko wzorowym strażnikiem pod względem doświadczenia i umiejętności, ale także morale, które wywyższały go ponad skupiony na wykonywaniu obowiązków tłum. On naprawdę przejmował się dobrem, sprawiedliwością i wpajaną mu od dziecka ideologią, która - razem z krwawymi wydarzeniami ostatnich miesięcy - wpływała na niego dość destrukcyjnie.
- Co ty tam bełkoczesz, śmieciu? Mów wyraźnie albo rozkwaszę ci nos. A to będzie dopiero początek- warknął, pozbywając się już przyjemnego uśmieszku. Zastąpił go grymas irytacji i odrazy, a duże dłonie zacisnęły się w pięści. - Jeśli nie powiesz po dobroci, wyciągniemy to z ciebie torturami. Ale to za jakiś czas - następne miesiące spędzisz tutaj, gnijąc żywcem - kontynuował ostrym tonem, marszcząc czoło, bynajmniej w zamyśleniu. Był po prostu zmęczony i zły, a przed sobą miał nawet nie człowieka szlamiego pochodzenia, a zwykłego mugola. - Jak znalazłeś się na jarmarku? Kto cię tam wprowadził? Dlaczego zaatakowałeś czarownicę? Kto ukrywał cię w Londynie? - artykułował, spoglądając na związanego bruneta - a może jego włosy były po prostu brudne? - wyczekująco, dając mu ostatnią szansę na współpracę na względnie ludzkich warunkach.
| Standardowe 24h na odpis.
- Co ty tam bełkoczesz, śmieciu? Mów wyraźnie albo rozkwaszę ci nos. A to będzie dopiero początek- warknął, pozbywając się już przyjemnego uśmieszku. Zastąpił go grymas irytacji i odrazy, a duże dłonie zacisnęły się w pięści. - Jeśli nie powiesz po dobroci, wyciągniemy to z ciebie torturami. Ale to za jakiś czas - następne miesiące spędzisz tutaj, gnijąc żywcem - kontynuował ostrym tonem, marszcząc czoło, bynajmniej w zamyśleniu. Był po prostu zmęczony i zły, a przed sobą miał nawet nie człowieka szlamiego pochodzenia, a zwykłego mugola. - Jak znalazłeś się na jarmarku? Kto cię tam wprowadził? Dlaczego zaatakowałeś czarownicę? Kto ukrywał cię w Londynie? - artykułował, spoglądając na związanego bruneta - a może jego włosy były po prostu brudne? - wyczekująco, dając mu ostatnią szansę na współpracę na względnie ludzkich warunkach.
| Standardowe 24h na odpis.
Я не понимаю*
Moje plecy wyprostowały się jeszcze bardziej na warknięcie nowego gościa. W pomieszczeniu wciąż dęło chłodem, który starałem się przepędzić z własnego ciała. Nie mogłem pozostawać tak bezbronny, kiedy głównym moim narzędziem były słowa. Myśli nie były zaprzątane przez przekleństwa skierowane we własną stronę na tę bezbronność, bo zwyczajnie nie widziałem sensu marnowania na nie swojej siły - szczególnie gdy zabrano mnie siłą i z powodu kompletnego przypadku!
Ściągnąłem brwi w lekkiej irytacji, której nie zdołałem więcej ukryć, bo jak można być tak ślepym? Strażnik nie widział, że ledwo odpowiadałem mu zdaniami, czy też półsłówkami, które każdy myślący czarodziej posklejałby w trymiga? Kogo zatrudniali do tego więzienia? Co ważniejsze - dlaczego wciąż tam byłem, a on mi groził w samym geście pięści?
- Nn... nie jestem mugolem. - odpowiedziałem mocnym tonem, zbierając w sobie dość siły, by wypowiedzieć słowa płynnie, choć z pewną dozą swojego słowiańskiego akcentu. Kolejne dwa krótkie wdechy, których białe płótno rozmyło się w sekundę przed moimi ustami. - Muszzę ddo praccy... - spróbowałem ponownie mu wytłumaczyć, tym razem zmuszając aparat mowy do precyzyjnych odpowiedzi, które mogłyby oszczędzić mi kolejnych minut mordęgi w powtarzaniu prawdy. - ssir. - zwroty grzecznościowe były dla mnie codziennością, dlatego wręcz naturalnie słowo wypłynęło z moich ust, a błyszczące oczy odnalazły twarz mężczyzny bez zbędnych błysków ekscytacji. Znalazłem się w niebezpieczeństwie. Oby ciotka Zlata nie wpadła na jakiś genialny pomysł, choć gdzieś z tyłu głowy wiedziałem, że możliwe było dosłyszenie dźwięków rozbrajanych strażnika na korytarzu... była nieobliczalna i w tym przypadku chyba nawet bym się ucieszył z takiego obrotu sprawy.
- Czarodziejjem... колдун... jjesttem. - kontynuowałem, wyczuwając, jak ciało powoli rozbudza się z więziennego, chłodnego letargu, nie mogłem tak zwyczajnie się poddać. Wyciągnąłem dłonie spod pach, układając je na nogach. Próba poruszenia skostniałymi palcami wydawała się zbyt trudna, a jednak zmusiłem się do odruchu, który mógł pobudzić bieg burgundowego płynu w żyłach. - Wyppadek ssię staał. - jąkanie się pomoże mi tylko we wzbudzeniu poczucia litości, ale po jego posturze wiedziałem już, że nie był to dobry sposób. Nie miałem dość kontroli nad zsiniałymi ustami, które były moim jedynym narzędziem. - Nnie chciałem maddame Mmarioul... - starałem się jakoś wybrnąć, choć wiedziałem, że brakuje mi argumentów, a raczej ciepła, dzięki któremu gardło przepuściłoby o wiele więcej bardziej klarownych informacji.
| *Ya ne ponimayu
Moje plecy wyprostowały się jeszcze bardziej na warknięcie nowego gościa. W pomieszczeniu wciąż dęło chłodem, który starałem się przepędzić z własnego ciała. Nie mogłem pozostawać tak bezbronny, kiedy głównym moim narzędziem były słowa. Myśli nie były zaprzątane przez przekleństwa skierowane we własną stronę na tę bezbronność, bo zwyczajnie nie widziałem sensu marnowania na nie swojej siły - szczególnie gdy zabrano mnie siłą i z powodu kompletnego przypadku!
Ściągnąłem brwi w lekkiej irytacji, której nie zdołałem więcej ukryć, bo jak można być tak ślepym? Strażnik nie widział, że ledwo odpowiadałem mu zdaniami, czy też półsłówkami, które każdy myślący czarodziej posklejałby w trymiga? Kogo zatrudniali do tego więzienia? Co ważniejsze - dlaczego wciąż tam byłem, a on mi groził w samym geście pięści?
- Nn... nie jestem mugolem. - odpowiedziałem mocnym tonem, zbierając w sobie dość siły, by wypowiedzieć słowa płynnie, choć z pewną dozą swojego słowiańskiego akcentu. Kolejne dwa krótkie wdechy, których białe płótno rozmyło się w sekundę przed moimi ustami. - Muszzę ddo praccy... - spróbowałem ponownie mu wytłumaczyć, tym razem zmuszając aparat mowy do precyzyjnych odpowiedzi, które mogłyby oszczędzić mi kolejnych minut mordęgi w powtarzaniu prawdy. - ssir. - zwroty grzecznościowe były dla mnie codziennością, dlatego wręcz naturalnie słowo wypłynęło z moich ust, a błyszczące oczy odnalazły twarz mężczyzny bez zbędnych błysków ekscytacji. Znalazłem się w niebezpieczeństwie. Oby ciotka Zlata nie wpadła na jakiś genialny pomysł, choć gdzieś z tyłu głowy wiedziałem, że możliwe było dosłyszenie dźwięków rozbrajanych strażnika na korytarzu... była nieobliczalna i w tym przypadku chyba nawet bym się ucieszył z takiego obrotu sprawy.
- Czarodziejjem... колдун... jjesttem. - kontynuowałem, wyczuwając, jak ciało powoli rozbudza się z więziennego, chłodnego letargu, nie mogłem tak zwyczajnie się poddać. Wyciągnąłem dłonie spod pach, układając je na nogach. Próba poruszenia skostniałymi palcami wydawała się zbyt trudna, a jednak zmusiłem się do odruchu, który mógł pobudzić bieg burgundowego płynu w żyłach. - Wyppadek ssię staał. - jąkanie się pomoże mi tylko we wzbudzeniu poczucia litości, ale po jego posturze wiedziałem już, że nie był to dobry sposób. Nie miałem dość kontroli nad zsiniałymi ustami, które były moim jedynym narzędziem. - Nnie chciałem maddame Mmarioul... - starałem się jakoś wybrnąć, choć wiedziałem, że brakuje mi argumentów, a raczej ciepła, dzięki któremu gardło przepuściłoby o wiele więcej bardziej klarownych informacji.
| *Ya ne ponimayu
Nie podobał mu się ten obcy akcent, śmierdział jakimiś ciemnymi sprawkami, stereotypowo łączył go z powodującymi zamęt marynarzami, włóczącymi się po dzielnicy portowej. Czy z kimś takim miał do czynienia? Z zapchlonym mugolem z dalekich stron? A może - skoro mówił językami - zajmował się przemytem takich jak on, brudnych, zapchlonych niemagów do pozornie bezpiecznych miejsc? Irytacja Quentina rosła w miarę bełkotu chłopaka. - Nie powtórzę trzeci raz tych pytań, śmieciu - warknął z rosnącym gniewem, pochylając się na sekundę nad brunetem: zacisnął prawą dłoń w pięść i uderzył go w całej siły w prawą stronę twarzy, głowa Kalashnikova odskoczyła w bok, a ból rozlał się od żuchwy w górę, w stronę skroni. Dłoń Quentina również zapiekła, włożył w uderzenie całą swoją niemałą siłę, licząc, że może to otrzeźwi i rozgrzeje chłopaka na tyle, by ten przestał go wkurwiać. Rozumiał, że miał do czynienia z mugolem, ale na Merlina, oni chyba potrafili składać słowa w zdania. - Gadaj i to już. Po angielsku - wycedził, a spomiędzy spierzchniętych warg umknął obłoczek pary wodnej. Nie obchodziło go, że w pomieszczeniu było potwornie zimno: skoro ten żałosny przestępca mógł bełkotać swoje dziwaczne słowa, bredząc coś o pracy - nie dostałby jej bez zarejestrowanej różdżki, to dało Quentinowi nieco do myślenia, ale na razie nie bał się, że ma do czynienia z czarodziejem czystej krwi. Na Merlina, taki nie szlajałby się bez różdżki po jarmarku i nie atakowałby godnych przedstawicieli magicznego społeczeństwa. - Nie miałeś przy sobie różdżki, więc kim jesteś, jeśli nie mugolem? Gdzie niby pracujesz? - ciągnął serię pytań, nieśpiesznie przechadzając się po małej celi. Nie mógł zrobić więcej niż kilka kroków od ściany do ściany, ale starał się w ten sposób uspokoić. Miał naprawdę dość tych brudasów, którzy nie współpracowali - potem ich ciała zalegały w dolnych korytarzach przy kotłowniach, a smród unosił się aż do siedzib strażników i magicznych policjantów. Dawał mugolowi ostatnią szansę, by ten jasno odpowiedział na pytania i przedstawił swoją sytuację, inaczej wkrótce miał dołączyć do swoich gnijących powoli przyjaciół.
| 24h na odpis.
| 24h na odpis.
Nie spodziewałem się tego promieniu bólu, który towarzyszył mojej mimowolnie odrzuconej w bok głowie. Zdziwiony nawet nie zdążyłem się odsunąć do tyłu, choć wydawało mi się, że całe moje ciało przemarzło nieco zimowym chłodem przeklętej celi. Był to pierwszy raz, kiedy ktoś śmiał podnieść rękę na moją twarz. Wszystko docierało jakby w zwolnionym tempie, bo… jak… on… śmiał.
Wyczuwałem pulsujący skrawek ciała, wydawał się obcy. Całe to dziwne uczucie, które docierało od mocno zarysowanej żuchwy, aż po kość policzkową. Językiem przemknąłem po zębach w okolice miejsca, gdzie wrażenie własnego dotyku było obce. Trzeci cały, czwarty też, a piąty… jakby trochę się ruszał? Pewnie tylko takie wrażenie, błahe, głupie i cholernie przerażające, bo jak Kirill wstawi mi zęba? Przecież nie był specjalnie biegły w tej dziedzinie. Faktycznie uczył się co nieco, ale wydawało się, że to dosyć mało jak na tworzenie czegoś tak skomplikowanego! Lubiłem złoto, ale takie zamiast uzębienia wydawało mi się co najmniej nieetyczne. Żaden z carów takiego nie posiadał! Sapnąłem pod nosem, głośno biorąc charczący oddech. Nie spodziewałem się tak agresywnej postawy, szczególnie kiedy niemalże telepałem się z zimna po chłodnej nocy. Prawa dłoń powędrowała do polika, chłodząc go. Urodziłem się lepszy.
Półprzymknięte oczy wyłapały ostrość, powoli kierując całą głową, aż do momentu złapania wzroku śmierdzącego mężczyzny. Od jego capiącej postaci odrzucał mnie jeszcze bardziej jedynie ten brak ogłady. Przecież mówiłem po kartoflanym angielsku! Zacisnąłem mocno zęby, a lewą dłoń zbiłem w pięść. Musiałem się ogarnąć i zrobić to, czego chciał, bo nie wyobrażałem sobie zostawać tutaj na kolejną noc. Palce zastrzykały przez ruch uginających się kostek. Odnaleźć spokój i harmonię w momencie, kiedy pulsująca nienawiść do mężczyzny jednoczy się z potężnym bólem tańczącym na mojej twarzy, był czymś wręcz niemożliwym. Wyprostowałem się, niby zapominając, że kawałek skóry podrażniał żar. Przekułem więc ten ogień w rozgrzanie swojego gardła na kolejne słowa, które były bardzo dobitne i przepełnione dumą, jakby na sekundę umknęły problemy trawiące zziębnięte ciało – U Lorda Burke… w paalarni opiumm. – мусор. Dreszcz zimna bardzo widocznie poruszył całym mną, ponownie wzbudzając problem związany z trzęsącym się z chłodu głosem. – Różdżkę zostaawiłem… – u brata? – u prrzyjacciel. – nie miałem brata. Nikt nie miał prawa dowiedzieć się prawdy, bo ta tajemnica dawała nam pewien atut. O wiele większy niż mężczyzna myślał, a ja zawsze korzystałem z okazji, które można wykorzystać. Ręce mnie nie świerzbiały, choć żałowałem, że nie mam różdżki, choćby tylko po to, by pokazać mu prawdziwą potęgę, której Brytyjski pies nie potrafił zrozumieć. To nie pięść wygrywała konflikty, a zdolności magiczne! Dlaczego więc sam pozbyłem się różdżki na tamte kilkanaście minut? To proste, nie musiałem się tłumaczyć jakiemuś nic nieznaczącemu robakowi, od którego poziomu zadowolenia zależał poziom zaczerwienienia na mojej twarzy. Ośmieliłby się ponownie? Pożałuje wszystkiego, co mi zrobił.
Wyczuwałem pulsujący skrawek ciała, wydawał się obcy. Całe to dziwne uczucie, które docierało od mocno zarysowanej żuchwy, aż po kość policzkową. Językiem przemknąłem po zębach w okolice miejsca, gdzie wrażenie własnego dotyku było obce. Trzeci cały, czwarty też, a piąty… jakby trochę się ruszał? Pewnie tylko takie wrażenie, błahe, głupie i cholernie przerażające, bo jak Kirill wstawi mi zęba? Przecież nie był specjalnie biegły w tej dziedzinie. Faktycznie uczył się co nieco, ale wydawało się, że to dosyć mało jak na tworzenie czegoś tak skomplikowanego! Lubiłem złoto, ale takie zamiast uzębienia wydawało mi się co najmniej nieetyczne. Żaden z carów takiego nie posiadał! Sapnąłem pod nosem, głośno biorąc charczący oddech. Nie spodziewałem się tak agresywnej postawy, szczególnie kiedy niemalże telepałem się z zimna po chłodnej nocy. Prawa dłoń powędrowała do polika, chłodząc go. Urodziłem się lepszy.
Półprzymknięte oczy wyłapały ostrość, powoli kierując całą głową, aż do momentu złapania wzroku śmierdzącego mężczyzny. Od jego capiącej postaci odrzucał mnie jeszcze bardziej jedynie ten brak ogłady. Przecież mówiłem po kartoflanym angielsku! Zacisnąłem mocno zęby, a lewą dłoń zbiłem w pięść. Musiałem się ogarnąć i zrobić to, czego chciał, bo nie wyobrażałem sobie zostawać tutaj na kolejną noc. Palce zastrzykały przez ruch uginających się kostek. Odnaleźć spokój i harmonię w momencie, kiedy pulsująca nienawiść do mężczyzny jednoczy się z potężnym bólem tańczącym na mojej twarzy, był czymś wręcz niemożliwym. Wyprostowałem się, niby zapominając, że kawałek skóry podrażniał żar. Przekułem więc ten ogień w rozgrzanie swojego gardła na kolejne słowa, które były bardzo dobitne i przepełnione dumą, jakby na sekundę umknęły problemy trawiące zziębnięte ciało – U Lorda Burke… w paalarni opiumm. – мусор. Dreszcz zimna bardzo widocznie poruszył całym mną, ponownie wzbudzając problem związany z trzęsącym się z chłodu głosem. – Różdżkę zostaawiłem… – u brata? – u prrzyjacciel. – nie miałem brata. Nikt nie miał prawa dowiedzieć się prawdy, bo ta tajemnica dawała nam pewien atut. O wiele większy niż mężczyzna myślał, a ja zawsze korzystałem z okazji, które można wykorzystać. Ręce mnie nie świerzbiały, choć żałowałem, że nie mam różdżki, choćby tylko po to, by pokazać mu prawdziwą potęgę, której Brytyjski pies nie potrafił zrozumieć. To nie pięść wygrywała konflikty, a zdolności magiczne! Dlaczego więc sam pozbyłem się różdżki na tamte kilkanaście minut? To proste, nie musiałem się tłumaczyć jakiemuś nic nieznaczącemu robakowi, od którego poziomu zadowolenia zależał poziom zaczerwienienia na mojej twarzy. Ośmieliłby się ponownie? Pożałuje wszystkiego, co mi zrobił.
Szkoda, że z krwawiących od uderzenia ust rzezimieszka nie wyrwał się żaden bolesny jęk ani piskliwa skarga – Quentin zaczął lubić te żałosne dźwięki, cieszył się nimi, podbudowywał, upewniały go, że czynił dobrze, że skutecznie bronił czarodziejskiej sprawiedliwości, a ci, którzy podnosili na nią rękę, ponosili odpowiednią karę. Strażnik z zazdrością spoglądał na bardziej wyszkolonych kolegów, którzy posiedli sztukę czarnej magii, sam też odrobinę próbował się w niej szkolić, tłumiąc przerażenie zajmowaniem się tak podłą dziedziną, trudne czasy wymagały jednak poświęceń oraz przekraczania własnych granic. Zwłaszcza, gdy pracowało się w tak stresujących warunkach, dzień w dzień stając naprzeciw takich…ludzkich karaluchów. Robactwa, które coraz śmielej atakowało możnych czarodziejów. Walnięcie w twarz było niczym wobec okrucieństwa, jakiego się podejmowali ci…ci terroryści, teraz, najwyraźniej działający ponownie w Londynie. Strażnik strzepnął mało dyskretnie boląca od uderzania dłoń, ale jego uwadze nie umknęła ta należąca do Kalashnikova, zaciskającą się w pięść w słabym blasku magicznych kajdan. –Co, chcesz mnie walnąć? Jak tamte nadobne niewiasty? - ryknął wściekły, gotów do kolejnego ataku, lecz zanim zdołał ponownie podnieść rękę na przecież bezbronnego więźnia, ten wydukał z siebie znajome nazwisko. Zbyt znajome. Arystokratyczne. Budzące szacunek i podziw. Quentin zrobił głupią minę, na moment tracąc rezon, zaniepokojony…szybko jednak się poprawił, więźniowie łgali jak z nut. – Tak, gadaj zdrów, psidwaczy synie. Myślisz, że ci uwierzę? Jaki masz na to dowód? Może jeszcze pracujesz u lorda Avery’ego albo u samego nestora Rosiera? Albo szyjesz szatki dla Parkinsonów? – wybuchnął nieprzyjemnym, ostrym śmiechem, nieco jednak skonsterowany, co było widoczne pomimo wściekłości. Skąd mugol znałby szlacheckie nazwisko? I powiązał je z palarnią opium? Wątpliwości zirytowały Quentina jeszcze bardziej, wyżył się więc, kopiąc z całej siły więźnia w pierś, tak, by ten przewrócił się na plecy na zimną podłogę. Przy okazji sam strażnik prawie stracił równowagę, ale odzyskał ją szybko, spocony. – Jak się nazywasz? Kto cię ukrywał w Londynie? Ten twój przyjaciel, jak ma na imię? - cedził dalej, obserwując odbity, błotnisty odcisk buta na przedzie koszuli więźnia. Kopnął go mocno, odebrał mu na moment dech, ale liczył, że ten szybko wyspowiada się z konkretów. Jeśli nie odpowie, cóż, uzna ten cały tekst o Burke’u za łgarstwo, a mugola wypchnie się na piętro wyżej, gdzie bardziej wprawieni policjanci wyciągali paskudnymi torturami wszelkie informacje, ewentualnie, od razu zepchnie się na składowisko ciał przy kotłowni.
Ruch mojej zaciskającej się dłoni nie umknął mężczyźnie, choć nie przyprawiło mnie to o żadne zmartwienie, interesowałem się głównie pulsującym bólem polika. Dziwne. Nikt nigdy nie podniósł na mnie pięści. Po Чорт zostawiłem tę różdżkę u brata?
Sowilo, Ingwaz, Ehwaz, Othala, Naudhiz, Uruz... kolejno wymieniałem runy, starając się skupić na czymś innym niż żywo czerwoną barwą myśli związanych z fizyczną dolegliwością. Zaczepka w postaci ryku przebiła się przez wszelkie sposoby uspokajającej mantry, która zakwitał w mojej głowie. Ciąg starożytnego pisma runicznego został przerwany. Wizualizacja ich symboli zniknęła, a wraz z nią moje poczucie, że wszystko zdołam jeszcze odkręcić. Postawa strażnika nie napawała nadzieją, ale nie był to powód do mojego zaniechania tłumaczeń. Zacisnąłem mocno zęby, uwydatniając szczękę i posiłkując się bólem w policzku, spojrzałem mu w oczy ze ściągniętymi brwiami.
- Boli, sir. - przyznałem zwyczajnie, choć już bez zawahań i zająknięć. Chciał wiedzieć? Proszę bardzo. Nawet nie próbowałem się na niego rzucić, miał przecież władzę i wykazywał się nadzwyczaj niezdrową chęcią do wyżycia się, гребаный клерк. - To wypadek był. - spróbowałem ponownie, zauważając, że tamten zawahał się przy nazwisku mojego pracodawcy. Wiedziałem, że miało ono moc sprawczą, pytanie tylko jak bardzo tamten potrafił zaufać moim słowom? Nie wyglądałem przecież jak byle łajza, która może kłamać, ułożony i grzeczny miałem przecież korzystnie skrojony wizaż. Nie bez powodu o to dbałem. Wstałem z łóżka. Wyczułem moment jego zawahania w tych popędzających się wzajemnie pytaniach. - Pr - zacząłem spokojnie, zaraz zostając odtrąconym przez jego nogę, która dynamicznie kopnęła mnie w pierś. Tracąc równowagę, uderzyłem o podłogę, niepotrzebnie próbując jakoś zamortyzować uderzenie łokciami, przez które momentalnie przebiegł prąd bólu. Jęknąłem z bólu, leżąc przez chwilę plackiem na podłodze. Obrzydlistwo. - Proszę - zacząłem nieco podłamanym głosem, wykorzystywałem swoją pozycję i sposobność na wzbudzenie, jeśli nie litości, to zwyczajnej sposobności dla potwierdzenia własnych słów. - list napiszę - zaproponowałem, podnosząc się lekko na tych samych łokciach, które zaraz ponownie się poddały od kopnięcia prosto w mój brzuch, czy też klatkę piersiową. Zaczynało mnie już boleć wszystko, choć najbardziej z tego wszystkiego paliło upokorzenie przed strażnikiem, który robił sobie ze mnie jakiś worek treningowy. Niedoczekanie. Jeszcze nie miałem siły na zemstę. Ruchem bezwarunkowym zgiąłem się od kopniaka, który odebrał mi głośno wypuszczony dech. Zgięty w pół wydyszałem kilka głośnych oddechów przez zaciśnięte zęby tylko po to, by dokończyć swoją propozycję, której nie dał mi skończyć. Zimno paskudnej podłogi, na której się znalazłem, przypomniały mi, że wciąż pozostawałem w bardzo niekorzystnej sytuacji. Musiałem się z tego jakoś wyłgać! - dowód - powiedziałem pomiędzy coraz to spokojniejszymi oddechami. Nie mogłem sobie pozwolić na zwyczajne odpuszczenie tematu, który ewidentnie wzbudził niepewność strażnika. Co by mu zależało, gdyby dał mi możliwość napisania listu? - list od lorda Xaviera - dokończyłem już nieco bardziej składnie. Nawet nie patrzyłem na ubrudzoną koszulę, wystarczyło mi, że całym ciałem uderzyłem o paskudną, podłogę, a śmierdzący strażnik urządzał sobie ze mnie pośmiewisko w postaci worka treningowego. - proszę, jeden list. - spróbowałem odnaleźć wzrok strażnika z podłogi. Mój wzrok nie emanował nienawiścią, czułem jedynie nieprzyjemne uczucie pulsującego bólu, który widoczny był w błyszczących się tęczówkach. Nie płakałem, choć faktycznie oczy szczypały od nadmiaru bodźców, które otrzymałem. Nie byłem do tego przyzwyczajony. Miałem nadzieję, że strażnik lubi, kiedy się go prosi. - Muszę do pracy, sir. - wydukałem żałośnie, pozwalając by całe to cierpienie spowodowane bólem fizycznym, przejęło władzę w tonie mojego głosu. Byłem dość uparty, by iść w zaparte i ubłagać o sposobność napisania listu do lorda, z potężną nadzieją, że tamten odpowie w sposób pozwalający mi odejść od tego obrzydliwego miejsca. Odciągnąłem wzrok od strażnika, spuszczając go gdzieś przed siebie, na poziomie podłoża. - Lord Xavier będzie zły. - szepnąłem pod nosem z niemałym przejęciem. Wiedziałem, że strażnik zdoła to usłyszeć, byliśmy tam przecież sami. Moje rozpędzone serce próbowało chyba wyrwać mi się z piersi, choć dzięki temu przestałem się już jąkać z zimna.
Sowilo, Ingwaz, Ehwaz, Othala, Naudhiz, Uruz... kolejno wymieniałem runy, starając się skupić na czymś innym niż żywo czerwoną barwą myśli związanych z fizyczną dolegliwością. Zaczepka w postaci ryku przebiła się przez wszelkie sposoby uspokajającej mantry, która zakwitał w mojej głowie. Ciąg starożytnego pisma runicznego został przerwany. Wizualizacja ich symboli zniknęła, a wraz z nią moje poczucie, że wszystko zdołam jeszcze odkręcić. Postawa strażnika nie napawała nadzieją, ale nie był to powód do mojego zaniechania tłumaczeń. Zacisnąłem mocno zęby, uwydatniając szczękę i posiłkując się bólem w policzku, spojrzałem mu w oczy ze ściągniętymi brwiami.
- Boli, sir. - przyznałem zwyczajnie, choć już bez zawahań i zająknięć. Chciał wiedzieć? Proszę bardzo. Nawet nie próbowałem się na niego rzucić, miał przecież władzę i wykazywał się nadzwyczaj niezdrową chęcią do wyżycia się, гребаный клерк. - To wypadek był. - spróbowałem ponownie, zauważając, że tamten zawahał się przy nazwisku mojego pracodawcy. Wiedziałem, że miało ono moc sprawczą, pytanie tylko jak bardzo tamten potrafił zaufać moim słowom? Nie wyglądałem przecież jak byle łajza, która może kłamać, ułożony i grzeczny miałem przecież korzystnie skrojony wizaż. Nie bez powodu o to dbałem. Wstałem z łóżka. Wyczułem moment jego zawahania w tych popędzających się wzajemnie pytaniach. - Pr - zacząłem spokojnie, zaraz zostając odtrąconym przez jego nogę, która dynamicznie kopnęła mnie w pierś. Tracąc równowagę, uderzyłem o podłogę, niepotrzebnie próbując jakoś zamortyzować uderzenie łokciami, przez które momentalnie przebiegł prąd bólu. Jęknąłem z bólu, leżąc przez chwilę plackiem na podłodze. Obrzydlistwo. - Proszę - zacząłem nieco podłamanym głosem, wykorzystywałem swoją pozycję i sposobność na wzbudzenie, jeśli nie litości, to zwyczajnej sposobności dla potwierdzenia własnych słów. - list napiszę - zaproponowałem, podnosząc się lekko na tych samych łokciach, które zaraz ponownie się poddały od kopnięcia prosto w mój brzuch, czy też klatkę piersiową. Zaczynało mnie już boleć wszystko, choć najbardziej z tego wszystkiego paliło upokorzenie przed strażnikiem, który robił sobie ze mnie jakiś worek treningowy. Niedoczekanie. Jeszcze nie miałem siły na zemstę. Ruchem bezwarunkowym zgiąłem się od kopniaka, który odebrał mi głośno wypuszczony dech. Zgięty w pół wydyszałem kilka głośnych oddechów przez zaciśnięte zęby tylko po to, by dokończyć swoją propozycję, której nie dał mi skończyć. Zimno paskudnej podłogi, na której się znalazłem, przypomniały mi, że wciąż pozostawałem w bardzo niekorzystnej sytuacji. Musiałem się z tego jakoś wyłgać! - dowód - powiedziałem pomiędzy coraz to spokojniejszymi oddechami. Nie mogłem sobie pozwolić na zwyczajne odpuszczenie tematu, który ewidentnie wzbudził niepewność strażnika. Co by mu zależało, gdyby dał mi możliwość napisania listu? - list od lorda Xaviera - dokończyłem już nieco bardziej składnie. Nawet nie patrzyłem na ubrudzoną koszulę, wystarczyło mi, że całym ciałem uderzyłem o paskudną, podłogę, a śmierdzący strażnik urządzał sobie ze mnie pośmiewisko w postaci worka treningowego. - proszę, jeden list. - spróbowałem odnaleźć wzrok strażnika z podłogi. Mój wzrok nie emanował nienawiścią, czułem jedynie nieprzyjemne uczucie pulsującego bólu, który widoczny był w błyszczących się tęczówkach. Nie płakałem, choć faktycznie oczy szczypały od nadmiaru bodźców, które otrzymałem. Nie byłem do tego przyzwyczajony. Miałem nadzieję, że strażnik lubi, kiedy się go prosi. - Muszę do pracy, sir. - wydukałem żałośnie, pozwalając by całe to cierpienie spowodowane bólem fizycznym, przejęło władzę w tonie mojego głosu. Byłem dość uparty, by iść w zaparte i ubłagać o sposobność napisania listu do lorda, z potężną nadzieją, że tamten odpowie w sposób pozwalający mi odejść od tego obrzydliwego miejsca. Odciągnąłem wzrok od strażnika, spuszczając go gdzieś przed siebie, na poziomie podłoża. - Lord Xavier będzie zły. - szepnąłem pod nosem z niemałym przejęciem. Wiedziałem, że strażnik zdoła to usłyszeć, byliśmy tam przecież sami. Moje rozpędzone serce próbowało chyba wyrwać mi się z piersi, choć dzięki temu przestałem się już jąkać z zimna.
Na nic zdawały się błagania i skargi, Quentina nie wzruszały już żadne prośby więźniów czy aresztantów. Zbyt wiele okrucieństw się naoglądał, by móc potem współczuć bandytom, w końcu stającym przed obliczem sprawiedliwości. Obliczem surowym, wymagającym, nie mającym litości: w końcu ktoś zaczął traktować przestępców tak, jak na to zasługiwali, według Quentina każde więzienie powinno być Azkabanem już od dawna, nienawidził ludzi sprzeciwiających się prawu, a każdy jeden był według niego śmierdzącym łgarzem. To nie ja, to tylko wypadek, ja nie chciałem, to on, jestem niewinny, za kogo mnie macie – na Merlina, słuchał tych ckliwych wyjaśnień ostatnią dekadę, lecz dopiero od kilku miesięcy mógł odpowiadać na nie zgodnie z własnymi przekonaniami i tak, jak na to zasługiwały, czyli ostrą przemocą. – No i ma boleć, cepie szlamiasty, to nie hotel. Jesteś tutaj za poważne wykroczenie przeciw magicznemu prawu – warknął, chcąc dodać sobie animuszu, bo zawziętość, z jaką chłopak bełkotał o Burke’u i liście wydawała mu się co najmniej niepokojąca. Strażnik już raz przypadkowo zamknął jakiegoś przyjaciela szlachcica, szlającego się po porcie, i nie zakończyło się to miło… Musiał być więc przesadnie ostrożny, a pieruńsko tego nie lubił. Najchętniej od razu kopnąłby leżącego, poobijanego cwaniaczka jeszcze raz, mocniej, może tym razem celując w tą śliczną buźkę. Powstrzymał się jednak z ciężkim westchnieniem. – Dowód-srowód. List możesz sobie wysłać do kogo chcesz, pytanie, czy ten ktoś cię zna – prychnął, wsadzając dłonie za szlufkę spodni. Coraz mniej mu się ta sprawa podobała, zwłaszcza, gdy jarmarkowy zbrodniarz przywoływał arystokratę z imienia. Inna sprawa, że Burke mógł mieć na imię i Christian, Quentin nie znał tych wyższych sfer. – Dobra, śmieciu. Powiedzmy, że ci wierzę. Imię i nazwisko. Twoje. Twoje pochodzenie. Gdzie pracujesz, od kiedy. I informacje o twojej różdżce, cale, drewno, rdzeń – mruknął w końcu po długiej chwili milczenia, gdy mogło wydawać się, że nieszczęsny więzień znów oberwie. Strażnik miał jednak dość oleju w głowie, by nie ryzykować zrobienia z pracownika arystokraty mugolskiej marmolady. Oby śmierdziel zaczął mówić z sensem, a jeśli nie będzie umiał odpowiedzieć na pytania o różdżkę… Cóż, typowy mugol, wtedy będzie można odetchnąć z ulgą i zesłać go do kolegów.
Obrażał mnie, bezczelny, plugawy śmieć z brytyjskim bełkotem, zamiast języka śmiał mówić w moim kierunku epitety niegodne moich uszu. Miałem nadzieję, że czerpie z tego dużo satysfakcji, bo moja zemsta musiała być równie słodka. Nawet nie próbowałem przyjmować możliwości pozostania w Tower. Zwyczajnie nie mieściło się w to mojej głowie, dlatego akt wciąż musiał trwać, tak samo, jak to nieprzyjemne przedstawienie, gdzie otrzymywałem kolejne poniżenia plamiące jedynie moje poczucie godności, nie koszule i to wydawało się ze wszystkiego najgorsze. Nienawiść do strażnika powoli zaczęła przebijać się przez fale bólu zalewające moje ciało, choć ściągnięte mięśnie na twarzy ewidentnie wręcz krzyczały, że mnie boli. Nie mogłem zdradzić się z faktem, że z przyjemnością wyszarpałbym jego różdżkę i potraktował jakimś paskudnym zaklęciem.
Powstrzymałem się od odpowiedzi. Nie był godny mojej uwagi, choć z perspektywy wydawało się, że to właśnie ja jestem na niekorzystnej pozycji. Подлец, Подонок, Пошляк, Чмо, Стерва, miałem wiele określeń w głowie na tego strażnika. Gotów byłbym splunąć mu w twarz, jednak powstrzymywałem wszystkie te zapędy, bo nie były one godne zachowania dobrze wychowanego panicza. Urzędnik miał przy sobie autorytet, który raz podważony mógł zmieść mnie nawet z tej podłogi jeszcze niżej, prosto do czeluści ziemskiej. Nie mogłem sobie pozwolić na takie zniewolenie, wolałem się ukorzyć i słuchać.
Przekonany, że nie nadejdą kolejne uderzenia, spojrzałem na niego z cierpiętniczą miną, bo bolało - zarówno fizycznie, jak i psychicznie. Smród podłogi z pewnością objął już mój płaszcz, o koszuli naznaczonej podeszwą jego buta już nie wspominając.
- Ttak sir. Lord zatrudnił. - odpowiedziałem bardziej składnie z lekkim zająknięciem na początku. Odnalazłem jego wzrok, powoli zaczynałem mieć przewagę, podparłem się łokciami o podłoże. Wciąż bolało, choć już nieco mniej tak obezwładniało umysł. Pulsujące ciało nie pomagało przy myśleniu, dlatego wolałem unikać kolejnych uderzeń, choć każde nich skazywało mężczyznę na jeszcze większe katorgi, którymi sam chciałbym mu odpłacić. - Grab 14 cali, włos z głowy вампир... ghula - poprawiłem się szybko, wyłapując, z jakiego rdzenia była bardzo znajoma mi różdżka, od której zacząłem. W trakcie tych słów zacząłem powoli podnosić się z podłogi. Nie będę przecież leżeć jak królewna, kiedy wypowiadam swoje pełne imię i nazwisko - jestem z Leningradu, sir. - przecież nie będę udawać Greka, skoro jestem dumnym Rosjaninem. Wyprostowałem się, strzepując wolnymi dłońmi brud z koszuli, który i tak zalęgł się tam na dobre. Biały materiał naznaczony był agresją urzędnika. Moje ruchy zdecydowanie powinny przypomnieć mu, że nie ma do czynienia z jakimś byle wieśniakiem, choć na szacunek z jego strony było już za późno. Chciałem, żeby przede mną też wahano się przed zrobieniem głupstwa. Szkoda tylko, że było już nieco za późno. Skupiłem się na wyuczonych i całkiem zgrabnie wypowiadanych słowach. - Pracuję u Borgina&Burke’a od 10 listopada - powiedziałem bez szczególnego polotu, bo przecież była to kwestia formalna, nic więcej. Wciąż miałem w pamięci fakt, że nazwał mnie brzydkim określeniem. On. - Konstantyn Kalashnikov. - wyciągnąłem do niego rękę, jakbyśmy byli na pogawędce, a nie w jakichś przeklętych podziemiach wieży. - A Pan? - zaryzykowałem, bo przecież kultura wymagała pewnego zachowania etykiety.
Ты гребаный клерк.
Kostek w Tower
Powstrzymałem się od odpowiedzi. Nie był godny mojej uwagi, choć z perspektywy wydawało się, że to właśnie ja jestem na niekorzystnej pozycji. Подлец, Подонок, Пошляк, Чмо, Стерва, miałem wiele określeń w głowie na tego strażnika. Gotów byłbym splunąć mu w twarz, jednak powstrzymywałem wszystkie te zapędy, bo nie były one godne zachowania dobrze wychowanego panicza. Urzędnik miał przy sobie autorytet, który raz podważony mógł zmieść mnie nawet z tej podłogi jeszcze niżej, prosto do czeluści ziemskiej. Nie mogłem sobie pozwolić na takie zniewolenie, wolałem się ukorzyć i słuchać.
Przekonany, że nie nadejdą kolejne uderzenia, spojrzałem na niego z cierpiętniczą miną, bo bolało - zarówno fizycznie, jak i psychicznie. Smród podłogi z pewnością objął już mój płaszcz, o koszuli naznaczonej podeszwą jego buta już nie wspominając.
- Ttak sir. Lord zatrudnił. - odpowiedziałem bardziej składnie z lekkim zająknięciem na początku. Odnalazłem jego wzrok, powoli zaczynałem mieć przewagę, podparłem się łokciami o podłoże. Wciąż bolało, choć już nieco mniej tak obezwładniało umysł. Pulsujące ciało nie pomagało przy myśleniu, dlatego wolałem unikać kolejnych uderzeń, choć każde nich skazywało mężczyznę na jeszcze większe katorgi, którymi sam chciałbym mu odpłacić. - Grab 14 cali, włos z głowy вампир... ghula - poprawiłem się szybko, wyłapując, z jakiego rdzenia była bardzo znajoma mi różdżka, od której zacząłem. W trakcie tych słów zacząłem powoli podnosić się z podłogi. Nie będę przecież leżeć jak królewna, kiedy wypowiadam swoje pełne imię i nazwisko - jestem z Leningradu, sir. - przecież nie będę udawać Greka, skoro jestem dumnym Rosjaninem. Wyprostowałem się, strzepując wolnymi dłońmi brud z koszuli, który i tak zalęgł się tam na dobre. Biały materiał naznaczony był agresją urzędnika. Moje ruchy zdecydowanie powinny przypomnieć mu, że nie ma do czynienia z jakimś byle wieśniakiem, choć na szacunek z jego strony było już za późno. Chciałem, żeby przede mną też wahano się przed zrobieniem głupstwa. Szkoda tylko, że było już nieco za późno. Skupiłem się na wyuczonych i całkiem zgrabnie wypowiadanych słowach. - Pracuję u Borgina&Burke’a od 10 listopada - powiedziałem bez szczególnego polotu, bo przecież była to kwestia formalna, nic więcej. Wciąż miałem w pamięci fakt, że nazwał mnie brzydkim określeniem. On. - Konstantyn Kalashnikov. - wyciągnąłem do niego rękę, jakbyśmy byli na pogawędce, a nie w jakichś przeklętych podziemiach wieży. - A Pan? - zaryzykowałem, bo przecież kultura wymagała pewnego zachowania etykiety.
Ты гребаный клерк.
Kostek w Tower
Dlaczego szanowany lord miał zatrudnić do pracy w równie szanowanym Borginie i Burkesie tego ruskiego obszczymurka – Quentin nie miał pojęcia, ale arystokraci mieli swoje dziwactwa, których przeciętni obywatele nie pojmowali. Westchnął ciężko, głębiej wciskając dłonie w kieszenie szaty, jakby to miało pomóc mu się powstrzymać od przywalenia rzezimieszkowi w ten głupi łeb jeszcze raz. – I co tam niby robisz? Klęczysz przed nim jak te fagaski z portu? Czy robisz mu za podnóżek, hehe? - zarechotał paskudnie, wyobrażając sobie chłopaka z dupą do góry przed jakimś obitym drogimi materiałami fotelem. Zabawna wizja, strażnik odrobię poweselał, ale śmiech nie był przyjemny dla ucha, a spojrzenie pozostawało podejrzliwe i zirytowane. – Czternaście cali, fiu-fiu, ktoś tu sobie nadrabia męskie niedoskonałości… - odparł na informacje o różdżce, wyłuskując z kieszonki na przedzie szaty notatnik. Machnął samopiszącym piórem, by informacje o potencjalnym drewienku Kalashnikova (a więc tak łajdak miał na imię) znalazły się w aktach. – …albo gada bzdury i nie wie, jak wyglądają różdżki, bo jest woniejącym zgnilizną mugolem – dodał ciszej, niby sam do siebie, ale z słyszalną groźbą w głosie, zezując nad pergaminem na Konstantyna. – Różdżka zarejestrowana tak? U kogo teraz jest? No to se długo nie popracowałeś…No cóż, ja na miejscu sir-lorda Burke’a, to bym cię na zbity pysk wywalił- burknął, uzupełniając odpowiednie rubryki. – Skąd jesteś? Gdzie ta miejscowość? – dopytał, zirytowany jeszcze mocniej; chłopak nie dość, że gadał z akcentem z dziczy, to jeszcze przywoływał jakieś pokurwione nazwy własne. Gdzie był ten Leningrad? Chyba gdzieś około Leeds? Zaklął pod nosem, zezując na wyciagniętą w jego stronę dłoń, wygiętą pod niewygodnym kątem z powodu kajdanek. – Mam ci ją złamać, psie? – spytał gniewnie, spluwając gdzieś pod podwinięte nogi Kalashnikova.– Dobra, Kurwyshnikov, sprawa wygląda tak. Masz prawo do jednego listu, ale ma być napisany po ludzku, nie w tym twoim bełkocie. Ma być krótki i zwięzły. Dyktuj – polecił, odrywając drugi kawałek pergaminu, na którym zamierzał umieścić wypowiedziany przez Kalashnikova tekst. Więzień był skuty, nie miał jak pisać, a Quentin nie zamierzał ryzykować jakichś durnych działań. –Powiesz też, gdzie niby jest ta twoja różdżka, wyślemy po nią patrol i sprawdzimy, czy wszystko się zgadza. Jeśli ta twoja historyjka ma sens, w co wątpię, to zobaczymy, co z twoim dupskiem. Jeśli nie, już się nie zobaczymy, bo wrzucimy cię do gnijących śmieci na dole, czyli innych mugoli. Jakieś pytania? – zakończył, podpierając się dłońmi pod boki. Miał szczera nadzieję, że to ta druga opcja okaże się prawdziwa, a nie, że przypadkowo pokiereszował jakiegoś ulubionego fircyka lorda Burka…Niech to psidwak obsika i kopnie.
Ściągnąłem brwi w reakcji na jego słowa, mężczyzna chyba nigdy nie był w tego typu lokalu, skoro mówił o takich dziwactwach wychodzących poza normy jakiegokolwiek smaku. Nie sądziłem, aby próbował w ogóle zrozumieć, co do niego mówiłem, choć wypowiedzenie nazwiska lordowskiego ewidentnie wpływało na jego reakcję, szkoda, że nie potrafił być chwilę dłużej potulny, nawet przyjemnie się patrzyło na jego zdziwienie. Niestety nie byłem w stanie dłużej powstrzymywać się od trzymania języka za zębami, dlatego spróbowałem kulturalnie wyjaśnić. - Nie sir - głos już przestał drżeć od zimna po nocy, bo możliwość rozmowy pobudziła nieco krew wrzącą w żyłach, samo to, że zmusił mnie do leżenia chwilę wcześniej, również robił swoje. Teraz jedynie czułem chłód, a para wciąż tworzyła się po każdym słowie wypowiedzianym z jego i mojej strony. - obsługuję palarnię opium. - sprostowałem wyuczoną formułką, bo przecież jasne było, że niejednokrotnie musiałem już wyjaśniać komuś, gdzie powoli zaczynam nabierać skrzydeł w Londynie.
Uwagę na temat różdżki mojego bliźniaka pozostawiłem w ciszy, ponieważ częściowo nawet nie do końca zrozumiałem, co miał na myśli, że niby jakie niedoskonałości? Byłem idealny. Nawet nie pokusiłem się o odpowiedzenie odnośnie do tej składni dziwacznych słów wracających do mojej postaci jako mugola. Strażnik uparł się na jakiejś nienormalnej mantrze, którą powtarzał i powtarzał, przy okazji w przerwach próbując stłamsić moje słowa siłą.
- Co za rejestracja? - spytałem lekko zdziwiony, słyszałem coś o tych dziwacznych zasadach, że niby różdżkę należało gdzieś zapisać, ale jakoś zwykle było mi daleko od tych publicznych placówek, które mogłyby zdradzić wywiadowi ZSRS, gdzie jesteśmy. - Różdżka u brata. - z trudem słowa przemknęły przez moje gardło, bo przecież starałem się trzymać buzię na kłódkę. Mężczyzna nie musiał wiedzieć, że mam bliźniaka. Komentarz wywalania przez lorda Burke z pracy nawet nie zareagowałem, bo byłem świadom, że pracowały tam o wiele większe ziółka, które znały różne tak nieprzyjemne miejsce, jak to niemalże od podszewki. Mocno wątpiłem, aby lord Xavier pokusił się o wyrzucenie mnie z pracy, a raczej nie mogłem uwierzyć. - To ZSRS, sir. - odpowiedziałem zwięźle na pytanie odnoszące się do kraju pochodzenia.
Mężczyzna splunął, a ja wycofałem dłoń. Bezczelny gnój, który nie potrafi się nawet przedstawić i znowu wyskakuje z jakimiś agresywnymi słowami. Ten pies to było do mnie? Ściągnąłem brwi ponownie, próbując zrozumieć, jak taki karaluch śmie mówić w ten sposób. Przekręcił nawet moje nazwisko, MOJE NAZWISKO. Mimo wszystko skinąłem głową w geście zrozumienia jego słów. - Szanowany Xavierze Burke, Lordzie Durham - zacząłem słowami, które przecież sam powtarzałem, czytając poprzednie listy pisane do lorda Edgara. Nawet wiedziałem, gdzie leży to całe hrabstwo Durham. - Przez nieporozumienie zabrano mnie do - gdzie my jesteśmy, sir? - wtrąciłem zaintrygowany lekko faktem, że nazwa tego miejsca wypadła mi gdzieś z głowy. Nie zamierzałem przecież mówić więzienie, bo nawet ten wyraz jawił mi się tylko w języku rosyjskim. - mówiąc, że kłamczę i nie pracuję u Mości Szanownego Lorda u Borgin'a&Burke. - dokończyłem nie do końca składnie, choć zdecydowanie zrozumiale. Mój mózg działał na możliwie najwyższych obrotach, bo musiałem się skupić. Ciekawe co tam wypisywał w notesie. - Uprzejmie proszę, o potwierdzenie Panu... sir, imię proszę - zwróciłem się ponownie do niego z wielką nadzieją, że się w końcu przedstawi. Nieokrzesany bastard. - że pracuję u Szanownego Lorda. - dodałem finalnie, byłem całkiem dumny z tych wszystkich zwrotów, bo grzecznościowe wyrazy nie umknęły mojej uwadze. Szacunek dla szlachetnie urodzonego mężczyzny musiał się zgadzać, szczególnie kiedy starałem się o wyciągnięcie mnie z więzienia.
- Różdżka u brata w wynajśmiętym pokoju Leopold Street 50. - odpowiedziałem zgodnie z prawdą, wierząc, że bliźniak zrobi tak, jak ustalaliśmy to jeszcze za czasów ZSRS, 14-calowa różdżka z pewnością zostanie podana jako moja... przecież już to ćwiczyliśmy nie raz.
Uwagę na temat różdżki mojego bliźniaka pozostawiłem w ciszy, ponieważ częściowo nawet nie do końca zrozumiałem, co miał na myśli, że niby jakie niedoskonałości? Byłem idealny. Nawet nie pokusiłem się o odpowiedzenie odnośnie do tej składni dziwacznych słów wracających do mojej postaci jako mugola. Strażnik uparł się na jakiejś nienormalnej mantrze, którą powtarzał i powtarzał, przy okazji w przerwach próbując stłamsić moje słowa siłą.
- Co za rejestracja? - spytałem lekko zdziwiony, słyszałem coś o tych dziwacznych zasadach, że niby różdżkę należało gdzieś zapisać, ale jakoś zwykle było mi daleko od tych publicznych placówek, które mogłyby zdradzić wywiadowi ZSRS, gdzie jesteśmy. - Różdżka u brata. - z trudem słowa przemknęły przez moje gardło, bo przecież starałem się trzymać buzię na kłódkę. Mężczyzna nie musiał wiedzieć, że mam bliźniaka. Komentarz wywalania przez lorda Burke z pracy nawet nie zareagowałem, bo byłem świadom, że pracowały tam o wiele większe ziółka, które znały różne tak nieprzyjemne miejsce, jak to niemalże od podszewki. Mocno wątpiłem, aby lord Xavier pokusił się o wyrzucenie mnie z pracy, a raczej nie mogłem uwierzyć. - To ZSRS, sir. - odpowiedziałem zwięźle na pytanie odnoszące się do kraju pochodzenia.
Mężczyzna splunął, a ja wycofałem dłoń. Bezczelny gnój, który nie potrafi się nawet przedstawić i znowu wyskakuje z jakimiś agresywnymi słowami. Ten pies to było do mnie? Ściągnąłem brwi ponownie, próbując zrozumieć, jak taki karaluch śmie mówić w ten sposób. Przekręcił nawet moje nazwisko, MOJE NAZWISKO. Mimo wszystko skinąłem głową w geście zrozumienia jego słów. - Szanowany Xavierze Burke, Lordzie Durham - zacząłem słowami, które przecież sam powtarzałem, czytając poprzednie listy pisane do lorda Edgara. Nawet wiedziałem, gdzie leży to całe hrabstwo Durham. - Przez nieporozumienie zabrano mnie do - gdzie my jesteśmy, sir? - wtrąciłem zaintrygowany lekko faktem, że nazwa tego miejsca wypadła mi gdzieś z głowy. Nie zamierzałem przecież mówić więzienie, bo nawet ten wyraz jawił mi się tylko w języku rosyjskim. - mówiąc, że kłamczę i nie pracuję u Mości Szanownego Lorda u Borgin'a&Burke. - dokończyłem nie do końca składnie, choć zdecydowanie zrozumiale. Mój mózg działał na możliwie najwyższych obrotach, bo musiałem się skupić. Ciekawe co tam wypisywał w notesie. - Uprzejmie proszę, o potwierdzenie Panu... sir, imię proszę - zwróciłem się ponownie do niego z wielką nadzieją, że się w końcu przedstawi. Nieokrzesany bastard. - że pracuję u Szanownego Lorda. - dodałem finalnie, byłem całkiem dumny z tych wszystkich zwrotów, bo grzecznościowe wyrazy nie umknęły mojej uwadze. Szacunek dla szlachetnie urodzonego mężczyzny musiał się zgadzać, szczególnie kiedy starałem się o wyciągnięcie mnie z więzienia.
- Różdżka u brata w wynajśmiętym pokoju Leopold Street 50. - odpowiedziałem zgodnie z prawdą, wierząc, że bliźniak zrobi tak, jak ustalaliśmy to jeszcze za czasów ZSRS, 14-calowa różdżka z pewnością zostanie podana jako moja... przecież już to ćwiczyliśmy nie raz.
Coraz mniej podobał mu się ten gagatek. To miała być względnie łatwa sprawa, przyciśnąć szlamiego świniaka, upewnić się, że to nie czarodziej, wyciągnąć informacje o ludziach, którzy namówili go do zamachu w biały dzień na zimowym jarmarku, a potem po prostu pozbyć się tego niemagicznego mięsa. Wszystko pokrzyżowało cwaniackie przywołanie imienia Burke'a. Na Merlina, Quentin nie mógł teraz za bardzo przyfasolić całemu Kurwyshnikowi po mordzie, a więc całe zadowolenie z dobrze wykonywanego obowiązku abrakasan kopnął. - To się chyba za dużo tego opium nawdychałeś: nie wiesz o Komisji Rejestracji Różdżek? Twój sir-szef nic ci nie powiedział? Bez zarejestrowanej różdżki nie możesz poruszać się po Londynie, więc... kolejne przestępstwo właśnie wpada do twojej kartoteki - odparł, nieco poprawiając sobie humor faktem, że chociaż na tej zbrodni przyłapał ruskiego gumochłona. No, ryzyko otrzymania ostrej reprymendy od przełożonych i samego lorda Burke'a właśnie zmalało. Humor strażnika odrobinę się poprawił, przestał się tak pocić z nerwów (co i tak było prawie niezauważalne w tym lodowatym pomieszczeniu) i nawet zignorował dziwaczne słowo wypowiedziane przez Kalashnikova, mające być...hrabstwem? Krajem? Jakąś szczurzą dziurą? Wolał nie przyznawać się znów do niewiedzy, burknął też tylko pod nosem jakieś przekleństwo i przystąpił do pracy skryby. Wolał nie ufać samopiszącemu pióru, kontrolował więc samodzielnie słowa dyktowane przez więźnia. - Zabrano do Tower, głupcze, co ty myślisz, że to hotel? - powtórzył głupi tekst ponownie, zachwycony swymi nieoryginalnymi porównaniami. - Potwierdzeniu służbom Ministerstwa Magii i więzienia Tower - dorzucił, nie mając zamiaru się przedstawiać, ba, nawet mu to przez głowę nie przeszło, jeszcze czego, żeby się tłumaczył przed tym brudasem pochodzącym z jakiegoś Zesrania czy innego Zeseeru.
Gdy list został napisany, Quentin Barwick westchnął ciężko, uzupełniając swoje notatki. - A brat jak się nazywa? Różdżkę ma zarejestrowaną, rozumiem? Masz jeszcze jakieś rodzeństwo? - dopytał jeszcze surowo. - Tyle, tak? Nic do dodania? Wyślę ten list, gumochłonie, i zobaczymy, co też pan sir Burke odpisze. A twojemu bratu złoży wizytę patrol, przeszukamy mieszkanie, jesteś przecież podejrzany o brutalny atak, a potem przyprowadzimy go tutaj, zarejestrujemy różdzkę i zdecydujemy, co dalej zrobić z twoją przestępczą dupą. - wyłuszczył z zaskakującą cierpliwością, mając już trochę dość smrodu i chłodu. Oraz tego cwaniaczka. Schował notatnik do kieszonki na piersi i spojrzał na niego z mieszaniną odrazy i niechęci. To, że pracował u Burke'a jeszcze nic nie znaczyło, ale kto go tam wie.
| 24 h na odpis.
Gdy list został napisany, Quentin Barwick westchnął ciężko, uzupełniając swoje notatki. - A brat jak się nazywa? Różdżkę ma zarejestrowaną, rozumiem? Masz jeszcze jakieś rodzeństwo? - dopytał jeszcze surowo. - Tyle, tak? Nic do dodania? Wyślę ten list, gumochłonie, i zobaczymy, co też pan sir Burke odpisze. A twojemu bratu złoży wizytę patrol, przeszukamy mieszkanie, jesteś przecież podejrzany o brutalny atak, a potem przyprowadzimy go tutaj, zarejestrujemy różdzkę i zdecydujemy, co dalej zrobić z twoją przestępczą dupą. - wyłuszczył z zaskakującą cierpliwością, mając już trochę dość smrodu i chłodu. Oraz tego cwaniaczka. Schował notatnik do kieszonki na piersi i spojrzał na niego z mieszaniną odrazy i niechęci. To, że pracował u Burke'a jeszcze nic nie znaczyło, ale kto go tam wie.
| 24 h na odpis.
Cela nr 35
Szybka odpowiedź