Wnętrze
AutorWiadomość
First topic message reminder :
[bylobrzydkobedzieladnie]
Wnętrze
Jest to ogromne, rozległe pomieszczenie mogące pomieścić w sobie pół kamienicy, posiadające mnóstwo gotyckich okien, niezliczoną ilość stoliczków z krzesełkami oraz morze długich rzędów regałów, po brzegi wypełnionych opasłymi woluminami. Londyńską bibliotekę codziennie odwiedzają głodni wiedzy czarodzieje; obecnie są oni jedynymi gośćmi w progach pokaźnego księgozbioru.
Do wnętrza biblioteki prowadzi przestronny hol wyłożony szachownicą czarnych i białych kafli, ze spiralnymi schodami prowadzącymi na wyższe kondygnacje budynku. Kondygnacje te posiadają balkony z widokiem na niższe piętra, dzięki czemu biblioteka wydaje się być jednym, wielkim, nieskończonym, monumentalnym wręcz pomieszczeniem. Na samej górze budowli umiejscowiona jest sporej wielkości szklana kopuła wpuszczająca do środka morze światła. Podłogi wyłożone są ciemnym kamieniem, w których odbija się blask dziesiątek lamp. Bibliotecznych regałów nie sposób zliczyć, a wszystkie podzielone są na odpowiednie działy tematyczne. Wraz z nastaniem nowego porządku księgozbiory przebrano, usuwając z nich literaturę spod pióra mugoli. Poszczególne działy zostały odizolowane od pozostałych za sprawą dębowych barierek. Czytelnią zaś jest kilkadziesiąt mahoniowych stołów i stoliczków gęsto zastawionych krzesłami.
Cisza niekiedy przerywana jest szelestem przewracanych kartek, a także cichymi szeptami konsultujących się ze sobą czytelników. Dookoła panuje spokojna, typowo naukowa atmosfera.
Do wnętrza biblioteki prowadzi przestronny hol wyłożony szachownicą czarnych i białych kafli, ze spiralnymi schodami prowadzącymi na wyższe kondygnacje budynku. Kondygnacje te posiadają balkony z widokiem na niższe piętra, dzięki czemu biblioteka wydaje się być jednym, wielkim, nieskończonym, monumentalnym wręcz pomieszczeniem. Na samej górze budowli umiejscowiona jest sporej wielkości szklana kopuła wpuszczająca do środka morze światła. Podłogi wyłożone są ciemnym kamieniem, w których odbija się blask dziesiątek lamp. Bibliotecznych regałów nie sposób zliczyć, a wszystkie podzielone są na odpowiednie działy tematyczne. Wraz z nastaniem nowego porządku księgozbiory przebrano, usuwając z nich literaturę spod pióra mugoli. Poszczególne działy zostały odizolowane od pozostałych za sprawą dębowych barierek. Czytelnią zaś jest kilkadziesiąt mahoniowych stołów i stoliczków gęsto zastawionych krzesłami.
Cisza niekiedy przerywana jest szelestem przewracanych kartek, a także cichymi szeptami konsultujących się ze sobą czytelników. Dookoła panuje spokojna, typowo naukowa atmosfera.
Travis bardzo przejmował się każdym potknięciem - szczególnie tyczyło to sytuacji, kiedy świadkami jego gaf byli członkowie szlacheckich rodów - ponieważ taką miał naturę. Lubił żyć w zgodzie z innymi ludźmi, a także być postrzeganym jako wzór dla innych. Lub przynajmniej jako porządny człowiek. Nie cham, prostak czy innymi określeniami niebędącymi za bardzo pochlebnymi. Gdzieś w środku siebie dążył do perfekcji, nie poddawał się i kiedy już zdarzyło mu się popełnić błąd, żarliwie pragnął go naprawić. Tak jak teraz, tylko nie bardzo wiedział jak to zrobić. Książka została podniesiona oraz odłożona na miejsce, a arystokratki nie wypadało nigdzie zapraszać w ramach rekompensaty. Greengrass stłumił odruch westchnienia, za to uśmiechnął się już bardziej przyjaźnie – nie przepraszająco. Nie zamierzał całować jej stóp - najwyżej gdyby wiedział, że ma jakieś szanse! - czy kajać się godzinami. Przeprosił; zauważył, że nie była na niego zła. To dobrze, takie piękno nie zniosłoby grama zdenerwowania. Nie zasługiwało ani na zmarszczki, ani na zepsucie. Biedny łowca raczej zapatrzył się na nią za długo.
- Mnie również miło poznać lady Parkinson. Nie mogę się nadziwić jak mogłem nie zauważyć tak oszałamiającego stylu. Naprawdę gratuluję gustu - odparł. Travis był miły z natury. Cieszył się obdarowywaniem dam komplementami. Niektóre nigdy nie ujrzały światła dziennego, większości jednak nie krępował się mówić na głos. Pochwały umacniały ludzi w poczuciu własnej wartości, a także czyniły ich szczęśliwszymi - uwielbiał uszczęśliwiać innych. Miał nadzieję, że Victoria nie zinterpretuje tego opatrznie - byłby wtedy bardzo niepocieszony.
Zainteresowała się smokami. Łowca poszerzył swój uprzejmy uśmiech czyniąc go weselszym, ponieważ obejmującym też jego jasne oczy.
- Dokładnie tak. Wyłapuję je, kiedy się zawieruszą, a później doglądam ich w Peak District. Interesuje się panienka smokami, lady Parkinson? - zagaił. Próbował zrozumieć skąd to zainteresowanie tematem. Czy była nią zwykła grzeczność, czy słowa były podszyte ukrytym motywem. Może znalazłby zainteresowanego rozmówcę? Lub raczej w tym przypadku - rozmówczynię.
- Mnie również miło poznać lady Parkinson. Nie mogę się nadziwić jak mogłem nie zauważyć tak oszałamiającego stylu. Naprawdę gratuluję gustu - odparł. Travis był miły z natury. Cieszył się obdarowywaniem dam komplementami. Niektóre nigdy nie ujrzały światła dziennego, większości jednak nie krępował się mówić na głos. Pochwały umacniały ludzi w poczuciu własnej wartości, a także czyniły ich szczęśliwszymi - uwielbiał uszczęśliwiać innych. Miał nadzieję, że Victoria nie zinterpretuje tego opatrznie - byłby wtedy bardzo niepocieszony.
Zainteresowała się smokami. Łowca poszerzył swój uprzejmy uśmiech czyniąc go weselszym, ponieważ obejmującym też jego jasne oczy.
- Dokładnie tak. Wyłapuję je, kiedy się zawieruszą, a później doglądam ich w Peak District. Interesuje się panienka smokami, lady Parkinson? - zagaił. Próbował zrozumieć skąd to zainteresowanie tematem. Czy była nią zwykła grzeczność, czy słowa były podszyte ukrytym motywem. Może znalazłby zainteresowanego rozmówcę? Lub raczej w tym przypadku - rozmówczynię.
WHEN OUR WORDS COLLIDE
Lord Greengrass był bardzo miłym mężczyzną, który był bardzo dobrze wychowany. Niemal na mnie wpadł, ale zaraz przeprosił i jeszcze mnie skomplementował, na co odpowiedziałam delikatnym uśmiechem i skinieniem głowy. Nie było potrzeby, abym cokolwiek mu na to odpowiadała. W moim mniemaniu jego obowiązkiem było tak do mnie mówić.
Zauważyłam jego szerszy uśmiech, gdy zapytałam o smoki, dlatego chciałam dowiedzieć się o nich czegoś więcej. Ta chwila mnie nie zbawi, a pozwoli mi poszerzyć jakoś swoją wiedzę, na trochę inny temat niż alchemia.
- Nigdy nie miałam okazji ich poznać, lordzie - stwierdziłam, ze szczerością. - Ale chętnie posłucham o pana pracy.
Praca z magicznymi zwierzętami wydawała mi się bardzo interesująca. Chociaż ja zawsze miałam inne zainteresowania, to doceniałam osoby, które zajmowały się zwierzętami. Wiedziałam przecież, że nie jesteśmy sami na świecie, w dodatku takie stare i wielkie zwierzęta jak smoki, trzeba było chronić przed ludźmi i mugolami, którzy mogliby zrobić im krzywdę.
- Proszę mi opowiedzieć o swojej pracy? - zapytałam, odwracając się i powoli kierując się w stronę wcześniej zajmowanego przeze mnie stołu. - Jest lord medykiem dla smoków? Czy się tylko nimi opiekuje? Nigdy nie miałam okazji porozmawiać z osobą o takim zawodzie.
Usiadłam przy stole, powoli zaczęłam przesuwać swoje księgi, aby wielka ściana, która utworzyła się na przeciwko mnie, nie zasłaniała mi mojego rozmówcy, jeśli ten zechce usiąść na przeciwko mnie.
//Wybacz, że tak marnie, ale już padam dzisiaj
Zauważyłam jego szerszy uśmiech, gdy zapytałam o smoki, dlatego chciałam dowiedzieć się o nich czegoś więcej. Ta chwila mnie nie zbawi, a pozwoli mi poszerzyć jakoś swoją wiedzę, na trochę inny temat niż alchemia.
- Nigdy nie miałam okazji ich poznać, lordzie - stwierdziłam, ze szczerością. - Ale chętnie posłucham o pana pracy.
Praca z magicznymi zwierzętami wydawała mi się bardzo interesująca. Chociaż ja zawsze miałam inne zainteresowania, to doceniałam osoby, które zajmowały się zwierzętami. Wiedziałam przecież, że nie jesteśmy sami na świecie, w dodatku takie stare i wielkie zwierzęta jak smoki, trzeba było chronić przed ludźmi i mugolami, którzy mogliby zrobić im krzywdę.
- Proszę mi opowiedzieć o swojej pracy? - zapytałam, odwracając się i powoli kierując się w stronę wcześniej zajmowanego przeze mnie stołu. - Jest lord medykiem dla smoków? Czy się tylko nimi opiekuje? Nigdy nie miałam okazji porozmawiać z osobą o takim zawodzie.
Usiadłam przy stole, powoli zaczęłam przesuwać swoje księgi, aby wielka ściana, która utworzyła się na przeciwko mnie, nie zasłaniała mi mojego rozmówcy, jeśli ten zechce usiąść na przeciwko mnie.
//Wybacz, że tak marnie, ale już padam dzisiaj
Czas płynieAle wspomnienia pozostają na zawsze
Victoria Parkinson
Zawód : Dama, twórczyni perfum, alchemiczka
Wiek : 20
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Zaręczona
Bo nie miłość jest najważniejsza, a spełnienie obowiązku wobec rodu i męża.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica
Nieaktywni
Nie oczekiwał niczego w zamian - obdarowywanie ludzi komplementami traktował nie tylko jako swój obowiązek, ale także przyjemność. Uwielbiał piękno, tak jak i otaczać się nim, dlatego nie mógł pozostawić Victorii bez słowa. Pomijając jej status społeczny, była zwyczajnie zachwycającą kobietą o zapierającej dech w piersiach urodzie, a on, Travis, nie mógł pozostać na te wdzięki obojętny. Od razu lepiej się czuł w towarzystwie damy, która najwyraźniej nie była na niego zła za to drobne potknięcie. Całe szczęście byli w bibliotece, a nie na sali balowej jakiegoś przyjęcia. W takiej sytuacji wszystkie oczy zwrócone byłyby na nich, a faux pas Greengrassa wspominane do końca wieczoru. Kto wie, może udało mu się zasłużyć na przychylność lady Parkinson - a wtedy ten drobny incydent odejdzie w niepamięć?
Słysząc słowa kobiety najpierw się zdziwił - dla kogoś takiego jak on dziwnym była nieznajomość smoków - jednak za ułamek sekundy wszystko zrozumiał. Skinął głową przytakując słowom towarzyszki, ponieważ dotarła do niego informacja, że nie wszyscy mogą pochwalić się zainteresowaniem gadami, w dodatku tak bardzo niebezpiecznymi.
- A nie chciałaby ich panienka obejrzeć, z daleka na przykład? - zagadnął, będąc żywo zainteresowany zaprowadzeniem jej do Peak District oraz pokazaniu kilku najlepszych egzemplarzy tych majestatycznych bestii. Oczywiście wszystko w granicach rozsądku, z zachowaniem najwyższej formy bezpieczeństwa.
Podążył grzecznie za nią kiedy się odwróciła. Gdy tylko dotarli do stołu - nie zdążył odsunąć jej krzesła - przysiadł naprzeciwko niej, uprzednio rzecz jasna zaczekawszy na nią. Zamyślił się na długie sekundy, bowiem to nie była prośba, na którą odpowiedź można zawrzeć w kilku słowach. - Opiekuję się nimi, lecz nie tylko. Łapię też dzikie okazy, kiedy dostajemy znać, że kręcą się w pobliżu i zabieram je do rezerwatu. Żeby nie mogły nikomu zaszkodzić. To bardzo wymagająca praca, dająca jednak wiele radości. - Wyjaśnił, bardzo krótko. Wolałby odpowiadać na konkretne pytania niż tak ogólnikowo błądzić we mgle - ogromnej objętościowo, temat był nieomal niewyczerpalny. - A panienka, lady Parkinson, czym się zajmuje jeśli można spytać? - zapytał. Podejrzewał, że to coś związanego z modą, lecz kto wie - może się mylił?
Słysząc słowa kobiety najpierw się zdziwił - dla kogoś takiego jak on dziwnym była nieznajomość smoków - jednak za ułamek sekundy wszystko zrozumiał. Skinął głową przytakując słowom towarzyszki, ponieważ dotarła do niego informacja, że nie wszyscy mogą pochwalić się zainteresowaniem gadami, w dodatku tak bardzo niebezpiecznymi.
- A nie chciałaby ich panienka obejrzeć, z daleka na przykład? - zagadnął, będąc żywo zainteresowany zaprowadzeniem jej do Peak District oraz pokazaniu kilku najlepszych egzemplarzy tych majestatycznych bestii. Oczywiście wszystko w granicach rozsądku, z zachowaniem najwyższej formy bezpieczeństwa.
Podążył grzecznie za nią kiedy się odwróciła. Gdy tylko dotarli do stołu - nie zdążył odsunąć jej krzesła - przysiadł naprzeciwko niej, uprzednio rzecz jasna zaczekawszy na nią. Zamyślił się na długie sekundy, bowiem to nie była prośba, na którą odpowiedź można zawrzeć w kilku słowach. - Opiekuję się nimi, lecz nie tylko. Łapię też dzikie okazy, kiedy dostajemy znać, że kręcą się w pobliżu i zabieram je do rezerwatu. Żeby nie mogły nikomu zaszkodzić. To bardzo wymagająca praca, dająca jednak wiele radości. - Wyjaśnił, bardzo krótko. Wolałby odpowiadać na konkretne pytania niż tak ogólnikowo błądzić we mgle - ogromnej objętościowo, temat był nieomal niewyczerpalny. - A panienka, lady Parkinson, czym się zajmuje jeśli można spytać? - zapytał. Podejrzewał, że to coś związanego z modą, lecz kto wie - może się mylił?
WHEN OUR WORDS COLLIDE
Nie wiem czy miałabym w sobie tyle odwagi, aby pójść na spotkanie ze smokiem. Były to przecież niezwykle wielkie i niebezpieczne stworzenia, a gdyby któryś zionął ogniem w moją stronę, mogłabym pożegnać się z włosami czy nową suknią. Jednak, jeśli byłabym pod odpowiednią ochroną, a mój przyszły narzeczony wyrazi zgodę, to w sumie czemu nie. Tym bardziej, że taka okazja nie zdarza się codziennie.
- A takie smoki nie zrobiłyby mi krzywdy? - zapytałam z lekkim przejęciem. - Nie wiem, czy jest to bezpieczne.
Aczkolwiek lord Greengrass zdawał się wiedzieć o czym mówi. Miał swoje pojęcie o smokach, trochę już z nimi pracował, więc sądzę, że nie pozwoliłby, aby stała mi się krzywda. Po jego słowach czuć było, że bardzo kocha swoją pracę i owe zwierzęta. Była to definitywnie praca dla mężczyzny, tylko silne męskie ręce są w stanie zapanować nad smokiem, tak przynajmniej uważałam. Słuchałam go więc uważnie, starając się jednak nie pozwolić swojej wyobraźni, aby zaczęła kreować rozmaite scenki walki lorda Travisa z niebezpiecznymi gadami.
- To chyba bardzo niebezpieczna praca, ale musi być ktoś, kto zadba o te zwierzęta. Żeby nie stała im się krzywda, oczywiście - przytaknęłam.
Krzywda ze strony mugoli, którzy gdyby zobaczyli smoka, od razu popędzili by, aby go zabić. Dlatego musieliśmy siebie i magiczne zwierzęta chronić, aby nie zrobili nam krzywdy, a to nie tak przecież powinno wyglądać. To my, władając magią, powinniśmy mieć przewagę nad niemagicznymi. Jednak nie chciałam dzisiaj poruszać tego tematu, ród Greengrassów miało trochę inne zdanie na ten temat, Skorowidz Czystości Krwi niezwykle dobrze to opisywał.
- Pracuję w Domu Mody - odpowiedziałam szybko. - Tworze perfumy.
Odkąd na łamach Czarownicy pojawił się artykuł na temat moich specyfików, nie ukrywałam już przed światem tego, czym się zajmowałam. Ba! Byłam z tego niezwykle dumna, była to rzecz, która sprawiała mi niezwykłą przyjemność. Chociaż nie ratowałam przy okazji żadnego smoka czy innego magicznego stworzenia, to jednak czułam satysfakcję ze swojej pracy. Żadna praca nie była ciężka, jeśli była jednocześnie pasją.
- A takie smoki nie zrobiłyby mi krzywdy? - zapytałam z lekkim przejęciem. - Nie wiem, czy jest to bezpieczne.
Aczkolwiek lord Greengrass zdawał się wiedzieć o czym mówi. Miał swoje pojęcie o smokach, trochę już z nimi pracował, więc sądzę, że nie pozwoliłby, aby stała mi się krzywda. Po jego słowach czuć było, że bardzo kocha swoją pracę i owe zwierzęta. Była to definitywnie praca dla mężczyzny, tylko silne męskie ręce są w stanie zapanować nad smokiem, tak przynajmniej uważałam. Słuchałam go więc uważnie, starając się jednak nie pozwolić swojej wyobraźni, aby zaczęła kreować rozmaite scenki walki lorda Travisa z niebezpiecznymi gadami.
- To chyba bardzo niebezpieczna praca, ale musi być ktoś, kto zadba o te zwierzęta. Żeby nie stała im się krzywda, oczywiście - przytaknęłam.
Krzywda ze strony mugoli, którzy gdyby zobaczyli smoka, od razu popędzili by, aby go zabić. Dlatego musieliśmy siebie i magiczne zwierzęta chronić, aby nie zrobili nam krzywdy, a to nie tak przecież powinno wyglądać. To my, władając magią, powinniśmy mieć przewagę nad niemagicznymi. Jednak nie chciałam dzisiaj poruszać tego tematu, ród Greengrassów miało trochę inne zdanie na ten temat, Skorowidz Czystości Krwi niezwykle dobrze to opisywał.
- Pracuję w Domu Mody - odpowiedziałam szybko. - Tworze perfumy.
Odkąd na łamach Czarownicy pojawił się artykuł na temat moich specyfików, nie ukrywałam już przed światem tego, czym się zajmowałam. Ba! Byłam z tego niezwykle dumna, była to rzecz, która sprawiała mi niezwykłą przyjemność. Chociaż nie ratowałam przy okazji żadnego smoka czy innego magicznego stworzenia, to jednak czułam satysfakcję ze swojej pracy. Żadna praca nie była ciężka, jeśli była jednocześnie pasją.
Czas płynieAle wspomnienia pozostają na zawsze
Victoria Parkinson
Zawód : Dama, twórczyni perfum, alchemiczka
Wiek : 20
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Zaręczona
Bo nie miłość jest najważniejsza, a spełnienie obowiązku wobec rodu i męża.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica
Nieaktywni
Travis okazał się być miło zaskoczony postawą Victorii. Większość jego rozmówców – bez znaczenia była ich płeć – wydawała się być podekscytowana smokami oraz możliwością ich obejrzenia. Lady Parkinson zaś była mniej od nich nieroztropna, bardziej zachowawcza oraz sceptycznie nastawiona. To okazało się być interesującym doświadczeniem, dotąd raczej mu niezbyt znanym. Dlatego uśmiechnął się do niej bardzo szeroko nie mogąc powstrzymać cisnącego się na usta zadowolenia z takiego rozwoju wydarzeń. Jeszcze bardziej wyglądał na zainteresowanego osobą przypadkiem poznanej kobiety, a wspomnienie o dzielących ich centymetrach od wypadku wpadnięcia na siebie zniknęło równie szybko, co pojawiła się świadomość swojej niezdarności. W jego oczach błysnęło przez krótką chwilę coś na kształt niemego zainteresowania siedzącą przed nim damą.
- Nie będę oszukiwał, że smoki są łagodne i potulne, lecz mogę panienkę zapewnić, lady Parkinson, że mamy specjalnie wydzielone tereny dla odwiedzających. W bezpiecznej odległości, wspomaganej omnikularami. Robimy przed tym też krótkie przeszkolenie żeby uczulić obserwatorów na pewne zachowania tychże stworzeń oraz wypożyczamy odpowiedni płaszcz na tę okazję - zaczął rzeczowo jej wyjaśniać, gestykulując rękoma. - Zapewniam również, że prędzej sam rzuciłbym się w paszczę smoka niż pozwolił, żeby coś się lady stało. Nie ma nic ważniejszego niż bezpieczeństwo ludzi - zakończył. Nie chciał do końca, żeby Victoria sądziła, że zrobiłby to tylko i wyłącznie z obowiązku, ale jednocześnie uznał, że prędzej uwierzyłaby ona w jego zobowiązania względem rodu oraz Peak District, niż w zwyczajną rycerskość - nie znała go na tyle, żeby nie móc poddawać tej cechy w wątpliwość. A z tego co zauważył, była inteligentną, rozsądną kobietą.
Na jej kolejne słowa pokiwał głową.
- To prawda, o ich dobro także dbamy w naszym rezerwacie. Na szczęście udaje się znaleźć zapaleńców, którym niestraszne jest życie w zagrożeniu. Są oni nieocenioną pomocą. To pokrzepiające, że są na świecie tacy świadomi ludzie. - Przytaknął jej słowom. Dodając sobie w myślach, że w dużej mierze takie zawody przyciągają szaleńców lub samobójców, lecz z wiadomych przyczyn nie wypowiedział tych wniosków na głos - nie chciał straszyć swojej pięknej towarzyszki.
- O. Domu mody się spodziewałem, ale nie perfum. Tworzy lady tylko kompozycje dla kobiet, czy zdarzają się także te nadające się dla mężczyzn? - spytał realnie zainteresowany tematem. Może skorzystałby z jej talentu?
- Nie będę oszukiwał, że smoki są łagodne i potulne, lecz mogę panienkę zapewnić, lady Parkinson, że mamy specjalnie wydzielone tereny dla odwiedzających. W bezpiecznej odległości, wspomaganej omnikularami. Robimy przed tym też krótkie przeszkolenie żeby uczulić obserwatorów na pewne zachowania tychże stworzeń oraz wypożyczamy odpowiedni płaszcz na tę okazję - zaczął rzeczowo jej wyjaśniać, gestykulując rękoma. - Zapewniam również, że prędzej sam rzuciłbym się w paszczę smoka niż pozwolił, żeby coś się lady stało. Nie ma nic ważniejszego niż bezpieczeństwo ludzi - zakończył. Nie chciał do końca, żeby Victoria sądziła, że zrobiłby to tylko i wyłącznie z obowiązku, ale jednocześnie uznał, że prędzej uwierzyłaby ona w jego zobowiązania względem rodu oraz Peak District, niż w zwyczajną rycerskość - nie znała go na tyle, żeby nie móc poddawać tej cechy w wątpliwość. A z tego co zauważył, była inteligentną, rozsądną kobietą.
Na jej kolejne słowa pokiwał głową.
- To prawda, o ich dobro także dbamy w naszym rezerwacie. Na szczęście udaje się znaleźć zapaleńców, którym niestraszne jest życie w zagrożeniu. Są oni nieocenioną pomocą. To pokrzepiające, że są na świecie tacy świadomi ludzie. - Przytaknął jej słowom. Dodając sobie w myślach, że w dużej mierze takie zawody przyciągają szaleńców lub samobójców, lecz z wiadomych przyczyn nie wypowiedział tych wniosków na głos - nie chciał straszyć swojej pięknej towarzyszki.
- O. Domu mody się spodziewałem, ale nie perfum. Tworzy lady tylko kompozycje dla kobiet, czy zdarzają się także te nadające się dla mężczyzn? - spytał realnie zainteresowany tematem. Może skorzystałby z jej talentu?
WHEN OUR WORDS COLLIDE
Słuchałam go z zainteresowaniem i byłam bardzo zadowolona, że dbają w takich miejscach do dobro i bezpieczeństwo odwiedzających. Sami pracownicy są narażeni na niebezpieczeństwo, jeśli by zawiedli, mogłoby się coś stać gościom. Ale z tego co mówił lord Greengrass, wszystko było bardzo dobrze zabezpieczone. Jego słowa, że prędzej sam by rzucił się w paszczę smoka niż pozwolił, aby coś mi się stało, bardzo mi schlebiało, jednak wiedziałam, że zapewne zrobiłby to dla każdego zwiedzającego.
- To bardzo miło z pańskiej strony, lordzie - stwierdziłam, posyłając mu uprzejmy uśmiech. - Ciesze się, że są na tym świecie ludzie, dla których dobro innych jest ważniejsze niż własne życie, tym bardziej w pracy z tak niebezpiecznymi stworzeniami. Naprawdę lorda podziwiam, sama nie wiem czy byłabym do czegoś takiego zdolna.
Słuchałam go dalej, i mogę ze szczerością stwierdzić, że słowa “zapaleńców” trochę mnie wystraszyło. Takowe słowo, przynajmniej dla mnie, nie miało zbyt pozytywnego wydźwięku, raczej wskazywało na osoby niespełna rozumu, którzy są bardziej szaleńcami. Tak to przynajmniej widziałam, jednak lord Greengrass mówił tak, jakby była to najnormalniejsza normalność.
- To niemal bohaterskie z ich strony, zagrażać swojemu życiu, aby zabezpieczyć istnienie smoków. Muszą niezwykle kochać te stworzenia - przyznałam.
Ciekawa byłam, czy lord również należał do takich osób, które były by w stanie poświęcić swoje życie na rzecz smoków. Bo to, że poświęciłby je dla mnie i innych zwiedzających już wiedziałam.
- Zdarza mi się stworzyć zapach dla mężczyzny i powiem szczerze, lordzie, że mężczyźni bywają bardziej wymagający od kobiet - odpowiedziałam mu ze szczerością. - Jednak, nie mam okazji robić tego zbyt często, jestem kobietą i zdecydowanie bliższe są mi damskie zapachy.
Zamknęłam leżące przed sobą książki i zaczęłam zwijać pergaminy. Skończył mi się czas, który mogłam dzisiaj poświęcić na swoje zadania. Musiałam się zbierać, wrócić do domu. Już była na mnie pora. Spojrzałam na lorda z lekki uśmiechem.
- Dziękuje, że umilił mi lord dzisiejszy dzień i opowiedział o swojej pasji - dodałam jeszcze, już wstając. - Jeśli miałby lord ochotę to zapraszam do naszej perfumerii, na pewno się coś dla pana znajdzie, sir. A smoki, wydają być się cudownymi zwierzętami, mam nadzieję, że dane będzie mi je kiedyś zobaczyć.
Pożegnałam się z nim, dygając lekko, by zabierając swoje rzeczy, wyjść z biblioteki. Dzisiejsze popołudnie zdecydowanie można było zaliczyć do udanych.
zt oboje
- To bardzo miło z pańskiej strony, lordzie - stwierdziłam, posyłając mu uprzejmy uśmiech. - Ciesze się, że są na tym świecie ludzie, dla których dobro innych jest ważniejsze niż własne życie, tym bardziej w pracy z tak niebezpiecznymi stworzeniami. Naprawdę lorda podziwiam, sama nie wiem czy byłabym do czegoś takiego zdolna.
Słuchałam go dalej, i mogę ze szczerością stwierdzić, że słowa “zapaleńców” trochę mnie wystraszyło. Takowe słowo, przynajmniej dla mnie, nie miało zbyt pozytywnego wydźwięku, raczej wskazywało na osoby niespełna rozumu, którzy są bardziej szaleńcami. Tak to przynajmniej widziałam, jednak lord Greengrass mówił tak, jakby była to najnormalniejsza normalność.
- To niemal bohaterskie z ich strony, zagrażać swojemu życiu, aby zabezpieczyć istnienie smoków. Muszą niezwykle kochać te stworzenia - przyznałam.
Ciekawa byłam, czy lord również należał do takich osób, które były by w stanie poświęcić swoje życie na rzecz smoków. Bo to, że poświęciłby je dla mnie i innych zwiedzających już wiedziałam.
- Zdarza mi się stworzyć zapach dla mężczyzny i powiem szczerze, lordzie, że mężczyźni bywają bardziej wymagający od kobiet - odpowiedziałam mu ze szczerością. - Jednak, nie mam okazji robić tego zbyt często, jestem kobietą i zdecydowanie bliższe są mi damskie zapachy.
Zamknęłam leżące przed sobą książki i zaczęłam zwijać pergaminy. Skończył mi się czas, który mogłam dzisiaj poświęcić na swoje zadania. Musiałam się zbierać, wrócić do domu. Już była na mnie pora. Spojrzałam na lorda z lekki uśmiechem.
- Dziękuje, że umilił mi lord dzisiejszy dzień i opowiedział o swojej pasji - dodałam jeszcze, już wstając. - Jeśli miałby lord ochotę to zapraszam do naszej perfumerii, na pewno się coś dla pana znajdzie, sir. A smoki, wydają być się cudownymi zwierzętami, mam nadzieję, że dane będzie mi je kiedyś zobaczyć.
Pożegnałam się z nim, dygając lekko, by zabierając swoje rzeczy, wyjść z biblioteki. Dzisiejsze popołudnie zdecydowanie można było zaliczyć do udanych.
zt oboje
Czas płynieAle wspomnienia pozostają na zawsze
Victoria Parkinson
Zawód : Dama, twórczyni perfum, alchemiczka
Wiek : 20
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Zaręczona
Bo nie miłość jest najważniejsza, a spełnienie obowiązku wobec rodu i męża.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica
Nieaktywni
|Wybierz datę?
Bywały dni w życiu Lewisa, które były z góry skazane na niepowodzenie. Powinno się raczej mówić, że regularnie odbywały się takie dni niż, że zdarzało im się bywać. Większość pracowników biblioteki dobrze wiedziała kiedy nie wchodzić mu w drogę, a przełożeni rozsądnie dawali mężczyźnie obowiązki mające jak najmniej wspólnego z ludźmi. Nawet jeśli jakiś lekkomyślny osobnik, zdecydowanie bliżej spokrewniony z gnomem niż człowiekiem, postanawiał Pottera zaczepić, zostawał szybko wyprowadzony z błędu w wyjątkowo brutalny sposób. Czasami jakiś miły pracownik biblioteki miał dzień dobroci i ratował wszystkie potencjalne ofiary, odwodząc je od głupich pomysłów, ale zdecydowana większość wolała przyglądać się przedstawieniu żałując, że nie wzięli przekąsek. Nikt nie wiedział dlaczego takie dni w ogóle występowały, nie przyszło też im do głowy by się tego dowiedzieć, choć i to mogłoby się wydawać dziwne. Nie zdarzyło się jednak, by ktoś usiłował podważyć kompetencje Lewisa, które były głównym powodem dlaczego nikt jeszcze go nie zwolnił. Uznano jego humory jako część harmonogramu miesiąca i brakowało tylko, by zaznaczano je na czerwono w kalendarzu.
Sam zainteresowany nie odczuwał potrzeby by podzielić się swoimi osobistymi problemami z kimkolwiek, wręcz unikał dzielenia się w ogóle informacjami na swój temat. Nie był nawet pewien, czy kiedykolwiek wspomniał o tym swojej rodzinie, mógł niemal założyć się, że nie. Traktował Charlusa i Doreę jako najbliższe sobie osoby, ale najwyraźniej nie był w stanie powiedzieć im o sobie wszystkiego. Czuł się zażenowany, że wciąż, od jedenastu lat, regularnie czyta listy nagrobkowi ukochanej? Możliwe. Dobrze wiedział jakby na niego spojrzeli, już od dawna chcieli by ruszył do przodu, a on wciąż się opierał. Nie potrafił odpuścić, a dni tuż po wizycie na cmentarzu były jednymi z najgorszych. Uświadamiał sobie wtedy jak długo Grace nie ma przy jego boku, a obraz jej twarzy wydawał się rozmywać w jego myślach. Nie był jeszcze na to gotowy, trzymał się więc go z całych sił, czasami sięgając po zdjęcia tylko po to by pamiętać.
Oparł się ramionami o jedną z wysokich półek zastawionych książkami i rzucił ponure spojrzenie na pudła stojące nieopodal. Pudła pełne ciężkich tomów, które same nie miały zamiaru się rozpakować. Nie mógł też użyć magii, ponieważ była to mugolska część budynku. Warknąwszy coś pod nosem odepchnął się lekko od półki i ruszył po kolejne pudło, wciąż ukryte w magazynie. Był metodyczny, najpierw znosił ciężkie pudła w jedno miejsce, później brał po jednym i wędrował do odpowiedniego działu by rozlokować woluminy w odpowiednich miejscach. Już dawno przekonał się, że wędrówki przez całą bibliotekę od magazynu z jednym pudłem za każdym razem były stratą czasu i energii. Po cichu liczył też, że w końcu ktoś się o tą górę potknie, choć jak na razie nie miał tej satysfakcji.
Zamyślony, ustawiając książki, nie zauważył, że ktoś szedł w jego kierunku. Niemal dostał zawału kiedy zobaczył przed sobą zdziwioną kobietę. Ruszyła jednak dalej, a on mógł odetchnąć z ulgą, że nie miała do niego żadnego interesu. Niemal odruchowo rzucił jej nieprzyjemne, ponure spojrzenie i wrócił do swojego zajęcia, zaciskając usta. Miał ogromną ochotę pozbyć się krawata, ale wymogi dotyczące ubioru obowiązywały nawet jego. Zresztą na ogół wyglądał nienagannie, nieczęsto jednak nosił ciężkie pudła w koszuli. Wciąż zostało ich wiele, a dzień nawet nie dotarł do połowy, Potter mimo to marzył już o powrocie do domu i jedynych istot nie oceniających jego humorów, swoich kotów.
Bywały dni w życiu Lewisa, które były z góry skazane na niepowodzenie. Powinno się raczej mówić, że regularnie odbywały się takie dni niż, że zdarzało im się bywać. Większość pracowników biblioteki dobrze wiedziała kiedy nie wchodzić mu w drogę, a przełożeni rozsądnie dawali mężczyźnie obowiązki mające jak najmniej wspólnego z ludźmi. Nawet jeśli jakiś lekkomyślny osobnik, zdecydowanie bliżej spokrewniony z gnomem niż człowiekiem, postanawiał Pottera zaczepić, zostawał szybko wyprowadzony z błędu w wyjątkowo brutalny sposób. Czasami jakiś miły pracownik biblioteki miał dzień dobroci i ratował wszystkie potencjalne ofiary, odwodząc je od głupich pomysłów, ale zdecydowana większość wolała przyglądać się przedstawieniu żałując, że nie wzięli przekąsek. Nikt nie wiedział dlaczego takie dni w ogóle występowały, nie przyszło też im do głowy by się tego dowiedzieć, choć i to mogłoby się wydawać dziwne. Nie zdarzyło się jednak, by ktoś usiłował podważyć kompetencje Lewisa, które były głównym powodem dlaczego nikt jeszcze go nie zwolnił. Uznano jego humory jako część harmonogramu miesiąca i brakowało tylko, by zaznaczano je na czerwono w kalendarzu.
Sam zainteresowany nie odczuwał potrzeby by podzielić się swoimi osobistymi problemami z kimkolwiek, wręcz unikał dzielenia się w ogóle informacjami na swój temat. Nie był nawet pewien, czy kiedykolwiek wspomniał o tym swojej rodzinie, mógł niemal założyć się, że nie. Traktował Charlusa i Doreę jako najbliższe sobie osoby, ale najwyraźniej nie był w stanie powiedzieć im o sobie wszystkiego. Czuł się zażenowany, że wciąż, od jedenastu lat, regularnie czyta listy nagrobkowi ukochanej? Możliwe. Dobrze wiedział jakby na niego spojrzeli, już od dawna chcieli by ruszył do przodu, a on wciąż się opierał. Nie potrafił odpuścić, a dni tuż po wizycie na cmentarzu były jednymi z najgorszych. Uświadamiał sobie wtedy jak długo Grace nie ma przy jego boku, a obraz jej twarzy wydawał się rozmywać w jego myślach. Nie był jeszcze na to gotowy, trzymał się więc go z całych sił, czasami sięgając po zdjęcia tylko po to by pamiętać.
Oparł się ramionami o jedną z wysokich półek zastawionych książkami i rzucił ponure spojrzenie na pudła stojące nieopodal. Pudła pełne ciężkich tomów, które same nie miały zamiaru się rozpakować. Nie mógł też użyć magii, ponieważ była to mugolska część budynku. Warknąwszy coś pod nosem odepchnął się lekko od półki i ruszył po kolejne pudło, wciąż ukryte w magazynie. Był metodyczny, najpierw znosił ciężkie pudła w jedno miejsce, później brał po jednym i wędrował do odpowiedniego działu by rozlokować woluminy w odpowiednich miejscach. Już dawno przekonał się, że wędrówki przez całą bibliotekę od magazynu z jednym pudłem za każdym razem były stratą czasu i energii. Po cichu liczył też, że w końcu ktoś się o tą górę potknie, choć jak na razie nie miał tej satysfakcji.
Zamyślony, ustawiając książki, nie zauważył, że ktoś szedł w jego kierunku. Niemal dostał zawału kiedy zobaczył przed sobą zdziwioną kobietę. Ruszyła jednak dalej, a on mógł odetchnąć z ulgą, że nie miała do niego żadnego interesu. Niemal odruchowo rzucił jej nieprzyjemne, ponure spojrzenie i wrócił do swojego zajęcia, zaciskając usta. Miał ogromną ochotę pozbyć się krawata, ale wymogi dotyczące ubioru obowiązywały nawet jego. Zresztą na ogół wyglądał nienagannie, nieczęsto jednak nosił ciężkie pudła w koszuli. Wciąż zostało ich wiele, a dzień nawet nie dotarł do połowy, Potter mimo to marzył już o powrocie do domu i jedynych istot nie oceniających jego humorów, swoich kotów.
Gość
Gość
/15 marca
O tej kobiecie można powiedzieć naprawdę wiele. Jest odpowiedzialna, bystra, pomocna, rodzinna czasami nawet zabawna. Potrafi się odnaleźć niemalże w każdej sytuacji i bardzo ciężko jest ją czymś zaskoczyć. Ciężko bo niespodzianek nie lubi. Jeżeli znasz ją dobrze to wiesz, że zawsze ma plan. Na życie, na dzień, na chwile. Posiadanie określonego planu jest niesamowicie pomocne, a już szczególnie gdy nie chcesz czegoś przegapić. Więc każdego dnia znajduje chwile by pomyśleć nad tym co zrobić następnego dnia. Nudne? Możliwe. Konieczne? Zdecydowanie, kiedy jesteś matką siedmioletniego chłopca i wychowując go sama zazwyczaj robisz jednocześnie za matkę i ojca. Niestety skutkiem ubocznym planowania jest to, że nie możesz wszystkiego przewidzieć. Na przykład pogody. Tak, pogody. To ona była oprawcą wszystkich planów Peony na dzisiejszy dzień. Dlatego pozbawiona szansy działania postanowiła zrobić coś co już dawno chodziło jej po głowie. Przed powrotem do Londynu wpadła na pomysł napisania zielarskiej książki. Oczywiście przez ostatnie miesiące nie miała czasu na myślenie o takich rzeczach. Powrót męża zza światów, a przynajmniej wieści od niego nie działało sprzyjająco na realizację marzeń. Dzisiaj jednak znajdując trochę czasu dla siebie zdecydowała się odwiedzić bibliotekę. Musiała przeczytać wszystkie książki jakie zostały już napisane o Mandragorach by zbytnio się nie powtarzać. Mogła by powiedzieć tak dużo! Mogłaby napisać o nich wszystko i jeszcze więcej. Tylko, że ciekawa książka nie jest wielką zbieraniną wszelkiej wiedzy. Przede wszystkim ma przyciągać. Wzięła więc plecak, samopiszące pióro i cały skoroszyt kartek. Teleportowała się przed drzwi biblioteki niemalże zderzając się z wychodzącą stamtąd kobietą. Musiała uważać gdzie ląduje bo jeszcze trochę i naprawdę kogoś przy tym staranuje. Przeprosiła ładnie się uśmiechając, a potem sama przeszła przez drzwi. Zawsze imponowało jej to miejsce. Po pierwsze książki, które przecież dla prymusa jakim była jeszcze w szkole były jak szklanka ognistej dla alkoholika, po drugie ta wielka przestrzeń, która uwalniała wszystkie myśli zaraz po przekroczeniu progu. Nie mając w ogóle pojęcia gdzie powinna danych książek szukać więc podeszła do stojącej przy regałach kobiety. Kiedy ta wskazała jej odpowiedni dział Peony zaczęła przeszukiwać wszystkie tytuły szukając czegoś o Mandragorach. Nie spodziewała się, że tych książek będzie aż tyle więc do stolika szła obłożona dziesięcioma książkami. Niepewnie stawiała krok za krokiem kierując się tylko intuicją, bo jedyne co widziała to skórzane okładki książek. To nie mogło się skończyć dobrze. Nie przy jej szczęściu i nie z jej koordynacją. Pokonując kolejne działy z książkami nie zauważyła ustawionych na ziemi pudeł. W ostatniej chwili próbowała jeszcze ratować siebie i niosące książki, ale poleciała już za daleko by móc wyhamować. Runęła jak długa przewracając pudełko, siebie i stos książek, które niosła. Co to miało być? Kto na środku zostawia pudła z książkami? I choć ta myśl przemknęła jej przez głowę to teraz tylko jęknęła przewracając się na plecy. Na szczęście uchroniła się przed uderzeniem w głowę blokując się łokciami, ale i tak uderzenie o ziemię na chwile zaprało jej dech w piersi. Z jednej strony musiało to wyglądać przekomicznie i pewnie jak będzie o tym wspominać później to będzie ją to bawić, ale z drugiej strony teraz wcale nie było jej do śmiechu. - Na Merlina – mruknęła tylko zakrywając sobie dłonią twarz. Ileż jej przyjdzie za to zapłacić?
[bylobrzydkobedzieladnie]
O tej kobiecie można powiedzieć naprawdę wiele. Jest odpowiedzialna, bystra, pomocna, rodzinna czasami nawet zabawna. Potrafi się odnaleźć niemalże w każdej sytuacji i bardzo ciężko jest ją czymś zaskoczyć. Ciężko bo niespodzianek nie lubi. Jeżeli znasz ją dobrze to wiesz, że zawsze ma plan. Na życie, na dzień, na chwile. Posiadanie określonego planu jest niesamowicie pomocne, a już szczególnie gdy nie chcesz czegoś przegapić. Więc każdego dnia znajduje chwile by pomyśleć nad tym co zrobić następnego dnia. Nudne? Możliwe. Konieczne? Zdecydowanie, kiedy jesteś matką siedmioletniego chłopca i wychowując go sama zazwyczaj robisz jednocześnie za matkę i ojca. Niestety skutkiem ubocznym planowania jest to, że nie możesz wszystkiego przewidzieć. Na przykład pogody. Tak, pogody. To ona była oprawcą wszystkich planów Peony na dzisiejszy dzień. Dlatego pozbawiona szansy działania postanowiła zrobić coś co już dawno chodziło jej po głowie. Przed powrotem do Londynu wpadła na pomysł napisania zielarskiej książki. Oczywiście przez ostatnie miesiące nie miała czasu na myślenie o takich rzeczach. Powrót męża zza światów, a przynajmniej wieści od niego nie działało sprzyjająco na realizację marzeń. Dzisiaj jednak znajdując trochę czasu dla siebie zdecydowała się odwiedzić bibliotekę. Musiała przeczytać wszystkie książki jakie zostały już napisane o Mandragorach by zbytnio się nie powtarzać. Mogła by powiedzieć tak dużo! Mogłaby napisać o nich wszystko i jeszcze więcej. Tylko, że ciekawa książka nie jest wielką zbieraniną wszelkiej wiedzy. Przede wszystkim ma przyciągać. Wzięła więc plecak, samopiszące pióro i cały skoroszyt kartek. Teleportowała się przed drzwi biblioteki niemalże zderzając się z wychodzącą stamtąd kobietą. Musiała uważać gdzie ląduje bo jeszcze trochę i naprawdę kogoś przy tym staranuje. Przeprosiła ładnie się uśmiechając, a potem sama przeszła przez drzwi. Zawsze imponowało jej to miejsce. Po pierwsze książki, które przecież dla prymusa jakim była jeszcze w szkole były jak szklanka ognistej dla alkoholika, po drugie ta wielka przestrzeń, która uwalniała wszystkie myśli zaraz po przekroczeniu progu. Nie mając w ogóle pojęcia gdzie powinna danych książek szukać więc podeszła do stojącej przy regałach kobiety. Kiedy ta wskazała jej odpowiedni dział Peony zaczęła przeszukiwać wszystkie tytuły szukając czegoś o Mandragorach. Nie spodziewała się, że tych książek będzie aż tyle więc do stolika szła obłożona dziesięcioma książkami. Niepewnie stawiała krok za krokiem kierując się tylko intuicją, bo jedyne co widziała to skórzane okładki książek. To nie mogło się skończyć dobrze. Nie przy jej szczęściu i nie z jej koordynacją. Pokonując kolejne działy z książkami nie zauważyła ustawionych na ziemi pudeł. W ostatniej chwili próbowała jeszcze ratować siebie i niosące książki, ale poleciała już za daleko by móc wyhamować. Runęła jak długa przewracając pudełko, siebie i stos książek, które niosła. Co to miało być? Kto na środku zostawia pudła z książkami? I choć ta myśl przemknęła jej przez głowę to teraz tylko jęknęła przewracając się na plecy. Na szczęście uchroniła się przed uderzeniem w głowę blokując się łokciami, ale i tak uderzenie o ziemię na chwile zaprało jej dech w piersi. Z jednej strony musiało to wyglądać przekomicznie i pewnie jak będzie o tym wspominać później to będzie ją to bawić, ale z drugiej strony teraz wcale nie było jej do śmiechu. - Na Merlina – mruknęła tylko zakrywając sobie dłonią twarz. Ileż jej przyjdzie za to zapłacić?
[bylobrzydkobedzieladnie]
do not cry because it is over
smile because it happened
smile because it happened
Ostatnio zmieniony przez Peony Sprout dnia 21.10.16 18:01, w całości zmieniany 1 raz
Peony Sprout
Zawód : własna hodowla Mandragor & warzenie eliksirów
Wiek : 27
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Wdowa
nie widziałam cię już od miesiąca. nic.
jestem może bledsza,
trochę śpiąca, trochę bardziej milcząca, lecz widać można żyć bez powietrza.
jestem może bledsza,
trochę śpiąca, trochę bardziej milcząca, lecz widać można żyć bez powietrza.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Kolejne pudło do przodu, zostało ich tylko mnóstwo. Książki mnożyły się jak króliki na Hogwackich błoniach, a on zaczynał czuć nadchodzący ból pleców. Wiedział, że to wina zbyt rzadkiego uprawiania sportu, mówił mu o tym jego brzuch, który powoli żegnał się z ładnie zarysowanymi mięśniami. Niestety były na tym padole cierpienia rzeczy, które niemal uzależniały i wyjątkowo nie chodziło o muzykę czy papierosy. Potter nie potrafił przejść obojętnie obok ciast, ciastek i placków, ich zapach przyciągał go już z daleka, często prowadząc w miejsca, których nigdy nie widział. Potrafił ostatnie, raczej skromne pieniądze przeznaczyć na słodkości. To wszystko nie świadczyło zbyt dobrze o jego męskości, szczególnie w połączeniu z informacją o posiadaniu dwóch kotów, ale że mało kto go tak naprawdę znał, sekret był bezpieczny.
Myśląc o tym, co tym razem zakupić w cukierni nieopodal biblioteki, zamyślony Potter rozpakował pudło do końca. Kiedy szedł z nim w stronę wcześniej ustawionego stosu, do jego uszu dobiegł hałas, który nigdy nie powinien się wydarzyć w budynku biblioteki, ostoi ciszy i spokoju. Zaalarmowany ruszył do źródła, które okazało się jego własną pułapką ustawioną na nieświadomego czytelnika, na swoją obronę miał to, że trzeba było naprawdę nie patrzeć gdzie się idzie by wpaść na ten Mount Everest.
- Roweno – wzniósł oczy do nieba, z którego dziwnym trafem nie padły żadne grzmoty, a potem niezbyt chętnie wyciągnął rękę by pomóc wstać tej kupce nieszczęścia, jaką była poturbowana kobieta. Z rozbawieniem zauważył, że po wstaniu z podłogi nadal niewiele od niej odstawała, sięgając mu nieco niżej podbródka. Spojrzał w dół z niemal niewidocznym uśmieszkiem na ustach i zaczął zbierać książki, oddzielając te z pudeł, z tymi niesionymi wcześniej przez nieznajomą. Może gdyby był bardziej rozmowny, wtedy pewnie rzuciłby jakiś komentarz, nawet jeśli złośliwy. Ale nie był. Milcząc więc porządkował co mógł, a gdy wszystkie książki zostały już ogarnięte, zabrał kobiecie stosik i zaniósł go do stolika.
- Tak będzie bezpieczniej – mruknął, chcąc jak najszybciej wrócić do swoich obowiązków. Czuł się niekomfortowo od momentu, w którym stwierdził atrakcyjność ‘nieszczęścia’, jak nazwał ją w myślach. Zajęło mu trochę czasu po śmierci narzeczonej nim zauważył jakąś kobietę, jeszcze dłużej nim nawiązał z którąś z nich kontakt. Winił się o to, że czuł do nich pociąg, ale był człowiekiem, zdarzało się też, że opuszczał swoje bariery by nacieszyć się bliskością drugiej osoby. Wciąż jednak uważał się za tego złego, a i wiele niewiast tak sądziło, kiedy chcąc go poznać natykały się na mur i brak kontaktu. Nigdy nie wysyłał sów, a żadna z nich nie była wystarczająco uparta by go odszukać. Ale to był zły dzień. Nieodpowiedni dzień na życie, w ogóle, ale jeszcze gorszy na spotkanie kogoś, kto mu się spodoba. Zły na siebie i świat dookoła, zmrużył lekko oczy i obróciwszy się na pięcie plecami do kobiety, odszedł w kierunku swoich pudeł, chcąc uciec jak najdalej od jej szarych oczu błyszczących inteligencją i delikatnego zapachu jej perfum. Niemal rozpaczliwie usiłował przywołać obraz twarzy Grace do swoich myśli, rozluźnił się dopiero wtedy, gdy mógł policzyć piegi na jej nosie. Wiedział dobrze ile ich było. Oddychając głęboko sięgnął po kolejny tom z pudła, mając nadzieję, że systematyczne rozkładanie ich pomoże mu odzyskać równowagę.
Myśląc o tym, co tym razem zakupić w cukierni nieopodal biblioteki, zamyślony Potter rozpakował pudło do końca. Kiedy szedł z nim w stronę wcześniej ustawionego stosu, do jego uszu dobiegł hałas, który nigdy nie powinien się wydarzyć w budynku biblioteki, ostoi ciszy i spokoju. Zaalarmowany ruszył do źródła, które okazało się jego własną pułapką ustawioną na nieświadomego czytelnika, na swoją obronę miał to, że trzeba było naprawdę nie patrzeć gdzie się idzie by wpaść na ten Mount Everest.
- Roweno – wzniósł oczy do nieba, z którego dziwnym trafem nie padły żadne grzmoty, a potem niezbyt chętnie wyciągnął rękę by pomóc wstać tej kupce nieszczęścia, jaką była poturbowana kobieta. Z rozbawieniem zauważył, że po wstaniu z podłogi nadal niewiele od niej odstawała, sięgając mu nieco niżej podbródka. Spojrzał w dół z niemal niewidocznym uśmieszkiem na ustach i zaczął zbierać książki, oddzielając te z pudeł, z tymi niesionymi wcześniej przez nieznajomą. Może gdyby był bardziej rozmowny, wtedy pewnie rzuciłby jakiś komentarz, nawet jeśli złośliwy. Ale nie był. Milcząc więc porządkował co mógł, a gdy wszystkie książki zostały już ogarnięte, zabrał kobiecie stosik i zaniósł go do stolika.
- Tak będzie bezpieczniej – mruknął, chcąc jak najszybciej wrócić do swoich obowiązków. Czuł się niekomfortowo od momentu, w którym stwierdził atrakcyjność ‘nieszczęścia’, jak nazwał ją w myślach. Zajęło mu trochę czasu po śmierci narzeczonej nim zauważył jakąś kobietę, jeszcze dłużej nim nawiązał z którąś z nich kontakt. Winił się o to, że czuł do nich pociąg, ale był człowiekiem, zdarzało się też, że opuszczał swoje bariery by nacieszyć się bliskością drugiej osoby. Wciąż jednak uważał się za tego złego, a i wiele niewiast tak sądziło, kiedy chcąc go poznać natykały się na mur i brak kontaktu. Nigdy nie wysyłał sów, a żadna z nich nie była wystarczająco uparta by go odszukać. Ale to był zły dzień. Nieodpowiedni dzień na życie, w ogóle, ale jeszcze gorszy na spotkanie kogoś, kto mu się spodoba. Zły na siebie i świat dookoła, zmrużył lekko oczy i obróciwszy się na pięcie plecami do kobiety, odszedł w kierunku swoich pudeł, chcąc uciec jak najdalej od jej szarych oczu błyszczących inteligencją i delikatnego zapachu jej perfum. Niemal rozpaczliwie usiłował przywołać obraz twarzy Grace do swoich myśli, rozluźnił się dopiero wtedy, gdy mógł policzyć piegi na jej nosie. Wiedział dobrze ile ich było. Oddychając głęboko sięgnął po kolejny tom z pudła, mając nadzieję, że systematyczne rozkładanie ich pomoże mu odzyskać równowagę.
Gość
Gość
Nie dane jej było nacieszyć się swoją ślamazarnością w samotności zbyt długo. Mężczyzna zbliżył się do niej niemalże bezszelestnie więc ręka wyciągnięta w jej stronę była dla niej małym szokiem. Małym, ale wystarczającym by się ponieść. - Tak bardzo przepraszam… - zaczęła ogarniając wzrokiem rozsypane książki i dopiero po chwili przenosząc wzrok na mężczyznę, który ją wspomógł w tej trudnej chwili. Jedno spojrzenie wystarczyło by Peony było jeszcze bardziej głupio. Odetchnęła i uśmiechnęła się lekko. - Nie spodziewałam się wieży z pudełek na środku biblioteki. - skończyła jakby to miało być jakieś wyjaśnienie jej niezdarności. Z jednej strony przecież nie mogła tego przewidzieć, ale z drugiej kto mógł być na tyle mądry by iść przez oślep przez niemalże całą długość biblioteki? Tylko ona. I wbrew pozorom nie było to spowodowane jej chęcią robienia wszystkiego samodzielnie. Przeceniła samą siebie, a to się jej zdarzało bardzo rzadko. Widząc jak mężczyzna zaczyna zbierać porozrzucane książki skrępowana zaczęła robić to samo. Szło jej to oczywiście o wiele mozolniej. Nie trzeba było być laureatem nagrody Nobla by stwierdzić, że jej pomocne ramie bardzo dobrze zna się na książkach i bez większego problemu rozdzielił te należące do Piwki od tych, które powinny znajdować się w pudle. Chwyciła swój plecak i ruszyła za mężczyzną w stronę stolika. Idąc za nim starała się pozbyć delikatnego osadu kurzu z czarnego płaszcza. Dogoniła go przy stoliku i jeszcze raz szeroko się uśmiechnęła. - Mam nadzieje, że bezpieczniej. Brak pudeł pozwala mi myśleć, że tym razem już sobie poradzę. - odparła w ramach żartu, ale chyba niezbyt go on rozbawił, bo ten już odwracał się wracając do swoich zajęć. Oprowadziła go wzrokiem z uniesioną brwią. Ktoś tu dzisiaj wstał lewą nogą. Odetchnęła porzucając tę myśl i próbując porzucić poczucie wstydu. Nie mogła paść na ziemię przy jakiejś starszej pani, która z miłością zaproponowałaby jej herbatę i jakieś domowe ciasto? Nie mogła paść na ziemię przy jakimś gburowatym, ale starym dozorcy, który ponarzekałby na to, że musi jej pomagać i zostawił w spokoju? Oczywiście, że nie mogła. Musiała trafić na przystojnego mężczyznę, który niekoniecznie ucieszył się z faktu, że mu Piwka swoim upadkiem rozwaliła całkiem ładną wieżę pudeł. Bądźmy szczerzy, żaden mężczyzna nie lubi jak się kobieta czepia ich budowli. Usiadła przy stoliku rozkładając wszystkie książki, a z plecaka wyciągnęła pióro i kartki. Otworzyła pierwszą stronę i machając piórem zaczęła czytać. Nie mogła się skupić. A co jeśli te książki były bardzo ważne, a Peony właśnie jedną z nich zgniotła? Albo przy jej upadku, któraś z ksiąg przerwała się? Wróciła do lektury, ale w momencie, kiedy zdała sobie sprawę, że po raz trzeci czyta to samo zdanie postanowiła jednak się upewnić, że nie przyczyniła się do niczego… złego. Zostawiła pióro, zamknęła książkę i ruszyła w stronę mężczyzny. - Przepraszam… -zaczęła. Już drugi raz jakbyś nie zauważył. Już drugi raz przepraszam. - Oczywiście nie chcę Panu przeszkadzać, bo widzę, że jest Pan zajęty. Chciałam się po prostu upewnić, że nic nie ucierpiało. Oczywiście pomijając moją grację, której jak łatwo zauważyć nie mam. - powiedziała uśmiechając się. - Mówię o książkach. Nie mogłabym zasnąć z myślą, że jakaś książka mocno przeze mnie ucierpiała. - dodała wyjaśniając.
do not cry because it is over
smile because it happened
smile because it happened
Peony Sprout
Zawód : własna hodowla Mandragor & warzenie eliksirów
Wiek : 27
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Wdowa
nie widziałam cię już od miesiąca. nic.
jestem może bledsza,
trochę śpiąca, trochę bardziej milcząca, lecz widać można żyć bez powietrza.
jestem może bledsza,
trochę śpiąca, trochę bardziej milcząca, lecz widać można żyć bez powietrza.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Zdążył znów wejść w rytm ustawiania nowych tomów na miejscach, wyrównywania rządków i nawet czasami czule muskał palcami grzbiety ulubionych książek. Uspokoił myśli, a przynajmniej tak mu się wydawało. Mimo to twarz nieznajomej kobiety utkwiła w jego myślach, co wykorzystał do złorzeczenia na jej niezdarność, oczywiście bezgłośnie. Niby sam ustawił pułapkę z pudeł, uważał jednak, że była na tyle widoczna, że i gumochłon zdołał by ją ominąć. Na jego nieszczęście ona nie mogła i tylko przewrotny Salazar wiedział, dlaczego akurat na niego musiała skierować te szare oczy.
- Gdybyś tu była… – mruknął cicho do siebie, a właściwie do Grace, która może była gdzieś tam na górze, a może nie. Ktoś bardziej optymistyczny powiedziałby, że może to ona mu wpycha te kobiety w ręce, gdy on sam od nich stroni. Ale Potterowi to nawet przez myśl nie przeszło. On widział tylko kłopoty w każdej kobiecej sylwetce. Oparł się znów o szafkę i schował na moment twarz w dłoniach. Kłopoty wciąż same go znajdowały, a przecież siedział w bibliotece! Ilu ludzi uważało to miejsce za najnudniejsze na świecie, a jakimś cudem on nigdy nie mógł się tutaj po prostu nudzić. Uniósł głowę i znów sięgnął do pudła zastanawiając się jakim cudem święty spokój był dla niego nieosiągalny. Tak jakby nie mógł być zostawiony sam sobie.
No właśnie. Nie mógł. Nieznajoma go znalazła i najwyraźniej szczerze martwiła się o zniszczenia jakich mogła dokonać. Zmarszczył lekko brwi słysząc jej głos, ale nie mógł nie przyznać, że uzyskała odrobinę sympatii martwiąc się o najcenniejsze według niego dobro świata.
- Gdyby coś im się stało, musiałbym Panią zabić – powiedział głosem tak ponurym, że aż nieco mrocznym. Niezidentyfikowany błysk w jego oku pokazywał jednak, że to żart. Trzeba być jednak dobrym obserwatorem by to dostrzec, albo po prostu przejrzeć tą kamienną maskę, która od wielu lat zakrywała twarz Lewisa.
- Są obłożone zaklęciami, ciężko je zniszczyć w ten sposób. Akurat trafiła Pani na księgi z magicznych działów – wyjaśnił w końcu, po dłuższej chwili milczenia. Nie martwił się, że mówi do mugolki, zbierając jej książki zauważył czego dotyczyły, a osoba nie magiczna raczej nie szukałaby wiedzy na temat zielarstwa i mandragor. Zebrał w sobie wszelkie pokłady uprzejmości, jakie tliły się jeszcze w środku.
- Mam nadzieję, że Pani również nie została uszkodzona – stwierdził cicho, ze spokojnym wyrazem twarzy. Nie miał nigdy problemów z utrzymywaniem kontaktu wzrokowego, ale przez całą rozmowę unikał patrzenia w jej przenikliwe oczy. Mówiąc ostatnie zdanie jednak, spojrzał jej w końcu w twarz tylko utwierdzając się w swojej opinii o jej atrakcyjności. Zirytowało go to, ale wiedział dobrze, że tak naprawdę nie ma powodu by być nieprzyjemnym. Ona z kolei była po prostu miła, tak zwyczajnie, bez powodu. Zbijało go to z tropu. Milczał kolejną chwilę, zanim w końcu spytał:
- Los książek został wyjaśniony, czy mogę w czymś jeszcze pomóc? – udało mu się nawet nie zabrzmieć zjadliwie, choć akurat to zdanie na ogół wypowiadał tak, by ewentualni zainteresowani zrozumieli, że tej pomocy raczej nie chce udzielać. Starał się, choć sam nie wiedział dlaczego. Z drugiej strony osoba postronna uznałaby, że i tak jest raczej nieprzyjemny w obyciu, nawet jeśli dla niego były to wyżyny dobrego zachowania.
- Gdybyś tu była… – mruknął cicho do siebie, a właściwie do Grace, która może była gdzieś tam na górze, a może nie. Ktoś bardziej optymistyczny powiedziałby, że może to ona mu wpycha te kobiety w ręce, gdy on sam od nich stroni. Ale Potterowi to nawet przez myśl nie przeszło. On widział tylko kłopoty w każdej kobiecej sylwetce. Oparł się znów o szafkę i schował na moment twarz w dłoniach. Kłopoty wciąż same go znajdowały, a przecież siedział w bibliotece! Ilu ludzi uważało to miejsce za najnudniejsze na świecie, a jakimś cudem on nigdy nie mógł się tutaj po prostu nudzić. Uniósł głowę i znów sięgnął do pudła zastanawiając się jakim cudem święty spokój był dla niego nieosiągalny. Tak jakby nie mógł być zostawiony sam sobie.
No właśnie. Nie mógł. Nieznajoma go znalazła i najwyraźniej szczerze martwiła się o zniszczenia jakich mogła dokonać. Zmarszczył lekko brwi słysząc jej głos, ale nie mógł nie przyznać, że uzyskała odrobinę sympatii martwiąc się o najcenniejsze według niego dobro świata.
- Gdyby coś im się stało, musiałbym Panią zabić – powiedział głosem tak ponurym, że aż nieco mrocznym. Niezidentyfikowany błysk w jego oku pokazywał jednak, że to żart. Trzeba być jednak dobrym obserwatorem by to dostrzec, albo po prostu przejrzeć tą kamienną maskę, która od wielu lat zakrywała twarz Lewisa.
- Są obłożone zaklęciami, ciężko je zniszczyć w ten sposób. Akurat trafiła Pani na księgi z magicznych działów – wyjaśnił w końcu, po dłuższej chwili milczenia. Nie martwił się, że mówi do mugolki, zbierając jej książki zauważył czego dotyczyły, a osoba nie magiczna raczej nie szukałaby wiedzy na temat zielarstwa i mandragor. Zebrał w sobie wszelkie pokłady uprzejmości, jakie tliły się jeszcze w środku.
- Mam nadzieję, że Pani również nie została uszkodzona – stwierdził cicho, ze spokojnym wyrazem twarzy. Nie miał nigdy problemów z utrzymywaniem kontaktu wzrokowego, ale przez całą rozmowę unikał patrzenia w jej przenikliwe oczy. Mówiąc ostatnie zdanie jednak, spojrzał jej w końcu w twarz tylko utwierdzając się w swojej opinii o jej atrakcyjności. Zirytowało go to, ale wiedział dobrze, że tak naprawdę nie ma powodu by być nieprzyjemnym. Ona z kolei była po prostu miła, tak zwyczajnie, bez powodu. Zbijało go to z tropu. Milczał kolejną chwilę, zanim w końcu spytał:
- Los książek został wyjaśniony, czy mogę w czymś jeszcze pomóc? – udało mu się nawet nie zabrzmieć zjadliwie, choć akurat to zdanie na ogół wypowiadał tak, by ewentualni zainteresowani zrozumieli, że tej pomocy raczej nie chce udzielać. Starał się, choć sam nie wiedział dlaczego. Z drugiej strony osoba postronna uznałaby, że i tak jest raczej nieprzyjemny w obyciu, nawet jeśli dla niego były to wyżyny dobrego zachowania.
Gość
Gość
Zastanawiała się jak to jest mieć takie miejsce na wyciągnięcie ręki. Cała ta przestrzeń była czymś niesamowicie wyjątkowym i pewnie gdyby nie była Sproutem, pewnie gdyby nie wszystkie pokłady pasji i miłości jakie miała nie okazała roślinom to mogłaby je okazać książkom i temu miejscu. Była pewna, że praca mężczyzny nie ogranicza się do rozkładania książek, była pewna, że by jej się to spodobało. Na jego słowa pokiwała głową, a po chwili lekko się uśmiechnęła. - Gdybym je uszkodziła pewnie sama bym to zrobiła. -odparła. Chociaż twarz miał poważną, mogłaby nawet rzec ponurą to nie brała jego słów z równą powagą do siebie. I to było w pewnym stopniu dla niej zaskoczeniem. Miłym zaskoczeniem. Te słowa pozbawione intencji z jego strony dotknęły wspomnień, których brzemię nosiła od wielu lat. Jednak nie poczuła się w żaden sposób zagrożona nawet pomimo jego spojrzenia. Właśnie… spojrzenia. Prawdą jest, że Peony nie miała w ogóle doświadczenia z mężczyznami. W swoim byłym mężu zakochała się już w Hogwarcie, w wieku dwudziestu lat była już matką, a później… później jej życie potoczyło się w całkowicie innym kierunku i przez pewien czas nie mogła nawet na żadnego spojrzeć. Nawet teraz mając możliwości wejścia na pas startowy i wzbicia się w górę nie chciała tego robić. Gdzieś głęboko w niej zrodziło się przeświadczenie, że nigdy w życiu sobie na podobne uczucia nie pozwoli. Nie dlatego, że była feministką, która ściągała do parteru każdego napotkanego mężczyznę. Dlatego, że to ona była przez długi czas ściągana do parteru. Właśnie przez mężczyznę. Ku możliwemu zaskoczeniu nie była jednak ślepa. Jej oczy chętnie błądziły po jego twarzy, ale czując się dość niezręcznie po chwili przeniosła spojrzenie na swoje dłonie. - W takim razie dziękuję Merlinowi za magię. Za swoją niezdarność niekoniecznie. - powiedziała nadal lekko zawstydzona tym, że jej kurza ślepota przyczyniła się do przewrócenia większości pudeł. Przejechała dłonią po karku i pokiwała głową. Żyła więc nie było się czym przejmować. - Coś czuje, że nie za często zdarzają się tutaj takie sytuacje. - skwitowała posyłając w jego stronę szeroki uśmiech. Oczami wyobraźni widziała już jak dostaje dożywotni zakaz przychodzenia do biblioteki za zakłócanie spokoju. Chyba jednak dobrze, że to on podszedł do niej a nie pan dozorca. Słysząc jego kolejne pytanie roześmiała się krótko. - Nie, nie będę już Panu przeszkadzać. Bardzo dziękuje za wyrozumiałość i… darowanie życia. - odparła z uśmiechem i już odwróciła się w stronę stolika, kiedy wpadło jej do głowy jeszcze jedna rzecz, w której jednak mógłby jej pomóc. Widząc, że mężczyzna nie zdążył jeszcze wrócić do rozkładania książek uniosła palec do góry, a jej wzrok mówił, że jednak coś jeszcze leży jej w głowie. - Skoro jednak sam Pan zaproponował to może mogłabym poprosić o jedną rzecz. Jak Pan widzi bardziej mi do skrzata niż czarodzieja… - tutaj uśmiechnęła się znacząco. - Jedna książka okazała się być poza moim zasięgiem, a nigdzie nie widziałam drabinki. Dodatkowo wolałam nie używać magii. - dodała podchodząc do regału, w którym ów książka się znajdowała. Kiedy podeszli wskazała na interesującą ją pozycje. - Już drugi raz mnie dzisiaj Pan ratuje. - odparła z uśmiechem i po chwili dotarło do niej jak bardzo płytko to zabrzmiało. Peony weź się w garść!
do not cry because it is over
smile because it happened
smile because it happened
Peony Sprout
Zawód : własna hodowla Mandragor & warzenie eliksirów
Wiek : 27
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Wdowa
nie widziałam cię już od miesiąca. nic.
jestem może bledsza,
trochę śpiąca, trochę bardziej milcząca, lecz widać można żyć bez powietrza.
jestem może bledsza,
trochę śpiąca, trochę bardziej milcząca, lecz widać można żyć bez powietrza.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Coś czuję, że nie za często zdarzają się tutaj takie sytuacje.
Po raz kolejny ugryzł się w język, choć nie dlatego, że miał powiedzieć coś złośliwego. Był szczerze zdziwiony swoją chęcią odpowiedzi, sprawiło to, że nie był pewien co powiedzieć. Na szczęście był tak małomówny, że brak komentarza uchodził mu na sucho. Uznawano po prostu, że się zgadza.
Przez moment myślał, że ją uraził. Poczuł się głupio, bo przecież wspiął się na wyżyny uprzejmości, oferując nawet pomoc, który to zaszczyt miało niewiele osób. Wtedy jednak nieznajoma się uśmiechnęła, a on, nawet nie wiedząc , jej odpowiedział. W charakterystyczny dla niego sposób, usta wygięły się w grymas, który z uśmiechem miał niewiele wspólnego dla normalnego człowieka, ale u niego dokładnie tym był. Kiedy poczuł, że unoszą się jego kąciki ust, oczy błysnęły mu zdziwieniem, zaraz też powstrzymał to szaleństwo. Ostatecznie zdecydował się na milczące kiwnięcie głową gdy mu podziękowała. Czuł się dziwnie niespokojnie kiedy z nią rozmawiał, możliwe, że tak właśnie powinien się czuć gdy spodobała mu się kobieta. Z ulgą zarejestrował jej odejście, ciesząc się ze świętego spokoju, ale wróciła. A on wcale nie był niezadowolony.
Nadal jednak powstrzymywał się od komentarzy dobrze wiedząc jak zjadliwe by były. Kiwał tylko głową w odpowiednich momentach i dodawał do tego efektownie ponury wyraz twarzy. Z jednej strony chciał poznać tą kobietę, z drugiej liczył, że ją odstraszy. W końcu jednak nie wytrzymał i skomentował jej słowa o ratunku.
- W takim razie powinienem mieć pelerynę – powiedział zanim zdołał się zastanowić. Tym razem, jego mroczna mina wcale nie zatarła faktu, że był to żart. Gdyby obok stał jakiś pracownik biblioteki to oznaczyłby to w kalendarzu i kazał zamieścić w gazetach informację o cudzie. Na szczęście nikogo prócz nich nie było w danej alejce i Potter mógł w każdej chwili zaprzeczyć, że taka sytuacja miała miejsce.
Zdjął wskazaną książkę z półki i wyciągnął w jej kierunku, czując się wyjątkowo niezręcznie. Z kamienną miną spojrzał po raz ostatni w te szare oczy, równocześnie starając się ja zapamiętać i z całej siły chcąc o nich zapomnieć. Trwało to może sekundę, a nawet mniej. Ostatecznie nabrał powietrza i choć jego mina wskazywała, że chce powiedzieć coś innego, zdecydował się na proste:
- Proszę. W razie problemów jestem w tamtej alejce – znów pozwolił swoim ustom mówić, zanim mózg to przetworzył. Zacisnąwszy usta odwrócił się na pięcie i ruszył do wcześniejszego miejsca, gdzie wciąż czekały na niego pudła. Wiedział dobrze, że zachowuje się jak idiota, w dodatku sam nie znał ku temu powodu. Mówił wbrew sobie, pomagał wbrew sobie. Przemknęło mu przez myśl, że może tak naprawdę mógł chcieć tego, ale zdusił tą myśl w zarodku wiedząc jak niedorzecznie to brzmiało. On był niedorzeczny. Wciąż zostało kilka godzin pracy, a on coraz mocniej marzył o rozpalonym kominku i dwóch mruczących kotach przy boku. Odpowiadało mu to stuprocentowo męskie towarzystwo, które urzędowało w jego domu. Na pewno nie musiał stykać się z tak dziwnymi sytuacjami, a żadne ze zwierząt nie oczekiwało od niego więcej niż potrafił dać. Paradoksalnie nieznajoma również tego nie robiła, ale z jakiegoś powodu Lewis uznał, że to świetna wymówka by unikać kobiet, a tej w szczególności. Oznaczać mogła tylko kłopoty, a on miał ich wystarczająco.
Po raz kolejny ugryzł się w język, choć nie dlatego, że miał powiedzieć coś złośliwego. Był szczerze zdziwiony swoją chęcią odpowiedzi, sprawiło to, że nie był pewien co powiedzieć. Na szczęście był tak małomówny, że brak komentarza uchodził mu na sucho. Uznawano po prostu, że się zgadza.
Przez moment myślał, że ją uraził. Poczuł się głupio, bo przecież wspiął się na wyżyny uprzejmości, oferując nawet pomoc, który to zaszczyt miało niewiele osób. Wtedy jednak nieznajoma się uśmiechnęła, a on, nawet nie wiedząc , jej odpowiedział. W charakterystyczny dla niego sposób, usta wygięły się w grymas, który z uśmiechem miał niewiele wspólnego dla normalnego człowieka, ale u niego dokładnie tym był. Kiedy poczuł, że unoszą się jego kąciki ust, oczy błysnęły mu zdziwieniem, zaraz też powstrzymał to szaleństwo. Ostatecznie zdecydował się na milczące kiwnięcie głową gdy mu podziękowała. Czuł się dziwnie niespokojnie kiedy z nią rozmawiał, możliwe, że tak właśnie powinien się czuć gdy spodobała mu się kobieta. Z ulgą zarejestrował jej odejście, ciesząc się ze świętego spokoju, ale wróciła. A on wcale nie był niezadowolony.
Nadal jednak powstrzymywał się od komentarzy dobrze wiedząc jak zjadliwe by były. Kiwał tylko głową w odpowiednich momentach i dodawał do tego efektownie ponury wyraz twarzy. Z jednej strony chciał poznać tą kobietę, z drugiej liczył, że ją odstraszy. W końcu jednak nie wytrzymał i skomentował jej słowa o ratunku.
- W takim razie powinienem mieć pelerynę – powiedział zanim zdołał się zastanowić. Tym razem, jego mroczna mina wcale nie zatarła faktu, że był to żart. Gdyby obok stał jakiś pracownik biblioteki to oznaczyłby to w kalendarzu i kazał zamieścić w gazetach informację o cudzie. Na szczęście nikogo prócz nich nie było w danej alejce i Potter mógł w każdej chwili zaprzeczyć, że taka sytuacja miała miejsce.
Zdjął wskazaną książkę z półki i wyciągnął w jej kierunku, czując się wyjątkowo niezręcznie. Z kamienną miną spojrzał po raz ostatni w te szare oczy, równocześnie starając się ja zapamiętać i z całej siły chcąc o nich zapomnieć. Trwało to może sekundę, a nawet mniej. Ostatecznie nabrał powietrza i choć jego mina wskazywała, że chce powiedzieć coś innego, zdecydował się na proste:
- Proszę. W razie problemów jestem w tamtej alejce – znów pozwolił swoim ustom mówić, zanim mózg to przetworzył. Zacisnąwszy usta odwrócił się na pięcie i ruszył do wcześniejszego miejsca, gdzie wciąż czekały na niego pudła. Wiedział dobrze, że zachowuje się jak idiota, w dodatku sam nie znał ku temu powodu. Mówił wbrew sobie, pomagał wbrew sobie. Przemknęło mu przez myśl, że może tak naprawdę mógł chcieć tego, ale zdusił tą myśl w zarodku wiedząc jak niedorzecznie to brzmiało. On był niedorzeczny. Wciąż zostało kilka godzin pracy, a on coraz mocniej marzył o rozpalonym kominku i dwóch mruczących kotach przy boku. Odpowiadało mu to stuprocentowo męskie towarzystwo, które urzędowało w jego domu. Na pewno nie musiał stykać się z tak dziwnymi sytuacjami, a żadne ze zwierząt nie oczekiwało od niego więcej niż potrafił dać. Paradoksalnie nieznajoma również tego nie robiła, ale z jakiegoś powodu Lewis uznał, że to świetna wymówka by unikać kobiet, a tej w szczególności. Oznaczać mogła tylko kłopoty, a on miał ich wystarczająco.
Gość
Gość
Zwykle na ratunek przychodziła jej magia. Może nie w momentach gapiostwa, ale tam gdzie nie sięgała umiejętnościami, precyzją czy po prostu wzrostem. I pewnie obyłaby się w końcu bez tej książki, ale skoro mężczyzna sam zaproponował jej pomoc to czemu miała z niej nie skorzystać? Tym bardziej, że właściwie działała bez większego zastanowienia. Nie zawracała sobie jeszcze chwile temu w ogóle głowy ów książką, a teraz stała się dla niej bardzo ważną pozycją w jej poszukiwaniach. Na jego słowa uśmiechnęła się szeroko i choć do głowy wpadł jej pewien komentarz to nie miała zamiaru go wypowiadać. Nie wiedzieć czemu sprawiał, że czuła się skrępowana. Tak inaczej niż przy ludziach, których po prostu nie lubiła lub po prostu… nie znała. Choć patrzył na nią tylko przez chwile i chociaż przez większość czasu jego twarz pozostawała całkowicie nieodgadniona to jednak w jakiś sposób wolała tego nie zakłócać swoją głupią paplaniną. Kiedy podał jej książkę skinęła głową. - Kolejny raz dziękuję. Zdecydowanie jestem teraz Pana dłużniczką. - powiedziała z uśmiechem, a kiedy wypowiedział kolejne słowa zaśmiała się cicho nie chcąc już nic tym razem obiecywać. Skąd mogła wiedzieć czy czasem kolejna książka nie będzie jej jeszcze bardziej potrzebna? Oczywiście tego nie planowała. Niech sobie nie myśli, że jest jakąś prześladowczynią. Bardzo dobrze wiedziała jak to jest kiedy ktoś przeszkadza w wykonywanej pracy. Im dłużej ktoś zajmuje ci głowę tym więcej masz jeszcze do zrobienia. A ona szanowała czyjś wysiłek. Zdecydowanie szanowała jego bo równie dobrze mógł albo ją zostawić wśród tych wszystkich pudeł (co w sumie opóźniłoby tylko jego pracę), albo zniknąć między regałami tak by nie mogła go znaleźć po raz drugi. Kimkolwiek był… ruszył nią. Temu zdecydowanie nie mogła zaprzeczyć. Odprowadziła go wzrokiem, a kiedy zniknął w jednej z alejek biblioteki spojrzała na okładkę książki. Była stara i nawet jej delikatne dłonie mogły odznaczyć się na stronach. Ruszyła w stronę stolika ostatni raz oglądając się za siebie. Nie wiedzieć w sumie nawet czemu. Wszystkie rzeczy były ku jej radości na swoim miejscu. Chociaż nie podejrzewała, że ktoś mógłby skraść jej plecak i książki to niezbyt mądre było pozostawianie ich przy stoliku. Kto powiedział, że ta odpowiedzialna kobieta zawsze ma się zachowywać całkowicie racjonalnie? Wróciła do przeglądania lektury zapisując co ważniejsze słowa. Nie spodziewała się tak wielu książek na ten temat i nic nie mogła poradzić na to, że jej entuzjazm co do pisania książek lekko w tym momencie przygasł. Jak mogła napisać dobrą książkę na ten wybrany temat skoro tak wielu już go poruszało. Jednak nie miała zamiaru się tak łatwo poddać. Nie wiedziała ile czasu minęło, ale musiało się ściemnić, bo lampki w całej bibliotece właśnie rozbłysły. Peony drgnęła zaskoczona odkładając na chwile pióro. Chociaż wybrała to samopiszące to nie mogła mu dyktować każdego słowa i postawiła na całkowicie mugolską i naturalną praktykę pisania notatek. Przetarła oczy czując lekkie pulsowanie w skroniach. Zbyt dużo informacji w zbyt krótkim czasie. Rozejrzała się po bibliotece i ku jej zaskoczeniu prawie wszyscy korzystający z biblioteki wcześniej zniknęli. Została ona, jakaś kobieta przy stoliku obok i para na końcu tego korytarza. Nawet nie przyszło jej do głowy, że mogło minąć tyle czasu.
do not cry because it is over
smile because it happened
smile because it happened
Peony Sprout
Zawód : własna hodowla Mandragor & warzenie eliksirów
Wiek : 27
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Wdowa
nie widziałam cię już od miesiąca. nic.
jestem może bledsza,
trochę śpiąca, trochę bardziej milcząca, lecz widać można żyć bez powietrza.
jestem może bledsza,
trochę śpiąca, trochę bardziej milcząca, lecz widać można żyć bez powietrza.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Niełatwo było wybić go ze skupienia, swoją pracę wykonywał wiele lat, mając już nawyki i niemal automatyczne funkcje zanotowane w umyśle. Błędne było jednak jego oczekiwanie, że kiedy tylko rozwiąże problem nieznajomej, ta zniknie. Mimo, że nie stała obok, z tym uroczym, choć subtelnym i zdecydowanie niewymuszonym uśmiechem, zajmowała jakąś część jego umysłu. Było to rozpraszające i niepokojące. Tak samo jak to, że zauważył jej uśmiech. Niby kiedy? Był przecież zajęty byciem Miss Ponurej Miny 1956, na pewno zdobył by tytuł. W końcu jednak skończyły mu się książki do rozłożenia, a zostało jeszcze trochę pracy. Nie czuł się nawet specjalnie zmęczony, głównie przez to że zatopiony w myślach nie zauważył upływu czasu. Był przyzwyczajony, że wszystko działo się obok niego, tego dnia jednak wyjątkowo nie zwracał kompletnie uwagi na zmiany otoczenia, odwiedzających czy nawet półek, choć było pewne, że wszystko posegregował idealnie, co do tytułu. Nigdy się nie mylił, a przynajmniej nie zdarzyło się to od wielu lat. Był na to zbyt szczegółowy, pomagał też fakt, że nie posiadał życia prywatnego.
Wyszedł spomiędzy półek, by zająć się sprzątaniem blatów stołów rozstawionych na środku biblioteki, czytelnicy mało kiedy odnosili książki na miejsca, ale nie było to takie łatwe, przy ilości książek porównywalnej do populacji Londynu. Zaskoczony zauważył, że ta kobieta nadal tam siedzi. Oparł się o szafkę i obserwował przez dłuższą chwilę jak zawzięcie coś notuje, przekłada kartki. Kosmyk włosów opadł jej na twarz, a ona najwyraźniej nie zamierzała go poprawić. Poczuł, że aż świerzbią go palce by to zrobić, wyszedłby jednak wtedy na kompletnego psychola. Zamiast tego po prostu patrzył, aż w końcu się ocknęła, jak ze snu. Dopiero wtedy postanowił podejść, choć nie miał pojęcia dlaczego.
- Zamykamy, może odłożyć dla Pani książki, by były gotowe na przyszły raz? – niemal czuł jak zaskoczone spojrzenie innego pracownika wypala mu dziurę w plecach. Liczył jedynie na to, że jego kolega z pracy ma wystarczająco rozumu by o tym nigdy nie wspominać, byłby to ogromny błąd.
Z kolei sam Potter zaczął analizować swoją wypowiedź znajdując tam mnóstwo dziwnych elementów. Na przykład słowa przyszły raz, których użył. Wyraził chęć zobaczenia jej ponownie, nawet jeśli nikt normalny nie byłby w stanie tego wychwycić, on wiedział, jak niezwykłe to było. W końcu znał siebie i rozumiał choć w niewielkim procencie pokręcone ścieżki własnego umysłu. Ta była albo zupełnie nowa, lub być może stara, tak stara, ze o niej zapomniał, ale za to odkurzona i uruchomiona na nowo, jak rozpadająca się linia produkcyjna, która od kilkunastu lat jedynie rdzewiała. Niemal słyszał skrzypienie. Odchrząknął zakłopotany.
- Mam nadzieję, że nie przeszkodziłem – i znów kulturalne zdanie, godne prawdziwego dżentelmena, którym on przecież nie był. Mógł jednak się założyć o swoje własne, wciąż pojedyncze, siwe włosy, że ona tego nie zauważy i chyba był wdzięczny za ten brak uroku. Co by się stało, gdyby jednak zrozumiała jego intencje, których przecież sam nie znał, w dodatku mogłaby potraktować je poważnie! Nie, zdecydowanie nie było o tym mowy. W końcu nawet kiedy był miły, był odpychający. Wystarczył ton, nieważne słowa. Mógłby mówić do wszystkich per kotku, a na pewno naoczni świadkowie mówiliby potem, że nazywa wszystkich tarantulami.
Wyszedł spomiędzy półek, by zająć się sprzątaniem blatów stołów rozstawionych na środku biblioteki, czytelnicy mało kiedy odnosili książki na miejsca, ale nie było to takie łatwe, przy ilości książek porównywalnej do populacji Londynu. Zaskoczony zauważył, że ta kobieta nadal tam siedzi. Oparł się o szafkę i obserwował przez dłuższą chwilę jak zawzięcie coś notuje, przekłada kartki. Kosmyk włosów opadł jej na twarz, a ona najwyraźniej nie zamierzała go poprawić. Poczuł, że aż świerzbią go palce by to zrobić, wyszedłby jednak wtedy na kompletnego psychola. Zamiast tego po prostu patrzył, aż w końcu się ocknęła, jak ze snu. Dopiero wtedy postanowił podejść, choć nie miał pojęcia dlaczego.
- Zamykamy, może odłożyć dla Pani książki, by były gotowe na przyszły raz? – niemal czuł jak zaskoczone spojrzenie innego pracownika wypala mu dziurę w plecach. Liczył jedynie na to, że jego kolega z pracy ma wystarczająco rozumu by o tym nigdy nie wspominać, byłby to ogromny błąd.
Z kolei sam Potter zaczął analizować swoją wypowiedź znajdując tam mnóstwo dziwnych elementów. Na przykład słowa przyszły raz, których użył. Wyraził chęć zobaczenia jej ponownie, nawet jeśli nikt normalny nie byłby w stanie tego wychwycić, on wiedział, jak niezwykłe to było. W końcu znał siebie i rozumiał choć w niewielkim procencie pokręcone ścieżki własnego umysłu. Ta była albo zupełnie nowa, lub być może stara, tak stara, ze o niej zapomniał, ale za to odkurzona i uruchomiona na nowo, jak rozpadająca się linia produkcyjna, która od kilkunastu lat jedynie rdzewiała. Niemal słyszał skrzypienie. Odchrząknął zakłopotany.
- Mam nadzieję, że nie przeszkodziłem – i znów kulturalne zdanie, godne prawdziwego dżentelmena, którym on przecież nie był. Mógł jednak się założyć o swoje własne, wciąż pojedyncze, siwe włosy, że ona tego nie zauważy i chyba był wdzięczny za ten brak uroku. Co by się stało, gdyby jednak zrozumiała jego intencje, których przecież sam nie znał, w dodatku mogłaby potraktować je poważnie! Nie, zdecydowanie nie było o tym mowy. W końcu nawet kiedy był miły, był odpychający. Wystarczył ton, nieważne słowa. Mógłby mówić do wszystkich per kotku, a na pewno naoczni świadkowie mówiliby potem, że nazywa wszystkich tarantulami.
Gość
Gość
Wnętrze
Szybka odpowiedź