Wydarzenia


Ekipa forum
Chatka w lesie
AutorWiadomość
Chatka w lesie [odnośnik]17.07.17 2:01
First topic message reminder :

Chatka w lesie

Okoliczne lasy kryją w sobie wiele tajemnic. Gęsta roślinność, tajemnicze odgłosy zwierząt, które zniekształca echo i poczucie zupełnego odcięcia od cywilizacji dla jednych są idealną receptą na wypoczynek, dla innych koszmarem. Zagubiona w lesie chatka owiana jest wieloma legendami. Według jednych zamieszkuj ją przerażający duch starego kanibala. Inne zaś mówią o pięknej pannie zaklętej w starą wiedźmę, z której klątwę zdjąć może tylko prawdziwa miłość. Prawda jest jednak taka, że chatkę zamieszkuje nieco zwariowany pustelnik, który sam jest źródłem wszystkich legend. Podróżnych zaprosi jednak na herbatę, a także tajemnicze grzybki, które spowodują halucynacje.

Rzut kością k3:
1 - napada na ciebie smok. Musisz przed nim uciec i uratować swoich wszystkich towarzyszy oraz pustelnika. Po 3 kolejkach halucynacje ustąpią.
2 - nagle znajdujesz się pod wodą. Musisz jak najszybciej wypłynąć zanim się udusisz. Pustelnik i wszyscy twoi towarzysze gdzieś zniknęli. Pojawiły się za to rekiny, które chcą cię pożreć. Musisz im uciec i wypłynąć na powierzchnię zanim utoniesz. Halucynacje ustąpią po 3 kolejkach.
3 - świat zaczął wirować, a ty uległeś niekontrolowanemu słowotokowi. W dodatku lidzkie głowy pomału zaczynają przypominać łby słoni, panter i kóz. O dziwo wydaje ci się to zupełnie normalne. Halucynacje ustąpią po 3 kolejkach.
Lokacja zawiera kości.

Fortuna kołem się toczy

Fioletowo-czarny atłas falował przy jednym z ostatnich straganów. Materiał zasłaniający wejście drżał lekko pod wpływem podmuchów gorącego powietrza. U szczytu namiotu, tuż nad wejściem wisiała koźlęca czaszka z imponującym, bielejącym w ciemności porożem. I choć nikt nie stał przed wejściem, nikt nie zapraszał do środka, każdy zaznajomiony z obrzędami czarodziej wiedział, co może zastać wewnątrz. Wróżby Brón Trogain były jedyne w swoim rodzaju — mogły tak samo dawać nadzieję, jak i ją odbierać. Były w stanie kształtować rzeczywistość i fałszować przeszłość. Po przejściu przez opuszczone kotary wewnątrz znajdowała się ława, na niej różnego rozmiaru świece. W trzech kadziach tliły się kadzidła o popielnym aromacie. Nie każdy potrafił potrafił wyczuć dodatkowo bazylię, sosnę i kurkumę. Na samym blacie, każde czujne oko mogło dostrzec runy. I te, którymi posługiwano się dzisiaj, jak i te dawne, prawie zapomniane i wyparte z języka symbole. I choć początkowo wydawało się, że wewnątrz dusznego namiotu nikogo nie ma, za ławą, w półmroku tkwiły trzy wiedźmy, których twarze skrywały półprzezroczyste woalki. Ciemne, długie włosy przyozdobione były matowymi koralikami w ciemnych barwach, kawałkami kości, rzemieni, słomą i drewnem. Na piersiach, połyskiwały w blasku ognia wisiory z kryształami, zębami i wiklinowymi laleczkami. Żadna z nich się nie odzywała ani słowem, nie ruszała póki gość nie zdecydował się stanąć przed obliczem przeznaczenia, a by to uczynić należało uiścić drobną opłatę z knutów i zająć miejsce na drewnianym palu przed nim. Warunek był prosty — ceną prócz monet była krew, z której wiedźmy mogły odczytać wszystko, a o wróżbę Lughnasadh można było prosić tylko raz i należało ją przyjąć taką, jaką zesłał los.

***

Dopiero kiedy usiadłeś, zobaczyłeś fragmenty twarzy czarownic. Wąskie usta, wokół których gromadziły się już zmarszczki rozświetlał blask palących się między wami świec. Oczy połyskiwały w cieniu, skrząc się ledwie iskrą — nie byłeś w stanie się w nich zanurzyć ani im przyjrzeć. Sękata dłoń pierwszej z wiedźm wręczyła ci dymiące się liście haszu. Druga wiedźma, sięgnąwszy po czarny jak noc obsydian włożyła ci go w usta. Trzecia poprosiła o twoją dłoń, by z palca drobnym nożem upuścić kilka kropli krwi. Spadały pojedynczo na popękany blat z wyrytymi symbolami. Drewno piło ją prędko. W głowie usłyszałeś głos, choć nie rozpoznałeś w nim żadnych konkretnych słów. Mimo to, wiedziałeś, co musisz zrobić.

By uzyskać wróżbę Brón Trogain należy zadać wiedźmom trzy pytania — w myślach lub głośno. Usłyszą. Każdej wiedźmie inne — każda z nich odpowiada za inny czas w życiu każdego człowieka. Przeszłość, teraźniejszość i przyszłość — i rzucić trzema kośćmi: WRÓŻBA PRZYSZŁOŚCI, TREAŹNIEJSZOŚCI, PRZYSZŁOŚCI. Wiedźmy nie tłumaczą się z kart, nie tłumaczą wróżb i ich nie interpretują. Uzyskaną odpowiedź należy się zadowolić i dopasować ją do zadanych przez siebie pytań samodzielnie, a po przebudzeniu jak najszybciej opuścić zadymiony namiot.


[bylobrzydkobedzieladnie]


Ostatnio zmieniony przez Mistrz gry dnia 31.01.23 19:21, w całości zmieniany 1 raz
Mistrz gry
Mistrz gry
Zawód : -
Wiek : -
Czystość krwi : n/d
Stan cywilny : n/d
Do you wanna live forever?
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Chatka w lesie - Page 8 Tumblr_mduhgdOokb1r1qjlao4_500
Konta specjalne
Konta specjalne
http://morsmordre.forumpolish.com/ http://morsmordre.forumpolish.com/t475-sowa-mistrza-gry#1224 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 http://morsmordre.forumpolish.com/ https://www.morsmordre.net/t2762-skrytki-bankowe-czym-sa#44729 http://morsmordre.forumpolish.com/f124-woreczki-z-wsiakiewki

Re: Chatka w lesie [odnośnik]15.08.23 4:46
Wizje były zaskakująco realne, bardziej rzeczywiste niż wrażenia, jakich się spodziewał. Czy to kadzidło w namiocie, czy inne czary? Środki psychoaktywne? Nie znał się na ziołach na tyle, by rozpoznać ich wpływ na własną psychikę po samym węchu - ale pomyślał o Milicencie, która pewnie mamiła klientów podobnymi sztuczkami. Była mu winna cholerną przysługę, a choć odwlekał ten moment - wstydził się pytać Goshawk o wróżby - to teraz już musiał zapytać. Najlepiej o to, czy jej klienci też mieli wizje. Może wtedy się uspokoi.
Tymczasem jego myśli uparcie wracały do widzianych w namiocie obrazów, zbyt wyraźnych jak na wyobraźnię i frustrująco zagadkowych. Czy zdołam i powinienem uwolnić się od przeszłości? Krzyk dziecka, który rozpoczął całą tą szaradę, brzmiał tak rzeczywiście, że Hector przez moment bał się, że to Orestes go woła. Dopiero potem zobaczył twarz chłopca, który rozmył się zbyt prędko, zanim rozpoznał w nim syna albo Victora albo siebie. Pytał wtedy o przeszłość, nie o syna, czy to był zatem on albo brat? I co znaczyły te cholerne różdżki? Siedem, siedem, czy to dobra liczba? I kto normalny nosi ze sobą siedem różdżek, po co? Wizja zmieniła się za szybko, by ją zrozumiał, a porywająca przemowa starca na moment go rozproszyła. Nie pamiętał już słów, ale pamiętał, co czuł. Chciał być bohaterem, chciał być wielki, kto by nie chciał? Chciał tego przynajmniej w swoich wizjach, snach i podświadomości - w rzeczywistości bywał zbyt wielkim tchórzem. Może zasadnie Czego wystrzegać się w teraźniejszości? - przypomniał sobie, gdy jego dłoń zamarła w połowie drogi po klucze z czaszką i wężem. Czaszka i wąż, symbole bohaterów wojennych, opisywane w "Walczącym Magu." Do tej pory starał się ignorować zmiany polityczne, teraz poczuł strach - czy coś miało mu grozić? Czy powinien ich unikać, jak do tej pory? Myśli i wnioski były niewyraźne, rozproszone, piasek - dosłownie - sypał mu w oczy. Jaka przyszłość czeka mojego syna, czy miała nią być pustynia? Poczuł strach, to zła przyszłość, ale wtedy zobaczył zielony bluszcz. Życie? Z ukłuciem nadziei obudził się w namiocie, a teraz rozpamiętywał to wszystko, jak cholerny dureń.
Stałby tak dalej, wrośnięty w mokrą trawę pod namiotem jak słup soli, gdyby nie wyuczona ostrożność. Uważaj na siebie, Hector - prosiła matka gdy przeprowadzał się do Londynu i ilekroć szedł w nowe miejsce albo znajdował się w tłumie, prosiła nachalnie i natarczywie, jakby na wieczność chciała zatrzymać go w domu. Od lat nie było jej wśród żywych, ale jej słowa chyba faktycznie pozostaną z nim na wieczność - bo zmusił się do powrotu do rzeczywistości i kontrolnego obrzucenia wzrokiem otoczenia.
Merlinie. W gazetach Festiwal w Londynie przedstawiano jako elitarny, a tymczasem miał natknąć się tutaj na prostytutkę? Od razu dostrzegł Kinę wychodzącą z namiotu, zdawało mu się nawet, że podeszła zbyt blisko jednej ze starszych kobiet, muskając dłonią jej torebkę. Poruszała się jednak na tyle szybko i zwinnie, że nie mógł mieć pewności, a bez tej - postanowił nie reagować. Prościej udać, że niczego się nie widzi, zwłaszcza po doświadczeniu wizji nakazujących ostrożność. Chyba. Nie wiedział, co nakazywały i strasznie go to frustrowało.
Udał, że nie widzi ani znajomej z Hogwartu ani jej cierpkiego uśmiechu - być może kilka tygodni temu korciłoby go, by spytać o Victora, ale swoje odpowiedzi znalazł już sam. Ruszył w przeciwną stronę, w boczną alejkę prowadzącą do spokojniejszych ognisk - błogo nieświadom, że Kina wybierze ten sam skrót. Znów zaczął myśleć o wróżbach i patrzeć pod nogi i...
...wtedy na niego wpadła. Albo, prawdę mówiąc, on na nią. Laska zamortyzowała część uderzenia, ale lewe ramię i tak go zabolało.
Kurwa - zanim dostrzegł intruza, stłumił przekleństwo cisnące się na usta. Gdy podniósł wzrok, zrozumiał, że niepotrzebnie gryzł się w język. Przy niej nie musiał uważać na dobre maniery, a poza przy prawdziwej kurwie to nie przekleństwo, tylko stwierdzenie faktu.
Posłał Kinie mordercze spojrzenie, przygotowując już wyszukaną ripostę na powitanie, ale w tym momencie za ich plecami rozbrzmiało irytujące nic się wam nie stało?
Jakiś młodzieniec, trzymający za rękę rudowłosą pannę, spoglądał na nich z troską. No tak, młoda dziewczyna i kaleka na granicy zderzenia. Wspaniały spektakl.
Spieprzaj i imponuj dziewczynie inaczej, rycerzu, a poza tym rude są fałszywe.
-Zupełnie nic, dziękuję za troskę. - uśmiechnął się z przymusem i przepuścił ich na ścieżce. Przeszli między nim a Kiną, a on intuicyjnie sprawdził czy nadal ma sakiewkę na swoim miejscu i cofnął się o krok, by ukrócić to cholerne spotkanie. Dopiero teraz uważniej spojrzał na twarz dawnej znajomej, dostrzegając nietypowe dla niej uczesanie i to, co pod nim.
-Co ci się stało w oko? - wypalił zanim zdążył powściągnąć ciekawość.

sporo widzę (ręce i oko), ale pewności nie mam


We men are wretched things.
Hateful to me as the gates of Hades is that man who hides one thing in his heart and speaks another.

Hector Vale
Hector Vale
Zawód : Magipsychiatra, uzdrowiciel z licencją alchemika
Wiek : 31
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Zaręczony
I love it and I hate it at the same time
Hidin' all of our sins from the daylight

OPCM : 2 +3
UROKI : 0
ALCHEMIA : 17 +3
UZDRAWIANIE : 26 +8
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 1
SPRAWNOŚĆ : 7
Genetyka : Czarodziej

Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t10855-hector-vale https://www.morsmordre.net/t10885-achilles#331700 https://www.morsmordre.net/t12123-hector-vale#373184 https://www.morsmordre.net/f389-walia-wybrzeze-rhyl-rhyl-coast-road-8 https://www.morsmordre.net/t10887-skrytka-bankowa-nr-2379#331777 https://www.morsmordre.net/t10886-hector-vale
Re: Chatka w lesie [odnośnik]23.08.23 22:10
8 sierpnia
Od momentu jej przybycia na festiwal tego popołudnia, minęło już wiele godzin, a zabawa, którą sobie podarowała, stopniowo stawała się dość monotonną sprawą. Przesuwała się przez tłum, wypatrując w nim ludzi bawiących się, a kolorowe stragany przykuwały jej uwagę, lecz z biegiem czasu emocje tonęły w obojętności, jej zaintrygowanie powoli przemieniało się w nudę. Wśród euforii, dźwięków muzyki i radosnych okrzyków Babette usłyszała o namiocie wieszczki skrytym wgłębi lasu. Choć nigdy wcześniej nie była zwolenniczką natychmiastowych przepowiedni, mimo to darzyła wróżbiarstwo pewnym szacunkiem, to chwila ta wydała się być mile widzianym wybawieniem. Podążając w kierunku namiotu, wśród tłumu dojrzała swoją kuzynkę i nie ukrywała, że spotkanie Corinne nieco poprawiło jej nastrój. Przedtem miała wrażenie, że świat wymyka się spod kontrolowanego porządku, tłum ją otaczał, a festiwalowa atmosfera ogarniała dzisiaj wszystkich prócz niej: matka snuła plany na przyszłość, ojciec żartował, bracia byli w wyśmienitych humorach, przytłaczająca fala informacji napływała na nią ze wszystkich stron.
Corinne! – przywitała się z serdecznym uśmiechem, który mienił się na różu jej ust, dodając: – Jak się miewasz, moja droga? – nie zamierzała przechodzić obok niej, udając, że jej nie dostrzega. Relacje z młodszą damą układały się całkiem przyzwoicie, nawet jeśli nie miały okazji rozmawiać zbyt wiele o istotnych sprawach. Zazwyczaj ograniczały się do typowych tematów, które poruszano na damskich spotkaniach, co w dłuższej perspektywie nużyło Babette. Była gotowa na jakąś odmianę w ich relacji i kto wie, może namiot wieszczki był idealnym sposobem do przerwania pewnego schematu?
Pogoda rozpieszcza nas podczas festiwalu, nie sądzisz? – dobrze pamiętała, że Corinne stosunkowo niedawno wżeniła się w ród Rosier, więc była ciekawa, jakie są jej pierwsze wrażenia z życia dorosłego, życia małżonki. Sama była ciekawa swoich początków jako przyszła żona, choć ze względu na normujący się dopiero stan zdrowia, nie była pewna kiedy one nastąpią; była przekonana, że zgodnie z zapowiedzią sprzed paru miesięcy jak na razie zawieszono rozmowy, ale nie miała pojęcia, że tak naprawdę trwały one za jej plecami i pierwsze potencjalne już dawno miały miejsc. Nie czuła jednak zazdrości, że młodsza kuzynka wyszła za mąż wcześniej od niej – życzyła jej szczęścia i cieszyła się nim. – Przejdź się, proszę, razem ze mną do namiotu wróżki – poprosiła. Wkrótce obie wyruszyły w kierunku namiotu, w którym rozgrywała się fascynująca ekspozycja mistycznych proroctw. Tłum wyjątkowo gęsto się zgromadził wokół, co nieco niepokoiło lady Fawley; nie lubiła dużych skupisk, wtedy odczuwała większy niepokój niż zwykle. Jednak dopóki miała kuzynkę u boku, nie martwiła się zanadto.
Wkraczając do namiotu po dłuższym oczekiwaniu, otoczonego lekkim zapachem kadzideł i tajemniczym światłem, Babette dostrzegła tajemniczą postać siedzącą za okrągłym stołem. Wiedźma, ubrana w zdobioną szatę, spoglądała na nią przez mgliste oczy, a jej dłonie trzymały starannie ułożone karty. Uśmiechnęła się delikatnie, palce potrząsnęły kartami tarota. Babette zerknęła z zaciekawieniem na kuzynkę. Nie wiedziała bowiem jakie podejście do tego typu rozrywek miała.

1/5
[bylobrzydkobedzieladnie]


she's a mess of gorgeous chaos and you can see it in her eyes.


Ostatnio zmieniony przez Babette Fawley dnia 25.11.23 19:59, w całości zmieniany 3 razy
Babette Fawley
Babette Fawley
Zawód : malarka, aspirująca kuratorka sztuki
Wiek : 21 lat
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Panna
gdy wszystko nic warte,
evviva l'arte
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica

Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t11845-babette-fawley#365847 https://www.morsmordre.net/t11853-osha#366244 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f117-cumberland-ambleside-dwor-fawleyow https://www.morsmordre.net/t11867-skrytka-bankowa-nr-2574#366573 https://www.morsmordre.net/t11852-babette-fawley#366243
Re: Chatka w lesie [odnośnik]25.08.23 13:20
| 08.08?

Była ciekawa atrakcji festiwalu. Wciąż w końcu była młoda i lubiła miło spędzać czas, choć rzecz jasna nie poruszała się po festiwalu sama, a kilka kroków za nią podążała służka, gotowa nieść zakupione przez młódkę pamiątki, a także robić za przyzwoitkę, gdyby tak musiała rozmawiać z jakimś mężczyzną. Może nie wszystko ją jakoś szczególnie interesowało, ale każdy mógł znaleźć coś dla siebie, poza tym miła była sama sposobność do spotkania znajomych twarzy i porozmawiania. Po ślubie jak na razie nie miała zbyt wiele czasu ani głowy do bardzo aktywnego życia towarzyskiego, bo jej myśli pochłaniało przede wszystkim adaptowanie się do nowego miejsca i nowej rodziny, dlatego regularne spotkania z koleżankami zeszły na dalszy plan i w ostatnich tygodniach spędzała czas głównie wśród Rosierów, może dwa razy odwiedziła też swój panieński ród. Ten okres bezpośrednio po ślubie był czasem, kiedy dopiero uczyła się nowego życia w nowym miejscu, a także roli żony – już nie w teorii (w końcu od dawna była przygotowywana do głównej roli kobiety, jaką jest małżeństwo), a w praktyce.
Ucieszyła się ze spotkania kuzynki, w końcu już trochę się nie widziały. Ich relacje z pewnością byłyby bliższe, gdyby uczyły się w jednej szkole, niestety rozdzielenie w okresie edukacji sprawiło, że mogły spotykać się głównie w wakacje. Matka Corinne czasem zabierała ją do swojej panieńskiej rodziny i to tam dawno temu poznała córkę jej siostry, Babette, która była dwa lata starsza. Obie miały zacięcie artystyczne, ale z pewnością to lady Fawley była w tym bieglejsza, w jej rodzinnym domu talent nie uchodził za kobiecą fanaberię, a był czymś mile widzianym i wręcz pożądanym. Nie żeby Corinne ktoś zabraniał malowania czy muzyki, po prostu Avery na ogół nie mieli artystycznych dusz ani wrażliwości, ale młodej damie pozwalano na to. Mogła sobie malować, grać na instrumentach czy śpiewać, byle nie brała się za męskie zajęcia. Sztuka uchodziła za sprawę delikatną i kobiecą, odpowiednią dla damy, a jeśli chodzi o Corinne, i tak planowano młodo wydać ją za mąż. Tak też się stało i tym sposobem była już mężatką, choć dopiero 18 sierpnia miała ukończyć dziewiętnaście lat.
- Miło cię widzieć, Babette. Nie wiedziałam, że tu dzisiaj będziesz, ale wreszcie ktoś znajomy w tłumie w większości nieznanych twarzy – ucieszyła się na widok nieco starszej krewnej ze strony matki. Babette wciąż była panną, ale nie brakowało jej urody, więc pewnie to była kwestia czasu, kiedy i ona zostanie czyjąś narzeczoną, a później żoną. – Och, jest zupełnie w porządku, choć moje życie dość mocno się zmieniło przez te ostatnie tygodnie. Sama rozumiesz, ślub, mąż, nowa rodzina… - Każdą damę miało to czekać prędzej czy później. W przypadku Corinne stało się to bardzo szybko, bo zaledwie rok po skończeniu szkoły. I sam ślub także został zorganizowany bardzo szybko, ale mieszkała w nowym miejscu już jakieś pięć tygodni, więc trochę się oswoiła. – Jest inaczej niż kiedy byłam panną, to jasne, ale z pewnością jest ciekawie i nie narzekam na brak wrażeń. – Nie mogła narzekać na nudę, kiedy było do poznania tyle zakamarków nowego dworu, mogła też rozmawiać z innymi damami mieszkającymi w posiadłości, czerpać z ich doświadczeń, oraz cieszyć się urokami ogrodów różanych. A także próbować powoli, małymi kroczkami poznawać swojego męża, który wciąż był dla niej zagadką. – Mam nadzieję, że i ty miewasz się dobrze. Jak spędziłaś lato? Dużo malowałaś? I czy pojawił się już na horyzoncie jakiś przystojny kawaler aspirujący do roli narzeczonego? – zapytała z ciekawością, no bo może o czymś nie wiedziała i może o rękę Babette już ktoś się ubiegał. Nie była na bieżąco z ploteczkami. – Rzeczywiście pogoda jest udana, choć chyba nie jest tak gorąco jak na początku lipca. I całe szczęście, nie lubię gdy jest zbyt gorąco… - Corinne była przyzwyczajona do raczej umiarkowanych temperatur, a tegoroczne lato było dość ciepłe, co nie było szczególnie przyjemne dla damy, która ubierała się w konserwatywny sposób. Także teraz wyglądała bardzo staroświecko, w długiej do ziemi sukni w barwach rodu (choć z pewnością nie tak strojnej jak te przeznaczone na bale czy inne uroczystości), z talią ciasno ściśniętą gorsetem, a na starannie upiętych złotych lokach spoczywał niewielki, letni kapelusz pasujący do reszty odzienia.
- Do namiotu wróżki? – zdziwiła się, ale i ona słyszała o takiej atrakcji. Z jednej strony ciekawiło ją to, co wróżki mogłyby jej powiedzieć, a z drugiej, zawsze podchodziła do wróżbiarstwa z pewną rezerwą. Wiedziała że są na świecie prawdziwi jasnowidze, ale byli bardzo rzadcy; zdecydowana większość osób parających się tą sztuką nie miała daru, a opierała się na zgadywankach i przywidzeniach, byle tylko wyciągać pieniądze od potencjalnych klientów. Czy tutaj mogła usłyszeć cokolwiek prawdziwego? Nie była pewna, ale zgodziła się na propozycję Babette bardziej z ciekawości, ostatecznie i tak nie miała teraz żadnego innego, konkretnego planu. - Dobrze, czemu nie? Jeszcze tam nie byłam – przytaknęła, po czym ruszyły w kierunku namiotu wróżek. Niewątpliwie miejsce to miało swój klimat, który sam w sobie mógł pobudzić ciekawość, a także przywołać mgliste skojarzenia z lekcjami wróżbiarstwa w Hogwarcie, na które uczęszczała właściwie tylko dlatego, że coś trzeba było wybrać na trzecim roku (mugoloznawstwo z oczywistych względów odpadało, a numerologia i starożytne runy wydawały się zbyt trudne i wymagające, dlatego padło na opiekę nad magicznymi stworzeniami i wróżbiarstwo), ale wciąż pamiętała salkę wypełnioną zapachem kadzideł i zarzuconą mnóstwem szpargałów służących do wróżenia.
Wymieniła spojrzenia z Babette, zachęcając ją, by to ona pierwsza oddała się wróżbom, skoro to właściwie ona chciała tu przyjść. Później, już po wszystkim, mogły wymienić się wrażeniami.
Corinne Rosier
Corinne Rosier
Zawód : dama
Wiek : 19
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Zamężna
To nie miłość jest najważniejsza, lecz obowiązek wobec rodu.
OPCM : 4 +2
UROKI : 0
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 8 +3
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 15
SPRAWNOŚĆ : 10
Genetyka : Czarownica

Neutralni
Neutralni
https://www.morsmordre.net/t11795-corinne-rosier-avery https://www.morsmordre.net/t11797-listy-do-corinne https://www.morsmordre.net/t12113-corinne-rosier https://www.morsmordre.net/f97-kent-dover-chateau-rose https://www.morsmordre.net/t11798-corinne-rosier
Re: Chatka w lesie [odnośnik]05.09.23 23:08
dla Hectora

Poza pozostałościami łez w zasnutych dymem oczach oraz gorzkim uczuciem mdłości gdzieś z tyłu gardła, wróżby nie przyniosły jej nic użytecznego. Wciąż słyszała w uderzeniach echa tętent końskich kopyt, wciął miała wrażenie, że odczuwa zwodnicze kołysanie. Nigdy nie bała się latać, wspinaczka i sięganie nieosiągalnego były gwarantem jej sukcesu w biznesie, ale i tak... teraz kolana nieznacznie jej drżały, gdy szukała drogi do wyjścia z namiotu. Musiała minąć chwila nim zebrała myśli na tyle, by skupić się na przepychających pod połą namiotu ludzi, spróbować znaleźć najprostszą, najgłupszą ofiarę. Łzy dawno zniknęły spod jej powiek, ale w sercu pozostał jedyny obraz w tej mieszaninie marzeń i koszmarów, który miał dla niej jakikolwiek sens - rydwan ze szczerego złota. To musiał być jakiś dobry omen. Nic nie wiedziała o wróżbach, nie umiała ich interpretować, ale w przeciwieństwie do latających koni i kości w czarkach, to było chyba dość proste do zrozumienia?
I chociaż koniec końców w żadne dobre omeny nie wierzyła, to czuła się jakoś pewniej sięgając ukradkiem po kusząco wystającą portmonetkę. I rzeczywiście - raczej za sprawą jej doświadczenia niż szczęścia - udało jej się opuścić namiot nieprzyłapaną.
Na zewnątrz za to sama dostrzegła pewnego dawno już niewidzianego kalekę. Miał szczęście, że była wciąż zbyt otumaniona kadzidłami, by próbować dopiec mu choć jednym słowem. Nie było sensu tak ryzykować. Taki miała więc zamiar. Zniknąć jak senna mara.
Odwróciła się jednak zbyt szybko, jej ruchy, kiedy już zdobyła i skryła łup, zrobiły się nerwowe. Wracała myślami do wizji; były zbyt świeże, nawet jeśli nie miały żadnego znaczenia. Pozostawiły jakiś efekt, echo fałszywej rzeczywistości.
I szczerze to nie była potem pewna czy to ona wpadła na niego, czy on na nią. Nie miało to żadnego, kurwa, znaczenia. Zacisnęła zęby, żeby zmemłać w gardle przekleństwo i posłała uśmiech przechodzącej parze, jakiemuś rudemu szczylowi i jego piździe. Starała się wyglądać na zakłopotaną, milczała jak przystało na pannicę, dając mówić Vale'owi. Ostatnie czego potrzebowała w tej chwili to zwracanie na siebie uwagi, gdy w koszu miała już pod naręczem kwiatów sakwę z nieznaną (oby obfitą) ilością złota. Przepuściła przechodzących nieznajomych, bo nie mogła tak bezczelnie wyciągnąć do nich lepkich łap, gdy obok stał ten jebany Vale. Bardziej jebany z nich dwóch, w każdym razie.
- Oho, czyżbym słyszała troskę? To miłe z twojej strony - wygruchała w odpowiedzi, gdy para znalazła się już poza zasięgiem słuchu, a choć napięty uśmiech przyklejony do twarzy bolał, utrzymała go jak należy i instynktownie poprawiła włosy, jakby w ostatniej próbie zakrycia upokarzającej przepaski. - To ślad po dawnym... życiu. Dawnych dziejach. Co u ciebie? Właściwie to wykorzystam okazję. Wiesz, chciałam cię przeprosić. Za wszystko. Nie byłam dla ciebie dobra. - Jakimś cudem nie drgnęły jej policzki, ale śmiech, który dławiła głęboko w klatce piersiowej sprawił, że musiała zacząć spacerować, bo inaczej nie byłaby w stanie złapać tchu. - To już za mną. Odpokutowałam swoje. Teraz pracuję w przytułku.
Ciekawe, czy pójdzie za nią na ten słodki spacer drogą wspomnień i kłamstw.


do not be afraid to  bare your teeth
you were not brought into this world
covered in blood to become a gentle
tamed thing
Kina Huxley
Kina Huxley
Zawód : Najemniczka
Wiek : 31
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Panna
boli mnie głowa
i nie mogę spać
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
whore
Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t11111-kina-huxley https://www.morsmordre.net/t11158-szczurolap#343501 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f418-borough-of-enfield-crimson-street-48-nora https://www.morsmordre.net/t11163-skrzynia-pod-lozkiem#343535 https://www.morsmordre.net/t11159-kina-huxley#343508
Re: Chatka w lesie [odnośnik]01.10.23 21:30
-Zawodową ciekawość. - wszedł w jej słowo gdy tylko zarzuciła mu troskę. Chciałby być człowiekiem troskliwym i empatycznym, może Kina też lepiej się z takimi dogadywała - Merlin był świadkiem, że jedenastoletni Gryfon Victor Vale był troskliwy i empatyczny (a potem zaczął się obracać wśród kurew i bandytów - dopowiedział sobie Hector z niezadowoleniem, bo prosto było zwalić winę za grzechy brata na cały świat) - ale nie był. Ba, podkreślenie własnej profesji przy osobach... prawdopodobnie mniej wykształconych... sprawiało mu przewrotną satysfakcję.
Tkwiłby dalej w tym lodowatym nastroju - zastanawiając się zarazem jak się wycofać. Jego podświadomość podszeptywała mu sceny ze szkoły, tamten moment gdy uderzyła go gdy stali niebezpiecznie blisko schodów, jej upór i wyzwiska i ogólne poczucie zagrożenia. Nagle, Kina wytrąciła go jednak z równowagi i zmieniła scenariusz spotkania. Uniósł brwi, słysząc słowo, którego nigdy nie spodziewał się z jej ust. Nawet nieszczerze, nawet w ramach żartu.
Przechylił lekko głowę, wwiercając w Kinę przenikliwe spojrzenie. Nie powinien podchwytywać tej przynęty, ale zaciekawiło go co miała teraz na celu, nawet bardziej od tej przepaski na oku.
-Cóż, też nie byłem... najsympatyczniejszy. - stwierdził powoli, ignorując pytanie o własne samopoczucie i ani nie przyjmując werbalnie przeprosin ani nie wykrzesując z siebie słowa przepraszam. Odprowadził ją wzrokiem, gdy zaczęła spacerować, zastanawiając się czy uwierzyłby w te kłamstwa nawet gdyby sama w nie wierzyła.
Czy dało się całkowicie zmienić swoje życie, odpokutować kurwienie się albo wizyty u kurew?
Właśnie próbował - szczerze próbował - ale nie był tego taki pewien. Od kilku miesięcy nie był w Wenus, dzisiaj nie zaciskał nawet gniewnie pięści na widok Kiny, był to jakiś postęp, ale nadal miał na to ochotę.
-Ślad po dawnym życiu zachęcił cię do zmiany... życia? - dopytał, udając, że łyknął tą historię. -To szlachetne. Wybrałaś te ślady? Bo wiesz chyba, że porządny uzdrowiciel by im zaradził? - upewnił się niewinnie. Ruszył za Kiną, ale trzymając się na dystans metra - nie spacerowali razem, po prostu... zmierzali w tą samą stronę. Na kolejną polanę, gdzie będzie mógł się napić. Zapić te ohydne przepowiednie, zagłuszyć lęk o Orestesa. Czy właśnie dlatego nadal rozmawiał z Kiną, by jakkolwiek rozproszyć się od tamtych wizji? Najskuteczniej rozpraszał się w Wenus, ale Mojry zesłały mu towarzystwo prostytutki w nieco innym charakterze. Albo byłej prostytutki, jak tam sobie chciała.
-Jakim przytułku? - spytał, choć tak naprawdę go to nie obchodziło. -Wiesz, że pokuta to jedno, ale rany na psychice to drugie. Gdybyś nie mogła sobie z czymś poradzić... cóż, każdy potrzebuje czasem magipsychiatry, zwłaszcza z taką przeszłością. Zasługujesz na spokój ducha i normalne życie, Kina. - podjął grę, choć jego ton nie zdradzał rozbawienia. Nauczył się go nie okazywać, słuchając tak wielu durnot wypowiadanych przez własnych pacjentów.




We men are wretched things.
Hateful to me as the gates of Hades is that man who hides one thing in his heart and speaks another.

Hector Vale
Hector Vale
Zawód : Magipsychiatra, uzdrowiciel z licencją alchemika
Wiek : 31
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Zaręczony
I love it and I hate it at the same time
Hidin' all of our sins from the daylight

OPCM : 2 +3
UROKI : 0
ALCHEMIA : 17 +3
UZDRAWIANIE : 26 +8
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 1
SPRAWNOŚĆ : 7
Genetyka : Czarodziej

Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t10855-hector-vale https://www.morsmordre.net/t10885-achilles#331700 https://www.morsmordre.net/t12123-hector-vale#373184 https://www.morsmordre.net/f389-walia-wybrzeze-rhyl-rhyl-coast-road-8 https://www.morsmordre.net/t10887-skrytka-bankowa-nr-2379#331777 https://www.morsmordre.net/t10886-hector-vale
Re: Chatka w lesie [odnośnik]03.10.23 21:46
5.08

-I wtedy rebelianci wyszli z... kanałów! - roześmiał się prawie do utraty tchu, streszczając walki o Londyn jednemu z przyjaciół ojca ze Shropshire. Niemalże dwukrotnie starszy od niego czarodziej spoglądał na Corneliusa z szacunkiem, nie jak na syna znajomego, a jak na bohatera wojennego. Jego podziw upajał bardziej niż wino i pitny miód, a Sallow wypił dziś sporo. Cały dzień doglądał, czy wszystko na Festiwalu jest pedantycznie idealne, ale o zachodzie słońca udał się na toast z ojcem i  jego znajomymi, na męski wieczór. Toast zmienił się w kilka, rozmowa trwała do późnej nocy, aż na placu boju pozostali jedynie Cornelius i stary Zabini. Wkrótce zamgliło się i jego spojrzenie, ale Sallowa - najmłodszego z pijanego towarzystwa - wciąż rozpierała energia.
Założył dziś nową szatę od Yeleny Mulciber, co po pijaku wydawało mu się szalenie zabawne. Jej jedyną wadą było to, że medale wojenne lśniły na niej mniej wyraźnie niż na tle czerni. Początkowo nie był przekonany do limonkowi-diamentowego koloru, ale błysk materiału pasował do blasku ognisk i do świątecznej atmosfery. Wmawiając sobie, że wcale nie jest wstawiony, ruszył na poszukiwanie kolejnych atrakcji.
Na trzeźwo nie wszedłby raczej do namiotu trzech wiedźm, ale brał już udział w rytuale jedzenia serca reema. Czy tego sierpnia mogło wydarzyć się coś dziwniejszego i czy Festiwal nie powinien być miejscem nowych doświadczeń? Przy kolejnych trunkach rozprawiał dzisiaj z poważanymi czarodziejami o burzliwej przeszłości Anglii, o trwającej odbudowie kraju i tradycji, o świetlanej przyszłości. W nietrzeźwej arogancji pomyślał, że i jego przyszłość musiała malować się świetlenie - Sallow Coppice, śliczna żona, dziecko w drodze. Nie widział dziś wkoło ciemności, żar ognisk oddalał od niego widmo czających się w Shropshire i w Anglii Cieni. Nie myślał o błędach i o wyrzutach sumienia, niesiony na fali euforii. Odkąd dołączył do Rycerzy Walpurgii, wszystkie jego wysiłki przynosiły coraz to słodsze owoce, wszystko zmierzało w dobrą stronę.
W przedsionku namiotu było ciemno i duszno, więc dwa albo trzy guziki koszuli. Chwilę później ktoś chwycił go za poły szaty, kobieta szukająca po omacku albo drogi albo równowagi.
Pemiętał jej zapach i perfumy, ze wspomnień słodkich, choć odległych.
-Dei, Dei, Deiiiiirdre.... - roześmiał się, delikatnie chwytając ją za przegub, by pomóc się jej wyprostować. -Słyszałaś już wróżby? Nie musisz ich słuchać, ja przepowiem ci przyszłość. - oczy miał błyszczące, uśmiech natchniony. -Twoje nazwisko zapisze się w Londynie na kolejne pokolenia, a stolicę przejmą Twoje dzieci... - i tego skurwysyna, z którym kochałaś się na balkonie. Wspomnienie pana Mericourt nadal było jakieś nieprzyjemne - może dlatego, że Cornelius nie wiedział, że zmarły mąż Deirdre był fikcją i że w żaden sposób nie mógł konkurować z tak idealną postacią. -...i zmienisz świat. Zmieniłaś mnie, uczę się czarnej magii, wiesz? Ja, kto by pomyślał! - szeptał w mroku nocy, szukając po omacku blasku jej ciemniejszych od nocy oczu. -Mój ojciec... mój ojciec jest z ciebie dumny. - roześmiał się niemalże histerycznie, Tiberius Sallow wyjątkowo dosadnie dawał im niegdyś do zrozumienia, że nie chce takiej synowej. -Gratulacje... a teraz pójdę poznać swoją skromną przyszłość, ale zaczekaj tu, proszę, napijmy się. Wznieśmy toast. - poprosił. Wciąż trzymał jej przegub, uniósł jej dłoń do ust, pocałował dżentelmeńsko i kurtuazyjnie - a potem, z uśmiechem pełnym obietnicy, zniknął za kotarą. Powaga trzech wiedźm kontrastowała z jego humorem, ale nie była w stanie go zepsuć. Pytania, które sformułował w umykających mu myślach nie były zbyt wyrafinowane - tyczyły się tego, co pchnęło go do zwycięstwa, czy ma wszystko pod kontrolą obecnie i co czeka go w przyszłości.


Słowa palą,

więc pali się słowa. Nikt o treści popiołów nie pyta.

Cornelius Sallow
Cornelius Sallow
Zawód : Szef Biura Informacji, propagandzista
Wiek : 44
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Żonaty
niech nie opuszcza ciebie twoja siostra Pogarda

OPCM : 8 +3
UROKI : 38 +8
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 1 +3
ZWINNOŚĆ : 2
SPRAWNOŚĆ : 5
Genetyka : Czarodziej
Chatka w lesie - Page 8 Tumblr_p5310i9EoI1v05izqo1_500
Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t8992-cornelius-sallow https://www.morsmordre.net/t9022-gaius https://www.morsmordre.net/t12143-cornelius-sallow#373480 https://www.morsmordre.net/f146-chelsea-mallord-street-31 https://www.morsmordre.net/t9021-skrytka-bankowa-nr-2119#271390 https://www.morsmordre.net/t9123-cornelius-sallow#275155
Re: Chatka w lesie [odnośnik]03.10.23 21:46
The member 'Cornelius Sallow' has done the following action : Rzut kością


#1 'Wróżby przeszłości ' :
Chatka w lesie - Page 8 DUzOSoh

--------------------------------

#2 'Wróżby teraźniejszoś' :
Chatka w lesie - Page 8 UdoCy9K

--------------------------------

#3 'Wróżby przyszłości' :
Chatka w lesie - Page 8 HSCjFJJ
Morsmordre
Morsmordre
Zawód : Mistrz gry
Wiek :
Czystość krwi : n/d
Stan cywilny : n/d
O Fortuna
velut Luna
statu variabilis,
semper crescis
aut decrescis...
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Chatka w lesie - Page 8 Tumblr_lqqkf2okw61qionlvo3_500
Konta specjalne
Konta specjalne
http://morsmordre.forumpolish.com/ http://morsmordre.forumpolish.com/ https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 http://morsmordre.forumpolish.com/ http://morsmordre.forumpolish.com/ http://morsmordre.forumpolish.com/f124-woreczki-z-wsiakiewki
Re: Chatka w lesie [odnośnik]04.10.23 14:21
Noc była młoda i pełna radości; nieskrępowanej, ekstatycznej, swobodnej. Rozkwitała na niebie setką gwiazd i fajerwerków, szamotała się w niecierpliwym pożądaniu pod gwarantującym dyskrecję baldachimem drzew, rozlewała się brzmieniem muzyki, wibrującej w lekko wilgotnym powietrzu, dusznym i nieprzynoszącym ulgi. Deirdre czuła każdym calem ciała wyjątkową aurę festiwalu, pozwalała jej sobą zawładnąć, tak samo jak magicznym trunkom, buzującym w żyłach. Wypiła za dużo, zdecydowanie; pierwszy raz od bardzo dawna przekroczyła jasno zaznaczoną granicę, skuszona nie tylko rozluźnieniem obyczajów, ale przede wszystkim cierniem goryczym, tkwiącym pomiędzy żebrami od nocnej rozmowy z Tristanem w zaciszu szmaragdowego zakątku. Choć żadne ze słów Tristana nie było nowe - obrażał ją i karcił od lat, dławiąc każdy pęd siły czy niezgody - to tym razem pchnięcie surowego ostrza dotarło głębiej, dosadniej. Zostawiając po sobie ciągle krwawiącą ranę, którą próbowała zatamować intensywniejszymi bodźcami. Tańczyła więc do utraty tchu, pijąc kielich za kielichem, rozsmakowana w miodzie i winie, słodyczą łagodząc gorzki posmak zagubienia.
Różany cierń nie dawał jej jednak spokoju, drażnił, poruszał, prowokował. Wzbudzał niepewność, której musiała się pozbyć - a istniał na to tylko jeden sposób, zerknięcie w przyszłość, sprawdzenie, co znajduje się w kolejnym rozdziale historii, tej niegdyś spisanej szkarłatną literą, teraz zaś złotymi zgłoskami. Wiedziała, gdzie może znaleźć odpowiedź, wymknęła się więc z męskich ramion i ruszyła ku namiotowi wiedźm. Szybszą drogą, unikała głównego traktu, jarmarku i oświetlonych lampionami ścieżek. Czuła, że niższe gałęzie przeczesują jej rozpuszczone włosy, zostawiając w nich drobne listki, ale nie przejmowała się tym, a gdy wyszła z mroku tuż obok namiotu wiedźm, nie dostrzegła nikogo na prowadzącym do środka klepisku. Nie marnowała czasu, nie poprawiała krwistoczerwonej sukni z głębokim dekoltem, jaka miała na sobie tej nocy; śmiało weszła do przedsionka, tuż pod purpurowy baldachim - i od razu, z całym impetem, uderzyła w postawną sylwetkę, stojącą tuż za progiem. Czuła gorąc ciała, szelest miętej szaty, którą drapieżnie pochwycuła, brzmiał niemal druzgocząco w jej uszach. Zaśmiała się krótko, urywanie, stłumiony chichot pasował raczej do panienki niż namiestniczki.
- Przepraszam - wychrypiała, przytrzymując się przodu szaty nieznajomego. Szaty miękkiej, przyjemnej w dotyku. Nauczyła się rozpoznawać stroje wysokiej jakości, wystarczyło muśnięcie dłoni, by rozpoznała drogą wełnę. Kolor nie miał znaczenia, znajdowali się w półmroku, przedsionek namiotu wibrował fioletowym cieniem atłasu, rzucającym głęboką poświatę na wszystkie kształty, ludzkie i te pozbawione duszy. Nie zwracała na to uwagi, ważne, że odnalazła równowagę, unikając upokarzającego upadku. Dopiero, gdy ktoś pieszczotliwie wypowiedział jej imię, uniosła głowę, niemal uderzając przy tym w brodę bohatera.
Cornelius Sallow był równie pijany, co ona. Dostrzegła to od razu pomimo upojenia, znała go; za dobrze, jak na dzielące ich lata. Dlaczego ciągle pamiętała, jak mrużył oczy po kilku kieliszkach wina? Dlaczego potrafiła przewidzieć, jak zmieni się jego tembr głosu, gdy sięgnie po - o jedną za dużo - szklankę ognistej?
Uśmiechnęła się niemal niezauważalnie, tym razem - wyjątkowo - to jej usta pozostały obojętne, oczy zaś - zalśniły. Rozbawieniem, poruszeniem; nie uciszyła go, gdy bawił się we wróżkę, słuchała go z uwagą należną politycznemu przemówieniu a nie pijackiemu jasnowidzeniu.- To nie wróżba, to naturalna kolej rzeczy, ale dziękuję za dobre słowa - wyszeptała, dziś wierzyła, że tak właśnie się stanie, że niezależnie od decyzji, jakie podejmie, stanie pewnie na własnych nogach. A jej - ich - dzieci sięgną po wielkość. Zmieniając magiczny świat na lepsze, tak, jak ona; już miała zwrócić na to uwagę, wytknąć, że przecież już to robi, ale kolejne słowa Corneliusa skutecznie zmieniły temat. - Doprawdy? Kto cię uczy? Umiesz już się nie zabić, próbując sięgnąć po czarną magię? - zdziwiła się z teatralnym podziwem, dalej rozbawiona, pozwalając pochwycić swą dłoń. Szkoda, miękka szata mile pieściła zmysły, ale o dziwo gorąca ręka dawnego narzeczonego była równie przyjemna w dotyku. Mniej delikatna niż przed laty, gdy prowadził ją przed oblicze swego ojca, przekazując radosną nowinę, nie wywołującą jednak na twarzy Tiberiusa Sallowa nawet cienia uśmiechu. Co najwidoczniej się zmieniło; wspomnienie dumy niedoszłego teścia szczerze ją zdziwiło, zawtórowała w Corneliusowi w wybuchu śmiechu, lecz dźwięczała w nim raczej kpina niż radość. - Chyba zapomniał, że uważał mnie za skośnooką dzikuskę niewiadomego pochodzenia - skwitowała pogodnie, zbyt wstawiona, by chować urazę. I by wyrwać dłoń z uścisku Cornela; przyjęła pełną uznania pieszczotę bez mrugnięcia, chwiejąc się nieco, gdy przestał ją podtrzymywać. Spojrzała w ślad za nim, lecz atłasowe tkaniny, zawieszone w dalszej części namiotu wiedźm, nie pozwalały dojrzeć, co działo się w głębi. Twarz wychodzącego chwilę później Sallowa również nie zdradzała wiele; minęła się z nim wśród kotar - przepowiednie rzecznika Ministra Magii, choć urocze, nie złagodziły jej niepokoju. Musiała wiedzieć więcej; stanęła więc przed wiedźmami, z trudem przyzwyczajając wzrok do ciemności. Ich twarze budziły lęk, tak samo jak poczynania; hasz zaszeleścił na dłoni, chłód onyksu niemal parzył rozchylone wargi, lecz szybkie rozcięcie skóry nie wywołało bólu. Krew kapała na chłonny stół powoli, hipnotyzująco, a Deirdre - poddała się blaskowi czerwieni, wciągnięta niemal natychmiast pod burzliwą toń wizji. W mrok pełen pytań. O to, co było najważniejsze w jej historii, co teraz mogło dać jej największą siłę - i co przyniesie jej przyszłość.


there was an orchid as beautiful as the
seven deadly sins
Deirdre Mericourt
Deirdre Mericourt
Zawód : namiestniczka Londynu, metresa nestora
Wiek : 28
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Wdowa
one more time for my taste
I'll lick your wounds
I'll lay you down

OPCM : 45 +3
UROKI : 4
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 60 +8
ZWINNOŚĆ : 21
SPRAWNOŚĆ : 8
Genetyka : Czarownica
we still got the taste dancing on our tongues
Śmierciożercy
Śmierciożercy
https://www.morsmordre.net/t1037-deirdre-tsagairt https://www.morsmordre.net/t1043-moira#6174 https://www.morsmordre.net/t12147-deirdre-mericourt https://www.morsmordre.net/f217-kent-wyspa-sheppey-biala-willa https://www.morsmordre.net/t4825-skrytka-bankowa-nr-301#103486 https://www.morsmordre.net/t1190-deirdre-tsagairt
Re: Chatka w lesie [odnośnik]04.10.23 14:21
The member 'Deirdre Mericourt' has done the following action : Rzut kością


#1 'Wróżby przeszłości ' :
Chatka w lesie - Page 8 0VZ8Pvr

--------------------------------

#2 'Wróżby teraźniejszoś' :
Chatka w lesie - Page 8 UdoCy9K

--------------------------------

#3 'Wróżby przyszłości' :
Chatka w lesie - Page 8 ZtKhS39
Morsmordre
Morsmordre
Zawód : Mistrz gry
Wiek :
Czystość krwi : n/d
Stan cywilny : n/d
O Fortuna
velut Luna
statu variabilis,
semper crescis
aut decrescis...
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Chatka w lesie - Page 8 Tumblr_lqqkf2okw61qionlvo3_500
Konta specjalne
Konta specjalne
http://morsmordre.forumpolish.com/ http://morsmordre.forumpolish.com/ https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 http://morsmordre.forumpolish.com/ http://morsmordre.forumpolish.com/ http://morsmordre.forumpolish.com/f124-woreczki-z-wsiakiewki
Re: Chatka w lesie [odnośnik]05.10.23 11:06
Jej oczy lśniły po raz pierwszy od ich ponownego spotkania - na jego widok czy z upojenia festiwalowym szczęściem? A może po prostu szkliły się od wina? Nie, to nie tylko alkohol. Choć zdawała się zmienić tak bardzo to wciąż ją znał, wciąż pamiętał jak okazywała radość a jak dezaprobatę, wciąż pamiętał jak smakowały jej usta i jak miękkie były jej włosy. Wciąż pamiętał jak uśmiechała się samym spojrzeniem, choć nie robiła tego przy nim od tak dawna. Z wrażenia aż spoglądał jej prosto w oczy - a nie w dekolt, choć szkarłatna suknia przyciągała wzrok i podkreślała jej wdzięki. Pamiętał jak jej piersi leżały w jego dłoni, pamiętał jak mrużyła oczy gdy się peszyła i pamiętał też, co się jej - pomimo początkowego spięcia - podobało.
Zrobiło mu się ciepło, ale w namiocie było przecież tak duszno. To dlatego.
-Moje słowa potrafią czasem przyśpieszyć nieuniknione. - wychrypiał, tembr głosu zabrzmiał miękko, tak jak wtedy gdy był w naprawdę doskonałym humorze. Dziękowała mu za dobre słowa, za to - poza kradzieżą cudzych wspomnień - w czym był naprawdę dobry. Wynegocjował obecne zawieszenie broni, opisał kilka sposobów zabijania mugoli, a w razie konieczności stworzy też ze słów jej portret, który zapisze się na stałe w historii magii. Majestatyczny, groźny, oszałamiająco piękny. Kleopatra, Boudica, Deirdre. Nie przewidzi słowami przyszłości, ale ją stworzy.
Roześmiał się, choć zwykle nie lubił przyznawać się do słabości ani wystawiać na ocenę. Dzisiejszy wieczór - a może już noc? - był jednak zbyt piękny, by mogło go zepsuć wspomnienie nieco upokarzających prób ćwiczenia na zwierzętach pod koniec lipca. Nabawił się migreny i krwotoku z nosa, ale przecież żył.
-Lord Rosier. - wypalił szczerze, by po sekundzie uściślić zniżonym głosem. -Mathieu Rosier. Podszkolił mnie z teorii, solidnie, ale nie wiem czy znajdzie czas na praktykę. Ćwiczę samemu w wolnych chwilach. - słowa popłynęły lekko, prędzej niż gdy był trzeźwy. Nie musiał w końcu myśleć o każdym z nich, upojony magią Festiwalu przy kobiecie, której ufał.
Dlaczego wciąż wiedział, kiedy śmiała się szczerze, a kiedy kpiąco? Nabrał irracjonalnej nadziei, że dzisiejszej nocy będzie mu dane usłyszeć jej szczery śmiech. Tymczasem drwina starła z jego twarzy część niedawnej wesołości, przecinając czoło pionową zmarszczką. Martwił się o nią, wtedy, gdy przedstawiał ją ojcu. Próbował ją ochronić, ale nie był pewien czy potrafił. Tak, jak nie potrafił ochronić Solasa przed zgubnym wpływem jego dzikiej żony ani Marceliusa przed jego własną matką ani Layli przed wojną ani Valerie przed zgubieniem się w pełnym Cieni lesie.
-Jade była dzikuską. - syknął z pogardą. Wciąż złościł się na szwagierkę, bo złość była lepsza niż żal i gorycz i przykre zrozumienie, że doskonale wie dlaczego brat pożąda tej szalonej Sykesówny. -A ty ambitną i zdolną czarownicą z rodziny wiernej Malfoyom... - westchnął, zaciskając usta. Fakt, że ojciec faworyzował Solasa i jego zachcianki wydawał się dziś boleśnie oczywisty, choć na trzeźwo Cornelius starannie to wypierał. Starał się być po stronie brata, jedynej poza matką osoby, która kochała go bezinteresownie. Ale nie, nie będzie dziś o nim myślał. -...a dziś Śmierciożerczynią, która już nigdy nie będzie musiała służyć żadnemu arystokracie. - stwierdził z emfazą, nie mówiąc "żadnemu mężczyźnie" jedynie dlatego, że Czary Pan był mężczyzną. -I jedyną kobietą dla której postawiłem się ojcu. - dodał ciszej, bardziej melancholijnie, z powagą spoglądając jej w oczy. Wspomnienie kłótni, którą odbyli wtedy już za jej plecami już ani nie bolało ani nie miało jej zaimponować - po prostu stwierdzał fakt, z nostalgicznym uśmiechem. Dobrze było choć raz znaleźć w sobie wtedy odwagę, której nie potrafił wykrzesać z siebie dla Layli i nie musiał dla Valerie.
Jakaś jego część chciała wyciągnąć rękę do Deirdre gdy kobieta lekko zachwiała się bez jego pomocy - dawno nie widział jej takiej, opuszczającej maskę niezależności i być może gotowej przyjąć jego wsparcie - ale ostatecznie zdecydował się stawić czoła przyszłości i wszedł za kotarę.
Wyszedł lekko oszołomiony faeriami wizji i zapachem haszu, mijając się ze zdecydowaną Deirdre. Zdawała się wyjść do niego ponownie w mgnieniu oka, albo to on z nieobecnym uśmiechem wspominał tak długo to, co zobaczył w namiocie.
Przeszłość, krew, ofiara. Zwycięstwo, to wszak symbolizowały laury, musiało być okupione krwią. Chciał wierzyć, że chodziło po prostu o przelaną na wojnie krew, ale miał niejasne poczucie, że mogło chodzić o bardziej osobistą ofiarę - o jego krew, o odtrąconego chłopca o odciętej prawicy. Na szczęście potem - potem było tylko lepiej. Widział Czarnego Pana, to musiał być on, jego nieskończone panowanie. A potem monety z własną podobizną, rozkoszny symbol władzy i potęgi. Był na właściwej ścieżce.
Ścieżce, na którą wstąpił z pragmatyzmu, ale na której zakorzenił się - zabijając rebeliantów, przesłuchując burmistrzów, śniąc o czarnej magii - dzięki Deirdre. Wyglądała jak posąg obleczony w szkarłat, jak Boudica z mitów, które mógłby o niej napisać. Jej nieobecne spojrzenie i rozwiane włosy kojarzyły mu się z pierwszymi chwilami, w których zobaczył ją nago.
-Chodź. - szepnął, wyciągając do niej dłoń. Przyszłość była piękna, mogli swobodnie nacieszyć się teraźniejszością. -Pijmy pod gwiazdami, zatańczmy pod gwiazdami.




Słowa palą,

więc pali się słowa. Nikt o treści popiołów nie pyta.

Cornelius Sallow
Cornelius Sallow
Zawód : Szef Biura Informacji, propagandzista
Wiek : 44
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Żonaty
niech nie opuszcza ciebie twoja siostra Pogarda

OPCM : 8 +3
UROKI : 38 +8
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 1 +3
ZWINNOŚĆ : 2
SPRAWNOŚĆ : 5
Genetyka : Czarodziej
Chatka w lesie - Page 8 Tumblr_p5310i9EoI1v05izqo1_500
Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t8992-cornelius-sallow https://www.morsmordre.net/t9022-gaius https://www.morsmordre.net/t12143-cornelius-sallow#373480 https://www.morsmordre.net/f146-chelsea-mallord-street-31 https://www.morsmordre.net/t9021-skrytka-bankowa-nr-2119#271390 https://www.morsmordre.net/t9123-cornelius-sallow#275155
Re: Chatka w lesie [odnośnik]06.10.23 21:39
3 VIII 1958


Kolejny dzień festiwalu Maria miała spędzić oczywiście w bliższym lub dalszym towarzystwie kuzynki. Ta jednak zbłądziła gdzieś w okolicy wielkiej głowy Tytana, a Maria — pamiętając, w jakim miejscu po raz ostatni widziała swą kuzynkę, postanowiła zboczyć z drogi, skierować się w inną stronę. Stronę, z której nadchodzili ludzie o iskrzących oczach, o oczach pełnych nadziei. Ich iskry wirowały w przyciemnionym zielonymi blaszkami liśćmi powietrzu lasu, niemalże zapierając dech w piersiach. Musiała tam iść — ach, naprawdę musiała, nie było innego wyjścia. Nie miała w sobie nawet uncji siły, która mogłaby zawrócić ją z tej drogi.
Nie minęło wiele czasu, gdy zauważyła fiolet atłasu namiotu. Ukłucie ostrożności pojawiło się w podbrzuszu, już raz trafiła do czyjegoś namiotu bez pytania. Teraz jednak przed namiotem ustawiła się kolejka, a to z kolei sprawiło, że pojawiające się momentalnie napięcie zniknęło, niczym fałda, jakieś niepożądane zgrubienie materiału rozprostowane umyślnym ruchem dłoni. Oczy wzniosły się do bladych kości ozdabiających wejście do namiotu. Kozioł, co do tego nie było wątpliwości. Poroże było okazałe, nawet jak na ten gatunek zwierzyny. Ktoś, kto ją upolował musiał być szczególnie uzdolnionym myśliwym.
Ustawiła się w kolejce, zupełnie pokornie planując odczekać swoje. Nie spieszyło jej się nigdzie — dni świętowania płynęły cudownie wolno, podobne do miodu, a pamięć o nich wydawała się równie lepka. Dopiero po jakimś czasie dostąpiła do wejścia do namiotu, gdy ostatnia pamiętana przez nią osoba opuściła go. Przez moment oczekiwała na wezwanie, rozglądając się na boki za kimś, kto mógłby przekazać jej sygnał, że była mile widziana. Że nikogo nie będzie niepokoić swą obecnością. Wszyscy jednak milczeli, za wyjątkiem starszej kobiety stojącej tuż za nią. Wyraźnie zniecierpliwionej, metodycznie skracającej dystans między sobą a Marią. Jej ciepły, pachnący rozkładającymi się jabłkami oddech powoli opływał jej kark coraz bardziej i bardziej, wprowadzając dziewczę w wyraźny dyskomfort. Na tyle wyraźny, że wreszcie postanowiła wziąć się w garść. Ostrożnym ruchem uniosła jedną z pół wejścia do namiotu i nim się spostrzegła...
Objęła ją ciemność.
Najpierw dotarł do niej zapach. Popielaty dym, chyba kadzidło. Nie znała się na tym rodzaju magii, jednakże dym — jak to dym — był raczej prosty do rozpoznania.
— Dzień dobry? — spytała nieśmiało, jak zawsze, zupełnie nieświadoma swojego położenia. Tego, czy w namiocie naprawdę ktoś był, czy może była to próba, coś w rodzaju sita, które miało przesiać tych, którzy godni byli wróżby od zwykłej hołoty. Czujne spojrzenie próbowało wyłapać w ciemności każdy możliwy detal — cokolwiek — aż dostąpiło zaszczytu dostrzeżenia run. Nie znała się na zapiskach runicznych, mgliście mogła przypomnieć sobie jedną lub drugą lekcję prowadzoną w ciszy jasnych komnat lekcyjnych Beauxbatons. Przestąpiła krok, potem kolejny, aż wreszcie udało jej się dostrzec trzy postacie.
— Panie — dodała po chwili, chyląc głowę przed kobietami; doceniała wróżbitki, doceniała przede wszystkim wszystkich, którzy starsi od niej, byli bardziej doświadczeni w życiu. Była wszak młoda, wciąż nie wyrosła z roli uczennicy, w której czuła się szczególnie dobrze. Przez moment mignęła jej przed oczami postać pani Cassandry. Cokolwiek wydarzy się w tym namiocie — opowie jej o tym, gdy tylko odnajdą się w obchodach, jeżeli będzie miała czas i ochotę słuchać.
Póki co sięgnęła do sakiewki — wyraźnie mniej wypchanej od przeciętnego mieszkańca Londynu. Mimo to wyciągnęła kilka knutów, które ułożyła na stole w formie niemej zapłaty za ich usługi. Te wskazały jej brodą drewniany pal, nie odzywając się dalej.
Ale nie musiały. Maria zasiadła przed ich obliczem, tym razem pozostawiając się na swojej twarzy wyłącznie wyraz szacunku. Nie było w niej nawet grama strachu, z którego była znana. Zaufała tym czarownicom, sama przecież podjęła decyzję, że chciała poznać przyszłość, dokładnie w chwili przekroczenia namiotu.
Pozwoliła więc wiedźmom robić swoje. Przyjęła płonące liście, odruchowo wdychając ich zapach jeszcze głębiej. Pytała o przeszłość, o to, czy poniesione ofiary miały sens. Gdy kolejna dłoń podsunęła jej do ust kamień, rozchyliła wargi zapraszająco, przyjmując kamień. Pytała o teraźniejszość, czy jest w miejscu, w którym być powinna, który wskazał jej los, czy jej wybory były dobre. Dopiero gdy ostatnia z nich sięgnęła do jej dłoni opuszczając krwi, syknęła zupełnie odruchowo, spoglądając na nią z wyraźnym pytaniem. Pytała o przyszłość. Czy będzie w stanie odnaleźć szczęście w tym podłym świecie.
Ale wszystko miało nadejść w swoim czasie.
Wystarczyło tylko wsłuchać się w głosy wróżby.
Te napłynęły do Marii nagle, niemalże tak prędko i zachłannie jak drewno, które wciągało jej krew. Spoglądała na wiedźmy — ale nie była pewna, że widziała cokolwiek. Wszystko rozmywało jej się przed oczami, głosy dudniały w głowie, chyba było jej niedobrze, na pewno czuła się za lekko.
Po wszystkim powstała ze swego miejsca, wciąż oblany krwią palec pulsował wyraźnie, ale i tak złożyła dłonie do podziękowania.
— Bardzo... bardzo paniom dziękuję... — wydusiła z siebie, nim obróciła się płynnie na pięcie i wyszła przed namiot. Potrzebowała powietrza. Czystości. Jakiejś jasności myśli.
Ale nie spodziewała się, że jej krótka wędrówka zakończy się równie prędko, widokiem kogoś, kogo nie widziała już tak długo, a za kogo widokiem... Tęskniła. Choć przykro było się przed sobą przyznawać.
— Vivienne? Czy to ty? Powiedz, że nie jesteś zjawą... — ciemne włosy lśniły dokładnie tak, jak pamiętała je z korytarzy francuskiej szkoły magii. Skóra nosiła ładny, zdrowy odcień. To... To musiała być ona.[bylobrzydkobedzieladnie]


Bądź sobą, zwłaszcza nie udawaj uczucia. Ani też nie podchodź cynicznie do miłości, albowiem wobec oschłości i rozczarowań ona jest wieczna jak trawa. Przyjmij spokojnie, co ci lata doradzają, z wdziękiem wyrzekając się spraw młodości. Rozwijaj siłę ducha, aby mogła cię osłonić w nagłym nieszczęściu. Lecz nie dręcz się tworami wyobraźni.


Ostatnio zmieniony przez Maria Multon dnia 06.10.23 21:42, w całości zmieniany 1 raz
Maria Multon
Maria Multon
Zawód : stażystka w rezerwacie jednorożców
Wiek : 19 lat
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Panna
You poor thing
sweet, mourning lamb
there's nothing you can do
OPCM : 12 +1
UROKI : 7 +4
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 2
TRANSMUTACJA : 1
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 17
SPRAWNOŚĆ : 16
Genetyka : Czarownica

Neutralni
Neutralni
https://www.morsmordre.net/t11098-maria-multon#342086 https://www.morsmordre.net/t11145-gwiazdka#342865 https://www.morsmordre.net/t12111-maria-multon https://www.morsmordre.net/f417-gloucestershire-tewkesbury-okruszek https://www.morsmordre.net/t11142-skrytka-bankowa-nr-2427#342857 https://www.morsmordre.net/t11143-maria-multon#360683
Re: Chatka w lesie [odnośnik]06.10.23 21:39
The member 'Maria Multon' has done the following action : Rzut kością


#1 'Wróżby przeszłości ' :
Chatka w lesie - Page 8 OHmVL8S

--------------------------------

#2 'Wróżby teraźniejszoś' :
Chatka w lesie - Page 8 HBxKxjG

--------------------------------

#3 'Wróżby przyszłości' :
Chatka w lesie - Page 8 2PbzQKq
Morsmordre
Morsmordre
Zawód : Mistrz gry
Wiek :
Czystość krwi : n/d
Stan cywilny : n/d
O Fortuna
velut Luna
statu variabilis,
semper crescis
aut decrescis...
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Chatka w lesie - Page 8 Tumblr_lqqkf2okw61qionlvo3_500
Konta specjalne
Konta specjalne
http://morsmordre.forumpolish.com/ http://morsmordre.forumpolish.com/ https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 http://morsmordre.forumpolish.com/ http://morsmordre.forumpolish.com/ http://morsmordre.forumpolish.com/f124-woreczki-z-wsiakiewki
Re: Chatka w lesie [odnośnik]07.10.23 16:04
- O, tak, twoje słowa potrafią naprawdę wiele, przekonałam się o tym - odpowiedziała mu od razu, z mieszaniną kpiny i prowokacji, lecz nie kryła się za nimi złośliwość. Nie wypominała mu też historii, choć przed oczami od razu pojawił się obraz długiego stołu, ciężkiego milczenia i przede wszystkim reakcji Corneliusa na wieść o rozstaniu. Odeszła, ale zanim opuściła dom narzeczonego, na własnej skórze doświadczyła siły słów, wspomnień, manipulacji mieszającej w głowie - okrucieństwa legilimencji. Nie spodziewała się wtedy ataku, nie trwał on długo, ale do dziś wyraźnie pamiętała ból i dławiące poczucie upokorzenia, bezsilności, gniewu. Uczucia paląco żywe, nie mające jednak dawnej mocy; już się go nie bała, nie gardziła też zdolnościami, jakie posiadał, wręcz przeciwnie, podziwiała go za sięgnięcie po magię tak okrutną i zarazem tak przydatną. Może gdyby została u jego boku, gdyby się zmieniła, gdyby zgodził się podzielić wiedzą, wszystko ułożyłoby się lepiej.
A może - w co wierzyła bardziej - nie. Osiągnęła przecież niemożliwe, a legilimencji nie potrzebowała; nie, kiedy potrafiła samym spojrzeniem i wyszeptanym słowem doprowadzić mężczyznę do szaleństwa. Posłuszeństwa. Słodszą alternatywą pozostawała czarna magia, lecz w tym rodzaju władzy Cornelius dopiero zaczynał się rozsmakowywać. Kącik ust Deirdre zadrżał, gdy usłyszała nazwisko nauczyciela, przeszył ją chłodny dreszcz, zanim jednak zdążyłaby zareagować, Sallow ujawnił kojące szczegóły personaliów. - Szlachcic poświęca ci czas na naukę, wspaniałomyślnie z jego strony. Czym go przekonałeś? - kontynuowała, znów balansując umiejętnie na granicy kpiny i rozbawienia, ostrej czułości, pulsującej w żyłach wraz z alkoholem. Ona sama musiała oddać wszystko, by móc uczyć się od Najlepszego. I oddałaby jeszcze więcej, nic nie przyniosło jej przecież tyle szczęścia, co surowa protekcja mentora. Czy Sallow byłby na to gotowy? Pewnie nie, nie zastanawiała się nad tym głębiej, stali zbyt blisko siebie, a w namiocie robiło się coraz cieplej. Duszniej, przedsionek namiotu zdawał się kurczyć, obejmując ich coraz ściślej atłasowymi tkaninami, leniwie poruszającymi się w powiewach letniego wieczoru. - Mogłabym ci pomóc. Przysługa za przysługę - zmrużyła oczy, tak, to wydawał się doskonały pomysł, przynajmniej teraz, w oparach wina. Była przecież lepszą nauczycielką od Mathieu, brzmiało to dumnie i zarazem mało wiarygodnie, zdawała sobie z tego sprawę, ale potrzebowała tego krótkiego wzmocnienia, sekundy fałszywego poczucia pewności siebie, żałosnego nawet w jej własnej głowie. Zaśmiała się cicho, zbyt melodyjnie, by Cornelius był w stanie wychwycić w chichocie nutki desperacji. Zdziwienia już tak, spojrzała na nagle poważniejszą twarz mężczyzny spod półprzymkniętych powiek, zirytowany syk nie pasował do tego wyjętego poza nawias profesjonalnej rzeczywistości spotkania. - Daj spokój, ciągle przeżywasz niesprawiedliwość z przeszłości? Gdzie teraz jest Solas a gdzie ty? Na szczycie, tuż obok Ministra Magii, w wąskim kręgu zaufanych sług Czarnego Pana. Wiadomo, kto wygrał w tę grę, Tiberius pewnie pluje sobie w brodę, ale w życiu nie przyzna się do błędu, znasz go - powiedziała ostro, rzeczowo, nie dbając o konwenanse czy delikatność, z jaką powinna poruszyć temat umiłowanego Solasa, teraz przebywającego w teoretycznie lepszym świecie. Cornelius był politykiem, zawsze, musiał wiedzieć, że ścieżka wyłożona trupami szybciej doprowadzi do celu.
Nawet gdy każda z mijanych zwłok miała w przypadku Deirdre jej własną twarz. Nadgorliwej uczennicy, lojalnej córki, sztywnej pracoholiczki, zapatrzonej ślepo w narzeczonego urzędniczki, w końcu - lśniącej od makijażu, śliny i potu prostytutki. I czarownicy zakochanej po raz pierwszy tak głęboko, absolutnie, doszczętnie, połamanej i zgniecionej na pył, by dać się z niego ulepić od nowa. Przez niego. Przed którym ciągle musiała się korzyć i klekać, przełykając upokorzenie. Uśmiech zniknął z twarzy Mericourt, gdy Sallow tak beztrosko trafiał w sedno, nie zdając sobie sprawy z tego, jak głęboko sięgnął pozornie niegroźnym ostrzem. Nie skomentowała przekonania, z jakim wypowiadał się o niezależności namiestniczki, nie była w stanie. - I jak się okazało, słusznie się postawiłeś. Możesz teraz z radością wypominać to ojcu. Chociaż wiem, nie wypada, u twego boku jest inna wybranka - szybko zmieniła temat, byleby rozmyć widmo Tristana, ciągle znajdujące się gdzieś obok, dyszące w kark, sunące palcami odzianymi w skórzane rękawiczki po jej szyi, komentujące złośliwym szeptem każde działanie. Nieskutecznie, wrażenie nasilało się z każdą chwilą przebywania tuż obok innego mężczyzny - i nie zniknęło nawet wtedy, gdy znalazła się już sama, za kotarami, naprzeciwko wiedźm, wepchnięta w świat wizji.
Nie spodziewała się, że będą tak intensywne. Czuła w płucach dym i piach, strach i pragnienie, szorstką fakturę drewna stołu pod opuszkami palców i chłód złota. Zanurzyła się w przepowiednie głęboko, zbyt głęboko, bo gdy otworzyła oczy miała wrażenie, że zachłystuje się rzeczywistością. Nie pamiętała, jak znalazła się na zewnątrz namiotu, jeszcze bardziej skołowana niż wcześniej, znów natrafiając na Corneliusa. Czekał na nią i była mu za to wdzięczna - serce ciągle biło jej zbyt szybko, nierówno, policzki rozkwitły intensywnym rumieńcem, który tak rzadko gościł na twarzy Deirdre. Niemal bez słowa pochwyciła dłoń Sallowa, mocno zaciskając na niej swoje lodowate palce.
- Co widziałeś? - spytała wprost, nie próbując zawoalować ciekawości w żaden sposób, czuła, że tej nocy mogą zagrać w otwarte karty. - I co to dla ciebie znaczyło? - niemal nakazała, robiąc kilka kroków tuż za nim, a nagły poryw wiatru przesłonił włosami jej twarz, owinęły się wokół niej niczym całun. - Prowadź. Gdzie zechcesz - pozwoliła mu na to, bo wciąż zbierała myśli rozbite wizjami, wypaczone alkoholem, zabarwione goryczą. Musiała przykryć ją czymś słodkim i intensywnym, a taki właśnie wydawał się jej tej nocy Cornelius. Doznaniem, mogącym pomóc jej przetrwać tę noc. Kiedyś byłby to Alphard, pamiętała, jak podczas festiwalu otwierała przed nim serce, już wtedy przestrzegał ją przed najgorszym, co zignorowała - i czego nie żałowała, rok temu była byle czarownicą, teraz - namiestniczką. Umacniającą polityczną przyjaźń z rzecznikiem Ministra Magii; gdyby ktokolwiek ich teraz rozpoznał, nie widziałby zapewne w ich blikości nic zdrożnego.


there was an orchid as beautiful as the
seven deadly sins
Deirdre Mericourt
Deirdre Mericourt
Zawód : namiestniczka Londynu, metresa nestora
Wiek : 28
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Wdowa
one more time for my taste
I'll lick your wounds
I'll lay you down

OPCM : 45 +3
UROKI : 4
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 60 +8
ZWINNOŚĆ : 21
SPRAWNOŚĆ : 8
Genetyka : Czarownica
we still got the taste dancing on our tongues
Śmierciożercy
Śmierciożercy
https://www.morsmordre.net/t1037-deirdre-tsagairt https://www.morsmordre.net/t1043-moira#6174 https://www.morsmordre.net/t12147-deirdre-mericourt https://www.morsmordre.net/f217-kent-wyspa-sheppey-biala-willa https://www.morsmordre.net/t4825-skrytka-bankowa-nr-301#103486 https://www.morsmordre.net/t1190-deirdre-tsagairt
Re: Chatka w lesie [odnośnik]10.10.23 21:10
   Wspomnienie wczorajszego dnia skryło się za mlecznobiałą mgłą poranka i już jedynie lekki ból głowy oraz nieprzyjemna suchość w ustach przypominały o wieczorze spędzonym na polanie i towarzyszącej mu degustacji wina. Nie była do końca pewna, w jaki sposób znalazła się w rodzinnym namiocie – nie wydawało jej się specjalnie prawdopodobnym, by zmęczone tańcem nogi, na których ledwo się słaniała, były zdolne same doprowadzić ją do łóżka. Przypuszczała, że odprowadził ją tu któryś z domowników – od początku festiwalu miała nieodparte wrażenie, że pozostaje pod stałym nadzorem członków rodziny, którzy zdawali się nie spuszczać z niej wzroku ani na chwilę. Powoli stawało się to coraz bardziej męczące, ale jednocześnie wiedziała, że nie powinna mieć im tego za złe – stracili ją przecież na ostatnie dwa lata, nic więc dziwnego, że odkąd wróciła, traktowali ją jak oczko w głowie.
   Ściany namiotu skutecznie blokowały hałas z zewnątrz, ale podejrzewała, że ptaki zdążyły już rozpocząć swój codzienny koncert. Podniosła jedną stopę, a w ślad za nią wkrótce podążyła i druga. Wyłożona najznakomitszymi materiałami podłoga delikatnie łaskotała nagą skórę, a nozdrza uderzył zapach świerków, który niezauważony prześlizgnął się do wnętrza. Sięgnęła po znajdującą się obok karafkę z wodą i napełniła nią kielich; nigdy nie przypuszczała, że woda może smakować tak dobrze. Ukoiwszy pragnienie, eleganckimi, rytmicznymi ruchami zaczęła rozczesywać splątane włosy. Odkąd sięgała pamięcią nie pozwalała zajmować się nimi nikomu innemu, a poranne chwile spędzone ze szczotką traktowała niemal jak rytuał, który pozwalał jej rozpocząć dzień z pozytywnym nastawieniem. Nie byłaby w stanie powtórzyć wszystkich komplementów, które na przestrzeni lat usłyszała na temat swoich włosów od chłopców i dziewcząt z akademii, ale tylko nieliczni zdawali sobie sprawę z tego, jak wiele pracy wymagała ich pielęgnacja. Z natury delikatnie falowane, ale przede wszystkim niemożliwie gęste, miały tendencję do plątania się w bolesne kołtuny, jeśli nie poświęcało się im wystarczająco dużo uwagi. Czasami na dokładkę lubiła uraczyć je ulubionym olejkiem, ale dziś nie miała na to czasu. Korzystając z okazji, że wszyscy zdawali się wciąż jeszcze spać, postanowiła wymknąć się na samotny spacer.
   Falbany spódnicy w mgnieniu oka przesiąkły poranną rosą, a rześki wiatr delikatnie muskał twarz. Nie zastanawiała się zbytnio nad tym, w jakim kierunku wyruszyła i już po kilku minutach zdała sobie sprawę, że mógł to być błąd. W myślach próbowała odtworzyć trasę, jaką poprzedniego dnia pokonała wraz z jedną z kuzynek, ale pamięć nie była skłonna do współpracy.
   Z rozmyślań wyrwał ją dźwięk znajomego głosu wołającego jej imię. W pierwszej chwili była lekko skonfundowana, ale jego brzmienie, jakby przepraszające, że w ogóle ośmieliło się uzewnętrznić, nie pozostawiało złudzeń co do tego, do kogo ów głos należał. Rozejrzała się wokół, próbując ustalić, z której strony nabiega.
   — Czy to ty, Mario? — Zmrużyła oczy i upewniwszy się, że kilka kroków dalej rzeczywiście stoi dziewczyna, której złote loki mogłyby wpędzić niejedną szlachetnie urodzoną damę w kompleksy, uniosła kąciki ust i obdarzyła ją życzliwym uśmiechem. — Zjawą? W pośpiechu rzeczywiście mogłam zapomnieć o muśnięciu policzków różem, ale chyba nie wyglądam aż tak blado?
   Wciąż się uśmiechając, podeszła w kierunku rówieśniczki. Jednak im mniej kroków je dzieliło, tym bardziej miała wrażenie, że Maria wygląda nieswojo. Uśmiech stopniowo przygasał, aż wreszcie ustąpił miejsca zatroskanemu spojrzeniu.
   — Wszystko w porządku?



If you dance, I'll dance

And if you don't, I'll dance anyway
Vivienne Rosier
Vivienne Rosier
Zawód : Arystokratka
Wiek : 18
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Panna
 If I can stop one heart
from breaking,
 I shall not live in vain
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej

Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t11886-vivienne-rosier#367332 https://www.morsmordre.net/t12160-bard#374434 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f97-kent-dover-chateau-rose https://www.morsmordre.net/t12084-vivienne-rosier#372313
Re: Chatka w lesie [odnośnik]13.10.23 23:59
| 2 sierpnia, świt

Przyjemnymi westchnieniami bliskości jawiła się miniona noc, skrząca się ciepłem pocałunków, migocąca blaskiem gwiazd rozsianych bez składu na ciemnym nieboskłonie, wreszcie ― pachnąca drzewną duchotą kadzidlanego upojenia, które poniosło ich w rejony nieznanych ścieżek przykurzonego sentymentu. Dobrze było zakończyć, choćby na tę krótką chwilę, teatr brytyjskiej błazenady, oddając się w pełni ograniczającym sidłom chichoczących drwiną Norn; dobrze było, choćby na ten jeden moment, zaznać na powrót charakteru norweskiej dziczy, uosobieniem której zdawała się być pośród wilgoci rozległych ziem Brytanii. Całkiem dobrze było także zażegnać absurd popychającego ich naprzód konfliktu, nigdy dotąd niewyjaśnionego, nigdy dotąd niesprecyzowanego. Pośród miękkości pościeli czy kojącego mchu nie padło stosowne przepraszam, pomiędzy sensualnymi czułostkami nie wykwitło ostateczne wybaczenie, ale oboje zdawali się przywyknąć już do egzystowania w stanie zawieszenia. Gdzieś pomiędzy sympatią a nienawiścią; gdzieś pomiędzy żądzą i awersją. Lawirowali korytarzami skrzętnie uwikłanego nieba i piekła, jednym razem nie znosząc swojego towarzystwa, jeszcze innym łaknąc go w niepohamowanym spragnieniu. I tak istnieć mieli już chyba wiecznie, do końca, nie znosząc się, albo niemo uwielbiając; i tak już przeznaczenie ponieść ich miało w rejony nieodgadnionej przyszłości, niejednokrotnie karcąc za przewiny, albo nagradzając za porządność. Być może nie ofiarowała mu tego, czego pragnął najbardziej, być może nie ukoiła porywu instynktów; co jednak uczyniła z niewątpliwym sukcesem, to precyzyjne zasianie zaintrygowania, wyrazem czego okazać się miały zmierzające do niej, do właśnie jej imienia, pokłady nierozstrzygniętych myśli i drażniących dylematów. Wbrew temu, jak infantylnie przyjął jej odrzucenie i wbrew też temu, że nie chciała dzielić z nim intymności wspólnego śnienia, spoglądał na jej decyzje z bliżej niedookreśloną dozą szacunku. Zupełnie jakbym innym, nieznanym mu dotąd widmem atrakcyjności majaczyła przed oczyma statura nieśmiałego, czczącego wielką ideę czystości, dziewczęcia. Zupełnie jakby, przedmiotowe wręcz, posiadanie jej na własność uznał doraźnie za punkt nieujawnionego w podświadomości wyzwania. Prowokacji, której chciałby się chyba poddać; demonstracji, którą chciałby jej chyba coś udowodnić.
Wyspałaś się? ― zagaił w trakcie porannej schadzki po polanie, na policzkach czując rześki powiew świeżego wiatru; huczne rozrywki festiwalu ucichły na moment w obliczu wczesnej pory dnia następującego po lubieżnej inauguracji. Obiecał odprowadzić ją z powrotem, obiecał oddać w jednym kawałku; słońce dopiero co wstawało znad linii horyzontu, znacząc rozległość zielonych pól bladą łuną złota. Towarzyszyła mu nienormalnie milcząco, jakby naznaczona była wstydem, albo nieobecną jeszcze przed kilkoma godzinami trzeźwością umysłu; być może dopiero teraz, w pełni domysłów, pośród reminiscencji fizycznych zespoleń, dopadło ją uczucie cierpkiego żalu. Że dała się ponieść niestosownemu porywowi serca, że dała się właśnie jemu, utożsamianemu z jarzmem krzywd, utożsamianemu z młodzieńczym zauroczeniem chłopcem, którym od dawna już nie był. Dosadnie się o tym przekonała, gdy w intymności obleczonego splendorem pokoiku porzucił skandynawskie omamy na rzecz temperamentnego afektu; dosadnie się o tym przekonała, gdy w aroganckiej trywialności sięgał skrawków skrytego materiałem ciała, nie cierpiąc zwłoki i nie cierpiąc kobiecego sprzeciwu. Kiedyś był inny, łagodny, nieopisanie subtelny; teraz, niczym zwulgarniałe zwierzę, sięgał po więcej, władczo i dominująco rozdając karty w prowadzonej przezeń rozgrywce.
Zobacz ― podjął niedługo później, minąwszy sterczącą pośrodku lasku chatkę, tak bliźniaczo podobną do tej, w której spotkał ciążącą wizualizację własnego losu. Bogowie zesłali na niego fatalną zjawę, miano okrutnego zdrajcy; Yelena nazwała to swoistą karą za ciekawość, ale jego zdaniem nic złego nie leżało u podstaw jej zaspokojenia. Przeciwnie, chwilowo łudził się chyba, że Brón Trogain ześle nań odmienną wieszczbę; że tutejsza wróżba efemerycznie przyćmi siłę tamtej, zasłyszanej w zgliszczach północy prawdy o drzemiącym głęboko ja. ― Wtedy uciekliśmy. Musimy to nadrobić ― uznał stanowczo, zaraz już łapał ją za rękę i ciągnął w stronę fioletowego materiału, który powiewał lekkością na wejściu do epicentrum absorbującej ekscytacji.
Jeszcze tylko ta jedna przepowiednia.
Igor Karkaroff
Igor Karkaroff
Zawód : pomocnik w domu pogrzebowym; początkujący zaklinacz; zarządca karczmy
Wiek : 22
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Kawaler
his eyes are like angels
but his heart is
c o l d
OPCM : 6 +3
UROKI : 2 +2
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 17 +3
ZWINNOŚĆ : 9
SPRAWNOŚĆ : 15 +3
Genetyka : Czarodziej
beyond your face I saw my own reflection
Sojusznik Rycerzy Walpurgii
Sojusznik Rycerzy Walpurgii
https://www.morsmordre.net/t11807-igor-karkaroff-budowa#364730 https://www.morsmordre.net/t11827-listy-igora#365077 https://www.morsmordre.net/t12117-igor-karkaroff#373077 https://www.morsmordre.net/f445-suffolk-dunwich-przekleta-warownia https://www.morsmordre.net/t11813-skrytka-nr-2571#364862 https://www.morsmordre.net/t11812-igor-karkaroff#364859

Strona 8 z 12 Previous  1, 2, 3 ... 7, 8, 9, 10, 11, 12  Next

Chatka w lesie
Szybka odpowiedź
Uprawnienia

Nie możesz odpowiadać w tematach