Pracownia alchemiczna
AutorWiadomość
First topic message reminder :
Pracownia alchemiczna
Pracownia alchemiczna nie znajduje się w lochach, bądź piwnicach, jak to zwykle bywa, lecz na pierwszym piętrze, w starszym i mniej uczęszczanym skrzydle dworu. Jest to przestronne pomieszczenie, gdzie dominują jasne, kremowe barwy, podobnie jak w inszych komnatach Chateau Rose.
Ściany zastawione są regałami z księgami, słojami i pudełkami, które pełne są potrzebnych do mikstur ingrediencji. W centralnej części komnaty stoi duży, kamienny stół, a obok niego znajduje się palenisko z niedużym kociołkiem. Zasłony są zazwyczaj zasłonięte, lecz okna uchylone, by można było odetchnąć świeżym powietrzem.
Ściany zastawione są regałami z księgami, słojami i pudełkami, które pełne są potrzebnych do mikstur ingrediencji. W centralnej części komnaty stoi duży, kamienny stół, a obok niego znajduje się palenisko z niedużym kociołkiem. Zasłony są zazwyczaj zasłonięte, lecz okna uchylone, by można było odetchnąć świeżym powietrzem.
The member 'Fantine Rosier' has done the following action : Rzut kością
'k100' : 69
'k100' : 69
Mieszała w kociołku bardzo energicznie, dbając jednak, aby ani kropla nie wydostała się poza naczynie; wywar był nieco za rzadki, powinien zgęstnieć, nie chciała jednak, aby kawałki nerki kołkogonka przywarły do dna. Rozpuściły się ostatecznie całkowicie, a eliksir rzeczywiście zgęstniał, ale nie na tyle, by mieć półpłynną konsystencję. Barwa wydawała się odpowiednia - dokładnie taka jak na ilustracji w księdze z recepturami. Ten wywar warzyła już w przeszłości, podczas jednej z lekcji jakie odbierała od prywatnych nauczycieli - nie chciała uczyć się wraz z przedstawicielami klas niższych w salach wykładowych i laboratoriach, nie wyobrażała sobie tego, dlatego nigdy nie wybrała się na kurs Ministerstwa Magii i Szpitala św. Munga; bywały chwile, gdy Fantine doskwierał brak oficjalnego potwierdzenia jej alchemicznych talentów, jednakże rodzina miała do nich na tyle duże zaufanie, by pozwolić Róży pomagać w smoczym rezerwacie w roli alchemiczki i to (póki co) wystarczało - dlatego była przekonana, że wywar uwarzyła z powodzeniem. Wystudziła go i przelała do fiolki, a na etykietce wykaligrafowała nazwę eliksiru.
Odłożyła na półkę księgę traktującą o wywarach bojowych i wybrała inną, tę o eliksirach leczniczych; nie porywała się na te najtrudniejsze, lecz wiele prostych wywarów leżało w jej zasięgu. Zdecydowała się w pierwszej kolejności na wywar ze szczuroszczeta, ponieważ miała jeszcze kilka ogonów tego stworzenia w słoju. Dwa kwadranse później w kociołku wrzała już ciecz z ogonem szczuroszczeta oraz oczyma ryby rozdymki. Z sercem eliksiru, strączkami wnykopieńki, obchodziła się wyjątkowo ostrożnie; miała na nie sposób, krajała je pod odpowiednim kątem, dlatego nie wyślizgiwały się spod ostrza. Zsunęła je z deseczki, po czym w ślad za nimi wrzuciła garść kwiatów dyptamu. Zostawiła wówczas wywar, by gotował się nieśpiesznie na niewielkim ogniu. Obmyła w miednicy starannie leśne grzyby. Niedawno zebrane w okolicznych lasach, były obślizgłe i nieprzyjemne w dotyku, pachniały leśnym podszyciem i ziemią, drażniąc delikatny zmysł węchu Róży. Poszatkowała je jednak bardzo starannie, przygotowana na to, co mogło nastąpić za kilka chwil - jeśli wywar zostanie uwarzony z powodzeniem, będzie cuchnął zgniłymi jajami. Wrzuciła kilka różnych grzybów do kociołka i zamieszała w nim chochelką, uważnie obserwowała wywar, oczekując, że przybierze słomkową barwę.
| warzę wywar ze szczuroszczeta (st 25), wykorzystuję strączki wnykopieńki
Odłożyła na półkę księgę traktującą o wywarach bojowych i wybrała inną, tę o eliksirach leczniczych; nie porywała się na te najtrudniejsze, lecz wiele prostych wywarów leżało w jej zasięgu. Zdecydowała się w pierwszej kolejności na wywar ze szczuroszczeta, ponieważ miała jeszcze kilka ogonów tego stworzenia w słoju. Dwa kwadranse później w kociołku wrzała już ciecz z ogonem szczuroszczeta oraz oczyma ryby rozdymki. Z sercem eliksiru, strączkami wnykopieńki, obchodziła się wyjątkowo ostrożnie; miała na nie sposób, krajała je pod odpowiednim kątem, dlatego nie wyślizgiwały się spod ostrza. Zsunęła je z deseczki, po czym w ślad za nimi wrzuciła garść kwiatów dyptamu. Zostawiła wówczas wywar, by gotował się nieśpiesznie na niewielkim ogniu. Obmyła w miednicy starannie leśne grzyby. Niedawno zebrane w okolicznych lasach, były obślizgłe i nieprzyjemne w dotyku, pachniały leśnym podszyciem i ziemią, drażniąc delikatny zmysł węchu Róży. Poszatkowała je jednak bardzo starannie, przygotowana na to, co mogło nastąpić za kilka chwil - jeśli wywar zostanie uwarzony z powodzeniem, będzie cuchnął zgniłymi jajami. Wrzuciła kilka różnych grzybów do kociołka i zamieszała w nim chochelką, uważnie obserwowała wywar, oczekując, że przybierze słomkową barwę.
| warzę wywar ze szczuroszczeta (st 25), wykorzystuję strączki wnykopieńki
Była także pewna chwila, której nie zapomnę. Był raz wieczór rozmarzony i nadzieje płonne przez dziewczynę z końca sali podobną do Róży, której taniec w sercu moim święty spokój zburzył.
Fantine Rosier
Zawód : Arystokratka
Wiek : 22 lata
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Panna
emanowała namiętnością skroploną winem
wiem, że pachniała jak Paryż choć nigdy tam nie byłem
wiem, że pachniała jak Paryż choć nigdy tam nie byłem
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica
Nieaktywni
The member 'Fantine Rosier' has done the following action : Rzut kością
'k100' : 9
'k100' : 9
Ciecz w kociołku przybrała słomkową, ciepłą barwę, przywodząc na myśl łany zboża, którymi malowane były angielskie wzgórza latem; kolor niewątpliwie był ładny, zapach wywaru jednak... Absolutnie odrażający. Fantine poczuła, że coś przewraca się w jej żołądku, że ją mdli. Wywar ze szczuroszczeta pachniał... Nie, nie, nie, on cuchnął zgniłymi jajami. Odłożyła chochelkę i wygasiła ogień, po czym szybkim krokiem opuściła pracownię, nakazując służce zająć się wywietrzeniem komnaty - co wcale nie było takie proste, biorąc pod uwagę paskudną burzę, która szalała za oknem, wiał silny wicher i Fantine bałaby się sama otwierać okno, przez obawę, że silniejszy podmuch wyłamie je z framugi. Udała się do jednego z saloników na tym samym pietrze, aby odpocząć i napić się filiżanki gorącej herbaty. Potrzebowała zebrać myśli przed dalszą pracą - wciąż zastanawiała się jak będzie wyglądał jej udział w tej wyprawie, czy sobie poradzi. Obawiała się tego, to naturalne, nie była stworzona do takich przygód. To dwór był jej środowiskiem naturalnym, niechętnie wyściubiała nosy poza salony arystokracji, doskonale odnajdywała się w roli damy, szlachcianki, córki szlachetnego rodu - lecz jej rodzina od wieków zajmowała się smoczym rezerwatem, to było ich dziedzictwo i chciała przyłożyć swą rękę do zadbania o nie. Doskonale poradziliby by sobie i bez tego, czuła jednak wewnętrzną potrzebę uczynienia tego; zgoda brata na jej udział naprawdę Fantine cieszył.
Powróciła do pracowni, gdy służka pozbyła się już smrodu zgniłych jaj, opróżniła i wyczyściła kociołek. Wywar ze szczuroszczeta znalazł się już w dwóch fiolkach - szczelnie zakorkowany.
Za dwa dni mieli wyruszyć w dalekie góry. Zbliżał się grudzień, pogoda robiła się coraz zimniejsza i paskudna, Fantine uznała więc za koniecznie uwarzenie pasty na odmrożenia. Otworzyła księgę na odpowiedniej stronie i przystąpiła do pracy. We wrzącej wodzie znalazły się ogniste nasiona, będące sercem eliksiru, oraz łuski plumpki. Po upływie kwadransa wlała do kociołka fiolkę syropu z trzminorka. Sam jego zapach wprawił ją w lekką melancholię, zepchnęła jednak przykre myśli na skraj świadomości, skupiając się na pracy. Wywar gęstniał i gęstniał, a Fantine mieszała go często, aby nie przywarł do dna. Suszone kwiaty niezapominajki uczyniły ciecz bardziej niebieską, choć wciąż był to dość blady odcień. Liczyła, że przybierze na intensywności, gdy zgęstnieje jeszcze mocniej. Założyła rękawiczki, aby nie poparzyć się boleśnie, gdy wyjmowała pokrzywy z zaczarowanej szkatuły; magia zachowywała rośliny w świeżości, jakby dopiero zostały zerwane. Po chwili znów wzięła chochelkę w dłoń i intensywnie mieszała, starając się doprowadzić do zgęstnienia konsystencji na pastę.
| warzę pastę na odmrożenia (st 50), wykorzystuję ogniste nasiona
Powróciła do pracowni, gdy służka pozbyła się już smrodu zgniłych jaj, opróżniła i wyczyściła kociołek. Wywar ze szczuroszczeta znalazł się już w dwóch fiolkach - szczelnie zakorkowany.
Za dwa dni mieli wyruszyć w dalekie góry. Zbliżał się grudzień, pogoda robiła się coraz zimniejsza i paskudna, Fantine uznała więc za koniecznie uwarzenie pasty na odmrożenia. Otworzyła księgę na odpowiedniej stronie i przystąpiła do pracy. We wrzącej wodzie znalazły się ogniste nasiona, będące sercem eliksiru, oraz łuski plumpki. Po upływie kwadransa wlała do kociołka fiolkę syropu z trzminorka. Sam jego zapach wprawił ją w lekką melancholię, zepchnęła jednak przykre myśli na skraj świadomości, skupiając się na pracy. Wywar gęstniał i gęstniał, a Fantine mieszała go często, aby nie przywarł do dna. Suszone kwiaty niezapominajki uczyniły ciecz bardziej niebieską, choć wciąż był to dość blady odcień. Liczyła, że przybierze na intensywności, gdy zgęstnieje jeszcze mocniej. Założyła rękawiczki, aby nie poparzyć się boleśnie, gdy wyjmowała pokrzywy z zaczarowanej szkatuły; magia zachowywała rośliny w świeżości, jakby dopiero zostały zerwane. Po chwili znów wzięła chochelkę w dłoń i intensywnie mieszała, starając się doprowadzić do zgęstnienia konsystencji na pastę.
| warzę pastę na odmrożenia (st 50), wykorzystuję ogniste nasiona
Była także pewna chwila, której nie zapomnę. Był raz wieczór rozmarzony i nadzieje płonne przez dziewczynę z końca sali podobną do Róży, której taniec w sercu moim święty spokój zburzył.
Fantine Rosier
Zawód : Arystokratka
Wiek : 22 lata
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Panna
emanowała namiętnością skroploną winem
wiem, że pachniała jak Paryż choć nigdy tam nie byłem
wiem, że pachniała jak Paryż choć nigdy tam nie byłem
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica
Nieaktywni
The member 'Fantine Rosier' has done the following action : Rzut kością
'k100' : 53
'k100' : 53
Kolejne chwile dłużyły się Rosierównie niemiłosiernie. Ciecz w kociołku, owszem przybrała intensywnie niebieską barwę, wciąż jednak wydawała się za rzadka. Mieszała chochelką w nim jeszcze intensywniej, zwiększyła ogień, doprowadzając do wyparowanie niepotrzebnej ilości wody. Wywar przybrał wreszcie oczekiwaną przez alchemiczkę konsystencję. Pozornie, wciąż był nieco zbyt płynny, lecz gdy wystygnie całkiem i odstoi kilka godzin, w pełni zasłuży na miano pasty.
Drewnianą łopatką przełożyła specyfik do błękitnego słoiczka, zadowolona z siebie, po czym wezwała znów służącą, aby zajęła się sprzątaniem; Fantine przywykła do brudzenia dłoni ingrediencjami roślinnymi, zwierzęcymi, eliksirami i innymi specyfikami, sprzątać jednak nie zamierzała - od tego miała służbę.
Przewróciła kolejną stronę w księdze, odnajdując recepturę na działający odmiennie specyfik, choć niezwykle podobny - pastę na oparzenia. Tę konkretną recepturę znała już niemal na pamięć. W rezerwacie albionów czarnookich w Kent była specyfikiem, którego smokolodzy potrzebowali w ogromnych ilościach, dlatego warzyła ją codziennie. Zazwyczaj z powodzeniem.
Zaczęło podobnie jak w poprzednim przypadku. W kociołku wrzała woda z ognistymi nasionami, tym razem w towarzystwie sporej ilości skrzeku żaby. Upłynęło kilka minut, a Fantine dolała do wywaru trzy fiolki krwi byka, co uczyniło ciecz niemal czerwoną, ale to niebawem miało się zmienić. Mięta miała kojące, chłodzące właściwości. W kociołku znalazło się cudownie pachnącej rośliny całkiem sporo. Intensywny zapach mięty wypełnił całą komnatę. Fantine zadrżała, kiedy kilka potężnych huków wstrząsnęło dworem Chateau Rose w posadach, a ona zachwiała się w miejscu. Odruchowo przytknęła dłoń do kociołka, powstrzymując jego wahanie (mogłoby to zakłócić procesy zachodzące w środku), ale odsunęła ją szybko. Metal był rozgrzany, gorący, Rosierówna poczuła ból. Uniosła palce do ucha; nie rozumiała dlaczego, ale skóra w tym miejscu zdawała się pochłaniać to ciepło.
Ciecz robiła się intensywnie pomarańczowa. Fantine, w odpowiedniej chwili, dolała doń ostatnią ingrediencję - wodę miodową. Pozostało jej już jedynie mieszać wywar chochlą, kiedy zwiększyła ogień, by odparować wodę, oczekując, że eliksir odpowiednio zgęstnieje.
| warzę pastę na oparzenia (st 50), zużywam ogniste nasiona
Drewnianą łopatką przełożyła specyfik do błękitnego słoiczka, zadowolona z siebie, po czym wezwała znów służącą, aby zajęła się sprzątaniem; Fantine przywykła do brudzenia dłoni ingrediencjami roślinnymi, zwierzęcymi, eliksirami i innymi specyfikami, sprzątać jednak nie zamierzała - od tego miała służbę.
Przewróciła kolejną stronę w księdze, odnajdując recepturę na działający odmiennie specyfik, choć niezwykle podobny - pastę na oparzenia. Tę konkretną recepturę znała już niemal na pamięć. W rezerwacie albionów czarnookich w Kent była specyfikiem, którego smokolodzy potrzebowali w ogromnych ilościach, dlatego warzyła ją codziennie. Zazwyczaj z powodzeniem.
Zaczęło podobnie jak w poprzednim przypadku. W kociołku wrzała woda z ognistymi nasionami, tym razem w towarzystwie sporej ilości skrzeku żaby. Upłynęło kilka minut, a Fantine dolała do wywaru trzy fiolki krwi byka, co uczyniło ciecz niemal czerwoną, ale to niebawem miało się zmienić. Mięta miała kojące, chłodzące właściwości. W kociołku znalazło się cudownie pachnącej rośliny całkiem sporo. Intensywny zapach mięty wypełnił całą komnatę. Fantine zadrżała, kiedy kilka potężnych huków wstrząsnęło dworem Chateau Rose w posadach, a ona zachwiała się w miejscu. Odruchowo przytknęła dłoń do kociołka, powstrzymując jego wahanie (mogłoby to zakłócić procesy zachodzące w środku), ale odsunęła ją szybko. Metal był rozgrzany, gorący, Rosierówna poczuła ból. Uniosła palce do ucha; nie rozumiała dlaczego, ale skóra w tym miejscu zdawała się pochłaniać to ciepło.
Ciecz robiła się intensywnie pomarańczowa. Fantine, w odpowiedniej chwili, dolała doń ostatnią ingrediencję - wodę miodową. Pozostało jej już jedynie mieszać wywar chochlą, kiedy zwiększyła ogień, by odparować wodę, oczekując, że eliksir odpowiednio zgęstnieje.
| warzę pastę na oparzenia (st 50), zużywam ogniste nasiona
Była także pewna chwila, której nie zapomnę. Był raz wieczór rozmarzony i nadzieje płonne przez dziewczynę z końca sali podobną do Róży, której taniec w sercu moim święty spokój zburzył.
Fantine Rosier
Zawód : Arystokratka
Wiek : 22 lata
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Panna
emanowała namiętnością skroploną winem
wiem, że pachniała jak Paryż choć nigdy tam nie byłem
wiem, że pachniała jak Paryż choć nigdy tam nie byłem
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica
Nieaktywni
The member 'Fantine Rosier' has done the following action : Rzut kością
'k100' : 58
'k100' : 58
W miarę upływu kolejnych minut wywar gęstniał coraz bardzie, dopiero po dłuższym czasie przybierając odpowiednią konsystencję oraz barwę, w końcu jednak zrobił się tak gęsty, że ciężko było nim Fantine chochelką mieszać. Nie klasnęła w dłonie, nie uśmiechnęła się zwycięsko, przyjęła powodzenie z zadowoleniem - ale spodziewała się go. Recepturę pasty na oparzenia mogła wyrecytować przebudzona w nocy o północy. Zdziwiłaby się, gdyby próba uwarzenia jej zakończyłaby się porażką - czyż nie oznaczałoby to, że niewiele nauczyła się podczas tych kilku miesięcy pracy w rezerwacie? Robiła przecież postępy, spore postępy; znacznie pogłębiła swoją wiedzę o ciałach niebieskich, wywarach i nieustannie uczyła się o smokach - była perfekcjonistką.
Gęsta, intensywnie pomarańczowa pasta na oparzenia znalazła się w słoiczku, podobnym do tego, do którego wcześniej włożyła pastę na odmrożenia. Miała nadzieję, że nikomu nie będą potrzebne, że nie będą musieli ich używać - ale przezorny to zawsze zabezpieczony.
W czasie, kiedy służka znów czyściła kościołek, Fantine przeglądała wciąż księgę. Zerknąwszy przelotnie na zegar zdziwiła się - nie zauważyła upływu czasu. W pracowni zasłony zakrywały okiennice, na zewnątrz, przez burzowe chmury, i tak było bardzo ciemno, a z końcem listopada noc zapadała wcześniej. Zbliżała się pora odpoczynku - zdecydowała się jednak jeszcze raz rozpalić pod kociołkiem z wodą ogień. Maść z wodnej gwiazdy mogła się przydać, a jej uwarzenie nie powinno zająć wiele czasu. Wrzuciła do kociołka serce eliksiru, jagody z jemioły, po czym zaczekała aż się zagotują. Wtedy dodała doń wodnej gwiazdy i sporą ilość aloesu. Zmniejszyła nieco ogień, aby wywar się nie przypalił, po czym odnalazła w kredensie odpowiednią szkatułkę z włosami z grzywy jelenia. Dorzuciła ich kilka, po czym wlała sporo śliny węża eskulapa.
Wiernie podążała za recepturą. We wskazanych chwilach mieszała w kociołku, odpowiednio zgodnie ze wskazówkami zegara, bądź przeciwnie. Eliksir gęstniał z wolna, przybierając konsystencję maści, wszystko wydawało się być na dobrej drodze do sukcesu. Z powodzeniem uwarzyła już dziś kilka medykamentów i miała nadzieję, że dobra passa będzie trzymać się jej do samego wieczora.
Niedługo później opuściła pracownię, musiała odpocząć.
zt
| warzę maść z wodnej gwiazdy (st 50), wykorzystuję jagody z jemioły
Gęsta, intensywnie pomarańczowa pasta na oparzenia znalazła się w słoiczku, podobnym do tego, do którego wcześniej włożyła pastę na odmrożenia. Miała nadzieję, że nikomu nie będą potrzebne, że nie będą musieli ich używać - ale przezorny to zawsze zabezpieczony.
W czasie, kiedy służka znów czyściła kościołek, Fantine przeglądała wciąż księgę. Zerknąwszy przelotnie na zegar zdziwiła się - nie zauważyła upływu czasu. W pracowni zasłony zakrywały okiennice, na zewnątrz, przez burzowe chmury, i tak było bardzo ciemno, a z końcem listopada noc zapadała wcześniej. Zbliżała się pora odpoczynku - zdecydowała się jednak jeszcze raz rozpalić pod kociołkiem z wodą ogień. Maść z wodnej gwiazdy mogła się przydać, a jej uwarzenie nie powinno zająć wiele czasu. Wrzuciła do kociołka serce eliksiru, jagody z jemioły, po czym zaczekała aż się zagotują. Wtedy dodała doń wodnej gwiazdy i sporą ilość aloesu. Zmniejszyła nieco ogień, aby wywar się nie przypalił, po czym odnalazła w kredensie odpowiednią szkatułkę z włosami z grzywy jelenia. Dorzuciła ich kilka, po czym wlała sporo śliny węża eskulapa.
Wiernie podążała za recepturą. We wskazanych chwilach mieszała w kociołku, odpowiednio zgodnie ze wskazówkami zegara, bądź przeciwnie. Eliksir gęstniał z wolna, przybierając konsystencję maści, wszystko wydawało się być na dobrej drodze do sukcesu. Z powodzeniem uwarzyła już dziś kilka medykamentów i miała nadzieję, że dobra passa będzie trzymać się jej do samego wieczora.
Niedługo później opuściła pracownię, musiała odpocząć.
zt
| warzę maść z wodnej gwiazdy (st 50), wykorzystuję jagody z jemioły
Była także pewna chwila, której nie zapomnę. Był raz wieczór rozmarzony i nadzieje płonne przez dziewczynę z końca sali podobną do Róży, której taniec w sercu moim święty spokój zburzył.
Fantine Rosier
Zawód : Arystokratka
Wiek : 22 lata
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Panna
emanowała namiętnością skroploną winem
wiem, że pachniała jak Paryż choć nigdy tam nie byłem
wiem, że pachniała jak Paryż choć nigdy tam nie byłem
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica
Nieaktywni
The member 'Fantine Rosier' has done the following action : Rzut kością
'k100' : 62
'k100' : 62
Rosier zawsze skupiał się na naukach magii praktycznej, która mogła mu przydać się w życiu codziennym, w walce, w pokonywaniu problemów. Eliksiry nigdy nie interesowało go jakoś szczególnie, choć wiedział, że jego różdżka była „za eliksirami”. Był raczej początkujący w tej kwestii. Ruszył w kierunku Pracowni, licząc na to, że jej zwyczajnie nie rozwali, a miał w planach uwarzyć coś prostego – antidotum podstawowe. Coś, co mogło się przydać w zwyczajnych chwilach, lub tych bardziej niebezpiecznych. Przyszło im żyć w trudnych czasach i nie wiadomo kto czyhał na jego życie gdzieś za rogiem. Rosier wychodził z założenia, że lepiej zapobiegać, niż zwyczajnie umrzeć.
Woda wrzała w kotle, kiedy Mathieu przygotowywał wszystkie składniki. Najpierw bezoar, kamień będący antidotum na większość czarodziejskich trucizn. Uznał, że najlepiej będzie go sproszkować, dlatego starł go na drobinki. Powinien lepiej się rozmieszać w wodzie buzującej w kociołku. Następnym składnikiem były drobno posiekane liście miłorzębu, które wrzucił do kociołka zaraz po tym jak woda zmieszała się do porządku z pierwszym składnikiem. Nikogo nie powinno też dziwić, że wybrał dziką różę jako jeden ze składników, to świadczyło o jego dobrej woli, była swoistym symbolem. Machnął różdżką kilkukrotnie nad kociołkiem, aby woda zaczęła się leniwie kręcić, pochłaniając trzeci składnik. Sięgną dłonią w stronę blatu i obrócił w palcach pióra hipogryfa, chwilę obserwował je, aby ostatecznie dodać do przygotowywanego eliksiru. Cierpliwość jego zdaniem była wymagana przy tego typu działaniach, nie spieszył się, nie działał pochopnie, wszak nie chciał, aby coś poszło nie tak. Podążał wzrokiem za bulgoczącą, obracającą się w kociołku wodą, aż sięgnął po ostatni ze składników. Korzeń asfodelusa. Nie znał się specjalnie na roślinach, poza różami oczywiście, ale podejrzał kiedyś, że jest dodawany do sporej ilości eliksirów. Również i korzeń wylądował w kociołku, który zawrzał intensywnie. Mathieu machnął kilkukrotnie różdżką, aby upewnić się co do odpowiedniego zmieszania wszystkich składników.
| Warzę Antidotum Podstawowe (ST 40). Zużywam: Bezoar
Data: 01/12/1956
Woda wrzała w kotle, kiedy Mathieu przygotowywał wszystkie składniki. Najpierw bezoar, kamień będący antidotum na większość czarodziejskich trucizn. Uznał, że najlepiej będzie go sproszkować, dlatego starł go na drobinki. Powinien lepiej się rozmieszać w wodzie buzującej w kociołku. Następnym składnikiem były drobno posiekane liście miłorzębu, które wrzucił do kociołka zaraz po tym jak woda zmieszała się do porządku z pierwszym składnikiem. Nikogo nie powinno też dziwić, że wybrał dziką różę jako jeden ze składników, to świadczyło o jego dobrej woli, była swoistym symbolem. Machnął różdżką kilkukrotnie nad kociołkiem, aby woda zaczęła się leniwie kręcić, pochłaniając trzeci składnik. Sięgną dłonią w stronę blatu i obrócił w palcach pióra hipogryfa, chwilę obserwował je, aby ostatecznie dodać do przygotowywanego eliksiru. Cierpliwość jego zdaniem była wymagana przy tego typu działaniach, nie spieszył się, nie działał pochopnie, wszak nie chciał, aby coś poszło nie tak. Podążał wzrokiem za bulgoczącą, obracającą się w kociołku wodą, aż sięgnął po ostatni ze składników. Korzeń asfodelusa. Nie znał się specjalnie na roślinach, poza różami oczywiście, ale podejrzał kiedyś, że jest dodawany do sporej ilości eliksirów. Również i korzeń wylądował w kociołku, który zawrzał intensywnie. Mathieu machnął kilkukrotnie różdżką, aby upewnić się co do odpowiedniego zmieszania wszystkich składników.
| Warzę Antidotum Podstawowe (ST 40). Zużywam: Bezoar
Data: 01/12/1956
Mathieu Rosier
The last enemy that shall be destroyed is | death |
The member 'Mathieu Rosier' has done the following action : Rzut kością
'k100' : 63
'k100' : 63
| 1 listopada
Odgłos nieustępującego deszczu szczelnie wypełniał całą przestrzeń alchemicznej pracowni, kiedy zamykała za sobą drzwi, próbując – raczej bezskutecznie – odegnać od siebie przygnębiającą aurę, osnuwającą magiczny świat od pierwszych dni listopada. Nie czuła się najlepiej; czy to ze względu na dobiegającą już końca ciążę, czy gęstniejące w dusznym powietrzu, czarnomagiczne wyładowania, łatwiej niż zazwyczaj dopadało ją zmęczenie, sprawiając, że – wbrew własnym zwyczajom – coraz więcej czasu spędzała w zaciszu komnat. Brakowało jej odprężających spacerów z Hektorem, żałowała też, że jej stan nie pozwalał już na dalsze podróże; wiele by dała, by móc odwiedzić choć na chwilę wyspę Wight, podejrzewając jednocześnie, że to potęgująca się melancholia wprawiają ją w tęsknotę. Pracowała również mniej, rzadziej niż przed miesiącami pochylając się nad kociołkiem, mimo że zawiła sztuka alchemii wciąż pociągała ją tak samo mocno; dzisiaj czyniła jednak wyjątek, popchnięta do działania docierającymi zza bram rezerwatu wieściami.
O odłowionym w październiku srebrniku morskim słyszała od Tristana już wcześniej, wspomniał jej o nim w liście przesłanym wprost z pokładu powracającego do kraju statku, opowiadał też o planach wybudowania dla smoka specjalnego terrarium, a chociaż sama nie miała jeszcze okazji zobaczyć rzadkiego okazu na własne oczy, nie potrafiła ukryć, że żywo zainteresowała się jego losem. Był ranny – spadające kamienie naderwały jego płetwę i ściągnęły z grzbietu łuski – potrzebował więc długiej rekonwalescencji, wspomaganej eliksirami i maściami. Najlepiej takimi, które zostaną przygotowane specjalnie dla niego; Evandra nie znała szczegółów, specyfika smoczych gatunków wciąż była jej obca, nietrudno było jednak się domyślić, co było powodem nietypowych wymagań srebrnika – w przeciwieństwie do innych znajdujących pod ich opieką stworzeń, nie wychował się ani nie był przyzwyczajony do przebywania na lądzie. W chwili obecnej również znajdował się za szczelnymi ścianami wodnego zbiornika, zbyt ciasnego i niewygodnego; wszelkie maści, które zostaną mu zaaplikowane, musiały więc charakteryzować się możliwie jak największą gęstością i przyczepnością, by nie zmyła ich od razu uderzająca w nie woda.
Wszystkie te wytyczne, starannie opisane i wyjaśnione, znajdowały się w notatkach, które na jej prośbę dostarczono do Chateau Rose, spoczywających teraz na stoliku w alchemicznej pracowni, tuż obok zawsze otwartej księgi z recepturami. Nie widziała ich po raz pierwszy, w ostatnich dniach skrupulatnie je studiując i przekładając na język alchemii, modyfikując istniejące już składy specyfików i – dla pewności, nie mogła pozostawić niczego przypadkowi – całą pracę konsultując z mistrzem eliksirów, od którego pobierała swoje pierwsze nauki. Wynikiem okazały się formuły wyglądające nie tyle elegancko, co przede wszystkim praktycznie, i pozostawało mieć nadzieję, że równie obiecująco przedstawiać się będą po przełożeniu na rzeczywistość i przelaniu z kociołka do fiolek.
Pracę rozpoczęła – standardowo – od napełnienia kociołka wodą i rozpalenia ognia; w zamkniętym pomieszczeniu niemal natychmiast zrobiło się cieplej, nie zwracała jednak na to zbytniej uwagi, przechodząc do starannego przygotowania potrzebnych ingrediencji. Póki co – tych najbardziej bazowych; miała zamiar zacząć od uwarzenia mikstury podstawowej, a dopiero później popracować nad zmianą jej poszczególnych właściwości. W pierwszej kolejności sięgnęła więc po pióra, sowie i pawie, odmierzyła starannie wyliczoną ich ilość i razem z dwiema porcelanowymi miseczkami, usiadła w ustawionym przy stoliku fotelu, żeby rozdrobnić składniki. Długie stanie jej nie służyło; im dalej w zaawansowaniu przesuwała się ciąża, tym bardziej dokuczały jej bóle głowy i pleców, a nogi męczyły się szybciej. Objawy łagodziła co prawda przygotowanymi specjalnie na jej potrzeby wywarami, wolała jednak, by nie były jej potrzebne – dlatego zażywała chwil odpoczynku zawsze, gdy miała taką możliwość.
Rozdrabnianie gładkich piór zawsze wydawało jej się relaksujące; poświęciła na to kilka minut, później jeszcze raz dokładnie sprawdzając, czy nie było ich za dużo ani za mało. W międzyczasie przygasiła nieco płomienie pod kociołkiem: gotująca się w nim woda zaczęła już bulgotać, nie było więc konieczności dodatkowego jej dogrzewania. Sprawdziła temperaturę, nie dodawała jednak jeszcze żadnych ingrediencji, sięgając raz jeszcze do szafki, w której przechowywane były alchemiczne składniki. Odnalezienie motylich skrzydeł i słoiczka z żabim skrzekiem nie sprawiło jej kłopotu – jej palce niemal odruchowo sięgały we właściwe miejsca, a etykiety z opisami sprawdzała tylko z przyzwyczajenia; wiedziała, że zarówno Prymulka, jak i wszyscy korzystający z dobrodziejstw pracowni, dbali o zachowanie porządku.
Żabi skrzek nie wymagał dodatkowego przygotowania – na szczęście, w śliskiej konsystencji nie było nic przyjemnego – odmierzyła więc jedynie odpowiednią jego ilość, odkładając ją następnie na bok, tak, by pozostawała w zasięgu ręki. Spośród zasuszonych skrzydeł motyli wybrała siedem, podobnych do siebie kształtem i kolorem, niezwykle delikatnie układając je na wypolerowanym dnie gładkiej miseczki. Wiedziała, jak bardzo bywały kruche, i jak łatwo było je uszkodzić – a także, że pokruszone, zmieniały swoje magiczne właściwości. Zanim przeszła do następnego etapu pracy, sprawdziła więc raz jeszcze, czy na pewno wszystkie były w całości, ale na pofalowanej lekko powierzchni nie dostrzegła żadnych pęknięć. Odsunęła je na bok, nieco dalej od buchającej z kociołka pary, by – póki co – ochronić je nieco przed wilgocią.
Wyprostowała się, ocierając dłonie miękką szmatką, po czym do glinianego naczynia z moździerzem włożyła kilka fragmentów kory drzewa Wiggen. Ważenie ich w tym stanie nie miało sensu – najpierw trzeba było ją rozdrobnić na proszek – przywołała więc do siebie Prymulkę, polecając jej, by jej w tym pomogła, podczas gdy sama podeszła do kociołka, podwijając starannie długie rękawy sukni. Sprawdziła temperaturę, dostosowała intensywność płomienia i rozpoczęła ostrożne dodawanie wcześniej przygotowanych składników: najpierw piór, zarówno sowich, jak i pawich, następnie – żabiego skrzeku; gdy mikstura przybrała szarawą barwę, wysypała na jej powierzchnię motyle skrzydła, przez moment przyglądając się, jak rozpadają się i rozpuszczają. Wzięła do ręki chochlę, odliczając w myślach okręgi: trzy razy w prawo, siedem razy w lewo, i od początku; powtarzała proces tyle razy, aż eliksir stał się na powrót przejrzysty, by następnie wkropić do niego dokładnie trzynaście kropli oleju z nasion malin. Uśmiechnęła się lekko, gdy szarawa barwa zmieniła się z wrzosową – uwielbiała przyglądać się temu procesowi – dopiero po chwili wrzucając do wywaru jeszcze kilka liści świeżej mięty. Pracownia niemal natychmiast wypełniła się jej wonią: świeżą, lekko pobudzającą i orzeźwiającą, ale co najważniejsze – stanowiącą jasny znak, że baza była gotowa na dodanie serca.
Odebrała od Prymulki miseczkę z rozdrobnioną korą, żeby z alchemiczną dokładnością odważyć wskazaną w recepturze ilość. Resztę zostawiła na później – planowała użyć jej, by zwiększyć gęstość środka, kiedy ten nabierze już swoich właściwości, jednocześnie się stabilizując – a główną część wsypując do kociołka. Tutaj należało działać sprawnie, natychmiast odstawiła więc naczynie na blat stolika i raz jeszcze wzięła do ręki chochlę, rozpoczynając dosyć skomplikowaną procedurę mieszania. Żeby mikstura udała się prawidłowo, trzeba było bowiem wykonać dłuższą kombinację obrotów; początkowo miewała z tym spore problemy, ale z czasem udało jej się odnaleźć w tej całej kompozycji elegancką analogię do muzycznego utworu. Teraz robiła to już z pamięci, zerkając w pergamin tylko dla spokoju ducha; nie zdziwiło jej więc (choć również nie odebrało satysfakcji), gdy po kilku minutach eliksir posłusznie nabrał barwy głębokiego fioletu. Podstawowa wersja środka była gotowa.
Wygasiła płomienie pod kociołkiem, Prymulce polecając, by otworzyła okno. Świeże powietrze, które wpadło do komnaty, natychmiast pomogło pozbyć się z jej wnętrza dusznych oparów, co jednak istotniejsze – miało pomóc miksturze wystygnąć i zgęstnieć. Czekając, aż to nastąpi, Evandra powróciła do odstawionej wcześniej, sproszkowanej kory, i zaczęła dzielić proszek na równe porcje: dzisiaj planowała przygotować pięć, do sprawdzenia i przetestowania; jeżeli modyfikacje okazałyby się zdać egzamin, mogłaby zrobić ich znacznie więcej. Mozolny proces zajął jej dłuższą chwilę; w międzyczasie cały czas sprawdzała temperaturę uwarzonego eliksiru, dopóki nie osiągnęła wartości równej naturalnej ciepłocie ciała srebrnika. Dopiero wtedy, z pomocą Prymulki, rozlała wywar do pięciu pojemników, do których wcześniej wsypała korę. Dodana na tym etapie, nie powinna zaburzyć leczniczych właściwości wzmacniającego środka, ale miała w założeniu zmienić jego konsystencję.
Wymieszała starannie wszystkie porcje, przed zamknięciem fiolek dwa razy sprawdzając, czy składniki połączyły się prawidłowo. Teraz pozostawało jedynie czekać – według wskazówek przekazanych jej przez mistrza eliksirów, przynajmniej trzy pełne dni.
| zt
Odgłos nieustępującego deszczu szczelnie wypełniał całą przestrzeń alchemicznej pracowni, kiedy zamykała za sobą drzwi, próbując – raczej bezskutecznie – odegnać od siebie przygnębiającą aurę, osnuwającą magiczny świat od pierwszych dni listopada. Nie czuła się najlepiej; czy to ze względu na dobiegającą już końca ciążę, czy gęstniejące w dusznym powietrzu, czarnomagiczne wyładowania, łatwiej niż zazwyczaj dopadało ją zmęczenie, sprawiając, że – wbrew własnym zwyczajom – coraz więcej czasu spędzała w zaciszu komnat. Brakowało jej odprężających spacerów z Hektorem, żałowała też, że jej stan nie pozwalał już na dalsze podróże; wiele by dała, by móc odwiedzić choć na chwilę wyspę Wight, podejrzewając jednocześnie, że to potęgująca się melancholia wprawiają ją w tęsknotę. Pracowała również mniej, rzadziej niż przed miesiącami pochylając się nad kociołkiem, mimo że zawiła sztuka alchemii wciąż pociągała ją tak samo mocno; dzisiaj czyniła jednak wyjątek, popchnięta do działania docierającymi zza bram rezerwatu wieściami.
O odłowionym w październiku srebrniku morskim słyszała od Tristana już wcześniej, wspomniał jej o nim w liście przesłanym wprost z pokładu powracającego do kraju statku, opowiadał też o planach wybudowania dla smoka specjalnego terrarium, a chociaż sama nie miała jeszcze okazji zobaczyć rzadkiego okazu na własne oczy, nie potrafiła ukryć, że żywo zainteresowała się jego losem. Był ranny – spadające kamienie naderwały jego płetwę i ściągnęły z grzbietu łuski – potrzebował więc długiej rekonwalescencji, wspomaganej eliksirami i maściami. Najlepiej takimi, które zostaną przygotowane specjalnie dla niego; Evandra nie znała szczegółów, specyfika smoczych gatunków wciąż była jej obca, nietrudno było jednak się domyślić, co było powodem nietypowych wymagań srebrnika – w przeciwieństwie do innych znajdujących pod ich opieką stworzeń, nie wychował się ani nie był przyzwyczajony do przebywania na lądzie. W chwili obecnej również znajdował się za szczelnymi ścianami wodnego zbiornika, zbyt ciasnego i niewygodnego; wszelkie maści, które zostaną mu zaaplikowane, musiały więc charakteryzować się możliwie jak największą gęstością i przyczepnością, by nie zmyła ich od razu uderzająca w nie woda.
Wszystkie te wytyczne, starannie opisane i wyjaśnione, znajdowały się w notatkach, które na jej prośbę dostarczono do Chateau Rose, spoczywających teraz na stoliku w alchemicznej pracowni, tuż obok zawsze otwartej księgi z recepturami. Nie widziała ich po raz pierwszy, w ostatnich dniach skrupulatnie je studiując i przekładając na język alchemii, modyfikując istniejące już składy specyfików i – dla pewności, nie mogła pozostawić niczego przypadkowi – całą pracę konsultując z mistrzem eliksirów, od którego pobierała swoje pierwsze nauki. Wynikiem okazały się formuły wyglądające nie tyle elegancko, co przede wszystkim praktycznie, i pozostawało mieć nadzieję, że równie obiecująco przedstawiać się będą po przełożeniu na rzeczywistość i przelaniu z kociołka do fiolek.
Pracę rozpoczęła – standardowo – od napełnienia kociołka wodą i rozpalenia ognia; w zamkniętym pomieszczeniu niemal natychmiast zrobiło się cieplej, nie zwracała jednak na to zbytniej uwagi, przechodząc do starannego przygotowania potrzebnych ingrediencji. Póki co – tych najbardziej bazowych; miała zamiar zacząć od uwarzenia mikstury podstawowej, a dopiero później popracować nad zmianą jej poszczególnych właściwości. W pierwszej kolejności sięgnęła więc po pióra, sowie i pawie, odmierzyła starannie wyliczoną ich ilość i razem z dwiema porcelanowymi miseczkami, usiadła w ustawionym przy stoliku fotelu, żeby rozdrobnić składniki. Długie stanie jej nie służyło; im dalej w zaawansowaniu przesuwała się ciąża, tym bardziej dokuczały jej bóle głowy i pleców, a nogi męczyły się szybciej. Objawy łagodziła co prawda przygotowanymi specjalnie na jej potrzeby wywarami, wolała jednak, by nie były jej potrzebne – dlatego zażywała chwil odpoczynku zawsze, gdy miała taką możliwość.
Rozdrabnianie gładkich piór zawsze wydawało jej się relaksujące; poświęciła na to kilka minut, później jeszcze raz dokładnie sprawdzając, czy nie było ich za dużo ani za mało. W międzyczasie przygasiła nieco płomienie pod kociołkiem: gotująca się w nim woda zaczęła już bulgotać, nie było więc konieczności dodatkowego jej dogrzewania. Sprawdziła temperaturę, nie dodawała jednak jeszcze żadnych ingrediencji, sięgając raz jeszcze do szafki, w której przechowywane były alchemiczne składniki. Odnalezienie motylich skrzydeł i słoiczka z żabim skrzekiem nie sprawiło jej kłopotu – jej palce niemal odruchowo sięgały we właściwe miejsca, a etykiety z opisami sprawdzała tylko z przyzwyczajenia; wiedziała, że zarówno Prymulka, jak i wszyscy korzystający z dobrodziejstw pracowni, dbali o zachowanie porządku.
Żabi skrzek nie wymagał dodatkowego przygotowania – na szczęście, w śliskiej konsystencji nie było nic przyjemnego – odmierzyła więc jedynie odpowiednią jego ilość, odkładając ją następnie na bok, tak, by pozostawała w zasięgu ręki. Spośród zasuszonych skrzydeł motyli wybrała siedem, podobnych do siebie kształtem i kolorem, niezwykle delikatnie układając je na wypolerowanym dnie gładkiej miseczki. Wiedziała, jak bardzo bywały kruche, i jak łatwo było je uszkodzić – a także, że pokruszone, zmieniały swoje magiczne właściwości. Zanim przeszła do następnego etapu pracy, sprawdziła więc raz jeszcze, czy na pewno wszystkie były w całości, ale na pofalowanej lekko powierzchni nie dostrzegła żadnych pęknięć. Odsunęła je na bok, nieco dalej od buchającej z kociołka pary, by – póki co – ochronić je nieco przed wilgocią.
Wyprostowała się, ocierając dłonie miękką szmatką, po czym do glinianego naczynia z moździerzem włożyła kilka fragmentów kory drzewa Wiggen. Ważenie ich w tym stanie nie miało sensu – najpierw trzeba było ją rozdrobnić na proszek – przywołała więc do siebie Prymulkę, polecając jej, by jej w tym pomogła, podczas gdy sama podeszła do kociołka, podwijając starannie długie rękawy sukni. Sprawdziła temperaturę, dostosowała intensywność płomienia i rozpoczęła ostrożne dodawanie wcześniej przygotowanych składników: najpierw piór, zarówno sowich, jak i pawich, następnie – żabiego skrzeku; gdy mikstura przybrała szarawą barwę, wysypała na jej powierzchnię motyle skrzydła, przez moment przyglądając się, jak rozpadają się i rozpuszczają. Wzięła do ręki chochlę, odliczając w myślach okręgi: trzy razy w prawo, siedem razy w lewo, i od początku; powtarzała proces tyle razy, aż eliksir stał się na powrót przejrzysty, by następnie wkropić do niego dokładnie trzynaście kropli oleju z nasion malin. Uśmiechnęła się lekko, gdy szarawa barwa zmieniła się z wrzosową – uwielbiała przyglądać się temu procesowi – dopiero po chwili wrzucając do wywaru jeszcze kilka liści świeżej mięty. Pracownia niemal natychmiast wypełniła się jej wonią: świeżą, lekko pobudzającą i orzeźwiającą, ale co najważniejsze – stanowiącą jasny znak, że baza była gotowa na dodanie serca.
Odebrała od Prymulki miseczkę z rozdrobnioną korą, żeby z alchemiczną dokładnością odważyć wskazaną w recepturze ilość. Resztę zostawiła na później – planowała użyć jej, by zwiększyć gęstość środka, kiedy ten nabierze już swoich właściwości, jednocześnie się stabilizując – a główną część wsypując do kociołka. Tutaj należało działać sprawnie, natychmiast odstawiła więc naczynie na blat stolika i raz jeszcze wzięła do ręki chochlę, rozpoczynając dosyć skomplikowaną procedurę mieszania. Żeby mikstura udała się prawidłowo, trzeba było bowiem wykonać dłuższą kombinację obrotów; początkowo miewała z tym spore problemy, ale z czasem udało jej się odnaleźć w tej całej kompozycji elegancką analogię do muzycznego utworu. Teraz robiła to już z pamięci, zerkając w pergamin tylko dla spokoju ducha; nie zdziwiło jej więc (choć również nie odebrało satysfakcji), gdy po kilku minutach eliksir posłusznie nabrał barwy głębokiego fioletu. Podstawowa wersja środka była gotowa.
Wygasiła płomienie pod kociołkiem, Prymulce polecając, by otworzyła okno. Świeże powietrze, które wpadło do komnaty, natychmiast pomogło pozbyć się z jej wnętrza dusznych oparów, co jednak istotniejsze – miało pomóc miksturze wystygnąć i zgęstnieć. Czekając, aż to nastąpi, Evandra powróciła do odstawionej wcześniej, sproszkowanej kory, i zaczęła dzielić proszek na równe porcje: dzisiaj planowała przygotować pięć, do sprawdzenia i przetestowania; jeżeli modyfikacje okazałyby się zdać egzamin, mogłaby zrobić ich znacznie więcej. Mozolny proces zajął jej dłuższą chwilę; w międzyczasie cały czas sprawdzała temperaturę uwarzonego eliksiru, dopóki nie osiągnęła wartości równej naturalnej ciepłocie ciała srebrnika. Dopiero wtedy, z pomocą Prymulki, rozlała wywar do pięciu pojemników, do których wcześniej wsypała korę. Dodana na tym etapie, nie powinna zaburzyć leczniczych właściwości wzmacniającego środka, ale miała w założeniu zmienić jego konsystencję.
Wymieszała starannie wszystkie porcje, przed zamknięciem fiolek dwa razy sprawdzając, czy składniki połączyły się prawidłowo. Teraz pozostawało jedynie czekać – według wskazówek przekazanych jej przez mistrza eliksirów, przynajmniej trzy pełne dni.
| zt
różo, tyś chora:
czerw niewidoczny,
niesiony nocą
przez wicher mroczny,
znalazł łoże w szczęśliwym
szkarłacie twego serca
i ciemną, potajemną
miłością cię uśmierca
czerw niewidoczny,
niesiony nocą
przez wicher mroczny,
znalazł łoże w szczęśliwym
szkarłacie twego serca
i ciemną, potajemną
miłością cię uśmierca
Evandra G. Rosier
Zawód : alchemiczka w smoczym rezerwacie w Kent, harfistka
Wiek : 23
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Zamężna
beauty is terror.
whatever we call beautiful,
we quiver before it.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Półwila
Nieaktywni
| 29 grudnia
Wciąż trudno było jej uwierzyć, że niebo nad Anglią było czyste, a po zalanych chłodnym, zimowym słońcem korytarzach Chateau Rose nie przetaczały się stłumione odgłosy grzmotów. W pamięci wciąż miała poprzedni świt: kilkanaście minut spędzonych z Fantine przy uchylonej okiennicy w zaciemnionym holu, kiedy miała wrażenie, że po raz pierwszy od długich tygodni oddycha prawdziwym powietrzem. Wtedy jeszcze nie dowierzała, obawiając się, że była to jedynie chwilowa poprawa, ulotna nadzieja; ale godziny mijały, a świat dookoła zdawał się odżywać, uwolniony spod ciężkiego całunu anomalii. Odżyła również i ona, czując się, jakby z barków umknęły jej obawy, o których wcześniej nawet nie wiedziała, że je ze sobą nosiła – tak samo, jak nie zdawała sobie sprawy, że dzień, w którym nad dworkiem rozproszyły się czarnomagiczne chmury, był jednocześnie dniem, w którym powróciła do zwyczaju bezwiednego śpiewania przy pracy; nuciła i teraz, pochylając się, by zapalić ogień pod wypełnionym wodą kociołkiem, zaklinając go do posłuszeństwa nutami Arabeski Debussy’ego.
Pracownia była tego dnia jasna i chłodna, wypełniona powietrzem wpadającym przez uchylone lekko okno. Evandra nie planowała pozostać w niej długo – co prawda Evanowi, przebywającemu pod czujną opieką piastunek, nic nie groziło, nie lubiła jednak zanadto się oddalać – przystąpiła więc do pracy od razu, zaczynając od rozdrobnienia zielonych listków dyptamu i przesypaniu ich do porcelanowej miseczki. Eliksir, który próbowała uwarzyć, pozornie nie należał do trudnych – przynajmniej jeżeli chodziło o przygotowanie składników – ale proces mieszania i dodawania wymagał już alchemicznej precyzji, bo kolejne ingrediencje trzeba było dodawać w odpowiednich odstępach czasu. Całość nie powinna z kolei zabrać jej więcej niż siedem minut, nie miała więc zbyt wiele miejsca na pomyłki. Przygotowała więc wszystko wcześniej, na blacie obok kociołka stawiając zdobioną klepsydrę. Odetchnęła, odgarniając z czoła kosmyki włosów.
Zaczęła od serca: dokładnie odmierzona porcja sproszkowanej smoczej łuski znalazła się w wywarze jako pierwsza, zamieszana dokładnie trzy razy w lewo i trzy razy w prawo; odczekała minutę, zanim dodała do niej pokruszone wcześniej liście dyptamu i trzynaście płatków mirtu. Znów odliczyła dokładnie ilość obrotów, w następnej kolejności wkrapiając do mikstury trzy krople różanego olejku. Powierzchnia eliksiru zasyczała, a buchająca z niego para wypełniła pracownię charakterystycznym, różanym zapachem, tak doskonale jej znanym. Przygasiła nieco płomienie, by obniżyć temperaturę, po czym zerknęła na klepsydrę; miała jeszcze chwilę, którą odczekała przed dodaniem lśniącego włosa z grzywy hipokampusa.
Ostatnim składnikiem było srebro, i tę część warzenia Evandra lubiła najbardziej; sproszkowane i mieniące się metalicznie, pokryło szczelnie wirującą powierzchnię wywaru, nadając mu podobnej, niepowtarzalnej barwy, przypominającej odrobinę roztopiony metal. Przyglądała mu się przez moment, jednocześnie zerkając na ostatnie przesypujące się w klepsydrze ziarnka, i gdy górny pojemnik opustoszał zupełnie, wygasiła płomienie pod kociołkiem.
Teraz pozostawało jej czekać.
| próbuję uwarzyć wywar ze sproszkowanego srebra i dyptamu (ST 70); jako serce wykorzystuję smoczą łuskę
Wciąż trudno było jej uwierzyć, że niebo nad Anglią było czyste, a po zalanych chłodnym, zimowym słońcem korytarzach Chateau Rose nie przetaczały się stłumione odgłosy grzmotów. W pamięci wciąż miała poprzedni świt: kilkanaście minut spędzonych z Fantine przy uchylonej okiennicy w zaciemnionym holu, kiedy miała wrażenie, że po raz pierwszy od długich tygodni oddycha prawdziwym powietrzem. Wtedy jeszcze nie dowierzała, obawiając się, że była to jedynie chwilowa poprawa, ulotna nadzieja; ale godziny mijały, a świat dookoła zdawał się odżywać, uwolniony spod ciężkiego całunu anomalii. Odżyła również i ona, czując się, jakby z barków umknęły jej obawy, o których wcześniej nawet nie wiedziała, że je ze sobą nosiła – tak samo, jak nie zdawała sobie sprawy, że dzień, w którym nad dworkiem rozproszyły się czarnomagiczne chmury, był jednocześnie dniem, w którym powróciła do zwyczaju bezwiednego śpiewania przy pracy; nuciła i teraz, pochylając się, by zapalić ogień pod wypełnionym wodą kociołkiem, zaklinając go do posłuszeństwa nutami Arabeski Debussy’ego.
Pracownia była tego dnia jasna i chłodna, wypełniona powietrzem wpadającym przez uchylone lekko okno. Evandra nie planowała pozostać w niej długo – co prawda Evanowi, przebywającemu pod czujną opieką piastunek, nic nie groziło, nie lubiła jednak zanadto się oddalać – przystąpiła więc do pracy od razu, zaczynając od rozdrobnienia zielonych listków dyptamu i przesypaniu ich do porcelanowej miseczki. Eliksir, który próbowała uwarzyć, pozornie nie należał do trudnych – przynajmniej jeżeli chodziło o przygotowanie składników – ale proces mieszania i dodawania wymagał już alchemicznej precyzji, bo kolejne ingrediencje trzeba było dodawać w odpowiednich odstępach czasu. Całość nie powinna z kolei zabrać jej więcej niż siedem minut, nie miała więc zbyt wiele miejsca na pomyłki. Przygotowała więc wszystko wcześniej, na blacie obok kociołka stawiając zdobioną klepsydrę. Odetchnęła, odgarniając z czoła kosmyki włosów.
Zaczęła od serca: dokładnie odmierzona porcja sproszkowanej smoczej łuski znalazła się w wywarze jako pierwsza, zamieszana dokładnie trzy razy w lewo i trzy razy w prawo; odczekała minutę, zanim dodała do niej pokruszone wcześniej liście dyptamu i trzynaście płatków mirtu. Znów odliczyła dokładnie ilość obrotów, w następnej kolejności wkrapiając do mikstury trzy krople różanego olejku. Powierzchnia eliksiru zasyczała, a buchająca z niego para wypełniła pracownię charakterystycznym, różanym zapachem, tak doskonale jej znanym. Przygasiła nieco płomienie, by obniżyć temperaturę, po czym zerknęła na klepsydrę; miała jeszcze chwilę, którą odczekała przed dodaniem lśniącego włosa z grzywy hipokampusa.
Ostatnim składnikiem było srebro, i tę część warzenia Evandra lubiła najbardziej; sproszkowane i mieniące się metalicznie, pokryło szczelnie wirującą powierzchnię wywaru, nadając mu podobnej, niepowtarzalnej barwy, przypominającej odrobinę roztopiony metal. Przyglądała mu się przez moment, jednocześnie zerkając na ostatnie przesypujące się w klepsydrze ziarnka, i gdy górny pojemnik opustoszał zupełnie, wygasiła płomienie pod kociołkiem.
Teraz pozostawało jej czekać.
| próbuję uwarzyć wywar ze sproszkowanego srebra i dyptamu (ST 70); jako serce wykorzystuję smoczą łuskę
różo, tyś chora:
czerw niewidoczny,
niesiony nocą
przez wicher mroczny,
znalazł łoże w szczęśliwym
szkarłacie twego serca
i ciemną, potajemną
miłością cię uśmierca
czerw niewidoczny,
niesiony nocą
przez wicher mroczny,
znalazł łoże w szczęśliwym
szkarłacie twego serca
i ciemną, potajemną
miłością cię uśmierca
Evandra G. Rosier
Zawód : alchemiczka w smoczym rezerwacie w Kent, harfistka
Wiek : 23
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Zamężna
beauty is terror.
whatever we call beautiful,
we quiver before it.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Półwila
Nieaktywni
The member 'Evandra Rosier' has done the following action : Rzut kością
'k100' : 21
'k100' : 21
Nie była pewna, co właściwie poszło nie tak – przyglądała się srebrnej powierzchni, matowiejącej nagle i ciemniejącej, z wyrazem cichej frustracji i dezorientacji – ale gdzieś musiała popełnić błąd; być może pomyliła się w liczeniu lub niezbyt dokładnie rozdrobniła liście dyptamu; nie wiedziała. Nie miało to już jednak znaczenia, procesu zepsucia nie dało się odwrócić, eliksir nadawał się jedynie do wyrzucenia. Opróżniła kociołek jednym ruchem różdżki, wdzięczna, że używanie magii nie niosło już za sobą ryzyka przykrych konsekwencji, oddając jej tym samym cząstkę utraconej przed miesiącami samodzielności. Przez moment rozważała wypróbowanie innej receptury, ale właściwie – skoro miała pod ręką przygotowane już składniki, mogła równie dobrze spróbować raz jeszcze, tym razem dokładniej przykładając się do detali. Bez potknięć nie było nauki; wiedziała o tym, była to jedna z nauk, które mistrz eliksirów przekazał jej jako pierwszą.
Ponownie napełniła kociołek wodą, rozpalając pod nim wodę i czekając, aż osiągnie właściwą temperaturę. Liście dyptamu rozdrobniła już wcześniej, teraz odmierzyła więc jedynie odpowiednią ich ilość, sprawdzając dwa razy, czy wszystko się zgadzało. Odwróciła klepsydrę, powtarzając raz jeszcze wszystkie poprzednie czynności: wsypała na powierzchnię wywaru porcję sproszkowanej smoczej łuski, następnie biorąc do ręki chochlę i ostrożnie mieszając – trzy razy w lewo i trzy razy w prawo. Znieruchomiała, przenosząc spojrzenie na klepsydrę i przez minutę wpatrując się w przesypujący się piasek; gdy konieczny do przeminięcia czas dobiegał końca, sięgnęła po liście dyptamu i trzynaście odliczonych płatków mirtu, dodając po kolei i jedno, i drugie. Do tego etapu wszystko wyglądało prawidłowo; zamieszała eliksirem, przyglądając się przez moment jego konsystencji, zanim wzięła do ręki pipetę, by odmierzyć trzy krople różanego olejku. Eteryczny zapach znów uderzył w nią delikatnie, owiewając ją przyjemną mgiełką; czy to właśnie w ten sposób dała się wcześniej rozproszyć? Nawet jeżeli tak, nie zamierzała popełnić tego samego błędu po raz drugi, dlatego od razu sprawdziła temperaturę, obniżając ją, dopóki nie osiągnęła pożądanej wartości; dopiero wtedy dodała do mieszanki włos z grzywy hipokampusa, by sięgnąć wreszcie po sproszkowane srebro.
Cały proces przemiany powtórzył się raz jeszcze: powierzchnia eliksiru pokryła się lśniącą metalicznie warstwą, po czym zgęstniała, a Evandra – wstrzymując oddech – wygasiła płomienie, ani na moment nie spuszczając wzroku z mikstury; zupełnie jakby liczyła, że w ten sposób wymusi na niej posłuszeństwo.
| raz jeszcze próbuję uwarzyć wywar ze sproszkowanego srebra i dyptamu (ST 70), wykorzystując drugą smoczą łuskę jako serce
Ponownie napełniła kociołek wodą, rozpalając pod nim wodę i czekając, aż osiągnie właściwą temperaturę. Liście dyptamu rozdrobniła już wcześniej, teraz odmierzyła więc jedynie odpowiednią ich ilość, sprawdzając dwa razy, czy wszystko się zgadzało. Odwróciła klepsydrę, powtarzając raz jeszcze wszystkie poprzednie czynności: wsypała na powierzchnię wywaru porcję sproszkowanej smoczej łuski, następnie biorąc do ręki chochlę i ostrożnie mieszając – trzy razy w lewo i trzy razy w prawo. Znieruchomiała, przenosząc spojrzenie na klepsydrę i przez minutę wpatrując się w przesypujący się piasek; gdy konieczny do przeminięcia czas dobiegał końca, sięgnęła po liście dyptamu i trzynaście odliczonych płatków mirtu, dodając po kolei i jedno, i drugie. Do tego etapu wszystko wyglądało prawidłowo; zamieszała eliksirem, przyglądając się przez moment jego konsystencji, zanim wzięła do ręki pipetę, by odmierzyć trzy krople różanego olejku. Eteryczny zapach znów uderzył w nią delikatnie, owiewając ją przyjemną mgiełką; czy to właśnie w ten sposób dała się wcześniej rozproszyć? Nawet jeżeli tak, nie zamierzała popełnić tego samego błędu po raz drugi, dlatego od razu sprawdziła temperaturę, obniżając ją, dopóki nie osiągnęła pożądanej wartości; dopiero wtedy dodała do mieszanki włos z grzywy hipokampusa, by sięgnąć wreszcie po sproszkowane srebro.
Cały proces przemiany powtórzył się raz jeszcze: powierzchnia eliksiru pokryła się lśniącą metalicznie warstwą, po czym zgęstniała, a Evandra – wstrzymując oddech – wygasiła płomienie, ani na moment nie spuszczając wzroku z mikstury; zupełnie jakby liczyła, że w ten sposób wymusi na niej posłuszeństwo.
| raz jeszcze próbuję uwarzyć wywar ze sproszkowanego srebra i dyptamu (ST 70), wykorzystując drugą smoczą łuskę jako serce
różo, tyś chora:
czerw niewidoczny,
niesiony nocą
przez wicher mroczny,
znalazł łoże w szczęśliwym
szkarłacie twego serca
i ciemną, potajemną
miłością cię uśmierca
czerw niewidoczny,
niesiony nocą
przez wicher mroczny,
znalazł łoże w szczęśliwym
szkarłacie twego serca
i ciemną, potajemną
miłością cię uśmierca
Evandra G. Rosier
Zawód : alchemiczka w smoczym rezerwacie w Kent, harfistka
Wiek : 23
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Zamężna
beauty is terror.
whatever we call beautiful,
we quiver before it.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Półwila
Nieaktywni
Pracownia alchemiczna
Szybka odpowiedź