Wnętrze
AutorWiadomość
First topic message reminder :
[bylobrzydkobedzieladnie]
Wnętrze
Jest to ogromne, rozległe pomieszczenie mogące pomieścić w sobie pół kamienicy, posiadające mnóstwo gotyckich okien, niezliczoną ilość stoliczków z krzesełkami oraz morze długich rzędów regałów, po brzegi wypełnionych opasłymi woluminami. Londyńską bibliotekę codziennie odwiedzają głodni wiedzy czarodzieje; obecnie są oni jedynymi gośćmi w progach pokaźnego księgozbioru.
Do wnętrza biblioteki prowadzi przestronny hol wyłożony szachownicą czarnych i białych kafli, ze spiralnymi schodami prowadzącymi na wyższe kondygnacje budynku. Kondygnacje te posiadają balkony z widokiem na niższe piętra, dzięki czemu biblioteka wydaje się być jednym, wielkim, nieskończonym, monumentalnym wręcz pomieszczeniem. Na samej górze budowli umiejscowiona jest sporej wielkości szklana kopuła wpuszczająca do środka morze światła. Podłogi wyłożone są ciemnym kamieniem, w których odbija się blask dziesiątek lamp. Bibliotecznych regałów nie sposób zliczyć, a wszystkie podzielone są na odpowiednie działy tematyczne. Wraz z nastaniem nowego porządku księgozbiory przebrano, usuwając z nich literaturę spod pióra mugoli. Poszczególne działy zostały odizolowane od pozostałych za sprawą dębowych barierek. Czytelnią zaś jest kilkadziesiąt mahoniowych stołów i stoliczków gęsto zastawionych krzesłami.
Cisza niekiedy przerywana jest szelestem przewracanych kartek, a także cichymi szeptami konsultujących się ze sobą czytelników. Dookoła panuje spokojna, typowo naukowa atmosfera.
Do wnętrza biblioteki prowadzi przestronny hol wyłożony szachownicą czarnych i białych kafli, ze spiralnymi schodami prowadzącymi na wyższe kondygnacje budynku. Kondygnacje te posiadają balkony z widokiem na niższe piętra, dzięki czemu biblioteka wydaje się być jednym, wielkim, nieskończonym, monumentalnym wręcz pomieszczeniem. Na samej górze budowli umiejscowiona jest sporej wielkości szklana kopuła wpuszczająca do środka morze światła. Podłogi wyłożone są ciemnym kamieniem, w których odbija się blask dziesiątek lamp. Bibliotecznych regałów nie sposób zliczyć, a wszystkie podzielone są na odpowiednie działy tematyczne. Wraz z nastaniem nowego porządku księgozbiory przebrano, usuwając z nich literaturę spod pióra mugoli. Poszczególne działy zostały odizolowane od pozostałych za sprawą dębowych barierek. Czytelnią zaś jest kilkadziesiąt mahoniowych stołów i stoliczków gęsto zastawionych krzesłami.
Cisza niekiedy przerywana jest szelestem przewracanych kartek, a także cichymi szeptami konsultujących się ze sobą czytelników. Dookoła panuje spokojna, typowo naukowa atmosfera.
Lorne Bulstrode pojawił się w Bibliotece Londyńskiej w jednym tylko celu - aby odnaleźć opasłe tomiszcza dotyczące transmutacji. W jego głowie tliła się pewna idea, której częścią był Barry Weasley. Niedługo będzie się z nim widział i wszystko dokładnie przedyskutują.
Obaj mieliby połączyć siły i rozpocząć badania nad pionierskim zaklęciem. Lorne podniecony był niczym dwunastoletni dzieciak, a choć niewątpliwie dwunastolatkiem nie był, nie krył tej radości. Jednak oblicze wciąż miał pobladłe, a postawę dość przygarbioną, co Rosalie pewnikiem dostrzegła. Wydarzenia sprzed ostatnich kilku dni odcisnęły na młodym Bulstrode piętno, które wpływało na jego prezencję. Nowe idee, nowe pomysły i przeładna bibliotekarka leczyły go szybciej, niż jakiekolwiek łoża szpitalne i jacykolwiek uzdrowiciele Munga. Ale wciąż potrzeba czasu, by wrócić do formy. Żartował łagodnie z bibliotekarką i śmiał się jak dawniej, może nieco mniej zaraźliwie, ale wciąż serdecznie. Dzięki niej zdobył to, czego szukał, a także "Śladem magicznych istot", które tak zachwalała. Tytuł go zaintrygował i wcale nie było tak, że Lorne nie interesował się istotami innymi niż smoki. Wręcz przeciwnie! Dlatego bardzo chętnie chwycił takową pozycję. W tej samej chwili usłyszał, że czyjś znajomy kobiecy głos wypowiada jego nazwisko. Była to Rosalie, we własnej osobie, najlepsza przyjaciółka (ciekawe czy tylko przyjaciółka? Wyobraźnia Lorne'a pognała, ale szybko odtrącił nieprzyzwoite myśli) Darcy. I ją uraczył uśmiechem, skinął z szacunkiem.
- To prawda, minęło sporo czasu od naszego ostatniego spotkania. Jakieś rewolucje na horyzoncie, o których moje ucho powinno usłyszeć? - zagadał żartobliwie. Jednocześnie zastanawiał się, co Rosalie właściwie o nim myśli. - Obawiam się, że będziemy uczestnikami małego konfliktu, ponieważ ja właśnie wypożyczyłem pozycję, o którą prosisz.
Mrugnął porozumiewawczo do bibliotekarki. Nie był świadom, jak bardzo zależy Rosalie na tym tomiszczu.
Obaj mieliby połączyć siły i rozpocząć badania nad pionierskim zaklęciem. Lorne podniecony był niczym dwunastoletni dzieciak, a choć niewątpliwie dwunastolatkiem nie był, nie krył tej radości. Jednak oblicze wciąż miał pobladłe, a postawę dość przygarbioną, co Rosalie pewnikiem dostrzegła. Wydarzenia sprzed ostatnich kilku dni odcisnęły na młodym Bulstrode piętno, które wpływało na jego prezencję. Nowe idee, nowe pomysły i przeładna bibliotekarka leczyły go szybciej, niż jakiekolwiek łoża szpitalne i jacykolwiek uzdrowiciele Munga. Ale wciąż potrzeba czasu, by wrócić do formy. Żartował łagodnie z bibliotekarką i śmiał się jak dawniej, może nieco mniej zaraźliwie, ale wciąż serdecznie. Dzięki niej zdobył to, czego szukał, a także "Śladem magicznych istot", które tak zachwalała. Tytuł go zaintrygował i wcale nie było tak, że Lorne nie interesował się istotami innymi niż smoki. Wręcz przeciwnie! Dlatego bardzo chętnie chwycił takową pozycję. W tej samej chwili usłyszał, że czyjś znajomy kobiecy głos wypowiada jego nazwisko. Była to Rosalie, we własnej osobie, najlepsza przyjaciółka (ciekawe czy tylko przyjaciółka? Wyobraźnia Lorne'a pognała, ale szybko odtrącił nieprzyzwoite myśli) Darcy. I ją uraczył uśmiechem, skinął z szacunkiem.
- To prawda, minęło sporo czasu od naszego ostatniego spotkania. Jakieś rewolucje na horyzoncie, o których moje ucho powinno usłyszeć? - zagadał żartobliwie. Jednocześnie zastanawiał się, co Rosalie właściwie o nim myśli. - Obawiam się, że będziemy uczestnikami małego konfliktu, ponieważ ja właśnie wypożyczyłem pozycję, o którą prosisz.
Mrugnął porozumiewawczo do bibliotekarki. Nie był świadom, jak bardzo zależy Rosalie na tym tomiszczu.
Lorne Bulstrode
Zawód : łowca smoków i opiekun w rezerwacie Kent
Wiek : 27
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Kawaler
Dzieci są milsze od dorosłych
zwierzęta są milsze od dzieci
mówisz że rozumując w ten sposób
muszę dojść do twierdzenia
że najmilszy jest mi pierwotniak pantofelek
no to co
milszy mi jest pantofelek
od ciebie ty skurwysynie.
zwierzęta są milsze od dzieci
mówisz że rozumując w ten sposób
muszę dojść do twierdzenia
że najmilszy jest mi pierwotniak pantofelek
no to co
milszy mi jest pantofelek
od ciebie ty skurwysynie.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
Na początku nic nie zapowiadało się, aby doszło do konfliktu. Byłam niemal pewna, że lord Bulstrode ustąpi młodej lady, czyli mnie i odda książkę w moje ręce. On jednak po miłym przywitaniu stwierdził, że właśnie ją wypożycza. Naprawdę nie chciał mi jej oddać?
- Trochę zmian się szykuje, ale jeśli o niczym nie wspomniała lordowi Darcy, to pozwoli lord, że zachowam tajemnicę do świąt. Zapewne pojawi się lord w posiadłości Rosierów? - zapytałam grzecznie, nie chcąc pozostawiać jego pytania bez odpowiedzi.
Zmarszczyłam lekko brwi. Czyżbyśmy mieli naprawdę stoczyć wojnę o ten tom? Jest to dzieło, na które czekam od tak długiego czasu, że jeśli lord chce walki, to ja chętnie podniosę rzuconą rękawicę i zrobię wszystko, aby nagroda trafiła w moje ręce. Najpierw chciałam jeszcze raz spróbować przemówić mu do rozsądku.
- Lordzie Bulstrode, bardzo się cieszę, że zainteresowała lorda ta książka, jednakże, obowiązuje lista, na której znajduje się wiele znakomitych osobistości związanych z światem magicznych zwierząt. Czekałam na to tyle czasu, chyba lord nie zrobi mi przykrości, nie pozwalając, abym mogła ją w końcu przeczytać? - spojrzałam na niego lekko unosząc wzrok.
Trzeba najpierw dostrzec do jego serca, do skrywanej wrażliwości. Nie chciałam od razu wyciągać asa z rękawa, czarować go w obecności wszystkich, a już na pewno nie tej przeklętej bibliotekarce. Gdy wrócę do domu, na pewno napiszę list do władz biblioteki ze skargą. Nie może tak być, aby pracownica nie przestrzegała zasad, które narzucają na nią jej pracodawcy.
- Lordzie? Czy mogę poprosić o tom?
- Trochę zmian się szykuje, ale jeśli o niczym nie wspomniała lordowi Darcy, to pozwoli lord, że zachowam tajemnicę do świąt. Zapewne pojawi się lord w posiadłości Rosierów? - zapytałam grzecznie, nie chcąc pozostawiać jego pytania bez odpowiedzi.
Zmarszczyłam lekko brwi. Czyżbyśmy mieli naprawdę stoczyć wojnę o ten tom? Jest to dzieło, na które czekam od tak długiego czasu, że jeśli lord chce walki, to ja chętnie podniosę rzuconą rękawicę i zrobię wszystko, aby nagroda trafiła w moje ręce. Najpierw chciałam jeszcze raz spróbować przemówić mu do rozsądku.
- Lordzie Bulstrode, bardzo się cieszę, że zainteresowała lorda ta książka, jednakże, obowiązuje lista, na której znajduje się wiele znakomitych osobistości związanych z światem magicznych zwierząt. Czekałam na to tyle czasu, chyba lord nie zrobi mi przykrości, nie pozwalając, abym mogła ją w końcu przeczytać? - spojrzałam na niego lekko unosząc wzrok.
Trzeba najpierw dostrzec do jego serca, do skrywanej wrażliwości. Nie chciałam od razu wyciągać asa z rękawa, czarować go w obecności wszystkich, a już na pewno nie tej przeklętej bibliotekarce. Gdy wrócę do domu, na pewno napiszę list do władz biblioteki ze skargą. Nie może tak być, aby pracownica nie przestrzegała zasad, które narzucają na nią jej pracodawcy.
- Lordzie? Czy mogę poprosić o tom?
Za wilczym śladem podążę w zamieć
I twoje serce wytropię uparte
Przez gniew i smutek, stwardniałe w kamieńRozpalę usta smagane wiatrem
I twoje serce wytropię uparte
Przez gniew i smutek, stwardniałe w kamieńRozpalę usta smagane wiatrem
Rosalie Yaxley
Zawód : doradczyni w zarządzie w Rezerwacie jednorożców w Gloucestershire
Wiek : 22
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Zamężna
Nienawidzę pająków... dlaczego to nie mogły być motyle?
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Półwila
Nieaktywni
- Oczywiście, że pojawię się w posiadłości Rosierów. - odparł uprzejmie Lorne, czując, jak każde kolejne wypowiedziane przez Rosalie zdanie staje się bardziej wymowne. Czuł, że był jej przeszkodą. Lubił to uczucie. Dziwna satysfakcja. - Jednakże nie rozumiem, skąd to wielkie podniecenie tomiszczem. Z tego co pamiętam, lady zajmuje się głównie ochroną jednorożców, czyż nie?
Tutaj zmienił ton z pogodnego w kąśliwy, wszak ich profesje są podobne, lecz on narażał życie, by ujarzmiać smoki. Praca Yaxley to fanaberia. Poza tym chciał mieć co poczytać do snu, a to wydawała się doskonała lektura!
- Ech, mamy sytuację patową, szanowna pani. Bo ja już ten tomik wypożyczyłem, a oczy ciągną, by pochłaniać słowa i obrazy. Obiecuję, że niedługo ją zwrócę. Musiałabyś, o szanowna, czekać jeno parę tygodni. Dałbym ci listownie znać, gdy tylko oddam ją w ręce tej uprzejmej pani!
I posłał jeden ze swych uwodzicielskich spojrzeń ku bibliotekarce.
Stali przy ladzie, a Lorne stukał opuszkami palców o zaprószałą pozycję, która prawdopodobnie stanie się obiektem rozpoczynającym spór. Czekał na reakcję Rosalie, której ród był wrogi Bulstrodom.
Tutaj zmienił ton z pogodnego w kąśliwy, wszak ich profesje są podobne, lecz on narażał życie, by ujarzmiać smoki. Praca Yaxley to fanaberia. Poza tym chciał mieć co poczytać do snu, a to wydawała się doskonała lektura!
- Ech, mamy sytuację patową, szanowna pani. Bo ja już ten tomik wypożyczyłem, a oczy ciągną, by pochłaniać słowa i obrazy. Obiecuję, że niedługo ją zwrócę. Musiałabyś, o szanowna, czekać jeno parę tygodni. Dałbym ci listownie znać, gdy tylko oddam ją w ręce tej uprzejmej pani!
I posłał jeden ze swych uwodzicielskich spojrzeń ku bibliotekarce.
Stali przy ladzie, a Lorne stukał opuszkami palców o zaprószałą pozycję, która prawdopodobnie stanie się obiektem rozpoczynającym spór. Czekał na reakcję Rosalie, której ród był wrogi Bulstrodom.
Ostatnio zmieniony przez Lorne Bulstrode dnia 11.07.16 20:51, w całości zmieniany 1 raz
Lorne Bulstrode
Zawód : łowca smoków i opiekun w rezerwacie Kent
Wiek : 27
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Kawaler
Dzieci są milsze od dorosłych
zwierzęta są milsze od dzieci
mówisz że rozumując w ten sposób
muszę dojść do twierdzenia
że najmilszy jest mi pierwotniak pantofelek
no to co
milszy mi jest pantofelek
od ciebie ty skurwysynie.
zwierzęta są milsze od dzieci
mówisz że rozumując w ten sposób
muszę dojść do twierdzenia
że najmilszy jest mi pierwotniak pantofelek
no to co
milszy mi jest pantofelek
od ciebie ty skurwysynie.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
Zmarszczyłam brwi. Czy on na prawdę nie rozumiał, że to mnie należała się ta księga? To ja na nią czekałam tyle czasu. To ja polowałam na najlepsze miejsce w kolejce. To ja rzuciłam wszystko i gnałam do biblioteki ile sił w nogach, by tylko jako pierwsza ją wypożyczyć.
- W tym tomie poruszony został bardzo ciekawy wątek na temat jednorożców. Bardzo bogaty i fascynujący rozdział, którego nie ścierpię, jeśli nie przeczytam - odpowiedziałam uprzejmie, acz stanowczo.
Nie chciałam mieć wobec narzeczonego mojej najlepszej przyjaciółki wroga. Ja wiem, że Bulstrode i Yaxley się nie lubią, ale nie chciałabym dokładać Darcy swoich nie najlepszych relacji (nie to co zresztą ona z lordem Black). W każdym razie, nie chciałam odpuścić mu tej księgi.
- Lordzie Bulstrode - zaczęłam spokojnie. - Czy to nie kobiecie się ustępuje? Widzi lord, że zależy mi na tej książce, tak długo na nią czekałam. Czy pańskie działania są specjalne, aby zrobić mi na złość, sir?
Nienawidziłam, gdy ktoś mieszał mi plany. Jak tak można? Próbowałam być dla niego miła, próbowałam podejść do tego w sposób spokojny, ale przez takie zachowanie darzyłam go coraz większą niechęcią. Skoro nie chce po dobroci, to spróbujemy inaczej. A nóż się uda? Jeśli nie, to najwyżej przynajmniej sprawię, że owa kobieta za ladą, wyleci ze swojej pracy z hukiem.
- Lordzie Bulstrode - zaczęłam, patrząc mu prosto w oczy. - Proszę oddać mi tę książkę.
- W tym tomie poruszony został bardzo ciekawy wątek na temat jednorożców. Bardzo bogaty i fascynujący rozdział, którego nie ścierpię, jeśli nie przeczytam - odpowiedziałam uprzejmie, acz stanowczo.
Nie chciałam mieć wobec narzeczonego mojej najlepszej przyjaciółki wroga. Ja wiem, że Bulstrode i Yaxley się nie lubią, ale nie chciałabym dokładać Darcy swoich nie najlepszych relacji (nie to co zresztą ona z lordem Black). W każdym razie, nie chciałam odpuścić mu tej księgi.
- Lordzie Bulstrode - zaczęłam spokojnie. - Czy to nie kobiecie się ustępuje? Widzi lord, że zależy mi na tej książce, tak długo na nią czekałam. Czy pańskie działania są specjalne, aby zrobić mi na złość, sir?
Nienawidziłam, gdy ktoś mieszał mi plany. Jak tak można? Próbowałam być dla niego miła, próbowałam podejść do tego w sposób spokojny, ale przez takie zachowanie darzyłam go coraz większą niechęcią. Skoro nie chce po dobroci, to spróbujemy inaczej. A nóż się uda? Jeśli nie, to najwyżej przynajmniej sprawię, że owa kobieta za ladą, wyleci ze swojej pracy z hukiem.
- Lordzie Bulstrode - zaczęłam, patrząc mu prosto w oczy. - Proszę oddać mi tę książkę.
Za wilczym śladem podążę w zamieć
I twoje serce wytropię uparte
Przez gniew i smutek, stwardniałe w kamieńRozpalę usta smagane wiatrem
I twoje serce wytropię uparte
Przez gniew i smutek, stwardniałe w kamieńRozpalę usta smagane wiatrem
Ostatnio zmieniony przez Rosalie Yaxley dnia 11.07.16 23:55, w całości zmieniany 1 raz
Rosalie Yaxley
Zawód : doradczyni w zarządzie w Rezerwacie jednorożców w Gloucestershire
Wiek : 22
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Zamężna
Nienawidzę pająków... dlaczego to nie mogły być motyle?
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Półwila
Nieaktywni
The member 'Rosalie Yaxley' has done the following action : rzut kością
'k100' : 91
'k100' : 91
Patrzył na Rosalie z niezdrowym zaciekawieniem - ależ była zdeterminowana, by zdobyć tę księgę! Rodowy konflikt pomiędzy Yaxleyami a Bulstrodami zaognił się nawet w bibliotece, czy to nie ironiczne? Nie potrafili znaleźć konsensusu nawet w sprawie wypożyczenia książki. Ani Rosalie, ani Lorne nie dostrzegali, że ich spór był bardzo infantylny. Gdyby ich duma i zacietrzewienie nie zakrywały zwyczajnego człowieczeństwa, mogliby znaleźć konsensus. Ale nie, każde z nich robiło wszystko, by mieć tenże tom tylko dla siebie. Przybrało to dziwny obrót, zupełnie przesadzony, zabarwiony na żenującą barwę.
Panienka miała przewagę, urok półwili zaczął mieszać w głowie młodego Bulstrode. Prawda była taka, że mogłaby go uwieść i bez tych czarodziejskich sztuczek, jakie oferuje jej własna genetyka. Lorne oczywiście nie wiedział, co ta niebezpieczna piękność szykuje. Nie miał zbyt wielkich szans, by ochronić się przed jej podłym zagraniem. Ale zawsze była jakaś szansa - o losie, nie daj owinąć sobie Lorne'a wokół palca (bardzo zgrabnego zresztą!), bądź silny!
Panienka miała przewagę, urok półwili zaczął mieszać w głowie młodego Bulstrode. Prawda była taka, że mogłaby go uwieść i bez tych czarodziejskich sztuczek, jakie oferuje jej własna genetyka. Lorne oczywiście nie wiedział, co ta niebezpieczna piękność szykuje. Nie miał zbyt wielkich szans, by ochronić się przed jej podłym zagraniem. Ale zawsze była jakaś szansa - o losie, nie daj owinąć sobie Lorne'a wokół palca (bardzo zgrabnego zresztą!), bądź silny!
Lorne Bulstrode
Zawód : łowca smoków i opiekun w rezerwacie Kent
Wiek : 27
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Kawaler
Dzieci są milsze od dorosłych
zwierzęta są milsze od dzieci
mówisz że rozumując w ten sposób
muszę dojść do twierdzenia
że najmilszy jest mi pierwotniak pantofelek
no to co
milszy mi jest pantofelek
od ciebie ty skurwysynie.
zwierzęta są milsze od dzieci
mówisz że rozumując w ten sposób
muszę dojść do twierdzenia
że najmilszy jest mi pierwotniak pantofelek
no to co
milszy mi jest pantofelek
od ciebie ty skurwysynie.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
The member 'Lorne Bulstrode' has done the following action : rzut kością
'k100' : 82
'k100' : 82
Chyba pierwszy raz w życiu udało mi się użyć mojego wilego uroku i wszystko poszło zadziwiająco łatwo. Gdy tylko wypowiedziałam prośbę o oddanie mi książki, lord Bulstrode przez chwilę jakby się wahał, a potem zrobił maślane oczy i… i mu przeszło. Książka, którą nadal trzymał w rękach, nie trafiła do moich, a ja jak nigdy poczułam ogromną złość. BO JAKIM CUDEM KTOŚ OPARŁ SIĘ MOJEMU UROKOWI? Urokowi wili, potomkini niezwykle cudownych kobiet, które miotały w głowach mężczyzn od tysiącleci, które opanowały sztukę uwodzenia do perfekcji. Wielką moc, która może wpływać na mężczyzn, która może zmieniać ich decyzję, zmuszać do wykonywania moich poleceń. Ciarki przeszły mnie po plecach, gdy pomyślałam o tym, co dzięki temu mogłabym osiągnąć. Pierwszą moją myślą było, że moja moc, urok wili, niezwykle przypomina zaklęcie Imperius. Zaklęcie czaronomagiczne, dzięki któremu czarodziej mógł kontrolować innego człowieka. Czy nie na tym polegała moja moc? Może nie była długotrwała, może uderzała trochę w inne podłoże, ale jednak... zmierzała do tego samego.
Zmierzyłam lorda Bulstrode wzrokiem, zwężając źrenicę. Aż się we mnie gotowało. Miałam ochotę ukarać go za to, że mi się nie podporządkował. MI!
- Lordzie - powiedziałam jeszcze raz.
Wyciągnęłam do niego rękę. Dawałam mu jeszcze jedną szansę, aby oddał mi ją bez większej afery. Dawałam mu jeszcze jedną szansę, aby zachował ze mną neutralne stosunku, ponieważ nie traktowałam go negatywnie tylko ze względu na jego zaręczyny z moją kuzynką. Mógł mi ją teraz oddać i nie mieć we mnie wroga, lub ją sobie zachować, skazując się na mój gniew.
- Proszę nie robić mi na złość - szepnęłam jeszcze, po chwili zaciskając mocno usta.
Zmierzyłam lorda Bulstrode wzrokiem, zwężając źrenicę. Aż się we mnie gotowało. Miałam ochotę ukarać go za to, że mi się nie podporządkował. MI!
- Lordzie - powiedziałam jeszcze raz.
Wyciągnęłam do niego rękę. Dawałam mu jeszcze jedną szansę, aby oddał mi ją bez większej afery. Dawałam mu jeszcze jedną szansę, aby zachował ze mną neutralne stosunku, ponieważ nie traktowałam go negatywnie tylko ze względu na jego zaręczyny z moją kuzynką. Mógł mi ją teraz oddać i nie mieć we mnie wroga, lub ją sobie zachować, skazując się na mój gniew.
- Proszę nie robić mi na złość - szepnęłam jeszcze, po chwili zaciskając mocno usta.
Za wilczym śladem podążę w zamieć
I twoje serce wytropię uparte
Przez gniew i smutek, stwardniałe w kamieńRozpalę usta smagane wiatrem
I twoje serce wytropię uparte
Przez gniew i smutek, stwardniałe w kamieńRozpalę usta smagane wiatrem
Rosalie Yaxley
Zawód : doradczyni w zarządzie w Rezerwacie jednorożców w Gloucestershire
Wiek : 22
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Zamężna
Nienawidzę pająków... dlaczego to nie mogły być motyle?
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Półwila
Nieaktywni
Uśmiechał się do Rosalie, tym razem nie ukrywając złośliwości. Świadomość, że oboje zachowywali się jak rozwydrzone dzieci, które walczą o zabawkę, wcale go nie obchodziła. Prawy kącik jego ust drżał lekko, zupełnie jakby mięśnie buntowały się przeciwko temu, co widzą oczy. Jakby twarz zaraz miała się rozlecieć na drobiny, które poniosłyby się krzykiem, że jakim prawem ktoś z rodu Yaxley żąda czegoś od niego i to w sposób tak wyniosły. Dziewczyno słodka, przyjaciółko mej fałszywej narzeczonej - za kogo się uważasz?
Jednak, gdy Rosalie tak na niego patrzyła, Lorne poczuł coś w środku. To coś rozprzestrzeniło się błyskawicznie, rodząc pożądanie tak wielkie, że członek pulsował mu w spodniach. Zrobił zdziwioną minę i odchrząknął. Ale nie ugiął się. Intensywne pożądanie minęło po chwili. Zwalczył to w sobie. Tak więc uczucia, cielesność jest czymś słabszym niż polityczna wrogość. Ciekawe zjawisko, dobra baza do badań pozamagicznych.
- Panno Yaxley - rzekł wolno, patrząc jej prosto w oczy. - Pańskie zachowanie nieco odbiega od norm przyjętych za godne, a lico, choć piękne, zaraz wybuchnie ze złości. Czy naprawdę warto zawracać sobie głowę tym, co należy do mnie? Co wypożyczyłem jako pierwszy?
Znowu odwrócił się do bibliotekarki, prawdziwie zakłopotanej zresztą tą niepoważną kłótnią. Parsknął śmiechem, podobnie złośliwym jak poprzedni uśmiech. To musiało rozsierdzić Rosalie.
- Księga należy do mnie, a ja wyślę panience list, gdy tylko ukończę lekturę ostatniej stronnicy.
Gdy to mówił, stukał palcem wskazującym w okładkę "Śladem Magicznych Istot", leżącej teraz na blacie.
Jednak, gdy Rosalie tak na niego patrzyła, Lorne poczuł coś w środku. To coś rozprzestrzeniło się błyskawicznie, rodząc pożądanie tak wielkie, że członek pulsował mu w spodniach. Zrobił zdziwioną minę i odchrząknął. Ale nie ugiął się. Intensywne pożądanie minęło po chwili. Zwalczył to w sobie. Tak więc uczucia, cielesność jest czymś słabszym niż polityczna wrogość. Ciekawe zjawisko, dobra baza do badań pozamagicznych.
- Panno Yaxley - rzekł wolno, patrząc jej prosto w oczy. - Pańskie zachowanie nieco odbiega od norm przyjętych za godne, a lico, choć piękne, zaraz wybuchnie ze złości. Czy naprawdę warto zawracać sobie głowę tym, co należy do mnie? Co wypożyczyłem jako pierwszy?
Znowu odwrócił się do bibliotekarki, prawdziwie zakłopotanej zresztą tą niepoważną kłótnią. Parsknął śmiechem, podobnie złośliwym jak poprzedni uśmiech. To musiało rozsierdzić Rosalie.
- Księga należy do mnie, a ja wyślę panience list, gdy tylko ukończę lekturę ostatniej stronnicy.
Gdy to mówił, stukał palcem wskazującym w okładkę "Śladem Magicznych Istot", leżącej teraz na blacie.
Lorne Bulstrode
Zawód : łowca smoków i opiekun w rezerwacie Kent
Wiek : 27
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Kawaler
Dzieci są milsze od dorosłych
zwierzęta są milsze od dzieci
mówisz że rozumując w ten sposób
muszę dojść do twierdzenia
że najmilszy jest mi pierwotniak pantofelek
no to co
milszy mi jest pantofelek
od ciebie ty skurwysynie.
zwierzęta są milsze od dzieci
mówisz że rozumując w ten sposób
muszę dojść do twierdzenia
że najmilszy jest mi pierwotniak pantofelek
no to co
milszy mi jest pantofelek
od ciebie ty skurwysynie.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
Widziałam jego twarz, widziałam jakie emocje nim targały i jak walczył ze sobą, aby to zdusić. Chociaż dokładnie nie potrafiłam stwierdzić co się w jego ciele właśnie działo, ani moim oczom nie rzucił się mały szczegół, znajdując się pomiędzy jego nogami, to wiedziałam, że dużo go to kosztowało.
Byłam zła, byłam bardzo zła. Dawno nikt mnie tak nie potraktował. Nauczona byłam tego, że jednak kobiecie się ustępuje. Ustępował mi mój ojciec, ustępowali mi moi kuzyni, nawet członkowie innych rodów byli dla mnie milsi, niż lord Bulstrode.
- Ma lord tupet, widać, że nie zna pan czegoś takiego jak regulamin, który powinien być zresztą przestrzegany w tak ważnym i, dotychczas, szanowanym miejscu jak londyńska biblioteka. Znam swoje prawa, nie wypożyczyłby lord tej księgi, gdyby nie słodkie słówka i maślane oczy do bibliotekarki. Obrzydliwe… - stwierdziłam.
Miałam ochotę go uderzyć. Odwrócić w swoją stronę i najzwyczajniej w świecie spoliczkować. I aż ręce mnie świerzbiły, by to zrobić. Zacisnęłam je jednak w mocne pięści, aż moje własne paznokcie zaczęły wbijać mi się w skórę.
- Zachowała się pani niezwykle nieprofesjonalnie, nie godna miejsca w jakim pani pracuje - zwróciłam się pełna złości w stronę kobiety. - Proszę mnie natychmiast zaprowadzić do swojego przełożonego. Nie zostawię tak tej sprawy, może się już pani liczyć ze stratą pracy.
Spojrzałam jeszcze raz na lorda Bulstrode, mierząc go rozgniewanym spojrzeniem. Miałam nadzieję, że udławi się tą księgą i już nigdy nie będę musiała widzieć go na oczy. A jeszcze niedawno sama broniłam go przed swoją kuzynką, przekonując, że może wcale nie był taki zły. Na brodę Merlina, jakże się myliłam. Skoro nie potrafił potraktować odpowiednio mnie, jak źle musiał traktować moją przyjaciółkę? Nikt dawno mnie tak nie uraził, a moja duma już nigdy nie pozwoli mi spojrzeć na niego inaczej, niż na szlachcica nie potrafiącego w odpowiedni sposób potraktować kobiety, człowieka nie szanującego regulaminu i przyjętych zasad.
- Lordzie - powiedziałam tylko w geście pożegnania, ale chcąc podkreślić swoje zadowolenie ani mu nie kiwnęłam głową, ani nie dygnęłam, jak powinnam. Jeśli on nie traktuje mnie z należytym szacunkiem, to i jemu ten szacunek się nie należy. - Idziemy.
Ruszyłam do gabinetu przełożonego owej kobiety, a tam zrobiłam taką awanturę, że niżej położona w hierarchii ważności ode mnie kobieta, jeszcze dzisiejszego dnia została zwolniona z pracy.
zt dla Rosi
Byłam zła, byłam bardzo zła. Dawno nikt mnie tak nie potraktował. Nauczona byłam tego, że jednak kobiecie się ustępuje. Ustępował mi mój ojciec, ustępowali mi moi kuzyni, nawet członkowie innych rodów byli dla mnie milsi, niż lord Bulstrode.
- Ma lord tupet, widać, że nie zna pan czegoś takiego jak regulamin, który powinien być zresztą przestrzegany w tak ważnym i, dotychczas, szanowanym miejscu jak londyńska biblioteka. Znam swoje prawa, nie wypożyczyłby lord tej księgi, gdyby nie słodkie słówka i maślane oczy do bibliotekarki. Obrzydliwe… - stwierdziłam.
Miałam ochotę go uderzyć. Odwrócić w swoją stronę i najzwyczajniej w świecie spoliczkować. I aż ręce mnie świerzbiły, by to zrobić. Zacisnęłam je jednak w mocne pięści, aż moje własne paznokcie zaczęły wbijać mi się w skórę.
- Zachowała się pani niezwykle nieprofesjonalnie, nie godna miejsca w jakim pani pracuje - zwróciłam się pełna złości w stronę kobiety. - Proszę mnie natychmiast zaprowadzić do swojego przełożonego. Nie zostawię tak tej sprawy, może się już pani liczyć ze stratą pracy.
Spojrzałam jeszcze raz na lorda Bulstrode, mierząc go rozgniewanym spojrzeniem. Miałam nadzieję, że udławi się tą księgą i już nigdy nie będę musiała widzieć go na oczy. A jeszcze niedawno sama broniłam go przed swoją kuzynką, przekonując, że może wcale nie był taki zły. Na brodę Merlina, jakże się myliłam. Skoro nie potrafił potraktować odpowiednio mnie, jak źle musiał traktować moją przyjaciółkę? Nikt dawno mnie tak nie uraził, a moja duma już nigdy nie pozwoli mi spojrzeć na niego inaczej, niż na szlachcica nie potrafiącego w odpowiedni sposób potraktować kobiety, człowieka nie szanującego regulaminu i przyjętych zasad.
- Lordzie - powiedziałam tylko w geście pożegnania, ale chcąc podkreślić swoje zadowolenie ani mu nie kiwnęłam głową, ani nie dygnęłam, jak powinnam. Jeśli on nie traktuje mnie z należytym szacunkiem, to i jemu ten szacunek się nie należy. - Idziemy.
Ruszyłam do gabinetu przełożonego owej kobiety, a tam zrobiłam taką awanturę, że niżej położona w hierarchii ważności ode mnie kobieta, jeszcze dzisiejszego dnia została zwolniona z pracy.
zt dla Rosi
Za wilczym śladem podążę w zamieć
I twoje serce wytropię uparte
Przez gniew i smutek, stwardniałe w kamieńRozpalę usta smagane wiatrem
I twoje serce wytropię uparte
Przez gniew i smutek, stwardniałe w kamieńRozpalę usta smagane wiatrem
Rosalie Yaxley
Zawód : doradczyni w zarządzie w Rezerwacie jednorożców w Gloucestershire
Wiek : 22
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Zamężna
Nienawidzę pająków... dlaczego to nie mogły być motyle?
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Półwila
Nieaktywni
Lord Bulstrode wysłuchał tyrady panienki Rosalie bez większej podniety. Patrzył na jej śnieżnobiałe zęby, czasem wyżej - prosto w rozsierdzone, błękitne spojrzenie. Była piękna - szkoda tylko że z takiego podłego wywodziła się rodu. Szkoda też, że nie umiała się godnie zachować w tak zacnym miejscu. Pyskata, rozwydrzona, z roszczeniową postawą. I po co to wszystko? Dla książki, w której i tak nie będzie wzmianki o jednorożcach, którymi się zajmowała? Parsknął i przewrócił wymownie oczami, gdy Rosalie swą ciężką artylerię skierowała ku bibliotekarce. Co do mydlenia oczu i czułych słówek - tutaj oczywiście miała rację. W ten sposób często nagina się regulaminy. Przydatna umiejętność.
Jednak śmieszne były to zarzuty. Panienka to samo chciała uczynić bezpośrednio Lornowi! Oślepić go swoim urokiem. Jednak o tym, że panna Yaxley jest półwilą, młody Bulstrode oczywiście nie miał pojęcia. Zastanawiał się tylko skąd ta fala pożądania, jaką przeżył parę chwil wcześniej. Niepokojące zjawisko.
Wygrał tę żenująco dziecinną potyczkę i czerpał z tego niemałą satysfakcję. Yaxleyowie panoszą się zupełnie jakby byli władcami Anglii. Mówiłaś o tupecie, panienko?
- Przyganiał kociołek garnkowi - skwitował jej wypowiedź na odchodne. Niedługo potem zniknęła wraz z wielce zestresowaną bibliotekarką za drzwiami gabinetu.
Lorne westchnął i podążył za nimi. Nie wszedł jednak do środka, a pochylił się i położył księgę, tak aby wychodząc mogła sobie ją zabrać lub odłożyć na półkę - zależy, czy faktycznie chciała ją przeczytać. Lornowi głównie zależało na tym, by wyjść z tego sporu jako zwycięzca.
Pogwizdując w zadowoleniu opuścił londyńską bibliotekę.
Parę dni później doszły go słuchy, że bibliotekarka obecna przy ich występie została zwolniona. Nie przejął się tym. Tak to już w życiu bywa - los nie oszczędzał ani Rosalie, ani Lorna, ani bezimiennej pracowniczki biblioteki. Lorne zapomniał o niej w mig.
[zt]
Jednak śmieszne były to zarzuty. Panienka to samo chciała uczynić bezpośrednio Lornowi! Oślepić go swoim urokiem. Jednak o tym, że panna Yaxley jest półwilą, młody Bulstrode oczywiście nie miał pojęcia. Zastanawiał się tylko skąd ta fala pożądania, jaką przeżył parę chwil wcześniej. Niepokojące zjawisko.
Wygrał tę żenująco dziecinną potyczkę i czerpał z tego niemałą satysfakcję. Yaxleyowie panoszą się zupełnie jakby byli władcami Anglii. Mówiłaś o tupecie, panienko?
- Przyganiał kociołek garnkowi - skwitował jej wypowiedź na odchodne. Niedługo potem zniknęła wraz z wielce zestresowaną bibliotekarką za drzwiami gabinetu.
Lorne westchnął i podążył za nimi. Nie wszedł jednak do środka, a pochylił się i położył księgę, tak aby wychodząc mogła sobie ją zabrać lub odłożyć na półkę - zależy, czy faktycznie chciała ją przeczytać. Lornowi głównie zależało na tym, by wyjść z tego sporu jako zwycięzca.
Pogwizdując w zadowoleniu opuścił londyńską bibliotekę.
Parę dni później doszły go słuchy, że bibliotekarka obecna przy ich występie została zwolniona. Nie przejął się tym. Tak to już w życiu bywa - los nie oszczędzał ani Rosalie, ani Lorna, ani bezimiennej pracowniczki biblioteki. Lorne zapomniał o niej w mig.
[zt]
Lorne Bulstrode
Zawód : łowca smoków i opiekun w rezerwacie Kent
Wiek : 27
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Kawaler
Dzieci są milsze od dorosłych
zwierzęta są milsze od dzieci
mówisz że rozumując w ten sposób
muszę dojść do twierdzenia
że najmilszy jest mi pierwotniak pantofelek
no to co
milszy mi jest pantofelek
od ciebie ty skurwysynie.
zwierzęta są milsze od dzieci
mówisz że rozumując w ten sposób
muszę dojść do twierdzenia
że najmilszy jest mi pierwotniak pantofelek
no to co
milszy mi jest pantofelek
od ciebie ty skurwysynie.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
Nie wiem jaka data ci pasuje?
Dni mijały nieubłaganie. Za oknem nadal ten sam krajobraz, skąpany w bieli puszystego śniegu. Płatki w najróżniejszych kształtach wirowały na wietrze, którego świst wprawiał w konsternację. Od razu robiło się chłodniej na duszy. Travis zacisnął mocniej poły swojej wierzchniej szaty wierząc, że w znacznym stopniu ograniczy przenikania zimna w rozgrzane ciało. Było popołudnie, które przypominało późny wieczór z powodu krótkich dni - tak bardzo charakterystycznych dla tej pory roku. Należących do mało lubianych przez mężczyznę. Niby przez swoją pracę był zaprawiony w boju do tego stopnia, że pod koniec zimy rzadko kiedy odczuwał wbijające się w skórę szpilki mrozu, lecz to nie zmieniało jego nastawienia do białego, oblodzonego świata. Mruknął pod zaczerwienionym nosem kilka niepochlebnych słów na temat panującej na zewnątrz aury, po czym ruszył wzdłuż rozjeżdżonej przez mugolskie samochody ulicy. Lekko śliskim chodnikiem.
Do Londynu sprowadziły go sprawunki związane z rezerwatem, któremu oddawał się bez reszty. Przez krótką chwilę jego myśli powędrowały ku Leo, ale szybko zdusił je w zarodku potrząsając głową. Kilka płatków śniegu ześlizgnęło się z czapki na ramiona lub na ziemię. Greengrass szedł tak ze skrzyżowanymi na piersi ramionami, aż dotarł do budynku biblioteki. Tak naprawdę miał zamiar znaleźć jeden z zaułków - tusząc nadzieję, że nie znajdzie w nim nic niespodziewanego, tym razem - żeby następnie teleportować się wprost do Derbyshire, lecz nieoczekiwane znalezisko oddaliło od niego te myśli. Wpadł na pomysł znalezienia pewnej książki traktującej o chorobach smoków, ponieważ to właśnie ten temat ostatnio wypłynął na tapetę w Peak District, a on chciał go czym prędzej sprawdzić. Dlatego przeszedł się po betonowych schodach oraz wszedł przez ciężkie drzwi do ciepłego pomieszczenia. Od razu lepiej. Na twarzy Travisa pojawił się subtelny uśmiech pełen ukontentowania. Wręczył obsłudze wierzchnie okrycie zanim dotarł do regałów wprost uginających się od tomów zalegających na półkach. Zacmokał cicho z uznaniem; potarłszy zziębnięte ręce, jedna o drugą, rozpoczął samotną wędrówkę między alejkami, uważnie wpatrując się w widoczną z boku numerację. Wybrał wreszcie jedną z pozycji. Stawiając kolejne kroki zapatrzył się na tytuły tak bardzo, że w ostatniej chwili dostrzegł stojącą przy książkach kobietę. Wyhamował tuż przed jej twarzą, z wrażenia upuszczając wolumin na ziemię. Spotkał się on z podłogą w akompaniamencie głuchego łoskotu, na dźwięk którego mężczyzna wzdrygnął się z lekkim przestrachem.
- Przepraszam. - Póki co tylko tyle zdołał z siebie wydusić. Jednak to tylko kwestia czasu, jak zacznie być znów miłym, poczciwym szlachcicem.
Dni mijały nieubłaganie. Za oknem nadal ten sam krajobraz, skąpany w bieli puszystego śniegu. Płatki w najróżniejszych kształtach wirowały na wietrze, którego świst wprawiał w konsternację. Od razu robiło się chłodniej na duszy. Travis zacisnął mocniej poły swojej wierzchniej szaty wierząc, że w znacznym stopniu ograniczy przenikania zimna w rozgrzane ciało. Było popołudnie, które przypominało późny wieczór z powodu krótkich dni - tak bardzo charakterystycznych dla tej pory roku. Należących do mało lubianych przez mężczyznę. Niby przez swoją pracę był zaprawiony w boju do tego stopnia, że pod koniec zimy rzadko kiedy odczuwał wbijające się w skórę szpilki mrozu, lecz to nie zmieniało jego nastawienia do białego, oblodzonego świata. Mruknął pod zaczerwienionym nosem kilka niepochlebnych słów na temat panującej na zewnątrz aury, po czym ruszył wzdłuż rozjeżdżonej przez mugolskie samochody ulicy. Lekko śliskim chodnikiem.
Do Londynu sprowadziły go sprawunki związane z rezerwatem, któremu oddawał się bez reszty. Przez krótką chwilę jego myśli powędrowały ku Leo, ale szybko zdusił je w zarodku potrząsając głową. Kilka płatków śniegu ześlizgnęło się z czapki na ramiona lub na ziemię. Greengrass szedł tak ze skrzyżowanymi na piersi ramionami, aż dotarł do budynku biblioteki. Tak naprawdę miał zamiar znaleźć jeden z zaułków - tusząc nadzieję, że nie znajdzie w nim nic niespodziewanego, tym razem - żeby następnie teleportować się wprost do Derbyshire, lecz nieoczekiwane znalezisko oddaliło od niego te myśli. Wpadł na pomysł znalezienia pewnej książki traktującej o chorobach smoków, ponieważ to właśnie ten temat ostatnio wypłynął na tapetę w Peak District, a on chciał go czym prędzej sprawdzić. Dlatego przeszedł się po betonowych schodach oraz wszedł przez ciężkie drzwi do ciepłego pomieszczenia. Od razu lepiej. Na twarzy Travisa pojawił się subtelny uśmiech pełen ukontentowania. Wręczył obsłudze wierzchnie okrycie zanim dotarł do regałów wprost uginających się od tomów zalegających na półkach. Zacmokał cicho z uznaniem; potarłszy zziębnięte ręce, jedna o drugą, rozpoczął samotną wędrówkę między alejkami, uważnie wpatrując się w widoczną z boku numerację. Wybrał wreszcie jedną z pozycji. Stawiając kolejne kroki zapatrzył się na tytuły tak bardzo, że w ostatniej chwili dostrzegł stojącą przy książkach kobietę. Wyhamował tuż przed jej twarzą, z wrażenia upuszczając wolumin na ziemię. Spotkał się on z podłogą w akompaniamencie głuchego łoskotu, na dźwięk którego mężczyzna wzdrygnął się z lekkim przestrachem.
- Przepraszam. - Póki co tylko tyle zdołał z siebie wydusić. Jednak to tylko kwestia czasu, jak zacznie być znów miłym, poczciwym szlachcicem.
WHEN OUR WORDS COLLIDE
Byłam już któryś dzień z rzędu w bibliotece. Szukałam informacji na temat eliksiru, przeglądałam dziesiątki książek, w większości z nich nie znalazłam nawet jednego słowa na jego temat. Ale nie poddawałam się, a sterta książek obok mnie rosła z dnia na dzień. Chociaż poświęcałam na to ogrom czasu, wyniki były nikłe i powoli traciłam nadzieję, że cokolwiek uda mi się znaleźć. Mając już dosyć wertowania tomiszy, w których absolutnie nic nie było na temat, który mnie interesował, dlatego, w ramach rozluźnienia, poszłam szukać czegoś innego.
Sama nie wiedziałam czego, ot podeszłam do pierwszej lepszej półki i zaczęłam przeglądać jej zawartość. Jak się okazało, trafiłam na tematykę chorób smoków. Dość dziwny temat, jak dla mnie, ponieważ nigdy się tym nie interesowałam, ale w ramach desperacji, zaczęłam je przeglądać. Okazały się aż za nadto interesujące. Nawet nie spodziewałam się, że smoki może trapić aż tyle dziwnych chorób. O wielu nigdy nie słyszałam, a brzmiały równie groźnie, co te ludzkie, czarodziejskie.
Wyrwałam się z zamyślenia kompletnie przypadkiem, kiedy niemalże wpadł na mnie jakiś mężczyzna. Odskoczyłam od niego wyraźnie wystraszona, ponieważ bałam się, że zaraz mnie stratuje. Do moich uszu dotarł głośny dźwięk uderzenia książki o posadzkę, a zaraz po chwili jego słowa przeprosin.
- Oh - jęknęłam tylko, przyciągając ręce do siebie.
Spojrzałam na mężczyznę, potem na książkę, po którą chyba nie zamierzał się schylać, więc ja kucnęłam, biorąc ją w dłonie i starając się otrzepać z kurzu. Księgi nie powinny leżeć przecież tak na ziemi, gdyby była tu Hogwarcka bibliotekarka, zapewne zostalibyśmy porządnie okrzyczeni. Podałam tom owemu człowiekowi.
- Proszę, - powiedziałam tylko, by zaraz dodać - proszę uważać następnym razem.
Zwróciłam mu uwagę, ale nie była ona zbyt nachalna czy niegrzeczna, nie chciałam bowiem mężczyzny urazić. Nie wiedziałam w końcu z kim mam do czynienia. Miałam wrażenie, że znam skądś jego twarz, ale nie byłam w stu procentach pewna i nie chciałam popełnić żadnej gafy. Ostatnio niezwykle się pilnowałam, zdawałam sobie sprawę z tego, że cokolwiek się wydarzy, w każdej chwili może to dotrzeć do Cassiusa, a tego nie chciałam.
Sama nie wiedziałam czego, ot podeszłam do pierwszej lepszej półki i zaczęłam przeglądać jej zawartość. Jak się okazało, trafiłam na tematykę chorób smoków. Dość dziwny temat, jak dla mnie, ponieważ nigdy się tym nie interesowałam, ale w ramach desperacji, zaczęłam je przeglądać. Okazały się aż za nadto interesujące. Nawet nie spodziewałam się, że smoki może trapić aż tyle dziwnych chorób. O wielu nigdy nie słyszałam, a brzmiały równie groźnie, co te ludzkie, czarodziejskie.
Wyrwałam się z zamyślenia kompletnie przypadkiem, kiedy niemalże wpadł na mnie jakiś mężczyzna. Odskoczyłam od niego wyraźnie wystraszona, ponieważ bałam się, że zaraz mnie stratuje. Do moich uszu dotarł głośny dźwięk uderzenia książki o posadzkę, a zaraz po chwili jego słowa przeprosin.
- Oh - jęknęłam tylko, przyciągając ręce do siebie.
Spojrzałam na mężczyznę, potem na książkę, po którą chyba nie zamierzał się schylać, więc ja kucnęłam, biorąc ją w dłonie i starając się otrzepać z kurzu. Księgi nie powinny leżeć przecież tak na ziemi, gdyby była tu Hogwarcka bibliotekarka, zapewne zostalibyśmy porządnie okrzyczeni. Podałam tom owemu człowiekowi.
- Proszę, - powiedziałam tylko, by zaraz dodać - proszę uważać następnym razem.
Zwróciłam mu uwagę, ale nie była ona zbyt nachalna czy niegrzeczna, nie chciałam bowiem mężczyzny urazić. Nie wiedziałam w końcu z kim mam do czynienia. Miałam wrażenie, że znam skądś jego twarz, ale nie byłam w stu procentach pewna i nie chciałam popełnić żadnej gafy. Ostatnio niezwykle się pilnowałam, zdawałam sobie sprawę z tego, że cokolwiek się wydarzy, w każdej chwili może to dotrzeć do Cassiusa, a tego nie chciałam.
Czas płynieAle wspomnienia pozostają na zawsze
Victoria Parkinson
Zawód : Dama, twórczyni perfum, alchemiczka
Wiek : 20
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Zaręczona
Bo nie miłość jest najważniejsza, a spełnienie obowiązku wobec rodu i męża.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica
Nieaktywni
Travis na pewno nie zamierzał nikogo wystraszyć, to wszystko było dziełem zwykłej pomyłki. Zamyślenia się. Książki o smokach były ciekawe. Podejrzewał nawet, że jego dziadek, Walter Greengrass, ma wszystkie w swojej bibliotece. Jakież było jego zdziwienie, gdy odkrył, że to nieprawda! To właśnie dlatego postanowił wyjść z domu, udać się do miejskiego budynku opatrzonego różnorakimi tomiskami i tam właśnie poszukać odpowiedzi na nurtujące go pytania. Jeden ze smoków w Peak District nie wyglądał ostatnimi dniami najlepiej. Travis poczuwał się do obowiązku znalezienia rozwiązania na tą dziwną dolegliwość, nad którą medycy załamywali ręce. Na pierwszy rzut oka gadowi nic nie było – zwyczajnie leżał bez energii w jednej z jaskiń. Nie był nawet chętny na gody, co samo w sobie stanowiło nie lada zaskoczenie dla opiekunów. Łowca nie spodziewał się, że ten temat tak mocno go wciągnie. Na tyle mocno, żeby prawie stratować biedną kobietę. Mruknął pod nosem niepochlebne słowa na swój temat, kiedy tylko zorientował się co zaszło.
Nie zdążył podnieść upuszczonej książki. To tylko zezłościło go jeszcze mocniej - nie zachowywał się jak szlachcic, jak gentleman, tylko raczej jak zwykły prostak i to go ubodło najmocniej. Dokładał jednak wszelkich starań, żeby ukryć spływające nań uczucia. Uśmiechnął się lekko, przepraszająco. Odebrał od nieznajomej książkę, lecz to nie na niej się skupił. Badawczo przyglądał się kobiecie mając podobne odczucia co ona. Chciał wyłapać wszystkie detale, które mogłyby doprowadzić go do identyfikacji olśniewającej urodą niewiasty. Ich stan pochodzenia musiał rzucać się w oczy - arystokracja za bardzo dbała o swoją prezencję oraz rodowe dodatki, które podkreślały ich wyższość na tle reszty osób. To sprawiło, że szybko pojął z kim miał do czynienia – nie był tylko pewien którą rodzinę ta dama reprezentowała.
- Bardzo panią przepraszam, lady - powiedział w końcu, kiedy nabrał trochę animuszu czy też pewności siebie. Skłonił się także płytko. - Nazywam się Travis Greengrass, zamyśliłem się nad przypadłością smoka w naszym rezerwacie. To w żadnym wypadku nie miała być zniewaga - dodał pospiesznie, nadal miło się uśmiechając. Podrzucał też lekko książkę w dłoniach, nie do końca potrafiąc zatuszować własne zdenerwowanie tą niekomfortową sytuacją. Oraz przyczyny, dla której zdradził swoje personalia. Może liczył na taryfę ulgową? - Obiecuję, że na pewno będę uważać - zapewnił żarliwie. Wolał robić dobre wrażenie, a nie złe. Ewentualnie je poprawiać, kiedy okazywało się być niesatysfakcjonującym.
Nie zdążył podnieść upuszczonej książki. To tylko zezłościło go jeszcze mocniej - nie zachowywał się jak szlachcic, jak gentleman, tylko raczej jak zwykły prostak i to go ubodło najmocniej. Dokładał jednak wszelkich starań, żeby ukryć spływające nań uczucia. Uśmiechnął się lekko, przepraszająco. Odebrał od nieznajomej książkę, lecz to nie na niej się skupił. Badawczo przyglądał się kobiecie mając podobne odczucia co ona. Chciał wyłapać wszystkie detale, które mogłyby doprowadzić go do identyfikacji olśniewającej urodą niewiasty. Ich stan pochodzenia musiał rzucać się w oczy - arystokracja za bardzo dbała o swoją prezencję oraz rodowe dodatki, które podkreślały ich wyższość na tle reszty osób. To sprawiło, że szybko pojął z kim miał do czynienia – nie był tylko pewien którą rodzinę ta dama reprezentowała.
- Bardzo panią przepraszam, lady - powiedział w końcu, kiedy nabrał trochę animuszu czy też pewności siebie. Skłonił się także płytko. - Nazywam się Travis Greengrass, zamyśliłem się nad przypadłością smoka w naszym rezerwacie. To w żadnym wypadku nie miała być zniewaga - dodał pospiesznie, nadal miło się uśmiechając. Podrzucał też lekko książkę w dłoniach, nie do końca potrafiąc zatuszować własne zdenerwowanie tą niekomfortową sytuacją. Oraz przyczyny, dla której zdradził swoje personalia. Może liczył na taryfę ulgową? - Obiecuję, że na pewno będę uważać - zapewnił żarliwie. Wolał robić dobre wrażenie, a nie złe. Ewentualnie je poprawiać, kiedy okazywało się być niesatysfakcjonującym.
WHEN OUR WORDS COLLIDE
Widać było, że mężczyzna od razu się przejął. Nie chciał na mnie wpaść, dlatego było mi miło, że od razu przeprosił. Jednak zdecydowanie zbyt mocno wziął to do siebie. Przecież nic takiego się nie stało, każdemu się przecież zdarzyło zamyślić. Mnie również. Gdy usłyszałam, że chodziło o chorobę smoka w rezerwacie, aż widać było po mnie, że się zainteresowałam. Od razu miałam ochotę pytać o szczegóły, jednak jako dobrze wychowana dama nie powinnam była omijać oficjalnej części, w której powinnam się przedstawić. Słysząc jego nazwisko, dygnęłam nisko.
- Miło mi lorda poznać, Victoria Parkinson - przedstawiłam się. - Proszę się nie przejmować, lordzie. Naprawdę nic się nie stało.
Uśmiechnęłam się do niego delikatnie, by następnie odwrócić się w stronę regału, odkładając książkę jaką aktualnie miałam w dłoni. Nawet nie wiedziałam co to jest, po prostu włożyłam w odpowiednie miejsce, aby zaraz zwrócić się ponownie w stronę lorda. Spojrzałam na niego z zainteresowaniem, splatając przed sobą dłonie.
- Mówił lord o chorym smoku w rezerwacie? Jest lord opiekunem smoków? - zapytałam z zaciekawieniem.
Nigdy magiczne zwierzęta mnie nie interesowały, a przynajmniej nie w Hogwarcie. Teraz jednak, skoro już się nadarzyła okazja, aby dowiedzieć się czegoś nowego i ciekawego, to dlaczego miałabym nie skorzystać? Potraktowałam to także jako chwilę odpoczynku od swoich książkę, które aktualnie przeglądałam. Ponieważ miałam już trochę dosyć tym, że kompletnie nic nie byłam w stanie znaleźć. Było to niezwykle frustrujące, dlatego chwila oderwania się od tego, de facto, niezbyt miłego tematu, na pewno wyjdzie mi na dobre.
Raczej do niczego bym mu się nie przydała, bo w czym miałabym pomóc? Nie znając się na chorobach ludzkich, a tym bardziej zwierzęcych, mogłabym się pomylić. Lepiej, abym nie próbowała, ale na prawdę chętnie bym o tym posłuchała.
Podziwiałam hodowców i pracowników rezerwatów. Trzeba mieć naprawdę wielką pasję do zwierząt, aby poświęcić niemal całe swoje życie opiece nad zwierzętami. Chociaż równie dobrze lord Greengrass mógł powiedzieć dokładnie to samo o mnie, bo przecież ja nie spędzałam całego dnia ze zwierzętami, a nad kociołkiem, tworząc nowe perfumy lub eliksiry albo próbując stworzyć nowe lustra. On również być może mnie podziwiał za moją pasję, chociaż tego wiedzieć nie mogłam.
- Miło mi lorda poznać, Victoria Parkinson - przedstawiłam się. - Proszę się nie przejmować, lordzie. Naprawdę nic się nie stało.
Uśmiechnęłam się do niego delikatnie, by następnie odwrócić się w stronę regału, odkładając książkę jaką aktualnie miałam w dłoni. Nawet nie wiedziałam co to jest, po prostu włożyłam w odpowiednie miejsce, aby zaraz zwrócić się ponownie w stronę lorda. Spojrzałam na niego z zainteresowaniem, splatając przed sobą dłonie.
- Mówił lord o chorym smoku w rezerwacie? Jest lord opiekunem smoków? - zapytałam z zaciekawieniem.
Nigdy magiczne zwierzęta mnie nie interesowały, a przynajmniej nie w Hogwarcie. Teraz jednak, skoro już się nadarzyła okazja, aby dowiedzieć się czegoś nowego i ciekawego, to dlaczego miałabym nie skorzystać? Potraktowałam to także jako chwilę odpoczynku od swoich książkę, które aktualnie przeglądałam. Ponieważ miałam już trochę dosyć tym, że kompletnie nic nie byłam w stanie znaleźć. Było to niezwykle frustrujące, dlatego chwila oderwania się od tego, de facto, niezbyt miłego tematu, na pewno wyjdzie mi na dobre.
Raczej do niczego bym mu się nie przydała, bo w czym miałabym pomóc? Nie znając się na chorobach ludzkich, a tym bardziej zwierzęcych, mogłabym się pomylić. Lepiej, abym nie próbowała, ale na prawdę chętnie bym o tym posłuchała.
Podziwiałam hodowców i pracowników rezerwatów. Trzeba mieć naprawdę wielką pasję do zwierząt, aby poświęcić niemal całe swoje życie opiece nad zwierzętami. Chociaż równie dobrze lord Greengrass mógł powiedzieć dokładnie to samo o mnie, bo przecież ja nie spędzałam całego dnia ze zwierzętami, a nad kociołkiem, tworząc nowe perfumy lub eliksiry albo próbując stworzyć nowe lustra. On również być może mnie podziwiał za moją pasję, chociaż tego wiedzieć nie mogłam.
Czas płynieAle wspomnienia pozostają na zawsze
Victoria Parkinson
Zawód : Dama, twórczyni perfum, alchemiczka
Wiek : 20
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Zaręczona
Bo nie miłość jest najważniejsza, a spełnienie obowiązku wobec rodu i męża.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica
Nieaktywni
Wnętrze
Szybka odpowiedź