Salon
AutorWiadomość
First topic message reminder :
Salon
Pomieszczenie, w którym zbierała się zawsze cała rodzina było przytulne i przyjemne już od pierwszego momentu. Lekko z boku był ustawiony kominek, w którym palił się ogień, a wokół niego zgromadzono miękką kanapę i fotele, w których można było się zapaść. Pod ścianą stały regały wypełnione po brzegi książkami oraz mapami. Nie brakowało też rodzinnych zdjęć i pamiątek oraz roślin, które były obecne w całym domu. Małe, duże, wysokie, niskie, rozłożyste i strzeliste idealnie dopasowywały się w całe otoczenie nie pozwalając aby ktokolwiek zapomniał, że znajduje się w domu znawców roślin. Okna skierowane na ogród ozdobiono jasnymi kotarami, które dopełniały całości.
Zły pomysł?Nie ma czegoś takiego jak zły pomysł, tylko złe wykonanie go
Herbert Grey
Zawód : Botanik, podróżnik, awanturnik
Wiek : 29
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Kawaler
Podróżowanie to nie jest coś, do czego się nadajesz. To coś, co robisz. Jak oddychanie
OPCM : 18 +2
UROKI : 0
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 2 +1
TRANSMUTACJA : 15 +2
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 5
SPRAWNOŚĆ : 10
Genetyka : Czarodziej
Zakon Feniksa
Uśmiechnęła się na słowa Herberta.
– No… tak… – Pokiwała głową.
Uspokojona słowami kuzyna, wróciła do rysowania, w geometryczny sposób nakładając na kubek cienie. Ograniczenie walorów pozwalało na lepsze zrozumienie tego, w jaki sposób działa światło, a ponadto mając do dyspozycji tylko jeden, niezbyt dobrej jakości ołówek, i tak nie była w stanie uzyskać pełnego cieniowania. Gwen wydawało się jednak, że i takie prace mają swój urok. Być może powinna w tym stylu kiedyś namalować cały obraz?
Pokiwała głową, wyrywając z notatnika kawałek papieru. Napisała na nim imię i nazwisko Charlie, a także potencjalny adres zamieszkania, po czym położyła karteczkę na stole.
– Jeśli… jeśli wszystko jest z nią w porządku, sowa powinna ja znaleźć – powiedziała.
Zaśmiała się cicho, jakby działy bardzo ją bawiły. Pokręciła przy tym głową.
– Żadnymi. Mój znajomy pisał artykuły, potrzebował wsparcia ilustratora i tak się trochę… wkręciłam. Nie zajmowałam się działami, rysowałam na zlecenie – wyjaśniła. – Myślałam nad tym… Ale nie wiem, czy po takim czasie będą mnie chcieli, zwłaszcza że wiesz, jaka jest sytuacja… – Westchnęła. Gdy zaczynała pracę dla pisma, wszystko było jakieś takie… łatwiejsze.
Nie miała pojęcia, co przyniosą następne miesiące. Wciąż zagubiona, potrzebowała oddechu, aby znów ustalić sobie dalsze cele, by wiedzieć, gdzie powinna stawiać następny krok. Doskonale jednak zdawała sobie sprawę z tego, że w obecnej sytuacji wcale nie będzie jej łatwiej. Wręcz przeciwnie. Każdy kolejny dzień, każdy kolejny miesiąc, będzie walką o przetrwanie. Przynajmniej jednak nie była w tym zupełnie sama, prawda? Wraz z kuzynami i ciotką chyba dadzą sobie radę. Nie chciała dopuścić do siebie myśli, że któreś z nich może w wyniku konfliktu stracić życie. Śmierć czyhała za rogiem, ale na Boga, czemu oni mieliby być jej coś winni? Jakby za mało cierpienia w ostatnich latach zesłało na nich życie.
Gdy skończyła rysować kubek, odłożyła przybory na stolik. Ręka, która w ostatnim czasie utraciła trochę wprawy, pobolewała ją delikatnie, domagając się odpoczynku.
| zt
– No… tak… – Pokiwała głową.
Uspokojona słowami kuzyna, wróciła do rysowania, w geometryczny sposób nakładając na kubek cienie. Ograniczenie walorów pozwalało na lepsze zrozumienie tego, w jaki sposób działa światło, a ponadto mając do dyspozycji tylko jeden, niezbyt dobrej jakości ołówek, i tak nie była w stanie uzyskać pełnego cieniowania. Gwen wydawało się jednak, że i takie prace mają swój urok. Być może powinna w tym stylu kiedyś namalować cały obraz?
Pokiwała głową, wyrywając z notatnika kawałek papieru. Napisała na nim imię i nazwisko Charlie, a także potencjalny adres zamieszkania, po czym położyła karteczkę na stole.
– Jeśli… jeśli wszystko jest z nią w porządku, sowa powinna ja znaleźć – powiedziała.
Zaśmiała się cicho, jakby działy bardzo ją bawiły. Pokręciła przy tym głową.
– Żadnymi. Mój znajomy pisał artykuły, potrzebował wsparcia ilustratora i tak się trochę… wkręciłam. Nie zajmowałam się działami, rysowałam na zlecenie – wyjaśniła. – Myślałam nad tym… Ale nie wiem, czy po takim czasie będą mnie chcieli, zwłaszcza że wiesz, jaka jest sytuacja… – Westchnęła. Gdy zaczynała pracę dla pisma, wszystko było jakieś takie… łatwiejsze.
Nie miała pojęcia, co przyniosą następne miesiące. Wciąż zagubiona, potrzebowała oddechu, aby znów ustalić sobie dalsze cele, by wiedzieć, gdzie powinna stawiać następny krok. Doskonale jednak zdawała sobie sprawę z tego, że w obecnej sytuacji wcale nie będzie jej łatwiej. Wręcz przeciwnie. Każdy kolejny dzień, każdy kolejny miesiąc, będzie walką o przetrwanie. Przynajmniej jednak nie była w tym zupełnie sama, prawda? Wraz z kuzynami i ciotką chyba dadzą sobie radę. Nie chciała dopuścić do siebie myśli, że któreś z nich może w wyniku konfliktu stracić życie. Śmierć czyhała za rogiem, ale na Boga, czemu oni mieliby być jej coś winni? Jakby za mało cierpienia w ostatnich latach zesłało na nich życie.
Gdy skończyła rysować kubek, odłożyła przybory na stolik. Ręka, która w ostatnim czasie utraciła trochę wprawy, pobolewała ją delikatnie, domagając się odpoczynku.
| zt
But I would lay my armor down if you said you’d rather
love than fight
love than fight
|20.08.1958
Wieści szybko się rozniosły i właśnie na to liczył kiedy wysyłał listy. Kiedy tylko jego mała sówka wracała, natychmiast wręczał jej kolejny list. Musiał mieć przygotowanych dużo smakołyków, aby w przeciągu trzech dni wysłała wszystkie listy. Następnie należała się jej odpowiednia nagroda w postaci odpoczynku. Siedziała więc teraz na żerdzi przed domem, główkę schowała pod skrzydłem i spała. Nie przeszkadzał jej wiedząc jak ciężką pracę wykonała.
Ledwie dzień wcześniej, Celina wsparła jego działania i pomogła rozdawać jedzenie, roztoczyła nad tą małą grupką w jego domu swoją opiekę. Chciał pomagać i to robił. Wieczorami opowiadał dzieciom historię z czasów kiedy podróżował, a te siedziały przy ognisku wsłuchane w jego słowa. Nakładał wtedy kapelusz, przybierał poważną minę i mówił, a słowa same płynęły. Zapominał wtedy o koszmarach jakie go dręczyły. Te niestety wracały w nocy. Nie wiedział jak sobie z tym poradzić. Z każdym porankiem było coraz gorzej, jakby jego własny dom, jego łóżko robiło wszystko, aby stał się złym człowiekiem. Spacery po lesie stawały się coraz dłuższe, a strzelba jawiła się przyjacielem. Czy popadał właśnie w szaleństwo? Do kogo miał się zwrócić z tym problemem?
Przetarł oczy, te podkrążone, przygaszone niedospaniem nim wrócił z ogródka warzywnego. Zapasy się kurczyły. Ludzie, którym pomagał musieli ruszać dalej. On też miał rodzinę do wykarmienia. Jeden z mężczyzn zapewnił go, że jutro z samego rana ruszą w podróż. Mają plan, ponoć jakiś inny znajomy może ich przygarnąć i dać schronienie. Wczoraj przyleciała sowa zapewniając, że mają bezpieczną drogę. Herbert odetchnął trochę z ulgą, że odzyskają dom, a on będzie mógł się skupić na zbiórce, bo zrozumiał jak wielka jest potrzeba i jeżeli każdy, komu tragedia oszczędziła dom może oddać koc, puszkę fasoli, słoik przetworów to uda się pomóc większej liczbie ludzi, zwłaszcza, że Dorset umierało. Wystarczyło parę dni, aby zorientować się jak wielka jest skala zniszczeń. Jak przed paroma dniami martwił się o koniec zawieszenia broni, tak teraz nic nie było ważne, poza przetrwaniem. Wojna jawiła się przeszłością, do której miał nadzieję, że teraz nikt nie będzie wracał. Choć nie zdziwiłby się, gdyby druga strona wykorzystała kataklizm przeciwko nim. Ludzie bez serca i skrupułów, a takimi ich właśnie odbierał.
-Nie jest tego dużo… - Oznajmił wkraczając do domu, gdzie w kuchni przebywała Prima. Czarownica zjawiła się, informując, że jest ciotką Celiny, a ta opowiedziała o tym co się dzieje w Greengrove Farm i postanowiła pomóc. Nie odmówił, tylko wpuścił od razu do kuchni, gdzie zaoferowała swoją pomoc. Herbert nie był kucharzem, potrafił parę rzeczy zrobić, ale do wielkiej biegłości trochę mu brakowało. Kobieta zaś doskonale wiedziała co należy robić więc on jedynie wykonywał polecenia. Grupa dzieciaków, która wraz z rodzicami na parę dni znalazł u niego schronienie zaraz przyszła paląc się do pomocy. Tylko pytali, co mogą zrobić, czy jest jakieś specjalne zadanie dla nich. Herbertowi kończyły się już pomysły. Byli wysłani na wyprawę po drewno, następnie w poszukiwaniu tańczącego garnka, a następnie zaginione chochli. Z wszystkich wracali z tarczą. Postawił koszyk z marchewkami oraz burakami na kamiennej podłodze. -Została już praca dzielnych krasnali kuchennych. - Wskazał na warzywa oraz obieraczki.
Wieści szybko się rozniosły i właśnie na to liczył kiedy wysyłał listy. Kiedy tylko jego mała sówka wracała, natychmiast wręczał jej kolejny list. Musiał mieć przygotowanych dużo smakołyków, aby w przeciągu trzech dni wysłała wszystkie listy. Następnie należała się jej odpowiednia nagroda w postaci odpoczynku. Siedziała więc teraz na żerdzi przed domem, główkę schowała pod skrzydłem i spała. Nie przeszkadzał jej wiedząc jak ciężką pracę wykonała.
Ledwie dzień wcześniej, Celina wsparła jego działania i pomogła rozdawać jedzenie, roztoczyła nad tą małą grupką w jego domu swoją opiekę. Chciał pomagać i to robił. Wieczorami opowiadał dzieciom historię z czasów kiedy podróżował, a te siedziały przy ognisku wsłuchane w jego słowa. Nakładał wtedy kapelusz, przybierał poważną minę i mówił, a słowa same płynęły. Zapominał wtedy o koszmarach jakie go dręczyły. Te niestety wracały w nocy. Nie wiedział jak sobie z tym poradzić. Z każdym porankiem było coraz gorzej, jakby jego własny dom, jego łóżko robiło wszystko, aby stał się złym człowiekiem. Spacery po lesie stawały się coraz dłuższe, a strzelba jawiła się przyjacielem. Czy popadał właśnie w szaleństwo? Do kogo miał się zwrócić z tym problemem?
Przetarł oczy, te podkrążone, przygaszone niedospaniem nim wrócił z ogródka warzywnego. Zapasy się kurczyły. Ludzie, którym pomagał musieli ruszać dalej. On też miał rodzinę do wykarmienia. Jeden z mężczyzn zapewnił go, że jutro z samego rana ruszą w podróż. Mają plan, ponoć jakiś inny znajomy może ich przygarnąć i dać schronienie. Wczoraj przyleciała sowa zapewniając, że mają bezpieczną drogę. Herbert odetchnął trochę z ulgą, że odzyskają dom, a on będzie mógł się skupić na zbiórce, bo zrozumiał jak wielka jest potrzeba i jeżeli każdy, komu tragedia oszczędziła dom może oddać koc, puszkę fasoli, słoik przetworów to uda się pomóc większej liczbie ludzi, zwłaszcza, że Dorset umierało. Wystarczyło parę dni, aby zorientować się jak wielka jest skala zniszczeń. Jak przed paroma dniami martwił się o koniec zawieszenia broni, tak teraz nic nie było ważne, poza przetrwaniem. Wojna jawiła się przeszłością, do której miał nadzieję, że teraz nikt nie będzie wracał. Choć nie zdziwiłby się, gdyby druga strona wykorzystała kataklizm przeciwko nim. Ludzie bez serca i skrupułów, a takimi ich właśnie odbierał.
-Nie jest tego dużo… - Oznajmił wkraczając do domu, gdzie w kuchni przebywała Prima. Czarownica zjawiła się, informując, że jest ciotką Celiny, a ta opowiedziała o tym co się dzieje w Greengrove Farm i postanowiła pomóc. Nie odmówił, tylko wpuścił od razu do kuchni, gdzie zaoferowała swoją pomoc. Herbert nie był kucharzem, potrafił parę rzeczy zrobić, ale do wielkiej biegłości trochę mu brakowało. Kobieta zaś doskonale wiedziała co należy robić więc on jedynie wykonywał polecenia. Grupa dzieciaków, która wraz z rodzicami na parę dni znalazł u niego schronienie zaraz przyszła paląc się do pomocy. Tylko pytali, co mogą zrobić, czy jest jakieś specjalne zadanie dla nich. Herbertowi kończyły się już pomysły. Byli wysłani na wyprawę po drewno, następnie w poszukiwaniu tańczącego garnka, a następnie zaginione chochli. Z wszystkich wracali z tarczą. Postawił koszyk z marchewkami oraz burakami na kamiennej podłodze. -Została już praca dzielnych krasnali kuchennych. - Wskazał na warzywa oraz obieraczki.
Zły pomysł?Nie ma czegoś takiego jak zły pomysł, tylko złe wykonanie go
Ostatnio zmieniony przez Herbert Grey dnia 25.01.24 13:53, w całości zmieniany 1 raz
Herbert Grey
Zawód : Botanik, podróżnik, awanturnik
Wiek : 29
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Kawaler
Podróżowanie to nie jest coś, do czego się nadajesz. To coś, co robisz. Jak oddychanie
OPCM : 18 +2
UROKI : 0
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 2 +1
TRANSMUTACJA : 15 +2
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 5
SPRAWNOŚĆ : 10
Genetyka : Czarodziej
Zakon Feniksa
O działaniach podjętych przez niejakiego pana Greya usłyszała z dwóch źródeł. Pierwszym z nich była rzecz jasna Celine ― dowiedziała się, że jej śliczna duszka żwawo ruszyła do pomocy, nawet jeśli ta pomoc miała zawrzeć się w jedynie podstawowych czynnościach, jak przemywanie ran, polewanie zupy, czy częstowanie poszkodowanych uśmiechem. Drugim źródłem był z kolei Roger ― gdy czytała otrzymany od niego list w pierwszej chwili się dziwiła i zastanawiała, co to za znajomość i jak to tak w ogóle, ale potem dziwić się przestała i skwitowała to wszystko wzruszeniem ramion.
Nie on jeden przecież posiadał znajomych o których nikt by go nie podejrzewał, prawda? A połączenie detektywa z… czym właściwie zajmował się pan Grey? Nie miała absolutnie zielonego pojęcia, ale w świetle listu konieczność uzupełnienia luk informacyjnych wyraźnie bladła. Była potrzebna i ― na wszystkich znanych jej bogów ― tak bardzo chciała czuć się potrzebna.
Nie wiedziała co konkretnie może być przydatne i czego właściwie oczekiwałby od niej pan Grey, zatem do płóciennej, wyświechtanej torby zapakowała wzmacniające eliksiry i trochę ingrediencji, by w razie czego móc uwarzyć coś na miejscu. Zabrała także uprzednio uprane prześcieradło, które podarła na równe pasy, by móc przewiązać pomniejsze rany lub je oczyścić. Okulary na koralikowym łańcuszku zawiesiła na szyi, ubrała kapelusz ze szpicem i była gotowa do drogi.
Do Greengrove Farm ostatecznie doleciała na miotle, uprzednio teleportując się gdzieś w znane jej okolice Dorset. Zapoznanie było krótkie, wymienili ledwie imiona i uścisk dłoni, a zaraz potem Herbert zaprosił ją do kuchni. Prima nie protestowała ― gotowanie darzyła prawie tak wielką miłością, jak warzenie eliksirów, a wprawa w obu czynnościach pozwoliła jej dokonywać prawdziwych cudów, przy jednoczesnym oszczędnym wykorzystaniu składników.
Akurat wycierała ręce w wełnianą zapaskę, gdy do kuchni wkroczył gospodarz.
― Niedużo to zawsze lepiej niż nic! ― odparła wesoło. Uśmiech sam wpełzł na jej wargi, jakby chciała zarazić go optymizmem i tym samym usunąć szare cienie kładące się pod oczami czarodzieja. Niestety, bezskutecznie.
Zajrzała do koszyka i zastukała palcem w policzek. Wyglądało na to, że najlepszym wyjściem byłoby dogotowanie jeszcze kaszy i podsypanie tego ziołami, by lekko podkręcić smak. Chyba, żeby jednak zupę?...
― Herbercie, ile osób w sumie będzie na posiłku? ― spytała, obrzucając czarodzieja spojrzeniem pełnym zadumy. ― Czy Celine wspominała ci może, że znam się także na alchemii? Czy są wśród ocalałych jacyś ludzie potrzebujący mikstur? Znam też podstawy pierwszej pomocy…
Nie on jeden przecież posiadał znajomych o których nikt by go nie podejrzewał, prawda? A połączenie detektywa z… czym właściwie zajmował się pan Grey? Nie miała absolutnie zielonego pojęcia, ale w świetle listu konieczność uzupełnienia luk informacyjnych wyraźnie bladła. Była potrzebna i ― na wszystkich znanych jej bogów ― tak bardzo chciała czuć się potrzebna.
Nie wiedziała co konkretnie może być przydatne i czego właściwie oczekiwałby od niej pan Grey, zatem do płóciennej, wyświechtanej torby zapakowała wzmacniające eliksiry i trochę ingrediencji, by w razie czego móc uwarzyć coś na miejscu. Zabrała także uprzednio uprane prześcieradło, które podarła na równe pasy, by móc przewiązać pomniejsze rany lub je oczyścić. Okulary na koralikowym łańcuszku zawiesiła na szyi, ubrała kapelusz ze szpicem i była gotowa do drogi.
Do Greengrove Farm ostatecznie doleciała na miotle, uprzednio teleportując się gdzieś w znane jej okolice Dorset. Zapoznanie było krótkie, wymienili ledwie imiona i uścisk dłoni, a zaraz potem Herbert zaprosił ją do kuchni. Prima nie protestowała ― gotowanie darzyła prawie tak wielką miłością, jak warzenie eliksirów, a wprawa w obu czynnościach pozwoliła jej dokonywać prawdziwych cudów, przy jednoczesnym oszczędnym wykorzystaniu składników.
Akurat wycierała ręce w wełnianą zapaskę, gdy do kuchni wkroczył gospodarz.
― Niedużo to zawsze lepiej niż nic! ― odparła wesoło. Uśmiech sam wpełzł na jej wargi, jakby chciała zarazić go optymizmem i tym samym usunąć szare cienie kładące się pod oczami czarodzieja. Niestety, bezskutecznie.
Zajrzała do koszyka i zastukała palcem w policzek. Wyglądało na to, że najlepszym wyjściem byłoby dogotowanie jeszcze kaszy i podsypanie tego ziołami, by lekko podkręcić smak. Chyba, żeby jednak zupę?...
― Herbercie, ile osób w sumie będzie na posiłku? ― spytała, obrzucając czarodzieja spojrzeniem pełnym zadumy. ― Czy Celine wspominała ci może, że znam się także na alchemii? Czy są wśród ocalałych jacyś ludzie potrzebujący mikstur? Znam też podstawy pierwszej pomocy…
świeć nam żywym, świeć umarłym
Dzieciaki widząc, że dorośli właśnie zaczęli rozmawiać uznały, że jednak zabawa z psem wydaje się bardziej ciekawa niż obieranie warzyw. Zresztą, widzieli nieraz jak rodzice jednym ruchem różdżki sprawiali, że warzywa same pozbawiały się niechcianej skórki. W związku z tym, nie miały zamiaru same pchać się do ciężkiej pracy.
To sprawiło, że Herbert nie musiał wynajdować im zajęcia. Po chwili na tyłach domu dało się słyszeć radosny pisk grupki, która rzucała patyki potężnemu psisku, z którym jakiś czas temu, zamieszkała w Greengrove farm Gwen.
-Czternaście osób. - Odpowiedział na zadane pytanie. -Pomogę, tylko powiedz co mam robić. - Dodał jeszcze, bo przecież samej jej nie zostawi z tworzeniem posiłku. Pokiwał nieznacznie głową, a światło padające na jego twarz pogłębiło cienie pod oczami. -Jedna z kobiet jest ledwo po porodzie, mówili, że potrzebuje czegoś na wzmocnienie. - Wskazał na salon, gdzie siedzieli dorośli pochylając się nad mapami jakie im udostępnił. Jedna sowa opuściła właśnie dom, zapewne niosąc zakodowaną wiadomość do kogoś kto dysponował świstoklikami. -Ma na imię Luisa. - O ile nie pomylił imienia, ponieważ przez koszmary, jego umysł nie działał tak jakby sobie tego życzył. Pewne sprawy mu umykały, informacje przeciekały przez palce. Łapał się na tym, że zapomniał dlaczego chciał iść do kuchni i w połowie drogi zawracał. Nie wiedział jak długo ten stan się utrzyma, ale nie chciał prosić o nic dla siebie. W końcu dziwne sny miną, a on powróci do pełni sił. Być może zwyczajnie potrzebował spokoju, a o taki teraz było ciężko. W tym momencie rozległ się płacz małego dziecka, do którego zaraz dołączył troskliwy głos jego matki. Herbert uśmiechnął się nieznacznie; dźwięk ten był potwierdzeniem jego słów. W tym momencie do kuchni weszła Lusia. Była kobietą średniego wzrostu, ubrana w długą, brązową spódnicę i do tego szary sweter, włosy koloru orzecha zebrane w warkocz opadały jej między łopatki. -Czy mogę chłodną wodę? Wydaje mi się, że Tommy ma gorączkę. - Oznajmiła zmartwionym głosem. Spojrzała to na Greya to na Primę. Dopiero po chwili można było zobaczyć jak spódnicy uczepiona jest mała dziewczynka, nie starsza niż cztery lata, która wpatrywała się dużymi, zielonymi oczami w otaczający ją świat.
-Może Prima da radę pomóc? - Zagadnął Gery, który znał się na obieraniu marchewek, ale nie na udzielaniu pomocy małym dzieciom. Zwłaszcza takim, które przyszły na świat ledwo przed paroma tygodniami, a jego rodzice byli zmuszeni opuścić swój dom i szukać nowego. Dziękował losowi, że jego oszczędzono, tak samo jak dom, w którym mieszkał. Ojciec, gdyby żył, powiedziałby, że czuwała nad nim jakaś opatrzność. Cokolwiek to było, to on sam wiedział, że jedyne co teraz może zrobić to pomóc innym, którzy nie mieli tyle szczęścia.
To sprawiło, że Herbert nie musiał wynajdować im zajęcia. Po chwili na tyłach domu dało się słyszeć radosny pisk grupki, która rzucała patyki potężnemu psisku, z którym jakiś czas temu, zamieszkała w Greengrove farm Gwen.
-Czternaście osób. - Odpowiedział na zadane pytanie. -Pomogę, tylko powiedz co mam robić. - Dodał jeszcze, bo przecież samej jej nie zostawi z tworzeniem posiłku. Pokiwał nieznacznie głową, a światło padające na jego twarz pogłębiło cienie pod oczami. -Jedna z kobiet jest ledwo po porodzie, mówili, że potrzebuje czegoś na wzmocnienie. - Wskazał na salon, gdzie siedzieli dorośli pochylając się nad mapami jakie im udostępnił. Jedna sowa opuściła właśnie dom, zapewne niosąc zakodowaną wiadomość do kogoś kto dysponował świstoklikami. -Ma na imię Luisa. - O ile nie pomylił imienia, ponieważ przez koszmary, jego umysł nie działał tak jakby sobie tego życzył. Pewne sprawy mu umykały, informacje przeciekały przez palce. Łapał się na tym, że zapomniał dlaczego chciał iść do kuchni i w połowie drogi zawracał. Nie wiedział jak długo ten stan się utrzyma, ale nie chciał prosić o nic dla siebie. W końcu dziwne sny miną, a on powróci do pełni sił. Być może zwyczajnie potrzebował spokoju, a o taki teraz było ciężko. W tym momencie rozległ się płacz małego dziecka, do którego zaraz dołączył troskliwy głos jego matki. Herbert uśmiechnął się nieznacznie; dźwięk ten był potwierdzeniem jego słów. W tym momencie do kuchni weszła Lusia. Była kobietą średniego wzrostu, ubrana w długą, brązową spódnicę i do tego szary sweter, włosy koloru orzecha zebrane w warkocz opadały jej między łopatki. -Czy mogę chłodną wodę? Wydaje mi się, że Tommy ma gorączkę. - Oznajmiła zmartwionym głosem. Spojrzała to na Greya to na Primę. Dopiero po chwili można było zobaczyć jak spódnicy uczepiona jest mała dziewczynka, nie starsza niż cztery lata, która wpatrywała się dużymi, zielonymi oczami w otaczający ją świat.
-Może Prima da radę pomóc? - Zagadnął Gery, który znał się na obieraniu marchewek, ale nie na udzielaniu pomocy małym dzieciom. Zwłaszcza takim, które przyszły na świat ledwo przed paroma tygodniami, a jego rodzice byli zmuszeni opuścić swój dom i szukać nowego. Dziękował losowi, że jego oszczędzono, tak samo jak dom, w którym mieszkał. Ojciec, gdyby żył, powiedziałby, że czuwała nad nim jakaś opatrzność. Cokolwiek to było, to on sam wiedział, że jedyne co teraz może zrobić to pomóc innym, którzy nie mieli tyle szczęścia.
Zły pomysł?Nie ma czegoś takiego jak zły pomysł, tylko złe wykonanie go
Herbert Grey
Zawód : Botanik, podróżnik, awanturnik
Wiek : 29
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Kawaler
Podróżowanie to nie jest coś, do czego się nadajesz. To coś, co robisz. Jak oddychanie
OPCM : 18 +2
UROKI : 0
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 2 +1
TRANSMUTACJA : 15 +2
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 5
SPRAWNOŚĆ : 10
Genetyka : Czarodziej
Zakon Feniksa
Przechyliła lekko głowę, gdy światło dnia pogłębiło widoczne pod oczami Greya cienie. To też ją niepokoiło ― rozumiała chęć pomocy, poświęcenie, ale nie mogłaby przejść obojętnie obok sojusznika, obok człowieka, który poświęcał własny dom i własne zasoby by pomóc innym.
― Pewnie jak powiem, że najbardziej mi pomożesz idąc spać, to mnie nie posłuchasz? ― odparła z cieniem żartu w głosie i pokręciła głową. ― Przy tak dużej liczbie osób warto byłoby połączyć warzywa z kaszą. Posiłek będzie miał więcej objętości i na dłużej pozostanie w żołądku niż zupa. Dysponujesz może czymś takim?
Jeśli nie, to nadal pozostawała im opcja zupy. Cienkiej, bo pozbawionej mięsnej bazy, ale zawsze było to coś, czym można było uśpić głód.
― Prócz ewentualnej kaszy będzie potrzebna pomoc z porcjowaniem warzyw i obieraniem. ― Niby mieli od tego zaklęcie, ale Prima wolała używać magii do konkretnych, bardzo magicznych rzeczy. Resztę, proste czynności dnia codziennego, wolała wykonywać własnymi rękami.
Zerknęła mu przez ramię, gdy wspomniał o potrzebującej pomocy kobiecie. Wyglądało na to, że posiłek ― w dowolnej formie ― i tak przejdzie głównie pod komendę Greya. Pomoc medyczna miała wyższy priorytet.
― Gorączkę? ― powtórzyła zmartwionym głosem po Luisie, szczerze zaniepokojona. Niemowlaki i ich zdrowie zasługiwały na osobną książkę, która sprowadzałaby się mniej-więcej do tego, że liczył się czas. Bardziej niż wszystko inne. ― Znam zaklęcie na zbicie gorączki, jest skuteczniejsze niż zimny okład. Ale najpierw muszę zobaczyć dziecko.
Obejrzała się na Herberta, zacięła wargi w wąską kreskę, myśląc intensywnie nad nadchodzącym postępowaniem.
― Dysponujesz kociołkiem, prawda? Nie jest mi potrzebny już-teraz, w tej sekundzie ― dodała zaraz, nie chcąc by mężczyzna zrywał się do poszukiwań ― ale tak… na wszelki wypadek.
Wróciła spojrzeniem do Luisy i założyła na nos okulary-połówki.
― Przynieś dziecko tutaj, w kuchni jest więcej światła niż w tamtym salonie. No i jest miejsce na stole, tam trwa narada z mapami. ― Uśmiechnęła się pokrzepiająco do czarownicy. ― Nie będziemy im tam przeszkadzać.
― Uprzątnijmy tu trochę ― zwróciła się znów w stronę Herberta i zabrała się za przesuwanie misek z warzywami, garnków, noży i tym podobnych spraw na bok, by pozostawić na blacie dość miejsca na niemowlaka.
― Pewnie jak powiem, że najbardziej mi pomożesz idąc spać, to mnie nie posłuchasz? ― odparła z cieniem żartu w głosie i pokręciła głową. ― Przy tak dużej liczbie osób warto byłoby połączyć warzywa z kaszą. Posiłek będzie miał więcej objętości i na dłużej pozostanie w żołądku niż zupa. Dysponujesz może czymś takim?
Jeśli nie, to nadal pozostawała im opcja zupy. Cienkiej, bo pozbawionej mięsnej bazy, ale zawsze było to coś, czym można było uśpić głód.
― Prócz ewentualnej kaszy będzie potrzebna pomoc z porcjowaniem warzyw i obieraniem. ― Niby mieli od tego zaklęcie, ale Prima wolała używać magii do konkretnych, bardzo magicznych rzeczy. Resztę, proste czynności dnia codziennego, wolała wykonywać własnymi rękami.
Zerknęła mu przez ramię, gdy wspomniał o potrzebującej pomocy kobiecie. Wyglądało na to, że posiłek ― w dowolnej formie ― i tak przejdzie głównie pod komendę Greya. Pomoc medyczna miała wyższy priorytet.
― Gorączkę? ― powtórzyła zmartwionym głosem po Luisie, szczerze zaniepokojona. Niemowlaki i ich zdrowie zasługiwały na osobną książkę, która sprowadzałaby się mniej-więcej do tego, że liczył się czas. Bardziej niż wszystko inne. ― Znam zaklęcie na zbicie gorączki, jest skuteczniejsze niż zimny okład. Ale najpierw muszę zobaczyć dziecko.
Obejrzała się na Herberta, zacięła wargi w wąską kreskę, myśląc intensywnie nad nadchodzącym postępowaniem.
― Dysponujesz kociołkiem, prawda? Nie jest mi potrzebny już-teraz, w tej sekundzie ― dodała zaraz, nie chcąc by mężczyzna zrywał się do poszukiwań ― ale tak… na wszelki wypadek.
Wróciła spojrzeniem do Luisy i założyła na nos okulary-połówki.
― Przynieś dziecko tutaj, w kuchni jest więcej światła niż w tamtym salonie. No i jest miejsce na stole, tam trwa narada z mapami. ― Uśmiechnęła się pokrzepiająco do czarownicy. ― Nie będziemy im tam przeszkadzać.
― Uprzątnijmy tu trochę ― zwróciła się znów w stronę Herberta i zabrała się za przesuwanie misek z warzywami, garnków, noży i tym podobnych spraw na bok, by pozostawić na blacie dość miejsca na niemowlaka.
świeć nam żywym, świeć umarłym
Zaśmiał się cicho słysząc słowa kobiety i pokręcił głową.
-I tak by nie zasnął. - Koszmary zaraz zaatakowały by jego umysł, zsyłały niepokojące wizje. Budząc się czułby drżenie rąk, [przyspieszony oddech świszczący w płucach i zimne krople potu na skroni. Nawet magii za bardzo nie używał gdyż brakowało mu sił, aby utrzymać cięższe zaklęcie. Cieszył się w takiej chwili, że ojciec mugol nauczył go jak radzić sobie bez magii. Nie czuł się taki bezradny kiedy z niej nie korzystał. -Kasza jest.
Tego akurat nie brakowało. Kiedy otrzymywali racje żywnościowe po prostu brał to co było bez zadawania pytań. Imał się każdej pracy czy to w porcie czy to przy magazynach. Każda dawała jakiś zarobek w postaci jedzenia lub paru sykli, które mógł wymienić na suche składniki. Ogródek przy domu i szklarnia pozwalały na warzywa czy owoce. Hattie też nie próżnowała i tworzyła liczne zapasy i przetwory, z których mogli skorzystać.
Trzymając pakunki z kaszą słuchał wymiany zdań między kobietami. Słysząc polecenie zabrał się za uprzątnięcie stołu i przeniesienie pracy do innej części kuchni. Ta, na szczęście, była dość obszerna, więc nie stanowiło problemu przearanżowanie miejsca.
Luisa położyła niemowlaka na wskazanym przez Primę miejscu, a Herbert zniknął w czeluściach spiżarni szukając rzeczonego kociołka. mała dziewczynka uczepiona spódnicy mamy patrzyła na Primę jakby szukając w jej twarzy potwierdzenia, że wie co robi.
-Nie mogę jej zbić, a też nie chce jeść. - Młoda matka odkryła pogładziła po rozpalonym policzku syna kiedy ten zanosił się płaczem rozrywającym na strzępy serce. Grey w tym czasie odnalazł kociołek i ustawił go w gotowości. Nie chciał marnować czasu więc zabrał się za przygotowywanie warzyw, ponieważ i tak byłby kulą u nogi dla kobiet. Co nie zmieniało faktu, że zerkał ukradkiem co robiły. Miał przecież stać się ojcem, Florka pod czujną opieką jego matki i ciotki dochodziła do siebie po niedawnej sytuacji kiedy ciąża groziła poronieniem. Ta myśl sprawiła, że mocniej zacisnął dłoń na rączce noża. To właśnie w takich sytuacjach czuł się bezradny. Nie chciał nigdy więcej znaleźć się w takiej sytuacji. Sytuacji, w której stał jak wryty i nie wiedział co zrobić. Ból jaki wtedy czuł nie dało się inaczej opisać jak odbierający oddech i zdroworozsądkowe myślenie.
-I tak by nie zasnął. - Koszmary zaraz zaatakowały by jego umysł, zsyłały niepokojące wizje. Budząc się czułby drżenie rąk, [przyspieszony oddech świszczący w płucach i zimne krople potu na skroni. Nawet magii za bardzo nie używał gdyż brakowało mu sił, aby utrzymać cięższe zaklęcie. Cieszył się w takiej chwili, że ojciec mugol nauczył go jak radzić sobie bez magii. Nie czuł się taki bezradny kiedy z niej nie korzystał. -Kasza jest.
Tego akurat nie brakowało. Kiedy otrzymywali racje żywnościowe po prostu brał to co było bez zadawania pytań. Imał się każdej pracy czy to w porcie czy to przy magazynach. Każda dawała jakiś zarobek w postaci jedzenia lub paru sykli, które mógł wymienić na suche składniki. Ogródek przy domu i szklarnia pozwalały na warzywa czy owoce. Hattie też nie próżnowała i tworzyła liczne zapasy i przetwory, z których mogli skorzystać.
Trzymając pakunki z kaszą słuchał wymiany zdań między kobietami. Słysząc polecenie zabrał się za uprzątnięcie stołu i przeniesienie pracy do innej części kuchni. Ta, na szczęście, była dość obszerna, więc nie stanowiło problemu przearanżowanie miejsca.
Luisa położyła niemowlaka na wskazanym przez Primę miejscu, a Herbert zniknął w czeluściach spiżarni szukając rzeczonego kociołka. mała dziewczynka uczepiona spódnicy mamy patrzyła na Primę jakby szukając w jej twarzy potwierdzenia, że wie co robi.
-Nie mogę jej zbić, a też nie chce jeść. - Młoda matka odkryła pogładziła po rozpalonym policzku syna kiedy ten zanosił się płaczem rozrywającym na strzępy serce. Grey w tym czasie odnalazł kociołek i ustawił go w gotowości. Nie chciał marnować czasu więc zabrał się za przygotowywanie warzyw, ponieważ i tak byłby kulą u nogi dla kobiet. Co nie zmieniało faktu, że zerkał ukradkiem co robiły. Miał przecież stać się ojcem, Florka pod czujną opieką jego matki i ciotki dochodziła do siebie po niedawnej sytuacji kiedy ciąża groziła poronieniem. Ta myśl sprawiła, że mocniej zacisnął dłoń na rączce noża. To właśnie w takich sytuacjach czuł się bezradny. Nie chciał nigdy więcej znaleźć się w takiej sytuacji. Sytuacji, w której stał jak wryty i nie wiedział co zrobić. Ból jaki wtedy czuł nie dało się inaczej opisać jak odbierający oddech i zdroworozsądkowe myślenie.
Zły pomysł?Nie ma czegoś takiego jak zły pomysł, tylko złe wykonanie go
Herbert Grey
Zawód : Botanik, podróżnik, awanturnik
Wiek : 29
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Kawaler
Podróżowanie to nie jest coś, do czego się nadajesz. To coś, co robisz. Jak oddychanie
OPCM : 18 +2
UROKI : 0
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 2 +1
TRANSMUTACJA : 15 +2
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 5
SPRAWNOŚĆ : 10
Genetyka : Czarodziej
Zakon Feniksa
Skinęła krótko głową. To była dobra wiadomość, kasza skutecznie napcha brzuchy gościom i pozwoli im choćby na parę godzin zapomnieć o trosce głodu. Prima doskonale znała oszałamiający ból pustego żołądka – sama swego czasu przeżyła problem natury głodowej. Las zimową porą nie dostarczał zbyt wiele zdatnych do spożycia roślin, a polować nie potrafiła. W tamtym czasie bała się także zapuszczać gdzieś dalej i bała się wyjścia do ludzi; wciąż dręczyło ją echo szmalcowniczego obozu, wciąż wydawało jej się, że każdy człowiek mógłby ją sprzedać z powrotem w łapy oprawców. Wolała więc przymierać głodem i kulić się na łóżku pod kocem, niż cokolwiek innego.
Z takim bagażem doświadczeń miała wystarczającą determinację, by pomóc tym ludziom najlepiej jak potrafi. Jako alchemik, jako gospodyni, jako uzdrowiciel. Jako człowiek.
Gdy niemowlę trafiło na stół, Prima zaczęła oględziny drobnego, delikatnego ciałka. Dziecko wydawało jej się wyczerpane, błądziło mętnym spojrzeniem po jej twarzy, śledziło ospale ruchy dłoni. Nie trzeba było czarów, by zdiagnozować gorączkę; miękka skóra pod jej palcami była rozpalona jak piec.
Wydobyła zza paska różdżkę i wycelowała jej czubek w niemowlę.
– Pugno febris. – Z drewienka wydobyła się biaława mgiełka. Opadła w dół, niczym całun, pokrywając drobne ciałko i wnikając przez skórę. Prima uważnie obserwowała reakcję dziecka, głucha na płacz. Nie mogła się rozpraszać, nawet jeśli płacz był ostry i poruszał struny duszy o których istnieniu już zdążyła zapomnieć.
– Rzuciłam zaklęcie na obniżenie temperatury ciała, pomoże mu zwalczyć gorączkę. Ma pani pokarm? – zapytała kobiety. Niektóre matki zbyt narażone na widmo głodu traciły możliwość karmienia dziecka samodzielnie i wtedy powstawał kolejny problem. – Trzeba go nawodnić. Możemy zaparzyć słabą herbatę albo zapewnić dostęp do świeżej wody. Po ustabilizowaniu gorączki powinien chętniej przyjąć pokarm.
Choć jeśli kobieta dysponowała mlekiem z piersi, to być może po obniżeniu temperatury powinna spróbować nakarmić syna w ten sposób. Załatwią wtedy obie potrzeby: i pragnienie i głód, który na pewno dokuczał niemowlęciu.
– Przyszykuję jeszcze eliksir wzmacniający i odpowiednio go rozwodnię, tak, by nie stanowił dla niego zagrożenia – dodała z ciepłym uśmiechem. Kątem oka zauważyła, że Herbet przyniósł już kociołki i zajął się nawet warzywami. – Wszystko będzie dobrze. – Uścisnęła ramię kobiety w geście pełnym pocieszenia.
|pugno febris udane
Z takim bagażem doświadczeń miała wystarczającą determinację, by pomóc tym ludziom najlepiej jak potrafi. Jako alchemik, jako gospodyni, jako uzdrowiciel. Jako człowiek.
Gdy niemowlę trafiło na stół, Prima zaczęła oględziny drobnego, delikatnego ciałka. Dziecko wydawało jej się wyczerpane, błądziło mętnym spojrzeniem po jej twarzy, śledziło ospale ruchy dłoni. Nie trzeba było czarów, by zdiagnozować gorączkę; miękka skóra pod jej palcami była rozpalona jak piec.
Wydobyła zza paska różdżkę i wycelowała jej czubek w niemowlę.
– Pugno febris. – Z drewienka wydobyła się biaława mgiełka. Opadła w dół, niczym całun, pokrywając drobne ciałko i wnikając przez skórę. Prima uważnie obserwowała reakcję dziecka, głucha na płacz. Nie mogła się rozpraszać, nawet jeśli płacz był ostry i poruszał struny duszy o których istnieniu już zdążyła zapomnieć.
– Rzuciłam zaklęcie na obniżenie temperatury ciała, pomoże mu zwalczyć gorączkę. Ma pani pokarm? – zapytała kobiety. Niektóre matki zbyt narażone na widmo głodu traciły możliwość karmienia dziecka samodzielnie i wtedy powstawał kolejny problem. – Trzeba go nawodnić. Możemy zaparzyć słabą herbatę albo zapewnić dostęp do świeżej wody. Po ustabilizowaniu gorączki powinien chętniej przyjąć pokarm.
Choć jeśli kobieta dysponowała mlekiem z piersi, to być może po obniżeniu temperatury powinna spróbować nakarmić syna w ten sposób. Załatwią wtedy obie potrzeby: i pragnienie i głód, który na pewno dokuczał niemowlęciu.
– Przyszykuję jeszcze eliksir wzmacniający i odpowiednio go rozwodnię, tak, by nie stanowił dla niego zagrożenia – dodała z ciepłym uśmiechem. Kątem oka zauważyła, że Herbet przyniósł już kociołki i zajął się nawet warzywami. – Wszystko będzie dobrze. – Uścisnęła ramię kobiety w geście pełnym pocieszenia.
|pugno febris udane
świeć nam żywym, świeć umarłym
Było coś kojącego w zachowaniu Primy, co Greyowi nie uszło uwadze - spokój, opanowanie i ciepło jakie biło z jej postawy i słów. Chociaż był jedynie obserwatorem całej sceny dostrzegał drobne gesty, uśmiech, skinienie głową. To wszystko co składało się odbiór całej postaci Primy jako kobiety pewnej tego co robi.
Warzywa pokrojone w kostki zapełniały wnętrze kociołka dając tym samym nadzieję na ciepły posiłek w brzuchu. Szklarnia zapewniała im podstawowe wyżywienie, a ostatnio broń ojca wydawała się ciągle wpadała mu w oko. Zarzucić ją na ramię i udać się na polowanie, jak kiedyś. Kto wie, być może zapewniłby rodzinie na jakiś czas mięsa, które pomoże im przeżyć.
-Nie wiem czy wystarczająco… - odpowiedziała z lekkim lękiem w głosie Luisa na pytanie o pokarm. Synek jadł, ale ostatnio bardzo mało, a ona sama była mocno zmęczona tułaczką i szukaniem nowego miejsca do życia. Grey nie mógł im wiele zaoferować jak namiot w ogrodzie, ale też nie był wstanie ciągle żywić innych ludzi. Musiał również zadbać o własną rodzinę i raczej nikt nie miałby mu tego za złe. -Może zróbmy tę herbatę… - Dodała błagalnym tonem i mimowolnie spojrzała na czajnik stojący na kuchence. Herbert od razu wstał ze swojego miejsca i nastawił wodę. Luisa uśmiechnęła się nerwowo - ni to w podziękowaniu ni to z troską. Musiało w jej głowie kotłować się wiele myśli, których nie potrafiła teraz ułożyć. Przeniosła wzrok na córkę i pogładziła ją po głowie w geście otuchy, takim samym jakim Prima wcześniej obdarowała nią samą.
Proste gesty wsparcia. Siła dla innych, aby mogli ją przekazać dalej.
Widział to niejednokrotnie w Amazonii, w społecznościach blisko ze sobą związanych, które rozwinęły bardzo dobrze wspólną odpowiedzialność za innych mieszkańców wioski. Coś o czym czarodzieje w swoim zadufaniu zdążyli zapomnieć. Świat jaki chciał im sprezentować wróg nie miał teraz znaczenia. Katastrofa wszystkich zrównała z ziemią. I po co była ta cała walka o rzekomą wolność? Kiedy swoboda i radość z niej została im odebrana przez siłę, z którą nie mogli się mierzyć. Nie mieli prawa uznawać, że będą z nią równi. Cała ta wojna, ideologia przestała mieć sens. -Dziękuję. - Dodała jeszcze Luisa kiedy spostrzegła, że synek przestał tak rozpaczliwie płakać. Zaklęcie zaczęło działać, a chłopiec otworzył oczy patrząc to na jedną to na drugą kobietę. Zamachnął się rączkami, ostatnie łzy spłynęły po pucatych policzkach. Największy kryzys zdawało się, że został zażegnany.
Warzywa pokrojone w kostki zapełniały wnętrze kociołka dając tym samym nadzieję na ciepły posiłek w brzuchu. Szklarnia zapewniała im podstawowe wyżywienie, a ostatnio broń ojca wydawała się ciągle wpadała mu w oko. Zarzucić ją na ramię i udać się na polowanie, jak kiedyś. Kto wie, być może zapewniłby rodzinie na jakiś czas mięsa, które pomoże im przeżyć.
-Nie wiem czy wystarczająco… - odpowiedziała z lekkim lękiem w głosie Luisa na pytanie o pokarm. Synek jadł, ale ostatnio bardzo mało, a ona sama była mocno zmęczona tułaczką i szukaniem nowego miejsca do życia. Grey nie mógł im wiele zaoferować jak namiot w ogrodzie, ale też nie był wstanie ciągle żywić innych ludzi. Musiał również zadbać o własną rodzinę i raczej nikt nie miałby mu tego za złe. -Może zróbmy tę herbatę… - Dodała błagalnym tonem i mimowolnie spojrzała na czajnik stojący na kuchence. Herbert od razu wstał ze swojego miejsca i nastawił wodę. Luisa uśmiechnęła się nerwowo - ni to w podziękowaniu ni to z troską. Musiało w jej głowie kotłować się wiele myśli, których nie potrafiła teraz ułożyć. Przeniosła wzrok na córkę i pogładziła ją po głowie w geście otuchy, takim samym jakim Prima wcześniej obdarowała nią samą.
Proste gesty wsparcia. Siła dla innych, aby mogli ją przekazać dalej.
Widział to niejednokrotnie w Amazonii, w społecznościach blisko ze sobą związanych, które rozwinęły bardzo dobrze wspólną odpowiedzialność za innych mieszkańców wioski. Coś o czym czarodzieje w swoim zadufaniu zdążyli zapomnieć. Świat jaki chciał im sprezentować wróg nie miał teraz znaczenia. Katastrofa wszystkich zrównała z ziemią. I po co była ta cała walka o rzekomą wolność? Kiedy swoboda i radość z niej została im odebrana przez siłę, z którą nie mogli się mierzyć. Nie mieli prawa uznawać, że będą z nią równi. Cała ta wojna, ideologia przestała mieć sens. -Dziękuję. - Dodała jeszcze Luisa kiedy spostrzegła, że synek przestał tak rozpaczliwie płakać. Zaklęcie zaczęło działać, a chłopiec otworzył oczy patrząc to na jedną to na drugą kobietę. Zamachnął się rączkami, ostatnie łzy spłynęły po pucatych policzkach. Największy kryzys zdawało się, że został zażegnany.
Zły pomysł?Nie ma czegoś takiego jak zły pomysł, tylko złe wykonanie go
Herbert Grey
Zawód : Botanik, podróżnik, awanturnik
Wiek : 29
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Kawaler
Podróżowanie to nie jest coś, do czego się nadajesz. To coś, co robisz. Jak oddychanie
OPCM : 18 +2
UROKI : 0
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 2 +1
TRANSMUTACJA : 15 +2
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 5
SPRAWNOŚĆ : 10
Genetyka : Czarodziej
Zakon Feniksa
Prima uśmiechnęła się w ten swój miły, krzepiący sposób. Ktoś, lata temu, powiedział jej, że ma podejście do ludzi, że potrafi przemówić do rozumu nawet tym bardzo krnąbrnym pacjentom. I w chwilach takich jak ta wydawało jej się, że mieli rację. Myśl ta mile łechtała ego, a w obecnym czasie ściągała jej myśli w stronę ścieżki uzdrowicielskiej. Czy jako wiedźma z lasu, czarownica znikąd, mogłaby liczyć na jakieś poważne księgi na temat tej trudnej sztuki? Czy znalazłaby kogoś, kto byłby w stanie jej pokazać, nauczyć? Miała już swoje lata, była tego świadoma, ale przecież człowiek uczył się przez całe życie.
Gdy Luisa poprosiła o herbatę, Prima dołączyła do Herberta. Bez większego trudu odnalazła puszkę z herbatą, a gdy czarodziej odnalazł kubek – wsypała do środka nieco suszu, wciąż na uwadze mając fakt, że parzyli napój dla słabego niemowlaka.
– Nie nakrywaj kubka – poleciła miękko, posyłając mu krótki uśmiech. – Wtedy wyjdzie za mocna, a to nie byłoby nam na rękę.
Gdy ostatnie słowa opuściły jej wargi, Prima speszyła się lekko – być może Herbert już o tym wiedział, być może miał doświadczenie z parzeniem słabych naparów, ale tak naprawdę niewiele o nim wiedziała; wolała zatem dmuchać na zimne.
– Oby chował się zdrowo – odparła ciepło na podziękowania Luisy; jej życzenie było szczere, tak samo jak szczere pozostawało jej serce. Potem jej uwaga znów wróciła do Herbarta.
– Jak idzie ci z posiłkiem? Mogę w czymś jeszcze pomóc? – Gdy czajnik zaczął gwizdać, bezwiednie sięgnęła po rączkę, w naturalnym dla siebie rytmie przejmując rolę opiekunki ogniska domowego i jakby po drodze zapominać, że rzeczony dom i ognisko wcale nie należą do niej. – Powiedz mi, Herbercie… – powoli napełniła kubek wodą – …czym się tak właściwie zajmujesz? Celine nie wspomniała mi o tobie zbyt wiele, a jestem ciekawa z kim przyszło mi pracować.
Czajnik trafił z powrotem na swoje miejsce, Prima zapatrzyła się w ciemniejąca powierzchnię naparu. Drobny susz powoli pęczniał, wypuszczając smugi zaklętej w sobie mocy natury.
– Zrozumiem, jeśli nie będziesz chciał o tym rozmawiać – dodała po chwili, jakby mimochodem – zatem nie czuj się zobowiązany. I podaj mi proszę sitko i drugi kubek, trzeba to przecedzić.
Gdy Luisa poprosiła o herbatę, Prima dołączyła do Herberta. Bez większego trudu odnalazła puszkę z herbatą, a gdy czarodziej odnalazł kubek – wsypała do środka nieco suszu, wciąż na uwadze mając fakt, że parzyli napój dla słabego niemowlaka.
– Nie nakrywaj kubka – poleciła miękko, posyłając mu krótki uśmiech. – Wtedy wyjdzie za mocna, a to nie byłoby nam na rękę.
Gdy ostatnie słowa opuściły jej wargi, Prima speszyła się lekko – być może Herbert już o tym wiedział, być może miał doświadczenie z parzeniem słabych naparów, ale tak naprawdę niewiele o nim wiedziała; wolała zatem dmuchać na zimne.
– Oby chował się zdrowo – odparła ciepło na podziękowania Luisy; jej życzenie było szczere, tak samo jak szczere pozostawało jej serce. Potem jej uwaga znów wróciła do Herbarta.
– Jak idzie ci z posiłkiem? Mogę w czymś jeszcze pomóc? – Gdy czajnik zaczął gwizdać, bezwiednie sięgnęła po rączkę, w naturalnym dla siebie rytmie przejmując rolę opiekunki ogniska domowego i jakby po drodze zapominać, że rzeczony dom i ognisko wcale nie należą do niej. – Powiedz mi, Herbercie… – powoli napełniła kubek wodą – …czym się tak właściwie zajmujesz? Celine nie wspomniała mi o tobie zbyt wiele, a jestem ciekawa z kim przyszło mi pracować.
Czajnik trafił z powrotem na swoje miejsce, Prima zapatrzyła się w ciemniejąca powierzchnię naparu. Drobny susz powoli pęczniał, wypuszczając smugi zaklętej w sobie mocy natury.
– Zrozumiem, jeśli nie będziesz chciał o tym rozmawiać – dodała po chwili, jakby mimochodem – zatem nie czuj się zobowiązany. I podaj mi proszę sitko i drugi kubek, trzeba to przecedzić.
świeć nam żywym, świeć umarłym
Czajnik zagwizdał gdy woda się w nim zagotowała i nim zdążył zalać kubek, w którym znajdował się susz wyręczyła go w tym Prima, więc ponownie zajął się przygotowywaniem posiłku pozwalając kobiecie zakończyć opiekę nad matką i jej synem. Wstawił garnek z warzywami na ogień zalewając wcześniej wszystko wodą. Następnie zniknął na chwilę, by wrócić z naręczem ziół jakie zebrał wokół domu, tam gdzie znajdował się mały ogródek zielony. Ostrożnie siekał i rwał zioła przygotowując je do późniejszego wykorzystania. W międzyczasie zabrał się za przygotowywanie sosu z suszonych grzybów i mąki, tyle co miał i czym jeszcze dysponował. Odszukał jeszcze kaszę, która stanowiła wypełniacz potrawki. Niestety mięsem nie mógł poczęstować, nie tym razem.
Nie wykazał się ani zniecierpliwieniem ani irytacją kiedy Prima pozwoliła sobie na śmielsze działania w jego kuchni. Jednak z odpowiedzią poczekał, aż Luisa ujęła kubek i wróciła do salonu.
-Jestem botanikiem - wyjaśnił sprawdzając miękkość warzyw nim dodał soli. -Swego czasu podróżowałem po Amazonii i zajmowałem się hodowlą egzotycznych odmian roślin. Teraz skupiam się na swojej wiedzy zielarskiej i rodzimej fauny i flory, aby pomagać innym na tyle na ile potrafię. - Nie był uzdrowicielem, ale wiedział jakie rośliny, napary i odwary mogą pomóc przy bólu brzucha czy zapaleniu oka. Ostatnio nawet zaczął powoli odświeżać swoją wiedzę z zakresu kadzideł, tak zdawała się teraz bardzo przydatna.
Sprawdził warzywa i dodał wcześniej przygotowany sos oraz zioła, rozpoczął dokładne mieszanie, aby wszystkie składniki się dobrze połączyły, następnie zmniejszył ogień pod garnkiem. Nigdy nie był rewelacyjnym kucharzem, ale ostatnie miesiące wymusiły na nim naukę nowych umiejętności, które okazywały się wielce przydatne. Nie potrafił tworzyć skomplikowanych dań, ale takie, które dało się przygotować w jednym garnku nie stanowiły już takiego wyzwania jak kiedyś. Daleko jednak mu było do umiejętności matki czy brata, który był istnym wirtuozem patelni.
-Możesz podać miski, znajdują się w górnych półkach. - Wskazał na komodę kuchenną gdzie znajdowały się rzeczone naczynia. On sam sięgnął po chochlę, którą miał zamiar nakładać posiłek. -Mam nadzieję, że zostaniesz na obiad. - Uśmiechnął się przyjaźnie kiedy odbierał miski. -Dziękuję za twoją pomoc.
Wskazał na salon gdzie siedziała Luisa z dziećmi pojąc synka naparem jaki przygotowała Prima. -Takie drobne gesty wiele znaczą.
Dodał jeszcze, bo wiedział, że ludzie potrafili umniejszać swoim działaniom, myśląc, że jedynie wielkie czyny mogą zmieniać świat.
/zt Herbert
Nie wykazał się ani zniecierpliwieniem ani irytacją kiedy Prima pozwoliła sobie na śmielsze działania w jego kuchni. Jednak z odpowiedzią poczekał, aż Luisa ujęła kubek i wróciła do salonu.
-Jestem botanikiem - wyjaśnił sprawdzając miękkość warzyw nim dodał soli. -Swego czasu podróżowałem po Amazonii i zajmowałem się hodowlą egzotycznych odmian roślin. Teraz skupiam się na swojej wiedzy zielarskiej i rodzimej fauny i flory, aby pomagać innym na tyle na ile potrafię. - Nie był uzdrowicielem, ale wiedział jakie rośliny, napary i odwary mogą pomóc przy bólu brzucha czy zapaleniu oka. Ostatnio nawet zaczął powoli odświeżać swoją wiedzę z zakresu kadzideł, tak zdawała się teraz bardzo przydatna.
Sprawdził warzywa i dodał wcześniej przygotowany sos oraz zioła, rozpoczął dokładne mieszanie, aby wszystkie składniki się dobrze połączyły, następnie zmniejszył ogień pod garnkiem. Nigdy nie był rewelacyjnym kucharzem, ale ostatnie miesiące wymusiły na nim naukę nowych umiejętności, które okazywały się wielce przydatne. Nie potrafił tworzyć skomplikowanych dań, ale takie, które dało się przygotować w jednym garnku nie stanowiły już takiego wyzwania jak kiedyś. Daleko jednak mu było do umiejętności matki czy brata, który był istnym wirtuozem patelni.
-Możesz podać miski, znajdują się w górnych półkach. - Wskazał na komodę kuchenną gdzie znajdowały się rzeczone naczynia. On sam sięgnął po chochlę, którą miał zamiar nakładać posiłek. -Mam nadzieję, że zostaniesz na obiad. - Uśmiechnął się przyjaźnie kiedy odbierał miski. -Dziękuję za twoją pomoc.
Wskazał na salon gdzie siedziała Luisa z dziećmi pojąc synka naparem jaki przygotowała Prima. -Takie drobne gesty wiele znaczą.
Dodał jeszcze, bo wiedział, że ludzie potrafili umniejszać swoim działaniom, myśląc, że jedynie wielkie czyny mogą zmieniać świat.
/zt Herbert
Zły pomysł?Nie ma czegoś takiego jak zły pomysł, tylko złe wykonanie go
Herbert Grey
Zawód : Botanik, podróżnik, awanturnik
Wiek : 29
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Kawaler
Podróżowanie to nie jest coś, do czego się nadajesz. To coś, co robisz. Jak oddychanie
OPCM : 18 +2
UROKI : 0
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 2 +1
TRANSMUTACJA : 15 +2
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 5
SPRAWNOŚĆ : 10
Genetyka : Czarodziej
Zakon Feniksa
– Botanikiem – powtórzyła z uznaniem; każdy specjalista zyskiwał u niej dodatkowe punkty ze względu na swoją wiedzę. Sama znała się na ziołach dość dobrze, często stanowiły bazę jej działań leczniczych i równie często przychodziło jej korzystać z rzeczonej wiedzy w eliksirach. Niektóre mieszanki przyspieszały dojrzewanie wywarów, inne opóźniały. Każda receptura była podatna, o ile oczywiście ktoś wiedział jak się z nią obchodzić.
– Chwali się takie podejście – odparła miękko, zajmując się przecedzeniem wywaru dla malucha – niewielu ludzi nastawionych jest w obecnych czasach na pomoc. Zwłaszcza, wybacz generalizację, mężczyzn. Większość z nich – mam wrażenie – garnie się szczególnie chętnie do bitki, do szukania guza. Jesteś chyba pierwszym specjalistą, którego spotykam odkąd… odkąd… – Prima westchnęła ciężko, pokręciła głową. Kiedyś przecież będzie musiała dać sobie spokój z rozpamiętywaniem, kiedyś będzie musiała pogodzić się z duszącym poczuciem zeszłorocznej, kwietniowej straty. – …Odkąd Londyn wyczyszczono z wszelkiego życia poza tym “jedynym właściwym” – dokończyła kąśliwie, ponuro, sama sobie psując nastrój.
Skinęła głową, gdy wspomniał o miskach. Szybko otarła dłonie w zapaskę, odnalazła wspomniane przez niego naczynia bez trudu i przetarła je prędko szmatką, by mieć pewność, że nie znalazło się w nich nic czego być tam nie powinno.
– Z miłą chęcią zostanę – powiedziała z wdzięcznością, choć już-już miała się wymówić jakąś ważną sprawą. Powiodła wzrokiem za ruchem Herberta, dostrzegła Luisę z dzieckiem. Uśmiech sam, całkiem bezwiednie, wypłynął na jej wargi. Lubiła dzieci. I nigdy nie odżałowała ułomności własnego organizmu, który pozbawił jej tej łaski.
– Obawiam się, drogi Herbercie – zaczęła wesoło, szczerze zaskoczona jego kolejnymi słowami – że twoja opinia jest tą, której nie wyznaje zbyt wielu osobników. Ale to miłe. I zgodne z tym, co wyznaję sama. Nie tylko wielkie, heroiczne czyny liczą się w tej wojnie. Ale to rozmowa na inny dzień, na inny moment – dodała, podając mu kolejno miski do napełnienia. Przez chwilę milczała, odstawiając porcje obiadu na bok, a gdy skończyli rozlewanie posiłku, znów przetarła dłonie.
– Gdybyś kiedyś potrzebował alchemika lub drobnego uzdrowiciela – napisz do mnie lub zjaw się w Lisim Borze, w Lancashire. Mówią, że miejsce jest nawiedzone, ale wierzę, że duchy lasu dopuszczą cię na właściwą ścieżkę.
|zt
– Chwali się takie podejście – odparła miękko, zajmując się przecedzeniem wywaru dla malucha – niewielu ludzi nastawionych jest w obecnych czasach na pomoc. Zwłaszcza, wybacz generalizację, mężczyzn. Większość z nich – mam wrażenie – garnie się szczególnie chętnie do bitki, do szukania guza. Jesteś chyba pierwszym specjalistą, którego spotykam odkąd… odkąd… – Prima westchnęła ciężko, pokręciła głową. Kiedyś przecież będzie musiała dać sobie spokój z rozpamiętywaniem, kiedyś będzie musiała pogodzić się z duszącym poczuciem zeszłorocznej, kwietniowej straty. – …Odkąd Londyn wyczyszczono z wszelkiego życia poza tym “jedynym właściwym” – dokończyła kąśliwie, ponuro, sama sobie psując nastrój.
Skinęła głową, gdy wspomniał o miskach. Szybko otarła dłonie w zapaskę, odnalazła wspomniane przez niego naczynia bez trudu i przetarła je prędko szmatką, by mieć pewność, że nie znalazło się w nich nic czego być tam nie powinno.
– Z miłą chęcią zostanę – powiedziała z wdzięcznością, choć już-już miała się wymówić jakąś ważną sprawą. Powiodła wzrokiem za ruchem Herberta, dostrzegła Luisę z dzieckiem. Uśmiech sam, całkiem bezwiednie, wypłynął na jej wargi. Lubiła dzieci. I nigdy nie odżałowała ułomności własnego organizmu, który pozbawił jej tej łaski.
– Obawiam się, drogi Herbercie – zaczęła wesoło, szczerze zaskoczona jego kolejnymi słowami – że twoja opinia jest tą, której nie wyznaje zbyt wielu osobników. Ale to miłe. I zgodne z tym, co wyznaję sama. Nie tylko wielkie, heroiczne czyny liczą się w tej wojnie. Ale to rozmowa na inny dzień, na inny moment – dodała, podając mu kolejno miski do napełnienia. Przez chwilę milczała, odstawiając porcje obiadu na bok, a gdy skończyli rozlewanie posiłku, znów przetarła dłonie.
– Gdybyś kiedyś potrzebował alchemika lub drobnego uzdrowiciela – napisz do mnie lub zjaw się w Lisim Borze, w Lancashire. Mówią, że miejsce jest nawiedzone, ale wierzę, że duchy lasu dopuszczą cię na właściwą ścieżkę.
|zt
świeć nam żywym, świeć umarłym
|26.10.1958
Polecenie było proste, gorzej z jego wykonaniem. Nie miał w zwyczaju poddawania się tylko dlatego, że na drodze stały jakieś przeszkody, chociaż te wydawały się nie do pokonania. Cienie zostawiły na jego ciele ślady. Podłuże blizny biegnące przez całą klatkę piersiową miały mu przypominać jak ledwo uszedł z życiem w Sennej Dolinie. Gdyby nie szybka pomoc uzdrowiciela, zapewne dziś jego grobowiec znajdowałby się na tyłach ogrodu Greyów.
Zamiast tego pochylał się nad mapą w salonie ustalając koordynaty jakie otrzymał w tęczę ledwie dzień temu od Longbottoma. Informacje zdawkowe, bez większych szczegółów, na podstawie których mieli stworzyć plan. Liczba mnoga, ponieważ nie działał w pojedynkę. Kuzyna oraz Iris zgłosiły się do pomocy i wsparcia akcji. Rosemary znał, tak Iris była dla niego zagadką i chciał ją lepiej poznać. Nawet jeżeli nie wiedzieli co na nich czeka, mogli się przygotować na różne ewentualności celem zminimalizowania wszelkich strat.
Spojrzał na zegar, który zbliżał się powoli do godziny spotkania. Wcześniej wysyłając listy zaprosił obydwie czarownice do Greengrove Farm gdzie mogli w spokoju zaplanować działania. Wcześniej posprzątał mieszkanie z farb i narzędzi, gdyż przygotowanie pokoju dziecięcego było w toku. Termin mieli na styczeń więc liczył, że wyrobi się ze wszystkimi pracami, tak aby nowy członek rodziny miał czego potrzebuje jak już pojawi się na świecie.
Ruszył do kuchni, gdzie wstawił czajnik na wodę i poszperał w spiżarni za jakimś poczęstunkiem. Jesień obrodziła w jabłka więc mogli cieszyć się jabłecznikiem i powidłami. Wyciągał więc dary ich własnego sadu, które wyłożył na stole w salonie. Kiedy czajnik zaczął gwizdać usłyszał pukanie do drzwi. Pies wcześniej został wyprowadzony na tyły, gdzie biegał w najlepsze nie przejmując się tym co robią ludzie. Grey miał też pewność, że niczego nie ukradnie ze stołu lub nie uzna mapy za świetną zabawkę do rwania na strzępy.
-Zapraszam - Zachęcił, aby goście wkroczyli do środka, a on pobiegł zalać dzbanek gorącą wodą, który zresztą zaraz przyniósł wraz z kubkami do salonu. - Zaznaczyłem dokładnie gdzie wylądujemy. - Wskazał na mapę. -Ten teren został zrównany z ziemią w trakcie Nocy Tysiąca Gwiazd - na miejscu można zastać wszystko. W pobliżu koordynaty spadło kilka dużych meteorytów, plaża przez długi czas była praktycznie czarną pustynią, lecz w tym konkretnym miejscu przypomina bardziej cienisty ogród. Z cienia rodzą się kwiaty. Nie wiemy czym są, ani czym grożą, lecz odkrycie ich sekretów może okazać się niezbędne, by osiągnąć cel. - Przytoczył to co zostało zanotowane w teczce. -W pierwszej kolejności chciałem zebrać próbki tych kwiatów, ale nie wiem jak się zachowają, ani co się wydarzy jak zostaną zerwane. - Wskazał im wolne miejsce oraz poczęstunek.
Polecenie było proste, gorzej z jego wykonaniem. Nie miał w zwyczaju poddawania się tylko dlatego, że na drodze stały jakieś przeszkody, chociaż te wydawały się nie do pokonania. Cienie zostawiły na jego ciele ślady. Podłuże blizny biegnące przez całą klatkę piersiową miały mu przypominać jak ledwo uszedł z życiem w Sennej Dolinie. Gdyby nie szybka pomoc uzdrowiciela, zapewne dziś jego grobowiec znajdowałby się na tyłach ogrodu Greyów.
Zamiast tego pochylał się nad mapą w salonie ustalając koordynaty jakie otrzymał w tęczę ledwie dzień temu od Longbottoma. Informacje zdawkowe, bez większych szczegółów, na podstawie których mieli stworzyć plan. Liczba mnoga, ponieważ nie działał w pojedynkę. Kuzyna oraz Iris zgłosiły się do pomocy i wsparcia akcji. Rosemary znał, tak Iris była dla niego zagadką i chciał ją lepiej poznać. Nawet jeżeli nie wiedzieli co na nich czeka, mogli się przygotować na różne ewentualności celem zminimalizowania wszelkich strat.
Spojrzał na zegar, który zbliżał się powoli do godziny spotkania. Wcześniej wysyłając listy zaprosił obydwie czarownice do Greengrove Farm gdzie mogli w spokoju zaplanować działania. Wcześniej posprzątał mieszkanie z farb i narzędzi, gdyż przygotowanie pokoju dziecięcego było w toku. Termin mieli na styczeń więc liczył, że wyrobi się ze wszystkimi pracami, tak aby nowy członek rodziny miał czego potrzebuje jak już pojawi się na świecie.
Ruszył do kuchni, gdzie wstawił czajnik na wodę i poszperał w spiżarni za jakimś poczęstunkiem. Jesień obrodziła w jabłka więc mogli cieszyć się jabłecznikiem i powidłami. Wyciągał więc dary ich własnego sadu, które wyłożył na stole w salonie. Kiedy czajnik zaczął gwizdać usłyszał pukanie do drzwi. Pies wcześniej został wyprowadzony na tyły, gdzie biegał w najlepsze nie przejmując się tym co robią ludzie. Grey miał też pewność, że niczego nie ukradnie ze stołu lub nie uzna mapy za świetną zabawkę do rwania na strzępy.
-Zapraszam - Zachęcił, aby goście wkroczyli do środka, a on pobiegł zalać dzbanek gorącą wodą, który zresztą zaraz przyniósł wraz z kubkami do salonu. - Zaznaczyłem dokładnie gdzie wylądujemy. - Wskazał na mapę. -Ten teren został zrównany z ziemią w trakcie Nocy Tysiąca Gwiazd - na miejscu można zastać wszystko. W pobliżu koordynaty spadło kilka dużych meteorytów, plaża przez długi czas była praktycznie czarną pustynią, lecz w tym konkretnym miejscu przypomina bardziej cienisty ogród. Z cienia rodzą się kwiaty. Nie wiemy czym są, ani czym grożą, lecz odkrycie ich sekretów może okazać się niezbędne, by osiągnąć cel. - Przytoczył to co zostało zanotowane w teczce. -W pierwszej kolejności chciałem zebrać próbki tych kwiatów, ale nie wiem jak się zachowają, ani co się wydarzy jak zostaną zerwane. - Wskazał im wolne miejsce oraz poczęstunek.
Zły pomysł?Nie ma czegoś takiego jak zły pomysł, tylko złe wykonanie go
Herbert Grey
Zawód : Botanik, podróżnik, awanturnik
Wiek : 29
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Kawaler
Podróżowanie to nie jest coś, do czego się nadajesz. To coś, co robisz. Jak oddychanie
OPCM : 18 +2
UROKI : 0
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 2 +1
TRANSMUTACJA : 15 +2
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 5
SPRAWNOŚĆ : 10
Genetyka : Czarodziej
Zakon Feniksa
Ciche pyknięcie, które świadczyło o zakończeniu czyjejś teleportacji, rozbrzmiało łagodnie pośród drzew i krzewów niedaleko domu Herberta. Chciała się jeszcze przejść, zanim wejdzie do środka i pozwoli pochłonąć się przygotowaniom do powierzonego przez sir Longbottoma zadania. Chodziło o rośliny, ale jak to mogło wyglądać? Jak magia Cieni mogła wpływać na naturę? Oczywistym wydawało jej się, że zatruwała cały system, począwszy od korzeni, a skończywszy na stożkach wzrostu w końcowych częściach łodygi. Czy magia Cieni pozwalała rodzić tym roślinom owoce? Jeśli tak, to jak bardzo były zmodyfikowane? Odpędzały roślinożerców czy raczej je zachęcały, by nieść nasiona dalej i rozprzestrzeniać się jak chorobę? Coraz mocniej zaciskała palce prawej dłoni na pasku torby, którą wypakowała najpotrzebniejszymi rzeczami. Kryształ owinęła w lnianą chusteczkę, żeby nie zbił się przypadkiem. Podobnie z fiolką eliksiru. Miała też tam swój notatnik i kacze pióro napełnione tuszem. Cokolwiek będzie tam na nich czekać, być może przyda się do badań Rianie - nie wiedziała o nich nic więcej poza tym, o czym mówiono na spotkaniu Zakonu, obiecała sobie, że jak tylko zakończą zadanie - miała nadzieję, że szczęśliwie - napisze do niej sowę z zaproszeniem do Wiśniowego Sadu, gdzie wypyta o wszystko. Najpierw jednak należało zmierzyć się z zagrożeniem, które już gdzieś tam na nich czekało. Wzięła głęboki wdech, gdy zza drzew wychylił rozświetlony światłami znajomy dom. Zapukała i weszła do środka za zaproszeniem. Musiała być pierwsza, Iris musiała za chwilę do nich dołączyć, jeśli po drodze nie napotkała problemów. Miała nadzieję, że nie. Pojawiła się właściwie chwilę po Romy - uśmiechnęła się do niej, ściągając obcasy w korytarzu.
Ruszyła za głosem kuzyna. Spostrzegła zachęcającą czerwień jabłek, ale podziękowała, jadła już w domu, a stres aktualnie na tyle skręcał jej żołądek, że wolała nic w niego nie pchać.
- Cokolwiek trawi tamtą ziemię, to albo wniknęło już głęboko i sięgnęło systemów korzeniowych, albo, jeśli mamy szczęście, ominęło je i utrzymuje się tylko na powierzchni. Jeśli rośliny rodzą kwiaty, muszą też rodzić owoce, to naturalna kolej rzeczy, ale jeśli rodzą owoce, to będą osłabione - wiedziała, że Herbert doskonale znał nauki zielarskie, więc te pośrednie tłumaczenia kierowała w stronę Iris, zerkając również to na nią, to na mapę, kiedy mówiła. - Rodzenie owoców to ostatni etap rozmnażania wśród roślin, ostatni gest, jakby sama roślina chciała powiedzieć - być może umrę, ale wydam na świat potomstwo, które przetrwa. I jeszcze - zachęcają zwierzęta do zjadania tych owoców czy wręcz przeciwnie? Oby nie, bo to znaczy, że rozsiewają w ten sposób nieznaną nam chorobę, która nie wiemy, jak wpływa na organizmy żywe.
Wzięła głęboki wdech i sięgnęła do torby.
- Wzięłam ze sobą kryształ, który spadł jeszcze tamtej magicznej nocy... jego magia nas ochroni, jeśli znajdziemy się w potrzasku. Nie wzięłam natomiast eliksirów leczących rany. Jakieś pomysły, co jeszcze powinniśmy zabrać? - zerknęła po towarzyszach broni.
Ruszyła za głosem kuzyna. Spostrzegła zachęcającą czerwień jabłek, ale podziękowała, jadła już w domu, a stres aktualnie na tyle skręcał jej żołądek, że wolała nic w niego nie pchać.
- Cokolwiek trawi tamtą ziemię, to albo wniknęło już głęboko i sięgnęło systemów korzeniowych, albo, jeśli mamy szczęście, ominęło je i utrzymuje się tylko na powierzchni. Jeśli rośliny rodzą kwiaty, muszą też rodzić owoce, to naturalna kolej rzeczy, ale jeśli rodzą owoce, to będą osłabione - wiedziała, że Herbert doskonale znał nauki zielarskie, więc te pośrednie tłumaczenia kierowała w stronę Iris, zerkając również to na nią, to na mapę, kiedy mówiła. - Rodzenie owoców to ostatni etap rozmnażania wśród roślin, ostatni gest, jakby sama roślina chciała powiedzieć - być może umrę, ale wydam na świat potomstwo, które przetrwa. I jeszcze - zachęcają zwierzęta do zjadania tych owoców czy wręcz przeciwnie? Oby nie, bo to znaczy, że rozsiewają w ten sposób nieznaną nam chorobę, która nie wiemy, jak wpływa na organizmy żywe.
Wzięła głęboki wdech i sięgnęła do torby.
- Wzięłam ze sobą kryształ, który spadł jeszcze tamtej magicznej nocy... jego magia nas ochroni, jeśli znajdziemy się w potrzasku. Nie wzięłam natomiast eliksirów leczących rany. Jakieś pomysły, co jeszcze powinniśmy zabrać? - zerknęła po towarzyszach broni.
nie każdy żyje sztuką i
snami o wolności
snami o wolności
Rosemary Sprout
Zawód : spikerka radiowa
Wiek : 27
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Panna
instead of new branches
i might grow
deeper roots
i might grow
deeper roots
OPCM : 5 +1
UROKI : 0
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 10 +4
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 10
SPRAWNOŚĆ : 10
Genetyka : Czarownica
Sojusznik Zakonu Feniksa
Zjawiła się w domu Greyów ostatnia — nie dlatego, że potrzebowała zrobić wielkie wejście, najzwyczajniej w świecie potrzebowała czasu, aby załatwić wszystkie sprawy, które powierzył jej na dziś szef Niuchaczy. Początkowo nie była pewna, czy trafiła pod dobry adres, ale wystarczyło tylko zastukać w drzwi, a te uchyliły się, ujawniając właściciela.
— Dzień dobry — przywitała się energicznie, z lekko wyczuwaną nutką radości. Nie była pewna, czy tak właśnie powinna się czuć, jedno jednak było pewne — potrzebowała ukryć przejęcie i strach, które toczyły jej ciało i umysł od spotkania w pubie. Najbardziej martwiła się — oczywiście — o Teda, żałując, że nie mogła być obok, aby być pewną, że nic mu się nie stanie. I czuła, gdzieś we własnym sercu, że podobnie myślał jej mąż o niej. Trudno, jedyne, co mogli sobie obiecać to to, że będą uważać. I że wrócą. A z tą myślą jakoś prościej było wykrzesać z siebie uśmiech.
Uśmiechnęła się również szeroko do Romy, zaraz za jej przykładem ściągając buty na obcasie, aby już bez nich, choć nie zupełnie boso pozwolić sobie przejść do salonu, gdzie zasiadła na jednym z wolnych miejsc. Długa spódnica sięgała kostek, kolana złączyła ze sobą i na owych kolanach ułożyła łokcie. Dłonie zetknęły się dolną ich częścią, układając się w coś na kształt koszyczka. Dopiero z tej pozycji przyglądnęła się uważnie mapie, choć z jej twarzy nie dało się odczytać wiele. Złagodniała dopiero, gdy Romy poczęła jej cierpliwie tłumaczyć całą kwestię roślinnych technikaliów, przy czym jej piękny głos przez moment sprawił, że zastanawiała się, czy może nie była mocno zmęczona — tembr Romy uspokajał i relaksował Iris na tyle, że przy odrobinie dobrej woli nie sądziłaby nawet, że właśnie planują coś potencjalnie zagrażającego nie tylko ich zdrowiu, ale też życiu. Póki co przyjmowała te wiadomości na spokojnie, dopiero później sięgając do torebki, którą ze sobą przyniosła. Na stole, na samej jego krawędzi, tak, aby nie zasłaniać mapy, pojawiały się wyciągane raz za razem karty z lokalnych dla Sussex gazet.
— To opisy wszystkich zdarzeń związanych z meteorytami, o jakich pisała lokalna prasa — oznajmiła, wskazując dłonią na wycinki. — Postanowiłam je zabrać, może się do czegoś przydadzą. Na pewno istotne jest to, że nie wszystkie kratery wyglądają tak samo, jedne dymią, z innych wylewa się lawa. Zdarzało się, że mieszkańcy widzieli również bestie z cienia wychodzące z krateru, chociaż to już w innej części kraju. Myślicie, że może mieć to jakiś związek z roślinnością? — zupełnie się na tym nie znała, mogła więc tylko podsuwać jakieś głupoty, które pojawiały się w jej głowie zupełnie nieproszone. Sięgnęła jednak po jedno z jabłek, wgryzając się w nie chętnie, z chrupnięciem. Spojrzała zaciekawiona na kryształ, o którym mówiła Romy. — Mam proszek Fiuu i... własne umiejętności, tak naprawdę. Ale jeżeli jest potrzeba dostania jakichś składników, czy na eliksiry, czy cokolwiek, dajcie mi proszę znać, załatwię na cito.
— Dzień dobry — przywitała się energicznie, z lekko wyczuwaną nutką radości. Nie była pewna, czy tak właśnie powinna się czuć, jedno jednak było pewne — potrzebowała ukryć przejęcie i strach, które toczyły jej ciało i umysł od spotkania w pubie. Najbardziej martwiła się — oczywiście — o Teda, żałując, że nie mogła być obok, aby być pewną, że nic mu się nie stanie. I czuła, gdzieś we własnym sercu, że podobnie myślał jej mąż o niej. Trudno, jedyne, co mogli sobie obiecać to to, że będą uważać. I że wrócą. A z tą myślą jakoś prościej było wykrzesać z siebie uśmiech.
Uśmiechnęła się również szeroko do Romy, zaraz za jej przykładem ściągając buty na obcasie, aby już bez nich, choć nie zupełnie boso pozwolić sobie przejść do salonu, gdzie zasiadła na jednym z wolnych miejsc. Długa spódnica sięgała kostek, kolana złączyła ze sobą i na owych kolanach ułożyła łokcie. Dłonie zetknęły się dolną ich częścią, układając się w coś na kształt koszyczka. Dopiero z tej pozycji przyglądnęła się uważnie mapie, choć z jej twarzy nie dało się odczytać wiele. Złagodniała dopiero, gdy Romy poczęła jej cierpliwie tłumaczyć całą kwestię roślinnych technikaliów, przy czym jej piękny głos przez moment sprawił, że zastanawiała się, czy może nie była mocno zmęczona — tembr Romy uspokajał i relaksował Iris na tyle, że przy odrobinie dobrej woli nie sądziłaby nawet, że właśnie planują coś potencjalnie zagrażającego nie tylko ich zdrowiu, ale też życiu. Póki co przyjmowała te wiadomości na spokojnie, dopiero później sięgając do torebki, którą ze sobą przyniosła. Na stole, na samej jego krawędzi, tak, aby nie zasłaniać mapy, pojawiały się wyciągane raz za razem karty z lokalnych dla Sussex gazet.
— To opisy wszystkich zdarzeń związanych z meteorytami, o jakich pisała lokalna prasa — oznajmiła, wskazując dłonią na wycinki. — Postanowiłam je zabrać, może się do czegoś przydadzą. Na pewno istotne jest to, że nie wszystkie kratery wyglądają tak samo, jedne dymią, z innych wylewa się lawa. Zdarzało się, że mieszkańcy widzieli również bestie z cienia wychodzące z krateru, chociaż to już w innej części kraju. Myślicie, że może mieć to jakiś związek z roślinnością? — zupełnie się na tym nie znała, mogła więc tylko podsuwać jakieś głupoty, które pojawiały się w jej głowie zupełnie nieproszone. Sięgnęła jednak po jedno z jabłek, wgryzając się w nie chętnie, z chrupnięciem. Spojrzała zaciekawiona na kryształ, o którym mówiła Romy. — Mam proszek Fiuu i... własne umiejętności, tak naprawdę. Ale jeżeli jest potrzeba dostania jakichś składników, czy na eliksiry, czy cokolwiek, dajcie mi proszę znać, załatwię na cito.
It's beautiful here
but morning light can make
the most vulgar things tolerable.
the most vulgar things tolerable.
Iris Moore
Zawód : Zaopatrzeniowiec w Podziemnym Ministerstwie Magii
Wiek : 26 lat
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Zamężna
until the lambs
have become lions
have become lions
OPCM : 15 +3
UROKI : 14 +2
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 10
SPRAWNOŚĆ : 6
Genetyka : Czarownica
Sojusznik Zakonu Feniksa
Rozlewając gorący napój do kubków uważnie słuchał kobiet, które miały wraz z nim udać się na miejsce. Kolejną, w której nie miał pojęcia co się wydarzy. Musieli być przygotowani na każdą ewentualność, a tych było wiele. Dlatego też wycinki gazet mocno go zaintrygowały i to właśnie po nie zaraz sięgnął kiedy tylko Iris je wyłożyła na blat stołu. Podając jej kubek herbaty, podobnie czyniąc z tym dla Rosemary skupił uwagę na tym opowiadającym o wychodzących cieniach.
-Możliwe, że rozpad komety uwolnił ich więcej. - To nie napawało optymizmem ale jednocześnie było wskazówką czego mogą się spodziewać. -Nie zdziwiłbym się, gdyby na miejscu były twory z cieni, z którymi przyjdzie się nam zmierzyć. - Uniósł spojrzenie na Iris znad czytanego fragmentu. Walka była czymś co musieli brać pod uwagę, a co za tym idzie być na nią przygotowani. -Na tym etapie wiemy, że meteoryt miał wiele wspólnego z magią i jej działaniem na danym terenie. - Sięgnął po odpowiedni wycinek z gazety, w którym mówiono, że był to efekt tymczasowy, nie mniej zaniepokoił okolicznych mieszkańców. -Cienie przyjmują formę materialną, nie zdziwiłbym się, gdyby wpływały na okoliczną faunę i florę. - Choć nie miał pojęcia jak działa cały mechanizm. Wiedział jedno, że magia, czarna magia degenrowała świat wokół nich, a oni walczyli z nią po omacku, nie posiadając w pełni wszystkich danych. -W moim posiadaniu jest migotek, eliksir przeciwbólowy oraz kurczący. Myślę jeszcze o stworzeniu odpowiednich kadzideł, które mogą nam pomóc. Poza tym - moja wiedza i umiejętności. - Rozłożył dłonie, a potem odłożył artykuły na blat stołu. -Na miejscu starajcie się niczego nie dotykać gołą dłonią. Rękawiczki lub narzędzia, którymi będzie można pobrać próbki i później je zbadać. - Przypomniał o podstawowej zasadzie bezpieczeństwa, która może ich uchronić przed niechcianymi efektami ubocznymi jakie może wywołać bliski kontakt z roślinami nieznanego im pochodzenia. Upił łyk herbaty i ponownie zerknął na mapę. -Teren jest dość rozległy. Sądzę, że najlepiej jak się rozdzielimy, ale w odległości takiej, że będziemy siebie słyszeć i sprawdzimy jak bardzo rozległy jest teren zainfekowany przez te rośliny. To pomoże nam ocenić i oszacować skalę zagrożenia. - Czy będą w stanie coś z tym zrobić? Nie wiedział. Posiadał świecę oraz pióro feniksa. Czuł w kościach, że choć misja nie wydawała się niebezpieczna będzie całkowicie inaczej.
-Możliwe, że rozpad komety uwolnił ich więcej. - To nie napawało optymizmem ale jednocześnie było wskazówką czego mogą się spodziewać. -Nie zdziwiłbym się, gdyby na miejscu były twory z cieni, z którymi przyjdzie się nam zmierzyć. - Uniósł spojrzenie na Iris znad czytanego fragmentu. Walka była czymś co musieli brać pod uwagę, a co za tym idzie być na nią przygotowani. -Na tym etapie wiemy, że meteoryt miał wiele wspólnego z magią i jej działaniem na danym terenie. - Sięgnął po odpowiedni wycinek z gazety, w którym mówiono, że był to efekt tymczasowy, nie mniej zaniepokoił okolicznych mieszkańców. -Cienie przyjmują formę materialną, nie zdziwiłbym się, gdyby wpływały na okoliczną faunę i florę. - Choć nie miał pojęcia jak działa cały mechanizm. Wiedział jedno, że magia, czarna magia degenrowała świat wokół nich, a oni walczyli z nią po omacku, nie posiadając w pełni wszystkich danych. -W moim posiadaniu jest migotek, eliksir przeciwbólowy oraz kurczący. Myślę jeszcze o stworzeniu odpowiednich kadzideł, które mogą nam pomóc. Poza tym - moja wiedza i umiejętności. - Rozłożył dłonie, a potem odłożył artykuły na blat stołu. -Na miejscu starajcie się niczego nie dotykać gołą dłonią. Rękawiczki lub narzędzia, którymi będzie można pobrać próbki i później je zbadać. - Przypomniał o podstawowej zasadzie bezpieczeństwa, która może ich uchronić przed niechcianymi efektami ubocznymi jakie może wywołać bliski kontakt z roślinami nieznanego im pochodzenia. Upił łyk herbaty i ponownie zerknął na mapę. -Teren jest dość rozległy. Sądzę, że najlepiej jak się rozdzielimy, ale w odległości takiej, że będziemy siebie słyszeć i sprawdzimy jak bardzo rozległy jest teren zainfekowany przez te rośliny. To pomoże nam ocenić i oszacować skalę zagrożenia. - Czy będą w stanie coś z tym zrobić? Nie wiedział. Posiadał świecę oraz pióro feniksa. Czuł w kościach, że choć misja nie wydawała się niebezpieczna będzie całkowicie inaczej.
Zły pomysł?Nie ma czegoś takiego jak zły pomysł, tylko złe wykonanie go
Herbert Grey
Zawód : Botanik, podróżnik, awanturnik
Wiek : 29
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Kawaler
Podróżowanie to nie jest coś, do czego się nadajesz. To coś, co robisz. Jak oddychanie
OPCM : 18 +2
UROKI : 0
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 2 +1
TRANSMUTACJA : 15 +2
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 5
SPRAWNOŚĆ : 10
Genetyka : Czarodziej
Zakon Feniksa
Salon
Szybka odpowiedź