Salon
AutorWiadomość
First topic message reminder :
Salon
Pomieszczenie, w którym zbierała się zawsze cała rodzina było przytulne i przyjemne już od pierwszego momentu. Lekko z boku był ustawiony kominek, w którym palił się ogień, a wokół niego zgromadzono miękką kanapę i fotele, w których można było się zapaść. Pod ścianą stały regały wypełnione po brzegi książkami oraz mapami. Nie brakowało też rodzinnych zdjęć i pamiątek oraz roślin, które były obecne w całym domu. Małe, duże, wysokie, niskie, rozłożyste i strzeliste idealnie dopasowywały się w całe otoczenie nie pozwalając aby ktokolwiek zapomniał, że znajduje się w domu znawców roślin. Okna skierowane na ogród ozdobiono jasnymi kotarami, które dopełniały całości.
Zły pomysł?Nie ma czegoś takiego jak zły pomysł, tylko złe wykonanie go
Herbert Grey
Zawód : Botanik, podróżnik, awanturnik
Wiek : 29
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Kawaler
Podróżowanie to nie jest coś, do czego się nadajesz. To coś, co robisz. Jak oddychanie
OPCM : 18 +2
UROKI : 0
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 2 +1
TRANSMUTACJA : 15 +2
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 5
SPRAWNOŚĆ : 10
Genetyka : Czarodziej
Zakon Feniksa
Starali się jak mogli, aby święta w oazie były chociaż odrobinę szczęśliwe. Chociaż brakowało wystawnej kolacji i prezentów, postarali się chociaż o to, aby jakoś udekorować okolicę, postawili nawet drzewko świąteczne. Ciężko było wykrzesać z siebie świątecznego ducha w takich warunkach, Florence zrobiła jednak co mogła. Postarała się, by ugotować coś z tego, co zostało im w spiżarni, a robiąc to podśpiewywała pod nosem świąteczne piosenki. Chyba nawet udało jej się zarazić radosnym nastrojem kilka osób, a to było najważniejsze.
Jej samej łatwiej było wykrzesać z siebie tę wesołą iskierkę, ponieważ myślami cały czas powracała do myśli o zaplanowanym na po świętach spotkaniu. Tak, Florence bardzo niecierpliwie wyczekiwała możliwości aby ponownie zobaczyć Herberta. I nie chodziło o to, że mężczyzna usiłował za wszelką cenę o nią dbać i nawet karmił na siłę. Nie. Po prostu ilekroć o nim myślała, na jej twarzy zaraz pojawiał się uśmiech, a jego obecność kojarzyła jej się z bezpieczeństwem, uczuciem, którego wszyscy dziś tak bardzo pragnęli. Przyłapywała się na tym, że wspomina każdy z razów, gdy ją obejmował, albo brał jej dłoń w swoje - i rumieniła się sama do siebie. Florean raz nawet bał się, że siostra dostała jakiejś gorączki, gdy przyłapał ją na takim rozmarzeniu. Nie było sensu ukrywać, że i ona zaczęła żywić do mężczyzny konkretne uczucia.
Niech dowodem będzie chociażby to, że wzięła też sobie do serca jego słowa i jadła odrobinę więcej. Odrobinę, ale jednak więcej. Nie mogła sobie pozwolić, aby znów zemdleć w jego domu. Nie mogła znieść, gdy patrzył na nią oczami przepełnionymi takim smutkiem i zmartwieniem. Podjęła też konkretną próbę, aby wyglądać jakoś lepiej - a to oznacza, że przeszła się po znajomych płci żeńskiej, podpytując ich, czy nie pożyczyłyby jej jakichś kosmetyków. Sama nie miała właściwie nic, a warto zaznaczyć, że naprawdę dziś jej zależało. Udało jej się dorwać więc ogryzek kredki do oczu, jakiś puder i róż. Postarała się też uczesać włosy jakoś porządnie, wygrzebała z dna swojej torby z dobytkiem najlepszą spódnicę i bluzkę - i tak wystrojona, opatuliwszy się jeszcze cienkim płaszczem, udała się na spotkanie z Herbertem. A gdy otworzyły się drzwi i w drzwiach stanął Grey we własnej osobie, na ustach Florence od razu pojawił się szeroki uśmiech. Mogła być zmęczona i niedojadać, ale ma jego widok zawsze od razu robiło jej się lepiej. - Dzień dobry - odpowiedziała. Chyba cieszyła się trochę bardziej niż zwykle. Sama nie była pewna co było tego powodem. Święta? Możliwe. Florence przynajmniej starała się, by ten czas miał jakąś magiczną, radosną otoczkę. Udała się do dobrze znanego sobie salonu i zaraz nachyliła, aby ogrzać dłonie przy kominku. Jednak nie ma to jak wesoły ogień na palenisku. Zerknęła na niego przez ramię, posyłając mu delikatny uśmiech. - Jak mijają ci święta? - zagadnęła.
Jej samej łatwiej było wykrzesać z siebie tę wesołą iskierkę, ponieważ myślami cały czas powracała do myśli o zaplanowanym na po świętach spotkaniu. Tak, Florence bardzo niecierpliwie wyczekiwała możliwości aby ponownie zobaczyć Herberta. I nie chodziło o to, że mężczyzna usiłował za wszelką cenę o nią dbać i nawet karmił na siłę. Nie. Po prostu ilekroć o nim myślała, na jej twarzy zaraz pojawiał się uśmiech, a jego obecność kojarzyła jej się z bezpieczeństwem, uczuciem, którego wszyscy dziś tak bardzo pragnęli. Przyłapywała się na tym, że wspomina każdy z razów, gdy ją obejmował, albo brał jej dłoń w swoje - i rumieniła się sama do siebie. Florean raz nawet bał się, że siostra dostała jakiejś gorączki, gdy przyłapał ją na takim rozmarzeniu. Nie było sensu ukrywać, że i ona zaczęła żywić do mężczyzny konkretne uczucia.
Niech dowodem będzie chociażby to, że wzięła też sobie do serca jego słowa i jadła odrobinę więcej. Odrobinę, ale jednak więcej. Nie mogła sobie pozwolić, aby znów zemdleć w jego domu. Nie mogła znieść, gdy patrzył na nią oczami przepełnionymi takim smutkiem i zmartwieniem. Podjęła też konkretną próbę, aby wyglądać jakoś lepiej - a to oznacza, że przeszła się po znajomych płci żeńskiej, podpytując ich, czy nie pożyczyłyby jej jakichś kosmetyków. Sama nie miała właściwie nic, a warto zaznaczyć, że naprawdę dziś jej zależało. Udało jej się dorwać więc ogryzek kredki do oczu, jakiś puder i róż. Postarała się też uczesać włosy jakoś porządnie, wygrzebała z dna swojej torby z dobytkiem najlepszą spódnicę i bluzkę - i tak wystrojona, opatuliwszy się jeszcze cienkim płaszczem, udała się na spotkanie z Herbertem. A gdy otworzyły się drzwi i w drzwiach stanął Grey we własnej osobie, na ustach Florence od razu pojawił się szeroki uśmiech. Mogła być zmęczona i niedojadać, ale ma jego widok zawsze od razu robiło jej się lepiej. - Dzień dobry - odpowiedziała. Chyba cieszyła się trochę bardziej niż zwykle. Sama nie była pewna co było tego powodem. Święta? Możliwe. Florence przynajmniej starała się, by ten czas miał jakąś magiczną, radosną otoczkę. Udała się do dobrze znanego sobie salonu i zaraz nachyliła, aby ogrzać dłonie przy kominku. Jednak nie ma to jak wesoły ogień na palenisku. Zerknęła na niego przez ramię, posyłając mu delikatny uśmiech. - Jak mijają ci święta? - zagadnęła.
What is my life?
Am I doing this right?
I just realized that I might
Not know what the hell is going on!
Am I doing this right?
I just realized that I might
Not know what the hell is going on!
Florence Fortescue
Zawód : Bezrobotna
Wiek : 27
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Panna
If you can't see anything beautiful about yourself...
Get a better mirror
Look a little closer
Stare a little longer
Get a better mirror
Look a little closer
Stare a little longer
OPCM : 5 +2
UROKI : 4 +3
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 10
TRANSMUTACJA : 6
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 2
SPRAWNOŚĆ : 3
Genetyka : Czarownica
Neutralni
Orzechowe oczy uśmiechały się do niego, a Florence wręcz cała promieniała. Widział więcej energii w jej ruchach, słyszał w głosie i dostrzegł w błyszczącym spojrzeniu. Patrząc na pannę Fortescue czuł ciepło wokół serca.
Miewał miłostki, niezobowiązujące, bo przecież zaraz wyruszał w dalszą podróż. Nie chciał się z nikimi wiązać na dłużej, wiedząc, że nie było zbyt wiele kobiet chętnych do takiego życia. Wolały aby mąż był przy nich w domu, a nie włóczył się po lasach deszczowych. Nie spotkał też takiej, która chciałaby wyruszyć w podróż wraz z nim. Dlatego kiedy widział, że dana znajomość szła w rozwojowym kierunku kończył ją, nie pozwalając aby druga osoba bardziej się zaangażowała. Tym razem jednak było inaczej. Nie chciał kończyć tej znajomości, chciał aby się rozwijała i nie wiedzieć kiedy przywiązał się do kobiety, która w tej chwili ogrzewała się przy kominku.
-Głośno. - Zaśmiał się cicho odpowiadając na pytanie odnośnie świąt. - Posadź przy jednym stole Tonksów, Sproutów i Greyów. Katastrofa murowana.
Mógł się śmiać i nabijać, ale to były prawdziwie rodzinne święta. Takie, w trakcie których nie myślisz o zewnętrznym świecie i jego problemach. Skupiasz się na tym co tu i teraz, oddając się beztrosce, tak bardzo potrzebnej w czasach smutku i terroru.
Zniknął na chwilę w kuchni, aby wrócić z dwiema niedużymi miseczkami ciepłej potrawki, która znalazła się na stoliku obok kompotów. -Czym chata bogata. - Zaprosił Florence do skosztowania jedzenia. Nie było tego dużo, ale mógł ją poczęstować, w końcu mieli święta. Wnętrze domu było przystrojone świątecznie. Wisiały łańcuchy, a choinka przystrojona pstrokato w bombki mieniły się w nieśmiałych promieniach słonecznych, które próbowały przebić się przez ciężkie chmury. Nie brakowało również w pełni rozkwitającego wilczomlecza nadobnego, zwanego potocznie “gwiazdą betlejemską”, który stał na stoliku i zachwycał swoim wyglądem. -Jak się udały wasze święta? - Zapytał jeszcze, mając nadzieję, że pomimo zawieruchy wojennej poczuli klimat świąteczny i na chwilę dali się porwać zapomnieniu. Kiedy skończyli jeść zabrał talerze i powrócił z kuchni trzymając za plecami podarek dla Florki. Wręczając go czuł się trochę jak uczniak, ale nie dał tego po sobie poznać.
-Wesołych świąt, Florko. - Podał jej nieduży pakunek, w którego środku znajdował się słoiczek pełen różnokolorowych kamyczków i muszelek oraz czekoladowa żaba.
|Oddaję swoją czekoladową żabę
Miewał miłostki, niezobowiązujące, bo przecież zaraz wyruszał w dalszą podróż. Nie chciał się z nikimi wiązać na dłużej, wiedząc, że nie było zbyt wiele kobiet chętnych do takiego życia. Wolały aby mąż był przy nich w domu, a nie włóczył się po lasach deszczowych. Nie spotkał też takiej, która chciałaby wyruszyć w podróż wraz z nim. Dlatego kiedy widział, że dana znajomość szła w rozwojowym kierunku kończył ją, nie pozwalając aby druga osoba bardziej się zaangażowała. Tym razem jednak było inaczej. Nie chciał kończyć tej znajomości, chciał aby się rozwijała i nie wiedzieć kiedy przywiązał się do kobiety, która w tej chwili ogrzewała się przy kominku.
-Głośno. - Zaśmiał się cicho odpowiadając na pytanie odnośnie świąt. - Posadź przy jednym stole Tonksów, Sproutów i Greyów. Katastrofa murowana.
Mógł się śmiać i nabijać, ale to były prawdziwie rodzinne święta. Takie, w trakcie których nie myślisz o zewnętrznym świecie i jego problemach. Skupiasz się na tym co tu i teraz, oddając się beztrosce, tak bardzo potrzebnej w czasach smutku i terroru.
Zniknął na chwilę w kuchni, aby wrócić z dwiema niedużymi miseczkami ciepłej potrawki, która znalazła się na stoliku obok kompotów. -Czym chata bogata. - Zaprosił Florence do skosztowania jedzenia. Nie było tego dużo, ale mógł ją poczęstować, w końcu mieli święta. Wnętrze domu było przystrojone świątecznie. Wisiały łańcuchy, a choinka przystrojona pstrokato w bombki mieniły się w nieśmiałych promieniach słonecznych, które próbowały przebić się przez ciężkie chmury. Nie brakowało również w pełni rozkwitającego wilczomlecza nadobnego, zwanego potocznie “gwiazdą betlejemską”, który stał na stoliku i zachwycał swoim wyglądem. -Jak się udały wasze święta? - Zapytał jeszcze, mając nadzieję, że pomimo zawieruchy wojennej poczuli klimat świąteczny i na chwilę dali się porwać zapomnieniu. Kiedy skończyli jeść zabrał talerze i powrócił z kuchni trzymając za plecami podarek dla Florki. Wręczając go czuł się trochę jak uczniak, ale nie dał tego po sobie poznać.
-Wesołych świąt, Florko. - Podał jej nieduży pakunek, w którego środku znajdował się słoiczek pełen różnokolorowych kamyczków i muszelek oraz czekoladowa żaba.
|Oddaję swoją czekoladową żabę
Zły pomysł?Nie ma czegoś takiego jak zły pomysł, tylko złe wykonanie go
Herbert Grey
Zawód : Botanik, podróżnik, awanturnik
Wiek : 29
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Kawaler
Podróżowanie to nie jest coś, do czego się nadajesz. To coś, co robisz. Jak oddychanie
OPCM : 18 +2
UROKI : 0
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 2 +1
TRANSMUTACJA : 15 +2
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 5
SPRAWNOŚĆ : 10
Genetyka : Czarodziej
Zakon Feniksa
Florence od zawsze była otoczona przyjaciółmi. Nie przyjaciółkami. Tych miała w swoim życiu właściwie niewiele. Może to przez fakt, że nigdy nie była przesadnie delikatna, nie szalała za chłopcami, nie poświęcała godzin na perfekcyjny makijaż i preferowała praktyczne, płaskie buty od eleganckich, ale nieco wyższych obcasów. Poniekąd można więc rzec, że mężczyzn było w jej życiu sporo - każdy był jej jednak tak drogi, jak brat. I przez długi czas tak samo traktowała przecież Herberta. Tym bardziej, że przecież po ukończeniu szkoły nie miała nawet wielu okazji, aby się z nim spotkać - bo ten niczym niespokojny duch gnał na kolejną wyprawę. To dlatego nie od razu Florence była w stanie zrozumieć, że dziś spoglądała na Herberta nieco inaczej. Początkowo wmawiała sobie, że to po prostu wina wojny - terror rozsiewany przez sadystów i morderców sprawiał, że ona, zagubiona i bezdomna szukała w kimś oparcia i bezpiecznej przystani. I owszem, Herbert dawał jej to wszystko - ale uścisk przyjaciela nie sprawiłby, że jej serce nagle przyspieszało rytm, a na policzki wstępował rumieniec. Nie szukałaby wzroku przyjaciela z takim utęsknieniem i nie wspominała godzinami ciepła i szorstkości jego dłoni.
- O, nie mogło być aż tak źle - Florence nie mogła nie uśmiechnąć się, słysząc o hałaśliwych świętach w rodzinie Herberta. Zawsze zazdrościła ludziom, którzy mieli wielkie, wielopokoleniowe rodziny. Podobne okazje były wtedy obchodzone bardzo hucznie, tego na pewno można było się spodziewać. A że było przy tym trochę rozgardiaszu? Cóż, w tym także można było odnaleźć radość. Sama Florence od kilku już lat swoje święta obchodziła głównie z bratem. Owszem, spotykali się czasem z przyjaciółmi, kobieta nie stroniła też od wszelakich festynów czy jarmarków, ale w zaciszu domowym zawsze czekał na nią głównie Florean. Tegoroczne święta były bardzo różne, w Oazie było mnóstwo ludzi. Nie każdego z nich znała, nie z każdym miała okazję nawet zamienić słowo, ale poniekąd to z każdym z nich spędziła w tym roku wigilię. - Nie mogę powiedzieć, że była to moja ulubiona Gwiazdka - skrzywiła się lekko, wstając od kominka i poprawiając ubranie, gdy wyprostowała się i spojrzała ku mężczyźnie - Ugotowałam jakąś potrawkę z tego co się dało, teraz nawet nie pamiętam co powrzucałam do garnka, ale przynajmniej było sycące. I pośpiewaliśmy trochę kolęd przy ognisku. Keat nawet wytrzasnął skądś butelkę ginu - za mało by się upić, ale wystarczająco, aby rozluźnić atmosferę. Podjęto nawet jakieś marne próby ozdobienia oazy z okazji świąt - wybrano kilka drzewek z lasu porastającego wyspę i zaciągnięto je bliżej skupisk ludzkich, a potem przyozdobiono świecidełkami. Choinki musiały na święta być.
Zjadła bez marudzenia potrawkę i wypiła kompot, jako że wiedziała, iż gdyby spróbowała zaprotestować, Herbert pewnie by ją pogryzł. Z resztą, obraziłaby kucharza, odmawiając tak aromatycznego dania. - Kusi mnie by zapytać czy to ty tak dobrze gotujesz - zachichotała, wycierając usta chusteczką. Wiedziała przecież, że nie należało to do specjalizacji mężczyzny. On miał inne talenty.
Na widok niewielkiego pakunku kobieta odrobinę się zmieszała. Ucieszyła się, oczywiście, jednakże... - Herbert, oh... ale... ja nie mam nic dla ciebie - wydusiła z siebie w końcu. Oczywiście, przecież to były święta. Co sobie myślała, przychodząc tutaj z pustymi rękami? Po prawdzie jednak, nie miała pojęcia, co mogłaby mu sprezentować. Oboje nie mieli zbyt wiele, ale ona miała jeszcze mniej. Mimo to, było jej strasznie głupio. Tym bardziej, gdy rozpakowała prezent i zobaczyła, że podarek Herberta też był właściwie bardziej symboliczny. Bo po prostu liczyła się pamięć i chęć sprawienia drugiej osobie radości. - Dziękuję, jest naprawdę śliczny - i nie kłamała, chcąc mu sprawić radość. Kompozycja kamyczków i muszelek naprawdę była urokliwa. Przypominała o tym, że nawet w tak drobnych, z pozoru nieistotnych rzeczach da się odnaleźć piękno. Florence obejrzała swój podarek z każdej strony, a następnie objęła mężczyznę, przytulając twarz do jego piersi - Naprawdę dziękuję... i przepraszam. Obiecuję ci, że następnym razem także coś ci przyniosę. Ale... jesteś pewny, że chcesz oddać mi tę żabę? - czyżby Florean powiedział mu o kolekcji, którą Florence zbierała?! Sama chyba ani razu nie poruszyła tego tematu!
- O, nie mogło być aż tak źle - Florence nie mogła nie uśmiechnąć się, słysząc o hałaśliwych świętach w rodzinie Herberta. Zawsze zazdrościła ludziom, którzy mieli wielkie, wielopokoleniowe rodziny. Podobne okazje były wtedy obchodzone bardzo hucznie, tego na pewno można było się spodziewać. A że było przy tym trochę rozgardiaszu? Cóż, w tym także można było odnaleźć radość. Sama Florence od kilku już lat swoje święta obchodziła głównie z bratem. Owszem, spotykali się czasem z przyjaciółmi, kobieta nie stroniła też od wszelakich festynów czy jarmarków, ale w zaciszu domowym zawsze czekał na nią głównie Florean. Tegoroczne święta były bardzo różne, w Oazie było mnóstwo ludzi. Nie każdego z nich znała, nie z każdym miała okazję nawet zamienić słowo, ale poniekąd to z każdym z nich spędziła w tym roku wigilię. - Nie mogę powiedzieć, że była to moja ulubiona Gwiazdka - skrzywiła się lekko, wstając od kominka i poprawiając ubranie, gdy wyprostowała się i spojrzała ku mężczyźnie - Ugotowałam jakąś potrawkę z tego co się dało, teraz nawet nie pamiętam co powrzucałam do garnka, ale przynajmniej było sycące. I pośpiewaliśmy trochę kolęd przy ognisku. Keat nawet wytrzasnął skądś butelkę ginu - za mało by się upić, ale wystarczająco, aby rozluźnić atmosferę. Podjęto nawet jakieś marne próby ozdobienia oazy z okazji świąt - wybrano kilka drzewek z lasu porastającego wyspę i zaciągnięto je bliżej skupisk ludzkich, a potem przyozdobiono świecidełkami. Choinki musiały na święta być.
Zjadła bez marudzenia potrawkę i wypiła kompot, jako że wiedziała, iż gdyby spróbowała zaprotestować, Herbert pewnie by ją pogryzł. Z resztą, obraziłaby kucharza, odmawiając tak aromatycznego dania. - Kusi mnie by zapytać czy to ty tak dobrze gotujesz - zachichotała, wycierając usta chusteczką. Wiedziała przecież, że nie należało to do specjalizacji mężczyzny. On miał inne talenty.
Na widok niewielkiego pakunku kobieta odrobinę się zmieszała. Ucieszyła się, oczywiście, jednakże... - Herbert, oh... ale... ja nie mam nic dla ciebie - wydusiła z siebie w końcu. Oczywiście, przecież to były święta. Co sobie myślała, przychodząc tutaj z pustymi rękami? Po prawdzie jednak, nie miała pojęcia, co mogłaby mu sprezentować. Oboje nie mieli zbyt wiele, ale ona miała jeszcze mniej. Mimo to, było jej strasznie głupio. Tym bardziej, gdy rozpakowała prezent i zobaczyła, że podarek Herberta też był właściwie bardziej symboliczny. Bo po prostu liczyła się pamięć i chęć sprawienia drugiej osobie radości. - Dziękuję, jest naprawdę śliczny - i nie kłamała, chcąc mu sprawić radość. Kompozycja kamyczków i muszelek naprawdę była urokliwa. Przypominała o tym, że nawet w tak drobnych, z pozoru nieistotnych rzeczach da się odnaleźć piękno. Florence obejrzała swój podarek z każdej strony, a następnie objęła mężczyznę, przytulając twarz do jego piersi - Naprawdę dziękuję... i przepraszam. Obiecuję ci, że następnym razem także coś ci przyniosę. Ale... jesteś pewny, że chcesz oddać mi tę żabę? - czyżby Florean powiedział mu o kolekcji, którą Florence zbierała?! Sama chyba ani razu nie poruszyła tego tematu!
What is my life?
Am I doing this right?
I just realized that I might
Not know what the hell is going on!
Am I doing this right?
I just realized that I might
Not know what the hell is going on!
Florence Fortescue
Zawód : Bezrobotna
Wiek : 27
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Panna
If you can't see anything beautiful about yourself...
Get a better mirror
Look a little closer
Stare a little longer
Get a better mirror
Look a little closer
Stare a little longer
OPCM : 5 +2
UROKI : 4 +3
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 10
TRANSMUTACJA : 6
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 2
SPRAWNOŚĆ : 3
Genetyka : Czarownica
Neutralni
Rzeczywiście nie było źle, bo choć głośno to bardzo rodzinnie. Dawno nie czuł tak bardzo atmosfery świąt. Każdy przyniósł na stół co mógł aby jedzenia na zabrakło, ale i tak przede wszystkim ważne było to, że udało im się spotkać. Zwłaszcza teraz, kiedy ludzi znikali nagle i nikt nigdy więcej ich nie widział. Rok temu, dosłownie niczym wichura wpadł w wieczór wigilijny do domu, myślano, że zapomniał o świętach, bo przecież raz mu się to zdarzyło. Siedząc w Amazonii stracił poczucie czasu i powrócił do domu kiedy było dawno po świętach. Halbert suszył mu o to głowę przez miesiąc. Teraz zdawało się to odległym wspomnieniem, które bladło z każdym dniem. Tak terror i strach stał się częścią ich życia, że zapomnieli jak to jest żyć bez oglądania się przez ramię w obawie, że zaatakuje ich własny cień.
-Cieszy mnie to. - Powiedział z ciepłym uśmiechem, choć ciężko było stwierdzić czy odnosił się do tego, że mieli namiastkę świąt w Oazie czy, że zjedli sycący posiłek. Możliwe, że te dwie kwestie na raz, gdyż przecież o to właśnie się ostatnio martwił. Miał też pewność, że Florka zjadła coś pożywnego w Greengrove Farm; uświadomił sobie w tym momencie, że zachowywał się jak Hattie, kiedy ta pilnowała aby synowie coś zjedli. Jak mawiali - genów nie oszukasz. Synowie mieli coś ze swojej matki, każdy po trochu, a ona dzielnie znosiła ich wybryki czuwając nad ich snem kiedy nie widzieli zmartwienia malującego się na jej twarzy. Obydwaj synowie zdecydowali się zasilić szeregi Zakonu Feniksa, postanowili wspierać tych co walczą o wolność, a ona postanowiła stać u boku Halberta i Herberta zdając sobie sprawę, że nie odwiedzie ich od tego pomysłu.
Pokręcił głową słysząc pytanie Florki, po czym zarzucił sobie szmatkę na ramię, ponieważ chciał szybko pozmywać naczynia. Zerknął na czarownicę z ukosa z uśmieszkiem w kąciku ust, który jawnie się z nią drażnił. -Jakbym powiedział, że sam to ugotowałem, uwierzyłabyś mi? - Zapytał ze śmiertelną powagą w głosie, ale nie był wstanie zbyt długo jej utrzymać. Puścił oczko w stronę Florence i rzucił stojąc już w kuchni. -Moje zdolności kulinarne ograniczają się do przełożenia czegoś z jednego garnka do drugiego. - Przyznał w końcu wracając do salonu. -I jestem całkiem niezły w tym.
Zaśmiał się sam z siebie prezentując swoją osobę niczym model na wybiegu. Udzielił mu się dobry i pogody humor kobiety, a być może czas świąteczny sprawiał, że był bardziej skory do żartów i wygłupów.
Uśmiech nie schodził mu z twarzy kiedy rozpakowywała prezent od niego, widział tą radość wręcz dziecięcą kiedy wyciągnęła słoiczek z kamykami i muszlami. Nie było to nic wielkiego, ale wtedy nad jeziorem od razu pomyślał o niej. Nie stać go było na drogie i kosztowne prezenty, poza tym był przekonany, że taki podarek mógłby ją tylko speszyć, a tego przecież nie chciał. Za to ta radość i zaskoczenie było prezentem dla niego samym w sobie. Chciał aby tak właśnie się uśmiechała, te delikatne rumieńce, błyszczące spojrzenie go rozbroiło.
Jak tylko do niego przylgnęła objął ją ramionami zamykając w swoich objęciach; mógł tak trwać wieczność i nigdy by się nie znudził.
-Nie oczekuje od ciebie prezentów. - Powiedział słysząc jej zapewnienia i odsunął od siebie by spojrzeć jej w oczy. -Zrobiłem ten prezent, bo chciałem.
Na jego ustach błąkał się uśmiech. Uniósł powoli dłoń, aby założyć kosmyk włosów na ucho kobiety i nachylić się w jej stronę. -Jestem pewien. - Z tymi słowami złożył miękki pocałunek na jej policzku.
-Cieszy mnie to. - Powiedział z ciepłym uśmiechem, choć ciężko było stwierdzić czy odnosił się do tego, że mieli namiastkę świąt w Oazie czy, że zjedli sycący posiłek. Możliwe, że te dwie kwestie na raz, gdyż przecież o to właśnie się ostatnio martwił. Miał też pewność, że Florka zjadła coś pożywnego w Greengrove Farm; uświadomił sobie w tym momencie, że zachowywał się jak Hattie, kiedy ta pilnowała aby synowie coś zjedli. Jak mawiali - genów nie oszukasz. Synowie mieli coś ze swojej matki, każdy po trochu, a ona dzielnie znosiła ich wybryki czuwając nad ich snem kiedy nie widzieli zmartwienia malującego się na jej twarzy. Obydwaj synowie zdecydowali się zasilić szeregi Zakonu Feniksa, postanowili wspierać tych co walczą o wolność, a ona postanowiła stać u boku Halberta i Herberta zdając sobie sprawę, że nie odwiedzie ich od tego pomysłu.
Pokręcił głową słysząc pytanie Florki, po czym zarzucił sobie szmatkę na ramię, ponieważ chciał szybko pozmywać naczynia. Zerknął na czarownicę z ukosa z uśmieszkiem w kąciku ust, który jawnie się z nią drażnił. -Jakbym powiedział, że sam to ugotowałem, uwierzyłabyś mi? - Zapytał ze śmiertelną powagą w głosie, ale nie był wstanie zbyt długo jej utrzymać. Puścił oczko w stronę Florence i rzucił stojąc już w kuchni. -Moje zdolności kulinarne ograniczają się do przełożenia czegoś z jednego garnka do drugiego. - Przyznał w końcu wracając do salonu. -I jestem całkiem niezły w tym.
Zaśmiał się sam z siebie prezentując swoją osobę niczym model na wybiegu. Udzielił mu się dobry i pogody humor kobiety, a być może czas świąteczny sprawiał, że był bardziej skory do żartów i wygłupów.
Uśmiech nie schodził mu z twarzy kiedy rozpakowywała prezent od niego, widział tą radość wręcz dziecięcą kiedy wyciągnęła słoiczek z kamykami i muszlami. Nie było to nic wielkiego, ale wtedy nad jeziorem od razu pomyślał o niej. Nie stać go było na drogie i kosztowne prezenty, poza tym był przekonany, że taki podarek mógłby ją tylko speszyć, a tego przecież nie chciał. Za to ta radość i zaskoczenie było prezentem dla niego samym w sobie. Chciał aby tak właśnie się uśmiechała, te delikatne rumieńce, błyszczące spojrzenie go rozbroiło.
Jak tylko do niego przylgnęła objął ją ramionami zamykając w swoich objęciach; mógł tak trwać wieczność i nigdy by się nie znudził.
-Nie oczekuje od ciebie prezentów. - Powiedział słysząc jej zapewnienia i odsunął od siebie by spojrzeć jej w oczy. -Zrobiłem ten prezent, bo chciałem.
Na jego ustach błąkał się uśmiech. Uniósł powoli dłoń, aby założyć kosmyk włosów na ucho kobiety i nachylić się w jej stronę. -Jestem pewien. - Z tymi słowami złożył miękki pocałunek na jej policzku.
Zły pomysł?Nie ma czegoś takiego jak zły pomysł, tylko złe wykonanie go
Herbert Grey
Zawód : Botanik, podróżnik, awanturnik
Wiek : 29
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Kawaler
Podróżowanie to nie jest coś, do czego się nadajesz. To coś, co robisz. Jak oddychanie
OPCM : 18 +2
UROKI : 0
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 2 +1
TRANSMUTACJA : 15 +2
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 5
SPRAWNOŚĆ : 10
Genetyka : Czarodziej
Zakon Feniksa
Cudownie, teraz jeszcze będzie godzinami wspominać nie tylko jego dłonie, ale także to delikatne, elektryzujące uczucie, towarzyszące chwili gdy jego usta zetknęły się z jej policzkiem.
To nie tak, że Florence nie poznała w swoim życiu mężczyzny, którego obdarzyła uczuciem. Każdy z tamtych związków nie kończył się jednak zbyt szczęśliwie - w ostatnim przypadku nawet wkrótce po tym, jak została porzucona, słuch zaginął po mężczyźnie, który ją zostawił. I nie, to nie była spawka Floreana. Był bardzo opiekuńczym bratem, ale nie posunąłby się do takich rzeczy.
Za każdym razem, kiedy Florence kończyła związek, powtarzała sobie zawsze to samo - że poradzi sobie sama, że nie potrzebuje tego typu relacji. I zawsze później i tak czas weryfikował jej słowa, gdy nieco zazdrośnie spoglądała na pary wokół siebie. Czy bała się angażować? Trochę tak. Tym bardziej, że teraz w grę nie wchodziła tylko kwestia tego, czy mężczyzna nie znudzi się nią pewnego dnia i nie postanowi jej zostawić. Tym razem mógł po prostu zginąć.
Gdy zdała sobie z tego sprawę, jej oczy delikatnie się zaszkliły. Policzki już dawno miała zaróżowione, a pocałunek Herberta tylko ten rumieniec spotęgował. Na jej ustach przez chwilę zatańczył lekki uśmiech, im jednak dalej Florence zapędzała się w twoim toku myśli i rozważań, tym bardziej jej oczy napełniały się łzami, a pierś wypełniała kotłukąca się masa emocji. Była szczęśliwa - oczywiście, że tak. Herbert był cudowny i wspaniały i uroczy, a ona zyskiwała pewność, że jej uczucia z pewnością były odwzajemniane, przynajmniej do pewnego stopnia. Była także przerażona - kiedy zdała sobie sprawę, że dziś nie wyobraża sobie sytuacji, w której Herberta miałoby zabraknąć.
Z jej policzka uleciała pojedyncza łza, zanim Florka otrząsnęła się na tyle, by jakoś się ogarnąć. Kobieta szybko uciekła wzrokiem gdzieś w bok, robiąc krok do tyłu i próbując jakoś otrzeć dłonią, rozmazując sobie odrobinkę makijaż. A tak się przy nim starała!
- Przepraszam - wydukała, pociągając cicho nosem - Po prostu... po prostu się wzruszyłam... - spróbowała się jakoś wytłumaczyć. Absolutnie nie chciała, aby aby Herbert pomyślał, że Florence płacze przez niego... To znaczy, po części płakała przez niego, ale nie ze złego powodu - wręcz przeciwnie. - To wszysko jest takie... takie... zbyt piękne i dobre, by było prawdziwe - paplała dalej, myśląc o tej chwili szczęścia, którą udało im się wyrwać w tych brutalnych, strasznych czasach, kiedy większość ludzi już zapomniała, jak wyglądała prawdziwa "normalność". Sama nie do końca była jednak pewna, czy mężczyzna w ogóle jest w stanie zrozumieć, o czym mówi. Zbyt wiele emocji kotłowało się w niej w tej chwili - I ten prezent, och, Herbert... on naprawdę jest śliczny.
To nie tak, że Florence nie poznała w swoim życiu mężczyzny, którego obdarzyła uczuciem. Każdy z tamtych związków nie kończył się jednak zbyt szczęśliwie - w ostatnim przypadku nawet wkrótce po tym, jak została porzucona, słuch zaginął po mężczyźnie, który ją zostawił. I nie, to nie była spawka Floreana. Był bardzo opiekuńczym bratem, ale nie posunąłby się do takich rzeczy.
Za każdym razem, kiedy Florence kończyła związek, powtarzała sobie zawsze to samo - że poradzi sobie sama, że nie potrzebuje tego typu relacji. I zawsze później i tak czas weryfikował jej słowa, gdy nieco zazdrośnie spoglądała na pary wokół siebie. Czy bała się angażować? Trochę tak. Tym bardziej, że teraz w grę nie wchodziła tylko kwestia tego, czy mężczyzna nie znudzi się nią pewnego dnia i nie postanowi jej zostawić. Tym razem mógł po prostu zginąć.
Gdy zdała sobie z tego sprawę, jej oczy delikatnie się zaszkliły. Policzki już dawno miała zaróżowione, a pocałunek Herberta tylko ten rumieniec spotęgował. Na jej ustach przez chwilę zatańczył lekki uśmiech, im jednak dalej Florence zapędzała się w twoim toku myśli i rozważań, tym bardziej jej oczy napełniały się łzami, a pierś wypełniała kotłukąca się masa emocji. Była szczęśliwa - oczywiście, że tak. Herbert był cudowny i wspaniały i uroczy, a ona zyskiwała pewność, że jej uczucia z pewnością były odwzajemniane, przynajmniej do pewnego stopnia. Była także przerażona - kiedy zdała sobie sprawę, że dziś nie wyobraża sobie sytuacji, w której Herberta miałoby zabraknąć.
Z jej policzka uleciała pojedyncza łza, zanim Florka otrząsnęła się na tyle, by jakoś się ogarnąć. Kobieta szybko uciekła wzrokiem gdzieś w bok, robiąc krok do tyłu i próbując jakoś otrzeć dłonią, rozmazując sobie odrobinkę makijaż. A tak się przy nim starała!
- Przepraszam - wydukała, pociągając cicho nosem - Po prostu... po prostu się wzruszyłam... - spróbowała się jakoś wytłumaczyć. Absolutnie nie chciała, aby aby Herbert pomyślał, że Florence płacze przez niego... To znaczy, po części płakała przez niego, ale nie ze złego powodu - wręcz przeciwnie. - To wszysko jest takie... takie... zbyt piękne i dobre, by było prawdziwe - paplała dalej, myśląc o tej chwili szczęścia, którą udało im się wyrwać w tych brutalnych, strasznych czasach, kiedy większość ludzi już zapomniała, jak wyglądała prawdziwa "normalność". Sama nie do końca była jednak pewna, czy mężczyzna w ogóle jest w stanie zrozumieć, o czym mówi. Zbyt wiele emocji kotłowało się w niej w tej chwili - I ten prezent, och, Herbert... on naprawdę jest śliczny.
What is my life?
Am I doing this right?
I just realized that I might
Not know what the hell is going on!
Am I doing this right?
I just realized that I might
Not know what the hell is going on!
Florence Fortescue
Zawód : Bezrobotna
Wiek : 27
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Panna
If you can't see anything beautiful about yourself...
Get a better mirror
Look a little closer
Stare a little longer
Get a better mirror
Look a little closer
Stare a little longer
OPCM : 5 +2
UROKI : 4 +3
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 10
TRANSMUTACJA : 6
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 2
SPRAWNOŚĆ : 3
Genetyka : Czarownica
Neutralni
Nie wiedział co kotłuje się w głowie Florence, ale jego również była gorąca od wszelkich myśli. Od tych całkowicie nieracjonalnych po te, w których wciąż się zastanawiał czy dobrze robi brnąć w to wszystko. I to nie ze względu na siebie, tylko na nią. Zaangażowanie oznaczało odpowiedzialność za drugą osobę, która zawierzała właśnie jemu. Zwykle na tym właśnie etapie ucinał znajomości. Pozwalał im iść dalej swoją drogą, a on szedł swoją. To było łatwe i proste, a teraz kiedy uwikłał się w wojnę, tym bardziej powinien odsunąć od siebie Florence, ale nie potrafił. Ciągnęło go do niej, chciał aby był obok niego. To właśnie dla niej chciał zmienić na powrót świat. Pragnął aby miała powód do uśmiechu, by wstając rano nie sprawdzała czy przyjaciele żyją. Znalazł swoją kolejną siłę napędową, to Florence dodawała mu energii i chęci do dalszej walki.
Nie chciał puszczać jej dłoni, nie chciał wypuszczać ze swoich objęć. Wtedy przy ognisku wyraźnie dała mu do zrozumienia, że chce być częścią tego co się dzieje w jego życiu, a on był gotów dać jej klucz do drzwi, które do tej pory były szczelnie zamknięte. Nawet przed bratem, z którym przecież był blisko.
Widząc zaszklone, orzechowe oczy, pojedynczą łzę spływającą po policzku przez chwilę myślał, że właśnie ją zranił. Zrobił o krok za dużo, zbyt szybko przekroczył granice. A widok jej łez sprawił, że jakaś obręcz zacisnęła się wokół gardła odbierając oddech.
Wzruszyła się? Była szczęśliwa i nie potrafiła dłużej trzymać emocji na wodzy? Mówiła trochę bez ładu i składu, przeskakując z jednego tematu do drugiego. Nigdy nie sądził, że parę kamyków i muszelek oraz pudełko jednej czekoladowej żaby może wywołać tak skrajne emocje. Gdyby wiedział, może podarowałby jedynie suszony kwiat w ramce lub sadzonki. Jak teraz o tym pomyślał, to może rzeczywiście lepsze były te sadzonki? Florence jednak dalej mówiła ocierając zabłąkaną łzę, aż zaczęła się powtarzać, a w nim wzbierało rozczulenie na ten widok. Zdawało się, że zaraz znów wpadnie w słowotok.
-Przestań mówić. - Wbił się pomiędzy kolejne zdania, a gdy łapała oddech ujął jej twarz w obydwie dłonie i bez wahania złączył ich usta w żarliwym pocałunku.
Nie chciał puszczać jej dłoni, nie chciał wypuszczać ze swoich objęć. Wtedy przy ognisku wyraźnie dała mu do zrozumienia, że chce być częścią tego co się dzieje w jego życiu, a on był gotów dać jej klucz do drzwi, które do tej pory były szczelnie zamknięte. Nawet przed bratem, z którym przecież był blisko.
Widząc zaszklone, orzechowe oczy, pojedynczą łzę spływającą po policzku przez chwilę myślał, że właśnie ją zranił. Zrobił o krok za dużo, zbyt szybko przekroczył granice. A widok jej łez sprawił, że jakaś obręcz zacisnęła się wokół gardła odbierając oddech.
Wzruszyła się? Była szczęśliwa i nie potrafiła dłużej trzymać emocji na wodzy? Mówiła trochę bez ładu i składu, przeskakując z jednego tematu do drugiego. Nigdy nie sądził, że parę kamyków i muszelek oraz pudełko jednej czekoladowej żaby może wywołać tak skrajne emocje. Gdyby wiedział, może podarowałby jedynie suszony kwiat w ramce lub sadzonki. Jak teraz o tym pomyślał, to może rzeczywiście lepsze były te sadzonki? Florence jednak dalej mówiła ocierając zabłąkaną łzę, aż zaczęła się powtarzać, a w nim wzbierało rozczulenie na ten widok. Zdawało się, że zaraz znów wpadnie w słowotok.
-Przestań mówić. - Wbił się pomiędzy kolejne zdania, a gdy łapała oddech ujął jej twarz w obydwie dłonie i bez wahania złączył ich usta w żarliwym pocałunku.
Zły pomysł?Nie ma czegoś takiego jak zły pomysł, tylko złe wykonanie go
Herbert Grey
Zawód : Botanik, podróżnik, awanturnik
Wiek : 29
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Kawaler
Podróżowanie to nie jest coś, do czego się nadajesz. To coś, co robisz. Jak oddychanie
OPCM : 18 +2
UROKI : 0
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 2 +1
TRANSMUTACJA : 15 +2
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 5
SPRAWNOŚĆ : 10
Genetyka : Czarodziej
Zakon Feniksa
Nie spodziewała się takiego obrotu spraw. Do diaska, oczywiście że nie. Gdyby ktoś kazał jej obstawiać, przewidywałaby, że Herbert zaraz spróbuje ją jakoś uspokoić. Może złapie za ramiona i pomoże się ogarnąć. Poratuje chusteczką, by mogła otrzeć samowolnie napływające do oczu łzy. Na pewno spodziewała się zobaczyć na jego ustach uśmiech - ten sam uśmiech co zawsze, znajomy, ciepły, może nieco zadziorny - w połączeniu z czujnym spojrzeniem wesołych, jasnych tęczówek, które tak często krzyżowały się z jej orzechowymi. Florence w końcu by się pozbierała. Potrzebowała kilku chwil, aby ostudzić nieco swoje emocje, zapanować jakoś nad nimi. Okazało się jednak, że nie było jej to dane.
Jej ciało na sekundę zesztywniało - właśnie z powodu zaskoczenia. Zaraz jednak kobieta rozluźniła się, choć bardziej pasującym określeniem byłoby raczej - stopniała. Wszystko przez żar, gorąco bijące od Herberta. Tam gdzie jeszcze przed chwilą pędziła gonitwa myśli, nagle, o dziwo, zapanował spokój. Ciepło rozlało się po jej ciele, poczynając od twarzy w miejscach, gdzie ją dotykał - dłońmi oraz ustami. Jak to możliwe, że miał tak miękkie wargi?
W pierwszej sekundzie po zawahaniu jej ciało samo zareagowało, instynktownie, nie pozwalając aby wysiłki mężczyzny zostały bez odpowiedzi. Zaraz potem Florence już świadomie podążyła, odwzajemniając jego pocałunek. Smakował słodko, jak kompot, który wcześniej pili. Florence zamknęła oczy, decydując się poddać tej chwili - tej prawdziwie niezwykłej chwili. Przez myśl jej nie przeszło nawet, by go odepchnąć. Przeciwnie, jej dłonie nieco niepewnie odnalazły drogę na jego pierś - i tam zacisnęły się na materiale jego swetra. Gdy to zrobiła, wiedziała że nie może puścić. Nogi by się pod nią po prostu ugięły. Poza tym... co gdyby się jednak rozmyślił? Ściskała go więc tak, jakby zależało od tego jej życie - całkowicie pochłonięta i odurzona chwilą.
Po jej policzku ponownie popłynęła jedna łza - i podobnie jak poprzednim razem, była to łza szczęścia. Nawet w swoich najśmielszych snach nie spodziewałaby się, że ten dzień przyniesie jej taki dar. Ale przecież święta były magiczne, prawda? Chyba nie mogła być bardziej wdzięczna za taki podarunek - a serce w jej piersi, bijące jak oszalałe, było tego najlepszym dowodem. Teraz dopiero będzie miała o czym rozmyślać. Tylko co miała odpowiedzieć ciekawskim, którzy zapytają ją o jej rozmarzone spojrzenie? Bezwstydnie przyznać się, że straciła dla Herberta Greya głowę, a on właśnie ukradł jej ich pierwszy pocałunek? Hm, właściwie dlaczego nie.
Mogło jej braknąć tchu, ale nie chciała się odsuwać. Nie była nawet pewna, czy minęła zaledwie sekunda, czy też może godzina. Koniec końców, ciało dopomniało się o tlen, który skończył się pannie Fortescue podejrzanie za szybko. Gdy odsunęła się, by zaczerpnąć powietrza i napełnić nim zdradzieckie płuca, w jej głowie nadal wirowało. Nie powiedziała nic, nie chcąc definitywnie kończyć tej magicznej chwili - ale jej ustach pojawił się delikatny uśmiech, a policzki były czerwieńsze od dojrzałych wiśni. Jedno trzeba było przyznać Herbertowi, wiedział jak sprawić, by Florka przestała gadać. I by zabrakło jej tchu. I by się uśmiechała. Utalentowany był z niego facet, ot co.
Jej ciało na sekundę zesztywniało - właśnie z powodu zaskoczenia. Zaraz jednak kobieta rozluźniła się, choć bardziej pasującym określeniem byłoby raczej - stopniała. Wszystko przez żar, gorąco bijące od Herberta. Tam gdzie jeszcze przed chwilą pędziła gonitwa myśli, nagle, o dziwo, zapanował spokój. Ciepło rozlało się po jej ciele, poczynając od twarzy w miejscach, gdzie ją dotykał - dłońmi oraz ustami. Jak to możliwe, że miał tak miękkie wargi?
W pierwszej sekundzie po zawahaniu jej ciało samo zareagowało, instynktownie, nie pozwalając aby wysiłki mężczyzny zostały bez odpowiedzi. Zaraz potem Florence już świadomie podążyła, odwzajemniając jego pocałunek. Smakował słodko, jak kompot, który wcześniej pili. Florence zamknęła oczy, decydując się poddać tej chwili - tej prawdziwie niezwykłej chwili. Przez myśl jej nie przeszło nawet, by go odepchnąć. Przeciwnie, jej dłonie nieco niepewnie odnalazły drogę na jego pierś - i tam zacisnęły się na materiale jego swetra. Gdy to zrobiła, wiedziała że nie może puścić. Nogi by się pod nią po prostu ugięły. Poza tym... co gdyby się jednak rozmyślił? Ściskała go więc tak, jakby zależało od tego jej życie - całkowicie pochłonięta i odurzona chwilą.
Po jej policzku ponownie popłynęła jedna łza - i podobnie jak poprzednim razem, była to łza szczęścia. Nawet w swoich najśmielszych snach nie spodziewałaby się, że ten dzień przyniesie jej taki dar. Ale przecież święta były magiczne, prawda? Chyba nie mogła być bardziej wdzięczna za taki podarunek - a serce w jej piersi, bijące jak oszalałe, było tego najlepszym dowodem. Teraz dopiero będzie miała o czym rozmyślać. Tylko co miała odpowiedzieć ciekawskim, którzy zapytają ją o jej rozmarzone spojrzenie? Bezwstydnie przyznać się, że straciła dla Herberta Greya głowę, a on właśnie ukradł jej ich pierwszy pocałunek? Hm, właściwie dlaczego nie.
Mogło jej braknąć tchu, ale nie chciała się odsuwać. Nie była nawet pewna, czy minęła zaledwie sekunda, czy też może godzina. Koniec końców, ciało dopomniało się o tlen, który skończył się pannie Fortescue podejrzanie za szybko. Gdy odsunęła się, by zaczerpnąć powietrza i napełnić nim zdradzieckie płuca, w jej głowie nadal wirowało. Nie powiedziała nic, nie chcąc definitywnie kończyć tej magicznej chwili - ale jej ustach pojawił się delikatny uśmiech, a policzki były czerwieńsze od dojrzałych wiśni. Jedno trzeba było przyznać Herbertowi, wiedział jak sprawić, by Florka przestała gadać. I by zabrakło jej tchu. I by się uśmiechała. Utalentowany był z niego facet, ot co.
What is my life?
Am I doing this right?
I just realized that I might
Not know what the hell is going on!
Am I doing this right?
I just realized that I might
Not know what the hell is going on!
Florence Fortescue
Zawód : Bezrobotna
Wiek : 27
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Panna
If you can't see anything beautiful about yourself...
Get a better mirror
Look a little closer
Stare a little longer
Get a better mirror
Look a little closer
Stare a little longer
OPCM : 5 +2
UROKI : 4 +3
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 10
TRANSMUTACJA : 6
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 2
SPRAWNOŚĆ : 3
Genetyka : Czarownica
Neutralni
Nie planował tego, nie należał do mężczyzn, którzy krok po kroku realizują listę z punktami by uwieść kobietę; sprawić, że ta mu ulegnie w odpowiednim momencie. Nie mniej zaczarowała go, zdobyła myśli i serce Greya, który widząc mieszaninę emocji sam im uległ.
Nie odtrąciła go, nie odepchnęła, a przyjęła pocałunek i odpowiedziała tym samym. Nie odczytał źle znaków jakie zauważył między nimi. Czemu uległ? Dlaczego pozwolił aby pragnienia przejęły nad nim kontrolę? Bywał człowiekiem porywczym, który najpierw działał, a dopiero potem myślał co zrobił. Tym razem nie było inaczej. Po raz kolejny znajdowała się w Greengrove Farm, uśmiechnięta, przejęta i rozemocjonowana. Może powinien był podać chusteczkę, filiżankę herbaty aby się uspokoiła, ale zamiast tego zdecydował się skraść pocałunek.
Po chwili wahania Florence odpowiedziała na jego pocałunek. Rozchyliła usta. Przyjął zaproszenie od razu, nie wahał się, tylko czekał, niczym na wymówkę by zrobić to czego tak pragnął od dawna. Poczuł jak kobieta w jego ramionach topnieje i staje się uległa, zaciska dłonie na jego ubraniu. Objął ją, wsunął dłonie w miękkie włosy. Pocałunek przestał być delikatny. W jednej chwili ogarnął ich żar, który trawił całe ciało. Na zewnątrz zaczął padać obficie śnieg ale nie zwrócił na to uwagi, bo zatracił się w szumie własnej krwi płynącej w ciele, wspaniałym uczuciu lekkości, które unosiło ciało nad ziemię.
Wiedział, że od tej chwili istnieć będzie tylko ona. Orzechowe oczy, jasna skóra i delikatny zapach perfum, którymi była otulona niczym jedwabnym szalem. Ujął jej drobną twarz w swoje dłonie i wpatrywał się intensywnie chcąc zapamiętać każdy najmniejszy szczegół.
Była piękna z rumieńcem na twarzy, roziskrzonym spojrzeniem i rozchylonymi ustami łapczywie łapiącymi oddech po tej szaleńczej gonitwie. Dostrzegł pojedynczą łzę na jej policzku, którą delikatnie otarł kciukiem mając nadzieję, że jednak nie płacze z rozpaczy.
-Jeszcze jedna łza, a będę kontynuował abyś przestała płakać. - Powiedział lekko zachrypniętym głosem spowodowanym przejęciem całą sytuacją.
Nie odtrąciła go, nie odepchnęła, a przyjęła pocałunek i odpowiedziała tym samym. Nie odczytał źle znaków jakie zauważył między nimi. Czemu uległ? Dlaczego pozwolił aby pragnienia przejęły nad nim kontrolę? Bywał człowiekiem porywczym, który najpierw działał, a dopiero potem myślał co zrobił. Tym razem nie było inaczej. Po raz kolejny znajdowała się w Greengrove Farm, uśmiechnięta, przejęta i rozemocjonowana. Może powinien był podać chusteczkę, filiżankę herbaty aby się uspokoiła, ale zamiast tego zdecydował się skraść pocałunek.
Po chwili wahania Florence odpowiedziała na jego pocałunek. Rozchyliła usta. Przyjął zaproszenie od razu, nie wahał się, tylko czekał, niczym na wymówkę by zrobić to czego tak pragnął od dawna. Poczuł jak kobieta w jego ramionach topnieje i staje się uległa, zaciska dłonie na jego ubraniu. Objął ją, wsunął dłonie w miękkie włosy. Pocałunek przestał być delikatny. W jednej chwili ogarnął ich żar, który trawił całe ciało. Na zewnątrz zaczął padać obficie śnieg ale nie zwrócił na to uwagi, bo zatracił się w szumie własnej krwi płynącej w ciele, wspaniałym uczuciu lekkości, które unosiło ciało nad ziemię.
Wiedział, że od tej chwili istnieć będzie tylko ona. Orzechowe oczy, jasna skóra i delikatny zapach perfum, którymi była otulona niczym jedwabnym szalem. Ujął jej drobną twarz w swoje dłonie i wpatrywał się intensywnie chcąc zapamiętać każdy najmniejszy szczegół.
Była piękna z rumieńcem na twarzy, roziskrzonym spojrzeniem i rozchylonymi ustami łapczywie łapiącymi oddech po tej szaleńczej gonitwie. Dostrzegł pojedynczą łzę na jej policzku, którą delikatnie otarł kciukiem mając nadzieję, że jednak nie płacze z rozpaczy.
-Jeszcze jedna łza, a będę kontynuował abyś przestała płakać. - Powiedział lekko zachrypniętym głosem spowodowanym przejęciem całą sytuacją.
Zły pomysł?Nie ma czegoś takiego jak zły pomysł, tylko złe wykonanie go
Herbert Grey
Zawód : Botanik, podróżnik, awanturnik
Wiek : 29
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Kawaler
Podróżowanie to nie jest coś, do czego się nadajesz. To coś, co robisz. Jak oddychanie
OPCM : 18 +2
UROKI : 0
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 2 +1
TRANSMUTACJA : 15 +2
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 5
SPRAWNOŚĆ : 10
Genetyka : Czarodziej
Zakon Feniksa
Na ten jeden niezwykły wieczór, całe zło na świecie przestało istnieć. Nie naprawdę, rzecz jasna, ale dla niej. W tym momencie liczył się tylko on. Zapatrzona w jasne, roziskrzone oczy Herberta, czując jego dłonie na swojej skórze, a także słysząc ten zachrypnięty głos, Florence zadrżała. Przyjemny dreszcz ekscytacji przebiegł po jej kręgosłupie. Czy w ogóle podejrzewała, że dojdzie dziś do czegoś takiego? Absolutnie nie. Jej myśli coraz częściej powracały ku Greyowi, wiedziała, czuła w sercu, jak bliski jej się stawał. Ale jak to zwykle bywa, gdy los stale podrzuca ci kłody pod nogi, ostatnim czego się możesz spodziewać, to taki ogrom szczęścia. Oczekujesz raczej, że spotka cię kolejna zła rzecz.
- Chyba muszę częściej płakać - nie mogła powstrzymać się by nie parsknąć cicho śmiechem. No niestety, groźby już panu Greyowi nie wychodziły najlepiej. Chyba, że to była obietnica. Takie Florence mogła zaakceptować. Uśmiech nie schodził jej z twarzy, gdy wtuliła jeden ze swoich policzków w jego dłoń. Jej oddech powoli się uspokajał, serce także, choć biło mocno i szybko, przestało już tak opętańczo galopować. Rozluźniła swoje dłonie, wcześniej tak kurczowo ściskające materiał na jego piersi. Nie odsunęła się jednak, przeciwnie. Jedną z rąk przesunęła na jego ramię, w następnej chwili wykazując się raczej nietypową dla siebie odwagą i, przymykając lekko oczy, samej sięgając jego ust. Było to zaledwie muśnięcie, delikatne niczym dotknięcie skrzydeł motyla. Trwało także dużo krócej, ale Florence chciała mu pokazać, że jej także zależy. A także po prostu jeszcze raz poczuć tę iskrę, tę lekkość, podniecenie i to śmieszne uczucie w brzuchu. Zapamiętać je, wypalić sobie w pamięci i wspominać. Czerpać siłę ilekroć nadejdą gorsze chwile. Chciała też pokazać mu, że nie będzie tylko brać. Nie lubiła być bierna. A Herbert zasługiwał na to, by go wspierać i by codziennie przypominać mu, że jest wspaniałym mężczyzną.
Gdy się cofnęła, mimowolnie zagryzła na chwilę dolną wargę, sama zawstydzona swoją śmiałością. Jej oczy śmiały się jednak do niego - widziała swoje odbicie w jego niebieskich tęczówkach. Musiała przyznać, dawno nie widziała siebie samej tak szczęśliwej. Przylgnęła do nieco ponownie, kładąc głowę na jego piersi. - Zatańczmy... - zaproponowała cicho.
- Chyba muszę częściej płakać - nie mogła powstrzymać się by nie parsknąć cicho śmiechem. No niestety, groźby już panu Greyowi nie wychodziły najlepiej. Chyba, że to była obietnica. Takie Florence mogła zaakceptować. Uśmiech nie schodził jej z twarzy, gdy wtuliła jeden ze swoich policzków w jego dłoń. Jej oddech powoli się uspokajał, serce także, choć biło mocno i szybko, przestało już tak opętańczo galopować. Rozluźniła swoje dłonie, wcześniej tak kurczowo ściskające materiał na jego piersi. Nie odsunęła się jednak, przeciwnie. Jedną z rąk przesunęła na jego ramię, w następnej chwili wykazując się raczej nietypową dla siebie odwagą i, przymykając lekko oczy, samej sięgając jego ust. Było to zaledwie muśnięcie, delikatne niczym dotknięcie skrzydeł motyla. Trwało także dużo krócej, ale Florence chciała mu pokazać, że jej także zależy. A także po prostu jeszcze raz poczuć tę iskrę, tę lekkość, podniecenie i to śmieszne uczucie w brzuchu. Zapamiętać je, wypalić sobie w pamięci i wspominać. Czerpać siłę ilekroć nadejdą gorsze chwile. Chciała też pokazać mu, że nie będzie tylko brać. Nie lubiła być bierna. A Herbert zasługiwał na to, by go wspierać i by codziennie przypominać mu, że jest wspaniałym mężczyzną.
Gdy się cofnęła, mimowolnie zagryzła na chwilę dolną wargę, sama zawstydzona swoją śmiałością. Jej oczy śmiały się jednak do niego - widziała swoje odbicie w jego niebieskich tęczówkach. Musiała przyznać, dawno nie widziała siebie samej tak szczęśliwej. Przylgnęła do nieco ponownie, kładąc głowę na jego piersi. - Zatańczmy... - zaproponowała cicho.
What is my life?
Am I doing this right?
I just realized that I might
Not know what the hell is going on!
Am I doing this right?
I just realized that I might
Not know what the hell is going on!
Florence Fortescue
Zawód : Bezrobotna
Wiek : 27
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Panna
If you can't see anything beautiful about yourself...
Get a better mirror
Look a little closer
Stare a little longer
Get a better mirror
Look a little closer
Stare a little longer
OPCM : 5 +2
UROKI : 4 +3
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 10
TRANSMUTACJA : 6
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 2
SPRAWNOŚĆ : 3
Genetyka : Czarownica
Neutralni
Nie spodziewał się, że jak wróci do Anglii i odświeży znajomość z panną Fortescue, to tak się właśnie ona potoczy. Myślał, że spotyka dawną znajomą, z którą od czasu do czasu będzie się widywał, być może będą się wspierać w walce o przyszłość, ale nie sądził, że ich losy tak mocno się ze sobą splotą. Niczym nici tworzące gobelin, tworzące większą całość.
-Co najwyżej z radości. - Zastrzegł ciesząc się, że zaśmiała się tak radośnie i swobodnie. Tak jakby nie było żadnych zmartwień wokół. Ciepło jej policzka wręcz parzyło dłoń, ale jej nie cofnął chcąc zatrzymać chwilę jak najdłużej. Przyjął jej pocałunek, tak delikatny i ciepły, a jednocześnie tak bardzo mocny w swym wydźwięku, po czym uśmiechnął się do kobiety. Bardzo chciał ponownie zamknąć ją w swych ramionach i nigdy nie wypuszczać, ale wtedy rozstanie, które w końcu musiało nadejść byłoby jeszcze bardziej bolesne. Zawstydzenie zmieszane z odwagą odmalowało się na jej twarzy, co spowodowało, że na usta cisnęło mu się:“Zostań”, ale nie mógł ich z siebie wydusić. Nie dziś, nie teraz. Dopiero co się odnaleźli, dopiero co wyznali sobie, że to co powstało nie jest złudzeniem ani snem utkanym z tęsknoty, ale prawdą.
Gdy tylko przylgnęła do jego piersi usłyszała jak serce Greya bije niczym oszalałe. Wciąż wrzała w nim gorąca krew, jeszcze nie odpoczął po szalonym galopie. Potrzebował jeszcze chwili by się uspokoić, by odzyskać własne myśli i racjonalne spojrzenie. Słysząc jej prośbę odetchnął cicho i ujął bez wahania jasną dłoń i zamknął w swojej przykładając do piersi. Drugim ramieniem objął kobiecą talię przyciągając do siebie. Ciało przy ciele, tak blisko, to wręcz upajało, odbierało myśli i oddech. Nie był tancerzem, nie znał kroków wspaniałych tańców, ale tu nie chodziło o piękny taniec. Przedłużali tę chwilę jak tylko potrafili. Rozpoczęli cichy taniec, w rytm muzyki, którą tylko oni słyszeli. Ogień w kominku trzaskał radośnie, a śnieg na zewnątrz nadal prószył. Czas iście magiczny, trwał tak długo póki nie musieli się rozstać, zostawiając umysły i ciała w gorączce.
|zt x2
-Co najwyżej z radości. - Zastrzegł ciesząc się, że zaśmiała się tak radośnie i swobodnie. Tak jakby nie było żadnych zmartwień wokół. Ciepło jej policzka wręcz parzyło dłoń, ale jej nie cofnął chcąc zatrzymać chwilę jak najdłużej. Przyjął jej pocałunek, tak delikatny i ciepły, a jednocześnie tak bardzo mocny w swym wydźwięku, po czym uśmiechnął się do kobiety. Bardzo chciał ponownie zamknąć ją w swych ramionach i nigdy nie wypuszczać, ale wtedy rozstanie, które w końcu musiało nadejść byłoby jeszcze bardziej bolesne. Zawstydzenie zmieszane z odwagą odmalowało się na jej twarzy, co spowodowało, że na usta cisnęło mu się:“Zostań”, ale nie mógł ich z siebie wydusić. Nie dziś, nie teraz. Dopiero co się odnaleźli, dopiero co wyznali sobie, że to co powstało nie jest złudzeniem ani snem utkanym z tęsknoty, ale prawdą.
Gdy tylko przylgnęła do jego piersi usłyszała jak serce Greya bije niczym oszalałe. Wciąż wrzała w nim gorąca krew, jeszcze nie odpoczął po szalonym galopie. Potrzebował jeszcze chwili by się uspokoić, by odzyskać własne myśli i racjonalne spojrzenie. Słysząc jej prośbę odetchnął cicho i ujął bez wahania jasną dłoń i zamknął w swojej przykładając do piersi. Drugim ramieniem objął kobiecą talię przyciągając do siebie. Ciało przy ciele, tak blisko, to wręcz upajało, odbierało myśli i oddech. Nie był tancerzem, nie znał kroków wspaniałych tańców, ale tu nie chodziło o piękny taniec. Przedłużali tę chwilę jak tylko potrafili. Rozpoczęli cichy taniec, w rytm muzyki, którą tylko oni słyszeli. Ogień w kominku trzaskał radośnie, a śnieg na zewnątrz nadal prószył. Czas iście magiczny, trwał tak długo póki nie musieli się rozstać, zostawiając umysły i ciała w gorączce.
|zt x2
Zły pomysł?Nie ma czegoś takiego jak zły pomysł, tylko złe wykonanie go
Herbert Grey
Zawód : Botanik, podróżnik, awanturnik
Wiek : 29
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Kawaler
Podróżowanie to nie jest coś, do czego się nadajesz. To coś, co robisz. Jak oddychanie
OPCM : 18 +2
UROKI : 0
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 2 +1
TRANSMUTACJA : 15 +2
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 5
SPRAWNOŚĆ : 10
Genetyka : Czarodziej
Zakon Feniksa
12.01.1958
Od początku czuła się z tym źle. Miała wyrzuty sumienia i raz po raz w głowie odtwarzała tamten dzień, gdy Herbert niespodziewanie zjawił się u niej w domu. Nie zdążyła zapytać, co mu się stało, bo niestety, jedynym celnym zaklęciem pozbawiła go nie tylko przytomności, ale i wspomnień. Herbert upierał się, że wszystko jest w porządku, ale rzecz jasna, Aurora była przekonana, że mówi tak tylko dlatego, żeby jej nie urazić i naruszyć jej pewności siebie.
Ale Aurora wiedziała lepiej — musiała coś z tym zrobić, ale wraz ze zbliżającym się końcem roku nie miała funduszy na dodatkowe składniki do eliksirów. Dopiero niewielkie zlecenie na podleczenie pewnego czarodzieja przyniosły upragnione galeony, które czym prędzej wymieniła na dziób gryfa. Zamieszanie z początkiem roku sprawiło, że nie znalazła jednak chwili na przygotowanie eliksiru, ale ostatecznie, kiedy zjawił się u niej pan profesor, wraz ze swoim złotym kociołkiem, mogła przystąpić do naprawiania wspomnień kuzyna, a przy tym i po części swojego sumienia.
Wiedziała, że nie powinna podróżować sama, słyszała to już wiele razy, ale przecież u Greyów bywała raz na jakiś czas i nigdy nic złego się nie wydarzyło. Co prawda teraz było nieco inaczej, bo wraz z Halbertem mieli swój mały sekret, a to w ją w pewien sposób peszyło, ale i tak nie zamierzała zostać zbyt długo. Musiała tylko wpaść, przekazać Hattie bochenek chleba upieczony przez mamę Sprout, a zaraz obok zostawić niewielką fiolkę dla Herberta. Dlatego odpowiednio się przygotowała. Tym razem nie brała ze sobą Cu, bo wizyta miała być naprawdę szybka.
Zjawiła się tam pod wieczór, ale widziała w oknach światło. Śnieg skrzypiał jej pod stopami, a mróz szczypał w nos, ale wreszcie zapukała do drzwi. Hattie otworzyła, ale powiedziała, że ma coś na palniku i zaraz do niej wróci. Aurora jednak odkrzyknęła, że wpadła z krótką wizytą i żeby się nie przejmowała, bo robi dziś za kuriera.
Wraz z tymi słowami weszła do salonu, gdzie zostawiła chleb dla Hattie, a obok niej buteleczkę obwiązaną brązowym papierem i przyczepioną karteczką:
Zostawiła to wszystko, krzyknęła pożegnanie do Hattie i tak szybko, jak się pojawiła, tak szybko udała się w drogę powrotną. Może jedynie odrobinę liczyła, że wpadnie na Halberta, ale i tak miała poczucie spełnionego obowiązku i nieco czystszego sumienia.
/zt
Na stoliku w salonie zostawiono bochenek chleba i fiolkę Eliksiru rekognicji
Od początku czuła się z tym źle. Miała wyrzuty sumienia i raz po raz w głowie odtwarzała tamten dzień, gdy Herbert niespodziewanie zjawił się u niej w domu. Nie zdążyła zapytać, co mu się stało, bo niestety, jedynym celnym zaklęciem pozbawiła go nie tylko przytomności, ale i wspomnień. Herbert upierał się, że wszystko jest w porządku, ale rzecz jasna, Aurora była przekonana, że mówi tak tylko dlatego, żeby jej nie urazić i naruszyć jej pewności siebie.
Ale Aurora wiedziała lepiej — musiała coś z tym zrobić, ale wraz ze zbliżającym się końcem roku nie miała funduszy na dodatkowe składniki do eliksirów. Dopiero niewielkie zlecenie na podleczenie pewnego czarodzieja przyniosły upragnione galeony, które czym prędzej wymieniła na dziób gryfa. Zamieszanie z początkiem roku sprawiło, że nie znalazła jednak chwili na przygotowanie eliksiru, ale ostatecznie, kiedy zjawił się u niej pan profesor, wraz ze swoim złotym kociołkiem, mogła przystąpić do naprawiania wspomnień kuzyna, a przy tym i po części swojego sumienia.
Wiedziała, że nie powinna podróżować sama, słyszała to już wiele razy, ale przecież u Greyów bywała raz na jakiś czas i nigdy nic złego się nie wydarzyło. Co prawda teraz było nieco inaczej, bo wraz z Halbertem mieli swój mały sekret, a to w ją w pewien sposób peszyło, ale i tak nie zamierzała zostać zbyt długo. Musiała tylko wpaść, przekazać Hattie bochenek chleba upieczony przez mamę Sprout, a zaraz obok zostawić niewielką fiolkę dla Herberta. Dlatego odpowiednio się przygotowała. Tym razem nie brała ze sobą Cu, bo wizyta miała być naprawdę szybka.
Zjawiła się tam pod wieczór, ale widziała w oknach światło. Śnieg skrzypiał jej pod stopami, a mróz szczypał w nos, ale wreszcie zapukała do drzwi. Hattie otworzyła, ale powiedziała, że ma coś na palniku i zaraz do niej wróci. Aurora jednak odkrzyknęła, że wpadła z krótką wizytą i żeby się nie przejmowała, bo robi dziś za kuriera.
Wraz z tymi słowami weszła do salonu, gdzie zostawiła chleb dla Hattie, a obok niej buteleczkę obwiązaną brązowym papierem i przyczepioną karteczką:
Drogi Herbercie,
Tak jak obiecałam, przygotowałam dla Ciebie eliksir, który pomoże cię przywrócić swoje wspomnienia, które ci usunęłam.
Nie miej mi, proszę, tego za złe.
W razie pytań wyślij mi sowę.
Aurora.
P.S. Pamiętasz, o czym mówiliśmy podczas wizyty w Szkocji? Czy były odnośnie do tego jakieś wieści?
Tak jak obiecałam, przygotowałam dla Ciebie eliksir, który pomoże cię przywrócić swoje wspomnienia, które ci usunęłam.
Nie miej mi, proszę, tego za złe.
W razie pytań wyślij mi sowę.
Aurora.
P.S. Pamiętasz, o czym mówiliśmy podczas wizyty w Szkocji? Czy były odnośnie do tego jakieś wieści?
Zostawiła to wszystko, krzyknęła pożegnanie do Hattie i tak szybko, jak się pojawiła, tak szybko udała się w drogę powrotną. Może jedynie odrobinę liczyła, że wpadnie na Halberta, ale i tak miała poczucie spełnionego obowiązku i nieco czystszego sumienia.
/zt
Na stoliku w salonie zostawiono bochenek chleba i fiolkę Eliksiru rekognicji
Aurora Sprout
Zawód : Uzdrowiciel
Wiek : 26
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Panna
And if you don't like me, as I do you;
I understand.
Because who would really choose a daisy,
in a field of roses?
I understand.
Because who would really choose a daisy,
in a field of roses?
OPCM : 6
UROKI : 0
ALCHEMIA : 19 +3
UZDRAWIANIE : 10 +5
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 5
SPRAWNOŚĆ : 5
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
|24.01.1958
Noc z 23 na 24 stycznia była ciężka. Najpierw niespodziewany włamywacz, który okazał się jednym z uciekinierów, a potem bitwa myśli, która nie pozwoliła mu zasnąć aż do świtu. Przysnął by zaraz się obudzić i zejść na śniadanie. Hattie już krążyła po kuchni starając się ze skromnych zapasów przygotować jedzenie dla czterech dorosłych osób i trójki dzieci.
Jeszcze w nocy wysłał sowę do Justine oraz Archibalda informując ich o zaistniałej sytuacji oraz jakie kroki chce powziąć w tej sprawie. Nie mogli zbyt długo zwlekać, ponieważ czas działał na ich niekorzyść. Otrzymał szybko zapewnienie od Justine, że pośle do Greengrove Farm kogoś odpowiedniego do tej misji. Nie pozostało mu nic innego jak czekać. W tym czasie analizował nad stołem kuchennym prowizoryczną mapę i porównywał ją z prawdziwą, którą miał w domu. Nie było to łatwe, ale punktem odniesienia był właśnie dom braci Grey. Dzieciaki co chwila zaglądały mu przez ramię pytając czy właśnie wyrusza na poszukiwania ich mamy. Nie chciał składać obietnic bez pokrycia, nie wiedział przecież czy kobieta żyje i czy w ogóle dotarła do miejsca zaznaczonego na mapie. Im dłużej się wpatrywał w skrawek papieru coraz bardziej był przekonany, że mężczyzna pomylił drogi i źle skręcił. Inaczej już dawno mieliby tu przemarsz uchodźców. Nocny gość jednak zauważył, że trochę zboczyli z trasy aby właśnie znaleźć jakieś jedzenie. Kiedy przyszła pora obiadowa poszedł narąbać drewna do opału i dorzucił parę szczap do kominka, a przed nim siedziały dzieciaki opowiadając sobie dziwne historie czy wykłócając się o to czy Czara Mara mogła zachować się inaczej. Choć Hattie słynęła z gościnności to ta czwórka nie mogła za długo tu zostać. Zapasy się kurczyły i to bardzo, a musieli nimi rozsądnie dysponować. Na szczęście śnieg za oknem przestał już prószyć a okolica była uśpiona. Oczekiwał przybycia wyznaczonych przez Justin osób. W tym momencie rozległo się pukanie do drzwi wejściowych. Grey ruszył w ich stronę aby otworzyć je przed przybyszem.
Noc z 23 na 24 stycznia była ciężka. Najpierw niespodziewany włamywacz, który okazał się jednym z uciekinierów, a potem bitwa myśli, która nie pozwoliła mu zasnąć aż do świtu. Przysnął by zaraz się obudzić i zejść na śniadanie. Hattie już krążyła po kuchni starając się ze skromnych zapasów przygotować jedzenie dla czterech dorosłych osób i trójki dzieci.
Jeszcze w nocy wysłał sowę do Justine oraz Archibalda informując ich o zaistniałej sytuacji oraz jakie kroki chce powziąć w tej sprawie. Nie mogli zbyt długo zwlekać, ponieważ czas działał na ich niekorzyść. Otrzymał szybko zapewnienie od Justine, że pośle do Greengrove Farm kogoś odpowiedniego do tej misji. Nie pozostało mu nic innego jak czekać. W tym czasie analizował nad stołem kuchennym prowizoryczną mapę i porównywał ją z prawdziwą, którą miał w domu. Nie było to łatwe, ale punktem odniesienia był właśnie dom braci Grey. Dzieciaki co chwila zaglądały mu przez ramię pytając czy właśnie wyrusza na poszukiwania ich mamy. Nie chciał składać obietnic bez pokrycia, nie wiedział przecież czy kobieta żyje i czy w ogóle dotarła do miejsca zaznaczonego na mapie. Im dłużej się wpatrywał w skrawek papieru coraz bardziej był przekonany, że mężczyzna pomylił drogi i źle skręcił. Inaczej już dawno mieliby tu przemarsz uchodźców. Nocny gość jednak zauważył, że trochę zboczyli z trasy aby właśnie znaleźć jakieś jedzenie. Kiedy przyszła pora obiadowa poszedł narąbać drewna do opału i dorzucił parę szczap do kominka, a przed nim siedziały dzieciaki opowiadając sobie dziwne historie czy wykłócając się o to czy Czara Mara mogła zachować się inaczej. Choć Hattie słynęła z gościnności to ta czwórka nie mogła za długo tu zostać. Zapasy się kurczyły i to bardzo, a musieli nimi rozsądnie dysponować. Na szczęście śnieg za oknem przestał już prószyć a okolica była uśpiona. Oczekiwał przybycia wyznaczonych przez Justin osób. W tym momencie rozległo się pukanie do drzwi wejściowych. Grey ruszył w ich stronę aby otworzyć je przed przybyszem.
Zły pomysł?Nie ma czegoś takiego jak zły pomysł, tylko złe wykonanie go
Herbert Grey
Zawód : Botanik, podróżnik, awanturnik
Wiek : 29
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Kawaler
Podróżowanie to nie jest coś, do czego się nadajesz. To coś, co robisz. Jak oddychanie
OPCM : 18 +2
UROKI : 0
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 2 +1
TRANSMUTACJA : 15 +2
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 5
SPRAWNOŚĆ : 10
Genetyka : Czarodziej
Zakon Feniksa
Na Wyspach działo się ostatnio wiele. Choć echo tych wydarzeń nie było zbyt pozytywne, to Lucinda cieszyła się, że ma ręce pełne roboty. Nie lubiła czekać, nie lubiła zostawać z myślami sam na sam. Te uporczywie wracały za każdym razem, gdy miała choć chwile wolnego czasu. Osoby z całkowicie zdrową psychiką potrafiły sobie z tym radzić. Znały sposoby na pozbycie się stresu, potrafiły choć na chwile oderwać się od natarczywości myśli i lęku. Ona przeszła jednak wystarczająco by nie umieć racjonalizować własnych zachowań. Dała sobie na to wszystko wewnętrzne przyzwolenie – kiedy musiała krzyczeć, to krzyczała, kiedy musiała płakać to płakała. Dawniej wzbraniała się przed odczuwaniem czegokolwiek myśląc, że to właśnie uczucia czynią ją słabą. Nauczyła się jednak, że w obliczu tak wielkiej wojny wszyscy byli słabi. Wszyscy byli tylko ludźmi. Dlatego wolała działać. Nie potrafiła już inaczej funkcjonować, o niczym innym myśleć. Wiedziała, że to nie świadczy o zdrowiu, ale wiedziała też, że jest w tym cholernie efektywna. Negatywne emocje, żal, cierpienie, to wszystko napędzało ją do działania i sprawiało, że łaknęła więcej. Chciała naprawić ten świat nawet jeśli sama miała tego nie doczekać.
Kiedy przeczytała zawartość listu od Justine nie zadawała żadnych pytań. Treść była krótka, nie zdradzała zbyt wiele, ale Hensley doskonale wiedziała dlaczego. Sowy były ryzykiem, posyłanie listów było ryzykiem. Na Merlina, nawet spotykanie się z ludźmi było ryzykiem, bo przecież twarz nie jest wcale tak bardzo osobista, gdy w grę wchodzi magia.
Blondynka spakowała najpotrzebniejsze rzeczy, a różdżkę chwyciła w dłoń i ruszyła kierując się wskazówkami z listu. Gdy dotarła na miejsce z zaskoczeniem dostrzegła, że farma faktycznie jest farmą. Zadbana, zamieszkała. Takich obrazków w ostatnim czasie było niewiele. Lucinda podeszła do drzwi i delikatnie w nie zapukała. Już po chwili te się otworzyły, a w progu stanął młody mężczyzna. Czarownica opuściła kaptur ufając Justine bezgranicznie. Skoro ją tu przysłała, to musiała mieć bardzo ważny powód, a blondynka musiała tej sprawie zaufać. – Lucinda – przedstawiła się prędko mając nadzieje, że Justine poinformowała mężczyznę kogo powinien oczekiwać. – Obawiam się, że te sople lodu za chwile mnie zaatakują – zaczęła wskazując na dość pokaźnych rozmiarów sople zwisające z zadaszenia. – Mogę wejść?
Kiedy przeczytała zawartość listu od Justine nie zadawała żadnych pytań. Treść była krótka, nie zdradzała zbyt wiele, ale Hensley doskonale wiedziała dlaczego. Sowy były ryzykiem, posyłanie listów było ryzykiem. Na Merlina, nawet spotykanie się z ludźmi było ryzykiem, bo przecież twarz nie jest wcale tak bardzo osobista, gdy w grę wchodzi magia.
Blondynka spakowała najpotrzebniejsze rzeczy, a różdżkę chwyciła w dłoń i ruszyła kierując się wskazówkami z listu. Gdy dotarła na miejsce z zaskoczeniem dostrzegła, że farma faktycznie jest farmą. Zadbana, zamieszkała. Takich obrazków w ostatnim czasie było niewiele. Lucinda podeszła do drzwi i delikatnie w nie zapukała. Już po chwili te się otworzyły, a w progu stanął młody mężczyzna. Czarownica opuściła kaptur ufając Justine bezgranicznie. Skoro ją tu przysłała, to musiała mieć bardzo ważny powód, a blondynka musiała tej sprawie zaufać. – Lucinda – przedstawiła się prędko mając nadzieje, że Justine poinformowała mężczyznę kogo powinien oczekiwać. – Obawiam się, że te sople lodu za chwile mnie zaatakują – zaczęła wskazując na dość pokaźnych rozmiarów sople zwisające z zadaszenia. – Mogę wejść?
Ignis non exstinguitur igneThat is our great glory, and our great tragedy
Lucinda Hensley
Zawód : łamacz klątw i uroków & poszukiwacz artefaktów
Wiek : 28
Czystość krwi : Zdrajca
Stan cywilny : Zaręczona
hope for the best, but prepare for the worst
OPCM : 44 +1
UROKI : 30 +7
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 1
ZWINNOŚĆ : 8
SPRAWNOŚĆ : 2
Genetyka : Czarodziej
Sojusznik Rycerzy Walpurgii
Ostatnio wiele się działo w życiu panny Flume. Weszła w nowy rok dosyć intensywnie, co niezmiernie ją cieszyło. Chciała się, jak najmocniej angażować w działania, które mogły pomóc jedynej słusznej stronie konfliktu. Ostatnio udało jej się poznać wiele osób, które podobnie jak ona wspierały Zakon. Liczyła, że dzięki tym nowym znajomościom będzie miała możliwość jeszcze bardziej się wykazać.
Jak widać, nie musiała długo czekać, dostała list od Justine, aby wesprzeć kolejne działania. Ucieszyła się, kiedy go przeczytała, w końcu miała w sobie tyle energii, jak cudownie, że może ją wykorzystać w słusznej sprawie. Tym bardziej wspaniałe, że będzie miała okazję spędzić nieco czasu w towarzystwie innych osób. Tego brakowało jej najbardziej. Tęskniła za bestroskimi spotkaniami i pogawędkami, miała wrażenie że przez wojnę nieco zdziczała, wszak rzadko kiedy się z kimkolwiek spotykała, wolała nie ryzykować, nawet bardziej chodziło jej o innych, w końcu to ona była mugolakiem, w dzisiejszych czasach jej towarzystwo było nie do końca bezpieczne. Mało kto za nimi przepadał, jakby mięli jakiekolwiek wybór gdy przychodzili na świat..
Oczywiście, że zamierzała pomóc wspomnianym w liście, Moira nie potrafiła odmówić, szczególnie w tych trudnych czasach. Jakoś udało jej się przespać noc, po czym wstała z samego rana, aby przygotować się do wyjścia. Ubrała się dosyć ekstrawagancko, jak to miała w zwyczaju. W długą, tym razem zieloną spódnicę i czarny gorset. Na wierxvh narzuciła bordowy płaszcz, a na głowę założyła czarny cylinder, bez którego to nie opuszczała domu, miała wrażenie że bez niego nie do końca jest sobą. Nie dało się nie zauważyć, że panna Flume jest dosyć specyficzną osobą.
Udało jej się dotrzeć do miejsca które zostało podane w liście, co zaskakujące, jak na nią nie błądziła nawet zbyt długo. Miała najwyraźniej całkiem dobry dzień. Stanęła przed drzwiami wejściowymi wcześniej jednak bardzo dokładnie zmierzyła dom, przed którym się znalazła wzrokiem, była w końcu architektem, nie byłaby sobą, gdyby tego nie zrobiła. Dopiero wtedy zauważyła postaci, które znajdowały się przed drzwiami. Najwyraźniej idealnie trafiła!
- Dzień dobry Państwu, przepraszam, że przeszkadzam, ale chyba będziemy współpracować! - odparła z entuzjazmem i zbliżyła się do pozostałej dwójki. - Te sople lodu nie wyglądają na bezpieczne, nie przeszło by to żadnych norm, powinien Pan pomyśleć w przyszłości nad jakimś zabezpieczeniem, musi mi pan uwierzyć na słowo, że nie chciałby pan być odpowiedzialny za taki wypadek. Kilka lat temu byłam świadkiem, jak taki jeden sopel trafił pewnego czarodzieja w sam środek głowy! Nie miał on szczęścia i umarł na miejscu, nie uwierzy pan ile trwał proces i tłumaczenie, że to nieszczęśliwy wypadek! - rozgadała się, jak to miała w zwyczaju, po chwili jednak się o pamiętała i zdjeła na moment cylinder. - Moira Flume, miło mi państwa poznać! Przepraszam za niesubordynację, powinnam najpierw się przedstawić. - odparła po cz ponownie założyła cylinder na głowę.
Jak widać, nie musiała długo czekać, dostała list od Justine, aby wesprzeć kolejne działania. Ucieszyła się, kiedy go przeczytała, w końcu miała w sobie tyle energii, jak cudownie, że może ją wykorzystać w słusznej sprawie. Tym bardziej wspaniałe, że będzie miała okazję spędzić nieco czasu w towarzystwie innych osób. Tego brakowało jej najbardziej. Tęskniła za bestroskimi spotkaniami i pogawędkami, miała wrażenie że przez wojnę nieco zdziczała, wszak rzadko kiedy się z kimkolwiek spotykała, wolała nie ryzykować, nawet bardziej chodziło jej o innych, w końcu to ona była mugolakiem, w dzisiejszych czasach jej towarzystwo było nie do końca bezpieczne. Mało kto za nimi przepadał, jakby mięli jakiekolwiek wybór gdy przychodzili na świat..
Oczywiście, że zamierzała pomóc wspomnianym w liście, Moira nie potrafiła odmówić, szczególnie w tych trudnych czasach. Jakoś udało jej się przespać noc, po czym wstała z samego rana, aby przygotować się do wyjścia. Ubrała się dosyć ekstrawagancko, jak to miała w zwyczaju. W długą, tym razem zieloną spódnicę i czarny gorset. Na wierxvh narzuciła bordowy płaszcz, a na głowę założyła czarny cylinder, bez którego to nie opuszczała domu, miała wrażenie że bez niego nie do końca jest sobą. Nie dało się nie zauważyć, że panna Flume jest dosyć specyficzną osobą.
Udało jej się dotrzeć do miejsca które zostało podane w liście, co zaskakujące, jak na nią nie błądziła nawet zbyt długo. Miała najwyraźniej całkiem dobry dzień. Stanęła przed drzwiami wejściowymi wcześniej jednak bardzo dokładnie zmierzyła dom, przed którym się znalazła wzrokiem, była w końcu architektem, nie byłaby sobą, gdyby tego nie zrobiła. Dopiero wtedy zauważyła postaci, które znajdowały się przed drzwiami. Najwyraźniej idealnie trafiła!
- Dzień dobry Państwu, przepraszam, że przeszkadzam, ale chyba będziemy współpracować! - odparła z entuzjazmem i zbliżyła się do pozostałej dwójki. - Te sople lodu nie wyglądają na bezpieczne, nie przeszło by to żadnych norm, powinien Pan pomyśleć w przyszłości nad jakimś zabezpieczeniem, musi mi pan uwierzyć na słowo, że nie chciałby pan być odpowiedzialny za taki wypadek. Kilka lat temu byłam świadkiem, jak taki jeden sopel trafił pewnego czarodzieja w sam środek głowy! Nie miał on szczęścia i umarł na miejscu, nie uwierzy pan ile trwał proces i tłumaczenie, że to nieszczęśliwy wypadek! - rozgadała się, jak to miała w zwyczaju, po chwili jednak się o pamiętała i zdjeła na moment cylinder. - Moira Flume, miło mi państwa poznać! Przepraszam za niesubordynację, powinnam najpierw się przedstawić. - odparła po cz ponownie założyła cylinder na głowę.
-Herbert Grey.- Przedstawił się i przepuścił kobietę aby weszła do środka i rozgościła się kiedy czekali na jeszcze jedną osobę. Justin mówiła o dwóch, więc musieli uzbroić się w cierpliwość. Zerknął na sople lodu wiszące nad gankiem. Uniósł do góry nieznacznie brwi zaskoczony tą uwagą, jednak słuszną. Choć mogły również odstraszać potencjalnych intruzów. Nim zdążył zaproponować coś ciepłego do picia, choć herbatą ciężko to było nazwać rozległo się kolejne pukanie do drzwi. Do środka wkroczyła kolejna kobieta, która na pewno nie mógł uchodzić za mugola. Jedynie czarodzieje potrafili ubierać się tak ekstrawagancko . Jako czarodziej półkrwi preferował jednak ubiór typowo mugolski choć w dzisiejszych czasach to mogło sprawić, że zwracał na siebie zbyt dużą uwagę. -Zapraszam. - Skierował czarownicę do salonu, gdzie czekała już Lucinda. -Dziękuję za tak szybki odzew. Justine wskazała was jako zaufane osoby, a ja potrzebuję pomocy. - W tym momencie nad ich głowami rozszedł się dziecięcy śmiech oraz za chwilę dołączył do nich drugi - męski. Herbert zaś uznał, że czas przejść do szczegółów ich misji. -Dziś w nocy miałem niespodziewanych gości. Mężczyzna, mugol uciekał przed czystkami za mapę mając skrawek papieru. Poinformował mnie, że w okolicy znajduje się obozowisko uchodźców. - Po tych słowach wyciągnął z kieszeni rzeczoną mapę i podał kobieta. Następnie udał się do pomieszczenia obok gdzie znajdowała się kuchnia i nastawił czajnik na herbatę dając gościom czas na zapoznanie się z mapą. Była odręcznie napisana na kawałku papieru i to na szybko oraz w pośpiechu. Wskazywała ziemię Prewettów oraz zagajnik głęboko w lesie, a okolice Greengrove Farm nie były bardzo po drodze, ale dało się dojść do zaznaczonego miejsca. -Chcę sprawdzić to miejsce, czy rzeczywiście ukrywają się tam uchodźcy czy to pułapka szmalcowników czy śmierciożerców aby wyłapywać niedobitki. I dlatego potrzebuję waszej pomocy.
Podał kubki z herbatą czarownicom, na tyle mógł je ugościć. Był to bardziej napar z suszonych ziół jak liście lipy i mięty, ale mogły się ogrzać i usiąść przy kominku.
-Spojrzałem na mapy okolicy i jeżeli dobrze wszystko rozczytałem, to właśnie tutaj znajduje się obóz. - Sięgnął po mapę, którą rozwinął i wskazał na niej rzeczony punkt. Następnie nakreślił gdzie znajduje się Greengrove Farm. Dla zdrowego człowieka był to cały marsz drogi.
Podał kubki z herbatą czarownicom, na tyle mógł je ugościć. Był to bardziej napar z suszonych ziół jak liście lipy i mięty, ale mogły się ogrzać i usiąść przy kominku.
-Spojrzałem na mapy okolicy i jeżeli dobrze wszystko rozczytałem, to właśnie tutaj znajduje się obóz. - Sięgnął po mapę, którą rozwinął i wskazał na niej rzeczony punkt. Następnie nakreślił gdzie znajduje się Greengrove Farm. Dla zdrowego człowieka był to cały marsz drogi.
Zły pomysł?Nie ma czegoś takiego jak zły pomysł, tylko złe wykonanie go
Herbert Grey
Zawód : Botanik, podróżnik, awanturnik
Wiek : 29
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Kawaler
Podróżowanie to nie jest coś, do czego się nadajesz. To coś, co robisz. Jak oddychanie
OPCM : 18 +2
UROKI : 0
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 2 +1
TRANSMUTACJA : 15 +2
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 5
SPRAWNOŚĆ : 10
Genetyka : Czarodziej
Zakon Feniksa
Salon
Szybka odpowiedź