Przy kontuarze
AutorWiadomość
First topic message reminder :
★★★ [bylobrzydkobedzieladnie]
Przy kontuarze
Klub umiejscowiony przy jednej z głównych ulic otwiera się dopiero po zmroku; przy wejściu sprawdzane są dokumenty - wpuszczane są osoby wyłącznie pełnoletnie - oraz ubiór, wymagane są formalne szaty czarodziejskie. Przy szatni urzęduje pucybut, który dba o obuwie gości.
Wnętrze klubu urządzone jest w eleganckim stylu, stoliki są nieduże, przeznaczone dla najwyżej czterech osób. Na półkach za barem da się dostrzec różnokolorowe trunki, królują wykwintne drinki i likiery.
Kluczowym elementem klubu jest jednak scena, na której co wieczór odbywają się pokazy burleski, a w niektóre dni również występy bardziej cenionych gwiazd muzyki i kabaretu.
Wnętrze klubu urządzone jest w eleganckim stylu, stoliki są nieduże, przeznaczone dla najwyżej czterech osób. Na półkach za barem da się dostrzec różnokolorowe trunki, królują wykwintne drinki i likiery.
Kluczowym elementem klubu jest jednak scena, na której co wieczór odbywają się pokazy burleski, a w niektóre dni również występy bardziej cenionych gwiazd muzyki i kabaretu.
Ostatnio zmieniony przez Mistrz gry dnia 25.03.22 20:52, w całości zmieniany 1 raz
|27 kwietnia
Satynowa, czarna sukienka bez ramiączek, z dekoltem wyciętym na kształt serca ściśle przylegała do jej gruszkowej sylwetki; podkreślała talię, eksponowała długie nogi i biust. Ułożone, acz luźne i puszyste loki ledwie opadały na gołe ramiona; długie rękawiczki, wykonane z tego samego materiału co wieczorowa kreacja, okalały większą część szczupłych ramion. Klasyczny makijaż wyróżniał urodę, przy okazji zakrywając jej pojedyncze niedoskonałości; obuwie na obcasie optycznie wydłużało jej zachwycającą staturę. Okalana światłem, publicznością i muzyką stała na środku sceny; bynajmniej jednak nie statycznie, dołączając do występu gładkiego wokalu prosty, acz sensualny taniec. Rzadko kiedy pozwalano jej, by była gwiazdą wieczoru; zwykle siedziała za stelażem fortepianu, wygrywając przy tym dobrze znane jej melodie. W końcu mogła poczuć się docenioną, nareszcie zwrócono na nią więcej uwagi; czuła bezwstydne spojrzenia mężczyzn na sensorycznie zdejmowanej rękawiczce. Nie kryła związanego z przedstawieniem i zyskaną uwagą entuzjazmu, daleka też była do skromnych gestów; szczery uśmiech wyrósł na pięknej twarzy, kiedy na koniec dane jej było usłyszeć satysfakcjonującą falę oklasków. Aplauz był długi i głośny, niepozbawiony też gwizdów ze strony kilku mniej okrzesanych mężczyzn; kobiety natomiast zazdrośnie zerkały w jej stronę, pretensjonalnie wzdychając do swoich kochanków. Lubiła być obiektem cudzych myśli czy konwersacji; cierpiała też na deficyt pokory i powściągliwości ducha, wszak nie kryła przyjemności płynącej z bycia adorowaną - czy to przez starych lub wciąż młodych kawalerów, czy też przez facetów przynależących już do innej kobiety. Zeszła z szerokiego podestu, kierując się w stronę zastawionej stolikami części sali. Bacznie obserwowała każdego z osobna, w większości dostrzegając znajome już jej twarze - niejaki Lee zaczepił ją nawet na chwilę, skomplementował jej koncert, coby to nie uciekła przedwcześnie; po paru bezpośredniościach w końcu zaproponował wspólnego drinka, z którego nie mogła przecież zrezygnować. Gin wypiła szybko, w podobnym tempie też umknęła towarzyszowi. Nie miał w sobie tej naturalności; udawana charyzma i pozorna pewność siebie jej nie imponowała. Daleki też był postaciom greckich bogów, które to widywała w francuskiej akademii, stąd też na nic okazały się jego czarujące słowa. Choć doskonale wiedziała, że są prawdziwymi, brakowało w nich konkretnej intencji.
Brylowała między klientelą, wypatrywała swych hipotetycznych zdobyczy; już bliska była powrotu na zaplecze, jako że żadna twarz nie przyciągała jej wymagającej uwagi. Przez umysł przemknęła też myśl powrotu do dżentelmena od jałowcówki, aż ostatecznie spojrzenie skierowała na jegomościa przy samej ścianie. Siedział sam w miernie oświetlonym kącie; gdy podeszła bliżej miała chwilę, by przyjrzeć się jego surowej, choć przystojnej twarzy. Stanowczo zajęła miejsce na krześle znajdującym się naprzeciwko. Nie spytała o pozwolenie, ani na takowe nie czekała; rezolutnie nawiązała wzrokowy kontakt, przerzuciwszy nogę na nogę.
- Dobry wieczór - zaczęła, bawiąc się naciągniętą rękawiczką. - Co taki mężczyzna jak pan robi sam w takim miejscu? - dodała po chwili, wciskając jeden z nieokrzesanych kosmyków za ucho.
Satynowa, czarna sukienka bez ramiączek, z dekoltem wyciętym na kształt serca ściśle przylegała do jej gruszkowej sylwetki; podkreślała talię, eksponowała długie nogi i biust. Ułożone, acz luźne i puszyste loki ledwie opadały na gołe ramiona; długie rękawiczki, wykonane z tego samego materiału co wieczorowa kreacja, okalały większą część szczupłych ramion. Klasyczny makijaż wyróżniał urodę, przy okazji zakrywając jej pojedyncze niedoskonałości; obuwie na obcasie optycznie wydłużało jej zachwycającą staturę. Okalana światłem, publicznością i muzyką stała na środku sceny; bynajmniej jednak nie statycznie, dołączając do występu gładkiego wokalu prosty, acz sensualny taniec. Rzadko kiedy pozwalano jej, by była gwiazdą wieczoru; zwykle siedziała za stelażem fortepianu, wygrywając przy tym dobrze znane jej melodie. W końcu mogła poczuć się docenioną, nareszcie zwrócono na nią więcej uwagi; czuła bezwstydne spojrzenia mężczyzn na sensorycznie zdejmowanej rękawiczce. Nie kryła związanego z przedstawieniem i zyskaną uwagą entuzjazmu, daleka też była do skromnych gestów; szczery uśmiech wyrósł na pięknej twarzy, kiedy na koniec dane jej było usłyszeć satysfakcjonującą falę oklasków. Aplauz był długi i głośny, niepozbawiony też gwizdów ze strony kilku mniej okrzesanych mężczyzn; kobiety natomiast zazdrośnie zerkały w jej stronę, pretensjonalnie wzdychając do swoich kochanków. Lubiła być obiektem cudzych myśli czy konwersacji; cierpiała też na deficyt pokory i powściągliwości ducha, wszak nie kryła przyjemności płynącej z bycia adorowaną - czy to przez starych lub wciąż młodych kawalerów, czy też przez facetów przynależących już do innej kobiety. Zeszła z szerokiego podestu, kierując się w stronę zastawionej stolikami części sali. Bacznie obserwowała każdego z osobna, w większości dostrzegając znajome już jej twarze - niejaki Lee zaczepił ją nawet na chwilę, skomplementował jej koncert, coby to nie uciekła przedwcześnie; po paru bezpośredniościach w końcu zaproponował wspólnego drinka, z którego nie mogła przecież zrezygnować. Gin wypiła szybko, w podobnym tempie też umknęła towarzyszowi. Nie miał w sobie tej naturalności; udawana charyzma i pozorna pewność siebie jej nie imponowała. Daleki też był postaciom greckich bogów, które to widywała w francuskiej akademii, stąd też na nic okazały się jego czarujące słowa. Choć doskonale wiedziała, że są prawdziwymi, brakowało w nich konkretnej intencji.
Brylowała między klientelą, wypatrywała swych hipotetycznych zdobyczy; już bliska była powrotu na zaplecze, jako że żadna twarz nie przyciągała jej wymagającej uwagi. Przez umysł przemknęła też myśl powrotu do dżentelmena od jałowcówki, aż ostatecznie spojrzenie skierowała na jegomościa przy samej ścianie. Siedział sam w miernie oświetlonym kącie; gdy podeszła bliżej miała chwilę, by przyjrzeć się jego surowej, choć przystojnej twarzy. Stanowczo zajęła miejsce na krześle znajdującym się naprzeciwko. Nie spytała o pozwolenie, ani na takowe nie czekała; rezolutnie nawiązała wzrokowy kontakt, przerzuciwszy nogę na nogę.
- Dobry wieczór - zaczęła, bawiąc się naciągniętą rękawiczką. - Co taki mężczyzna jak pan robi sam w takim miejscu? - dodała po chwili, wciskając jeden z nieokrzesanych kosmyków za ucho.
nie obiecuję ci wiele
bo tyle co prawie nic
najwyżej wiosenną zieleń
i pogodne dni
najwyżej uśmiech na twarzy
i dłoń w potrzebie
nie obiecuję ci wiele
bo tylko po prostu siebie.
bo tyle co prawie nic
najwyżej wiosenną zieleń
i pogodne dni
najwyżej uśmiech na twarzy
i dłoń w potrzebie
nie obiecuję ci wiele
bo tylko po prostu siebie.
Blanche Flume
Zawód : gra, śpiewa i trochę dramatyzuje
Wiek : 29
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Wdowa
jestem kobietą
wodą, ogniem, burzą, perłą na dnie
wolna jak rzeka, nigdy nie poddam się
jestem kobietą
jestem wodą, jestem ogniem,
j a w ą i s n e m
wodą, ogniem, burzą, perłą na dnie
wolna jak rzeka, nigdy nie poddam się
jestem kobietą
jestem wodą, jestem ogniem,
j a w ą i s n e m
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Przez głowę Thomasa pierwszy raz przeszła myśl, że dobrym pomysłem byłoby się odprężyć z pomocą czegoś bardzo nielegalnego. Nie jakieś diable ziele, ale może widły, w akcie najwyższej desperacji byłaby to śnieżka, do której na całe szczęście nie miał dostępu. Do śnieżki dostęp miał mężczyzna, który zaprosił go dziś w te jakże przyjemne miejsce. Klimat był wspaniały, wszystko tak, jak Postlethwaite sobie wyobrażał- eleganckie szaty, luksusowe drinki, zgrabne tancerki, które szczególnie przykuły uwagę jego towarzysza, największego nudziarza na świecie. Thomas zgodził się na spotkanie z nim tylko dlatego, że to właśnie od niego kupował towar, który sprzedawał dalej. Wolał go nie urazić w żaden sposób, w innym wypadku zostałby bezrobotny, a i tak interes narkotykowy w Londynie z dnia na dzień stawał się bardziej ryzykowny. Może warto w końcu kupić wyścigowego pegaza, o którym Postlethwaite tak marzył? Wtedy przynajmniej nie musiałby słuchać marudzenia tego cholernego nudziarza, który zawsze spotyka się z nim tylko po to, by pomarudzić. Właśnie on jest powodem niedorzecznych myśli o wybraniu się z widłami i śnieżkami na narkotykową podróż. To jeden z niewielu sposobów, by przetrwać takie spotkania.
Ku zdziwieniu Thomasa, jego towarzysz wstał i powiedział, że przypomniało mu się, że powinien być teraz w innym miejscu. Nie usłyszał pytania, czy coś się stało, czy wszystko jest w porządku, pożegnali się tylko i Tommy w końcu mógł odetchnąć i odpocząć. Sięgnął po papierośnicę i z uśmiechem wyciągnął jedną sztukę, triumfując z myślami samobójczymi, które licznie pojawiały się w jego głowie w trakcie słuchania, jak to jego znajomy ma źle, żona go zostawiła dla jakiegoś bogacza. Może właśnie dlatego nigdy nie powinno się wiązać z żadną kobietą. Nigdy przenigdy. Nawet z najpiękniejszą Afrodytą wyłaniającą się z piany, ukazując swoją idealną figurę, kształtne, zaróżowione piersi, długie, blade nogi z małymi stópkami. Złotowłosa piękność, chociaż także odpowiadała mu zimna kobieta o hebanowo-czarnych lokach. Uśmiechnął się na tę myśl, może faktycznie mógłby żyć z dominującą, zimną kobietą, która mogłaby go czegoś nauczyć. W swoim życiu to on był dyktatorem, wszystko musiało iść po jego myśli, nikt mu nigdy nie rozkazywał, w sumie i tak żadnego rozkazu by nie posłuchał. Był ciekawy, czy jakaś kobieta byłaby w stanie go zdominować. W końcu nie chciał słodkiej dziewczyny, która mruczałaby siedząc mu na kolanach- w końcu ma kota.
Z tych głupich myśli wyciągnął go głos, który już dziś chyba słyszał, ale nie zwrócił na niego wystarczającej uwagi, by móc go skojarzyć z jakąkolwiek damą, która przebywała w tym klubie. Odsunął papierosa od twarzy i spojrzał przed siebie i zobaczył stojącą przy nim kobietę i od razu skojarzył ją z panią, którą widział przed chwilą na scenie. "Czy to moja Afrodyta?" pomyślał, unosząc delikatnie kąciki ust.
- Podziwiam- odpowiedział wciąż się uśmiechając. Chyba wypił zbyt wiele alkoholu, albo tak jego organizm reaguje na wielką ulgę po tym, gdy ten gbur opuścił lokal. -A dlaczego taka dama raczyła podejść do samotnie siedzącego mężczyzny?
Ku zdziwieniu Thomasa, jego towarzysz wstał i powiedział, że przypomniało mu się, że powinien być teraz w innym miejscu. Nie usłyszał pytania, czy coś się stało, czy wszystko jest w porządku, pożegnali się tylko i Tommy w końcu mógł odetchnąć i odpocząć. Sięgnął po papierośnicę i z uśmiechem wyciągnął jedną sztukę, triumfując z myślami samobójczymi, które licznie pojawiały się w jego głowie w trakcie słuchania, jak to jego znajomy ma źle, żona go zostawiła dla jakiegoś bogacza. Może właśnie dlatego nigdy nie powinno się wiązać z żadną kobietą. Nigdy przenigdy. Nawet z najpiękniejszą Afrodytą wyłaniającą się z piany, ukazując swoją idealną figurę, kształtne, zaróżowione piersi, długie, blade nogi z małymi stópkami. Złotowłosa piękność, chociaż także odpowiadała mu zimna kobieta o hebanowo-czarnych lokach. Uśmiechnął się na tę myśl, może faktycznie mógłby żyć z dominującą, zimną kobietą, która mogłaby go czegoś nauczyć. W swoim życiu to on był dyktatorem, wszystko musiało iść po jego myśli, nikt mu nigdy nie rozkazywał, w sumie i tak żadnego rozkazu by nie posłuchał. Był ciekawy, czy jakaś kobieta byłaby w stanie go zdominować. W końcu nie chciał słodkiej dziewczyny, która mruczałaby siedząc mu na kolanach- w końcu ma kota.
Z tych głupich myśli wyciągnął go głos, który już dziś chyba słyszał, ale nie zwrócił na niego wystarczającej uwagi, by móc go skojarzyć z jakąkolwiek damą, która przebywała w tym klubie. Odsunął papierosa od twarzy i spojrzał przed siebie i zobaczył stojącą przy nim kobietę i od razu skojarzył ją z panią, którą widział przed chwilą na scenie. "Czy to moja Afrodyta?" pomyślał, unosząc delikatnie kąciki ust.
- Podziwiam- odpowiedział wciąż się uśmiechając. Chyba wypił zbyt wiele alkoholu, albo tak jego organizm reaguje na wielką ulgę po tym, gdy ten gbur opuścił lokal. -A dlaczego taka dama raczyła podejść do samotnie siedzącego mężczyzny?
On a gathering storm comes
A tall handsome man
In a dusty black coat with
A red right hand
A tall handsome man
In a dusty black coat with
A red right hand
Sztuka określała jej monotonny i jednocześnie niejednolity byt. Tworzyła ją za sprawą wrodzonych talentów, nabytych umiejętności; całym swym jestestwem reprezentowała artyzm i w tych ramach pragnęła być postrzeganą. Jako dzieło, rodzaj pewnej kompozycji, który jest połączeniem rzemiosła oraz zmysłu wrażliwości; oryginalna pośród możliwych replik, pobudzająca zmysły i refleksje, otwarta na cudze, śmiałe spojrzenia, metaforycznie bezpośrednia. Była manifestem kobiecości, a swą seksualność traktowała z ambiwalentną intymnością, która nijak świadczyła o teoretycznej nieśmiałości. Chciała słyszeć te przychylne oceny krytyków bardziej i mniej obeznanych, choć na recenzje o pejoratywnym wydźwięku nie zwracała uwagi. Była zatem skrajnie subiektywna, odkrywszy przy tym swoje egotyczne tendencje; nie chciała nawet myśleć o sobie w kategoriach, jakimi niekiedy bywała nazywana. Bowiem przyjęta postawa jawności oraz bezceremonialności bynajmniej nie świadczyła o żadnej wulgarności; absolutyzm jej klasy i elegancji wykluczał przecież frywolność, nawet jeśli jedno nie dotyczyło drugiego. Tak sobie przynajmniej w swoim zmiennym umyśle założyła, nie dopuściwszy do siebie stwierdzeń o bezpruderyjności własnych postaw. Blanche w istocie potrzebowała bycia kochaną, acz niepoprawny romantyzm jej duszy nie wykluczał przy tym kochania; jej przelotne miłostki nie łamały niczyich serc, co najwyżej pozbawiały czułości (w to wierzyła równie mocno, nie godząc się na niestabilne myśli o hipotetycznej krzywdzie, którą mogła wyrządzić). Również i w tym celu pojawiła się przy stoliku enigmatycznego mężczyzny; machinalnym odruchem było dyskretne poszukiwanie błyszczącej obrączki, której w tym przypadku nie zdołała dostrzec. Zaczepiła też oko na eleganckim garniturze, statycznej sylwetce, beznamiętnej twarzy, ciemnobrązowych oczach; patrzyła stanowczo, jak gdyby trwała w jakiejś bliżej nieokreślonej grze - zwycięstwem miała wykazać dominujący temperament. Bywała słodka, usiadłszy mężczyźnie na kolanach; niemniej jednak nie mruczałaby, nie rzucałaby też ambrozyjskich hasełek, a działałaby we własnej niewinności. Skutecznie na tyle, że aż fatalnie. Była to natomiast wizja pełna o spoufalenia, daleka spełnieniu w kącie dusznego klubu. Zaintrygował ją swoją obojętnością, zaciekawił spostrzeżeniem; próbowała wyczytać coś z opanowanej mimiki, pragnęła też wdać się w konwersację, nie bacząc przy tym od grząskiego gruntu flirtu. Zapewne nie był wylewnym, zapewne nie obrzuci jej konwenansowymi komplementami, tak jak to miało miejsce jeszcze przed chwilą, gdy rozentuzjazmowany Lee płacił za jej gin. Dobrze wybrała, a tak przynajmniej domniemywała po zasłyszanych dotychczas słowach.
- Bo samotność nie sprzyja podziwianiu - odpowiedziała, z wnikliwą starannością utrzymując wzrokowy kontakt. Nie było tu miejsca na obcesowość; w końcu jednoznacznie wydała ocenę o surowości siedzącego naprzeciw jegomościa. Musiała okazać śmiałość i zasadniczość, coby to nie zbył jej, pełnym ignorancji, machnięciem ręki. Podobnym gestem sama przywołała jednego z kelnerów; z uśmiechem na twarzy, eterycznym głosem poprosiła znajomego młodzieńca. - Możemy wyrażać zachwyt razem przy winie - zaczęła, ponownie nie oczekując na jego opinię. - Poprosimy o Quintina - zwróciła się do chłopaka, gdy ten wyrósł na horyzoncie. - Gdzie moje maniery? Blanche Flume - dodała, gdy współpracownik zniknął w tłumie pozostałej klienteli. Z subtelnym uśmiechem zerkała na mężczyznę, w napięciu oczekując imienia, nazwiska... i butelki alkoholu.
- Bo samotność nie sprzyja podziwianiu - odpowiedziała, z wnikliwą starannością utrzymując wzrokowy kontakt. Nie było tu miejsca na obcesowość; w końcu jednoznacznie wydała ocenę o surowości siedzącego naprzeciw jegomościa. Musiała okazać śmiałość i zasadniczość, coby to nie zbył jej, pełnym ignorancji, machnięciem ręki. Podobnym gestem sama przywołała jednego z kelnerów; z uśmiechem na twarzy, eterycznym głosem poprosiła znajomego młodzieńca. - Możemy wyrażać zachwyt razem przy winie - zaczęła, ponownie nie oczekując na jego opinię. - Poprosimy o Quintina - zwróciła się do chłopaka, gdy ten wyrósł na horyzoncie. - Gdzie moje maniery? Blanche Flume - dodała, gdy współpracownik zniknął w tłumie pozostałej klienteli. Z subtelnym uśmiechem zerkała na mężczyznę, w napięciu oczekując imienia, nazwiska... i butelki alkoholu.
nie obiecuję ci wiele
bo tyle co prawie nic
najwyżej wiosenną zieleń
i pogodne dni
najwyżej uśmiech na twarzy
i dłoń w potrzebie
nie obiecuję ci wiele
bo tylko po prostu siebie.
bo tyle co prawie nic
najwyżej wiosenną zieleń
i pogodne dni
najwyżej uśmiech na twarzy
i dłoń w potrzebie
nie obiecuję ci wiele
bo tylko po prostu siebie.
Blanche Flume
Zawód : gra, śpiewa i trochę dramatyzuje
Wiek : 29
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Wdowa
jestem kobietą
wodą, ogniem, burzą, perłą na dnie
wolna jak rzeka, nigdy nie poddam się
jestem kobietą
jestem wodą, jestem ogniem,
j a w ą i s n e m
wodą, ogniem, burzą, perłą na dnie
wolna jak rzeka, nigdy nie poddam się
jestem kobietą
jestem wodą, jestem ogniem,
j a w ą i s n e m
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Nie lubił zwracać na siebie uwagi nieznajomych. Był niezwykle podejrzliwy wobec wszystkich ludzi w swoim otoczeniu. Może i słusznie, w końcu jego zawód związany był ogromnym niebezpieczeństwem. Każdy wie, że za złapanie człowieka na handlu narkotykami sprawa nie kończy się pouczeniu i karze grzywny. A nawet na tak łagodną karę Thomas nie miał ochoty.
Właściwie nie miał ochoty już tutaj siedzieć. Zbyt wiele eleganckich osób, które mogą się okazać osobami, które nie powinny znać nazwiska Postlethwaite. Ta kobieta była również dosyć podejrzana, ale czarodziej do perfekcji wyuczył w sobie umiejętność ukrywania swoich emocji. Stresowała go każda rozmowa z kimś dla niego obcym, ale nie musiał się obawiać tego, że będzie to po nim widać. Nawet w tym momencie jego twarz była niezwykle zrelaksowana. Gdy opuścił go uśmiech, wydawał się być wręcz znudzonym. Ignorował jej kontakt wzrokowy, jednak na tyle zręcznie, że nie wyglądał, jakby przed nim uciekał. Po prostu nie był nim zainteresowany i wydawałoby się, że większą uwagę przykuła popielniczka, w której grzebał papierosem, opierając dłonią ciężką ze zmęczenia głowę. Dopiero gdy usłyszał, że kobieta prosi o wino, wyprostował się jakby od niechcenia, patrząc w jej oczy. Miał nadzieję, że poczuje się urażona i po prostu odejdzie, ale najwidoczniej bardzo zainteresowała ją jego tajemnicza osoba.
Nie chodziło o to, że mu się nie podobała, czy było w niej coś nie tak- wręcz przeciwnie. Była ona niezwykle pociągająca, a jej pewność siebie wręcz hipnotyzowała, ale Thomas potrafił być ostrożnym, a nawet musiał być ostrożnym.
Teraz już patrzył w jej oczy bo wiedział, że raczej jej nie zniechęci. Blanche Flume? Nie znał tego nazwiska, interesuje się sztuką, ale najwidoczniej odbiło się na nim to, że nie bywa w takich miejscach i nie zna takich artystek jak ona.
- Giorno- przedstawił się, subtelnie wypinając pierś. Tylko na tyle, by pokazać swoją pewność siebie. Skoro już miał kłamać, to w żadnym wypadku nie mógł się kulić i wycierać o spodnie spoconych rąk. - Giorno Giovanna. Miło mi.
Może był zobowiązany ująć jej dłoń i pocałować, by w ten sposób okazać szacunek, ale nie zwykł tego robić, gdy kobieta sama tej dłoni do niego nie wyciągnie. Zamiast tego wciąż patrzył w jej oczy czekając na to, co ona powie. I czy faktycznie nie jest ona kimś, kto chciałby mu zaszkodzić.
Właściwie nie miał ochoty już tutaj siedzieć. Zbyt wiele eleganckich osób, które mogą się okazać osobami, które nie powinny znać nazwiska Postlethwaite. Ta kobieta była również dosyć podejrzana, ale czarodziej do perfekcji wyuczył w sobie umiejętność ukrywania swoich emocji. Stresowała go każda rozmowa z kimś dla niego obcym, ale nie musiał się obawiać tego, że będzie to po nim widać. Nawet w tym momencie jego twarz była niezwykle zrelaksowana. Gdy opuścił go uśmiech, wydawał się być wręcz znudzonym. Ignorował jej kontakt wzrokowy, jednak na tyle zręcznie, że nie wyglądał, jakby przed nim uciekał. Po prostu nie był nim zainteresowany i wydawałoby się, że większą uwagę przykuła popielniczka, w której grzebał papierosem, opierając dłonią ciężką ze zmęczenia głowę. Dopiero gdy usłyszał, że kobieta prosi o wino, wyprostował się jakby od niechcenia, patrząc w jej oczy. Miał nadzieję, że poczuje się urażona i po prostu odejdzie, ale najwidoczniej bardzo zainteresowała ją jego tajemnicza osoba.
Nie chodziło o to, że mu się nie podobała, czy było w niej coś nie tak- wręcz przeciwnie. Była ona niezwykle pociągająca, a jej pewność siebie wręcz hipnotyzowała, ale Thomas potrafił być ostrożnym, a nawet musiał być ostrożnym.
Teraz już patrzył w jej oczy bo wiedział, że raczej jej nie zniechęci. Blanche Flume? Nie znał tego nazwiska, interesuje się sztuką, ale najwidoczniej odbiło się na nim to, że nie bywa w takich miejscach i nie zna takich artystek jak ona.
- Giorno- przedstawił się, subtelnie wypinając pierś. Tylko na tyle, by pokazać swoją pewność siebie. Skoro już miał kłamać, to w żadnym wypadku nie mógł się kulić i wycierać o spodnie spoconych rąk. - Giorno Giovanna. Miło mi.
Może był zobowiązany ująć jej dłoń i pocałować, by w ten sposób okazać szacunek, ale nie zwykł tego robić, gdy kobieta sama tej dłoni do niego nie wyciągnie. Zamiast tego wciąż patrzył w jej oczy czekając na to, co ona powie. I czy faktycznie nie jest ona kimś, kto chciałby mu zaszkodzić.
On a gathering storm comes
A tall handsome man
In a dusty black coat with
A red right hand
A tall handsome man
In a dusty black coat with
A red right hand
Wbrew pragnieniu towarzysza nie mogła pozostawić sprawy obojętną; enigmatyczna postawa, stanowczość mimiki i samotnicza transparentność zmusiły ją do zainteresowania, którego bynajmniej nie chciał. Niezdolna do wyczytania tej niechęci brnęła głębiej, nie powstrzymując przy tym ciekawskiego spojrzenia; do sensorycznie prowokujących ruchów miała uciekać się dalej, pokonawszy już pierwsze bariery wzajemnej nieznajomości. Żaden wstyd czy nieśmiałość nie wywoływały tej chwilowej wstrzemięźliwości; chodziło raczej o zwyczajny aspekt przeprowadzenia wstępnej rozgrzewki, coby to nie zboczyć na grząski grunt flirtu zbyt wcześniej. Swego rodzaju wprowadzeniem miała być niedługa i lekka konwersacja, przeprowadzona przy dobrym winie, pośród dusznego powietrza pachnącego papierosowym dymem. W pobliżu skrytego w kącie stolika wyczuwalna była również inna woń - słodkie perfumy pobudzały zmysły odurzonych umysłów; czy i ten, wybrany przez czujny wzrok Flume, ulegnie tej ckliwej nucie skąpanej w satynie, jasnej i gładkiej skórze, szlachetnym obliczu? Nie żeby cały ten trud w istocie miał takową zgubę na celu; jako priorytet traktowała nawiązanie nowej znajomości, odkrycie skrytej duszy, nie seksualne uniesienia, nawet jeśli ich również w swoim postępowaniu nie lekceważyła. Kobieca intuicja obrazowała tegoż jegomościa jako twardy orzech do zgryzienia; Blanche nie traktowała tego jednak jako wyzwanie. Być może na starcie odjęła mu silnej woli, zbyt intensywnie wierząc we własne możliwości. Wszakże jakie składowe społecznej inteligencji właściwie miały odebrać tę hipotetyczną niewzruszoność? Jej zdolność manipulacji, podburzania namiętności czy fakt zręcznego doboru słów? Nie mogła zafascynować go tylko sztywną gadką; podświadomie pragnęła stopniowej regulacji obowiązującego dystansu i przekonana była o własnym sukcesie w tym względzie. Bo przecież wszyscy inni reagowali właśnie w ten sposób - żaden nie odmówił, każdy kontynuował. Czy mogła poznać nieprawidłowości, skazujące jej czyny na mimowolną porażkę? Nie, wszak ciemnobrązowe tęczówki zdradzały jedynie ignorancję, nie znudzenie czy niechęć. Nawet ta beznamiętność zdołała jednak zaspokoić głód uwagi i adoracji; wzrokowy kontakt przyniósł pierwszą, wciąż nieznaczną falę satysfakcji. Usłyszawszy włoską kombinację, uważniej przyjrzała się męskiej twarzy. Albo to sobie wmawiała, albo faktycznie dostrzegła w niej rysy tamtejszych mężczyzn. Nigdy jeszcze nie wplątała żadnego Włocha w swoje destruktywne miłostki. Najwyższy czas.
- Czym zajmuje się pan na co dzień? - zaczęła, w oddali dostrzegając już młodego kelnera. Zaczepnie zarzuciła nogę na nogę, nie kryjąc ich smukłości pod materiałem czy stolikiem; wierzyła w to, że dyskretne bezpośredniości działają najskuteczniej. Ale czy i w tym przypadku okażą się słusznymi?
- Czym zajmuje się pan na co dzień? - zaczęła, w oddali dostrzegając już młodego kelnera. Zaczepnie zarzuciła nogę na nogę, nie kryjąc ich smukłości pod materiałem czy stolikiem; wierzyła w to, że dyskretne bezpośredniości działają najskuteczniej. Ale czy i w tym przypadku okażą się słusznymi?
nie obiecuję ci wiele
bo tyle co prawie nic
najwyżej wiosenną zieleń
i pogodne dni
najwyżej uśmiech na twarzy
i dłoń w potrzebie
nie obiecuję ci wiele
bo tylko po prostu siebie.
bo tyle co prawie nic
najwyżej wiosenną zieleń
i pogodne dni
najwyżej uśmiech na twarzy
i dłoń w potrzebie
nie obiecuję ci wiele
bo tylko po prostu siebie.
Blanche Flume
Zawód : gra, śpiewa i trochę dramatyzuje
Wiek : 29
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Wdowa
jestem kobietą
wodą, ogniem, burzą, perłą na dnie
wolna jak rzeka, nigdy nie poddam się
jestem kobietą
jestem wodą, jestem ogniem,
j a w ą i s n e m
wodą, ogniem, burzą, perłą na dnie
wolna jak rzeka, nigdy nie poddam się
jestem kobietą
jestem wodą, jestem ogniem,
j a w ą i s n e m
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Czuł się znużony, nie miał ochoty na żadne flirty. Nie był raczej typem człowieka, który był szarmanckim romantykiem, nie interesowały go związki i miłość. Nie też był głupim człowiekiem, szanował kobiety, jednak w tej wyczuwał coś, od czego powinien trzymać się z daleka. Raczej nie sądził, by w miejscu pełnym eleganckich mężczyzn, gdzie niektórzy z nich również siedzą samotnie, wypatrzyła sobie właśnie jego. Tak zwyczajnie, bez powodu. Starał się utrzymywać swoją ostrożność na granicach naturalności swojego zachowania, właśnie dlatego był taki oziębły, nudny, gburowaty. Dziwne, że Blanche zainteresowała się właśnie taką osobowością. Im bardziej on się odsuwał, tym bardziej ona się do niego przysuwała i to było dla niego tak bardzo przytłaczające. Nie mógł jednak teraz tak po prostu odejść od stolika, czy zrobić czegoś, co by zwróciło na niego uwagę. W końcu dosiadła się do niego gwiazda dzisiejszego wieczoru, już ten fakt sprawił, że czuł na sobie wzrok ludzi siedzących przy sąsiednich stolikach.
-Jestem pracownikiem biurowym- odpowiedział, również zwracając uwagę na to, że kelner kieruje się do ich stolika. Delikatnie wyprostował plecy i skrzyżował nogi, koniecznie potrzebował je rozprostować. -Praca papierkowa, nic ciekawego. Z pewnością nie prowadzę tak rozrywkowego życia, jak pani. Chyba właśnie dlatego dziś tu jestem.
Powstrzymał się od tego, by ciężko westchnąć, więc zrobił to tylko w duchu. Rozgadał się, ale chyba było to naturalne? Albo może tylko w jego mniemaniu się rozgadał? Może niepotrzebnie teraz o tym myśli, przecież nie chce sprawiać wrażenia zamyślonego. Może Giorno Giovanna jest mniej poważnym i małomównym człowiekiem, niż Thomas Postlethwaite?
Z ciągu niepotrzebnych pytań wyrwał go dźwięk korka wyciąganego w butelki wina. Ledwo słyszalny w tych warunkach, lecz jakże satysfakcjonujący dźwięk. Giorno Giovanna jest Włochem, z całą pewnością uwielbia pić wino w towarzystwie pięknych kobiet. Jedna głupia myśl goniła drugą, wtedy Tommy zaczął sobie uświadamiać, że potrzebuje odpoczynku, bo inaczej zacznie szaleć. Wypije z nią to wino, nie będzie zadawał żadnych pytań i wróci do domu się wyspać.
-Mogę zawieść twoją artystyczną duszę, panno Flume, ale to chyba błąd, że się tutaj znalazłem. Jednak w życiu cenię sobie ciszę i spokój. Kabaretowa muzyka i słodkie zapachy zewsząd są okropnie przytłaczające.
Okropny nudziarz z tego Giorno.
-Jestem pracownikiem biurowym- odpowiedział, również zwracając uwagę na to, że kelner kieruje się do ich stolika. Delikatnie wyprostował plecy i skrzyżował nogi, koniecznie potrzebował je rozprostować. -Praca papierkowa, nic ciekawego. Z pewnością nie prowadzę tak rozrywkowego życia, jak pani. Chyba właśnie dlatego dziś tu jestem.
Powstrzymał się od tego, by ciężko westchnąć, więc zrobił to tylko w duchu. Rozgadał się, ale chyba było to naturalne? Albo może tylko w jego mniemaniu się rozgadał? Może niepotrzebnie teraz o tym myśli, przecież nie chce sprawiać wrażenia zamyślonego. Może Giorno Giovanna jest mniej poważnym i małomównym człowiekiem, niż Thomas Postlethwaite?
Z ciągu niepotrzebnych pytań wyrwał go dźwięk korka wyciąganego w butelki wina. Ledwo słyszalny w tych warunkach, lecz jakże satysfakcjonujący dźwięk. Giorno Giovanna jest Włochem, z całą pewnością uwielbia pić wino w towarzystwie pięknych kobiet. Jedna głupia myśl goniła drugą, wtedy Tommy zaczął sobie uświadamiać, że potrzebuje odpoczynku, bo inaczej zacznie szaleć. Wypije z nią to wino, nie będzie zadawał żadnych pytań i wróci do domu się wyspać.
-Mogę zawieść twoją artystyczną duszę, panno Flume, ale to chyba błąd, że się tutaj znalazłem. Jednak w życiu cenię sobie ciszę i spokój. Kabaretowa muzyka i słodkie zapachy zewsząd są okropnie przytłaczające.
Okropny nudziarz z tego Giorno.
On a gathering storm comes
A tall handsome man
In a dusty black coat with
A red right hand
A tall handsome man
In a dusty black coat with
A red right hand
W swej bezwstydnej bezpośredniości bywała egoistycznie stanowcza; frywolny flirt, krótka znajomość czy wymowne gesty traktowała z lekceważącą arogancją, nie przejąwszy się zbytnio ich prawdopodobnymi konsekwencjami. Często nawet nie raczyła zwrócić uwagi na te proste akcesorium dłoni - odbijający światło, metalowy krążek, świadczący o stanie cywilnym jej wybranków. Mogła być kochanką, albo po prostu tymczasowym obiektem westchnień; mogła uwieść zagubionego młodzieńca, ale też starszego dżentelmena. Mogła zdominować niepoprawnego lorda lub bawić się ze skromnym mugolakiem. Nie przeliczała czyjejś wartości ze względu na czystość krwi czy zasobność portfela - sam fakt ewidentnej fascynacji czy instynktownej ciekawości był względem najistotniejszym. Nie była portową kurtyzaną, by przyszło jej myśleć o majątkowych statusach ofiar jej zgubnych miłostek; nie planowała z nimi wspólnej przyszłości, nie brała pod uwagę zobowiązującej przysięgi. Nie szukała ojca dla naturalnego wyrazu fizycznej miłości, a co najwyżej tych paru słodkich komplementów, wiecznej uwagi i sensualnej przyjemności. Dawno już zapomniała o uczuciowej emocjonalności, czułym poświęceniu czy prawdziwej szczerości, skupiwszy się jedynie na ulotności własnych doświadczeń. Nie potrzebowała odpoczynku od przeżywania, choć tego bynajmniej jej nie brakowało; tkwiła w letargu seksualnych uniesień, tych pozbawionych wiernych spoufaleń, wszak tak było łatwiej. Bowiem obawiała się faktycznego odrzucenia, napotkanej krzywdy, normalności miłosnych trosk; ambiwalentnie zdystansowana, a jednocześnie cieleśnie bliska relacja wpisywała się w ramy jej potrzeb. Stąd też stąpała po ziemi w ograniczeniu mydlanej bańki ideałów, która nie zakładała ludzkich problemów czy utrapień. Była to droga surrealistyczna, złożona jedynie z sensacyjnych uciech, dostosowana do jej histerycznego umysłu; pozbawiona skaz podbudowywała ego oddzielone od aktorsko wykształconej persony. Miejscami niepoprawna, a nawet niemoralna ścieżka przedstawiała rzeczywistość w barwach odległych autentyczności. Ale Blanche nie obchodziła wiarygodność czy nawet etyczna odpowiedniość; pragnęła żyć w podporządkowaniu własnym zasadom, bez względu na wiążące się z tym skutki. Bo takie było jej nieodgadnione widzimisię, jedno z wielu wymysłów o enigmatycznej genezie. Dziś wśród zatłoczonych stoliczków dostrzegła tę konkretną staturę, owianą aurą beznamiętnej obojętności. Nie sądziła, by znalazł się dla niego odpowiedniejszy towarzysz od niej samej; nie dostrzegała również wewnętrznej niechęci, nie zdążyła też odkryć introwertycznej duszy. Jako cel postawiła sobie właśnie jego, tego pozornie nudnego Giorno, który przekornie intrygował każdym słowem. Pusty wzrok czy kilka gestów niezainteresowania pobudzały tylko ciekawski umysł, pozostawiwszy go w szale wątpliwych myśli.
Na nadchodzącego kelnera również zareagowała zmianą postawy; smukłe nogi schowała pod stołem, łokcie oparłszy na niedużym skrawku drewnianego blatu. Nie spuszczała z niego wzroku, nawet na chwilę nie zerkając na młodego pracownika klubu. Obserwowała szlachetne rysy twarzy, zwracała uwagę na szczegóły eleganckiego ubioru, rozluźniając przy tym spięcie dolnych kończyn. Jedną z nich, z premedytacją, wciąż w obecności odkorkowującego wino chłopca, wcisnęła pomiędzy jego dwie, zaczepnie manewrując przy tym stopą skrytą w obuwiu na obcasie. Prowokowała świadomie, dumnie i obcesowo. W końcu trunek znalazł swe miejsce w krągłych kształtach, kiedy to w uroczy sposób próbował jej się wymigać. Lampkę złapała w jedną z dłoni, drugą machinalnie poprawiła włosy, po czym eterycznym głosem wypowiedziała:
- Aby dokonać obiektywnej oceny nowych doświadczeń, najpierw należy poszerzyć nieco swe horyzonty. - Cóż za chlubna odpowiedź, dodatkowo przypieczętowana wzniesionym przez nią sekundę później toastem. - Za nietradycyjne poznanie. - Mogła nawiązywać do zapoczątkowanej przez nią znajomości; mogła też jedynie podkreślać swe wcześniejsze opinie. Cokolwiek by to nie było, skąpane było w cierpkości alkoholu. I jej, na pierwszy rzut oka, niewidocznych gierkach, których to dopuszczała się w sferze skrytej obrusem.
Na nadchodzącego kelnera również zareagowała zmianą postawy; smukłe nogi schowała pod stołem, łokcie oparłszy na niedużym skrawku drewnianego blatu. Nie spuszczała z niego wzroku, nawet na chwilę nie zerkając na młodego pracownika klubu. Obserwowała szlachetne rysy twarzy, zwracała uwagę na szczegóły eleganckiego ubioru, rozluźniając przy tym spięcie dolnych kończyn. Jedną z nich, z premedytacją, wciąż w obecności odkorkowującego wino chłopca, wcisnęła pomiędzy jego dwie, zaczepnie manewrując przy tym stopą skrytą w obuwiu na obcasie. Prowokowała świadomie, dumnie i obcesowo. W końcu trunek znalazł swe miejsce w krągłych kształtach, kiedy to w uroczy sposób próbował jej się wymigać. Lampkę złapała w jedną z dłoni, drugą machinalnie poprawiła włosy, po czym eterycznym głosem wypowiedziała:
- Aby dokonać obiektywnej oceny nowych doświadczeń, najpierw należy poszerzyć nieco swe horyzonty. - Cóż za chlubna odpowiedź, dodatkowo przypieczętowana wzniesionym przez nią sekundę później toastem. - Za nietradycyjne poznanie. - Mogła nawiązywać do zapoczątkowanej przez nią znajomości; mogła też jedynie podkreślać swe wcześniejsze opinie. Cokolwiek by to nie było, skąpane było w cierpkości alkoholu. I jej, na pierwszy rzut oka, niewidocznych gierkach, których to dopuszczała się w sferze skrytej obrusem.
nie obiecuję ci wiele
bo tyle co prawie nic
najwyżej wiosenną zieleń
i pogodne dni
najwyżej uśmiech na twarzy
i dłoń w potrzebie
nie obiecuję ci wiele
bo tylko po prostu siebie.
bo tyle co prawie nic
najwyżej wiosenną zieleń
i pogodne dni
najwyżej uśmiech na twarzy
i dłoń w potrzebie
nie obiecuję ci wiele
bo tylko po prostu siebie.
Blanche Flume
Zawód : gra, śpiewa i trochę dramatyzuje
Wiek : 29
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Wdowa
jestem kobietą
wodą, ogniem, burzą, perłą na dnie
wolna jak rzeka, nigdy nie poddam się
jestem kobietą
jestem wodą, jestem ogniem,
j a w ą i s n e m
wodą, ogniem, burzą, perłą na dnie
wolna jak rzeka, nigdy nie poddam się
jestem kobietą
jestem wodą, jestem ogniem,
j a w ą i s n e m
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Właściwie Thomas nigdy nie był typem kłamczucha i bajkopisarza. Gdy nie chciał się przedstawiać, wtedy w ogóle tego nie robił, więc jego usprawiedliwieniem mógł być albo alkohol, albo potworne zmęczenie, a widać było jak okropnie te dwie rzeczy go dobijały. Kiedyś obiecywał sobie, że nie będzie pił z obcymi w miejscach publicznych. Wcześniej był niezwykle ostrożnym człowiekiem, zrównoważonym i poważnym, teraz ciężko mu poznać samego siebie. Czy tak wygląda człowiek na skraju załamania nerwowego? Jak to jest możliwe, że był tak niezwykle opanowany, podczas gdy w środku już nie wytrzymywał całej tej sytuacji. Wielki wpływ na to miała zapewne sytuacja w Londynie. Było tutaj coraz bardziej niebezpiecznie, Tommy miał coraz mniej klientów i musiał być bardziej ostrożny, niż dotychczas. Nie miał kontaktu ze znajomymi, ani z rodziną, a chociaż nigdy nie był rodzinnym człowiekiem, brak kogoś, z kim mógłby szczerze porozmawiać zaczynał go dobijać. Był świadomy tego, że nigdy nie będzie miał nikogo, komu mógłby zaufać, a już tym bardziej kobiecie którą poznał w klubie.
Powoli miał dość całego tego obciążenia psychicznego. Nie powinien kupować tych drogich garniturów, pięknych obrazów, grubych książek. Powinien już dawno temu zainwestować w konia wyścigowego, trenera, dżokeja, żyć jak lord i z loży dla VIP-ów oglądać wielkie gonitwy, przecież marzył o tym całe życie. Jak mógł tak wszystko zniszczyć swoją chciwością?
Zabłądził w myślach i ocknął się dopiero wtedy, gdy zobaczył, że jego towarzyszka znosi toast. Szybko się otrząsnął i chwycił kieliszek w dłoń mając minę, jakby właśnie dopiero co teleportował się tutaj z zupełnie innego miejsca i niezbyt rozumiał, co tutaj robi. Wziął głębokiego łyka alkoholu i gorączkowo rozejrzał się po twarzach ludzi siedzących przy stolikach obok. "Czy ktoś mnie obserwuje?"- zapytał siebie w myślach, jakby czuł ten wzrok na swoich plecach. Już chciał się obrócić, gdy poczuł na swoim ramieniu dotyk ciężkiej dłoni. Nie miał odwagi, by się obrócić i spojrzeć temu człowiekowi w twarz, wtedy Blanche mogłaby odkryć jego kłamstwo, a przecież od samego początku chciał zachować swoją tożsamość dla siebie. Spojrzał na nią czysto przerażony, już nie potrafiąc opanować swoich emocji. Przyłożył swoją drżącą rękę do czoła, udając że wcale nie czuł cudzego dotyku.
-Thomas?- usłyszał za sobą głos, wiedział, że go kojarzy, pewnie był to głos któregoś z jego klientów, ale nie miał zamiaru tego sprawdzać. Ukrył swoją twarz w dłoni, czując, jak drętwieją mu palce. To już koniec, pewnie kobieta zauważyła to kłamstwo.
-Przepraszam, pomyłka- powiedział Postlethwaite, odwracając się w stronę mężczyzny. Faktycznie był to jeden z jego stałych klientów. Klient wgapiał się w jego twarz, jakby chciał udowodnić sobie pomyłkę, jednak był niemalże pewien tego egzotycznego w Wielkiej Brytanii typu urody. -Pomyłka.- Thomas powtórzył, wracając wzrokiem do Blanche.
Na szczęście ten mężczyzna wszystko zrozumiał, gdyż przeprosił i wrócił do swojego stolika, co niestety nie uspokoiło Postlethwaite. Mężczyzna ciężko przełknął ślinę i czując jak drętwieje mu cała twarz, wiedział co go czeka. To nie był pierwszy raz, gdy tego doświadczał. Zazwyczaj ataki paniki przychodziły znikąd, była to kwestia sekund. Duszności, drętwiejące kończyny, wiedział, że za chwilę zacznie robić mu się słabo, musiał koniecznie wyjść na zewnątrz i chwilę pochodzić, by wszystko wróciło do normy. Na chwilę zdołał opanować swoją mimikę, jego twarz znów była niezwykle poważna, ale zdrętwiałe, drżące palce sięgające po kieliszek były wystarczającym dowodem, że coś było nie tak.
-Przepraszam panią, Blanche- zaczął, odsuwając się od stolika. -Potrzebuję na chwilę wyjść. Muszę się przewietrzyć.
Nie czekał na jej reakcję, w tamtym momencie nawet nie mógł się skupić na tym, by zobaczyć jej twarz. Dysząc przedzierał się przez stoliki, ledwo widząc wyjście. Ciągle pytał się w myślach "Co się ze mną dzieje?", gdyż faktycznie cała sytuacja i jego stan psychiczny był dla niego niecodzienny. Czuł, jak upada na dno i mimo sprytu chyba nie miał sił myśleć o tym, jak się z tego wszystkiego pozbierać. Teraz, gdy dostał się na zewnątrz, mógłby po prostu udać się do domu i zapomnieć o tej kobiecie, ale jego stan absolutnie nie pozwalał mu na to, by szedł o tej godzinie sam do domu. Teraz musiał się przede wszystkim uspokoić. Krocząc w te i we wte próbował odpalić papierosa, którego ledwo potrafił utrzymać w palcach. "Muszę się uspokoić, to za chwilę przejdzie."
Powoli miał dość całego tego obciążenia psychicznego. Nie powinien kupować tych drogich garniturów, pięknych obrazów, grubych książek. Powinien już dawno temu zainwestować w konia wyścigowego, trenera, dżokeja, żyć jak lord i z loży dla VIP-ów oglądać wielkie gonitwy, przecież marzył o tym całe życie. Jak mógł tak wszystko zniszczyć swoją chciwością?
Zabłądził w myślach i ocknął się dopiero wtedy, gdy zobaczył, że jego towarzyszka znosi toast. Szybko się otrząsnął i chwycił kieliszek w dłoń mając minę, jakby właśnie dopiero co teleportował się tutaj z zupełnie innego miejsca i niezbyt rozumiał, co tutaj robi. Wziął głębokiego łyka alkoholu i gorączkowo rozejrzał się po twarzach ludzi siedzących przy stolikach obok. "Czy ktoś mnie obserwuje?"- zapytał siebie w myślach, jakby czuł ten wzrok na swoich plecach. Już chciał się obrócić, gdy poczuł na swoim ramieniu dotyk ciężkiej dłoni. Nie miał odwagi, by się obrócić i spojrzeć temu człowiekowi w twarz, wtedy Blanche mogłaby odkryć jego kłamstwo, a przecież od samego początku chciał zachować swoją tożsamość dla siebie. Spojrzał na nią czysto przerażony, już nie potrafiąc opanować swoich emocji. Przyłożył swoją drżącą rękę do czoła, udając że wcale nie czuł cudzego dotyku.
-Thomas?- usłyszał za sobą głos, wiedział, że go kojarzy, pewnie był to głos któregoś z jego klientów, ale nie miał zamiaru tego sprawdzać. Ukrył swoją twarz w dłoni, czując, jak drętwieją mu palce. To już koniec, pewnie kobieta zauważyła to kłamstwo.
-Przepraszam, pomyłka- powiedział Postlethwaite, odwracając się w stronę mężczyzny. Faktycznie był to jeden z jego stałych klientów. Klient wgapiał się w jego twarz, jakby chciał udowodnić sobie pomyłkę, jednak był niemalże pewien tego egzotycznego w Wielkiej Brytanii typu urody. -Pomyłka.- Thomas powtórzył, wracając wzrokiem do Blanche.
Na szczęście ten mężczyzna wszystko zrozumiał, gdyż przeprosił i wrócił do swojego stolika, co niestety nie uspokoiło Postlethwaite. Mężczyzna ciężko przełknął ślinę i czując jak drętwieje mu cała twarz, wiedział co go czeka. To nie był pierwszy raz, gdy tego doświadczał. Zazwyczaj ataki paniki przychodziły znikąd, była to kwestia sekund. Duszności, drętwiejące kończyny, wiedział, że za chwilę zacznie robić mu się słabo, musiał koniecznie wyjść na zewnątrz i chwilę pochodzić, by wszystko wróciło do normy. Na chwilę zdołał opanować swoją mimikę, jego twarz znów była niezwykle poważna, ale zdrętwiałe, drżące palce sięgające po kieliszek były wystarczającym dowodem, że coś było nie tak.
-Przepraszam panią, Blanche- zaczął, odsuwając się od stolika. -Potrzebuję na chwilę wyjść. Muszę się przewietrzyć.
Nie czekał na jej reakcję, w tamtym momencie nawet nie mógł się skupić na tym, by zobaczyć jej twarz. Dysząc przedzierał się przez stoliki, ledwo widząc wyjście. Ciągle pytał się w myślach "Co się ze mną dzieje?", gdyż faktycznie cała sytuacja i jego stan psychiczny był dla niego niecodzienny. Czuł, jak upada na dno i mimo sprytu chyba nie miał sił myśleć o tym, jak się z tego wszystkiego pozbierać. Teraz, gdy dostał się na zewnątrz, mógłby po prostu udać się do domu i zapomnieć o tej kobiecie, ale jego stan absolutnie nie pozwalał mu na to, by szedł o tej godzinie sam do domu. Teraz musiał się przede wszystkim uspokoić. Krocząc w te i we wte próbował odpalić papierosa, którego ledwo potrafił utrzymać w palcach. "Muszę się uspokoić, to za chwilę przejdzie."
On a gathering storm comes
A tall handsome man
In a dusty black coat with
A red right hand
A tall handsome man
In a dusty black coat with
A red right hand
W jej niechcianej obecności wszelkie postanowienia narażone były na niechlubną klęskę - począwszy od niechętnego kłamstewka zdradzającego tożsamość, skończywszy na niekrzywdzącej lampce wina. Bynajmniej jednak nie uległ temu zaczepnemu spoufaleniu; trwał w swym okrutnym odrzuceniu, sądząc chyba, że zdoła w ten sposób ostudzić jej żywiołowy zapał. Nie mógł wiedzieć, że niekiedy funkcjonowała niemalże jak mężczyźni - była zdobywczynią, niełatwą do ignoranckiego zbycia własnym brakiem namiętności. Chłodne wyrachowanie stawiało go w świetle wyzwania, którego bezwiednie się podjęła. To początkowe odtrącenie i zabójcza obojętność nijak nie podważały jej samoświadomości - na policzkach nie pojawiły się przecież wypieki złości, a ona dalej gościła przy niewielkim stoliku, nie opuściwszy go, ze znamiennym dla siebie, temperamentem. Przypominająca anioła lub inną boską istotę po prostu sączyła alkohol; na zgrabnym kieliszku został niedyskretny ślad czerwonej pomadki, wystylizowane włosy w odcieniu ciemnego blondu swobodnie opadały na gładką skórę odkrytych ramion, a spod jednolitego wachlarza długich rzęs wyłaniały się przeszklone, zielone tęczówki. Bacznie obserwowały towarzysza, wyostrzając zgoła zamgloną staturę spośród tych dusznych okoliczności klubu. Był czymś zaabsorbowany, definitywnie nie nią; dojrzała ten niuans w enigmatycznym, włoskim obliczu. Ta dziwna zaduma trwająca w ciszy zakłócanej intensywnymi, acz odległymi dźwiękami cudzych uniesień lub niefortunnych oskarżeń momentalnie przerwana została przez bezimiennego osobnika. Początkowo uległa złudzeniu pomyłki, choć i one zniknęło wraz z tajemniczym jegomościem. Zatem niesłusznie dopasowała do jego twarzy to zagraniczne pochodzenie, a przynajmniej związane z nim imię i nazwisko.
- Thomas to twoje drugie imię? Giorno Thomas Giovanna? - spytała z wyczuwalną w głosie ironią. Wbrew tej wymowności pełnej o pretensję wcale nie wydawała się być na niego złą. Co najwyżej bardziej zaintrygował ją tylko powód tej niewielkiej autentyczności. W wątpliwość poddała również to nudnawe oznajmienie o pracy biurowej; zwykli urzędnicy nie mieli powodów dla ukrywania swojej prawdziwej tożsamości. Zapewne skrywał więcej zagadek, niżby mogła się tego spodziewać. Czy pozwoli jej odkryć choćby niewielką ich część? Poszukiwania rozpoczęła od badania bacznym spojrzeniem stężałej twarzy (nie)znajomego. Momentalnie zastygł w swej statyczności - zniknęła ludzka ruchowość, zastąpiona została przez apatyczną rezygnację. Mięśnie spięły się w nerwowej martwocie, a on był całym tym sprzężeniu jakiś nieludzki. Pozwoliła mu odejść samotnie, opuścić fałszywe mury lokalu, ale tylko chwilowo; sama w końcu powstała z niewygodnego krzesła, sama wystosowała stukot własnych obcasów w kierunku wyjścia. W całej niezręczności czy dziwaczności tego spotkania było coś jeszcze poza instynktownym zainteresowaniem - zwykłe przejęcie. Nie wiedziała przecież co się stało, nie mogła zrozumieć tej nagłej ewakuacji i niepokojącej postury drętwoty; nie przyszło jej nic innego, jak sprawdzić, czy poszukiwał jedynie okoliczności, by bezwstydnie od niej uciec, czy w istocie musiał zaczerpnąć tego wilgotnego, wieczornego powietrza. Ujrzawszy go w wątłym świetle latarni, ze spokojem się zbliżyła. Drżące dłonie poszukujące zbawiennego ognia wyręczyła, zgrabnie podpalając różdżką koniec luźno zwisającego papierosa. Nie mogła powstrzymać machinalnego napływu empatii, po prostu bezpośrednio spytała:
- Wszystko w porządku? - Skąd u niej to zaangażowane przeżywanie? Wszakże nie chodziło chyba tylko o poznanie uśpionych, w tej pozornie beznamiętnej duszy, sekretów?
- Thomas to twoje drugie imię? Giorno Thomas Giovanna? - spytała z wyczuwalną w głosie ironią. Wbrew tej wymowności pełnej o pretensję wcale nie wydawała się być na niego złą. Co najwyżej bardziej zaintrygował ją tylko powód tej niewielkiej autentyczności. W wątpliwość poddała również to nudnawe oznajmienie o pracy biurowej; zwykli urzędnicy nie mieli powodów dla ukrywania swojej prawdziwej tożsamości. Zapewne skrywał więcej zagadek, niżby mogła się tego spodziewać. Czy pozwoli jej odkryć choćby niewielką ich część? Poszukiwania rozpoczęła od badania bacznym spojrzeniem stężałej twarzy (nie)znajomego. Momentalnie zastygł w swej statyczności - zniknęła ludzka ruchowość, zastąpiona została przez apatyczną rezygnację. Mięśnie spięły się w nerwowej martwocie, a on był całym tym sprzężeniu jakiś nieludzki. Pozwoliła mu odejść samotnie, opuścić fałszywe mury lokalu, ale tylko chwilowo; sama w końcu powstała z niewygodnego krzesła, sama wystosowała stukot własnych obcasów w kierunku wyjścia. W całej niezręczności czy dziwaczności tego spotkania było coś jeszcze poza instynktownym zainteresowaniem - zwykłe przejęcie. Nie wiedziała przecież co się stało, nie mogła zrozumieć tej nagłej ewakuacji i niepokojącej postury drętwoty; nie przyszło jej nic innego, jak sprawdzić, czy poszukiwał jedynie okoliczności, by bezwstydnie od niej uciec, czy w istocie musiał zaczerpnąć tego wilgotnego, wieczornego powietrza. Ujrzawszy go w wątłym świetle latarni, ze spokojem się zbliżyła. Drżące dłonie poszukujące zbawiennego ognia wyręczyła, zgrabnie podpalając różdżką koniec luźno zwisającego papierosa. Nie mogła powstrzymać machinalnego napływu empatii, po prostu bezpośrednio spytała:
- Wszystko w porządku? - Skąd u niej to zaangażowane przeżywanie? Wszakże nie chodziło chyba tylko o poznanie uśpionych, w tej pozornie beznamiętnej duszy, sekretów?
nie obiecuję ci wiele
bo tyle co prawie nic
najwyżej wiosenną zieleń
i pogodne dni
najwyżej uśmiech na twarzy
i dłoń w potrzebie
nie obiecuję ci wiele
bo tylko po prostu siebie.
bo tyle co prawie nic
najwyżej wiosenną zieleń
i pogodne dni
najwyżej uśmiech na twarzy
i dłoń w potrzebie
nie obiecuję ci wiele
bo tylko po prostu siebie.
Blanche Flume
Zawód : gra, śpiewa i trochę dramatyzuje
Wiek : 29
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Wdowa
jestem kobietą
wodą, ogniem, burzą, perłą na dnie
wolna jak rzeka, nigdy nie poddam się
jestem kobietą
jestem wodą, jestem ogniem,
j a w ą i s n e m
wodą, ogniem, burzą, perłą na dnie
wolna jak rzeka, nigdy nie poddam się
jestem kobietą
jestem wodą, jestem ogniem,
j a w ą i s n e m
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Powiew chłodnego powietrza wywołał u niego dreszcz przy kontakcie z jego lepką od potu, pobladłą i chłodną skórą. Każdy kolejny dzień przynosił nowych zmartwień, które związane były z licznymi fałszywymi krokami podejmowanymi przez mężczyznę. Sezon odpowiedni na jego biznesy występujące przeciwko prawu zdawał się właśnie kończyć. To pasmo niepowodzeń i złych decyzji zdawało się za nim ciągnąć od dłuższego czasu. Od czasu, gdy Londyn zaczynał zamieniać się w światową stolicę reżimu, w którym przemycanie swoich interesów zdawało się graniczyć z cudem.
Stojąc oparty o latarnię, sparaliżowany stresem do tego stopnia, że ledwo udało mu się otworzyć swoją skórzaną papierośnicę, zaczął myśleć o swojej marnej przyszłości jeszcze więcej, co wcale nie miało prawa go uspokoić. A przecież Postlethwaite pragnął wyłącznie spokojnego życia. Męczył się z odpaleniem papierosa, w którym pokładał nadzieje na uspokojenie go. Czuł, że to jedyna nadzieja jaką ma. Nie mogąc podpalić jego końcówki myślał o tym, że z pewnością nie wróci do środka. Może ta kobieta o nim zapomni, już nigdy się nie spotkają. Przecież ona ma kontakt z tyloma mężczyznami, że z pewnością nie zapamięta jego twarzy. Londyn jest duży, a Thomas już raczej nie miał zamiaru pojawiać się w takich miejscach.
Przez to wszystko w ogóle nie zauważył, że Blanche wyszła za nim. Zanim zdążył to zauważyć, kobieta stała już przy nim z różdżką dotykającą koniuszka jego papierosa. Postlethwaite zaciągnął się tak mocno, jakby chciał spalić całego papierosa w jednym momencie. Wydawało się, że nic nie robił sobie z obecności panny Flume, jednak było to skutkiem jedynie jego stanu emocjonalnego. Sprawiał wrażenie, jakby nie wiedział, co dzieje się dookoła niego. Gdy usłyszał delikatny i lekko przejęty głos czarownicy, która stała tuż przy nim, podniósł lekko głowę i wysilił się, by spojrzeć na jej twarz.
-To nic- podniósł spokojnie rękę, opierając się o filar ulicznej latarni. -Atak paniki, za chwilę mi przejdzie.
Szczerze wolał się nie dzielić z nikim swoim stanem wewnętrznym, ale tutaj raczej nie miał wyboru. Nie chciał już dłużej brnąć w kłamstwa. "Może zostanę taksówkarzem?" uśmiechnął się na tę myśl i znów wypełnił płuca dymem papierosa. Wolną rękę uniósł przed swoją twarz i zauważył, jak drżenie powoli się uspokaja. Zawsze był świadomy swojej paranoi i myśli, że każdy jeden człowiek na jego drodze pojawił się przy nim właśnie po to, żeby go zdemaskować. Jednak ta sytuacja coś mu pokazała. Może nawet czuł się szczęśliwy, że to wszystko się wydarzyło.
-Pewnie nabrałaś podejrzeń?- jego twarz znów zaczynała go słuchać i jego wyraz twarzy pełen zmartwienia i wykończenia powoli zmienił się w ten kamienny wyraz z oczami okazującymi nic więcej, poza obojętnością. -Okłamałem cię, co już zdążyłaś zauważyć.
Wypalony kiep wpadł do kałuży, która została tu po wczorajszym deszczu. Było naprawdę chłodno, a Postlethwaite nawet nie zdążył wziąć ze sobą płaszczu. Na początku nawet nie czuł temperatury z zewnątrz, był zbyt mocno rozgrzany emocjami i alkoholem. Teraz już czuł zimny pot na karku, a jego ręce były dosyć chłodne.
-Jeśli chciałabyś zacząć od nowa, to nazywam się Thomas i sugeruję, żebyśmy wrócili do środka.
Stojąc oparty o latarnię, sparaliżowany stresem do tego stopnia, że ledwo udało mu się otworzyć swoją skórzaną papierośnicę, zaczął myśleć o swojej marnej przyszłości jeszcze więcej, co wcale nie miało prawa go uspokoić. A przecież Postlethwaite pragnął wyłącznie spokojnego życia. Męczył się z odpaleniem papierosa, w którym pokładał nadzieje na uspokojenie go. Czuł, że to jedyna nadzieja jaką ma. Nie mogąc podpalić jego końcówki myślał o tym, że z pewnością nie wróci do środka. Może ta kobieta o nim zapomni, już nigdy się nie spotkają. Przecież ona ma kontakt z tyloma mężczyznami, że z pewnością nie zapamięta jego twarzy. Londyn jest duży, a Thomas już raczej nie miał zamiaru pojawiać się w takich miejscach.
Przez to wszystko w ogóle nie zauważył, że Blanche wyszła za nim. Zanim zdążył to zauważyć, kobieta stała już przy nim z różdżką dotykającą koniuszka jego papierosa. Postlethwaite zaciągnął się tak mocno, jakby chciał spalić całego papierosa w jednym momencie. Wydawało się, że nic nie robił sobie z obecności panny Flume, jednak było to skutkiem jedynie jego stanu emocjonalnego. Sprawiał wrażenie, jakby nie wiedział, co dzieje się dookoła niego. Gdy usłyszał delikatny i lekko przejęty głos czarownicy, która stała tuż przy nim, podniósł lekko głowę i wysilił się, by spojrzeć na jej twarz.
-To nic- podniósł spokojnie rękę, opierając się o filar ulicznej latarni. -Atak paniki, za chwilę mi przejdzie.
Szczerze wolał się nie dzielić z nikim swoim stanem wewnętrznym, ale tutaj raczej nie miał wyboru. Nie chciał już dłużej brnąć w kłamstwa. "Może zostanę taksówkarzem?" uśmiechnął się na tę myśl i znów wypełnił płuca dymem papierosa. Wolną rękę uniósł przed swoją twarz i zauważył, jak drżenie powoli się uspokaja. Zawsze był świadomy swojej paranoi i myśli, że każdy jeden człowiek na jego drodze pojawił się przy nim właśnie po to, żeby go zdemaskować. Jednak ta sytuacja coś mu pokazała. Może nawet czuł się szczęśliwy, że to wszystko się wydarzyło.
-Pewnie nabrałaś podejrzeń?- jego twarz znów zaczynała go słuchać i jego wyraz twarzy pełen zmartwienia i wykończenia powoli zmienił się w ten kamienny wyraz z oczami okazującymi nic więcej, poza obojętnością. -Okłamałem cię, co już zdążyłaś zauważyć.
Wypalony kiep wpadł do kałuży, która została tu po wczorajszym deszczu. Było naprawdę chłodno, a Postlethwaite nawet nie zdążył wziąć ze sobą płaszczu. Na początku nawet nie czuł temperatury z zewnątrz, był zbyt mocno rozgrzany emocjami i alkoholem. Teraz już czuł zimny pot na karku, a jego ręce były dosyć chłodne.
-Jeśli chciałabyś zacząć od nowa, to nazywam się Thomas i sugeruję, żebyśmy wrócili do środka.
On a gathering storm comes
A tall handsome man
In a dusty black coat with
A red right hand
A tall handsome man
In a dusty black coat with
A red right hand
Szukała zgubnego spojrzenia, obserwowała drżące ręce, niczym wytworna psychoanalityczka tworzyła niematerialne drzewka przyczynowo-skutkowe, byleby tylko wybadać sprytnie każdy nieznany jej cal. Umysłu, ale też ciała, tymi przecież bynajmniej nie gardziła, nawet jeśli pozwalała sobie na dozę fizycznych wybredności. Nie musiała bowiem chwytać się, jak rozpaczliwie tonący, przypadkowej ratowniczej linki; mogła wybierać, wskazać bezwstydnie paluszkiem tę jedną, którą podłapie mętnego wieczora, coby tylko rozweselić ponure sztormy. Ten był jednym z nich, wypoczęta przekroczyła próg klubu, spodziewając się nie więcej, jak suchej monotonii, aż tu los naznaczył ją nietypowym szczęściem i wniósł do życia odrobiny frajdy. Wybraniec był niechętny na jej zaczepne maniery i sugestywne flirty, ona jednak skrzętnie dążyła do wyznaczonego sobie celu, odkrywając enigmatyczności domniemanego Włocha z każdą mijającą sekundą. Nie rozkoszował się długo winem, nie reagował na wymowności jej długich nóg skrytych pod obrusem. Wyrachowanie odpowiadał na pytania, pozostając przy tym ściśle rzeczowym, acz nieautentycznym, do chwili gdy nieznajomy mężczyzna odkrył wszystkie karty. Thomas uciekł od stoliczka bez słowa, zostawiwszy ją samą z niedopitym trunkiem, w gęstym dymie cygar i ostatkach jazzowej melodyjki. Blanche nie lubiła ignorancji, nie znosiła też krytycznego odrzucenia, stąd też z wyraźnym dystansem postukała obcasami wprost do wyjścia. Mógł już dawno zwinąć manatki, jeszcze zanim ona wygładziła w grzecznym tonie materiał czarnej sukienki. W drodze do drzwi przerzucała machinalnie lokami po gołych ramionach, prawie jakby chciała pokazać obojętne nieprzejęcie. Oszukiwała samą siebie tą chłodną aurą, przecież oczywistym było, że facet wpadł jej w oko, swoim niedosłownym fałszem intrygował, palec pozbawiony obrączki podsycał jedynie żywiołową ciekawość. W słabym świetle ujrzała sylwetkę, pomogła napiętej sylwetce odpalić papierosa, oczekując wyjaśnień. Powiedział więcej, niżby mogła się spodziewać, usta zacisnęły się, nie w uśmiechu ani w grymasie, po prostu w wyrazie fascynacji.
- Gdybym była taka podejrzliwa, nie wyszłabym tutaj za tobą. Bo kto normalny goni za obłudnym wariatem? - odpowiedziała pewnym głosem, choć w jego nucie nie pobrzmiewał już element sympatii. Fakt, wzgardził jej zaufaniem już na początku, to teraz musiał płacić tego cenę. Myślał, że zawsze jest taka słodka? - Nie sądziłeś chyba, że sama dopiję to wino? Wracajmy - dodała po chwili, zmierzając z powrotem do opuszczonych niedawno murów.
zt x2
- Gdybym była taka podejrzliwa, nie wyszłabym tutaj za tobą. Bo kto normalny goni za obłudnym wariatem? - odpowiedziała pewnym głosem, choć w jego nucie nie pobrzmiewał już element sympatii. Fakt, wzgardził jej zaufaniem już na początku, to teraz musiał płacić tego cenę. Myślał, że zawsze jest taka słodka? - Nie sądziłeś chyba, że sama dopiję to wino? Wracajmy - dodała po chwili, zmierzając z powrotem do opuszczonych niedawno murów.
zt x2
nie obiecuję ci wiele
bo tyle co prawie nic
najwyżej wiosenną zieleń
i pogodne dni
najwyżej uśmiech na twarzy
i dłoń w potrzebie
nie obiecuję ci wiele
bo tylko po prostu siebie.
bo tyle co prawie nic
najwyżej wiosenną zieleń
i pogodne dni
najwyżej uśmiech na twarzy
i dłoń w potrzebie
nie obiecuję ci wiele
bo tylko po prostu siebie.
Blanche Flume
Zawód : gra, śpiewa i trochę dramatyzuje
Wiek : 29
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Wdowa
jestem kobietą
wodą, ogniem, burzą, perłą na dnie
wolna jak rzeka, nigdy nie poddam się
jestem kobietą
jestem wodą, jestem ogniem,
j a w ą i s n e m
wodą, ogniem, burzą, perłą na dnie
wolna jak rzeka, nigdy nie poddam się
jestem kobietą
jestem wodą, jestem ogniem,
j a w ą i s n e m
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
15 sierpnia
Listowne zaproszenie wiodło pod konkretny adres, wskazania co do ubioru również pozostawały przejrzyste, jednak dopiero na miejscu miała szansę zrozumieć, że nigdy wcześniej nie miała okazji oglądać burleski - ani tym bardziej spotkać żadnej z klientek w podobnych okolicznościach. Klub zatlił życiem pod zbawienną osłoną chłodnego wieczoru otulającego Londyn, wszechobecny cień i światło księżyca towarzyszyły jej w drodze do frontowych drzwi; ramiona okalały eleganckie, czarne szaty przyozdobione astronomicznym motywem wyszytym czerwoną nicią, a krucze włosy spoczywały upięte w kok, dwoma kosmykami obramowywały bladą twarz. Pod oczami rysowały się pierwsze oznaki purpury zmęczenia - nie tyle fizycznego, co przede wszystkim psychicznego. Diabelnie upartego, niechcianego zmęczenia. Myśli nieustannie zaprzątały sprawy dotąd niezgłębione, od spotkania z Macnairem nie mogła wyzbyć się z pamięci obrazów i doznań, które pragnęły zagarnąć całokształt uwagi, odsunąć ją od rzeczy pozornie błahych, zwyczajnych, przyziemnych. Tańczyły, na dodatek, z innym wspomnieniem. Czasem budziła się w nocy, rozgrzana i spocona, przypominając sobie już nie tyle lica Mary i Susan, pierwszych nieszczęśniczek, koniecznych ofiar, w które z premedytacją wymierzyła zgubną inkantację, co rysy zupełnie odmienne, nieznane. Podobne do jej własnych, równie egzotyczne, skąpane w hebanowej barwie włosów i szkarłacie skapującym z brody, znaczącym skórę urokliwej twarzy i dekoltu. Senne zjawy wydawały się prawdziwe. Czuła towarzyszący im rdzawy zapach krwi, przed oczyma - jeszcze przez moment po przebudzeniu - jawił się obraz zastanej rzezi, czegoś, czego nie dopuściłaby się sama - jeszcze nie. Skrupulatnie zapewniała nadszarpnięte sumienie o naturze dobrego człowieka interesu, na piedestał wynoszącego owocną transakcję. Nie potwora.
W akompaniamencie rozszalałej na scenie burleski dopinała właśnie kolejną transakcję. Odziane w skąpe, wymyślne stroje kobiety pląsały dokoła w rytm orzeźwiającej muzyki, ona tymczasem, usadowiona przy jednym z bocznych stolików, z dala od serca lokalu, wymieniała zamkniętą w pudełeczku fiolkę za sakwę wypełnioną zapłatą. Nie zamierzała poza tym zabawić tu długo - pierwotne założenie zakładało złożenie prędkich odwiedzin w londyńskiej kamienicy, gdzie pod protekcją lorda Black znajdowało się kilka z jej ślicznych gołąbeczek, chciała upewnić się, że niczego im nie brakuje, że pozostają bezpieczne wśród czterech ścian przedstawionych jako prywatne i nienaruszalne - przez tych, którzy nie nosili się z zamiarem urażenia prominentnego, angielskiego rodu. Gdy klientka oddaliła się w sobie znanym kierunku, zniknęła pośród gustownie odzianych czarodziejów, Wren zamierzała zrobić to samo; przemykała pomiędzy stolikami, raz po raz spoglądając przez ramię na feerię kobiecych wdzięków na scenie, zanim sen obrócił się w rzeczywistość, a w cieniu klubu przeciętym nagle wstęgą kolorowego światła błysnęła znajoma twarz.
Nie mignęła tylko raz, by znów rozmyć się w powietrzu otoczona kłębem czarnej niczym smoła mgły. Nie zamajaczyła niewyraźnie na wzór niedoścignionej, sennej figury stworzona z oparów unoszących się w powietrzu, z silnego zapachu trunków i papierosowego dymu. Była tu, musiała być, prawdziwa i osiągalna, mniej brudna od nieswojej posoki, bardziej przyziemna - lecz wciąż równie zjawiskowa. Przystanąwszy w pół kroku, Wren przyglądała jej się uważnie, skryta niejako w kuluarach, po przeciwnej stronie Piórka Feniksa; taksowała ją spojrzeniem, podczas gdy umysł rozbłysł eksplozją rozbudzonej na nowo ciekawości. Głodu. Pragnienia. Nic nie stało na przeszkodzie, by i tym razem spróbowała pochwycić niematerialne, zatęsknić do ulotnego - dlatego też ruszyła w końcu w stronę stolika kobiety, krokiem wolnym i spokojnym, by po chwili stanąć za jej krzesłem, wzrok raz jeszcze przenosząc na tancerki.
- Ostatnim razem nie zdążyłam dostatecznie skomplementować tamtego widoku, zanim wernisaż dobiegł końca - odezwała się cicho, jednak nie na tyle, by nieznajoma nie mogła dosłyszeć jej w dźwiękach wygrywanej przez kapelę muzyki. Jej głos był gładki, wyważony, jakby rzeczywiście odnosiła się do dzieła sztuki, którego autorka uciekła przed publiką przedwcześnie; wiedziała, że - jeśli nie popełniła błędu w rozpoznaniu, ach, słodki Merlinie, jeśli umysł nie płatał jej figli w tak okrutny sposób - sens słów nie powinien jej umknąć. - Malarstwo jest mi obce, ale czerwień farb w pani dłoniach zrobiła wrażenie, zapadła w pamięć. Zbyt mocno - przyznała, a oczy błysnęły na wspomnienie małego dzieła sztuki, które w ofiarowanym przez los przypływie łaskawości przypadło jej zaobserwować. Bledły przy nim truchła przebite przywołanymi magią sztyletami, bledły pozostałości trawione przez zachłanne płomienie. Jej widowisko było inne - potężniejsze, niesamowite. Dokonane przy pomocy wciąż niepojętych dlań zaklęć. Zaklęć budzących chciwość, dociekliwość - już od nocy, podczas której czarną magią smagał ją Macnair, rozeźlony przeszkodą w planowanym polowaniu. Znała ich smak na własnej skórze, ale inkantacje pozostawały obce. Pokaż mi jak to zrobiłaś.
it was a desert on the moon when we arrived. gathering all of my tears, heartbreak and sighs, jade made a potion ignite and turned the night into a radiant city of light.
Siedziała wygodnie rozpostarta w purpurowym fotelu, w zaciszu loży z doskonałym widokiem na scenę, na tyle jednakże oddalonej od reszty widowni, by mogła czuć się tu całkowicie swobodnie i względnie anonimowo. Stali bywalcy la Fantasmagorii częściej odwiedzali Wenus niż dość pruderyjny - jak na skryte, niemoralne standardy zdegenerowanej bogactwem szlachty - klub burleski, lecz i tutaj pojawiali się przedstawiciele wyższych klas, szukając piękna innego rodzaju niż to zachwycające w głosie syren. Tu zwodnicze niewiasty nie miały ogonów a barwne pióropusze, pozbawiono je za to głosu, zamieniając w milczące acz uśmiechnięte zabawki, obnażające pulchne uda, smukłe talie i pełne piersi - a wszystko to w skrzącym się od cekinów przepychu, z zmysłowo radosną muzyką i atmosferą ekscytacji. W Piórku Feniksa nie było odurzająco ciężkiej od wyrafinowanej namiętności aury Wenus, nie dochodziło tu też do bezeceństw, a mimo to dynamika relacji spragnionej, przeważnie męskiej, widowni i chichoczących na scenie panienek o wyfiokowanych lokach i przyciasnych kabaretkach przypominała karykaturę wspomnień z Wenus. Nie przyszła tutaj jednak po to, by rozczulać się nad przeszłością, ją również przygnały tutaj interesy - rozmowa z jednym z artystów, mających zadbać o odrestaurowanie rzeźb na balkonach la Fantasmagorii przebiegła owocnie, lecz mimo to madame Mericourt zrezygnowała z hojnej propozycji kontynuowania wieczoru na bankiecie w apartamencie czarodzieja. Przyjął odmowę ze zrozumieniem, wkrótce zostawiając zadowoloną kapłankę Fantasmagorii w upragnionej samotności. To był naprawdę dobry dzień; wszystko szło po jej myśli, zapracowała na choć godzinę odpoczynku zanim powróci do niedorzecznych, macierzyńskich obowiązków, na szczęście budzących w niej coraz mniejszą odrazę. Co nie znaczyło, że się w nich spełniała - zdecydowanie wolała obserwować taniec gwiazdy wieczoru i pić wino, choć ono nie umywało się smakiem do trunków z piwnicy Białej Willi. Piórko Feniksa przeważało nie tyle jakością rozrywki, co odległością od zaspanych dzieci, zaczynających już pełzać po pokojach willi niczym nieustępliwe robactwo. O rozkosznie wielkich oczach i słodkich dołeczkach w policzkach - oraz budzącym fascynację Deirdre magicznym potencjale, mogącym objawić się w przyszłości.
Skrytykowała się w myślach. Dlaczego znów powracała do tematu potomstwa? Przyszła tutaj, by odetchnąć i to zamierzała zrobić. Sięgnęła po srebrną papierośnicę, po czym zapaliła, wygodniej opierając się o tył fotela. Dziś wyjątkowo nie miała na sobie czerni a karmazyn typowy dla Fantasmagorii; wszak była tu biznesowo, odziana w suknię stylizowaną na quipao; jedną z tych, które otrzymała od Rosiera. Ubranie sięgało pod samą szyję, a długie czarne rękawiczki osłaniały przedramię, lecz czerwony materiał opływał sylwetkę Deirdre niemal nieprzyzwoicie. Nikt jednak nie oglądał jej w półcieniu loży, a widocznie estetyka zadziałała, skoro artysta zgodził się natychmiast rozpocząć pracę przy powierzonym mu zadaniu. Tak jak kilkoro mężczyzn, którzy od jakiegoś czasu zerkali na nią znad sąsiednich stolików - najwidoczniej obojętna mina skośnookiej zniechęciła do nieudanych podbojów, bo żaden nie naprzykrzył się zbędnym towarzystwem. A może jednak...? Pomimo głośnej muzyki usłyszała, że ktoś podchodzi do jej krzesła od tyłu - miała wyczulone, wyostrzone zmysły nawet w pozornie bezpiecznej sytuacji. Nie byłaby śmierciożerczynią, gdyby pozwalała sobie na naiwny relaks. Nie sięgnęła po różdżkę, skrytą pod pasem sukni, ale mięśnie pleców niewidocznie się napięły: była gotowa do natychmiastowej walki, choć perfekcyjny, posągowy wygląd nie zdradzał tego ani w ułożeniu ciała ani w mimice.
Niewzruszonej nawet wtedy, kiedy zamiast napastliwego barytonu tuż nad jej głową rozbrzmiał głos kobiecy, miękki, odrobinę słodki; gładki jak lejący się w odpowiednich proporcjach miód. Deirdre w pierwszej chwili nie odwróciła głowy, tak, jakby prezentowany na scenie kankan pochłonął ją bez pamięci - dopiero po kilku długich sekundach zwróciła się ku stojącej obok fotela czarownicy, unosząc lekko brodę, a na jej twarzy odmalowało się uprzejme zainteresowanie, nic więcej. Potrafiła panować nad mimiką do perfekcji, nie okazując skali zaintrygowania oraz przyjemnego zaskoczenia.
Pamiętała ją, oczywiście, że tak; i to z przeszłości całkiem niedawnej, skąpanej w krwi, podlanej przypadkowością, wzbogaconą o trudny do przeoczenia błysk w egzotycznym oku. Przez złudną sekundę miała wrażenie, że patrzy w lustro, odbijające echo niedokonanej historii - wtedy z tajemniczym uśmiechem umknęła przed tymi rozchylonymi w mieszaninie zdziwienia i pasji ustami, te jednak odnalazły ją. Przypadkiem, specjalnie; nieistotne, Deirdre zebrała strzępki informacji zasłyszanych z ust dumnych ze swej prezencji szlachcianek w jedną całość. Wiedza to potęga, nawet, gdy staje się oko w oko z niewiadomą. O sporym potencjale.
- Podobno to laicy potrafią dostrzec głębię obrazu i rozpoznać mistrzostwo nawet szybciej od wyszkolonych krytyków - odparła nieco ochrypłym szeptem, świadoma pewnej arogancji (pewności?) swych słów, przez moment śledząc jeszcze uważnie każdą krzywiznę twarzy Wren, po czym znów odwróciła się w stronę sceny. Niegrzecznie, megalomańsko - a może po prostu prowokująco, wszak nie odesłała jej gestem ani nie obrzuciła lodowatym spojrzeniem, sugerującym, że przeszkadza. Nie robiła tego, nie była natrętnym mężczyzną przekonanym o tym, że jego towarzystwo będzie dla samotnej kobiety zbawieniem. - Czasem warto pobrudzić sobie ręce, by osiągnąć spektakularny efekt, nie sądzisz? - zagadnęła pomimo odwrócenia w fotelu, choć skośnooka interesowała ją znacznie bardziej od roznegliżowanej tancerki, niknącej właśnie za wirującym pióropuszem. - Tak przynajmniej słyszałam od bliskich znajomych, chwalących się swym pięknem. Lica jak z obrazu, pąs zdobiący gładkie policzki jak wtedy, gdy pierwszy raz zsuwały z ramion koronkową koszulę nocną przed swym mężem... Wzruszające - kontynuowała powoli przeciągając głoski, ciekawa, czy brunetka jest na tyle ambitna - zafascynowana? przejęta? pewna siebie? - by wejść wgłąb loży i zająć miejsce w wolnym fotelu.
Skrytykowała się w myślach. Dlaczego znów powracała do tematu potomstwa? Przyszła tutaj, by odetchnąć i to zamierzała zrobić. Sięgnęła po srebrną papierośnicę, po czym zapaliła, wygodniej opierając się o tył fotela. Dziś wyjątkowo nie miała na sobie czerni a karmazyn typowy dla Fantasmagorii; wszak była tu biznesowo, odziana w suknię stylizowaną na quipao; jedną z tych, które otrzymała od Rosiera. Ubranie sięgało pod samą szyję, a długie czarne rękawiczki osłaniały przedramię, lecz czerwony materiał opływał sylwetkę Deirdre niemal nieprzyzwoicie. Nikt jednak nie oglądał jej w półcieniu loży, a widocznie estetyka zadziałała, skoro artysta zgodził się natychmiast rozpocząć pracę przy powierzonym mu zadaniu. Tak jak kilkoro mężczyzn, którzy od jakiegoś czasu zerkali na nią znad sąsiednich stolików - najwidoczniej obojętna mina skośnookiej zniechęciła do nieudanych podbojów, bo żaden nie naprzykrzył się zbędnym towarzystwem. A może jednak...? Pomimo głośnej muzyki usłyszała, że ktoś podchodzi do jej krzesła od tyłu - miała wyczulone, wyostrzone zmysły nawet w pozornie bezpiecznej sytuacji. Nie byłaby śmierciożerczynią, gdyby pozwalała sobie na naiwny relaks. Nie sięgnęła po różdżkę, skrytą pod pasem sukni, ale mięśnie pleców niewidocznie się napięły: była gotowa do natychmiastowej walki, choć perfekcyjny, posągowy wygląd nie zdradzał tego ani w ułożeniu ciała ani w mimice.
Niewzruszonej nawet wtedy, kiedy zamiast napastliwego barytonu tuż nad jej głową rozbrzmiał głos kobiecy, miękki, odrobinę słodki; gładki jak lejący się w odpowiednich proporcjach miód. Deirdre w pierwszej chwili nie odwróciła głowy, tak, jakby prezentowany na scenie kankan pochłonął ją bez pamięci - dopiero po kilku długich sekundach zwróciła się ku stojącej obok fotela czarownicy, unosząc lekko brodę, a na jej twarzy odmalowało się uprzejme zainteresowanie, nic więcej. Potrafiła panować nad mimiką do perfekcji, nie okazując skali zaintrygowania oraz przyjemnego zaskoczenia.
Pamiętała ją, oczywiście, że tak; i to z przeszłości całkiem niedawnej, skąpanej w krwi, podlanej przypadkowością, wzbogaconą o trudny do przeoczenia błysk w egzotycznym oku. Przez złudną sekundę miała wrażenie, że patrzy w lustro, odbijające echo niedokonanej historii - wtedy z tajemniczym uśmiechem umknęła przed tymi rozchylonymi w mieszaninie zdziwienia i pasji ustami, te jednak odnalazły ją. Przypadkiem, specjalnie; nieistotne, Deirdre zebrała strzępki informacji zasłyszanych z ust dumnych ze swej prezencji szlachcianek w jedną całość. Wiedza to potęga, nawet, gdy staje się oko w oko z niewiadomą. O sporym potencjale.
- Podobno to laicy potrafią dostrzec głębię obrazu i rozpoznać mistrzostwo nawet szybciej od wyszkolonych krytyków - odparła nieco ochrypłym szeptem, świadoma pewnej arogancji (pewności?) swych słów, przez moment śledząc jeszcze uważnie każdą krzywiznę twarzy Wren, po czym znów odwróciła się w stronę sceny. Niegrzecznie, megalomańsko - a może po prostu prowokująco, wszak nie odesłała jej gestem ani nie obrzuciła lodowatym spojrzeniem, sugerującym, że przeszkadza. Nie robiła tego, nie była natrętnym mężczyzną przekonanym o tym, że jego towarzystwo będzie dla samotnej kobiety zbawieniem. - Czasem warto pobrudzić sobie ręce, by osiągnąć spektakularny efekt, nie sądzisz? - zagadnęła pomimo odwrócenia w fotelu, choć skośnooka interesowała ją znacznie bardziej od roznegliżowanej tancerki, niknącej właśnie za wirującym pióropuszem. - Tak przynajmniej słyszałam od bliskich znajomych, chwalących się swym pięknem. Lica jak z obrazu, pąs zdobiący gładkie policzki jak wtedy, gdy pierwszy raz zsuwały z ramion koronkową koszulę nocną przed swym mężem... Wzruszające - kontynuowała powoli przeciągając głoski, ciekawa, czy brunetka jest na tyle ambitna - zafascynowana? przejęta? pewna siebie? - by wejść wgłąb loży i zająć miejsce w wolnym fotelu.
there was an orchid as beautiful as the
seven deadly sins
seven deadly sins
Deirdre Mericourt
Zawód : namiestniczka Londynu, metresa nestora
Wiek : 28
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Wdowa
one more time for my taste
I'll lick your wounds
I'll lay you down
✦
I'll lick your wounds
I'll lay you down
✦
OPCM : 45 +3
UROKI : 4
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 60 +8
ZWINNOŚĆ : 21
SPRAWNOŚĆ : 8
Genetyka : Czarownica
Śmierciożercy
Nie spłoszyła jej - choć nie miała wątpliwości, że swym nadejściem wzbudziła czujność czarownicy, wiedźmy, która z tak wyrafinowaną łatwością zdawała się pożerać swoje ofiary niczym modliszka. Nie widziała jej w akcji od początku do końca, nie tak dokładnie, jak pragnęła, jednak ostatnich kilka inkantacji wyryło się w pamięci żarzącym ogniem, krzyczało o potędze ulatującej z krańca różdżki bezlitośnie wymierzonego w ofiary tamtejszej nocy. Mugoli, jak domyślała się po wyborze miejsca, po nowych zwyczajach ogarniających czarodziejską społeczność. Sama żerowała na nich równie intensywnie, z większym wyselekcjonowaniem, uważnie wertowała ich mało warte egzystencje w poszukiwaniu tych czystych, pięknych, lecz nie zdobyła się nigdy na odwagę malować krwią tak finezyjnie i rozrzutnie. Tak szaleńczo. A jednak w każdym szaleństwie tkwiła metoda - w tym ukazanym jej przez Deirdre z pewnością. Biła od każdej smugi, od kałuży uformowanej na podłodze, od kropli spływających po bladej skórze podsycających atawistyczny obraz myśliwego. Podobnych rezultatów nie sposób było osiągnąć urokami. Nie znanymi jej zaklęciami ofensywnymi, nie tymi, których nauczano w szkole, oraz tymi, których nauczyła się już sama. Chang rozpoznała wówcazas bijącą od inkantacji czarownicy ciemność - pewnej nocy czuła ją na sobie, a teraz obserwowała z boku, bezwiednie pozwalała truciźnie zgubnej ciekawości wpełznąć pomiędzy fałdy mózgu i uwić weń gniazdko, sprawić, by wieczorem, w samotności niewielkiego lokum, mogła myśleć tylko o tym. O sile jakiej sama nie posiadała. To pragnienie rozrastało się w niej jak choroba; czuła jak infekuje kolejne narządy i piecze od środka nieznośnie, uparcie, domagając się atencji. Leku. Czy przypadkowe spotkanie Mericourt miało okazać się remedium - tego nie wiedziała, ale postawieni przed ostatecznym ultimatum cierpiętnicy z reguły chętnie chwytali się każdej z brzytw.
Krótkie spojrzenie czarnych oczu uchwyciła swoim, na moment, zanim ciemnobrązowe tęczówki powróciły do kolorowego karnawału omiatającego scenę. Odezwała się do niej pierwszy raz - i brzmiała dokładnie tak, jak wyobrażała sobie to w snach Wren, brzmiała niczym utęskniona jawa, prawdziwa i bliska. Była na wyciągnięcie ręki, tym razem zaklęta w cielesnej formie, daleka od przybrania postaci gęstej, czarnej mgły i czarownica poczuła, jak gdzieś w środku rozkwita w niej ulga. Czyli tamten wieczór nie był jedynie wytworem zmęczonej wyobraźni.
- Ich interpretacja, jak myślę, również jest inna - zgodziła się, przechyliła delikatnie głowę do boku pozwalając by kruczy kosmyk zaplątał się gdzieś nieopodal rzęs prawego oka. - Świeższa, niespaczona analizą setek, tysięcy podobnych obrazów. Dziewicza. Dla krytyka ten szkarłat byłby - będzie - znajomy, powtarzalny, nawet schematyczny. Dla mnie był żywy i jedyny w swoim rodzaju - bo ileż to razy można zachwycać się tym samym płótnem, tą samą tematyką, widząc ją w co najwyżej odmiennej technicznie odsłonie? Z prawdziwą sztuką wysokich lotów było jej nie po drodze, jednak zakładała, że uczucie musiało być podobne do konieczności oglądania tej samej burleski każdego wieczora, z inną obsadą tancerek. Oprawa muzyczna pozostaje ta sama. Gra świateł, układ choreografii, stroje - zmieniają się nawet nie tyle wyuczone, figlarne uśmiechy, co lica.
Zadane przez kobietę pytanie skłoniło do ruchu. Czarownica drgnęła, sięgnęła włosów i zahaczyła je za ucho, a potem przeszła dookoła jej fotela, powolnym krokiem zajęła miejsce na tym obok - bez pytania, swobodnie -, założyła nogę na nogę i wygładziła materiał szaty. Jej słowa smakowały znajomo. Smakowały jej pracą, poświęceniem własnej młodości, wczesnej dorosłości na objęcie zgubnej funkcji żniwiarza zagarniającego posokę z żył młodziutkich dziewcząt tylko po to, by reperować wizerunek uroczych dam odzianych w kosztowne suknie. Jej własne ręce znaczyła śmierć. Śmierć ofiar, koniecznych i przypadkowych, w imię większego, salonowego dobra.
- Czego nie robi się w imię piękna? - westchnęła teatralnie, domyślała się, że ni jej tożsamość, ni zajęcie mogą być kobiecie nieznane. Musiała mieć do czynienia z arystokratkami, pięknymi kwiatami towarzyszącymi dzielnym jegomościom od urodzenia skazanym na sukces; musiała, jeśli zdradziła ją sama prezencja. - Ono zawsze przychodzi w bólach, swoich, czyichś - nieistotne - kącik ust uniósł się ku górze, gdy niezainteresowane spektaklem spojrzenie na dobre odwróciło się od sceny i dosięgło twarzy Deirdre, ciekawe, poszukujące śladu mimicznych zmian, pragnące je odczytać, zrozumieć. Poznać. Stąpała po niepewnym gruncie. Niewypowiedziane jeszcze życzenie burzliwym galopem wyrywało się z mięśni, musiała zatem uważać, by nie przytłaczać nim przedwcześnie, nie zniechęcić do siebie jedynej wróżki mogącej je ziścić - kto wie kiedy, w jakich okolicznościach przyjdzie jej odnaleźć Mericourt raz jeszcze? Być może nigdy. A rozkwitające na dnie świadomości szaleństwo, trucizna, pozostanie, obezwładni, w końcu pozbawi zmysłów; rozumiała już, że w życiu istniały pewne potrzeby, które zaspokajać trzeba było prędko. Dla własnego spokoju, bezpieczeństwa. - Czy i w tej materii, w tej sztuce, mistrz kształci ucznia? - spytała zatem spokojnie, miękko, ze szczerą, błyszczącą w głosie i oczach ciekawością. Nie musiała udawać; już przy pierwszym spotkaniu obnażyła przed Deirdre fascynację, a ta prowadziła ciemną, ciernistą drogą do owianego cierniem królestwa nieludzkiej natury, bestialskiej i zwierzęcej, dziwnie prymitywnej - a jednocześnie urzekającej w swojej prastarej prostocie. Chciała wiedzieć. Chciała wiedzieć czy kogoś takiego wiedźma posiadała już u swego boku, jeśli tak, to kogo, jakim sposobem należałoby się go pozbyć, by podium zwolnić dla nowego, ambitniejszego narybku.
Krótkie spojrzenie czarnych oczu uchwyciła swoim, na moment, zanim ciemnobrązowe tęczówki powróciły do kolorowego karnawału omiatającego scenę. Odezwała się do niej pierwszy raz - i brzmiała dokładnie tak, jak wyobrażała sobie to w snach Wren, brzmiała niczym utęskniona jawa, prawdziwa i bliska. Była na wyciągnięcie ręki, tym razem zaklęta w cielesnej formie, daleka od przybrania postaci gęstej, czarnej mgły i czarownica poczuła, jak gdzieś w środku rozkwita w niej ulga. Czyli tamten wieczór nie był jedynie wytworem zmęczonej wyobraźni.
- Ich interpretacja, jak myślę, również jest inna - zgodziła się, przechyliła delikatnie głowę do boku pozwalając by kruczy kosmyk zaplątał się gdzieś nieopodal rzęs prawego oka. - Świeższa, niespaczona analizą setek, tysięcy podobnych obrazów. Dziewicza. Dla krytyka ten szkarłat byłby - będzie - znajomy, powtarzalny, nawet schematyczny. Dla mnie był żywy i jedyny w swoim rodzaju - bo ileż to razy można zachwycać się tym samym płótnem, tą samą tematyką, widząc ją w co najwyżej odmiennej technicznie odsłonie? Z prawdziwą sztuką wysokich lotów było jej nie po drodze, jednak zakładała, że uczucie musiało być podobne do konieczności oglądania tej samej burleski każdego wieczora, z inną obsadą tancerek. Oprawa muzyczna pozostaje ta sama. Gra świateł, układ choreografii, stroje - zmieniają się nawet nie tyle wyuczone, figlarne uśmiechy, co lica.
Zadane przez kobietę pytanie skłoniło do ruchu. Czarownica drgnęła, sięgnęła włosów i zahaczyła je za ucho, a potem przeszła dookoła jej fotela, powolnym krokiem zajęła miejsce na tym obok - bez pytania, swobodnie -, założyła nogę na nogę i wygładziła materiał szaty. Jej słowa smakowały znajomo. Smakowały jej pracą, poświęceniem własnej młodości, wczesnej dorosłości na objęcie zgubnej funkcji żniwiarza zagarniającego posokę z żył młodziutkich dziewcząt tylko po to, by reperować wizerunek uroczych dam odzianych w kosztowne suknie. Jej własne ręce znaczyła śmierć. Śmierć ofiar, koniecznych i przypadkowych, w imię większego, salonowego dobra.
- Czego nie robi się w imię piękna? - westchnęła teatralnie, domyślała się, że ni jej tożsamość, ni zajęcie mogą być kobiecie nieznane. Musiała mieć do czynienia z arystokratkami, pięknymi kwiatami towarzyszącymi dzielnym jegomościom od urodzenia skazanym na sukces; musiała, jeśli zdradziła ją sama prezencja. - Ono zawsze przychodzi w bólach, swoich, czyichś - nieistotne - kącik ust uniósł się ku górze, gdy niezainteresowane spektaklem spojrzenie na dobre odwróciło się od sceny i dosięgło twarzy Deirdre, ciekawe, poszukujące śladu mimicznych zmian, pragnące je odczytać, zrozumieć. Poznać. Stąpała po niepewnym gruncie. Niewypowiedziane jeszcze życzenie burzliwym galopem wyrywało się z mięśni, musiała zatem uważać, by nie przytłaczać nim przedwcześnie, nie zniechęcić do siebie jedynej wróżki mogącej je ziścić - kto wie kiedy, w jakich okolicznościach przyjdzie jej odnaleźć Mericourt raz jeszcze? Być może nigdy. A rozkwitające na dnie świadomości szaleństwo, trucizna, pozostanie, obezwładni, w końcu pozbawi zmysłów; rozumiała już, że w życiu istniały pewne potrzeby, które zaspokajać trzeba było prędko. Dla własnego spokoju, bezpieczeństwa. - Czy i w tej materii, w tej sztuce, mistrz kształci ucznia? - spytała zatem spokojnie, miękko, ze szczerą, błyszczącą w głosie i oczach ciekawością. Nie musiała udawać; już przy pierwszym spotkaniu obnażyła przed Deirdre fascynację, a ta prowadziła ciemną, ciernistą drogą do owianego cierniem królestwa nieludzkiej natury, bestialskiej i zwierzęcej, dziwnie prymitywnej - a jednocześnie urzekającej w swojej prastarej prostocie. Chciała wiedzieć. Chciała wiedzieć czy kogoś takiego wiedźma posiadała już u swego boku, jeśli tak, to kogo, jakim sposobem należałoby się go pozbyć, by podium zwolnić dla nowego, ambitniejszego narybku.
it was a desert on the moon when we arrived. gathering all of my tears, heartbreak and sighs, jade made a potion ignite and turned the night into a radiant city of light.
Słyszała o niej. O przedsiębiorczej, skośnookiej dziewczynie, pojawiającej się to tu, to tam w szeptanych plotkach czarownic z wyższych sfer, zwłaszcza tych, które najpiękniejsze lata młodości miały dawno za sobą. Nie było trudno zdobyć te informacje, wpadły praktycznie prosto w jej dłonie, gdy jedna z siwowłosych wielbicielek opery, lady Fawley, mogąca pochwalić się niemalże matuzalemowym wiekiem, pomyliła ją z tą uroczą dziewczynką od krwi domagając się kolejnej porcji specyfiku. Nic dziwnego, dla Brytyjczyków każdy o nieco kocich oczach i orientalnych rysach twarzy był tą samą osobą. Czy była więc zaintrygowana tym ponownym spotkaniem? Możliwe, w granicach uprzejmej ciekawości, miała wszak na głowie poważniejsze problemy a w perspektywie bardziej rozkoszne rozrywki niż odmalowywanie obrazu przypadkowego przechodnia, nachodzącego ją w środku intymnego, zmysłowego spektaklu. Kobieta odnalazła ją jednak; nie wierzyła w przypadki, zwłaszcza, że nie zniechęciła ciemnowłosej swoją wyniosłością, a podjęła pałeczkę przerywanej aplauzem zachwyconego tłumu wymiany metaforycznych sugestii.
- A więc cenisz pojęcie czystości i dziewictwa – weszła jej w słowo dość ostro, bezkompromisowo, choć ciągle operowała niskim, ochryple czułym tonem, na najprzyjemniejszych dla ucha rejestrach. Aluzja do wykonywanych przez Wren obowiązków, przynoszących jej galeony oraz uwielbienie szlachcianek była więcej niż oczywista. – To dobrze o tobie świadczy, wszak głównie przyzwoitość, skromność i niewinność kobiet czyni je uwielbianymi i wartościowymi – kontynuowała lekkie wykpiwanie społecznych konwenansów, nieśpiesznie zaciągając się papierosem, a dym o zapachu opium i jaśminu zawirował wokół starannie uczesanych włosów, lśniących od drogiej pomady. Pieczołowicie przygotowała się do spotkania z artystą, wyglądała perfekcyjnie, a krwistoczerwona szminka nie rozmazała się nawet o milimetr, pozostawiając po sobie tylko lekki ślad na filtrze papierosa.
Czuła na sobie intensywne spojrzenie czarownicy, bardziej drażniące zmysły niż nawet bezpośredni dotyk; tak patrzyły osoby z sercem wypełnionym pierwotnym lękiem, pożądaniem lub miłością. Nie zamierzała zgadywać, co kieruje nieustępliwością dziewczyny, odpowiedź wydawała się oczywista, pytanie brzmiało inaczej: czego pragnęła? Chciała wierzyć, że nie złożenia propozycji otworzenia wspólnego, krwawego przedsiębiorstwa, to srodze zawiodłoby oczekiwania Deirdre. Ten wieczór miał być dla niej relaksem, a odmawianie ambitnej bizneswoman zdecydowanie nie mieściło się w jej definicji rozrywki. Nawet jeśli ta posiadała przyjemne dla oka nogi: przesunęła po nich pozornie beznamiętnym spojrzeniem, gdy brunetka zajęła miejsce obok niej.
- Niektórzy są w stanie poświęcić naprawdę wiele, by je zdobyć. Na przykład pozwolić plugawej, brudnej krwi mugoli dotykać swojej skóry. Nigdy tego nie pojmę – powiedziała powoli, wzdychając z pewnym obrzydzeniem, bez nagany w głosie, ciekawa reakcji Wren. Zirytuje się? Zacznie bronić swego rzemiosła? Zamilknie? Mericourt czytała stare pisma, opiewające właściwości dziewiczej krwi, ba, spostrzegała, że zmarszczki niektórych arystokratek wygładzały się, a ich twarze z bankietu na bankiet prezentowały się coraz lepiej, lecz jej konserwatywne poglądy były zbyt sztywne, by uważać taplanie się w płynach fizjologicznych szlamu za warte otrzymywania komplementów od zawistnych koleżanek. Czy Chang w ogóle zastanawiała się nad takim aspektem swej pracy? Z jednej strony eliminacja mugolek była stosunkowo miłym zajęciem, z drugiej przykładanie aż takiej wagi do ich krwi czyniła je przesadnie cennymi. Czarodziejski świat powinien radzić sobie bez tego typu brudu. Może zagalopowana w pragnieniu pieniędzy dziewczyna nie zdawała sobie z tego sprawy – cóż, Dei miała nadzieję, że otworzy jej oczy. Pouczy, by przemyślała moralność swego biznesu. I wykorzystanie swych zdolności do czegoś więcej niż łechtanie rozbuchanego ego panienek z czarodziejskiej elity.
Jakby czytała jej w myślach. Znów uśmiechnęła się przelotnie, z wzrokiem ciągle utkwionym w kręcących się wokół własnej osi kobietach, cieszących męskie oko odsłanianymi raz po raz krągłościami. Tajemnica zawsze kusiła, nauczyła się tego w Wenus, nie odsłaniała więc żadnych kart, siedzącej obok Wren prezentując jedynie swój profil. –To zależy – odpowiedziała po przedłużającej się chwili ciszy, tak długiej, że mogło wydawać się, że pytanie Chang pozostanie zawieszone w powietrzu bez żadnej reakcji. Nonszalancko strzepnęła popiół do bogato zdobionej popielnicy, stojącej na stole. Wyczuwała napięcie tkwiące w dwuznacznościach pytań.– Do prawdziwych mistrzów sztuk ciężko się dostać, a praktyka u nich często ma niewiele wspólnego z oczekiwaną przyjemnością poznawania sekretów wyśnionej pasji – kontynuowała z powagą groteskowo skontrastowaną z krotochwilnym miejscem, w jakim się znajdowały. Dalekim od filozoficznych dylematów i dwuznacznych podtekstów o bardzo krwawym zabarwieniu. – To raczej pasmo dyskomfortu, obdzierania ze złudzeń i niszczenia podstawowych przekonań o własnym sprycie i nieomylności – informowała rzeczowo, bez arogancji: i tylko ona wiedziała, że opowiada o tym z własnego doświadczenia. Ją także połamano, a potem ociosano ze słabości i tylko skrywanym głęboko masochistycznym skłonnościom zawdzięczała przetrwanie przemiany przy względnie zdrowych zmysłach. –Także jeśli nie jesteś gotowa porzucić tego, co dla ciebie najważniejsze i spojrzeć w lustro prawdy na to, co skrywasz pod tą śliczną buzią…Cóż, nie wróżę ci wielkiej kariery artystki. Aczkolwiek doceniam ambicję – w końcu odwróciła się w jej stronę, już bez uśmiechu, choć w kocich oczach otoczonych czernią ciężkiego makijażu nie lśniła pogarda ani krytyka. Raczej stała, niezmienna od początku tego spotkania, ciekawość, z którą przyglądała się każdemu detalowi twarzy – tak znajomej i tak obcej jednocześnie.
- A więc cenisz pojęcie czystości i dziewictwa – weszła jej w słowo dość ostro, bezkompromisowo, choć ciągle operowała niskim, ochryple czułym tonem, na najprzyjemniejszych dla ucha rejestrach. Aluzja do wykonywanych przez Wren obowiązków, przynoszących jej galeony oraz uwielbienie szlachcianek była więcej niż oczywista. – To dobrze o tobie świadczy, wszak głównie przyzwoitość, skromność i niewinność kobiet czyni je uwielbianymi i wartościowymi – kontynuowała lekkie wykpiwanie społecznych konwenansów, nieśpiesznie zaciągając się papierosem, a dym o zapachu opium i jaśminu zawirował wokół starannie uczesanych włosów, lśniących od drogiej pomady. Pieczołowicie przygotowała się do spotkania z artystą, wyglądała perfekcyjnie, a krwistoczerwona szminka nie rozmazała się nawet o milimetr, pozostawiając po sobie tylko lekki ślad na filtrze papierosa.
Czuła na sobie intensywne spojrzenie czarownicy, bardziej drażniące zmysły niż nawet bezpośredni dotyk; tak patrzyły osoby z sercem wypełnionym pierwotnym lękiem, pożądaniem lub miłością. Nie zamierzała zgadywać, co kieruje nieustępliwością dziewczyny, odpowiedź wydawała się oczywista, pytanie brzmiało inaczej: czego pragnęła? Chciała wierzyć, że nie złożenia propozycji otworzenia wspólnego, krwawego przedsiębiorstwa, to srodze zawiodłoby oczekiwania Deirdre. Ten wieczór miał być dla niej relaksem, a odmawianie ambitnej bizneswoman zdecydowanie nie mieściło się w jej definicji rozrywki. Nawet jeśli ta posiadała przyjemne dla oka nogi: przesunęła po nich pozornie beznamiętnym spojrzeniem, gdy brunetka zajęła miejsce obok niej.
- Niektórzy są w stanie poświęcić naprawdę wiele, by je zdobyć. Na przykład pozwolić plugawej, brudnej krwi mugoli dotykać swojej skóry. Nigdy tego nie pojmę – powiedziała powoli, wzdychając z pewnym obrzydzeniem, bez nagany w głosie, ciekawa reakcji Wren. Zirytuje się? Zacznie bronić swego rzemiosła? Zamilknie? Mericourt czytała stare pisma, opiewające właściwości dziewiczej krwi, ba, spostrzegała, że zmarszczki niektórych arystokratek wygładzały się, a ich twarze z bankietu na bankiet prezentowały się coraz lepiej, lecz jej konserwatywne poglądy były zbyt sztywne, by uważać taplanie się w płynach fizjologicznych szlamu za warte otrzymywania komplementów od zawistnych koleżanek. Czy Chang w ogóle zastanawiała się nad takim aspektem swej pracy? Z jednej strony eliminacja mugolek była stosunkowo miłym zajęciem, z drugiej przykładanie aż takiej wagi do ich krwi czyniła je przesadnie cennymi. Czarodziejski świat powinien radzić sobie bez tego typu brudu. Może zagalopowana w pragnieniu pieniędzy dziewczyna nie zdawała sobie z tego sprawy – cóż, Dei miała nadzieję, że otworzy jej oczy. Pouczy, by przemyślała moralność swego biznesu. I wykorzystanie swych zdolności do czegoś więcej niż łechtanie rozbuchanego ego panienek z czarodziejskiej elity.
Jakby czytała jej w myślach. Znów uśmiechnęła się przelotnie, z wzrokiem ciągle utkwionym w kręcących się wokół własnej osi kobietach, cieszących męskie oko odsłanianymi raz po raz krągłościami. Tajemnica zawsze kusiła, nauczyła się tego w Wenus, nie odsłaniała więc żadnych kart, siedzącej obok Wren prezentując jedynie swój profil. –To zależy – odpowiedziała po przedłużającej się chwili ciszy, tak długiej, że mogło wydawać się, że pytanie Chang pozostanie zawieszone w powietrzu bez żadnej reakcji. Nonszalancko strzepnęła popiół do bogato zdobionej popielnicy, stojącej na stole. Wyczuwała napięcie tkwiące w dwuznacznościach pytań.– Do prawdziwych mistrzów sztuk ciężko się dostać, a praktyka u nich często ma niewiele wspólnego z oczekiwaną przyjemnością poznawania sekretów wyśnionej pasji – kontynuowała z powagą groteskowo skontrastowaną z krotochwilnym miejscem, w jakim się znajdowały. Dalekim od filozoficznych dylematów i dwuznacznych podtekstów o bardzo krwawym zabarwieniu. – To raczej pasmo dyskomfortu, obdzierania ze złudzeń i niszczenia podstawowych przekonań o własnym sprycie i nieomylności – informowała rzeczowo, bez arogancji: i tylko ona wiedziała, że opowiada o tym z własnego doświadczenia. Ją także połamano, a potem ociosano ze słabości i tylko skrywanym głęboko masochistycznym skłonnościom zawdzięczała przetrwanie przemiany przy względnie zdrowych zmysłach. –Także jeśli nie jesteś gotowa porzucić tego, co dla ciebie najważniejsze i spojrzeć w lustro prawdy na to, co skrywasz pod tą śliczną buzią…Cóż, nie wróżę ci wielkiej kariery artystki. Aczkolwiek doceniam ambicję – w końcu odwróciła się w jej stronę, już bez uśmiechu, choć w kocich oczach otoczonych czernią ciężkiego makijażu nie lśniła pogarda ani krytyka. Raczej stała, niezmienna od początku tego spotkania, ciekawość, z którą przyglądała się każdemu detalowi twarzy – tak znajomej i tak obcej jednocześnie.
there was an orchid as beautiful as the
seven deadly sins
seven deadly sins
Deirdre Mericourt
Zawód : namiestniczka Londynu, metresa nestora
Wiek : 28
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Wdowa
one more time for my taste
I'll lick your wounds
I'll lay you down
✦
I'll lick your wounds
I'll lay you down
✦
OPCM : 45 +3
UROKI : 4
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 60 +8
ZWINNOŚĆ : 21
SPRAWNOŚĆ : 8
Genetyka : Czarownica
Śmierciożercy
Przy kontuarze
Szybka odpowiedź