Przy kontuarze
AutorWiadomość
First topic message reminder :
★★★ [bylobrzydkobedzieladnie]
Przy kontuarze
Klub umiejscowiony przy jednej z głównych ulic otwiera się dopiero po zmroku; przy wejściu sprawdzane są dokumenty - wpuszczane są osoby wyłącznie pełnoletnie - oraz ubiór, wymagane są formalne szaty czarodziejskie. Przy szatni urzęduje pucybut, który dba o obuwie gości.
Wnętrze klubu urządzone jest w eleganckim stylu, stoliki są nieduże, przeznaczone dla najwyżej czterech osób. Na półkach za barem da się dostrzec różnokolorowe trunki, królują wykwintne drinki i likiery.
Kluczowym elementem klubu jest jednak scena, na której co wieczór odbywają się pokazy burleski, a w niektóre dni również występy bardziej cenionych gwiazd muzyki i kabaretu.
Wnętrze klubu urządzone jest w eleganckim stylu, stoliki są nieduże, przeznaczone dla najwyżej czterech osób. Na półkach za barem da się dostrzec różnokolorowe trunki, królują wykwintne drinki i likiery.
Kluczowym elementem klubu jest jednak scena, na której co wieczór odbywają się pokazy burleski, a w niektóre dni również występy bardziej cenionych gwiazd muzyki i kabaretu.
Ostatnio zmieniony przez Mistrz gry dnia 25.03.22 20:52, w całości zmieniany 1 raz
| 18 maja?
Wraz z wiekiem i doświadczeniem obciążającym ramiona konkretnym bagażem, Magnus powoli pojmował, że dokonanie przewartościowania wartości zazwyczaj się opłaca. Poglądy przestawiał gwałtownie, jakby po prostu w momencie dotarcia do krytycznego punktu, jego świat zmieniał się o sto osiemdziesiąt stopni, rzucając mężczyznę w nieprzystosowane nieznane. Przeżył to kilkakrotnie i wychodził na tym - o dziwo - na dobre, choć wydawałoby się, że takie szaleństwo implikuje wyłącznie łzy oraz żal pochopnych decyzji. Nijak miało się do tego szczęście; Rowle prędzej posądziłby o szachrajstwa jakiegoś bożka fortuny, oczywiście gdyby wierzył w równie tandetne bzdury. Podejmował właściwe wybory, w odpowiedniej chwili odcinając kupony łączące go z dawnymi ścieżkami. Zaniedbanie rodzonego brata nie napawało go wprawdzie szaloną dumą (prędzej wstrętem), lecz nie wahał się w ogóle, ograniczając kontakty z Louvelem do absolutnego minimum. Nakręcały go aktualnie inne priorytety, ważniejsze od pracy, a nawet rodziny - najwyższej świętości Rowle'ów, których nie mógł (i nie chciał) godzić z innymi obowiązkami. Wciąż był słaby po przyjęciu Czarnego Pana w gościnne progi Cheshire, chociaż przestał już pluć czarną krwią i chodził całkiem wyprostowany, wymazując ze swej pamięci przygarbionego łamagę, wymiotującego na własny dywan. Czarna magia pulsowała pod skórą, rozlewając się wnętrznościami, nieśpiesznie plamiąc serce ciemnym barwnikiem, zasłaniającym naturalny koloryt i kierującym umysł ku absolutnemu rozdzieleniu Magnusa oddanego swojej historii, uformowanego krzywdzącą, ojcowską musztrą od nowego, bezimiennego tworu. Stał się płynny, elastyczny, jakby Czarny Pan tchnął w niego moc zmieniania swej materii i pełnego panowania nad przybranym kształtem w zamian za jedną tylko rzecz: obietnicę wierności. Przysięgę Wieczystą, złożoną głośno i dźwięcznie, recytował jej treść z ognistym zadowoleniem przepalającym trzewia; satysfakcja miała równie wysokie płonienie, co czarny pożar, zachłannie liżący jego wnętrzności. Przekroczył dawno swój próg bólu, ale zagryziony język działał cuda. Wolałby się nim zakrztusić, niż zawyć, obnażając się przed Mulciberem z drobną słabością. Po wszystkim nie mógł spać, nieustannie przebiegając szczupłymi palcami po lewym przedramieniu, wygrywając upiorne crescendo na śniadej skórze, wodząc po liniach splatających się w symbol potęgi jego Pana, wbijając paznokcie w czarny tusz, chcąc wyczuć pod spodem jakby bicie drugiego serca. Nie pasożyta, a karmiciela, ukrytej duszyczki, wspierającej Rowle'a potencjałem magicznym, hojnie przekazanym mu przez Lorda Voldemorta. Nie mógł być bardziej wdzięczny i racjonalnie okazywał swoją uniżoność, całą swoją energię wkładając w rozwój oblepiających go czarnomagicznych sideł. Księgi naznaczone upiorną przeszłością, ciała dygoczące pod uderzeniami różdżki-batuty, troskliwa opieka nad Rycerzami, dociekliwe badania nad trzonem ich ideowych adwersarzy. Miał pełne ręce roboty i nie łudził się przed wyniesieniem służby Czarnemu Panu ponad młodszego brata. Wiernego zasadom, postępującego godnie, lecz za mało radykalnego, by jednoznacznie opowiedzieć się po słusznej stronie. Ostrożność Louvela nieco go mierziła; nie ogłaszał pochopnie swego zawodu, lecz w głębi duszy krył nieco rozczarowania. Podejrzewał, że wkrótce wypłynie, jak wzburzone morze zalewając ich chirurgicznie sterylną relację, lecz powstrzymywał się jeszcze od krytyki brata. Na razie, lecz obojętności nie mógł ignorować w nieskończoność, ani tym bardziej nagradzać.
-Nietypowe miejsce wybrałeś - przywitał się z Louvelem, zasiadając naprzeciw niego, przodem do sceny, by móc kątem oka obserwować prężące się tancerki, przy energicznych ruchach odsłaniające fragmenty skąpej bielizny - idealne, by uczcić śmierć naszej kuzynki - zakpił z grobowym wyrazem twarzy, mimo wszystko żałował, nie cierpiał Daphne, acz dla rodu niekoniecznie musiała być stracona - dla odmiany, mam też dobre wieści - rzekł, uśmiechając się tryumfalnie i robiąc efektowną pauzę, pewny, że Louvel pociągnie go za język.
Wraz z wiekiem i doświadczeniem obciążającym ramiona konkretnym bagażem, Magnus powoli pojmował, że dokonanie przewartościowania wartości zazwyczaj się opłaca. Poglądy przestawiał gwałtownie, jakby po prostu w momencie dotarcia do krytycznego punktu, jego świat zmieniał się o sto osiemdziesiąt stopni, rzucając mężczyznę w nieprzystosowane nieznane. Przeżył to kilkakrotnie i wychodził na tym - o dziwo - na dobre, choć wydawałoby się, że takie szaleństwo implikuje wyłącznie łzy oraz żal pochopnych decyzji. Nijak miało się do tego szczęście; Rowle prędzej posądziłby o szachrajstwa jakiegoś bożka fortuny, oczywiście gdyby wierzył w równie tandetne bzdury. Podejmował właściwe wybory, w odpowiedniej chwili odcinając kupony łączące go z dawnymi ścieżkami. Zaniedbanie rodzonego brata nie napawało go wprawdzie szaloną dumą (prędzej wstrętem), lecz nie wahał się w ogóle, ograniczając kontakty z Louvelem do absolutnego minimum. Nakręcały go aktualnie inne priorytety, ważniejsze od pracy, a nawet rodziny - najwyższej świętości Rowle'ów, których nie mógł (i nie chciał) godzić z innymi obowiązkami. Wciąż był słaby po przyjęciu Czarnego Pana w gościnne progi Cheshire, chociaż przestał już pluć czarną krwią i chodził całkiem wyprostowany, wymazując ze swej pamięci przygarbionego łamagę, wymiotującego na własny dywan. Czarna magia pulsowała pod skórą, rozlewając się wnętrznościami, nieśpiesznie plamiąc serce ciemnym barwnikiem, zasłaniającym naturalny koloryt i kierującym umysł ku absolutnemu rozdzieleniu Magnusa oddanego swojej historii, uformowanego krzywdzącą, ojcowską musztrą od nowego, bezimiennego tworu. Stał się płynny, elastyczny, jakby Czarny Pan tchnął w niego moc zmieniania swej materii i pełnego panowania nad przybranym kształtem w zamian za jedną tylko rzecz: obietnicę wierności. Przysięgę Wieczystą, złożoną głośno i dźwięcznie, recytował jej treść z ognistym zadowoleniem przepalającym trzewia; satysfakcja miała równie wysokie płonienie, co czarny pożar, zachłannie liżący jego wnętrzności. Przekroczył dawno swój próg bólu, ale zagryziony język działał cuda. Wolałby się nim zakrztusić, niż zawyć, obnażając się przed Mulciberem z drobną słabością. Po wszystkim nie mógł spać, nieustannie przebiegając szczupłymi palcami po lewym przedramieniu, wygrywając upiorne crescendo na śniadej skórze, wodząc po liniach splatających się w symbol potęgi jego Pana, wbijając paznokcie w czarny tusz, chcąc wyczuć pod spodem jakby bicie drugiego serca. Nie pasożyta, a karmiciela, ukrytej duszyczki, wspierającej Rowle'a potencjałem magicznym, hojnie przekazanym mu przez Lorda Voldemorta. Nie mógł być bardziej wdzięczny i racjonalnie okazywał swoją uniżoność, całą swoją energię wkładając w rozwój oblepiających go czarnomagicznych sideł. Księgi naznaczone upiorną przeszłością, ciała dygoczące pod uderzeniami różdżki-batuty, troskliwa opieka nad Rycerzami, dociekliwe badania nad trzonem ich ideowych adwersarzy. Miał pełne ręce roboty i nie łudził się przed wyniesieniem służby Czarnemu Panu ponad młodszego brata. Wiernego zasadom, postępującego godnie, lecz za mało radykalnego, by jednoznacznie opowiedzieć się po słusznej stronie. Ostrożność Louvela nieco go mierziła; nie ogłaszał pochopnie swego zawodu, lecz w głębi duszy krył nieco rozczarowania. Podejrzewał, że wkrótce wypłynie, jak wzburzone morze zalewając ich chirurgicznie sterylną relację, lecz powstrzymywał się jeszcze od krytyki brata. Na razie, lecz obojętności nie mógł ignorować w nieskończoność, ani tym bardziej nagradzać.
-Nietypowe miejsce wybrałeś - przywitał się z Louvelem, zasiadając naprzeciw niego, przodem do sceny, by móc kątem oka obserwować prężące się tancerki, przy energicznych ruchach odsłaniające fragmenty skąpej bielizny - idealne, by uczcić śmierć naszej kuzynki - zakpił z grobowym wyrazem twarzy, mimo wszystko żałował, nie cierpiał Daphne, acz dla rodu niekoniecznie musiała być stracona - dla odmiany, mam też dobre wieści - rzekł, uśmiechając się tryumfalnie i robiąc efektowną pauzę, pewny, że Louvel pociągnie go za język.
Magnus Rowle
Zawód : reporter Walczącego Maga
Wiek : 35
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Żonaty
O mój słodki Salazarze, o mój słodki
Powiedz mi, że warto
Że przejdziemy przez to wszystko gładko
Będzie wiosna dla mych dzieci przez kolejne tysiąc lat
Powiedz mi, że warto
Że przejdziemy przez to wszystko gładko
Będzie wiosna dla mych dzieci przez kolejne tysiąc lat
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Nieświadom nowego życia swojego brata, Louvel nadal ciągnął swoją starą egzystencję, według dawno utartych prawideł oraz zwyczajów. Pracował, nadzwyczaj dużo, starając unieść na barkach więcej niż normalnie mógłby znieść. Nadmiar czasu go paraliżował - sprawiał wszakże, że mógł bez przeszkód rozmyślać o tym, o czym nie powinien. Ostatnie wydarzenia w magicznym świecie, niemożność pomocy córce oraz wiele innych prywatnych aspektów mocno wpłynęła na samego Lou. Coś mu podpowiadało, że czuł się zwyczajnie samotny, chociaż nie powinien na to narzekać. Powinien się cieszyć z wolności dopóki ją posiadał - zamiast tego szukał swojego miejsca w Beeston; nie mogąc go odnaleźć uciekał w pracę. Opieka nad córką nie wchodziła w grę, natomiast nic innego nie trzymało go w ponurym zamczysku.
Poglądy miał jednakie, niezmienne na przestrzeni czasu - nie obawiał się ich głoszenia. Jednakże nawet gdyby wiedział o istnieniu Rycerzy Walpurgii wątpliwe, że zgodziłby się na dołączenie do nich. Cenił sobie swoją neutralność oraz spokój, bez względu na to, czy wpływał nań destrukcyjnie czy wręcz przeciwnie. Naturalna niechęć do angażowania się prawdopodobnie wypłynęła od któregoś krewnego, zapewne odległego w drzewie genealogicznym. Nie ulegało natomiast wątpliwości, że w razie wojny, jako Rowle obierze jedyne słuszne stanowisko. Póki co nie widział takiej potrzeby. Mógł wspomagać brata z zupełnie innej perspektywy - szczególnie braku zagrożenia.
Dzisiaj zaproponował braterskie wyjście gdzie indziej niż herbaciarnia - zasłużyli na rozrywkę. Nawet jeśli wiele osób nazwałaby ją raczej niskich lotów. Nic nie działało lepiej na męskie ego oraz poczucie estetyki niż piękno kobiecych wdzięków, eleganckie miejsce pełne dobrej klasy klienteli oraz znakomitych trunków. Uczta dla oczu oraz duszy - z pewnością piekło dla portfela oraz trzeźwości. Louvel nie zamierzał nawet na to spoglądać.
Ubrał się elegancko - jak to miał w zwyczaju - poświęcając temu stosunkowo sporą ilość czasu. Względy zajęcia sobie tych nadprogramowych, wolnych chwil, które tak chętnie rozdawał. Znalazłszy się w środku zasiadł przy zarezerwowanym dla nich stolików, siadając tuż obok Magnusa - wszakże nie zamierzał cały wieczór podziwiać jego facjaty. Wygimnastykowane tancerki nieporównywalnie bardziej trafiały w jego gusta.
Na komentarz dotyczący miejsca ich spotkania odpowiedział nieznacznym uśmiechem. Przywołał gestem obsługę, żeby sprezentowali im najlepszy alkohol jaki posiadali w swoim lokalu - najprawdopodobniej Toujours Pur. Nie mylił się zresztą, wkrótce ozdobna karafka pełna bursztynowego trunku oraz dwa ciężkie, szklane naczynia znalazły się na drewnianym blacie.
Młodszy z braci mimowolnie skrzywił się na wspomnienie śmierci Daphne - wszakże nie był do niej negatywnie nastawiony, w przeciwieństwie do Magnusa. Zdecydowanie nie cieszył się z jej odejścia, mogła jeszcze przysporzyć się rodowi, chociaż zapewne nie wpływowym małżeństwem. Lou czuł do niej sympatię, dogadywali się; przez chwilę nawet sądził, że rodzina zacznie ich swatać, jednakże - na szczęście? - tak się nie stało.
- Możliwe, że przewraca się w grobie z powodu tej szowinistycznej rozrywki - odpowiedział wreszcie, nawet pełnym zdaniem. Nalał im alkoholu. - Dobre czy nie, wymagają napicia się - uznał po chwili. Napełniwszy naczynia trunkiem, ujął w ręce swoją szklankę. - Tym razem to ja posłucham - stwierdził ostatecznie, rozsiadając się jeszcze wygodniej niż dotychczas, nie odejmując tym samym wzroku od sceny.
Poglądy miał jednakie, niezmienne na przestrzeni czasu - nie obawiał się ich głoszenia. Jednakże nawet gdyby wiedział o istnieniu Rycerzy Walpurgii wątpliwe, że zgodziłby się na dołączenie do nich. Cenił sobie swoją neutralność oraz spokój, bez względu na to, czy wpływał nań destrukcyjnie czy wręcz przeciwnie. Naturalna niechęć do angażowania się prawdopodobnie wypłynęła od któregoś krewnego, zapewne odległego w drzewie genealogicznym. Nie ulegało natomiast wątpliwości, że w razie wojny, jako Rowle obierze jedyne słuszne stanowisko. Póki co nie widział takiej potrzeby. Mógł wspomagać brata z zupełnie innej perspektywy - szczególnie braku zagrożenia.
Dzisiaj zaproponował braterskie wyjście gdzie indziej niż herbaciarnia - zasłużyli na rozrywkę. Nawet jeśli wiele osób nazwałaby ją raczej niskich lotów. Nic nie działało lepiej na męskie ego oraz poczucie estetyki niż piękno kobiecych wdzięków, eleganckie miejsce pełne dobrej klasy klienteli oraz znakomitych trunków. Uczta dla oczu oraz duszy - z pewnością piekło dla portfela oraz trzeźwości. Louvel nie zamierzał nawet na to spoglądać.
Ubrał się elegancko - jak to miał w zwyczaju - poświęcając temu stosunkowo sporą ilość czasu. Względy zajęcia sobie tych nadprogramowych, wolnych chwil, które tak chętnie rozdawał. Znalazłszy się w środku zasiadł przy zarezerwowanym dla nich stolików, siadając tuż obok Magnusa - wszakże nie zamierzał cały wieczór podziwiać jego facjaty. Wygimnastykowane tancerki nieporównywalnie bardziej trafiały w jego gusta.
Na komentarz dotyczący miejsca ich spotkania odpowiedział nieznacznym uśmiechem. Przywołał gestem obsługę, żeby sprezentowali im najlepszy alkohol jaki posiadali w swoim lokalu - najprawdopodobniej Toujours Pur. Nie mylił się zresztą, wkrótce ozdobna karafka pełna bursztynowego trunku oraz dwa ciężkie, szklane naczynia znalazły się na drewnianym blacie.
Młodszy z braci mimowolnie skrzywił się na wspomnienie śmierci Daphne - wszakże nie był do niej negatywnie nastawiony, w przeciwieństwie do Magnusa. Zdecydowanie nie cieszył się z jej odejścia, mogła jeszcze przysporzyć się rodowi, chociaż zapewne nie wpływowym małżeństwem. Lou czuł do niej sympatię, dogadywali się; przez chwilę nawet sądził, że rodzina zacznie ich swatać, jednakże - na szczęście? - tak się nie stało.
- Możliwe, że przewraca się w grobie z powodu tej szowinistycznej rozrywki - odpowiedział wreszcie, nawet pełnym zdaniem. Nalał im alkoholu. - Dobre czy nie, wymagają napicia się - uznał po chwili. Napełniwszy naczynia trunkiem, ujął w ręce swoją szklankę. - Tym razem to ja posłucham - stwierdził ostatecznie, rozsiadając się jeszcze wygodniej niż dotychczas, nie odejmując tym samym wzroku od sceny.
When you're standing on the crossroads that you cannot comprehend - just remember that death is not the end
Był zwolennikiem prostych rozwiązań. Nie lubił kłamstwa i długiego zwodzenia przeciwnika, zabawę w kotka i myszkę pozostawiając długodystansowcom. Preferował konkrety, chociaż krwawe, rozciągnięte w czasie agonie traktował jako całkiem przyjemne odbiegnięcie od normy. Złamanie czwartej ściany własnoręcznie wzniesionych, niepisanych zasad bywało przyjemnym smaczkiem dla konsekwentnego w egzekwowaniu własnych wytycznych Magnusa. Z Louvelem dzielił swe zwerbalizowane myśli, zarówno delikatne, jak i obcesowe; dorastanie w murach jednego zamku naturalnie musiało uczynić z nich albo sojuszników, albo arcywrogów. Wybrali rozsądną ścieżkę, darząc się częściej braterskim wsparciem niż rywalizacją między dziedzicami, a skoro już za młodu udało im się koegzystować w wypracowanym porozumieniu, to i dorosłe życie, wiedzione na osobisty rachunek nie polegało na złośliwościach i niezdrowym współzawodnictwie. Uczucia targały nim zawsze silnie, lecz zazdrość względem rodzonego brata pozostawała obca, nieznana; Louvel był mu doskonałym kompanem, chociaż Magnus pokładał w nim coraz większe nadzieje, perspektywicznie myśląc o przegrupowaniu Rycerzy i wcieleniu go w ich powiększające się szeregi. Któż nadałby się lepiej? Godny dziedzic, dumnie noszący nazwisko starożytnych przodków, wybitny czarodziej o słusznych poglądach i najczystszej możliwej krwi. Magnus nie znał lepszego kandydata, ani nikogo, komu zdołałby zaufać bardziej. Problematyczną kwestią pozostawało niestety pewne wycofanie Louvela z politycznych nieścisłości, które zdawały się go kompletnie nie pasjonować. O ile orientował się w egzystencji swego młodszego brata, kręciła się wokół duchów z ministerstwa i duchów z Cheshire, zahaczając niekiedy o jego córkę tudzież dla odmiany, kobiece ciała, bo po śmierci żony dramatycznie wycofał się z sercowych podbojów. Szkoda - choć w odwróconej konfiguracji, Magnus musiał jemu zdawać się potwornie nudnym indywiduum. Większość nadgodzin spędzanych w redakcji Maga była naturalnie zmyśloną opowiastką, haftem, szytym grubymi nićmi, aczkolwiek to szczęśliwie udawało mu się utrzymywać w sekrecie. Ciąża żony definitywnie oddaliła wszelkie małżeńskie niesnaski: w Beeston jeszcze nigdy dotąd nie było tak cicho.
Gibkie ciała wprawione w ruch przy ekstatycznej muzyce, drogi alkohol, papierosowy dym wymieszany z opium - w wieku lat trzydziestu nadrabiali szczeniackie eskapady, na jakie nigdy nie zdołali wybrać się razem. Magnus wzniósł cichy toast, delektując się smakiem szlacheckiej nalewki i myśląc, że wystarczyłoby nieco się wychylić, by sięgnąć dłonią między uda tej uroczej czarnulki, zmysłowo kręcącej przed nim biodrami. Kuszące, a przy tym obrzydliwe, wyminął wzrokiem jej krągłości, uparcie wpatrując się w słodką buźkę, frapującą go bardziej niż piersi, które miała każda kobieta na tej scenie. Twarz dziecka skryta pod makijażem, jaki nie zdołał zasłonić rumieńca wstydu. Był nachalny, chciał taki być - cycki, nogi, pośladki osłonięte skąpą spódniczką, cipka, mógł cieszyć nimi oczy bez zahamowań, tymi bezosobowymi częściami ciała. Który zaś mężczyzna przebierając w szerokim asortymencie wdzięków, zwyczajowo ukrywanych, wybierał zupełnie przeciętną twarz? Miał nadzieję, że doprowadzi tę dziewczynę do płaczu podczas przerwy w występie, więc uporczywie nie rezygnował z kontaktu wzrokowego, nawet gdy ona spuściła głowę, ostentacyjnie wgapiając się w nierówny parkiet sceny.
-Niech jej ziemia lekką będzie - skomentował, raz jeszcze mocząc usta w wyśmienitym alkoholu, który może wypłucze z niego potwora, wywołującego wyrzutu sumienia w biednej tancereczce, będącej o krok od sprzedawania ciała w sposób bardziej dosadny, a zarazem bardziej dochodowy - Moira jest brzemienna. W sierpniu urodzi mi się syn - rzucił wesoło, zaciągając się papierosem i rozsiadając wygodniej na skórzanej kanapie - Do tego czasu anomalie powinny zniknąć. Najlepiej wraz ze wszystkimi szlamami i zdrajcami krwi. Mój dziedzic nie powinien dorastać w takim brudzie. Dopiero ciąża Moiry uświadomiła mi, że należy pośpieszyć się z tymi porządkami.
Gibkie ciała wprawione w ruch przy ekstatycznej muzyce, drogi alkohol, papierosowy dym wymieszany z opium - w wieku lat trzydziestu nadrabiali szczeniackie eskapady, na jakie nigdy nie zdołali wybrać się razem. Magnus wzniósł cichy toast, delektując się smakiem szlacheckiej nalewki i myśląc, że wystarczyłoby nieco się wychylić, by sięgnąć dłonią między uda tej uroczej czarnulki, zmysłowo kręcącej przed nim biodrami. Kuszące, a przy tym obrzydliwe, wyminął wzrokiem jej krągłości, uparcie wpatrując się w słodką buźkę, frapującą go bardziej niż piersi, które miała każda kobieta na tej scenie. Twarz dziecka skryta pod makijażem, jaki nie zdołał zasłonić rumieńca wstydu. Był nachalny, chciał taki być - cycki, nogi, pośladki osłonięte skąpą spódniczką, cipka, mógł cieszyć nimi oczy bez zahamowań, tymi bezosobowymi częściami ciała. Który zaś mężczyzna przebierając w szerokim asortymencie wdzięków, zwyczajowo ukrywanych, wybierał zupełnie przeciętną twarz? Miał nadzieję, że doprowadzi tę dziewczynę do płaczu podczas przerwy w występie, więc uporczywie nie rezygnował z kontaktu wzrokowego, nawet gdy ona spuściła głowę, ostentacyjnie wgapiając się w nierówny parkiet sceny.
-Niech jej ziemia lekką będzie - skomentował, raz jeszcze mocząc usta w wyśmienitym alkoholu, który może wypłucze z niego potwora, wywołującego wyrzutu sumienia w biednej tancereczce, będącej o krok od sprzedawania ciała w sposób bardziej dosadny, a zarazem bardziej dochodowy - Moira jest brzemienna. W sierpniu urodzi mi się syn - rzucił wesoło, zaciągając się papierosem i rozsiadając wygodniej na skórzanej kanapie - Do tego czasu anomalie powinny zniknąć. Najlepiej wraz ze wszystkimi szlamami i zdrajcami krwi. Mój dziedzic nie powinien dorastać w takim brudzie. Dopiero ciąża Moiry uświadomiła mi, że należy pośpieszyć się z tymi porządkami.
Magnus Rowle
Zawód : reporter Walczącego Maga
Wiek : 35
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Żonaty
O mój słodki Salazarze, o mój słodki
Powiedz mi, że warto
Że przejdziemy przez to wszystko gładko
Będzie wiosna dla mych dzieci przez kolejne tysiąc lat
Powiedz mi, że warto
Że przejdziemy przez to wszystko gładko
Będzie wiosna dla mych dzieci przez kolejne tysiąc lat
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Proste rozwiązania najczęściej okazywały się najlepszymi - świat wbrew obiegowej opinii nie wielbił skomplikowanych prawideł życiowych, dużo lepiej odnajdując się w prostolinijności. To zwykle ludzie posiadali tendencję do utrudniania sobie codziennej egzystencji i Louvel z przykrością zaliczyłby się do takowych osób. Od zawsze przesadnie ciekawski doszukiwał się drugiego, może nawet i trzeciego dna - głównie obrzucając drugiego człowieka serią pytań mających dostarczyć informacji na tyle istotnych, żeby poznać przyczynę takiego, a nie innego stanu rzeczy. To z tego powodu odkąd pamiętał przyprawiał swojego ojca o wściekłość oraz niechęć jednocześnie - nie potrafił odpuścić, przyjąć wszystkiego za pewnik, żyć tak, jakby należało podążać jedynie utartymi ścieżkami. Po prostu idąc na łatwiznę. Nie uważał tego za wadę, lecz jednocześnie rozumiał drugą stronę barykady, sam nierzadko będąc niezrozumianym. Przywykł do tego, idąc na wiele kompromisów żeby móc żyć w zgodzie z ekspansywną sylwetką Magnusa. Od zawsze dużo bardziej zdecydowanego, nieprzebierającego w środkach - jego brat dużo częściej ocierał się o granice skrajności niźli robił to młodszy Rowle. Od zawsze zachowawczy oraz stonowany, mniej podatny na obnażenia własnych myśli oraz planów. Nic dziwnego, skoro to właśnie słowa i komunikacja werbalna były jego mocnymi stronami; korzystał z własnych talentów, to właśnie nimi się posługując i to je pielęgnując przed lata. Z pewnością urodziwszy się w rodzie dużo bardziej doceniającym krasomówcze zacięcie posiadłby jednocześnie więcej zrozumienia dla swoich praktyk, lecz bezkompromisowi, często nieprzebierający w środkach bądź subtelności władcy Cheshire rzadko doceniali wartość sztuki perswazji. Lou nie mógł mieć o to do nich pretensji, sam wybrał ścieżkę, którą podążał. Może dlatego nieco bardziej ciągnęło go do swej zmarłej małżonki z rodu Malfoy - zdecydowanie nastawionego na polityczne kurtuazje. Magnus nawet jeśli mógłby wybrać sam, bez wątpienia wybrałby ponownie potomkinię właścicieli Beeston - równie nieprzewidywalną, brutalną oraz dążącą do skrajności co sam mężczyzna.
Pośrednik między światem żywym a zmarłych nie zawsze odczuwał dumę ze swoich przymiotów, lecz starał się - życie w ciągłym poczuciu winy oraz beznadziejności nie należała w jego naturze. Nadal pozostawał czarodziejem o jedynych słusznych poglądach, z poważanej rodzinie, o niezwykle czystej krwi oraz równie ogromnej dumie i bucie, musiał karmić się wszystkim, co nie zachwiałoby jego pewności siebie. W przeciwnym razie musiałby pozostać nieszczęśliwy, może nawet bardziej niż teraz. Ponieważ tak, brakowało mu szczęścia, chociaż usiłował nie dawać tego po sobie poznać. Należał do twardych, odważnych mężczyzn, nie byle chłystków załamujących się pod ciężarem byle porażki - stał prosto, dumny, ze spokojem trawiąc nadchodzące nieprzychylności losu.
Nieliczne wyjścia nieopiewające w stałą trasę praca-dom przynosiły pewne ukojenie dla przepracowanej duszy. Louvel wykazywał wszelkie oznaki zadowolenia, rozglądał się z zaciekawieniem po lokalu, wpatrywał się w gibkie, tańczące ciała kobiet, smakował wspaniałego alkoholu, nie sięgając jedynie - jeszcze? - po papierosa czy cygaro. Myśli krążące do tej pory po sprawach zawodowych rozmyły się, ciało się odprężało nie wypatrując z niepokojem nikogo znajomego przy którym winien zachować spokój oraz klasę. Po prostu oddawał się zarówno rozmowie jak i obserwacji, łącząc bodźce oraz zmysły w niezwykle relaksującą mieszankę.
Dołączył do niewielkiego toastu, pokiwał głową na znak zgody - faktycznie, niechaj będzie. Upił w tej intencji kilka dość sporych łyków przyjemnie palących przełyk. Niemal się zachłysnął słysząc o ciąży bratowej oraz jej rychłym wydaniu na świat męskiego potomka. Taka szkoda, że ojciec tego nie dożył, stwierdził ironicznie we własnych myślach. Uśmiechnął się szeroko, z entuzjazmem poklepując brata po ramieniu - nadal nie byli zbyt wylewnymi ludźmi, lecz wiedział, że starszy Rowle po prostu wie, że Lou się cieszył jego szczęściem. znali się tak długo, przeżyli już tyle lat, że nie potrzebowali się krygować czy zachowywać uczuć i myśli w tajemnicy przed nimi samymi.
- To niesamowicie dobra wiadomość, gratuluję. Ucałuj ode mnie Moirę - odpowiedział, sarkastycznie szczerząc zęby. - Tak dobra, że wymaga kolejnej butelki i kolejnych toastów - zadecydował, znów przywołując do siebie obsługę i składając zamówienie. Ciekawe czy i jemu przyjdzie kiedyś coś takiego świętować?
- Tak byłoby najlepiej. Nie wiem jednakże czy to nie jest przypadkiem zbyt trudne do osiągnięcia - przytaknął, wyjawiając na głos swoje obawy. Nie posiadał tak szczegółowej wiedzy odnośnie polityki oraz sytuacji co Magnus, nie mógł wiedzieć wszystkiego. - Lecz to właśnie tego nam życzę - dodał, odpowiadając za nich obu. On także pozostawał wierny ideom konserwatywnych rodów, co powodowało także powstrzymanie się przed zadawaniem otwartych pytań dotyczących przyszłości syna, nie powinni chyba tak skrupulatnie rozmawiać o swych dzieciach. A może jednak?
Pośrednik między światem żywym a zmarłych nie zawsze odczuwał dumę ze swoich przymiotów, lecz starał się - życie w ciągłym poczuciu winy oraz beznadziejności nie należała w jego naturze. Nadal pozostawał czarodziejem o jedynych słusznych poglądach, z poważanej rodzinie, o niezwykle czystej krwi oraz równie ogromnej dumie i bucie, musiał karmić się wszystkim, co nie zachwiałoby jego pewności siebie. W przeciwnym razie musiałby pozostać nieszczęśliwy, może nawet bardziej niż teraz. Ponieważ tak, brakowało mu szczęścia, chociaż usiłował nie dawać tego po sobie poznać. Należał do twardych, odważnych mężczyzn, nie byle chłystków załamujących się pod ciężarem byle porażki - stał prosto, dumny, ze spokojem trawiąc nadchodzące nieprzychylności losu.
Nieliczne wyjścia nieopiewające w stałą trasę praca-dom przynosiły pewne ukojenie dla przepracowanej duszy. Louvel wykazywał wszelkie oznaki zadowolenia, rozglądał się z zaciekawieniem po lokalu, wpatrywał się w gibkie, tańczące ciała kobiet, smakował wspaniałego alkoholu, nie sięgając jedynie - jeszcze? - po papierosa czy cygaro. Myśli krążące do tej pory po sprawach zawodowych rozmyły się, ciało się odprężało nie wypatrując z niepokojem nikogo znajomego przy którym winien zachować spokój oraz klasę. Po prostu oddawał się zarówno rozmowie jak i obserwacji, łącząc bodźce oraz zmysły w niezwykle relaksującą mieszankę.
Dołączył do niewielkiego toastu, pokiwał głową na znak zgody - faktycznie, niechaj będzie. Upił w tej intencji kilka dość sporych łyków przyjemnie palących przełyk. Niemal się zachłysnął słysząc o ciąży bratowej oraz jej rychłym wydaniu na świat męskiego potomka. Taka szkoda, że ojciec tego nie dożył, stwierdził ironicznie we własnych myślach. Uśmiechnął się szeroko, z entuzjazmem poklepując brata po ramieniu - nadal nie byli zbyt wylewnymi ludźmi, lecz wiedział, że starszy Rowle po prostu wie, że Lou się cieszył jego szczęściem. znali się tak długo, przeżyli już tyle lat, że nie potrzebowali się krygować czy zachowywać uczuć i myśli w tajemnicy przed nimi samymi.
- To niesamowicie dobra wiadomość, gratuluję. Ucałuj ode mnie Moirę - odpowiedział, sarkastycznie szczerząc zęby. - Tak dobra, że wymaga kolejnej butelki i kolejnych toastów - zadecydował, znów przywołując do siebie obsługę i składając zamówienie. Ciekawe czy i jemu przyjdzie kiedyś coś takiego świętować?
- Tak byłoby najlepiej. Nie wiem jednakże czy to nie jest przypadkiem zbyt trudne do osiągnięcia - przytaknął, wyjawiając na głos swoje obawy. Nie posiadał tak szczegółowej wiedzy odnośnie polityki oraz sytuacji co Magnus, nie mógł wiedzieć wszystkiego. - Lecz to właśnie tego nam życzę - dodał, odpowiadając za nich obu. On także pozostawał wierny ideom konserwatywnych rodów, co powodowało także powstrzymanie się przed zadawaniem otwartych pytań dotyczących przyszłości syna, nie powinni chyba tak skrupulatnie rozmawiać o swych dzieciach. A może jednak?
When you're standing on the crossroads that you cannot comprehend - just remember that death is not the end
Przekroczył już wiek chrystusowy, w jakim winien gotować się na śmierć, więc śmiało mógł się czuć panem świata, z tytułu wywodzenia się z rodu władców oraz własnych, niepowtarzalnych atrybutów, namaszczających go na suwerena. Szlachecka megalomania nie sięgała jednak tak daleko: rozwalony na skórzanej kanapie w pozie zdecydowanie nieprzystojnej arystokracie, ani nawet dżentelmenowi, Magnus bynajmniej nie rościł sobie większych praw nad te, jakie rzeczywiście posiadał. Na ziemię sprowadziło go imiennie przywołanie żony, niby egzorcyzm profesjonalnie odprawiony przez Louvela - no proszę, a więc nie tylko on przenosił pracę zawodową na teoretycznie neutralny grunt osobisty - nieco burzący beztroską chwilę. Nie pokusiłby się, by zakrzyknąć, żeby trwała wiecznie, lecz nie odejmowało to uroku zadymionemu pomieszczeniu, ani prześwitującym między ciemną parą z cygar i skrawkami bielizny bladym ciałom. Zbyt silnie kontrastującym z ciężarną kobietą. Pozostawało to jednak na zewnątrz; Magnus przetasowywał rozdanie i bez trudu odnajdywał właściwy mianownik w kobiecie, której niegdyś na ślubnym kobiercu przysięgał wierność. Łamał daną obietnicę - tę jedną, lecz najważniejszą(?) - sukcesywnie, w prawie regularnych odstępach czasowych, ale sycąc oczy erotycznym spektaklem, po raz pierwszy poczuł zatrważający wstyd. Krótkie spódniczki przed nim, a w głowie brzemienna żona tworzyły niemożliwy do zniesienia dysonans objawiający się migreną, zapijaną Toujours Pur jak lekarstwem. Jednym haustem przechylił szklankę z grubo ciosanego szkła, gardło zapiekło, a kilka kropel szmaragdowego płynu skapnęło mu z wydętych warg na brodę, niknąc w gęstwinie bujnego zarostu. Czysta głupota, miał przecież prawo do przyjemności, dosadniejszych od wysłuchiwania fumów brzemiennej kobiety, niewieście wdzięki cieszyły jego oko i zajmowały myśli, a ponadto pozostawał w platonicznej odległości od niedorosłych tancerek, nawet jeśli fantazjował o krótkowłosej dzierlatce. Diabeł tkwił w szczegółach, wykorzystywał je bezwstydnie, przesuwając dużą dłoń po swym udzie i szczerząc się wulgarnie - wszystkie tancereczki mogły myśleć, że to do nich się uśmiecha, ale czarnulka wiedziała to na pewno - z chorą satysfakcją, że odkrywa przed tą małą nie tyle męskość, ile upokorzenie, dawkowane na wariata, z pominięciem dyspozycji stwórcy, określającego istotę ludzką jako pełną godności. Przestał w to wierzyć i nagle przestał zwracać uwagę na swą ulubienicę, by dać jej odetchnąć. Podczas pieszczot też musiał się powstrzymywać, by nie udławić kobiety erekcją; ciche tropienie spojrzeń i wsuwanie w jej usta gorzkiego smaku zawodu przypominało te oralne zabawy, kończące się pełną satysfakcją Magnusa. Ze zdrożnego aktu wytłumaczy się Moirze, która nadal była przewrażliwiona na punkcie innych i zawsze wyczuwała, gdy jej mąż powracał z przygody, chociaż nigdy nie pachniał inaczej niż zwykle i wynosił ją na uczuciowy piedestał, niedzielony z nikim. Kłamał fatalnie, a ona potrafiła go przejrzeć, także zdziczałą fascynację i wyimaginowany orgazm, osiągalny w oderwaniu od spokojnego ciała. Sprawiał jej zresztą największy ból, ale Magnusowi brakło hamulców, by odmówić dziewczynce atencji hojnego protektora i surowego profesora jednocześnie. Obwiniał Louvela, to przez niego wpadł w gąszcz emocjonalnych rozruszeń, martwiąc się o powrót do własnego domu i wydostając z pamięci wykrzywione oblicze wściekłej żony, burzące leniwą zmysłowość okadzonego dymem klubu. Okazywali sobie jednak męską i braterską solidarność, z jaką ten klepał go po plecach, niemo zaznaczając swoje gratulacje.
-Zastopuj z tym całowaniem - odparł cicho, niemal groźnie, nieznacznie odsłaniając zęby, zaciśnięte w dziwnym grymasie. Pół żartem, pół serio, był przewrażliwiony, a docinki Ramseya zaogniły uwagę Magnusa. Nie ograniczał niczym wolności Moiry, lecz krok dzielił go od wydania nowych rozkazów, zamykających ją w sypialni pod kluczem. Poszerzył jednak uśmiech, gdy na ich stole zamigotały refleksy światła odbite od kryształowej butelki, usłużnie doniesionej przez chłopca, liczącego zapewne na suty napiwek.
-Zbyt trudne? - powtórzył z niedowierzaniem, zaprzestając uzupełniania szklanki Louvela - dla jednego człowieka, być może - powiedział, odkładając z głuchym trzaskiem karafkę i głębiej zapadając się w skórzanym obiciu kanapy. Jego brat był bardziej zachowawczy niż przypuszczał, ale wyważenie tym razem nie spotykało się z aprobatą Magnusa - powinieneś być tego częścią - zauważył krótko, ostro, bezbarwnie, zaciskając usta w wąską linię.
-Zastopuj z tym całowaniem - odparł cicho, niemal groźnie, nieznacznie odsłaniając zęby, zaciśnięte w dziwnym grymasie. Pół żartem, pół serio, był przewrażliwiony, a docinki Ramseya zaogniły uwagę Magnusa. Nie ograniczał niczym wolności Moiry, lecz krok dzielił go od wydania nowych rozkazów, zamykających ją w sypialni pod kluczem. Poszerzył jednak uśmiech, gdy na ich stole zamigotały refleksy światła odbite od kryształowej butelki, usłużnie doniesionej przez chłopca, liczącego zapewne na suty napiwek.
-Zbyt trudne? - powtórzył z niedowierzaniem, zaprzestając uzupełniania szklanki Louvela - dla jednego człowieka, być może - powiedział, odkładając z głuchym trzaskiem karafkę i głębiej zapadając się w skórzanym obiciu kanapy. Jego brat był bardziej zachowawczy niż przypuszczał, ale wyważenie tym razem nie spotykało się z aprobatą Magnusa - powinieneś być tego częścią - zauważył krótko, ostro, bezbarwnie, zaciskając usta w wąską linię.
Magnus Rowle
Zawód : reporter Walczącego Maga
Wiek : 35
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Żonaty
O mój słodki Salazarze, o mój słodki
Powiedz mi, że warto
Że przejdziemy przez to wszystko gładko
Będzie wiosna dla mych dzieci przez kolejne tysiąc lat
Powiedz mi, że warto
Że przejdziemy przez to wszystko gładko
Będzie wiosna dla mych dzieci przez kolejne tysiąc lat
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Nie on zaczął - rozumiał jednakże dumę rozpierającą Magnusa na wieść o rychłych narodzinach męskiego potomka, rozumiał także potrzebę oznajmienia tego bratu, co skądinąd pochwalał. Wszakże byli rodziną, nie tylko z dumnej nazwy oraz jeszcze dumniejszej krwi, lecz także na płaszczyźnie porozumienia. Owszem, spędzali ze sobą mniej czasu niż niegdyś w wieku chłopięcym, kiedy ich więź miała szansę się wykształcić i zacieśnić - dziś pozostawała związana, jednocześnie będąc nieco rozluźnioną. Każdy z nich miał swoje życie, którego brzemię nosił na swych barkach. Louvel naprawdę cieszył się na tę wieść, prawdopodobnie brnąc zbyt daleko w swoim dobrym humorze.
Zauważył rozdrażnienie brata - znali się na tyle, żeby mógł wyłapać pewne sygnały, o które akurat w tym przypadku nie było zbyt trudno. Nie wiedział o czym myślał, jednakże widocznie starszy Rowle błąkał się gdzieś duchem, zupełnie chyba omijając miejsce klubu. Lou wpatrywał się w niego uważnie, tylko przelotnie obracając głowę oraz zerkając na wijące się na scenie tancerki - nieświadom, że to właśnie ich ciała są głównym tematem rozważań drugiego arystokraty - i usiłował zrozumieć. Wypowiedziane zdanie pół żartem, pół serio przypominało raczej atak niż faktyczne odebranie jego słów z przymrużeniem oka. Z jednej strony Magnus od zawsze był mocno drażliwy, z drugiej Louvelowi wydawało się, że dzisiejszego wieczora trochę przesadzał.
- Coś cię trapi? - spytał wreszcie wprost, nie bawiąc się w medium ani przyczajonego wilka. Nabrał powietrza w płuca, po czym rozsiadł się wygodniej, tym razem całkowicie swój wzrok oddając artystkom scenicznym. Sięgnął po alkohol, upijając go więcej, niż wypadało - w rezultacie i jego szklanica świeciła smutną pustką. Jako człowiek wrażliwy na brak alkoholu w naczyniu, zerknął przelotnie na siedzącego obok mężczyznę i wtedy on zaczął zapełniać bursztynowym napojem grube szkło. Raz po raz wypalał sobie gardło znakomitym Toujours Pur, jednocześnie słuchając uwag brata jak i oddając się zarówno podziwianiem scenerii przed nim jak i analizie rzuconych w powietrze słów. Niezwykle pewnych siebie słów. I równie tajemniczych. Co miał na myśli? Młodszy Rowle zamrugał intensywnie, nie odejmując wzroku od jednej z dziewcząt - pięknej blondynki, w których najwyraźniej gustował. Żałował, że mógłby ją mieć raptem na chwilę, zaś chwila pozostawiałaby pewien niedosyt. Prawdopodobnie w dość łatwy sposób do ujarzmienia, tylko czy właśnie tego teraz potrzebował?
Wiedział, że stąpał po kruchym lodzie. Magnus nagle wyczarował przed nim grząski grunt, spychając doń nieświadomego niczego Lou - i teraz to właśnie mediator tkwił w nim chyba po pas. Tak, był zachowawczy, nigdy się z tym nie krył; jednakże niepokojąca była dezaprobata dźwięcząca w głosie dziennikarskiego reportera. Czego odeń oczekiwał? Rzucenia się w tłum mugoli, mordując ich zajadle zepsutą magią? Westchnął, mając niejasne przypuszczenie, że sam rozpoczął tę dziwną rozmowę.
- Co masz na myśli? - dopytał ostrożnie, chociaż rozsądek podpowiadał mu, że lepiej byłoby zmienić temat. - Może lepiej przełóżmy tak ciężkie tematy na później. Nie podoba ci się żadna? - Postanowił zrealizować własny pomysł. Skinął głową w kierunku sceny, jasno dając do zrozumienia, co było tematem jego kolejnego pytania.
Zauważył rozdrażnienie brata - znali się na tyle, żeby mógł wyłapać pewne sygnały, o które akurat w tym przypadku nie było zbyt trudno. Nie wiedział o czym myślał, jednakże widocznie starszy Rowle błąkał się gdzieś duchem, zupełnie chyba omijając miejsce klubu. Lou wpatrywał się w niego uważnie, tylko przelotnie obracając głowę oraz zerkając na wijące się na scenie tancerki - nieświadom, że to właśnie ich ciała są głównym tematem rozważań drugiego arystokraty - i usiłował zrozumieć. Wypowiedziane zdanie pół żartem, pół serio przypominało raczej atak niż faktyczne odebranie jego słów z przymrużeniem oka. Z jednej strony Magnus od zawsze był mocno drażliwy, z drugiej Louvelowi wydawało się, że dzisiejszego wieczora trochę przesadzał.
- Coś cię trapi? - spytał wreszcie wprost, nie bawiąc się w medium ani przyczajonego wilka. Nabrał powietrza w płuca, po czym rozsiadł się wygodniej, tym razem całkowicie swój wzrok oddając artystkom scenicznym. Sięgnął po alkohol, upijając go więcej, niż wypadało - w rezultacie i jego szklanica świeciła smutną pustką. Jako człowiek wrażliwy na brak alkoholu w naczyniu, zerknął przelotnie na siedzącego obok mężczyznę i wtedy on zaczął zapełniać bursztynowym napojem grube szkło. Raz po raz wypalał sobie gardło znakomitym Toujours Pur, jednocześnie słuchając uwag brata jak i oddając się zarówno podziwianiem scenerii przed nim jak i analizie rzuconych w powietrze słów. Niezwykle pewnych siebie słów. I równie tajemniczych. Co miał na myśli? Młodszy Rowle zamrugał intensywnie, nie odejmując wzroku od jednej z dziewcząt - pięknej blondynki, w których najwyraźniej gustował. Żałował, że mógłby ją mieć raptem na chwilę, zaś chwila pozostawiałaby pewien niedosyt. Prawdopodobnie w dość łatwy sposób do ujarzmienia, tylko czy właśnie tego teraz potrzebował?
Wiedział, że stąpał po kruchym lodzie. Magnus nagle wyczarował przed nim grząski grunt, spychając doń nieświadomego niczego Lou - i teraz to właśnie mediator tkwił w nim chyba po pas. Tak, był zachowawczy, nigdy się z tym nie krył; jednakże niepokojąca była dezaprobata dźwięcząca w głosie dziennikarskiego reportera. Czego odeń oczekiwał? Rzucenia się w tłum mugoli, mordując ich zajadle zepsutą magią? Westchnął, mając niejasne przypuszczenie, że sam rozpoczął tę dziwną rozmowę.
- Co masz na myśli? - dopytał ostrożnie, chociaż rozsądek podpowiadał mu, że lepiej byłoby zmienić temat. - Może lepiej przełóżmy tak ciężkie tematy na później. Nie podoba ci się żadna? - Postanowił zrealizować własny pomysł. Skinął głową w kierunku sceny, jasno dając do zrozumienia, co było tematem jego kolejnego pytania.
When you're standing on the crossroads that you cannot comprehend - just remember that death is not the end
Gdyby myśli uciskające potylicę Magnusa spiętrzyć w górę strapień, stanęłaby przed nim olbrzymia ściana, której nie sposób by obejść lub przeskoczyć. Żadnego w niej wyłamu, żadnej drogi biegnącej na skróty, dookoła - jedynie ostra, spiczasta i niebezpieczna grań, po której ten z uporem się wspinał. Raz po raz luźny odłamek osuwał się spod stóp, chwiejny głaz umykał od zręcznych palców, zmuszając mężczyznę do zwisu na jednej ręce tuż nad piękną przepaścią, ale Rowle wiedział, że samodzielnie wybrał dla siebie życia amatora tych ekstremalnych sportów, więc zaciskał zęby, przełykał strach i podciągał się w górę bez słowa. Swemu bratu ufał jak nikomu innemu (pomijał tych kilka niezręcznych wyjątków), wspólne dorastanie pod pieczą despotycznego ojca zbliżyło ich emocjonalnie, więc Magnus naiwnie w nim szukał wsparcia. Błędnie, zerknął na Louvela spod gęstych brwi oceniająco, surowo. Nigdy nie mierzył go jeszcze tym spojrzeniem, typowego starszego brata, rozczarowanego postępowaniem młodszego rodzeństwa. Daleki był jednak od prawienia moralitetów, choć wyrażenie zawodu kuło go ostrym bólem w klatce piersiowej. Póki jednak trzymał nerwy na wodzy, obrócił kilkakrotnie szklankę w dłoni, ze skupieniem obrysowując palcami jej fantazyjną fakturę. Szkło ociosano w równie miłe oku wzory, co wydatne biusty tancereczek na scenie; łyk szlachetnego trunku zaś pozwolił na spłycenie kwestii problemów do osoby Moiry i Magnusowej manii kontroli.
-Doskonale wiesz, że kobiety z naszego rodu mają słabość do Rowle'ów. Sugestie Mulcibera są równie niedorzeczne, co wkurwiające, a na pewno zdajesz sobie sprawę, że cierpliwości szczególnie mi brakuje. Nie chciałbym cisnąć ci tą butelką w twarz za niewinność, ale jesteś na dobrej drodze - wyjaśnił uprzejmie, nie kryjąc się z chorobliwą zazdrością. Moira była jego i dostawał białej gorączki od samych gratulacyjnych wtrąceń brata, który zresztą wciąż odchorowywał śmierć swojej żony. Powstrzymał się przynajmniej od spełnienia swej groźby, choć dłoń go świerzbiła: uwaga o lady Rowle stanowiła zaś ledwie jedną iskierkę przy całym stosie łatwopalnych materiałów, znacznie bardziej szkodzących niż fajerwerki Selwynów. Louvel odcinał się od swych obowiązków, wypełniał jedynie to podstawowe minimum, co mierziło Magnusa niemal równie mocno, co plątające się w służbie Czarnego Pana czarodzieje półkrwi. Cicha hańbą, jaką musiał(?) znosić, bo nie planował wchodzić w konflikt z własnym bratem. Sprawa Rycerzy naturalnie była ważna, lecz póki nie istniała bezwzględna konieczność - mógł odpuścić, nie szczędząc jednak przykrych słów.
-Że ignorowanie tego, co się dzieje, przynosi ci wstyd. A mi razem z Tobą. Przynajmniej jeśli niespodziewanie zejdę, znajdzie się ktoś, kto sprawi mi godny pochówek - zakpił ordynarnie, już całkiem pokładając się na kanapie i zawieszając długie nogi na zagłówku.
-Ta czarna jest niezła - odpowiedział, naturalnie przerzucając się na inny ton głosu, łagodniejszy i cieplejszy, donośny, by dziewczęta na scenie dokładnie go usłyszały - gdybym nie miał żony, dziecka w drodze, a za to w dupie wszystkie swe powinności, pewnie w tej chwili porwałbym ją z tej speluny i już by nas w Anglii nie zobaczyli - dodał szyderczo, puszczając do dziewczyny perskie oko i bijąc się z myślami, czy nie okroić planu o kilka szczegółów, ale mimo wszystko wcielić go w życie.
-Doskonale wiesz, że kobiety z naszego rodu mają słabość do Rowle'ów. Sugestie Mulcibera są równie niedorzeczne, co wkurwiające, a na pewno zdajesz sobie sprawę, że cierpliwości szczególnie mi brakuje. Nie chciałbym cisnąć ci tą butelką w twarz za niewinność, ale jesteś na dobrej drodze - wyjaśnił uprzejmie, nie kryjąc się z chorobliwą zazdrością. Moira była jego i dostawał białej gorączki od samych gratulacyjnych wtrąceń brata, który zresztą wciąż odchorowywał śmierć swojej żony. Powstrzymał się przynajmniej od spełnienia swej groźby, choć dłoń go świerzbiła: uwaga o lady Rowle stanowiła zaś ledwie jedną iskierkę przy całym stosie łatwopalnych materiałów, znacznie bardziej szkodzących niż fajerwerki Selwynów. Louvel odcinał się od swych obowiązków, wypełniał jedynie to podstawowe minimum, co mierziło Magnusa niemal równie mocno, co plątające się w służbie Czarnego Pana czarodzieje półkrwi. Cicha hańbą, jaką musiał(?) znosić, bo nie planował wchodzić w konflikt z własnym bratem. Sprawa Rycerzy naturalnie była ważna, lecz póki nie istniała bezwzględna konieczność - mógł odpuścić, nie szczędząc jednak przykrych słów.
-Że ignorowanie tego, co się dzieje, przynosi ci wstyd. A mi razem z Tobą. Przynajmniej jeśli niespodziewanie zejdę, znajdzie się ktoś, kto sprawi mi godny pochówek - zakpił ordynarnie, już całkiem pokładając się na kanapie i zawieszając długie nogi na zagłówku.
-Ta czarna jest niezła - odpowiedział, naturalnie przerzucając się na inny ton głosu, łagodniejszy i cieplejszy, donośny, by dziewczęta na scenie dokładnie go usłyszały - gdybym nie miał żony, dziecka w drodze, a za to w dupie wszystkie swe powinności, pewnie w tej chwili porwałbym ją z tej speluny i już by nas w Anglii nie zobaczyli - dodał szyderczo, puszczając do dziewczyny perskie oko i bijąc się z myślami, czy nie okroić planu o kilka szczegółów, ale mimo wszystko wcielić go w życie.
Magnus Rowle
Zawód : reporter Walczącego Maga
Wiek : 35
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Żonaty
O mój słodki Salazarze, o mój słodki
Powiedz mi, że warto
Że przejdziemy przez to wszystko gładko
Będzie wiosna dla mych dzieci przez kolejne tysiąc lat
Powiedz mi, że warto
Że przejdziemy przez to wszystko gładko
Będzie wiosna dla mych dzieci przez kolejne tysiąc lat
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Starał się zachowywać spokój - nie przyjmując przy tym ani taktyki rozjuszania agresywnego zwierzęcia, jaką postać przybrał Magnus w spotkaniu, ani ugłaskiwania go oraz dobycia jego aprobaty. Dążył do zachowania harmonii, niezmąconej równowagi między dwoma różnymi podejściami do pewnych spraw. Louvel powoli łączył kropki rozumiejąc, że wspomnieniem o żonie w zestawieniu ze zbliżającą się nocą pełną uciech wywołał niewygodny dysonans. Jego brat musiał posiadać podwójne standardy będąc w stanie zdradzić, lecz nie z pełną świadomością, która mogła go kłuć boleśnie w klatce piersiowej. Młodszy Rowle unikał zatem jego spojrzenia, dalej brnąc w separatystyczną oprawę spotkania. Łudził się, że wzburzone wody płynącej między stolikami atmosfery uspokoją się wraz ze zmianą tematu, jednakże wymagało to najprawdopodobniej większych nakładów energii niźli się spodziewał. W milczeniu słuchał wypowiedzi mężczyzny - wzrok zaś miał utkwiony w tancerkach prężących się na scenie. Od czasu do czasu obdarzał spojrzeniem szklanicę wypełnioną alkoholem. Głównie wtedy, kiedy było go już w grubym szkle zbyt mało.
Zastanawiał się dłuższą chwilę co mógłby mu odpowiedzieć. Drażliwość Magnusa przypominało mu diabelskie sidła, w których próby szamotania się kończyły się po prostu źle. Z drugiej strony nie widział żadnego satysfakcjonującego rozwiązania tego problemu.
Zawsze ktoś będzie poszkodowany.
- To tylko żarty. Zapomniałeś już co to takiego? - spytał z ciężkim westchnieniem i pokręcił głową. - Nieważne. Nie zbliżę się do niej na odległość mniejszą niż kilka metrów, może być? - spytał ze zrezygnowaniem słyszalnym w głosie. Zupełnie nie o to mu chodziło. Ba, wręcz nakazał się wyręczyć swemu bratu, żeby właśnie nie musieć zostać posądzonym o niecne plany, których nie miał. Oczywiście, że Moira była zachwycająca - w przeciwnym razie Magnus nie zechciałby pojąć jej za żonę, lecz litości. O Lou można było powiedzieć naprawdę wiele, jednakże nie o to, że zacznie odbijać małżonkę własnemu krewnemu, tak bliskiemu na dodatek, zakrawało już o paranoję w najczystszej postaci. No, dobrze - okraszoną jeszcze absurdem. Nawet nie wpadło mu to do głowy.
Festiwal niedorzeczności trwał dalej, wprawiając młodszego Rowle'a w kwaśną atmosferę. Gdyby znał się na gotowaniu, trzymając w dłoni ogórka zdołałby go ukisić samym swoim humorem. Poprawił się na siedzeniu, dając sobie czas na opadnięcie emocji. Tylko spokój mógł ich uratować.
- To będzie najwspanialszy pochówek jaki byłbyś w stanie sobie wyobrazić - powiedział uprzejmie, nie chcąc zabarwiać głosu kpiną. Nie miał ochoty na kłótnie. Mieli miło spędzić wieczór, odseparować się od problematycznych spraw przynajmniej na kilkadziesiąt ulotnych minut - tymczasem prowadzili miałkie, pełne zdenerwowania rozmowy.
- Śmiałe marzenia - stwierdził już nieco naturalniej oraz swobodniej. - Chyba gustuję w blondynkach - dodał, intensywniej przyglądając się młodziutkiej kobiecie z końca sceny. Gdyby nie wyuzdanie, mogłaby mu nawet przypominać z wyglądu Amaryllis.
Zastanawiał się dłuższą chwilę co mógłby mu odpowiedzieć. Drażliwość Magnusa przypominało mu diabelskie sidła, w których próby szamotania się kończyły się po prostu źle. Z drugiej strony nie widział żadnego satysfakcjonującego rozwiązania tego problemu.
Zawsze ktoś będzie poszkodowany.
- To tylko żarty. Zapomniałeś już co to takiego? - spytał z ciężkim westchnieniem i pokręcił głową. - Nieważne. Nie zbliżę się do niej na odległość mniejszą niż kilka metrów, może być? - spytał ze zrezygnowaniem słyszalnym w głosie. Zupełnie nie o to mu chodziło. Ba, wręcz nakazał się wyręczyć swemu bratu, żeby właśnie nie musieć zostać posądzonym o niecne plany, których nie miał. Oczywiście, że Moira była zachwycająca - w przeciwnym razie Magnus nie zechciałby pojąć jej za żonę, lecz litości. O Lou można było powiedzieć naprawdę wiele, jednakże nie o to, że zacznie odbijać małżonkę własnemu krewnemu, tak bliskiemu na dodatek, zakrawało już o paranoję w najczystszej postaci. No, dobrze - okraszoną jeszcze absurdem. Nawet nie wpadło mu to do głowy.
Festiwal niedorzeczności trwał dalej, wprawiając młodszego Rowle'a w kwaśną atmosferę. Gdyby znał się na gotowaniu, trzymając w dłoni ogórka zdołałby go ukisić samym swoim humorem. Poprawił się na siedzeniu, dając sobie czas na opadnięcie emocji. Tylko spokój mógł ich uratować.
- To będzie najwspanialszy pochówek jaki byłbyś w stanie sobie wyobrazić - powiedział uprzejmie, nie chcąc zabarwiać głosu kpiną. Nie miał ochoty na kłótnie. Mieli miło spędzić wieczór, odseparować się od problematycznych spraw przynajmniej na kilkadziesiąt ulotnych minut - tymczasem prowadzili miałkie, pełne zdenerwowania rozmowy.
- Śmiałe marzenia - stwierdził już nieco naturalniej oraz swobodniej. - Chyba gustuję w blondynkach - dodał, intensywniej przyglądając się młodziutkiej kobiecie z końca sceny. Gdyby nie wyuzdanie, mogłaby mu nawet przypominać z wyglądu Amaryllis.
When you're standing on the crossroads that you cannot comprehend - just remember that death is not the end
Temperamentem przypominał chińskiego ogniomiota i Louvel mógł dziękować Merlinowi, że nie urodził się jako zionący płomieniami potwór, bo wówczas przypominałby już całkiem dorodną skwarkę. Trzymanie na uwięzi namiętności przychodziło Magnusowi z olbrzymią trudnością, tak jak zakuwanie w kajdanki słusznej złości. Z bratem pozwalał sobie na przenikliwą szczerość, więc wykładał mu swoje zażalenia w sposób możliwie najdosadniejszy. Nie czyniąc sobie jednak żartów: grożąca mu rozbita głowa naprawdę przemknęła gdzieś w Magnusowych myślach, nie wysyłając (jeszcze) impulsów do niecierpliwych dłoni. Rodzinne konflikty zdarzały się nader często, acz Rowle wolałby, by nie wychodziły ona poza domowe mury. I trywialne sprzeczki o zajęcie ulubionego miejsca przed kominkiem.
Spojrzał na Louvela spode łba. Przesadził, jasne, lecz nie zamierzał przyznawać się do błędu, do jakiego miał swoje święte prawo. Moira należała do niego, była jego własnością - mógł tak ją określać, dopóki nie słyszała - więc irytował się skutecznie, jak przystało na właściciela, zatroskanego o los swego ulubionego cacka, pożyczonego bez pytania. Wyginające się tancerki traciły na swej atrakcyjności, ilekroć obraz Moiry wychynął zza chmury nikotynowego dymu, ale uporczywie wbijał w nie wzrok, woląc już przewiercać te podłe, półnagie ciała, niż przypadkowo zabić Louvela. W amoku byłby do tego zdolny.
-Przeoczyłem chyba kilka lekcji poczucia humoru - warknął, nadal rozeźlony, nie pozwalając tak szybko się udobruchać. Oczekiwał relaksu, w zamian dostawał lecący na brew bagaż zmartwień, od prowadzenia się własnej żony, po karygodną bierność rodzonego brata. Sam nie wiedział, co mierzi go bardziej. Zignorował sarkastyczną uwagę, choć najchętniej skwapliwie by jej przytaknął i obwarował dodatkowymi zaostrzeniami. Westchnął, odginając głowę w tył, wpatrując się w nadzwyczaj intrygujący punkt na poszarzałym od dymu suficie; brzemię odpowiedzialności ciążyło mu coraz bardziej, choć to przecież czerep powinien chylić się ku ziemi po wychyleniu kilku drinków.
-Rewelacyjnie - burknął, powstrzymując się od kąśliwej uwagi, iż żałuje, że w przypadku przedwczesnej śmierci męża, żony nie chowano wraz z nim. Na kartach historii zapisały się takowe opowieści a w obliczu niedawnego spięcia, Magnus chętnie uczyniłby tym swoje ostatnie życzenie. Skrzywił się demonstracyjnie, jakby gusta Louvela ubodły jego własne poczucie estetyki - choć w istocie dobijał go fakt niedojrzałości brata - ale zaraz jego brodata twarz przybrała neutralny wyraz, a on energicznie zerwał nogi z podłokietnika i obrócił się przodem do sceny.
-Naciesz się więc tym dziewczęciem. Niech dla ciebie zatańczy - zdecydował głośno, kiwając ręką na długowłosą nimfę w skąpej sukience - na mój koszt, bracie. Baw się dobrze - klepnął go po ramieniu, wyrzucając na stół ciężki mieszek złota, po czym wzburzony opuścił lokal.
zt magnus
Spojrzał na Louvela spode łba. Przesadził, jasne, lecz nie zamierzał przyznawać się do błędu, do jakiego miał swoje święte prawo. Moira należała do niego, była jego własnością - mógł tak ją określać, dopóki nie słyszała - więc irytował się skutecznie, jak przystało na właściciela, zatroskanego o los swego ulubionego cacka, pożyczonego bez pytania. Wyginające się tancerki traciły na swej atrakcyjności, ilekroć obraz Moiry wychynął zza chmury nikotynowego dymu, ale uporczywie wbijał w nie wzrok, woląc już przewiercać te podłe, półnagie ciała, niż przypadkowo zabić Louvela. W amoku byłby do tego zdolny.
-Przeoczyłem chyba kilka lekcji poczucia humoru - warknął, nadal rozeźlony, nie pozwalając tak szybko się udobruchać. Oczekiwał relaksu, w zamian dostawał lecący na brew bagaż zmartwień, od prowadzenia się własnej żony, po karygodną bierność rodzonego brata. Sam nie wiedział, co mierzi go bardziej. Zignorował sarkastyczną uwagę, choć najchętniej skwapliwie by jej przytaknął i obwarował dodatkowymi zaostrzeniami. Westchnął, odginając głowę w tył, wpatrując się w nadzwyczaj intrygujący punkt na poszarzałym od dymu suficie; brzemię odpowiedzialności ciążyło mu coraz bardziej, choć to przecież czerep powinien chylić się ku ziemi po wychyleniu kilku drinków.
-Rewelacyjnie - burknął, powstrzymując się od kąśliwej uwagi, iż żałuje, że w przypadku przedwczesnej śmierci męża, żony nie chowano wraz z nim. Na kartach historii zapisały się takowe opowieści a w obliczu niedawnego spięcia, Magnus chętnie uczyniłby tym swoje ostatnie życzenie. Skrzywił się demonstracyjnie, jakby gusta Louvela ubodły jego własne poczucie estetyki - choć w istocie dobijał go fakt niedojrzałości brata - ale zaraz jego brodata twarz przybrała neutralny wyraz, a on energicznie zerwał nogi z podłokietnika i obrócił się przodem do sceny.
-Naciesz się więc tym dziewczęciem. Niech dla ciebie zatańczy - zdecydował głośno, kiwając ręką na długowłosą nimfę w skąpej sukience - na mój koszt, bracie. Baw się dobrze - klepnął go po ramieniu, wyrzucając na stół ciężki mieszek złota, po czym wzburzony opuścił lokal.
zt magnus
Magnus Rowle
Zawód : reporter Walczącego Maga
Wiek : 35
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Żonaty
O mój słodki Salazarze, o mój słodki
Powiedz mi, że warto
Że przejdziemy przez to wszystko gładko
Będzie wiosna dla mych dzieci przez kolejne tysiąc lat
Powiedz mi, że warto
Że przejdziemy przez to wszystko gładko
Będzie wiosna dla mych dzieci przez kolejne tysiąc lat
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Może w tym rozumowaniu tkwiłby sens gdyby nie to, że Louvel nie pożyczył sobie bratowej ani razu - i tak nie wpisywała się w jego gusta. Owszem, nie mógł jej odmówić wielu zalet jak niebanalny charakter lub olśniewająca uroda, lecz wciąż pozostawała poza sferą zainteresowań młodszego Rowle’a. Głównie dlatego, że należała do Magnusa, który był mu najbliższą osobą na świecie - szczególnie w czasie, kiedy Lou był sam, bez żony. Musiałby być skończonym idiotą chcąc to wszystko zburzyć oraz zaprzepaścić z powodu chwilowej przyjemności - nie narażał się na tak absurdalne konsekwencje. Jego brat natomiast przesadzał z tą agresją, ponieważ komu jak komu, lecz jemu akurat powinien ufać. Nigdy go nie zdradził, nie naraził imienia rodziny na szwank, tak naprawdę nie robiąc nic, czego winien się wstydzić. Zatem nic dziwnego, że zareagował podobnym niezadowoleniem na magnusowe rewelacje. Ten ton, ta opryskliwość, rzucanie słowami niczym ostrymi nożami - o co mu chodziło? Mężczyzna nastawiał się na spędzenie miłego wieczoru pozbawionego większych problemów, a tymczasem w zamian otrzymał pełne napięcia użeranie się z rodzeństwem. To brzmiało, jakby reporter Walczącego Maga tym razem walczył z przedmenstruacyjnym napięciem. Jeden żart i niekończące się problemy.
Louvel pokiwał głową i wzruszył ramionami. Odpalił kolejnego dzisiaj papierosa, ponieważ nerwy udzieliły się również niemu. Nie mógł się domyślać jakie brzemię nosił starszy z braci; prawdopodobnie powinien zapytać o jego samopoczucie, sprawy, które go gnębiły - miał jednak świadomość, że gdyby Magnus zapragnął zwierzyć się bratu ze swoich problemów, to na pewno zrobiłby to już dawno. A Lou nie zwykł naciskać - na nikogo, w tym także tych najbliższych. Zniósł zatem dzielnie niedogodności wypływające podczas spotkania, zrzucając je na karb bliżej nieokreślonego czegoś.
Szkoda byłoby pogrzebać Moirę razem z jej mężem, lecz jeśli ten miał takie życzenie - młodszy z Rowle’i nie oponowałby ani chwili. Ten starszy po prostu wyolbrzymiał problemy, którym on, pracownik z ramienia ministerstwa, nie zamierzał się poddawać. Po raz kolejny wzruszył ramionami i dopalił papierosa. Wyjście Magnusa skwitował nieprzerwanym milczeniem; skinął głową, odprowadzając go kawałek wzrokiem.
W istocie bawił się dobrze - zasłużył.
zt
Louvel pokiwał głową i wzruszył ramionami. Odpalił kolejnego dzisiaj papierosa, ponieważ nerwy udzieliły się również niemu. Nie mógł się domyślać jakie brzemię nosił starszy z braci; prawdopodobnie powinien zapytać o jego samopoczucie, sprawy, które go gnębiły - miał jednak świadomość, że gdyby Magnus zapragnął zwierzyć się bratu ze swoich problemów, to na pewno zrobiłby to już dawno. A Lou nie zwykł naciskać - na nikogo, w tym także tych najbliższych. Zniósł zatem dzielnie niedogodności wypływające podczas spotkania, zrzucając je na karb bliżej nieokreślonego czegoś.
Szkoda byłoby pogrzebać Moirę razem z jej mężem, lecz jeśli ten miał takie życzenie - młodszy z Rowle’i nie oponowałby ani chwili. Ten starszy po prostu wyolbrzymiał problemy, którym on, pracownik z ramienia ministerstwa, nie zamierzał się poddawać. Po raz kolejny wzruszył ramionami i dopalił papierosa. Wyjście Magnusa skwitował nieprzerwanym milczeniem; skinął głową, odprowadzając go kawałek wzrokiem.
W istocie bawił się dobrze - zasłużył.
zt
When you're standing on the crossroads that you cannot comprehend - just remember that death is not the end
|Przychodzimy z Wesołej Wdówki
Myślał, że nie uda mu się rzucić zaklęcia. Był przecież pechowcem, który albo nie był czasami w stanie wystarczająco się skupić, żeby rzucić poprawnie prosty czar, albo bez głębszego myślenia rzucał potężne czary, ale potem żałował swoich decyzji. Teraz, mógł być jednak z siebie dumny. Cieszył się. Udało im się unieszkodliwić dwóch z trzech szmalcowników. Zapewne to był zły dzień zarówno dla ich interesów, jak i dla ich szczęścia. Należało im się jednak, bo postępowali (w opinii Macmillana) wyjątkowo niegodnie poprzez takie, a nie inne traktowanie kobiet. Szybko zresztą cała trójka zniknęła... nie marnując przy tym czasu, jaki mieli Tony i Florean.
Deszcz znacznie przeszkadzał Anthony'emu, a grzmoty przypominały mu o innym dniu ze swojego życia, którego najchętniej by zapomniał. Przyglądał się przy tym jak dwie kobiety w pośpiechu znikają z miejsca. Wcale nie przeszkadzało mu to, że w ogóle im nie podziękowały. On na ich miejscu pewnie także bylby na tyle zszokowany i przestraszony, że najchętniej wróciłby się do domu.
- Powinienem chyba zamienić swoją piersiówkę w świstoklik... - mruknął Anthony, wciąż spoglądając w to samo miejsce, gdzie jeszcze przed chwilą znajdowała się trójka mężczyzn. Westchnął przy tym wyjątkowo ciężko. Przynajmniej nie mieli problemów związanych z pomocą. Mogli wrócić do swojego zadania i to bez problemów. - Przynajmniej teraz możemy wrócić do...
Nie dokończył. Miał właśnie wspomnieć o klubie i o tym, że mogą uważać się za swego rodzaju szczęśliwców. Zamiast tego, Anthony natychmiast umikł, bo zwrócił uwagę na kolejną sylwetkę, która pojawiła się jak gdyby spod kurzu. Przez moment myślał, że może jedna z dziewczyn, które uratowali postanowiła się wrócić i może im podziękować. Ta osoba, jednak, budziła w nim dziwnie niespokojne odczucia. Macmillan szturchnął łokciem Floreana i kiwnął mu głową w stronę nieznajomej. Wolał zachować ciszę. Fakt, że kobieta była sama i to o tej godzinie był wyjątkowo podejrzany. Nie wiedział co powinien zrobić, spojrzał więc ponownie w stronę swojego towarysza.
- Nie podoba mi się - szepnął do pana Fortescue. Być może to jego paranoja po Stonehenge, albo po prostu był ostrożny. Nie zamierzał jednak ryzykować. - Salvio Hexia - rzucił zaklęcie, chcąc ukryć obecność zarówno swoją, jak i stojącego obok niego partnera, Floreana.
Myślał, że nie uda mu się rzucić zaklęcia. Był przecież pechowcem, który albo nie był czasami w stanie wystarczająco się skupić, żeby rzucić poprawnie prosty czar, albo bez głębszego myślenia rzucał potężne czary, ale potem żałował swoich decyzji. Teraz, mógł być jednak z siebie dumny. Cieszył się. Udało im się unieszkodliwić dwóch z trzech szmalcowników. Zapewne to był zły dzień zarówno dla ich interesów, jak i dla ich szczęścia. Należało im się jednak, bo postępowali (w opinii Macmillana) wyjątkowo niegodnie poprzez takie, a nie inne traktowanie kobiet. Szybko zresztą cała trójka zniknęła... nie marnując przy tym czasu, jaki mieli Tony i Florean.
Deszcz znacznie przeszkadzał Anthony'emu, a grzmoty przypominały mu o innym dniu ze swojego życia, którego najchętniej by zapomniał. Przyglądał się przy tym jak dwie kobiety w pośpiechu znikają z miejsca. Wcale nie przeszkadzało mu to, że w ogóle im nie podziękowały. On na ich miejscu pewnie także bylby na tyle zszokowany i przestraszony, że najchętniej wróciłby się do domu.
- Powinienem chyba zamienić swoją piersiówkę w świstoklik... - mruknął Anthony, wciąż spoglądając w to samo miejsce, gdzie jeszcze przed chwilą znajdowała się trójka mężczyzn. Westchnął przy tym wyjątkowo ciężko. Przynajmniej nie mieli problemów związanych z pomocą. Mogli wrócić do swojego zadania i to bez problemów. - Przynajmniej teraz możemy wrócić do...
Nie dokończył. Miał właśnie wspomnieć o klubie i o tym, że mogą uważać się za swego rodzaju szczęśliwców. Zamiast tego, Anthony natychmiast umikł, bo zwrócił uwagę na kolejną sylwetkę, która pojawiła się jak gdyby spod kurzu. Przez moment myślał, że może jedna z dziewczyn, które uratowali postanowiła się wrócić i może im podziękować. Ta osoba, jednak, budziła w nim dziwnie niespokojne odczucia. Macmillan szturchnął łokciem Floreana i kiwnął mu głową w stronę nieznajomej. Wolał zachować ciszę. Fakt, że kobieta była sama i to o tej godzinie był wyjątkowo podejrzany. Nie wiedział co powinien zrobić, spojrzał więc ponownie w stronę swojego towarysza.
- Nie podoba mi się - szepnął do pana Fortescue. Być może to jego paranoja po Stonehenge, albo po prostu był ostrożny. Nie zamierzał jednak ryzykować. - Salvio Hexia - rzucił zaklęcie, chcąc ukryć obecność zarówno swoją, jak i stojącego obok niego partnera, Floreana.
Каранфиле, цвијеће моје
да сам Богд'о сјеме твоје.
Ја бих знао гдје бих цвао,
мојој драгој под пенџере.
Кад ми драга иде спати,
каранфил ће мирисати,
моја драга уздисати
да сам Богд'о сјеме твоје.
Ја бих знао гдје бих цвао,
мојој драгој под пенџере.
Кад ми драга иде спати,
каранфил ће мирисати,
моја драга уздисати
Anthony Macmillan
Zawód : Podróżnik i wynalazca nowych magicznych alkoholi dla Macmillan's Firewhisky
Wiek : 32
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Żonaty
Na zdrowie i do grobu
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
The member 'Anthony Macmillan' has done the following action : Rzut kością
#1 'k100' : 47
--------------------------------
#2 'Anomalie - CZ' :
#1 'k100' : 47
--------------------------------
#2 'Anomalie - CZ' :
Kobiety uciekły bez słowa podziękowania. Nie mogłem ich za to winić. Musiały być przerażone atakiem dwóch nieznajomych mężczyzn, a nasz nagły kontratak mogły odczytać na wiele różnych sposobów. Na ich miejscu zapewne zareagowałbym tak samo - przy pierwszej lepszej okazji po prostu bym uciekł ile sił w nogach. Po prostu ucieszyłem się, że udało nam się im pomóc. I trochę wstyd się przyznać, ale ulżyło mi, kiedy oprawcy również postanowili jak najszybciej stąd zwiać. Jeszcze nie czułem się pewnie w walce, a poza tym czekało na nas naprawdę ważne zadanie. Straciliśmy dużo czasu na pomoc kobietom; oczywiście tego nie żałowałem, ale naprawdę nadszedł czas na wypełnienie misji. - Jeżeli zawsze masz ją przy sobie - stwierdziłem na poły żartobliwie, choć nie uśmiechnąłem się, bo sytuacja była zbyt poważna żebym mógł się zdobyć na takie gesty. - Chociaż noszenie ze sobą świstoklika to niezły pomysł - dodałem, tym razem całkiem poważnie - przynajmniej w razie poważnego niebezpieczeństwa moglibyśmy szybko uciec. A tak, bez możliwości teleportacji ucieczka okazywała się nagle niesłychanie trudna.
- Tak, wracajmy - podchwyciłem szybko zanim Anthony w ogóle zdążył skończyć. Już chciałem zawrócić się na pięcie i ruszyć biegiem do Wesołej Wdówki, żeby przypadkiem nie ominąć toczącego się tam spotkania, ale poczułem jak mój kompan zaczyna mnie szturchać. Ściągnąłem brwi, zupełnie nie rozumiejąc o co chodzi, ale wtedy ujrzałem sylwetkę kobiety. Wyglądała podejrzanie. Nikt nie chodzi o tej porze sam po mieście, a już szczególnie kobieta. Rozumiałem obawy Anthony'ego. Teraz nikomu nie należało ufać. Tak jak obronione przez nas kobiety uciekły bez słowa, tak my bez słowa zabezpieczymy się przed ewentualnym atakiem. Znałem zaklęcie, które próbował rzucić, więc postanowiłem szybko rzucić je jeszcze raz. - Salvio Hexia - lepiej nie atakować drugiego człowieka bez potrzeby. Wierzyłem, że zniknięcie załatwi sprawę.
- Tak, wracajmy - podchwyciłem szybko zanim Anthony w ogóle zdążył skończyć. Już chciałem zawrócić się na pięcie i ruszyć biegiem do Wesołej Wdówki, żeby przypadkiem nie ominąć toczącego się tam spotkania, ale poczułem jak mój kompan zaczyna mnie szturchać. Ściągnąłem brwi, zupełnie nie rozumiejąc o co chodzi, ale wtedy ujrzałem sylwetkę kobiety. Wyglądała podejrzanie. Nikt nie chodzi o tej porze sam po mieście, a już szczególnie kobieta. Rozumiałem obawy Anthony'ego. Teraz nikomu nie należało ufać. Tak jak obronione przez nas kobiety uciekły bez słowa, tak my bez słowa zabezpieczymy się przed ewentualnym atakiem. Znałem zaklęcie, które próbował rzucić, więc postanowiłem szybko rzucić je jeszcze raz. - Salvio Hexia - lepiej nie atakować drugiego człowieka bez potrzeby. Wierzyłem, że zniknięcie załatwi sprawę.
- Spoiler:
- W tym poście napisałam co ze sobą wzięłam, również eliksiry, ale zapomniałam uwzględnić pod spodem jakie. Robię to teraz, ale nie wiem czy mogę, więc jak coś po prostu proszę to zignorować :<
- Eliksir niezłomności (1 porcja, stat. 5)
- Eliksir niezłomności (1 porcja, stat. 23, moc = 106)
- Eliksir ochrony (1 porcja, stat. 23, moc = 117)
- Eliksir przeciwbólowy (1 porcja, stat. 5)
not a perfect soldier
but a good man
but a good man
Florean Fortescue
Zawód : właściciel lodziarni
Wiek : 29
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Kawaler
Pijemy z czary istnienia
Z zamkniętymi oczami,
Złote skropiwszy jej brzegi
Własnymi gorzkimi łzami.
Z zamkniętymi oczami,
Złote skropiwszy jej brzegi
Własnymi gorzkimi łzami.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
The member 'Florean Fortescue' has done the following action : Rzut kością
#1 'k100' : 11
--------------------------------
#2 'Anomalie - CZ' :
#1 'k100' : 11
--------------------------------
#2 'Anomalie - CZ' :
Choć Lyanna wolałaby skupić się na pierwotnym celu misji i odwiedzić Diggory’ego, nie mogła nie posłuchać polecenia Craiga, stojącego w hierarchii wyżej od niej. Jeśli polecił jej udać się za tamtą grupką, musiała to zrobić. To mogła się okazać ślepa uliczka, ale równie dobrze mogła usłyszeć coś ważnego. Taki podział wydawał się też dość naturalny z tego względu, że Craig miał większą szansę wzbudzić posłuch i respekt u Diggory’ego niż drobna, młoda kobieta. Ona z kolei wyglądała na tyle niewinnie i niepozornie, że jej obecność nie powinna być alarmująca. Może nawet przy odrobinie szczęścia mogłaby wtopić się w tłum młodych ludzi i podsłuchać coś naprawdę ciekawego? Jej wygląd, choć na Nokturnie często lekceważony, w innych okolicznościach bywał atutem. Burke natomiast z pewnością dobrze sobie poradzi i raczej nie potrzebował jej pomocy, bo Diggory raczej nie zabezpieczał wejścia do swojego gabinetu klątwami wymagającymi uwagi runisty.
Skinęła głową, przyjmując polecenie śmierciożercy, po czym odwróciła się na pięcie i pomknęła w kierunku, w którym udała się grupka. Przez cały czas szła za nimi, patrząc jak wychodzą z muzeum. Przez cały czas starała się nie zwracać na siebie uwagi. Nie skradała się, bo to wyglądałoby zbyt podejrzanie. Szła normalnym krokiem, starając się sprawiać wrażenie, jakby doskonale wiedziała, dokąd zmierza. Młodzi czarodzieje wyszli na zewnątrz, prosto w deszcz, a jej nie pozostało nic innego jak dalej ich śledzić. W końcu skręcili w jedną z bocznych alejek, których tu nie brakowało. Wiedziała, że musi się pospieszyć, bo lada moment mogła ich zgubić całkowicie. Przyspieszyła kroku, przytrzymując na głowie kaptur, by chronił jej włosy i twarz przed strugami deszczu.. Skręciła w tą samą uliczkę, w którą wcześniej skręciła śledzona grupa. Czy to gdzieś tam się spotykali?
Ale nie zobaczyła widzianej wcześniej grupki młodzieży. Z naprzeciwka szli dwaj inni mężczyźni. Lyanna nie miała pojęcia, kim byli, a mogli być każdym – nawet członkami tej grupy, którzy zorientowali się, że ktoś ich śledzi i postanowili ją zatrzymać. Równie dobrze mogli też być jakimiś opryszkami, którzy czaili się na samotnych przechodniów, by ich okraść. Lyanna nie była jednak głupia, nie zamierzała atakować pierwsza, nie wiedząc z kim ma do czynienia. Była sama, ich było dwóch. Nie znała ich tożsamości ani umiejętności. Równie dobrze mogli być znacznie silniejsi od niej, mogli też być stróżami prawa. Co prawda obecna władza sprzyjała rycerzom, ale Lyanna i tak nie miała ochoty zostać schwytaną i zaprowadzoną do Tower, nawet jeśli w gruncie rzeczy nie robiła nic złego, bo równie dobrze mogła naprawdę się zgubić. Wśród aurorów mogli też być członkowie Zakonu Feniksa, do których tym bardziej nie chciałaby trafić, nie mogła sobie na to pozwolić. Byłoby niezwykle brawurowym czynem z jej strony, gdyby wymierzyła w nich różdżkę, tym bardziej że zdawała sobie sprawę z tego, że jej umiejętności w magii ofensywnej nie imponowały, bo przez ostatnie lata skupiała się głównie na runach i obronie, i dopiero niedawno zaczęła się mocniej szlifować zarówno w urokach, jak i czarnej magii. Nie mogła też uciec za pomocą czarnej mgły. Brawura nie była w jej naturze, a już na pewno gdy była sama, bez silniejszego towarzysza u boku.
Póki co pozostało jej więc jedno – improwizować i udawać samotną, zagubioną w plątaninie zaułków kobietę. Jej wygląd działał na jej korzyść, bo choć miała na głowie kaptur, którego noszenie było całkowicie uzasadnione ulewnym deszczem, to nawet szata nie maskowała do końca szczupłej sylwetki, zaś spod kaptura było widać fragment ładnej, młodej twarzy. Jeśli mężczyźni byli podrzędnymi kieszonkowcami, mogła sobie z nimi łatwo poradzić, nie miałaby skrupułów przed miotnięciem czymś w nich, jeśli to oni próbowaliby ją skrzywdzić. Jeśli zaś byli stróżami prawa lub należeli do tamtej grupy, którą tak bardzo chciała wyśledzić, może dadzą się nabrać na tę małą maskaradę. Wszystko zależało od jej umiejętności aktorskich.
Po znalezieniu się w zaułku zaczęła się chaotycznie rozglądać, aż w końcu zatrzymała wzrok na mężczyznach. Było za późno, żeby się schować, już ją zauważyli, a ona ich. Próby tego typu od razu zaczęłyby wyglądać podejrzanie, podobnie jak ucieczka. Nie musiała się nawet bardzo starać, bo naprawdę nie kojarzyła zbytnio tego miejsca i wiedziała, że gdyby pochodziła trochę tymi uliczkami mogłaby się tu faktycznie zgubić. Mężczyźni trzymali w dłoni różdżki, chyba próbowali rzucać jakieś zaklęcia – ale nie w nią, więc póki co nie musiała się bronić. Kim byli? Czy stanowili dla niej zagrożenie? To ją zastanawiało. Mimo udawania zagubionej trzpiotki nie przestawała ich czujnie obserwować, gotowa wyłapać jakiś ruch zwiastujący niebezpieczeństwo, ale wolałaby uniknąć walki. Musiała ruszyć dalej, żeby móc kontynuować poszukiwanie tamtej grupki, ale nie znając zamiarów ani umiejętności mężczyzn nie zaryzykowała zbliżenia się do nich, żeby ich wyminąć, a zamarła w miejscu, starając się przekonująco udawać zagubioną.
| mam przy sobie: różdżkę, eliksiry: eliksir niezłomności x1, maść z wodnej gwiazdy x1, kameleon x1, czuwający strażnik x1, eliksir grozy x1
Skinęła głową, przyjmując polecenie śmierciożercy, po czym odwróciła się na pięcie i pomknęła w kierunku, w którym udała się grupka. Przez cały czas szła za nimi, patrząc jak wychodzą z muzeum. Przez cały czas starała się nie zwracać na siebie uwagi. Nie skradała się, bo to wyglądałoby zbyt podejrzanie. Szła normalnym krokiem, starając się sprawiać wrażenie, jakby doskonale wiedziała, dokąd zmierza. Młodzi czarodzieje wyszli na zewnątrz, prosto w deszcz, a jej nie pozostało nic innego jak dalej ich śledzić. W końcu skręcili w jedną z bocznych alejek, których tu nie brakowało. Wiedziała, że musi się pospieszyć, bo lada moment mogła ich zgubić całkowicie. Przyspieszyła kroku, przytrzymując na głowie kaptur, by chronił jej włosy i twarz przed strugami deszczu.. Skręciła w tą samą uliczkę, w którą wcześniej skręciła śledzona grupa. Czy to gdzieś tam się spotykali?
Ale nie zobaczyła widzianej wcześniej grupki młodzieży. Z naprzeciwka szli dwaj inni mężczyźni. Lyanna nie miała pojęcia, kim byli, a mogli być każdym – nawet członkami tej grupy, którzy zorientowali się, że ktoś ich śledzi i postanowili ją zatrzymać. Równie dobrze mogli też być jakimiś opryszkami, którzy czaili się na samotnych przechodniów, by ich okraść. Lyanna nie była jednak głupia, nie zamierzała atakować pierwsza, nie wiedząc z kim ma do czynienia. Była sama, ich było dwóch. Nie znała ich tożsamości ani umiejętności. Równie dobrze mogli być znacznie silniejsi od niej, mogli też być stróżami prawa. Co prawda obecna władza sprzyjała rycerzom, ale Lyanna i tak nie miała ochoty zostać schwytaną i zaprowadzoną do Tower, nawet jeśli w gruncie rzeczy nie robiła nic złego, bo równie dobrze mogła naprawdę się zgubić. Wśród aurorów mogli też być członkowie Zakonu Feniksa, do których tym bardziej nie chciałaby trafić, nie mogła sobie na to pozwolić. Byłoby niezwykle brawurowym czynem z jej strony, gdyby wymierzyła w nich różdżkę, tym bardziej że zdawała sobie sprawę z tego, że jej umiejętności w magii ofensywnej nie imponowały, bo przez ostatnie lata skupiała się głównie na runach i obronie, i dopiero niedawno zaczęła się mocniej szlifować zarówno w urokach, jak i czarnej magii. Nie mogła też uciec za pomocą czarnej mgły. Brawura nie była w jej naturze, a już na pewno gdy była sama, bez silniejszego towarzysza u boku.
Póki co pozostało jej więc jedno – improwizować i udawać samotną, zagubioną w plątaninie zaułków kobietę. Jej wygląd działał na jej korzyść, bo choć miała na głowie kaptur, którego noszenie było całkowicie uzasadnione ulewnym deszczem, to nawet szata nie maskowała do końca szczupłej sylwetki, zaś spod kaptura było widać fragment ładnej, młodej twarzy. Jeśli mężczyźni byli podrzędnymi kieszonkowcami, mogła sobie z nimi łatwo poradzić, nie miałaby skrupułów przed miotnięciem czymś w nich, jeśli to oni próbowaliby ją skrzywdzić. Jeśli zaś byli stróżami prawa lub należeli do tamtej grupy, którą tak bardzo chciała wyśledzić, może dadzą się nabrać na tę małą maskaradę. Wszystko zależało od jej umiejętności aktorskich.
Po znalezieniu się w zaułku zaczęła się chaotycznie rozglądać, aż w końcu zatrzymała wzrok na mężczyznach. Było za późno, żeby się schować, już ją zauważyli, a ona ich. Próby tego typu od razu zaczęłyby wyglądać podejrzanie, podobnie jak ucieczka. Nie musiała się nawet bardzo starać, bo naprawdę nie kojarzyła zbytnio tego miejsca i wiedziała, że gdyby pochodziła trochę tymi uliczkami mogłaby się tu faktycznie zgubić. Mężczyźni trzymali w dłoni różdżki, chyba próbowali rzucać jakieś zaklęcia – ale nie w nią, więc póki co nie musiała się bronić. Kim byli? Czy stanowili dla niej zagrożenie? To ją zastanawiało. Mimo udawania zagubionej trzpiotki nie przestawała ich czujnie obserwować, gotowa wyłapać jakiś ruch zwiastujący niebezpieczeństwo, ale wolałaby uniknąć walki. Musiała ruszyć dalej, żeby móc kontynuować poszukiwanie tamtej grupki, ale nie znając zamiarów ani umiejętności mężczyzn nie zaryzykowała zbliżenia się do nich, żeby ich wyminąć, a zamarła w miejscu, starając się przekonująco udawać zagubioną.
| mam przy sobie: różdżkę, eliksiry: eliksir niezłomności x1, maść z wodnej gwiazdy x1, kameleon x1, czuwający strażnik x1, eliksir grozy x1
Przy kontuarze
Szybka odpowiedź