Wnętrze
AutorWiadomość
First topic message reminder :
[bylobrzydkobedzieladnie]
Wnętrze
Jest to ogromne, rozległe pomieszczenie mogące pomieścić w sobie pół kamienicy, posiadające mnóstwo gotyckich okien, niezliczoną ilość stoliczków z krzesełkami oraz morze długich rzędów regałów, po brzegi wypełnionych opasłymi woluminami. Londyńską bibliotekę codziennie odwiedzają głodni wiedzy czarodzieje; obecnie są oni jedynymi gośćmi w progach pokaźnego księgozbioru.
Do wnętrza biblioteki prowadzi przestronny hol wyłożony szachownicą czarnych i białych kafli, ze spiralnymi schodami prowadzącymi na wyższe kondygnacje budynku. Kondygnacje te posiadają balkony z widokiem na niższe piętra, dzięki czemu biblioteka wydaje się być jednym, wielkim, nieskończonym, monumentalnym wręcz pomieszczeniem. Na samej górze budowli umiejscowiona jest sporej wielkości szklana kopuła wpuszczająca do środka morze światła. Podłogi wyłożone są ciemnym kamieniem, w których odbija się blask dziesiątek lamp. Bibliotecznych regałów nie sposób zliczyć, a wszystkie podzielone są na odpowiednie działy tematyczne. Wraz z nastaniem nowego porządku księgozbiory przebrano, usuwając z nich literaturę spod pióra mugoli. Poszczególne działy zostały odizolowane od pozostałych za sprawą dębowych barierek. Czytelnią zaś jest kilkadziesiąt mahoniowych stołów i stoliczków gęsto zastawionych krzesłami.
Cisza niekiedy przerywana jest szelestem przewracanych kartek, a także cichymi szeptami konsultujących się ze sobą czytelników. Dookoła panuje spokojna, typowo naukowa atmosfera.
Do wnętrza biblioteki prowadzi przestronny hol wyłożony szachownicą czarnych i białych kafli, ze spiralnymi schodami prowadzącymi na wyższe kondygnacje budynku. Kondygnacje te posiadają balkony z widokiem na niższe piętra, dzięki czemu biblioteka wydaje się być jednym, wielkim, nieskończonym, monumentalnym wręcz pomieszczeniem. Na samej górze budowli umiejscowiona jest sporej wielkości szklana kopuła wpuszczająca do środka morze światła. Podłogi wyłożone są ciemnym kamieniem, w których odbija się blask dziesiątek lamp. Bibliotecznych regałów nie sposób zliczyć, a wszystkie podzielone są na odpowiednie działy tematyczne. Wraz z nastaniem nowego porządku księgozbiory przebrano, usuwając z nich literaturę spod pióra mugoli. Poszczególne działy zostały odizolowane od pozostałych za sprawą dębowych barierek. Czytelnią zaś jest kilkadziesiąt mahoniowych stołów i stoliczków gęsto zastawionych krzesłami.
Cisza niekiedy przerywana jest szelestem przewracanych kartek, a także cichymi szeptami konsultujących się ze sobą czytelników. Dookoła panuje spokojna, typowo naukowa atmosfera.
Jayden został dosłownie wyrzucony z Hogwartu, by spędził dzień gdzieś poza granicami państwa. Jego mentor uważał, że astronom powinien wyjść do ludzi, a nie siedzieć wieczność ze swoimi gwiazdami. Pasja to jedno. Obsesja to drugie. Chcąc nie chcąc, Vane posłuchał rady starego przyjaciela, który pomógł mu w wielu sytuacjach. Najwidoczniej teraz też wiedział lepiej, chociaż Jay i tak myślał swoje. Jak rozkapryszony nastolatek przeniósł się do Londynu na Ulicę Pokątną do jednego z wielu kominków, by poprawić dobrze skrojony garnitur. Przy okazji pobytu w stolicy wziął pod uwagę wizytę u rodziców. Z tego co pisali w listach dziadek znowu był w jakimś Ekwadorze i starał się zgłębić tamtejszą wiedzę znających się na gwiazdach, co na pewno było niezwykle fascynujące, ale podobnie zresztą jak swój wnuk zapominał o bożym świecie będąc w pracy. O napisaniu listu do rodziny również. Nie żeby nie pamiętał, po prostu było tak wiele interesujących rzeczy do zrobienia. Dla przykładu oderwanie się od badania krateru po małym meteorycie było wręcz niemożliwe. Jayden nie miał mu tego za złe. Rozumiał go doskonale, uwielbiał opowieści po powrotach dziadka i żałował jedynie, że nie mógł podróżować razem z nim. Owszem - w czasie wakacji zimowych czy letnich miał na to czas, ale w ciągu roku szkolnego był uziemiony w Hogwarcie. I może nostalgia za wolnością pozostała, to wiedział, że jest potrzebny gdzie indziej, a przekazywanie wiedzy swoim uczniom było naprawdę wynagradzającym elementem jego życia. Te dwa pragnienia - chęć niesienia chłonnym umysłom potrzebnej wiedzy jak i poznawanie świata biły się w ciele profesora od czasu do czasu, chociaż im dłużej przebywał na zamku tym pierwsza z nich powoli wygrywała. Końcowe starcie zapewne miało również wygrać bezceremonialnie nauczanie, chociaż młodość i energia Jaydena nie pozostawały mu na razie jednoznacznej odpowiedzi. Czasami trzeba było uważać gdzie pan profesor z astronomii się udaje w wolnych chwilach. Vane potrafił zniknął na krótkie minuty, długie godziny lub całe dnie. Po prostu przepadał jak kamień w wodę, bo każdy kto przebywał z nim chociaż trochę wiedział, że pasja, którą posiadał potrafiła go pochłonąć na tyle, że zapominał nawet o jedzeniu. Niektórzy uznaliby to za szaleństwo, inni za objaw schizofrenii. Jednak każdy samotnik musiał w końcu wyjść ze swojej nory na dzień i pobyć nieco ze społeczeństwem. Ten czas nadszedł i dla astronoma ze Szkoły Magii i Czarodziejstwa w Hogwarcie. Tym razem miał coś niezwykle ambitnego w planach. Biblioteka Londyńska była świetnym pomysłem na spędzenie trochę czasu!
Przyszedł z nieodłącznym uśmiechem na twarzy, by spytać gdzie znajdzie dział historyczny, ale dotyczący władania Fryderyka I Pruskiego. Jayden grzecznie czekał na wskazanie mu odpowiedniego rzędu. Czekał ponad pół godziny. Wiedział, że nie było to zbyt dobre i grzeczne, ale naprawdę miał inne zajęcia tego dnia, a nie miał zamiaru tkwić dłużej w portierni i wypatrywać obiecanego pracownika, który miał poprowadzić go w odpowiednie miejsce. Nie. Dość. I nie był zły. Może lekko sfrustrowany, ale na pewno nie zaczynały dominować w nim negatywne emocje. Mógł przy okazji pooglądać piękno biblioteki, w której się znajdował. Tak. Zawsze znajdował pozytywy. Nie było proste odnaleźć się w tym labiryncie książek, książek i jeszcze raz książek. Wydawało mu się, że przechodził między tymi regałami już piąty raz. Zgubił się? To było możliwe szczególnie dla niego. Kluczył chyba z dobre kolejne pół godziny, nie wiedząc już kompletnie gdzie był. Znajdował się w budynku, dlatego nie mógł odczytać kierunku z nieba... Świetnie. Latał jak dziecko we mgle, aż w końcu zauważył wielki napis Dział Historyczny. Uśmiechnął się szeroko, czując, że nadzieja naprawdę umiera ostatnia.
Maybe that’s what he is about. Not winning, but failing and getting back up. Knowing he’ll fail, fail a thousand times,
BUT STILL DON'T GIVE UP
Jayden Vane
Zawód : astronom, profesor, publicysta, badacz, erudyta, ojciec
Wiek : 32
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Wdowiec
Sometimes the truth
Isn’t good enough.
Sometimes people deserve more.
Sometimes people deserve
To have their f a i t h rewarded.
Isn’t good enough.
Sometimes people deserve more.
Sometimes people deserve
To have their f a i t h rewarded.
OPCM : -
UROKI : -
ALCHEMIA : -
UZDRAWIANIE : -
TRANSMUTACJA : -
CZARNA MAGIA : -
ZWINNOŚĆ : -
SPRAWNOŚĆ : -
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Evelyn regularnie odwiedzała bibliotekę. Mimo dostępu do okazałych zbiorów Slughornów nie wszystko można było tam znaleźć i niekiedy zachodziła konieczność udania się do bez wątpienia jednej z najlepiej, jeśli nie najlepiej zaopatrzonej magicznej biblioteki w kraju. Choć mogłoby się wydawać, że szlachetnie urodzone damy spędzały większość swojego życia na salonach, Evelyn była osobą miłującą wiedzę i lubiącą poszerzać swoje horyzonty z różnych dziedzin, nie tylko alchemii. I choć szczególnie mocno interesowało ją zielarstwo i wiedza o magicznych stworzeniach, nie zapominała o innych interesujących sprawach. Jak na przykład o astronomii, starożytnych runach, zaklęciach czy historii magii – jej ojciec powtarzał jej zawsze, że historia lubi się powtarzać, więc należy dobrze ją znać w celu uniknięcia błędów z przeszłości. Jeszcze w szkole, podczas gdy jej siostra wolała oglądać się za chłopcami, Evelyn poświęcała mnóstwo czasu nauce. Była głodna wiedzy i daleko jej było do głupiutkiej panienki interesującej się wyłącznie ploteczkami i nowymi sukniami. I tak sobie myślała, że jeśli pisane jej było staropanieństwo, to chciałaby poświęcić je godnie na pielęgnowaniu rodowego dziedzictwa. O tak, to z pewnością było najlepsze, co można było w takiej sytuacji zrobić.
Szła jedną z głównych bibliotecznych alejek. Materiał długiej, bordowej sukni lekko muskał wypastowaną podłogę, a kroki były pewny. Cichy stukot obcasików mógł być słyszalny w najbliższych alejkach, ale spojrzenie jasnoniebieskich oczu przesuwało się po nazwach działów. Jej dzisiejszym celem był dział poświęcony magicznym stworzeniom, a konkretnie smokom, ale wcześniej postanowiła zahaczyć i o dział historyczny, gdzie chciała poszukać wzmianek o dawnym używaniu pewnych składników oraz problemach w ich pozyskiwaniu. Ostatnimi czasy zdobywanie niektórych ingrediencji było trudniejsze niż jeszcze parę miesięcy temu i Evelyn liczyła, że może historia dostarczy odpowiedzi na pytanie, w jaki sposób poradzić sobie z tego typu utrudnieniami, które dopiero się zaczynały i wkrótce mogły dać się we znaki jeszcze mocniej.
W końcu udało jej się wypatrzeć odpowiedni napis. Dział historyczny. Dobrze, tu mogła zacząć swoje poszukiwania. Liczyła, że szybko się z tym upora i zdąży jeszcze poszukać tej książki o smokach, która podczas jej ostatniej wizyty była wypożyczona przez kogoś innego i nie mogła się z nią zapoznać.
Oprócz niej między regałami był jeszcze tylko jeden mężczyzna, na którego póki co nie zwracała większej uwagi. Jego twarz nic jej nie mówiła, więc nie mógł być szlachcicem. W związku z tym nie musiała się z nim witać i mogła w spokoju zająć się swoimi poszukiwaniami. Jej spojrzenie uważnie przesuwało się wzdłuż półek, śledziło tytuły mniej lub bardziej wyraźnie napisane na skórzanych okładkach, z których wiele nosiło na sobie ślady lat użytkowania... Aż w końcu udało jej się dostrzec coś, co wyglądało obiecująco.
Wspięła się na palce, by mimo niskiego wzrostu dosięgnąć do interesującej ją księgi. Musnęła ją palcami, sprawiając, że ta nieznacznie się wysunęła, a na twarz dziewczyny poleciało trochę kurzu. Kichnęła i zachwiała się w dosyć niestabilnych bucikach, a jej dłoń przez nieuwagę strąciła książkę, która pomknęła w kierunku ziemi...
Szła jedną z głównych bibliotecznych alejek. Materiał długiej, bordowej sukni lekko muskał wypastowaną podłogę, a kroki były pewny. Cichy stukot obcasików mógł być słyszalny w najbliższych alejkach, ale spojrzenie jasnoniebieskich oczu przesuwało się po nazwach działów. Jej dzisiejszym celem był dział poświęcony magicznym stworzeniom, a konkretnie smokom, ale wcześniej postanowiła zahaczyć i o dział historyczny, gdzie chciała poszukać wzmianek o dawnym używaniu pewnych składników oraz problemach w ich pozyskiwaniu. Ostatnimi czasy zdobywanie niektórych ingrediencji było trudniejsze niż jeszcze parę miesięcy temu i Evelyn liczyła, że może historia dostarczy odpowiedzi na pytanie, w jaki sposób poradzić sobie z tego typu utrudnieniami, które dopiero się zaczynały i wkrótce mogły dać się we znaki jeszcze mocniej.
W końcu udało jej się wypatrzeć odpowiedni napis. Dział historyczny. Dobrze, tu mogła zacząć swoje poszukiwania. Liczyła, że szybko się z tym upora i zdąży jeszcze poszukać tej książki o smokach, która podczas jej ostatniej wizyty była wypożyczona przez kogoś innego i nie mogła się z nią zapoznać.
Oprócz niej między regałami był jeszcze tylko jeden mężczyzna, na którego póki co nie zwracała większej uwagi. Jego twarz nic jej nie mówiła, więc nie mógł być szlachcicem. W związku z tym nie musiała się z nim witać i mogła w spokoju zająć się swoimi poszukiwaniami. Jej spojrzenie uważnie przesuwało się wzdłuż półek, śledziło tytuły mniej lub bardziej wyraźnie napisane na skórzanych okładkach, z których wiele nosiło na sobie ślady lat użytkowania... Aż w końcu udało jej się dostrzec coś, co wyglądało obiecująco.
Wspięła się na palce, by mimo niskiego wzrostu dosięgnąć do interesującej ją księgi. Musnęła ją palcami, sprawiając, że ta nieznacznie się wysunęła, a na twarz dziewczyny poleciało trochę kurzu. Kichnęła i zachwiała się w dosyć niestabilnych bucikach, a jej dłoń przez nieuwagę strąciła książkę, która pomknęła w kierunku ziemi...
Felix, qui potuit rerum cognoscere causas.
Evelyn Slughorn
Zawód : Dama, alchemiczka w rezerwacie smoków
Wiek : 23
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Panna
Szczęśliwy, kto zdołał poznać przyczyny wszechrzeczy.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica
Nieaktywni
Nie sądził, że będzie tu ktoś jeszcze. Za każdym razem gdy szukał czegoś w bibliotece, nie było praktycznie nikogo, ale Jaydenowi umknął pewien dość ważny aspekt. Otóż gdy przebywał w tym wspaniałym budynku, zawsze był późny wieczór. Niekiedy mogło się wydawać, że był w pojedynkę prócz pracowników i książek. Tym razem jednak wybrał się w ciągu dnia, dlatego widok tak sporej grupy osób lekko go wytrącił z równowagi. Mijani czytelnicy byli tak pochłonięci lekturą lub szukaniem odpowiedniego dzieła, że przypominali zjawy, duchy, które chłonęły wiedzę nawet po śmierci. Vane jako naprawdę ogromny miłośnik wszelkich opowieści o przygodach jak i tych, które opisywały fakty mógł zrozumieć bez problemu tę fascynację. Co prawda więcej legend słyszał, gdy małym chłopcem od swoich rodziców i dziadka, ale nie przeszkadzało mu to od czasu do czasu oddawać się nowelom związanych z historią Szkoły Magii i Czarodziejstwa, Ministerstwa Magii czy wielu innych ważnych dla angielskich czarodziejów miejsc. Tym razem jednak nie chciał faktów i wyobraźni. Stawiał na informacje historyczne, które miały mu przybliżyć okres panowania jednego z pruskich królów. Cóż... Pierwszego z nich, jeśli miał być precyzyjny. Nie interesowała go jedynie jednak historia tego państwa, a bardziej odkryć naukowych, których na przełomie tamtego wieku odkryto. Chodziło nie tylko o podróże, ale również wynalazki, podejście do spraw między innymi astronomicznych. Najwięcej przełomów dokonywano właśnie w bibliotekach, a z racji tego, że Vane potrzebował nieco zarysu zeszłych stuleci do swojej książki, wybrał się właśnie do największej jaką znał - londyńskiego zbioru.
Musiał przejść parę razy w tę i z powrotem półkę z literą H od Hohenzollern, ale w końcu zauważył odpowiedni tom. Uśmiechnął się do siebie i z łatwością sięgnął po wybrane dzieło. Czekało go dość sporo czytania, ale nie mógł narzekać. Lubił to robić, a do nocy było jeszcze sporo czasu. Początkowo nie zauważył młodej kobiety, która pojawiła się na tej samej linii woluminów, co on. Żyjący w swoim świecie, mógł jej zwyczajnie nie dostrzec. Do czasu... Wpierw usłyszał kichnięcie, a potem odgłos upadającego na ziemię przedmiotu. Dostrzegł, że jedna z książek leżała przy fotelu, więc szybko podszedł i kucnął, by ją podnieść. Gdy wstał, uśmiechnął się nieznacznie do sprawczyni tego małego zamieszania i wyciągnął w jej kierunku egzemplarz, który strąciła.
- Na zdrowie i proszę bardzo. To chyba pani książka - odezwał się, jednak nie zdążył powiedzieć nic więcej, gdy przyszedł pracownik biblioteki i położył lekko jedną rękę na ramieniu JJa. Początkowo astronom myślał, że chodziło o hałas, ale zaraz wszystko się wyjaśniło.
- Profesorze Vane. Wiadomość dla pana od pana Sheridana znajduje się w recepcji.
A więc dziadek miał trochę czasu, by przejrzeć jego obliczenia! Świetnie! Uśmiechnął się jeszcze szerzej, po czym skinął głową mężczyźnie.
- Dziękuję bardzo. Zaraz przyjdę ją odebrać - odparł, a gdy tamten zniknął, zdał sobie sprawę, że wciąż trzymał w dłoniach tom poświęcony smokom, po który sięgała młoda kobieta. - Przepraszam. Już oddaję - dodał, przekazując książkę w odpowiednie ręce.
Musiał przejść parę razy w tę i z powrotem półkę z literą H od Hohenzollern, ale w końcu zauważył odpowiedni tom. Uśmiechnął się do siebie i z łatwością sięgnął po wybrane dzieło. Czekało go dość sporo czytania, ale nie mógł narzekać. Lubił to robić, a do nocy było jeszcze sporo czasu. Początkowo nie zauważył młodej kobiety, która pojawiła się na tej samej linii woluminów, co on. Żyjący w swoim świecie, mógł jej zwyczajnie nie dostrzec. Do czasu... Wpierw usłyszał kichnięcie, a potem odgłos upadającego na ziemię przedmiotu. Dostrzegł, że jedna z książek leżała przy fotelu, więc szybko podszedł i kucnął, by ją podnieść. Gdy wstał, uśmiechnął się nieznacznie do sprawczyni tego małego zamieszania i wyciągnął w jej kierunku egzemplarz, który strąciła.
- Na zdrowie i proszę bardzo. To chyba pani książka - odezwał się, jednak nie zdążył powiedzieć nic więcej, gdy przyszedł pracownik biblioteki i położył lekko jedną rękę na ramieniu JJa. Początkowo astronom myślał, że chodziło o hałas, ale zaraz wszystko się wyjaśniło.
- Profesorze Vane. Wiadomość dla pana od pana Sheridana znajduje się w recepcji.
A więc dziadek miał trochę czasu, by przejrzeć jego obliczenia! Świetnie! Uśmiechnął się jeszcze szerzej, po czym skinął głową mężczyźnie.
- Dziękuję bardzo. Zaraz przyjdę ją odebrać - odparł, a gdy tamten zniknął, zdał sobie sprawę, że wciąż trzymał w dłoniach tom poświęcony smokom, po który sięgała młoda kobieta. - Przepraszam. Już oddaję - dodał, przekazując książkę w odpowiednie ręce.
Maybe that’s what he is about. Not winning, but failing and getting back up. Knowing he’ll fail, fail a thousand times,
BUT STILL DON'T GIVE UP
Jayden Vane
Zawód : astronom, profesor, publicysta, badacz, erudyta, ojciec
Wiek : 32
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Wdowiec
Sometimes the truth
Isn’t good enough.
Sometimes people deserve more.
Sometimes people deserve
To have their f a i t h rewarded.
Isn’t good enough.
Sometimes people deserve more.
Sometimes people deserve
To have their f a i t h rewarded.
OPCM : -
UROKI : -
ALCHEMIA : -
UZDRAWIANIE : -
TRANSMUTACJA : -
CZARNA MAGIA : -
ZWINNOŚĆ : -
SPRAWNOŚĆ : -
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Evelyn zazwyczaj przybywała tu samotnie i samotnie oddawała się lekturze. Nie należała do szczególnie towarzyskich osób, tym bardziej, że do biblioteki zwykle przychodziła w konkretnym celu – by znaleźć coś dotyczącego aktualnie interesujących ją tematów. Może i była damą, może niektórzy ludzie wyobrażali sobie, że całe jej życie opierało się na leżeniu na mięciutkich poduszkach i nie robieniu niczego poza sączeniem herbatki i oglądaniem nowych sukien, ale tak nie było. Nawet damy lubiły zgłębiać wiedzę – przynajmniej takie jak Evelyn. Zawdzięczała to ojcu, który od dziecka zachęcał ją do poszerzania horyzontów, przyuczał ją alchemii odkąd tylko ujawniła magiczne zdolności. Nawet jeśli na początku pomagała mu głównie przy oporządzaniu składników i patrzyła, jak sam warzył eliksiry, jej bystre, niebieskie oczy starały się dokładnie zapamiętać każdą czynność. Chciała być w przyszłości tak mądra i utalentowana jak on.
Na ogół nie była osobą niezdarną. Poruszała się z gracją odpowiednią dla jej pochodzenia, ale kurz, którego kłęby opadły z półki prosto na jej twarz, nieco ją zdekoncentrował i sprawił, że nagle bardzo zachciało jej się kichać. Najwyraźniej dawno nikt nie ściągał nic z tego regału, wiele ksiąg nosiło na sobie ślady kurzu. Ten dział widocznie nie cieszył się ogromną popularnością.
Książka wysunęła się z jej dłoni i uderzyła w posadzkę, wzburzając kolejny mały tuman kurzu. Mężczyzna, który również znajdował się w tym dziale, zauważył to. Zresztą chyba trudno było przeoczyć stuk skórzanej okładki o podłogę, tym bardziej, że biblioteka nie należała do głośnych miejsc i nawet takie odgłosy rzucały się w uszy.
- Dziękuję – powiedziała uprzejmie, gdy podniósł książkę, którą opuściła. Czuła się nieco zażenowana, ale jej policzki pozostały blade, a ruchy spokojne. Pewnie odwróciłaby się i wróciła do przeglądania woluminów, gdyby nie to, że nagle pojawił się tu inny mężczyzna i zwrócił się do niego po nazwisku, które było jej znane. Nie z Hogwartu, w którym nigdy się nie uczyła, ale z publikacji dotyczących astronomii. Jako alchemiczka interesowała się astronomicznymi zagadnieniami potrzebnymi do warzenia mikstur, więc starała się śledzić interesujące ją artykuły i podręczniki. Wśród nich były i takie autorstwa niejakiego Jaydena Vane.
- Przepraszam... Profesor Jayden Vane? – zapytała, od razu bardziej interesując się nieznajomym. Ostatecznie lubiła mieć do czynienia z pasjonatami i ludźmi nauki, więc musiała zaspokoić swoją ciekawość. – Ten astronom, autor publikacji „Czarna dziura kosmosu”?
Miała nadzieję, że to nie żadna zbieżność nazwisk. Biorąc od niego książkę, którą z powrotem jej podał, wciąż mu się przyglądała.
Na ogół nie była osobą niezdarną. Poruszała się z gracją odpowiednią dla jej pochodzenia, ale kurz, którego kłęby opadły z półki prosto na jej twarz, nieco ją zdekoncentrował i sprawił, że nagle bardzo zachciało jej się kichać. Najwyraźniej dawno nikt nie ściągał nic z tego regału, wiele ksiąg nosiło na sobie ślady kurzu. Ten dział widocznie nie cieszył się ogromną popularnością.
Książka wysunęła się z jej dłoni i uderzyła w posadzkę, wzburzając kolejny mały tuman kurzu. Mężczyzna, który również znajdował się w tym dziale, zauważył to. Zresztą chyba trudno było przeoczyć stuk skórzanej okładki o podłogę, tym bardziej, że biblioteka nie należała do głośnych miejsc i nawet takie odgłosy rzucały się w uszy.
- Dziękuję – powiedziała uprzejmie, gdy podniósł książkę, którą opuściła. Czuła się nieco zażenowana, ale jej policzki pozostały blade, a ruchy spokojne. Pewnie odwróciłaby się i wróciła do przeglądania woluminów, gdyby nie to, że nagle pojawił się tu inny mężczyzna i zwrócił się do niego po nazwisku, które było jej znane. Nie z Hogwartu, w którym nigdy się nie uczyła, ale z publikacji dotyczących astronomii. Jako alchemiczka interesowała się astronomicznymi zagadnieniami potrzebnymi do warzenia mikstur, więc starała się śledzić interesujące ją artykuły i podręczniki. Wśród nich były i takie autorstwa niejakiego Jaydena Vane.
- Przepraszam... Profesor Jayden Vane? – zapytała, od razu bardziej interesując się nieznajomym. Ostatecznie lubiła mieć do czynienia z pasjonatami i ludźmi nauki, więc musiała zaspokoić swoją ciekawość. – Ten astronom, autor publikacji „Czarna dziura kosmosu”?
Miała nadzieję, że to nie żadna zbieżność nazwisk. Biorąc od niego książkę, którą z powrotem jej podał, wciąż mu się przyglądała.
Felix, qui potuit rerum cognoscere causas.
Evelyn Slughorn
Zawód : Dama, alchemiczka w rezerwacie smoków
Wiek : 23
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Panna
Szczęśliwy, kto zdołał poznać przyczyny wszechrzeczy.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica
Nieaktywni
Biblioteki były właśnie miejscem osamotnienia. Na domowych salonach może i można było czytać na głos fragmenty powieści, jednak ta zasada nijak miała się do tego budynku. Była ważnym ośrodkiem życia, a przynajmniej powinna być dla każdego człowieka. Jay nie wyobrażał sobie nie szukać informacji wśród niezliczonych półek i ustawionych równo woluminów często pokrytych kurzem. Rozmiary księgozbiorów w Bibliotece Londyńskiej były praktycznie nie do opisania, więc każdy mógł znaleźć coś dla siebie. Od lekkich powieści grozy, przez poezję, do naukowych tytułów tak jak właśnie te najczęściej szukane przez profesora z Hogwartu. Wartość takich pozycji była różna - niektóre były wręcz wybitne i niesamowicie inspirujące, czasami wręcz przełomowe, a inne mogły być pozbawione jakiejkolwiek funkcji edukacyjnych i dedukcyjnych. Zapewne gdyby dobrze poszukać w dziale poświęconym astronomii, znalazłoby się również publikację Vane'a, a w archiwach z gazetami również i te, gdzie umieszczone zostały jego artykuły na właśnie ten temat. Było to w pewnym sensie naprawdę powodem do dumy i JJ oczywiście ją czuł, ale w bardzo małym stopniu. Przysłaniały ją pragnienia nowych odkryć, poszukiwań, dalszych badań, dlatego nie poświęcał temu, co było tak dużej uwagi, uznając, że to co ważne, znajduje się przed nim. Dlatego też pojawił się tego dnia w dziale historycznym, żeby trochę się porozwijać w innych aspektach, ale też potrzebnych jego pracy. Odgłos upadającej książki był głośny, jednak nie aż tak, żeby się przerazić. Jako dobrze wychowany i z uprzejmości, którą od urodzenia nosił w sobie, podniósł tomiszcze, które wymsknęło się z rąk młodej kobiety. Później przyszedł jeszcze ten pracownik biblioteki, który na chwilę przerwał moment oddawania książki, a gdy poszedł, okazało się, że panna była chwilowo zainteresowana jego nazwiskiem. Gdy wypowiedziała tytuł jego książki, spojrzał na nią z sekundowym zaskoczeniem. Nie spodziewał się, że ktokolwiek go o to zapyta - a na pewno nie młoda, nieznana mu panna. Zaraz jednak Jay uśmiechnął się ciepło, słysząc pytanie o swoją publikację, zapewne z ust jednej z członkiń rodu szlacheckiego. Nietrudno było ich rozpoznać, a mając wśród znajomych również i arystokratki potrafił je rozróżnić od zwykłych czarownic. Najczęściej też miały dość ekstrawagancki sposób ubierania.
- Tak. To ja - odparł, skinąwszy głowę w przywitaniu. - Z kim mam przyjemność? - spytał, a jego twarzy nie opuszczał tak charakterystyczny uśmiech.
- Tak. To ja - odparł, skinąwszy głowę w przywitaniu. - Z kim mam przyjemność? - spytał, a jego twarzy nie opuszczał tak charakterystyczny uśmiech.
Maybe that’s what he is about. Not winning, but failing and getting back up. Knowing he’ll fail, fail a thousand times,
BUT STILL DON'T GIVE UP
Jayden Vane
Zawód : astronom, profesor, publicysta, badacz, erudyta, ojciec
Wiek : 32
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Wdowiec
Sometimes the truth
Isn’t good enough.
Sometimes people deserve more.
Sometimes people deserve
To have their f a i t h rewarded.
Isn’t good enough.
Sometimes people deserve more.
Sometimes people deserve
To have their f a i t h rewarded.
OPCM : -
UROKI : -
ALCHEMIA : -
UZDRAWIANIE : -
TRANSMUTACJA : -
CZARNA MAGIA : -
ZWINNOŚĆ : -
SPRAWNOŚĆ : -
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Evelyn z całą pewnością miała okazję czytać publikacje Vane’a. Starała się w miarę na bieżąco śledzić czasopisma poświęcone eliksirom i astronomii, stałe uzupełnianie wiedzy było bardzo istotne w jej alchemicznej pasji. Wciąż dochodziło do nowych odkryć, jeśli chodzi o nowe ingrediencje, nieznane wcześniej właściwości już używanych składników czy wpływy zjawisk astronomicznych na warzenie mikstur i na połączenia pomiędzy poszczególnymi ingrediencjami. Miało to znaczenie przy doborze odpowiedniego czasu na warzenie eliksirów i dodawanie kolejnych składników; niektóre wymagały określonej fazy księżyca lub innych czynników, które wpływały na jego ostateczną jakość. Ojciec Evelyn, oprócz nauczania jej znajomości składników i samej alchemii, dbał też o jej wiedzę z astronomii i nocami zabierał ją do pokoju w najwyższej części dworku, gdzie były zgromadzone przybory astronomiczne Slughornów i skąd roztaczał się znakomity widok na niebo. Pod jego okiem kreśliła mapy nieba, określała fazy księżyca i dowiadywała się, jaki to wszystko ma wpływ na eliksiry. Będąc starsza chodziła tam sama i dokonywała potrzebnych jej obserwacji, lubiła zresztą podziwiać nocne niebo, szczególnie wtedy, gdy było na nim widać gwiazdy. Jej wiedzy wciąż brakowało sporo do wybitnej, nie wiedziała wszystkiego, ale była młoda i wszystko było przed nią, także osiągnięcia alchemiczne. Pod warunkiem oczywiście, że jej przyszły mąż będzie na tyle tolerancyjny, by nie utrudniać jej dalszego rozwijania swoich pasji i zdolności.
Po samym wyglądzie i postawie Evelyn było widać jej szlacheckie pochodzenie. W długiej do ziemi bordowej sukni o staroświeckim kroju wyglądała jakby przybyła tu z innej epoki; obrazu dopełniała gustowna biżuteria w barwach nawiązujących do rodu oraz nienaganna postawa młódki. Była dumna z tego, kim była i nie ukrywała tego, chociaż jej strój nie był przesadzony, na tle szlachcianek bardziej interesujących się wyglądem i modą wyglądała dość skromnie i nie ociekała zbędnymi ozdobnikami. Nie przepadała za nadmierną przesadą, była zresztą Slughornem, a ci byli znani z dość praktycznego podejścia do życia. W niektórych kręgach uchodzili za nieco gburowatych.
- Evelyn Slughorn. Lady Evelyn Slughorn – przedstawiła się więc, chociaż w jej spojrzeniu nie było wyższości, a jedynie ciekawość. Mężczyzna nie był szlamą, w dodatku był uznany w środowisku astronomów... Może szlachcianki zwykle nie kojarzyły się z pociągiem do wiedzy, ale pod tym względem Evelyn różniła się od sporej części rówieśniczek – lubiła poszerzać swoje horyzonty, nie zadowalała się wyłącznie tym, co podsuwano jej pod nos. Ceniła ludzi inteligentnych, posiadających interesujące pasje. Zdawała sobie sprawę, że wiedza to potęga. – Zajmuję się alchemią, więc siłą rzeczy miałam sposobność zgłębiać także nauki astronomiczne... A wśród publikacji, jakie miałam okazję czytać, pojawiły się i takie z pańskim nazwiskiem. To zaszczyt poznać prawdziwego człowieka nauki. – Skinęła lekko głową, a na jej ustach zaigrał blady uśmiech. – Prowadzi pan jakieś nowe interesujące prace? – zapytała jeszcze, ciekawa, czy badacza sprowadzały tu sprawy związane z astronomią i jakimiś nowymi badaniami, które potencjalnie mogłyby ją zainteresować, czy może szukał dodatkowej lektury.
Po samym wyglądzie i postawie Evelyn było widać jej szlacheckie pochodzenie. W długiej do ziemi bordowej sukni o staroświeckim kroju wyglądała jakby przybyła tu z innej epoki; obrazu dopełniała gustowna biżuteria w barwach nawiązujących do rodu oraz nienaganna postawa młódki. Była dumna z tego, kim była i nie ukrywała tego, chociaż jej strój nie był przesadzony, na tle szlachcianek bardziej interesujących się wyglądem i modą wyglądała dość skromnie i nie ociekała zbędnymi ozdobnikami. Nie przepadała za nadmierną przesadą, była zresztą Slughornem, a ci byli znani z dość praktycznego podejścia do życia. W niektórych kręgach uchodzili za nieco gburowatych.
- Evelyn Slughorn. Lady Evelyn Slughorn – przedstawiła się więc, chociaż w jej spojrzeniu nie było wyższości, a jedynie ciekawość. Mężczyzna nie był szlamą, w dodatku był uznany w środowisku astronomów... Może szlachcianki zwykle nie kojarzyły się z pociągiem do wiedzy, ale pod tym względem Evelyn różniła się od sporej części rówieśniczek – lubiła poszerzać swoje horyzonty, nie zadowalała się wyłącznie tym, co podsuwano jej pod nos. Ceniła ludzi inteligentnych, posiadających interesujące pasje. Zdawała sobie sprawę, że wiedza to potęga. – Zajmuję się alchemią, więc siłą rzeczy miałam sposobność zgłębiać także nauki astronomiczne... A wśród publikacji, jakie miałam okazję czytać, pojawiły się i takie z pańskim nazwiskiem. To zaszczyt poznać prawdziwego człowieka nauki. – Skinęła lekko głową, a na jej ustach zaigrał blady uśmiech. – Prowadzi pan jakieś nowe interesujące prace? – zapytała jeszcze, ciekawa, czy badacza sprowadzały tu sprawy związane z astronomią i jakimiś nowymi badaniami, które potencjalnie mogłyby ją zainteresować, czy może szukał dodatkowej lektury.
Felix, qui potuit rerum cognoscere causas.
Evelyn Slughorn
Zawód : Dama, alchemiczka w rezerwacie smoków
Wiek : 23
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Panna
Szczęśliwy, kto zdołał poznać przyczyny wszechrzeczy.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica
Nieaktywni
Jay wiedział, że ludzie czytali jego artykuły. Dostawał przecież listy po każdym z nich z dopytywaniem o ich ideę lub by skonsultować ów odkrycia czy badania. Czarodzieje z całej Wielkiej Brytanii mogli zapoznać się z jego publikacjami w gazetach naukowych, ale dopiero wydana książka wydostała się na resztę kontynentu. Na międzynarodowych zjazdach dyskutowano o wielu informacjach, które pojawiały się w ostatnim czasie i również w spisie wielu takich spisach przewijały się również i te podpisane nazwiskiem Jaydena. Jak na trzydziestoletniego naukowca zdobył całkiem dobrą reputację wśród starszych kolegów po fachu przez co nie tylko stał się docenianym publicystą w określonych kręgach, ale również i zgłaszano się do niego w sprawie konsultacji. I to często od astronomów przewyższających go stażem. Było to niezwykle pokrzepiające i pozwalało ugruntować się w tym, że Vane był dobry w tym co robił i kierował się w dobrą stronę, rozwijając wiedzę astronomiczną, naukową i publicystyczną. W końcu czy można było czuć się bardziej spełnionym po dostaniu pochwały od swoich idoli? Wiedział, że ten kierunek i dziedzina wiedzy splatała się z innymi. Alchemicy potrzebowali astronomii do odpowiedniego stworzenia eliksiru, zielarze do określania kiedy najlepiej będzie zasadzić jakąś roślinę lub kiedy ją zebrać. Opiekunowie magicznych stworzeń musieli wiedzieć jak ich podopieczni reagują na fazy księżyca. Nawet członkowie brygady zwalczającej wilkołaki kontaktowali się z nim czy z innymi astronomami w celu skonsultowania paru zagadnień potrzebnych do ich pracy. Ostatnio przypadkowo, ale również i pomagał zagubionej pracownicy biura aurorów. Mimo że przez dużą część osób bagatelizowana - astronomia była ważnym elementem życia ludzkiego. Zarówno w świecie mugoli jak i czarodziejów.
Jayden za to nie wyróżniał się specjalnie z tłumu. Nie za bardzo przepadał za szatami, które powiewały mu za plecami jak skrzydła jakiegoś ptaka, a upodobał sobie całkiem praktyczne garnitury. Czy to w paski, czy w kratkę. Czasami strasznie irytował tym samego dyrektora, ale ten karcił go za to jak jakiegoś uczniaka, a JJ zapominał o tym i żył po swojemu. Musiał przyznać, że w stosunku do młodej kobiety mógł wyglądać na zapuszczonego, ale w końcu o to chodziło, prawda? Gdy szlachcice znajdowali się wśród normalnych ludzi, nie tylko zachowanie, ale również wyglądał miał przypominać innym o ich pozycji. Akurat Vane nie zwracał na to uwagi i do każdego zwracał się tak samo niezależnie od statusu krwi. Tak samo nie miał żadnego przekonania, że kobiety z rodów arystokratycznych nie mogły interesować się nauką. Był to przecież temat tak rozległy i pasjonujący, że niemożliwym było, by ktoś mógł przejść obok tego obojętnie. Szanował każdego, kto zagłębiał się w te tajniki ponad przeciętnie i z zapałem. A młodzi ludzie byli przyszłością nauki. Skinął lekko głową, gdy się przedstawiła i pozwolił sobie słuchać, co miała do powiedzenia lady Slughorn. Musiał powiedzieć, że nie spodziewał się takich pochwał, bo przecież sam siebie miał za niedoskonałego, dopiero raczkującego naukowca. Nie oznaczało to jednak że nie doceniał jej słów. Było mu naprawdę bardzo miło.
- Nigdy nie byłem dobry w eliksirach, dlatego podziwiam za cierpliwość i zdolności - zaczął ciepło, nie kryjąc szczerości. - Proszę mi wierzyć - jest wielu o wiele bardziej światłych ludzi w tej tematyce, ale dziękuję bardzo. Mam nadzieję, że nie przynudzałem za bardzo - zaśmiał się lekko, pamiętając swoje pierwsze publikacje. Tak niepewne i niedopracowane. Z każdą kolejną jednak szło mu coraz lepiej. Tak dobrze, że zdecydował się na wydanie książki, a teraz, proszę bardzo, kończył kolejną. - Właśnie pracuję nad nowym tomem - wyjaśnił na prośbę lady Evelyn. - Jednak żeby lepiej zrozumieć postać rzeczy, trzeba również sięgnąć po inne informacje. Aktualnie interesują mnie dokonania podczas okresu władania Fryderyka I Pruskiego. Muszę przyznać, że poszerzanie wiedzy z wielu dziedzin jest przyjemnością. W międzyczasie oddał już ów książkę, która była przyczyną ich spotkania. - Liczę na to, że moje publikacje okazały się pomocne.
Jayden za to nie wyróżniał się specjalnie z tłumu. Nie za bardzo przepadał za szatami, które powiewały mu za plecami jak skrzydła jakiegoś ptaka, a upodobał sobie całkiem praktyczne garnitury. Czy to w paski, czy w kratkę. Czasami strasznie irytował tym samego dyrektora, ale ten karcił go za to jak jakiegoś uczniaka, a JJ zapominał o tym i żył po swojemu. Musiał przyznać, że w stosunku do młodej kobiety mógł wyglądać na zapuszczonego, ale w końcu o to chodziło, prawda? Gdy szlachcice znajdowali się wśród normalnych ludzi, nie tylko zachowanie, ale również wyglądał miał przypominać innym o ich pozycji. Akurat Vane nie zwracał na to uwagi i do każdego zwracał się tak samo niezależnie od statusu krwi. Tak samo nie miał żadnego przekonania, że kobiety z rodów arystokratycznych nie mogły interesować się nauką. Był to przecież temat tak rozległy i pasjonujący, że niemożliwym było, by ktoś mógł przejść obok tego obojętnie. Szanował każdego, kto zagłębiał się w te tajniki ponad przeciętnie i z zapałem. A młodzi ludzie byli przyszłością nauki. Skinął lekko głową, gdy się przedstawiła i pozwolił sobie słuchać, co miała do powiedzenia lady Slughorn. Musiał powiedzieć, że nie spodziewał się takich pochwał, bo przecież sam siebie miał za niedoskonałego, dopiero raczkującego naukowca. Nie oznaczało to jednak że nie doceniał jej słów. Było mu naprawdę bardzo miło.
- Nigdy nie byłem dobry w eliksirach, dlatego podziwiam za cierpliwość i zdolności - zaczął ciepło, nie kryjąc szczerości. - Proszę mi wierzyć - jest wielu o wiele bardziej światłych ludzi w tej tematyce, ale dziękuję bardzo. Mam nadzieję, że nie przynudzałem za bardzo - zaśmiał się lekko, pamiętając swoje pierwsze publikacje. Tak niepewne i niedopracowane. Z każdą kolejną jednak szło mu coraz lepiej. Tak dobrze, że zdecydował się na wydanie książki, a teraz, proszę bardzo, kończył kolejną. - Właśnie pracuję nad nowym tomem - wyjaśnił na prośbę lady Evelyn. - Jednak żeby lepiej zrozumieć postać rzeczy, trzeba również sięgnąć po inne informacje. Aktualnie interesują mnie dokonania podczas okresu władania Fryderyka I Pruskiego. Muszę przyznać, że poszerzanie wiedzy z wielu dziedzin jest przyjemnością. W międzyczasie oddał już ów książkę, która była przyczyną ich spotkania. - Liczę na to, że moje publikacje okazały się pomocne.
Maybe that’s what he is about. Not winning, but failing and getting back up. Knowing he’ll fail, fail a thousand times,
BUT STILL DON'T GIVE UP
Jayden Vane
Zawód : astronom, profesor, publicysta, badacz, erudyta, ojciec
Wiek : 32
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Wdowiec
Sometimes the truth
Isn’t good enough.
Sometimes people deserve more.
Sometimes people deserve
To have their f a i t h rewarded.
Isn’t good enough.
Sometimes people deserve more.
Sometimes people deserve
To have their f a i t h rewarded.
OPCM : -
UROKI : -
ALCHEMIA : -
UZDRAWIANIE : -
TRANSMUTACJA : -
CZARNA MAGIA : -
ZWINNOŚĆ : -
SPRAWNOŚĆ : -
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Evelyn nie wiedziała, jak to jest, odkryć coś niesamowitego i móc podzielić się tym ze światem. Sama była młoda, i choć uczyła się alchemii od dziecka, we własnych próbach stworzenia czegoś stawiała dopiero pierwsze kroki. Wymyślanie własnych formuł nie było tak łatwe, jak mogło się wydawać i bardzo często kończyło się kompletną porażką nawet w wykonaniu utalentowanych i doświadczonych alchemików. Wymagało dużej ilości prób i porażek, żeby w końcu odkryć właściwy dobór składników i ich odpowiednie proporcje. Możliwe, że kiedyś nadejdzie ten czas, kiedy uda jej się opracować całkowicie własną formułę eliksiru; na ten moment zdarzało jej się raczej podejmować próby udoskonalania już istniejących pod bacznym okiem ojca. Francis Slughorn miał na koncie kilka własnych receptur, ale raczej niechętnie dzielił się swoimi odkryciami ze światem, pielęgnując pewną elitarność rodu Slughorn w alchemicznym gronie. Nie chciał, żeby byle szlamy potrafiły to samo, co on i jego dzieci. Nie zależało mu na własnym blasku i sławie, a na korzyściach rodu, chociaż był wśród alchemików znany ze swojej dużej wiedzy i pasji, ale i pewnego konserwatyzmu. Oczywiście astronomia także odgrywała rolę w pracach nad nowymi lub zmienionymi recepturami, podobnie jak numerologia. Znajomość tych dziedzin była konieczna, jeśli chciało się uzyskiwać dobre rezultaty.
Czarodzieje miewali bardzo różne przyzwyczajenia w kwestii strojów. Evelyn widziała już wielu ekscentryków wyglądających naprawdę cudacznie. Szczególnie dziwacznie wyglądali ci, którzy próbowali upodobnić się do mugoli, choć zapewne dla nich to Evelyn i jej podobne panny wyglądały dziwnie w swoich długich sukniach. Lady Slughorn nie wyobrażała sobie jednak, że mogłaby założyć spódnicę niestosownie odkrywającą nogi albo, o zgrozo, spodnie, które dla niej były zdecydowanie męskim elementem garderoby.
Jayden Vane także wyglądał dość ekscentrycznie, przynajmniej jak na jej szlacheckie standardy, gdzie czarodzieje nosili obfite szaty z drogich materiałów. Ale ludzie nauki także byli w pewnym sensie dziwakami, więc można było mu wybaczyć dziwny ubiór, skoro posiadał tak dużą i interesującą wiedzę.
Skinęła lekko głową, słuchając go z zainteresowaniem. Wiedziała, że alchemia była trudną sztuką i wymagała dużo cierpliwości i odpowiedniego podejścia. W czasach jej nauki wielu uczniów miało z nią problemy i eliksiry uchodziły za zmorę większości z nich. Sama Evelyn bardzo lubiła atmosferę pracowni alchemicznych, skupienie, zapach ziół i czynności wymagające precyzji i wyczucia.
- Pańskie artykuły były interesującą lekturą i z chęcią przeczytam kolejne, które wyjdą spod pańskiego pióra. Z najnowszą książką również chętnie się zapoznam, gdy już się ukaże – powiedziała, prostując się nieznacznie. Jej bystre, niebieskie oczy lustrowały go uważnie; miała nadzieję, że jego nowa publikacja okaże się interesująca i przydatna. – Muszę się z tym zgodzić. To jest przyjemne i pouczające, a często nawet i potrzebne, by zrozumieć pewne ulotne aspekty. Nie wyobrażam sobie warzenia eliksirów bez dobrej znajomości astronomii, zielarstwa czy magicznych stworzeń. Wbrew pozorom nie wystarczy tylko wrzucać składników do kociołka i mieszać. – Ludzie często tak sobie to wyobrażali, przynajmniej to mogła zaobserwować w szkole. Niektórzy jej koledzy z roku regularnie rozpuszczali swoje kociołki lub doprowadzali do małych wybuchów. Sama poświęciła dużo czasu, żeby szczegółowo zapoznać się z informacjami na temat ingrediencji, zarówno tych roślinnych jak i zwierzęcych. Nawet znajomość run bywała przydatna, gdy trzeba było odczytać jakąś starą księgę zapisaną tym pismem. Niemniej jednak Jayden Vane w pewnym sensie zrobił na niej wrażenie tym, że nie ograniczał się wyłącznie do astronomii poszukując materiałów do swoich nowych prac.
Zacisnęła palce na trzymanej w dłoni książce, chociaż chwilowo jej uwaga wciąż była skupiona na astronomie. Ostatecznie nie co dzień spotykała osobiście kogoś, kogo publikacje miała okazję czytać.
Czarodzieje miewali bardzo różne przyzwyczajenia w kwestii strojów. Evelyn widziała już wielu ekscentryków wyglądających naprawdę cudacznie. Szczególnie dziwacznie wyglądali ci, którzy próbowali upodobnić się do mugoli, choć zapewne dla nich to Evelyn i jej podobne panny wyglądały dziwnie w swoich długich sukniach. Lady Slughorn nie wyobrażała sobie jednak, że mogłaby założyć spódnicę niestosownie odkrywającą nogi albo, o zgrozo, spodnie, które dla niej były zdecydowanie męskim elementem garderoby.
Jayden Vane także wyglądał dość ekscentrycznie, przynajmniej jak na jej szlacheckie standardy, gdzie czarodzieje nosili obfite szaty z drogich materiałów. Ale ludzie nauki także byli w pewnym sensie dziwakami, więc można było mu wybaczyć dziwny ubiór, skoro posiadał tak dużą i interesującą wiedzę.
Skinęła lekko głową, słuchając go z zainteresowaniem. Wiedziała, że alchemia była trudną sztuką i wymagała dużo cierpliwości i odpowiedniego podejścia. W czasach jej nauki wielu uczniów miało z nią problemy i eliksiry uchodziły za zmorę większości z nich. Sama Evelyn bardzo lubiła atmosferę pracowni alchemicznych, skupienie, zapach ziół i czynności wymagające precyzji i wyczucia.
- Pańskie artykuły były interesującą lekturą i z chęcią przeczytam kolejne, które wyjdą spod pańskiego pióra. Z najnowszą książką również chętnie się zapoznam, gdy już się ukaże – powiedziała, prostując się nieznacznie. Jej bystre, niebieskie oczy lustrowały go uważnie; miała nadzieję, że jego nowa publikacja okaże się interesująca i przydatna. – Muszę się z tym zgodzić. To jest przyjemne i pouczające, a często nawet i potrzebne, by zrozumieć pewne ulotne aspekty. Nie wyobrażam sobie warzenia eliksirów bez dobrej znajomości astronomii, zielarstwa czy magicznych stworzeń. Wbrew pozorom nie wystarczy tylko wrzucać składników do kociołka i mieszać. – Ludzie często tak sobie to wyobrażali, przynajmniej to mogła zaobserwować w szkole. Niektórzy jej koledzy z roku regularnie rozpuszczali swoje kociołki lub doprowadzali do małych wybuchów. Sama poświęciła dużo czasu, żeby szczegółowo zapoznać się z informacjami na temat ingrediencji, zarówno tych roślinnych jak i zwierzęcych. Nawet znajomość run bywała przydatna, gdy trzeba było odczytać jakąś starą księgę zapisaną tym pismem. Niemniej jednak Jayden Vane w pewnym sensie zrobił na niej wrażenie tym, że nie ograniczał się wyłącznie do astronomii poszukując materiałów do swoich nowych prac.
Zacisnęła palce na trzymanej w dłoni książce, chociaż chwilowo jej uwaga wciąż była skupiona na astronomie. Ostatecznie nie co dzień spotykała osobiście kogoś, kogo publikacje miała okazję czytać.
Felix, qui potuit rerum cognoscere causas.
Evelyn Slughorn
Zawód : Dama, alchemiczka w rezerwacie smoków
Wiek : 23
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Panna
Szczęśliwy, kto zdołał poznać przyczyny wszechrzeczy.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica
Nieaktywni
Każdy młody naukowiec był jeszcze niepewny swoich możliwości i tak naprawdę dotyczyło to każdego zawodu. Jayden też taki był, jeśli chodziło o zaczęcie pisania i publikowania swoich tekstów w przeróżnych tematycznych gazetach. Później jednak przychodziło mu to łatwiej i nie bał się rozwijać swoich myśli. Wciąż jednak nie sądził, że zjadł wszystkie rozumy. Absolutnie nie! Ciągle musiał się dokształcać właśnie na przykład z historii, by lepiej zrozumieć zagadnienia astronomiczne. Do tegu numerologia również była potrzebną dziedziną wiedzy do zgłębiania zagadek kosmosu. Pamiętał, że tę szeroką perspektywę wszczepił mu dziadek, ale również i rodzice, którzy pomimo swoich kompletnie różnych zawodów również chcieli i sięgali po wiadomości z innych tematów, by stać się jeszcze lepszymi ludźmi jak i pracownikami czy muzykami. To była duża wartość, którą Jayden doceniał ze wszystkich sił, wierząc w to, że nic nie działo się przypadkiem. Nawet teraz to pojawienie się w dziale historycznym, które mógł przełożyć na zupełnie inny dzień sprawiło, że mógł się spotkać z lady Evelyn Slughorn i porozmawiać przez moment o nauce. Bardzo rzadko spotykał tak młodych ludzi, którzy interesowali się wiedzą szeroko pojętą. Większość jego uczniów chciała być aurorami lub graczami quidditcha i uważali, że są to najlepsze zajęcia na świecie. JJ uśmiechał się na ich entuzjazm, bowiem miło było czuć w Hogwarcie jeszcze młodzieńczy zapał. Szczególnie w ostatnim czasie. Ni mniej ni więcej wierzył w to, że panna stojąca przed nim również w końcu osiągnie sukces wytrwałą pracą i sumiennością. Skoro była to jej pasja, na pewno tak będzie.
Eliksiry niewątpliwie były interesujące. Nie był z nich najgorszy na swojej grupie zajęciowej, ale większość czasu wolał spędzać z mapami nieba, siedząc po nocach na jednej z wież niż uczyć się kolejnych przepisów. Nie przykładał się więc do warzenia różnych substancji w kociołkach, ale znalazła się dobra dusza, która pomagała mu przez cały okres nauki, by nie doprowadził do wybuchu połowy zamku. Gdyby nie więcej takich miłych osób, zapewne Vane miałby problem w zaliczeniu niektórych przedmiotów. On się jednak odwdzieczał swoją wiedzą na inne tematy.
- Mam nadzieję, że tematyka związana z galaktykami nie przestraszy lady i również po nią sięgnie - odpowiedział, uśmiechając się porozumiewawczo. Bo jednak poprzednia mogła mieć więcej wspólnego z alchemią niż ta aktualna, którą właśnie pisał. Opisywał tam między innymi zderzenie Galaktyki Andromedy z Drogą Mleczną. Było to przewidywane przyszłe zderzenie dwóch największych galaktyk, mające rozpocząć się za około cztery miliardy lat i mające następnie trwać kolejne kilka miliardów lat. Były to przypuszczalne i hipotetyczne obliczenia, jednak z wiedzą, którą posiadał jak i dzięki kosultowaniu się z mądrzejszymi od siebie, mógł stwierdzić, że było to nieuniknione. - Nie omieszkam jednak podesłać jedego z egzemplarzy w takim razie - dodał, wiedząc, że musi sobie to gdzieś zapisać, bo zapomni. - Zgadzam się całkowicie. Dobrze też wiedzieć więcej i nie popełnić gafy, która mogłaby zaważyć na wiarygodności i na efektach naszej pracy. Sądzę, że to jest właśnie drogą do sukcesu. Ciężka praca to nie wszystko, ale staramy się być jak najlepszymi, prawda? - zakończył pytaniem retorycznym, wiedząc, że miał przed sobą mądrą, młodą szlachciankę, która nie bała się sięgać po więcej wiedzy. I trzeba było to sobie chwalić. Zaraz jednak Jay przypomniał sobie o wiadomości w recepcji, którą tak chciał odebrać. Spojrzał raz jeszcze na swoją towarzyszkę i uśmiechnął się delikatnie, przejeżdżając spojrzeniem po trzymanej przez nią książce. - Bardzo przyjemnie było rozmawiać. A na mnie już czas, stos prac uczniów sama się nie sprawdzi. Zostawiam pannę z dobrą lekturą i życzę samych sukcesów - odparł, cofając się i skinął jej głową na pożegnanie. Ciepły uśmiech nie opuszczał jego twarzy i trwał jeszcze, gdy szedł przez budynek biblioteki, by odebrać wiadomość i wziąć do domu upatrzone tomisko.
|zt
Eliksiry niewątpliwie były interesujące. Nie był z nich najgorszy na swojej grupie zajęciowej, ale większość czasu wolał spędzać z mapami nieba, siedząc po nocach na jednej z wież niż uczyć się kolejnych przepisów. Nie przykładał się więc do warzenia różnych substancji w kociołkach, ale znalazła się dobra dusza, która pomagała mu przez cały okres nauki, by nie doprowadził do wybuchu połowy zamku. Gdyby nie więcej takich miłych osób, zapewne Vane miałby problem w zaliczeniu niektórych przedmiotów. On się jednak odwdzieczał swoją wiedzą na inne tematy.
- Mam nadzieję, że tematyka związana z galaktykami nie przestraszy lady i również po nią sięgnie - odpowiedział, uśmiechając się porozumiewawczo. Bo jednak poprzednia mogła mieć więcej wspólnego z alchemią niż ta aktualna, którą właśnie pisał. Opisywał tam między innymi zderzenie Galaktyki Andromedy z Drogą Mleczną. Było to przewidywane przyszłe zderzenie dwóch największych galaktyk, mające rozpocząć się za około cztery miliardy lat i mające następnie trwać kolejne kilka miliardów lat. Były to przypuszczalne i hipotetyczne obliczenia, jednak z wiedzą, którą posiadał jak i dzięki kosultowaniu się z mądrzejszymi od siebie, mógł stwierdzić, że było to nieuniknione. - Nie omieszkam jednak podesłać jedego z egzemplarzy w takim razie - dodał, wiedząc, że musi sobie to gdzieś zapisać, bo zapomni. - Zgadzam się całkowicie. Dobrze też wiedzieć więcej i nie popełnić gafy, która mogłaby zaważyć na wiarygodności i na efektach naszej pracy. Sądzę, że to jest właśnie drogą do sukcesu. Ciężka praca to nie wszystko, ale staramy się być jak najlepszymi, prawda? - zakończył pytaniem retorycznym, wiedząc, że miał przed sobą mądrą, młodą szlachciankę, która nie bała się sięgać po więcej wiedzy. I trzeba było to sobie chwalić. Zaraz jednak Jay przypomniał sobie o wiadomości w recepcji, którą tak chciał odebrać. Spojrzał raz jeszcze na swoją towarzyszkę i uśmiechnął się delikatnie, przejeżdżając spojrzeniem po trzymanej przez nią książce. - Bardzo przyjemnie było rozmawiać. A na mnie już czas, stos prac uczniów sama się nie sprawdzi. Zostawiam pannę z dobrą lekturą i życzę samych sukcesów - odparł, cofając się i skinął jej głową na pożegnanie. Ciepły uśmiech nie opuszczał jego twarzy i trwał jeszcze, gdy szedł przez budynek biblioteki, by odebrać wiadomość i wziąć do domu upatrzone tomisko.
|zt
Maybe that’s what he is about. Not winning, but failing and getting back up. Knowing he’ll fail, fail a thousand times,
BUT STILL DON'T GIVE UP
Jayden Vane
Zawód : astronom, profesor, publicysta, badacz, erudyta, ojciec
Wiek : 32
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Wdowiec
Sometimes the truth
Isn’t good enough.
Sometimes people deserve more.
Sometimes people deserve
To have their f a i t h rewarded.
Isn’t good enough.
Sometimes people deserve more.
Sometimes people deserve
To have their f a i t h rewarded.
OPCM : -
UROKI : -
ALCHEMIA : -
UZDRAWIANIE : -
TRANSMUTACJA : -
CZARNA MAGIA : -
ZWINNOŚĆ : -
SPRAWNOŚĆ : -
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Evelyn chyba od zawsze wiedziała, że chciałaby być alchemikiem. W jej rodzinie było to oczywiste, większość Slughornów w mniejszym lub większym stopniu zajmowała się alchemią lub dziedzinami pokrewnymi. Od dziecka byli uczeni tej trudnej sztuki, ale każdy ród miał pewne określone umiejętności i wartości, które wpajał swoim potomkom. U Slughornów od dawien dawna była to alchemia, dlatego Evelyn, od dziecka obcująca z eliksirami i zamiast lalek otrzymująca zestawy małego alchemika, nigdy nie myślała, że mogłaby robić coś zupełnie innego. Młode szlachcianki nie miały zresztą wielkiej możliwości wyboru, jako że wiele zawodów uchodziło za niestosowne dla panien z konserwatywnych rodów. Evelyn i tak miała sporo szczęścia, że wśród Slughornów mogła zajmować się eliksirami i kształcić się w interesującym ją zakresie, i nikt nie ograniczał jej wyłącznie do bycia ozdobą salonu. Ojciec na pewno nie zareagowałby przychylnie, gdyby chciała pójść w zupełnie inną stronę, nieodpowiednią dla kogoś o jej pozycji, ale skoro sama garnęła się do rodowego dziedzictwa to wszystko było w jak najlepszym porządku.
Ogrom nieba i zawiłości astronomii zawsze robiły na niej wrażenie. To było bardzo specyficzne uczucie, patrzeć w rozgwieżdżone niebo i uświadamiać sobie własną maleńkość w ogromie wszechświata. Bez względu na to, kim byli, ich sprawy nic nie znaczyły w tej wielkiej przestrzeni wypełnionej gwiazdami i planetami, choć niektórzy wierzyli, że ruchy ciał niebieskich wpływają nie tylko na warzenie eliksirów (co było zresztą udowodnione i z czego alchemicy z upodobaniem korzystali), jak i na wydarzenia rozgrywające się w magicznym świecie. Choć co do tego Evelyn była akurat dość sceptycznie nastawiona.
Skinęła głową i zapewniła, że tak, oczywiście sięgnie po jego nową książkę, która mogła okazać się całkiem interesującą lekturą.
- Tu także muszę się z panem zgodzić. Nawet jak jest dobrze, zawsze może być jeszcze lepiej, a wielu błędów można uniknąć, jeśli się odpowiednio wcześniej pomyśli i dołoży starań, żeby im zapobiec. Zwłaszcza jeśli w grę wchodzi coś, czym dzielimy się ze światem – rzekła; wtedy taki błąd mógł być dużo bardziej znaczący. Zdarzało jej się natykać na błędy w recepturach eliksirów w już wydanych książkach, a nawet w jednym ze szkolnych podręczników, gdzie przy robieniu wywaru zgodnie ze wskazówkami nie dawało oczekiwanych rezultatów i tylko dzięki samodzielnemu myśleniu uratowała eliksir od kompletnej klapy. Zastanawiała się, jak autorowi było nie wstyd opublikować coś takiego i dopuścić do użytkowania przez uczniów, chociaż tamtego dnia cieszyła się z najlepszej oceny.
- I ja dziękuję za rozmowę. Do widzenia, profesorze Vane – pożegnała się z nim, gdy powiedział, że musi już iść. Nie była pewna, czy jeszcze kiedykolwiek spotkają się osobiście, dziś miało to miejsce przez zwykły przypadek, ale w dobrym tonie było pożegnać się w taki sposób. Gdy odszedł, powróciła do własnych spraw przerwanych tą krótką rozmową z astronomem i znowu zaczęła przechadzać się wzdłuż regałów, szukając interesujących ją pozycji.
| zt.
Ogrom nieba i zawiłości astronomii zawsze robiły na niej wrażenie. To było bardzo specyficzne uczucie, patrzeć w rozgwieżdżone niebo i uświadamiać sobie własną maleńkość w ogromie wszechświata. Bez względu na to, kim byli, ich sprawy nic nie znaczyły w tej wielkiej przestrzeni wypełnionej gwiazdami i planetami, choć niektórzy wierzyli, że ruchy ciał niebieskich wpływają nie tylko na warzenie eliksirów (co było zresztą udowodnione i z czego alchemicy z upodobaniem korzystali), jak i na wydarzenia rozgrywające się w magicznym świecie. Choć co do tego Evelyn była akurat dość sceptycznie nastawiona.
Skinęła głową i zapewniła, że tak, oczywiście sięgnie po jego nową książkę, która mogła okazać się całkiem interesującą lekturą.
- Tu także muszę się z panem zgodzić. Nawet jak jest dobrze, zawsze może być jeszcze lepiej, a wielu błędów można uniknąć, jeśli się odpowiednio wcześniej pomyśli i dołoży starań, żeby im zapobiec. Zwłaszcza jeśli w grę wchodzi coś, czym dzielimy się ze światem – rzekła; wtedy taki błąd mógł być dużo bardziej znaczący. Zdarzało jej się natykać na błędy w recepturach eliksirów w już wydanych książkach, a nawet w jednym ze szkolnych podręczników, gdzie przy robieniu wywaru zgodnie ze wskazówkami nie dawało oczekiwanych rezultatów i tylko dzięki samodzielnemu myśleniu uratowała eliksir od kompletnej klapy. Zastanawiała się, jak autorowi było nie wstyd opublikować coś takiego i dopuścić do użytkowania przez uczniów, chociaż tamtego dnia cieszyła się z najlepszej oceny.
- I ja dziękuję za rozmowę. Do widzenia, profesorze Vane – pożegnała się z nim, gdy powiedział, że musi już iść. Nie była pewna, czy jeszcze kiedykolwiek spotkają się osobiście, dziś miało to miejsce przez zwykły przypadek, ale w dobrym tonie było pożegnać się w taki sposób. Gdy odszedł, powróciła do własnych spraw przerwanych tą krótką rozmową z astronomem i znowu zaczęła przechadzać się wzdłuż regałów, szukając interesujących ją pozycji.
| zt.
Felix, qui potuit rerum cognoscere causas.
Evelyn Slughorn
Zawód : Dama, alchemiczka w rezerwacie smoków
Wiek : 23
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Panna
Szczęśliwy, kto zdołał poznać przyczyny wszechrzeczy.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica
Nieaktywni
| gdzieś pomiędzy 22 a 24 kwietnia?
Kroczył pomiędzy niebosiężnie pnącymi się regałami dziwnie pewnie - jakby czuł się w pełni wolny w otoczeniu hebanu półek i złoconych grzbietów starych tomiszczy, które ktoś z nadludzką cierpliwością musiał ułożyć wcześniej pod sam sufit. Nigdy nie narzekał na nadmiar wolnego czasu, każdą sekundę spokojnego oddechu musiał brutalnie wyrwać ze szpon obowiązków i ciążących mu powinności; własnowolnie wybrał się na katorżniczą, samobójczą misję skazującą go na samotną tułaczkę, teraz musiał przyjąć tego konsekwencje. Jedną z nich było to, że praktycznie nie znał pojęcia czasu dla siebie - w wolnych chwilach (czy wciąż można je tak nazwać?) i tak był piekielnie zajęty; snuł plany, rozmyślał nad strategią, próbował na papierze i wyłącznie w teorii zwyciężyć wojnę, która nie zdążyła jeszcze rozkwitnąć. Gdy groziło im niebezpieczeństwo, nie mógł po prostu pozostawać bezradny - nie chciał przyjmować szkaradnego losu wojennych ofiar z góry skazanych na porażkę, miał zamiar walczyć do ostatniego tchu.
Ale czasem po prostu nie mógł tak już dłużej - gdy przekraczał granicę, której przekroczyć nigdy nie powinien, popadał w objęcia gorzkiej frustracji; i nic innego nie miało już znaczenia. Potrzebował odreagować, najlepiej w samotni, a nic nie kusiło go tak mocno jak wiecznie na wpół uchylone drzwi do londyńskiej biblioteki - witał go zapach kojący zmysły, szelesty przewracanych kartek i ciche podszepty pasjonatów literatury, które nie wzbudzały w nim już żadnej niechęci.
Kilka minut później nie pamiętał już o własnych udrękach; błądził wśród regałów zapełnionych dziełami klasyków, całym ciałem - i umysłem - chłonąc atmosferę domostwa ksiąg i arkanów wiedzy; jak zwykle odziany w szaty barwione wyłącznie czernią i szarością, przemykał wśród cieni, a tylko jego związane luźno rzemieniem włosy buchały płomieniem ognistej rudości. Zdawał się należeć do tego miejsca - stanowić jego nieodłączną część. Przypominał rzeźbę wykutą w marmurze, której rysy uszlachetniało światło kandelabrów tańczące z półmrokiem; poruszał się, jakby znał każdy z zakątków pomieszczenia, a jego blade palce naznaczone piętnem złocistych piegów zwinnie wędrowały po ozdobnych grzbietach woluminów liczących stulecia - badał tytuły, jakby czegoś szukał: w rzeczywistości jednak nie potrzebował niczego.
Zawędrował do Szekspira, tknięty wewnętrznym impulsem - i mógłby przysiąc, że akurat w tym dziale oddzielonym od innych dębową barierką był sam. Mylił się; z jednej z półek wyciągnął dziwnie opasłą księgę szekspirowskich poematów (musiały być bogato zdobione - czyli posiadać większą ilość wymyślnych inicjałów i rycin, niż było to potrzebne) i przez utworzoną w ten sposób w regale dziurę dostrzegł złocisty blask czyichś włosów. Kobieta (z początku był pewien, że nieznajoma; badając spojrzeniem jej pochylony profil - czyżby zajęta była lekturą? - doszedł jednak do wniosku, że przypominała mu jedno z bliźniąt Fortescue) zdawała się nie dostrzegać jego obecności - i Garrett nie mógł oprzeć się wrażeniu, że, otoczona przez półki uginające się pod ciężarem słów jednego z wybitniejszych angielskich dramaturgów, pozostawała zatracona we własnym świecie. Wędrował spojrzeniem dalej; na stoliku tuż obok niej dostrzegł księgę o znanym mu tytule - wolumin wyglądał, jakby ktoś położył go tam przed paroma chwilami, stąd założył, że uczyniła to Florence. Kącik ust drgnął mu w półuśmiechu, a jasne spojrzenie błysnęło.
- Wina księżyca, który bliżej ziemi toczy się dzisiaj, niż miał zwyczaj dawniej - zaczął cicho, z wyczuciem, dopiero teraz świadomie zwracając na siebie uwagę czarownicy. W jego głosie pobrzmiewała subtelnie iskra - taka, którą dało się wyczuć wyłącznie w tonie pasjonata literatury. - Nic też dziwnego, że ludzie szaleją - dokończył mocniej, spoglądając Florence w oczy - miał nadzieję, że ich spojrzenia zdołają się skrzyżować. Znał te słowa na pamięć: wczytywał się w nie więcej razy, niż byłby w stanie to zliczyć. - Otello. Dobry wybór.
Kroczył pomiędzy niebosiężnie pnącymi się regałami dziwnie pewnie - jakby czuł się w pełni wolny w otoczeniu hebanu półek i złoconych grzbietów starych tomiszczy, które ktoś z nadludzką cierpliwością musiał ułożyć wcześniej pod sam sufit. Nigdy nie narzekał na nadmiar wolnego czasu, każdą sekundę spokojnego oddechu musiał brutalnie wyrwać ze szpon obowiązków i ciążących mu powinności; własnowolnie wybrał się na katorżniczą, samobójczą misję skazującą go na samotną tułaczkę, teraz musiał przyjąć tego konsekwencje. Jedną z nich było to, że praktycznie nie znał pojęcia czasu dla siebie - w wolnych chwilach (czy wciąż można je tak nazwać?) i tak był piekielnie zajęty; snuł plany, rozmyślał nad strategią, próbował na papierze i wyłącznie w teorii zwyciężyć wojnę, która nie zdążyła jeszcze rozkwitnąć. Gdy groziło im niebezpieczeństwo, nie mógł po prostu pozostawać bezradny - nie chciał przyjmować szkaradnego losu wojennych ofiar z góry skazanych na porażkę, miał zamiar walczyć do ostatniego tchu.
Ale czasem po prostu nie mógł tak już dłużej - gdy przekraczał granicę, której przekroczyć nigdy nie powinien, popadał w objęcia gorzkiej frustracji; i nic innego nie miało już znaczenia. Potrzebował odreagować, najlepiej w samotni, a nic nie kusiło go tak mocno jak wiecznie na wpół uchylone drzwi do londyńskiej biblioteki - witał go zapach kojący zmysły, szelesty przewracanych kartek i ciche podszepty pasjonatów literatury, które nie wzbudzały w nim już żadnej niechęci.
Kilka minut później nie pamiętał już o własnych udrękach; błądził wśród regałów zapełnionych dziełami klasyków, całym ciałem - i umysłem - chłonąc atmosferę domostwa ksiąg i arkanów wiedzy; jak zwykle odziany w szaty barwione wyłącznie czernią i szarością, przemykał wśród cieni, a tylko jego związane luźno rzemieniem włosy buchały płomieniem ognistej rudości. Zdawał się należeć do tego miejsca - stanowić jego nieodłączną część. Przypominał rzeźbę wykutą w marmurze, której rysy uszlachetniało światło kandelabrów tańczące z półmrokiem; poruszał się, jakby znał każdy z zakątków pomieszczenia, a jego blade palce naznaczone piętnem złocistych piegów zwinnie wędrowały po ozdobnych grzbietach woluminów liczących stulecia - badał tytuły, jakby czegoś szukał: w rzeczywistości jednak nie potrzebował niczego.
Zawędrował do Szekspira, tknięty wewnętrznym impulsem - i mógłby przysiąc, że akurat w tym dziale oddzielonym od innych dębową barierką był sam. Mylił się; z jednej z półek wyciągnął dziwnie opasłą księgę szekspirowskich poematów (musiały być bogato zdobione - czyli posiadać większą ilość wymyślnych inicjałów i rycin, niż było to potrzebne) i przez utworzoną w ten sposób w regale dziurę dostrzegł złocisty blask czyichś włosów. Kobieta (z początku był pewien, że nieznajoma; badając spojrzeniem jej pochylony profil - czyżby zajęta była lekturą? - doszedł jednak do wniosku, że przypominała mu jedno z bliźniąt Fortescue) zdawała się nie dostrzegać jego obecności - i Garrett nie mógł oprzeć się wrażeniu, że, otoczona przez półki uginające się pod ciężarem słów jednego z wybitniejszych angielskich dramaturgów, pozostawała zatracona we własnym świecie. Wędrował spojrzeniem dalej; na stoliku tuż obok niej dostrzegł księgę o znanym mu tytule - wolumin wyglądał, jakby ktoś położył go tam przed paroma chwilami, stąd założył, że uczyniła to Florence. Kącik ust drgnął mu w półuśmiechu, a jasne spojrzenie błysnęło.
- Wina księżyca, który bliżej ziemi toczy się dzisiaj, niż miał zwyczaj dawniej - zaczął cicho, z wyczuciem, dopiero teraz świadomie zwracając na siebie uwagę czarownicy. W jego głosie pobrzmiewała subtelnie iskra - taka, którą dało się wyczuć wyłącznie w tonie pasjonata literatury. - Nic też dziwnego, że ludzie szaleją - dokończył mocniej, spoglądając Florence w oczy - miał nadzieję, że ich spojrzenia zdołają się skrzyżować. Znał te słowa na pamięć: wczytywał się w nie więcej razy, niż byłby w stanie to zliczyć. - Otello. Dobry wybór.
a gniew twój bezsilny niech będzie jak morze
ilekroć usłyszysz głos poniżonych i bitych
Może być 22~
Nie było na świecie istoty, której barki nie byłyby obciążone jakimiś problemami. Zasadniczą różnicą było jednakże to, jak wielki ciężar się dźwigało oraz - jaka siła drzemała w plecach nieszczęśnika. Jedne kłopoty bledły przy innych, zdawały być się niemalże błahostką. A jednak i one potrafiły mocno dokuczyć, wbijać szpilę w bok każdego dnia. Uprzykrzać życie ponad miarę. I wtedy nawet takie pchełki, niewiele znaczące jednostki jak sama Florence, potrzebowały chwili odpoczynku. Zwykle panna Fortescue wybrałaby się na dział ksiąg spod znaku historii magii. Ten temat w końcu niemalże od zawsze ją pociągał - ją, oraz jej brata. We dwójkę czytywali do ciekawsze książki, wściekając się, kiedy jedno za bardzo ciągnęło stronicę do siebie. Stary pergamin, pokryty drobnymi literami pozwalał się jej odprężyć i powrócić myślami na chwilę do starych czasów - nie tylko tych, o których opowiadały stronice, ale również do okresu swojego dzieciństwa właśnie. Dziś jednakże jej wybór padł na inny rodzaj literatury. W końcu świat nie kończył się tylko na historii! Jej wybór padł na Szekspira, co, jak się okazało, nie zostało niezauważone przez dość zaskakującą dla niej jednostkę. Słysząc płynące od sąsiedniego regału słowa, zaintrygowana uniosła spojrzenie. Nie od razu odgadła, że to do niej są skierowane, jednakże wzrok jasnych oczu wbity w jej własne, piwne tęczówki, bezsprzecznie oznaczać mógł tylko jedno. Zamrugała, nieco niepewna, co powinna począć w geście odpowiedzi. Cytat, który właśnie zawisł w powietrzu był jej nieznany - lub przynajmniej dawno zapomniany. Nie znała Szekspirowskich dzieł tak dobrze, z pewnością nie tak dobrze jak Garrett. Ten konkretny tytuł czytała może raz, do tego dość dawno. Wstyd również przyznać, ale krótki ułamek sekundy zajęło jej też skojarzenie, skąd zna tę przecież dosyć charakterystyczną twarz oraz wyróżniające się z tłumu rdzawe kosmyki. Nie widywała go wszak tak często. Brak okazji, brak czasu, brak bliższych powiązań. O czym sprzedawczyni lodów mogłaby rozmawiać z aurorem?
- Chciałabym móc odpowiedzieć jakimś równie dobrze dobranym cytatem - zaczęła, przenosząc spojrzenie ponownie na książkę - ale niestety nic nie przychodzi mi na myśl. - zakończyła swój krótki wywód prostym, sympatycznym uśmiechem. Nie była pewna, czy ta rozmowa powinna się toczyć dalej - wszakże biblioteka była miejscem, w którym zachować należało ciszę, to po pierwsze. Co za tym szło, nasuwała się konkluzja, że odwiedzający ją nie przychodzą tu raczej w celach towarzyskich, to po wtóre. Florence uprzejmie jednak wskazała na krzesło obok swojego, dając znać, że można na nim spocząć, bez obawy że jakiś bibliofil siedział na nim wcześniej i lada moment wróci, awanturując się o swoje miejsce. Ciche szepty z pewnością nie zakłócą spokoju tego szczególnego wnętrza.
Nie było na świecie istoty, której barki nie byłyby obciążone jakimiś problemami. Zasadniczą różnicą było jednakże to, jak wielki ciężar się dźwigało oraz - jaka siła drzemała w plecach nieszczęśnika. Jedne kłopoty bledły przy innych, zdawały być się niemalże błahostką. A jednak i one potrafiły mocno dokuczyć, wbijać szpilę w bok każdego dnia. Uprzykrzać życie ponad miarę. I wtedy nawet takie pchełki, niewiele znaczące jednostki jak sama Florence, potrzebowały chwili odpoczynku. Zwykle panna Fortescue wybrałaby się na dział ksiąg spod znaku historii magii. Ten temat w końcu niemalże od zawsze ją pociągał - ją, oraz jej brata. We dwójkę czytywali do ciekawsze książki, wściekając się, kiedy jedno za bardzo ciągnęło stronicę do siebie. Stary pergamin, pokryty drobnymi literami pozwalał się jej odprężyć i powrócić myślami na chwilę do starych czasów - nie tylko tych, o których opowiadały stronice, ale również do okresu swojego dzieciństwa właśnie. Dziś jednakże jej wybór padł na inny rodzaj literatury. W końcu świat nie kończył się tylko na historii! Jej wybór padł na Szekspira, co, jak się okazało, nie zostało niezauważone przez dość zaskakującą dla niej jednostkę. Słysząc płynące od sąsiedniego regału słowa, zaintrygowana uniosła spojrzenie. Nie od razu odgadła, że to do niej są skierowane, jednakże wzrok jasnych oczu wbity w jej własne, piwne tęczówki, bezsprzecznie oznaczać mógł tylko jedno. Zamrugała, nieco niepewna, co powinna począć w geście odpowiedzi. Cytat, który właśnie zawisł w powietrzu był jej nieznany - lub przynajmniej dawno zapomniany. Nie znała Szekspirowskich dzieł tak dobrze, z pewnością nie tak dobrze jak Garrett. Ten konkretny tytuł czytała może raz, do tego dość dawno. Wstyd również przyznać, ale krótki ułamek sekundy zajęło jej też skojarzenie, skąd zna tę przecież dosyć charakterystyczną twarz oraz wyróżniające się z tłumu rdzawe kosmyki. Nie widywała go wszak tak często. Brak okazji, brak czasu, brak bliższych powiązań. O czym sprzedawczyni lodów mogłaby rozmawiać z aurorem?
- Chciałabym móc odpowiedzieć jakimś równie dobrze dobranym cytatem - zaczęła, przenosząc spojrzenie ponownie na książkę - ale niestety nic nie przychodzi mi na myśl. - zakończyła swój krótki wywód prostym, sympatycznym uśmiechem. Nie była pewna, czy ta rozmowa powinna się toczyć dalej - wszakże biblioteka była miejscem, w którym zachować należało ciszę, to po pierwsze. Co za tym szło, nasuwała się konkluzja, że odwiedzający ją nie przychodzą tu raczej w celach towarzyskich, to po wtóre. Florence uprzejmie jednak wskazała na krzesło obok swojego, dając znać, że można na nim spocząć, bez obawy że jakiś bibliofil siedział na nim wcześniej i lada moment wróci, awanturując się o swoje miejsce. Ciche szepty z pewnością nie zakłócą spokoju tego szczególnego wnętrza.
What is my life?
Am I doing this right?
I just realized that I might
Not know what the hell is going on!
Am I doing this right?
I just realized that I might
Not know what the hell is going on!
Florence Fortescue
Zawód : Bezrobotna
Wiek : 27
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Panna
If you can't see anything beautiful about yourself...
Get a better mirror
Look a little closer
Stare a little longer
Get a better mirror
Look a little closer
Stare a little longer
OPCM : 5 +2
UROKI : 4 +3
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 10
TRANSMUTACJA : 6
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 2
SPRAWNOŚĆ : 3
Genetyka : Czarownica
Neutralni
Z niewylewnym półuśmiechem, który mógł oznaczać wiele - coś pomiędzy letargicznie purystyczną (co było mylne; daleko mu było do chłodnych, wymuszonych kurtuazji) uprzejmością a zwykłym zamyśleniem - wędrował spojrzeniem po grzbietach ksiąg o wyrytych kaligraficznie tytułach; tuż po tym otworzył na przypadkowej stronie wolumin, którą trzymał w dłoniach. Natrafił spojrzeniem na sam początek poematu o tragicznej miłości Wenus i Adonisa - poniekąd uśmiechnął się w duchu, błądząc spojrzeniem wśród kolejnych wersów. Rozpaczliwe błagania, złowróżebne odrzucenie i smutna śmierć po rozszarpaniu przez dzika; pamiętał to - pamiętał też klątwę rzekomo rzuconą przez Wenus na każdą historię miłosną, które od tego dnia miały bez wyjątku kończyć się okupioną łzami gehenną. Fatum zrodziło się ze zbyt długiego snu, by od czasów starożytności nawiedzić ich po raz pierwszy. Nie wierzył w przeznaczenie bardziej niż było to wskazane; marszczył brwi, słysząc o herbacianych fusach układających się w kształt ponuraka i o wosku przelanym przez dziurkę od klucza. Chiromancja zakrawała o kpinę; linia jego życia na lewej dłoni wielokrotnie została przecięta i ciężko było dostrzec jego przyszłą historię wśród meandrów blizn i mniejszych śladach po kontaktach z czarnoksięskim ogniem. Według wieszczek i proroków utracony koniuszek palca musiał coś oznaczać; nie interesował się jednak wróżbiarstwem na tyle, by kiedykolwiek zdecydować się w to wgłębić. W greckim fatum było jednak coś, co potrafiło zręcznie tknąć jego pokłady cynicznej niewiary; niekiedy czuł się, jakby nad karkiem zawisnął mu dantejski los szykujący same niespodzianki o smaku przewidywalnej goryczy.
- Otwórz księgę z dowolną tragikomedią - odpowiedział po chwili, powracając do Florence spojrzeniem; dostrzegł zaproszenie do zajęcia miejsca przy stoliku, jednak zdecydował się z niego - jeszcze? - nie korzystać. Wsunął dzierżone tomiszcze w wyrwę, którą utworzył, wyjmując je wcześniej z idealnej konstrukcji hebanowych regałów niemal wyginających się pod ciężarem zamkniętych w okładkach słów. - Każdy cytat noszący jednocześnie cechy tragedii i komizmu idealnie odda absurd sytuacji. - A po tym urwał, jakby chciał dać Florence pole do dowolnej interpretacji - nie precyzując, czy mówi o absurdzie rozrywania ciszy w bibliotece, dziwnie niezobowiązującej rozmowie dwóch osób na wpół sobie nieznajomych czy kotłującej się sytuacji politycznej w świecie, który nieubłaganie chylił się ku upadkowi. Wierzył, że gdyby Fortescue chciała uzyskać podane na złotej tacy tłumaczące adnotacje do nieoczywistych metafor, nie zabłądziłaby dobrowolnie do klatki półek przepełnionych szekspirowskimi niejasnościami.
Zatrzymał się, by znów wysunąć jedną z książek; ale zerknął tylko na jej okładkę i wepchnął ją z powrotem na swoje miejsce. Zdawał się czegoś szukać - i najwidoczniej nie mógł tego znaleźć, zaraz bowiem ruszył dalej; nie odrywając spojrzenia od niebosiężnych regałów sprawiających, że czuł się jak w utopii (tę wyspę Morusa nie obmywały nawet najsubtelniej słone fale - była na to zbyt idealna), zniknął na chwilę z zasięgu wzroku Florence. Wspiął się na kilkustopniową, podstawioną koło regału drabinkę, by sięgnąć do ksiąg ustawionych odrobinę zbyt wysoko. Wyciągnął jedną z nich dbale, ostrożnie, tym mimowolnym gestem zdradzając, że w przeszłości miał wyjątkowo dużo do czynienia z biblioteczkami do ostatniego miejsca zapchanymi stosami tomiszczy.
- To opowieść o gorzkich konsekwencjach bezpodstawnej zawiści. - Po chwili, gdy wrócił już na posadzkę i zawędrował wśród półek nieco bliżej Florence, wskrzesił wygasłą rozmowę. Nie patrzył na nią jednak, stał do niej tyłem; mimo to był świadom jej obecności i tego, że w najbliższym otoczeniu nie znajdował się nikt, komu mógłby tym wywodem przeszkodzić. - Otello - dodał gwoli ścisłości, na wypadek jakby Florence w stanie częstego w bibliotekach zamyślenia zapomniała, temat jakiego dzieła przyszło im niedawno poruszyć. - O tym, jak łatwo można ulec manipulacji kogoś, kogo nigdy nie osądzało się o zdradę, a potem w zazdrości posunąć się do czynów tragicznych, wręcz... - znów urwał, zatrzymując się przy jednej z ksiąg. Wysunął ją z regału, spojrzał na nią uważnie - nie, to nie to; i książka zawędrowała z powrotem na swoje miejsce. - ...morderczych - dokończył dość obojętnym głosem, jakby jednocześnie skupiał się na czymś innym - jakby mówiąc, błądził odlegle myślami. - Czytałaś? - rzucił lekko już znacznie przytomniejszym tonem i wreszcie zerknął przez ramię, by obdarzyć Florence krótkim, pytającym spojrzeniem.
- Otwórz księgę z dowolną tragikomedią - odpowiedział po chwili, powracając do Florence spojrzeniem; dostrzegł zaproszenie do zajęcia miejsca przy stoliku, jednak zdecydował się z niego - jeszcze? - nie korzystać. Wsunął dzierżone tomiszcze w wyrwę, którą utworzył, wyjmując je wcześniej z idealnej konstrukcji hebanowych regałów niemal wyginających się pod ciężarem zamkniętych w okładkach słów. - Każdy cytat noszący jednocześnie cechy tragedii i komizmu idealnie odda absurd sytuacji. - A po tym urwał, jakby chciał dać Florence pole do dowolnej interpretacji - nie precyzując, czy mówi o absurdzie rozrywania ciszy w bibliotece, dziwnie niezobowiązującej rozmowie dwóch osób na wpół sobie nieznajomych czy kotłującej się sytuacji politycznej w świecie, który nieubłaganie chylił się ku upadkowi. Wierzył, że gdyby Fortescue chciała uzyskać podane na złotej tacy tłumaczące adnotacje do nieoczywistych metafor, nie zabłądziłaby dobrowolnie do klatki półek przepełnionych szekspirowskimi niejasnościami.
Zatrzymał się, by znów wysunąć jedną z książek; ale zerknął tylko na jej okładkę i wepchnął ją z powrotem na swoje miejsce. Zdawał się czegoś szukać - i najwidoczniej nie mógł tego znaleźć, zaraz bowiem ruszył dalej; nie odrywając spojrzenia od niebosiężnych regałów sprawiających, że czuł się jak w utopii (tę wyspę Morusa nie obmywały nawet najsubtelniej słone fale - była na to zbyt idealna), zniknął na chwilę z zasięgu wzroku Florence. Wspiął się na kilkustopniową, podstawioną koło regału drabinkę, by sięgnąć do ksiąg ustawionych odrobinę zbyt wysoko. Wyciągnął jedną z nich dbale, ostrożnie, tym mimowolnym gestem zdradzając, że w przeszłości miał wyjątkowo dużo do czynienia z biblioteczkami do ostatniego miejsca zapchanymi stosami tomiszczy.
- To opowieść o gorzkich konsekwencjach bezpodstawnej zawiści. - Po chwili, gdy wrócił już na posadzkę i zawędrował wśród półek nieco bliżej Florence, wskrzesił wygasłą rozmowę. Nie patrzył na nią jednak, stał do niej tyłem; mimo to był świadom jej obecności i tego, że w najbliższym otoczeniu nie znajdował się nikt, komu mógłby tym wywodem przeszkodzić. - Otello - dodał gwoli ścisłości, na wypadek jakby Florence w stanie częstego w bibliotekach zamyślenia zapomniała, temat jakiego dzieła przyszło im niedawno poruszyć. - O tym, jak łatwo można ulec manipulacji kogoś, kogo nigdy nie osądzało się o zdradę, a potem w zazdrości posunąć się do czynów tragicznych, wręcz... - znów urwał, zatrzymując się przy jednej z ksiąg. Wysunął ją z regału, spojrzał na nią uważnie - nie, to nie to; i książka zawędrowała z powrotem na swoje miejsce. - ...morderczych - dokończył dość obojętnym głosem, jakby jednocześnie skupiał się na czymś innym - jakby mówiąc, błądził odlegle myślami. - Czytałaś? - rzucił lekko już znacznie przytomniejszym tonem i wreszcie zerknął przez ramię, by obdarzyć Florence krótkim, pytającym spojrzeniem.
a gniew twój bezsilny niech będzie jak morze
ilekroć usłyszysz głos poniżonych i bitych
Elegancko skrojony płaszcz załopotał, gdy chłodny wiaterek owiał postać, aportującą się za pomocą świstoklika w ustronnym miejscu nieopodal Biblioteki Londyńskiej. Architektura tego miejsca była Ollivanderowi bardzo dobrze znana, nie pierwszy raz przechodził przez progi ogromnego księgozbioru, również nie pierwszy raz spotykał się tu w celach służbowych. Teraz w dłoni dzierżył niewielką, skórzaną teczkę - czarną ze złotymi elementami, jak zresztą większość stroju - wypełnioną własnymi zapiskami oraz urzędowymi pismami, głównie w nieznanych mu językach - tym razem problemy pojawiały się na granicach włoskich oraz francuskich i o ile same rdzenie nie musiały pochodzić z tych krajów, nie było innej drogi niż je przez nie przedostać. Ollivanderowie odkładali tę sprawę wystarczająco długo, czekając, aż ktoś postanowi wziąć to na swoje barki. Ulyssesowa cierpliwość miała bardzo rozległe granice, lecz gdy okazało się, że skończyły się kolce jadowe chimery, akurat w momencie potrzeby tychże, coś w nim pękło. List skreślił niecałą godzinę później, obiecując starszyźnie odblokować wszystkie możliwe dostawy, co przyjęli z nieskrywaną ulgą. Zwłaszcza wuj Geraldin, zdaje się że wyrwało go to z długiej drzemki w objęciach starego, sklepowego fotela. Klasnął w dłonie i entuzjastycznie rozgadał się na temat brakujących (szlag, Ulysses naprawdę nie miał pojęcia, że jest tak źle!) piór bystroducha. W ten sposób z dwóch pisemek zrobiło się trzynaście, nie wszystkie doczekały się przetłumaczenia - z nimi właśnie pojawił się w przestronnej sali, kierując kroki do zakątka, w którym umówił się z lordem Blackiem. Przybył przed czasem, planując ten zabieg z odpowiednim wyprzedzeniem - skoro już pojawiał się w tak bogatych zbiorach, mógł z nich skorzystać. Zadowolił się dwiema księgami z sekcji numerologicznej i przeglądał je powoli, koniuszkiem pióra błądząc bezwiednie nad niektórymi linijkami tekstu i wyłapując poszczególne informacje. Udało mu się zapełnić sporą część pergaminu, lecz gdy czas spotkania się zbliżał, zwinął notatki w rulon i odsunął lekko na bok, robiąc miejsce dla tego, co miało grać główne skrzypce, a co chowało się w zgrabnej teczuszce. Wstał, spostrzegając urzędnika, by przywitać się z nim i jak najszybciej uporządkować ten wielki chaos.
psithurism (n.)
the sound of rustling leaves or wind in the trees
the sound of rustling leaves or wind in the trees
Ulysses Ollivander
Zawód : mistrz różdżkarstwa, numerolog, nestor
Wiek : 34
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Żonaty
and somehow
the solitude just found me there
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Wybór miejsca spotkania nie był pozostawiony przypadkowi; był wynikiem analizy warunków, jakie mogła zaoferować dana lokacja. W każdej bibliotece, zważywszy na to, że każda pełniła rolę świątyni dla złaknionych wiedzy, panowały wspólnie cisza i spokój; nigdy nie naprzemiennie, zawsze razem. Potrzebował właśnie takiego otoczenia, gdzie dane mu będzie odetchnąć od obecności innych osób. Nie wszystkie zakątki Biblioteki Londyńskie wypełnione były ludźmi, właściwie przybytek ten wcale nie był tak oblegany, a przynajmniej nie te czarodziejskie działy niedostępne dla mugoli. Magiczne księgozbiory z pewnością kryły w sobie więcej tajemnic niż te zwykłe, mimo to Black i z nim zdążył się pobieżnie zapoznać, kiedy z ogromną fascynacją zapoznawał się z całym budynkiem. Nic nie mógł poradzić na to, że budowla przyciągała swą architekturą.
Dumnie wyprostowany, z wypiętą piersią i wysoko uniesionym czołem przemierzał pewnym krokiem drogę do zakątka dla czytelników znajdującego się nieopodal sekcji sumeryjskiej. Był to niezbyt przyciągający ludzi rejon, dzięki czemu można było liczyć na nieco prywatności, a więc i swobody w prowadzeniu rozmowy. Zaraz dostrzegł drugiego szlachcica – ten powstał na jego widok i wyszedł mu naprzeciw – jak również obecność na stole dwóch opasłych ksiąg. Tytuły widoczne na solidnych grzbietach sprawiły, że uniósł kąciki ust w wyrazie aprobaty. Sam chętnie zgłębiał wiedzę z różnych dziedzin magii, choć numerologia wcale nie była mu tak wielce bliska. W innych okolicznościach nie odrywałby mężczyzny od lektury, jednak obaj mieli świadomość, że znaleźli się tu nie bez przyczyny.
– Lordzie Ollivander – przywitał się krótko, uchylając przy tym lekko czoła, nie chcąc zajmować im obu cennego czasu kurtuazjami, za którymi niekoniecznie przepadał. Zresztą, sprowadziły ich tu interesy, więc niepotrzebne im całe te kulturalne frazesy zaczynające się od grzecznościowych formułek.
Zdjął z siebie długi, czarny płaszcz i przerzucił go o oparcie jednego z krzeseł przy zajętym już stoliku, odkładając na nie również skórzaną teczkę. Pospiesznie wygładził materiał popielatej marynarki, bardziej z przyzwyczajenia niż z chęci zrobienia jak najlepszego wrażenia. Nie czekał na żaden znak, usiadł całkiem swobodnie, uparcie trzymając się wyprostowanej sylwetki.
– To może w pierwszej kolejności poproszę o zapoznanie mnie ze szczegółami sprawy, lordzie – zaczął bez zająknięcia, od razu przechodząc do rzeczy. – A potem postaram się przejrzeć wszystkie dokumenty.
Dumnie wyprostowany, z wypiętą piersią i wysoko uniesionym czołem przemierzał pewnym krokiem drogę do zakątka dla czytelników znajdującego się nieopodal sekcji sumeryjskiej. Był to niezbyt przyciągający ludzi rejon, dzięki czemu można było liczyć na nieco prywatności, a więc i swobody w prowadzeniu rozmowy. Zaraz dostrzegł drugiego szlachcica – ten powstał na jego widok i wyszedł mu naprzeciw – jak również obecność na stole dwóch opasłych ksiąg. Tytuły widoczne na solidnych grzbietach sprawiły, że uniósł kąciki ust w wyrazie aprobaty. Sam chętnie zgłębiał wiedzę z różnych dziedzin magii, choć numerologia wcale nie była mu tak wielce bliska. W innych okolicznościach nie odrywałby mężczyzny od lektury, jednak obaj mieli świadomość, że znaleźli się tu nie bez przyczyny.
– Lordzie Ollivander – przywitał się krótko, uchylając przy tym lekko czoła, nie chcąc zajmować im obu cennego czasu kurtuazjami, za którymi niekoniecznie przepadał. Zresztą, sprowadziły ich tu interesy, więc niepotrzebne im całe te kulturalne frazesy zaczynające się od grzecznościowych formułek.
Zdjął z siebie długi, czarny płaszcz i przerzucił go o oparcie jednego z krzeseł przy zajętym już stoliku, odkładając na nie również skórzaną teczkę. Pospiesznie wygładził materiał popielatej marynarki, bardziej z przyzwyczajenia niż z chęci zrobienia jak najlepszego wrażenia. Nie czekał na żaden znak, usiadł całkiem swobodnie, uparcie trzymając się wyprostowanej sylwetki.
– To może w pierwszej kolejności poproszę o zapoznanie mnie ze szczegółami sprawy, lordzie – zaczął bez zająknięcia, od razu przechodząc do rzeczy. – A potem postaram się przejrzeć wszystkie dokumenty.
Alphard Black
Zawód : specjalista ds. stosunków hiszpańsko-brytyjskich w Departamencie MWC
Wiek : 29
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Kawaler
step between the having it all
and giving it up
and giving it up
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
Wnętrze
Szybka odpowiedź