Salon
AutorWiadomość
First topic message reminder :
Salon
Pomieszczenie, w którym zbierała się zawsze cała rodzina było przytulne i przyjemne już od pierwszego momentu. Lekko z boku był ustawiony kominek, w którym palił się ogień, a wokół niego zgromadzono miękką kanapę i fotele, w których można było się zapaść. Pod ścianą stały regały wypełnione po brzegi książkami oraz mapami. Nie brakowało też rodzinnych zdjęć i pamiątek oraz roślin, które były obecne w całym domu. Małe, duże, wysokie, niskie, rozłożyste i strzeliste idealnie dopasowywały się w całe otoczenie nie pozwalając aby ktokolwiek zapomniał, że znajduje się w domu znawców roślin. Okna skierowane na ogród ozdobiono jasnymi kotarami, które dopełniały całości.
Zły pomysł?Nie ma czegoś takiego jak zły pomysł, tylko złe wykonanie go
Herbert Grey
Zawód : Botanik, podróżnik, awanturnik
Wiek : 29
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Kawaler
Podróżowanie to nie jest coś, do czego się nadajesz. To coś, co robisz. Jak oddychanie
OPCM : 18 +2
UROKI : 0
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 2 +1
TRANSMUTACJA : 15 +2
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 5
SPRAWNOŚĆ : 10
Genetyka : Czarodziej
Zakon Feniksa
To niesamowite, że na jednej planecie istnieje takie miejsce jak Londyn, ale też kilka tysięcy kilometrów dalej znajduje się Amazonia. Ile ja bym dał, żeby zobaczyć taką prawdziwą dżunglę! Na pewno bym się stresował i przez całą drogę żałował swojej decyzji, bo taki już jestem, nie wychylam nosa za daleko, to tylko Florence swego czasu mieszkała we Florencji (sic!), a mimo wszystko coś tam mnie pchało do takie przygody. Może fakt, że tam było mimo wszystko bezpieczniej? To na swój sposób kojące, że gdzieś na świecie jest spokojnie, że to tylko u nas, na tej niedużej angielskiej ziemi, toczy się jakiś bezsensowny bój.
Oho, mam cię! Taka myśl pojawiła się w mojej głowie, kiedy wreszcie wypowiedział imię mojej siostry z odrobiną czułości (a może tylko ja tak to odebrałem) i kilkoma komplementami. – To prawda, chętnie otacza bliskich ludzi swoim troskliwym parasolem – stwierdziłem, zawieszając na moment na nim wzrok. Wydawał się być porządnym facetem, więc jeżeli miał poważne zamiary co do Florence, mogłem im tylko życzyć szczęścia. – Flo zasługuje na odrobinę szczęścia – powtórzyłem swoje myśli na głos, posyłając mu znaczące spojrzenie. Koniec tych ceregieli, wiadomo, co chcę przekazać. I na razie nie widzę sensu rozwijać tego tematu, jego akcje będą więcej o nim świadczyć niż ta krótka wymiana zdań, w dodatku ze mną.
– Zawierucha nałożona – zakomunikowałem, kończąc układanie ostatniej wiązki magii. – Może jednak założę tego szewca przy drzwiach wejściowych... – mruknąłem po chwili, idąc w stronę drzwi z taką pewnością, jakbym już tutaj mieszkał, a nie był dopiero pierwszy raz. Szybko się aklimatyzowałem.
Zacząłem nakładanie pułapki, która co prawda należała do tych prostszych, ale przecież nie byłem wykształconym specjalistą w dziedzinie magii defensywnej, a zwykłym laikiem. Musiałem się naprawdę dobrze skupić, żeby być pewnym, że nie popełniam jakiegoś karygodnego błędu. I kiedy minęło kilkanaście długich minut, wreszcie się odsunąłem od wejściowego korytarza. – Proszę bardzo, wszystko nałożone – schowałem różdżkę do kieszeni, posyłając Herbertowi zadowolony uśmiech. Poszło dużo sprawniej niż myślałem! Choć i tak spędziłem u Grey'ów wystarczająco dużo czasu, pora na mnie. I kiedy tylko chciałem to ogłosić gospodarzowi, ten zaczął mi pokazywać jakieś zdjęcia. Zdjęcia z motylami.
Opis tych stworzonek był bardzo... poetycki. Od razu pojawiła się we mnie myśl, że życie tego motyla brzmiało jak przykra rzeczywistość, w której przyszło nam żyć. I prawie mnie wzruszył, ale powstrzymałem się w porę. – Biedny – skwitowałem, bo właśnie tak się aktualnie czułem, choć historia sama w sobie brzmiała dość przekonująco. Tym bardziej poczułem, że – Na mnie już czas, ale mam nadzieję, że wkrótce się spotkamy – uśmiechnąłem się lekko, opuszczając przyjazny dom Grey'ów.
zt
Oho, mam cię! Taka myśl pojawiła się w mojej głowie, kiedy wreszcie wypowiedział imię mojej siostry z odrobiną czułości (a może tylko ja tak to odebrałem) i kilkoma komplementami. – To prawda, chętnie otacza bliskich ludzi swoim troskliwym parasolem – stwierdziłem, zawieszając na moment na nim wzrok. Wydawał się być porządnym facetem, więc jeżeli miał poważne zamiary co do Florence, mogłem im tylko życzyć szczęścia. – Flo zasługuje na odrobinę szczęścia – powtórzyłem swoje myśli na głos, posyłając mu znaczące spojrzenie. Koniec tych ceregieli, wiadomo, co chcę przekazać. I na razie nie widzę sensu rozwijać tego tematu, jego akcje będą więcej o nim świadczyć niż ta krótka wymiana zdań, w dodatku ze mną.
– Zawierucha nałożona – zakomunikowałem, kończąc układanie ostatniej wiązki magii. – Może jednak założę tego szewca przy drzwiach wejściowych... – mruknąłem po chwili, idąc w stronę drzwi z taką pewnością, jakbym już tutaj mieszkał, a nie był dopiero pierwszy raz. Szybko się aklimatyzowałem.
Zacząłem nakładanie pułapki, która co prawda należała do tych prostszych, ale przecież nie byłem wykształconym specjalistą w dziedzinie magii defensywnej, a zwykłym laikiem. Musiałem się naprawdę dobrze skupić, żeby być pewnym, że nie popełniam jakiegoś karygodnego błędu. I kiedy minęło kilkanaście długich minut, wreszcie się odsunąłem od wejściowego korytarza. – Proszę bardzo, wszystko nałożone – schowałem różdżkę do kieszeni, posyłając Herbertowi zadowolony uśmiech. Poszło dużo sprawniej niż myślałem! Choć i tak spędziłem u Grey'ów wystarczająco dużo czasu, pora na mnie. I kiedy tylko chciałem to ogłosić gospodarzowi, ten zaczął mi pokazywać jakieś zdjęcia. Zdjęcia z motylami.
Opis tych stworzonek był bardzo... poetycki. Od razu pojawiła się we mnie myśl, że życie tego motyla brzmiało jak przykra rzeczywistość, w której przyszło nam żyć. I prawie mnie wzruszył, ale powstrzymałem się w porę. – Biedny – skwitowałem, bo właśnie tak się aktualnie czułem, choć historia sama w sobie brzmiała dość przekonująco. Tym bardziej poczułem, że – Na mnie już czas, ale mam nadzieję, że wkrótce się spotkamy – uśmiechnąłem się lekko, opuszczając przyjazny dom Grey'ów.
zt
not a perfect soldier
but a good man
but a good man
Florean Fortescue
Zawód : właściciel lodziarni
Wiek : 29
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Kawaler
Pijemy z czary istnienia
Z zamkniętymi oczami,
Złote skropiwszy jej brzegi
Własnymi gorzkimi łzami.
Z zamkniętymi oczami,
Złote skropiwszy jej brzegi
Własnymi gorzkimi łzami.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Nakładanie zabezpieczeń chwilę zajęło, więc Herbert starał się nie przeszkadzać, a jedynie obserwować czarodzieja i cierpliwie czekać.
Widział jak Florean chciał pociągnąć go za język co myśli o jego siostrze, ale prawda była taka, że sam Grey jeszcze do końca nie wiedział gdzie ustawić w swoim życiu Florkę.
Nie ukrywał sam przed sobą, że mu się podobała i chętnie spędzał z nią czas. Na jej widok się uśmiechał nie kontrolując tego całkowicie. Jednak, nie wiedział co dalej i czy gdzieś to prowadzi. Trwała wojna, on sam angażował się w jej działania coraz mocniej. Istniało ryzyko, że z jakieś akcji nie wróci, więc czy mądrym by było angażować się w poważniejszą relację z Florką, a z drugiej strony, kiedy jak nie teraz? Nie wiadomo ile jeszcze wojna potrwa i czy kiedyś się skończy. Życie miało się tylko jedno i ciągłe odkładanie pewnych spraw na bok mogło jedynie zaszkodzić a nie pomóc. Chciał żyć tak aby niczego nie żałować.
Niestety, na tym etapie jeszcze nie potrafił określić, co dalej. Na pewno myśl ta pojawiała się coraz częściej w jego głowie.
W momencie gdy Florean skończył nakładać Zawieruchę poczuł jak wibracja magii staje się na chwilę bardziej wyczuwalna gdy zabezpieczenie osiadało i wpisywało się w zapis magiczny domu. Trochę poczuł się bezpieczniej z kolejnymi pułapkami nałożonymi na niezapowiedzianych i niechcianych gości jednocześnie.
Nim się zorientował była już późna godzina, a Florean szybko się ulotnił jakby czas go gonił, a Grey nim zdążył zamrugać spostrzegł, że brata Florki już nie ma. Czyżby w ocenie czarodzieja wypadł kiepsko i właśnie Florkę czekała rozmowa aby nigdy więcej się z nim nie zadawała oraz wystrzegała się kontaktów z Herbertem. Popadał chyba w paranoję skoro tak myślał; Florean był poszukiwanym członkiem Zakonu Feniksa, im rzadziej wychodził ze schronienia i ukrycia tym, zapewne, lepiej dla niego i innych ściganych. Zamknął dokładnie drzwi za gościem i powrócił do swoich zajęć.
|zt
Widział jak Florean chciał pociągnąć go za język co myśli o jego siostrze, ale prawda była taka, że sam Grey jeszcze do końca nie wiedział gdzie ustawić w swoim życiu Florkę.
Nie ukrywał sam przed sobą, że mu się podobała i chętnie spędzał z nią czas. Na jej widok się uśmiechał nie kontrolując tego całkowicie. Jednak, nie wiedział co dalej i czy gdzieś to prowadzi. Trwała wojna, on sam angażował się w jej działania coraz mocniej. Istniało ryzyko, że z jakieś akcji nie wróci, więc czy mądrym by było angażować się w poważniejszą relację z Florką, a z drugiej strony, kiedy jak nie teraz? Nie wiadomo ile jeszcze wojna potrwa i czy kiedyś się skończy. Życie miało się tylko jedno i ciągłe odkładanie pewnych spraw na bok mogło jedynie zaszkodzić a nie pomóc. Chciał żyć tak aby niczego nie żałować.
Niestety, na tym etapie jeszcze nie potrafił określić, co dalej. Na pewno myśl ta pojawiała się coraz częściej w jego głowie.
W momencie gdy Florean skończył nakładać Zawieruchę poczuł jak wibracja magii staje się na chwilę bardziej wyczuwalna gdy zabezpieczenie osiadało i wpisywało się w zapis magiczny domu. Trochę poczuł się bezpieczniej z kolejnymi pułapkami nałożonymi na niezapowiedzianych i niechcianych gości jednocześnie.
Nim się zorientował była już późna godzina, a Florean szybko się ulotnił jakby czas go gonił, a Grey nim zdążył zamrugać spostrzegł, że brata Florki już nie ma. Czyżby w ocenie czarodzieja wypadł kiepsko i właśnie Florkę czekała rozmowa aby nigdy więcej się z nim nie zadawała oraz wystrzegała się kontaktów z Herbertem. Popadał chyba w paranoję skoro tak myślał; Florean był poszukiwanym członkiem Zakonu Feniksa, im rzadziej wychodził ze schronienia i ukrycia tym, zapewne, lepiej dla niego i innych ściganych. Zamknął dokładnie drzwi za gościem i powrócił do swoich zajęć.
|zt
Zły pomysł?Nie ma czegoś takiego jak zły pomysł, tylko złe wykonanie go
Herbert Grey
Zawód : Botanik, podróżnik, awanturnik
Wiek : 29
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Kawaler
Podróżowanie to nie jest coś, do czego się nadajesz. To coś, co robisz. Jak oddychanie
OPCM : 18 +2
UROKI : 0
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 2 +1
TRANSMUTACJA : 15 +2
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 5
SPRAWNOŚĆ : 10
Genetyka : Czarodziej
Zakon Feniksa
|11.12.1957
Ledwo dzień wcześniej gościł w Greengrove Farm Florka, a dziś miała zjawić się jego siostra. Sowę otrzymał dość późnym popołudniem, jakby kobieta rozmówiła się z bratem i zdecydowała na wizytę; inna sprawa, że Grey zawsze podkreślał, że może przychodzić kiedy tylko będzie taka potrzeba, a on zawsze otworzy jej drzwi. Co chwila zerkał w stronę drzwi czy nie słyszy pukania, aż zaśmiał się sam z siebie, że zachowuje się jak szczeniak, który wodzi oczami za dziewczyną w szkole, a jednak ostatnie ich spotkanie zapadło mu w pamięć, choć starcia z olbrzymem nie pamiętał; ani tego jak dokładnie oberwał. Aurora, potem brat go poskładali i chcieli wiedzieć co się stało, ale Herbert niczego nie pamiętał.
Zagryzając ugotowane jajko na twardo poszedł do salonu aby napalić w kominku i wtedy zorientował się, że praktycznie nie mają drewna na opał.
-Doigrasz się bracie… - Mruknął pod nosem, bo był przekonany, że to właśnie Hal tym razem miał zatroszczyć się o drewno. Ściągnął przez głowę ciepły sweter, podwinął rękawy koszuli i wyszedł przed dom, by na jego tyłach złapać za siekierę. Mógł to zrobić za pomocą czarów, co to było machnięcie różdżką aby siekiera sama rąbała drewno, ale on lubił zrobić czasami coś własnymi rękoma. Nie zapominał wtedy, że był w połowie mugolem i to kiedy był dzieckiem ojciec zajmował się rąbaniem drewna. Hattie, choć mogła zrobić to jednym zaklęciem, nigdy nie nalegała, że czary zrobią to za niego. Rozumiała i wiedziała, że jej mąż potrzebuje poczuć się chciany w domu, że jeszcze coś może zrobić.
Miarowe uderzenia siekiery pozwalały Herbertowi zebrać myśli. Oficjalnie zgodził się pomagać w szeregach Zakonu. Nie było teraz odwrotu i musiał powiedzieć o tym Florce jeżeli w ogóle myślał o niej poważnie, a zdawało mu się, że patrzy na nią już inaczej niż na dawną znajomą. Wdarła się delikatnie w jego życie, a on pozwalał by forsowała kolejne mury poznając lepiej samego Greya. Na chwilę przestał pracować, musiał złapać oddech. Jadł zdecydowanie mniej niż zwykle, organizm szybciej się męczył, a pożywienia nie przybywało. Jeszcze parę razy zamachnąć się i już niósł naręcze drewna do salonu. Kucając przy kominku zaczął dokładać drewna do jego wnętrza, a potem za pomocą już różdżki rozpalił ogień. Nie minęła długa chwila, a w pomieszczeniu dało się słyszeć trzaskanie drewna; przyjemne ciepło dawało poczucie bezpieczeństwa.
Pogoda zaś dzisiaj im nie dopisywała. Nie padał śnieg, a zacinający deszcz sprawiając, że na zewnątrz panowała ponura atmosfera; barowa wręcz. W normalnych czasach zapewne wybrałby się do pobliskiego pubu by napić się piwa i porozmawiać z ludźmi. Teraz jednak większość takich miejsc była zamknięta, a właściciele zostali zabici lub uciekli. W tym momencie rozległo się pukanie do drzwi. Grey zerwał się na równe nogi i prawie do nich podbiegł, po czym otworzył szeroko na oścież.
-Florence - uśmiechnął się do niej nieco zaczepienie. -Zdaje mi się, czy jesteś lekko przed czasem?
W ogóle mu to nie przeszkadzało, ale nagle uświadomił sobie, że jest w rozchełstanej koszuli po rąbaniu drewna, a kosmyki ciemnych włosów sterczały każdy w inną stronę.
Ledwo dzień wcześniej gościł w Greengrove Farm Florka, a dziś miała zjawić się jego siostra. Sowę otrzymał dość późnym popołudniem, jakby kobieta rozmówiła się z bratem i zdecydowała na wizytę; inna sprawa, że Grey zawsze podkreślał, że może przychodzić kiedy tylko będzie taka potrzeba, a on zawsze otworzy jej drzwi. Co chwila zerkał w stronę drzwi czy nie słyszy pukania, aż zaśmiał się sam z siebie, że zachowuje się jak szczeniak, który wodzi oczami za dziewczyną w szkole, a jednak ostatnie ich spotkanie zapadło mu w pamięć, choć starcia z olbrzymem nie pamiętał; ani tego jak dokładnie oberwał. Aurora, potem brat go poskładali i chcieli wiedzieć co się stało, ale Herbert niczego nie pamiętał.
Zagryzając ugotowane jajko na twardo poszedł do salonu aby napalić w kominku i wtedy zorientował się, że praktycznie nie mają drewna na opał.
-Doigrasz się bracie… - Mruknął pod nosem, bo był przekonany, że to właśnie Hal tym razem miał zatroszczyć się o drewno. Ściągnął przez głowę ciepły sweter, podwinął rękawy koszuli i wyszedł przed dom, by na jego tyłach złapać za siekierę. Mógł to zrobić za pomocą czarów, co to było machnięcie różdżką aby siekiera sama rąbała drewno, ale on lubił zrobić czasami coś własnymi rękoma. Nie zapominał wtedy, że był w połowie mugolem i to kiedy był dzieckiem ojciec zajmował się rąbaniem drewna. Hattie, choć mogła zrobić to jednym zaklęciem, nigdy nie nalegała, że czary zrobią to za niego. Rozumiała i wiedziała, że jej mąż potrzebuje poczuć się chciany w domu, że jeszcze coś może zrobić.
Miarowe uderzenia siekiery pozwalały Herbertowi zebrać myśli. Oficjalnie zgodził się pomagać w szeregach Zakonu. Nie było teraz odwrotu i musiał powiedzieć o tym Florce jeżeli w ogóle myślał o niej poważnie, a zdawało mu się, że patrzy na nią już inaczej niż na dawną znajomą. Wdarła się delikatnie w jego życie, a on pozwalał by forsowała kolejne mury poznając lepiej samego Greya. Na chwilę przestał pracować, musiał złapać oddech. Jadł zdecydowanie mniej niż zwykle, organizm szybciej się męczył, a pożywienia nie przybywało. Jeszcze parę razy zamachnąć się i już niósł naręcze drewna do salonu. Kucając przy kominku zaczął dokładać drewna do jego wnętrza, a potem za pomocą już różdżki rozpalił ogień. Nie minęła długa chwila, a w pomieszczeniu dało się słyszeć trzaskanie drewna; przyjemne ciepło dawało poczucie bezpieczeństwa.
Pogoda zaś dzisiaj im nie dopisywała. Nie padał śnieg, a zacinający deszcz sprawiając, że na zewnątrz panowała ponura atmosfera; barowa wręcz. W normalnych czasach zapewne wybrałby się do pobliskiego pubu by napić się piwa i porozmawiać z ludźmi. Teraz jednak większość takich miejsc była zamknięta, a właściciele zostali zabici lub uciekli. W tym momencie rozległo się pukanie do drzwi. Grey zerwał się na równe nogi i prawie do nich podbiegł, po czym otworzył szeroko na oścież.
-Florence - uśmiechnął się do niej nieco zaczepienie. -Zdaje mi się, czy jesteś lekko przed czasem?
W ogóle mu to nie przeszkadzało, ale nagle uświadomił sobie, że jest w rozchełstanej koszuli po rąbaniu drewna, a kosmyki ciemnych włosów sterczały każdy w inną stronę.
Zły pomysł?Nie ma czegoś takiego jak zły pomysł, tylko złe wykonanie go
Herbert Grey
Zawód : Botanik, podróżnik, awanturnik
Wiek : 29
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Kawaler
Podróżowanie to nie jest coś, do czego się nadajesz. To coś, co robisz. Jak oddychanie
OPCM : 18 +2
UROKI : 0
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 2 +1
TRANSMUTACJA : 15 +2
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 5
SPRAWNOŚĆ : 10
Genetyka : Czarodziej
Zakon Feniksa
Czy rozmawiała z Floreanem na temat jego wizyty u Greyów? Owszem, podpytała go o to i owo, ale jej bliźniak nie był tego dnia zbyt rozmowny. Nie była pewna, czy coś zaprzątało mu głowę, czy tylko był zmęczony, ale nie męczyła go dłużej, po prostu stawiając przed nim miskę kaszy manny ugotowanej na mleku i dając mu spokój. Nie mieli jej wiele. Głód coraz bardziej wszystkim doskwierał, a Florence czuła się - jak zwykle - bezsilna. Mogła gotować, dwoiła się i troiła, aby z dostępnych składników przygotowywać w miarę smaczne posiłki, miała jednak wyrzuty sumienia że nie była w stanie przynieść do domu czegoś więcej. Jej wizyty poza Oazę były bardzo rzadkie - i zwykle prowadziły ją do Greengrove Farm właśnie. Sama jadła więc mało - swoje porcje pomniejszając, aby to Florean dostawał więcej. To w końcu on walczył na pierwszej linii, musiała go wspomóc chociaż tak. Nie mógł być słaby i bezsilny, w chwili kiedy po raz kolejny przyjdzie mu się zmierzyć z przeciwnikiem! A ona? Schudła, pewnie, ale hej, zawsze była odrobinę zaokrąglona tu i ówdzie. To że zgubiła kilka kilo, chyba można było zaliczyć na plus?
Nieciekawa pogoda nie była jej przeszkodą, Florence zawsze starała się nosić przy sobie parasol - szczególnie jesienną i zimową porą. Osłaniała się więc przed deszczem dzielnie, chociaż wilgoć w powietrzu zrobiła swoje i tak - jej włosy napuszyły się, co Florka zauważyła od razu, nie była w stanie jednak tego teraz poprawić. Dzielnie przedzierała się przez kałuże, które pojawiły się przed domem Herberta, aż w końcu dotarła do drzwi by zapukać. Nie czekała długo, właściwie ledwie złożyła parasol, a przed sobą już miała swojego ulubionego Greya. Gdy podniosła wzrok ku jego twarzy, jej usta rozciągnęły się w uśmiechu na powitanie - choć zaraz potem kobieta poczuła lekkie uderzenie ciepła na policzkach. Dwóch rzeczy nie dało się nie zauważyć - ta koszula, chociaż lekko pomięta i rozchełstana, a także podwinięte rękawy oraz rozczochrana fryzura, dodawały mu nieco elegancji, ale takiej niedbałej, niezamierzonej. W połączeniu z radością błyszczącą w oczach Greya, Florence przez kilka sekund nie potrafiła odpowiedzieć na pytanie mężczyzny, jako że zapatrzyła się na obrazek przed sobą. Cały efekt psuł - a może jednak pasował? Nie potrafiła zdecydować - tylko niedbały zarost, zaledwie kilkudniowy, ale Florence po prostu przyzwyczajona była do tego, że Herbert zawsze był gładko ogolony.
- Oh. Nie wiem. Jestem? - odezwała się w końcu, próbując odzyskać rezon. Podwinęła rękaw aby zerknąć na zegarek - wysłużony już, ale jednak niezawodny. Faktycznie, do umówionej godziny spotkania było jeszcze kilkanaście minut, ale to chyba nie był problem? - Chyba już po prostu nie mogłam wysiedzieć w domu. - uznała, wzruszając ramionami i uśmiechając się przepraszająco.
Nieciekawa pogoda nie była jej przeszkodą, Florence zawsze starała się nosić przy sobie parasol - szczególnie jesienną i zimową porą. Osłaniała się więc przed deszczem dzielnie, chociaż wilgoć w powietrzu zrobiła swoje i tak - jej włosy napuszyły się, co Florka zauważyła od razu, nie była w stanie jednak tego teraz poprawić. Dzielnie przedzierała się przez kałuże, które pojawiły się przed domem Herberta, aż w końcu dotarła do drzwi by zapukać. Nie czekała długo, właściwie ledwie złożyła parasol, a przed sobą już miała swojego ulubionego Greya. Gdy podniosła wzrok ku jego twarzy, jej usta rozciągnęły się w uśmiechu na powitanie - choć zaraz potem kobieta poczuła lekkie uderzenie ciepła na policzkach. Dwóch rzeczy nie dało się nie zauważyć - ta koszula, chociaż lekko pomięta i rozchełstana, a także podwinięte rękawy oraz rozczochrana fryzura, dodawały mu nieco elegancji, ale takiej niedbałej, niezamierzonej. W połączeniu z radością błyszczącą w oczach Greya, Florence przez kilka sekund nie potrafiła odpowiedzieć na pytanie mężczyzny, jako że zapatrzyła się na obrazek przed sobą. Cały efekt psuł - a może jednak pasował? Nie potrafiła zdecydować - tylko niedbały zarost, zaledwie kilkudniowy, ale Florence po prostu przyzwyczajona była do tego, że Herbert zawsze był gładko ogolony.
- Oh. Nie wiem. Jestem? - odezwała się w końcu, próbując odzyskać rezon. Podwinęła rękaw aby zerknąć na zegarek - wysłużony już, ale jednak niezawodny. Faktycznie, do umówionej godziny spotkania było jeszcze kilkanaście minut, ale to chyba nie był problem? - Chyba już po prostu nie mogłam wysiedzieć w domu. - uznała, wzruszając ramionami i uśmiechając się przepraszająco.
What is my life?
Am I doing this right?
I just realized that I might
Not know what the hell is going on!
Am I doing this right?
I just realized that I might
Not know what the hell is going on!
Florence Fortescue
Zawód : Bezrobotna
Wiek : 27
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Panna
If you can't see anything beautiful about yourself...
Get a better mirror
Look a little closer
Stare a little longer
Get a better mirror
Look a little closer
Stare a little longer
OPCM : 5 +2
UROKI : 4 +3
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 10
TRANSMUTACJA : 6
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 2
SPRAWNOŚĆ : 3
Genetyka : Czarownica
Neutralni
Gdyby mógł posłałby ją z całym koszem jedzenia do Oazy, ale sami starali się rozsądnie jadać, a zima zapowiadała się niezbyt sprzyjająca. Hattie robiła przetwory z czego tylko się dało, a bracia oszukiwali żołądek gorącą wodą z zaparzaną kilkukrotnie herbatą. Przy ostatnim zalaniu po prostu pił zabarwioną wodę na ciemniejszy kolor. Potarł nieogolony policzek, maszynki unikał od paru dni bo ostrza były już lekko zardzewiałe i nie miał kiedy udać się po jakieś nowe. Zresztą bardziej opłacało się kupować jedzenie czy odkładać pieniądze na czarną godzinę niż kupować ostrza do maszynki. Gdzieś była brzytwa ojca, ale nigdy nie potrafił się nią zbyt wprawnie posługiwać.
-Tym bardziej zapraszam do środka. – Wyglądała jakby przebyła ciężką i długą drogę. Nie uszło jego uwadze, że spojrzenie miała zmęczone i straciła trochę na wadze. Przepuścił ją w drzwiach starając się poprawić koszulę oraz rozwichrzone włosy. – Zapraszam do kominka, ogrzejesz się.
Walczył z chęcią okrycia ją wszystkimi kocami jakie posiadali w domu, zdawała mu się zziębnięta i potrzebująca opieki. Mógł się założyć o sykla, że w Oazie bardziej troszczyła się o innych niż o siebie i nie było nikogo kto by roztoczył nad nią opiekę. –Mam trochę herbaty i kukurydzę – Dodał jeszcze kierując się w stronę kuchni gdzie wstawił czajnik na gaz oraz wyciągnął kolby kukurydzy, które wcześniej Hattie nasmarowała masłem i kazała synowi jedynie odpalić piekarnik. Chwała za matkę, bo Herbert potrafił ugotować jedzenie na ognisku, ale najzwyczajniej kuchenne rewolucje były mu całkowicie obce. Wiedział jak zrobić jajecznicę, potrafił zrobić sobie kanapki, ale cała reszta stanowiła dla niego wyższą szkołę jazdy. –Pójdę po więcej drewna. Czuj się jak u siebie.
Miał realnie nadzieję, że Florka czuje się swobodnie w Greengrove Farm, choć on sam z jakiś względów czuł się trochę skrępowany. Co chwila zerkał w stronę kobiety, która znalazła się w salonie i uderzyła go myśl, że nie miałby nic przeciwko gdyby taki widok miał codziennie. Wyszedł na zewnątrz aby zabrać resztę drewna, która została na zewnątrz; miał pewność, że do wieczora drewna starczy. Nie wiedział jak zabrać się za rozmowę, w której chciał poruszyć temat mogący być drażliwy dla Florki, ale wyraźnie podkreśliła w liście, że nie chce być trzymana w niewiedzy. Kto mu dawał prawo sądzić, że może decydować przed czym ją chronić, a przed czym nie? Cóż, on sam i jego poczucie odpowiedzialności za innych.
-Tym bardziej zapraszam do środka. – Wyglądała jakby przebyła ciężką i długą drogę. Nie uszło jego uwadze, że spojrzenie miała zmęczone i straciła trochę na wadze. Przepuścił ją w drzwiach starając się poprawić koszulę oraz rozwichrzone włosy. – Zapraszam do kominka, ogrzejesz się.
Walczył z chęcią okrycia ją wszystkimi kocami jakie posiadali w domu, zdawała mu się zziębnięta i potrzebująca opieki. Mógł się założyć o sykla, że w Oazie bardziej troszczyła się o innych niż o siebie i nie było nikogo kto by roztoczył nad nią opiekę. –Mam trochę herbaty i kukurydzę – Dodał jeszcze kierując się w stronę kuchni gdzie wstawił czajnik na gaz oraz wyciągnął kolby kukurydzy, które wcześniej Hattie nasmarowała masłem i kazała synowi jedynie odpalić piekarnik. Chwała za matkę, bo Herbert potrafił ugotować jedzenie na ognisku, ale najzwyczajniej kuchenne rewolucje były mu całkowicie obce. Wiedział jak zrobić jajecznicę, potrafił zrobić sobie kanapki, ale cała reszta stanowiła dla niego wyższą szkołę jazdy. –Pójdę po więcej drewna. Czuj się jak u siebie.
Miał realnie nadzieję, że Florka czuje się swobodnie w Greengrove Farm, choć on sam z jakiś względów czuł się trochę skrępowany. Co chwila zerkał w stronę kobiety, która znalazła się w salonie i uderzyła go myśl, że nie miałby nic przeciwko gdyby taki widok miał codziennie. Wyszedł na zewnątrz aby zabrać resztę drewna, która została na zewnątrz; miał pewność, że do wieczora drewna starczy. Nie wiedział jak zabrać się za rozmowę, w której chciał poruszyć temat mogący być drażliwy dla Florki, ale wyraźnie podkreśliła w liście, że nie chce być trzymana w niewiedzy. Kto mu dawał prawo sądzić, że może decydować przed czym ją chronić, a przed czym nie? Cóż, on sam i jego poczucie odpowiedzialności za innych.
Zły pomysł?Nie ma czegoś takiego jak zły pomysł, tylko złe wykonanie go
Herbert Grey
Zawód : Botanik, podróżnik, awanturnik
Wiek : 29
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Kawaler
Podróżowanie to nie jest coś, do czego się nadajesz. To coś, co robisz. Jak oddychanie
OPCM : 18 +2
UROKI : 0
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 2 +1
TRANSMUTACJA : 15 +2
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 5
SPRAWNOŚĆ : 10
Genetyka : Czarodziej
Zakon Feniksa
- Oh, herbata wystarczy - zapewniła go szybko. Bo przecież nie przyszła tutaj, żeby wyjadać mu zapasy. Wiedziała, że wypadało jakoś ugościć przybysza, dlatego nie odmówiła całkiem poczęstunku, ale naprawdę, herbata była wystarczająca. Bardzo chętnie skorzystała za to z możliwości ogrzania się przy kominku. Oaza była na tyle cudowna, że pogoda tam nigdy nie była uciążliwa - to była chyba część magii tego miejsca. Nie padał tam nawet śnieg, nie było zimno. Ale faktycznie, w drodze tutaj zdążyła trochę zmarznąć, więc z radością przysiadła przy trzaskającym ogniu. Dopiero w takich chwilach można było prawdziwie docenić zimę, choć do idealnego jej obrazka brakowało jeszcze radośnie opadającego z nieba białego puchu - a nie ulewnego, nieprzyjemnego deszczu. - Dziękuję! - zawołała jeszcze za nim, gdy Grey ruszył po więcej opału do kominka. Faktycznie, Greengrove Farm pozwalało jej na chwilę wytchnienia - tutaj nie musiała się otwarcie troszczyć o któregoś z zakonników, mogła rozluźnić, zawsze liczyć na interesującą opowieść oraz ciepły uśmiech Herberta. Domostwo Greyów stało się jej odskocznią, ucieczką nawet od miejsca tak sielskiego, jak Oaza. Chociaż naturalnie, nadal traktowała ten dom z ogromnym szacunkiem, nie była w końcu u siebie. No i były momenty, że patrzenie na jednego osobnika, który tu mieszkał, powodowało, ze oblewała się rumieńcem. Czy powinna? Czy mogła sobie na coś takiego pozwolić? Spędziła już niezliczone wieczory, pogrążona we własnych myślach, które koncentrowały się głównie wokół osoby Herberta. I nadal nie doszła do żadnych wniosków.
Gdy mężczyzna wrócił, wstała od kominka, by mu pomóc. Wzięła dwie szczapki drewna i ułożyła je obok kominka, w wyznaczonym do tego miejscu. - Florean mi mówił, że odwiedził cię wczoraj - sama zaczęła temat, który chodził Greyowi po głowie. Istotnie, nie chciała być trzymana w niewiedzy. Wolała wiedzieć wszystko, szczególnie biorąc pod uwagę jak wielki wpływ miał zakon na życie ich wszystkich. Miała prawo wiedzieć, co się dzieje z tymi, których uważała za najbliższych. - To już oficjalne? Dołączyłeś do zakonu? - nie wiedziała nic o tym, w jaki sposób organizacja ta przyjmuje nowych członków. Ale jeśli Herbert faktycznie zasilał już jej szeregi, to... właściwie jej ulżyło. I tak przecież by walczył i tak. A teraz przynajmniej będzie miał wsparcie całego zakonu feniksa.
Gdy mężczyzna wrócił, wstała od kominka, by mu pomóc. Wzięła dwie szczapki drewna i ułożyła je obok kominka, w wyznaczonym do tego miejscu. - Florean mi mówił, że odwiedził cię wczoraj - sama zaczęła temat, który chodził Greyowi po głowie. Istotnie, nie chciała być trzymana w niewiedzy. Wolała wiedzieć wszystko, szczególnie biorąc pod uwagę jak wielki wpływ miał zakon na życie ich wszystkich. Miała prawo wiedzieć, co się dzieje z tymi, których uważała za najbliższych. - To już oficjalne? Dołączyłeś do zakonu? - nie wiedziała nic o tym, w jaki sposób organizacja ta przyjmuje nowych członków. Ale jeśli Herbert faktycznie zasilał już jej szeregi, to... właściwie jej ulżyło. I tak przecież by walczył i tak. A teraz przynajmniej będzie miał wsparcie całego zakonu feniksa.
What is my life?
Am I doing this right?
I just realized that I might
Not know what the hell is going on!
Am I doing this right?
I just realized that I might
Not know what the hell is going on!
Florence Fortescue
Zawód : Bezrobotna
Wiek : 27
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Panna
If you can't see anything beautiful about yourself...
Get a better mirror
Look a little closer
Stare a little longer
Get a better mirror
Look a little closer
Stare a little longer
OPCM : 5 +2
UROKI : 4 +3
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 10
TRANSMUTACJA : 6
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 2
SPRAWNOŚĆ : 3
Genetyka : Czarownica
Neutralni
Odłożył drewno z pomocą Florki w odpowiednim miejscu, a następnie dołożył kolejne dwie szczapki do kominka. Ogień radośnie zaskwierczał, a po salonie rozniósł się delikatny zapach palonej żywicy.
-Twój brat nałożył parę dodatkowych zabezpieczeń na dom. – Odpowiedział wstając i otrzepując dłonie z pyłu. Zerknął na nią uważnie lekko marszcząc brwi. Przeszła od razu do tematu, który sam chciał poruszyć; wybawiła go od tego aby próbował sam składać sensownie zdania. –Tak. – Odpowiedział krótko i lakonicznie, o wiele lepiej czuł się w rozmowach o roślinach i podróżach niż tym w co się angażuje i jak bardzo. Widząc jednak wyczekujący wzrok Florki westchnął z rezygnacją. –Oficjalnie zasiliłem ich szeregi, to prawda. Mogłem działać na własną rękę, a mogłem stać się jednym z tych co walczą wspólnie i chcą zmienić, choć troszkę, otaczający nas świat.
Miał się nie angażować, uważając, że walka i tak była przegrana. Jednak jego myślenie zmieniało się wraz z tym co widział każdego dnia. Nie mógł i nie potrafił przejść obok tego obojętnie. Zapadła dłuższa cisza przerywana jedynie trzaskanie ognia, a po chwili z kuchni dało się słyszeć gwizd czajnika.
-Herbata – Powiedział tylko i wyminął Florkę aby wypełnić zadania gospodarza. Wyciągnął z szafki dwa kubki, do których wsypał niewielką ilość herbaty następnie zalewając ją gorącą wodą. –Mam nadzieję, że masz dużo eliksirów w zanadrzu, bo zapewne opieka medyczna będzie potrzebna. – Jak zwykle postanowił trochę zażartować aby rozluźnić atmosferę, ale nie wiedzieć czemu czuł się bardziej spięty kiedy mówił to Florce niż jak wspomniał matce, która jedynie pokiwała głową patrząc na swoich dwóch, dorosłych synów szklącym się wzrokiem. Wkroczył do salonu niosąc parujące kubki i postawił je na stoliku kawowym. –Ostatnio mamy sporo szczęścia. Udało się przerzucić szczęśliwie trzy rodziny z wysp na kontynent. Mogą zacząć żyć od nowa.
Liczyły się właśnie takie małe sukcesy, które świadczyły o tym, że Zakon działał i choć była to partyzantka, a nie otwarta wojna to skądś się wzięło przysłowie, że kropa drąży skałę. Oni byli ową kroplą, a dla innych ludzi warto było walczyć. Herbert nie wierzył w ideę, wierzył w ludzi i w lepszy świat, który mogą ci ludzie stworzyć. Wierzył w realne cele i przyszłość bez terroru, bez strachu przed własnym cienie, a to sprawiało, że musiał podnieść swoje umiejętności w obronie przed czarną magią. Mieli z bratem trenować w najbliższym czasie.
-Twój brat nałożył parę dodatkowych zabezpieczeń na dom. – Odpowiedział wstając i otrzepując dłonie z pyłu. Zerknął na nią uważnie lekko marszcząc brwi. Przeszła od razu do tematu, który sam chciał poruszyć; wybawiła go od tego aby próbował sam składać sensownie zdania. –Tak. – Odpowiedział krótko i lakonicznie, o wiele lepiej czuł się w rozmowach o roślinach i podróżach niż tym w co się angażuje i jak bardzo. Widząc jednak wyczekujący wzrok Florki westchnął z rezygnacją. –Oficjalnie zasiliłem ich szeregi, to prawda. Mogłem działać na własną rękę, a mogłem stać się jednym z tych co walczą wspólnie i chcą zmienić, choć troszkę, otaczający nas świat.
Miał się nie angażować, uważając, że walka i tak była przegrana. Jednak jego myślenie zmieniało się wraz z tym co widział każdego dnia. Nie mógł i nie potrafił przejść obok tego obojętnie. Zapadła dłuższa cisza przerywana jedynie trzaskanie ognia, a po chwili z kuchni dało się słyszeć gwizd czajnika.
-Herbata – Powiedział tylko i wyminął Florkę aby wypełnić zadania gospodarza. Wyciągnął z szafki dwa kubki, do których wsypał niewielką ilość herbaty następnie zalewając ją gorącą wodą. –Mam nadzieję, że masz dużo eliksirów w zanadrzu, bo zapewne opieka medyczna będzie potrzebna. – Jak zwykle postanowił trochę zażartować aby rozluźnić atmosferę, ale nie wiedzieć czemu czuł się bardziej spięty kiedy mówił to Florce niż jak wspomniał matce, która jedynie pokiwała głową patrząc na swoich dwóch, dorosłych synów szklącym się wzrokiem. Wkroczył do salonu niosąc parujące kubki i postawił je na stoliku kawowym. –Ostatnio mamy sporo szczęścia. Udało się przerzucić szczęśliwie trzy rodziny z wysp na kontynent. Mogą zacząć żyć od nowa.
Liczyły się właśnie takie małe sukcesy, które świadczyły o tym, że Zakon działał i choć była to partyzantka, a nie otwarta wojna to skądś się wzięło przysłowie, że kropa drąży skałę. Oni byli ową kroplą, a dla innych ludzi warto było walczyć. Herbert nie wierzył w ideę, wierzył w ludzi i w lepszy świat, który mogą ci ludzie stworzyć. Wierzył w realne cele i przyszłość bez terroru, bez strachu przed własnym cienie, a to sprawiało, że musiał podnieść swoje umiejętności w obronie przed czarną magią. Mieli z bratem trenować w najbliższym czasie.
Zły pomysł?Nie ma czegoś takiego jak zły pomysł, tylko złe wykonanie go
Herbert Grey
Zawód : Botanik, podróżnik, awanturnik
Wiek : 29
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Kawaler
Podróżowanie to nie jest coś, do czego się nadajesz. To coś, co robisz. Jak oddychanie
OPCM : 18 +2
UROKI : 0
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 2 +1
TRANSMUTACJA : 15 +2
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 5
SPRAWNOŚĆ : 10
Genetyka : Czarodziej
Zakon Feniksa
Florean miał talent do magii obronnej. Dobrze, że wspomógł trochę Greyów, teraz chyba wszyscy mogli czuć się odrobinkę bezpieczniej i spokojniej, wiedząc, że w razie potrzeby zaklęcia przynajmniej zaalarmują rodzinę o niebezpieczeństwie. Bracia będą mieć wtedy szansę by jakoś odpowiedzieć, zareagować w obronie domu. Inaczej niż to było z lodziarnią oraz znajdującym się nad nią mieszkaniem...
Gdy Herbert otwarcie przyznał, że dołączył do zakonu, Florence pokiwała głową ze zrozumieniem. Naprawdę wolała wiedzieć. I tak by miała problemy ze snem i tak, ale teraz przynajmniej wiedziała, że był z nią szczery. Poza tym, lepiej jej było z myślą, że działał wspólnie z innymi. Zakon gromadził naprawdę dobrych ludzi, walecznych, odważnych, gotowych pomagać i przeciwstawiać się złu. Świadomość, że w razie potrzeby ktoś ruszy mu na ratunek, że w razie tarapatów lub nawet głupiej pomyłki, Herbert nie zostanie gdzieś na lodzie całkiem sam, zdejmowała jej odrobinę ciężaru z serca.
Przyjęła od mężczyzny kubek, dziękując mu skinieniem głowy i słabym uśmiechem.
- Chyba będę musiała spróbować trochę ich uwarzyć, a jestem w tym beznadziejna - parsknęła cicho, dmuchając na gorący napój. Spróbowała także odpowiedzieć żartem, jednak jej oczy były poważne. "Postaraj się, bym nie musiała tych eliksirów używać" mówiły.
- Szczęściarze - mruknęła cicho, patrząc w ogień gdy usłyszała o trzech rodzinach, którym udało się wydostać z tego piekła. Czasami zastanawiała się, jakby to było, gdyby i ona postanowiła opuścić wyspy. Zapewne Florean bardzo by się ucieszył, nie musiałby się martwić o siostrę. Florence już dawno podjęła jednak decyzję, że nie postąpi w ten sposób. Już zdarzało jej się uciekać. Tym razem nie mogła jednak stchórzyć. Nie potrafiła co prawda walczyć, gdyby faktycznie trafiła gdzieś na pole bitwy, bardziej by zawadzała, niż faktycznie niosła pomoc. Mogła jednak zadbać o tych, którzy stawali na pierwszej linii. O ludzi takich jak Florean. Albo Herbert.
- Cieszę się, że... - zaczęła, wyrywając się nagle z zamyślenia i odwracając się do mężczyzny, jednak nie zdążyła skończyć swojej myśli. Przed oczami nagle zrobiło jej się ciemno, filiżanka wyślizgnęła się z dłoni - całe szczęście gorąca herbata jej nie poparzyła. Nawet filiżanka przetrwała upadek, lądując gdzieś w kącie, herbata rozbryznęła jednak na podłodze imponującą plamą. Florence wydała z siebie ciche "ojej!" odruchowo chcąc szybko posprzątać ten okropny bałagan, który narobiła. Nogi ugięły się jednak pod nią, i panna Fortescue przegrała walkę z grawitacją, lecąc na spotkanie podłogi.
Gdy Herbert otwarcie przyznał, że dołączył do zakonu, Florence pokiwała głową ze zrozumieniem. Naprawdę wolała wiedzieć. I tak by miała problemy ze snem i tak, ale teraz przynajmniej wiedziała, że był z nią szczery. Poza tym, lepiej jej było z myślą, że działał wspólnie z innymi. Zakon gromadził naprawdę dobrych ludzi, walecznych, odważnych, gotowych pomagać i przeciwstawiać się złu. Świadomość, że w razie potrzeby ktoś ruszy mu na ratunek, że w razie tarapatów lub nawet głupiej pomyłki, Herbert nie zostanie gdzieś na lodzie całkiem sam, zdejmowała jej odrobinę ciężaru z serca.
Przyjęła od mężczyzny kubek, dziękując mu skinieniem głowy i słabym uśmiechem.
- Chyba będę musiała spróbować trochę ich uwarzyć, a jestem w tym beznadziejna - parsknęła cicho, dmuchając na gorący napój. Spróbowała także odpowiedzieć żartem, jednak jej oczy były poważne. "Postaraj się, bym nie musiała tych eliksirów używać" mówiły.
- Szczęściarze - mruknęła cicho, patrząc w ogień gdy usłyszała o trzech rodzinach, którym udało się wydostać z tego piekła. Czasami zastanawiała się, jakby to było, gdyby i ona postanowiła opuścić wyspy. Zapewne Florean bardzo by się ucieszył, nie musiałby się martwić o siostrę. Florence już dawno podjęła jednak decyzję, że nie postąpi w ten sposób. Już zdarzało jej się uciekać. Tym razem nie mogła jednak stchórzyć. Nie potrafiła co prawda walczyć, gdyby faktycznie trafiła gdzieś na pole bitwy, bardziej by zawadzała, niż faktycznie niosła pomoc. Mogła jednak zadbać o tych, którzy stawali na pierwszej linii. O ludzi takich jak Florean. Albo Herbert.
- Cieszę się, że... - zaczęła, wyrywając się nagle z zamyślenia i odwracając się do mężczyzny, jednak nie zdążyła skończyć swojej myśli. Przed oczami nagle zrobiło jej się ciemno, filiżanka wyślizgnęła się z dłoni - całe szczęście gorąca herbata jej nie poparzyła. Nawet filiżanka przetrwała upadek, lądując gdzieś w kącie, herbata rozbryznęła jednak na podłodze imponującą plamą. Florence wydała z siebie ciche "ojej!" odruchowo chcąc szybko posprzątać ten okropny bałagan, który narobiła. Nogi ugięły się jednak pod nią, i panna Fortescue przegrała walkę z grawitacją, lecąc na spotkanie podłogi.
What is my life?
Am I doing this right?
I just realized that I might
Not know what the hell is going on!
Am I doing this right?
I just realized that I might
Not know what the hell is going on!
Florence Fortescue
Zawód : Bezrobotna
Wiek : 27
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Panna
If you can't see anything beautiful about yourself...
Get a better mirror
Look a little closer
Stare a little longer
Get a better mirror
Look a little closer
Stare a little longer
OPCM : 5 +2
UROKI : 4 +3
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 10
TRANSMUTACJA : 6
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 2
SPRAWNOŚĆ : 3
Genetyka : Czarownica
Neutralni
Rodziny, które przerzucił były szczęściarzami ale jednocześnie szli w nieznane. Nie wiedzieli co ich czeka a większość dobytku zostali w Anglii nie wiedząc czy kiedykolwiek wrócą na wyspy, a nawet jeżeli - to czy odnajdą dawny dom? Co się stanie z budynkiem, ogrodem? Porzucenie Greengrove Farm nie mieściło mu się w głowie. Nie mógłby, nie potrafiłby, to był dom, z którym wiązało się wiele wspomnień i kolejne miał stworzyć.
Nie wiedział czy dobrze zrobił mówiąc Florce prawdę, czy to sprawi, że będzie się mniej martwić, ale ciągłe ukrywanie informacji, udawanie, że nic się nie dzieje...to było chyba bardziej męczące niż wyjawienie tego, że działa w ramach Zakonu i ma zamiar zaangażować się jeszcze bardziej niż wcześniej.
-Będziesz miała na kim testować ich działanie.- Rzucił kiepskim żartem, nie był dziś w formie. Chciał zachować swobodę i lekką beztroskę, ale z każdym dniem było coraz trudniej. Potarł policzek szukając odpowiednich słów, ale w tym momencie zobaczył jak kubek wyślizguje się z rąk kobiety, a ta zaczyna się słaniać. -Florence? - Zapytał znajdując się w trzech susach obok niej odrzucając na bok własny kubek. Nie patrząc, że sam rozlał herbatę na podłogę, a puste naczynie potoczyło się po podłodze wprost pod szafkę przyskoczył do Florki chcąc ją złapać. Kobieta upadła, nie zdążył jej złapać więc natychmiast uklęknął obok niej i delikatnie potrząsnął jej ramieniem. -Florence? Florence słyszysz mnie? - Zapytał sprawdzając jej stan, ale nie reagowała. Szybkim okiem rzucił na jej ubranie czy się nie poparzyła, ale przynajmniej tego uniknęła. W domu nie było ani Hala ani Hattie aby mu pomóc, więc musiał działać sam. Wsunął dłonie pod bezwładne ciało Florki i podniósł ją z ziemi, aby ułożyć na kanapie. Następnie przykrył ją kocem i usiadł obok wpatrując się zmartwionym wzrokiem w jej twarz. Przyłożył dłoń do jej czoła by sprawdzić czy nie ma gorączki, czy nie jest przypadkiem chora. Teraz miał szansę aby dokładniej się jej przyjrzeć, co sprawiło że zarejestrował spadek wagi. Ubranie na niej wisiało, pod oczami miała cienie świadczące o zmęczeniu. Nie wiedział co się działo w Oazie, ale stan Florki wskazywał na to, że nie było za wesoło. Mimowolnie odgarnął parę kosmyków z jej twarzy, nie odstępując od kobiety póki się nie ocknie. Wyciągnął różdżkę by rzucić szybkie zaklęcie “Chłoszczyść”, a to sprawiło, że plamy na podłodze zaraz zniknęły, a krótkie “accio” przywołało obydwie, już puste filiżanki, które postawił na stoliczku.
Nie wiedział czy dobrze zrobił mówiąc Florce prawdę, czy to sprawi, że będzie się mniej martwić, ale ciągłe ukrywanie informacji, udawanie, że nic się nie dzieje...to było chyba bardziej męczące niż wyjawienie tego, że działa w ramach Zakonu i ma zamiar zaangażować się jeszcze bardziej niż wcześniej.
-Będziesz miała na kim testować ich działanie.- Rzucił kiepskim żartem, nie był dziś w formie. Chciał zachować swobodę i lekką beztroskę, ale z każdym dniem było coraz trudniej. Potarł policzek szukając odpowiednich słów, ale w tym momencie zobaczył jak kubek wyślizguje się z rąk kobiety, a ta zaczyna się słaniać. -Florence? - Zapytał znajdując się w trzech susach obok niej odrzucając na bok własny kubek. Nie patrząc, że sam rozlał herbatę na podłogę, a puste naczynie potoczyło się po podłodze wprost pod szafkę przyskoczył do Florki chcąc ją złapać. Kobieta upadła, nie zdążył jej złapać więc natychmiast uklęknął obok niej i delikatnie potrząsnął jej ramieniem. -Florence? Florence słyszysz mnie? - Zapytał sprawdzając jej stan, ale nie reagowała. Szybkim okiem rzucił na jej ubranie czy się nie poparzyła, ale przynajmniej tego uniknęła. W domu nie było ani Hala ani Hattie aby mu pomóc, więc musiał działać sam. Wsunął dłonie pod bezwładne ciało Florki i podniósł ją z ziemi, aby ułożyć na kanapie. Następnie przykrył ją kocem i usiadł obok wpatrując się zmartwionym wzrokiem w jej twarz. Przyłożył dłoń do jej czoła by sprawdzić czy nie ma gorączki, czy nie jest przypadkiem chora. Teraz miał szansę aby dokładniej się jej przyjrzeć, co sprawiło że zarejestrował spadek wagi. Ubranie na niej wisiało, pod oczami miała cienie świadczące o zmęczeniu. Nie wiedział co się działo w Oazie, ale stan Florki wskazywał na to, że nie było za wesoło. Mimowolnie odgarnął parę kosmyków z jej twarzy, nie odstępując od kobiety póki się nie ocknie. Wyciągnął różdżkę by rzucić szybkie zaklęcie “Chłoszczyść”, a to sprawiło, że plamy na podłodze zaraz zniknęły, a krótkie “accio” przywołało obydwie, już puste filiżanki, które postawił na stoliczku.
Zły pomysł?Nie ma czegoś takiego jak zły pomysł, tylko złe wykonanie go
Herbert Grey
Zawód : Botanik, podróżnik, awanturnik
Wiek : 29
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Kawaler
Podróżowanie to nie jest coś, do czego się nadajesz. To coś, co robisz. Jak oddychanie
OPCM : 18 +2
UROKI : 0
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 2 +1
TRANSMUTACJA : 15 +2
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 5
SPRAWNOŚĆ : 10
Genetyka : Czarodziej
Zakon Feniksa
Przez dłuższą chwilę faktycznie nie reagowała, leżąc na kanapie tak, jak ją położył Herbert. W końcu jednak przytomność jej wróciła. Kobieta zamrugała kilka razy, krzywiąc się przy okazji z bólu - upadek sprawił, że odrobinkę się obtłukła. Na pewno zostanie jej jakiś siniec, choć jeszcze o tym nie wiedziała. Powiodła nierozumiejącym i nieco nieprzytomnym spojrzeniem po suficie, nie wiedząc przez krótką chwilę, gdzie właściwie się znajduje. Dopiero potem jej wzrok wylądował na zmartwionej twarzy Herberta.
- Co... co się stało... - wydukała cicho, próbując ogarnąć sytuację, w której się znajdowała. Jeszcze przed chwilą stała obok kominka, rozmawiała z mężczyzną, a teraz? Dlaczego leżała na kanapie pod kocem? Spróbowała podnieść się do siadu, ale niemal natychmiast znów zakręciło jej się w głowie, więc kobieta opadła z powrotem na miękki mebel. Jęknęła też cicho, jako że przez krótką chwilę miała wrażenie, że cały pokój wiruje. Cholera jasna, przecież nic nie piła. Nie podejrzewała też Greya o to, że ten mógłby dosypać jej czegokolwiek do herbaty. Z resztą, nawet nie zdążyła wziąć z niej jednego łyka. Dlaczego więc tak parszywie się czuje?
- Herbert... co się stało...? - powtórzyła swoje pytanie, tym razem odrobinę głośniej i odrobinę pewniej, ogniskując swoje spojrzenie na twarzy Greya. Nie próbowała już wstawać, jako że wiedziała, że to nic nie da. Czy to możliwe, że zemdlała?
Szczerze, to także nie przyszło Florence do głowy. Fakt, że ostatnio sporo pracowała, zajmowała się pomocą w oazie, dwoiła się i troiła, aby przygotować posiłki z tych składników, które jakimś sposobem udało jej się dostać. Ale bardziej dbała o Floreana niż o siebie. Ona była mniej istotna, liczyło się to, aby on miał siłę walczyć. Nie mógł paść z głodu gdzieś na akcji... tak jak ona dzisiaj. Oddawała mu więc swoje porcje, samemu nawet nie zauważając, jak bardzo się zaniedbuje. Bo tak trzeba było. Najwyraźniej jednak osiągnęła już swój limit. Wygłodzony organizm uznał, że ma dość. Ale Florence pewnie i tak nieprędko zmieni swoje postępowanie. Nadal uważała bowiem, że inni potrzebują więcej jedzenia z tych skromnych zapasów, które posiadali.
- Co... co się stało... - wydukała cicho, próbując ogarnąć sytuację, w której się znajdowała. Jeszcze przed chwilą stała obok kominka, rozmawiała z mężczyzną, a teraz? Dlaczego leżała na kanapie pod kocem? Spróbowała podnieść się do siadu, ale niemal natychmiast znów zakręciło jej się w głowie, więc kobieta opadła z powrotem na miękki mebel. Jęknęła też cicho, jako że przez krótką chwilę miała wrażenie, że cały pokój wiruje. Cholera jasna, przecież nic nie piła. Nie podejrzewała też Greya o to, że ten mógłby dosypać jej czegokolwiek do herbaty. Z resztą, nawet nie zdążyła wziąć z niej jednego łyka. Dlaczego więc tak parszywie się czuje?
- Herbert... co się stało...? - powtórzyła swoje pytanie, tym razem odrobinę głośniej i odrobinę pewniej, ogniskując swoje spojrzenie na twarzy Greya. Nie próbowała już wstawać, jako że wiedziała, że to nic nie da. Czy to możliwe, że zemdlała?
Szczerze, to także nie przyszło Florence do głowy. Fakt, że ostatnio sporo pracowała, zajmowała się pomocą w oazie, dwoiła się i troiła, aby przygotować posiłki z tych składników, które jakimś sposobem udało jej się dostać. Ale bardziej dbała o Floreana niż o siebie. Ona była mniej istotna, liczyło się to, aby on miał siłę walczyć. Nie mógł paść z głodu gdzieś na akcji... tak jak ona dzisiaj. Oddawała mu więc swoje porcje, samemu nawet nie zauważając, jak bardzo się zaniedbuje. Bo tak trzeba było. Najwyraźniej jednak osiągnęła już swój limit. Wygłodzony organizm uznał, że ma dość. Ale Florence pewnie i tak nieprędko zmieni swoje postępowanie. Nadal uważała bowiem, że inni potrzebują więcej jedzenia z tych skromnych zapasów, które posiadali.
What is my life?
Am I doing this right?
I just realized that I might
Not know what the hell is going on!
Am I doing this right?
I just realized that I might
Not know what the hell is going on!
Florence Fortescue
Zawód : Bezrobotna
Wiek : 27
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Panna
If you can't see anything beautiful about yourself...
Get a better mirror
Look a little closer
Stare a little longer
Get a better mirror
Look a little closer
Stare a little longer
OPCM : 5 +2
UROKI : 4 +3
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 10
TRANSMUTACJA : 6
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 2
SPRAWNOŚĆ : 3
Genetyka : Czarownica
Neutralni
Oczekiwanie aż Florka się przebudzi zdawało się trwać całą wieczność. Zegar tykał w salonie, bardzo głośno, aż za głośno. Herbert chciał go uciszyć i był już gotowy zerwać się z miejsca kiedy Florence poruszyła się na kanapie. Wypuścił powietrze z płuc uświadamiając sobie, że cały czas miał je wstrzymane w niepokoju. Odruchowo poprawił koc, który się osunął z jej ramion kiedy chciała wstać.
-Upadłaś. – Oznajmił rzeczowo, nie chciał pokazać za bardzo jak się przejął jej stanem. Coś w nim wrzało, kotłowało się niczym w gotującym się garze. Złość, gniew, strach, lęk mieszały się ze sobą, tworząc istne kłębowisko emocji gotowych wybuchnąć w każdej chwili. Jeżeli zacznie mówić więcej możliwe, że wybuchnie. Stan w jakim była Florka nie wziął się znikąd. Wszystkiemu była winna wojna i tyran, który stał na czele przeżarty chorymi ambicjami i planami, a wspierali go ci, którzy powinni powiedzieć mu dość. Mieli majątki, pieniądze co ich powstrzymywało? Czy realnie wierzyli w te bzdury, które wypisywał Walczący Mag, czy jednak byli jednostkami do szpiku kości złymi? –Nie wstawaj. – Nakazał jej stanowczym tonem nieznoszącym sprzeciwu. –Musisz coś zjeść.
Z tymi słowami wstał z kanapy zabierając po drodze dwie puste filiżanki z zamiarem zaparzenia nowej herbaty. Miał kukurydzę oraz sok malinowy więc zaraz zabrał się za przygotowywanie skromnego posiłku. Trzy kolby wstawił do garnka z wodzą, sok rozlał do wysokiej szklanki i rozcieńczył za pomocą wody. Co jakiś czas zerkał w stronę salonu czy Florka nie wpadła na genialny pomysł wstania i pomocy Greyowi. Był gotów ją wtedy zanieść na kanapę i ponownie nakazać leżenie i odpoczynek. Ze zmarszczonymi brwiami uwijał się w kuchni parząc kolejną herbatę i przeszukując ich zapasy. Nie mieli wiele, ale posiadali ogród i szklarnię, przeżyją. Na pewno mieli więcej zapasów niż w Oazie. Czy w Londynie dało się pozyskać dodatkowe jedzenie? Czy byliby wstanie dobrać się do jakiś magazynów z żywnością? Musiało coś takiego być. W tym momencie Herbert nie myślał racjonalnie i był gotów włamać się tam gdzie bogacze trzymali żywność i zabrać tyle ile był wstanie unieść. Wyciągnął gorące kolby z garnka i ułożył je na talerzu. Zapatrzony w ciepły posiłek, herbatę i szklankę soku oraz dwa kiwi, które znalazł w spiżarce wrócił do salonu. Postawił wszystko na stoliczku.
-Usiądź powoli. – Powiedział z troską w głosie, której nie potrafił całkowicie ukryć choć bardzo się starał. Asystował kobiecie przy tej czynności obawiając się, że zaraz znów upadnie. Kiedy siedziała podała jej szklankę soku. –Proszę.
Następnie podsunął jej prawie pod nos talerz z parującymi kukurydzami. Jego zacięta mina mówiła wyraźnie, że ma jeść, a on dopilnuje aby zjadła każdy okruszek.
-Upadłaś. – Oznajmił rzeczowo, nie chciał pokazać za bardzo jak się przejął jej stanem. Coś w nim wrzało, kotłowało się niczym w gotującym się garze. Złość, gniew, strach, lęk mieszały się ze sobą, tworząc istne kłębowisko emocji gotowych wybuchnąć w każdej chwili. Jeżeli zacznie mówić więcej możliwe, że wybuchnie. Stan w jakim była Florka nie wziął się znikąd. Wszystkiemu była winna wojna i tyran, który stał na czele przeżarty chorymi ambicjami i planami, a wspierali go ci, którzy powinni powiedzieć mu dość. Mieli majątki, pieniądze co ich powstrzymywało? Czy realnie wierzyli w te bzdury, które wypisywał Walczący Mag, czy jednak byli jednostkami do szpiku kości złymi? –Nie wstawaj. – Nakazał jej stanowczym tonem nieznoszącym sprzeciwu. –Musisz coś zjeść.
Z tymi słowami wstał z kanapy zabierając po drodze dwie puste filiżanki z zamiarem zaparzenia nowej herbaty. Miał kukurydzę oraz sok malinowy więc zaraz zabrał się za przygotowywanie skromnego posiłku. Trzy kolby wstawił do garnka z wodzą, sok rozlał do wysokiej szklanki i rozcieńczył za pomocą wody. Co jakiś czas zerkał w stronę salonu czy Florka nie wpadła na genialny pomysł wstania i pomocy Greyowi. Był gotów ją wtedy zanieść na kanapę i ponownie nakazać leżenie i odpoczynek. Ze zmarszczonymi brwiami uwijał się w kuchni parząc kolejną herbatę i przeszukując ich zapasy. Nie mieli wiele, ale posiadali ogród i szklarnię, przeżyją. Na pewno mieli więcej zapasów niż w Oazie. Czy w Londynie dało się pozyskać dodatkowe jedzenie? Czy byliby wstanie dobrać się do jakiś magazynów z żywnością? Musiało coś takiego być. W tym momencie Herbert nie myślał racjonalnie i był gotów włamać się tam gdzie bogacze trzymali żywność i zabrać tyle ile był wstanie unieść. Wyciągnął gorące kolby z garnka i ułożył je na talerzu. Zapatrzony w ciepły posiłek, herbatę i szklankę soku oraz dwa kiwi, które znalazł w spiżarce wrócił do salonu. Postawił wszystko na stoliczku.
-Usiądź powoli. – Powiedział z troską w głosie, której nie potrafił całkowicie ukryć choć bardzo się starał. Asystował kobiecie przy tej czynności obawiając się, że zaraz znów upadnie. Kiedy siedziała podała jej szklankę soku. –Proszę.
Następnie podsunął jej prawie pod nos talerz z parującymi kukurydzami. Jego zacięta mina mówiła wyraźnie, że ma jeść, a on dopilnuje aby zjadła każdy okruszek.
Zły pomysł?Nie ma czegoś takiego jak zły pomysł, tylko złe wykonanie go
Herbert Grey
Zawód : Botanik, podróżnik, awanturnik
Wiek : 29
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Kawaler
Podróżowanie to nie jest coś, do czego się nadajesz. To coś, co robisz. Jak oddychanie
OPCM : 18 +2
UROKI : 0
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 2 +1
TRANSMUTACJA : 15 +2
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 5
SPRAWNOŚĆ : 10
Genetyka : Czarodziej
Zakon Feniksa
Gdy Herbert powiedział jej że upadła, Florence zmarszczyła brwi. Naprawdę? Jak to się mogło stać? Próbowała przez krótką chwilę znaleźć rozwiązanie tej zagadki, ale myśli miała nadal nieco skołowane i ociężałe. W końcu jednak pomyślała o wygłodzeniu - i o tym, jak niewiele miała ostatnio energii. Jej oczy i włosy straciły blask, to zauważyła już dawno, ale nie przejmowała się tym. Pracy w Oazie było wiele, więc Florence nie miała czasu dbać o siebie tak, jak kiedyś. Gdy mężczyzna stanowczo oświadczył, że Florence musi coś zjeść, oczywiście chciała zaprotestować. Przecież nie przyszła tutaj, aby wyjadać im zapasy! Zanim jednak zdązyła wydać z siebie choć jedna sylabę, mężczyzna już niemal szturmem wbił się do kuchni.
Więc choć Florence wiedziała, że potem będą ją zżerać wyrzuty sumienia, nakryła się szczelniej kocem i zamknęła oczy. Choć dokuczało jej wycieńczenie, bolała ją głowa i stłuczone ramię, i czuła wyraźnie wburzenie krzątającego się po kuchni Herberta, kobieta uznała, że właściwie jest całkiem przyjemnie. Ogień wesoło trzaskający na kominku hipnotyzował dźwiękiem, ciepło koca miło otulało zmęczone ciało kobiety, a kanapa była taka miękka. Gdyby dać jej jeszcze trochę czasu, Florence prawdopodobnie osunęła by się w sen - kolejny już raz - jednak powrót Herberta wyrwał ją z tego zaspanego stanu. Nie protestowała, gdy pomagał jej usiąść. Ujęła w dłonie szklankę soku i wzięła kilka łyków - słodycz owoców eksplodowała jej na języku i Florence przez krótką chwilę tak się wzruszyła tym doznaniem, że aż jej się oczy zeszkliły. Kiedyś podjadanie skarbów lata w zimie było na porządku dziennym, dziś mogła tylko o tym pomarzyć. Rzadko udawało jej się dostać gdzieś owoce albo orzechy. Łyk soku przywrócił jej także więcej przytomności. Florence spojrzała na Herberta - i gdy dostrzegła jego zaciętą minę, od razu poczuła wyrzuty sumienia. - Przepraszam... - wydukała, właściwie niepewna, za co dokładnie go przeprasza. Za kłopot, za zmartwienia, za to, że czuł się w obowiązku ją nakarmić. Chyba wszystko na raz. Na widok i zapach aromatycznych kolb kukurydzy, dopiero teraz poczuła, jaka jest głodna. Ostatnim razem jadła jakieś skrawki poprzedniego dnia - a po jakimś czasie brzuch po prostu przestaje dopominać się jedzenia. Chciała zaprotestować - jednak napotkawszy karcące i ostre spojrzenie Herberta, złapała za jedną z kolb. Obgryzła ją bardzo dokładnie, a potem zjadła także jedno kiwi. Wypiła też sok malinowy i herbatę.
- Więcej nie zmieszczę - powiedziała i tym razem była to akurat szczera prawda, a nie wymówki. Skurczony żołądek nie mógł pomieścić więcej, Florence już czuła się napchana. Z resztą, jedzenie na siłę także nie było zdrowe. - Naprawdę więcej nie zmieszczę...
Więc choć Florence wiedziała, że potem będą ją zżerać wyrzuty sumienia, nakryła się szczelniej kocem i zamknęła oczy. Choć dokuczało jej wycieńczenie, bolała ją głowa i stłuczone ramię, i czuła wyraźnie wburzenie krzątającego się po kuchni Herberta, kobieta uznała, że właściwie jest całkiem przyjemnie. Ogień wesoło trzaskający na kominku hipnotyzował dźwiękiem, ciepło koca miło otulało zmęczone ciało kobiety, a kanapa była taka miękka. Gdyby dać jej jeszcze trochę czasu, Florence prawdopodobnie osunęła by się w sen - kolejny już raz - jednak powrót Herberta wyrwał ją z tego zaspanego stanu. Nie protestowała, gdy pomagał jej usiąść. Ujęła w dłonie szklankę soku i wzięła kilka łyków - słodycz owoców eksplodowała jej na języku i Florence przez krótką chwilę tak się wzruszyła tym doznaniem, że aż jej się oczy zeszkliły. Kiedyś podjadanie skarbów lata w zimie było na porządku dziennym, dziś mogła tylko o tym pomarzyć. Rzadko udawało jej się dostać gdzieś owoce albo orzechy. Łyk soku przywrócił jej także więcej przytomności. Florence spojrzała na Herberta - i gdy dostrzegła jego zaciętą minę, od razu poczuła wyrzuty sumienia. - Przepraszam... - wydukała, właściwie niepewna, za co dokładnie go przeprasza. Za kłopot, za zmartwienia, za to, że czuł się w obowiązku ją nakarmić. Chyba wszystko na raz. Na widok i zapach aromatycznych kolb kukurydzy, dopiero teraz poczuła, jaka jest głodna. Ostatnim razem jadła jakieś skrawki poprzedniego dnia - a po jakimś czasie brzuch po prostu przestaje dopominać się jedzenia. Chciała zaprotestować - jednak napotkawszy karcące i ostre spojrzenie Herberta, złapała za jedną z kolb. Obgryzła ją bardzo dokładnie, a potem zjadła także jedno kiwi. Wypiła też sok malinowy i herbatę.
- Więcej nie zmieszczę - powiedziała i tym razem była to akurat szczera prawda, a nie wymówki. Skurczony żołądek nie mógł pomieścić więcej, Florence już czuła się napchana. Z resztą, jedzenie na siłę także nie było zdrowe. - Naprawdę więcej nie zmieszczę...
What is my life?
Am I doing this right?
I just realized that I might
Not know what the hell is going on!
Am I doing this right?
I just realized that I might
Not know what the hell is going on!
Florence Fortescue
Zawód : Bezrobotna
Wiek : 27
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Panna
If you can't see anything beautiful about yourself...
Get a better mirror
Look a little closer
Stare a little longer
Get a better mirror
Look a little closer
Stare a little longer
OPCM : 5 +2
UROKI : 4 +3
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 10
TRANSMUTACJA : 6
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 2
SPRAWNOŚĆ : 3
Genetyka : Czarownica
Neutralni
Zachował się trochę despotycznie i był tego świadom, ale nie miał siły ani ochoty spierać się z Florką o to czy powinna jeść czy nie. Doskonale zdawała sobie sprawę, że powinna się posilić i odpocząć. Musiała to wiedzieć. Kiedy kolba została ogryziona, napoje wypite i kiwi zjedzone odetchnął, a mięśnie szczęki się rozluźniły. Zabrał do niej talerz z dwiema jeszcze kolbami i odetchnął głęboko.
-Nie przepraszaj.- Odpowiedział głucho odstawiając wszystko na stolik, a następnie spojrzał na kobietę. Sięgnął po dłoń Florki i zamknął w swojej gładząc kciukiem jej wierzch; przez dłuższą chwilę milczał zbierając myśli. - Jak wygląda sytuacja w Oazie? - Zapytał w końcu, a głos miał śmiertelnie poważny. Nie chciał słyszeć, że sobie pomagają, że są zgrani i wierzą w przyszłość. Chciał usłyszeć prawdę jak wyglądała sytuacja. Patrząc po stanie Florence mógł jedynie zakładać, że nie najlepiej, a wyobraźnia podpowiadała najgorsze scenariusze.
Jakiś czas temu rozmawiał z lordem Abbottem o rozbudowaniu szklarni pod uprawę warzyw dla potrzebujących. Być może czegoś takiego potrzebowała również Oaza, ale nikt jeszcze czegoś takiego im nie postawił. Na pewno mieli utrudniony dostęp do zaopatrzenia. Im było łatwiej. Mieli ogród warzywny, przetwory, jesienią chodził na grzyby, a teraz imał się każdej pracy, która pozwalała mu zakupić coś do jedzenia. O tym samym mogli pomarzyć ci żyjący w Oazie. Wychodzili kiedy czuli się bezpiecznie lub kiedy mieli misję do wykonania. Patrzyli na przechodniów z listów gończych na murach i zapewne przymierali głodem. Gdyby tylko mógł nie wypuściłby z Greengrove Farm Florki, zatrzymałby ją tutaj. W miejscu, w którym byłaby bezpieczna, miała możliwość funkcjonowania, w miarę normalnie. Nie mógł jednak, a ona nigdy by się nie zgodziła. Nie zostawiłaby brata samego, nad którym zapewne roztaczała opiekę. -Zapakuję ci resztę. - Oznajmił po chwili, choć wiedział, że nie zachowa jedzenia dla siebie tylko pewnie rozda innym. Nie mógł jej tego zabronić, bo pewnie sam postąpiłby podobnie. Wstał ciężko ze swojego miejsca, ponieważ to oznaczało puszczenie jej dłoni. Zabrał pozostałe kolby, prostym zaklęciem sprawił, że szybko ostygły więc spakował je do papierowej torby wraz z drugim kiwi.
-Nie przepraszaj.- Odpowiedział głucho odstawiając wszystko na stolik, a następnie spojrzał na kobietę. Sięgnął po dłoń Florki i zamknął w swojej gładząc kciukiem jej wierzch; przez dłuższą chwilę milczał zbierając myśli. - Jak wygląda sytuacja w Oazie? - Zapytał w końcu, a głos miał śmiertelnie poważny. Nie chciał słyszeć, że sobie pomagają, że są zgrani i wierzą w przyszłość. Chciał usłyszeć prawdę jak wyglądała sytuacja. Patrząc po stanie Florence mógł jedynie zakładać, że nie najlepiej, a wyobraźnia podpowiadała najgorsze scenariusze.
Jakiś czas temu rozmawiał z lordem Abbottem o rozbudowaniu szklarni pod uprawę warzyw dla potrzebujących. Być może czegoś takiego potrzebowała również Oaza, ale nikt jeszcze czegoś takiego im nie postawił. Na pewno mieli utrudniony dostęp do zaopatrzenia. Im było łatwiej. Mieli ogród warzywny, przetwory, jesienią chodził na grzyby, a teraz imał się każdej pracy, która pozwalała mu zakupić coś do jedzenia. O tym samym mogli pomarzyć ci żyjący w Oazie. Wychodzili kiedy czuli się bezpiecznie lub kiedy mieli misję do wykonania. Patrzyli na przechodniów z listów gończych na murach i zapewne przymierali głodem. Gdyby tylko mógł nie wypuściłby z Greengrove Farm Florki, zatrzymałby ją tutaj. W miejscu, w którym byłaby bezpieczna, miała możliwość funkcjonowania, w miarę normalnie. Nie mógł jednak, a ona nigdy by się nie zgodziła. Nie zostawiłaby brata samego, nad którym zapewne roztaczała opiekę. -Zapakuję ci resztę. - Oznajmił po chwili, choć wiedział, że nie zachowa jedzenia dla siebie tylko pewnie rozda innym. Nie mógł jej tego zabronić, bo pewnie sam postąpiłby podobnie. Wstał ciężko ze swojego miejsca, ponieważ to oznaczało puszczenie jej dłoni. Zabrał pozostałe kolby, prostym zaklęciem sprawił, że szybko ostygły więc spakował je do papierowej torby wraz z drugim kiwi.
Zły pomysł?Nie ma czegoś takiego jak zły pomysł, tylko złe wykonanie go
Herbert Grey
Zawód : Botanik, podróżnik, awanturnik
Wiek : 29
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Kawaler
Podróżowanie to nie jest coś, do czego się nadajesz. To coś, co robisz. Jak oddychanie
OPCM : 18 +2
UROKI : 0
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 2 +1
TRANSMUTACJA : 15 +2
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 5
SPRAWNOŚĆ : 10
Genetyka : Czarodziej
Zakon Feniksa
Nie miała mu za złe tego twardego tonu. Czasami nawet ją, rozsądną gryfonkę, trzeba było doprowadzić do porządku. Ustawić do pionu, potrząsnąć porządnie i kazać jej się ogarnąć. Nie zdawała sobie sprawy z tego, że aż tak się zaniedbała. Fakt, że Herbert odrobinę się rozluźnił, przyniosła ulgę i jej. Dobrze jednak, że nie wciskał w nią na siłę reszty kukurydzy. Naprawdę nie dałaby rady.
Jej wzrok szybko wylądował na dłoniach mężczyzny, gdy ten ujął jej rękę i zaczął ją łagodnie głaskać. Gdyby nie poważne wydarzenia sprzed chwili, Florence zapewne oblałaby się rumieńcem. Dłonie Herberta były takie duże i ciepłe. Jego uścisk był mocny, choć delikatny, niósł ukojenie, ale także poczucie bezpieczeństwa. Kobieta także poruszyła lekko kciukiem, gładząc skórę mężczyzny. Szorstka. Nosząca ślady ciężkiej pracy kogoś, kto nie bał się wyzwań. Przyjazne dłonie, które pomagały.
- Jest ciężko - odpowiedziała w końcu. Unikała jego wzroku, ale nie zamierzała kłamać. Nie było sensu - Wcześniej Oaza może i była rajem, miejscem, gdzie można się było skryć i z poczuciem bezpieczeństwa czekać na koniec wojny. Dziś to już wspomnienie - wyspa była przeludniona, dzika, brakowało tam podstawowych wygód, do których tak przyzwyczaili się ludzie mieszkający w mieście. Ludzie spali często na ziemi, na kocach, na plaży pod gołym niebem. Dobrze przynajmniej, że miejsce to chronione było przez białą magię. Pomimo zimy, panujące tam temperatury były bardzo przyjemne. Nadawały się do uprawy roślin - a przynajmniej tak się jej zdawało. Kilka osób nawet podjęło się takich działań, ale zwyczajnie nie było tam zbyt wiele miejsca. Każdy skrawek terenu był istotny, jako że Oaza dawała obecnie schronienie tysiącom ludzi. Uchodźców przybywało, a wyspa się nie powiększała. Nie wspominając już o tym, że wszystkie te jednostki trzeba było jakoś wykarmić.
Gdy ciepły uścisk dłoni Herberta zniknął, Florence okryła się szczelniej kocem. Po raz kolejny na usta cisnęło jej się "przepraszam", ugryzła się jednak w język w porę, pamiętając jego słowa. Zamiast tego powiedziała więc: - Dziękuję.
Poczuła przemożną potrzebę przytulenia się do niego - więc chociaż nie powinna, jako że uznawała to nadal za nieco zbyt śmiałe - tak właśnie zrobiła. Powoli wstała z kanapy, czując się już lepiej, i przywarła do piersi Herberta. W ramach podziękowania, ale także w poszukiwaniu tego poczucia bezpieczeństwa, które dzięki niemu czuła. Był cudownym mężczyzną, miała nadzieję, iż był tego świadom.
Została w Greengrove Farm jeszcze trochę - poniekąd dlatego, że wciąż czuła się odrobinę osłabiona, oraz dlatego, że wiedziała, iż Grey nie wypuściłby jej w takim stanie. A nie chciała się z nim kłócić. W końcu jednak nad Anglią powoli zaczął zapadać zmrok. Nadszedł czas rozstania, więc Florence chwyciła swój parasol, zabrała też podarunek od mężczyzny i powróciła do Oazy.
zt x2
Jej wzrok szybko wylądował na dłoniach mężczyzny, gdy ten ujął jej rękę i zaczął ją łagodnie głaskać. Gdyby nie poważne wydarzenia sprzed chwili, Florence zapewne oblałaby się rumieńcem. Dłonie Herberta były takie duże i ciepłe. Jego uścisk był mocny, choć delikatny, niósł ukojenie, ale także poczucie bezpieczeństwa. Kobieta także poruszyła lekko kciukiem, gładząc skórę mężczyzny. Szorstka. Nosząca ślady ciężkiej pracy kogoś, kto nie bał się wyzwań. Przyjazne dłonie, które pomagały.
- Jest ciężko - odpowiedziała w końcu. Unikała jego wzroku, ale nie zamierzała kłamać. Nie było sensu - Wcześniej Oaza może i była rajem, miejscem, gdzie można się było skryć i z poczuciem bezpieczeństwa czekać na koniec wojny. Dziś to już wspomnienie - wyspa była przeludniona, dzika, brakowało tam podstawowych wygód, do których tak przyzwyczaili się ludzie mieszkający w mieście. Ludzie spali często na ziemi, na kocach, na plaży pod gołym niebem. Dobrze przynajmniej, że miejsce to chronione było przez białą magię. Pomimo zimy, panujące tam temperatury były bardzo przyjemne. Nadawały się do uprawy roślin - a przynajmniej tak się jej zdawało. Kilka osób nawet podjęło się takich działań, ale zwyczajnie nie było tam zbyt wiele miejsca. Każdy skrawek terenu był istotny, jako że Oaza dawała obecnie schronienie tysiącom ludzi. Uchodźców przybywało, a wyspa się nie powiększała. Nie wspominając już o tym, że wszystkie te jednostki trzeba było jakoś wykarmić.
Gdy ciepły uścisk dłoni Herberta zniknął, Florence okryła się szczelniej kocem. Po raz kolejny na usta cisnęło jej się "przepraszam", ugryzła się jednak w język w porę, pamiętając jego słowa. Zamiast tego powiedziała więc: - Dziękuję.
Poczuła przemożną potrzebę przytulenia się do niego - więc chociaż nie powinna, jako że uznawała to nadal za nieco zbyt śmiałe - tak właśnie zrobiła. Powoli wstała z kanapy, czując się już lepiej, i przywarła do piersi Herberta. W ramach podziękowania, ale także w poszukiwaniu tego poczucia bezpieczeństwa, które dzięki niemu czuła. Był cudownym mężczyzną, miała nadzieję, iż był tego świadom.
Została w Greengrove Farm jeszcze trochę - poniekąd dlatego, że wciąż czuła się odrobinę osłabiona, oraz dlatego, że wiedziała, iż Grey nie wypuściłby jej w takim stanie. A nie chciała się z nim kłócić. W końcu jednak nad Anglią powoli zaczął zapadać zmrok. Nadszedł czas rozstania, więc Florence chwyciła swój parasol, zabrała też podarunek od mężczyzny i powróciła do Oazy.
zt x2
What is my life?
Am I doing this right?
I just realized that I might
Not know what the hell is going on!
Am I doing this right?
I just realized that I might
Not know what the hell is going on!
Florence Fortescue
Zawód : Bezrobotna
Wiek : 27
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Panna
If you can't see anything beautiful about yourself...
Get a better mirror
Look a little closer
Stare a little longer
Get a better mirror
Look a little closer
Stare a little longer
OPCM : 5 +2
UROKI : 4 +3
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 10
TRANSMUTACJA : 6
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 2
SPRAWNOŚĆ : 3
Genetyka : Czarownica
Neutralni
|26.12.1957
Święta spędzone w Dolinie Godryka naładowały jego baterie i dały siły do działania. Pierwszy raz od wielu dni spał niczym zabity i wstał wyspany jak nigdy. Wiele nocy zarwał spędzając je na planowaniu akcji i działań dla Zakonu. Nie miał zamiaru spocząć kiedy w głowie kłębiło się wiele myśli. Dzisiaj jednak nie miał skupiać się na walczeniu o lepsze jutro, a na kobiecie, która wdarła się do jego serca.
Nie wiedział kiedy to się stało, ale Florence zagościła w jego myślach na dobre. Przyłapywał się na tym, że gdy schodził do salonu oczekiwał, że ją tam zastanie siedząca przy kominku, była to miła wizja, która sprawiała, ze uśmiechał się mimowolnie do własnych myśli.
Śmiało również zakładał, że nie był również obojętny czarownicy. Gdyby było inaczej to czy i dzisiaj przyszłaby do Greengrove Farm?
Ściskając mały pakunek zszedł do kuchni gdzie w spiżarni ukryte były smakołyki ze świątecznego stołu. Nie było tego dużo, ale choć tyle mógł podać. Już wiedział, że w Oazie źle się dzieje i Florka nie dojada. Nie miał zamiaru znów patrzeć jak mdleje z głodu i ledwo chodzi. Potrawka z warzyw wylądowała w garze, a w czajniku zagotował wodę by zalać nim susz z owoców. Pijał lepsze kiedy żywności mieli w brud, ale teraz nie miał zamiaru narzekać.
Za oknem panowała zimowa atmosfera, pierwszy raz od wielu dni spadł śnieg, prawdziwy śnieg, a nie plucha, która powodowała, że drogi stawały się istnymi bagnami przez które ciężko było się przedrzeć.
Hattie została na noc u Sproutów chcąc jeszcze pobyć z rodziną, choć Grey zakładał, że miała wreszcie z kim poplotkować o dorosłych dzieciach, które spędzają jej sen z powiek. To samo zapewne mogli powiedzieć rodzice Aurory i Castora. Wszyscy oni byli siebie warci. Zaśmiał się pod nosem na wspomnienie burzliwych dyskusji przy stole. W tym momencie z rozmyślań wyrwało go pukanie do drzwi. Serce zabiło mu mocniej kiedy je usłyszał. Był poddenerwowany, ale czym? Nie miał powodów do zdenerwowania. Ubrany w bordowy sweter zrobiony przez Hattie na drutach z podwiniętymi rękawami jakby mówił, że jest zwarty i gotowy do działania, do tego nałożył ciemne spodnie udał się do drzwi, aby wpuścić Florkę do środka.
-Dzień dobry -Uśmiechnął się na jej widok tym swoim lekko zadziornym uśmiechem, po czym wpuścił ją do środka odbierając okrycie wierzchnie. –Drogę znasz.
Zachęcił aby weszła do salonu gdzie w kominku już trzaskał radośnie ogień, a z kuchni dochodził zapach podgrzewanej potrawki. –Miło cię widzieć.
Dodał jeszcze ustawiając kubki pełne kompotu na stoliku. Czemu nadal serce waliło mu jak szalone kiedy spojrzał na jej twarz?
Święta spędzone w Dolinie Godryka naładowały jego baterie i dały siły do działania. Pierwszy raz od wielu dni spał niczym zabity i wstał wyspany jak nigdy. Wiele nocy zarwał spędzając je na planowaniu akcji i działań dla Zakonu. Nie miał zamiaru spocząć kiedy w głowie kłębiło się wiele myśli. Dzisiaj jednak nie miał skupiać się na walczeniu o lepsze jutro, a na kobiecie, która wdarła się do jego serca.
Nie wiedział kiedy to się stało, ale Florence zagościła w jego myślach na dobre. Przyłapywał się na tym, że gdy schodził do salonu oczekiwał, że ją tam zastanie siedząca przy kominku, była to miła wizja, która sprawiała, ze uśmiechał się mimowolnie do własnych myśli.
Śmiało również zakładał, że nie był również obojętny czarownicy. Gdyby było inaczej to czy i dzisiaj przyszłaby do Greengrove Farm?
Ściskając mały pakunek zszedł do kuchni gdzie w spiżarni ukryte były smakołyki ze świątecznego stołu. Nie było tego dużo, ale choć tyle mógł podać. Już wiedział, że w Oazie źle się dzieje i Florka nie dojada. Nie miał zamiaru znów patrzeć jak mdleje z głodu i ledwo chodzi. Potrawka z warzyw wylądowała w garze, a w czajniku zagotował wodę by zalać nim susz z owoców. Pijał lepsze kiedy żywności mieli w brud, ale teraz nie miał zamiaru narzekać.
Za oknem panowała zimowa atmosfera, pierwszy raz od wielu dni spadł śnieg, prawdziwy śnieg, a nie plucha, która powodowała, że drogi stawały się istnymi bagnami przez które ciężko było się przedrzeć.
Hattie została na noc u Sproutów chcąc jeszcze pobyć z rodziną, choć Grey zakładał, że miała wreszcie z kim poplotkować o dorosłych dzieciach, które spędzają jej sen z powiek. To samo zapewne mogli powiedzieć rodzice Aurory i Castora. Wszyscy oni byli siebie warci. Zaśmiał się pod nosem na wspomnienie burzliwych dyskusji przy stole. W tym momencie z rozmyślań wyrwało go pukanie do drzwi. Serce zabiło mu mocniej kiedy je usłyszał. Był poddenerwowany, ale czym? Nie miał powodów do zdenerwowania. Ubrany w bordowy sweter zrobiony przez Hattie na drutach z podwiniętymi rękawami jakby mówił, że jest zwarty i gotowy do działania, do tego nałożył ciemne spodnie udał się do drzwi, aby wpuścić Florkę do środka.
-Dzień dobry -Uśmiechnął się na jej widok tym swoim lekko zadziornym uśmiechem, po czym wpuścił ją do środka odbierając okrycie wierzchnie. –Drogę znasz.
Zachęcił aby weszła do salonu gdzie w kominku już trzaskał radośnie ogień, a z kuchni dochodził zapach podgrzewanej potrawki. –Miło cię widzieć.
Dodał jeszcze ustawiając kubki pełne kompotu na stoliku. Czemu nadal serce waliło mu jak szalone kiedy spojrzał na jej twarz?
Zły pomysł?Nie ma czegoś takiego jak zły pomysł, tylko złe wykonanie go
Herbert Grey
Zawód : Botanik, podróżnik, awanturnik
Wiek : 29
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Kawaler
Podróżowanie to nie jest coś, do czego się nadajesz. To coś, co robisz. Jak oddychanie
OPCM : 18 +2
UROKI : 0
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 2 +1
TRANSMUTACJA : 15 +2
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 5
SPRAWNOŚĆ : 10
Genetyka : Czarodziej
Zakon Feniksa
Salon
Szybka odpowiedź