Ruiny
W tej lokacji obowiązuje bonus do rzutu kością w wysokości +5 dla Zakonników i +10 dla Gwardzistów.
Korzenie Brón Trogain sięgają legend o celtyckim bogu Lugh, który wyprawił pierwsze uroczystości związane z Festiwalem Lata (wyścigi i gry połączone z zawieszeniem broni) na cześć pamięci swojej przybranej matki, bogini ziemi, Tailtiu. Zgodnie z tradycją, na festiwalu od wieków wspomina się zmarłych i pali ogniska na ich cześć. Na wzgórzu, z którego widać całą panoramę Londynu, w pobliżu ruin, rozpalono wielkie ognisko na cześć czarodziejów poległych na wojnie. Każdy może dorzucić do ognia gałązkę by wspomnieć bliskich sobie zmarłych lub oddać hołd anonimowym bohaterom.
Obok ogniska przygotowane są wiązki chrustu, który można dorzucić do ognia. Jeśli zdecydujesz się cisnąć w płomienie gałąź, pomyśl o zmarłych i rzuć kostką k100:
1: wymagana interwencja Mistrza Gry
2-10: nic się nie dzieje, a płomienie zdają się przygasać - czyżbyś niedostatecznie skupił/a się na zmarłych?
11-20: słyszysz ciche łkanie, a nad płomieniami materializuje się duch małego, zaledwie trzyletniego dziecka. W odpowiedzi na próbę rozmowy jedynie szlocha, ale możesz spróbować je uspokoić - wtedy wzbije się w powietrze i rozpłynie w chmurze dymu.
21-30: płomienie buchają mocniej i nagle unosi się nad nimi duch mężczyzny w mugolskim mundurze, który zaczyna wyzywać magów od odmieńców. Pobliscy czarodzieje w popłochu odsuwają się od ogniska, spanikowani, a na miejsce przybiega policjant z pobliskiego patrolu. Odgania ducha zaklęciem, a potem pyta podejrzliwie, czy ktoś ze zgromadzonych znał tego rebelianta. Masz szansę się oddalić, zanim ktoś z tłumu wskaże na ciebie. Jeśli jesteś Rycerzem Walpurgii lub należysz do arystokracji, nikt nie oskarży Cię o znajomość z duchem - ale samemu możesz spróbować obarczyć podejrzeniami kogokolwiek ze zgromadzonych.
31-40: przy ognisku materializuje się duch młodej dziewczyny o długim warkoczu. -Czy widzieliście gdzieś tego, komu oddałam serce? - pyta, rozchylając sukienkę. W miejscu jej serca widać jedynie pustą dziurę, przez którą prześwituje krajobraz Londynu.
41-50: płomienie zdają się przygasać, ale nagle wśród nich pojawia się duch starego czarodzieja o długiej, srebrnej brodzie i surowym spojrzeniu. -Nie odejdę stąd, dopóki nie powiesz mi czy wygraliśmy! Co dzieje się na froncie? - zwraca się wprost do Ciebie, z naciskiem.
51-60: za ogniskiem materializuje się postać kobiety o smutnych oczach i lekko zaokrąglonym brzuchu. W miejscu prawej dłoni ma jedynie kikut. -Pomszczono już nas? - pyta łagodnym, smutnym tonem.
61-70: płomienie buchają jaśniej, a wśród nich unosi się duch młodego, zaledwie osiemnastoletniego chłopaka w mundurze szeregowców Ministerstwa Magii. Uśmiecha się wesoło, rozgląda z podziwem po jarmarku. -To dla nas? Zostałem bohaterem? Jeśli pracujesz w Ministerstwie Magii w Londynie, masz szansę kojarzyć tego chłopaka z widzenia - był entuzjastycznym rekrutem i zawsze uprzejmie witał się ze wszystkimi w windzie.
71-80: między płomieniami materializuje się blada, ledwo wyraźna zjawa - rozpoznajesz w duchu kogoś bliskiego, kogoś, za kim tęsknisz. Spoglądasz w twarz bliskiej osoby przez sekundę - wydaje się spokojna, pogodzona z losem. Masz szansę powiedzieć jej lub jemu kilka słów pożegnania, po których kiwnie lekko głowę by rozpłynąć się w powietrzu.
81-90: robi się zimniej i nagle obok materializuje się duch średniowiecznego rycerza w lśniącej zbroi. Zdejmuje hełm, odrzuca do tyłu, błyszczą jasne loki. -Co tu się dzieje? Kto wezwał Gilderoya Białego? - przygląda ci się uważnie. Jeśli jesteś kobietą - nachalnie oferuje ci pomoc i towarzystwo, a jeśli mężczyzną - próbuje cię wyzwać na pojedynek. Możesz porozmawiać z Gilderoyem i przekonać go do zostawienia cię w spokoju albo w inny sposób odwrócić jego uwagę - albo pomachać do najbliższego magicznego policjanta, który od razu odgoni natrętnego ducha.
91-99: za twoimi plecami materializuje się duch druida w długiej, białej szacie. Starzec uśmiecha się łagodnie, a potem kłania lekko, z wdzięcznością. -Przybyłem dzięki twoim wspomnieniom. Zawsze służę radą tym, którzy pamiętają o poległych czarodziejach. - jeśli zdecydujesz się spytać czarodzieja o radę, usłyszysz złote myśli, których nie będziesz potrafił zinterpretować, ale które tchną w Ciebie dziwne przekonanie, że wszystko się ułoży. Do końca trwania festiwalu (13 sierpnia) nie będą Cię dotyczyć efekty krytycznych porażek.
100: wymagana interwencja mistrza gry
[bylobrzydkobedzieladnie]
Bestia była też głodna, ale w okolicy nie znajdowało się nic. Nawet szczury miały instynkt samozachowawczy i omijały wilkołaka szerokim łukiem.
Do świtu zostało już tylko kilka minut, co napoiłoby ulgą Michaela, ale czego nie był świadomy głodny wilk. I właśnie wtedy, przed świtem, do jego nozdrzy dobiegła delikatna woń. Smakowita, ciepła, ludzka.
Nasilająca się z każdym momentem. Wilk wyczuł Gwen jeszcze zanim ona wyczuła jego. Obnażył zęby, ślina pociekła mu po pysku, a spojrzenie zatrzymało się na przejściu w ruinach. Czekał, ale nie był na tyle inteligentny aby ucichnąć. Łańcuchy nadal go parzyły, więc skamlał i wył.
Nagle został oślepiony potężnym światłem, którego źródło pozostało dla niego niezrozumiałe.
-RRHHHHAGHHHR!!!! - szczeknął na to agresywne światło, miotając się w łańcuchach.
Na widok - i zapach - Gwen zaczął miotać się jeszcze bardziej, wściekle i agresywnie. Warczał, szczekał i ślinił się, usiłując pokonać srebrne łańcuchy. Był spętany na tyle mocno, że nie miał szansy się oswobodzić, ale Gwen nie mogła o tym wiedzieć - wyglądał przecież groźnie i upiornie. Nawet kolumny drżały już w posadach. Mike upewniał się, że są silne, ale wilkołak zachowywał się jak obdarzony nadludzką siłą Samson z mugolskiej Biblii.
Aż na kreaturę padły pierwsze promienie słońca. Księżyc znikał. Kręgosłup bestii wygiął się nienaturalnie. Wilkołak zawył raz jeszcze, przeciągle, rozpaczliwie. A potem zaczął szamotać się jeszcze bardziej. Sierść opadała, rozsypując się wkoło, łańcuchy zgrzytały, a kości kurczyły się aby wrócić do ludzkich rozmiarów - ale jak długo miało potrwać to upiorne widowisko i czy Gwen mogła rozpoznać co się dzieje, przy szybkich i wściekłych ruchach spętanego potwora?
Can I not save one
from the pitiless wave?
Zwierzę szarpało się w linach, sprawiając absolutnie przerażające wrażenie. Jednocześnie gdzieś w głowie malarki zaczęły kiełkować inne myśli. Likantropia była tematem poruszanym na zajęciach, które wywoływały w uczniach duże emocje. Gwen doskonale pamiętała plotki związane z wilkołactwem i większość z nich wcale nie była pochlebna, czy miła. Stereotyp dotyczący osób cierpiących na tę przypadłość zdecydowanie nie należał do pozytywnych. Ale czy tak samo nie było z mugolakami w magicznym świecie?
Mając tę myśl z tyłu głowy, Gwen zaczęła się zastanawiać, czy aby przypadkiem ktoś nie uwięził tu tego wilkołaka. Może ktoś ma zamiar przybyć po świcie, gdy będzie już bezbronny? Albo zostawił go na pewną śmierć głodową? Może to po prostu bardzo głupi żart? Nie miała pojęcia, jak dokładnie wygląda życie osoby noszącą tę klątwę, ale przypuszczała, że nie zawsze mogło być kolorowo.
Z przeprowadzonych naprędce rozważań wyrwało ją głośne ni to warczenie, ni to szczek wilkołaka. Stworzenie zaczęło się szamotać jeszcze bardziej, a serce Gwen podeszło do gardła. Kolumny się trzęsły, łańcuchy trzeszczały, a bestia wydawała się być w pełni pozbawiona ludzkiego elementu. Malarka wzięła głęboki oddech. Wiedziała, że wkrótce nadejdzie świt i wolała zostać na miejscu, aby sprawdzić, czy zaklętej osobie nie stała się krzywda. Z drugiej strony, wszystkie instynkty kazały jej uciekać. Nie mogła pozwolić bestii się aż tak szarpać: wystarczyła chwila, aby wilkołak po prostu ją zabił.
Uniosła zgaszoną już różdżkę w stronę Michaela.
– Pavor veneno! – wypowiedziała jak najpewniej potrafiła, chociaż głos dziewczyny drżał. Z tego, co wiedziała, czar nie był szczególnie inwazyjny. Może nie sprawi, że wilkołak poczuje się lepiej, ale przynajmniej powinien się uspokoić… bez szczególnych uszczerbków na zdrowiu. O ile w ogóle wyjdzie.
love than fight
'k100' : 93
Tonks ocknął się przerażony, zdezorientowany i dziwnie zniechęcony. Zawisł bezwładnie w łańcuchach, które wciąż ocierały się o jego poparzoną skórę - choć nie sprawiały już dalszego bólu. W normalnej sytuacji od razu by się rozplątał i zaczął się ubierać, ale teraz czuł się dziwnie, inaczej. Nie wpadło mu nawet do głowy, że powinien jak najszybciej odszukać swoją różdżkę.
Odetchnął głęboko, ale powietrze - zatrute magią - przyprawiło go tylko o zawroty głowy i nowy napad lęku. Rozejrzał się panicznie, a mgła zaczęła się nieco przerzedzać.
Gwen mogła teraz ujrzeć muskularnego mężczyznę w stroju Adama, zaś Michael mógł ujrzeć znajomą rudą dziewczynę. Zatrzymał na niej zdumione spojrzenie, przyporządkowując twarz do imienia. Po czym prędko spróbował zakryć swoje przyrodzenie (co nie było proste, biorąc pod uwagę że najpierw musiał pośpiesznie odpiąć zatrzask jednego z łańcuchów) i wyprostował się, chwiejąc się na nogach - nadal przykuty do kolumny, choć z oswobodzoną jedną ręką.
-Gwendolyn?! - pobladł, przerażony, choć nie wiedział, czemu dziewczyna napawała go takim lękiem. Nie pamiętał w końcu inkantacji rzuconego przez nią zaklęcia i był zbyt oszołomiony, by przyporządkować swoje emocje do magicznego działania mgły. Zresztą, nawet bez magii czuł się przytłoczony i upokorzony. Najpierw brygadzista Lyall, potem znajoma mugolaczka... dlaczego od tylu tygodni nie miał spokojnej pełni?
Nie miał pojęcia, że Gwen została tutaj kierowana dobrym serduszkiem, chcąc się upewnić, czy wszystko w porządku - i jak odważnie postąpiła. Dla niego, przychodzenie tutaj w trakcie pełni było tylko dowodem głupiej brawury lub lekkomyślności.
-Co tu robisz?! - warknął, a jego wstyd zmienił się w narastający gniew.
Can I not save one
from the pitiless wave?
Oczy dziewczyny były szeroko otwarte. Mimo tego w pierwszej chwili nie rozpoznała Michaela. Nie spodziewała się go tutaj, nie znała go też za dobrze. Dopiero gdy się odezwał, dziewczyna połączyła wszystkie fakty. Jej usta otwarły się ze zdziwienia. Nie miała pojęcia o wilkołactwie Tonksa i zdecydowanie nie sądziła, że może spotkać go po raz kolejny w tak przypadkowy sposób. Widocznie los też korzystał z zasady, że do trzech razy sztuka.
– Michael? – spytała, marszcząc brwi. Głos malarki wciąż drżał.
Brat Gabriela, jak się jakiś czas temu dowiedziała, stał przez nią zupełnie nagi i wyraźnie skołowany. Serce Gwen podeszło do gardła, gdy uświadomiła sobie, że chyba łamała właśnie jedną z głównych zasad dobrego wychowania. Panna nie mogła spoglądać przecież na nagiego i prawie obcego mężczyznę! Choć w tych okolicznościach to może nie zapisane, ale podstawowe „prawo”, jakoś traciło na swojej sile.
Mimo tego, gdy do rudowłosej dotarło, na co dokładnie się patrzy, odwróciła się do Michaela tyłem, mrucząc ciche „przepraszam”. Do Tonksa mógł dotrzeć z tego jednak jedynie cichy pomruk.
– Ja… – Agresywne pytanie aurora sprawiło, że Gwen na chwilę straciła rezon. Spróbowała przełknąć ślinę, która nie chciała jej przejść przez ściśnięte gardło. Odpowiedź na pytanie „co tu robi” była jednak mniej istotna, jej przecież już nic nie groziło. Przez głowę dziewczyny przebiegały setki myśli na raz. – Ja… myślałam, że jesteś… aurorem. Nic ci nie jest? Ktoś… ktoś cię porwał? Przywiązał? Na Boga, to pewnie jedni z tych od tego… tego czarnoksiężnika, tak? Zmusił kogoś… do tego? By cię przemienił? Klątwę da się odwrócić, to nie może by takie trudne… Musimy kogoś wezwać, to przecież… Gabriel, trzeba wezwać Gabriela, ale nigdy nie potrafiłam wyczarować patronusa… – nawijała, próbując nadać całej tej sytuacji jakiś kontekst, który byłaby w stanie bez problemu zrozumieć. Nie odwracała się, nie chcąc zawstydzać jeszcze bardziej ani siebie, ani Tonksa.
Praca aurora była trudna i obarczona ryzykiem, więc wyobrażała sobie, że coś takiego mogłoby się stać. Nie przeszło jej przez myśl, że ktokolwiek mógłby chcieć się więzić z własnej woli, choć w gruncie rzeczy, w przypadku likantropii to było całkiem logiczne rozwiązanie. Skoro nie da się okiełznać bestii to można było ją przynajmniej przywiązać łańcuchami, by nie zrobiła nikomu krzywdy.
Gabriel na pewno im pomoże, tylko jak mogła go wezwać? Najłatwiej byłoby po prostu przeteleportować się pod dom Tonksa. Tylko czy jego starszy brat był w stanie to zrobić? Nie miała pojęcia do jakiego stopnia przemiana osłabia człowieka.
Wtedy przeszło jej przez myśl, że otaczająca Michaela, choć powoli rzednąca już mgła, na pewno mu nie pomaga.
– Spróbuję zakończyć tę mgłę – oznajmiła, nieco ciszej, tylko po to, aby Tonks nie myślał, że próbuje mu coś zrobić.
Machnęła różdżką, mając nadzieję, że mimo roztrzęsienia, ponownie uda jej się rzucić zaklęcie.
Finite Incantatem – pomyślała.
| Pavor veneno 1/3
love than fight
Ostatnio zmieniony przez Gwendolyn Grey dnia 07.12.19 20:33, w całości zmieniany 2 razy
'k100' : 21
A może to szczęście w nieszczęściu? W końcu tylko dzięki wskazówce Lyalla zastosował dziś mocniejsze zabezpieczenia łańcuchów, które były w stanie utrzymać go w ryzach. Kto wie, jak skończyłaby się dla Gwen ta noc gdyby zerwał się z uwięzi, tak jak ostatnio?
Niepokój zmieniał się w złość - reakcję na bezsilność, która ogarniała go na myśl o ewentualnych konsekwencjach tej pełni. Mgła podsycała tylko jego emocje, podpowiadała najgorsze wyobrażenia.
Gniewnie zaczął wyplątywać się z łańcucha, nie śmiąc prosić dziewczyny o pomoc - choć w dwójkę poszłoby łatwiej. Gdy tylko odzyskał wolność, porwał swoją różdżkę i ubrania i pośpiesznie wsunął na siebie spodnie. Postąpił kilkanaście kroków do przodu, chcąc lepiej spojrzeć na Gwen i wyjść z tej przeklętej mgły - teraz, po wyznaniu dziewczynym, wiedział już, że jest magiczna.
Jej słowa wypływały z dobrego serca, ale tylko łamały mu serce. Może i nie znał dziewczyny zbyt dobrze, ale była lustrem, w którym oglądał swoją klątwę.
Myślałam, że jesteś aurorem. - odwołanie do jego pracy, sugerowanie, że to niegodne aby auror był wilkołakiem (a przynajmniej tak przewrażliwiony Mike odebrał te słowa) było najgorszym, co mogła zrobić. Kariera była jedynym stałym punktem w jego życiu, jedynym, co mu zostało. Zacisnął mocno szczęki, usiłując ukryć drżenie dłoni i zamykając się na jej pozostałe troski. Szczególnie, że sam spędził już niezliczone godziny na czytaniu o klątwie likantropii i Gwen tylko boleśnie przypomniała mu o zawiedzionej nadziei, o tym, że nic nie da się zrobić.
Posłał jej tylko ostre spojrzenie, pozostawiając jej pytania bez odpowiedzi - nie zamierzał się tłumaczyć nieodpowiedzialnej smarkuli.
-Nikogo nie wezwiemy. - zaprotestował stanowczo.
-A ty... już nigdy nie będziesz łazić sama w pełnię w odludne miejsca, rozumiesz?! Zwariowałaś, co ci strzeliło do głowy?! Gdyby cokolwiek poszło nie tak, gdyby łańcuchy nie wytrzymały, to nawet o świcie, w kilka minut, mogłem cię... - zabić. Głos mu się załamał. Mike odetchnął głęboko i odwrócił wzrok od Gwen. Nie miał siły jej tego tłumaczyć. Przerażony dziewczęcą głupotą, chciał jak najprędzej się stąd teleportować - ale zanim magia go usłucha, musiał chwilkę ochłonąć.
Can I not save one
from the pitiless wave?
Zawstydzenie było jednak teraz naprawdę mniej istotne. Nie miała pojęcia, czego dokładnie była właśnie świadkiem, ale to Tonks wydawał się w tym wszystkim poszkodowany. Likantropia nie była przecież niczym przyjemnym, nie ważne, czy nabawił się jej teraz, czy już jakiś czas temu. Nie sądziła, by ktoś taki, jak brat Gabriela, przemieniał się z własnej woli.
Słuchała, jak mężczyzna próbuje wyplątać się z łańcuchów. Nie poprosił o pomoc, więc nawet nie próbowała się odwracać. Zaczęło do niej docierać, że skoro Tonks jest w stanie sam wyplątać się z więzów to albo zrobił to samodzielnie, albo ktoś zniewolił go, gdy był już w wilkołaczej formie. Czyżby był wilkołakiem od dłuższego czasu? W końcu brzęczenie łańcuchów zmieniło się w szelest ubrań, aby następnie Michael ruszył w jej stronę.
Odwróciła się akurat w chwili, w której Tonks wyszedł z mgły. Nie udało jej się zdjąć własnego czaru – chyba była na to zbyt roztrzęsiona. Nie podjęła więc kolejnej próby, szczególnie, że Michael i tak wyszedł już z obszaru działania zaklęcia. Teraz mgła nie powinna mieć na niego wpływu, choć pewnie jeszcze przez chwilę zostawi po sobie ślad w jego psychice.
Zrobiła krok w tył i skuliła sylwetkę, widząc ostre spojrzenie aurora. Nie spodziewała się jednak tego, co nastąpiło potem. Liczyła choćby na krótkie „nic mi nie jest”, czy może książkowe „ten czarnoksiężnik mi za to zapłaci”. Nie sądziła, że Tonks natychmiast przejdzie do pouczania jej i to na dodatek w tak gwałtowny sposób. Przecież nie chciała nikogo skrzywdzić! Skąd miała wiedzieć, że los spłata jej takiego figla?
Po policzku wciąż roztrzęsionej dziewczyny spłynęła pojedyncza łza. Gwen przygryzła jednak wargi, starając się opanować targające nią emocje. To nie był czas na płacz.
– N… nie? – mruknęła cicho i drżąco, gdy Michael oznajmił, że nikogo wzywać nie będą. Gwen mimo wszystko wciąż miała wrażenie, że Gabriel mógłby być w tej sytuacji przydatny… jakoś.
Pokręciła głową na kolejne słowa Michaela.
– Przecież nie chodzę w pełnie, już świtało! – Właściwie to jeszcze nie tak do końca, ale jednak… – Ale ja muszę pracować, a rano jest najlepsze światło! – powiedziała, łamiącym się głosem. Michael wprawdzie nie wiedział, czym para się Gwen, ale dla dziewczyny pobyt w okolicach ruin był jasny jak wschodzące właśnie słońce i wydawało jej się, że nie ma potrzeby, aby się z tego tłumaczyć. To nie była jej pierwsza taka wyprawa. – I… i umiem sobie radzić!
Wzięła głęboki oddech, przymykając na chwilę oczy. Schowała różdżkę do kieszeni i próbowała się choć trochę uspokoić. Nic nie zdziała, krzycząc na aurora, który prawdopodobnie wciąż tkwił jedną nogą w szoku, jaki przeżył zaledwie chwilę temu. Gdy znów na niego spojrzała, starała się mówić jak najbardziej składnie i spokojnie, licząc, że dzięki temu i Michaelowi będzie łatwiej dojść do siebie.
– Prze… przepraszam, ja… to był bardzo niepodziewany zbieg okoliczności. Na pewno wszystko jest w porządku? Ta mgła… przepraszam za to, ale to było pierwsze, co przyszło mi do głowy. – Głos dziewczyny delikatnie drżał, a jej dłonie wykonywały taki ruch, jakby chciała oswoić dzikie zwierzę. – Mam jakoś pomóc? Nie jest ci zimno? – spytała, zerkając krótko na nagi tors Tonksa. Było jakieś pięć stopni, gdyby nie emocje, Michael na pewno trząsłby się z zimna.
Zrobiła pół kroku do przodu, starając się wmówić samej sobie, że panuje nad sytuacją.
| Pavor veneno 2/3
love than fight
-Księżyc wciąż był na niebie, a ty poszłaś do odludnych ruin! Gdyby łańcuch puścił, gdybyś trafiła na kogoś niezarejestrowanego i dzikiego, to zbliżający się świt nic nie pomoże, wystarczą sekundy! - uświadomił jej, nadal kipiąc ze złości. Nie umiał wyrażać troski normalnie, czule i delikatnie. Gdy o kogoś się martwił, zwykle przybierał karcący ton. Czy to dlatego Just miała go dość?
-I nie, nie poradzisz sobie z wilkołakiem! - żachnął się. Naprawdę myślała, że mgła wystarczy aby powstrzymać potwora?
-Pracować? - powtórzył za nią, nieco zbity z tropu. Wziął głęboki wdech, usiłując się uspokoić. -Masz całą resztę miesiąca na pracę o świcie. - dodał łagodniej. Czy był częściowo winny tej sytuacji? Ruiny faktycznie wyglądały malowniczo, może powinien był zawsze spędzać pełnie w lesie? Ale skąd mógł wiedzieć, że artyści chodzą w takie dziwne miejsca?
-Ja... - głos lekko mu się załamał, a skrucha Gwen podziałała na niego jakoś dołująco. -To...to ja przepraszam. Nie panowałem nad sobą i byłem dla ciebie z...zagrożeniem. - westchnął. Wstyd i zakłopotanie docierały do niego z opóźnieniem. Speszył się nagle, czując wzrok Gwen na swoim torsie.
-...w porządku, mam ubrania. - przypomniał sobie, odwracając się przez ramię. Leżały w obrębie mgły, ale wystarczy chwilę poczekać i będzie mógł do nich dojść.
Can I not save one
from the pitiless wave?
– Ale nie puścił – warknęła, nieco zniechęcona. – Czy jest sens gdybać, co by było gdyby? – Zacisnęła usta. Stało się, jak się stało. Nie skrzywdził jej, a ona nie skrzywdziła jego. Nerwy i złość jedynie przeszkadzały w tej chwili im obojgu.
Mogła się wykłócać o to, czy ma resztę miesiąca, czy nie i w jakie pory powinna pracować. Gdyby znała go choć trochę bliżej, pewnie tak by zareagowała. Michael był jednak dla niej mimo wszystko niemal obcym człowiekiem, a sytuacja naprawdę nie była zabawna. Gwen milczała więc, próbując przetrawić nową informację. Tonks był wilkołakiem. I to, z tego co mówił, nie od dziś. Chyba jednak nikt go nie zaatakował, chyba był tu z własnej woli… Mimo klątwy, pracował jako auror: wiedziała o tym nie tylko od niego, a nie widziała powodu, aby jej drugie źródło kłamało. Chociaż może? Nie, to nie miało sensu. Michael był wilkołakiem, mugolakiem i aurorem w jednym. W obecnych czasach to nie oznaczało łatwego życia.
Być może powinna być przerażona odkryciem, że jej znajomy w każdą pełnie zmienia się w potwora, ale jakoś nie czuła fali strachu. Stojący przed nią Michael powoli schodził z tonu i z każdą chwilą coraz bardziej przypominał ofiarę, nie bestię. Z resztą, to niewiedza powoduje strach, a ona, mimo wszystko, coś o likantropii wiedziała. Przynajmniej na tyle, by wiedzieć, że Tonks w tej formie nie stanowi dla niej żadnego zagrożenia.
Zrobiła kolejny krok w jego stronę. Michael wyglądał na naprawdę załamanego całą tą sytuacją. Gdy załamał mu się głos, coś w Gwen drgnęło. Być może, jeśli znałaby go choć trochę lepiej, przytuliłaby go w ramach pocieszenia. Nawet teraz odnosiła wrażenie, że to mogłoby pomóc. Nie miała raczej szczególnego dystansu przed dotykaniem innych. Czuła jednak, że to po prostu byłoby nie do końca w porządku. Tonks był roztrzęsiony, prawie jej nie znał i był prawie nagim, starszym od niej mężczyzną. Nie powinna go ot tak dotykać.
Zatrzymała się więc kawałek przed nim, mimowolnie wysuwając na chwilę dłoń do przodu. Złość zupełnie minęła. Teraz kluczowym było, aby Michael w pełni doszedł do siebie.
– Byłeś. Ale nie jesteś – powiedziała miękko. – Pewnie jesteś padnięty… głodny? – spytała. – Chyba mam coś w lodówce… – dodała nieco ciszej. Nie sądziła, by mężczyzna chciałby tuż po przemianie znaleźć się w tłumie ludzi.
love than fight
W dodatku Michaela wciąż dławił gorący wstyd. Nie z powodu własnej półnagości (nie oszukujmy się, wyglądał nieźle), a z powodu bolesnej świadomości, że Gwen właśnie obserwowała obrzydliwą przemianę. Chyba, że zakryła go mgła?
Dziewczyna wydawała się być nim onieśmielona już wcześniej, gdy nieproszony pouczał ją w porcie i gdy prowadzili niezręczną rozmowę w katedrze. Skoro już wtedy - całkiem słusznie - z ostrożną rozwagą podchodziła do nieznajomych, to jak zareaguje na potwora?
I... dlaczego wpatrywała się w niego z takim spokojem? Dlaczego, gdy trybiki w jej mózgu pracowały i dopowiadały sobie resztę prawdy o Tonksie, na jej twarzy zaczynała się malować litość?
Nigdy nie spotkał się z taką reakcją. Zresztą był wilkołakiem stosunkowo niedługo, a podczas pełni uciekał ludzi jak ognia. Patrząc w lustro, widział tylko potwora, a samobójcze myśli wciąż jeszcze czasem wracały, choć starał się je dławić - tak, jak wilczy instynkt i wszelkie myśli o swojej drugiej, potwornej naturze.
Gorąco wpełzało mu na policzki, ale zaczynał przecież dygotać z zimna - a może ze strachu? Gdy Gwen postąpiła krok do przodu, on odruchowo cofnął się do tyłu. Odruchowo napiął mięśnie, bo podświadomość ostrzegała go, że dziewczyna ma pełne prawo sięgnąć po różdżkę... któż by jej udowodnił, że to nie samoobrona albo efekt traumy po zobaczeniu kogoś... czegoś takiego?
Zmarszczył brwi, spoglądając na dziewczynę i próbując przypisać logiczne znaczenie jej słowom.
-...zapraszasz mnie na śniadanie? - wysapał, całkowicie zbity z tropu. Rozluźnił się na moment, tracąc czujność z powodu gwałtownego wyobrażenia sobie jajecznicy na bekonie. Dopiero teraz uświadomił sobie, że od świtu burczy mu w brzuchu. Albo i od zachodu słońca - wilkołak był wściekły i głodujący przez całą noc.
Can I not save one
from the pitiless wave?
Gdy się cofnął, Gwen zatrzymała się. Nie chciała go przestraszyć. Przeszło jej przez myśl, że utknęli w jakimś dziwnym tańcu. Najpierw ona, wystraszona jego reakcją, cofała się i próbowała uciec; teraz to on budował dystans. To było trochę paradoksalne. Wysoki i dobrze zbudowany mężczyzna uznawał ją – niską i drobną, ledwo wyrośniętych z lat nastoletnich dziewczynę – za potencjalne zagrożenie.
Trzymała dłonie nisko, cały czas nieświadomie wykonując uspokajające gesty.
– Ja… chyba… czemu nie? – mruknęła, trochę zdziwiona jego pytaniem. W głosie Gwen brakowało pewności: – Chyba, że nie chcesz… pewnie czeka na ciebie żona? Ja… do niczego nie zmuszam… ale wolałabym nie zostawiać cię samego. Poza tym… chyba obydwoje musimy ochłonąć, sterczenie tu chyba nie jest dobrym pomysłem – przyznała.
Mówiła zupełnie szczerze. Wolała nie zostawiać go samego, szczególnie, że sama była winna obecnej nerwowości Tonksa. Jeśli jednak nie chciał albo ktoś na niego czekał, nie miała prawa naciskać. Był przecież od niej wiele starszy. Co prawda Gabriel jej o tym nie wspominał, ale większość osób w wieku Michaela miało już rodzinę i dzieci. Całkiem nieźle zarabiający auror nie musiał być wyjątkiem.
Wyczarowana przez Gwen mgła rozpłynęła się już chwilę temu. Michael chyba był jednak w na tyle dużym szoku, aby nie zwrócić na to uwagi. Z resztą, stał przecież tyłem do niej. Malarka zerknęła więc znacząco za niego, aby następnie znów skupić wzrok na aurorze.
– Nie żebym narzekała na to, co widzę – powiedziała, tym razem nieco śmielej. Na twarzy dziewczyny pojawił się blady uśmiech – ale wolałabym nie zostać oskarżona o to, że przez gapienie się na mnie masz zapalenie płuc… czy coś – zakończyła trochę koślawo i uciekając na chwilę wzrokiem, orientując się, że chyba nie powinna sobie pozwalać na takie słowa.
Do tej pory jedynym znajomym mężczyzną, którego widziała bez koszulki, był Johnatan, a ten raczej nie mógł poszczycić się najpiękniejszą budową ciała. Nie była ślepa, a miała nadzieję, że nieco żartobliwe zwrócenie mu uwagi rozluźni nieco atmosferę. Nie zmieniało to jednak faktu, że Gwen nie przywykła do dawania panom takich komplementów, dlatego na twarzy dziewczyny pojawił się delikatny rumieniec. Michael był spostrzegawczy, ale niekoniecznie musiał go zauważyć. W końcu było chłodno, a rudowłosa i tak była rozemocjonowana.
love than fight
Była o wiele silniejsza, niż myślał - jakąś przedziwną siłą, pełną niezrozumiałego dla niego współczucia.
Pozory potrafiły mylić, a choć Gwen była drobna i szczupła, to zarazem dzielna i pełna niespodzianek.
Skulił się lekko w sobie na wspomnienie żony, bo Gwen niechcący uświadomiła mu, że właściwie nikt na niego nie czeka. Hannah pewnie się martwiła, ale wyśle jej list. Nie chciał pokazywać się pannie Wright w tym stanie, wycieńczony, blady i zawstydzony. A Gwen już go widziała i... w sumie śniadanie brzmiało apetycznie, a do Michaela z każdą chwilą docierało zmęczenie z całej nocy. Mięśnie zaczynały boleć, w głowie mu się kręciło i zaraz zacznie chwiać się na nogach. Powinien usiąść i coś zjeść, zdecydowanie.
-Ja...no...dobrze, um... dziękuję. - wymamrotał, starając się nie okazywać nadmiernego entuzjazmu na wspomnienie jedzenia (ale i tak było po nim widać głód). Obejrzał się przez ramię - mgła faktycznie już się rozwiała, a on miał swobodny dostęp do swojego płaszcza i koszuli.
Uniósł lekko brwi, uśmiechając się trochę łobuzersko i trochę wbrew sobie. Gdyby Gwen nie była dużo młodsza i gdyby nie spotkali się w ohydną pełnię, to jeszcze pomyślałby, że z nim flirtuje!
-Ummmm... - odpowiedział elokwentnie. -Ty...też lepiej cieplej się ubierz, wyglądasz jak Czerwony Kapturek ale bez kapturka, ale z mugolskiej bajki, a nie z...obrony przed czarną magią. - dodał wyjątkowo niezręcznie, po czym szybko narzucił na siebie koszulę.
Może i potrzebował ochłonąć, ale i tak zauważył delikatny rumieniec na twarzy dziewczyny. Może to ze strachu albo zimna?
Skinął jej lekko głową, gotów teleportować się z nią na obiecane śniadanie.
/zt
Can I not save one
from the pitiless wave?
Korzenie Brón Trogain sięgają legend o celtyckim bogu Lugh, który wyprawił pierwsze uroczystości związane z Festiwalem Lata (wyścigi i gry połączone z zawieszeniem broni) na cześć pamięci swojej przybranej matki, bogini ziemi, Tailtiu. Zgodnie z tradycją, na festiwalu od wieków wspomina się zmarłych i pali ogniska na ich cześć. Na wzgórzu, z którego widać całą panoramę Londynu, w pobliżu ruin, rozpalono wielkie ognisko na cześć czarodziejów poległych na wojnie. Każdy może dorzucić do ognia gałązkę by wspomnieć bliskich sobie zmarłych lub oddać hołd anonimowym bohaterom.
Obok ogniska przygotowane są wiązki chrustu, który można dorzucić do ognia. Jeśli zdecydujesz się cisnąć w płomienie gałąź, pomyśl o zmarłych i rzuć kostką k100:
1: wymagana interwencja Mistrza Gry
2-10: nic się nie dzieje, a płomienie zdają się przygasać - czyżbyś niedostatecznie skupił/a się na zmarłych?
11-20: słyszysz ciche łkanie, a nad płomieniami materializuje się duch małego, zaledwie trzyletniego dziecka. W odpowiedzi na próbę rozmowy jedynie szlocha, ale możesz spróbować je uspokoić - wtedy wzbije się w powietrze i rozpłynie w chmurze dymu.
21-30: płomienie buchają mocniej i nagle unosi się nad nimi duch mężczyzny w mugolskim mundurze, który zaczyna wyzywać magów od odmieńców. Pobliscy czarodzieje w popłochu odsuwają się od ogniska, spanikowani, a na miejsce przybiega policjant z pobliskiego patrolu. Odgania ducha zaklęciem, a potem pyta podejrzliwie, czy ktoś ze zgromadzonych znał tego rebelianta. Masz szansę się oddalić, zanim ktoś z tłumu wskaże na ciebie. Jeśli jesteś Rycerzem Walpurgii lub należysz do arystokracji, nikt nie oskarży Cię o znajomość z duchem - ale samemu możesz spróbować obarczyć podejrzeniami kogokolwiek ze zgromadzonych.
31-40: przy ognisku materializuje się duch młodej dziewczyny o długim warkoczu. -Czy widzieliście gdzieś tego, komu oddałam serce? - pyta, rozchylając sukienkę. W miejscu jej serca widać jedynie pustą dziurę, przez którą prześwituje krajobraz Londynu.
41-50: płomienie zdają się przygasać, ale nagle wśród nich pojawia się duch starego czarodzieja o długiej, srebrnej brodzie i surowym spojrzeniu. -Nie odejdę stąd, dopóki nie powiesz mi czy wygraliśmy! Co dzieje się na froncie? - zwraca się wprost do Ciebie, z naciskiem.
51-60: za ogniskiem materializuje się postać kobiety o smutnych oczach i lekko zaokrąglonym brzuchu. W miejscu prawej dłoni ma jedynie kikut. -Pomszczono już nas? - pyta łagodnym, smutnym tonem.
61-70: płomienie buchają jaśniej, a wśród nich unosi się duch młodego, zaledwie osiemnastoletniego chłopaka w mundurze szeregowców Ministerstwa Magii. Uśmiecha się wesoło, rozgląda z podziwem po jarmarku. -To dla nas? Zostałem bohaterem? Jeśli pracujesz w Ministerstwie Magii w Londynie, masz szansę kojarzyć tego chłopaka z widzenia - był entuzjastycznym rekrutem i zawsze uprzejmie witał się ze wszystkimi w windzie.
71-80: między płomieniami materializuje się blada, ledwo wyraźna zjawa - rozpoznajesz w duchu kogoś bliskiego, kogoś, za kim tęsknisz. Spoglądasz w twarz bliskiej osoby przez sekundę - wydaje się spokojna, pogodzona z losem. Masz szansę powiedzieć jej lub jemu kilka słów pożegnania, po których kiwnie lekko głowę by rozpłynąć się w powietrzu.
81-90: robi się zimniej i nagle obok materializuje się duch średniowiecznego rycerza w lśniącej zbroi. Zdejmuje hełm, odrzuca do tyłu, błyszczą jasne loki. -Co tu się dzieje? Kto wezwał Gilderoya Białego? - przygląda ci się uważnie. Jeśli jesteś kobietą - nachalnie oferuje ci pomoc i towarzystwo, a jeśli mężczyzną - próbuje cię wyzwać na pojedynek. Możesz porozmawiać z Gilderoyem i przekonać go do zostawienia cię w spokoju albo w inny sposób odwrócić jego uwagę - albo pomachać do najbliższego magicznego policjanta, który od razu odgoni natrętnego ducha.
91-99: za twoimi plecami materializuje się duch druida w długiej, białej szacie. Starzec uśmiecha się łagodnie, a potem kłania lekko, z wdzięcznością. -Przybyłem dzięki twoim wspomnieniom. Zawsze służę radą tym, którzy pamiętają o poległych czarodziejach. - jeśli zdecydujesz się spytać czarodzieja o radę, usłyszysz złote myśli, których nie będziesz potrafił zinterpretować, ale które tchną w Ciebie dziwne przekonanie, że wszystko się ułoży. Do końca trwania festiwalu (13 sierpnia) nie będą Cię dotyczyć efekty krytycznych porażek.
100: wymagana interwencja mistrza gry
Wypadało się tu pokazać z miną angielskiego patrioty, choć patrząc w płomienie nie myślał wcale o ofiarach wojny. Nie potrafił patrzeć w ogień bez myślenia o Solasie i bez złowieszczych ciarek na plecach. Wmawiał sobie, że nie żałował żadnego wspomnienia wykradzionego innym, że ciekawość i wiedza stanowiły nadrzędną wartość, że legilimencja zawsze pozwalała mu przeżyć coś cennego. Nawet z bolesnych lub obrzydliwych doświadczeń można przecież wyciągnąć cenną lekcję - z dodatkową korzyścią nieprzeżywania jej samemu. Trzykrotnie doświadczył już cudzej śmierci, dobijając rannych mugoli i czarodziejów własną umiejętnością. Wymazując niezręczne sekrety na cudzą prośbę przeżył rany, tortury, bywał w głowach skrzywdzonych dziewcząt i w głowach morderców. Cudze przeżycia nie pozostawały bez wpływu na niego samego - jako młodzieniec wymiotował, szargany nerwami i nie mógł sypiać, z upływem lat zaczął obojętnieć i tracić empatię. Ale nie żałował, nigdy.
Bolało go (zniszczyło go) tak naprawdę tylko jedno wykradzione wspomnienie. Śmierć własnego brata, spalonego żywcem w ogniu potężnej klątwy, oglądana oczami jego żony. Nie mógł żałować tego, że to zobaczył, Jade zresztą mu na to pozwoliła. Nie mógł żałować, bo był bratu winien prawdę, a rodzice podejrzewali, że Sykes zwyczajnie go zamordowała. Prawda i niewinność Jade bolały jednak jeszcze mocniej niż bolałaby jej zdrada. Wtargnąwszy do jej wspomnień, przeżył w końcu wraz z nią wszystkie emocje, jakie towarzyszyły jej w tamtej strasznej chwili. Niedowierzanie, panikę, niemal zwierzęcą rozpacz i wściekłość, a wreszcie złamane serce.
Zrozumiał wtedy, że ta kobieta - bezdzietna, wyzwolona, kobieta, którą pogardzał
A przez długi czas myślał, że jeśli potrafił kochać kogokolwiek - to tylko starszego brata.
Widmo własnego brata nie opuszczało go nigdy, nie tak naprawdę, a rodzinne wspomnienia były prawdziwą ofiarą tej wojny. Cornelius nie dbał o cywili, którzy zginęli przez niego albo z jego ręki. Nie dbał o szmalcowników, policjantów i żołnierzy Ministerstwa, choć zabolałaby go strata Dirka albo zaufanych ludzi. Bardziej od krzywdy kraju bolała go niewygodna świadomość, że gdyby Solas żył - byłby dziedzicem. I że gdyby żył - nie poparłby tego wszystkiego, nie patrzył z uznaniem na medale na jego piersi, nie wsparł działań wojennych. Albo wsparłby złą stronę, ale o tym Cornelius bał się myśleć - chyba wolał prawdziwie martwego brata, niż brata, który zacząłby nim gardzić, który stałby się martwy za życia.
Obrócił w dłoniach wiązkę chrustu.
Muszę się od ciebie uwolnić, bracie.
Nie chciał się od niego uwolnić, od wspomnień lepszych, czystszych czasów.
Przed oczyma zamajaczyła nagle jeszcze jedna postać. Jej śmierć kojarzyła się z ohydnym odorem i przerażeniem jej syna, ale nie wykradł tamtego wspomnienia w pełni, nigdy nie zobaczył w myślach Marceliusa jej twarzy. Zapamiętał ją na zawsze taką, jaką ją zostawił. Młodą. Piękną. Naiwną.
Od niej też musiał się uwolnić. I od przykrej myśli, że jeśli brat spotkał ją w zaświatach - to jego duch gardził nim już prawdziwie.
Cisnął do ogniska wiązkę chrustu zanim zdążył pomyśleć o jasnowłosym chłopcu i prędko wzniósł wzrok nad płomienie, nie chcąc w nie patrzeć. Dopiero wtedy - wcześniej był zbyt zamyślony - zobaczył metr od siebie znajomą twarz.
-Sir Selwyn. - zarejestrował z lekkim zdziwieniem (nie wiedział, że Blaise wrócił do kraju), a potem skinął mu uprzejmie głową. Nie widzieli się od dawna, nie był pewien, czy wciąż powinni mówi sobie po imieniu - ale mile zapamiętał jego towarzystwo i z pewnym zainteresowaniem śledził jego karierę dyplomatyczną.
rzucam gałąź w ognisko
więc pali się słowa. Nikt o treści popiołów nie pyta.