Boczna czytelnia
AutorWiadomość
First topic message reminder :
[bylobrzydkobedzieladnie]
Boczna czytelnia
W bibliotece oprócz czytelni głównej, gdzie niekiedy wciąż panuje niesamowita kakofonia dźwięków wywołana nieprzyjemnym szuraniem butów, szelestem ksiąg, szeptem rozmów, zgrzytem przesuwanych krzeseł i głośniejszymi rozmowami gości, istnieje także boczna czytelnia. Jest to mniejsze pomieszczenie, prowadzą do niego ciężkie dębowe drzwi idealnie wręcz izolujące wszelkie dźwięki.
W bocznej czytelni znajdują się dwa wąskie rzędy regałów ustawionych pod ścianami. Na samym środku umiejscowiono zaś podłużny mahoniowy stolik, jak zwykle otoczony tuzinem krzeseł, a tuż przy jedynym oknie w pomieszczeniu stoi mały stoliczek i dwa fotele. Pomieszczanie oświetlają trzy małe żyrandole. Na ścianie tuż obok drzwi wisi ruchomy obraz przedstawiający Edwarda Burnetta Tylora, kawaler orderu Merlina trzeciej klasy, którego artykuły często ukazują się na łamach Walczącego Maga. Można tu spotkać przygotowujących się do do egzaminów młodych czarodziejów, jak i po prostu miłośników literatury ceniących sobie odosobnienie i ciszę.
W bocznej czytelni znajdują się dwa wąskie rzędy regałów ustawionych pod ścianami. Na samym środku umiejscowiono zaś podłużny mahoniowy stolik, jak zwykle otoczony tuzinem krzeseł, a tuż przy jedynym oknie w pomieszczeniu stoi mały stoliczek i dwa fotele. Pomieszczanie oświetlają trzy małe żyrandole. Na ścianie tuż obok drzwi wisi ruchomy obraz przedstawiający Edwarda Burnetta Tylora, kawaler orderu Merlina trzeciej klasy, którego artykuły często ukazują się na łamach Walczącego Maga. Można tu spotkać przygotowujących się do do egzaminów młodych czarodziejów, jak i po prostu miłośników literatury ceniących sobie odosobnienie i ciszę.
W nie tak bardzo innej i nie tak znów dalekiej rzeczywistości, ten szereg bibliotecznych spotkań mógł potoczyć się całkowicie inaczej. Gdyby nie wybuch wojny tak oczywistej w swoim okrucieństwie (wojny, której Steffen doświadczył jak na razie bardziej bezpośrednio od Igora - to wojna, a nie matka, nauczyła go co to znaczy śmierć; widział już krew i krwawił i był świadkiem jak jakiś chłystek w wieku Karkaroffa próbuje rzucić na niego Crucio bez powodu. Zdziwienie już dawno minęło, została tylko nieufność i gorycz) Cattermole byłby przecież zdolny ignorować naprawdę wiele. W 1956 roku wyniosłość Igora wytłumaczyłby różnicami kulturowymi, a różnice kulturowe - samotnością. Gdyby jego przyjaciel Jim (którego porywczość również tłumaczył sobie różnicami kulturowymi) kazał mu dokuczać Bułgarom, pewnie faktycznie zrobiłby coś niemiłego żeby rozweselić Jima, ale taki scenariusz nie groził im w murach londyńskiej biblioteki. Przyjaciele Steffena raczej się tu nie zapuszczali, więc niegdyś nutka rywalizacji o dziewiętnastowieczną książkę byłaby okraszona szczerym, przyjacielskim entuzjazmem, że spotkał tutaj nie kolejnego starego dziadka, a pokrewną duszę. Zignorowałby dzielący ich mur temperamentu lub statusu majątkowego.
Był już jednak za stary na podobny entuzjazm, choć wciąż był podobno młody. Mur czystości krwi nie był już ledwie krawężnikiem, który pamiętał Steffen z początków Hogwartu - wyrósł i stał się nie do pokonania. Przez tą ideologię stracił przyjaciela, mentora i żonę. Widział okaleczonych przyjaciół, widział krew na ulicach, widział jak czarodzieje ubrani podobnie jak Igor odwracają od tego wzrok albo bez zawahania przykładają do tego rękę. W Gringottcie widział przybywających do kraju cudzoziemców, którzy chcieli pomóc w budowie tego chorego społeczeństwa lub zbić na nim fortunę.
Nigdy nie wahał się nad swoją ścieżką. W tym jednym byli z Karkaroffem podobni, choć tego nie wiedział. Ścieżki w Anglii wytyczyły im matki - choć jego własna całkowicie nieświadomie. Zakochała się w czarodzieju, choć czarodziejką nie była i to wystarczyło aby powstał Steffen i jego poglądy. Choć nikt nie wiedział o jego brudnej krwi, bo nawet w szkole się tym nie chwalił (może krawężnik był jednak wyższy niż sądził...) i przekonująco nakłamał w komisji Rejestracji Różdżki, to prawda w jego sercu wystarczyła do zradykalizowania własnych poglądów. Zyskał klarowny cel, ale nie zastanawiał się nad tym, co po drodze stracił. Niegdyś otwarty na inność, faktycznie dał się porwać rywalizacji niepokojącej, bo nasączonej wrogością i pogardą, której nie czuł nigdy chociażby w stosunku do nigdy-nieuśmiechającej-się Yeleny.
Wykrzesanie uśmiechu z tego młodzieńca zeszło mu krócej, choć był to uśmiech nieprzyjemny, niepokojący, chłodny. Ciekawe, jak wyglądał Ai-gor Karkaroff gdy uśmiechał się szczerze. Był sobie w stanie wyobrazić jego idealny uśmiech na okładce "Czarownicy", ale na pewno nie byłby szczery. Bardziej od prztyczku wobec własnego intelektu (który bolał, ale był lustrzanym odbiciem intelektualnego policzka, jaki wymierzył Igorowi Steffen) zirytowało go, że młodzik zdaje się nie czuć żadnego wstydu wobec zostania nakrytym na fortelu i śmiało spogląda mu w oczy.
-Możesz zapłacić mi za wyjaśnienie i korki, skoro już to zrozumiałem. Grzywna wyjdzie na jedno, a oszczędzisz sobie czasu. - wypalił, myśląc o tym jak taka sugestia go zrani, ale zanim pomyślał o tym, co zrobi jeśli Igor faktycznie zgodzi się na propozycję.
Na pewno się nie zgodzi, to jak intelektualna kastracja. - uspokoił samego siebie w myślach. Niegdyś tłumaczył runy samej lady Primrose Burke, ale ona była kobietą.
-Moje powody chyba nie są twoją sprawą. - zauważył z chłodnym naciskiem. Rzadko bywał wobec swojej prywatności aż tak asertywny, ale opóźnienia były sprawą między czytelnikiem i biblioteką, a nie dwoma czytelnikami. Wciąż nie umiał Karkaroffowi przebaczyć tak bezczelnego podszywania się pod bibliotekę. Zacisnął usta wobec odmowy podpisu, myśląc sobie, że tylko nikczemni ludzie są tak nieufni - bo sami są oszustami, ot co.
-Własność biblioteki, za którą jestem odpowiedzialny póki jest wypożyczona mnie. - odciął się, próbując imitować tą chłodną logikę, ale jego głos był gorący z irytacji, a orzechowe oczy ciskały gromy.
-Nie pytam, czy jesteś normalny - bo faktycznie, nie jesteś -ale co cię zainteresowało. - dlaczego był tak nieuprzejmy? Steffen starał się być nieuprzejmy, Igorowi przychodziło to z jakąś naturalną nonszalancją. Nawet na tym polu poległ w ich rywalizacji, nie mógł zatem ustąpić pola w kwestii książki - ale nagły widok wydania "Czarownicy" zachwiał całkowicie jego męską dumą. Nawet najbliżsi przyjaciele nie wiedzieli, że do niej pisuje (bo nie pytali), nie mógł zdradzić się z tymi zainteresowaniami przed innym samcem - samcem, z którym rywalizował o intelektualną męskość.
-To mojej - żony nie mogło mu przejść przez gardło, mimo wszystko. -dziewczyny. - wypalił bez namysłu i zarumienił się i uciekł wzrokiem, ale nie tylko z powodu wstydu. Głównie dlatego, że przyszedł tutaj aby uciec przed widmem Belli, a dopadło go nawet tutaj. Nie przemyślał tego kłamstwa, nie zdołał się opanować - zupełnie jakby tą dziewczynę zmyślił.
Czy można zmyślić kogoś, kto istniał, ale uciekł?
Prędko wsunął gazetę do torby i udał się z Igorem do Warbeck - rozkojarzony, nie pomyślał o tym aby wyrwać mu książkę z rąk, ale to zadziałało na jego korzyść.
Przywitał się z bibliotekarką mechanicznie, przyjmując na twarz uprzejmy uśmiech.
Chwilę jeszcze krew szumiała mu w uszach, wspomnienie Belli tańczyło przed oczyma, aż nagle zorientował się, że Warbeck o coś pyta - i że otwiera książkę w miejscu brakującego rozdziału, wyrwanej strony.
-To on miał ją ostatni w rękach. - wypalił bez namysłu, nie podejrzewając siebie samego o taką nikczemność, ale Igor dostarczył mu okazji. -Chwilę był z książka sam, bo mi wysypały się rzeczy z torby. - dodał gładko.
-Ależ te strony nie wyglądają jak wyrwane, ale jak... zjedzone? - zauważyła trzeźwo pani Warbeck, a Steffen nachylił się bliżej, udając, że widzi to po raz pierwszy.
-Naprawdę nie wiem, co... - zauważył, odzyskując rezon, bo tą odpowiedź zdążył przemyśleć, na wszelki wypadek. Rozchylił lekko usta i wyprostował się nagle, jak rażony problem. -Och, Merlinie, naprawdę nie wiem czy to to, ale pamięta pani jak opowiadałem o chorobie mojej mamy? - choroba była wdzięczna wymówką na jej nieistnienie, mugolskie zesłanie za granicę. Warbeck pamiętała, oczywiście, pamiętała też jak Steffen opowiadał o kuchni swojej mamy w lepszych czasach. Wymieniały się czasem przepisami. -Ona... w pewnym momencie było tak źle, że nie miała siły ani gotować ani sprzątać... - pomyślał o Bertiem, który umierał w porcie całkowicie sam. Pomyślał o liście czekającym w pustym domu, o zniknięciu Isabelli. Orzechowe oczy napełniły się szczerymi łzami. Nie obchodziło go, że Igor mógł je zobaczyć - ważne, że widziała je pani Warbeck. -...mieliśmy wtedy w piwnicy jakieś szkodniki, ale nie znam się na szkodnikach i... - pociągnął smętnie nosem, obserwując jak na twarzy bibliotekarki pojawia się mieszanka współczucia i przerażenia. Poczuł ukłucie wyrzutów sumienia. -Merlinie, a brakuje czegoś ważnego? Och, to tylko ten krótki podrozdział o... klątwach, tak? Tam chyba nie było nic poza anegdotami, inaczej ta książka byłaby w Dziale Zakazanym, prawda? - było, doskonale wiedział, że było, dlatego tak zależało mu na tej książce. Ale Warbeck o tym nie wiedziała.
jak idą mi kłamstwa (kłamstwo II)?
1. Warbeck nie ma cierpliwości ani dobrego humoru, Igor faktycznie miał książkę w rękach, a moja opowieść jest zbyt chaotyczna, więc każe nam o b o j g u zapłacić po połowie grzywny (one jednak istnieją, 5pm od każdego!) albo dojść ze sobą do porozumienia i udać, że nic się nie stało
2. Warbeck odnajduje w nich część siebie i opowiada nam o b o j g u o ciężkiej chorobie swojego męża. Musimy tego słuchać przez bite piętnaście minut i nie wynika z tego żaden konsensus.
3. Warbeck od niechcenia każe podpisać Igorowi formularz i zalewa mnie falą współczucia (wobec tej łzawej historii nie uznaje zjedzonych stron za ważne) oraz podaje mi chusteczkę, jest mi bardzo, bardzo głupio.
Był już jednak za stary na podobny entuzjazm, choć wciąż był podobno młody. Mur czystości krwi nie był już ledwie krawężnikiem, który pamiętał Steffen z początków Hogwartu - wyrósł i stał się nie do pokonania. Przez tą ideologię stracił przyjaciela, mentora i żonę. Widział okaleczonych przyjaciół, widział krew na ulicach, widział jak czarodzieje ubrani podobnie jak Igor odwracają od tego wzrok albo bez zawahania przykładają do tego rękę. W Gringottcie widział przybywających do kraju cudzoziemców, którzy chcieli pomóc w budowie tego chorego społeczeństwa lub zbić na nim fortunę.
Nigdy nie wahał się nad swoją ścieżką. W tym jednym byli z Karkaroffem podobni, choć tego nie wiedział. Ścieżki w Anglii wytyczyły im matki - choć jego własna całkowicie nieświadomie. Zakochała się w czarodzieju, choć czarodziejką nie była i to wystarczyło aby powstał Steffen i jego poglądy. Choć nikt nie wiedział o jego brudnej krwi, bo nawet w szkole się tym nie chwalił (może krawężnik był jednak wyższy niż sądził...) i przekonująco nakłamał w komisji Rejestracji Różdżki, to prawda w jego sercu wystarczyła do zradykalizowania własnych poglądów. Zyskał klarowny cel, ale nie zastanawiał się nad tym, co po drodze stracił. Niegdyś otwarty na inność, faktycznie dał się porwać rywalizacji niepokojącej, bo nasączonej wrogością i pogardą, której nie czuł nigdy chociażby w stosunku do nigdy-nieuśmiechającej-się Yeleny.
Wykrzesanie uśmiechu z tego młodzieńca zeszło mu krócej, choć był to uśmiech nieprzyjemny, niepokojący, chłodny. Ciekawe, jak wyglądał Ai-gor Karkaroff gdy uśmiechał się szczerze. Był sobie w stanie wyobrazić jego idealny uśmiech na okładce "Czarownicy", ale na pewno nie byłby szczery. Bardziej od prztyczku wobec własnego intelektu (który bolał, ale był lustrzanym odbiciem intelektualnego policzka, jaki wymierzył Igorowi Steffen) zirytowało go, że młodzik zdaje się nie czuć żadnego wstydu wobec zostania nakrytym na fortelu i śmiało spogląda mu w oczy.
-Możesz zapłacić mi za wyjaśnienie i korki, skoro już to zrozumiałem. Grzywna wyjdzie na jedno, a oszczędzisz sobie czasu. - wypalił, myśląc o tym jak taka sugestia go zrani, ale zanim pomyślał o tym, co zrobi jeśli Igor faktycznie zgodzi się na propozycję.
Na pewno się nie zgodzi, to jak intelektualna kastracja. - uspokoił samego siebie w myślach. Niegdyś tłumaczył runy samej lady Primrose Burke, ale ona była kobietą.
-Moje powody chyba nie są twoją sprawą. - zauważył z chłodnym naciskiem. Rzadko bywał wobec swojej prywatności aż tak asertywny, ale opóźnienia były sprawą między czytelnikiem i biblioteką, a nie dwoma czytelnikami. Wciąż nie umiał Karkaroffowi przebaczyć tak bezczelnego podszywania się pod bibliotekę. Zacisnął usta wobec odmowy podpisu, myśląc sobie, że tylko nikczemni ludzie są tak nieufni - bo sami są oszustami, ot co.
-Własność biblioteki, za którą jestem odpowiedzialny póki jest wypożyczona mnie. - odciął się, próbując imitować tą chłodną logikę, ale jego głos był gorący z irytacji, a orzechowe oczy ciskały gromy.
-Nie pytam, czy jesteś normalny - bo faktycznie, nie jesteś -ale co cię zainteresowało. - dlaczego był tak nieuprzejmy? Steffen starał się być nieuprzejmy, Igorowi przychodziło to z jakąś naturalną nonszalancją. Nawet na tym polu poległ w ich rywalizacji, nie mógł zatem ustąpić pola w kwestii książki - ale nagły widok wydania "Czarownicy" zachwiał całkowicie jego męską dumą. Nawet najbliżsi przyjaciele nie wiedzieli, że do niej pisuje (bo nie pytali), nie mógł zdradzić się z tymi zainteresowaniami przed innym samcem - samcem, z którym rywalizował o intelektualną męskość.
-To mojej - żony nie mogło mu przejść przez gardło, mimo wszystko. -dziewczyny. - wypalił bez namysłu i zarumienił się i uciekł wzrokiem, ale nie tylko z powodu wstydu. Głównie dlatego, że przyszedł tutaj aby uciec przed widmem Belli, a dopadło go nawet tutaj. Nie przemyślał tego kłamstwa, nie zdołał się opanować - zupełnie jakby tą dziewczynę zmyślił.
Czy można zmyślić kogoś, kto istniał, ale uciekł?
Prędko wsunął gazetę do torby i udał się z Igorem do Warbeck - rozkojarzony, nie pomyślał o tym aby wyrwać mu książkę z rąk, ale to zadziałało na jego korzyść.
Przywitał się z bibliotekarką mechanicznie, przyjmując na twarz uprzejmy uśmiech.
Chwilę jeszcze krew szumiała mu w uszach, wspomnienie Belli tańczyło przed oczyma, aż nagle zorientował się, że Warbeck o coś pyta - i że otwiera książkę w miejscu brakującego rozdziału, wyrwanej strony.
-To on miał ją ostatni w rękach. - wypalił bez namysłu, nie podejrzewając siebie samego o taką nikczemność, ale Igor dostarczył mu okazji. -Chwilę był z książka sam, bo mi wysypały się rzeczy z torby. - dodał gładko.
-Ależ te strony nie wyglądają jak wyrwane, ale jak... zjedzone? - zauważyła trzeźwo pani Warbeck, a Steffen nachylił się bliżej, udając, że widzi to po raz pierwszy.
-Naprawdę nie wiem, co... - zauważył, odzyskując rezon, bo tą odpowiedź zdążył przemyśleć, na wszelki wypadek. Rozchylił lekko usta i wyprostował się nagle, jak rażony problem. -Och, Merlinie, naprawdę nie wiem czy to to, ale pamięta pani jak opowiadałem o chorobie mojej mamy? - choroba była wdzięczna wymówką na jej nieistnienie, mugolskie zesłanie za granicę. Warbeck pamiętała, oczywiście, pamiętała też jak Steffen opowiadał o kuchni swojej mamy w lepszych czasach. Wymieniały się czasem przepisami. -Ona... w pewnym momencie było tak źle, że nie miała siły ani gotować ani sprzątać... - pomyślał o Bertiem, który umierał w porcie całkowicie sam. Pomyślał o liście czekającym w pustym domu, o zniknięciu Isabelli. Orzechowe oczy napełniły się szczerymi łzami. Nie obchodziło go, że Igor mógł je zobaczyć - ważne, że widziała je pani Warbeck. -...mieliśmy wtedy w piwnicy jakieś szkodniki, ale nie znam się na szkodnikach i... - pociągnął smętnie nosem, obserwując jak na twarzy bibliotekarki pojawia się mieszanka współczucia i przerażenia. Poczuł ukłucie wyrzutów sumienia. -Merlinie, a brakuje czegoś ważnego? Och, to tylko ten krótki podrozdział o... klątwach, tak? Tam chyba nie było nic poza anegdotami, inaczej ta książka byłaby w Dziale Zakazanym, prawda? - było, doskonale wiedział, że było, dlatego tak zależało mu na tej książce. Ale Warbeck o tym nie wiedziała.
jak idą mi kłamstwa (kłamstwo II)?
1. Warbeck nie ma cierpliwości ani dobrego humoru, Igor faktycznie miał książkę w rękach, a moja opowieść jest zbyt chaotyczna, więc każe nam o b o j g u zapłacić po połowie grzywny (one jednak istnieją, 5pm od każdego!) albo dojść ze sobą do porozumienia i udać, że nic się nie stało
2. Warbeck odnajduje w nich część siebie i opowiada nam o b o j g u o ciężkiej chorobie swojego męża. Musimy tego słuchać przez bite piętnaście minut i nie wynika z tego żaden konsensus.
3. Warbeck od niechcenia każe podpisać Igorowi formularz i zalewa mnie falą współczucia (wobec tej łzawej historii nie uznaje zjedzonych stron za ważne) oraz podaje mi chusteczkę, jest mi bardzo, bardzo głupio.
intellectual, journalist
little spy
little spy
Steffen Cattermole
Zawód : młodszy specjalista od klątw i zabezpieczeń w Gringottcie, po godzinach reporter dla "Czarownicy"
Wiek : 23
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Żonaty
I like to go to places uninvited
OPCM : 30 +7
UROKI : 5
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 35 +4
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 16
SPRAWNOŚĆ : 5
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
The member 'Steffen Cattermole' has done the following action : Rzut kością
'k3' : 3
'k3' : 3
Hipotetyczne gdyby mogło mgliście przysłaniać umysł sprawą wojny, ale ichniejsza niechęć wykwitłaby i bez niej. W duszach obojgu drzemała dziwaczna wrogość, napędzana banalną rywalizacją o błahostkę codzienności. Licha książka była zaledwie wymówką, by zedrzeć z niego ten głupi, niewinny uśmiech; licha książka była tylko nic nieznaczącym przedmiotem uśpionego dotychczas sporu. Tamten przerażał się strużką cieknącej krwi, tamten gadał jak najęty, byleby tylko zająć swoje przemądrzałe wargi kolejnym, niewartym uwagi komentarzem; ten obcy milcząco przyjmował stek bzdur, ten obcy, parszywy imigrant napawał się zapachem świeżej posoki, ciesząc oko zalewającą cudze ciała czerwienią. Tamten wzdrygał się na pewno na widok dogorywającego trupka; Igor maltretował je w ciszy chłodnej kostnicy, przygotowując umarlaków do ostatniego wymarszu. Tamten jawił się żywiołowością, jako uosobienie Życia; ten spełniał życzenia czarnej kostuchy, jako ziemski wysłannik Śmierci. Różnili się tak okropnie, jak ogień i woda, jak miasto i wieś, jak miłość i nienawiść. Niech naiwny Szteffen nie łudzi się, że w innej rzeczywistości nie byłby tylko brudnym, żałosnym gamoniem; niech lekkomyślny Szteffen ani myśli odgrywać się groźną ripostą, bo słowo działało nań zanadto prowokująco. Jeden celny cios i książka jest jego; jedno zetknięcie pięści z obcą twarzą i beztroski uśmiech sczeźnie wraz z dobrym humorem. Triumf liczył się w tym wszystkim najbardziej, ta pieprzona dominacja, nienormalna walka o męską siłę. Aż dziw, że obydwojgu tak silnie zależało na zaznaczeniu własnej potęgi. Aż dziw, że z małej zwady powstał konflikt tak wielkiego kalibru. Jego rozstrzygnięciem miała być ta podstarzała kobiecina zza bibliotecznej lady, ale na tym nie miała chyba kończyć się ta prywatna waśń. Kto wie, może jeszcze przyjdzie im kiedyś zmierzyć się w prawdziwym starciu o słuszność poglądów; starciu, w którym oboje pragnęliby dowieść pozornie co innego, w istocie mierząc się o to samo. Laur wygranej kusząco podniecał zmysły, najwyraźniej bez względu na to, sukcesem czego miałby się okazać. Być może nie byli zatem tacy skrajni.
― Nie pytałem cię o radę ― zauważył w narastającej irytacji, bo sama ta słowna gierka ciągnęła się już przesadną dłużyzną. Jeśli liczył, że ukąsi go ta kiepska uwaga, był, zaiste, nad wyraz ograniczony. Bardziej stanowczą obelgą niosła się niekiedy tendencja jego rozmów, a ta bynajmniej do rzeczonych nie należała. Jak widać biegłość w wyrazie pisanym do kobiecego czasopisma nie niosła za sobą żadnych przywilejów. Szkoda, chciałoby się dodać w cynicznym spostrzeżeniu, ale i bez tego na twarzy zabłąkał się uśmiech wyglądający analogiczną manierą. Z wolna zaczynała go już nużyć ta fatalna gadka.
― Nie są, rzeczywiście. To zaledwie supozycja ― uznał elokwentnie bez większego zawahania, niewiele czyniąc sobie z jego urażonej tamtym wtrętem miny. Jakże miłym obserwować było skoki cudzego ciśnienia, jakże zadowalającym okazywało się dla niego cudze rozemocjonowanie. Wystarczyło wysłać fałszywy liścik, wystarczyło zawalczyć o swoje prawa, a ten już wzdymał się na buzi we wszechogarniającej kwasocie. Anglicy dowodnie zdawali się nie mieć pojęcia o stoickim spokoju; wszyscy, z równą siłą, ulegali wszakże tak prostym zagrywkom poruszenia.
― Moje zainteresowania chyba nie są twoją sprawą ― odpowiedział niewzruszony, aktorską imitacją nawiązując do wylanego przed niedawną chwilą żalu towarzysza. Skąd ta wścibska ciekawość? Chyba nie z racji niemego wołania o towarzystwo? Niech lepiej trzyma się z innymi, podobnymi sobie narwańcami; on miał wystarczająco dużo zajęć, a i kompan do kielicha znajdował się bez przesadnej komplikacji. Ten tutaj miał w ogóle głowę do takich zabaw? Wyglądał na statecznego typka, ślęczącego wieczorami w kapciach przy kominku, piszącego wówczas ckliwe połacie tekstu do wypadającego z torby pisemka. Urzekające. ― Ta dziewczyna... ― zaczął z wolna, zbierając pokaźną księgę w mocne, skryte materiałem ciemnej koszuli ramiona. Pozbywanie się w popłochu dowodów zastałego wstydu i tak nie miało już nic zdziałać. Cierpka drwina adekwatnie szukała ucieczki z zachrypłego z żenady gardła. ― Ona w ogóle istnieje? ― skwitował retorycznym pytaniem, bezzwłocznie zmierzając w stronę zajętej pogaduszkami pani Warbeck. Prędko musiała uciąć te dywagacje, bo zaraz przy biureczku stanęli dwaj młodzieńcy. Ten obdarzony naturalnym urokiem i ten bajdurzący bez sensu o jakichś chorobach matki. Rozczulające, aż się łezka w oku kręci. Do rzeczy, chciałoby się przerwać ten nieznośny wywód. Miast tego wysłuchiwał drażniącego monologu, sugestywnie spoglądając w stronę kobiety. Wygryzione strony? Zdążył mrugnąć raptem kilka razy, a przed nosem na powrót wyrósł mu formularz.
― W takim razie musisz to podpisać. A ty, Steffenie, och jak ja ci współczuję! ― powiedziała poruszona, podając przygłupowi chusteczkę, bo przecież przy ckliwej historyjce wykrzesał z siebie nawet zaszklone spojrzenie. Nie lada teatr, nie lada scena, ale nie o odgrywanie roli się tutaj rozchodziło. Bez rozdziału o klątwach ten podręcznik stawał się kompletnie bezużyteczny.
― Nie będę niczego podpisywał. Już jej nie potrzebuję ― skonstatował, palcem odsuwając od siebie wybrzmiewający podejrzanie druczek. I już miał odpuścić, gdy zajadliwość serca nakazała się wtrącić. Nie mógł dać za wygraną, nie w obliczu jakiejś łzawej opowiastki, która cudem wyratować miała tamtego z opresji. ― Niemniej jednak doszło do zniszczenia mienia. Z jego ręki ― zainterweniował, gotów posłużyć się rozsądnym rozumowaniem logicznym, nie lichą egzaltacją. ― To niezgodne z regulaminem. W zaistniałej sytuacji należałoby chyba... zamienić zdewastowany egzemplarz innym. Identycznym. A zdaje się, że to wiekowa książka, bodajże pierwsze wydanie ― przemówił chłodnym tonem zemsty, przerywając ichniejszą rozpacz banalną próbą perswazji. Nie wiadomo tylko na ile skuteczną, bo wrażliwa bibliotekarka gotowa była zaraz szlochać nad losem swojego męża.
perswazja I, co robi Warbeck?
1. słucha się Igora i wystawia Steffenowi kwit nakazujący opłatę
2. dalej sobie popłakuje ze Steffenem i zaczyna opowiadać o mężu, a przy tym parzy nam kawusię, którą Igor jej kiedyś dał
3. rozważa to, co powiedział Igor, ale mówi, że takie sprawy nie leżą w zakresie jej kompetencji, więc zaczyna plotkować ze Steffenem o ostatnim wydaniu Czarownicy
― Nie pytałem cię o radę ― zauważył w narastającej irytacji, bo sama ta słowna gierka ciągnęła się już przesadną dłużyzną. Jeśli liczył, że ukąsi go ta kiepska uwaga, był, zaiste, nad wyraz ograniczony. Bardziej stanowczą obelgą niosła się niekiedy tendencja jego rozmów, a ta bynajmniej do rzeczonych nie należała. Jak widać biegłość w wyrazie pisanym do kobiecego czasopisma nie niosła za sobą żadnych przywilejów. Szkoda, chciałoby się dodać w cynicznym spostrzeżeniu, ale i bez tego na twarzy zabłąkał się uśmiech wyglądający analogiczną manierą. Z wolna zaczynała go już nużyć ta fatalna gadka.
― Nie są, rzeczywiście. To zaledwie supozycja ― uznał elokwentnie bez większego zawahania, niewiele czyniąc sobie z jego urażonej tamtym wtrętem miny. Jakże miłym obserwować było skoki cudzego ciśnienia, jakże zadowalającym okazywało się dla niego cudze rozemocjonowanie. Wystarczyło wysłać fałszywy liścik, wystarczyło zawalczyć o swoje prawa, a ten już wzdymał się na buzi we wszechogarniającej kwasocie. Anglicy dowodnie zdawali się nie mieć pojęcia o stoickim spokoju; wszyscy, z równą siłą, ulegali wszakże tak prostym zagrywkom poruszenia.
― Moje zainteresowania chyba nie są twoją sprawą ― odpowiedział niewzruszony, aktorską imitacją nawiązując do wylanego przed niedawną chwilą żalu towarzysza. Skąd ta wścibska ciekawość? Chyba nie z racji niemego wołania o towarzystwo? Niech lepiej trzyma się z innymi, podobnymi sobie narwańcami; on miał wystarczająco dużo zajęć, a i kompan do kielicha znajdował się bez przesadnej komplikacji. Ten tutaj miał w ogóle głowę do takich zabaw? Wyglądał na statecznego typka, ślęczącego wieczorami w kapciach przy kominku, piszącego wówczas ckliwe połacie tekstu do wypadającego z torby pisemka. Urzekające. ― Ta dziewczyna... ― zaczął z wolna, zbierając pokaźną księgę w mocne, skryte materiałem ciemnej koszuli ramiona. Pozbywanie się w popłochu dowodów zastałego wstydu i tak nie miało już nic zdziałać. Cierpka drwina adekwatnie szukała ucieczki z zachrypłego z żenady gardła. ― Ona w ogóle istnieje? ― skwitował retorycznym pytaniem, bezzwłocznie zmierzając w stronę zajętej pogaduszkami pani Warbeck. Prędko musiała uciąć te dywagacje, bo zaraz przy biureczku stanęli dwaj młodzieńcy. Ten obdarzony naturalnym urokiem i ten bajdurzący bez sensu o jakichś chorobach matki. Rozczulające, aż się łezka w oku kręci. Do rzeczy, chciałoby się przerwać ten nieznośny wywód. Miast tego wysłuchiwał drażniącego monologu, sugestywnie spoglądając w stronę kobiety. Wygryzione strony? Zdążył mrugnąć raptem kilka razy, a przed nosem na powrót wyrósł mu formularz.
― W takim razie musisz to podpisać. A ty, Steffenie, och jak ja ci współczuję! ― powiedziała poruszona, podając przygłupowi chusteczkę, bo przecież przy ckliwej historyjce wykrzesał z siebie nawet zaszklone spojrzenie. Nie lada teatr, nie lada scena, ale nie o odgrywanie roli się tutaj rozchodziło. Bez rozdziału o klątwach ten podręcznik stawał się kompletnie bezużyteczny.
― Nie będę niczego podpisywał. Już jej nie potrzebuję ― skonstatował, palcem odsuwając od siebie wybrzmiewający podejrzanie druczek. I już miał odpuścić, gdy zajadliwość serca nakazała się wtrącić. Nie mógł dać za wygraną, nie w obliczu jakiejś łzawej opowiastki, która cudem wyratować miała tamtego z opresji. ― Niemniej jednak doszło do zniszczenia mienia. Z jego ręki ― zainterweniował, gotów posłużyć się rozsądnym rozumowaniem logicznym, nie lichą egzaltacją. ― To niezgodne z regulaminem. W zaistniałej sytuacji należałoby chyba... zamienić zdewastowany egzemplarz innym. Identycznym. A zdaje się, że to wiekowa książka, bodajże pierwsze wydanie ― przemówił chłodnym tonem zemsty, przerywając ichniejszą rozpacz banalną próbą perswazji. Nie wiadomo tylko na ile skuteczną, bo wrażliwa bibliotekarka gotowa była zaraz szlochać nad losem swojego męża.
perswazja I, co robi Warbeck?
1. słucha się Igora i wystawia Steffenowi kwit nakazujący opłatę
2. dalej sobie popłakuje ze Steffenem i zaczyna opowiadać o mężu, a przy tym parzy nam kawusię, którą Igor jej kiedyś dał
3. rozważa to, co powiedział Igor, ale mówi, że takie sprawy nie leżą w zakresie jej kompetencji, więc zaczyna plotkować ze Steffenem o ostatnim wydaniu Czarownicy
Igor Karkaroff
Zawód : pomocnik w domu pogrzebowym; początkujący zaklinacz; zarządca karczmy
Wiek : 22
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Kawaler
his eyes are like angels
but his heart is
c o l d
but his heart is
c o l d
OPCM : 6 +3
UROKI : 2 +2
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 17 +3
ZWINNOŚĆ : 9
SPRAWNOŚĆ : 15 +3
Genetyka : Czarodziej
Sojusznik Rycerzy Walpurgii
The member 'Igor Karkaroff' has done the following action : Rzut kością
'k3' : 3
'k3' : 3
Chciałby zetrzeć z jego twarzy tą głupią, lodowatą maskę – a skoro nie mógł (i chyba nie chciał?) zmusić tego wschodnioeuropejskiego wąpierza do szczerego uśmiechu to chciał chociaż go zaskoczyć, tchnąć w martwą powagi żywe emocje, zobaczyć jak ciemne brwi marszczą się w grymasie rozczarowania. Wiedział, że i tak tego nie zobaczy, sądząc jeszcze, że fortel ze zjedzonymi stronami ujdzie mu płazem i że Karkaroff ujrzy braki w książce dopiero w domu. (Właściwie, gdzie mieszkał ktoś taki jak on? Steff wyobraził sobie ponury, ascetyczny pokój, obłożony jedynie książkami o runach - ale gdy ujrzał oczyma wyobraźni owe książki, pokój przestał już być aż tak ponury). Wystarczyło jednak, że mógł sobie fantazjować o jego zaskoczeniu i rozczarowaniu. Że miał tą nikłą satysfakcję. Że tak mógł udowodnić męską dominację, bo można było się uśmiechać i gadać i doceniać panią Warbeck, ale wciąż wbić komuś nóż w plecy. Ten wymuskany panicz, ściągnięty do Anglii wojenną zawieruchą niczym muchy ściągane nad końskie truchło zapachem krwi, nie wiedział pewnie nawet, że Steff już się pojedynkował na śmierć i życie i że miał już na sumieniu czyjąś śmierć. Nie chciał tego i chyba wciąż się tego bał, ale - potrafił.
Dumny Karkaroff pewnie nigdy tego nie dostrzeże i pewnie nawet nie chciał tego dojrzeć. Chodził po tej bibliotece z posępną miną i wysoko uniesioną głową, jakby należała do niego i jakby nigdy nie potrzebował nikogo w swoim życiu ani kolegów ani przyjaciół ani korepetytorów ani przyjaznej duszy. A Steffena wkurzało takie podejście i mocno złościło bycie ignorowanym, jakby ludzie nie mieli prawa do bycia zamkniętymi w sobie i jakby świadczyło to tylko o ich zepsuciu moralnym.
-Podobno proszenie o radę i pomoc wymaga prawdziwej odwagi. Nadmierne ego jest tchórzostwem, a - zwłaszcza w przypadku zawiłych run - może prowadzić do katastrofalnych błędów. - wycedził wobec tego jawnego odtrącenia swoich dobrych (ale nieszczerych) rad, już nawet nie maskując złośliwości za jakąś bardziej dyplomatyczną aluzją.
-Chyba chciałeś powiedzieć propozycja. - poprawił Igora, bo samemu nie znał dobrego kontekstu ani dokładnego znaczenia dla słowa "supozycja" i zwyczajnie w świecie nie wierzył, że cudzoziemiec może użyć go poprawnie.
-W takim razie to, ile przetrzymuję książki też nie jest twoją sprawą. - parsknął zanim pomyślał, bo nie znosił gdy ot tak kazano mu się nie wtrącać w cudze sprawy. Ba, został animagiem po to, by móc się w nie wtrącać!
...został...
...by móc...
Urwał, zaciskając usta aby nie wypełzł na nie złośliwy, usatysfakcjonowany uśmiech. Dotychczas nie miał powodu, by przemieniać się w bibliotece ale między półkami było tak ciemno i ciasno, że zrobi to, och, zrobi to. I dostrzeże, a potem wydedukuje - bo znał tu każdą pozycję - jakie kolejne książki wypożyczy Igor, och, to dało się zrobić tak łatwo! Wystarczy, że zobaczy go z Teorią starożytności Kruegera, a będzie wiedział, że Karkaroff znajdzie tam niedługo przypis do Historii klątw w Rzymie i wtedy ją wypożyczy. I przetrzyma. J a k n a j d ł u ż e j, ale tym razem w pełni legalnie, bo będzie się pilnował.
Dzisiejszy incydent był w istocie przypadkowy, ale skoro Igor chciał książkowej wojny to będzie ją miał. To on wyjdzie na tym gorzej, to on łaknął w Anglii wiedzy i nie szukał rad - Steff chwilowo nie miał czasu na dalszą edukację, ale ku swojemu zdziwieniu odnalazł czas i złośliwość by rozpocząć z Igorem tą chorą grę.
Brutalnie spadł z chmury satysfakcji, ściągnięty na ziemię "Czarownicą", a potem - brutalnie upokorzony odpowiedzią Igora na własne (kiepskie) kłamstwo. Zamrugał, zbladł, cios sięgnął zbyt mocno i zbyt celnie i zbyt głęboko - obnażając nie tylko fałsz durnej wymówki z tą dziewczyną, ale i wspomnienie tego, jak jego własne małżeństwo przestało istnieć.
-S...skąd taki wniosek? - wyjąkał, tracąc pokerową twarz i zarazem martwiąc się, że ma na tej twarzy wypisane coś w stylu "porzucony rozwodnik" albo "typ, od którego dziewczyny uciekają."
Skapitalizował swój prawdziwy smutek by zmyślić chorobę matki i wnet pani Warbeck zaczęła go zalewać wyrazami współczucia - szczerymi, matczynymi, nadmiernymi. Wysłuchał ich bez słowa sprzeciwu, bowiem kości zostały rzucone i nie mógł ot tak wycofać się przy Igorze, ale na twarz wpełzł mu szczery rumieniec, a w sercu i sumieniu rozkwitł gryzący wstyd. Pani Warbeck nie zasługiwała na te kłamstwa, a Steffowi było teraz naprawdę głupio, że ją okłamał i jeszcze że wandalizował jej książkę. Mógł dokuczyć Igorowi jakoś inaczej, dlaczego tam późno wpadł na pomysł przetrzymywania kolejnych książek?
-Już jej nie potrzebujesz? - z potakiwania na każde kondolencje i pytanie Warbeck wyrwał go głos Igora. Zimny, orzeźwiający jak wiadro lodowatej wody. -Ale jak to? To brzmi, jakbyś szukał tam tylko informacji o klątwach, a przecież to taka ciekawa pozycja, na pewno bardzo pouczająca, nieprawdaż proszę pani? - zwrócił się do Warbeck, by i ta poleciła młodemu człowiekowi tą lekturę - a Igor został przez nią uraczony formułką o tym, że tak, tak, i to taki skarb widzieć człowieka zainteresowanego tą klasyką!
Zbladł nieco, gdy Igor podjął próbę zemsty i zasugerował coś bardzo perfidnego i bardzo logicznego. Merlinie, ile będzie kosztowała ta wymiana? Na miejscu Warbeck chyba przyjąłby takie rozwiązanie, ale - na szczęście - Warbeck nie była nim. Z napięciem obserwował jak to rozważa i jak ostatecznie stwierdza, że to nie mieści się w jej kompetencjach, a choć na końcu odetchnął z ulgą, to mimowolnie spojrzał na Igora z pewnym szacunkiem.
Dobrze to wymyślił.
-Och, tak, faktycznie ostatnie listy do Wilhelminy były jakieś depresyjne - bo odpisywał na nie w depresji -ale to pewnie tylko wiosenny kryzys złamanych serc czytelniczek, w kolejnych numerach na pewno będzie lepiej! Swoją drogą - nachylił się do Warbeck, ale podniósł głos na tyle, by słyszał go Igor -podobno czerń całkowicie wychodzi z mody i nie podoba się już młodym kobietom, czy to prawda? - uśmiechnął się czarująco.
czy to prawda?
1. Warbeck mówi, że czerń zawsze jest elegancka i nigdy się nie znudzi młodym kobietom
2. Warbeck dyplomatycznie stwierdza, że ładnym kawalerom we wszystkim ładnie, a potem uśmiecha się szeroko do Igora i Steffena
3. "Oczywiście, że to prawda!"
Dumny Karkaroff pewnie nigdy tego nie dostrzeże i pewnie nawet nie chciał tego dojrzeć. Chodził po tej bibliotece z posępną miną i wysoko uniesioną głową, jakby należała do niego i jakby nigdy nie potrzebował nikogo w swoim życiu ani kolegów ani przyjaciół ani korepetytorów ani przyjaznej duszy. A Steffena wkurzało takie podejście i mocno złościło bycie ignorowanym, jakby ludzie nie mieli prawa do bycia zamkniętymi w sobie i jakby świadczyło to tylko o ich zepsuciu moralnym.
-Podobno proszenie o radę i pomoc wymaga prawdziwej odwagi. Nadmierne ego jest tchórzostwem, a - zwłaszcza w przypadku zawiłych run - może prowadzić do katastrofalnych błędów. - wycedził wobec tego jawnego odtrącenia swoich dobrych (ale nieszczerych) rad, już nawet nie maskując złośliwości za jakąś bardziej dyplomatyczną aluzją.
-Chyba chciałeś powiedzieć propozycja. - poprawił Igora, bo samemu nie znał dobrego kontekstu ani dokładnego znaczenia dla słowa "supozycja" i zwyczajnie w świecie nie wierzył, że cudzoziemiec może użyć go poprawnie.
-W takim razie to, ile przetrzymuję książki też nie jest twoją sprawą. - parsknął zanim pomyślał, bo nie znosił gdy ot tak kazano mu się nie wtrącać w cudze sprawy. Ba, został animagiem po to, by móc się w nie wtrącać!
...został...
...by móc...
Urwał, zaciskając usta aby nie wypełzł na nie złośliwy, usatysfakcjonowany uśmiech. Dotychczas nie miał powodu, by przemieniać się w bibliotece ale między półkami było tak ciemno i ciasno, że zrobi to, och, zrobi to. I dostrzeże, a potem wydedukuje - bo znał tu każdą pozycję - jakie kolejne książki wypożyczy Igor, och, to dało się zrobić tak łatwo! Wystarczy, że zobaczy go z Teorią starożytności Kruegera, a będzie wiedział, że Karkaroff znajdzie tam niedługo przypis do Historii klątw w Rzymie i wtedy ją wypożyczy. I przetrzyma. J a k n a j d ł u ż e j, ale tym razem w pełni legalnie, bo będzie się pilnował.
Dzisiejszy incydent był w istocie przypadkowy, ale skoro Igor chciał książkowej wojny to będzie ją miał. To on wyjdzie na tym gorzej, to on łaknął w Anglii wiedzy i nie szukał rad - Steff chwilowo nie miał czasu na dalszą edukację, ale ku swojemu zdziwieniu odnalazł czas i złośliwość by rozpocząć z Igorem tą chorą grę.
Brutalnie spadł z chmury satysfakcji, ściągnięty na ziemię "Czarownicą", a potem - brutalnie upokorzony odpowiedzią Igora na własne (kiepskie) kłamstwo. Zamrugał, zbladł, cios sięgnął zbyt mocno i zbyt celnie i zbyt głęboko - obnażając nie tylko fałsz durnej wymówki z tą dziewczyną, ale i wspomnienie tego, jak jego własne małżeństwo przestało istnieć.
-S...skąd taki wniosek? - wyjąkał, tracąc pokerową twarz i zarazem martwiąc się, że ma na tej twarzy wypisane coś w stylu "porzucony rozwodnik" albo "typ, od którego dziewczyny uciekają."
Skapitalizował swój prawdziwy smutek by zmyślić chorobę matki i wnet pani Warbeck zaczęła go zalewać wyrazami współczucia - szczerymi, matczynymi, nadmiernymi. Wysłuchał ich bez słowa sprzeciwu, bowiem kości zostały rzucone i nie mógł ot tak wycofać się przy Igorze, ale na twarz wpełzł mu szczery rumieniec, a w sercu i sumieniu rozkwitł gryzący wstyd. Pani Warbeck nie zasługiwała na te kłamstwa, a Steffowi było teraz naprawdę głupio, że ją okłamał i jeszcze że wandalizował jej książkę. Mógł dokuczyć Igorowi jakoś inaczej, dlaczego tam późno wpadł na pomysł przetrzymywania kolejnych książek?
-Już jej nie potrzebujesz? - z potakiwania na każde kondolencje i pytanie Warbeck wyrwał go głos Igora. Zimny, orzeźwiający jak wiadro lodowatej wody. -Ale jak to? To brzmi, jakbyś szukał tam tylko informacji o klątwach, a przecież to taka ciekawa pozycja, na pewno bardzo pouczająca, nieprawdaż proszę pani? - zwrócił się do Warbeck, by i ta poleciła młodemu człowiekowi tą lekturę - a Igor został przez nią uraczony formułką o tym, że tak, tak, i to taki skarb widzieć człowieka zainteresowanego tą klasyką!
Zbladł nieco, gdy Igor podjął próbę zemsty i zasugerował coś bardzo perfidnego i bardzo logicznego. Merlinie, ile będzie kosztowała ta wymiana? Na miejscu Warbeck chyba przyjąłby takie rozwiązanie, ale - na szczęście - Warbeck nie była nim. Z napięciem obserwował jak to rozważa i jak ostatecznie stwierdza, że to nie mieści się w jej kompetencjach, a choć na końcu odetchnął z ulgą, to mimowolnie spojrzał na Igora z pewnym szacunkiem.
Dobrze to wymyślił.
-Och, tak, faktycznie ostatnie listy do Wilhelminy były jakieś depresyjne - bo odpisywał na nie w depresji -ale to pewnie tylko wiosenny kryzys złamanych serc czytelniczek, w kolejnych numerach na pewno będzie lepiej! Swoją drogą - nachylił się do Warbeck, ale podniósł głos na tyle, by słyszał go Igor -podobno czerń całkowicie wychodzi z mody i nie podoba się już młodym kobietom, czy to prawda? - uśmiechnął się czarująco.
czy to prawda?
1. Warbeck mówi, że czerń zawsze jest elegancka i nigdy się nie znudzi młodym kobietom
2. Warbeck dyplomatycznie stwierdza, że ładnym kawalerom we wszystkim ładnie, a potem uśmiecha się szeroko do Igora i Steffena
3. "Oczywiście, że to prawda!"
intellectual, journalist
little spy
little spy
Steffen Cattermole
Zawód : młodszy specjalista od klątw i zabezpieczeń w Gringottcie, po godzinach reporter dla "Czarownicy"
Wiek : 23
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Żonaty
I like to go to places uninvited
OPCM : 30 +7
UROKI : 5
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 35 +4
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 16
SPRAWNOŚĆ : 5
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
The member 'Steffen Cattermole' has done the following action : Rzut kością
'k3' : 3
'k3' : 3
Niech naiwnie próbuje zetrzeć powagę z posągowej twarzyczki, niech fantazjuje sobie o chwili zniesienia z tych rysów manierę natarczywego spokoju; na swój sposób satysfakcjonującym było obserwować te bezproduktywne próby, na swój sposób wdzięcznym oglądać było to narastające z wolna napięcie. Jak niewiele kąsających złośliwości wystarczyło, by zainicjować niemy konflikt, osnuty banalną przyczynowością. Zaledwie sfałszowany list wystarczył, by wszcząć waśń wielkiej wagi, pozornie ulokowanej w stronicach obszernych woluminów, istotnie sięgającej jednakże znacznie głębiej, zdecydowanie dalej. Ta żałosna wojenka nabierała niepokojącego pędu, ta rzewna napaść rysowała się coraz to intensywniejszą kreską patetyczności, ale chyba nie chciał robić kroku wstecz, chyba nie chciał łagodzić gorączkowości tej konfrontacji. Przeciwnie, nasycał się tym, napawał wielością grymasów i miałkich odpowiedzi, którymi tamten raczył go w mściwym odwecie. Znajdywał w tym chyba nienormalnie dorodną rozrywkę, lepszą od przesiadywania w gotyckim splendorze przestrzennego domostwa, lepszą od samotniczego wchłaniania pustego bełkotu akademickich uczonych. Prowokacja sięgnąć mogła zenitu, albo rozejść się po kościach głuchym echem niespełnienia. Jak daleko zawędruje linia ichniejszej obrony? Jak daleko zajdzie spór o byle podręcznik?
― Istotnie, pomoc bywa przydatna, szczególnie przy rozstrzyganiu kwestii z natury wątpliwych ― przyznał mu w tym jednym względzie rację, mierząc towarzysza przenikliwym spojrzeniem. Tamten nad wyraz łatwo przyswajał w swoim umyśle pasujące mu do ogólnej tezy nadinterpretacje, w dziwacznej manierze uznając je za prawdy niemożliwe do podważenia. W tak niezawikłanym wnioskowaniu prosto było jednak o tendencyjny wniosek, albo niepełność twierdzenia. Czynił tak ze strachu przed porażką z kretesem, czy już machinalnie kierował się naukowym niedbalstwem? Nie miało to zapewne większego znaczenia, a w oczach Igora stanowiło bezwzględną pożywkę dla podświadomości. Że nawet w tak banalnej wymianie ciętych ripost wygadany mądrala trafiał niecelnie, bez wymaganej precyzji; że nawet w tak miałkiej konwersacji dopuszczał się tak oczywistego przeinaczenia. Jakby bynajmniej niezdolny był do snucia zręcznych syntez. ― Świadectwem nadmiernego ego może być również uznanie samego siebie za autorytet w danej dziedzinie. ― Bo naiwnym było sądzić, że wie się wszystko. Prawdziwy człowiek intelektu nigdy nie poprzestawał rozwoju, nigdy nie oceniał swoich kompetencji jako wystarczających. Bo zawsze znaleźć się mógł ktoś od ciebie bieglejszy; ktoś, u kogo rzeczywiście można było zasięgnąć porady. Ten nadęty Brytyjczyk zdawał się rozumieć siłę pokory, ale wciąż chyba niedostatecznie, skoro z góry uznał w tym starciu swoje przodownictwo.
― Dobrze wiem, co chciałem powiedzieć. Niezwykle kompromitującym, a zarazem nieuprzejmym, jest kogoś pouczać tylko ze względu na swoją niewiedzę ― skwitował rzuconą w eter uwagę, nie chcąc dywagować już dłużej o jego nieobeznaniu. Był obcokrajowcem, wyrobionym i oczytanym jednak na tyle, by w niezaburzonej pewności siebie chwalić się pozyskaną dzięki wydumanym pismom elokwencją; był Bułgarem z krwi i kości, ciekawym jednak świata na tyle, by bezwstydnie chłonąć, a potem z namysłem powtarzać angielskie wyrazy wykwintności.
― Przeciwnie, ta sprawa akurat i mnie dotyczy. Bo nawet moja cierpliwość ma swoje granice, a kilkanaście miesięcy jest okresem stanowczo za długim na zapoznawanie się z tą pozycją ― skonstatował gładko drżącymi z irytacji wargami, jakby pokłady wspomnianej wytrzymałości właśnie się wyczerpały. Ileż można było bajdurzyć o nieważnej książce? Ileż warstw nieuzasadnionej ksenofobii rozstrzygało teraz o zaciętości tej wymiany zdań? Wojna podjęta w słusznej sprawie była jawnym dziedzictwem wyspiarskiej nietolerancji; jego status cudzoziemca nie miał zaś żadnego realnego wyjaśnienia, by istnieć jako bodziec bibliotecznych pertraktacji. Czysta złośliwość, chciałoby się krótko dodać w opisie sylwetki niedojrzałego chłopca, który z nienormalnym zaangażowaniem przywłaszczył sobie dobro ogólnie dostępne. A przy tym zniszczył je jeszcze, byleby tylko dopiec, byleby tylko ukarać za ponaglające fałszywie zawiadomienie. Naiwna wiara w materialną karę i ułaskawiającą ją amnestię najpewniej ubodła go w tym wszystkim najmocniej, więc mścił się teraz niechęcią do współpracy. Ale jak inaczej, niźli podkoloryzowaną korespondencją, mógłby zwieść go na powrót w mury czytelni, grzecznie, z Magią ochronną pod pachą? Zbierał teraz pokłosie własnej determinacji, doświadczał właśnie tej londyńskiej gościnności.
― Och, zacząłeś się jąkać i szukałeś wymówki na poczekaniu, zupełnie jakbyś kłamał ― wyjawił cały sekret własnych przypuszczeń, z drwiącym uśmieszkiem na twarzy, zarazem pozornie niewinnym spojrzeniem. Dobrodusznie uznał też, że odpuści sobie komentarz o trącających osobliwym kolorze wyglądzie spodni; cholera wiedziała, co z tego dowcipu zrozumiałby bowiem ten prymitywny cudak. Jeszcze gorzej, jakby żart okazał się niedaleki prawdzie, a tamten uznał to za niebezpośrednie zaproszenie; pederastia, nawet w jego osobistym uznaniu dla liberalności wyborów, jawiła się jakąś perwersyjną obrzydliwością. Już zaraz był jednak świadkiem ckliwej opowiastki o matczynej chorobie i, niefortunnie udanej, próby zagłuszenia podjętej zdroworozsądkowości; z politowaniem obserwował zatem ten sprytny teatr jednego, łzawego aktora i uległe tym egzaltacjom audytorium. Podstarzałe babsko dało podejść się zwinnemu blagierstwu; cynizm Steffena był jednak całkiem imponujący, zdawał się wszakże nosić znamiona tak dobrze mu znanej postawy nonszalanckiej jadowitości. Może go nie doceniłem?
― Nie, nie potrzebuję ― zaprzeczył stanowczo, w głębokim poważaniu mając ichniejsze opinie o tym wielkim dziele. Bez rozdziału o klątwach jawiło się dlań jako zupełnie bezużyteczne. Nie znosząc też dalszych dywagacji o kobiecym czasopiśmie, już zbierać miał się do wyjścia; na odchodne dosłyszał jednak tą żałośnie kąśliwą uwagę, chyba celującą prosto w jego ponure preferencje. Dosięgnął go chyba szczyt rozdrażnienia, albo wyjątkowo zapragnął odpłacić się słowem za stracony bez sensu czas, więc wycedził jeszcze:
― Całkiem dobrze orientujesz się w treści tej gazetki. Dziewczyna opowiada ci o wszystkim ze szczegółami? ― podjął, bardziej retorycznie; tak też nie oczekując odpowiedzi, kontynuował cicho: ― To rozczulające, że martwisz się o moje powodzenie, ale szczęśliwie mogę zignorować obecnie panujące trendy. A chyba nie chciałbym wyglądać tak... ― wykonał sugestywny ruch dłonią ― jakby ktoś puścił pawia na moje spodnie. ― Zaraz wydukał kończące tę debatę do widzenia i zostawiał za plecami gmach budynku.
Co za mały, podły skurwysyn.
| ztx2
― Istotnie, pomoc bywa przydatna, szczególnie przy rozstrzyganiu kwestii z natury wątpliwych ― przyznał mu w tym jednym względzie rację, mierząc towarzysza przenikliwym spojrzeniem. Tamten nad wyraz łatwo przyswajał w swoim umyśle pasujące mu do ogólnej tezy nadinterpretacje, w dziwacznej manierze uznając je za prawdy niemożliwe do podważenia. W tak niezawikłanym wnioskowaniu prosto było jednak o tendencyjny wniosek, albo niepełność twierdzenia. Czynił tak ze strachu przed porażką z kretesem, czy już machinalnie kierował się naukowym niedbalstwem? Nie miało to zapewne większego znaczenia, a w oczach Igora stanowiło bezwzględną pożywkę dla podświadomości. Że nawet w tak banalnej wymianie ciętych ripost wygadany mądrala trafiał niecelnie, bez wymaganej precyzji; że nawet w tak miałkiej konwersacji dopuszczał się tak oczywistego przeinaczenia. Jakby bynajmniej niezdolny był do snucia zręcznych syntez. ― Świadectwem nadmiernego ego może być również uznanie samego siebie za autorytet w danej dziedzinie. ― Bo naiwnym było sądzić, że wie się wszystko. Prawdziwy człowiek intelektu nigdy nie poprzestawał rozwoju, nigdy nie oceniał swoich kompetencji jako wystarczających. Bo zawsze znaleźć się mógł ktoś od ciebie bieglejszy; ktoś, u kogo rzeczywiście można było zasięgnąć porady. Ten nadęty Brytyjczyk zdawał się rozumieć siłę pokory, ale wciąż chyba niedostatecznie, skoro z góry uznał w tym starciu swoje przodownictwo.
― Dobrze wiem, co chciałem powiedzieć. Niezwykle kompromitującym, a zarazem nieuprzejmym, jest kogoś pouczać tylko ze względu na swoją niewiedzę ― skwitował rzuconą w eter uwagę, nie chcąc dywagować już dłużej o jego nieobeznaniu. Był obcokrajowcem, wyrobionym i oczytanym jednak na tyle, by w niezaburzonej pewności siebie chwalić się pozyskaną dzięki wydumanym pismom elokwencją; był Bułgarem z krwi i kości, ciekawym jednak świata na tyle, by bezwstydnie chłonąć, a potem z namysłem powtarzać angielskie wyrazy wykwintności.
― Przeciwnie, ta sprawa akurat i mnie dotyczy. Bo nawet moja cierpliwość ma swoje granice, a kilkanaście miesięcy jest okresem stanowczo za długim na zapoznawanie się z tą pozycją ― skonstatował gładko drżącymi z irytacji wargami, jakby pokłady wspomnianej wytrzymałości właśnie się wyczerpały. Ileż można było bajdurzyć o nieważnej książce? Ileż warstw nieuzasadnionej ksenofobii rozstrzygało teraz o zaciętości tej wymiany zdań? Wojna podjęta w słusznej sprawie była jawnym dziedzictwem wyspiarskiej nietolerancji; jego status cudzoziemca nie miał zaś żadnego realnego wyjaśnienia, by istnieć jako bodziec bibliotecznych pertraktacji. Czysta złośliwość, chciałoby się krótko dodać w opisie sylwetki niedojrzałego chłopca, który z nienormalnym zaangażowaniem przywłaszczył sobie dobro ogólnie dostępne. A przy tym zniszczył je jeszcze, byleby tylko dopiec, byleby tylko ukarać za ponaglające fałszywie zawiadomienie. Naiwna wiara w materialną karę i ułaskawiającą ją amnestię najpewniej ubodła go w tym wszystkim najmocniej, więc mścił się teraz niechęcią do współpracy. Ale jak inaczej, niźli podkoloryzowaną korespondencją, mógłby zwieść go na powrót w mury czytelni, grzecznie, z Magią ochronną pod pachą? Zbierał teraz pokłosie własnej determinacji, doświadczał właśnie tej londyńskiej gościnności.
― Och, zacząłeś się jąkać i szukałeś wymówki na poczekaniu, zupełnie jakbyś kłamał ― wyjawił cały sekret własnych przypuszczeń, z drwiącym uśmieszkiem na twarzy, zarazem pozornie niewinnym spojrzeniem. Dobrodusznie uznał też, że odpuści sobie komentarz o trącających osobliwym kolorze wyglądzie spodni; cholera wiedziała, co z tego dowcipu zrozumiałby bowiem ten prymitywny cudak. Jeszcze gorzej, jakby żart okazał się niedaleki prawdzie, a tamten uznał to za niebezpośrednie zaproszenie; pederastia, nawet w jego osobistym uznaniu dla liberalności wyborów, jawiła się jakąś perwersyjną obrzydliwością. Już zaraz był jednak świadkiem ckliwej opowiastki o matczynej chorobie i, niefortunnie udanej, próby zagłuszenia podjętej zdroworozsądkowości; z politowaniem obserwował zatem ten sprytny teatr jednego, łzawego aktora i uległe tym egzaltacjom audytorium. Podstarzałe babsko dało podejść się zwinnemu blagierstwu; cynizm Steffena był jednak całkiem imponujący, zdawał się wszakże nosić znamiona tak dobrze mu znanej postawy nonszalanckiej jadowitości. Może go nie doceniłem?
― Nie, nie potrzebuję ― zaprzeczył stanowczo, w głębokim poważaniu mając ichniejsze opinie o tym wielkim dziele. Bez rozdziału o klątwach jawiło się dlań jako zupełnie bezużyteczne. Nie znosząc też dalszych dywagacji o kobiecym czasopiśmie, już zbierać miał się do wyjścia; na odchodne dosłyszał jednak tą żałośnie kąśliwą uwagę, chyba celującą prosto w jego ponure preferencje. Dosięgnął go chyba szczyt rozdrażnienia, albo wyjątkowo zapragnął odpłacić się słowem za stracony bez sensu czas, więc wycedził jeszcze:
― Całkiem dobrze orientujesz się w treści tej gazetki. Dziewczyna opowiada ci o wszystkim ze szczegółami? ― podjął, bardziej retorycznie; tak też nie oczekując odpowiedzi, kontynuował cicho: ― To rozczulające, że martwisz się o moje powodzenie, ale szczęśliwie mogę zignorować obecnie panujące trendy. A chyba nie chciałbym wyglądać tak... ― wykonał sugestywny ruch dłonią ― jakby ktoś puścił pawia na moje spodnie. ― Zaraz wydukał kończące tę debatę do widzenia i zostawiał za plecami gmach budynku.
Co za mały, podły skurwysyn.
| ztx2
Igor Karkaroff
Zawód : pomocnik w domu pogrzebowym; początkujący zaklinacz; zarządca karczmy
Wiek : 22
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Kawaler
his eyes are like angels
but his heart is
c o l d
but his heart is
c o l d
OPCM : 6 +3
UROKI : 2 +2
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 17 +3
ZWINNOŚĆ : 9
SPRAWNOŚĆ : 15 +3
Genetyka : Czarodziej
Sojusznik Rycerzy Walpurgii
Boczna czytelnia
Szybka odpowiedź