Boczna czytelnia
AutorWiadomość
Boczna czytelnia
W bibliotece oprócz czytelni głównej, gdzie niekiedy wciąż panuje niesamowita kakofonia dźwięków wywołana nieprzyjemnym szuraniem butów, szelestem ksiąg, szeptem rozmów, zgrzytem przesuwanych krzeseł i głośniejszymi rozmowami gości, istnieje także boczna czytelnia. Jest to mniejsze pomieszczenie, prowadzą do niego ciężkie dębowe drzwi idealnie wręcz izolujące wszelkie dźwięki.
W bocznej czytelni znajdują się dwa wąskie rzędy regałów ustawionych pod ścianami. Na samym środku umiejscowiono zaś podłużny mahoniowy stolik, jak zwykle otoczony tuzinem krzeseł, a tuż przy jedynym oknie w pomieszczeniu stoi mały stoliczek i dwa fotele. Pomieszczanie oświetlają trzy małe żyrandole. Na ścianie tuż obok drzwi wisi ruchomy obraz przedstawiający Edwarda Burnetta Tylora, kawaler orderu Merlina trzeciej klasy, którego artykuły często ukazują się na łamach Walczącego Maga. Można tu spotkać przygotowujących się do do egzaminów młodych czarodziejów, jak i po prostu miłośników literatury ceniących sobie odosobnienie i ciszę.
W bocznej czytelni znajdują się dwa wąskie rzędy regałów ustawionych pod ścianami. Na samym środku umiejscowiono zaś podłużny mahoniowy stolik, jak zwykle otoczony tuzinem krzeseł, a tuż przy jedynym oknie w pomieszczeniu stoi mały stoliczek i dwa fotele. Pomieszczanie oświetlają trzy małe żyrandole. Na ścianie tuż obok drzwi wisi ruchomy obraz przedstawiający Edwarda Burnetta Tylora, kawaler orderu Merlina trzeciej klasy, którego artykuły często ukazują się na łamach Walczącego Maga. Można tu spotkać przygotowujących się do do egzaminów młodych czarodziejów, jak i po prostu miłośników literatury ceniących sobie odosobnienie i ciszę.
Wyjdź z mojej głowy.
Wyjdź w tej chwili, nie wracaj nigdy. Nie pozwalasz mi się skupić, tańczysz tango z moimi myślami, które podążają za Tobą w tym chorym rytmie. Wolny, wolny, szybki, szybki... dobrze wiesz, co dalej. Nie liczysz kroków, słuchasz tylko niesłyszalnej muzyki, karmisz się moją irytacją.
Wyjdź z mojej głowy.
Nie powtórzę tego po raz trzeci. Raz powinno Ci wystarczyć, a jednak posyłasz mi szalbierczy uśmiech i nic nie robisz sobie z moich słów. Przyznaj szczerze, chcesz wyprowadzić mnie z równowagi, obserwować jak moje muśnięte czerwienią wargi zaciskają się w cienką linię, jak przez niewielkie nozdrza ze świstem wylatuje wydychane powietrze. Bawi Cię moja kapryśność, bawi wybuchowość, bawi zmienność. Mogę być dla Ciebie Piękną lub Bestią, a Ty za każdym razem z nieznanych mi powodów wybierasz to drugie. Dlaczego po prostu nie pozwolisz mi okręcić się wokół palca, dlaczego nie zatoniesz w spojrzeniu stalowych tęczówek, dlaczego nie podążysz za mną, omamiony słodkim głosem. Wyjdź, zgiń, przepadnij. Nie Tobą zamierzam się teraz zajmować, na głowie mam sprawy większej wagi.
Stuk wysokich obcasów, szuranie tiulowych sukienek - tak brzmi każda mijana na ulicy kobieta. Wszystkie wymalowane, wyczesane, przypominające zdjęte z wystawy porcelanowe lalki. Wsuwam dłonie do kieszeni obszernej marynarki (może podkradłam ją właśnie z Twojej szafy) i przyglądam się każdej z osobna, choć mam wrażenie, że wciąż mija mnie ta sama dzierlatka. Moje buty wcale nie stukają obcasami, nie potrzebuję dodawać sobie centymetrów, by poczuć się bardziej znacząca. Tiulowa halka nie szeleszcze, bo jej nie mam, sukienki też nie. Mam spodnie, czarne cygaretki, do nich golf również czarny, to zbroja dzisiejszej sufrażystki. Nie martw się, widzę ich spojrzenia, przepełnione dezaprobatą. Widzę i nie robię sobie z nich nic. Mam czuć się winna, bo nie jestem jedną z tych tysiąca marionetek, które niczym katarynki powtarzają wpierw zdanie ojca, potem męża? Mój ojciec to życiowy nieudacznik, musiałabym upaść niebywale nisko, by uznawać go za swój autorytet.
Podążam gwarną ulicą Londynu, na chwilę przestało padać. Do biblioteki mogłabym się dostać na milion innych sposobów, ale dziś mam ochotę na spacer. Nazwij to kaprysem, ja trzymać się będę przy "ochocie". Wymijam ich wszystkich tak zgrabnie, jak gdybym nie chciała, by ich plugawe ciała, choć zbliżyły się do mych pęcin. Widzisz, w dzisiejszych czasach nie można nawet wyjść z domu, by ten mugolski szlam nie zatruwał płuc. Stuk, stuk. Moje buty zupełnie inaczej uderzają o chodnik. Dłonie popychają ciężkie, mahoniowe drzwi i jestem. Ale Ciebie już nie ma. Moje myśli zmieniły tor, oczy przesuwają się po złoconych literach, zmierzam w kierunku bocznej czytelni. Potrzebuję ciszy i spokoju, chcę skupić się na pracy i pozwolić, by spod moich palców wydostał się kolejny felieton, o którym dyskutować będą tygodniami. Sztuka czytania zanika, mój drogi, poza staruszką przeglądającą Hemingwaya gdzieś w kącie, nie ma tu nikogo. Zajmuję jedno z wielu wolnych miejsc, na drewnianym biurku rozkładam stertę papierów. Jeden oddech, drugi, trzeci - zaczynam pisać. I w tym momencie, znikam dla reszty świata.
Wyjdź w tej chwili, nie wracaj nigdy. Nie pozwalasz mi się skupić, tańczysz tango z moimi myślami, które podążają za Tobą w tym chorym rytmie. Wolny, wolny, szybki, szybki... dobrze wiesz, co dalej. Nie liczysz kroków, słuchasz tylko niesłyszalnej muzyki, karmisz się moją irytacją.
Wyjdź z mojej głowy.
Nie powtórzę tego po raz trzeci. Raz powinno Ci wystarczyć, a jednak posyłasz mi szalbierczy uśmiech i nic nie robisz sobie z moich słów. Przyznaj szczerze, chcesz wyprowadzić mnie z równowagi, obserwować jak moje muśnięte czerwienią wargi zaciskają się w cienką linię, jak przez niewielkie nozdrza ze świstem wylatuje wydychane powietrze. Bawi Cię moja kapryśność, bawi wybuchowość, bawi zmienność. Mogę być dla Ciebie Piękną lub Bestią, a Ty za każdym razem z nieznanych mi powodów wybierasz to drugie. Dlaczego po prostu nie pozwolisz mi okręcić się wokół palca, dlaczego nie zatoniesz w spojrzeniu stalowych tęczówek, dlaczego nie podążysz za mną, omamiony słodkim głosem. Wyjdź, zgiń, przepadnij. Nie Tobą zamierzam się teraz zajmować, na głowie mam sprawy większej wagi.
Stuk wysokich obcasów, szuranie tiulowych sukienek - tak brzmi każda mijana na ulicy kobieta. Wszystkie wymalowane, wyczesane, przypominające zdjęte z wystawy porcelanowe lalki. Wsuwam dłonie do kieszeni obszernej marynarki (może podkradłam ją właśnie z Twojej szafy) i przyglądam się każdej z osobna, choć mam wrażenie, że wciąż mija mnie ta sama dzierlatka. Moje buty wcale nie stukają obcasami, nie potrzebuję dodawać sobie centymetrów, by poczuć się bardziej znacząca. Tiulowa halka nie szeleszcze, bo jej nie mam, sukienki też nie. Mam spodnie, czarne cygaretki, do nich golf również czarny, to zbroja dzisiejszej sufrażystki. Nie martw się, widzę ich spojrzenia, przepełnione dezaprobatą. Widzę i nie robię sobie z nich nic. Mam czuć się winna, bo nie jestem jedną z tych tysiąca marionetek, które niczym katarynki powtarzają wpierw zdanie ojca, potem męża? Mój ojciec to życiowy nieudacznik, musiałabym upaść niebywale nisko, by uznawać go za swój autorytet.
Podążam gwarną ulicą Londynu, na chwilę przestało padać. Do biblioteki mogłabym się dostać na milion innych sposobów, ale dziś mam ochotę na spacer. Nazwij to kaprysem, ja trzymać się będę przy "ochocie". Wymijam ich wszystkich tak zgrabnie, jak gdybym nie chciała, by ich plugawe ciała, choć zbliżyły się do mych pęcin. Widzisz, w dzisiejszych czasach nie można nawet wyjść z domu, by ten mugolski szlam nie zatruwał płuc. Stuk, stuk. Moje buty zupełnie inaczej uderzają o chodnik. Dłonie popychają ciężkie, mahoniowe drzwi i jestem. Ale Ciebie już nie ma. Moje myśli zmieniły tor, oczy przesuwają się po złoconych literach, zmierzam w kierunku bocznej czytelni. Potrzebuję ciszy i spokoju, chcę skupić się na pracy i pozwolić, by spod moich palców wydostał się kolejny felieton, o którym dyskutować będą tygodniami. Sztuka czytania zanika, mój drogi, poza staruszką przeglądającą Hemingwaya gdzieś w kącie, nie ma tu nikogo. Zajmuję jedno z wielu wolnych miejsc, na drewnianym biurku rozkładam stertę papierów. Jeden oddech, drugi, trzeci - zaczynam pisać. I w tym momencie, znikam dla reszty świata.
Helena McKinnon
Zawód : Obrońca harpii i felietonistka
Wiek : 25
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Panna
But you'll come back each time you leave
'Cause, darling, I'm a nightmare dressed like a daydream
'Cause, darling, I'm a nightmare dressed like a daydream
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Półwila
Nieaktywni
Jestem miłym człowiekiem.
Nie wierzycie mi? Dlaczego? Macie jakieś podstawy? Nie sądzę. Jestem uroczym hodowcą testrali. Tak, tych uroczych stworzonek, które ukazują się człowiekowi dopiero, gdy zobaczy czyjąś śmierć. Świetna sprawa, nie sądzicie? Jestem naprawdę miły, uwierzcie mi.
Więc co ja teraz robię? Idę sobie ulicami Londynu, dzień taki piękny. Spacer to chyba nie zbrodnia, prawda? Nawet, jeśli to dopuściłem się gorszych. Więcej grzechów nie pamiętam i większości raczej nie żałuję. I wcale nie jest moją winą, że trasę mojej wycieczki krajoznawczej po mieście, które znam, jaką własną kieszeń, wyznacza pewna oszałamiająca blondynka. Nie prosiłem się o to, ubezwłasnowolnienie i przywiązanie do jednej osoby raczej nie zajmowało wysokiej pozycji na liście moich priorytetów. Nie, nie jestem szowinistą, nie, nie uważam, że miejsce kobiety jest w kuchni, chociaż dobrym, domowym obiadem nie pogardzę. Jestem po prostu szczery. Mało kto lubi tę cechę. Wiele osób uważa, że to zwykła arogancja, inni zarzucają, że robię to specjalnie, aby robić innym na złość, ale zazwyczaj kryje się za tym nieumiejętność stawienia czoła prawdzie. To smutne, gdy ktoś woli piękne kłamstwo od prawdy, to cecha człowieka słabego. Ja czuję wstręt do owijania w bawełnę od mniej więcej dwunastego roku życia. Nie uważam się za kogoś specjalnie silnego, ale za kogoś świadomego swoich wad i zalet, których jest oczywiście więcej niż tych pierwszych.
Moja sztandarowa wada lawiruje między przechodniami z niesamowitą gracją. Intrygującym jest jak to kobieta w golfie i spodniach może być o wiele bardziej kobieca niż tabuny tych laleczek odzianych w kosztowne sukienki. Powiecie mi, że to urok wili, że tylko to ciągnie mnie w jej kierunku jak magnes. Przyznam bez bicia, że myślałem podobnie, ba, na początku założyłem, iż nie ma innej opcji jak ta. Tylko, kiedy przestajesz przebywać w towarzystwie półwili ten czar powinien przestać działać. W tym przypadku nic takiego nie miało miejsca. Próbowałem zdusić to szaleństwo w zarodku. Myślałem, to niemożliwe, żeby przytrafiło się to komuś takiemu jak mi, takiemu typkowi bez serca. Cóż, życie nie przestaje nas zadziwiać inaczej byłoby nudno.
Śledzę ją, tak, możecie mnie wygwizdać i wyjść. Nie umiem tego powstrzymać, szaleństwo, chociaż nigdy się do tego nie przyznam. Wykorzystuję wszystkie swoje aurorskie umiejętności śledcze, aby przemykać się za nią niezauważony. O wiele bardziej wolałabym patrzyć w jej śliczne oczy, ale muszę zadowolić się zamazaną sylwetką w ulicznym tłumie. Nasze spotkania zazwyczaj nie są takie, jakich bym chciał, więc czerpię radość z małych rzeczy, nie jestem pazerny, bynajmniej nie aż tak bardzo, jak co poniektórzy. Jednak, gdy nadarza się okazja to grzechem byłoby z niej nie skorzystać. Bardziej niż zadowolony podążam za nią do miejsca, które kocham tak bardzo jak hodowlę.
Nieskromnie powiem, że chyba przeczytałem już połowę księgozbioru, jaki zgromadziła londyńska biblioteka. Tego oficjalnego. Zazwyczaj bez problemu potrafię godzinami błądzić między wypchanymi książkami regałami i w ogóle nie odczuć upływu czasu. Tym razem niestety nie będę ich zaszczycać swoją uwagą. Przyglądam się im zaledwie chwilę, gdy mijam je w drodze do bocznej czytelni, w której przed chwilą zniknął mój cel. Odczekałem tyle na ile pozwalała mi cierpliwość oraz potrzeba zachowania pozorów, że nasze spotkanie to zupełny przypadek. W ręce mam pierwszą książkę, którą przeczytałem, a która rzuciła mi się w oczy, więc powinienem wypaść naturalnie. Czyż nie jestem geniuszem strategii?
Od razu odnajduję ją w prawie pustym pomieszczeniu. Siedzi przy biurku zawalonym tonami papierzysk. Wydaje się taka drobna, taka krucha. Zdołałem się już przekonać, że pozory mylą bardzo boleśnie. Nie popełniam tego samego błędu. Kiwam głową drugiej osobie w pomieszczeniu, aprobując wybraną przez nią lekturę, gdy mijam ją po drodze do stolika. Idealnie za nią. Jest w takim ferworze twórczym, że chyba mnie nie zauważyła. Moszczę się wygodnie na siedzeniu i niebyłym sobą, gdybym nie położył nóg na biurku. W Hogwarcie odsiedziałem za to nie jeden szlaban. Otwieram książkę na losowej stronie i uśmiecham się szeroko.
- Daremnie walczyłem ze sobą. Nie poradzę, nie zdławię mego uczucia. Pozwól mi, pani, wyznać, jak gorąco cię wielbię i kocham – czytam głośno i wyraźnie, tak, że Helena musiałaby być głucha, aby mnie nie usłyszeć. Jane Austen naprawdę ci dziękuję za wkład w dorobek literatury brytyjskiej. Ciekawe, jakie kary przewiduje biblioteka za rażące łamanie regulaminu.
Nie wierzycie mi? Dlaczego? Macie jakieś podstawy? Nie sądzę. Jestem uroczym hodowcą testrali. Tak, tych uroczych stworzonek, które ukazują się człowiekowi dopiero, gdy zobaczy czyjąś śmierć. Świetna sprawa, nie sądzicie? Jestem naprawdę miły, uwierzcie mi.
Więc co ja teraz robię? Idę sobie ulicami Londynu, dzień taki piękny. Spacer to chyba nie zbrodnia, prawda? Nawet, jeśli to dopuściłem się gorszych. Więcej grzechów nie pamiętam i większości raczej nie żałuję. I wcale nie jest moją winą, że trasę mojej wycieczki krajoznawczej po mieście, które znam, jaką własną kieszeń, wyznacza pewna oszałamiająca blondynka. Nie prosiłem się o to, ubezwłasnowolnienie i przywiązanie do jednej osoby raczej nie zajmowało wysokiej pozycji na liście moich priorytetów. Nie, nie jestem szowinistą, nie, nie uważam, że miejsce kobiety jest w kuchni, chociaż dobrym, domowym obiadem nie pogardzę. Jestem po prostu szczery. Mało kto lubi tę cechę. Wiele osób uważa, że to zwykła arogancja, inni zarzucają, że robię to specjalnie, aby robić innym na złość, ale zazwyczaj kryje się za tym nieumiejętność stawienia czoła prawdzie. To smutne, gdy ktoś woli piękne kłamstwo od prawdy, to cecha człowieka słabego. Ja czuję wstręt do owijania w bawełnę od mniej więcej dwunastego roku życia. Nie uważam się za kogoś specjalnie silnego, ale za kogoś świadomego swoich wad i zalet, których jest oczywiście więcej niż tych pierwszych.
Moja sztandarowa wada lawiruje między przechodniami z niesamowitą gracją. Intrygującym jest jak to kobieta w golfie i spodniach może być o wiele bardziej kobieca niż tabuny tych laleczek odzianych w kosztowne sukienki. Powiecie mi, że to urok wili, że tylko to ciągnie mnie w jej kierunku jak magnes. Przyznam bez bicia, że myślałem podobnie, ba, na początku założyłem, iż nie ma innej opcji jak ta. Tylko, kiedy przestajesz przebywać w towarzystwie półwili ten czar powinien przestać działać. W tym przypadku nic takiego nie miało miejsca. Próbowałem zdusić to szaleństwo w zarodku. Myślałem, to niemożliwe, żeby przytrafiło się to komuś takiemu jak mi, takiemu typkowi bez serca. Cóż, życie nie przestaje nas zadziwiać inaczej byłoby nudno.
Śledzę ją, tak, możecie mnie wygwizdać i wyjść. Nie umiem tego powstrzymać, szaleństwo, chociaż nigdy się do tego nie przyznam. Wykorzystuję wszystkie swoje aurorskie umiejętności śledcze, aby przemykać się za nią niezauważony. O wiele bardziej wolałabym patrzyć w jej śliczne oczy, ale muszę zadowolić się zamazaną sylwetką w ulicznym tłumie. Nasze spotkania zazwyczaj nie są takie, jakich bym chciał, więc czerpię radość z małych rzeczy, nie jestem pazerny, bynajmniej nie aż tak bardzo, jak co poniektórzy. Jednak, gdy nadarza się okazja to grzechem byłoby z niej nie skorzystać. Bardziej niż zadowolony podążam za nią do miejsca, które kocham tak bardzo jak hodowlę.
Nieskromnie powiem, że chyba przeczytałem już połowę księgozbioru, jaki zgromadziła londyńska biblioteka. Tego oficjalnego. Zazwyczaj bez problemu potrafię godzinami błądzić między wypchanymi książkami regałami i w ogóle nie odczuć upływu czasu. Tym razem niestety nie będę ich zaszczycać swoją uwagą. Przyglądam się im zaledwie chwilę, gdy mijam je w drodze do bocznej czytelni, w której przed chwilą zniknął mój cel. Odczekałem tyle na ile pozwalała mi cierpliwość oraz potrzeba zachowania pozorów, że nasze spotkanie to zupełny przypadek. W ręce mam pierwszą książkę, którą przeczytałem, a która rzuciła mi się w oczy, więc powinienem wypaść naturalnie. Czyż nie jestem geniuszem strategii?
Od razu odnajduję ją w prawie pustym pomieszczeniu. Siedzi przy biurku zawalonym tonami papierzysk. Wydaje się taka drobna, taka krucha. Zdołałem się już przekonać, że pozory mylą bardzo boleśnie. Nie popełniam tego samego błędu. Kiwam głową drugiej osobie w pomieszczeniu, aprobując wybraną przez nią lekturę, gdy mijam ją po drodze do stolika. Idealnie za nią. Jest w takim ferworze twórczym, że chyba mnie nie zauważyła. Moszczę się wygodnie na siedzeniu i niebyłym sobą, gdybym nie położył nóg na biurku. W Hogwarcie odsiedziałem za to nie jeden szlaban. Otwieram książkę na losowej stronie i uśmiecham się szeroko.
- Daremnie walczyłem ze sobą. Nie poradzę, nie zdławię mego uczucia. Pozwól mi, pani, wyznać, jak gorąco cię wielbię i kocham – czytam głośno i wyraźnie, tak, że Helena musiałaby być głucha, aby mnie nie usłyszeć. Jane Austen naprawdę ci dziękuję za wkład w dorobek literatury brytyjskiej. Ciekawe, jakie kary przewiduje biblioteka za rażące łamanie regulaminu.
Thank you, I'll say goodbye now though its the end of the world, don't blame yourself and if its true, I will surround you and give life to a world thats our own
Crispin Russell
Zawód : Auror, opiekun testrali
Wiek : 29
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Kawaler
sometimes we deliberately step into those traps
I was born in mine; I don't mind it anymore
oh, but you should, you should mind it
I do, but I say I don't
I was born in mine; I don't mind it anymore
oh, but you should, you should mind it
I do, but I say I don't
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Zwierzęcousty
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
Potrafię naprawdę wiele.
Gdy na Ciebie spojrzę na ulicy, zatrzymam Cię wzrokiem. Na chwilę zapomnisz o tym dokąd idziesz i dlaczego w ogóle opuściłeś dom, przestaniesz patrzeć pod nogi i zamiast mnie, pocałujesz pierwszą ścianę. Gdy nawinę na palec kosmyk złotych włosów, by spełnić każną moją zachciankę, przybiegniesz tak szybko, że jeszcze przez dłuższą chwilę wznosić się będą za Tobą opary kurzu. Gdy poczujesz zapach moich perfum, rozwijając list ode mnie, porzucisz wszystko i pojawisz się w moim mieszkaniu, by pomóc mi w tej sprawie niebywale ważnej, którą okaże się zasunięcie sukienki. I nawet nie będziesz potrafił złościć się na mnie, gdy zrozumiesz, że dla mnie zrezygnowałeś z rzeczy o wiele ważniejszych, bo przypadkowa możliwość dotknięcia mlecznobiałej skóry moich pleców, doprowadzi Cię na sam szczyt rozkoszy. Wiesz, co się stanie, gdy kusząco przygryzę muśniętą karminową czerwienią wargę? Choć jesteś tak pewny siebie, spłonisz się niczym podlotek i z zawstydzeniem spróbujesz zasłonić tą część ciała, nad którą nie jesteś w stanie zapanować.
Potrafię naprawdę wiele, Crispinie. Jestem wilą, nawet jeśli tylko w połowie. Męskie serca mogłabym jadać na śniadanie, gdybym tylko chciała, ale uważam je za zbyt ciężkie i niestrawne. Potrafię wiele, a jednak na Tobie nie próbowałam żadnej ze swoich sztuczek. Wierz mi lub nie, tak między nami wcale nie obchodzi mnie co zrobisz, ale nigdy nie próbowałam owinąć sobie Cię wokół palca. Gdy spotkałam Cię pierwszy raz, byłam zbyt przejęta tym, że właśnie rzuciłam na Ciebie Drętwotę w miejscu publicznym, zbyt zajęta tym, by sprawdzić, czy nie stała Ci się żadna krzywda, by od tego zacząć. A potem zburzyłeś całą sielankę, odezwałeś się i nie pozostawiłeś mi żadnej chęci do tego, by pobawić się w zdobywcę.
A teraz jak na złość znowu podążasz moimi śladami. Nie widzę Cię i całe szczęście, bo po raz kolejny mógłbyś poczuć na swej skórze tę bardziej kapryśną i nieprzewidywalną część mojej natury. Idziesz za mną niczym rasowy prześladowca i gdyby nie to, że wiem, że potrafiłabym zgnieść Cię jak robaka, może nawet zaczęłabym się obawiać Twych zamiarów. Wy mężczyźni jesteście zbyt pewni siebie. Traktujecie nas przez palce, uważacie za swoją własność i najchętniej zabralibyście nam głos w tym swoim idiotycznym przekonaniu, że nic wartościowego nigdy nie opuszcza naszych ust. I to was właśnie gubi. Ta pewność, ta pycha. To, co pozwala mi wygrać w każdym starciu.
Odpowiadając więc na Twoje pytanie - nie, nie uważam, że jesteś miły. Mam Cię za kolejnego, stereotypowego przedstawiciela swojego gatunku, który w dodatku niewyobrażalną radość czerpie ze wzbudzania mojej irytacji. Dlatego też, gdy słyszę Twój głos, dobiegający z odległości zdecydowanie zbyt niewielkiej, wiele samozaparcia muszę włożyć w to, by nie wydobyć z kieszeni spodni różdżki i nie potraktować Cię kolejną Drętwotą.
- Ckliwa literatura kobieca naprawdę do Ciebie pasuje, Crispinie - odpowiadam obojętnie, nie podnoszę nawet wzroku znad swojej pracy. Słyszysz to? To kpina, to dystans, to chłód. Z pewnością nic, co pragnąłbyś usłyszeć z moich ust. Przeszkadzasz mi, wiesz? Choć usilnie staram się ignorować Twoją obecność po drugiej stronie stołu, irytuje mnie sam Twój oddech. Wreszcie zaciskam zęby, na moment odkładam pióro i piorunuję Cię wzrokiem. - Jeśli dobrze pamiętam, sposób odrzucenia zaręczyn był całkowicie adekwatny do ich jakości - unoszę brew do góry, jeśli sądzisz, że udobruchasz mnie przypadkowym fragmentem mugolskiej literatury, niesamowicie się mylisz.
Nie tylko Ty przeczytałeś większość książek w tej bibliotece. Jestem dziennikarką, Crispinie i byłoby dla mnie ujmą, gdybym nie potrafiła rozmawiać o tej gałęzi sztuki. To moja wstydliwa tajemnica, bo choć gardzę wszystkim, co mugolskie, czerpię chorą przyjemność z przewracania pożółkłych stronnic książek. I choć nigdy nie przyznam tego na głos, gdzieś w głębi duszy uważam, że ich literatura dorównuje naszej. Nie, nie powiem więcej. Nigdy nie lubiłam przesady.
Gdy na Ciebie spojrzę na ulicy, zatrzymam Cię wzrokiem. Na chwilę zapomnisz o tym dokąd idziesz i dlaczego w ogóle opuściłeś dom, przestaniesz patrzeć pod nogi i zamiast mnie, pocałujesz pierwszą ścianę. Gdy nawinę na palec kosmyk złotych włosów, by spełnić każną moją zachciankę, przybiegniesz tak szybko, że jeszcze przez dłuższą chwilę wznosić się będą za Tobą opary kurzu. Gdy poczujesz zapach moich perfum, rozwijając list ode mnie, porzucisz wszystko i pojawisz się w moim mieszkaniu, by pomóc mi w tej sprawie niebywale ważnej, którą okaże się zasunięcie sukienki. I nawet nie będziesz potrafił złościć się na mnie, gdy zrozumiesz, że dla mnie zrezygnowałeś z rzeczy o wiele ważniejszych, bo przypadkowa możliwość dotknięcia mlecznobiałej skóry moich pleców, doprowadzi Cię na sam szczyt rozkoszy. Wiesz, co się stanie, gdy kusząco przygryzę muśniętą karminową czerwienią wargę? Choć jesteś tak pewny siebie, spłonisz się niczym podlotek i z zawstydzeniem spróbujesz zasłonić tą część ciała, nad którą nie jesteś w stanie zapanować.
Potrafię naprawdę wiele, Crispinie. Jestem wilą, nawet jeśli tylko w połowie. Męskie serca mogłabym jadać na śniadanie, gdybym tylko chciała, ale uważam je za zbyt ciężkie i niestrawne. Potrafię wiele, a jednak na Tobie nie próbowałam żadnej ze swoich sztuczek. Wierz mi lub nie, tak między nami wcale nie obchodzi mnie co zrobisz, ale nigdy nie próbowałam owinąć sobie Cię wokół palca. Gdy spotkałam Cię pierwszy raz, byłam zbyt przejęta tym, że właśnie rzuciłam na Ciebie Drętwotę w miejscu publicznym, zbyt zajęta tym, by sprawdzić, czy nie stała Ci się żadna krzywda, by od tego zacząć. A potem zburzyłeś całą sielankę, odezwałeś się i nie pozostawiłeś mi żadnej chęci do tego, by pobawić się w zdobywcę.
A teraz jak na złość znowu podążasz moimi śladami. Nie widzę Cię i całe szczęście, bo po raz kolejny mógłbyś poczuć na swej skórze tę bardziej kapryśną i nieprzewidywalną część mojej natury. Idziesz za mną niczym rasowy prześladowca i gdyby nie to, że wiem, że potrafiłabym zgnieść Cię jak robaka, może nawet zaczęłabym się obawiać Twych zamiarów. Wy mężczyźni jesteście zbyt pewni siebie. Traktujecie nas przez palce, uważacie za swoją własność i najchętniej zabralibyście nam głos w tym swoim idiotycznym przekonaniu, że nic wartościowego nigdy nie opuszcza naszych ust. I to was właśnie gubi. Ta pewność, ta pycha. To, co pozwala mi wygrać w każdym starciu.
Odpowiadając więc na Twoje pytanie - nie, nie uważam, że jesteś miły. Mam Cię za kolejnego, stereotypowego przedstawiciela swojego gatunku, który w dodatku niewyobrażalną radość czerpie ze wzbudzania mojej irytacji. Dlatego też, gdy słyszę Twój głos, dobiegający z odległości zdecydowanie zbyt niewielkiej, wiele samozaparcia muszę włożyć w to, by nie wydobyć z kieszeni spodni różdżki i nie potraktować Cię kolejną Drętwotą.
- Ckliwa literatura kobieca naprawdę do Ciebie pasuje, Crispinie - odpowiadam obojętnie, nie podnoszę nawet wzroku znad swojej pracy. Słyszysz to? To kpina, to dystans, to chłód. Z pewnością nic, co pragnąłbyś usłyszeć z moich ust. Przeszkadzasz mi, wiesz? Choć usilnie staram się ignorować Twoją obecność po drugiej stronie stołu, irytuje mnie sam Twój oddech. Wreszcie zaciskam zęby, na moment odkładam pióro i piorunuję Cię wzrokiem. - Jeśli dobrze pamiętam, sposób odrzucenia zaręczyn był całkowicie adekwatny do ich jakości - unoszę brew do góry, jeśli sądzisz, że udobruchasz mnie przypadkowym fragmentem mugolskiej literatury, niesamowicie się mylisz.
Nie tylko Ty przeczytałeś większość książek w tej bibliotece. Jestem dziennikarką, Crispinie i byłoby dla mnie ujmą, gdybym nie potrafiła rozmawiać o tej gałęzi sztuki. To moja wstydliwa tajemnica, bo choć gardzę wszystkim, co mugolskie, czerpię chorą przyjemność z przewracania pożółkłych stronnic książek. I choć nigdy nie przyznam tego na głos, gdzieś w głębi duszy uważam, że ich literatura dorównuje naszej. Nie, nie powiem więcej. Nigdy nie lubiłam przesady.
Helena McKinnon
Zawód : Obrońca harpii i felietonistka
Wiek : 25
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Panna
But you'll come back each time you leave
'Cause, darling, I'm a nightmare dressed like a daydream
'Cause, darling, I'm a nightmare dressed like a daydream
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Półwila
Nieaktywni
Nigdy nie byłem specjalnie uzdolniony muzycznie. W burdelu nie ma zbytnio, na czym grać nie licząc kilku fletów, ale to nigdy nie obracało się w kręgu moich zainteresowań. Zupełnie inną sprawą były nerwy. W tej dziedzinie jawię się jako wybitny, utalentowany gracz. Na ogół, jak już mówiłem, jestem bardzo miły. Nie wierzcie mojej cudnej blond francy, kiedy chcę, jestem naprawdę uroczym człowiekiem. To samo tyczy się drugiej strony medalu. Jeśli ktoś nadepnie mi na odcisk to sam mu współczuję. Wszystko, co robię, robię na dziewięćdziesiąt procent, naprawdę. Naprawdę pięknie gram na nerwach, więc potrafię być bardzo, ale to bardzo irytujący. Zaleźć za skórę, ale jednocześnie cały czas sprawiać dobre wrażenie. Nauczyłem się tego jeszcze w Hogwarcie od tych wszystkich nadętych paniczów, którzy anielskim obyciem umieli wyjść cało z prawie każdej sytuacji. Nie mogłem, nie chciałem być gorszy. Wiedziałem, że wszystko można wypracować, talent zastąpić rzemiosłem, wystarczy włożyć w to trochę ciężkiej pracy.
Tylko z nią mam pewien problem. Właściwie ona cała jest problemem, niepotrzebną komplikacją, która stanęła na drodze mojego przyjemnego, radosnego życia, jakie udawało mi się prowadzić od jakiegoś czasu. Jak gdyby nasze pierwsze spotkanie było tak intensywne, tak pierwotne, że przepaliło mi wszystkie styki i bezpieczniki. Długi czas zbierałem się z tego odrętwienia, jakie we mnie zostało, czucie wracało jak po paraliżu. Rozmawiałem ze sobą niczym z pięcioletnim dzieckiem i tłumaczyłem, że przecież nic się nie stało. To kobieta jak każda inna, trzeba o niej zapomnieć, wrócić ponad tym do swojego dawnego życia. Taak, żeby to było takie łatwe. W dodatku ona sama mi tego nie ułatwia. Jest chyba najbardziej charakterną, zaraz po mnie, osobą na ziemi. Mógłbym być dla niej miły i uroczy. Jak już podkreślałem, naprawdę potrafię taki być, możecie zrobić sobie wywiad środowiskowy. Niestety jej zdecydowanie to nie odpowiada. Woli na mnie wieszać psy i bluzgać. Musiała nie spotkać się nigdy ze stwierdzeniem nie czyń drugiemu, co tobie nie miłe, skoro sądzi, że dam jej dzięki temu spokój. Poza tym, nawet gdybym chciał to nie sądzę, żebym umiał to zrobić.
Helena wygląda naprawdę wybornie będąc taka zapiekła w swoim gniewie. Nie potrafię się wtedy powstrzymać, aby nie wbić jeszcze jednej szpileczki w jej rozdmuchany do granic możliwość balonik irytacji. Nie bardzo przejmuję się faktem, że jeśli pęknie to może być to opłakane w skutkach dla mojej osoby. Jednak, kto nie ryzykuje ten nie pije szampana, prawda? Czerpię więc niezwykłą satysfakcję spoglądając na napięcie, jakie wywołał w niej mój niespodziewany głos. To tylko łechcze moją dumę. Nie wypadłem z wprawy, nadal potrafię się skradać i śledzić niczym prawdziwy auror. Może to pora na powrót do zawodu? Z dnia na dzień nie robię się młodszy.
- Nieprawdaż? – rzucam rozbawiony jej obojętnością. Góra lodowa byłaby sympatyczniejsza w obyciu, ale nie mam jej tego za złe. Taka jej natura, takie jej piękno. – Jestem zapalczywym zwolennikiem teorii, że mężczyźni także powinni mieć prawo publicznie czytać takie rozmemłane romansidła.
Wcale nie uważam twórczości pani Austen za łzawy harlekin, ale nie mogę odrzucić rzuconego mi przez Helenę oręża. Tylko głupiec odtrąca daną mu do ręki broń ze względów światopoglądowych. Między innymi, dlatego nadal regularnie można mnie zobaczyć na spotkaniach zwolenników Toma Riddle’a.
- Oczywiście, cukiereczku. Jednak, jeśli ja również dobrze pamiętam to na końcu oboje poddali się temu gorącemu uczuciu – mówię lekkim tonem spoglądając jej prosto w oczy. Kontakt wzrokowy jest bardzo istotny. Sposób, w jaki ktoś patrzy na was patrzy wiele mówi o jego stosunku do waszej osoby. Nie jestem psychologiem, więc nie liczcie na dokładny profil psychologiczny Heleny, ale umiem powiedzieć, że gdyby spojrzenia mogły zabijać to właśnie zakończyłbym swój żywot. Na szczęście nawet magia nie osiągnęła póki, co takiego punktu, więc nadal siedzę wygodnie z nogami wyciągniętymi na stoliku. Nadal też patrzę jej w oczy i nie mam zamiaru pierwszy odwrócić oczu. To walka o honor, o dominację.
Tylko z nią mam pewien problem. Właściwie ona cała jest problemem, niepotrzebną komplikacją, która stanęła na drodze mojego przyjemnego, radosnego życia, jakie udawało mi się prowadzić od jakiegoś czasu. Jak gdyby nasze pierwsze spotkanie było tak intensywne, tak pierwotne, że przepaliło mi wszystkie styki i bezpieczniki. Długi czas zbierałem się z tego odrętwienia, jakie we mnie zostało, czucie wracało jak po paraliżu. Rozmawiałem ze sobą niczym z pięcioletnim dzieckiem i tłumaczyłem, że przecież nic się nie stało. To kobieta jak każda inna, trzeba o niej zapomnieć, wrócić ponad tym do swojego dawnego życia. Taak, żeby to było takie łatwe. W dodatku ona sama mi tego nie ułatwia. Jest chyba najbardziej charakterną, zaraz po mnie, osobą na ziemi. Mógłbym być dla niej miły i uroczy. Jak już podkreślałem, naprawdę potrafię taki być, możecie zrobić sobie wywiad środowiskowy. Niestety jej zdecydowanie to nie odpowiada. Woli na mnie wieszać psy i bluzgać. Musiała nie spotkać się nigdy ze stwierdzeniem nie czyń drugiemu, co tobie nie miłe, skoro sądzi, że dam jej dzięki temu spokój. Poza tym, nawet gdybym chciał to nie sądzę, żebym umiał to zrobić.
Helena wygląda naprawdę wybornie będąc taka zapiekła w swoim gniewie. Nie potrafię się wtedy powstrzymać, aby nie wbić jeszcze jednej szpileczki w jej rozdmuchany do granic możliwość balonik irytacji. Nie bardzo przejmuję się faktem, że jeśli pęknie to może być to opłakane w skutkach dla mojej osoby. Jednak, kto nie ryzykuje ten nie pije szampana, prawda? Czerpię więc niezwykłą satysfakcję spoglądając na napięcie, jakie wywołał w niej mój niespodziewany głos. To tylko łechcze moją dumę. Nie wypadłem z wprawy, nadal potrafię się skradać i śledzić niczym prawdziwy auror. Może to pora na powrót do zawodu? Z dnia na dzień nie robię się młodszy.
- Nieprawdaż? – rzucam rozbawiony jej obojętnością. Góra lodowa byłaby sympatyczniejsza w obyciu, ale nie mam jej tego za złe. Taka jej natura, takie jej piękno. – Jestem zapalczywym zwolennikiem teorii, że mężczyźni także powinni mieć prawo publicznie czytać takie rozmemłane romansidła.
Wcale nie uważam twórczości pani Austen za łzawy harlekin, ale nie mogę odrzucić rzuconego mi przez Helenę oręża. Tylko głupiec odtrąca daną mu do ręki broń ze względów światopoglądowych. Między innymi, dlatego nadal regularnie można mnie zobaczyć na spotkaniach zwolenników Toma Riddle’a.
- Oczywiście, cukiereczku. Jednak, jeśli ja również dobrze pamiętam to na końcu oboje poddali się temu gorącemu uczuciu – mówię lekkim tonem spoglądając jej prosto w oczy. Kontakt wzrokowy jest bardzo istotny. Sposób, w jaki ktoś patrzy na was patrzy wiele mówi o jego stosunku do waszej osoby. Nie jestem psychologiem, więc nie liczcie na dokładny profil psychologiczny Heleny, ale umiem powiedzieć, że gdyby spojrzenia mogły zabijać to właśnie zakończyłbym swój żywot. Na szczęście nawet magia nie osiągnęła póki, co takiego punktu, więc nadal siedzę wygodnie z nogami wyciągniętymi na stoliku. Nadal też patrzę jej w oczy i nie mam zamiaru pierwszy odwrócić oczu. To walka o honor, o dominację.
Thank you, I'll say goodbye now though its the end of the world, don't blame yourself and if its true, I will surround you and give life to a world thats our own
Crispin Russell
Zawód : Auror, opiekun testrali
Wiek : 29
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Kawaler
sometimes we deliberately step into those traps
I was born in mine; I don't mind it anymore
oh, but you should, you should mind it
I do, but I say I don't
I was born in mine; I don't mind it anymore
oh, but you should, you should mind it
I do, but I say I don't
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Zwierzęcousty
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
Miłość jest słabością, Crispinie. Powinieneś się jej wyzbyć, nawet jeśli to miłość do mnie. A może zwłaszcza, bo nic dobrego Ci z tego nie przyjdzie. Jeszcze nie zauważyłeś? Jestem kobietą zbyt wyzwoloną, zbyt charakterną, by pozwolić się usidlić. Szekspir w "Poskromieniu złośnicy" opisał najwyraźniej swoje czcze marzenia. Uwielbiam jego pióro, lekkość słów i zawiłość fabuły. Mogę śnić nocą letnią, zdobywać tron z Makbetem lub mścić ojca swego podobnie jak Hamlet, ale ta jedna sztuka nigdy nie zajmie miejsca w mojej bibliotece. Okazał się jak każdy, szowinistyczny, zapalczywy w swej chęci podporządkowania kobiety własnej woli. A Ty nawet nie zdajesz sobie sprawy, jak bardzo jesteś teraz do niego podobny. Nie dam się poskromić. Nigdy, nikomu. Raz tylko wpadłam w te niewdzięczne sidła miłości, na miesięcy kilka za bezcen wymieniłam rozum na romantyczne westchnienia, jak głupia uganiałam się za zwykłym Gryfoniątkiem. I co mi z tego przyszło? Miłość jest słabością, Crispinie. Mężczyźni nie potrafią mnie kochać, przynajmniej nie tak naprawdę. Uwielbią każdy fragment mojego ciała, mój zapach miesza im w głowie, gotowi są całować ziemię, po której stąpam, ale kochają tylko to, co powierzchowne. Nie mnie, nie naprawdę. Nie własne zdanie, nie papierosa w ustach, nie wyprasowane w kant spodnie. Nie powiem Ci tego nigdy, ale zabolało gdy sobie to uświadomiłam. Lat miałam naście, cały świat przed sobą, doświadczenia za sobą brak.
Nie popełniaj moich błędów.
Z resztą, po co Ci to mówię, i tak zrobisz swoje. Widzę to w Twej okropnej mimice, mam ochotę zetrzeć Ci ten perfidny uśmieszek z twarzy. Prawie robi wielką różnicę, nie wiem czy kiedyś o tym słyszałeś. Z tej sytuacji możesz nie wyjść cało, już ja się o to postaram. Ty zresztą też. Myślisz, że nie widzę, co robisz? Wszystko, by wyprowadzić mnie z równowagi, ot co. A ja z nieznanych mi powodów Ci na to pozwalam. Powinnam zbyć Cię chłodną obojętnością, obrócić się na pięcie i odejść, a jednak przyjęłam już rękawicę.
A ja nigdy nie ustępuję.
- Mogłabym Ci nawet przytaknąć, gdybym takiego tu widziała - oznajmiam z przekąsem, protekcjonalnie, lekceważąco. Usta wydymam w prychnięciu, za ucho zakładam jasny kosmyk.
Nie próbuj brać mnie pod włos. Nie próbuj obracać mojej własnej broni przeciwko mnie. Nie będę kontynuować z Tobą tej bezsensownej dyskusji, a i Ty powinieneś wiedzieć, że machanie czerwoną płachtą przed nosem rozwścieczonego byka nie może mieć szczęśliwego zakończenia.
- Elżbieta poddała się temu "gorącemu uczuciu" dopiero wtedy, gdy zobaczyła jego rezydencję. Pokochała nie gbura, a jego majątek - odpowiadam przekornie, nawet na moment nie zrywając kontaktu wzrokowego. Masz rację, gardzę Tobą każdą komórką mojego ciała. Gardzę szlamem w Twojej krwi, gardzę wątpliwym pochodzeniem, gardzę irytującym nastawieniem. Obrzydzasz mnie Crispinie, duszę się w Twojej obecności i wcale nie powinno Ci to schlebiać. Nie odwrócę wzroku pierwsza. Nie myśl sobie, że pozwolę Ci wygrać nawet taką błahostkę, że ustąpię choć o krok. Ciesz się, że nie jestem bazyliszkiem, bo leżałbyś martwy na ziemi i uwierz, że ten widok stałby się wisienką na torcie mego dnia. - A jeśli jeszcze raz nazwiesz mnie cukiereczkiem, mogę przypadkiem zapomnieć, które zaklęcia zalicza się do niewybaczalnych - dodaję już o wiele ciszej, tak byś tylko Ty mógł mnie usłyszeć. Ton mego głosu barwą przypomina lód, nie mam dla Ciebie nawet krzty ciepła i sympatii. Jeszcze tego nie zauważyłeś? Mogą uwagę trzeba kupić. Jestem niczym luksusowa prostytutka, sprzedająca nie swe ciało, a towarzystwo. Mężczyźni gotowi są oddać całe swe bogactwo, by móc spędzić ze mną chwilę, a Ty tak bezczelnie usiłujesz wykraść mój czas.
I to dlatego nigdy Ci się to nie uda. Nie masz nic, czym mógłbyś mnie skusić.
Nie popełniaj moich błędów.
Z resztą, po co Ci to mówię, i tak zrobisz swoje. Widzę to w Twej okropnej mimice, mam ochotę zetrzeć Ci ten perfidny uśmieszek z twarzy. Prawie robi wielką różnicę, nie wiem czy kiedyś o tym słyszałeś. Z tej sytuacji możesz nie wyjść cało, już ja się o to postaram. Ty zresztą też. Myślisz, że nie widzę, co robisz? Wszystko, by wyprowadzić mnie z równowagi, ot co. A ja z nieznanych mi powodów Ci na to pozwalam. Powinnam zbyć Cię chłodną obojętnością, obrócić się na pięcie i odejść, a jednak przyjęłam już rękawicę.
A ja nigdy nie ustępuję.
- Mogłabym Ci nawet przytaknąć, gdybym takiego tu widziała - oznajmiam z przekąsem, protekcjonalnie, lekceważąco. Usta wydymam w prychnięciu, za ucho zakładam jasny kosmyk.
Nie próbuj brać mnie pod włos. Nie próbuj obracać mojej własnej broni przeciwko mnie. Nie będę kontynuować z Tobą tej bezsensownej dyskusji, a i Ty powinieneś wiedzieć, że machanie czerwoną płachtą przed nosem rozwścieczonego byka nie może mieć szczęśliwego zakończenia.
- Elżbieta poddała się temu "gorącemu uczuciu" dopiero wtedy, gdy zobaczyła jego rezydencję. Pokochała nie gbura, a jego majątek - odpowiadam przekornie, nawet na moment nie zrywając kontaktu wzrokowego. Masz rację, gardzę Tobą każdą komórką mojego ciała. Gardzę szlamem w Twojej krwi, gardzę wątpliwym pochodzeniem, gardzę irytującym nastawieniem. Obrzydzasz mnie Crispinie, duszę się w Twojej obecności i wcale nie powinno Ci to schlebiać. Nie odwrócę wzroku pierwsza. Nie myśl sobie, że pozwolę Ci wygrać nawet taką błahostkę, że ustąpię choć o krok. Ciesz się, że nie jestem bazyliszkiem, bo leżałbyś martwy na ziemi i uwierz, że ten widok stałby się wisienką na torcie mego dnia. - A jeśli jeszcze raz nazwiesz mnie cukiereczkiem, mogę przypadkiem zapomnieć, które zaklęcia zalicza się do niewybaczalnych - dodaję już o wiele ciszej, tak byś tylko Ty mógł mnie usłyszeć. Ton mego głosu barwą przypomina lód, nie mam dla Ciebie nawet krzty ciepła i sympatii. Jeszcze tego nie zauważyłeś? Mogą uwagę trzeba kupić. Jestem niczym luksusowa prostytutka, sprzedająca nie swe ciało, a towarzystwo. Mężczyźni gotowi są oddać całe swe bogactwo, by móc spędzić ze mną chwilę, a Ty tak bezczelnie usiłujesz wykraść mój czas.
I to dlatego nigdy Ci się to nie uda. Nie masz nic, czym mógłbyś mnie skusić.
Helena McKinnon
Zawód : Obrońca harpii i felietonistka
Wiek : 25
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Panna
But you'll come back each time you leave
'Cause, darling, I'm a nightmare dressed like a daydream
'Cause, darling, I'm a nightmare dressed like a daydream
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Półwila
Nieaktywni
Masz rację.
Nie jestem miłym człowiekiem. Udawałem, ale cieszę się, że nie udało mi się ciebie oszukać. Lubię inteligentne kobiety z elastycznym i wygimnastykowanym umysłem. Potrafię być sympatyczny, przyjacielski, uśmiechnąć się we właściwym momencie czy rzucić komplementem, ale jestem popsuty. Zgniły od środka niczym owoc. Musisz mnie otworzyć, aby się tego dowiedzieć. Tymczasem ty dostrzegłaś to nawet nie dotykając skórki. Podziwiam cię za to. I za to chcę cię mieć w swojej kolekcji.
Jestem łowcą. Nie walczę ze swoimi instynktami. Może to przez tę zwierzoustość mam w sobie coś ze zwierzęcia? Ptaka, drapieżnego sokoła z ostrymi pazurami, ale o miękkich i wspaniałych piórach. Kiedy wybiorę sobie ofiarę to nie ma odwrotu. Zemsta zatruła moją krew na długie lata, podporządkowałem jej praktycznie wszystko, co mogłem. Teraz nawinęłaś się ty. Próbowałem walczyć. Po raz pierwszy buntowałem się przeciwko swojej naturze, nie godząc się z osądem, jaki podświadomość podjęła za mnie. Próbowałem pozbyć się ciebie z mojej głowy wszystkimi dostępnymi sposobami i środkami. Wszystko zawiodło. Z Matką Naturą nie można przegrać. Nawet, gdy myślimy, że udało nam się ją oszukać to zaraz wraca do nas z podwójnym szlabanem. Karma to suka, nie należy o tym zapominać.
Jesteś ofiarą. Czujesz to mnie lub bardziej podświadomie. Dlatego krzątasz się i miotasz, bo zazwyczaj byłaś drapieżnikiem. W pełni to rozumiem. Nikt nie lubi utknąć w pętach, które wżynają się w skórkę z każdym ruchem, z każdą bezradną próbą uwolnienia. Przez to mnie nienawidzisz. Bo ja zastawiłem pułapkę zamiast dać się złapać w twoje zwyczajowe sidła. Dobrze wiesz, że na mnie również działa twój wygląd, a jednak zachowuję się zupełnie inaczej. Bezsilność jest okropna, najgorsza. Coś o tym wiem.
Miłość i nienawiść to dwie strony jednej mowy. Nie używam tego słowa. Wiem, że istnieje, być może doświadczyłem jej już kiedyś, ale nie nazywam nim tego, co czuję do ciebie. To wyparcie, zaprzeczenie? Może. Nie używam nazw na wyrost, bo wierzę w czyny. Puste zdania nic nie zmienią. Nie uwierzysz mi dopóki ci nie udowodnię, a nie mogę tego zrobić, bo mi zabraniasz. Błędne koło. Uciekasz, a ja gonię jak głupiec. Już prawie zaciskam dłoń na twoich palach, ale jasne pukle przelatują mi przez palce. Byłem bezradny, więc zmieniłem taktykę. Widzę, że działa, gdy uroczo wydymasz wargi, próbując udowodnić mi i sobie, że wcale nie wytrącam cię z równowagi.
- Ranisz moje kruche męskie ego – mówię z przesadnym dramatyzmem kładąc sobie dłoń w miejscu serca. Zapewne jeszcze je mam, bo coś bije w tym miejscu. Wiem jednak, że czekasz aż je przed tobą odkryję, żeby móc wbić się swoimi długimi szponami w życiodajną tkankę. Dobrze, że nie wiesz, że już dawno jest twoje. Nawet, jeśli uparcie sądzę inaczej to żyję z pustą klatką piersiową, bo ty nie chcesz oddać mi swojego.
- Musiałaś czytać inną wersją. – Podniosłaś rękawicę, nie spodziewałem się po tobie czegoś innego. Nawet, jeśli odwrócę wzrok pierwszy to i tak wygrałem. Mogłem przez chwilę spoglądać prosto w twoje piękne oczy, chociaż nie było w nich żadnej pozytywnej emocji w stosunku do mojej osoby. Nie zobaczysz jednak zawodu na mojej twarzy. Wręcz przeciwnie, na moich wargach igra kolejny zadowolony uśmiech, gdy nie odwracam wzroku. Świat na chwilę się skurczył i ograniczył tylko do ciebie. – I nie zapominaj, że wciąż jestem aurorem. Nie powinnaś grozić czarną magią stróżowi prawa. – Utrzymuję żartobliwy ton, ale moje oczy stają się poważne. Jestem skupiony, chociaż wciąż siedzę rozwalony z nogami na stoliku. Napięcie, które cały czas nam towarzyszy jest teraz jakby bardziej odczuwalne. Raz udało ci się mi pokonać, ale ja nigdy nie popełniam tego samego błędu dwa razy. Myślisz, że dasz radę sięgnąć po różdżkę szybciej ode mnie?
Nie jestem miłym człowiekiem. Udawałem, ale cieszę się, że nie udało mi się ciebie oszukać. Lubię inteligentne kobiety z elastycznym i wygimnastykowanym umysłem. Potrafię być sympatyczny, przyjacielski, uśmiechnąć się we właściwym momencie czy rzucić komplementem, ale jestem popsuty. Zgniły od środka niczym owoc. Musisz mnie otworzyć, aby się tego dowiedzieć. Tymczasem ty dostrzegłaś to nawet nie dotykając skórki. Podziwiam cię za to. I za to chcę cię mieć w swojej kolekcji.
Jestem łowcą. Nie walczę ze swoimi instynktami. Może to przez tę zwierzoustość mam w sobie coś ze zwierzęcia? Ptaka, drapieżnego sokoła z ostrymi pazurami, ale o miękkich i wspaniałych piórach. Kiedy wybiorę sobie ofiarę to nie ma odwrotu. Zemsta zatruła moją krew na długie lata, podporządkowałem jej praktycznie wszystko, co mogłem. Teraz nawinęłaś się ty. Próbowałem walczyć. Po raz pierwszy buntowałem się przeciwko swojej naturze, nie godząc się z osądem, jaki podświadomość podjęła za mnie. Próbowałem pozbyć się ciebie z mojej głowy wszystkimi dostępnymi sposobami i środkami. Wszystko zawiodło. Z Matką Naturą nie można przegrać. Nawet, gdy myślimy, że udało nam się ją oszukać to zaraz wraca do nas z podwójnym szlabanem. Karma to suka, nie należy o tym zapominać.
Jesteś ofiarą. Czujesz to mnie lub bardziej podświadomie. Dlatego krzątasz się i miotasz, bo zazwyczaj byłaś drapieżnikiem. W pełni to rozumiem. Nikt nie lubi utknąć w pętach, które wżynają się w skórkę z każdym ruchem, z każdą bezradną próbą uwolnienia. Przez to mnie nienawidzisz. Bo ja zastawiłem pułapkę zamiast dać się złapać w twoje zwyczajowe sidła. Dobrze wiesz, że na mnie również działa twój wygląd, a jednak zachowuję się zupełnie inaczej. Bezsilność jest okropna, najgorsza. Coś o tym wiem.
Miłość i nienawiść to dwie strony jednej mowy. Nie używam tego słowa. Wiem, że istnieje, być może doświadczyłem jej już kiedyś, ale nie nazywam nim tego, co czuję do ciebie. To wyparcie, zaprzeczenie? Może. Nie używam nazw na wyrost, bo wierzę w czyny. Puste zdania nic nie zmienią. Nie uwierzysz mi dopóki ci nie udowodnię, a nie mogę tego zrobić, bo mi zabraniasz. Błędne koło. Uciekasz, a ja gonię jak głupiec. Już prawie zaciskam dłoń na twoich palach, ale jasne pukle przelatują mi przez palce. Byłem bezradny, więc zmieniłem taktykę. Widzę, że działa, gdy uroczo wydymasz wargi, próbując udowodnić mi i sobie, że wcale nie wytrącam cię z równowagi.
- Ranisz moje kruche męskie ego – mówię z przesadnym dramatyzmem kładąc sobie dłoń w miejscu serca. Zapewne jeszcze je mam, bo coś bije w tym miejscu. Wiem jednak, że czekasz aż je przed tobą odkryję, żeby móc wbić się swoimi długimi szponami w życiodajną tkankę. Dobrze, że nie wiesz, że już dawno jest twoje. Nawet, jeśli uparcie sądzę inaczej to żyję z pustą klatką piersiową, bo ty nie chcesz oddać mi swojego.
- Musiałaś czytać inną wersją. – Podniosłaś rękawicę, nie spodziewałem się po tobie czegoś innego. Nawet, jeśli odwrócę wzrok pierwszy to i tak wygrałem. Mogłem przez chwilę spoglądać prosto w twoje piękne oczy, chociaż nie było w nich żadnej pozytywnej emocji w stosunku do mojej osoby. Nie zobaczysz jednak zawodu na mojej twarzy. Wręcz przeciwnie, na moich wargach igra kolejny zadowolony uśmiech, gdy nie odwracam wzroku. Świat na chwilę się skurczył i ograniczył tylko do ciebie. – I nie zapominaj, że wciąż jestem aurorem. Nie powinnaś grozić czarną magią stróżowi prawa. – Utrzymuję żartobliwy ton, ale moje oczy stają się poważne. Jestem skupiony, chociaż wciąż siedzę rozwalony z nogami na stoliku. Napięcie, które cały czas nam towarzyszy jest teraz jakby bardziej odczuwalne. Raz udało ci się mi pokonać, ale ja nigdy nie popełniam tego samego błędu dwa razy. Myślisz, że dasz radę sięgnąć po różdżkę szybciej ode mnie?
Thank you, I'll say goodbye now though its the end of the world, don't blame yourself and if its true, I will surround you and give life to a world thats our own
Crispin Russell
Zawód : Auror, opiekun testrali
Wiek : 29
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Kawaler
sometimes we deliberately step into those traps
I was born in mine; I don't mind it anymore
oh, but you should, you should mind it
I do, but I say I don't
I was born in mine; I don't mind it anymore
oh, but you should, you should mind it
I do, but I say I don't
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Zwierzęcousty
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
To miłe, że wciąż się oszukujesz.
Że zapominasz o tym, że nie tylko ja wpadłam w Twoje sidła. Tak uparcie wmawiasz sobie, że tylko ja dałam się wciągnąć w Twą grę, że nawet nie zauważasz, iż kaganiec wokół Twej szyi zaciska się coraz mocniej. Na tym właśnie zbudowałam swoją potęgę, Crispinie. Na ułudzie, złudzeniu i zbyt wielkiej pewności siebie. A Ty nawet zbyt dobrze wpisujesz się w schemat, który do znudzenia powtarzam już od lat. Może popełniłam błąd, może niepotrzebnie pozwoliłam Ci na siebie polować, ale nawet przez moment nie powinieneś sądzić, że jestem bezbronna. Bo nie jestem. Mam coś, na czym zależy Ci bardziej, niż jesteś skłonny przyznać. Mam coś, co dostaniesz tylko wtedy, jeśli Ci na to pozwolę - a to do mnie należy ostatnie i jedyne słowo. Bo Ty, Crispinie, pragniesz mnie.
A ja Ci nie ulegnę.
Możesz gonić za mną do utraty tchu, możesz karmić się fałszywą iluzją, że kiedyś uda Ci się mnie dosięgnąć. Ale przyjdzie taki dzień, gdy zrozumiesz, że nie dołączę do Twojej kolekcji. Nie jestem kolejnym okazem, który można przywiesić do ściany i chwalić się nim przy każdej nadarzającej się okazji. I niezależnie od tego, jak mocno będzie Cię skręcać, nie postawisz na swoim. Bo ja uznaję jedynie zasadę - wszystko albo nic. Nie zmienię jej dla kogoś jak Ty. Bawmy się w nieskończoność w kotka i myszkę, plątajmy coraz mocniej we własne sidła, pogódźmy się z tym, że tak łatwo od tego nie uciekniemy. Z losem nie ma co iść w zaparte, wypierać się tego, co oczywiste. Zwłaszcza, że to Ty pragniesz mnie, nie odwrotnie.
- Jak mocno? - pytam bezwstydnie, świdruję Cię wzrokiem kpiącym i obojętnym, brodę opieram na złożonych dłoniach. Nie mam serca, Crispinie. Wydarłam je sobie przed laty, pogrzebałam na zakurzonym strychu, gdzie mieszkali moi rodzice. Zaskoczę Cię, bo wcale nie zależy mi na tym Twoim. Nie postawiłam sobie za cel honoru zmieszanie Cię z błotem, nienawiść to też uczucie, a nie zasługujesz na żadne. Wiesz czego chcę? Odejdź, zostaw mnie w spokoju. Zniknij mi z pola widzenia, przestań zatruwać powietrze, którym oddycham.
- Czytałam jedyną prawdziwą - Nawet nie wiesz, jakie masz szczęście, że nie jestem świadoma swoich uczuć. Wygrywasz, bo nie wiem, że Ci na to pozwalam. Że każda chwila, spędzona w moim towarzystwie, że każde słowo, nawet to najbardziej oschłe, są dla ciebie nagrodą.
Och, jeśli sądzisz, że zamierzam sięgnąć po różdżkę, jesteś w głębokim błędzie. Mam broń o wiele bardziej potężną, której nie próbowałam jeszcze wykorzystać na Tobie.
- Grozić? Mówię tylko o niewinnym przypadku, panie oficerze - ton mojego głosu zmienia się o sto osiemdziesiąt stopni. Czy już widzisz, co knuję? - Panie oficerze, proszę tylko na mnie spojrzeć. Jestem kobietą niewinną i bezbronną, nie skrzywdziłabym nawet muchy. Boję się, panie oficerze. Niech się pan mną zajmie. Niech chroni mnie pan przed wszystkim, proszę - rzucam na Ciebie urok z każdym słowem. Nie ma znaczenia to, co mówię - to ton mojego głosu przejmuje kontrolę nad Twoim rozumem, przyznaj sam, że jesteś gotów rzucić wszystko i ochronić mnie przed całym światem. Jestem hipnotyzująca, toksyczna - kuszę Cię swoim syrenim śpiewem.
A potem w jednej chwili psuję wszystko. Wybucham śmiechem, opieram się bezczelnie i tylko jedno słowo opuszcza moje usta.
- Mięczak.
Że zapominasz o tym, że nie tylko ja wpadłam w Twoje sidła. Tak uparcie wmawiasz sobie, że tylko ja dałam się wciągnąć w Twą grę, że nawet nie zauważasz, iż kaganiec wokół Twej szyi zaciska się coraz mocniej. Na tym właśnie zbudowałam swoją potęgę, Crispinie. Na ułudzie, złudzeniu i zbyt wielkiej pewności siebie. A Ty nawet zbyt dobrze wpisujesz się w schemat, który do znudzenia powtarzam już od lat. Może popełniłam błąd, może niepotrzebnie pozwoliłam Ci na siebie polować, ale nawet przez moment nie powinieneś sądzić, że jestem bezbronna. Bo nie jestem. Mam coś, na czym zależy Ci bardziej, niż jesteś skłonny przyznać. Mam coś, co dostaniesz tylko wtedy, jeśli Ci na to pozwolę - a to do mnie należy ostatnie i jedyne słowo. Bo Ty, Crispinie, pragniesz mnie.
A ja Ci nie ulegnę.
Możesz gonić za mną do utraty tchu, możesz karmić się fałszywą iluzją, że kiedyś uda Ci się mnie dosięgnąć. Ale przyjdzie taki dzień, gdy zrozumiesz, że nie dołączę do Twojej kolekcji. Nie jestem kolejnym okazem, który można przywiesić do ściany i chwalić się nim przy każdej nadarzającej się okazji. I niezależnie od tego, jak mocno będzie Cię skręcać, nie postawisz na swoim. Bo ja uznaję jedynie zasadę - wszystko albo nic. Nie zmienię jej dla kogoś jak Ty. Bawmy się w nieskończoność w kotka i myszkę, plątajmy coraz mocniej we własne sidła, pogódźmy się z tym, że tak łatwo od tego nie uciekniemy. Z losem nie ma co iść w zaparte, wypierać się tego, co oczywiste. Zwłaszcza, że to Ty pragniesz mnie, nie odwrotnie.
- Jak mocno? - pytam bezwstydnie, świdruję Cię wzrokiem kpiącym i obojętnym, brodę opieram na złożonych dłoniach. Nie mam serca, Crispinie. Wydarłam je sobie przed laty, pogrzebałam na zakurzonym strychu, gdzie mieszkali moi rodzice. Zaskoczę Cię, bo wcale nie zależy mi na tym Twoim. Nie postawiłam sobie za cel honoru zmieszanie Cię z błotem, nienawiść to też uczucie, a nie zasługujesz na żadne. Wiesz czego chcę? Odejdź, zostaw mnie w spokoju. Zniknij mi z pola widzenia, przestań zatruwać powietrze, którym oddycham.
- Czytałam jedyną prawdziwą - Nawet nie wiesz, jakie masz szczęście, że nie jestem świadoma swoich uczuć. Wygrywasz, bo nie wiem, że Ci na to pozwalam. Że każda chwila, spędzona w moim towarzystwie, że każde słowo, nawet to najbardziej oschłe, są dla ciebie nagrodą.
Och, jeśli sądzisz, że zamierzam sięgnąć po różdżkę, jesteś w głębokim błędzie. Mam broń o wiele bardziej potężną, której nie próbowałam jeszcze wykorzystać na Tobie.
- Grozić? Mówię tylko o niewinnym przypadku, panie oficerze - ton mojego głosu zmienia się o sto osiemdziesiąt stopni. Czy już widzisz, co knuję? - Panie oficerze, proszę tylko na mnie spojrzeć. Jestem kobietą niewinną i bezbronną, nie skrzywdziłabym nawet muchy. Boję się, panie oficerze. Niech się pan mną zajmie. Niech chroni mnie pan przed wszystkim, proszę - rzucam na Ciebie urok z każdym słowem. Nie ma znaczenia to, co mówię - to ton mojego głosu przejmuje kontrolę nad Twoim rozumem, przyznaj sam, że jesteś gotów rzucić wszystko i ochronić mnie przed całym światem. Jestem hipnotyzująca, toksyczna - kuszę Cię swoim syrenim śpiewem.
A potem w jednej chwili psuję wszystko. Wybucham śmiechem, opieram się bezczelnie i tylko jedno słowo opuszcza moje usta.
- Mięczak.
Helena McKinnon
Zawód : Obrońca harpii i felietonistka
Wiek : 25
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Panna
But you'll come back each time you leave
'Cause, darling, I'm a nightmare dressed like a daydream
'Cause, darling, I'm a nightmare dressed like a daydream
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Półwila
Nieaktywni
Nikt nie jest idealny. Mówię to z bólem serca, ale to prawda. Nawet ja nie jestem perfekcyjny. Ubolewam nad tym faktem, ale wiem też, że wszystkie rany, skrzywienia i odchyły tworzą ze mnie lepszego człowieka. Nie jestem sztywną kukiełką, człowiekiem lalką, który patrzy z pogardą na ludzi niczym porcelanowa zabaweczka ze sklepowej wystawy. Jestem żywy, moje serce bije, przyspiesza w strachu, zwalnia w rozleniwieniu, krzyczę, kłócę się, popełniam błędy i kocham. Jestem też cholernym hipokrytą. Nie powiem ci tego, bo zjadłabyś mnie na śniadanie. I tak już mam wrażenie, że zawłaszczyłaś sobie za dużą część mnie, muszę zachować sobie jakichś ochłap, bo nie przeżyję.
Nie zmienię jednak swojej natury, zwłaszcza w twojej sprawie. Będę uparcie utrzymywać, że mam nad tobą przewagę, sądzić, że jestem o krok przed tobą, chociaż ty wyprzedziłaś mnie o dwa kroki już dawno. Wpadłem już wtedy w barze. Owszem, twoja uroda odebrała mi rozum i zdolność mowy, ale nie jest ona ważna. Wiem, że jesteś półwilą i naturalnie zgina mi to kolana do pozycji błagania o twoją uwagę, ale miałem już wiele kobiet. Wiele pięknych kobiet raczyło mnie atencją, a ja raczyłem je swoją. Nauczyłem się, że uroda przeminie, zniknie w sieci zmarszczek i plątaninie szarych włosów. Na pewno będziesz najpiękniejszą staruszką na Ziemi, ale to nie ma znaczenia. Największe oraz najbezpieczniejsze sidła zastawiła na mnie twoja osobowość. Tamtą drętwotą odebrałaś mi nie tylko władzę w członkach, ale także kontrolę nad sercem. Zabrałaś je sobie niczym wykwintna złodziejka i nie wiem, co począć. Od tamtego czasu wierzgam się, błądzę jak ślepiec, który podąża do celu po dźwięku w wypełnionym zewsząd muzyką pokoju. Jak mam z tym żyć? Jak mogłem obdarzyć uczuciem, którego nie otrzymał nikt inny, kobietę, która mnie nienawidzi? Merlinie, ironia losu to definicja mojego życia.
- Jak tylko ty potrafisz – odpowiadam szczerząc zęby w szerokim, radosnym uśmiechu. Już dawno zauważyłem, że moje nieszczęście to twoja radość. Cieszę się więc, że nie odkryłaś, z czego ja czerpię przyjemności. Mogę z czystą satysfakcją doprowadzać cię na skraj irytacji i z lubością przyglądać się jak próbujesz z niego nie spaść. Jak twoja maska idealnej, postępowej kobiety fatalnej zaczyna się kruszyć i pękać pokazując prawdziwe, jeszcze bardziej intrygujące wnętrze.
- Albo tłumaczenie jakiejś uroczej feministki. – To chyba jakiś oksymoron, kontrast chociaż. Nie sądzę, że istnieją miłe feministki. Przecież każdy mężczyzna jest dla nich czystą esencją szowinizmu, istotą chcącą odebrać im prawa. Ja tam jestem za wolnością dla kobiet i ich praw, może też jestem feministką?
Twoje zabiegi mnie paraliżują, nie spodziewałem się po tobie takiego kontrataku. Przecież powinienem, jest cholernie świadoma siebie, swojego piękna, swojej potęgi. Twoje okrągłe słowa to miód na moje uszy. Kierują moje myśli na zupełnie inne tory, na złe tory. Do miejsc zdecydowanie dalekich, zbyt dalekich od tej szacownej placówki, jaką jest biblioteka, w której się znajdujemy. W dodatku sposób, w jaki do mnie mówisz powoduje, że moja dotychczasowa pozycja robi się niewygodna. Muszę poprawić się na krześle, opuścić nogi na posadzkę jak na przykładnego obywatela przystało. Chciałbym usłyszeć jak mówisz panie oficerze w innych warunkach. Mój umysł szaleje, wiruje, kręci mi się przed oczami. Piekło i szatani zesłali cię na moją zgubę.
- Obawiam się, że w pewnych rejonach daleko mi do miękkości – rzucam szczerym, bezpośrednim, bezwstydnym tonem patrząc ci prosto w oczy. Wykrzywiam wargi w rozbawionym uśmiechu, ciekawe twojej reakcji. Temat tabu dla mnie nie istnieje, więc dlaczego miałabym wstydzić się różnorodnych aluzji. Nie powinnaś mieć pretensji, sama mnie prowokujesz, musisz wypić piwo, którego sobie nawarzyłaś. Pewnie nie będzie to dla ciebie problem. Wtedy byłaś sama w barze, więc pewnie alkohol to dla ciebie nie pierwszyzna. Ciekawe, czy jesteś równie piękna, gdy jesteś pijana, a procenty przemawiają przez twoją chłodną, oficjalną naturę. Nie powiem, że nigdy się nie dowiem, bo nie jestem typem człowieka, który uważa rzeczy za niemożliwe. Jestem profesjonalistą w hedonizmie, zawsze dostaję to, czego chcę.
Nie zmienię jednak swojej natury, zwłaszcza w twojej sprawie. Będę uparcie utrzymywać, że mam nad tobą przewagę, sądzić, że jestem o krok przed tobą, chociaż ty wyprzedziłaś mnie o dwa kroki już dawno. Wpadłem już wtedy w barze. Owszem, twoja uroda odebrała mi rozum i zdolność mowy, ale nie jest ona ważna. Wiem, że jesteś półwilą i naturalnie zgina mi to kolana do pozycji błagania o twoją uwagę, ale miałem już wiele kobiet. Wiele pięknych kobiet raczyło mnie atencją, a ja raczyłem je swoją. Nauczyłem się, że uroda przeminie, zniknie w sieci zmarszczek i plątaninie szarych włosów. Na pewno będziesz najpiękniejszą staruszką na Ziemi, ale to nie ma znaczenia. Największe oraz najbezpieczniejsze sidła zastawiła na mnie twoja osobowość. Tamtą drętwotą odebrałaś mi nie tylko władzę w członkach, ale także kontrolę nad sercem. Zabrałaś je sobie niczym wykwintna złodziejka i nie wiem, co począć. Od tamtego czasu wierzgam się, błądzę jak ślepiec, który podąża do celu po dźwięku w wypełnionym zewsząd muzyką pokoju. Jak mam z tym żyć? Jak mogłem obdarzyć uczuciem, którego nie otrzymał nikt inny, kobietę, która mnie nienawidzi? Merlinie, ironia losu to definicja mojego życia.
- Jak tylko ty potrafisz – odpowiadam szczerząc zęby w szerokim, radosnym uśmiechu. Już dawno zauważyłem, że moje nieszczęście to twoja radość. Cieszę się więc, że nie odkryłaś, z czego ja czerpię przyjemności. Mogę z czystą satysfakcją doprowadzać cię na skraj irytacji i z lubością przyglądać się jak próbujesz z niego nie spaść. Jak twoja maska idealnej, postępowej kobiety fatalnej zaczyna się kruszyć i pękać pokazując prawdziwe, jeszcze bardziej intrygujące wnętrze.
- Albo tłumaczenie jakiejś uroczej feministki. – To chyba jakiś oksymoron, kontrast chociaż. Nie sądzę, że istnieją miłe feministki. Przecież każdy mężczyzna jest dla nich czystą esencją szowinizmu, istotą chcącą odebrać im prawa. Ja tam jestem za wolnością dla kobiet i ich praw, może też jestem feministką?
Twoje zabiegi mnie paraliżują, nie spodziewałem się po tobie takiego kontrataku. Przecież powinienem, jest cholernie świadoma siebie, swojego piękna, swojej potęgi. Twoje okrągłe słowa to miód na moje uszy. Kierują moje myśli na zupełnie inne tory, na złe tory. Do miejsc zdecydowanie dalekich, zbyt dalekich od tej szacownej placówki, jaką jest biblioteka, w której się znajdujemy. W dodatku sposób, w jaki do mnie mówisz powoduje, że moja dotychczasowa pozycja robi się niewygodna. Muszę poprawić się na krześle, opuścić nogi na posadzkę jak na przykładnego obywatela przystało. Chciałbym usłyszeć jak mówisz panie oficerze w innych warunkach. Mój umysł szaleje, wiruje, kręci mi się przed oczami. Piekło i szatani zesłali cię na moją zgubę.
- Obawiam się, że w pewnych rejonach daleko mi do miękkości – rzucam szczerym, bezpośrednim, bezwstydnym tonem patrząc ci prosto w oczy. Wykrzywiam wargi w rozbawionym uśmiechu, ciekawe twojej reakcji. Temat tabu dla mnie nie istnieje, więc dlaczego miałabym wstydzić się różnorodnych aluzji. Nie powinnaś mieć pretensji, sama mnie prowokujesz, musisz wypić piwo, którego sobie nawarzyłaś. Pewnie nie będzie to dla ciebie problem. Wtedy byłaś sama w barze, więc pewnie alkohol to dla ciebie nie pierwszyzna. Ciekawe, czy jesteś równie piękna, gdy jesteś pijana, a procenty przemawiają przez twoją chłodną, oficjalną naturę. Nie powiem, że nigdy się nie dowiem, bo nie jestem typem człowieka, który uważa rzeczy za niemożliwe. Jestem profesjonalistą w hedonizmie, zawsze dostaję to, czego chcę.
Thank you, I'll say goodbye now though its the end of the world, don't blame yourself and if its true, I will surround you and give life to a world thats our own
Crispin Russell
Zawód : Auror, opiekun testrali
Wiek : 29
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Kawaler
sometimes we deliberately step into those traps
I was born in mine; I don't mind it anymore
oh, but you should, you should mind it
I do, but I say I don't
I was born in mine; I don't mind it anymore
oh, but you should, you should mind it
I do, but I say I don't
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Zwierzęcousty
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
To prawda, nikt nie jest idealny. Może dlatego nie znoszę stawiania mnie na piedestale, choć uwielbiam być wielbiona. Rozumiesz, co chcę przez to powiedzieć? W ludziach widzimy to, co zobaczyć pragniemy. Kochamy nasze wyobrażenia o nich, a nie ich samych, przez co pragniemy ich zmienić. To przez to nie wierzę w miłość. Nie chcę pozwolić, by zabrała mi trzeźwość osądu, by związała z kimś nie wartym mojej uwagi. Czy nie lepiej żyć bez uczuć, troszcząc się tylko o to, co dla nas najlepsze? Może nie jestem idealna, może jestem cholerną egoistką i materialistką, ale tak właśnie ukształtowało mnie życie. Te wszystkie rany, skrzywienia i odchyły, o których mówisz. Lata ubóstwa sprawiły, że to jego obawiam się najmocniej. Nigdy nie powiem, że uczyniło mnie to lepszym człowiekiem. Jedynie mądrzejszym.
To dlatego chcę wykorzystać swoją urodę, póki jest moim największym atutem. Czuję się rozdarta pomiędzy dwoma światami, dwoma skrajnymi postawami. Jestem kobietą wyzwoloną, która nie boi się nosić spodni, palić papierosów i rzucać zaklęć oszałamiających na przypadkowych ludzi, a jednocześnie wśród śmietanki towarzyskiej świata magicznego szukam męża, który zapewni mi dobre nazwisko i godziwy los, nie odbierając przy tym prawa głosu. Chcę szturmem wtargnąć na salony i nie obchodzi mnie, komu przy tym przyjdzie mi sprzedać samą siebie. Mówiłam Ci już, Crispinie, że miłość jest rzeczą drugorzędną. Tylko po trupach można dotrzeć do celu.
- Schlebiasz mi, Russell - naprawdę nie rozumiem, dlaczego śmiejesz się jak głupi do sera. Odejdź już i przestań psuć mi powietrze, naprawdę nie masz nic ciekawszego do roboty? Zupełnie obojętnie powracam wzrokiem do swoich notatek, otwieram kolejną książkę i staram się ponownie ułożyć myśli we właściwy felietonowi szereg. Piszę więc jestem, a Ty mi w tym teraz przeszkadzasz.
- Lepsza urocza feministka, niż ograniczony szowinista. - Mylisz się, mój drogi, nie każdy mężczyzna jest dla mnie wrogiem. Wystarczy jeden fałszywy krok, by odpowiednia etykieta już do końca przylgnęła do jego czoła, wiem jednak, że poglądy nabywa się z czasem. Od lat otaczam się towarzystwem szlachciców, tych samych, którzy najchętniej widzieliby mnie zamkniętą w domu, zajmującą się gromadką rozwrzeszczanych dzieci, o jasnych włosach. Pytasz dlaczego? Bo wszyscy są marionetkami w moich dłoniach. Bo choć tak głośno gardzą tym, co sobą manifestuję, już dawno przejęłam nad nimi kontrolę. O to właśnie chodzi, Crispinie. Nie ma znaczenia, jakimi środkami dotrzesz do celu.
To moja przewaga. Zaskoczenie. Patrzysz na mnie i wszystko masz jak na talerzu, a jednak za każdym razem popełniasz ten sam podstawowy błąd. Nie doceniasz mnie. Czy tamta Drętwota niczego Cię nie nauczyła? Najwyraźniej nie, bo do znudzenia mogę wykorzystywać przeciwko Tobie tę samą taktykę, a Ty za każdym razem łapać się będziesz w moje sidła, jak gdybym zastawiła je po raz pierwszy. Tylko po co nam to wszystko, Crispinie? Nie masz nic, czego bym chciała, a dać możesz mi jedynie święty spokój. To zbyt mało, by nakarmić materialistkę.
- Naprawdę? Może więc powinnam kontynuować, by dla odmiany zrobiło się tam lepko - kpię, patrząc Ci prosto w oczy. Sądziłeś, że odwrócę wzrok i spłonię się na sam dźwięk Twych słów? Nie jestem jedną z tych dziewcząt, choć gdy sytuacja będzie tego wymagać, mogę zacząć niewinnie trzepotać rzęsami. Prowokuję Cię, to prawda, ale wcale nie zamierzam kontynuować tej zabawy. Mogłabym Cię upokorzyć już samym słodkim tonem głosu, ale nie zasługujesz nawet na tyle przyjemności z mojej strony. Twój hedonizm jest dla mnie równie wartościowy, co zeszłoroczny śnieg.
To dlatego chcę wykorzystać swoją urodę, póki jest moim największym atutem. Czuję się rozdarta pomiędzy dwoma światami, dwoma skrajnymi postawami. Jestem kobietą wyzwoloną, która nie boi się nosić spodni, palić papierosów i rzucać zaklęć oszałamiających na przypadkowych ludzi, a jednocześnie wśród śmietanki towarzyskiej świata magicznego szukam męża, który zapewni mi dobre nazwisko i godziwy los, nie odbierając przy tym prawa głosu. Chcę szturmem wtargnąć na salony i nie obchodzi mnie, komu przy tym przyjdzie mi sprzedać samą siebie. Mówiłam Ci już, Crispinie, że miłość jest rzeczą drugorzędną. Tylko po trupach można dotrzeć do celu.
- Schlebiasz mi, Russell - naprawdę nie rozumiem, dlaczego śmiejesz się jak głupi do sera. Odejdź już i przestań psuć mi powietrze, naprawdę nie masz nic ciekawszego do roboty? Zupełnie obojętnie powracam wzrokiem do swoich notatek, otwieram kolejną książkę i staram się ponownie ułożyć myśli we właściwy felietonowi szereg. Piszę więc jestem, a Ty mi w tym teraz przeszkadzasz.
- Lepsza urocza feministka, niż ograniczony szowinista. - Mylisz się, mój drogi, nie każdy mężczyzna jest dla mnie wrogiem. Wystarczy jeden fałszywy krok, by odpowiednia etykieta już do końca przylgnęła do jego czoła, wiem jednak, że poglądy nabywa się z czasem. Od lat otaczam się towarzystwem szlachciców, tych samych, którzy najchętniej widzieliby mnie zamkniętą w domu, zajmującą się gromadką rozwrzeszczanych dzieci, o jasnych włosach. Pytasz dlaczego? Bo wszyscy są marionetkami w moich dłoniach. Bo choć tak głośno gardzą tym, co sobą manifestuję, już dawno przejęłam nad nimi kontrolę. O to właśnie chodzi, Crispinie. Nie ma znaczenia, jakimi środkami dotrzesz do celu.
To moja przewaga. Zaskoczenie. Patrzysz na mnie i wszystko masz jak na talerzu, a jednak za każdym razem popełniasz ten sam podstawowy błąd. Nie doceniasz mnie. Czy tamta Drętwota niczego Cię nie nauczyła? Najwyraźniej nie, bo do znudzenia mogę wykorzystywać przeciwko Tobie tę samą taktykę, a Ty za każdym razem łapać się będziesz w moje sidła, jak gdybym zastawiła je po raz pierwszy. Tylko po co nam to wszystko, Crispinie? Nie masz nic, czego bym chciała, a dać możesz mi jedynie święty spokój. To zbyt mało, by nakarmić materialistkę.
- Naprawdę? Może więc powinnam kontynuować, by dla odmiany zrobiło się tam lepko - kpię, patrząc Ci prosto w oczy. Sądziłeś, że odwrócę wzrok i spłonię się na sam dźwięk Twych słów? Nie jestem jedną z tych dziewcząt, choć gdy sytuacja będzie tego wymagać, mogę zacząć niewinnie trzepotać rzęsami. Prowokuję Cię, to prawda, ale wcale nie zamierzam kontynuować tej zabawy. Mogłabym Cię upokorzyć już samym słodkim tonem głosu, ale nie zasługujesz nawet na tyle przyjemności z mojej strony. Twój hedonizm jest dla mnie równie wartościowy, co zeszłoroczny śnieg.
Helena McKinnon
Zawód : Obrońca harpii i felietonistka
Wiek : 25
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Panna
But you'll come back each time you leave
'Cause, darling, I'm a nightmare dressed like a daydream
'Cause, darling, I'm a nightmare dressed like a daydream
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Półwila
Nieaktywni
Nie znam cię i bardzo tego żałuję. Nie dopuszczasz mnie dalej, nie pozwalasz ujrzeć skrywanej za perfekcyjną maską twarzy. Boli mnie to, ale rozumiem. Skoro nic o tobie nie wiem to nie mogę się dowiedzieć, czy kiedykolwiek ktoś cię kochał albo ty kogoś, ale mam wrażenie, że nie. Przecież to uczucie nie polega na zmianach kogoś, na naginaniu kogoś do swoich potrzeb. Miałem to szczęście, że dowiedziałem się, co to znaczy. Byłem biedny, chodziłem w podartych ubraniach, kradłem, aby przeżyć i mieszkałem w burdelu, ale jestem bogaty. Bogaty, bo udało mi się dowiedzieć, co to znaczy ta cholerna miłość. Miałem siostrę, którą kocham do tej pory, która utrzymywała przez tyle lat mój organ zwany sercem w względnej całości. To dzięki niej wiem, czym jest ta cała bezinteresowność, której nie doświadczyłem od nikogo innego. Tylko Luna akceptowała mnie w całości, nie odrzucała mojej nadpobudliwości, ciętego, niekiedy zbyt ostrego języka czy zbytniej ruchliwości. Może to tylko typowa więź rodzeństwa, chociaż łączyła nas tylko matka, ale jednak. Dała mi to wszystko, rzadki dar, którego niestety nie otrzymują wszyscy.
Dlatego w tej materii zawsze będę bogatszy od ciebie. Nie jestem w stanie dać ci tytułu szlacheckiego, czystego statusu krwi, nobilitacji społecznej czy wielkich bogactw materialnych, ale mogę dać ci coś innego. Ty jednak nie umiesz, nie chcesz, tego docenić. Jesteś biedna w duszy. Nawet, jeśli uda ci się majętnie wyjść za mąż, czego tak bardzo pragniesz i zdobędziesz swoje wymarzone pieniądze to nadal nie zaznasz spokoju. Wgłębi wciąż będziesz niezaspokojona, będziesz krzątać się i miotać w poszukiwaniu czegoś. Czego? Nie będziesz umiała określić tego słowami, bo nigdy tego nie miałaś i uparcie sądzisz, że nie potrzebujesz. Wiesz, w głębi serca wcale nie uważam tego za jakieś wielkie bogactwo. Mam jednak dzięki temu taki wewnętrzny spokój, trudniej mnie przez to wyprowadzić z równowagi. Nie wiem, czemu tak się dzieje, nigdy mnie to nie zastanawiało. Chociaż może jest to spowodowane, że nie jestem emocjonalnie pusty, jak co poniektórzy?
- Nie robię tego specjalnie – mówię spokojnie, po czym milknę, bo moją uwagę przyciąga, co innego. Kobieta przy pracy jest czymś niezwykle fascynującym. Wykonuje wiele rzeczy zupełnie inaczej niż mężczyźni. Już sama obecność płci pięknej wniosła wiele do biura aurorów. Dobrze pamiętam kobiety, z którymi dzieliłem patrole i akcje. To szalenie ciekawe doświadczenie. Jednak zgoła inne niż to spokojne zajęcie, któremu się oddajesz. Chętnie poprzyglądałabym się jak to robisz, nie tylko z powodu, że doprowadzam cię tym do furii.
- To miał być przytyk? Bo jeśli tak to zabolało – odpowiadam wykrzywiając teatralnie twarz w niezadowolonym grymasie. Może moja namiastka bólu sprawi ci przyjemność? Wiem, że nie w smak ci moje towarzystwo i chociaż twoja złość mnie bawi to trochę tego żałuję. Chciałabym, żebyś kiedyś była równie zadowolona z tego, że jestem przy tobie jak ja teraz.
- Lepiej nie. Przecież jesteśmy w miejscu publicznym. Powinniśmy uszanować instytucję biblioteki. – Zniżam głos do szeptu, chociaż rozbawienie jest w nim nie mniej słyszalne. Przecież ja też mam swoje granice, co z tego, że jestem fanem ich przesuwania. Poza tym wiem, że jedyna lepkość, jaką mogę poczuć to krew w ustach, jeśli dasz mi w twarz. Uśmiecham się smutno, jakby żałując, że musiałem oddalić tę twoją propozycję. – Ale zawsze możemy stąd wyjść.
Dlatego w tej materii zawsze będę bogatszy od ciebie. Nie jestem w stanie dać ci tytułu szlacheckiego, czystego statusu krwi, nobilitacji społecznej czy wielkich bogactw materialnych, ale mogę dać ci coś innego. Ty jednak nie umiesz, nie chcesz, tego docenić. Jesteś biedna w duszy. Nawet, jeśli uda ci się majętnie wyjść za mąż, czego tak bardzo pragniesz i zdobędziesz swoje wymarzone pieniądze to nadal nie zaznasz spokoju. Wgłębi wciąż będziesz niezaspokojona, będziesz krzątać się i miotać w poszukiwaniu czegoś. Czego? Nie będziesz umiała określić tego słowami, bo nigdy tego nie miałaś i uparcie sądzisz, że nie potrzebujesz. Wiesz, w głębi serca wcale nie uważam tego za jakieś wielkie bogactwo. Mam jednak dzięki temu taki wewnętrzny spokój, trudniej mnie przez to wyprowadzić z równowagi. Nie wiem, czemu tak się dzieje, nigdy mnie to nie zastanawiało. Chociaż może jest to spowodowane, że nie jestem emocjonalnie pusty, jak co poniektórzy?
- Nie robię tego specjalnie – mówię spokojnie, po czym milknę, bo moją uwagę przyciąga, co innego. Kobieta przy pracy jest czymś niezwykle fascynującym. Wykonuje wiele rzeczy zupełnie inaczej niż mężczyźni. Już sama obecność płci pięknej wniosła wiele do biura aurorów. Dobrze pamiętam kobiety, z którymi dzieliłem patrole i akcje. To szalenie ciekawe doświadczenie. Jednak zgoła inne niż to spokojne zajęcie, któremu się oddajesz. Chętnie poprzyglądałabym się jak to robisz, nie tylko z powodu, że doprowadzam cię tym do furii.
- To miał być przytyk? Bo jeśli tak to zabolało – odpowiadam wykrzywiając teatralnie twarz w niezadowolonym grymasie. Może moja namiastka bólu sprawi ci przyjemność? Wiem, że nie w smak ci moje towarzystwo i chociaż twoja złość mnie bawi to trochę tego żałuję. Chciałabym, żebyś kiedyś była równie zadowolona z tego, że jestem przy tobie jak ja teraz.
- Lepiej nie. Przecież jesteśmy w miejscu publicznym. Powinniśmy uszanować instytucję biblioteki. – Zniżam głos do szeptu, chociaż rozbawienie jest w nim nie mniej słyszalne. Przecież ja też mam swoje granice, co z tego, że jestem fanem ich przesuwania. Poza tym wiem, że jedyna lepkość, jaką mogę poczuć to krew w ustach, jeśli dasz mi w twarz. Uśmiecham się smutno, jakby żałując, że musiałem oddalić tę twoją propozycję. – Ale zawsze możemy stąd wyjść.
Thank you, I'll say goodbye now though its the end of the world, don't blame yourself and if its true, I will surround you and give life to a world thats our own
Crispin Russell
Zawód : Auror, opiekun testrali
Wiek : 29
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Kawaler
sometimes we deliberately step into those traps
I was born in mine; I don't mind it anymore
oh, but you should, you should mind it
I do, but I say I don't
I was born in mine; I don't mind it anymore
oh, but you should, you should mind it
I do, but I say I don't
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Zwierzęcousty
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
Mam to szczęście lub nieszczęście, że w życiu kochało mnie naprawdę wiele. Mężczyźni tracą dla mnie głowę w ułamku sekundy, ale jestem pewna, że doskonale to wiesz, bo przecież nie udało Ci się umknąć przed moim wątpliwym urokiem. Części z nich udaje się odzyskać władzę nad własnym organem, do którego mimowolnie napływa krew (nie mam wcale na myśli serca) i przekazać na powrót dowodzenie głowie, przypominając sobie, że mają żony i ukochane, część włóczy się za mną jak francuskie pieski, skomląc o chwilę uwagi. Żaden jednak nie kocha mnie tak, jak bym tego pragnęła. Nie kocha mnie za moje wady i zalety, pragnie jedynie uczynić ze mnie swą największą ozdobę. Kilkorgu jednak uwierzyłam, Crispinie. Pozwoliłam im kochać się na wyłączność, starałam się obdarzyć podobnym uczuciem, jednakże zawsze pokazywali swoją prawdziwą naturę. Raz prawie się zaręczyłam, raz nawet wyszłam za mąż. Czy jednak kochałam? Trudno mi to stwierdzić. Rodziną gardzę, wszystkimi razem i każdym z osobna. Najbliższym temu, co opisujesz, jest mój drogi przyjaciel i niedoszły małżonek, Perseus. Nie potrafię jednak stwierdzić, czy to to szumne uczucie, które opisujesz z taką dostojnością. Nawet jeśli, wolę nie dopuszczać tej świadomości do siebie, to przecież jedynie słabość. Po cóż mi rysa na mojej idealnej wyniosłości?
Powiedz mi proszę, dlaczego miałabym więc zamienić dostatnie życie i dobre nazwisko na Twoją miłość? Nie znasz mnie nawet, sam to przecież przyznałeś, nie masz pojęcia, czy Twe uczucia nie zmieniłyby się wtedy, gdy w szale swej kapryśności zacznę doprowadzać Cię na skraj wytrzymałości. Żeby Twa szalona teoria mogła okazać się prawdziwa, musiałbyś skraść i moje serce. A uwierz mi na słowo, że strzegę go z pełną uwagą. Bo nie potrafiłabym pozwolić komukolwiek go zranić.
- Wątpię - raczę Cię jedynie zbywającym spojrzeniem i nie odrywam wzroku od notatek. Przygryzam czubek pióra, gdy w pozornym skupieniu przewracam kolejne strony książki. Rozpraszasz mnie, Russell. Nawet gdy nic nie mówisz, a jedynie wpatrujesz się we mnie maślanym wzrokiem.
- Twoje słowa są niczym miód na moje uszy - kpię otwarcie. Skoro tego żałujesz, dlaczego nie spróbujesz zmienić nastawienia? Takim podejściem niczego nie osiągniesz, przynajmniej tak sądzę, a rzadko kiedy się mylę. Chcesz, bym cieszyła się z Twojej obecności, a jednak od miesięcy nie robisz nic, abym była w stanie się nią napawać.
- Mój drogi, oboje dobrze wiemy, że nawet gdybyś miał szansę dostać nikłe prawdopodobieństwo mojej zgody, nie myślałbyś o szacunku względem instytucji biblioteki, kościoła czy biura Ministra Magii - mój głos ocieka jadem, gdy wytykam Ci to prosto w twarz. Możesz zaprzeczać do woli, ale oboje wiemy, że gdybym wyszeptała Ci do ucha słowa zbyt sprośne, by wypowiedzieć je na głos, nie przejmowałbyś się niczym. - Ty możesz wyjść - sprecyzowałam.
Powiedz mi proszę, dlaczego miałabym więc zamienić dostatnie życie i dobre nazwisko na Twoją miłość? Nie znasz mnie nawet, sam to przecież przyznałeś, nie masz pojęcia, czy Twe uczucia nie zmieniłyby się wtedy, gdy w szale swej kapryśności zacznę doprowadzać Cię na skraj wytrzymałości. Żeby Twa szalona teoria mogła okazać się prawdziwa, musiałbyś skraść i moje serce. A uwierz mi na słowo, że strzegę go z pełną uwagą. Bo nie potrafiłabym pozwolić komukolwiek go zranić.
- Wątpię - raczę Cię jedynie zbywającym spojrzeniem i nie odrywam wzroku od notatek. Przygryzam czubek pióra, gdy w pozornym skupieniu przewracam kolejne strony książki. Rozpraszasz mnie, Russell. Nawet gdy nic nie mówisz, a jedynie wpatrujesz się we mnie maślanym wzrokiem.
- Twoje słowa są niczym miód na moje uszy - kpię otwarcie. Skoro tego żałujesz, dlaczego nie spróbujesz zmienić nastawienia? Takim podejściem niczego nie osiągniesz, przynajmniej tak sądzę, a rzadko kiedy się mylę. Chcesz, bym cieszyła się z Twojej obecności, a jednak od miesięcy nie robisz nic, abym była w stanie się nią napawać.
- Mój drogi, oboje dobrze wiemy, że nawet gdybyś miał szansę dostać nikłe prawdopodobieństwo mojej zgody, nie myślałbyś o szacunku względem instytucji biblioteki, kościoła czy biura Ministra Magii - mój głos ocieka jadem, gdy wytykam Ci to prosto w twarz. Możesz zaprzeczać do woli, ale oboje wiemy, że gdybym wyszeptała Ci do ucha słowa zbyt sprośne, by wypowiedzieć je na głos, nie przejmowałbyś się niczym. - Ty możesz wyjść - sprecyzowałam.
Helena McKinnon
Zawód : Obrońca harpii i felietonistka
Wiek : 25
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Panna
But you'll come back each time you leave
'Cause, darling, I'm a nightmare dressed like a daydream
'Cause, darling, I'm a nightmare dressed like a daydream
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Półwila
Nieaktywni
O tym mówię kochanie. Co to za miłość, jeśli nie kupowali twoich wad? Kim byli skoro chcieli znać tylko tę doskonałą część ciebie? Tę twarz, którą widzi cały świat. Wyciosaną w krysztale, do bólu perfekcyjną, bez najmniejszej skazy. Bóstwo. To w tobie widzieli. Niedościgniony ideał, efemeryczną piękność, krew wili, która płynie w twoich żyłach. Składali ci hołd, sławili, chcieli obsypać diamentami i dać gwiazdkę. Ale czy to była miłość?
Jeśli tak to nie chcę jej takiej. Nie chcę czegoś takiego. Nie obdarzaj mnie nawet krztyną czegoś takiego. Słusznie mnie odtrącasz, mam nadzieję, że w tym wypadku dasz radę mnie odtrąci. Bo ja widzę to śmieszne uczucie zupełnie inaczej. To dlatego cię tak irytuję, wiesz? Bo każda zadra, którą w tobie wywołuję pozwala mi zajrzeć do środka. Te mikroskopijne dziury pozwalają mi ujrzeć prześwity twojej prawdziwej osoby. Tej prawdziwej twarzy, którą ukryłaś przed wszystkim. Tej, która ma wszystkie mankamenty i boleści, ta, która czyni cię prawdziwą. Oddaj mi każdą twoją wadę. Ja też je mam, przecież to normalne, czyni nas ludźmi. Jesteśmy tak silni jak nasze największe przywary, to z nich tkamy swoje tarcze ochronne. Pokaże ci, że nie musisz ich przede mną chować. Że cię akceptuję. W całości, mimo wszystko. Tak samo tę maskę, jaką widzi każdy jak i prawdziwą, niewyspaną, która dopiero, co wstała z łóżka. Pozwól mi.
Żałuję, bo wiem, że tego nie zrobisz.
- Naprawdę – mówię spokojnie nadal nie spuszczając wzroku z twojej pracy. – Komplementowanie cię przychodzi mi równie naturalnie jak oddychanie. – Naprawdę. Akurat teraz nie kłamię. W ogóle rzadko kłamię. To przywara ludzi słabych, nieumiejących wykorzystać prawdy na swoją korzyść. Poza tym już dawno nauczyłem się, że kłamstwa bolą. Można je ukrywać, tłamsić, a one i tak wyjdą na jaw. Mają wielką moc, mogą nawet zabić.
- Mogę pojęczeć z bólu, jeśli sprawi ci to przyjemność – parskam śmiechem. Bez przesady, aż tak nisko bym nie upadł. Kopnięcie też raczej nie załatwiłoby tutaj sprawy. Byłem trochę aurorem, to znacząco podwyższa próg bólu. Dlatego mogę się z tobą drażnić. Mógłbym przestać, nie zaprzeczam, ale wtedy w ogóle przestałabyś zwracać na m nie uwagę, a wszystko jest lepsze od obojętności. Więc dopóki cię prowokuję mam szansę na jakiś cień emocji z twojej strony. Spragnionemu na pustyni starczą nawet krople.
- Punkt dla ciebie. Chciałem po prostu być przyzwoity, bo nie wiem czy wolisz typ kujona czy niegrzeczne chłopca. – To fakt, nie ma co się bawić w zaprzeczenia. Gdybyś się zgodziła to nawet ta zgarbiona staruszka, która siedzi tu zanurzona w lekturze nie miałaby żadnego znaczenia. – Mogę – powtarzam po tobie cichym głosem niczym echo. Smakuję tych słów, a w mojej głowie pączkuje coś na kształt planu. Pomysł na nową taktykę, skoro ta zawodzi już od jakiegoś czasu. Tonący brzytwy się chwyta, a ja mam już wodę w płucach. Wstaję więc z krzesła, cicho, pewnie nawet tego nie zauważyłaś.
- Do zobaczenia – mówię po prostu. Nie mogę się powstrzymać i muskam palcami twój kark. Jedwabiście gładka skóra raźni mnie prądem. Nie powinienem tego robić, teraz w ogóle tego nie zapomnę. Dotyk trwa zaledwie sekundy, a i tak muszę się zmusić, aby cofnąć dłoń. Nie patrzę już na ciebie, bo nigdy się stąd nie wydostanę i mój idealny plan spali na panewce. Idę prosto przed siebie, ku drzwiom, którą są teraz moją ziemią obiecaną. Oszukuję się, że coś zrobisz, ale wiem, że tak nie będzie. Salazarze, jestem idiotą, co ja zrobiłem. Przecież ona nawet nie odczuje mojego braku. Mam jednak swój honor i prę do przodu, chociaż o czaszkę rozbijają mi się zupełnie sprzeczne komunikaty. Brawo Russell, dostałeś licencję debila roku. Wzdycham ostatni raz spoglądając na ciebie przez ramię, po czym wychodzę z czytelni i teleportuję się w diabły.
z/t
Jeśli tak to nie chcę jej takiej. Nie chcę czegoś takiego. Nie obdarzaj mnie nawet krztyną czegoś takiego. Słusznie mnie odtrącasz, mam nadzieję, że w tym wypadku dasz radę mnie odtrąci. Bo ja widzę to śmieszne uczucie zupełnie inaczej. To dlatego cię tak irytuję, wiesz? Bo każda zadra, którą w tobie wywołuję pozwala mi zajrzeć do środka. Te mikroskopijne dziury pozwalają mi ujrzeć prześwity twojej prawdziwej osoby. Tej prawdziwej twarzy, którą ukryłaś przed wszystkim. Tej, która ma wszystkie mankamenty i boleści, ta, która czyni cię prawdziwą. Oddaj mi każdą twoją wadę. Ja też je mam, przecież to normalne, czyni nas ludźmi. Jesteśmy tak silni jak nasze największe przywary, to z nich tkamy swoje tarcze ochronne. Pokaże ci, że nie musisz ich przede mną chować. Że cię akceptuję. W całości, mimo wszystko. Tak samo tę maskę, jaką widzi każdy jak i prawdziwą, niewyspaną, która dopiero, co wstała z łóżka. Pozwól mi.
Żałuję, bo wiem, że tego nie zrobisz.
- Naprawdę – mówię spokojnie nadal nie spuszczając wzroku z twojej pracy. – Komplementowanie cię przychodzi mi równie naturalnie jak oddychanie. – Naprawdę. Akurat teraz nie kłamię. W ogóle rzadko kłamię. To przywara ludzi słabych, nieumiejących wykorzystać prawdy na swoją korzyść. Poza tym już dawno nauczyłem się, że kłamstwa bolą. Można je ukrywać, tłamsić, a one i tak wyjdą na jaw. Mają wielką moc, mogą nawet zabić.
- Mogę pojęczeć z bólu, jeśli sprawi ci to przyjemność – parskam śmiechem. Bez przesady, aż tak nisko bym nie upadł. Kopnięcie też raczej nie załatwiłoby tutaj sprawy. Byłem trochę aurorem, to znacząco podwyższa próg bólu. Dlatego mogę się z tobą drażnić. Mógłbym przestać, nie zaprzeczam, ale wtedy w ogóle przestałabyś zwracać na m nie uwagę, a wszystko jest lepsze od obojętności. Więc dopóki cię prowokuję mam szansę na jakiś cień emocji z twojej strony. Spragnionemu na pustyni starczą nawet krople.
- Punkt dla ciebie. Chciałem po prostu być przyzwoity, bo nie wiem czy wolisz typ kujona czy niegrzeczne chłopca. – To fakt, nie ma co się bawić w zaprzeczenia. Gdybyś się zgodziła to nawet ta zgarbiona staruszka, która siedzi tu zanurzona w lekturze nie miałaby żadnego znaczenia. – Mogę – powtarzam po tobie cichym głosem niczym echo. Smakuję tych słów, a w mojej głowie pączkuje coś na kształt planu. Pomysł na nową taktykę, skoro ta zawodzi już od jakiegoś czasu. Tonący brzytwy się chwyta, a ja mam już wodę w płucach. Wstaję więc z krzesła, cicho, pewnie nawet tego nie zauważyłaś.
- Do zobaczenia – mówię po prostu. Nie mogę się powstrzymać i muskam palcami twój kark. Jedwabiście gładka skóra raźni mnie prądem. Nie powinienem tego robić, teraz w ogóle tego nie zapomnę. Dotyk trwa zaledwie sekundy, a i tak muszę się zmusić, aby cofnąć dłoń. Nie patrzę już na ciebie, bo nigdy się stąd nie wydostanę i mój idealny plan spali na panewce. Idę prosto przed siebie, ku drzwiom, którą są teraz moją ziemią obiecaną. Oszukuję się, że coś zrobisz, ale wiem, że tak nie będzie. Salazarze, jestem idiotą, co ja zrobiłem. Przecież ona nawet nie odczuje mojego braku. Mam jednak swój honor i prę do przodu, chociaż o czaszkę rozbijają mi się zupełnie sprzeczne komunikaty. Brawo Russell, dostałeś licencję debila roku. Wzdycham ostatni raz spoglądając na ciebie przez ramię, po czym wychodzę z czytelni i teleportuję się w diabły.
z/t
Thank you, I'll say goodbye now though its the end of the world, don't blame yourself and if its true, I will surround you and give life to a world thats our own
Crispin Russell
Zawód : Auror, opiekun testrali
Wiek : 29
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Kawaler
sometimes we deliberately step into those traps
I was born in mine; I don't mind it anymore
oh, but you should, you should mind it
I do, but I say I don't
I was born in mine; I don't mind it anymore
oh, but you should, you should mind it
I do, but I say I don't
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Zwierzęcousty
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
2 listopada
Wciąż trzymał w dłoni zmięty rulonik pergaminu, który czarna sowa - już sam jej widok był wielce wymowny i Colin zbladł momentalnie, gdy wyciągał jej z dzioba list - przyniosła mu dzisiejszego ranka do swojej rezydencji w Inverness. Zwijał go i rozwijał, odczytując krótką notatkę, enigmatyczny, prosty przekaz, który wprawiał go w gniew i w rozpacz naprzemiennie, czyniąc z Colina prawdziwą marionetkę uczuć. Odmowa, której przecież powinien się spodziewać, zabolała go o wiele bardziej z tego też powodu, że wysłana została w tak prostacki sposób - nikt z Yaxley'ów nie zadał sobie trudu, by poinformować go o decyzji prosto w twarz; lękali się jego reakcji, czy uważali go za niewartego większego trudu? A może w ten sposób chcieli mu jeszcze dobitniej pokazać, że nie ma czego szukać w ich rodzie i że na pewno przedmiotem tych poszukiwań nie powinna być Rosalie?
Zgniótł pergamin jeszcze raz, zgrzytając niemalże zębami ze złością, gdy zaszył się w najdalszym kącie bocznej czytelni; mniej uczęszczanej od głównej sali, ale mimo to zapełnionej ludźmi, którzy jednakże go nie irytowali. Wręcz przeciwnie, stanowili kurtynę i zasłonę od świata, który potraktował go z całą swoją podłością, przekreślając raz na zawsze uczucie, które gwałtownie rozkwitło, a które teraz rozkazem nestora Yaxley'ów zostało skazane na zwiędnięcie. Cisza w czytelni była tak wielka, że szelest kartki wydawał się przy niej niemalże uderzeniem w wojskowy bęben i w stronę Colina od razu posłano kilka nieprzychylnych wspomnień. Nic sobie jednak z tego nie robił, wpatrzony z nadzieją w wielkie drzwi, oczekujący przybycia tej jednej jedynej osoby, której widok mógł mu poprawić humor i która władna była uczynić całą sytuację ponurym żartem.
Nie wiedział, czy ma paść przed Rosalie na kolana i błagać ją, by porzuciła swój ród dla niego; czy odnieść się do uczuć, które oboje odczuwali; czy zmusić ją - wręcz siłą - do spełnienia jego woli i dzielenia z nim życia mimo wszelkich przeciwności. Miał wiele opcji, ale żadna z nich nie wydawała mu się właściwa. A raczej - żadna z nich nie gwarantowała pełnego sukcesu. Wiedział również, że wszelka przemoc nie wchodziła nawet w grę; nie zdążyłby jeszcze pomyśleć, by wydrzeć Rosalie przemocą z rąk jej rodu, by sam pomysł upadł, a Colina przejął dreszcz strachu, że w ogóle pomyślał o jakiejkolwiek sile użytej przeciwko pannie Yaxley.
Niemniej nie tracił nadziei - szczególnie, że Rosalie pozytywnie odpowiedziała na jego gorącą prośbę o spotkanie. Czy uległa własnemu uczuciu, czy presji, którą bezczelnie na nią wywierał - błagając wręcz o ostatnią rozmowę, która byłaby ich pożegnaniem - nie obchodziło go to ani trochę, skoro tylko mógł zobaczyć ją jeszcze raz. Jeden, miał nadzieję że nie ostatni, który miał zadecydować o wszystkim; o jego przyszłości... o ich przyszłości.
Wciąż trzymał w dłoni zmięty rulonik pergaminu, który czarna sowa - już sam jej widok był wielce wymowny i Colin zbladł momentalnie, gdy wyciągał jej z dzioba list - przyniosła mu dzisiejszego ranka do swojej rezydencji w Inverness. Zwijał go i rozwijał, odczytując krótką notatkę, enigmatyczny, prosty przekaz, który wprawiał go w gniew i w rozpacz naprzemiennie, czyniąc z Colina prawdziwą marionetkę uczuć. Odmowa, której przecież powinien się spodziewać, zabolała go o wiele bardziej z tego też powodu, że wysłana została w tak prostacki sposób - nikt z Yaxley'ów nie zadał sobie trudu, by poinformować go o decyzji prosto w twarz; lękali się jego reakcji, czy uważali go za niewartego większego trudu? A może w ten sposób chcieli mu jeszcze dobitniej pokazać, że nie ma czego szukać w ich rodzie i że na pewno przedmiotem tych poszukiwań nie powinna być Rosalie?
Zgniótł pergamin jeszcze raz, zgrzytając niemalże zębami ze złością, gdy zaszył się w najdalszym kącie bocznej czytelni; mniej uczęszczanej od głównej sali, ale mimo to zapełnionej ludźmi, którzy jednakże go nie irytowali. Wręcz przeciwnie, stanowili kurtynę i zasłonę od świata, który potraktował go z całą swoją podłością, przekreślając raz na zawsze uczucie, które gwałtownie rozkwitło, a które teraz rozkazem nestora Yaxley'ów zostało skazane na zwiędnięcie. Cisza w czytelni była tak wielka, że szelest kartki wydawał się przy niej niemalże uderzeniem w wojskowy bęben i w stronę Colina od razu posłano kilka nieprzychylnych wspomnień. Nic sobie jednak z tego nie robił, wpatrzony z nadzieją w wielkie drzwi, oczekujący przybycia tej jednej jedynej osoby, której widok mógł mu poprawić humor i która władna była uczynić całą sytuację ponurym żartem.
Nie wiedział, czy ma paść przed Rosalie na kolana i błagać ją, by porzuciła swój ród dla niego; czy odnieść się do uczuć, które oboje odczuwali; czy zmusić ją - wręcz siłą - do spełnienia jego woli i dzielenia z nim życia mimo wszelkich przeciwności. Miał wiele opcji, ale żadna z nich nie wydawała mu się właściwa. A raczej - żadna z nich nie gwarantowała pełnego sukcesu. Wiedział również, że wszelka przemoc nie wchodziła nawet w grę; nie zdążyłby jeszcze pomyśleć, by wydrzeć Rosalie przemocą z rąk jej rodu, by sam pomysł upadł, a Colina przejął dreszcz strachu, że w ogóle pomyślał o jakiejkolwiek sile użytej przeciwko pannie Yaxley.
Niemniej nie tracił nadziei - szczególnie, że Rosalie pozytywnie odpowiedziała na jego gorącą prośbę o spotkanie. Czy uległa własnemu uczuciu, czy presji, którą bezczelnie na nią wywierał - błagając wręcz o ostatnią rozmowę, która byłaby ich pożegnaniem - nie obchodziło go to ani trochę, skoro tylko mógł zobaczyć ją jeszcze raz. Jeden, miał nadzieję że nie ostatni, który miał zadecydować o wszystkim; o jego przyszłości... o ich przyszłości.
Wieść o niezgodzie nestora, na pierwszy rzut oka przyjęłam ze spokojem. Pobladłam, usiadłam nie wiedząc na początku co powiedzieć, ze spuszczoną jednak głową przystanęłam na ostatnie słowo głowy naszego rodu, by potem, odchodząc do swojego pokoju, z trudem powstrzymywać łzy. Gdy tylko drzwi zamknęły się za mną, niż niczego nie powstrzymywałam. Pozwoliłam, aby wszystkie uczucia wyszły ze mnie. Rzuciłam się na łóżko, ukrywając twarz w pościeli płakałam, a od tej czynności oderwało mnie stukanie dzioba pewnej sowy.
Nawet się nie zastanawiałam kiedy Colin poprosił mnie o spotkanie. Sama tak bardzo pragnęłam znów znaleźć się w jego ramionach, że aż nie miało dla mnie to najmniejszego znaczenia, czy powinnam była teraz do niego iść, czy nie.
Gdy wychodziłam z domu, używając sieci Fiuu, miałam wrażenie, że ojciec dobrze wiedział gdzie wychodzę i do kogo. Słowa jednak nie powiedział, a i ja nie kwapiłam się zbytnio do tego, aby prosić go o jakąkolwiek zgodę. Nie tym razem. Nie miałam zamiaru przeciwstawiać się woli nestora i woli mojego ojca, ale to ostatnie spotkanie musiało się odbyć.
Skierowałam swoje kroki w stronę Londyńskiej Biblioteki, tam, gdzie o spotkanie poprosił mnie lord Fawley. Serce waliło mi mocno, miałam wrażenie, że zaraz wyskoczy z mojej piersi. Telepało mną tyle emocji, tyle uczuć, a ja nie potrafiłam sobie z nimi poradzić.
Weszłam do środka, moim celem była boczna czytelnia. Skierowałam się tam. Gdy go ujrzałam cały świat nagle stanął w miejscu i nawet obcy ludzie dookoła nie zwrócili mojej uwagi. Utkwiłam w nim swój wzrok, mocno, aż do czerwoności przygryzając dolną wargę, żeby tylko się nie rozpłakać.
Najpierw ruszyłam powoli, chcąc zachować resztki powagi, ale im bardziej się zbliżałam, tym mój krok stawał się szybszy, aż w końcu przemienił się w bieg. Biegłam do niego, gdy tylko wstał, rzuciłam mu się w ramiona. Ukryłam twarz w jego koszuli, cicho szlochając.
- L-lordzie Fawley… Colinie - jęknęłam cicho, tak by tylko on mnie usłyszał.
Byłam tak bardzo zrozpaczona. To nie było to samo jak wtedy, gdy traciłam na przykład lorda Carrowa, czułam zawód, oczywiście, ale nie aż tak. Teraz miałam wrażenie, że zabrano mi coś, czego nigdy nie chciałam oddawać. Coś co miało być moje i chociaż wiedziałam, że tak nie będzie, bo doskonale zdawałam sobie z tego sprawę, w głębi serca mocno liczyłam na to, że jednak się mylę. Liczyłam na to, że nestor weźmie moje szczęście pod uwagę i postawi je wyżej niż rodowe potyczki. Liczyłam na to, że ojciec jednak weźmie mnie w obronę, postara się go przekonać. Jak bardzo się myliłam. Ród i dawne zatarcia były dla nich ważniejsze, duma, pycha, niewybaczanie. Coś, czym szczyciliśmy się od zawsze, z czego sama byłam dumna, nagle stało się pewnego rodzaju przekleństwem dla mnie. Mój świat nagle wywrócił się do góry nogami, a ja chcąc być posłuszna rodzinie, chciałam też być szczęśliwa u boku mężczyzny. Co miałam teraz zrobić?
- Przepraszam - wyszeptałam.
Nawet się nie zastanawiałam kiedy Colin poprosił mnie o spotkanie. Sama tak bardzo pragnęłam znów znaleźć się w jego ramionach, że aż nie miało dla mnie to najmniejszego znaczenia, czy powinnam była teraz do niego iść, czy nie.
Gdy wychodziłam z domu, używając sieci Fiuu, miałam wrażenie, że ojciec dobrze wiedział gdzie wychodzę i do kogo. Słowa jednak nie powiedział, a i ja nie kwapiłam się zbytnio do tego, aby prosić go o jakąkolwiek zgodę. Nie tym razem. Nie miałam zamiaru przeciwstawiać się woli nestora i woli mojego ojca, ale to ostatnie spotkanie musiało się odbyć.
Skierowałam swoje kroki w stronę Londyńskiej Biblioteki, tam, gdzie o spotkanie poprosił mnie lord Fawley. Serce waliło mi mocno, miałam wrażenie, że zaraz wyskoczy z mojej piersi. Telepało mną tyle emocji, tyle uczuć, a ja nie potrafiłam sobie z nimi poradzić.
Weszłam do środka, moim celem była boczna czytelnia. Skierowałam się tam. Gdy go ujrzałam cały świat nagle stanął w miejscu i nawet obcy ludzie dookoła nie zwrócili mojej uwagi. Utkwiłam w nim swój wzrok, mocno, aż do czerwoności przygryzając dolną wargę, żeby tylko się nie rozpłakać.
Najpierw ruszyłam powoli, chcąc zachować resztki powagi, ale im bardziej się zbliżałam, tym mój krok stawał się szybszy, aż w końcu przemienił się w bieg. Biegłam do niego, gdy tylko wstał, rzuciłam mu się w ramiona. Ukryłam twarz w jego koszuli, cicho szlochając.
- L-lordzie Fawley… Colinie - jęknęłam cicho, tak by tylko on mnie usłyszał.
Byłam tak bardzo zrozpaczona. To nie było to samo jak wtedy, gdy traciłam na przykład lorda Carrowa, czułam zawód, oczywiście, ale nie aż tak. Teraz miałam wrażenie, że zabrano mi coś, czego nigdy nie chciałam oddawać. Coś co miało być moje i chociaż wiedziałam, że tak nie będzie, bo doskonale zdawałam sobie z tego sprawę, w głębi serca mocno liczyłam na to, że jednak się mylę. Liczyłam na to, że nestor weźmie moje szczęście pod uwagę i postawi je wyżej niż rodowe potyczki. Liczyłam na to, że ojciec jednak weźmie mnie w obronę, postara się go przekonać. Jak bardzo się myliłam. Ród i dawne zatarcia były dla nich ważniejsze, duma, pycha, niewybaczanie. Coś, czym szczyciliśmy się od zawsze, z czego sama byłam dumna, nagle stało się pewnego rodzaju przekleństwem dla mnie. Mój świat nagle wywrócił się do góry nogami, a ja chcąc być posłuszna rodzinie, chciałam też być szczęśliwa u boku mężczyzny. Co miałam teraz zrobić?
- Przepraszam - wyszeptałam.
Za wilczym śladem podążę w zamieć
I twoje serce wytropię uparte
Przez gniew i smutek, stwardniałe w kamieńRozpalę usta smagane wiatrem
I twoje serce wytropię uparte
Przez gniew i smutek, stwardniałe w kamieńRozpalę usta smagane wiatrem
Rosalie Yaxley
Zawód : doradczyni w zarządzie w Rezerwacie jednorożców w Gloucestershire
Wiek : 22
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Zamężna
Nienawidzę pająków... dlaczego to nie mogły być motyle?
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Półwila
Nieaktywni
Boczna czytelnia
Szybka odpowiedź