Wydarzenia


Ekipa forum
Przy kontuarze
AutorWiadomość
Przy kontuarze [odnośnik]03.05.15 18:27
First topic message reminder :

Przy kontuarze

★★★
Klub umiejscowiony przy jednej z głównych ulic otwiera się dopiero po zmroku; przy wejściu sprawdzane są dokumenty - wpuszczane są osoby wyłącznie pełnoletnie - oraz ubiór, wymagane są formalne szaty czarodziejskie. Przy szatni urzęduje pucybut, który dba o obuwie gości.
Wnętrze klubu urządzone jest w eleganckim stylu, stoliki są nieduże, przeznaczone dla najwyżej czterech osób. Na półkach za barem da się dostrzec różnokolorowe trunki, królują wykwintne drinki i likiery.
Kluczowym elementem klubu jest jednak scena, na której co wieczór odbywają się  pokazy burleski, a w niektóre dni również występy bardziej cenionych gwiazd muzyki  i kabaretu.
[bylobrzydkobedzieladnie]


Ostatnio zmieniony przez Mistrz gry dnia 25.03.22 20:52, w całości zmieniany 1 raz
Mistrz gry
Mistrz gry
Zawód : -
Wiek : -
Czystość krwi : n/d
Stan cywilny : n/d
Do you wanna live forever?
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Przy kontuarze - Page 7 Tumblr_mduhgdOokb1r1qjlao4_500
Konta specjalne
Konta specjalne
http://morsmordre.forumpolish.com/ http://morsmordre.forumpolish.com/t475-sowa-mistrza-gry#1224 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 http://morsmordre.forumpolish.com/ https://www.morsmordre.net/t2762-skrytki-bankowe-czym-sa#44729 http://morsmordre.forumpolish.com/f124-woreczki-z-wsiakiewki

Re: Przy kontuarze [odnośnik]05.05.19 12:08
Gdyby nie pojawienie się mężczyzn należących do śledzonej grupki, być może przebieg tego spotkania ostatecznie potoczyłby się inaczej. Lyanna wiedziała, że rycerze chcieli dopaść Macmillana, ale gdyby teraz uniosła na niego różdżkę, mogłaby mieć przeciw sobie czterech czarodziejów, co raczej nie dawałoby jej szansy wyjść z tego cało. Musiała dokonać trudnego wyboru – Macmillan albo możliwość kontynuowania wcześniejszego zadania. Emocje i złość żywione wobec zdrajcy nie mogły przysłonić zdrowego rozsądku. Wybrała więc to drugie, widząc większą szansę w kontynuowaniu obranej taktyki, która mogłaby ją doprowadzić do kryjówki prawdopodobnych popleczników Longbottoma, o których również była mowa na spotkaniu.
Macmillana jeszcze kiedyś dopadną, skoro jego tożsamość była powszechnie znana. Nie ucieknie od swojego przeznaczenia. Drugiej szansy namierzenia tamtej grupy mogło już nie być, bo nie znała personaliów żadnego z jej członków, a chciała się czegoś o nich dowiedzieć i ustalić, czy są powiązani z Zakonem Feniksa lub posiadają jakieś ważne informacje na temat Longbottoma.
Nie porzuciła więc swojej roli, tym bardziej że wyglądało na to, że jej taktyka udawania bezbronnej i zagubionej przyniosła rezultaty, bo mężczyźni sami zadeklarowali się, że ją odprowadzą, co stwarzało dla niej świetną okazję. Pozwoliła im do siebie podejść i ruszyła z nimi, po opuszczeniu plątaniny zaułków wskazując im losowo wybraną kamienicę jako miejsce, do którego chciała trafić i udawanie podziękowała im za fatygę, choć w duchu rozmyślała już nad swoimi kolejnymi posunięciami. Jej umysł pracował na najwyższych obrotach, wiedziała że skoro pozwoliła Macmillanowi odejść, to musiała wykonać misję najlepiej jak była w stanie. Musiała zdobyć jakieś cenne informacje.
Mężczyźni odeszli, a ona udała że wchodzi do kamienicy. Odczekała jednak tylko chwilę i upewniwszy się, że już nie patrzyli w jej kierunku, znowu ruszyła za nimi, starając poruszać się cicho i bezszelestnie niczym kot, iść tak, by nie przyciągnąć niczyjej uwagi. Gdyby znowu ją zauważyli, trudno byłoby jej to wytłumaczyć i wtedy musiałoby nieuchronnie dojść do walki.
Okazało się, że weszli do budynku znajdującego się dosłownie uliczkę dalej niż dotarła wcześniej – a więc była wtedy bardzo blisko, póki nie pojawił się Macmillan z nieznanym towarzyszem. Przystanęła za rogiem budynku, tak by nie zostać dostrzeżoną i obserwując jak tamci schodzą schodkami do podziemia i po chwili znikają z jej pola widzenia, zapewne wchodząc do piwnicy. Czy to właśnie tam się spotykali i knuli swoje plany? Odczekała pięć minut, by następnie kilkoma susami przeciąć uliczkę i znaleźć się na szczycie schodków. Zeszła nimi, docierając do drzwi, które zabezpieczał runiczny zamek. Na szczęście Lyanna posiadała dużą wiedzę z zakresu starożytnych run, więc uważnie obejrzała wyrysowane na pierścieniach znaki, zastanawiając się która kombinacja może otwierać drzwi. Musiała ją rozpracować, korzystając ze znajomości znaczeń run. Po krótkim zastanowieniu zaczęła obracać pierścienie, ustawiając w położeniu, które wydawało jej się najbardziej trafne i prawdopodobne.

| starożytne runy III (+60)
Lyanna Zabini
Lyanna Zabini
Zawód : łamaczka klątw i zaklinaczka
Wiek : 26
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Panna
.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica

Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t5959-lyanna-zabini https://www.morsmordre.net/t5962-ceres https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f276-okolice-guildford-samotnia-nad-rzeka-wey https://www.morsmordre.net/t5963-skrytka-bankowa-nr-1488 https://www.morsmordre.net/t5964-lyanna-zabini
Re: Przy kontuarze [odnośnik]05.05.19 12:08
The member 'Lyanna Zabini' has done the following action : Rzut kością


'k100' : 89
Morsmordre
Morsmordre
Zawód : Mistrz gry
Wiek :
Czystość krwi : n/d
Stan cywilny : n/d
O Fortuna
velut Luna
statu variabilis,
semper crescis
aut decrescis...
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Przy kontuarze - Page 7 Tumblr_lqqkf2okw61qionlvo3_500
Konta specjalne
Konta specjalne
http://morsmordre.forumpolish.com/ http://morsmordre.forumpolish.com/ https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 http://morsmordre.forumpolish.com/ http://morsmordre.forumpolish.com/ http://morsmordre.forumpolish.com/f124-woreczki-z-wsiakiewki
Re: Przy kontuarze [odnośnik]05.05.19 12:40
Udało jej się bez przeszkód rozpracować runiczne znaki na zamku. Wybrała odpowiednią kombinację i ustawiła pierścienie, w napięciu odczekując parę sekund, a następnie zamek cichutko kliknął. Drzwi stanęły przed nią otworem, mogła bezszelestnie dostać się do środka.
Ruszyła dalej w mrok korytarza znajdującego się za runicznymi drzwiami, ostrożnie stawiając stopy i uważając, by nie zdradził jej żaden szmer. Szła powoli, nasłuchując odgłosów rozmów, i rzeczywiście po chwili wychwyciła głosy. Przystanęła w miejscu, chowając się w niewielkiej niszy w takim miejscu, by słyszeć rozmowę. Pozostawała poza zasięgiem wzroku i niemal się nie poruszała, skupiając się tylko na padających słowach, wśród których padło i kilka nazwisk. Z kontekstu wypowiedzi podsłuchiwanego czarodzieja wynikało, że były to osoby odpowiedzialne za szkolenia młodych rebeliantów.
Zapamiętywała informacje, starając się utrwalić nazwiska w pamięci, by móc je przedstawić na kolejnym spotkaniu rycerzy. Poprzednią misję zawaliła, tym razem musiała przyjść z konkretami, udowodnić swoje zaangażowanie i chęć działania, choć obiecywała sobie w duchu, że przyłoży się jeszcze bardziej do pracy nad swoimi umiejętnościami, by uniknąć takich sytuacji jak dzisiejsza.
Najwyraźniej jednak tak skupiła się na podsłuchiwaniu, że przegapiła dźwięki innego rodzaju, zwiastujące zbliżające się osoby. Przed nią nagle wyrosły dwie sylwetki, kobieta i mężczyzna. Została nakryta i nie było czasu się wytłumaczyć ani spróbować ich okłamać, że tylko się zgubiła i próbowała się schować przed deszczem. Musieliby być idiotami żeby jej uwierzyć. Nie pozostało jej nic innego niż sięgnąć po różdżkę i zaatakować ich, zanim oni zaatakują ją.
By nie mogli rzucać w nią zaklęć ani ruszyć za nią w pościg musiała ich unieruchomić. To wydawało jej się najbardziej logicznym posunięciem bez jednoczesnego wywoływania zbyt dużego zamieszania.
- Petrificus totalus! – skierowała różdżkę na kobietę. – Petryficus totalus! – wypowiedziała znowu, tym razem celując w mężczyznę.
Niezależnie od rezultatu po rzuceniu zaklęć, które miały zająć i przy odrobinie szczęścia skutecznie unieruchomić dwójkę czarodziejów, podjęła próbę ucieczki z piwnicy. Musiała ją opuścić, zabierając ze sobą podsłuchane informacje.
Lyanna Zabini
Lyanna Zabini
Zawód : łamaczka klątw i zaklinaczka
Wiek : 26
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Panna
.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica

Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t5959-lyanna-zabini https://www.morsmordre.net/t5962-ceres https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f276-okolice-guildford-samotnia-nad-rzeka-wey https://www.morsmordre.net/t5963-skrytka-bankowa-nr-1488 https://www.morsmordre.net/t5964-lyanna-zabini
Re: Przy kontuarze [odnośnik]05.05.19 12:40
The member 'Lyanna Zabini' has done the following action : Rzut kością


#1 'k100' : 35

--------------------------------

#2 'Anomalie - CZ' :
Przy kontuarze - Page 7 HXm0sNX

--------------------------------

#3 'k100' : 21

--------------------------------

#4 'Anomalie - CZ' :
Przy kontuarze - Page 7 GpboQjj
Morsmordre
Morsmordre
Zawód : Mistrz gry
Wiek :
Czystość krwi : n/d
Stan cywilny : n/d
O Fortuna
velut Luna
statu variabilis,
semper crescis
aut decrescis...
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Przy kontuarze - Page 7 Tumblr_lqqkf2okw61qionlvo3_500
Konta specjalne
Konta specjalne
http://morsmordre.forumpolish.com/ http://morsmordre.forumpolish.com/ https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 http://morsmordre.forumpolish.com/ http://morsmordre.forumpolish.com/ http://morsmordre.forumpolish.com/f124-woreczki-z-wsiakiewki
Re: Przy kontuarze [odnośnik]14.05.19 20:00
Dotarcie do drzwi, podobnie jak przełamanie ich zabezpieczenia nie stanowiły dla Ciebie większego wyzwania. Znajomość starożytnych run okazała się niesamowicie przydatna – znalezienie poprawnej kombinacji pięciu znaków przyszło Ci z łatwością i już po chwili mogłaś usłyszeć szczęknięcie zamka umożliwiające Ci wdarcie się do środka.
Rozmowa pomiędzy czarodziejami rozchodziła się wzdłuż ścian przestronnych piwnic. Padały tam istotne nazwiska, które przyszło Ci zapamiętać. Z przebiegu dialogu mogłaś wywnioskować, iż były to osoby w głównej mierze odpowiedzialne za rekrutację oraz szkolenie młodych rebeliantów mających za zadanie obalić obecny rząd. Nie przebierali w słowach – wielokrotnie wspominali o samym Ministrze Magii, samozwańczym Lordzie Voldemorcie oraz wydarzeniach w Stonehenge, posługując się językiem jasno wskazującym na tlącą się w nich nienawiść.
Przez chwilę mogłaś mieć wrażenie, że uzyskałaś już wszystko co było Ci niezbędne do podjęcia dalszych kroków. Rozpracowane miejsce służące za kryjówkę oraz kilka ważnych informacji wystarczały, aby powrócić ze wsparciem i zdusić zapał w zarodku. Wtem stało się jednak to czego obawiać się mogłaś najbardziej – zostałaś zauważona i właściwie od razu uznana za intruza, na co dowodem było silne zaklęcie, które pomknęło w twą stronę. Odwet okazał się nieudany, magia z Ciebie zadrwiła, a być może był to strach uniemożliwiający rzucenie choć jednej, skutecznej inkantacji. Promień petrificusa pomknął wysoko ponad głową kobiety, a drugi mający obezwładnić mężczyznę objawił się zaledwie kilkoma, nikłymi wiązkami, które rozmyły się w powietrzu. Na domiar złego dostrzegłaś błysk, a następnie usłyszałaś trzask. Sam środek drzwi, prowadzących do piwnicy, spopielił się pozostawiając wielką dziurę na wylot, podobnie jak kula ognia w twym płaszczu. Uczucie lęku, nieprzyjemne pieczenie i gotowość do ataku wroga zmusiły Cię do ucieczki.
Zawiodłaś, choć uzyskane informacje z pewnością okażą się przydatne, jednak droga do wyegzekwowania sprawiedliwości znacznie się wydłuży. Rebelianci już nigdy nie zamierzali powrócić do owego miejsca.

Mistrz Gry nie kontynuuje z Tobą rozgrywki, możesz dokończyć ją samodzielnie.
Mistrz gry
Mistrz gry
Zawód : -
Wiek : -
Czystość krwi : n/d
Stan cywilny : n/d
Do you wanna live forever?
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Przy kontuarze - Page 7 Tumblr_mduhgdOokb1r1qjlao4_500
Konta specjalne
Konta specjalne
http://morsmordre.forumpolish.com/ http://morsmordre.forumpolish.com/t475-sowa-mistrza-gry#1224 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 http://morsmordre.forumpolish.com/ https://www.morsmordre.net/t2762-skrytki-bankowe-czym-sa#44729 http://morsmordre.forumpolish.com/f124-woreczki-z-wsiakiewki
Re: Przy kontuarze [odnośnik]25.06.19 22:26
Dzięki temu, że tak dobrze znała się na runach, szybko uporała się z zamkiem i mogła wejść do środka, dzięki czemu możliwe było podsłuchanie rozmowy. Czarodzieje najwyraźniej nie zakładali ewentualności, że ktoś może ich podsłuchiwać, mówili na tyle głośno, że stojąc w korytarzu mogła ich usłyszeć. Pewnie myśleli że nikt ich kryjówki nie znajdzie, a nawet jeśli, to ich zabezpieczenia zadziałają. Może by i zadziałały, gdyby nie to, że osoba, która postanowiła się do nich zakraść, potrafiła radzić sobie z runicznymi łamigłówkami i rozpracowała ją dość szybko.
Podsłuchiwani czarodzieje byli wyraźnie niezadowoleni z obecnych rządów. Usłyszała wiele krytycznych słów pod adresem obecnego ministra, a także Czarnego Pana i wydarzeń w Stonehenge. Ludzie ci wyraźnie chcieli coś zmienić, dążyć do obalenia aktualnych rządów. Usłyszała kilka nazwisk osób odpowiedzialnych za rekrutację i szkolenie tych, którzy mieliby to zrobić, więc skwapliwie odnotowała je w pamięci, by później przekazać je Rycerzom.
I mogło się wydawać, że po wcześniejszym felernym początku w zaułku wszystko poszło jak po maśle i będzie mogła odejść z cennymi informacjami, niezauważona przez nikogo. Jednak jak na złość znowu coś musiało się popsuć. Najwyraźniej prześladował ją dziś pech, bo kiedy już miała się zabierać do wyjścia, z pomieszczenia wyszły dwie osoby. Nie zdążyła się przed nimi ukryć, a wiedziała, że w tym przypadku już nie przejdzie taktyka, jaką zastosowała w zaułku. Nikt się nie nabierze na to, że zabłądziła i złamała runiczny zamek po to, by schować się przed deszczem.
W jej stronę od razu pomknęło zaklęcie, a ona najwyraźniej zbytnio pospieszyła się ze swoimi, bo żadna smuga zaklęcia nie trafiła w cel. Zareagowała zbyt szybko i impulsywnie, próbując unieszkodliwić czarodziejów i zapewnić sobie możliwość odwrotu. Kula ognia trafiła ją, wypalając dziurę w płaszczu i boleśnie parząc skórę. Na dodatek i anomalie dały o sobie znać; coś trzasnęło, błysnęło, a w drzwiach pojawiła się wielka dziura, zapewne wybita przez wyładowanie przyciągnięte użyciem magii.
Nie pozostało jej nic innego jak szybka ucieczka zanim zostanie pochwycona, a jej wspomnienia wymazane. Rzuciła się w stronę drzwi i czym prędzej wybiegła na zewnątrz, po czym pobiegła mokrą uliczką najszybciej jak potrafiła, wciąż czując ból w poparzonym miejscu. Bardziej paląca była jednak gorycz porażki. Owszem, usłyszała ważne informacje, ale czy zdadzą się na cokolwiek, skoro rebelianci mogli teraz przenieść swoją kryjówkę w inne miejsce? Jeśli mieli choć odrobinę oleju w głowie zapewne zrobią to szybko, nie będą ryzykować. A wyśledzenie ich kolejny raz znów może trochę potrwać.
Nie pozostało jej nic innego jak udać się w umówione miejsce spotkania z Burkiem. Oby jemu wykonanie zadania poszło lepiej niż jej.

| zt.
Lyanna Zabini
Lyanna Zabini
Zawód : łamaczka klątw i zaklinaczka
Wiek : 26
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Panna
.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica

Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t5959-lyanna-zabini https://www.morsmordre.net/t5962-ceres https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f276-okolice-guildford-samotnia-nad-rzeka-wey https://www.morsmordre.net/t5963-skrytka-bankowa-nr-1488 https://www.morsmordre.net/t5964-lyanna-zabini
Re: Przy kontuarze [odnośnik]13.09.19 14:03
| 20 marca

Potrzebowała ucieczki. Wytchnienia, drogi ewakuacyjnej z domu, w którym nagle stała się tylko matką, wiedzioną instynktami, otumanioną zacieśniającą się pomiędzy nią a dziećmi więzią. Bała się prymitywnych odruchów, ściskającego za gardło rozczulenia, nasilającej się fascynacji, gdy ciemne, wielkie oczy koncentrowały wzrok na jej twarzy. Chciała się od tego odciąć choć na moment, być sobą. Zupełnie nową, odrodzoną z rzeki krwi, którą wylała sprowadzając na świat przeklęte potomstwo.
Tego wieczoru żegnała je bez żalu, po nocnym karmieniu, z ulgą ubierając czarną, atłasową suknię i elegancki płaszcz. Ubrania powinna zwęzić u magicznego krawca, ale nie miała na to czasu – wymykała się z domu pod osłoną nocy, ciaśniej zapinając skórzany pas podkreślający odzyskaną talię. Sylwetka straciła dziewczęcą kanciastość, a geny pozwoliły szybko wrócić do formy: wyglądała lepiej niż kiedykolwiek, krąglej, zdrowiej, bardziej kobieco, bez wystających bioder i żeber. Lubiła siebie taką bujniejszą, cięższą, bardziej trzymającą się rzeczywistości i wpisującą w pożądany kanon urody; nie przejmowała się opiniami na swój temat, ale miło było powoli czuć się we własnym ciele u siebie. Niezagarnięta przez obcych mężczyzn, w końcu wolna od balastu brzemienności, przypominającym o sobie nabrzmieniem piersi. Wkrótce – wolna także od ciała, rozmyta w czarnej mgle, w mroku nocy, w chłodnym wietrze, niosącym ostatnie podmuchy zimy. Zmaterializowała się dopiero w Kensington and Chelsea: najdroższej perle w królewskiej koronie Londynu. Ta dzielnica znaczyła dla niej wiele, była synonimem luksusu i upadku; świetlanej i upokarzającej przeszłości, do jakiej nigdy nie zamierzała powrócić. Nogi mimowolnie skierowały ją właśnie tam, do Wenus; z przesłoniętych zasłonami okien padało światło, do uszu dobiegała klasyczna muzyka, a przed wejściem stali eleganccy odźwierni, wpuszczający do środka tylko najbogatszych gości. Samotnych lub z małżonkami; wszak tylko niektórzy wiedzieli o dodatkowych doświadczeniach, z których słynęła Wenus, skromnie kryjąca swe łono i sekrety na hipnotyzującym obrazie, będącym zarazem bramą do świata magicznych rozkoszy.
Przez chwilę stała po drugiej stronie wilgotnej od marcowego deszczu ulicy, wpatrując się w rozweselonych dżentelmenów w wyłożonych futrem szatach wchodzących do środka; w łunę ciepła buchającą z uchylonych okien; w marmurowe schody prowadzące do środka. Sądziła, że coś poczuje, ale wypełniała ją pustka – wyleczyła się z tego miejsca, zostawiła je na dobre za sobą, stała się kimś innym. Dłoń nie sięgała do różdżki, by spalić to miejsce razem z Ceasarem, z Giovanną, z każdym jednym gościem, którego słony pot fantomowo spowijał jej język przez te wszystkie lata. Już go nie czuła, oddychała głęboko chłodnym powietrzem, bez żalu i nienawiści odwracając się, by ruszyć w jedną z bocznych uliczek. Przytulnych, mniej reprezentatywnych, choć uroczych. Odwiedzin przybytku reklamowanego dyskretnym szyldem pierzastego piórka także nie planowała, ale przekroczyła próg klubu bez zawahania. Posłuchała podszeptu instynktu – albo pozwoliła uwieść się aurze burleski, łagodniejszej wersji zabawy naciągającej granice moralności. Nazwa przybytku wywoływała lekki, kpiący uśmiech; ciekawe ilu wielbicieli Zakonu Feniksa znajdowało się teraz przy stolikach pod sceną, niecierpliwie oczekując rozpoczęcia przedstawienia.
Sama zasiadła w bocznej loży z boku sceny, oddzielonej od reszty ażurowym parawanem. Szeptem zamówiła wino, świadoma, jak poufale kelner pochyla się nad nią, by spojrzeć w dekolt, w końcu prezentujący się imponująco: jedyny cielesny plus macierzyństwa. Lepki od ryzyka przemoczenia sukni mlekiem, miała jednak nadzieję, że wieczorne karmienie pozwoli jej bawić się przez całą noc. Grzecznie, w granicach norm, tak naprawdę nie potrzebowała wiele. Pierwszy kieliszek wina od miesięcy, szum rozmów, zapach innych ludzi, muzyka sącząca się nie z magicznego gramofonu a wprost z instrumentów; anonimowość i samotność, którą uwielbiała niezmiennie odkąd tylko zyskała osobowościową autonomię. Zmrużyła oczy, wygodniej rozsiadając się na krześle – i chłonąc cały ten gwar, splendor, kurz unoszący się w świetle magicznych reflektorów. Widownia pękała w szwach, ale miejsce przy jej stoliku pozostawało wolne – być może dlatego, że znajdowało się za załomem, nieco ograniczając widok na scenę, ale gwarantując kameralną atmosferę.


there was an orchid as beautiful as the
seven deadly sins
Deirdre Mericourt
Deirdre Mericourt
Zawód : namiestniczka Londynu, metresa nestora
Wiek : 28
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Wdowa
one more time for my taste
I'll lick your wounds
I'll lay you down

OPCM : 45 +3
UROKI : 4
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 60 +8
ZWINNOŚĆ : 21
SPRAWNOŚĆ : 8
Genetyka : Czarownica
we still got the taste dancing on our tongues
Śmierciożercy
Śmierciożercy
https://www.morsmordre.net/t1037-deirdre-tsagairt https://www.morsmordre.net/t1043-moira#6174 https://www.morsmordre.net/t12147-deirdre-mericourt https://www.morsmordre.net/f217-kent-wyspa-sheppey-biala-willa https://www.morsmordre.net/t4825-skrytka-bankowa-nr-301#103486 https://www.morsmordre.net/t1190-deirdre-tsagairt
Re: Przy kontuarze [odnośnik]15.09.19 23:39
Ta druga również potrzebowała ucieczki. Swoistej, lepkiej inności, do której mogłaby się w tajemnicy przed światem otulić. Och, jakże pragnęła się wyrwać z tych arystokratycznych ścian, a później długo, bez końca, smakować nieposmakowanego. Pielęgnowana i rzeźbiona w przeświadczeniu o brudzie i grzechu istniejącym poza salonowymi zakątkami, nie mogła i nie powinna nigdy poznać miejsc łasych na poplątanie dziewczęcych nóg między błotnymi smugami nieczystych ulic. To małe pragnienie, nic takiego. Przecież zdarzało jej się już znaleźć tunel tam, gdzie nigdy nie powinna go móc dostrzec. Tej nocy nie miało być inaczej. Urocza kamienica kochanej cioteczki nie groziła niczym szczególnym, oprócz zdobycia kilku niechcianych w gorsecie narzeczonej kilogramów. Jednak jej położenie w szanowanej londyńskiej dzielnicy nie po raz pierwszy rozniecało niepokojący płomień w wyobraźni damy.  Za dnia piękne złociste warkocze, bladoróżowe sukienki i zdrowy rumieniec rozkwitający na gładkiej, pogodnej buzi. Noc jednak nie chciała przeprowadzić jej bezpiecznie aż do poranka, topiła się w tej pięknej łodzi, między bielą puchowych okryć, w cudownej miękkości i cieple, ale powieki czujnie drgały, nie godząc się na ostateczną ciemność.
Domownicy spali, a na wieszaku czekał strój dziwny, strój mglisty, czarny, niezbyt strojny, choć dalej niepozwalający kojarzyć ze służbą tego, kto go przywdziewał. Gdy stopy wreszcie przycisnęły się do podłogi, pomknęła do tej sukienki. Musiała sobie poradzić sama, pod mocą własnych dłoni opatulić dokładnie ciało ciemnymi materiałami. Wąska część gorsetowa, szersza spódnica sięgająca nieco przed łydkę i burza rozpuszczonych fal. Ich jasność odznaczała się na mrocznych barwach pleców. Przy małym świetle za jej postacią pałętały się cienie widoczne w lustrzanym odbiciu. Nie do końca wiedziała, kim jest dziewczyna, która postanowiła oswoić noc. To nierozsądne, ale męczyła ją ciekawość, chciała poznać namiastkę świata, przed którym próbowano ją chronić. Chciała odkryć nieszanowane zakątki sztuki, na którą jej szlachetne koleżanki spoglądały z odrazą, wydając często osądy wobec czegoś, czego przecież nawet nie poznały. Nigdy nie dotknęła zła i dziś również spodziewała się wrócić bezpiecznie, bez niepokojących śladów i nim ktokolwiek zdąży zmarszczyć nos ugodzony przez pierwsze promienie wiosennego słońca.
Ufała scenie. Scena na swej płaskiej, ograniczonej przestrzeni ożywała, wzburzając potężne strumienie emocji, kolorowych historii, smaków, zapachów, wiatrów, dzięki którym skupione serca przenosiły się do dalekich, obcych zakątków. Nie bez powodu mknąca ulicą postać grzejąca się w ciepłej pelerynie wybrała właśnie to miejsce. Czarowała ją nazwa tak ściśle podpalająca salamadrowe serce. Miejsca otoczone opieką płomienia traktowała jak swoje, prawie jak własne, niemogące jej przenigdy ugodzić. Jeszcze niedawno sama gubiła czerwone pióra, bawiąc się w tańcu między szlachetnymi maskami. Mknęła, czując niepoprawną wariację w klatce piersiowej. Na kiwającej się lekko w pędzie dłoni rozkwitał pierścień, jedyna ozdoba, którą odważyła się założyć. Wspaniały czerwony kamień o kształtach płatków róży, w nim odbiłby się promień księżycowego światła, gdyby tylko wniosła palce wyżej. Z nim nie umiała się rozstać.
Choć znała dokładny adres i nie błądziła, to jednak z każdym zakrętem mocniej prowadziła ją muzyka. To nie była szemrana dzielnica, ale i tak czuła na plecach nieznośne ukłucia niepokoju z każdym niepewnym dźwiękiem dobiegającym gdzieś z przestrzeni pozostawionej z tyłu. Z ulgą przyjęła widok klubu, oświetlone wejścia, gromadzące się u wrót osoby. Wszystko to było takie pierwsze, jakby dotykała zakazanego. Z fascynacją przemykała spojrzeniem po każdym nowym elemencie, po obcych twarzach, patrzących z powątpiewaniem na młodą buzię. Wewnątrz, gdy zsuwała z ramion płaszcz, czuła, jakby wraz z nim spadał ogromny ciężar. Naprawdę tu była, sama. Wolała przez chwilę nie poszukiwać nerwowo zegara, nie rozważać o tym, co mogłoby się stać, gdyby ktokolwiek ją tutaj rozpoznał lub gdyby tylko nie zdążyła wrócić przed czasem. Chciała się nacieszyć chwilą, która zapewne nie potrwa zbyt długo. Do głównej sali wkroczyła niepewnie, przelotnie zerknęła na scenę, a później zbliżyła się do stolików. Dużo ludzi, gęsty zapach perfum mieszający się z ohydną wonią tytoniu. W pierwszej chwili pomyślała, by uciec. Nie chciała zaglądać do baru, chciała podejrzeć widowisko, skryć się gdzieś na moment i poczuć aurę tego miejsca. Zauważyła wolne krzesło. Drugie zajmowała kobieta. Och, jak dobrze, wolała znaleźć się blisko damy. Podeszła więc, zastanawiając się, czy owa postać przypadkiem nie oczekuje przybycia jakiegoś gentelmana. – Dobry wieczór – uwolniła pierwsze słowa, chcąc przyciągnąć jej uwagę. – Czy mogłabym usiąść obok pani? – zapytała grzecznie, bo jednak pewne maniery wpoiły się w arystokratyczną duszę zbyt mocno. Wewnątrz płonął pożar stresu, ale nie tak wielki, by odebrało jej mowę. Nigdy nie bała się rozmów. Jedynie niektóre słowa czasem lubiły oparzyć gardło.
Isabella Cattermole
Isabella Cattermole
Zawód : Stażystka w lecznicy
Wiek : 22
Czystość krwi : Zdrajca
Stan cywilny : Zamężna
Najmilszy sercu jest prawdziwy w nim pożar.
OPCM : 0
UROKI : 0
ALCHEMIA : 15+3
UZDRAWIANIE : 15+5
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 10
SPRAWNOŚĆ : 5
Genetyka : Czarownica
Przy kontuarze - Page 7 A8172ec5839139146051f7b54e49c5d0
Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t7405-isabella-selwyn https://www.morsmordre.net/t7416-iskierka https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f84-boreham-palac-beaulieu https://www.morsmordre.net/t7417-skrytka-bankowa-nr-1810#202799 https://www.morsmordre.net/t7415-isabella-selwyn
Re: Przy kontuarze [odnośnik]17.09.19 15:54
Powietrze pulsowało niecierpliwymi taktami muzyki, mającymi zwiększyć apetyt na wizualne doznania; wśród drgań wirowały ciężkie zapachy perfum i ostrych wód kolońskich, lewitowały szepty, podeskscytowane słowa, perliste chichoty mknęły tuż za ochrypłymi komplementami mężczyzn - to miejsce żyło w każdej sekundzie, w każdym mignięciu koronkowej sukienki za ciężkimi kurtynami, oddzielającymi od siebie dwa żywioły tętniące oczekiwaniem. Deirdre chłonęła całą tą atmosferę każdym zmysłem, starając się wsiąknąć w aksamitny fotel, rozmyć się w chmurze odurzającej woni rozłożonych we flakonach lilii, rozpuścić się na języku wraz z pierwszym łykiem słodkiego wina. Nie tak dobrego jak w Białej Willi, lecz przecież nie dla jakości doznań się tutaj pojawiła. Gdyby pragnęła prawdziwie wysokiej kultury, udałaby się w inne miejsce: tego wieczoru marzyła wyłącznie o zabiciu ciszy, zachłyśnięciu się wrażeniami, które na co dzień, w normalnych okolicznościach, tylko by ją rozdrażniły.
Nie przepadała wszak za towarzystwem, zwłaszcza niezapowiedzianym - nawet, jeśli zjawiało się u jej boku w postaci urodziwej kobiety o lśniących szmaragdem oczach. Zauważyła ją nie od razu, w przejściach pomiędzy stolikami krążyło wiele czarodziejów i czarownic, ale ta konkretna skręciła w bok, przystając tuż za wolnym krzesłem. Deirdre przekręciła lekko głowę, a długie, czarne włosy opadły na bok, odsłaniając wystające obojczyki, z których zsunął się koronkowy dekolt sukni. Interesujące; blondynka wydawała się zakłopotana i podekscytowana jednocześnie; zagubiona i zdeterminowana. Wydawało się, że miała w sobie wiele z dziecka, z podlotka, z dobrze ułożonej damy. Drogi strój zdradzał odpowiednie pochodzenie - zapewne miała do czynienia z córką magicznego przedsiębiorcy, może i samego właściciela tego przybytku? Wiele historii roiło się w głowie Mericourt, ale nie przywiązywała się do żadnej z nich. Dziś była obserwatorką, nie musiała zachowywać czujności, mogła się zatracić i po prostu płynąć z prądem parnych, wieczornych godzin. - Ależ oczywiście, nie spodziewam się dziś towarzystwa - odpowiedziała miękko, leniwie wskazując dłonią wygodny fotel. Rozumiała potrzebę zapadnięcia się w atłasach dyskretnej loży - czyżby natrafiła na uciekinierkę z domu? A może były to tylko pozory, może pod eleganckim ubraniem kryła się frywolna dusza artystki, która przyszła tutaj wspierać swą odważną przyjaciółkę, która za moment zaprezentuje na scenie filuterny układ, obnażając odziane w cienkie rajstopy nogi. Ciężki pierścień z rozłożystym rubinem płatków róż świadczył o czymś przeciwnym; nikt tak, jak uzurpatorka z niskich sfer nie potrafił docenić kunsztownej jubilerskiej roboty. - A panna? - spytała lekko, zastanawiając się, czy zaraz do stolika nie dosiądą się bracia kobiety lub zaginiona przyzwoitka. O ile była w stanie uznać obecność złotowłosej za przyjemną, to już znoszenie kręgu mężczyzn przekreśliłoby szansę na spokojny wieczór. Podkreśliła tym samym stan cywilny nieznajomej; nie nosiła na smukłej, delikatnej dłoni obrączki. - To raczej nie miejsce dla samotnych czarownic - chyba, że szykują się do wkroczenia na scenę - dodała żartobliwym tonem, przesuwając opuszką palca po brzegu kieliszka: nieelegancko, ale chciała poczuć wyraźnie wilgotne, chłodne szkło. Kolejny nowy-stary bodziec do kolekcji. Dawno już nie przebywała poza Białą Willą w okolicznościach dalekich od tych związanych z pracą w la Fantasmagorii - wizyty tam także ją cieszyły, ale mimo wszystko czuła na sobie czujne spojrzenia pracowników. Była tam madame Mericourt, oceniana, budząca zaciekawienie, powiązana z nazwiskiem i pewną pozycją - tu zaś, w rozgrzanym wnętrzu burleski, za zapewniającym dyskrecję parawanem mogła po prostu cieszyć się krótką, złudną chwilą wolności. Masochistycznie - choć dość luźno - związanej z przeszłością, o której pragnęła zapomnieć.
Nie odrywała uprzejmie zainteresowanego wzroku od na razie pozbawionej imienia czarownicy zastanawiając się, co sprowadziło ją akurat tutaj - do "Piórka feniksa" i do tego konkretnego stolika - a także, czy mogła okazać się satysfakcjonującym dodatkiem do tego wieczoru. Na razie nie potrafiła odgadnąć przyszłości, nie skreślała nieznajomej ani nie zachwycała się jej obecnością, po prostu ją obserwując, bacznie, acz leniwie, jak kot, zbyt rozespany, by ekscytować się przemykającym tuż przed nim kuszącym posiłkiem. Prawdziwego głodu, który znów ją wypełniał, nie mogła przecież zaspokoić byle przekąska - nawet gdy prezentowała się tak sycąco jak grzecznie czekająca na zgodę jasnowłosa czarownica.


there was an orchid as beautiful as the
seven deadly sins
Deirdre Mericourt
Deirdre Mericourt
Zawód : namiestniczka Londynu, metresa nestora
Wiek : 28
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Wdowa
one more time for my taste
I'll lick your wounds
I'll lay you down

OPCM : 45 +3
UROKI : 4
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 60 +8
ZWINNOŚĆ : 21
SPRAWNOŚĆ : 8
Genetyka : Czarownica
we still got the taste dancing on our tongues
Śmierciożercy
Śmierciożercy
https://www.morsmordre.net/t1037-deirdre-tsagairt https://www.morsmordre.net/t1043-moira#6174 https://www.morsmordre.net/t12147-deirdre-mericourt https://www.morsmordre.net/f217-kent-wyspa-sheppey-biala-willa https://www.morsmordre.net/t4825-skrytka-bankowa-nr-301#103486 https://www.morsmordre.net/t1190-deirdre-tsagairt
Re: Przy kontuarze [odnośnik]19.09.19 18:04
Tego wieczoru dała się skusić. Tego wieczoru nie miała trwać jak to przestraszone dziewczę porzucone pośród obcych płomyków, między kąsającymi drapieżnikami. W tych pierwszych wejrzeniach czuła się zakleszczona między obawą o niewiadome zagrożenie a zbyt roziskrzonym pragnieniem odkrywania. Tęsknie chłonęła każdy element tego miejsca. Choć wolała, by spojrzenia gości pozostawały zatopione w kieliszkach, podobało jej się to doświadczenie oswojenia. Chowanie się w niepewnych półmrokach uczyniłoby ją widzialnie nową, a przecież chciała stać się tutejszą, niezrażoną tytoniowymi nitkami mgły wijącymi się ponad stolikami, łaknącą ludzi i rozmów mieszających się w nienachalnej fali podekscytowania. Nie spodziewała się wrzasków i rwących się ku górze dłoni, lecz oczu wołających o estetyczne nasycenie. Ostatnie chwile, nim na scenę wkroczą zmysłowe artystki, których sztuka nie była nigdy przeznaczona dla spojrzenia damy. Tymczasem Isabella zdawała się moczyć ledwie stopę w morzu intensywnych nastrojów, między błyskami mrugających zachęcająco świateł. Chciała, aby ją porwały, aby objęły całe dziewczęce ciało i zabrały je ze sobą, wciągając w ten wir zaskakujących doznań. Nie do końca wiedziała, co za chwilę ujrzy, ani też czy ostatecznie nie zniknie, nim widownia zareaguje uwiedziona mocą tego widowiska. Cokolwiek to było – chciała. Podsłuchane gdzieś strzępki szeptanych ze wstydem opowiastek nie mogły przygotować ją na całość, ale jednocześnie okazały się na tyle kuszące, że spróbowała tej nocy zapomnieć, kim była.
Chciała dać się zauroczyć. Scenie czy może samej towarzyszce? Widziała piękność. Inną, nieoczywistą, ale niemniej zachwycającą, skrytą między mrokami tajemnicy. Pozwalała, by te ciemne oczy pochłaniały jej nieco płochliwe oblicze. Godziła się na kontakt jeszcze przed chwilą dla niej samej niespodziewany, ale ostatecznie przecież zainicjowany pewnie, z jakąś niepojętą nadzieją. Doceniała ułożoną, wabiącą sylwetkę. Poszukiwała w niej uroków, których sama nie umiała wydobyć.
Samotna. Odpowiedź, która nadeszła, przyniosła zdziwienie. Prawie poderwało się jej serce na myśl o wspólnych pogawędkach, mimowolnie wyobraziła sobie, że oto odnalazła swą przewodniczkę, piękność znającą największe zagadki takich miejsc, sztuczki sprzedawane między głębokimi uśmiechami rozluźnionej klienteli. Tak łatwo, tak mocno w to uwierzyła, zajmując niemal natychmiast wskazany fotel. Ścisnęła przyjemnie obite oparcie, zbyt jawnie przekręcając swe ciało w jej stronę. Nigdy nie była postacią zamykającą się w sobie, pragnęła rozmów, twarzy, historii – jakże niedobrze, że akurat te najmniej odpowiednie kusiły najbardziej jej serce pchane przez otoczenie do ciasnej klatki. Nie chciała drżeć na myśl o zrobieniu czegokolwiek więcej poza patrzeniem. Gdyby pozostało to jedyną atrakcją tej nocy, zapewne umarłaby o poranku, rozczarowana własną niewykorzystaną szansą. To się nie zdarzało, przecież nie tak miała myśleć, nie takich ścieżek pragnąć. Gdy jednak już odnalazła je przed sobą, nie mogłaby zadowolić się ledwie kroplą. – Przyszłam tu sama – odpowiedziała na jej ciekawość, nie bojąc się wcale tego stwierdzenia. – Wyczekuję jedynie występu – dopowiedziała, czując w myślach niepewność dobieranych słów. Niemniej zastanowiły ją te słowa. Czy nie miała do czynienia z równie samotną czarownicą? Wciąż spoglądała na nieznajomą, poszukując punktów, wskazówek i emocji. Wyłapała jednak nieznośne echo jej stwierdzenia. Nie chciała słuchać o nieodpowiednich miejscach, o niebezpieczeństwach. Potrzebowała przeżywać. Na to jednak nie chciano jej nigdy pozwolić poza cieniem własnych komnat.  – Potrzebuję go. Nigdy nie ośmieliłabym się wkroczyć na scenę, lecz doceniam każdą duszę czarującą nas swoim występem – odpowiedziała, zdradzając zamiłowanie do wszelkich teatralnych zrywów. Mimowolnie ujrzała zgorszone spojrzenie Elise Nott, jej oburzenie na wieść o możliwości docenienia sztuki innej niż ta prezentowana przez wielkich, salonowych artystów. Klub ofiarował grę kobiecości, odsłaniał sekrety wdzięków, o których Isabella z pewnością nie miała pojęcia. Czy była gotowa na gromadzące się na scenie napięcie? Na ten wybuch nieskromności? Nie wiedziała, lecz poddała się melodii dreszczy wygrywanej na skórze pod delikatnym materiałem kryjącym ramiona. – Czy potrafiłaby pani stanąć między nimi? – zapytała zafascynowana, wbijając spojrzenie w podest. Nie rzucała wyzwania, próbowała jedynie nakarmić własne zaintrygowanie, nadać wyrazistości mimowolnym wyobrażeniom. Przecież kobieta obok była zjawiskiem, ponętna, pewna i gotowa porwać niejedne oczy do fantazyjnego tańca. Jak to było być tam?
Isabella Cattermole
Isabella Cattermole
Zawód : Stażystka w lecznicy
Wiek : 22
Czystość krwi : Zdrajca
Stan cywilny : Zamężna
Najmilszy sercu jest prawdziwy w nim pożar.
OPCM : 0
UROKI : 0
ALCHEMIA : 15+3
UZDRAWIANIE : 15+5
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 10
SPRAWNOŚĆ : 5
Genetyka : Czarownica
Przy kontuarze - Page 7 A8172ec5839139146051f7b54e49c5d0
Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t7405-isabella-selwyn https://www.morsmordre.net/t7416-iskierka https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f84-boreham-palac-beaulieu https://www.morsmordre.net/t7417-skrytka-bankowa-nr-1810#202799 https://www.morsmordre.net/t7415-isabella-selwyn
Re: Przy kontuarze [odnośnik]21.09.19 20:03
Płochliwe, ale zarazem pełne zainteresowania spojrzenie, jakim obdarzyła ją nieznajoma, budziło przyjemne ciepło, przywołując z szarości pamięci wyraźne obrazy. Niejednokrotnie młode panienki, przekraczające progi Wenus w podobny sposób wpatrywały się w tajemniczą Miu; niektóre z poczucia zagubienia, upatrując w egzotycznej kobiecie kogoś, kto również szukał wsparcia; inne z wyrachowania, chcąc uszczknąć dla siebie nieco blasku największej gwiazdy tego niemoralnego przybytku. Ignorowała je wszystkie, spoglądała na nie z góry, nawet jeśli była tak samo - jeśli nie bardziej, ze względu na doświadczenie - zgnębiona, samotna i zdezorientowana. Gardziła mężczyznami, lecz także dziewczęta budziły w niej niepokój, a ich lepki podziw wzbudzał dyskomfort. Z czasem malejący, nauczyła się obdarzać niektóre z nich łaskawą uwagą, wydobywać z nich to, co najcenniejsze, czasem nawet wspólnie spełniać najskrytsze sekrety gości, szukających połączenia drapieżnej egzotyki z słodką, choć pozorną niewinnością.
Złotowłosa, która zajęła miejsce przy stoliku, miała w sobie coś z tych dawnych współpracownic. Takie określenie oburzyłoby szanującą się pannę, ale nie wypowiadała go na głos, upewniając się w tym pierwszym wrażeniu z każdą sekundą coraz mocniej. Rozszerzone źrenice, lekko rozchylone, różane usta, filigranowa sylwetka odwrócona w jej stronę, delikatny rumieniec podkreślający kości policzkowe: równie dobrze emanująca z jasnowłosej aura zaintersowania mogłaby dotyczyć zbliżającego się występu, lecz wpatrywała się przecież w Deirdre, a nie w scenę - przynajmniej w początkowych chwilach krótkiej znajomości.
- Żaden troskliwy kawaler nie doprowadził panny do tego przybytku? - uniosła brwi w żartobliwym zdziwieniu, przesuwając uważnym spojrzeniem przez widoczne zza stolika ciało dziewczyny, szukając drogiego naszyjnika lub innego potwierdzenia istnienia odważnego absztyfikanta, który zaprosiłby swą wybrankę do tak niejednoznacznie moralnego miejsca. Odwzajemniła lekki uśmiech dziewczyny, lecz nadała mu kociej, nieco wyniosłej barwy, podszytej trudną do podrobienia nonszalancją. - Cixi - przedstawiła się gładko; polubiła to imię, pasowało do niej i do obrazów stereotypowo przylegających do oczu wpatrzonych w nią brytyjczyków. Widzieli skośnooką kobietę, łatwą do skategoryzowania, wepchnięcia do odpowiedniej przegródki, kogoś albo niezwykle pokornego i zagubionego w cywilizowanym świecie, albo dzikiego i trudnego do okiełznania. Ciekawe, jak wyglądała w dużych oczach nieznajomej kobiety? - Potrzebujesz go? - powtórzyła, zdziwiona, leniwie przenosząc spojrzenie na scenę. Czyżby od razu coś je połączyło? - Dlaczego? To dość...odważne wyznanie - uznała z miękką ciekawością, w pewien sposób pozostając pod wrażeniem szczerości blondynki. Odsłaniała się przed zupełnie obcą osobą, co właściwie nie było aż tak szokujące - to przed najbliższymi ukrywało się najwięcej prawdy, przywdziewając maskę pozwalającą na bliskość. Niemożliwą, gdyby zdradzono trudności, sekrety lub ciężary przewinień. - Wydaje mi się, że zgromadzeni w tym miejscu nie duszę chcą docenić - weszła dziewczynie w słowo, mrużąc w rozbawieniu oczy. Jak dobrze było się zapomnieć, wczuć w inną rolę, porzucić sztywne ramy matki, utrzymanki, wyniosłej opiekunki artystow i po prostu bawić się rozmową, płynąć z prądem konwersacji, stać się nikim, wsiąknąć w szum podekscytowanych głosów. Zabawić się tymczasowym towarzystwem bez żadnych konsekwencji i zarazem bez ryzyka. Były tylko dwiema obcymi dla siebie czarownicami w tym szczelnie wypełnionym papierosowym dymem pomieszczeniu. - Czar burleski to muzyka, kicz, kpina - i oczywiście piękno kobiecego ciała, które rzadko jednak trafia do koneserek tej samej płci - kontynuowała nieco łagodniej, nie chcąc, by wcześniejsze zdziwienie zostało odebrane przez nieznajomą jako krytyka; spłoszenie dziewczyny przekreśliłoby szansę na miłe towarzystwo podczas występu. - Czarownice zazwyczaj krytykują się wzajemnie, uznają za potencjalne rywalki; ciężko o spotkanie kobiety, która potrafi po prostu współistnieć z innymi, szanując ich wybory i samodzielność - skręciła trochę w rejony społeczno-polityczne, ale nie chcąc przynudzać, posłała blondynce jeden ze swoich najpiękniejszych, kocich uśmiechów. - Proszę wybaczyć mi te frazesy - zamruczała cicho, sięgając po kieliszek wina. Alkohol drażnił język, nie piła od tak dawna; przymknęła powieki z wyraźną rozkoszą, choć wino nie należało do najlepszego gatunku. Po długim poście nawet podrzędny trunek sprawiłby jej przyjemność.
Tak jak następne zadziwiająco bezpruderyjne pytanie. Może się myliła, może wcale nie miała do czynienia z dobrze wychowaną damą albo panienką z wyższych sfer? Deirdre zamrugała gwałtownie, po czym zaśmiała się cicho, perliście, z mieszaniną niedowierzania i uznania. - Nie, nie potrafiłabym - odparła, w odróżnieniu od czarownicy wpatrując się w swoją rozmówczynię; interesująca scena przeniosła się z podestu do kręgu świecy nad ich maleńkim stolikiem. - To wymaga kokieterii, perfekcyjnej choreografii oraz, rzecz jasna, braku dobrej opini, która mogłaby zostać zszargana podobnymi harcami - wyjaśniła łagodnie. Tancerki burleski stały o wiele wyżej od prostytutek, cieszyły oko, pozostając poza dotykiem widzów; w pewnym sensie były artystkami, aktorkami, do których wzdychano i czyje garderoby obsypywano kwiatami. Ciągle jednak kostyczna społeczność czarodziejskiego Londynu spoglądała na te dzierlatki z góry, zgorszona głębszymi dekoltami i siateczką pończoch. - Co nie oznacza, że nie szanuję tego rodzaju sztuki. W Paryżu jest niezwykle popularna i szczęśliwie pozbawiona podobnych przykrych łatek- dokończyła, pochylając sie nad stolikiem, by odłożyć kieliszek wina, już zaczynający przepływać przez jej ciało wibrującym ciepłem.


there was an orchid as beautiful as the
seven deadly sins
Deirdre Mericourt
Deirdre Mericourt
Zawód : namiestniczka Londynu, metresa nestora
Wiek : 28
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Wdowa
one more time for my taste
I'll lick your wounds
I'll lay you down

OPCM : 45 +3
UROKI : 4
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 60 +8
ZWINNOŚĆ : 21
SPRAWNOŚĆ : 8
Genetyka : Czarownica
we still got the taste dancing on our tongues
Śmierciożercy
Śmierciożercy
https://www.morsmordre.net/t1037-deirdre-tsagairt https://www.morsmordre.net/t1043-moira#6174 https://www.morsmordre.net/t12147-deirdre-mericourt https://www.morsmordre.net/f217-kent-wyspa-sheppey-biala-willa https://www.morsmordre.net/t4825-skrytka-bankowa-nr-301#103486 https://www.morsmordre.net/t1190-deirdre-tsagairt
Re: Przy kontuarze [odnośnik]24.09.19 23:35
Skłamałaby, gdyby zaprzeczyła temu, iż ciemne oczy zagadkowej postaci wzbudzały w niej ciekawość. Isabella wysyłała jej pojedyncze strumienie swojej energii przemycanej w tych nikłych uśmiechach, w skrytych w okrągłej zieleni iskrach, które poszukiwały w podłapanych widokach źródła mocy, czegoś, co mogłoby ją rozpalić. W klubie ludzie zdawali się porozumiewać językiem obcym, pozornie tylko łatwym w pojęciu. Odzywały się gesty, sztuka spojrzeń znanych gdzieś z pojedynczych teatralnych scenek, lecz dalej innych, dziwnie przetworzonych. Nie wypadało, by pragnęła porozumienia z tutejszymi, ryzyko wplątania się w trudną do rozerwania sieć wydawało się olbrzymie. Oprócz dość kapryśnego pragnienia bycia tutaj – po prostu – pojawiało się także pewne podejrzenie, które chciała zbadać. To miejsce jawiło jej się jako jeden z setek przystanków, na których nigdy nie  powinna się zatrzymywać. Tu jednak krążyła, jak jej się zdawało, po śladach pewnej kobiecości, pewnego ostrego blasku. Blasku tego nie mogła poznać żadna dama uczona od maleńkości, jak nie płonąć lub płonąć jedynie łagodnymi pożarami, płonąć jak te słodkie ozdoby, najdrobniejsze klejnoty dopełniające wielowiekowe kolekcje. Wyrywająca się ku nieznajomej sylwetka przeczuwała, że ma przed sobą siłę zamkniętą w kuszącym ciele kryjącym się w klubowym półmroku. Ostatnio, w obliczu zbliżający się zmian, aż zbyt często łapała się na poszukiwaniu kobiecej potęgi. Różne jej oblicza widywała, ale zwykle pozostawały zakamuflowane, nieliczne tylko zdawały się rozmawiać z nią o prawdzie, w szczerości, służyły radą, jakiej potrzebowała naprawdę, a nie jaką ofiarował jej w zgodzie z tradycjami salonowy świat. Dzięki temu Bella zaczynała coraz mocniej pojmować siebie, swoje pragnienia i pewne wizje, które niekoniecznie chciały godzić się z wizjami jej matki.
Trochę nie rozumiała tak wyraźnego zainteresowania owej… Cixi kawalerami kręcącymi się wokół Belli. Przecież i sama siedziała tutaj pozbawiona granic wyznaczanych przez męskie ramię ciągnące się za kobiecą szyją jak ten wyraźny znak, komunikat dla pozostałych. A imię? Och, wydało jej się dziwaczne, brzmiące odrobinę zabawnie, obco. Być może takie sobie wybrała, tak siebie nazywała, gdy sama wymykała się do miejsc dalekich od świata zwyczajnych, nieznośnych spraw codziennych. A może przybywała z dalekich krain, gdzie właśnie tak nazwano  kobiety? Isabella nie powinna jej mówić, kim jest, dzielić się choćby imieniem. – Droga Cixi – zaczęła z wyraźnym westchnieniem, co najmniej tak, jakby mówiła do Junony, a nie obcej kobiety poznanej w klubie nieodpowiednim dla dam. Czy wyjawione imię pozwalało jej zrezygnować z pięknych formuł? O Wendelino, czy wciąż mnie strzeżesz?  – Troskliwi kawalerowie towarzyszą mi nazbyt często, dziś z chęcią przyjmę możliwość porozmawiania z tobą, bez obietnicy troski, nim nasze ścieżki rozejdą się na wieki – dodała na koniec wstydliwe dość. Zapanowanie nad swoimi pragnieniami czasami okazywało się tak trudne. Nawet tutaj czuła, że powinna tego pilnować, a jednak pozwoliła sobie na dość śmiałe słowa. Czy chcesz mi powiedzieć, Cixi?
Zaledwie chwila, wciąż niewygrzany dziewczęcym ciałem fotel, nierozpalone w pełni spojrzenia, niezamówiony nawet drink, a ona pozwalała sobie na ten niekontrolowany potok, na ufne wyciąganie dłoni ku nieprzeniknionej czerni. W niej mogła się zatopić. W niej mogła również zapłonąć.
– To nowe doznanie – wyjaśniła krótko i zapewne nie zdołała taką odpowiedzią nasycić jej ciekawości. – Nowe potrafi oderwać, nowe inspiruje. Miło jest wyjść choć ten raz spomiędzy tych niezmiennych ścian  – kontynuowała więc, spodziewając się, że Cixi zechce przyjąć takie spojrzenie. – Czy dusza nie mówi ciałem? Czy samo ciało pragną oglądać? – zapytała, pozostając dalej w przypływie śmiałości, na którą zapewne w żadnych innych okolicznościach nie mogłaby sobie pozwolić. Ciemnowłosa z pewnością znała się na tym o wiele lepiej od niej. Bell nie wiedziała nic o ciele. Znała swoje ciało, znała rysy portretów. Nie mogła liczyć na niczyje opowieści, a jedynie na własną wyobraźnię, która niekiedy zasługiwała wyłącznie na potępienie. Padły słowa zdzierające namiastkę tajemnicy, z którą tej nocy przyszło jej się mierzyć. Isabella próbowała sobie wytłumaczyć, co oznaczały jej odpowiedzi, co kryło się pod brzmiącym tak nieprzyzwoicie koneserem. Ona przychodziła dla magii sceny, dla sztuki, dla wariacji tancerek, głosów. Patrzyła kobieco, patrzyła dość neutralnie, a jednak nie umiała wypędzić obawy o to, że gdy wreszcie panie zagoszczą na scenie, spłoną wstydem jej lica. Nie tak chciała się odsłonić przed Cixi. – Czy źle jest więc widzieć w niej jedynie sztukę? – zapytała. Surowa mowa, dość konkretna i sprowadzająca górnolotne wizje Belli na szorstką powierzchnię, daleko od wysmakowanych obłoków. Mowa o rywalkach zaskoczyła Bellę, która chyba przez cały czas spodziewała się, że świat szarych ludzi, świat poza szlachtą jest mniej skomplikowany, otwarty. Tymczasem i tu była miejsce na wyścig. Kobiecość zdawała się łączyć poza ramami społecznych warstw. Kobiecość mogła zrozumieć kobiecość? I tak zerknęła w te ciemne oczy, szukając odpowiedzi na pytania nigdy niewypowiedziane. – Jako kobiety powinnyśmy być jednością, wspierać się – stwierdziła raczej naiwnie, mając na języku to, że zawsze istnieć będą jako ta słabsza, mniej godna i mniej rozumna płeć. Jednak i bez słów Cixi wiedziała, że tego wsparcia nie było. Nie w pięknych dworkach i, jak objawiała jej ciemnowłosa, nie tutaj.
Tej nocy nie miała być szlachcianką a odkrywczynią. Potrzebowała wiedzy, doświadczeń. Nie chodziło o samoistne plugawienie się, choć poniekąd to właśnie się dokonywało, ale o wzmocnienie pewnych myśli, wizji, o utwierdzenie się w swoich więzionych mocach. – Zatem obydwie pragniemy jedynie patrzeć, to nasze miejsce – podsumowała, kryjąc się ze swym zaskoczeniem. Nie spodziewała się takiej odpowiedzi. Czarownica wyglądała na śmiałą, świadomą swoich uroków i wyzwoloną spod ciężaru męskości. W myślach Isabelli stały gdzieś na przeciwnych końcach, daleko od siebie, łączące się zaskakująco dopiero tutaj. Poza klubem nie istniał żaden punkt, który mógłby przywołać je obydwie.
Patrzenie nie mogło być złe. Jednak zdawało się stać zbyt blisko samego tańca, który przecież szargał – właśnie tak powiedziała. Bella poczuła ślizgające się po plecach lodowe oddechy. Zwątpiła w swoje przyjście tutaj. Tylko jednak na moment. – Oglądałaś w Paryżu burleskę? Co czyni ją lepszą od tej? Dlaczego pozostaje wolna od tych... przytyków? Czy to ten francuski czar?  – spytała zdziwiona. Ciekawiło ją, czy słowa te wspierała własnymi doświadczeniami.
Tutaj niewdzięczna, tam uwielbiana.
Isabella Cattermole
Isabella Cattermole
Zawód : Stażystka w lecznicy
Wiek : 22
Czystość krwi : Zdrajca
Stan cywilny : Zamężna
Najmilszy sercu jest prawdziwy w nim pożar.
OPCM : 0
UROKI : 0
ALCHEMIA : 15+3
UZDRAWIANIE : 15+5
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 10
SPRAWNOŚĆ : 5
Genetyka : Czarownica
Przy kontuarze - Page 7 A8172ec5839139146051f7b54e49c5d0
Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t7405-isabella-selwyn https://www.morsmordre.net/t7416-iskierka https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f84-boreham-palac-beaulieu https://www.morsmordre.net/t7417-skrytka-bankowa-nr-1810#202799 https://www.morsmordre.net/t7415-isabella-selwyn
Re: Przy kontuarze [odnośnik]27.09.19 15:08
Gładkie słowa nieznajomej, zapowiedziane delikatnym, nieco teatralnym westchnieniem, wywołały na twarzy Deirdre jeszcze głębszy uśmiech. Nie szerszy, nie prezentowała bieli wszystkich zębów, obnażała jednak lśniące kły, poświecając już całą swą uwagę prześlicznej blondynce. Zarazem wyniosłej, ze spiętymi łopatkami, kolanami i szczęką, jak i uroczo nieśmiałą: walczyły w niej dwie siły, pragnienie i przyzwyczajenie; pasja i surowe wychowanie. Nic szokującego, Wielka Brytania krótko trzymała swe córy na smyczy konserwatywnych zasad, tłamszcząc potencjał, czasem domagający się ujścia. Mericourt nie wiedziała o niespodziewanej towarzyszce wieczoru właściwie nic, ale to czyniło spotkanie tak wygodnym. Pozbawionym zagrożeń, rozpościerającym przed nią pełnię możliwości. Nasycenia się odmiennymi bodźcami, oderwania się od roli matki, kochanki, utrzymanki, wyniosłej czarownicy. Przybieranie masek dawało jej przecież przyjemność, masochistycznie - w krótkich przebłyskach, do jakich nie przyznawała się przed samą sobą - lubiła być Miu, być Orchideą, być Cixi. Porzucić to, co ciążyło i przerażało, stać się na moment kimś zupełnie innym, pozbawionym odpowiedzialności, blizn po cesarskim cięciu, ataków macierzyńskiej paniki i kobiecej słabości. - Nie poznam twojego imienia, nieznajoma? - spytała, lekko unosząc brwi w zdziwieniu; spodziewała się spłynięcia z różanych warg blondynki jakiegoś wyrafinowanego zbioru francuskich głosek, lecz ta pozbawiła ją możliwości nazwania. A więc i oswojenia, co jeszcze bardziej rozluźniało ledwie napoczętą relację. Dającą nadzieję na krótką, ale intensywną przyjemność przebywania z kimś, kto nie oceniał przez pryzmat wspólnej historii. - A wiec mam się o ciebie nie martwić? Nie próbować zakrywać oczu, gdy tancerka pokaże na scenie zbyt wiele? - kontynuowała z miękkim rozbawieniem; i tak nie zamierzała tego robić, miała przed sobą dorosłą czarownicę i razem znajdowały się w przybytku artystycznym, nie w Wenus, gdzie dochodziło do prawdziwych bachanaliów.
Ciekawe, czy po zniknięciu Miu odkryli tam coś nowego. Deirdre dalej wpatrywała się w jasne oczy dziewczyny - wydawała się jej bardzo młoda, niedoświadczona, zagubiona w tym, czego pragnie i czego oczekuje od życia - z rosnącym zainteresowaniem, bowiem pod eleganckimi słowami czaiło się coś nieugładzonego, szorstkiego, jeżącego sierść z podekscytowania. - O tak, przełamanie rutyny daje prawdziwą rozkosz - zgodziła się z rozmówczynią, mrużąc skośne, kocie oczy. Główne światła nad widownią powoli gasły, a twarz czarownicy oświetlała tylko łuna lewitującej nad stolikiem świecy. - Poruszasz się po zbyt filozoficznych rejestrach, moja droga - weszła w serię retorycznych pytań kobiety, podsumowując je lekko żartobliwym tonem. W tych wielkich pytaniach lśniło mało prymitywnej prawdy - podobne rozważania mogła snuć w wyrafinowanym gronie, wśród wyjątkowych rozmówców, do jakich Cixi nie należała. - Tu chodzi o odkrytą pierś, o cień między pełnymi udami, o pukle włosów spadające na kark. O kabaretki, ciasne gorsety i wyzywające makijaże. Nic więcej - kontynuowała nieco ściszonym tonem, wyczuwając, że rozpoczęcie spektaklu zbliża się wielkimi krokami. Tak samo jak obnażanie przed jasnowłosą brzydkiej prawdy o rozrywce tego typu. - To sztuka przyjemna dla oka, zabawa konwencją, owszem, ale większość zgromadzonych tu czarodziejów potrzebuje po prostu mocnych doznań wizualnych. Pięknych kobiet w pięknych strojach - dodała, przeciągając melodyjnie głoski. Dalej pochylała się lekko nad stolikiem, wspierając się o blat łokciami. Zakręciła kilka razy kieliszkiem, ale aromat wina w niczym nie przypominał tego, jaki unosił się nad trunkami z Białej Willi. Akceptowała to: tam nie miałaby bowiem szansy na spotkanie interesującej rozmówczyni o oczach skrzących się niczym krawędzie wiosennej kry, spływającej w dół wzburzonych rzek. - A to kolejne odważne stwierdzenie. Coraz bardziej mi się podobasz, panno...? - zaśmiała się krótko i perliście, po czym zawiesiła głos, mając nadzieję, że czarownica w końcu się przedstawi. Ceniła stwierdzenie o solidarności kobiet, ciągle było jej zbyt mało wśród magicznych przedstawicielek płci pięknej. - Porzućmy więc te konwenanse. Dlaczego tu jesteś? Tak naprawdę? W prostych, aurorskich słowach? - spytała szeptem, nachylając się ku niej. Muzyka ucichła, światła przygasły jeszcze mocniej - lada moment miał rozpocząć się występ, zapowiadany powracającym crescendo ukrytej za kulisami orkiestry. - Musisz kiedyś odwiedzić Paryż i przekonać się sama - przekazała bezgłośnie, z stałym, kokieterjnym. Bawiła się tą konwersacją, karmiła czarownicę błyskiem w swym oku i aurą ciężkich perfum. - Zakosztować w francuskim czarze - dodała miękko, ale ton głosu zniknął w nagłym chaosie dźwięków. Kurtyna podniosła się z głośnym szelestem a na scenie pojawił się rząd poprzebieranych kobiet w przeróżnych maskach. Przedstawienie czas zacząć.


there was an orchid as beautiful as the
seven deadly sins
Deirdre Mericourt
Deirdre Mericourt
Zawód : namiestniczka Londynu, metresa nestora
Wiek : 28
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Wdowa
one more time for my taste
I'll lick your wounds
I'll lay you down

OPCM : 45 +3
UROKI : 4
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 60 +8
ZWINNOŚĆ : 21
SPRAWNOŚĆ : 8
Genetyka : Czarownica
we still got the taste dancing on our tongues
Śmierciożercy
Śmierciożercy
https://www.morsmordre.net/t1037-deirdre-tsagairt https://www.morsmordre.net/t1043-moira#6174 https://www.morsmordre.net/t12147-deirdre-mericourt https://www.morsmordre.net/f217-kent-wyspa-sheppey-biala-willa https://www.morsmordre.net/t4825-skrytka-bankowa-nr-301#103486 https://www.morsmordre.net/t1190-deirdre-tsagairt
Re: Przy kontuarze [odnośnik]30.09.19 19:21
Naga twarz, naga dusza to stan, który wydawał się bardzo odległy, niemożliwy do osiągnięcia. Choć córki i synowie salamandry lubowali się w przywdziewaniu kształtnych, nieodgadnionych masek, to jednak nie odbierało im to pragnień szczerych, czystych i dumnie rozpływających się po dnie skołtunionych myśli. Pewne role ogrzane płomieniem wyjątkowo mocno zlepiały się ze skórą, tworząc silną, wiarygodną maskę. Rozrywały ją jednak niepoprawne zawahania dopuszczone zbyt blisko. Chaotycznie wirujące w Isabelli dwie powinności zadręczały ją z tygodnia na tydzień coraz mocniej, dając coraz mniej swobody. Ugniatane przez odwieczne nakazy i stosowności myśli stawały się plastyczne, coraz łatwiej było je wygiąć w wygodną formę. Czy tylko innym? Czy jej również? Przed potęgą pewnych wpływów nie można było się nie pokłonić. Pamiętała mądre słowa o tym, jak wiele może uzyskać, dobierając odpowiednie emocje w tej wielkiej grze o życie własne, ale i przede wszystkim los krewnych. Nie zdołały jej one uchronić przed wyczuwalną niepewnością. Te drażniące strzępki próbowała więc zająć czymś innym, nakarmić mieniącą się ciekawie nowością. Jak choćby to miejsce, które dziś mogło leczyć lub przyciągnąć do niej jeszcze więcej udręki. O wiele gorsze wydawało jej się jednak bierne podrygiwanie w takt obcych melodii, bez ani jednej zbłądzonej nuty.
Nieznajoma nie dopuszczała rozmowy z bezimienną. Isabella powinna się zdradzić? Nigdy dotąd nie miała szczególnej potrzeby, by się kryć ze swoim imieniem, ale też po raz pierwszy w życiu znalazła się sama w takim lokalu mrocznym, pełnym obcych twarzy, obcych intencji. A co jeśli Cixi gotowa była pokąsać szlachetnie urodzone dziewczę? Ileż określeń w tejże chwili przeleciało jej przez wyobraźnie, ileż postaci rodem z pięknych sztuk, przydomków posiadających piękne i tragiczne historie, w których nigdy nie powinna uczestniczyć. Nie chciała się bać. – Możesz mówić mi Isa – odpowiedziała w końcu i ostatecznie porzuciła myśl o wymyślaniu wspaniałych kreacji. Wybrała jednak formę niejednoznaczną, ograbioną z tej wdzięcznej połowy, królewskiej naleciałości. Tylko Isa przecież nie mogła być Isabellą. – Moje oczy nie utoną uwiedzione widokami powabnych tancerek. Będę potrafiła się obronić przed tym czarem – odpowiedziała, niejako podnosząc na duchu samą siebie. Głośno wypowiedziane pragnienia miały jej dodać odwagi. Szlachetne sceny gardziły nagością, nie dopuszczając skrawka nieosłoniętej skóry. Tak naprawdę nie była pewna, jak zareaguje, ale myśl o tym stawała się lżejsza dzięki magii wypowiedzianych słów. Na jej rozbawienie odpowiadała uśmiechami niezbyt jednak szerokimi. Domyślała się, że musi sprawiać wrażenie bardzo nieobeznanej, skoro Cixi raczyła ją właśnie takimi pytaniami. Jakby bała się o widoki mogące ukazać się zbyt niewinnym oczom. Mogło to być słuszne.
Sztukę prowadzenia nieopatrzonej rumieńcem rozmowy o tych cielesnych aspektach z pewnością powinna dopracować. Nie umiała jednak mówić o tym wprost. Świadomość tego przyniosła spodziewane rozczarowanie. Przyszła obejrzeć burleskę, ale nie przestawała być damą. Mogła skłamać o imieniu, ale wyplątywane spomiędzy warg zdania zdawały się mówić aż nazbyt wiele. Gasnące światła niosły jakże potrzebne wybawienie. Oby mrok nie zdołał onieśmielić bardziej. A może skrycie właśnie na to liczyła? – Ty również? Przychodzisz tutaj właśnie dla przyjemnej tajemnicy tych wdzięków? – zapytała, z uwagą zerkając na scenę. To tam już za chwilę miała ujrzeć wszystko to, co próbowała jej przybliżyć nieznajoma tajemnica. Rozbudzała jej wyobraźnię. – Dotąd zdawało mi się, że oczy kobiety nie mogą spoglądać na drugą kobietę właśnie tak, nie pragną widoków ciała w skąpym stroju, że chodzi o przedstawienie, taniec pięknych figur, że patrzą inaczej od mężczyzn, ale… – urwała, czując tchórzliwe mrowienie na języku. Mówiła o czymś, co mogło być jedynie jej nieopatrzonym doświadczeniem wnioskiem – zupełnie odmiennym od prawdy. Wiedziała, że być może wzbudzi u Cixi jeszcze większe rozbawienie swoimi ugłaskanymi, ostrożnymi rozważaniami. Choć chłonęła wstydliwie przekazywane przez ciemnowłosą wyjaśnienia, dalej czuła wielką obcość. Czy po tym występie cokolwiek mogło się zmienić? – Dlatego tu jestem – odpowiedziała tajemniczo, choć to nie był jeszcze ten konkret, o który poprosiła. Wątpiła, by mogła mówić prosto. Nie o tym. Może powinna poszukać tego kieliszka wina, może powinna się wspomóc nutą płynu mogącego dodać jej śmiałości. Wzięła wdech. – Żeby się przekonać, jak przyjmę tę sztukę. Żeby poznać jej prawdziwy czar, by pojąć to, o czym opowiadasz. Żeby doświadczyć widoku śmiałych ciał układających się w muzyce i żeby zrozumieć własną ciekawość – odpowiedziała w końcu, licząc na to, że ciemne oczy pozostaną wreszcie zaspokojone. Zdradziła się właśnie całkowicie, policzki zapiekły. Jaka szkoda, że jedyną jej wiedzą o ciele było swoje własne. Niewidzialnie ścisnęła pięść, drapiąc lekko materiał sukni na udzie. Może faktycznie powinna poprosić o przysłonięcie oczu. Tylko przecież iskrzyło się w niej tamto pragnienie, coś  przywiodło ją tutaj, kazało skierować słowo do Cixi. Isabella jaśniała niewiedzą, a naprzeciwko rozkwitała oswojona piękność, zapewne w duchu obśmiewająca dziewczęce niewinności, te obronne labirynty ujawniające się w tej rozmowie. – Obawiam się, że to niemożliwe, choć inne zakątki Paryża oglądać będę z zachwytem – powiedziała spokojnie, po raz ostatni uśmiechając się w jej stronę, nim na scenę wkroczyły dumne kobiece sylwetki. Zahipnotyzowana zerkała na nie, doświadczając pierwszy raz tak nieskrytego cielesnego tańca. Przejęcie zaczęło wyjadać nieskażoną grzechem duszę lady Selwyn. Płonęła.
Isabella Cattermole
Isabella Cattermole
Zawód : Stażystka w lecznicy
Wiek : 22
Czystość krwi : Zdrajca
Stan cywilny : Zamężna
Najmilszy sercu jest prawdziwy w nim pożar.
OPCM : 0
UROKI : 0
ALCHEMIA : 15+3
UZDRAWIANIE : 15+5
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 10
SPRAWNOŚĆ : 5
Genetyka : Czarownica
Przy kontuarze - Page 7 A8172ec5839139146051f7b54e49c5d0
Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t7405-isabella-selwyn https://www.morsmordre.net/t7416-iskierka https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f84-boreham-palac-beaulieu https://www.morsmordre.net/t7417-skrytka-bankowa-nr-1810#202799 https://www.morsmordre.net/t7415-isabella-selwyn
Re: Przy kontuarze [odnośnik]01.10.19 14:28
Przed laty nagość owijała młodą Deidre sznurami zakłopotania, zasługując na miano abstrakcyjnej grozy, tematu tabu, który jawił się gdzieś na krawędziach przyzwoitości. To nie tak, że nie lubiła swego ciała – traktowała je jako narzędzie, pozwalające piąć się po szczeblach szkolnej, a później ministerialnej kariery. Nieco później zaś ów przedmiot naostrzyła, torując sobie dzięki niemu drogę przez dżunglę biedy. Sprzedawała nie siebie, lecz właśnie nagość – fizyczne obdarcie z szat, zerwanie koronek i muślinów, wpuszczenie kogoś w cnotliwą intymność, jaka tak naprawdę nie sięgała dalej niż kilka centymetrów pod napiętą skórę. W środku pozostawała nietknięta, pozornie. Tak naprawdę Wenus zmieniło podejście do tak wielu kwestii, że czasem wątpiła, czy nie powinna zmienić także imienia. Ile było w niej tamtej wstydliwej nastolatki o sztywnym kręgosłupie moralnym? Ile uciekającej przed dotykiem panny, płoniącej rumieńcem przy mocniejszych pocałunkach, długo odmawiającej namowom postępowego narzeczonego, nalegającego na intensywniejsze pieszczoty? Czy w wielokrotnie odgrywanym, dziewiczym zakłopotaniu kryło się choć trochę prawdy?
Zastanawiała się nad tym w milczeniu, błądząc spojrzeniem po niewinnej twarzy Isy, zastanawiając się, czy i ona za firanką zmrużonych prawie cnotliwie powiek pielęgnowała nieakceptowaną na salonach pasję. Dałaby się bowiem pokroić najokrutniejszym Vulnerario, że wzrok jasnowłosej wcale nie był w pełni zawstydzony.
Zaśmiała się cicho, słysząc buntownicze zapewnienie o obronie przed czarem tańczących kobiet – czarownica brzmiała jak większość mężczyzn, alergicznie reagujących na wspomnienie o półwilim szaleństwie, w jakie wpędzały ich nieziemskie piękności. – Dlaczego jesteś tego taka pewna? – udała teatralne zdziwienie, nie odsuwając się nawet na cal, ciągle pochylona ku zarumienionej znajomej. – Słyszałam, że ten ekstrawertyczny taniec potrafi zawrócić w głowie. Zwłaszcza w wykonaniu pewnego krągłego rudzielca w obcisłej sukience, pozostawiającej niewiele dla wyobraźni – szepnęła tonem starego wygi, posiadającego bilet stałego klienta na pokazy w Piórku Feniksa. To nic, że była tu pierwszy raz; w każdym tego typu przybytku musiała pojawić się choć jednak ognista niewiasta. Deirdre nie rozumiała fenomenu płomiennych włosów, drażniły ją, zdawały się też pachnieć glonami, sugerując zasługujące na pogardę pochodzenie.
Zamilkła, pozwalając zapaść pomiędzy nimi nie tylko ciszy, ale i ciemności, spowijającej je niczym ciepły, welurowy kokon, dający poczucie bezpieczeństwa i anonimowości jednocześnie. W tym momencie ich loża zniknęła – a magiczne światła wyłuskiwały z mroku tylko naoliwiony parkiet sceny.
Zerkała w stronę rozpoczynającego się występu kątem kociego oka; rozpoczynające teatralny taniec ślicznotki interesowały ją w tej chwili znacznie mniej od zakrytej po szyję czarownicy, pozwalającej sobie na niezwykle intymne wyznania, spowite jednak mgłą metafor. – Powiedzmy, że lubię niektóre męskie rozrywki. Dają mi poczucie siły. Oni rzadko kiedy muszą się o cokolwiek starać, nie sądzisz? – szepnęła, nie chcąc przeszkadzać w odbiorze sztuki wysokich wymachów smukłą nogą. Widownia i tak skąpana była w gwarze pohukiwań, oklasków, czasem, ktoś odważny lub pijany, pozwalał sobie na zachęcający gwizd zachwytu. Deirdre wyraźnie słyszała jednak w tej kakofonii następne słowa Isy. Dające nadzieję na to, że w tej dwuznacznej konwersacji odnalazła równorzędną partnerkę. - Ale? – powtórzyła nieustępliwie, wbijając spojrzenie w profil czarownicy. Nie widziała dokładnie jej oczu, wokół panował mrok o gęstej sierści, mruczący intensywną, rytmiczną muzyką, kołyszący nie tyle do snu, co do obudzenia tego, co zakazane, wstydliwe, ukryte.
- A co cię ciekawi, Iso? – spytała łagodnie, lekko rozbawionym tonem, ocierającym się przyjacielską kokieterię, trudną do jednoznacznego umieszczenia na skali niewinności i zepsucia. Upiła ostatni łyk wina z kieliszka, alkohol działał na nią szybciej niż przed ciążą, ale ignorowała wypełniające ją ciepło. Przyszła tutaj dla rozrywki – i właśnie ją otrzymywała, choć z niespodziewanego źródła. Gorący rumieniec na gładkich policzkach zdawał się jaśnieć nawet w półmroku, Deirdre dostrzegała go bez problemu, tak samo jak spięcie ciała rozmówczyni. – Na co dzień nie masz pełnej swobody, by doświadczać czaru i sztuki , dobrze przypuszczam? – kontynuowała, zsuwając dłoń w dół, pod stolik – w bardzo moralnej misji. Położyła swoją lodowato chłodną rękę na jej, kurczowo zaciskającej się na materiale spódnicy. – Tu nie musisz udawać. Przecież się nie znamy, czyż nie? – zaśmiała się cicho, perliście, powoli rozprostowując smukłe, delikatne palce Isabelli. Miała delikatne, wypielęgnowane dłonie; nieskalane pracą, miękkie od olejków – dotykała skóry z przyjemnością, a gdy już rozplątała palce czarownicy, przesunęła ostrą krawędzią paznokcia aż do jej nadgarstka, czując pod opuszkami przyśpieszony puls. Wątpiła, by to perspektywa zwiedzania Paryża tak wpłynęła na to gorące, napięte ciało. – Która artystka podoba ci się więc najbardziej? – zagadnęła, mając dziwne przeczucie, że to jej niski, mruczący głos sprawia, że czarownica jeszcze nie umknęła z loży, ulegając zawstydzeniu. Cixi potrafiła koić, uspokajać, zwodzić; dawać poczucie wibrującego bezpieczeństwa i nienasycenia zarazem. A Deirdre dawno nie używała już swych zdolności – ściągała je z półki, przyjemnie zaskoczona blaskiem, jaki ciągle w sobie posiadała. Pewne części jej wykreowanej osobowości nie pokrywały się patyną niezależnie od okoliczności i bolesnych doświadczeń.


there was an orchid as beautiful as the
seven deadly sins
Deirdre Mericourt
Deirdre Mericourt
Zawód : namiestniczka Londynu, metresa nestora
Wiek : 28
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Wdowa
one more time for my taste
I'll lick your wounds
I'll lay you down

OPCM : 45 +3
UROKI : 4
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 60 +8
ZWINNOŚĆ : 21
SPRAWNOŚĆ : 8
Genetyka : Czarownica
we still got the taste dancing on our tongues
Śmierciożercy
Śmierciożercy
https://www.morsmordre.net/t1037-deirdre-tsagairt https://www.morsmordre.net/t1043-moira#6174 https://www.morsmordre.net/t12147-deirdre-mericourt https://www.morsmordre.net/f217-kent-wyspa-sheppey-biala-willa https://www.morsmordre.net/t4825-skrytka-bankowa-nr-301#103486 https://www.morsmordre.net/t1190-deirdre-tsagairt

Strona 7 z 12 Previous  1, 2, 3 ... 6, 7, 8 ... 10, 11, 12  Next

Przy kontuarze
Szybka odpowiedź
Uprawnienia

Nie możesz odpowiadać w tematach