Salon
AutorWiadomość
First topic message reminder :
Salon
Pomieszczenie, w którym zbierała się zawsze cała rodzina było przytulne i przyjemne już od pierwszego momentu. Lekko z boku był ustawiony kominek, w którym palił się ogień, a wokół niego zgromadzono miękką kanapę i fotele, w których można było się zapaść. Pod ścianą stały regały wypełnione po brzegi książkami oraz mapami. Nie brakowało też rodzinnych zdjęć i pamiątek oraz roślin, które były obecne w całym domu. Małe, duże, wysokie, niskie, rozłożyste i strzeliste idealnie dopasowywały się w całe otoczenie nie pozwalając aby ktokolwiek zapomniał, że znajduje się w domu znawców roślin. Okna skierowane na ogród ozdobiono jasnymi kotarami, które dopełniały całości.
Zły pomysł?Nie ma czegoś takiego jak zły pomysł, tylko złe wykonanie go
Herbert Grey
Zawód : Botanik, podróżnik, awanturnik
Wiek : 29
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Kawaler
Podróżowanie to nie jest coś, do czego się nadajesz. To coś, co robisz. Jak oddychanie
OPCM : 18 +2
UROKI : 0
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 2 +1
TRANSMUTACJA : 15 +2
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 5
SPRAWNOŚĆ : 10
Genetyka : Czarodziej
Zakon Feniksa
Dryfował na granicy zdrowego rozsądku i szaleństwa, w które chciał popaść pijąc każdego dnia. Dni zlewały się w jedno, a życie stawało się bez smaku. Nie chciał jeść, nie chciał się ruszać. Nie było w jego naturze użalanie się nad sobą, podróżnik i awanturnik - tak na niego mówili kręcąc głową, że nigdy się nie ustatkuje. Kiedy zaś postanowił zmienić swoje życie, świat dal mu wyraźnie znać, że to tylko mrzonki. Farsa, nic nie znaczące pragnienia. Szamani mieli rację mówiąc, że los jaki jest taki jest, nie można go zmienić, a on tego chciał. To jak zawracanie rzeki kijem, nie ma takiej możliwości.
Wychylił kolejny kieliszek nie zwracając uwagi na konsternację Despenser. Zaprosił ją, ale co mogła zrobić? Nic. Mogła sobie pójść, ale z drugiej strony obecność innej osoby uświadamiała, że nie był sam. Alkohol palił w gardle wyrywał gwałtowny kaszel, ale to nic. To tak nie bolało jakby się mogło zdawać.
-Czwartek, siedemnasty. - Długo i nie długo, nie pamięta kiedy zaczął pić, kiedy cały świat się zawalił, kiedy świadomość, że Florka nigdy nie wróci uderzyła go ze zdwojoną siłą.
Nie rozumiała? Czego nie rozumiała? To było proste, ale być może nie? Przecież w listach nie pisał wiele, zbyt upojony szczęściem, tak jak teraz był upojony alkoholem i własnym żalem. Opadł na kanapę ciężko, a gdy Despenser wcisnęła mu w dłonie kolejną szklankę alkoholu spojrzał na nią uważniej. Westchnął głucho, był zobowiązany wyjaśnić wszystko po kolei.
-Florka oznajmiała, że jest w ciąży… - zaczął powoli mówić, najpierw ciężko, każda sylaba zdawała się być ołowiem, ale z każdą kolejną było łatwiej. Zacisnął palce na szkle. -Miała tutaj zamieszkać. Nie mogło być inaczej skoro spodziewaliśmy się dziecka. Uwierzyłem, że to może stać się prawdą. - Wychylił całą szklankę na raz. Skrzywił się i odstawił ją na stół. Zamilkł na krótką chwilę. -Upiłem się szczęściem. Zacząłem szukać na strychu starej kołyski. Planowałem przemalować pokój. - Słowa były gorzkie jak pastylka na ból żołądka. -Ale mamy wojnę, cholerną wojnę, Florka była słaba… chciała pomagać. Poszła do sadu zbierać owoce i warzywa. - Pamiętał ten moment kiedy krzyknęła z bólu, kiedy upadła na ziemię i zaczęła płakać, kiedy krew zabarwiła ubranie. Zacisnął mocniej zęby, rysy twarzy wyostrzyły się gwałtownie.-Poroniła… - wbił spojrzenie w pustą szklankę. Głos mu się załamał. -Parę dni później odeszła. Nigdzie nie mogłem jej znaleźć, rozpłynęła się w powietrzu, zatarła za sobą ślady. Zostawiła krótki list, że nie może dalej tak żyć i musi odejść. - pochylił się schował głowę w ramionach milknąć na dłuższą chwilę. -Straciłem ich oboje, Evelyn.
Wychylił kolejny kieliszek nie zwracając uwagi na konsternację Despenser. Zaprosił ją, ale co mogła zrobić? Nic. Mogła sobie pójść, ale z drugiej strony obecność innej osoby uświadamiała, że nie był sam. Alkohol palił w gardle wyrywał gwałtowny kaszel, ale to nic. To tak nie bolało jakby się mogło zdawać.
-Czwartek, siedemnasty. - Długo i nie długo, nie pamięta kiedy zaczął pić, kiedy cały świat się zawalił, kiedy świadomość, że Florka nigdy nie wróci uderzyła go ze zdwojoną siłą.
Nie rozumiała? Czego nie rozumiała? To było proste, ale być może nie? Przecież w listach nie pisał wiele, zbyt upojony szczęściem, tak jak teraz był upojony alkoholem i własnym żalem. Opadł na kanapę ciężko, a gdy Despenser wcisnęła mu w dłonie kolejną szklankę alkoholu spojrzał na nią uważniej. Westchnął głucho, był zobowiązany wyjaśnić wszystko po kolei.
-Florka oznajmiała, że jest w ciąży… - zaczął powoli mówić, najpierw ciężko, każda sylaba zdawała się być ołowiem, ale z każdą kolejną było łatwiej. Zacisnął palce na szkle. -Miała tutaj zamieszkać. Nie mogło być inaczej skoro spodziewaliśmy się dziecka. Uwierzyłem, że to może stać się prawdą. - Wychylił całą szklankę na raz. Skrzywił się i odstawił ją na stół. Zamilkł na krótką chwilę. -Upiłem się szczęściem. Zacząłem szukać na strychu starej kołyski. Planowałem przemalować pokój. - Słowa były gorzkie jak pastylka na ból żołądka. -Ale mamy wojnę, cholerną wojnę, Florka była słaba… chciała pomagać. Poszła do sadu zbierać owoce i warzywa. - Pamiętał ten moment kiedy krzyknęła z bólu, kiedy upadła na ziemię i zaczęła płakać, kiedy krew zabarwiła ubranie. Zacisnął mocniej zęby, rysy twarzy wyostrzyły się gwałtownie.-Poroniła… - wbił spojrzenie w pustą szklankę. Głos mu się załamał. -Parę dni później odeszła. Nigdzie nie mogłem jej znaleźć, rozpłynęła się w powietrzu, zatarła za sobą ślady. Zostawiła krótki list, że nie może dalej tak żyć i musi odejść. - pochylił się schował głowę w ramionach milknąć na dłuższą chwilę. -Straciłem ich oboje, Evelyn.
Zły pomysł?Nie ma czegoś takiego jak zły pomysł, tylko złe wykonanie go
Herbert Grey
Zawód : Botanik, podróżnik, awanturnik
Wiek : 29
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Kawaler
Podróżowanie to nie jest coś, do czego się nadajesz. To coś, co robisz. Jak oddychanie
OPCM : 18 +2
UROKI : 0
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 2 +1
TRANSMUTACJA : 15 +2
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 5
SPRAWNOŚĆ : 10
Genetyka : Czarodziej
Zakon Feniksa
To, że powtórzył po niej datę wprawiło ją w konsternację. Jak długo tu wegetował? Dlaczego był sam? Czy w takich chwilach nie powinna towarzyszyć mu rodzina, która wsparłaby go w najtrudniejszych chwilach? Może Evelyn nie posiadała teraz własnej, jednak znała rodzinne wartości i wyobrażała sobie, że jej przyjaciel trafił pod skrzydła najbliższych. Najwyraźniej chwilowo nie miało to miejsca, a więc sama musiała stanąć na wysokości zadania. Nie nadawała się do tej roli, nie była dobra w okazywaniu współczucia, ani tym bardziej w pocieszaniu, ale czy aby na pewno właśnie tego potrzebował Herbert? Niech Merlin ma nas w opiece, pomyślała, zbliżając szklankę do ust i wypijając zawartość jednym haustem, po którym wykrzywiła usta w grymasie.
- Cholera, Grey... - zaczęła, chwytając za butelkę w celu ponownego napełnienia naczynia. Jej myśli rozpoczęły szalony galop, próbując przetrawić każde słowo. Czuła się źle z wiedzą, że trwał tu cały czas, cierpiał, a ona nie była tego świadoma, zapewne cały czas ciesząc się na myśl o zostaniu ciocią dla jego dziecka. Zacisnęła mocniej szczęki, chłonąc gorycz doświadczeń z którymi obecnie mierzył się jej przyjaciel. Był dla niej ważny, traktowała go jak brata, a teraz musiała obserwować jego cierpienie, przeszywający ból, którego nie potrafiła zrozumieć, czy choćby do czegoś przyrównać.
Nie wiedziała co mu powiedzieć, nie znała słów, które mogłyby ukoić jego duszę. Niemniej nie miała zamiaru zostawić go bez pomocy. Może nie należała do najlepszych pocieszycieli, tym bardziej, że w pierwszej chwili poczęła się zastanawiać jak można uratować tę sytuację. Przecież Flo nie mogła zapaść się pod ziemię, nawet jeżeli znalezienie jej teraz graniczyło z cudem. Musiała mieć jakąś rodzinę, przyjaciół, czy miejsca, którym powierzyła swoje serce. W obliczu straty jakiej doznała mogła chcieć pomścić na cały świat, odciąć się od dotychczasowego życia, popełnić jakieś głupstwo, cokolwiek - ale winna była zwrócić Herbertowi wolność, zdobyć się na odwagę i porozmawiać z człowiekiem z którym wcześniej chciała spędzić resztę życia. Szkotka była też nieziemsko zła na swojego przyjaciela, który poddał się po pierwszych potknięciach. Powinien jej szukać, pytać, próbować ją odnaleźć i robić wszystko, by odnaleźć ukojenie. Nie wyobrażała sobie być na jego miejscu, ale wiedziała, że zażyłość nie pozwoliłaby jej odpuścić. - Nie możesz tak tego zostawić - mruknęła, upijając łyk ze szklanki. - Ona cię kocha, Herbercie, ale z pewnością jest teraz bardzo, bardzo zagubiona i nawet jeżeli potrzebuje uciec, rozpocząć wszystko od nowa, zapomnieć o okrucieństwie, które zesłał jej los, to jest ci winna pożegnanie w cztery oczy, a nie za pomocą słowa pisanego... - złość gorała pod alabastrową skórą wzmagając drżenie kobiecych dłoni. - Musisz ją znaleźć, inaczej dalej będziesz tu tkwił, zostaniesz w miejscu, gdy cały świat będzie szedł do przodu - skwitowała gorzko, przypominając sobie ile sama tkwiła w bezgranicznym stanie wegetacji. Ominęło ją tyle wydarzeń, które teraz stawały jej kołkiem w gardle. Przegapiła zbyt wiele, zamykając się we własnym cierpieniu i nienawiści, a teraz była pewna, że to zapewniło jej jedynie stracone lata. - Mogę ci pomóc - zaoferowała, wychylając naraz szklankę, którą po chwili odstawiła z brzdękiem na stolik. W duchu cieszyła się, że wybrała względnie polubowne słowa, nie kierując tych, które cisnęły jej się na język - oskarżających, pełnych nagany wobec nieuzasadnionej bezczynności przyjaciela. Mógł sądzić, że zrobił już wszystko, przeszukał każdy skrawek kraju, ale nie powinien ustawać, póki była nadzieja i właśnie to zamierzała mu uświadomić, nawet jeśli zaraz zacznie na nią złorzeczyć.
- Cholera, Grey... - zaczęła, chwytając za butelkę w celu ponownego napełnienia naczynia. Jej myśli rozpoczęły szalony galop, próbując przetrawić każde słowo. Czuła się źle z wiedzą, że trwał tu cały czas, cierpiał, a ona nie była tego świadoma, zapewne cały czas ciesząc się na myśl o zostaniu ciocią dla jego dziecka. Zacisnęła mocniej szczęki, chłonąc gorycz doświadczeń z którymi obecnie mierzył się jej przyjaciel. Był dla niej ważny, traktowała go jak brata, a teraz musiała obserwować jego cierpienie, przeszywający ból, którego nie potrafiła zrozumieć, czy choćby do czegoś przyrównać.
Nie wiedziała co mu powiedzieć, nie znała słów, które mogłyby ukoić jego duszę. Niemniej nie miała zamiaru zostawić go bez pomocy. Może nie należała do najlepszych pocieszycieli, tym bardziej, że w pierwszej chwili poczęła się zastanawiać jak można uratować tę sytuację. Przecież Flo nie mogła zapaść się pod ziemię, nawet jeżeli znalezienie jej teraz graniczyło z cudem. Musiała mieć jakąś rodzinę, przyjaciół, czy miejsca, którym powierzyła swoje serce. W obliczu straty jakiej doznała mogła chcieć pomścić na cały świat, odciąć się od dotychczasowego życia, popełnić jakieś głupstwo, cokolwiek - ale winna była zwrócić Herbertowi wolność, zdobyć się na odwagę i porozmawiać z człowiekiem z którym wcześniej chciała spędzić resztę życia. Szkotka była też nieziemsko zła na swojego przyjaciela, który poddał się po pierwszych potknięciach. Powinien jej szukać, pytać, próbować ją odnaleźć i robić wszystko, by odnaleźć ukojenie. Nie wyobrażała sobie być na jego miejscu, ale wiedziała, że zażyłość nie pozwoliłaby jej odpuścić. - Nie możesz tak tego zostawić - mruknęła, upijając łyk ze szklanki. - Ona cię kocha, Herbercie, ale z pewnością jest teraz bardzo, bardzo zagubiona i nawet jeżeli potrzebuje uciec, rozpocząć wszystko od nowa, zapomnieć o okrucieństwie, które zesłał jej los, to jest ci winna pożegnanie w cztery oczy, a nie za pomocą słowa pisanego... - złość gorała pod alabastrową skórą wzmagając drżenie kobiecych dłoni. - Musisz ją znaleźć, inaczej dalej będziesz tu tkwił, zostaniesz w miejscu, gdy cały świat będzie szedł do przodu - skwitowała gorzko, przypominając sobie ile sama tkwiła w bezgranicznym stanie wegetacji. Ominęło ją tyle wydarzeń, które teraz stawały jej kołkiem w gardle. Przegapiła zbyt wiele, zamykając się we własnym cierpieniu i nienawiści, a teraz była pewna, że to zapewniło jej jedynie stracone lata. - Mogę ci pomóc - zaoferowała, wychylając naraz szklankę, którą po chwili odstawiła z brzdękiem na stolik. W duchu cieszyła się, że wybrała względnie polubowne słowa, nie kierując tych, które cisnęły jej się na język - oskarżających, pełnych nagany wobec nieuzasadnionej bezczynności przyjaciela. Mógł sądzić, że zrobił już wszystko, przeszukał każdy skrawek kraju, ale nie powinien ustawać, póki była nadzieja i właśnie to zamierzała mu uświadomić, nawet jeśli zaraz zacznie na nią złorzeczyć.
I survived because the fire inside me burned brighter than the fire around me
Evelyn Despenser
Zawód : hodowca aetonanów, opiekun magicznych zwierząt
Wiek : 31
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Panna
My poor mother begged for a sheep but raised a wolf.
OPCM : 11 +2
UROKI : 5 +3
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 14
SPRAWNOŚĆ : 10
Genetyka : Wilkołak
Neutralni
Godziny, dni, tygodnie. Szukał, ale nigdzie jej nie znalazł, ani u brata, ani u znajomych, ani w Oazie. Florka zapadła się pod ziemię i dobrze zacierała swoje ślady. Dręczona wyrzutami sumienia nie potrafiła spojrzeć mu w oczy i wolała się odciąć. Zagonił brata do pomocy, ten pociągnął za swoje znajomości. Po jakimś czasie zrozumieli, że nie mieli jej nigdy odnaleźć. Wtedy też sięgnął po alkohol, pierwszy raz pozwolił, aby żałość nim zawładnęła. Zatopił się w we własnym smutku i nie potrafił wypłynąć na powierzchnię. Dręczony upiornymi snami, budził się spocony widząc przerażoną twarz czarownicy, więc zrywał się i biegł w las szukając ponownie tropów, ale z każdym dniem coraz trudniej było o nowy ślad.
Co miał powiedzieć? Napisał list kiedy już nie miał nadziei. Wojna niczego nie ułatwiała, wręcz przeszkadzała, a on nie mógł narażać też innych. Był wściekły na siebie, był wściekły na Florkę. Nigdy nie dał jej powodu, aby się bała, aby skryta pod swoimi lękami uciekała niczym zbieg nocą. Mimo to, taką właśnie podjęła drogę i decyzję. Skupiał się na terenach leśnych, na wzgórzach, a tych gdzie łatwiej się ukryć, zniknąć, udać, że cały świat nie istnieje, zamykając się w zieleni ścian puszcz.
Słowa Despenser były niczym kubeł zimnej wody wylanej na głowę. Podniósł na nią spojrzenie, które nagle przestało być zamglone, pozbawione życia. Iskrzyło furią, jakiej do tej pory jeszcze nie czuł.
-Uważasz, że nic innego nie robię, tylko piję. - Było to bardziej stwierdzeniem faktu niż pytaniem. Powoli, niczym przyczajony zwierz, podniósł się z kanapy nadal nie odrywając spojrzenia od przyjaciółki. -Przeszukałem każdą zapyziałą dziurę, każdy pień drzewa, każdą połać lasu. Zajrzałem w każdy kąt, w każde miejsce, do którego mogła się udać, do którego mogła trafić. - Ściągnął brwi, zacisnąć pięść, którą chciał teraz coś rozwalić. Uderzyć z całej siły, rozbić na drobny mak wszystko co się nawinie w zasięgu wzroku. Myślała, że się poddał, że przeczytał list, poszukał w okolicy przez godzinę i zaczął pić. Uważała, że jest słaby, że się załamał niczym gałązka na wietrze. Furia zamieniała się w bolesny wyrzut. Stał się w jej oczach nic nie wartym człowiekiem, nie mającym za grosz odwagi i poczucia odpowiedzialności. Oceniała go, jakby nigdy się nie znali. -Człowiek jak chce zniknąć, Despenser. To zrobi to tak skutecznie, że nigdy już się nie spotkacie.
Ojciec opowiadał mu o tym co się działo tuż po zakończeniu drugiej wojny, jak ludzie znikali, jak nadawali sobie nową tożsamość i jeżeli bardzo chcieli uśmiercali sami siebie i oszukiwali rodzinę, która myślała, że nie żyją. Jeżeli, jakaś rodzina im w ogóle została. On wiedział, że Florka nie chciała zostać znaleziona i zrobiła to bardzo dobrze.
-Od czego chcesz zacząć swoje poszukiwania? - Zapytał, nie chciał prowadzić Szkotki do gabinetu gdzie leżała sterta notatek z poszukiwań, a nad nimi mapa Anglii z zaznaczonymi potencjalnymi miejscami, w których Florka mogła się ukryć. Ba! Mogła być pod wpływem eliksiru wielosokowego i mijać go codziennie, a on nawet by się nie zorientował.
Co miał powiedzieć? Napisał list kiedy już nie miał nadziei. Wojna niczego nie ułatwiała, wręcz przeszkadzała, a on nie mógł narażać też innych. Był wściekły na siebie, był wściekły na Florkę. Nigdy nie dał jej powodu, aby się bała, aby skryta pod swoimi lękami uciekała niczym zbieg nocą. Mimo to, taką właśnie podjęła drogę i decyzję. Skupiał się na terenach leśnych, na wzgórzach, a tych gdzie łatwiej się ukryć, zniknąć, udać, że cały świat nie istnieje, zamykając się w zieleni ścian puszcz.
Słowa Despenser były niczym kubeł zimnej wody wylanej na głowę. Podniósł na nią spojrzenie, które nagle przestało być zamglone, pozbawione życia. Iskrzyło furią, jakiej do tej pory jeszcze nie czuł.
-Uważasz, że nic innego nie robię, tylko piję. - Było to bardziej stwierdzeniem faktu niż pytaniem. Powoli, niczym przyczajony zwierz, podniósł się z kanapy nadal nie odrywając spojrzenia od przyjaciółki. -Przeszukałem każdą zapyziałą dziurę, każdy pień drzewa, każdą połać lasu. Zajrzałem w każdy kąt, w każde miejsce, do którego mogła się udać, do którego mogła trafić. - Ściągnął brwi, zacisnąć pięść, którą chciał teraz coś rozwalić. Uderzyć z całej siły, rozbić na drobny mak wszystko co się nawinie w zasięgu wzroku. Myślała, że się poddał, że przeczytał list, poszukał w okolicy przez godzinę i zaczął pić. Uważała, że jest słaby, że się załamał niczym gałązka na wietrze. Furia zamieniała się w bolesny wyrzut. Stał się w jej oczach nic nie wartym człowiekiem, nie mającym za grosz odwagi i poczucia odpowiedzialności. Oceniała go, jakby nigdy się nie znali. -Człowiek jak chce zniknąć, Despenser. To zrobi to tak skutecznie, że nigdy już się nie spotkacie.
Ojciec opowiadał mu o tym co się działo tuż po zakończeniu drugiej wojny, jak ludzie znikali, jak nadawali sobie nową tożsamość i jeżeli bardzo chcieli uśmiercali sami siebie i oszukiwali rodzinę, która myślała, że nie żyją. Jeżeli, jakaś rodzina im w ogóle została. On wiedział, że Florka nie chciała zostać znaleziona i zrobiła to bardzo dobrze.
-Od czego chcesz zacząć swoje poszukiwania? - Zapytał, nie chciał prowadzić Szkotki do gabinetu gdzie leżała sterta notatek z poszukiwań, a nad nimi mapa Anglii z zaznaczonymi potencjalnymi miejscami, w których Florka mogła się ukryć. Ba! Mogła być pod wpływem eliksiru wielosokowego i mijać go codziennie, a on nawet by się nie zorientował.
Zły pomysł?Nie ma czegoś takiego jak zły pomysł, tylko złe wykonanie go
Herbert Grey
Zawód : Botanik, podróżnik, awanturnik
Wiek : 29
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Kawaler
Podróżowanie to nie jest coś, do czego się nadajesz. To coś, co robisz. Jak oddychanie
OPCM : 18 +2
UROKI : 0
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 2 +1
TRANSMUTACJA : 15 +2
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 5
SPRAWNOŚĆ : 10
Genetyka : Czarodziej
Zakon Feniksa
Skrzyżowała ręce na klatce piersiowej, obserwując przyjaciela z niepokojem uwydatnionym w spojrzeniu stalowoniebieskich oczu. Miał przed sobą drogę, tę pełną nieprzychylnych, raniących cierni. Wiedziała o tym, znała uczucie straty, dojmujący smutek, który z wolna przemieniał się w gorzki gniew. Umysł płatający figle, obarczający winą, bo przecież z pewnością coś można było zrobić inaczej, lepiej, jakkolwiek, by zapobiec nieuniknionemu. Zacisnęła usta, pozwalając im na przybranie grymasu, odpowiadającego jej myślom. Miała stać obok i patrzeć na napierającą plątaninę zgubnych emocji, przesyconych poczuciem straty do tego stopnia, by móc napierać, wchłaniać, próbować zawłaszczać wszystko wokół. Była od tego silniejsza, jej kark również kiedyś ugiął się pod ich nagłym ciężarem, ale wyszła z tego, krok po kroku, czerpiąc z bólu, przekuwając go we własną siłę, która teraz dawała jej pewność, że nigdy więcej nie pozwoli, by sytuacja się powtórzyła. Wtedy kroczyła tą ścieżką sama, odosobniona, obca, ale teraz mogła coś zrobić. Mogła sprawić, by przyjaciel nie zatracił się na szlaku, by nie zgubił swojego jestestwa i choć było to jedynie niczym ofiarowanie ramienia rannemu, to jednak stanowiło solidny fundament na drodze pełnej cieni.
Nie musiała nawet bacznie go obserwować, by wiedzieć, że zdążyła go zirytować. Zsunęła się na kraniec kanapy, sięgając stopami podłogi, na wypadek, gdyby musiała prędko zerwać się z miejsca i stanąć między przyjacielem, a przedmiotem, który obrałby za cel do zniszczenia. - Waż na słowa, Grey, nic takiego ci nie zarzuciłam – burknęła z nieprzejednaną miną, a policzki zadrżały pod wpływem zagryzienia zębów. Wiedziała, że nie powinna się tak do niego zwracać, ale czy przymilne potakiwanie i współczucie były tym, czego tak naprawdę potrzebował? Okazywała mu troskę, na swój własny sposób, poniekąd jedyny, który znała. Pamiętała, gdy powiedziała mu o swojej klątwie, widziała to wspomnienie bardzo wyraźnie. Nie pocieszał jej, nie klął, nie współczuł; zachowywał się tak, jakby powiedziała mu o kolejnej udanej naprawie ogrodzenia, czymś na porządku dziennym, naturalnym. Wzruszył jedynie ramionami, rozlał po kolejnej szklance trunku i zrugał za to, że nie zadbała o uzupełnienie swojego barku o jakąś porządniejszą whisky. Poczucie normalności, tego, że wszystko jest jak dawniej, dodało jej wtedy skrzydeł, burząc jeden z wielu filarów lęku, obrzydzenia i niechęci wobec tego, czym była.
Podniosła się z kanapy, podchodząc dwa kroki ku niemu, krzyżując spojrzenia, śledząc z zaciętą miną męską twarz. Nie zawłaszczała jego przestrzeni, pozostawiając między nimi stosowny dystans; chciała jedynie zrównać się z nim, stawić czoła furii, która niczym obłęd odbijała się w znajomych oczach. – Już, już… - szepnęła z wolna, wkładając w słowa łagodność, która była tak nienaturalna w porównaniu z towarzyszącą im mimiką. Westchnęła cicho, starając się opanować ciążącą im gęstość atmosfery do której sama przyłożyła rękę poprzez wcześniejsze słowa – zbyt gwałtowne, źle zrozumiane, choć przynajmniej udało jej się pobudzić w przyjacielu jakiekolwiek emocje, chwilowo wytrącając go ze szponów marazmu. Teraz przyszło jej obserwować mieszankę ludzkich uczuć, prędkość z jaką przeszedł od szaleńczego gniewu do poczucia bolesnej beznadziei. – Wiem, że zrobiłeś wszystko, co w twojej mocy – zapewniła, zwieszając ramiona. – I, że gdyby to coś zmieniło, przetrząsnąłbyś cały glob, poruszył ziemię, zajrzał w każdy możliwy kąt - skwitowała z oślim uporem, niezbitą determinacją, kończąc twardo swoją wypowiedź tak, jakby sygnalizowała, że w ten sposób ma zamiar zamknąć ten temat i więcej go nie poruszać, przynajmniej z własnej inicjatywy. Była mu to winna i tyle mogła zrobić. Odwróciła się na moment w stronę stolika, marszcząc brwi, szukając jakiejś pełnej butelki, co z tej perspektywy wcale nie było takie proste do wychwycenia. Ostatecznie złapała w dłoń tę prawidłową i powróciła spojrzeniem do Greya. – Niemniej nie myśl, że pozwolę ci tu tkwić, musisz przewietrzyć głowę, no… siebie ogólnie, znaczy… em… Och, na litość Merlina, nieważne, po prostu ci się przyda – mruknęła, wciskając mu swoją zdobycz w klatkę piersiową, licząc, że zaraz złapie ją w dłonie. – Zbieraj manatki, idziemy – zawyrokowała tonem nieznoszącym sprzeciwu, poprawiając pasek przepasanej przez ramię torby do której właśnie wkładała drugą, w połowie wypełnioną butelkę whisky. Wiedziała, że jeżeli cokolwiek ma się zmienić, to trzeba zacząć działać. Może nie mogła mu pomóc w odnalezieniu Florki, ale doskonale potrafiła powołać do życia jeden dzień z tych, których skutki będzie zaleczać parzoną miętą, bo choć wcale na kaca nie pomagała, to jednak była swego rodzaju rytuałem, dając złudne wrażenie zbawiennego działania.
Nie musiała nawet bacznie go obserwować, by wiedzieć, że zdążyła go zirytować. Zsunęła się na kraniec kanapy, sięgając stopami podłogi, na wypadek, gdyby musiała prędko zerwać się z miejsca i stanąć między przyjacielem, a przedmiotem, który obrałby za cel do zniszczenia. - Waż na słowa, Grey, nic takiego ci nie zarzuciłam – burknęła z nieprzejednaną miną, a policzki zadrżały pod wpływem zagryzienia zębów. Wiedziała, że nie powinna się tak do niego zwracać, ale czy przymilne potakiwanie i współczucie były tym, czego tak naprawdę potrzebował? Okazywała mu troskę, na swój własny sposób, poniekąd jedyny, który znała. Pamiętała, gdy powiedziała mu o swojej klątwie, widziała to wspomnienie bardzo wyraźnie. Nie pocieszał jej, nie klął, nie współczuł; zachowywał się tak, jakby powiedziała mu o kolejnej udanej naprawie ogrodzenia, czymś na porządku dziennym, naturalnym. Wzruszył jedynie ramionami, rozlał po kolejnej szklance trunku i zrugał za to, że nie zadbała o uzupełnienie swojego barku o jakąś porządniejszą whisky. Poczucie normalności, tego, że wszystko jest jak dawniej, dodało jej wtedy skrzydeł, burząc jeden z wielu filarów lęku, obrzydzenia i niechęci wobec tego, czym była.
Podniosła się z kanapy, podchodząc dwa kroki ku niemu, krzyżując spojrzenia, śledząc z zaciętą miną męską twarz. Nie zawłaszczała jego przestrzeni, pozostawiając między nimi stosowny dystans; chciała jedynie zrównać się z nim, stawić czoła furii, która niczym obłęd odbijała się w znajomych oczach. – Już, już… - szepnęła z wolna, wkładając w słowa łagodność, która była tak nienaturalna w porównaniu z towarzyszącą im mimiką. Westchnęła cicho, starając się opanować ciążącą im gęstość atmosfery do której sama przyłożyła rękę poprzez wcześniejsze słowa – zbyt gwałtowne, źle zrozumiane, choć przynajmniej udało jej się pobudzić w przyjacielu jakiekolwiek emocje, chwilowo wytrącając go ze szponów marazmu. Teraz przyszło jej obserwować mieszankę ludzkich uczuć, prędkość z jaką przeszedł od szaleńczego gniewu do poczucia bolesnej beznadziei. – Wiem, że zrobiłeś wszystko, co w twojej mocy – zapewniła, zwieszając ramiona. – I, że gdyby to coś zmieniło, przetrząsnąłbyś cały glob, poruszył ziemię, zajrzał w każdy możliwy kąt - skwitowała z oślim uporem, niezbitą determinacją, kończąc twardo swoją wypowiedź tak, jakby sygnalizowała, że w ten sposób ma zamiar zamknąć ten temat i więcej go nie poruszać, przynajmniej z własnej inicjatywy. Była mu to winna i tyle mogła zrobić. Odwróciła się na moment w stronę stolika, marszcząc brwi, szukając jakiejś pełnej butelki, co z tej perspektywy wcale nie było takie proste do wychwycenia. Ostatecznie złapała w dłoń tę prawidłową i powróciła spojrzeniem do Greya. – Niemniej nie myśl, że pozwolę ci tu tkwić, musisz przewietrzyć głowę, no… siebie ogólnie, znaczy… em… Och, na litość Merlina, nieważne, po prostu ci się przyda – mruknęła, wciskając mu swoją zdobycz w klatkę piersiową, licząc, że zaraz złapie ją w dłonie. – Zbieraj manatki, idziemy – zawyrokowała tonem nieznoszącym sprzeciwu, poprawiając pasek przepasanej przez ramię torby do której właśnie wkładała drugą, w połowie wypełnioną butelkę whisky. Wiedziała, że jeżeli cokolwiek ma się zmienić, to trzeba zacząć działać. Może nie mogła mu pomóc w odnalezieniu Florki, ale doskonale potrafiła powołać do życia jeden dzień z tych, których skutki będzie zaleczać parzoną miętą, bo choć wcale na kaca nie pomagała, to jednak była swego rodzaju rytuałem, dając złudne wrażenie zbawiennego działania.
I survived because the fire inside me burned brighter than the fire around me
Evelyn Despenser
Zawód : hodowca aetonanów, opiekun magicznych zwierząt
Wiek : 31
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Panna
My poor mother begged for a sheep but raised a wolf.
OPCM : 11 +2
UROKI : 5 +3
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 14
SPRAWNOŚĆ : 10
Genetyka : Wilkołak
Neutralni
Możliwe, że był dla niej zbyt surowy. Możliwe, że wyrzucał swój żal na osobę, która przecież nigdy źle mu nie życzyła. Co zrobił, do cholery, nie tak? Czy czynem, słowem a może gestem sprawił, że Florka uznała ucieczkę za jedyną opcję jaka istniała? Te pytania wciąż kotłowały się w jego głowie, sprawiając, że nie spał, krążył po domu niczym duch zaniedbując inne obowiązki. Nie wiedział, że potrafi aż tak się załamać, że aż tak to go uderzy i nie będzie wiedział co ze sobą zrobić. Włóczył się z kąta w kąt, poszukiwał jej obecności w domu. Budząc się miała nadzieję, że usłyszy jej głos w kuchni, że dostrzeże jak plecie kolejne ozdoby, które zawisną na ścianie. Upajał się wizją rodziny jaką z nią zbuduje w Greengrove Farm, a teraz wszystko wydawało się iluzją. Mrzonką, która nie miała prawa się spełnić, jakby świat chciał mu przypomnieć, że tkwił w złudzeniu. Ruch na kanapie sprawił, że oderwał wzrok od pewnej szklanej ozdoby, jaką mógłby zmieść z półki na podłogę. Nawet jeżeli się zreflektowała tak słowa już padły i zadały kolejną ranę, ale na pewno wywołały w nim inne emocje. Takie jakie powinien czuć jeżeli miał się wyrwać z tego ciemności jaka go otaczała.
-Zaraza… - mruknął pod nosem, a na ustach pojawił się krzywy uśmiech. Despenser była obok zawsze, niczym strażnik normalności, a przynajmniej próby jej zachowania. Kiedy oznajmił, że wyrusza do Amazonii jako jedna z nielicznych najpierw go zrugała, a następnie nakazała, aby dbał o siebie i pisał listy. Nie raz zapominał o tym ostatnim, ale zawsze wracał z opowieściami i zdjęciami. Dzieli ze sobą lęki i bolączki każdego dnia mając pełne zaufanie, że to co pada nigdy nie wyjdzie poza nich. Mogła na niego złorzeczyć, burczeć, wyklinać ale i tak zjawiała się z zapachu mięty nakazując mu ruszyć tyłek. Tak jak dzisiaj.
Potarł nieogolony policzek i westchnął zrezygnowany. Kłótnia nie miała sensu, tak samo przeciwstawianie się jej w tym momencie. Miała plan i jeżeli ułożyła go w głowie to wołami nie dało się jej odciągnąć od zamierzonego celu. -Wykończysz mnie kiedyś. - Zawyrokował podnosząc się powoli z kanapy, a dziwnym trafem bardzo mocno mebel go przyciągał. Wyprostował się przeciągle po czym ruszył za czarownicą po drodze zabierając ze sobą różdżkę, która leżała pomiędzy butelkami i szklankami na stole. -Masz pomysł, że idziemy przed siebie póki nie uznamy, że dane miejsce jest idealne, aby upić się do nieprzytomności? - Nogi miał jak z ołowiu, nakładanie butów zdawało się trwać wieczność, ale przy kolejnym poszło jakoś łatwiej. Roztrzepał ciemną czuprynę i pchnął drzwi do tylniego wyjścia z domu. Tam gdzie zaczynała się ścieżka do lasu. Tam gdzie zawsze wieczorami potrafiło płonąć ognisko. Ciepło powietrza i zapach ziół uderzył go w twarz, sprawiło że otworzył szerzej oczy i wziął głębszy oddech. Ręka mimowolnie pochwyciła nie duży wiklinowy koszyk, do którego zawsze zbierał poziomki lub jagody. Na te drugie było jeszcze za wcześnie, zaś te pierwsze były już w pełnej gotowości. Zamykając za nimi drzwi ruszył w stronę lasu, a z każdym kolejnym krokiem jego chód stawał się na powrót sprężysty.
-Idziesz Despenser, czy wyprawa leśna już cię zniechęca? - Mógł się na nią złości, mógł narzekać na porywczy charakter szkotki, ale jedno wiedział, że miał w niej przyjaciela, który każdą bolączkę zawsze wyleczy za pomocą naparu z mięty.
|zt x 2
-Zaraza… - mruknął pod nosem, a na ustach pojawił się krzywy uśmiech. Despenser była obok zawsze, niczym strażnik normalności, a przynajmniej próby jej zachowania. Kiedy oznajmił, że wyrusza do Amazonii jako jedna z nielicznych najpierw go zrugała, a następnie nakazała, aby dbał o siebie i pisał listy. Nie raz zapominał o tym ostatnim, ale zawsze wracał z opowieściami i zdjęciami. Dzieli ze sobą lęki i bolączki każdego dnia mając pełne zaufanie, że to co pada nigdy nie wyjdzie poza nich. Mogła na niego złorzeczyć, burczeć, wyklinać ale i tak zjawiała się z zapachu mięty nakazując mu ruszyć tyłek. Tak jak dzisiaj.
Potarł nieogolony policzek i westchnął zrezygnowany. Kłótnia nie miała sensu, tak samo przeciwstawianie się jej w tym momencie. Miała plan i jeżeli ułożyła go w głowie to wołami nie dało się jej odciągnąć od zamierzonego celu. -Wykończysz mnie kiedyś. - Zawyrokował podnosząc się powoli z kanapy, a dziwnym trafem bardzo mocno mebel go przyciągał. Wyprostował się przeciągle po czym ruszył za czarownicą po drodze zabierając ze sobą różdżkę, która leżała pomiędzy butelkami i szklankami na stole. -Masz pomysł, że idziemy przed siebie póki nie uznamy, że dane miejsce jest idealne, aby upić się do nieprzytomności? - Nogi miał jak z ołowiu, nakładanie butów zdawało się trwać wieczność, ale przy kolejnym poszło jakoś łatwiej. Roztrzepał ciemną czuprynę i pchnął drzwi do tylniego wyjścia z domu. Tam gdzie zaczynała się ścieżka do lasu. Tam gdzie zawsze wieczorami potrafiło płonąć ognisko. Ciepło powietrza i zapach ziół uderzył go w twarz, sprawiło że otworzył szerzej oczy i wziął głębszy oddech. Ręka mimowolnie pochwyciła nie duży wiklinowy koszyk, do którego zawsze zbierał poziomki lub jagody. Na te drugie było jeszcze za wcześnie, zaś te pierwsze były już w pełnej gotowości. Zamykając za nimi drzwi ruszył w stronę lasu, a z każdym kolejnym krokiem jego chód stawał się na powrót sprężysty.
-Idziesz Despenser, czy wyprawa leśna już cię zniechęca? - Mógł się na nią złości, mógł narzekać na porywczy charakter szkotki, ale jedno wiedział, że miał w niej przyjaciela, który każdą bolączkę zawsze wyleczy za pomocą naparu z mięty.
|zt x 2
Zły pomysł?Nie ma czegoś takiego jak zły pomysł, tylko złe wykonanie go
Herbert Grey
Zawód : Botanik, podróżnik, awanturnik
Wiek : 29
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Kawaler
Podróżowanie to nie jest coś, do czego się nadajesz. To coś, co robisz. Jak oddychanie
OPCM : 18 +2
UROKI : 0
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 2 +1
TRANSMUTACJA : 15 +2
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 5
SPRAWNOŚĆ : 10
Genetyka : Czarodziej
Zakon Feniksa
| 12 sierpnia, wieczór
Wieczorne promienie słońca wpadały do salonu przez okna, nadając mu przytulnego charakteru. Wszędobylskie rośliny sprawiały zaś wrażenie, jakby siedziało się na zewnątrz, mimo że przecież wszystkie okna były zamknięte. Gwen usadowiła się na fotelu, podkulając nogi. Luźno związane włosy częściowo opadały jej na twarz, jednak zdawała się tym nie przejmować.
Nie zwracała szczególnej uwagi na otoczenie, skupiona na rysowaniu czegoś w notatniku. Znalazła go w szafce pokoju, razem z kilkoma ołówkami i gumką. Być może powinna spytać się Herberta, czy może te rzeczy wziąć, jednak kuzyna akurat nie widziała, więc uznała z góry, że pewnie nie będzie miał nic przeciwko; przecież Grey był botanikiem, nie ilustratorem. Pewnie zeszyt i ołówki nawet nie należały do niego.
Narzędzia nie były jednak najlepszej jakości. Ołówki z trudem sunęły po kartce, łamiąc się regularnie; użyty do ich produkcji grafit zdecydowanie pozostawiał wiele do życzenia. Gwen jednak nie miała zamiaru narzekać, tworząc bliżej nieokreślone bazgroły: tu narysowała dłoń, w rogu kartki drzewo, potem alchemiczny symbol. Na całej jednej stronie spróbowała rozplanować obraz, jednak gdy przypomniała sobie, że przecież nawet nie ma dostępu do farb, zrezygnowała. Myśl o braku własnych rzeczy i całej tej chaotycznej sytuacji była jeszcze zbyt przykra, by była w stanie to wszystko przeanalizować. Będzie musiała napisać do Macmillanów, ale może lepiej będzie, jeśli zrobi to jutro. Po całym, męczącym dniu trudno było jej zebrać myśli i zmusić się do takich działań.
Tak samo, jak trudno było jej zmusić się do jakiejś produktywnej nauki. Postanowiła, że spróbuje zszyć lub jakoś poprawić ubrania, do których miała dostęp, jednak po próbie na niewielkiej szmatce uznała, że zaczyna ją boleć głowa i chyba nie ma na to siły. Pozostałości po jej próbie leżały na stoliku. Na starej, podziurawionej szmatce leżała igła z czerwoną nicią, a bystre oko mogłoby zauważyć, że na materiale znalazły się pojedyncze krople krwi. Cóż, bez nauczyciela bądź odpowiedniego poradnika, czy to z książki, czy z gazety, raczej niewiele zdziała. Matka wprawdzie próbowała nauczyć ją szycia, ale panna Grey nigdy wcześniej nie była tym zainteresowana.
W końcu usłyszała, jak ktoś wchodzi do pomieszczenia. Uniosła wzrok znad notatnika, dostrzegając kuzyna.
– Cześć Herbert – powiedziała. W pomieszczeniu słychać było dźwięk ołówka sunącego po kartce.
Wieczorne promienie słońca wpadały do salonu przez okna, nadając mu przytulnego charakteru. Wszędobylskie rośliny sprawiały zaś wrażenie, jakby siedziało się na zewnątrz, mimo że przecież wszystkie okna były zamknięte. Gwen usadowiła się na fotelu, podkulając nogi. Luźno związane włosy częściowo opadały jej na twarz, jednak zdawała się tym nie przejmować.
Nie zwracała szczególnej uwagi na otoczenie, skupiona na rysowaniu czegoś w notatniku. Znalazła go w szafce pokoju, razem z kilkoma ołówkami i gumką. Być może powinna spytać się Herberta, czy może te rzeczy wziąć, jednak kuzyna akurat nie widziała, więc uznała z góry, że pewnie nie będzie miał nic przeciwko; przecież Grey był botanikiem, nie ilustratorem. Pewnie zeszyt i ołówki nawet nie należały do niego.
Narzędzia nie były jednak najlepszej jakości. Ołówki z trudem sunęły po kartce, łamiąc się regularnie; użyty do ich produkcji grafit zdecydowanie pozostawiał wiele do życzenia. Gwen jednak nie miała zamiaru narzekać, tworząc bliżej nieokreślone bazgroły: tu narysowała dłoń, w rogu kartki drzewo, potem alchemiczny symbol. Na całej jednej stronie spróbowała rozplanować obraz, jednak gdy przypomniała sobie, że przecież nawet nie ma dostępu do farb, zrezygnowała. Myśl o braku własnych rzeczy i całej tej chaotycznej sytuacji była jeszcze zbyt przykra, by była w stanie to wszystko przeanalizować. Będzie musiała napisać do Macmillanów, ale może lepiej będzie, jeśli zrobi to jutro. Po całym, męczącym dniu trudno było jej zebrać myśli i zmusić się do takich działań.
Tak samo, jak trudno było jej zmusić się do jakiejś produktywnej nauki. Postanowiła, że spróbuje zszyć lub jakoś poprawić ubrania, do których miała dostęp, jednak po próbie na niewielkiej szmatce uznała, że zaczyna ją boleć głowa i chyba nie ma na to siły. Pozostałości po jej próbie leżały na stoliku. Na starej, podziurawionej szmatce leżała igła z czerwoną nicią, a bystre oko mogłoby zauważyć, że na materiale znalazły się pojedyncze krople krwi. Cóż, bez nauczyciela bądź odpowiedniego poradnika, czy to z książki, czy z gazety, raczej niewiele zdziała. Matka wprawdzie próbowała nauczyć ją szycia, ale panna Grey nigdy wcześniej nie była tym zainteresowana.
W końcu usłyszała, jak ktoś wchodzi do pomieszczenia. Uniosła wzrok znad notatnika, dostrzegając kuzyna.
– Cześć Herbert – powiedziała. W pomieszczeniu słychać było dźwięk ołówka sunącego po kartce.
But I would lay my armor down if you said you’d rather
love than fight
love than fight
Praca w szklarni nigdy nie miała końca. Choć zdawało się, że wszystko jest zrobione, to nigdy tak się nie działo. Kiedy kończył pracę nad jedną częścią, jego uwagi wymagała kolejna. Mała hodowla tojadu zaś, przynosiła kolejne plony. Wykorzystywał to do tworzenia nowego kadzidła. Nie znał się na eliksirach i teraz nie było czasu, aby nadrabiać zaległości w wiedzy, musiał wykorzystać tę, którą posiadał. Notatki piętrzyły się w szklarni na stoliku, tam gdzie leżały też rysiki oraz kartki. Nie używał ich do rysowania jak kuzynka, a do tworzenia notatek i zapisków, które w przyszłości mogły się przyczynić do przełomu. Na razie szło mu jak po grudzie, ale z każdym dniem do przodu. Popołudniem udał się na targowisko, gdzie jak zwykle miał się dobrze handel wymienny. Za sporą górę marchewek otrzymał świeże jajka, a za kapustę pół tuszki indyka. Ludzie nie chcieli pieniędzy, przynajmniej nie one były najważniejsze w tej chwili. Kiedy głód zaglądał w oczy, każda waluta była dobra. Teraz i tak było znacznie lepiej niż parę miesięcy temu. Okres wiosenno - letni sprawił, że jedzenia było całkiem sporo i każdy robił zapasy, gdy przyjdzie zimna, a zawieszenie broni dobiegnie końca. To już była kwestia tylko trzech dni. Za siedemdziesiąt dwie godziny mogą znów się obudzić w sercu samej wojny. To sprawiało, że zaczynał się zastanawiać na co powinien się przygotować. Momentami myślał, że popada w paranoję, że zakłada najgorsze.
Pchnął drzwi do domu trzymając w materiałowej torbie jajka oraz indyka. Nie był kuchmistrzem, ale jakąś potrawkę na pewno z tego zrobi w połączeniu z tym, co było już w spiżarni.
Przez moment patrzył w stronę Gwen zdezorientowany. Jeszcze nie przywykł, że gościła w Greengrove Farm. Sam przecież chciał, aby tu została znajdując bezpieczną przystań nim zdecyduje co chce robić dalej. Jak dla niego, mogła zamieszkać na stałe. Pochodziła z rodziny Greyów, a tu był ich dom. Nawet jeżeli należał do jego ojca, a wuja Gwen, nadal miała takie same prawa, aby w nim mieszkać, jak on.
-Dzień dobry. - Przywitał się z kuzynką kierując kroki w stronę kuchni. -Udało ci się skontaktować z Macmillanami? - Zapytał, ponieważ pamiętał, że chciała odzyskać swoje rzeczy ale również zwierzęta.
Pchnął drzwi do domu trzymając w materiałowej torbie jajka oraz indyka. Nie był kuchmistrzem, ale jakąś potrawkę na pewno z tego zrobi w połączeniu z tym, co było już w spiżarni.
Przez moment patrzył w stronę Gwen zdezorientowany. Jeszcze nie przywykł, że gościła w Greengrove Farm. Sam przecież chciał, aby tu została znajdując bezpieczną przystań nim zdecyduje co chce robić dalej. Jak dla niego, mogła zamieszkać na stałe. Pochodziła z rodziny Greyów, a tu był ich dom. Nawet jeżeli należał do jego ojca, a wuja Gwen, nadal miała takie same prawa, aby w nim mieszkać, jak on.
-Dzień dobry. - Przywitał się z kuzynką kierując kroki w stronę kuchni. -Udało ci się skontaktować z Macmillanami? - Zapytał, ponieważ pamiętał, że chciała odzyskać swoje rzeczy ale również zwierzęta.
Zły pomysł?Nie ma czegoś takiego jak zły pomysł, tylko złe wykonanie go
Herbert Grey
Zawód : Botanik, podróżnik, awanturnik
Wiek : 29
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Kawaler
Podróżowanie to nie jest coś, do czego się nadajesz. To coś, co robisz. Jak oddychanie
OPCM : 18 +2
UROKI : 0
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 2 +1
TRANSMUTACJA : 15 +2
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 5
SPRAWNOŚĆ : 10
Genetyka : Czarodziej
Zakon Feniksa
Ołówek właśnie tworzył szkic donicy i rosnącej w niej rośliny, którą Gwen widziała ze swojego miejsca bez odwracania głowy. Tego typu pozornie proste ćwiczenia były niezmiernie istotne. Pozwalały nie tylko na rozruszanie dłoni, która od dłuższego czasu nie tworzyła zbyt intensywnie, ale również ćwiczyły spostrzegawczość i znajomość kształtów świata. Wydawać by się mogło, że artysta nie musi wiele wiedzieć, ale prawda była wręcz odwrotna. Trudno wylać wodę z pustej szklanki i trudno było tworzyć z pustej głowy. To wiedza pozwalała na prawdziwą ekspresję sztuki. Oczywiście niektóre dziedziny były dla danej dziedziny istotniejsze, niż inne. I tak na przykład, aby tworzyć malunki i zachwycające szkice, należało wiedzieć, jak wygląda świat. Jak zbudowane są zwierzęta i ludzie; jakie liście mają rośliny; skąd wyrastają konkretne pędy i jak odbijają światło. Przyglądając się kątem oka rysowanemu przedmiotowi, zwracała szczególną uwagę na tańczące na nim promienie zachodzącego słońca.
Pokręciła głową, zerkając to na kartkę, to na Herberta i to na kwiatka.
– Chciałam, ale nie udało mi się zebrać. Napiszę jutro rano, akurat sowa powinna ich zastać do południa. Poza tym… Rano przyszedł tutaj Gabriel, a potem zaniosłam te rzeczy Vincentowi, tak jak prosiłeś. – Uśmiechnęła się delikatnie.
Gdy mówiła, przestała się odpowiednio skupiać i nieco zbyt mocno nacisnęła kartkę ołówkiem. Rysik złamał się, a Gwen z cichym westchnieniem sięgnęła po strugawkę.
– Co to za roślina? – spytała, wskazując gestem doniczkowego kwiatka, którego szkicowała. Znała większość popularnych gatunków, choć często wyłącznie z kart książek oraz z suszek używanych w trakcie tworzenia eliksirów. Nawet więc jeśli znała jej nazwę, mogła jej nie rozpoznawać. Wiedzy panny Grey w tej dziedzinie daleko było jeszcze do kompletnej.
Początkowa radość z zobaczenia kuzyna tego wieczoru (wszak cały dzień spędzili osobno) zaczęła powoli mijać i w duszę malarki zaczął zaglądać niepokój, przypomniawszy sobie poranne spotkanie z Tonksem. Czy brat Kerstin nie wiedział o jej nieobecności, bo Herbert mu nie ufał? Czy być może kuzyn nie chciał się chwalić zaginioną kuzynką? Być może zaś wszyscy znikali i po prostu o takich rzeczach nie mówiło się tak często, jak na początku wojny; to rozwiązanie jednak nie przyszło Gwen w tej chwili do głowy. Nie miała jednak najmniejszego zamiaru o to pytać. Jak to by wyglądało? Herbert i tak dużo zrobił, zapraszając ją pod swój dach i pozwalając jej zaglądać do własnej spiżarki.
Pokręciła głową, zerkając to na kartkę, to na Herberta i to na kwiatka.
– Chciałam, ale nie udało mi się zebrać. Napiszę jutro rano, akurat sowa powinna ich zastać do południa. Poza tym… Rano przyszedł tutaj Gabriel, a potem zaniosłam te rzeczy Vincentowi, tak jak prosiłeś. – Uśmiechnęła się delikatnie.
Gdy mówiła, przestała się odpowiednio skupiać i nieco zbyt mocno nacisnęła kartkę ołówkiem. Rysik złamał się, a Gwen z cichym westchnieniem sięgnęła po strugawkę.
– Co to za roślina? – spytała, wskazując gestem doniczkowego kwiatka, którego szkicowała. Znała większość popularnych gatunków, choć często wyłącznie z kart książek oraz z suszek używanych w trakcie tworzenia eliksirów. Nawet więc jeśli znała jej nazwę, mogła jej nie rozpoznawać. Wiedzy panny Grey w tej dziedzinie daleko było jeszcze do kompletnej.
Początkowa radość z zobaczenia kuzyna tego wieczoru (wszak cały dzień spędzili osobno) zaczęła powoli mijać i w duszę malarki zaczął zaglądać niepokój, przypomniawszy sobie poranne spotkanie z Tonksem. Czy brat Kerstin nie wiedział o jej nieobecności, bo Herbert mu nie ufał? Czy być może kuzyn nie chciał się chwalić zaginioną kuzynką? Być może zaś wszyscy znikali i po prostu o takich rzeczach nie mówiło się tak często, jak na początku wojny; to rozwiązanie jednak nie przyszło Gwen w tej chwili do głowy. Nie miała jednak najmniejszego zamiaru o to pytać. Jak to by wyglądało? Herbert i tak dużo zrobił, zapraszając ją pod swój dach i pozwalając jej zaglądać do własnej spiżarki.
But I would lay my armor down if you said you’d rather
love than fight
love than fight
Kiedy usłyszał głos Gwen przez chwile był skołowany. Odzwyczaił się od obecności innych osób, kuzynka jednak siedziała na kanapie - cała i zdrowa. Szkicując coś zapamiętale zdawało się, że nic się nie zmieniła. To tylko złudzenie, ponieważ wojna zmieniła ich wszystkich. Nie zawsze w sposób jaki by sobie życzyli.
-Dziękuję. - Uśmiechnął się ciepło do czarownicy. -Jak się miewa Vincent?
Informacja o pojawieniu się Gabriela na chwilę zbiła go z tropu. Tonks był przez jakiś czas rezydentem w Greengrove Farm. Jakby się przyjrzeć dokładniej temu domowi, to ostatnio często stawał się przystanią dla uciekinierów. Przeczesał dłońmi ciemne, lekko przydługie włosy i westchnął cicho. -Tonks tu był? Wieki go całe nie widziałem. - Nie wiedział jakie troski krążą po głowie kuzynki, więc nie mógł rozwiać jej obaw. Gabriel zwyczajnie zniknął. Nagle, z dnia na dzień. Bez słowa opuścił pokój jaki zajmował na farmie i ślad po nim zaginął. Przed wojną rozpoczął by wielkie poszukiwania, poruszył niebo i ziemię, aby go odnaleźć, ale teraz wiedział, że ludzie znikali, z własnej woli lub pod przymusem. Gwen również zapadła się pod ziemię i nawet nie wiedział gdzie zacząć jej szukać. Macmillanowie rozkładali dłonie, sądzili, że musiała zniknąć na jakiś czas, bo zostawiła za sobą wszystkie swoje rzeczy. Wczoraj dziewczyna wszelkie wątpliwości rozwiała, wyjaśniła co się z nią działo. To sprawiło, że stał się spokojniejszy wiedząc, że nic jej na razie nie grozi. Kto wie na jaki kolejny pomysł wpadnie i nie będzie jej za to winił. Sam też nie potrafił zwyczajnie siedzieć w miejscu i czekać, aż świat sam się naprawi.
-Araceae - Odpowiedział na zadane wcześniej pytanie zerkając na roślinę wskazaną przez Gwen. -To roślina pochodząca z lasów tropikalnych Ameryki Środkowej i Ameryki Południowej. Naturalnym jej środowiskiem są wilgotne lasy tropikalne, w szczególności Puszcza Amazońska, gdzie rośnie bujnie wspinając się po pniach tamtejszych drzew. - Pospieszył z krótkim wykładem. -Bardzo wdzięczna do uprawy w domu. Może osiągać wysokość nawet do dwudziestu metrów. - Podszedł do rośliny, aby sprawdzić stan nawilżenia w doniczce. Kiedy upewnił się, że nie musi jej podlewać spojrzał na kuzynkę. -Zaparzę herbaty chyba, że masz ochotę na coś mocniejszego?
-Dziękuję. - Uśmiechnął się ciepło do czarownicy. -Jak się miewa Vincent?
Informacja o pojawieniu się Gabriela na chwilę zbiła go z tropu. Tonks był przez jakiś czas rezydentem w Greengrove Farm. Jakby się przyjrzeć dokładniej temu domowi, to ostatnio często stawał się przystanią dla uciekinierów. Przeczesał dłońmi ciemne, lekko przydługie włosy i westchnął cicho. -Tonks tu był? Wieki go całe nie widziałem. - Nie wiedział jakie troski krążą po głowie kuzynki, więc nie mógł rozwiać jej obaw. Gabriel zwyczajnie zniknął. Nagle, z dnia na dzień. Bez słowa opuścił pokój jaki zajmował na farmie i ślad po nim zaginął. Przed wojną rozpoczął by wielkie poszukiwania, poruszył niebo i ziemię, aby go odnaleźć, ale teraz wiedział, że ludzie znikali, z własnej woli lub pod przymusem. Gwen również zapadła się pod ziemię i nawet nie wiedział gdzie zacząć jej szukać. Macmillanowie rozkładali dłonie, sądzili, że musiała zniknąć na jakiś czas, bo zostawiła za sobą wszystkie swoje rzeczy. Wczoraj dziewczyna wszelkie wątpliwości rozwiała, wyjaśniła co się z nią działo. To sprawiło, że stał się spokojniejszy wiedząc, że nic jej na razie nie grozi. Kto wie na jaki kolejny pomysł wpadnie i nie będzie jej za to winił. Sam też nie potrafił zwyczajnie siedzieć w miejscu i czekać, aż świat sam się naprawi.
-Araceae - Odpowiedział na zadane wcześniej pytanie zerkając na roślinę wskazaną przez Gwen. -To roślina pochodząca z lasów tropikalnych Ameryki Środkowej i Ameryki Południowej. Naturalnym jej środowiskiem są wilgotne lasy tropikalne, w szczególności Puszcza Amazońska, gdzie rośnie bujnie wspinając się po pniach tamtejszych drzew. - Pospieszył z krótkim wykładem. -Bardzo wdzięczna do uprawy w domu. Może osiągać wysokość nawet do dwudziestu metrów. - Podszedł do rośliny, aby sprawdzić stan nawilżenia w doniczce. Kiedy upewnił się, że nie musi jej podlewać spojrzał na kuzynkę. -Zaparzę herbaty chyba, że masz ochotę na coś mocniejszego?
Zły pomysł?Nie ma czegoś takiego jak zły pomysł, tylko złe wykonanie go
Herbert Grey
Zawód : Botanik, podróżnik, awanturnik
Wiek : 29
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Kawaler
Podróżowanie to nie jest coś, do czego się nadajesz. To coś, co robisz. Jak oddychanie
OPCM : 18 +2
UROKI : 0
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 2 +1
TRANSMUTACJA : 15 +2
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 5
SPRAWNOŚĆ : 10
Genetyka : Czarodziej
Zakon Feniksa
Miała wrażenie, że niezależnie od tego, jak bardzo by się zmieniła, sztuka i jej tworzenie jest czymś, co pozostanie z nią na zawsze. Może i wciąż była młoda, jednak była w tym względzie zaskakująco doświadczona jak na swoje lata. Tworzyła, odkąd pamiętała i choć była zainteresowana światem, to właśnie tworząc najbardziej odpoczywała, a przeżywane traumy stawały się jakimś cudem łatwiejsze do zrozumienia i przetrawienia.
Wszak również mimo młodego wieku, przeżyła swoje. Być może pochodziła z typowej londyńskiej urzędniczej rodziny, której nie brakowało na jedzenie, jednak od czasów szkolnych nie była najlepiej traktowana przez uczniów, przemykając korytarzami i modląc się, aby kolejna grupka Ślizgonów nie zwróciła na nią miejsca. Potem ojciec zmarł, a matka wyniosła się do Francji. Wydawałoby się, że przeniesienie się z nią zapewni jej lepszy start, ale niestety, to okazało się złudne; tam wcale nie było lepiej, niż w murach szkoły. A kiedy już myślała, że zbuduje samodzielnie swoje życie, wybuchła wojna, wypędzając ją z jej własnego miasta. Na samą myśl o tym, co robili czarodzieje i ile cierpienia przysparzali ludziom, jej dłoń zacisnęła się w pięść. Gdy jednak tylko się zorientowała, rozluźniła mięśnie. To nie był czas na użalanie się nad sobą.
Za to odwzajemniła uśmiech kuzyna.
– Chyba wszystko z nim w porządku. A Gabriel… tak, był tutaj, pomógł mi trochę z rabatką. Plewiłam rano.
Herbert na pewno mógł to zauważyć, zwłaszcza że przecież nie skończyła. Cóż, do wczoraj i tak robiłby to zupełnie sam, prawda? No i miała zamiar skończyć, po prostu dziś nie zdążyła, a potem nie miała siły.
Wolała nie tłumaczyć się Herbertowi i nie opowiadać o tym, jak wylądowała w taczce. Wciąż czuła siniaki, które nabiła sobie przy tym na udach, jednak nie było sensu martwić kuzyna. Jeszcze zabroniłby jej robić w ogrodzie albo próbował wzywać uzdrowiciela, czy tam… cokolwiek. A przecież w gruncie rzeczy nic takiego się nie stało. Musiała nauczyć się lepiej panować nad własnym ciałem.
Wysłuchała wykładu Herberta, kiwając głową.
– Jest ładna. Ale tutaj chyba tak wysoka nie urośnie? – spytała trochę naiwnie. – Tak, właściwie… Herbata może być.
Wróciła znów na chwilę do szkicowania, kończąc rysunek rośliny, a następnie trochę bezmyślnie przerzucając się na brudny kubek stojący na stoliku. Prosta bryła nie sprawiała malarce większych trudności, ale ćwiczenia podstaw po przerwie były czymś, co było konieczne, aby wyciąganie większego płótna miało jakikolwiek sens.
– Herbert, hodujesz tu tojad, prawda? – spytała. – Dobrze słyszałam, że pomaga wilkołakom? To chyba dość nowy eliksir, nigdy go nie robiłam. – Chyba byłby zresztą zbyt skomplikowany na jej umiejętności. Była w tej dziedzinie całkiem sprawna, jednak doskonale wiedziała, że aby oczekiwać lepszych wyników, musiałaby wgłębić się lepiej w astronimię, a na to w ostatnim czasie brakowało jej warunków.
Wszak również mimo młodego wieku, przeżyła swoje. Być może pochodziła z typowej londyńskiej urzędniczej rodziny, której nie brakowało na jedzenie, jednak od czasów szkolnych nie była najlepiej traktowana przez uczniów, przemykając korytarzami i modląc się, aby kolejna grupka Ślizgonów nie zwróciła na nią miejsca. Potem ojciec zmarł, a matka wyniosła się do Francji. Wydawałoby się, że przeniesienie się z nią zapewni jej lepszy start, ale niestety, to okazało się złudne; tam wcale nie było lepiej, niż w murach szkoły. A kiedy już myślała, że zbuduje samodzielnie swoje życie, wybuchła wojna, wypędzając ją z jej własnego miasta. Na samą myśl o tym, co robili czarodzieje i ile cierpienia przysparzali ludziom, jej dłoń zacisnęła się w pięść. Gdy jednak tylko się zorientowała, rozluźniła mięśnie. To nie był czas na użalanie się nad sobą.
Za to odwzajemniła uśmiech kuzyna.
– Chyba wszystko z nim w porządku. A Gabriel… tak, był tutaj, pomógł mi trochę z rabatką. Plewiłam rano.
Herbert na pewno mógł to zauważyć, zwłaszcza że przecież nie skończyła. Cóż, do wczoraj i tak robiłby to zupełnie sam, prawda? No i miała zamiar skończyć, po prostu dziś nie zdążyła, a potem nie miała siły.
Wolała nie tłumaczyć się Herbertowi i nie opowiadać o tym, jak wylądowała w taczce. Wciąż czuła siniaki, które nabiła sobie przy tym na udach, jednak nie było sensu martwić kuzyna. Jeszcze zabroniłby jej robić w ogrodzie albo próbował wzywać uzdrowiciela, czy tam… cokolwiek. A przecież w gruncie rzeczy nic takiego się nie stało. Musiała nauczyć się lepiej panować nad własnym ciałem.
Wysłuchała wykładu Herberta, kiwając głową.
– Jest ładna. Ale tutaj chyba tak wysoka nie urośnie? – spytała trochę naiwnie. – Tak, właściwie… Herbata może być.
Wróciła znów na chwilę do szkicowania, kończąc rysunek rośliny, a następnie trochę bezmyślnie przerzucając się na brudny kubek stojący na stoliku. Prosta bryła nie sprawiała malarce większych trudności, ale ćwiczenia podstaw po przerwie były czymś, co było konieczne, aby wyciąganie większego płótna miało jakikolwiek sens.
– Herbert, hodujesz tu tojad, prawda? – spytała. – Dobrze słyszałam, że pomaga wilkołakom? To chyba dość nowy eliksir, nigdy go nie robiłam. – Chyba byłby zresztą zbyt skomplikowany na jej umiejętności. Była w tej dziedzinie całkiem sprawna, jednak doskonale wiedziała, że aby oczekiwać lepszych wyników, musiałaby wgłębić się lepiej w astronimię, a na to w ostatnim czasie brakowało jej warunków.
But I would lay my armor down if you said you’d rather
love than fight
love than fight
Ostatnio zmieniony przez Gwendolyn Grey dnia 15.11.23 21:23, w całości zmieniany 1 raz
Wojna niezależnie w jakim celu prowadzona, zawsze przynosiła straty. Sam nosił na ciele parę blizn, które będą pamiątką do końca życia. Nie miał zamiaru jednak się poddawać czy zaprzestać działań jakich się podejmował. Nie zmieniało to faktu, że czasami miał dość i był zmęczony. Zawieszenie broni przyszło w idealnym momencie. Potrzebował tego kiedy mógł zwyczajnie zająć się domem, wyjść do lasu, posłuchać śpiewu ptaków. Nie podejrzewał, że stanie się aż takim domatorem. Jego życie kręciło się wokół podróży, zdobywania nowych okazów roślin, które sprowadzał do szklarni, by zaraz znów wyruszyć na szlak. Od roku zaś był w Anglii, bardzo dawno nie spędził tyle czasu w domu, a w tym okresie tak wiele się wydarzyło. Tylko rok, tylko dwanaście miesięcy, a jednak na tyle dużo, by odmienić człowieka.
Na wspomnienie o grządkach i pieleniu uśmiechnął się z lekkim rozbawieniem i skierował się do kuchni, aby zaparzyć herbaty.
-Następnym razem skorzystaj z narzędzi i fartuchów w szklarni lub z pracowni. Możesz śmiało ich używać! - Zawołał z wnętrza pomieszczenia nastawiając czajnik z wodą, po czym znów pojawił się w salonie, ale oparł o framugę wejście, by móc słyszeć charakterystyczny gwizd. Chciał, aby kuzynka czuła się swobodnie na Greengrove Farm. -Nie urośnie, aż tak duża, ale będzie jeszcze większa. Ogranicza ją przestrzeń domu. -Gdyby posadzić roślinę w szklarni, pokazałaby co potrafi. Tutaj nie miała takich możliwości, ale to i lepiej. Dźwięk czajnika sprawił, że zniknął na chwilę, aby przygotować herbatę i wrócić z dwoma kubkami. Zamarł na chwilę gdy usłyszał nagłe i niespodziewane pytanie. Ostrożnie postawił gorący kubek przed Gwen i trzymając swój w dłoniach, wyprostował się niczym struna. Niebieskie oczy spojrzały czujnie na kobietę. -Tak, hoduję tojad. - Zdecydował się na odpowiedź, ponieważ przedłużająca się cisza była nieznośna i dzwoniła wręcz w uszach. Hodował tojad, aby później spróbować stworzyć kadzidło, które mogłoby również pomóc. Nie znał się na eliksirach i nawet nie podejmował się tworzenia go, gdyż nie chciał ryzykować wysadzeniem w powietrze własnego domu. -Eliksir mógłby pomóc wilkołakom. Nie potrafię go jednak przyrządzić. - Liczył na to, że kiedyś spotka na swojej drodze kogoś, kto to potrafi. Mógłby pomóc wtedy przyjaciółce, z którą de facto nigdy nie rozmawiał o jej wilczej przypadłości. Wiedział i nie miał zamiaru z tego powodu jej odtrącać, choć rozumiał, że musiała się zmagać z wieloma trudnościami w życiu. -Dlaczego pytasz?
Na wspomnienie o grządkach i pieleniu uśmiechnął się z lekkim rozbawieniem i skierował się do kuchni, aby zaparzyć herbaty.
-Następnym razem skorzystaj z narzędzi i fartuchów w szklarni lub z pracowni. Możesz śmiało ich używać! - Zawołał z wnętrza pomieszczenia nastawiając czajnik z wodą, po czym znów pojawił się w salonie, ale oparł o framugę wejście, by móc słyszeć charakterystyczny gwizd. Chciał, aby kuzynka czuła się swobodnie na Greengrove Farm. -Nie urośnie, aż tak duża, ale będzie jeszcze większa. Ogranicza ją przestrzeń domu. -Gdyby posadzić roślinę w szklarni, pokazałaby co potrafi. Tutaj nie miała takich możliwości, ale to i lepiej. Dźwięk czajnika sprawił, że zniknął na chwilę, aby przygotować herbatę i wrócić z dwoma kubkami. Zamarł na chwilę gdy usłyszał nagłe i niespodziewane pytanie. Ostrożnie postawił gorący kubek przed Gwen i trzymając swój w dłoniach, wyprostował się niczym struna. Niebieskie oczy spojrzały czujnie na kobietę. -Tak, hoduję tojad. - Zdecydował się na odpowiedź, ponieważ przedłużająca się cisza była nieznośna i dzwoniła wręcz w uszach. Hodował tojad, aby później spróbować stworzyć kadzidło, które mogłoby również pomóc. Nie znał się na eliksirach i nawet nie podejmował się tworzenia go, gdyż nie chciał ryzykować wysadzeniem w powietrze własnego domu. -Eliksir mógłby pomóc wilkołakom. Nie potrafię go jednak przyrządzić. - Liczył na to, że kiedyś spotka na swojej drodze kogoś, kto to potrafi. Mógłby pomóc wtedy przyjaciółce, z którą de facto nigdy nie rozmawiał o jej wilczej przypadłości. Wiedział i nie miał zamiaru z tego powodu jej odtrącać, choć rozumiał, że musiała się zmagać z wieloma trudnościami w życiu. -Dlaczego pytasz?
Zły pomysł?Nie ma czegoś takiego jak zły pomysł, tylko złe wykonanie go
Herbert Grey
Zawód : Botanik, podróżnik, awanturnik
Wiek : 29
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Kawaler
Podróżowanie to nie jest coś, do czego się nadajesz. To coś, co robisz. Jak oddychanie
OPCM : 18 +2
UROKI : 0
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 2 +1
TRANSMUTACJA : 15 +2
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 5
SPRAWNOŚĆ : 10
Genetyka : Czarodziej
Zakon Feniksa
Rysowała dalej, gdy z wnętrza domu dobiegł ją głos kuzyna. Prosty szkic kubka był już niemalże gotowy; kreska tutaj, kreska tam i ot, widać, że to kubek z dobrymi proporcjami.
– Będę pamiętać! – odkrzyknęła, wcale nie podnosząc głowy znad kartki.
Pokiwała głową, słuchając wyjaśnienia o roślinie, po czym zmarszczyła brwi, doznając nagłego olśnienia.
– A im tak jest wygodnie? Wiesz, w doniczkach? Rośliny chyba… trochę czują? Na swój sposób?
Zdawała sobie sprawę z tego, że reagują na światło i czasem nawet wytwarzają swoiste blizny. To musiało świadczyć o tym, że jednak coś, na swój dziwny sposób odczuwają. Czy mogło to oznaczać, że mają jakieś szczątkowe emocje? Wiedziały, czy są bezpieczne, mogły mieć lepszy lub gorszy nastrój? Nigdy nie obcowała z nimi na tyle blisko, aby w ogóle móc o tym myśleć. Dopiero teraz, w trakcie wojennej zawieruchy, zabrała się za filozoficzne zastanawianie się nad losem kwiatów; czy nie było to nieco ironiczne, biorąc pod uwagę to, jak wielu straciło przez tę sytuację życie?
Kiwnęła głową po raz kolejny, gdy Herbert potwierdził odpowiedź na jej pytanie. Posmutniała jednak trochę.
– Słyszałam o nim, ale dla mnie też jest zbyt skomplikowany. Wymaga odpowiedniej wiedzy o układzie gwiazd; zależnie od nich, dodaje się do niego inne proporcje składników, czy coś takiego, dużo zależy też od tego, w jakim układzie jest księżyc… no wiesz, wilkołaki. – W końcu dla tego… cóż, rodzaju? Tych chorych? Nie wiedziała, jak nazywać osoby ciepiące na tę przypadłość; nigdy z resztą nie miała z nimi świadomie nic wspólnego. – Nie wiem, tak… po prostu – powiedziała, nieco speszona. – Ale jakbyś chciał, to może moja znajoma mogłaby spróbować go zrobić? Jeśli… potrzeb... nie potrzebujesz, prawda? – spytała z nagłym przestrachem w oczach, marszcząc brwi i spoglądając na mężczyznę uważnie. Gdyby był wilkołakiem, to przecież by jej o tym już dawno powiedział. A może jednak nie? Wyglądało na to, że poruszyła drażliwy temat. Na wszystkich świętych, a co jeśli miała w rodzinie wilkołaka? Och, popełniła w ciągu ostatnich kilkunastu sekund już tyle błędów! Czy to przez to Herbert był cały czas samotny? Co działo się przez ostatnie miesiące pod jej nieobecność? Serce Gwen zaczęło bić szybciej, jej dłoń zastygła w powietrzu, a zielono-niebieskie spojrzenie świdrowało zielarza tak, jakby chciało wejrzeć w jego duszę.
– Będę pamiętać! – odkrzyknęła, wcale nie podnosząc głowy znad kartki.
Pokiwała głową, słuchając wyjaśnienia o roślinie, po czym zmarszczyła brwi, doznając nagłego olśnienia.
– A im tak jest wygodnie? Wiesz, w doniczkach? Rośliny chyba… trochę czują? Na swój sposób?
Zdawała sobie sprawę z tego, że reagują na światło i czasem nawet wytwarzają swoiste blizny. To musiało świadczyć o tym, że jednak coś, na swój dziwny sposób odczuwają. Czy mogło to oznaczać, że mają jakieś szczątkowe emocje? Wiedziały, czy są bezpieczne, mogły mieć lepszy lub gorszy nastrój? Nigdy nie obcowała z nimi na tyle blisko, aby w ogóle móc o tym myśleć. Dopiero teraz, w trakcie wojennej zawieruchy, zabrała się za filozoficzne zastanawianie się nad losem kwiatów; czy nie było to nieco ironiczne, biorąc pod uwagę to, jak wielu straciło przez tę sytuację życie?
Kiwnęła głową po raz kolejny, gdy Herbert potwierdził odpowiedź na jej pytanie. Posmutniała jednak trochę.
– Słyszałam o nim, ale dla mnie też jest zbyt skomplikowany. Wymaga odpowiedniej wiedzy o układzie gwiazd; zależnie od nich, dodaje się do niego inne proporcje składników, czy coś takiego, dużo zależy też od tego, w jakim układzie jest księżyc… no wiesz, wilkołaki. – W końcu dla tego… cóż, rodzaju? Tych chorych? Nie wiedziała, jak nazywać osoby ciepiące na tę przypadłość; nigdy z resztą nie miała z nimi świadomie nic wspólnego. – Nie wiem, tak… po prostu – powiedziała, nieco speszona. – Ale jakbyś chciał, to może moja znajoma mogłaby spróbować go zrobić? Jeśli… potrzeb... nie potrzebujesz, prawda? – spytała z nagłym przestrachem w oczach, marszcząc brwi i spoglądając na mężczyznę uważnie. Gdyby był wilkołakiem, to przecież by jej o tym już dawno powiedział. A może jednak nie? Wyglądało na to, że poruszyła drażliwy temat. Na wszystkich świętych, a co jeśli miała w rodzinie wilkołaka? Och, popełniła w ciągu ostatnich kilkunastu sekund już tyle błędów! Czy to przez to Herbert był cały czas samotny? Co działo się przez ostatnie miesiące pod jej nieobecność? Serce Gwen zaczęło bić szybciej, jej dłoń zastygła w powietrzu, a zielono-niebieskie spojrzenie świdrowało zielarza tak, jakby chciało wejrzeć w jego duszę.
But I would lay my armor down if you said you’d rather
love than fight
love than fight
-Dlatego się je przesadza do coraz większych doniczek, można też je formować skarlając, wtedy nie rosną tak wielkie. - Wyjaśnił kuzynce na spokojnie. Choć brzmiało to okrutnie to roślina na tym nie cierpiała i mogła rosnąć do pewnych rozmiarów, nie rozsadzając tym samym domu. Pytania jakie padły i sugestie wyłapał od razu. Rudowłosa czarownica chyba podejrzewała go o bycie wilkołakiem, a do tego mu było daleko. Sam był dość ostrożny, starał się nie wychylać z tym, że ma tojad. Zależało mu na innych, chciał im pomóc, stąd powziął pomysł stworzenia kadzidła. Z tym nie miałby większego problemu, znał się na roślinach, na tym jakie wydzielają olejki, jakie mają działania podgrzane lub zaparzone czy dobrze namoczone. Jednak eliksiry, dziwnym trafem, jakoś nigdy nie były jego mocną stroną. Kociołek w pracowni regularnie wybuchał, albo wydobywała się z niego kleista i śmierdząca maź, która nie miała prawa być dobrze sporządzoną miksturą.
-Potrzebuję go. - Powiedział od razu nie zastanawiając się nad tym, że to zabrzmi jak potwierdzenie obaw panny Grey. -Ciężko go zrobić, a każda ilość jest na wagę złota. - Przeczesał dłonią ciemne włosy i upił łyk herbaty. -Porwałem się trochę z motyką na słońce z jego hodowlą, ale jest parę osób, które go potrzebują.
Dopiero teraz dostrzegł świdrujący go wzrok, który jakby mógł to przedziurawił by go na wylot. Wtedy do niego dotarło o co go pytała kuzynka między wierszami. Jakie lęki nią właśnie kierowały. Westchnął cicho. -Nie obawiaj się. Nie jestem wilkołakiem. - Zapewnił ją spokojnym głosem, nie chciał, aby wpadła w panikę. -Znając się na roślinach, uznałem, że pomogę innym. - Dodał jeszcze celem oczyszczenia atmosfery i rozwiania wszelkich niedomówień. Jeszcze tego brakowało, aby Gwen oglądała się przez ramię, czy jej w tracie pełni nie pogryzie w wilczym szale.
Dopiero po chwili zauważył, że na stole pod stertami innych rzeczy leży najnowsze wydanie Czarownicy. Sięgnął po gazetę widząc tytuł “Pani w Warwick”. Ze zdjęcia patrzyła kobieta o ciemnych włosach. -Kiedyś Czarownica chociaż opowiadała o tym jak zajmować się roślinami lub upiec placek ze śliwkami. Teraz zamienia się w szmatławca jak Walczący Mag. - Mruknął pod nosem przeglądając kolejne strony. Wzmianki o tym jak była arystokracja i sławy ubrane w trakcie Festiwalu, horoskop i listy do Wilhelminy. -Nawet porady stały się tendencyjne. - Mruknął i odłożył gazetę na blat stolika, po czym podszedł do półki gdzie stało stare radio i włączył odbiornik. Leciała z głośników spokojna melodia, która idealnie wpasowała się atmosferę salonu - rodzinnego miejsca, choć tym razem Greyów była tylko w nim dwójka.
-Potrzebuję go. - Powiedział od razu nie zastanawiając się nad tym, że to zabrzmi jak potwierdzenie obaw panny Grey. -Ciężko go zrobić, a każda ilość jest na wagę złota. - Przeczesał dłonią ciemne włosy i upił łyk herbaty. -Porwałem się trochę z motyką na słońce z jego hodowlą, ale jest parę osób, które go potrzebują.
Dopiero teraz dostrzegł świdrujący go wzrok, który jakby mógł to przedziurawił by go na wylot. Wtedy do niego dotarło o co go pytała kuzynka między wierszami. Jakie lęki nią właśnie kierowały. Westchnął cicho. -Nie obawiaj się. Nie jestem wilkołakiem. - Zapewnił ją spokojnym głosem, nie chciał, aby wpadła w panikę. -Znając się na roślinach, uznałem, że pomogę innym. - Dodał jeszcze celem oczyszczenia atmosfery i rozwiania wszelkich niedomówień. Jeszcze tego brakowało, aby Gwen oglądała się przez ramię, czy jej w tracie pełni nie pogryzie w wilczym szale.
Dopiero po chwili zauważył, że na stole pod stertami innych rzeczy leży najnowsze wydanie Czarownicy. Sięgnął po gazetę widząc tytuł “Pani w Warwick”. Ze zdjęcia patrzyła kobieta o ciemnych włosach. -Kiedyś Czarownica chociaż opowiadała o tym jak zajmować się roślinami lub upiec placek ze śliwkami. Teraz zamienia się w szmatławca jak Walczący Mag. - Mruknął pod nosem przeglądając kolejne strony. Wzmianki o tym jak była arystokracja i sławy ubrane w trakcie Festiwalu, horoskop i listy do Wilhelminy. -Nawet porady stały się tendencyjne. - Mruknął i odłożył gazetę na blat stolika, po czym podszedł do półki gdzie stało stare radio i włączył odbiornik. Leciała z głośników spokojna melodia, która idealnie wpasowała się atmosferę salonu - rodzinnego miejsca, choć tym razem Greyów była tylko w nim dwójka.
Zły pomysł?Nie ma czegoś takiego jak zły pomysł, tylko złe wykonanie go
Herbert Grey
Zawód : Botanik, podróżnik, awanturnik
Wiek : 29
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Kawaler
Podróżowanie to nie jest coś, do czego się nadajesz. To coś, co robisz. Jak oddychanie
OPCM : 18 +2
UROKI : 0
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 2 +1
TRANSMUTACJA : 15 +2
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 5
SPRAWNOŚĆ : 10
Genetyka : Czarodziej
Zakon Feniksa
Pokiwała głową, przypominając sobie coś.
– Moja mama miała takie drzewko. Bon… bonsai? Kupiła je na jakimś azjatyckim jarmarku i nawet czytała o tym książkę. Podobno… to chyba był jakiś duży gatunek, ale było malutkie, w płaskiej doniczce – przypomniała sobie. – O to chodzi?
W swoim mieszkaniu nie miała za bardzo kwiatów, nie mając ich po prawdzie gdzie posadzić, ale pomyślała sobie, że jeśli miałaby swój własny dom, to chyba miło było mieć trochę zieleni wewnątrz. W czasach pokoju oczywiście. Teraz to i tak nie miało znaczenia.
Początkowe słowa Herberta wcale jej nie uspokoiły. Wręcz przeciwnie. Gwen spoglądała na kuzyna pełna niepokoju, gotowa usłyszeć najgorsze. No wcale nie aż tak najgorsze, z tego co wiedziała o klątwie to ta była jednak bardziej groźna dla wilkołaka niż dla otoczenia, poza tą jedną nocą, ale tak czy siak, w czasach wojennych był to po prostu dodatkowy ciężar. Wyraźnie odetchnęła więc z ulgą, gdy Herbert zaczął ją uspokajać. Wzięła głęboki oddech, odkładając ołówek. Straciła ochotę na rysowanie.
– Masz szczęście, Herbert – powiedziała, kręcąc głową. – Na Merlina… w całym tym ambarasie no… wiesz, tylko tego by brakowało. Artystka z kozą i wilkołak pod jednym dachem, bawilibyśmy się doskonale – powiedziała gorzko. – W każdym razie… jeśli potrzebujesz, mogę ci dać po prostu na nią namiary. Nie wiem, czy wszystko u niej w porządku, ale… nazywa się Charlene Leighton. Charlie. To ona w zeszłym roku powiedziała mi o Zakonie i ostatnio, jak ją widziałam, mieszkała w Oazie. Nawet jeśli nie, to sowa powinna do niej dotrzeć. Jest… ciągle młoda, starsza ode mnie, ale młoda. Ale zdolna. – Pokiwała głową, jakby na potwierdzenie swoich własnych słów.
Gdy Herbert sięgnął po pismo, Gwen zmarszczyła brwi. Jeszcze całkiem niedawno ilustrowała pismo zgodnie z tym, o co prosił ją Steffen. Teraz nie miała pojęcia, czy uda jej się do tego wrócić, chociaż chciałaby. To przecież było przynajmniej dość stałe źródło zarobków.
– Mogę zobaczyć? – spytała, wyciągając rękę. – Jak dawno tego nie widziałam… wiesz, nie mówiłam ci jeszcze, ale w Londynie jeden… mężczyzna… rozpoznał mnie jako ilustratorkę „Czarownicy” – przyznała, orientując się, że być może jednak lepiej byłoby to zachować dla siebie. Jeszcze Herbert się zmartwi, zacznie na nią krzyczeć i tyle z tego będzie!
Trzeba było jednak przyznać, że w oczach Gwen pismo i tak na to miano zasługiwało nawet przed wojną. Nie miała nic przeciwko plotkom, ale jeśli chodziło o modę, sztukę czy kulinaria i tak o wiele bardziej lubiła mugolskie pisma.
– Moja mama miała takie drzewko. Bon… bonsai? Kupiła je na jakimś azjatyckim jarmarku i nawet czytała o tym książkę. Podobno… to chyba był jakiś duży gatunek, ale było malutkie, w płaskiej doniczce – przypomniała sobie. – O to chodzi?
W swoim mieszkaniu nie miała za bardzo kwiatów, nie mając ich po prawdzie gdzie posadzić, ale pomyślała sobie, że jeśli miałaby swój własny dom, to chyba miło było mieć trochę zieleni wewnątrz. W czasach pokoju oczywiście. Teraz to i tak nie miało znaczenia.
Początkowe słowa Herberta wcale jej nie uspokoiły. Wręcz przeciwnie. Gwen spoglądała na kuzyna pełna niepokoju, gotowa usłyszeć najgorsze. No wcale nie aż tak najgorsze, z tego co wiedziała o klątwie to ta była jednak bardziej groźna dla wilkołaka niż dla otoczenia, poza tą jedną nocą, ale tak czy siak, w czasach wojennych był to po prostu dodatkowy ciężar. Wyraźnie odetchnęła więc z ulgą, gdy Herbert zaczął ją uspokajać. Wzięła głęboki oddech, odkładając ołówek. Straciła ochotę na rysowanie.
– Masz szczęście, Herbert – powiedziała, kręcąc głową. – Na Merlina… w całym tym ambarasie no… wiesz, tylko tego by brakowało. Artystka z kozą i wilkołak pod jednym dachem, bawilibyśmy się doskonale – powiedziała gorzko. – W każdym razie… jeśli potrzebujesz, mogę ci dać po prostu na nią namiary. Nie wiem, czy wszystko u niej w porządku, ale… nazywa się Charlene Leighton. Charlie. To ona w zeszłym roku powiedziała mi o Zakonie i ostatnio, jak ją widziałam, mieszkała w Oazie. Nawet jeśli nie, to sowa powinna do niej dotrzeć. Jest… ciągle młoda, starsza ode mnie, ale młoda. Ale zdolna. – Pokiwała głową, jakby na potwierdzenie swoich własnych słów.
Gdy Herbert sięgnął po pismo, Gwen zmarszczyła brwi. Jeszcze całkiem niedawno ilustrowała pismo zgodnie z tym, o co prosił ją Steffen. Teraz nie miała pojęcia, czy uda jej się do tego wrócić, chociaż chciałaby. To przecież było przynajmniej dość stałe źródło zarobków.
– Mogę zobaczyć? – spytała, wyciągając rękę. – Jak dawno tego nie widziałam… wiesz, nie mówiłam ci jeszcze, ale w Londynie jeden… mężczyzna… rozpoznał mnie jako ilustratorkę „Czarownicy” – przyznała, orientując się, że być może jednak lepiej byłoby to zachować dla siebie. Jeszcze Herbert się zmartwi, zacznie na nią krzyczeć i tyle z tego będzie!
Trzeba było jednak przyznać, że w oczach Gwen pismo i tak na to miano zasługiwało nawet przed wojną. Nie miała nic przeciwko plotkom, ale jeśli chodziło o modę, sztukę czy kulinaria i tak o wiele bardziej lubiła mugolskie pisma.
But I would lay my armor down if you said you’d rather
love than fight
love than fight
Pokiwał głową.
-Mniej więcej, ale ta roślina nie będzie aż tak mała. Bardziej chodzi o to, aby nie przejęła we władanie całego pomieszczenia. -Doprecyzował i ostatecznie zdecydował się na to, aby usiąść na kanapie. Sterczenie na nic mu się zda, a jednak czuł swego rodzaju zmęczenie spowodowane ciągłą aktywnością. Wspomnienie kozy sprawiło, że poczuł lekki niepokój. Przede wszystkim o rośliny i grządki. Budowa zagrody wydawała się jedynym wyjściem, aby rozbrykane stworzenie nie zamieniło ogródka warzywnego w pobojowisko.
-Jeżeli tak jest, to chętnie przyjmę namiary. Ktoś kto umie stworzyć tak skomplikowany eliksir będzie bardzo pomocna. - Istniała szansa, a chociaż jej cień, że będzie mógł jakoś wesprzeć Despenser i okazał się lepszym przyjacielem niż dotychczas. Podał kuzynce czasopismo, a gdy wspomniała o tym, że ktoś ją rozpoznał uniósł nieznacznie brwi.
-Chciałabyś do tego wrócić? - Zapytał z nie małym zainteresowaniem. Nie był jej ojcem ani opiekunem aby czegoś zabraniać czy nakazywać. Mógł się złościć, mógł wyrażać swoje zaniepokojenie, ale nie miał prawa, aby rozporządzać Gwen jakby była bezwolną istotną. -Jakimi działami się zajmowałaś? - Zagadnął jeszcze. Czuł się, jakby poznawał czarownicę od nowa. Nie byli sobie nigdy zupełnie obcy, ale prawda była taka, że nie byli też bardzo blisko. On wiecznie podróżował, zjawiał się w Anglii raz na jakiś czas, niczym egzotyczny ptak przynosząc kolejne opowieści ze sobą, po czym znów znikał na długie miesiące, będąc jedynie człowiekiem od licznych listów do rodziny. Zjawił się kiedy konflikt się zaostrzył i wtedy dopiero został na dłużej, w międzyczasie Gwen zniknęła.
Wiele się zmieniło w ich życiu, byli niczym dwoje rozbitków, którzy starają się na dość niepewnym gruncie budować, nie przyszłość, ale jako taką teraźniejszość. Zerknął na kuzynkę z ukosa. -Może odezwij się do redakcji? - Zachęcił ją uśmiechem. -Nigdy nic nie wiadomo.
Niezależnie od tego jaka będzie przyszłość, co się stanie kiedy zawieszenie broni minie, należało iść do przodu. Coś robić, jakoś żyć, starać się trwać i szukać kolejnych celi w życiu.
|zt dla Herba
-Mniej więcej, ale ta roślina nie będzie aż tak mała. Bardziej chodzi o to, aby nie przejęła we władanie całego pomieszczenia. -Doprecyzował i ostatecznie zdecydował się na to, aby usiąść na kanapie. Sterczenie na nic mu się zda, a jednak czuł swego rodzaju zmęczenie spowodowane ciągłą aktywnością. Wspomnienie kozy sprawiło, że poczuł lekki niepokój. Przede wszystkim o rośliny i grządki. Budowa zagrody wydawała się jedynym wyjściem, aby rozbrykane stworzenie nie zamieniło ogródka warzywnego w pobojowisko.
-Jeżeli tak jest, to chętnie przyjmę namiary. Ktoś kto umie stworzyć tak skomplikowany eliksir będzie bardzo pomocna. - Istniała szansa, a chociaż jej cień, że będzie mógł jakoś wesprzeć Despenser i okazał się lepszym przyjacielem niż dotychczas. Podał kuzynce czasopismo, a gdy wspomniała o tym, że ktoś ją rozpoznał uniósł nieznacznie brwi.
-Chciałabyś do tego wrócić? - Zapytał z nie małym zainteresowaniem. Nie był jej ojcem ani opiekunem aby czegoś zabraniać czy nakazywać. Mógł się złościć, mógł wyrażać swoje zaniepokojenie, ale nie miał prawa, aby rozporządzać Gwen jakby była bezwolną istotną. -Jakimi działami się zajmowałaś? - Zagadnął jeszcze. Czuł się, jakby poznawał czarownicę od nowa. Nie byli sobie nigdy zupełnie obcy, ale prawda była taka, że nie byli też bardzo blisko. On wiecznie podróżował, zjawiał się w Anglii raz na jakiś czas, niczym egzotyczny ptak przynosząc kolejne opowieści ze sobą, po czym znów znikał na długie miesiące, będąc jedynie człowiekiem od licznych listów do rodziny. Zjawił się kiedy konflikt się zaostrzył i wtedy dopiero został na dłużej, w międzyczasie Gwen zniknęła.
Wiele się zmieniło w ich życiu, byli niczym dwoje rozbitków, którzy starają się na dość niepewnym gruncie budować, nie przyszłość, ale jako taką teraźniejszość. Zerknął na kuzynkę z ukosa. -Może odezwij się do redakcji? - Zachęcił ją uśmiechem. -Nigdy nic nie wiadomo.
Niezależnie od tego jaka będzie przyszłość, co się stanie kiedy zawieszenie broni minie, należało iść do przodu. Coś robić, jakoś żyć, starać się trwać i szukać kolejnych celi w życiu.
|zt dla Herba
Zły pomysł?Nie ma czegoś takiego jak zły pomysł, tylko złe wykonanie go
Herbert Grey
Zawód : Botanik, podróżnik, awanturnik
Wiek : 29
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Kawaler
Podróżowanie to nie jest coś, do czego się nadajesz. To coś, co robisz. Jak oddychanie
OPCM : 18 +2
UROKI : 0
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 2 +1
TRANSMUTACJA : 15 +2
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 5
SPRAWNOŚĆ : 10
Genetyka : Czarodziej
Zakon Feniksa
Salon
Szybka odpowiedź