Ruiny
W tej lokacji obowiązuje bonus do rzutu kością w wysokości +5 dla Zakonników i +10 dla Gwardzistów.
Korzenie Brón Trogain sięgają legend o celtyckim bogu Lugh, który wyprawił pierwsze uroczystości związane z Festiwalem Lata (wyścigi i gry połączone z zawieszeniem broni) na cześć pamięci swojej przybranej matki, bogini ziemi, Tailtiu. Zgodnie z tradycją, na festiwalu od wieków wspomina się zmarłych i pali ogniska na ich cześć. Na wzgórzu, z którego widać całą panoramę Londynu, w pobliżu ruin, rozpalono wielkie ognisko na cześć czarodziejów poległych na wojnie. Każdy może dorzucić do ognia gałązkę by wspomnieć bliskich sobie zmarłych lub oddać hołd anonimowym bohaterom.
Obok ogniska przygotowane są wiązki chrustu, który można dorzucić do ognia. Jeśli zdecydujesz się cisnąć w płomienie gałąź, pomyśl o zmarłych i rzuć kostką k100:
1: wymagana interwencja Mistrza Gry
2-10: nic się nie dzieje, a płomienie zdają się przygasać - czyżbyś niedostatecznie skupił/a się na zmarłych?
11-20: słyszysz ciche łkanie, a nad płomieniami materializuje się duch małego, zaledwie trzyletniego dziecka. W odpowiedzi na próbę rozmowy jedynie szlocha, ale możesz spróbować je uspokoić - wtedy wzbije się w powietrze i rozpłynie w chmurze dymu.
21-30: płomienie buchają mocniej i nagle unosi się nad nimi duch mężczyzny w mugolskim mundurze, który zaczyna wyzywać magów od odmieńców. Pobliscy czarodzieje w popłochu odsuwają się od ogniska, spanikowani, a na miejsce przybiega policjant z pobliskiego patrolu. Odgania ducha zaklęciem, a potem pyta podejrzliwie, czy ktoś ze zgromadzonych znał tego rebelianta. Masz szansę się oddalić, zanim ktoś z tłumu wskaże na ciebie. Jeśli jesteś Rycerzem Walpurgii lub należysz do arystokracji, nikt nie oskarży Cię o znajomość z duchem - ale samemu możesz spróbować obarczyć podejrzeniami kogokolwiek ze zgromadzonych.
31-40: przy ognisku materializuje się duch młodej dziewczyny o długim warkoczu. -Czy widzieliście gdzieś tego, komu oddałam serce? - pyta, rozchylając sukienkę. W miejscu jej serca widać jedynie pustą dziurę, przez którą prześwituje krajobraz Londynu.
41-50: płomienie zdają się przygasać, ale nagle wśród nich pojawia się duch starego czarodzieja o długiej, srebrnej brodzie i surowym spojrzeniu. -Nie odejdę stąd, dopóki nie powiesz mi czy wygraliśmy! Co dzieje się na froncie? - zwraca się wprost do Ciebie, z naciskiem.
51-60: za ogniskiem materializuje się postać kobiety o smutnych oczach i lekko zaokrąglonym brzuchu. W miejscu prawej dłoni ma jedynie kikut. -Pomszczono już nas? - pyta łagodnym, smutnym tonem.
61-70: płomienie buchają jaśniej, a wśród nich unosi się duch młodego, zaledwie osiemnastoletniego chłopaka w mundurze szeregowców Ministerstwa Magii. Uśmiecha się wesoło, rozgląda z podziwem po jarmarku. -To dla nas? Zostałem bohaterem? Jeśli pracujesz w Ministerstwie Magii w Londynie, masz szansę kojarzyć tego chłopaka z widzenia - był entuzjastycznym rekrutem i zawsze uprzejmie witał się ze wszystkimi w windzie.
71-80: między płomieniami materializuje się blada, ledwo wyraźna zjawa - rozpoznajesz w duchu kogoś bliskiego, kogoś, za kim tęsknisz. Spoglądasz w twarz bliskiej osoby przez sekundę - wydaje się spokojna, pogodzona z losem. Masz szansę powiedzieć jej lub jemu kilka słów pożegnania, po których kiwnie lekko głowę by rozpłynąć się w powietrzu.
81-90: robi się zimniej i nagle obok materializuje się duch średniowiecznego rycerza w lśniącej zbroi. Zdejmuje hełm, odrzuca do tyłu, błyszczą jasne loki. -Co tu się dzieje? Kto wezwał Gilderoya Białego? - przygląda ci się uważnie. Jeśli jesteś kobietą - nachalnie oferuje ci pomoc i towarzystwo, a jeśli mężczyzną - próbuje cię wyzwać na pojedynek. Możesz porozmawiać z Gilderoyem i przekonać go do zostawienia cię w spokoju albo w inny sposób odwrócić jego uwagę - albo pomachać do najbliższego magicznego policjanta, który od razu odgoni natrętnego ducha.
91-99: za twoimi plecami materializuje się duch druida w długiej, białej szacie. Starzec uśmiecha się łagodnie, a potem kłania lekko, z wdzięcznością. -Przybyłem dzięki twoim wspomnieniom. Zawsze służę radą tym, którzy pamiętają o poległych czarodziejach. - jeśli zdecydujesz się spytać czarodzieja o radę, usłyszysz złote myśli, których nie będziesz potrafił zinterpretować, ale które tchną w Ciebie dziwne przekonanie, że wszystko się ułoży. Do końca trwania festiwalu (13 sierpnia) nie będą Cię dotyczyć efekty krytycznych porażek.
100: wymagana interwencja mistrza gry
[bylobrzydkobedzieladnie]
Oddychał przez moment w ciszy, obserwując jedynie znikający w oddali ślad smoka. Wciąż czuł go pod skórą, czuł jego ciepło, które biło prosto z ognistych żył. To było życie, którego jeszcze nigdy w sobie nie miał. Przez klątwę Ondyny zawsze był słabszy, ale teraz jakby to znikło. Nie rozdzielili się, ciągle byli pod wpływem zaklęcia, chociaż dla Morgotha stawało się w to pewien sposób codziennością. To prawda że minęły dopiero niecałe siedem dni odkąd poczuł wyraźne oddziaływanie tego złączenia, ale dokonał go znacznie wcześniej. Dlaczego wydarzyło się dopiero teraz? Jego uwaga od myśli jednak została odciągnięta, gdy usłyszał odpowiedź na swoje pytanie. Jej głos wyrwał go ze stania w miejscu i ruszył w kierunku, skąd dochodził przed chwilą krzyk. Dopiero teraz wyciągnął z powrotem różdżkę, głównie po to by rozświetlić jeszcze nieoświetlone zakamarki fortecy. Zapewne niedługo gdy słońce miało całkowicie pojawić się na niebie, promienie miały nieco ułatwić mu szukanie drogi. Do tego jednak była jeszcze chwila. Nie szedł długo nim zauważył znajomą sylwetkę stojącą przy dziurze w ziemi. Dopiero gdy dołączył i stanął obok, zauważył schody, których konstrukcja była bardziej niż wątpliwa. Z łatwością jednak dostrzegł pewien czarny cień na samym dole, który mógł przypominać ciało człowieka. Zmarszczył lekko brwi, jednak nie zamierzał zawracać. Mruknął ciche Reparo, a odgłos przesuwanych kamieni na chwilę zapanował we wnętrzu ruin.
- Pójdę pierwszy - powiedział po dłuższej chwili ciszy Morgoth, patrząc na Lucindę porozumiewawczo. Zdawał sobie sprawę, że patrzył na nią tak jak kiedyś? Jak wtedy gdy przeszukiwali groty. Jak wtedy gdy włamywali się do Tower of London. Przeszedł koło niej, znajdując się na ułamek sekundy najbliżej od chwili walki na latarni. Był to jednak urywek. Nic więcej. Szybko zszedł na sam dół, równocześnie dając znać blondynce, że mogła podążyć jego śladem. Znał to miejsce. Kawałek dalej powinna być ogromna wyrwa w bocznej ścianie, w której smok z łatwością zmieściłby łeb. Nie czekając na Lucindę, przeszedł kawałek dalej i nie zawiódł się. Odetchnął, czując na twarz powiew świeżego powietrza, które wpadło przez wielką wnękę obalonej jednej ściany podziemia, które osunęło się wraz ziemią tworząc głęboki spad. Dopiero wtedy odwrócił się i podszedł do zwęglonego ciała opartego o jeden z większych kamieni. Wyglądało jakby trup usiadł i po prostu odpoczywał. Yaxley przykucnął przy nim, starając się rozpoznać w jakikolwiek denata, chociaż wcale nie odczuwał w jego stosunku żalu. Podświadomie wiedział, że ten człowiek odpowiadał za porwanie Gostira. Informacja od wysłannika rezerwatu z Rumunii ostrzegła go o tym. Mówiła, że przybył za Yaxley'em do Angli...
- To on - odparł jedynie. Zamknął na chwilę oczy i przejechał dłonią we włosach.
They call him The Young Wolf. They say he can turn into a wolf himself when he wants. They say he can not be killed.
Lucinda powinna dostać list, który do niej napisał jakby w dawnej, zapomnianej już rzeczywistości. Ten zanim udali się na latarnię i zaufanie między nimi pękło. Już nie współgrali tak dobrze jak wcześniej i poznali się od strony, której nigdy nie chcieli widzieć. Człowieka jednak definiowały jego decyzje i czyny. A Morgoth postanowił wtedy dokonać tego, co zrobił. Nie można było cofnąć czasu, ale jedno wciąż się nie zmieniło. Pomimo wszystkiego co się stało, pomimo wszystkich słów, ciągle myślał o niej tak samo. I gdyby miał powtórzyć słowa sprzed jej domu, wiedział, że byłyby prawdą.
Podniósł spojrzenie, by przejechać wzrokiem raz jeszcze po pozostałościach po ciele przed sobą. Czaszka szczerzyła białe zęby w straszliwym uśmiechu bez dziąseł, a pozostałości po skórze odpadały z każdym mocniejszym powiewem powietrza. Morgoth jednak nie odwracał wzroku. Nie było to coś, co mogło go zaskoczyć, a go zwłok był przyzwyczajony bardziej niż zapewne powinien. Zauważył, że zwęglone palce zaciskały się na różdżce, którą gdy tylko ją dotknął, rozsypała się na milion kawałków.
- Poznałem go, gdy byłem w Rumunii - odpowiedział na pytanie po krótkiej chwili. I tak mogła go wydać za wszystko, co zrobił. Czy tylko dlatego postanowił jej wszystko powiedzieć? - Abrax. Nazywał się Abrax. Ostrzegano mnie przed nim. Miał zapędy do posiadania coraz większej władzy. Podczas naszego spotkania posprzeczaliśmy się i obiecał, że się odegra. Poinformowano mnie o jego wyjeździe i... - urwał, po czym rozejrzał się dookoła w poszukiwaniu księgi. Tak. Wspomniano mu, że zabrał ze sobą księgę. Jednak nigdy jej nie mógł dostrzec, a widać byłoby gdyby strawił ją smoczy ogień. Zresztą na pewno była chroniona zaklęciami. Lucinda ponownie spytała, a on podniósł na nią na chwilę spojrzenie i pokręcił głową. - Nie mam pojęcia. Może znał jakąś magię, do której nie mamy dostępu?
Wstał, nie odrywając uwagi od zwłok, po czym przeszedł kilka kroków w stronę obalonej ściany, by spojrzeć na rozciągające się stamtąd widoki. Stojąc plecami do Selwyn, usiadł na jednym z kamieni, pozwalając, by wschodzące słońce już powoli całe się odsłaniające, oświetlało wnętrze ruin. Słyszał jej głos i znał odpowiedź na kolejne zagadnienie. Dlaczego był zdrowy?
- Uleczył go - odpowiedział, nie odwracając się do niej. - Wiedział, że za nim pójdę i wiedział, że moja śmierć od jego ran go nie usatysfakcjonuje. Pewnie przygotował coś specjalnego - zakończył, czując ciepłe promienie słońca na twarzy. Czuł się zmęczony, ale równocześnie dalej nie opuszczał go spokój, który osiągnął w spotkaniu z Gostirem. Sam nie wiedział dlaczego, ale... Nie miało to znaczenia.
Co zrobisz z tym połączeniem?
Zdawał sobie sprawę, że usłyszy w końcu poruszenie tej kwestii. Uśmiechnął się delikatnie pod nosem w jakiś sposób czując się jak dawniej. Bo pomimo wszystko ona dalej była uparta. Nawet jeśli nie narzucała tego w tej chwili tak mocno.
- Nie wiem - odpowiedział szczerze. - Czuję się z nim silniejszy, rana się szybko goiła... Daje mi to więcej możliwości, ale... - urwał na chwilę. Nie odezwał się jeszcze przez minutę, by ponownie przerwać ciszę.- Finite Incantatem jest za słabe.
They call him The Young Wolf. They say he can turn into a wolf himself when he wants. They say he can not be killed.
To i tak już koniec.
Nie odpowiedział na jej słowa. Oboje wiedzieli, że miała rację. Gostira nie było, chociaż najwyraźniej sprawa związana z nimi wcale nie zwieńczyła się wraz ze wzbiciem się smoka w powietrze. Mogła odejść, a jednak została. Morgoth podniósł się wolno, gdy mówiła i podszedł kilka kroków, zatrzymując się w pewnej odległości od Lucindy, słuchając w ciszy jej wypowiedzi. On już podjął decyzję. Samym wspomnieniem o tym, że Finite Incantatem nie miało wystarczającej mocy. Przyznał się do tego, że potrzebował jej pomocy. Wiedziała o tym? W pewnym momencie jednak urwała, a dalsze słowa jakby zawisły w powietrzu między nimi. Poddał się temu, ale nie trwało to zbyt długo.
- Chciałem... - zaczął, nie wiedząc czy mógł poruszać ten temat. Wiedział jednak że gdyby się nie odezwał, nie wybaczyłby sobie tego, że zmarnował być może jedyną szansę, by jej o tym powiedzieć. Odetchnął krótko, by podnieść spojrzenie na Lynn i uważnie zbadać wzrokiem tak dobrze znane sobie, zielone oczy. - W teatrze nie powiedziałem tego, co chciałem... Mówiłem, że nigdy niczego nie żałuję, ale to nie jest prawda. Wiem, że to zbędne słowa i nic dla ciebie nie znaczą po tym wszystkim, co widziałaś. Chciałem cię jednak przeprosić. Wcale nie żałuję, że kiedykolwiek cię poznałem, Lucindo Selwyn. Byłaś najlepszym, co mnie wtedy spotkało i nie mówię to, dlatego że wiem, że bez ciebie nie zerwę połączenia. Chciałem, żebyś to wiedziała.
Nie odezwał się już więcej, czekając na jakiekolwiek potwierdzenie z jej strony, że jednak będzie z nim i postara się przełamać to, co go wiązało ze smokiem.
They call him The Young Wolf. They say he can turn into a wolf himself when he wants. They say he can not be killed.
- Wolałbym wybrać inny dzień - odparł jedynie, patrząc na nią z delikatnie pochylonej głowy. Zaraz jednak zdał sobie sprawę, że chciałby jeszcze przeszukać ruiny w poszukiwaniu wspomnianej księgi, którą podobno miał przy sobie Abrax. Nie poruszył się jednak tylko stał jeszcze chwilę. - Mimo wszystko... Dobrze mieć cię obok - odparł, lekko się uśmiechając i przeszedł z powrotem w stronę zwłok. Może znalazłby coś, co wskazywałoby na miejsce, gdzie zostawił księgę... Do tego może kryłoby się w nim coś, co pomogłoby im złamać czar?
They call him The Young Wolf. They say he can turn into a wolf himself when he wants. They say he can not be killed.
z.t x2
Jej aportacji towarzyszyło głośne plaśnięcie, kiedy jej buty wylądowały na rozmokłej po ostatnich intensywnych opadach ziemi. Pogoda w minionych dniach była kapryśna i deszczowa, więc Sophia prawie poślizgnęła się na warstewce błota, i tylko aurorski refleks pozwolił jej uniknąć wywinięcia malowniczego orła na zdradliwym, mokrym podłożu. Szybko odzyskała równowagę i rozejrzała się; wylądowała kawałek od ruin, osłonięta przez drzewa, i wyglądało na to, że w najbliższej okolicy panował spokój. Jedynie spłoszona wiewiórka umknęła w zarośla, kiedy w niewielkim zagajniku aportowały się dwie aurorki.
Miała to być rutynowa akcja polegająca na sprawdzeniu poszlaki dotyczącej jednej ze spraw. Informator zdradził, że poszukiwany przez Biuro Aurorów podejrzany w sprawie rozprowadzania nielegalnych wywarów i trucizn był ostatnio widziany w okolicy tych ruin, i być może urządził w nich swoją najnowszą kryjówkę lub miejsce przekazywania zamówień. Nie był to stuprocentowo pewny trop, ale Biuro postanowiło go sprawdzić, wysyłając dwie młode aurorki, które miały zrobić rozpoznanie i rozejrzeć się za podejrzanym i ewentualnym składzikiem eliksirów lub innych niebezpiecznych przedmiotów. Oczywiście mogło się okazać, że informator wprowadził Biuro w błąd, bo i takie sytuacje się zdarzały, ale wszystko należało sprawdzić, nawet jeśli fakt, że przysłano tu dwie osoby o krótkim stażu pracy, mógł świadczyć o tym, że nie traktowano tej sprawy priorytetowo; w dobie szalejących anomalii były znacznie pilniejsze sprawy, co najwyraźniej wykorzystywali też i pomniejsi opryszkowie, próbujący rozwijać nielegalną działalność i licząc, że chaos ukryje ich poczynania. Ich też ktoś musiał łapać, co stanowiło dobrą okazję do wykazania się dla najmłodszych aurorów.
Spojrzała na swoją kuzynkę, z którą przyszło jej się tu znaleźć; znała Anemone na długo przed tym, zanim obie trafiły do Biura Aurorów, i choć ich relacje nie zawsze były proste, doceniała fakt, że mogły dzielić trudy szkolenia i pracy. Zawsze było dobrze mieć z kim porozmawiać o niektórych sprawach, których nie rozumieli ludzie nie pracujący w Biurze Aurorów.
- Jak dobrze, że wylądowałyśmy blisko siebie - rzuciła w ramach powitania, zdając sobie sprawę, że w czasie nieprzewidywalnych anomalii teleportacja mogła zostać zaburzona.
W zamglonym i wilgotnym lesie panowała cisza. Najwyraźniej nawet stworzeniom udzieliła się panująca w kraju ponura, pełna niepokoju atmosfera, która nastała, odkąd noc na przełomie kwietnia i maja rozpoczęła pasmo groźnych i niepokojących anomalii. Poza nimi nie było widać żywej duszy, a same ruiny widoczne zza drzew i osnute mgłą sprawiały niemal złowieszcze wrażenie.
- Musimy spróbować podejść bliżej i poszukać oznak obecności. Trzeba sprawdzić to miejsce, zanim spróbujemy dostać się do środka i zaczniemy szukać potencjalnych kryjówek, które mogą, ale wcale nie muszą być puste – powiedziała cicho. Jeśli podejrzany tu był, zapewne znalazł sobie kryjówkę wewnątrz ruin. Jeśli był sprytny i zabezpieczył się przed odkryciem, mogły mieć problem z odnalezieniem go. Jeśli go nie było, nadal powinny poszukać oznak bytności i miejsc, gdzie mogły lub nadal mogą znajdować się niebezpieczne eliksiry. Jeśli znajdą cokolwiek, to by oznaczało, że poszlaka nie była zupełną pomyłką. Tylko czy ukrywający się przed Biurem czarodziej byłby tak głupi lub tak pewny siebie, żeby pozostawiać wyraźne ślady? Okaże się.
Przed przybyciem tutaj udało jej się znaleźć w archiwum pobieżne plany ruin, które skopiowała zaklęciem i zabrała ze sobą. Teraz wyciągnęła je z kieszeni i ostrożnie rozwinęła, pokazując drugiej aurorce i zaznaczając najbardziej prawdopodobne miejsca, gdzie ktoś mógłby kryć się przed światem. Choć zapewne rzeczywistość dopiero miała zweryfikować, jak jej podejrzenia miały się do rzeczywistości i czy znalezione szkice nielicznych zachowanych korytarzy w ogóle oddawały istotę wnętrza opuszczonych wieki temu i niszczejących ruin.
- Według tych planów, wejście do korytarzy powinno znajdować się gdzieś od tamtej strony – rzekła, wskazując jedną ze stron czegoś, co kiedyś mogło być zamkiem. – Więc musimy się tam dostać. Tylko ostrożnie.
Rozejrzała się raz jeszcze. Dzięki mgle, która unosiła się nad ziemią oraz otulała zamek, widoczność była mniejsza i w tych warunkach łatwiej będzie im się ukryć i niepostrzeżenie pokonać kilkadziesiąt metrów dzielących je od podnóża ruin. W tym przypadku nieprzyjemna jak na maj i zapewne spowodowana anomaliami pogoda miała być im na rękę, choć same też miały ograniczoną widoczność. Należało zachować szczególną ostrożność, więc Sophia miała oczy dookoła głowy i poruszała się możliwie jak najciszej, a jej dłoń lekko ściskała drewno ukrytej w kieszeni różdżki.
shadows, for
shadows only
mean there is
a light shining
somewhere near by.
Miała mieszane uczucia co do tej sprawy. Nie znosiła stać na niepewnym gruncie, a cała ta poszlaka takowym właśnie była. Czymś niepewnym, jedynie słowem, elementem, który wcale nie musiał pasować do całości układanki. Czymś, co nawet, pomimo wszelkich jej wątpliwości i niechęci, wypadało sprawdzić. Zatem była. Stała, grzęznąc w błocie i przejeżdżając lekko dłonią po dosłownie delikatnie umalowanej twarzy. Nie miała zamiaru jednak narzekać, ba, nigdy tego nie robiła. Zaciskała zęby, ukrywając w sobie wszelkie niezadowolenie. Nie były tak istotne; liczyło się to, by wykonać dobrze swoją robotę, tak, jak miała to zamiar zrobić teraz. Schować emocje do kieszeni, najlepiej wyrzucić je za siebie, i iść do przodu, robiąc to, co trzeba. Och, była w tym całkiem dobra. Nie raz zaciskała zęby, gdy bolało, gdy aurorski trening dawał jej w kość na tyle, gdy miała ochotę usiąść i jedynie głośno zapłakać. Miała swój cel, cel, który był ważniejszy od jej samopoczucia, od emocji. Może nawet od niej samej.
Kiedy Sophia odezwała się, ona jedynie zerknęła na nią kątem oka, mrucząc pod nosem niewyraźne "mhm" w odpowiedzi. Bardzo dobrze. Doceniała jej obecność, nawet w tak okropnych i irytujących warunkach. Cóż, cały jej świat ostatnio taki był. Okropny i bardzo, bardzo nieprzyjemny. Wszystko przez to, co się działo dookoła. I świadomość, iż jedyne, co może zrobić, to wzruszenie barkami. Nie mogła absolutnie nic. To ją irytowało.
Kiwnęła głową. Mogą, ale wcale nie muszą być puste. Z jednej strony - lepiej, by tam był. Wolałaby, żeby tak właśnie było. Pozbyła by się wtedy poczucia stania na niepewnym gruncie i... jakiejś bezużyteczności. Westchnęła ciężko. Z drugiej nie była tego takaż znowu pewna. Czuła, jak jej serce kuje delikatny niepokój, który z całych sił próbowała zdławić. Jak zresztą zawsze, przed każdą akcją. Mimo to parła dzielnie do przodu. W końcu... Była silna i to nie miało zamiaru się zmieniać. Podeszła lekkim krokiem do kuzynki, mrużąc delikatnie oczy, kiedy ta zaczęła pokazywać jej plany ruin. Obserwowała uważnie, jak ta zaznacza miejsca, które, jak podejrzewała, mogły robić za kryjówkę. Kiwnęła głową i wyprostowała się, sięgając do swojej różdżki. Wolną ręką chwyciła za brzegi rozpiętego, czarnego płaszcza, tuż przy szyi, jakby zasłaniając się przed zimnem, i zacisnęła na nich pięść. Schowała różdżkę do kieszeni, acz wciąż mocno ją trzymając.
- Oczywiście - odparła cicho na ostatnie słowa kuzynki, marszcząc lekko brwi. - Uważaj na siebie - dodała niewyraźnie, wręcz burcząc pod nosem i... Ruszyła. Tuż za Sophią, stawiając stopy uważnie i wolno, co chwila rozglądając się na boki, mierząc spojrzeniem absolutnie każdy skrawek otoczenia. I, w momencie, kiedy już znalazły się wystarczająco blisko, wskazała brodą na wejście, czymkolwiek by to nie było. Panie przodem.
Anemone sprawiała wrażenie dość wrażliwej osoby, ale Sophia wiedziała, że nie zostałaby przyjęta do tej pracy, gdyby nie była wystarczająco zdolna i silna. Choć obie były kobietami, i niektórzy mogli uważać je za słabe, obie dźwigały swój bagaż doświadczeń. Sophia sama nie lubiła, gdy ktoś w nią wątpił i oceniał tylko przez pryzmat płci i młodzieńczych rysów; w jej przypadku lalkowaty wygląd był tylko mylnym wrażeniem, a nazwanie jej wiotką panienką byłoby dla niej niemal obelgą. Spojrzała na kuzynkę przyjaźnie, wierząc, że sobie poradzą, bo przecież nie mogły im przeszkodzić tak drobne niedogodności, jak warunki.
- To rutynowa akcja, tak mi powiedziano. Wypatruj wszystkiego, co wyda ci się niezwykłe i co może okazać się przydatne... i gdy wejdziemy do środka, uważajmy, bo on może tam wciąż być. – Jeśli w ogóle kiedykolwiek był. A czy był, to należało ustalić. Pragnęła znaleźć cokolwiek, choćby puste fiolki, bo to by znaczyło, że informator nie wywiódł ich w pole, i może jakiś trop doprowadzi ich do kolejnej kryjówki. – Trzeba liczyć się z tym, że może znać czarną magię. – Bo gdyby był zwykłym, podrzędnym opryszkiem, nie zaangażowano by w to aurorów. Ale zdawała sobie też sprawę, że większość alchemików, intensywnie oddając się magii eliksirów, zaniedbywało bardziej ofensywne dziedziny czarów. O wiele bardziej prawdopodobne było, że poszukiwany okopał się w jakiejś głębokiej norze, niż że będzie strzelać zaklęciami z murów, ale mimo to nie mogły go lekceważyć.
Skinęła głową i ruszyła pierwsza, ściskając różdżkę i zachowując daleko posuniętą ostrożność. Stąpała szybko i bezszelestnie, umiejętnie przeskakując po kępach trawy i większych kamieniach, korzystając z naturalnej osłony, jaką zapewniała gęsta mgła, zza której ledwie było widać zarysy ruin. Gdy jednak dotarła do muru, przylgnęła do niego plecami, ściskając różdżkę i nasłuchując. Cisza. Nie słyszała nic poza swoim własnym oddechem, cichym stąpaniem Anemone i odległym skrzeczeniem jakiegoś ptaka w pobliskim lasku. Dopiero, gdy druga aurorka znalazła się obok niej, Sophia zdecydowała zbliżyć się do wejścia; napływała z niego intensywna woń wilgoci i stęchlizny, a w środku panował półmrok.
- Idziemy – szepnęła ledwie słyszalnie, wchodząc do środka jako pierwsza, po uprzednim sprawdzeniu, czy nie czają się tam jakieś pułapki.
Znalazły się w środku. Wieki temu z pewnością był to okazały zamek, dziś niewiele pozostało z jego dawnej świetności. Mury były wyblakłe i wyraźnie rozpadające się, sporej części pomieszczeń po prostu nie było. Miejscami mogła dostrzec pozostałości starych rzeźbień i stertę gruzu, która kiedyś musiała być schodami prowadzącymi na nieistniejące górne piętro. Podejrzany mógł więc czaić się na tym poziomie lub w podziemiach, do których musiały odnaleźć przejście.
- Zacznijmy od tej strony - szepnęła, kierując się w lewą stronę, oznaczoną na planach jako ta będąca w lepszym stanie, i zastanawiając się, czy w ogóle coś znajdą. Było ich tylko dwie, więc nie proponowała rozdzielenia; dla bezpieczeństwa lepiej było trzymać się razem, bo nawet jeśli nie zagroziłby im czarodziej, same ruiny mogły okazać się niebezpieczne.
Weszły do wąskiego, ponurego korytarza z oknami od dawna pozbawionymi szyb, przez które wiało zimne, wilgotne powietrze. Sophia rozglądała się czujnie, wypatrując oznak czegoś nietypowego. Może szczątków fiolek albo plam mikstur? Lub nawet potencjalnej drogi w dół?
| Rzucamy na spostrzegawczość. Która wyrzuci większą wartość (rzut + biegłość), tej uda się wypatrzeć pierwsze poszlaki. ST wypatrzenia potencjalnej drogi do podziemi wynosi na ten moment 80.
Sophia – bonus +40 za IV poziom biegłości
shadows, for
shadows only
mean there is
a light shining
somewhere near by.
'k100' : 95
Tu także w wyniku rozładowania magii zapanował istny chaos - moc magiczna była niestabilna, niebezpieczna. Choć za dnia Ministerstwo nie dopuszczało nikogo w pobliże okolic, w których magia szalała najbardziej, ministerialne próby zaprowadzania porządku kończyły się klęską. Nie minęło parę dni, gdy czarodzieje zaczęli zastanawiać się, czy aby na pewno Ministerstwo chce, aby magia została doprowadzona do porządku - postanowili więc wziąć to w swoje ręce.
Odkąd Ministerstwo Magii oznaczyło to miejsce jako niebezpieczne, pojawienie się w nim mogło grozić aresztowaniem przez Oddział Kontroli Magicznej. Do czasu uspokojenia się magii nie można rozgrywać tu wątków innych niż te polegające na jej naprawie.
Jedna z magicznych anomalii dała o sobie znać w okolicy starych, odludnych ruin nieopodal lasów Waltham Forest. Ziemia w pobliżu pozostałości dawnego zamku drżała, od czasu do czasu z ruin odłupywały się kamienie i obijając się od ścian spadały w dół, stanowiąc zagrożenie dla nieuważnych odwiedzających. Należało zachować szczególną ostrożność; ściany od czasu do czasu wibrowały lekko i nigdy nie wiadome było, które fragmenty muru mogą się zawalić i kiedy to się stanie. Odgłosy spadających kamieni przypominały o tym, że anomalia magiczna jest obecna i przyspiesza stopniową destrukcję ruin.
Część kamieni spoczywało przed wejściem do pozostałości zamku. Było ich tak dużo, że niemożliwym było przedostanie się do środka bez próby usunięcia ich magią.
Dostanie się do środka w celu naprawienia rozregulowanej magii wymaga uporania się ze stertą kamieni zagradzających przejście.
Wymaganie: Skutecznie rzucone zaklęcie Wingardium leviosa (przez obu czarodziejów) lub Reducto(przez jednego).
Nieskutecznie rzucone zaklęcie odbija się od kamieni umiejscowionych niewiele ponad głowami czarodziejów. Odłamuje je od ściany i sprawia, że lecą w stronę czarującego, zadając mu 30 obrażeń.
Przed rozpoczęciem kolejnego etapu należy odczekać co najmniej 24h. W tym czasie do lokacji może przybyć kolejna (wyłącznie jedna) grupa chcąca ją przejąć, by naprawić magię na sposób inny, niż miała być naprawiona dotychczas.
Walka odbywa się zgodnie z forumową mechaniką oraz z arbitrażem mistrza gry do momentu, w którym któraś z grup zdecyduje się na ucieczkę bądź nie będzie w stanie prowadzić dalszej walki.
Wymaganie: ST ujarzmienia magii jest równe 150, a sposób obliczania otrzymanego wyniku zależny jest od wybranej metody naprawiania magii.
Uwaga - jeżeli postać posiada zerowy poziom biegłości organizacji, mnoży statystykę nie razy ½, a razy 1. Postać posiadająca pierwszy poziom biegłości mnoży razy 1½.
W metodzie neutralnej każdy gracz uzyskuje wynik o wartości k100+Z; wyniki obu graczy sumuje się i tę sumę należy przyrównać do wymaganego ST.
W metodzie Rycerzy Walpurgii każdy gracz uzyskuje wynik o wartości k100+(CM * poziom biegłości organizacji); wyniki obu graczy sumuje się i tę sumę należy przyrównać do wymaganego ST.
W metodzie Zakonu Feniksa każdy gracz uzyskuje wynik o wartości k100+(OPCM * poziom biegłości organizacji); wyniki obu graczy sumuje się i tę sumę należy przyrównać do wymaganego ST.
Mogło się wydawać, że było już po wszystkim, że niestabilna magia zaczęła się wyciszać i lada moment zaniknie. Jednak anomalia nie dawała tak łatwo za wygraną; ruiny zaczęły drżeć jeszcze mocniej niż przedtem, ze ścian znów posypały się kamienie, grożąc ponownym zasypaniem wyjścia. Pod jedną ze ścian możecie jednak zauważyć miotły, pozostawione tu kiedyś przez czarodzieja, który uczynił z ruin kryjówkę dla swoich niecnych sprawek, a który został jedną z pierwszych ofiar gnieżdżącej się tu anomalii. Miotły mogą być waszą szansą na to, by zatrzymać rozpad głównej ściany.
Wymaganie: Należy jeden z leżących na ziemi kamieni wcisnąć w lukę, w połowie ściany, by zapobiec rozsypaniu się konstrukcji. ST powodzenia wynosi 50, do rzutu dodaje się biegłość latania na miotle. Sukces sprawi, że trzęsące się ruiny ustoją, a problem zostanie zażegnany. Porażka zaowocuje zniszczeniem części ruin, a więc ponownym wywołaniem anomalii. Lecące kamienie przygniotą czarodziejów i odbiorą im 200 punktów życia.
[bylobrzydkobedzieladnie]
Zahamował gwałtownie, ryjąc butami o zmarzniętą ziemię. Błotniste grudy posypały sie wokół planowanego miejsca zatrzymania, ale Samuel pewnie zakończył lot. Wokół nie dostrzegał żywej duszy, ale wiedział, ze jest to stan przejściowy. Anomalia co prawda przegoniła wszelkich przypadkowych interesantów, ale doskonale wiedział też, że pojawiali się ci nieprzypadkowi. Już stawiając ciężko stopy na ziemi czuł wibracje, którym poddawana była ziemia, a w oddali dostrzegał strzeliste, chociaż popękane mury starego zamczyska. Anomalia zagryzła złowieszcze zębiska na budowli i nie wypuszczała, siejąc coraz większe zniszczenie. Nie tylko fizyczne. Wystarczyła obecność tuż obok, by mdlący odór czarnej magii szarpał zmysłami, rzucając aurorską czujność na wyżyny postrzegania. I winy. Raz jeszcze oglądał konsekwencje decyzji, którą podjęli na początku maja. Czy odpowiedzialność już do końca miała łamać sumienie każdego z Gwardzistów?
Tuż obok pojawił sie jego dzisiejszy kompan - Gdyby nie te drżenia, byłbym skłonny zostać tu na dłużej - odzywał się cicho, starając się nie oznajmiać potencjalnym gościom swojej obecności. Starał się poruszać miękko, chociaż hurkot, jaki od czasu do czasu wywoływały upadające odłamki murów, wystarczająco sprawnie zagłuszał ich obecność. Doświadczenia z poprzedniej naprawy nauczyły go, że nie są jedynymi, którzy porywali się na próbę opanowania magii. Plugastwo, jak widać szerzyło się szybciej, niż mogli przypuszczać.
Zatrzymał się przed zwaliskiem gruzu, które kiedyś było wejściem. Wszechobecny pył, połamane drzewa i prawdopodobnie ciała zapomnianych już ofiar. Samuel spojrzał w górę. Wystarczył błąd, by i oni znaleźli się pod głazami. Przez kilka sekund nawet pozwolił wyobraźni podążyć ścieżką śmierci. Interesujące, że Samuel nie bał się. Umieranie mogło być bolesne, ale potem? Potem miał być tylko spokój - Dodamy nieco hałasu do wszechobecnego zniszczenia - mruknął, spoglądając na kuzyna - jeśli uda nam się zaklęcie, bądź czujny. Niezapowiedziani goście lubią atakować w plecy, jak szczury - potrzebowali dostać się do środka i znaleźć źródło rozprzestrzeniającej się anomalii. A magia - jak zawsze, nie ułatwiała zadania - Reducto - wysunął cyprysową różdżkę z rękawa czarnego płaszcza i wskazał gruzowisko, które chciał usunąć.