Dawny most
Rzut kością k6:
1 - Nie znajdujesz niczego.
2 - Znajdujesz stary, zmięty list; tekst jest niemożliwy do odczytania.
3 - W skrytce znajduje się lekko zaśniedziały knut.
4 - Na samym końcu małej wnęki leży stary wisiorek na łańcuszku.
5 - Znajdujesz mugolski zegarek; niestety nie działa.
6 - Znajdujesz zakurzoną fiolkę; być może kiedyś znajdował się tam jakiś eliksir, niestety dawno wyparował.
Drogę do znajdującego się na obrzeżach mostu oczyszczono i wyłożono kamieniami, nie pozwalając gościom festiwalu na zbłądzenie. Pnącza i bluszcze usunięto także z kamiennej drogi na moście, nadając mu tym samym świeżości. Świetliki, które wypuszczono na czas trwania festiwalu, razem z bujną roślinnością wokół nadały temu miejscu wyjątkowo romantycznego charakteru. Z tej okazji skorzystali artyści, którzy przybyli na obchody Brón Trogain.
Malarze rozstawili się na moście, by za odpowiednią opłatą wykonać szkicowe portrety, karykatury, oraz staranne, pastelowe rysunki gości festiwalu. Z dumą oferują swoje usługi każdemu przechodniowi, choć grzeczniej namawiają do pozowania tych lepiej ubranych. Klienci mogą usiąść wygodnie na ustawionych naprzeciw sztalug krzesłach. Wykonanie portretu zajmuje od dwudziestu minut (karykatura) do godziny (kolorowy portret), a choć artyści demonstrują zamawiającym swoje inne prace to ostateczny efekt zależy od weny i humoru samego twórcy...
Aby uzyskać portret należy rzucić kością k10 i otrzymać odpowiedni portret. Każdy poziom wiedzy o sztuce pomaga porównać styl artysty z własnym gustem i wybrać odpowiedniego portrecistę - mając poziom I, można manipulować wynikiem k10 o jedno oczko w górę lub w dół; poziom II - dwa oczka; poziom III pozwala na wybór dowolnego artysty.
1: portrecista wyznaje styl nowoczesnej ekspresji i (choć na początku sprawiał dobre wrażenie) nie wydaje się być do końca trzeźwy... otrzymujesz niepokojący, dynamiczny portret namalowany jaskrawymi kredkami. Powieszony w pokoju, wywołuje konsternację gości i wzbudza w nich dziwny niepokój oraz ponurość. Portret nie wpływa na twój nastrój, ale masz wrażenie, że jego kolory są jeszcze żywsze ilekroć w pobliżu znajduje się ktoś nieżyczliwy.
2: karykaturzysta uchwycił wszystkie wady Twojej aparycji w zabawnej karykaturze, wykonanej ołówkiem. Choć portret Ci nie schlebia, budzi dziwną wesołość zarówno w Tobie jak i w każdym, kto go zobaczy. Powieszony w pokoju, sprawi, że Twoje żarty staną się zabawniejsze.
3: portret wykonany piórkiem nadaje Twojej twarzy surowych rysów. Pomimo dynamicznej kreski i prędkiego czasu rysowania, masz wrażenie, że artysta przyglądał Ci się wyjątkowo przenikliwie. Powieszony w pokoju, portret zdaje się podkreślać mocne strony Twojego charakteru - gdy znajdujesz się w jego pobliżu, goście odczuwają wobec Ciebie mimowolny autorytet i chętniej słuchają Twoich przemyśleń.
4: w pierwszej chwili dostrzegasz na portrecie tylko szereg linii i kształtów geometrycznych, ale po chwili skupienia abstrakcja układa się w zarys Twojej twarzy. Jeśli zdecydujesz się powiesić to nowoczesne dzieło w pokoju, odkryjesz, że łatwiej Ci się przy nim skupić: dzieło pozytywnie wpływa na Twoją koncentrację, ułatwia kojarzenie i zapamiętywanie faktów, szczególnie podczas nauki lub rzemiosła.
5: pastelowy portret cieszy oko jasnymi kolorami, a ciepłe barwy i miękka kreska tuszują wszelkie mankamenty Twojej urody. Powieszony w pokoju, wprawi Cię w radosny nastrój i polepszy samoocenę. Wszyscy, którzy znajdą się w jego pobliżu będą myśleć, że jesteś równie piękny/a jak na obrazie.
6: z niewyjaśnionych powodów artysta postanowił sportretować cię jako warzywa i owoce i defensywnie twierdzi, że to wykonana w tradycyjnym stylu martwa natura. Choć obraz wydaje się ekscentryczny, to powieszony w pokoju pobudzi apetyt gości i sprawi, że każda zjedzona w pomieszczeniu potrawa (niezależnie od tego, kto ją ugotował) wyda się smaczniejsza.
7: choć portret przedstawia Cię tylko od szyi w górę, to promieniuje dziwnym erotyzmem. Linie wyginają się w sensualny sposób, kolory subtelnie nęcą zmysły, Twoja podobizna ma lekko rozchylone usta i rozmarzone spojrzenie. Powieszony w sypialni, portret pobudzi nastrój erotyczny i wzmocni miłość małżeńską, powieszony w pokoju dziennym przyciągnie spojrzenia gości. Jeśli jesteś półwilą, Twoja aura zdaje się być jeszcze intensywniejsza gdy jesteś w pobliżu swojej podobizny.
8: otrzymujesz dowcipny, pastelowy portret, na którym malujesz własny portret. Jeśli zainspiruje Cię do sięgnięcia po szkicownik lub pastele - sprawi, że wszystkie dzieła, jakie wyjdą spod Twojej ręki i zostaną powieszone w jego pobliżu wydadzą się piękniejsze niż w rzeczywistości.
9: artysta przedstawił Cię przy pianinie, nawet jeśli nigdy w życiu nie grałeś na tym instrumencie. Podczas malowania portrecista dużo mówił o własnej pasji do muzyki i oglądając portret nabierasz wątpliwości, czy aby nie jest lepszym muzykiem niż malarzem. Kolory są nieco zbyt ciemne, a anatomia dłoni wydaje się niepoprawna, ale za to w obecności portretu dźwięki muzyki zdają się brzmieć przyjemniej. Jeśli grasz na instrumencie lub śpiewasz, obecność obrazu wzmocni Twój naturalny talent. Powieszony w domu, nastroi gości do tańców i zabaw, pozwalając im przeżyć emocjonalnie każdą melodię.
10: artysta przedstawił Cię na secesyjnym tle, przylepiając do portretu prawdziwe (jeśli mu wierzyć...) płatki złota. Obraz olśniewa przepychem - powieszony w domu podbuduje Twój status w oczach gości, odciągając ich uwagę od jakiegokolwiek nieporządku lub niedoskonałości wnętrz. Goście bez znajomości savoir-vivre będą czuć się w pobliżu portretu bardzo nieswojo, zupełnie jakby ich osądzał - Ty zaś nabierzesz pewności siebie w roli gospodarza i poczucia, że każde potknięcie zostanie Ci wybaczone.
[bylobrzydkobedzieladnie]
Ostatnio zmieniony przez Mistrz gry dnia 31.01.23 19:14, w całości zmieniany 1 raz
- Jeszcze tego miesiąca - poprawił twardo swoją towarzyszkę wzrok mając utkwiony w szparze pomiędzy cegłami mostu w którym uwita została skrytka. Był nieco nieobecny. Wyraźnie o czymś intensywnie myślał, układał w głowie ciąg rozpościerających się przed nim w tym momencie możliwości. Osiągnie postawiony przed sobą cel. Odległe, niewiadome terminy rozleniwiały dając złudne poczucie komfortu,że koniec kiedyś nadejdzie. Sęk w tym, że nic samo nigdy nie przychodziło ponaglane wyłącznie czasem. To było za mało. Po to jednak był on i inni aurorzy.
- Tak jak mówiłem na samym początku - to miejsce miał odwiedzać jedynie ktoś pasujący do rysopisu ściganego, a to oznacza że faktycznie wcale go tu mogło nie być. Kontakt nie zna się z celem i z nim nie współpracuje - tego był pewien. Anthony umiał zadawać pytania i wcale się nie krępował sprawdzać wartości odpowiedzi - Mógł jednak komuś innemu niż mi sprzedać tę informację. Miał do tego prawo. Fakty są takie, że ktoś tu z kimś korespondował. Wiadomości nie ma, czyli wymiana już zaszła lub w ogóle się nie odbyła. Rozmowa z moim źródłem pomoże w tym momencie w ustaleniu prawdopodobieństwa co do tego, że był to nasz cel - jeżeli nikomu nic nie mówił to szanse na to są tym większe. Nie chcę go też przyciskać bardziej niż to konieczne i myślę, że nie będzie to potrzebne. Wystarczy, że zadamy odpowiednie pytania, resztę zweryfikuję sam - miał oczywiście na myśli swoje umiejętności. Nie zamierzał zrażać do siebie informatorów - póki są użyteczne, mosty należy pielęgnować, a nie za sobą palić - podsumował mając nadzieję, że Soph na tej cichej radzie skorzysta. Chwilę później zaczął prowadzić czarownicę, która również miała poznać źródło jego informacji i kto wie - może kiedyś z niego skorzysta?
|zt
- Właśnie tak – potwierdziła jego słowa. Jeśli mężczyzna znów ich nie przechytrzy, jeszcze tego miesiąca może zostać schwytany. Każda zamknięta sprawa przynosiła satysfakcję i ulgę, że to koniec, że kolejny opryszek odpowiedział za swoje czyny i nie stanowił już zagrożenia. I osładzała gorycz tych spraw, które z różnych względów dopiero czekały na swój finał.
- Nawet najsprytniejsi podejrzani w końcu wychodzą z ukrycia i popełniają czasem błędy. Musimy tylko wykorzystać taki błąd, żeby tę sprawę zamknąć. Jak to mówili na kursie – stała czujność!
To było kwestią czasu. Aurorzy nie byli takimi nieudacznikami, by można ich było wodzić za nos w nieskończoność, nie bez powodu zostawali nimi ci, którzy na kursie wykazywali się dużymi umiejętnościami.
- To wiele wyjaśnia – przytaknęła; jeśli mówił, że kontakt nie zna się z ich poszukiwanym, to zapewne tak było, jego zdolności nie tak łatwo było oszukać, chyba że ktoś byłby oklumentą. Może więc powinna zdać się na osąd Anthony’ego, nawet jeśli działał na krawędzi, posługując się swoją umiejętnością w takich celach. Jednak nie na darmo mówiło się czasem, że cel uświęca środki, i odrobina rozsądnie użytej legilimencji mogła wyjść wszystkim na dobre, jeśli ktoś stanowiący zagrożenie zostanie dzięki temu szybciej złapany. Choć sama pewnie nie podjęłaby się nauki tej umiejętności, która z pewnością mocno mąciła w głowie. Chociaż oklumencja była warta zastanowienia i przemyślenia. – Tak zróbmy, to brzmi rozsądnie. Masz rację, nie warto go do siebie zrażać okazywaniem nadmiernej podejrzliwości, może nam się przydać. Ale sprawdzić go i tak warto, wierzę, że masz odpowiednie warunki ku temu, żeby lepiej zweryfikować jego prawdomówność. – Zerknęła na niego znacząco, w gruncie rzeczy ciekawa jego sposobów, bo nie miała okazji widzieć ich w akcji, wrócił do kraju dopiero niedawno. I z pewnością był w szoku, widząc, że dopięła swego i była już pełnoprawnym aurorem. A teraz pracowali ze sobą, i sama była ciekawa dalszego przebiegu tej współpracy.
Razem opuścili okolice mostu. Nic ciekawego nie znaleźli, ale to nie był koniec sprawy; czekało ich spotkanie z informatorem i umiejętna rozmowa z nim, by zweryfikować poszlaki i spróbować znaleźć inny ślad, który doprowadzi ich do celu.
| zt.
shadows, for
shadows only
mean there is
a light shining
somewhere near by.
W dniu jedenastego sierpnia nic nie zapowiadało drastycznych zmian ani nieprzyjemnego ciągu przypadkowych zdarzeń - ani słońce leniwie wyciągające się na błękitnym sklepieniu nieba, ani korony drzew cicho szumiące przy chacie, ani magiczny zegar z kotem donośnym miauczeniem obwieszczającym koniec leniwego poranka. Ria swoim zwyczajem siedziała na parapecie, szczupłymi palcami obejmując ukruszony zębem czasu kubek; niespiesznie przetarła oczy, a ziewnięcie stłumiła w zgiętych pod brodę kolanach. Miała dzisiaj mnóstwo zajęć, ale do żadnego z nich nie ciągnęło - biedną Weasley ogarnęło trudne do zidentyfikowania lenistwo, nieprzełamane nawet ulubioną gorącą czekoladą z trzema listkami mięty. Westchnęła, a cisza w przytulnych czterech ścianach została przerwana przez skrzypnięcie drzwi sypialni rodziców. Nadpobudliwa córka wytężyła słuch - tak, to mama schodziła po chwiejnych schodkach. Rudowłosa zerwała się z okupowanego dotąd miejsca, zniknęła na chwilę w łazience, na sam koniec przywdziewając pierwszą lepszą sukienkę z wierzchu. Wygładziła granatowy materiał wierzchem dłoni, nie bawiąc się w przesadę; do ciężkiej pracy nie potrzebowała nienagannego wyglądu.
Zbiegła na dół, pomagając mamie w przygotowaniach śniadania. Kolejny poranek wpychania w siebie szpinakowych tostów zniosła z godnością, wreszcie odrywając się od tak przyziemnych spraw. Później przekopały niemal cały ogródek, pozbyły się uschniętych gałęzi z drzew owocowych, aż wreszcie zajęły się memortkami. Były piękne - o kolorowych, wspaniałych skrzydłach wzbudzających ciepłe uczucia. Przypominały barwne koktajle oraz lato trwające w najlepsze. Wyobrażenia pozwalały opaść smutnym myślom o wojnie na samo dno świadomości zastępując je przyjemnymi wizjami.
Rhiannon wzięła prysznic kiedy już było po wszystkim. Później? Później ubrała się w strój wysoce kontrowersyjny - wygodne, dopasowane spodnie, wysokie buty oraz cienka koszulka z długim rękawem miała za zadanie spełniać prowizoryczny strój do Quidditcha. Zabroniono im używania oficjalnego poza boiskiem, natomiast stadion przeżywał właśnie renowację niepozwalającą na trening w tamtych stronach. Niewiele myśląc Harpia znalazła inne miejsce, w którym mogła poćwiczyć. Walham Forest na obrzeżach Londynu znany był z urokliwych, pięknych zakątków - żal byłoby nie odwiedzić żadnego z nich. Szczery uśmiech rozkwitł na piegowatym licu właścicielki; działo się tak za każdym razem pełnym świadomości o rychłym wzbiciu się w powietrzu. Kochała latać, poza rodziną Ria nie posiadała żadnej innej równie ogromnej miłości co uwielbienie do tego sportu.
Pożegnawszy się z matką Weasley odepchnęła się od ziemi, wzbijając się na znaczną wysokość na miotle. Przemknęła przez Anglię bardzo szybko, nie wzbudzając przy tym zaniepokojenia u mugoli. Zmarzła pomimo ciepłej aury - pęd powietrza skutecznie zmroził wrażliwą skórę, przedostając się aż w jej głąb. Ciało czarownicy raz po raz przeszły krótkie skupiska dreszczów, przezwyciężone silną wolą oraz dotarciem do celu. Wylądowała miękko na leśnej ściółce i rozejrzała dookoła. Bystre spojrzenie błyszczących oczu nie wykryło w pobliżu ani jednej żywej duszy; zalegająca wokół cisza przerywana okazjonalnie ptasim trelem uspokajała. Unosząca się szybko klatka piersiowa zwolniła tempa, krew przestała wrzeć w przesadnym natężeniu.
Zamierzała odpocząć krótką chwilę - w tym celu odłożyła miotłę opierając ją o kamienną kolumnę mostu. Czy raczej obrośniętych bujną roślinnością resztek jaka po nim pozostała. Zadarła rudą głowę ku górze podziwiając widoki rozciągające się ponad zasięgiem wzroku. Osuwające się kamienie trzeszczały pod wpływem stawianych przez kobietę kroków; gdzieś w pobliżu zaśpiewał kos. Dotarła aż pod most rozglądając się bacznie. Jedną z dłoni oparła na ceglanej ruinie; spreparowana glina wydała się dziwna pod opuszkami palców. Chłodna, nierówna faktura wzbudziła w Harpii zainteresowanie - jeden z pustaków drgnął niespokojnie pod naporem ręki. Poruszyła nią z czystej ciekawości nie oczekując żadnego efektu. A jednak. Przed oczami Weasley rozpostarła się wnęka, w której coś było. Sięgnęła po nieznany przedmiot wyjmując z niej grubą, zalakowaną kopertę. I znalazła jeszcze jedną rzecz - sięgnęła ponownie niepewna co to może być. Momentalnie zapomniała o celu wizyty i o tym, że traci kolejne, cenne minuty na myszkowanie zamiast doskonalenie techniki lotu. Mecz już niedługo.
[bylobrzydkobedzieladnie]
Ostatnio zmieniony przez Ria Weasley dnia 28.09.18 21:39, w całości zmieniany 2 razy
'k6' : 6
Przeczuwał, że dzisiaj coś może się wydarzyć; już od samego wejścia do tymczasowej siedziby Biura Aurorów, wiedział, że ten dzień będzie naprawdę owocny. I tak się stało, dostali od informatora wiadomość o miejscu przemytu pewnej paczki, w której miał znajdować się czarnomagiczny artefakt. Nie mogli pozwolić, aby ów przedmiot trafił na Nokturn, zapewne przepadłby tam bez wieści i posłużył lokalnym czarnoksiężnikom. Nastały bardzo ciężkie czasy, gdzie musieli bardziej uważnie niż zwykle podejmować trafne decyzje. Jako, że to Gabrielowi w udziale przypadła sprawa związana z przemytem i od jego informatora pochodziła informacja na temat miejsca transakcji, to on został oddelegowany na miejsce, aby je zbadać i zabezpieczyć artefakt, zanim nie było za późno. Na miejsce miał dostać się za pomocą miotły; było to znacznie bezpieczniejsze rozwiązanie z uwagi na występujące w Londynie liczne anomalie. Nie chciał skończyć w szpitalu rozszczepiony. Dopiero niedawno wrócił do kraju i nie chciał od razu pójść na chorobowe, chociaż od maja minęło już trochę czasu to z uwagi na dosyć małą liczebność aurorów, miał bardzo dużo do nadrobienia. Nie tylko w terenie, ale także roboty typowo papierkowej.
W tych nielicznych momentach, gdy wznosił się nad ziemię i czuł, jak wiatr intensywnie smaga jego twarz, wydawało się, że na nowo wrócił spokój. Wspomnieniami wracał wtedy do licznych treningów Quidditcha z krukońską drużyną. Wtedy wszystko wyglądało na prostsze, a przyszłość malowała się w dużo jaśniejszych niż aktualnie, barwach. W wizji dorosłego życia nie było zagrożenia wojny i ciągłego strachu o życie najbliższych. Chociaż on sam dosyć chętnie balansował na granicy życia i śmierci to niekoniecznie chciał, aby stało się to codziennością jego rodziny i przyjaciół. Pod tym względem wykazywał się hipokryzją.
Wylądował niedaleko miejsca spotkania, ukrywając swoją miotłę w bezpiecznym miejscu. Oczywiście, zachował wszelkie środki ostrożności. Kroki stawiał uważnie, aby nie nadepnąć nawet na najmniejszą gałązkę, która mogłaby zdradzić jego obecność w okolicy. Ściągnął brwi, widząc drobną, rudowłosą kobietę, która stała właśnie z paczką w ręku. Wyciągnął różdżkę przed siebie, wychodząc powoli z ukrycia, gdy zorientował się, że oprócz jego samego i tajemniczej rudowłosej nie ma w okolicy nikogo. -Proszę odłożyć paczkę na miejsce i ręce na widoku - zakomunikował, unosząc jedną brew ku górze, w napięciu czekając aż kobieta wykona jego polecenie, albo błyskawicznie sięgnie po różdżkę i spróbuje go rozbroić.
Maybe I'm just not the man I was before
Skupiła się na wydobywaniu tajemniczego skarbu nie podejrzewając, że każdy z ruchów dłoni pozostawał pod baczną obserwacją nieznajomego. Przymknięte powieki otworzyła szeroko - to hałas czy tylko tak jej się wydawało? Weasley zastygła na chwilę w bezruchu, ale po kilkunastu sekundach czujności zignorowała ciche podszepty umysłu; sięgnęła pewnie po kolejny, nieznanej tożsamości przedmiot. Ze skrytki wyjęła pustą, szklaną fiolkę po nieznanym eliksirze. Obróciła ją kilkukrotnie w szczupłych palcach i zbadała naczynie intensywnym, zaciekawionym spojrzeniem. Dokładnie w tym samym momencie do uszu dotarł zintensyfikowany głos - teraz już wiedziała, że kroków. Zawtórowały mu słowa, początkowo układające się w zlepek niezrozumiałych dla rudowłosej słów. Wystraszona upuściła fiolkę, która z donośnym trzaskiem rozbiła się o nierówne kamienie spoczywające na ziemi. Spojrzała na nieznajomą twarz wystraszona, ledwie utrzymując w drugiej dłoni kopertę. Rhiannon zamrugała, od razu sięgając po różdżkę - w istocie. Wymierzyła nią w przeciwnika, ale niczego więcej nie zdążyła (nie chciała?) zrobić. Mężczyzna w każdej chwili mógł odpowiedzieć ogniem, przecież to on skorzystał na elemencie zaskoczenia. Dziewczę przygryzło wargę i zmrużyło ślepia wpatrując się w oddalonego od niej czarodzieja. Kim był i czego chciał? Wydawało jej się, że miał na sobie ministerialne szaty, ale to przecież niemożliwe; gdyby był aurorem na pewno wylegitymowałby się i prawdopodobnie bez zbędnej rozmowy rozbroiłby podejrzaną kobietę - znała ten schemat od podszewki, zarówno ze strony ojca, jak i brata oraz dalszych krewnych. Może to brygada uderzeniowa albo oddział kontroli magicznej? Lub zwyczajny rzezimieszek mający chrapkę na odkrytą przez Rię skrytkę?
- Słucham? - spytała butnie. Zmarszczyła brwi, lekkomyślnie nie odkładając koperty na miejsce, a wręcz przyciskając ją do ciała, pod pachą. - Kim pan w ogóle jest i dlaczego mi pan rozkazuje? - zadała kolejne pytania; gdyby był niebezpiecznym przestępcą, prawdopodobnie nie mieliby okazji do rozmowy, ponieważ Weasley leżałaby po prostu zabita lub unieszkodliwiona na ziemi. Mimo tego wiele ryzykowała podejmując śmiały dialog. W bezpośrednim starciu nie miałaby szans, a spojrzenie głupio mówiło zmuś mnie. Rhiannon uniosła dumnie podbródek gotując się na najgorsze.
Jedyne co mógł zrobić to skupić się na powierzonych mu zadaniach. Dzisiaj miał udać się na miejsce przekazu, nawet nie wiedział jak rzeczony przedmiot miałby wyglądać. Znał jedynie miejsce i datę, a to było już znacznym postępem. Dlatego udał się sam na miejsce zdarzenia, nie spodziewając się, że niefortunnie, akurat o tej samej porze może zjawić się osoba zupełnie niewinna, wiedziona ciekawością. Przez zdecydowanie dłuższy moment obserwował poczynania czarownicy, jednakże nie mógł w nieskończoność kryć się w cieniu drzew, między liśćmi i wśród roślinności. Musiał działać, dlatego w sposób zdecydowany skierował swoją różdżkę w stronę kobiety. Sam nie wiedział, dlaczego przy pierwszej okazji nie użył zaklęcia. Być może instynktownie nie chciał powiązać drobnej rudowłosej z przekazem. - Gabriel Tonks, Biuro Aurorów, nie będę drugi raz powtarzał, proszę odłożyć kopertę na miejsce i opuścić różdżkę, w przeciwnym razie będę musiał zrobić to osobiście - powtórzył po raz kolejny, wlepiając na pozór spokojne i łagodne, lazurowe tęczówki w jej drobną postać. Rude włosy, okalające jej twarz nie naprowadziły go na faktyczne pochodzenie czarownicy; przecież Weasleyowie nie mieli monopolu na rude włosy.
Maybe I'm just not the man I was before
Szukanie z ciekawości tajemnicy w miejscu, do jakiego Rhiannon przybyła po raz pierwszy, nie wydawało się przekroczeniem pewnych zasad. Nie spodziewała się, że w kilka minut później zostanie sprowadzona do roli złoczyńcy. Wyklęta niczym społeczny margines, sprzeniewierzona wszystkim wzniosłym wartościom przyświecającym prawym obywatelom - ta wizja prezentowała się tak bardzo abstrakcyjnie, że aż nieprawdopodobnie. Nie wzięła pod uwagę sytuacji, w której się znalazła. Nie dowierzała. Obcy mężczyzna celował w nią różdżką próbując rozkazywać. Harpia zamrugała szybko. Myśl - dopingowała własny umysł. Zignorowała trzask stłuczonego o kamienie szkła, nie spuszczała czarodzieja z oczu. Nadal instynktownie przyciskała do siebie paczuszkę o nieznanej sobie zawartości. Irracjonalny odruch niemający żadnych logicznych podstaw pozostał jednak w sferze nieświadomości; Ria potrzebowała skupić się na czymś diametralnie innym od lekkomyślnego myszkowania w nieznanym miejscu. Stała w ogniu bezpośredniego zagrożenia.
Weasley uspokoiła się nieco - gdyby tajemniczy nieznajomy zamierzał zrobić jej krzywdę, na pewno już dawno przystąpiłby do dzieła zamieniając rudowłosą w bezwładną kupę kości i mięsa. On natomiast pozostawał cierpliwy, po raz kolejny powtarzając poprzednie słowa. Usłyszawszy znane nazwisko oraz formułkę, jaką słyszała od zawsze na zawsze z ust najbliższych, opuściła nieco gardę. Na piegowatej twarzy odmalowało się zdziwienie oraz konsternacja. O co chodziło? Dlaczego skupiła na sobie uwagę aurora? To nie miało najmniejszego sensu.
- Tonks? - powtórzyła głupio Rhiannon; w spojrzeniu ciemnych oczu odbijało się niewerbalne pytanie - dużo śmielsze niż te wypowiedziane w głos. - Znam Just Tonks, to jakaś pańska krewna? - spytała równie idiotycznie. Tak jakby na świecie istniała jedna jedyna rodzina Tonksów; pozbawione sensu wnioski skwitowała potrzęsieniem głowy, a splecione, rude włosy uwolniły się nieco spod jarzma misternego koku. - Jestem Ria Weasley. To jakaś pomyłka. Na pewno pracuje pan z większością mojej rodziny w biurze aurorów - rzuciła tym razem pewniej, ale nadal uprzejmie i ciepło. Nie sądziła, że pan Gabriel jej nie uwierzy, dlaczego miałby? Niekiedy zdarzało się, że zawodniczka Harpii bywała naprawdę naiwna; to z powodu wyjątkowo prostolinijnego myślenia jakie kotłowało się pod miedzianą czupryną. - Nawet nie wiem co to jest, znalazłam właśnie. Cegła była obluzowana - wyjaśniła jeszcze. Uniosła paczkę niezgody do góry i zrobiła kilka kroków na przód, w stronę mężczyzny.
| Ingerencja Mistrz Gry jest wynikiem wyrzutu anomalii w tym miejscu. Zaklęcie będzie trwało, dopóki nie zostanie w jakikolwiek sposób ugaszone (nie tylko magicznie).
Jason był aurorem o krótkim stażu, dopiero dwa lata temu skończył kurs. Wciąż miał w sobie dużo zapału do pracy, nawet jeśli okazała się nie dokładnie taka, jak kiedyś sobie wyobrażał i nie zawsze były to tylko emocjonujące pościgi za czarnoksiężnikami. Choć naprawdę miał nadzieję, że dzisiaj tu jakiegoś złapią przy okazji przechwytywania paczki.
Tyle, że ta ruda panna nie wyglądała jak żaden czarnoksiężnik, przemytnik ani inny łotr spod ciemnej gwiazdy. Oczywiście mogło to być złudne wrażenie, bo w tych czasach niczego i nikogo nie można było być pewnym. Istniała też możliwość, że była metamorfomagiem, który, by zmylić podejrzenia, przybrał twarz ładnej, rudowłosej kobiety. W dodatku przedstawiającej się jako Weasley, a sam znał kilku Weasleyów z pracy, trudno było nie kojarzyć tych rudych czupryn. Nie można było wykluczyć, że naprawdę była tylko przypadkową osobą, która pojawiła się w złym miejscu i czasie, mieszając im szyki.
- Oczywiście, sprawdzimy to – rzekł jednak. – Ale najpierw proszę nam to oddać, to może być ważny dowód – wskazał na paczuszkę, którą wyjęła ze skrytki pod mostem. To stare, zapuszczone miejsce regularnie było użytkowane do potajemnego przekazywania różnych przesyłek. Może to, co znalazła kobieta, miało tu czekać na tego, którego chcieli przyskrzynić aurorzy? To mogła być paczka, której szukali.
Wyciągnął rękę po paczkę, ale zanim zrobił coś więcej, nagle coś świsnęło, potem nagle zapadła gęsta, niepokojąca cisza... A po chwili rozległ się ryk i powietrze rozdarło się, jakby znikąd wypluwając pomarańczową wiązkę. Zanim zdążył zareagować, ta trafiła w przód szaty rudowłosej kobiety, zajmując ją ogniem.
Jason szybko zdjął płaszcz i doskoczył do kobiety, próbując zdławić ogień. Normalnie użyłby Aquamenti, ale jeśli oddziaływała tu jakaś anomalia, wolał nie ryzykować, że pogorszy sytuację i zrobi kobiecie krzywdę, kiedy magia wypaczy jego zaklęcie. Ostatnie miesiące nauczyły go, że z anomaliami nie ma żartów, a tutaj właśnie wydarzyło się coś bardzo dziwnego i niezrozumiałego, co można było zrzucić wyłącznie na karb anomalii. Postanowił więc zagasić ogień bez użycia czarów, nie wyglądał na bardzo groźny; do złudzenia przypominał efekt zaklęcia Incendio.
- Dobrze, oddam wam ją, ale obejdzie się bez przykrych konsekwencji prawda? - spytała trochę niepewnie, choć wciąż ufnie - i na pewno naiwnie. Jednak nie chciała zostać aresztowana, to mogło źle wpłynąć na jej karierę jako gracza Quidditcha. Ruda podejrzewała, że tak pikantną sprawą mogliby się zainteresować reporterzy, czego absolutnie nie chciała. Już nie chodziłoby nawet o ją samą, ale o rodzinę oraz ich dobre imię; stróże prawa pracujący pod ścisłym nadzorem więzów krwi również mogliby mieć z tego powodu nieprzyjemności, ba, rzucony cień oskarżenia na niefrasobliwą Rię najpewniej skończyłby się poważnymi konsekwencjami. Czarownicę najbardziej przerażała wizja utraconego zaufania oraz widok zawodu w oczach najbliższych - takie wyobrażenie bolało tysiąckroć bardziej niż wszystkie tłuczki świata obijające się o miękkie ciało piegowatej kobiety. Tylko to spowodowało, że w ciemnych oczach błysnął strach. Tak do niej niepodobny, tak mocno kontrastujący z uporczywą miną oraz płomienną czupryną będącą wizytówką stawiającą wyzwanie samej sobie.
Nim Weasley zdążyła cokolwiek zrobić, stało się coś dziwnego i niespodziewanego. Najpierw usłyszała bolesny świst wwiercający się w uszy, po którym nastąpiła otępiająca cisza. Otworzyła usta jakby chciała coś powiedzieć, zrobiła też kilka nieporadnych kroków na przód ślizgając się nieco butami po ostrych, nierównych kamieniach po czym w powietrzu rozprzestrzenił się donośny ryk. Zlękniona rozejrzała się czujnie gotowa do użycia różdżki, ale nim się zorientowała, rozdarcie poczynione przez prawdopodobnie anomalię wypluło z siebie… ogień. W pierwszym odruchu stanęła jak wryta i zanim mózg przetworzył, że Rhiannon powinna rzucić się na ziemię w celu ugaszenia szaty, drugi z aurorów błyskawicznie zareagował okrywając niewielkie płomienie swoim płaszczem. Brak dostępu do tlenu spowodowało przytłumienie ogniska, na co Harpia odetchnęła z wyraźną ulgą. - Dziękuję - powiedziała z wdzięcznością oraz delikatnym uśmiechem. Jej spojrzenie dopytywało - co teraz?
Nie zamierzał krzywdzić niewinnych, ale musiał być ostrożny i podejrzliwy wobec osoby napotkanej w miejscu, które miało być ich dzisiejszym celem. Nie mógł mieć w końcu pewności, że naprawdę była tym, kim się wydawała, bo dobrze wiedział, że istnieją takie rzeczy jak metamorfomagia i eliksir wielosokowy, mające za zadanie mydlić oczy organom ścigania. Nie byłoby dobrze, gdyby rudowłosa niewiasta okazała się przebranym czarnoksiężnikiem. Nie mógł jej też pozwolić zabrać niczego, co tu znalazła, bo to mogły być ważne dowody.
- Jeśli nie ma panna nic na sumieniu i jest tym, za kogo się podaje, to nie będzie żadnych konsekwencji – zapewnił, przyglądając się jej uważnie. Był spostrzegawczy, z łatwością wychwycił w jej spojrzeniu autentyczny strach, który nie wyglądał na udawany. Osoby biegłe w kłamstwie potrafiły panować nad mimiką twarzy i udawać emocje, które miały przysłużyć się oszukiwaniu i manipulowaniu, ale dużo trudniej było ukryć emocje malujące się w oczach, które nie na darmo nazywano zwierciadłami duszy. Mogła chcieć wyglądać na hardą i upartą, ale widział, że tak naprawdę się bała. Mimo wszystko ten kontrast malujący się na w gruncie rzeczy ładnej, piegowatej buźce nieco go rozbawił.
Nie zdążył powiedzieć nic więcej, bo zaraz później pojawił się ogień. Niegroźny, ale zmuszający go do szybkiej, rozsądnej reakcji nakazującej mu udzielenie pomocy. Ostatecznie był aurorem, jego obowiązkiem było chronić innych. Bez użycia magii ugasił płomień, zanim ten zdążył uczynić poważniejsze szkody i poparzyć rudowłosą.
- To zapewne jakaś anomalia – stwierdził, odsuwając się, kiedy upewnił się, że po ogniu nie ma śladu. – Wszystko w porządku? – musiał o to zapytać. Dobrze, że prawdopodobnie miało się skończyć tylko na strachu. Płomień nie był groźny, więc pozostawało się cieszyć, że to tylko coś takiego. Istniały w końcu dużo gorsze ogniste zaklęcia niż Incendio.
Wyciągnął rękę po paczkę.
- Oddasz nam ją i możesz odejść – rzucił w odpowiedzi na wyraźnie pytające spojrzenie. Musieli przeszukać okolice mostu, więc im szybciej kobieta je opuści i uda się w bezpieczniejsze miejsce, tym lepiej. Zwłaszcza, jeśli panoszyły się tu ogniste anomalie.
- Oczywiście, że tak! - zapewniła solennie, starając się zachować hardość w mimice twarzy oraz postawie, ale oczy zdradzały wszystko. Każdy jeden lęk, obawę i niepewność, jaką niosło za sobą to zdarzenie. Mimo wszystko Weasley uwierzyła w zapewnienia funkcjonariusza, dlatego naprawdę opuszczała już paczuszkę w celu podania jej rozmówcy, ale niespodziewana anomalia sprawiła, że czas jakby na chwilę się zatrzymał. Huk, ryk i ogień tlący się na szacie sprawił, że cała operacja została znacząco przesunięta na bliżej nieokreśloną przyszłość. Gdyby nie błyskawiczna reakcja mężczyzny, wyjaśnienie sytuacji zajęłoby znacznie więcej czasu, ale tak się na szczęście nie stało. Ria była mu naprawdę wdzięczna, starała się przekazać tę informację zarówno w głosie jak i spojrzeniu. Dołączyła do tego uśmiech, ciepły, niemal dobroduszny. Bez słowa sprzeciwu oddała czarodziejowi to, co odnalazła w tajemniczej skrytce - czymkolwiek było, oby okazało się warte tych wszystkich nerwów jakie dzisiejszego dnia przeżyła rudowłosa. Nie byłaby jednak sobą, gdyby na dnie chochliczej duszy nie zalęgło wścibskie pytanie o to, co znajdowało się w kopercie. Ciekawość jeszcze długo będzie ją zżerać. - Jeszcze raz dziękuję. Mam nadzieję, że odnajdziecie to, czego szukacie - wyrzekła już spokojnie, kiwając obu aurorom głową. Z wdzięcznością i uznaniem. - Jestem Rhiannon Weasley - powtórzyła, gdyby naprawdę chcieli się czegoś o niej dowiedzieć. Nie miała nic do ukrycia.
Potem podbiegła do swojej miotły, omal nie wywracając się na ostrych kamieniach - i czym prędzej odleciała z felernego, dawnego mostu. Miała dość treningów na dzisiaj; musiała trochę odsapnąć. Psychicznie.
| zt Ria
Nie miał żadnych podstaw do tego, żeby od razu zaciągać ją do Biura Aurorów czy robić podobne rzeczy. Nie zaatakowała, nie próbowała ucieczki, kiedy została tu przyłapana. Przebrany czarnoksiężnik raczej nie stałby tak spokojnie, gawędząc z nimi ani nie chciałby oddać swojego cennego łupu w ich aurorskie ręce. Widząc tylko dwójkę aurorów zapewne podjąłby atak lub próbę ucieczki. Winni z reguły uciekali, gdy tylko wyczuwali, że w pobliżu jest ktoś, kto może ich przyskrzynić. Byli zresztą zbyt zajęci, by przetrzymywać ją tu długo. Musieli sprawdzić zawartość paczki, ostrożnie na wypadek gdyby w środku było coś przeklętego, a następnie przeszukać most i jego okolice, czy nie znajdą tu jeszcze innych ważnych wskazówek bądź nawet skrytek zawierających inne niezbyt legalne przesyłki. Wyglądało też na to, że kobiecie nic się nie stało, zareagowali dość szybko i tajemniczy ogień został zgaszony zanim poczynił szkody.
Mimowolnie odwzajemnił uśmiech. Może to było nie do końca profesjonalnie, ale nie był z natury ponurakiem. I pewnie gdyby bardziej interesował się quidditchem, skojarzyłby jej nazwisko, ale od dawna nie był na bieżąco z rozgrywkami i zawodnikami, zwłaszcza żeńskich drużyn, bo kurs, a potem praca pochłaniały mu cały czas i ostatni raz był na jakimś meczu jeszcze jako młody nastolatek. Weasleyów zresztą było na tyle dużo, że łatwo było o pomyłkę. Kiedy chodził do Hogwartu, także kilku ich tam było. Pamiętał te rude czupryny przy stole Gryfonów, kilku nawet zostało później aurorami, i to cholernie dobrymi.
- Też mam taką nadzieję – powiedział. – Do widzenia, panno Weasley. Proszę na siebie uważać, te okolice mogą nie być zbyt bezpieczne – przestrzegł. Weasleyówna nie wyglądała na słabą panienkę, ale nie była aurorem, nie chciał więc, by niechcący wpadła tu w tarapaty. Ten most dość często przewijał się jako miejsce spotkań i przekazywania przesyłek, nie był to pierwszy ani nie ostatni raz, kiedy aurorzy się tu pojawiali. Aż dziwiło, że niektórzy łotrzy spod ciemnej gwiazdy nadal się tu umawiali, skoro miejsce było ewidentnie spalone. Cóż, najwyraźniej niektórzy z nich nie grzeszyli inteligencją lub czuli się zbyt bezkarnie. Ale może dziś uda się znaleźć coś, co pomoże złapać jednego z tutejszych bywalców.
Gdy tylko młoda czarownica się stąd oddaliła, aurorzy w spokoju i rzeczowo przystąpili do oględzin mostu i potencjalnych schowków.
| zt.
Poprawiłem ciążący mi na grzbiecie plecak, a ten w odpowiedzi zaszemrał nieprzyjemnie. W zasadzie nie tyle co on, a jego zawartość - łańcuchy. Bez względu na to, jak pewnie czułem się po przemianie wolałem nie ryzykować. Zwłaszcza teraz kiedy mugolaki szukały schronienia w miejscach w których nie powinni tego robić. Takich właśnie niebezpiecznych częściach lasów w których ja sam się zaszywałem by odbębnić jarzmo klątwy, a potem wrócić do względnie normalnego życia. Zmuszało mnie to do coraz dalszych wędrówek z których powrót przeciągał się jeszcze bardziej. Dziś przykładowo planowałem dostać się aż do zamkowych ruin w których to po powrocie do człowieczeństwa będę mógł się w miarę na spokojnie ogarnąć nim zamarznę na śmierć gdzieś przy jakimś drzewie. Plan był więc prosty. Tak mi się wydawało. Nie wiedziałem jednak, że tej nocy wszystko pójdzie nie tak jak trzeba.
Pociągnąłem nosem i przekląłem pod nim. Potknąłem się po raz już pięćdziesiąty o jakiś zasypany w śniegu korzeń, krzak, czy inny kamień. Przed sobą wyciągniętą miałem różdżkę z mdłym lumosem. Oświetlałem sobie mniej-więcej drogę. Roztropnie czy nie bez tego potknąłbym się pięćset razy, rozjebał ten swój głupi ryj ze sto i tak w ogóle nie zdążyłbym na czas się. Poirytowany westchnąłem ciężko, a potem na moment zamarłem kiedy coś błysnęło w ciemności po mojej lewej po czym znikło. Sytuacja by mnie nie zaalarmowała tak bardzo gdyby nie to, że sytuacja się powtórzyła. Zaklęcie? Mugol z jakąś latarką? Jakieś stworzenie? Nie byłem pewien. Zgasiłem światło z końca swojego magicznego patyka i zboczyłem ze ścieżki. Cień dawnego mostu wydał mi się wręcz idealny do tego by do niego przylec. Czekałem aż wzrok przyzwyczai się do wieczornego półmroku. Przedłużająca się cisza powoli sprawiała, że zaczynałem się czuć jak paranoik. Fuknąłem pod nosem przeklinając przeklętą krew o to, że miesza mi w głowie. Pokręciłem w niedowierzaniu głową i postanowiłem wrócić na ścieżkę kiedy to nagle na niej spostrzegłem ludzką postać. Nie było widać twarzy, czegokolwiek, lecz cień wyraźnie był człowieczy. W pewnym momencie odniosłem wrażenie, że odwrócił się ku mnie. Zaszumiało mi w uszach. Momentalnie zsunąłem się po ośnieżonym zboczu cofając się przezornie za most i nasłuchując, czy ten ktoś się zbliża.
Zbliżał.
Bez większego zastanowienia rzuciłem się biegiem przed siebie. To nie mogło wróżyć nic dobrego, a jeśli nawet się myliłem - ja dla tego kogoś mogłem wróżyć coś jeszcze gorszego. [bylobrzydkobedzieladnie]
somehow i always do
Ostatnio zmieniony przez Matthew Bott dnia 21.09.19 13:21, w całości zmieniany 1 raz