Dawny most
Rzut kością k6:
1 - Nie znajdujesz niczego.
2 - Znajdujesz stary, zmięty list; tekst jest niemożliwy do odczytania.
3 - W skrytce znajduje się lekko zaśniedziały knut.
4 - Na samym końcu małej wnęki leży stary wisiorek na łańcuszku.
5 - Znajdujesz mugolski zegarek; niestety nie działa.
6 - Znajdujesz zakurzoną fiolkę; być może kiedyś znajdował się tam jakiś eliksir, niestety dawno wyparował.
Drogę do znajdującego się na obrzeżach mostu oczyszczono i wyłożono kamieniami, nie pozwalając gościom festiwalu na zbłądzenie. Pnącza i bluszcze usunięto także z kamiennej drogi na moście, nadając mu tym samym świeżości. Świetliki, które wypuszczono na czas trwania festiwalu, razem z bujną roślinnością wokół nadały temu miejscu wyjątkowo romantycznego charakteru. Z tej okazji skorzystali artyści, którzy przybyli na obchody Brón Trogain.
Malarze rozstawili się na moście, by za odpowiednią opłatą wykonać szkicowe portrety, karykatury, oraz staranne, pastelowe rysunki gości festiwalu. Z dumą oferują swoje usługi każdemu przechodniowi, choć grzeczniej namawiają do pozowania tych lepiej ubranych. Klienci mogą usiąść wygodnie na ustawionych naprzeciw sztalug krzesłach. Wykonanie portretu zajmuje od dwudziestu minut (karykatura) do godziny (kolorowy portret), a choć artyści demonstrują zamawiającym swoje inne prace to ostateczny efekt zależy od weny i humoru samego twórcy...
Aby uzyskać portret należy rzucić kością k10 i otrzymać odpowiedni portret. Każdy poziom wiedzy o sztuce pomaga porównać styl artysty z własnym gustem i wybrać odpowiedniego portrecistę - mając poziom I, można manipulować wynikiem k10 o jedno oczko w górę lub w dół; poziom II - dwa oczka; poziom III pozwala na wybór dowolnego artysty.
1: portrecista wyznaje styl nowoczesnej ekspresji i (choć na początku sprawiał dobre wrażenie) nie wydaje się być do końca trzeźwy... otrzymujesz niepokojący, dynamiczny portret namalowany jaskrawymi kredkami. Powieszony w pokoju, wywołuje konsternację gości i wzbudza w nich dziwny niepokój oraz ponurość. Portret nie wpływa na twój nastrój, ale masz wrażenie, że jego kolory są jeszcze żywsze ilekroć w pobliżu znajduje się ktoś nieżyczliwy.
2: karykaturzysta uchwycił wszystkie wady Twojej aparycji w zabawnej karykaturze, wykonanej ołówkiem. Choć portret Ci nie schlebia, budzi dziwną wesołość zarówno w Tobie jak i w każdym, kto go zobaczy. Powieszony w pokoju, sprawi, że Twoje żarty staną się zabawniejsze.
3: portret wykonany piórkiem nadaje Twojej twarzy surowych rysów. Pomimo dynamicznej kreski i prędkiego czasu rysowania, masz wrażenie, że artysta przyglądał Ci się wyjątkowo przenikliwie. Powieszony w pokoju, portret zdaje się podkreślać mocne strony Twojego charakteru - gdy znajdujesz się w jego pobliżu, goście odczuwają wobec Ciebie mimowolny autorytet i chętniej słuchają Twoich przemyśleń.
4: w pierwszej chwili dostrzegasz na portrecie tylko szereg linii i kształtów geometrycznych, ale po chwili skupienia abstrakcja układa się w zarys Twojej twarzy. Jeśli zdecydujesz się powiesić to nowoczesne dzieło w pokoju, odkryjesz, że łatwiej Ci się przy nim skupić: dzieło pozytywnie wpływa na Twoją koncentrację, ułatwia kojarzenie i zapamiętywanie faktów, szczególnie podczas nauki lub rzemiosła.
5: pastelowy portret cieszy oko jasnymi kolorami, a ciepłe barwy i miękka kreska tuszują wszelkie mankamenty Twojej urody. Powieszony w pokoju, wprawi Cię w radosny nastrój i polepszy samoocenę. Wszyscy, którzy znajdą się w jego pobliżu będą myśleć, że jesteś równie piękny/a jak na obrazie.
6: z niewyjaśnionych powodów artysta postanowił sportretować cię jako warzywa i owoce i defensywnie twierdzi, że to wykonana w tradycyjnym stylu martwa natura. Choć obraz wydaje się ekscentryczny, to powieszony w pokoju pobudzi apetyt gości i sprawi, że każda zjedzona w pomieszczeniu potrawa (niezależnie od tego, kto ją ugotował) wyda się smaczniejsza.
7: choć portret przedstawia Cię tylko od szyi w górę, to promieniuje dziwnym erotyzmem. Linie wyginają się w sensualny sposób, kolory subtelnie nęcą zmysły, Twoja podobizna ma lekko rozchylone usta i rozmarzone spojrzenie. Powieszony w sypialni, portret pobudzi nastrój erotyczny i wzmocni miłość małżeńską, powieszony w pokoju dziennym przyciągnie spojrzenia gości. Jeśli jesteś półwilą, Twoja aura zdaje się być jeszcze intensywniejsza gdy jesteś w pobliżu swojej podobizny.
8: otrzymujesz dowcipny, pastelowy portret, na którym malujesz własny portret. Jeśli zainspiruje Cię do sięgnięcia po szkicownik lub pastele - sprawi, że wszystkie dzieła, jakie wyjdą spod Twojej ręki i zostaną powieszone w jego pobliżu wydadzą się piękniejsze niż w rzeczywistości.
9: artysta przedstawił Cię przy pianinie, nawet jeśli nigdy w życiu nie grałeś na tym instrumencie. Podczas malowania portrecista dużo mówił o własnej pasji do muzyki i oglądając portret nabierasz wątpliwości, czy aby nie jest lepszym muzykiem niż malarzem. Kolory są nieco zbyt ciemne, a anatomia dłoni wydaje się niepoprawna, ale za to w obecności portretu dźwięki muzyki zdają się brzmieć przyjemniej. Jeśli grasz na instrumencie lub śpiewasz, obecność obrazu wzmocni Twój naturalny talent. Powieszony w domu, nastroi gości do tańców i zabaw, pozwalając im przeżyć emocjonalnie każdą melodię.
10: artysta przedstawił Cię na secesyjnym tle, przylepiając do portretu prawdziwe (jeśli mu wierzyć...) płatki złota. Obraz olśniewa przepychem - powieszony w domu podbuduje Twój status w oczach gości, odciągając ich uwagę od jakiegokolwiek nieporządku lub niedoskonałości wnętrz. Goście bez znajomości savoir-vivre będą czuć się w pobliżu portretu bardzo nieswojo, zupełnie jakby ich osądzał - Ty zaś nabierzesz pewności siebie w roli gospodarza i poczucia, że każde potknięcie zostanie Ci wybaczone.
[bylobrzydkobedzieladnie]
Ostatnio zmieniony przez Mistrz gry dnia 31.01.23 19:14, w całości zmieniany 1 raz
Rookwood, gdy mogła przysiąc, że usłyszała w oddali jakiś trzask, uniosła różdżkę, którą trzymała w prawej dłoni. - Cave Inimicum - szepnęła czarownica, a białawy obłok pary pojawił się przed pełnymi ustami. Dzięki zaklęciu wyczuła obcą obecność w pobliżu, czuła ją wyraźnie; gestem zatrzymała Harveya, by nie narobił hałasu. Potrzebowała silniejszego zaklęcia, takiego, które powie jej więcej o kierunku jaki powinna wybrać. W którą stronę iść? W końcu sama ruszyła żwawym, szybkim krokiem w stronę mostu, uważając, by nie nadepnąć na gałąź w zaspach śniegu, stąpała dość ostrożnie, by nie skrzypiał głośno pod jej stopami. - Homenum Revelio - zażądała od różdżki cichym, lecz stanowczym i pewnym tonem; potężniejsze zaklęcie nakazało jej odwrócić głowę w bok, gdzie dostrzegła zarys męskiej sylwetki. On tego nie wiedział, ale miękkie, blade światło go okalało, widziała jak wycofywał się na most - i ostrożnie ruszyła za nim, mocniej zaciskając palce na różdżce.
Nie była pewna, czy zobaczył ją wtedy, czy może chwilę wcześniej, gdy jednak zerwał się do biegu, uciekając z mostu, zrozumiała co to możne - choć nie musi - oznaczać; takie reakcje widywała już zbyt często. Bez zastanowienia ruszyła biegiem za nim.
- Circo Igni! - wyrzuciła z siebie, biegnąc za nim, skupiając się na swojej mocy; urok był silny, nie była w nich za dobra, chciała mężczyznę jednak zatrzymać - i uwięzić w kręgu ognia.
ruined
I am
r u i n a t i o n
'k100' : 62
Nieco zaniepokojony spoglądałem co jakiś czas w ciemność starając się zrozumieć migotliwą aktywność. samemu nie sięgałem po zaklęcia obawiając się, że jeśli byłem śledzony to tylko ułatwię komuś swoją lokalizację. Było to trochę głupie, właściwie do ostatniej chwili bylem przekonany o tym, że łapie mnie paranoja. Potem byłem już ścigany. Z poślizgiem wybiłem przed siebie niedbale odrzucając ciążący mi plecak wypchany kajdanami, łańcuchami gdzieś w zaspę. Serce obijało się gwałtownie wewnątrz klatki, a mimo to miałem wrażenie, że stoi w miejscu. W głowie przewijał mi się tabun spanikowanych, rozdrażnionych myśli. Wyobraźnia spotęgowała to wszystko każąc myśleć że to zasadzka, że ktoś wie, że dziś pełnia, że to nie przypadek bo... kto przypadkowo miotał takimi urokami?! Niecelny słup Circo Igni buchnął niedaleko mnie i to chyba to przelało czarę - strach, że było blisko, za blisko. Ta najbardziej niebezpieczna część mnie czując realne zagrożenie, moją panikę i moc luny momentalnie zerwała się ciągnąc ze sobą kości, ścięgna, mięśnie, rzucając na kolana.
|Turlam na przemianę w wilkołaka +40
|-> szafka zniknięć
somehow i always do
'k100' : 8
A wtedy stało się to, co potwierdziło jej przypuszczenia, podejrzenia zrodzone w chwili, gdy nieznajomy rzucił się do ucieczki.
Widziała ten proces, bardzo szybki i przerażający już nie raz i nie dwa, jednakże za każdym razem po prostu robił wrażenie. Przemiana w wilkołaka przypominała przyśpieszony film, choć sama w ten sposób nie myślała, bo nie miała pojęcia czym jest mugolski film. Sylwetka mężczyzny zaczęła się rozrastać, pękło jego ubranie, skóra pokryła się gęstym futrem. Szerokie ramiona stały się jeszcze szersze, ciało nabrało muskulatury, na palcach wyrosły długie i ostre pazury. Twarz transformowała - wydłużyła się, zmieniając w wilczy, zniekształcony pysk, oczy zaś stały się dzikie i zwierzęce. Wilkołak, który przed nią stanął, był wyjątkowo wielki - poczuła niepokój. Bestie, z którymi walczyła, zawsze były zwinne, szybkie i silne, lecz ten tutaj... Czuła, że w pojedynkę może sobie nie poradzić. Zbyt ceniła swoje życie, by lekceważyć bestię. Nie bez przyczyny polowali w grupach, nie samotnie, wilkołaki były potężnymi stworzeniami.
- Harvey! Tutaj! - krzyknęła, sygnalizując swoją obecność drugiemu łowcy, by przybył do nie jak najprędzej.
Zza chmur wyjrzał księżyc, a jego blady blask padł na ich sylwetki - musiał jeszcze bardziej rozwścieczyć wilkołaka, który zawył i rzucił się w jej kierunku natychmiast.
-> szafka zniknięć
ruined
I am
r u i n a t i o n
Gdy jednak dobiegł na miejsce, z którego dobiegał głos, Sigrun już nie było; pobiegła za wilkołakiem, z którym stoczyła krótki bój. Z oddali mężczyzna widział błyskające za drzew blaski zaklęć, jednak nie był w stanie jej pomóc. Z tak daleka mógłby co najwyżej trafić w nią, a to nie skończyłoby się najlepiej.
– Sigrun? Gdzie jesteś?! – krzyknął ile sił w płucach, aby następnie przystanąć. Wziął głęboki oddech i nasłuchiwał. Gdzie ona jest? Albo gdzie jest wilkołak? Nie mogli odejść daleko, a las był przecież ciemny i pusty. Jeśli ktokolwiek jest w tej okolicy, na pewno za chwilę go usłyszy.
Wtedy właśnie Sigrun po raz kolejny użyła zaklęcia. Nie czekał ani chwili. Natychmiast ruszył w jej stronę, nic sobie nie robiąc z pnączy i patyków, które plątały się przy jego butach. Po dłuższej chwili, nieco zdyszany, stanął przy Rookwood.
– Je…jestem – wydukał. – Wybacz, nie mogłem cię znaleźć – wyjaśnił. – Nic ci nie jest? Gdzie ten pies? Widziałem jego sylwetkę, na Merlina, potężna bestia.
Rozglądał się niespokojnie po okolicy, próbując wypatrzeć wilkołaka. Las jednak, mimo pełni, był niemal zupełnie ciemny i choć wytężał wzrok, niewiele mógł ujrzeć. Sigrun musiała mieć ten sam problem, jednak zapalenie różdżki nie wchodziło w grę: to tylko zdradziłoby ich pozycję. Wziął głęboki oddech, próbując doprowadzić tętno do normalnego stanu.
– To co teraz? – dodał ciszej. – Próbujemy go zajść z dwóch stron? Mogę rozłożyć wabik – zaproponował.
Harvey zrobiłby to od razu, jednak to nie on tu dowodził. Jeszcze kilka lat temu był przekonany, że kobieta na takim stanowisku jak Sigrun nie dałaby sobie rady, ale poznał ją już na tyle dobrze, aby nie kwestionować ani słowa wypowiadanego przez wciąż młodą wdowę.
Pojawiła się tu wcześniej. Ni to w nocy, ni o poranku.
Zanim słońce wzeszło na dobre nad londyńskimi lasami, skąpane w resztkach odchodzącej w niepamięć czerni; ubrana cienko, w przeznaczone do ćwiczeń z Mei Ling odzienie z lekkiego, rozciągliwego materiału. Krucze włosy spięte miała w warkocz tworzący potem podpięty z tyłu głowy kok, tak, by żaden kosmyk nie drażnił dziś oczu. W spokojnym, cichym wciąż miejscu do skutku miał dojść listownie obiecany pojedynek - między nim, zajętym w ostatnich dniach obowiązkami niechybnie związanymi z pracą - bo co innego mogło być odeń ważniejsze? -, a nią, stęsknioną dłuższą niż zwykle rozłąką, choć ta trwać mogła nie dłużej niż niecały tydzień. Żałosne. Przyzwyczaił ją do siebie jak wiernego psa. Stał się nieodłącznym elementem codzienności, który towarzyszył jej niemal od świtu do samego zmierzchu, obejmował ciepłem w leniwe wieczory i senne noce - często też wykręcał ręce i wymierzał siniaki, gdy w jego skrzywionych surowym wychowaniem oczach okazywała niesubordynację. Zupełnie jak gdyby wierzył, że siłą ujarzmi rozkochany w niezależności i dumie charakter - nie ujarzmi, nie uda mu się, ale próbował, próbował całą swą esencją, zapewne nieskory przyznać, że w rzeczywistości chciał ją właśnie taką, jaką była. Bo wzbudzała w nim emocje. Skrajne, och, do bólu skrajne, silne jak huragan.
Stopy zapadały się w rozmiękczonym rosą mchu podczas gdy pierwsze promienie czerwieni jęły przecinać niebo widoczne ponad bujnymi koronami tutejszych drzew. Czarownica rozciągała się niczym zbudzony ze snu kot, w wyuczonych już ruchach wyciągała mięśnie, czekała na niego - niby nieświadoma nadciągającego zagrożenia łania przemierzająca leśne zastępy, podczas gdy gdzieś za jej plecami czaił się wilk. Widziała jednak gdy zbliżał się w jej kierunku; spoczywający na palcu artefakt, pierścień, ukazywał w powoli ustępującej ciemności plamę ciepła układającą się w znajomą, dużą sylwetkę. Jego kroki były ciche, niemal bezgłośne - musiały takimi być, był w końcu wprawionym w boju myśliwym łowcą tropiącym ofiary w ramach nie tyle zarobkowego zajęcia, co i zainteresowania. Azjatka uśmiechnęła się do siebie, pozwoliła rękom opaść do jej boków, by potem postąpić kilka kroków w kierunku spoczywającej na połamanym konarze starego drzewa torby, z której już teraz, profilaktycznie, dobyła różdżkę. Spotkali się pod mostem, nie na jego nietrwałej, śliskiej powierzchni; obrażenia miała zadać magia, a nie nieumyślny upadek ze zdradliwej wysokości.
- Zrobimy to zgodnie ze sztuką - zapowiedziała głośno, a jej słowa poniosły się po najbliższej okolicy leciutkim echem. Schmidt mógł zaatakować ją z zaskoczenia - ale uprzedziła go, obwieszczając wszem i wobec swoją obecność, swoją świadomość, że znajdował się już blisko. - Pokłonimy się, zaczniemy na dźwięk ustalonego znaku. Jak szanujący się nawzajem czarodzieje. Chodź, nie bój się - zachęciła go kpiąco; przeciągnęła się raz jeszcze, po czym ruszyła w jego kierunku, by wspólnie mogli oddać się pojedynkowej tradycji. Drewno kasztanowca drżało ledwo widocznie w rozochoconej, spętanej podekscytowaniem dłoni; oczy błyszczały rozgorączkowanym przejęciem. Właśnie na to czekała - na to, by zobaczyć go przed sobą jako wroga, któremu odpłaci się za każde posiniaczenie znaczące dotychczas jej ciało. Ciężki oddech uleciał z rozwartych warg. - Dziś zamierzam cię nienawidzić, Schmidt. Będziesz dla mnie tym, tylko tym, kim byłeś pierwszego wspólnego dnia, wrogiem - Wren obiecała solennie, szczerze, gotowa na wszystko. Uniesione w rytualnym powitaniu różdżki opadły, a oni mogli oddalić się od siebie o kilkanaście kroków. Już zaraz będziesz moim przeciwnikiem. Tym razem to ja cię złamię.
it was a desert on the moon when we arrived. gathering all of my tears, heartbreak and sighs, jade made a potion ignite and turned the night into a radiant city of light.
- Jak sobie życzysz, Wren. Jeśli będziesz chciała się poddać, również wypuścisz czerwoną flarę z różdżki? - Odpowiedział wyjątkowo pogodnie, z zadowoleniem wybrzmiewającym w głosie. Humor zdawał się dopisywać szmalcownikowi. Wyprawa przebiegła pomyślnie, a mały sparing z pewnością nie zaszkodzi. Pora ponownie rozruszać kości, tym razem używając różdżki a nie pięści, co powoli zdawało się wchodzić w nawyk.
Pomruk zadowolenia wydobył się z jego ust, gdy dziewczyna przeciągnęła się. Taką ją lubił najbardziej - piękną, charakterną, nie dającą się okiełznać. - Noś to częściej. - Mruknął między jej instrukcjami. Strój w którym wystąpiła, mimo przeznaczenia do ćwiczeń, niezmiernie przypadł mu do gustu.
Kolejne słowa jakie padły z jej ust sprawiły, że mężczyzna wzruszył ramionami. Skoro chciała mieć go za wroga; skoro chciała pałać do niego nienawiścią... I on mógł to zrobić. Złowrogie ogniki błysnęły w jego oczach, gdy przywołał do siebie wspomnienie rozrostu Albionii. Bólu, wykrzywiającego jej twarz; długich godzin spędzonych na nerwowym oczekiwaniu oraz finalnie słów, jakie opuściły wtedy jej usta. Nie zapomniał. Nie zdążył jeszcze w pełni jej wybaczyć. Wspomnienie tamtego dnia, nadal wywoływało w nim silny gniew, co z resztą nie powinno nikogo dziwić.
W milczeniu zajął odpowiednie miejsce, tak jak wymagała od tego cała istota pojedynków.
| Idziemy do szafki!
Pojedynek dobiegł końca szybciej, niż zakładała - bo złość Frieda pozwoliła mu wykrzesać z siebie przepiękną, silną magię, która godziła ją raz za razem, przedzierając nieudolnie przywoływane tarcze ze srebrzystej powłoki. W końcu musiała się poddać; nie wystrzeliła jednak magicznej flary z czerwonych promieni, o co posądził ją wcześniej, jeszcze zanim stanęli naprzeciwko siebie jako prawdziwi przeciwnicy.
Tak jak podczas pierwszego wspólnie spędzonego dnia - dziś też zrównał ją z ziemią. Sprawił, że padła na kolana, poobijana i zmęczona, wściekła przez własną nieudolność, zjeżona niczym kotka. Powinna była go tu zostawić. Gdzieniegdzie posiniaczonego i poobijanego, by na własną rękę poszukał pomocy uzdrowiciela, przeżywał pozostawione przez jej różdżkę ślady przez dłuższą chwilę, tak jak ona przeżywała jego - lecz nie zrobiła tego, finalnie nawet obdarowując go leczniczymi inkantacjami, choć podczas ostatniego spotkania zarzekała się, że więcej tego nie zrobi. I zrobiła. Ugięła się znów, przytłoczona stęsknieniem błyszczącym w zielonych oczach, zadowoleniem, bo wbrew pozorom nie uważał jej za nieudacznika, a za waleczną kobietę, która przynajmniej tym jednym udanym - ale wyjątkowo silnym - zaklęciem była w stanie powalić go na łopatki. Podobne akty nie udawały się Zakonnikom. Nie udawały się szlamolubom, którzy w Schmidtcie widzieli wroga prawdziwego, nie zmyślonego, nie udawanego. A gdy dłoń dzierżąca różdżkę opadła delikatnie na zielony, błyszczący w promieniach coraz bardziej rozbudzonego słońca mech, ułożyła ją tam delikatnie, z namaszczeniem, po czym w przypływie gwałtownej brutalności sięgnęła do Friedricha. Palce boleśnie wplątały się w kosmyki jego włosów, zmusiły, by przysunął do niej twarz, po czym czarownica wpiła się w jego usta swoimi, złączając ich w głodnym, wciąż wyraźnie wściekłym pocałunku. Agresywnym. Skoro nie mogła zniewolić go magią, zrobi to sobą. Całą. Całowała go zachłannie, gryzła, gryzła mocno, dopóki delikatna tkanka dolnej wargi nie rozerwała się pod wpływem niedelikatnych zębów, a w ustach Chang nie poczuła jego krwi. Dobrze.
- To nic nie znaczy - wymruczała wprost w jego wargi, gdy na moment przerwała pocałunek by zaczerpnąć powietrza. Jej policzki były już przyrumienione - nie tylko od zmęczenia. - To, że się poddałam. To nie koniec, tylko przerwa - na dowód swych słów pozwoliła wolnej od jego włosów dłoni zsunąć się w dół. Przypominała sobie fakturę jego ubrań, najpierw koszuli, później też spodni, aż palce w końcu zacisnęły się na jego kroczu w znaczący sposób tylko na chwilę, na moment, by potem odpuścić - i zniknęła, odsunęła się od niego nagle, zwinnie, pozostawiając po sobie jedynie gorąc i niedokończone marzenie. Karała go na swój sposób. Przedziwny, niezrozumiały, kobiecy i złośliwy, jednocześnie przypominając sobie każde poprawnie rzucone przez niego zaklęcie. Władał zdolną magią, może nie tak dopracowaną jak jej własna, nie tak elegancką, ale z pewnością brutalną i żądną krzywdy. Pasowała do niego, ta sztuka. Podkreślała nieposkromioną, nieociosaną naturę zimnego myśliwego. Dziś Wren potrafiła to docenić - w porównaniu do młodzieńczych lat, gdy każda porażka wieńczyła się wybuchem niekontrolowanej złości pozbawionej logicznego wniosku i osądu. - Masz jedno życzenie - przypomniała mu treść wymienionych listów, wstała już z ziemi i ponownie przeciągnęła leniwie, rozglądając się po okolicy. Podobno gdzieś tu odnaleźć można by było skarby. Gdzieś nieopodal mostu. Czarownica ruszyła zatem w kierunku konstrukcji, po drodze sięgnąwszy jeszcze po różdżkę, by potem dłonią przesunąć po zimnym kamieniu w poszukiwaniu tego najmocniej obluzowanego.
it was a desert on the moon when we arrived. gathering all of my tears, heartbreak and sighs, jade made a potion ignite and turned the night into a radiant city of light.
- Dziękuję. - Wymruczał, gdy dziewczyna postanowiła uleczyć również jego rany. Pamiętał, jak zarzekała się, że z pewnością już więcej mu nie pomoże. Obrażenia nie były na tyle irytujące, by nie dał rady poruszać się w ich towarzystwie. Chęć wyleczenia jego obrażeń, wydała mu się jednak całkiem urocza. Nie przyszło mu jednak długo o tym rozmyślać.
Syknął, gdy jej palce boleśnie wplątały się w jego włosy. Nie musiała jednak go zachęcać. Silne ramię owinęło się wokół jej ciała, przyciągając ją do siebie. Wolna dłoń wdarła się pod materiał jej stroju, mocno zaciskając się na jasnej piersi. Oddawał pocałunki równie agresywnie oraz zachłannie jak ona. Nie musiała go niewolić, w momencie ofiarowania jej pierścionka złożył obietnicę, iż będzie należał tylko i wyłącznie do niej. Mieszanina przyjemności oraz bólu zdawała się nakręcać, rozpalając trzewia dzikim płomieniem.
- Mhm. - Mruknął, nie dając sobie dłuższej chwili na nabranie oddechu. Zjechał ustami na łabędzią szyję dziewczyny, by składać na niej pocałunki co jakiś czas przygryzając jasną skórę jednocześnie znacząc ją niewielkimi kroplami swojej własnej krwi. Czując jej dłoń ponownie wpił się w jej usta, pomrukiem niezadowolenia komentując fakt, iż wywinęła się z jego objęć.
Mała, podła i cholernie złośliwa istotka. Głodnym spojrzeniem powędrował za jej ciałem. Potrzebował chwili, aby zapanować nad ogniem, jaki w nim roznieciła. Podniósł się z ziemi, był z założonymi rękami na piersi udać się za nią. - Musimy popracować nad Twoją obroną. - Stwierdził, nie spuszczając z niej spojrzenia. Obrona zdawała się wychodzić mu lepiej, niż jej. Z wiadomych względów, był w stanie pomóc jej rozwinąć się w tej sztuce.
- Jedno życzenie… - Odpowiedział w wyraźnym zamyśleniu, mimo iż doskonale wiedział, jakie ono będzie. Wiedział to w momencie odpisania na specyficzną propozycję. Wierzchem dłoni starł krew wypływającą z przegryzionej wargi. Jak gdyby nigdy nic oparł łapska na jej talii, wodząc palcami po skrytej pod materiałem skórze. Mogła uciekać, lecz nie była w stanie się go pozbyć. - Pojedziesz ze mną na wycieczkę. Tydzień. I przez ten cały tydzień nie rzucisz we mnie ani jednym wyzwiskiem, sarkastyczną uwagą, talerzem, szklanką, bądź złośliwością. - Och, doskonale wiedział, że będzie to dla niej nie małym wyzwaniem. Lecz prostota pytania z pewnością zabrałaby całą zabawę z tego niewielkiego układu. Schmidt nachylił się, by musnąć ustami kark dziewczyny. - Osobiście uważam, że Ci się nie uda. Nie jesteś na tyle odważna, aby wyrwać się z tych stron. Nie masz również na tyle opanowania, aby spełnić mój warunek… Powinienem szukać innej towarzyszki? - Prowokował, rzucając wyzwanie, którego jego zdaniem mogła nie podołać. Tylko, czy czarownica zechce podnieść rękawicę?
Cichy, zduszony w pocałunku jęk uleciał z jej ust gdy szorstkie dłonie bez cienia problemu wdarły się pod treningowy strój i rozpoczęły eksplorować znajome cielesne zakątki, ścisnęły pierś, bawiły się jej rozbudzoną obrażeniami wrażliwością - i wiedziała już, że musi to przerwać. W innym wypadku ulegnie mu, pozwoli wziąć się na leśnej trawie bez obawy, że ścieżkami nieopodal mogliby przechadzać się niebawem patrolujący okolicę myśliwi. Uciekła więc od niego, od jego rozpalonego dotyku, niedelikatnych palców i głodnych gestów, uciekła, uspokajając się ciężkim oddechem. Te krótkie doznania musiały im wystarczyć. Póki co.
- Wiem - westchnęła, odrobinę zrezygnowana. Kwestia defensywy nie spędzała jej snu z powiek, ale pozostawała realnym problemem, z którego istnienia Chang boleśnie zdawała sobie sprawę. - Miałam zasięgnąć kilku lekcji u jednego gościa, ale zanosi się na to, że mnie wystawi. Nie odpisuje na listy, zamilkł, może umarł. Ale nawet tego nie przyjęłabym za wytłumaczenie - mruknęła bez śladu poprzedniego entuzjazmu, nie patrząc przy tym na Friedricha. Zostawiła go za swoimi plecami, zbyt skoncentrowana na strukturze starego mostu w poszukiwaniu kamieni, które skrywać mogły leciwą kryjówkę skromnych skarbów. Może jej odnalezienie doda czarownicy otuchy. - Nie mam pojęcia z czego wynika przypadkowość moich tarczy. Nie rozumiem ich jeszcze tak dobrze jak uroków - pokręciła głową, a kilka wyswobodzonych z koku kosmyków zakołysało się przy tym lekko. Niektóre z kruczych włosów przyklejone były do spoconej, wciąż nieznacznie zarumienionej z wysiłku i podniecenia twarzy. - Kojarzysz Cilliana Macnaira? - spytała po chwili, z niewielką nadzieją, że ów nazwisko cokolwiek wartościowego będzie mu mówić. - To on obiecał poduczyć mnie obrony. Tchórz - usta ułożyły się w pełnym niezadowolenia, kwaśnym grymasie; nie miała pojęcia, że ów jegomość okaże się bliskim przyjacielem narzeczonego. A jeśli tak będzie - to jedynie zasili tańczące w niej płomienie złości, bo skoro tak, jakim prawem śmiał ignorować złożoną Pod Wypatroszonym Zającem obietnicę? Nie chciał uczyć jej czarnej magii, wybrał obronę, ale nawet tego ostatecznie nie był w stanie dopilnować. Typowy mężczyzna. Obiecuje, a potem znika bez śladu. Tchórz.
Wypowiedziane przez Schmidta życzenie sprawiło, że szerzej otworzyła oczy. Zastygła w bezruchu, poddając się ciepłu jego dłoni, a potem wypchnęła lekko biodra do tyłu, by spotkać się z tymi należącymi do niego. Mogła kusić go dalej - czemu nie, w końcu zasłużył sobie na piekło każdym zaklęciem, które ugodziło ją podczas pojedynku.
- Chcesz mnie słodką i uległą? Nie możesz już wytrzymać? - parsknęła, wyraźnie rozbawiona, choć zaskoczył ją istotą tej propozycji. Spodziewała się czegoś innego. Przyziemniejszego, może polecenia, by przestała w końcu wtrącać się w jego sprawy, nie wchodziła w butami w pracę. - Niech tak będzie. Nie dam ci powodu do satysfakcji - będę tak miła, jak sobie tego życzysz - obiecała dumnie, pewna, że poradzi sobie z tak banalnym zadaniem. Była taką dla swoich klientek, po prostu zmusi wyobraźnię do tego, by przez tydzień postrzegała Friedricha jak roszczeniową, zakochaną w sobie szlachciankę o mnogości zatrważających kaprysów. W końcu nie było mu do tej wizji daleko. - Dokąd? Może Durham? Moglibyśmy pochodzić po górach - zaproponowała, nieświadoma, że Friedrich już dawno temu obrał konkretny cel ich podróży. - Ach, jest - dłoń odsłoniła w końcu zardzewiałą skrytkę, a palce bez problemu poradziły sobie ze zdezelowanym już zamkiem.
it was a desert on the moon when we arrived. gathering all of my tears, heartbreak and sighs, jade made a potion ignite and turned the night into a radiant city of light.
'k6' : 3
Pomruk zastanowienia uleciał z jego ust, a zamyślenie pojawiło się na twarzy wielkiego mężczyzny.
- Ja cię nauczę. Nie musisz szukać jakichś gości. - Odpowiedział, wzruszając ramieniem. - Wytłumaczę Ci tarcze, pokażę kilka innych, przydatnych zaklęć. Powinnaś od razu zapytać mnie. Musisz wiedzieć, jak efektownie się bronić. - Co do tego nie było dwóch zdań. Nie zawsze będzie w okolicy, aby móc ruszyć jej na ratunek, jej praca była ryzykowna, a jeśli chciała pomóc w jego sprawach, musiał mieć pewność, że da radę się obronić, nim on przybędzie na miejsce.
Gdy jednak usłyszał imię swojego kumpla… Pełen rozbawienia, szczery śmiech wydobył się z jego gardła, a męskie ramiona zatrząsały się lekko.
- Cillian? Skąd go znasz? - Zaciekawienie błysnęło w zielonym spojrzeniu. Nie sądziła, aby znała Macnaira równie dobrze, co on. Takich przyjaciół nie posiada się wielu, z pewnością nie. - Kto jak kto, ale Macnair nie jest tchórzem. Znam go dłużej, niż mogłabyś sobie wyobrazić. Z resztą, cukiereczek swego czasu często przesiadywał w naszym domu pod Wiedniem. Polowaliśmy, obijaliśmy sobie ryje, chlaliśmy na umór i wyrywaliśmy panny. Zna dobrą połowę mojej rodziny. - Odpowiedział, z wyraźnym sentymentem w głosie. Postać Macnaira wiązała się z najciekawszymi wspomnieniami, jakie posiadał w swojej pamięci. - Mogę z nim pogadać, jeśli chcesz. - Dodał, uznając to za całkiem dobry pretekst, aby wparadować do domu kumpla z flaszką… I innymi, przyjemnymi rzeczami.
Dłonie szmalcownika zjechały z jej boków na biodra, błądząc palcami po skórze ud oraz podbrzuszu. Ot tak, jakoby jego ruchy były od niechcenia. Domyślał się, w jaką grę chciała grać i nie miał zamiaru pozostawać na nią obojętny. Co to, to z pewnością nie. Zbyt długo się nie widzieli, aby mógł odmówić sobie badania znajomego ciała.
- Mogę. - Odparł, odruchowo wzruszając ramieniem. - Ciekawi mnie, jaka bez tego będziesz… I czy będziesz wkurwiać mnie równie mocno, jak teraz. - Mruknął z rozbawieniem w głosie. Był ciekawy. I miał okazję sprawdzić, jak wyglądałby świat z grzeczną, miłą Wren. Nie sądził jednak, aby wytrzymała dostatecznie długo. Zapewne szlag ją trafi już po kilku dniach. - Nie mogę się doczekać. - Mruknął, nadal rozbawionym głosem. Tak, ten wyjazd z pewnością będzie interesujący. Męskie dłonie silniej zacisnęły się na jej udach, a Schmidt nachylił się, aby oprzeć łeb o jej ramię.
- Austria. Wiedeń. Datę będziemy musieli ustalić wspólnie. - Wymruczał do jej ucha, trącając szyję dziewczyny nosem. Chciał pokazać jej otoczenie, w którym przyszło mu dorastać. Piękne uliczki, spowite dymem puby, dom rodziny… Kto wie, może nawet pozna ją z ciotką? - Chcę tam zabrać Daniela. Poznać go z rodziną oraz miejscem z którego wywodzi się jego krew. Pomyślałem więc, że skoro mam zabrać tam brata, najpierw powinienem pokazać to miejsce narzeczonej… - Przekręcił głowę tak, aby widzieć profil jej twarzy. Był ciekaw, co o tym wszystkim sądzi, jednocześnie będąc pewnym, iż wyjawi mu to bez większych zachęt. - Znalazłaś knuta, gratuluję. - Mruknął, unosząc kąciki ust ku górze. Ciche westchnienie wyrwało się z jego ust, dłonie przejechały po dziewczęcej skórze.
- Co robisz jutro? - Spytał, ot tak, jakby ta informacja miała nie mieć większego znaczenia.
- Byłeś zajęty. I pobity - odparła swobodnie, wzruszywszy lekko ramionami, odwrócona do niego tyłem - nieświadoma, że naśladowała dokładnie jego gesty. Na wielu płaszczyznach byli do siebie bardzo podobni, choć czarownica z przekorą zapewniała samą siebie, że różniło ich niemalże wszystko. - A więc naucz mnie. Naucz mnie jak się bronić - przed światem, ale i przed tobą - dodała zaraz głosem już miękkim, słodkim, takim, który mógłby spijać z jej ust. Chciała posiąść tę wiedzę - defensywa była przecież nieodłącznym elementem pojedynków, często była do niej zmuszona gdy magia ofensywna z różnych powodów zawodziła, a to stawiało ją w niezwykle niekorzystnym położeniu. Przez większość czasu udane protego wynikało raczej z przypadku, niż jej w pełni świadomej umiejętności. Musiała poznać rządzące nim mechanizmy. - Ale już nie dziś. Jeśli zaczniesz znów we mnie czymś rzucać, zostaniemy tu do wieczora, zanim zaleczę wszystkie kolejne rany - bo poprzednia runda zaklęć leczniczych wyprała ją doszczętnie z pokładów magicznego entuzjazmu, czarownica nie zamierzała rychle tego powtarzać.
Brwi uniosły się ku górze, pytająco, gdy z jego ust ulatywała specyficzna opowieść. Znał Macnaira? Przyjaźnił się z nim od lat? O Merlinie, w jak podejrzane towarzystwo jęła się wplątywać? Wren jęknęła przeciągle, nie dlatego, że dotyk dłoni na swych biodrach uważała za przyjemny, a dlatego, że perspektywa posiadania Cilliana w reszcie ich życia była zwyczajnie zatrważająca. Wybory Friedricha czasem ją przerażały.
- Kiedyś robiliśmy razem interesy. Potem coś strzeliło mu do łba i potraktował mnie czarną magią, kiedy niechcący przeszkodziłam mu w polowaniu. Miał za to zapłacić - przyznała informacyjnie, nie skarżąco, choć gdyby Schmidt zechciał obić mu pysk w obronnym jej honoru odwecie, raczej nie miałaby nic przeciwko. - Cukiereczek? - powtórzyła zaraz w głębokim niezrozumieniu. Powątpiewaniu. Merlinie, czym jeszcze dziś ją zaskoczy? Od kąśliwych komentarzy powstrzymywała ją jedynie nostalgia wybrzmiewająca ze słów Friedricha, jego wyraźne zadowolenie z napływających do głowy wspomnień; nie chciała ich niszczyć, nie chciała plugawić własnym powątpiewaniem w ich mądrość, nie miała do tego prawa. - Mogłam się domyślić, że jest w twoim typie - podsumowała jedynie w pobłażliwym rozbawieniu, zaraz potem pokręciła też głową. - Nie, nie gadaj. Dam sobie z nim radę. Ale jeśli chcesz - mógłby do nas dołączyć. W nauce. Co dwie głowy to nie jedna, a wy potrzebujecie każdego wsparcia - mruknęła z kapryśnym uśmiechem. Zniesienie ich obecności byłoby męczące, niewątpliwie, ale mogłaby się poświęcić - wspaniałomyślnie - jeśli to sprawiłoby szmalcownikowi przyjemność. Obejrzałaby również ich pojedynek. Wyciągnęła z niego wnioski. To byłoby wartościową lekcją - pod warunkiem, że nie musiałaby potem wyciągać żadnego z nich z nadmiernych tarapatów.
Duże, męskie dłonie przesunęły się z bioder na uda, a ona niemal machinalnie, instynktownie rozchyliła nogi, rumieniąc się mocniej. Już teraz pozwalała mu na za dużo - na uczestnictwo w grze, która jedynie miała go karać; bezwiednie przycisnęła się jednak mocniej do torsu Schmidta, ocierała się o niego powoli, leniwie.
- Nie dotykaj. Zabierz ręce - kazała mu zimno, bezlitośnie, jednocześnie wyciągając dłoń po skrytego pod warstwą kurzu knuta. Piękny skarb. - Zabierz albo wepchnę ci to do gardła - bo tylko do tego nadawało się znalezisko, kompletnie bezwartościowe i w zasadzie po prostu nudne. Skrytka nie kryła w sobie niczego ekscytującego - mogła się tego spodziewać. - Pewnie jeszcze bardziej. Ale będziesz musiał wytrzymać cały tydzień, biedaku - parsknęła, uznając, że będzie to doskonałą torturą. Przynajmniej zobaczy jaką łaskawością Wren karmiła go na co dzień, tak odległa od uległych szlachcianek przypominających bardziej strojne kłody niż prawdziwe kobiety. Wiedeń. Coś w tym wyznaniu sprawiło, że jej serce zabiło szybciej; chciał pokazać jej rodzinne strony, miejsca, gdzie się wychował, chciał zabrać ją do kolebki swojego istnienia. Metaforyczne znaczenie tego miejsca było niemal przytłaczające. Chciał to dla niej zrobić, a ona zabraniała mu nawet poznać jej rodziców, mieszkających zaledwie w Dolinie Godryka. - Daniel byłby zachwycony. Wiem, że będzie - i będzie jeszcze bardziej kiedy opowiem mu o tym, co tam zobaczyłam - zgodziła się - z nim, na wyjazd, na wybrane przez mężczyznę miejsce. Zgodziła się na wszystko, czego tylko chciał. - Mnie też poznasz z rodziną? - spytała niepewnie. A potem zatrzepotała rzęsami w kolejnej porcji zamyślenia, zamruczała przeciągle, znów mocno przyciskając biodra do bioder Friedricha. - Nie wiem. Miałam odwiedzić kilka dziewcząt, sprawdzić, czy jeszcze żyją. A co? - kątem oka spojrzała na niego podejrzliwie.
it was a desert on the moon when we arrived. gathering all of my tears, heartbreak and sighs, jade made a potion ignite and turned the night into a radiant city of light.
- Dobrze, nie dziś. Tylko nie stchórz. - Mruknął, mocniej zaciskając dłonie na znajomym ciele. Wiedział, że z pewnością nie stchórzy; że doskonale znała wagę tej umiejętności. Dzisiejszego dnia nie oberwałaby tak mocno, gdyby wiedziała jak dobrze uformować tarczę.
Nie rozumiał, czemu pełne boleści jęknięcie wyrwało się z jego ust. Doskonale wiedział, czym zajmował się Macnair. Ba, nie raz przyszło mu pomóc w jakimś jego zleceniu. W tym wszystkim był jednak lojalnym kumplem, a takich nie spotykało się często.
Jego historia wywołała jedynie kolejne parsknięcie śmiechu, jakie uleciało z jego ust. Cóż, nie dziwiło go to. Wren była charakterna, a Cillian, mimo wszelkich chęci, nie potrafił radzić sobie z charakternymi kobietami. Nic więc dziwnego, że któregoś dnia puściły mu nerwy. Gdyby zrobił to dziś, z pewnością jednak by mu nie odpuścił.
- Moja ciotka, Gertrude, zachwycała się ciągle Cillianem. Nazywała go cukiereczkiem i szczypała w policzki. To było całkiem zabawne. - Wyjawił krótką opowiastkę głosem pełnym rozbawienia. I nigdy nie przestanie mu przypominać tamtych dni spędzonych w domu Schmidtów. - Raczej ja jestem w jego typie. - Mruknął, nie mogąc odmówić sobie kąśliwej uwagi względem kumpla, nawet jeśli nie znajdował się w ich towarzystwie. - Jeśli z nami wytrzymasz, nie widzę żadnych przeciwskazań. Dawno nie skopałem mu tyłka. - Spotkanie w trójkę nie powinno być większym problemem. Przy okazji mógłby przekazać kumplowi wieści o zaręczynach, gdyż do tej pory nie miał ku temu większej okazji.
Zamruczał z zadowoleniem czując, jak ciało Wren poddaje się jego dłoniom. Nie cofnął ich od razu, wpierw przejechał palcami po jej łonie. Specjalnie, robiąc jej na złość. Dopiero wtedy cofnął dłonie, samemu również robiąc pół kroku w tył.
- Wolę galeony od knutów. - Mruknął jedynie na osobliwą groźbę, jaka wydobyła się z jej ust. Znalezisko nudne, pospolite, w jego pojęciu nie warte większego zachodu. Swoje myśli pozostawił jednak tylko i wyłącznie dla siebie. - Mhm, najwyżej zamknę Cię w szafie. Albo przywiąże do łóżka. - Nie sądził, aby było gorzej niż normalnie. Zagadka rozwiąże się jednak dopiero, kiedy przyjdzie im udać się w podróż. Wiele jeszcze było do przygotowania, był jednak pewien, że jakoś uda im się zaplanować wycieczkę bez zabijania się bądź wizyty w świętym Mungu.
- To dobrze. Cieszy mnie to. Chciałbym, żeby poznał swoje korzenie. Zwłaszcza te, które są mi tak doskonale znane. - Podobne słowa mógł wypowiedzieć jedynie w jej obecności, zwykle nie skory do dzielenia się własnymi opiniami bądź chęciami. Wren doskonale znała jego przyrodniego brata w czasie, gdy on dopiero go poznawał. Gdyby sam był na jego miejscu, z pewnością chciałby poznać miejsce, z którego wywodzili się jego przodkowie. W zasadzie… on tej szansy nie dostał, jeśli chodzi o rodzinę jego matki. Uśmiech pojawił się na jego twarzy, gdy wspomniała o rodzinie. Nie miał czego się wstydzić, chętnie poznałby go z żyjącymi przedstawicielami familii. Musiała wiedzieć, na co się pisze. - Chciałbym, ale nie będę Cię do tego zmuszać. - Odpowiedział, wzruszając ramieniem. Pomruk zadowolenia uleciał z jego ust, gdy ponownie przylgnęła do jego torsu. Nie ułożył jednak dłoni na jej ciele. - Mogłabyś do mnie wpaść. Opowiem Ci o tych wszystkich pannach z ostatnich dni… I mam dla Ciebie prezent. - Mruknął rozbawiony, uznając słowa za całkiem zabawne.