Wnętrze
AutorWiadomość
First topic message reminder :
[bylobrzydkobedzieladnie]
Wnętrze
Jest to ogromne, rozległe pomieszczenie mogące pomieścić w sobie pół kamienicy, posiadające mnóstwo gotyckich okien, niezliczoną ilość stoliczków z krzesełkami oraz morze długich rzędów regałów, po brzegi wypełnionych opasłymi woluminami. Londyńską bibliotekę codziennie odwiedzają głodni wiedzy czarodzieje; obecnie są oni jedynymi gośćmi w progach pokaźnego księgozbioru.
Do wnętrza biblioteki prowadzi przestronny hol wyłożony szachownicą czarnych i białych kafli, ze spiralnymi schodami prowadzącymi na wyższe kondygnacje budynku. Kondygnacje te posiadają balkony z widokiem na niższe piętra, dzięki czemu biblioteka wydaje się być jednym, wielkim, nieskończonym, monumentalnym wręcz pomieszczeniem. Na samej górze budowli umiejscowiona jest sporej wielkości szklana kopuła wpuszczająca do środka morze światła. Podłogi wyłożone są ciemnym kamieniem, w których odbija się blask dziesiątek lamp. Bibliotecznych regałów nie sposób zliczyć, a wszystkie podzielone są na odpowiednie działy tematyczne. Wraz z nastaniem nowego porządku księgozbiory przebrano, usuwając z nich literaturę spod pióra mugoli. Poszczególne działy zostały odizolowane od pozostałych za sprawą dębowych barierek. Czytelnią zaś jest kilkadziesiąt mahoniowych stołów i stoliczków gęsto zastawionych krzesłami.
Cisza niekiedy przerywana jest szelestem przewracanych kartek, a także cichymi szeptami konsultujących się ze sobą czytelników. Dookoła panuje spokojna, typowo naukowa atmosfera.
Do wnętrza biblioteki prowadzi przestronny hol wyłożony szachownicą czarnych i białych kafli, ze spiralnymi schodami prowadzącymi na wyższe kondygnacje budynku. Kondygnacje te posiadają balkony z widokiem na niższe piętra, dzięki czemu biblioteka wydaje się być jednym, wielkim, nieskończonym, monumentalnym wręcz pomieszczeniem. Na samej górze budowli umiejscowiona jest sporej wielkości szklana kopuła wpuszczająca do środka morze światła. Podłogi wyłożone są ciemnym kamieniem, w których odbija się blask dziesiątek lamp. Bibliotecznych regałów nie sposób zliczyć, a wszystkie podzielone są na odpowiednie działy tematyczne. Wraz z nastaniem nowego porządku księgozbiory przebrano, usuwając z nich literaturę spod pióra mugoli. Poszczególne działy zostały odizolowane od pozostałych za sprawą dębowych barierek. Czytelnią zaś jest kilkadziesiąt mahoniowych stołów i stoliczków gęsto zastawionych krzesłami.
Cisza niekiedy przerywana jest szelestem przewracanych kartek, a także cichymi szeptami konsultujących się ze sobą czytelników. Dookoła panuje spokojna, typowo naukowa atmosfera.
Czas biegł zdecydowanie zbyt szybko. Kobieta starła się zmieścić w pamięci jak najwięcej informacji, ale zapomniała, że z książkami tak się po prostu nie da. Ani szybko, ani natrętnie. Oczywiście nie liczyła na to, że dzisiaj dowie się wszystkiego, ale teraz kiedy zdała sobie sprawę jak wiele czasu minęło, a jak mało udało jej się jeszcze z nich wyciągnąć poczuła się z jednej strony biedna w wiedzę, a z drugiej otwarta na to co niosła ze sobą reszta książek. Do głowy jej nie przyszło, że ta mała ilość ludzi w bibliotece może być spowodowana zbliżającym się zamknięciem tego książkowego królestwa. Dopiero głos obok niej oderwał ją od ciągle nurtujących tajemnic zielarstwa. Całkowicie automatycznie przeniosła wzrok na stojącego obok mężczyznę i chociaż potrafiła z łatwością dopasować głos poznanych ludzi do ich twarzy to znowu przeżyła zaskoczenie. Pamięcią wróciła do tego okropnego zdarzenia i jej ślamazarnego wypadku. Pewnie gdyby miała jeszcze na to chwilę to po prostu by się zarumieniła. Teraz widziała, że mężczyzna czeka na odpowiedź, a ona nie mogła sobie przypomnieć zadanego przez niego pytania. - Słucham? - powtórzyła lekko zdezorientowana, ale zaraz uśmiechnęła się odsuwając krzesło i wstając. - Nie, nie przeszkadza Pan. - spojrzała na wiszący za jego plecami zegar. - To naprawdę już ta godzina? - w jej oczach malowało się prawdziwe zaskoczenie. Zaczęła składać leżące na blacie książki sama nie będąc pewna czy powrót do nich będzie prosty zważywszy na to, że ostatnio mało czasu znajduje dla samej siebie. Na jednej stronie położyła te, które zdążyła przeczytać, a na drugiej te, do których nawet nie zdążyła przez ten czas zajrzeć. - Tak to jest z książkami. - zaczęła. - Każda z nich ma zbyt dużo do opowiedzenia, żeby kilka godzin wystarczyło do wysłuchania wszystkich. - dodała na swoje usprawiedliwienie uśmiechając się lekko. - Mógłby Pan to dla mnie zrobić? Znaczy… zdaje sobie sprawę z tego, że niewiele ludzi sięga po tego typu literaturę, ale nie wiem kiedy znajdę czas na to by przyjść znowu, a znając przekorny los… - odparła biorąc w ręce książki, których nie zdążyła jeszcze przeczytać. Znając jej szczęście to kiedy przyjdzie tutaj ponownie to akurat te będą już wypożyczone, a ona będzie musiała wrócić do domu z niczym. Nie wiedziała jak to działało, ale było jej trochę wstyd, że o tak wiele rzeczy go dzisiaj prosi. W końcu z jednej strony nie było w tym nic złego. Był pracownikiem tego miejsca i pewnie co chwile ktoś coś od niego chciał. Ale z drugiej strony była dzisiaj dla niego tylko jednym wielkim kłopotem i nawet teraz kiedy pewnie chciał już wrócić do domu i swoich spraw ta musiała zajmować mu głowę. Nie potrafiła go przejrzeć i to w pewien sposób budziło w niej jeszcze większą chęć poznania. Zwykle nie miała problemu z odczytaniem intencji innych ludzi. Zwykle ludzie nie ukrywali swoich emocji. Zwykle w oczach człowieka można było naprawdę wiele zobaczyć. Teraz nie potrafiła. Był nie do przejrzenia w jej oczach. Przeniosła szybko spojrzenie na książki, które przeczytała. - Te odniosę na miejsce sama. Nie nie musi się Pan nimi przejmować. - dodała nie chcąc dodawać mu kolejnej roboty. Przecież bardzo dobrze wiedziała, że wszystko ma swoje miejsce. No właśnie, wszystko miało swoje. Dlaczego ona czuła, że to miejsce jest tylko jego?
do not cry because it is over
smile because it happened
smile because it happened
Peony Sprout
Zawód : własna hodowla Mandragor & warzenie eliksirów
Wiek : 27
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Wdowa
nie widziałam cię już od miesiąca. nic.
jestem może bledsza,
trochę śpiąca, trochę bardziej milcząca, lecz widać można żyć bez powietrza.
jestem może bledsza,
trochę śpiąca, trochę bardziej milcząca, lecz widać można żyć bez powietrza.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Obudziła się. Tylko mówienie w ten sposób w jej stanie było zdecydowanie nie na miejscu. Ona też nie była na miejscu. Nie na swoim. Siedziała na najwyższej z możliwych półek, w nieco skrzywionej i teoretycznie niewygodnej pozycji. Jej kiedyś błękitna sukieneczka, teraz wydawała się nienaturalnie blada, iskrząca. Lubiła niebieski, dlatego próbowała wygładzić zgniecenia, których nie było. Przecież kiedyś tak mówiła jej mama. A może tata? i czy miała wtedy urodziny? Przecież nie zawsze kończyło się 5 lat! Tylko czemu nie pamiętała nic więcej?
Spoglądała na przestrzeń pod nią samą z tym wiercącym, niejasnym uczuciem wołania. Albo przyciągania. Nie była pewna, ale nie obchodziło jej to zbyt mocno. Była przecież dzieckiem. Po prostu podążała z ciekawością (raczej niezdrową) za tym, co tak mocno...świeciło? Mężczyzna bowiem wyglądał tak, jakby coś się w nim świeciło. Tak w środku.
Alice poruszyła niespokojnie nóżkami, które w końcu wyprostowała, a drobne usteczka zacisnęła. Odnalazła źródło przyciągania. Obudzenia - To on - stwierdziła w końcu cichutko, skupiając wzrok na mężczyźnie opartym o jedną z bibliotecznych szafek. W pomieszczeniu znajdowała się jeszcze kobieta i drugi mężczyzna, który zniknął właśnie za drzwiami. Mała nie rozumiała, jak i dlaczego znalazła się na półce, ale dziecięcy umysł szybko odnalazł wytłumaczenie. Na pewno mnie wołał. Tylko dlaczego? Kto mógł chcieć ją widzieć? I chociaż absolutnie nie pamiętała niczego ze swego życia, musiała znaleźć jakiekolwiek wytłumaczenie. odpowiedź mieściła się w postaci mężczyzny.
Nie zastanawiała się dłużej nad decyzją i zsunęła się z półki, chcąc jak najszybciej dotrzeć do mężczyzny, który na pewno ją wołał. Tak było. I święcie w to wierzyła - TATO - pisnęła, otwierając swoje drobne rączki. Chciała się tylko przytulić. Chciała w końcu pozbyć się tego dziwnego lęku, który towarzyszył jej...od kiedy? Przecież tak dawno nie widziała taty! On też na pewno za nią tęsknił. Musiał! I już, już obejmowała go za szyję, gdy...po prostu przepłynęła przez męską sylwetkę. Nie mogła się przytulić. Znowu. Z miną przerażenia i zawodu zawisła nad stołem, przy którym siedziała nieznajoma kobieta. I wtedy Alice zaczęła płakać, a szloch rozległ się między półkami, niosąc niewypowiedziany smutek dziecięcego nieszczęścia.
Była duchem.
Spoglądała na przestrzeń pod nią samą z tym wiercącym, niejasnym uczuciem wołania. Albo przyciągania. Nie była pewna, ale nie obchodziło jej to zbyt mocno. Była przecież dzieckiem. Po prostu podążała z ciekawością (raczej niezdrową) za tym, co tak mocno...świeciło? Mężczyzna bowiem wyglądał tak, jakby coś się w nim świeciło. Tak w środku.
Alice poruszyła niespokojnie nóżkami, które w końcu wyprostowała, a drobne usteczka zacisnęła. Odnalazła źródło przyciągania. Obudzenia - To on - stwierdziła w końcu cichutko, skupiając wzrok na mężczyźnie opartym o jedną z bibliotecznych szafek. W pomieszczeniu znajdowała się jeszcze kobieta i drugi mężczyzna, który zniknął właśnie za drzwiami. Mała nie rozumiała, jak i dlaczego znalazła się na półce, ale dziecięcy umysł szybko odnalazł wytłumaczenie. Na pewno mnie wołał. Tylko dlaczego? Kto mógł chcieć ją widzieć? I chociaż absolutnie nie pamiętała niczego ze swego życia, musiała znaleźć jakiekolwiek wytłumaczenie. odpowiedź mieściła się w postaci mężczyzny.
Nie zastanawiała się dłużej nad decyzją i zsunęła się z półki, chcąc jak najszybciej dotrzeć do mężczyzny, który na pewno ją wołał. Tak było. I święcie w to wierzyła - TATO - pisnęła, otwierając swoje drobne rączki. Chciała się tylko przytulić. Chciała w końcu pozbyć się tego dziwnego lęku, który towarzyszył jej...od kiedy? Przecież tak dawno nie widziała taty! On też na pewno za nią tęsknił. Musiał! I już, już obejmowała go za szyję, gdy...po prostu przepłynęła przez męską sylwetkę. Nie mogła się przytulić. Znowu. Z miną przerażenia i zawodu zawisła nad stołem, przy którym siedziała nieznajoma kobieta. I wtedy Alice zaczęła płakać, a szloch rozległ się między półkami, niosąc niewypowiedziany smutek dziecięcego nieszczęścia.
Była duchem.
Stał tam czując się co najmniej idiotycznie, ale w tym samym czasie odczuwał coś, co zapewne było związane z robieniem bezinteresownych uczynków, czy coś. Oczywiście nie był bezinteresowny, choć nie zamierzał nijak egzekwować wdzięczności. Nawet jeśli sam przed sobą tego nie potrafił przyznać, to zaproponował odłożenie książek, a także w ogóle do niej znów podszedł, bo samolubnie tego chciał. Obojętne ile dziesiątek lat zamierzał jeszcze zgrywać twardziela i wciąż kochać jedną jedyną, nieżyjącą już kobietę, to i tak jego ciało, a także umysł, zamierzało reagować na inne. Ostatnimi czasy nawet częściej niż chciał zauważyć, co zapewne miało wiele wspólnego z ostatnim listem, który przeczytał przy grobie Grace. Niestety był uparty by wciąż tkwić w swojej małej bańce, a nie było nikogo kto by go z niej wytrząsnął.
- Nie powinno być problemu – odpowiedział na pytanie nieznajomej szybciej, niż można by było uznać za naturalne. Zmarszczył brwi i chrząknął niezręcznie.
Widząc zapędy kobiety by jeszcze odkładać książki pokręcił gwałtownie głową i wyjął je z jej rąk, co oczywiście wcale nie pomogło w jego chwilowym zaćmieniu umysłowym. Razem z książkami cofnął się o krok i patrzył na nią z tą swoją ponurą, niesympatyczną miną.
- To moja praca – mruknął w końcu, tak naprawdę niewiele wyjaśniając. W tym czasie jednak jakiś duch postanowił zafundować mu eteryczny prysznic i zawał serca, w dodatku oskarżając go o ojcostwo. Obrzucił szlochające, przezroczyste dziecko chłodnym spojrzeniem, jak tylko powrócił do pozycji pionowej i poprawił książki trzymane w rękach.
- Nic nie wiem na temat ewentualnego ojcostwa. Zawiadomię Ministerstwo o Twojej obecności – widać było doskonale, że Potter nie znosi duchów. Co dziwne, nie patrzył na dziecko z obrzydzeniem, ale z bólem i żalem, który było widać nawet mimo jego obojętnej miny. Przełknął ślinę usiłując się uspokoić i dopasować do maski, którą wciąż miał. Z wierzchu wyglądał na opanowanego i konkretnego, poza tymi oczami. Na pewno nie zamierzał się odkrywać przed nikim.
Zwrócił się do nieznajomej, która wciąż tam stała, zapewne zszokowana patrząc na tego ducha.
- Zajmę się wszystkim, mam nadzieję, że bezpiecznie dotrze Pani do domu – zasugerował niezbyt subtelnie, by opuściła bibliotekę. Wciąż miał swoje obowiązki, a wolał być sam w sytuacji, w której ktoś wytrącił go z równowagi. Dobrze wiedział co ma robić. Zignorować szlochy, zawiadomić Ministerstwo o duchu, wypalić paczkę papierosów i najlepiej się upić. Nie mógł jednak robić żadnej z tych rzeczy, dopóki ona tu była. Nie dlatego, że nie chciał by widziała jak bez problemu pozbywa się ducha małej dziewczynki oddając go władzom. Raczej dlatego, że jej towarzystwo nie pozwalało mu swobodnie myśleć, przez co czuł się słaby. W dodatku duch. Za jakie grzechy Salazar akurat tego dnia zsyłał te nieszczęścia? Powoli zaczynało to Lewisa przerastać, a miał tendencję do reagowania zupełnie nie tak jak trzeba. Mimo, że nie planował już nigdy rozmawiać z ową kobietą, raczej nie chciał by uznała go za zupełnego buca. Dlaczego właściwie go to obchodziło?
Przez kilka ostatnich lat wiódł nieszczęśliwe życie, pokutując za swoje błędy i śmierć ukochanej, budując gruby mur dookoła siebie. Nie planował żadnych remontów, nie podobało mu się, że wystarczył jeden dzień, nieodpowiedni dzień, by do tego stopnia osłabić tą obronę przed światem. Niemal marzył teraz o tym, by ukryć się wśród swoich książek i udawać, że to wszystko się nie dzieje. Z kilkoma kropelkami whiskey.
- Nie powinno być problemu – odpowiedział na pytanie nieznajomej szybciej, niż można by było uznać za naturalne. Zmarszczył brwi i chrząknął niezręcznie.
Widząc zapędy kobiety by jeszcze odkładać książki pokręcił gwałtownie głową i wyjął je z jej rąk, co oczywiście wcale nie pomogło w jego chwilowym zaćmieniu umysłowym. Razem z książkami cofnął się o krok i patrzył na nią z tą swoją ponurą, niesympatyczną miną.
- To moja praca – mruknął w końcu, tak naprawdę niewiele wyjaśniając. W tym czasie jednak jakiś duch postanowił zafundować mu eteryczny prysznic i zawał serca, w dodatku oskarżając go o ojcostwo. Obrzucił szlochające, przezroczyste dziecko chłodnym spojrzeniem, jak tylko powrócił do pozycji pionowej i poprawił książki trzymane w rękach.
- Nic nie wiem na temat ewentualnego ojcostwa. Zawiadomię Ministerstwo o Twojej obecności – widać było doskonale, że Potter nie znosi duchów. Co dziwne, nie patrzył na dziecko z obrzydzeniem, ale z bólem i żalem, który było widać nawet mimo jego obojętnej miny. Przełknął ślinę usiłując się uspokoić i dopasować do maski, którą wciąż miał. Z wierzchu wyglądał na opanowanego i konkretnego, poza tymi oczami. Na pewno nie zamierzał się odkrywać przed nikim.
Zwrócił się do nieznajomej, która wciąż tam stała, zapewne zszokowana patrząc na tego ducha.
- Zajmę się wszystkim, mam nadzieję, że bezpiecznie dotrze Pani do domu – zasugerował niezbyt subtelnie, by opuściła bibliotekę. Wciąż miał swoje obowiązki, a wolał być sam w sytuacji, w której ktoś wytrącił go z równowagi. Dobrze wiedział co ma robić. Zignorować szlochy, zawiadomić Ministerstwo o duchu, wypalić paczkę papierosów i najlepiej się upić. Nie mógł jednak robić żadnej z tych rzeczy, dopóki ona tu była. Nie dlatego, że nie chciał by widziała jak bez problemu pozbywa się ducha małej dziewczynki oddając go władzom. Raczej dlatego, że jej towarzystwo nie pozwalało mu swobodnie myśleć, przez co czuł się słaby. W dodatku duch. Za jakie grzechy Salazar akurat tego dnia zsyłał te nieszczęścia? Powoli zaczynało to Lewisa przerastać, a miał tendencję do reagowania zupełnie nie tak jak trzeba. Mimo, że nie planował już nigdy rozmawiać z ową kobietą, raczej nie chciał by uznała go za zupełnego buca. Dlaczego właściwie go to obchodziło?
Przez kilka ostatnich lat wiódł nieszczęśliwe życie, pokutując za swoje błędy i śmierć ukochanej, budując gruby mur dookoła siebie. Nie planował żadnych remontów, nie podobało mu się, że wystarczył jeden dzień, nieodpowiedni dzień, by do tego stopnia osłabić tą obronę przed światem. Niemal marzył teraz o tym, by ukryć się wśród swoich książek i udawać, że to wszystko się nie dzieje. Z kilkoma kropelkami whiskey.
Gość
Gość
Przyzwyczaiła się do tego by okładać po sobie rzeczy i sprzątać po innych dlatego całkiem naturalne dla niej było zabranie przeczytanych książek i odłożenie ich na miejsce. Kiedy jednak mężczyzna zabrał od niej książki tym samym nie pozwalając na odłożenie kobieta skinęła głową. Nie miała zamiaru się kłócić. W końcu to była jego praca. Ona też nie lubiła kiedy ktoś wtrącał się w jej pracę. Uśmiechnęła się więc lekko, bo nawet jego chłodny ton zbytnio jej nie odepchnął. No nie przesadzajmy. Każdy ma w końcu dość swojej pracy, a już w szczególności pod koniec dnia. Tak przynajmniej w tym momencie sobie mówiła. Przecież nie mogła wiedzieć, że mężczyzna był taki bo był. Jak dla niej dzisiejszego dnia wykazał się dużą cierpliwością i pomocą. Kobieta zaczęła zbierać swoje wciąż porozkładane na biurku rzeczy. Dopiero krzyk dziecka sprawił, że Peony oderwała się od tej zajmującej czynności. Kiedy dziecko przeniknęło przez ciało jej nowo poznanego towarzysza zdała sobie sprawę z tego, że to duch. Nie przeraziła się tym w żadnym stopniu choć prawdopodobnie wyglądała na zaskoczoną. W swoim życiu na swojej drodze spotkała wiele błąkających się po ich świecie dusz. Tym bardziej, że biblioteka była bardzo stara i nie było się czemu tutaj dziwić. Duszek wyglądał na zagubionego i słysząc jak zwraca się do mężczyzny drgnęło jej serce. Słysząc słowa mężczyzny o zawiadomieniu Ministerstwa nic nie powiedziała. Mógł być niegroźny, mógł być zagubiony. Jedno było pewne… potrzebował pomocy. Wróciła do pakowania swoich rzeczy i słysząc kolejne słowa mężczyzny jeszcze raz wróciła wzrokiem do niego, a po chwili do ciągle błąkającego się tutaj duszka. - Tak. Dziękuje serdecznie za pomoc i przepraszam za problem. - powiedziała nie chcąc dodawać już nic więcej. Widocznie obecność ducha w jakiś sposób wpłynęła na zachowanie mężczyzny, a może tylko jej się tak wydawało. Zrobiła kilka kroków w stronę wyjścia i obróciła się by sprawdzić czy mężczyzna wraz z duchem nadal tam stoi czy może ów bibliotekarz od razu przeszedł do poinformowania Ministerstwa. Ten biedny duszek nie dawał jej spokoju. Sama była matką i dzieci zawsze będą zajmować pewno miejsce w jej sercu. Wszystkie. Nawet te już martwe. - Jest Pan pewny, że trzeba go zgłaszać? -zapytała ostrożnie oczywiście nie chcąc wchodzić w kompetencje mężczyzny. - Wydaje się być po prostu... zagubiony. - dodała. I choć właściwie chciała już stąd wyjść to Wydział Duchów nie kojarzył jej się zbyt dobrze.
do not cry because it is over
smile because it happened
smile because it happened
Peony Sprout
Zawód : własna hodowla Mandragor & warzenie eliksirów
Wiek : 27
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Wdowa
nie widziałam cię już od miesiąca. nic.
jestem może bledsza,
trochę śpiąca, trochę bardziej milcząca, lecz widać można żyć bez powietrza.
jestem może bledsza,
trochę śpiąca, trochę bardziej milcząca, lecz widać można żyć bez powietrza.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Chciałaby powiedzieć, że się dusiła, ale u ducha nie było to możliwe. Potrafiła za to łkać żałośnie, tym mocniej, gdy usłyszała głos pana...taty, którego twarz zmieniła się. I oczy mówiły coś zupełnie innego niż wypowiadane słowa. Alice absolutnie nie rozumiała, czemu panowała w nich taka sprzeczność, a jedyne co mogła zrobić, to próbować wycierać łzy. Złapała za brzeg sukieneczki, wycofując się coraz bardziej na brzeg stolika, przy którym siedziała nieznajoma. jednak patrzyła na Lewisa.
- Jakie misterst...wo...? Chcesz mnie oddać? - wypiszczała pomiędzy kolejnymi szlochami. Nie pamiętała, a tym bardziej nie rozumiała, czemu ktokolwiek miał wiedzieć, że znalazła się w bibliotece. A może nie mogła? - Ja nie wiedziałam, że tu nie można...tat... - przerwała, wpatrując się z lękiem w...w...jeśli nie był tatą, to czemu tu była? Płacz powoli przerodził się w cichy szloch, przerywany kolejnymi pociągnięciami nosa.
Odwróciła się do kobiety. Ona patrzyła inaczej. Coś zakołatało w pamięci dziewczynki, coś związanego z ciepłem i czułością. Ale ona nie wołała jej. Mimo to przeleciała przez całą odległość, która je dzieliła od siebie i zawisła na wysokości kobiecych oczu - Ale on wołał - powiedziała cichutko, kierując zamglony wzrok na Peony. Przecież Alice czuła coś, co ją przyciagało - o tu - wyciągała półprzezroczystą rączkę, zatrzymując paluszki na wysokości serca kobiety. Alice wygięła drobne usteczka smutno i wsunęła dłoń bardziej, patrząc jak rączka znika w ciele Peony. A widząc to, chwilę potem, gwałtownie odpłynęła, by ponownie wybuchnąć płaczem. Tak, zdecydowanie była duchem. Słyszała o nich...kiedyś? Gdzieś? Może w bajkach?. Problemem dla duszka nie była jednak świadomość kim teraz była, ale dlaczego taka była - Chcę tu zostać. Nie chcę do mi...mi...stertwa - dodała płaczliwie, unosząc się coraz wyżej, by ostatecznie zatrzymać lot nad głowami dwójki nieoczekiwanych towarzyszy. Widocznie sama biblioteka kryła równie wiele tajemnic, co zawartość rozstawionych na półkach książek.
Możecie rzucić k100. Może uda wam się przypomnieć lub dostrzec coś wyjątkowego?
Na odpis macie 48h
Powodzenia!
- Jakie misterst...wo...? Chcesz mnie oddać? - wypiszczała pomiędzy kolejnymi szlochami. Nie pamiętała, a tym bardziej nie rozumiała, czemu ktokolwiek miał wiedzieć, że znalazła się w bibliotece. A może nie mogła? - Ja nie wiedziałam, że tu nie można...tat... - przerwała, wpatrując się z lękiem w...w...jeśli nie był tatą, to czemu tu była? Płacz powoli przerodził się w cichy szloch, przerywany kolejnymi pociągnięciami nosa.
Odwróciła się do kobiety. Ona patrzyła inaczej. Coś zakołatało w pamięci dziewczynki, coś związanego z ciepłem i czułością. Ale ona nie wołała jej. Mimo to przeleciała przez całą odległość, która je dzieliła od siebie i zawisła na wysokości kobiecych oczu - Ale on wołał - powiedziała cichutko, kierując zamglony wzrok na Peony. Przecież Alice czuła coś, co ją przyciagało - o tu - wyciągała półprzezroczystą rączkę, zatrzymując paluszki na wysokości serca kobiety. Alice wygięła drobne usteczka smutno i wsunęła dłoń bardziej, patrząc jak rączka znika w ciele Peony. A widząc to, chwilę potem, gwałtownie odpłynęła, by ponownie wybuchnąć płaczem. Tak, zdecydowanie była duchem. Słyszała o nich...kiedyś? Gdzieś? Może w bajkach?. Problemem dla duszka nie była jednak świadomość kim teraz była, ale dlaczego taka była - Chcę tu zostać. Nie chcę do mi...mi...stertwa - dodała płaczliwie, unosząc się coraz wyżej, by ostatecznie zatrzymać lot nad głowami dwójki nieoczekiwanych towarzyszy. Widocznie sama biblioteka kryła równie wiele tajemnic, co zawartość rozstawionych na półkach książek.
Możecie rzucić k100. Może uda wam się przypomnieć lub dostrzec coś wyjątkowego?
Na odpis macie 48h
Powodzenia!
Ostatnio zmieniony przez Mistrz gry dnia 24.11.16 18:52, w całości zmieniany 4 razy
Kiedy dziewczynka dotyka, a przynajmniej próbuje dotknąć spoglądającej na nią kobietę, Peony zamiera. Nie dlatego, że się boi. Wie, że dziewczynka jest duchem. Wie, że nie może zrobić jej krzywdy. Jednak zamiera. Bo wie, że maleńka ręka dziewczynki nie opadnie na jej ubraniu, nie poczuje miękkiego włókna jej ubrania, nie poczuje ciepła ciała. Widzi przerażenie w oczach martwej dziewczynki, a chłód jaki po sobie pozostawia mrozi kobiecie serce. Co musiało się przytrafić tej kruszynce? Martwi zadowoleni z życia nie zostają duchami. Martwi, którzy są gotowi na przejście na drugą stronę nie zostają zawieszeni między światami. Powinna wyjść stąd. Zostawić tę sprawę mężczyźnie. Przecież tego właśnie od niej chciał, a ona naprawdę nie chciała kolejny raz komukolwiek sprawiać kłopoty. Jednak nie jest w stanie tego zrobić. Gdyby wróciła do domu, spojrzała na swojego syna i zdała sobie sprawę z tego, że ta dziewczynka tak naprawdę nie wiedziała co się z nią stało nie mogłaby funkcjonować. Nie wybaczyłaby sobie tego. To był jej czarny koń. Jej słabość. Bo przecież ta mała dziewczynka niczemu nie zawiniła. Kobieta zrobiła krok w stronę mężczyzny. - Nie zawsze odesłanie kogoś jest dobrym rozwiązaniem. - skwitowała. Oddanie obowiązku komuś innemu nigdy nie jest dobrym rozwiązaniem. Oczywiście ściąga nam z ramion niepotrzebny ciężar, ale jednak… daleko do rozwiązania sytuacji. Przeniosła wzrok z mężczyzny, któremu widocznie wcale się nie spodobało co zamierzała zrobić na dziewczynkę. - Skarbie… - zaczęła delikatnie robiąc krok w stronę ducha. - … nie bój się. Skarbie… wiesz co tutaj robisz? Jak się tutaj znalazłaś? - zapytała. To było dziwne. Dlaczego akurat w bibliotece? Dlaczego akurat teraz? To było coś czego chciała się dowiedzieć. Dla tego dziecka. Musiało być przecież coś co go tu trzymało. Ale co?
do not cry because it is over
smile because it happened
smile because it happened
Peony Sprout
Zawód : własna hodowla Mandragor & warzenie eliksirów
Wiek : 27
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Wdowa
nie widziałam cię już od miesiąca. nic.
jestem może bledsza,
trochę śpiąca, trochę bardziej milcząca, lecz widać można żyć bez powietrza.
jestem może bledsza,
trochę śpiąca, trochę bardziej milcząca, lecz widać można żyć bez powietrza.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
The member 'Peony Sprout' has done the following action : rzut kością
'k100' : 69
'k100' : 69
/Nie wiem kiedy odpiszę po raz kolejny, może za mniej niż tydzień.
Zmarszczył brwi, nagle czuł się bardzo zmęczony, wręcz wyczerpany. Dobrze wiedział, że tego dnia zadzieje się coś, złego czy dobrego, ale coś. W momencie w którym usłyszał hałas jaki narobiła nieznajoma wywracając się o jego wieżę z pudeł, czuł że to nie będzie zwykły dzień. W tym momencie sam na siebie wściekał się, że zaczął rozmowę, choć odrobiną ulgi było to, że Peony postanowiła zająć się tym duchem.
On sam wycofał się na większą odległość i patrzył na dziecko lewitujące nad posadzką z nieodgadnionym wyrazem twarzy. Nie znosił duchów, głównie dlatego, że Grace postanowiła do nich nie dołączać i stracił ją na zawsze. Po jedenastu latach wiedział, że to wyjątkowo samolubne myślenie, ale niechęć do tych przezroczystych istot pozostała. Dzieci były inną kwestią. Trudno mieć do nich pozytywne podejście, jeśli widok każdego z nich uświadamia jak bardzo nigdy nie będzie ojcem. Jedyna kobieta, która mogłaby być matką jego dzieci nie żyła. Nigdy nie zbliżył się do żadnej innej wystarczająco, głównie dlatego, że nie były Grace. Zazwyczaj zrywał kontakt po jednym spotkaniu, ignorując sowy.
Pozwolił kobiecie działać, głównie dlatego, że liczył, że w ten sposób w końcu i ona i duch zniknął. Obie były kłopotami, obie wytrącały go z równowagi. Z tęsknotą myślał o spokoju swojego domu i radosnym mruczeniu Sinatry i Darcy’ego. Niestety, miał obowiązki. A zdecydowanie kierownictwo nie byłoby zadowolone z wieści, że po bibliotece pełnej czarodziejów i mugoli lata duch, zrzucając przy tym książki z półek, zapewne. Nie był aż tak bezduszny, by nie współczuć zagubionej duszy, ale nie był też wystarczająco empatyczny by nie chcieć wykonać tego co powinien, a potem opuścić miejsce pracy. Biblioteka była w pewnym sensie jego domem, ale nie do tego stopnia, by nie wypełniał obowiązków.
- Jeśli się Pani uda – założył ręce na piersi i patrzył na rozwój wydarzeń. Wolał nie mówić kobiecie, że jeśli ktoś znajdzie tego ducha następnego dnia to i tak ministerstwo zostanie wezwane. Nie był pewien czy nie łamią prawa nie zgłaszając tego od razu. Uznał jednak, że poczeka. W międzyczasie przyglądał się scenie badawczo, usiłując dostrzec chociażby czy strój dziecka odpowiada jakimś konkretnym czasom, czy może wygląda jak ktoś kogo widział. Nie było to jednak łatwe, ponieważ nawet pomijając jego niechęć, trudno zauważyć szczegóły na przezroczystawej postaci. Irytowały go też te szlochy i pociąganie nosem. Domyślał się, że to typowe dla dzieci, ale to konkretne było bardziej teatralne niż reszta, przynajmniej w jego opinii. Zapowiadał się jeszcze długi wieczór.
Zmarszczył brwi, nagle czuł się bardzo zmęczony, wręcz wyczerpany. Dobrze wiedział, że tego dnia zadzieje się coś, złego czy dobrego, ale coś. W momencie w którym usłyszał hałas jaki narobiła nieznajoma wywracając się o jego wieżę z pudeł, czuł że to nie będzie zwykły dzień. W tym momencie sam na siebie wściekał się, że zaczął rozmowę, choć odrobiną ulgi było to, że Peony postanowiła zająć się tym duchem.
On sam wycofał się na większą odległość i patrzył na dziecko lewitujące nad posadzką z nieodgadnionym wyrazem twarzy. Nie znosił duchów, głównie dlatego, że Grace postanowiła do nich nie dołączać i stracił ją na zawsze. Po jedenastu latach wiedział, że to wyjątkowo samolubne myślenie, ale niechęć do tych przezroczystych istot pozostała. Dzieci były inną kwestią. Trudno mieć do nich pozytywne podejście, jeśli widok każdego z nich uświadamia jak bardzo nigdy nie będzie ojcem. Jedyna kobieta, która mogłaby być matką jego dzieci nie żyła. Nigdy nie zbliżył się do żadnej innej wystarczająco, głównie dlatego, że nie były Grace. Zazwyczaj zrywał kontakt po jednym spotkaniu, ignorując sowy.
Pozwolił kobiecie działać, głównie dlatego, że liczył, że w ten sposób w końcu i ona i duch zniknął. Obie były kłopotami, obie wytrącały go z równowagi. Z tęsknotą myślał o spokoju swojego domu i radosnym mruczeniu Sinatry i Darcy’ego. Niestety, miał obowiązki. A zdecydowanie kierownictwo nie byłoby zadowolone z wieści, że po bibliotece pełnej czarodziejów i mugoli lata duch, zrzucając przy tym książki z półek, zapewne. Nie był aż tak bezduszny, by nie współczuć zagubionej duszy, ale nie był też wystarczająco empatyczny by nie chcieć wykonać tego co powinien, a potem opuścić miejsce pracy. Biblioteka była w pewnym sensie jego domem, ale nie do tego stopnia, by nie wypełniał obowiązków.
- Jeśli się Pani uda – założył ręce na piersi i patrzył na rozwój wydarzeń. Wolał nie mówić kobiecie, że jeśli ktoś znajdzie tego ducha następnego dnia to i tak ministerstwo zostanie wezwane. Nie był pewien czy nie łamią prawa nie zgłaszając tego od razu. Uznał jednak, że poczeka. W międzyczasie przyglądał się scenie badawczo, usiłując dostrzec chociażby czy strój dziecka odpowiada jakimś konkretnym czasom, czy może wygląda jak ktoś kogo widział. Nie było to jednak łatwe, ponieważ nawet pomijając jego niechęć, trudno zauważyć szczegóły na przezroczystawej postaci. Irytowały go też te szlochy i pociąganie nosem. Domyślał się, że to typowe dla dzieci, ale to konkretne było bardziej teatralne niż reszta, przynajmniej w jego opinii. Zapowiadał się jeszcze długi wieczór.
Gość
Gość
The member 'Lewis Potter' has done the following action : rzut kością
'k100' : 32
'k100' : 32
To wszystko było niesprawiedliwe. Czemu spotykały ją takie straszne rzeczy? Czemu tak mocno czuła się samotna, a jej dziecięca cząstka, skłaniająca do znalezienia schronienia - okazywała się...równie nierealna, jak cała jej postać? Znowu poczuła to dziwne uczucie duszenia i z drżeniem półprzeźroczystych rączek, próbowała strząsnąć z szyi niewidzialne okowy. Wrażenie minęło, gdy odezwała się nieznajoma. Załzawione oczka znowu napełniły się słonymi (chociaż wciąż niematerialnymi) kroplami. I coraz mocniej odsuwała się od mężczyzny nie-taty. Nie rozumiała dlaczego mówił tak przykre rzeczy, jednocześnie widząc, że ją woła.
To wołanie było inne niż śmiertelnicy mogli rozumieć. Alice też nie pojmowała jak to się działo, ale przyjmowała, jako oczywistość. Po prostu. Widziała wszystko inaczej.
Nie poruszyła się, gdy kobieta postąpiła ku niej. Spuściła głowę, a rączki zacisnęła na brzegach, kiedyś błękitnej sukienki - Nie oddacie mnie? - mówiła cicho, co chwilę otwierając usta, jakby hamowała kolejne napady płaczu. Największy dziecięcy strach wydawał się stawać rzeczywistością. Nie chciała być oddana nikomu. I zostawiona. Sama. Przecież tu było coś ważnego. Tylko....co to było? Co tutaj robiła? Pytanie kobiety, chociaż wypowiadane delikatnie, z czułością, której tak łaknęła, wywołało w niej wszechogarniający lęk - Nie wiem...przepraszam..ja nie chciałam - dukała, na nowo pociągając nosem - Obudziłam się, bo mnie wołano - wydusiła w końcu, przypominając sobie pierwszą myśl, która zagościła w jej główce. Odwróciła głowę, szukając spojrzeniem mężczyzny, który wycofał się, jakby...jakby się jej bał. A może nie lubił? Nie rozumiała znowu - O tam - wyciągnęła paluszki, wskazując jedną z wyższych półek, stojącej niedaleko stolika.
Alice chciała się przytulić, ale pamiętała co stało się przy pierwszej próbie. Mimo to zbliżyła się do Peony, zatrzymując się nad jej ramieniem. Nachyliła się - Ten pan ma dziurę w piersi. I tam woła - powiedziała smutno. Nie była pewna, dlaczego to powiedziała, ale chciała się wytłumaczyć. Może wtedy jej nie oddadzą?
Chwile ciszy przerywane szlochami dziewczynki, wcale nie należały do przyjemnych. Tym bardziej dla Peony, która jako matka, wykazywała się dużą empatią. Skupiła się na dziewczynce, dlatego podążyła spojrzeniem za miejscem, które Alice wskazała jako miejsce "obudzenia". Mimo, że na półkach panuje nienaganny porządek, dostrzegasz, że jedna z książek, dostępna tylko na miejscu, różni się od pozostałych (przynajmniej dla ciebie). Jeśli się postarasz, możesz jej sięgnąć.
Lewis - mimo, że całość wydarzenia była dla ciebie nieprzyjemna, postanowiłeś przyjrzeć się duszkowi. I fakt - trudno było dostrzec coś więcej, gdy przez półprzezroczysta sylwetkę prześwitują widziane po drugiej stronie półki. A jednak dostrzegasz kilka elementów, które sugerują, że dziecko nie należało - w chwili śmierci - do czasów współczesnych. Sukienka dziewczynki wydaje się bardziej strojna, staroświecka, podobna do tych, jakie czasem zakłada się na porcelanowe lalki.
W tej kolejce nie musicie rzucać kostką.
Na odpis macie 4 dni
MG rozumie zgłoszoną nieobecność i nie przewiduje konsekwencji w razie braku odpisu.
To wołanie było inne niż śmiertelnicy mogli rozumieć. Alice też nie pojmowała jak to się działo, ale przyjmowała, jako oczywistość. Po prostu. Widziała wszystko inaczej.
Nie poruszyła się, gdy kobieta postąpiła ku niej. Spuściła głowę, a rączki zacisnęła na brzegach, kiedyś błękitnej sukienki - Nie oddacie mnie? - mówiła cicho, co chwilę otwierając usta, jakby hamowała kolejne napady płaczu. Największy dziecięcy strach wydawał się stawać rzeczywistością. Nie chciała być oddana nikomu. I zostawiona. Sama. Przecież tu było coś ważnego. Tylko....co to było? Co tutaj robiła? Pytanie kobiety, chociaż wypowiadane delikatnie, z czułością, której tak łaknęła, wywołało w niej wszechogarniający lęk - Nie wiem...przepraszam..ja nie chciałam - dukała, na nowo pociągając nosem - Obudziłam się, bo mnie wołano - wydusiła w końcu, przypominając sobie pierwszą myśl, która zagościła w jej główce. Odwróciła głowę, szukając spojrzeniem mężczyzny, który wycofał się, jakby...jakby się jej bał. A może nie lubił? Nie rozumiała znowu - O tam - wyciągnęła paluszki, wskazując jedną z wyższych półek, stojącej niedaleko stolika.
Alice chciała się przytulić, ale pamiętała co stało się przy pierwszej próbie. Mimo to zbliżyła się do Peony, zatrzymując się nad jej ramieniem. Nachyliła się - Ten pan ma dziurę w piersi. I tam woła - powiedziała smutno. Nie była pewna, dlaczego to powiedziała, ale chciała się wytłumaczyć. Może wtedy jej nie oddadzą?
Chwile ciszy przerywane szlochami dziewczynki, wcale nie należały do przyjemnych. Tym bardziej dla Peony, która jako matka, wykazywała się dużą empatią. Skupiła się na dziewczynce, dlatego podążyła spojrzeniem za miejscem, które Alice wskazała jako miejsce "obudzenia". Mimo, że na półkach panuje nienaganny porządek, dostrzegasz, że jedna z książek, dostępna tylko na miejscu, różni się od pozostałych (przynajmniej dla ciebie). Jeśli się postarasz, możesz jej sięgnąć.
Lewis - mimo, że całość wydarzenia była dla ciebie nieprzyjemna, postanowiłeś przyjrzeć się duszkowi. I fakt - trudno było dostrzec coś więcej, gdy przez półprzezroczysta sylwetkę prześwitują widziane po drugiej stronie półki. A jednak dostrzegasz kilka elementów, które sugerują, że dziecko nie należało - w chwili śmierci - do czasów współczesnych. Sukienka dziewczynki wydaje się bardziej strojna, staroświecka, podobna do tych, jakie czasem zakłada się na porcelanowe lalki.
W tej kolejce nie musicie rzucać kostką.
Na odpis macie 4 dni
MG rozumie zgłoszoną nieobecność i nie przewiduje konsekwencji w razie braku odpisu.
Peony wierzyła, że ludziom przytrafia się to na co zasługują. Wierzyła w sprawiedliwość i w to, że prędzej czy później każdy zostanie osądzony. To wydawało się być logiczne. Tak powinien funkcjonować ich świat. Jednak teraz kiedy patrzyła na tą małą dziewczynkę nie mogła nie czuć złości. Złości i smutku. To nie było sprawiedliwe. Dla tej małej dziewczynki to powinien być początek życia, a nie koniec. I to gwałtowny, niespodziewany. Taki, którego sama nie rozumiała i przez to nie mogła przejść dalej. Kto wie? Może już od dawna po drugiej stronie czekają na nią bliscy. Wiedziała, że prawdopodobnie nic nie mogą dla niej zrobić. Mężczyzna podchodził do tego bardzo ostrożnie i mu tego zazdrościła. Widocznie bardzo dobrze zdawał sobie sprawę z tego co do Peony jeszcze nie dochodziło. Fakt, że dziewczynka błąka się już bardzo długi czas. Wkrótce będą musieli stąd wyjść, zamknąć bibliotekę, a jutro przyjdzie ktoś kto nie będzie miał tyle serdeczności i wezwie pracowników Ministerstwa, które bez większych problemów rozprawi się z duchem tej zmarłej dziewczynki. I ta świadomość powinna towarzyszyć Peony. Łatwiej byłoby odsunąć się od tego, odwrócić na pięcie i wyjść. Słysząc słowa dziewczynki przerywane szlochami skrzywiła się. Nie odpowiedziała na jej pytanie. Nie mogła jej niczego obiecać. Mogła się tylko postarać. Spojrzała na stojącego obok mężczyznę. Jeśli się Pani uda. Nie wiedzieć czemu zabrzmiało to jak rzucone w jej stronę wyzwanie. Ona tego tak nie odbierała. Wiedziała, że cała ta sytuacja jest do odebrania przez każdego w inny sposób. Pewnie gdyby do był duch jakiejś kobiety czy mężczyzny w średnim wieku to nie miałaby takich zahamowań. Jednak w grę wchodziło dziecko. Jej nawet przez głowę nie przeszłaby myśl, że kiedyś ktoś miałby obojętnie przejść obok jej dziecka. Dziecka potrzebującego pomocy. - Skarbie uspokój się. - zaczęła znowu zwracając uwagę na dziecko i przeraźliwy płacz wydobywający się z jej gardła. - Jak się uspokoisz to postaramy Ci się pomóc. - nie wiedziała dlaczego od razu postawiła na to, że mężczyzna także będzie chciał w tym uczestniczyć. Słysząc słowa dziewczynki dotyczące mężczyzny mimowolnie przeniosła na niego wzrok. Jej majaczenie nie było czymś w co wato wierzyć. W końcu była tylko dzieckiem. Dlatego nic nie odpowiedziała. Przeniosła wzrok na dziewczynkę, a po chwili na wskazany przez nią regał z książkami. Ruszyła w tamtą stronę. „Morskie przypadki”, „Waleczne żeglugi”, „Daleki port”… tak zdecydowanie jedna z książek tutaj nie pasowała. Peony stanęła na palcach i wyciągnęła nie pasującą do wszystkiego książkę. Odwróciła się w stronę mężczyzny. - To chyba nie jej miejsce czy się mylę? - zapytała mężczyznę pokazując okładkę książki.
do not cry because it is over
smile because it happened
smile because it happened
Peony Sprout
Zawód : własna hodowla Mandragor & warzenie eliksirów
Wiek : 27
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Wdowa
nie widziałam cię już od miesiąca. nic.
jestem może bledsza,
trochę śpiąca, trochę bardziej milcząca, lecz widać można żyć bez powietrza.
jestem może bledsza,
trochę śpiąca, trochę bardziej milcząca, lecz widać można żyć bez powietrza.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Skarbie uspokój się - słowa docierały do niej, jak przez mgłę, sięgając pamięcią gdzieś dalej ku zupełnie innej kobiecie o smutnym spojrzeniu błękitu. Tylko Alice nie pamiętała kim była piękna pani. Wiedziała tylko, że była ważna, a to kazało jej wstrzymać kolejna, narastająca falę łez. Załkała jeszcze cicho, by w końcu zamknąć małe usteczka.
Wpatrywała się już tylko w nieznajomą - Obiecujesz? - wyszeptała, by przenieść się nad drugie ramię, starając się chociaż w myślach ułożyć głowę na kobiecym barku i poczuć bezpieczeństwo, którego jej tak brakowało - Mam na imię Alice, proszę pani - tak nagle przypomniała sobie, że niegrzecznie, do tej pory się nie przedstawiła. Zakręciła na paluszek wstążkę, przy sukieneczce ze wstydem. Nie tego jej uczył tato! Tylko...wciąż nie pamiętała kim był. A jeśli pan obok nim nie był, to gdzie miała go znaleźć?
Westchnęła cicho i tym razem - chociaż to nieznajomy ją tak bardzo przyciągał, wolała trzymać się sylwetki kobiety. Dlatego, gdy Peony zbliżyła się do wskazanej półki i wyciągnęła książkę, zawisła pod sufitem, próbując z góry dostrzec znalezisko - O, jak ładnie świeci - na twarz dziecka, całkiem odmiennie jak do tej pory, pojawił się uśmiech i dwa, wyraźne dołeczki w policzkach. Obniżyła swój lot, by z przechyloną głową, wskazać na książkę, którą kobieta trzymała w dłoniach.
Peony - trzymasz w dłoniach książkę, która tytułem zdecydowanie rożni się od pozostałych, ale - wyczuwasz coś więcej. Twarda okładka w kolorze czerni mieści w sobie..."Poezje zebrane autorstwa Stephano Wilkinsa. Sam autor nie mówi ci zbyt wiele, ale kto wie, co kryje w sobie zawartość..prócz serii ckliwych wierszy?
Peony - możesz rzucić k100 - może dostrzeżesz coś niezwykłego?
Lewis - nieobecność
Wpatrywała się już tylko w nieznajomą - Obiecujesz? - wyszeptała, by przenieść się nad drugie ramię, starając się chociaż w myślach ułożyć głowę na kobiecym barku i poczuć bezpieczeństwo, którego jej tak brakowało - Mam na imię Alice, proszę pani - tak nagle przypomniała sobie, że niegrzecznie, do tej pory się nie przedstawiła. Zakręciła na paluszek wstążkę, przy sukieneczce ze wstydem. Nie tego jej uczył tato! Tylko...wciąż nie pamiętała kim był. A jeśli pan obok nim nie był, to gdzie miała go znaleźć?
Westchnęła cicho i tym razem - chociaż to nieznajomy ją tak bardzo przyciągał, wolała trzymać się sylwetki kobiety. Dlatego, gdy Peony zbliżyła się do wskazanej półki i wyciągnęła książkę, zawisła pod sufitem, próbując z góry dostrzec znalezisko - O, jak ładnie świeci - na twarz dziecka, całkiem odmiennie jak do tej pory, pojawił się uśmiech i dwa, wyraźne dołeczki w policzkach. Obniżyła swój lot, by z przechyloną głową, wskazać na książkę, którą kobieta trzymała w dłoniach.
Peony - trzymasz w dłoniach książkę, która tytułem zdecydowanie rożni się od pozostałych, ale - wyczuwasz coś więcej. Twarda okładka w kolorze czerni mieści w sobie..."Poezje zebrane autorstwa Stephano Wilkinsa. Sam autor nie mówi ci zbyt wiele, ale kto wie, co kryje w sobie zawartość..prócz serii ckliwych wierszy?
Peony - możesz rzucić k100 - może dostrzeżesz coś niezwykłego?
Lewis - nieobecność
Ostatnio zmieniony przez Mistrz gry dnia 13.12.16 21:41, w całości zmieniany 1 raz
Czy mogła jej to obiecać? Tak naprawdę nie wiedziała. W końcu jeszcze nie miała pojęcia jak jej pomóc, a co do mężczyzny nie była pewna. Może nie miał pojęcia jak pomóc zagubionemu duchowi, a może zwyczajnie nie chciał tego robić. Niektóre rzeczy dotykają nas bardziej niżbyśmy sobie tego życzyli. Wiedziała, że tak jest. Pewnie też dlatego, że była matką i dlatego, że wbrew wszystkiemu była pełna empatii nie potrafiła przejść obojętnie obok zagubionego dziecka. Nawet jeśli to dziecko było duchem. Na pytanie dziewczynki Peony uśmiechnęła się lekko. Bolało ją to, że się na tym wszystkim nie zna. Rzeczy jakie wiedziała o duchach były znikome i zahaczały o mało potrzebne w takich sytuacjach rzeczy. - Postaram się. - odpowiedziała w końcu. Wiedziała, że małe dzieci oczekują odpowiedzi. Dla nich zadawanie pytań jest całkowicie świadome, a przede wszystkim celowe. Peony również się przedstawiła. Sięgając po książkę na regale miała jakieś mieszane uczucia. Po pierwsze dlatego, że nie wiedziała co tak naprawdę robić. To nie było jej terytorium, a mężczyzny. Gdyby mały duszek zagubił się wśród mandragor czułaby się o wiele pewniej. Tak miała wrażenie, że narusza nie tylko jego miejsce pracy, ale także błądzi we mgle. Dotknęła oprawy książki. Była ciężka chociaż na taką nie wyglądała. Wydawała się całkowicie nie pasować do tego działu i prawdopodobnie tak właśnie było. Przejechała palcem po grzbiecie książki przekonana, że kryje się za tym coś więcej. O wiele więcej. Otworzyła książkę by dokładniej przyjrzeć się stronom. Cokolwiek miałaby w sobie zawierać.
do not cry because it is over
smile because it happened
smile because it happened
Peony Sprout
Zawód : własna hodowla Mandragor & warzenie eliksirów
Wiek : 27
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Wdowa
nie widziałam cię już od miesiąca. nic.
jestem może bledsza,
trochę śpiąca, trochę bardziej milcząca, lecz widać można żyć bez powietrza.
jestem może bledsza,
trochę śpiąca, trochę bardziej milcząca, lecz widać można żyć bez powietrza.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
The member 'Peony Sprout' has done the following action : rzut kością
'k100' : 10
'k100' : 10
Bała się. Co jakiś czas strach dotykał dziecięcego serduszka zupełnie tak, jakby...żyła. Nadal nie rozumiała źródła oplatających ją emocji, ale obecność Peony wlewała ciepło, którego tak łaknęła. Alice musiała rzeczywiście uspokoić się. Była przecież grzeczną dziewczynką. tato tak zawsze mówił, chociaż...spoglądając na mężczyznę, wahała się coraz bardziej. Chciałaby już znaleźć się w bezpiecznych ramionach rodziców. Gdzie byli? czemu była tu sama?
Wirowała nad ramieniem kobiety, próbując dostrzec znalezisko, które zdjęła z półki. Tam spała. Chyba. A jednak książka, wydawała się dziewczynce znajoma. Mgliste, bardzo niewyraxne wspomnienie rysowało obraz jej samej, stojącej przy bibliotecznej półce. Patrzyła w tedy na postawną sylwetkę mężczyzny obok, który trzymał w jednym ręku jej drobną dłoń. Druga przewracała stronice tomiszcza, które zawsze pachniało jej kwiatami. Trochę, jak perfumy mamy - ale inne, mocniejsze. Dziewczynka wydęła drobne usteczka, próbując wydobyć skrawki urwanych obrazów, wciąż niepełnych, złożonych z głosów, kolorów i zapachów, który nie umiała dopasować do nikogo konkretnego - Tato miał tę książeczkę, ale to nie bajki - naburmuszyła się lekko, zakładając rączki przed sobą.
Peony, przez jeden krótki moment, gdy dziewczynka wspomniała coś o świetle - wydawało ci się, ze stronice trzymanej księgo błysnęły delikatnie. Wrażenie umknęło jednego i nie byłaś pewna, czy rzeczywiście dostrzegłaś blask, czy tylko się wydawało. Przekładałaś kolejne kartki z nadzieją, że dostrzeżesz coś więcej, ale zapełnione zgrabnymi literami stronie - milczały. Kolejne poetyckie porównania, które nie mówiły nic, co zwróciłoby twoja uwagę.
Dotarłaś w końcu do ostatniej strony. Pusta strona, pozbawiona słów i gładka powierzchnia ciemnej okładki na pierwszy rzut oka nie dawały szansy na żadne odpowiedzi. Kiedy jednak uniosłaś tomiszcze wyżej, zza okładkowej strony, wysunęła się cieniutka kartka, która lekko umknęła twoim dłonią by wirując opaść na podłogę.
- Nie! Nie chcę tego, nie patrz tam! Ona kłamie! - usłyszałaś nagły, dziecięcy pisk. Duch dziecka, który do tej pory unosił się nad tobą, gwałtownie cofnął się, najpierw zakrywając twarz dłońmi, potem łapiąc się za szyję, jakby próbowała zdjąć niewidzialne, zaciskające się na niej palce - Nie! Obiecałaś! Obiecałaś! - Dziewczyna była przerażona niebezpieczeństwem które widziała tylko ona sama i nim zareagowałaś, z płaczem zapadła się w podłogę, całkowicie znikając sprzed twoich oczu.
Na podłodze leżała kartka. I gdy w końcu uniosłaś, sprawdzając jej zawartość, dostrzegłaś krótki, nieco zatarty liścik, pisany zdecydowanie kobiecą ręką.
Ukochany,
Obiecuję, zawsze. Tylko ją przyprowadź. Chcę poznać i pokochać, tak jak ciebie. Będę na was czekała w Starym Ogrodzie.
Twoja na zawsze,
Isabelle
Zostałaś z dziwnym listem w ręku i niezrozumiałą pewnością, że nieświadomie odkryłaś klucz, do zrozumienia historii dziewczynki. Brakowało ci tylko drzwi, które z jego pomocą mogłabyś otworzyć. Czy mężczyzna mógłby ci jeszcze pomóc? Czy jednak odpuścisz tajemnicy? Może jednak zwrócisz się do kogoś o pomoc?
MG dziękuje za grę. Dalszą rozgrywkę prowadzicie już sami. Możecie wezwać odpowiednie służby, które zajmą się incydentem. Możecie też na własną rękę szukać odpowiedzi. Powodzenia!
Wirowała nad ramieniem kobiety, próbując dostrzec znalezisko, które zdjęła z półki. Tam spała. Chyba. A jednak książka, wydawała się dziewczynce znajoma. Mgliste, bardzo niewyraxne wspomnienie rysowało obraz jej samej, stojącej przy bibliotecznej półce. Patrzyła w tedy na postawną sylwetkę mężczyzny obok, który trzymał w jednym ręku jej drobną dłoń. Druga przewracała stronice tomiszcza, które zawsze pachniało jej kwiatami. Trochę, jak perfumy mamy - ale inne, mocniejsze. Dziewczynka wydęła drobne usteczka, próbując wydobyć skrawki urwanych obrazów, wciąż niepełnych, złożonych z głosów, kolorów i zapachów, który nie umiała dopasować do nikogo konkretnego - Tato miał tę książeczkę, ale to nie bajki - naburmuszyła się lekko, zakładając rączki przed sobą.
Peony, przez jeden krótki moment, gdy dziewczynka wspomniała coś o świetle - wydawało ci się, ze stronice trzymanej księgo błysnęły delikatnie. Wrażenie umknęło jednego i nie byłaś pewna, czy rzeczywiście dostrzegłaś blask, czy tylko się wydawało. Przekładałaś kolejne kartki z nadzieją, że dostrzeżesz coś więcej, ale zapełnione zgrabnymi literami stronie - milczały. Kolejne poetyckie porównania, które nie mówiły nic, co zwróciłoby twoja uwagę.
Dotarłaś w końcu do ostatniej strony. Pusta strona, pozbawiona słów i gładka powierzchnia ciemnej okładki na pierwszy rzut oka nie dawały szansy na żadne odpowiedzi. Kiedy jednak uniosłaś tomiszcze wyżej, zza okładkowej strony, wysunęła się cieniutka kartka, która lekko umknęła twoim dłonią by wirując opaść na podłogę.
- Nie! Nie chcę tego, nie patrz tam! Ona kłamie! - usłyszałaś nagły, dziecięcy pisk. Duch dziecka, który do tej pory unosił się nad tobą, gwałtownie cofnął się, najpierw zakrywając twarz dłońmi, potem łapiąc się za szyję, jakby próbowała zdjąć niewidzialne, zaciskające się na niej palce - Nie! Obiecałaś! Obiecałaś! - Dziewczyna była przerażona niebezpieczeństwem które widziała tylko ona sama i nim zareagowałaś, z płaczem zapadła się w podłogę, całkowicie znikając sprzed twoich oczu.
Na podłodze leżała kartka. I gdy w końcu uniosłaś, sprawdzając jej zawartość, dostrzegłaś krótki, nieco zatarty liścik, pisany zdecydowanie kobiecą ręką.
Ukochany,
Obiecuję, zawsze. Tylko ją przyprowadź. Chcę poznać i pokochać, tak jak ciebie. Będę na was czekała w Starym Ogrodzie.
Twoja na zawsze,
Isabelle
Zostałaś z dziwnym listem w ręku i niezrozumiałą pewnością, że nieświadomie odkryłaś klucz, do zrozumienia historii dziewczynki. Brakowało ci tylko drzwi, które z jego pomocą mogłabyś otworzyć. Czy mężczyzna mógłby ci jeszcze pomóc? Czy jednak odpuścisz tajemnicy? Może jednak zwrócisz się do kogoś o pomoc?
MG dziękuje za grę. Dalszą rozgrywkę prowadzicie już sami. Możecie wezwać odpowiednie służby, które zajmą się incydentem. Możecie też na własną rękę szukać odpowiedzi. Powodzenia!
Wnętrze
Szybka odpowiedź