Salon
AutorWiadomość
First topic message reminder :
Salon
Pomieszczenie, w którym zbierała się zawsze cała rodzina było przytulne i przyjemne już od pierwszego momentu. Lekko z boku był ustawiony kominek, w którym palił się ogień, a wokół niego zgromadzono miękką kanapę i fotele, w których można było się zapaść. Pod ścianą stały regały wypełnione po brzegi książkami oraz mapami. Nie brakowało też rodzinnych zdjęć i pamiątek oraz roślin, które były obecne w całym domu. Małe, duże, wysokie, niskie, rozłożyste i strzeliste idealnie dopasowywały się w całe otoczenie nie pozwalając aby ktokolwiek zapomniał, że znajduje się w domu znawców roślin. Okna skierowane na ogród ozdobiono jasnymi kotarami, które dopełniały całości.
Zły pomysł?Nie ma czegoś takiego jak zły pomysł, tylko złe wykonanie go
Herbert Grey
Zawód : Botanik, podróżnik, awanturnik
Wiek : 29
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Kawaler
Podróżowanie to nie jest coś, do czego się nadajesz. To coś, co robisz. Jak oddychanie
OPCM : 18 +2
UROKI : 0
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 2 +1
TRANSMUTACJA : 15 +2
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 5
SPRAWNOŚĆ : 10
Genetyka : Czarodziej
Zakon Feniksa
Skrzywiła się przystawiając szklankę do ust, zupełnie tak, jakby te słowa do niej trafiały, ale nie pozwalała im wybrzmieć we własnym umyśle na tyle, by zmienić własne zdanie, by poczekać, zastanowić się przez moment. Miała utarty schemat, którym działała niczym z instruktażem krok po kroku. – Nie wiem, po prostu to wszystko jest nadzwyczajnie trudne. Gdyby chodziło tylko o mnie – byłoby inaczej, ale zwyczajnie boję się o przyjaciół, o ciebie – mruknęła, a jej głos ugiął się w połowie, jakby targały nią zupełnie nieujarzmione emocje. Mogła się starać, mogła próbować udowadniać sobie, że jej nie zależy, ale to byłoby zwykłe oszustwo, a tego zaś wystrzegała się jak tylko mogła, nawet jeżeli czyniłoby to więcej dobra niżeli zła. Oczywiście, patrzyła przez pryzmat likantropii, przez to, że cały czas czuła się ścigana i doglądana przez kilka par obcych oczu, ale teraz, w obecnych czasach, taką samą sytuację mieli ci, którzy wychylali się w konkretne strony wojny. Wiedzieli, co czuła, ewentualnie mieli się o tym przekonać już niedługo na własnej skórze. Nieprzyjemny dreszcz przeszył kruczowłosą pomiędzy łopatkami. Troska i obawa, te dwa czynniki wymuszały na niej gorzkie słowa. Czy chciała odciągnąć Herberta od poczynionych działań? Nie, ale życzyłaby sobie, żeby bezpośrednio nie dotknęło go żadne zło.
- Czasami mam nawet wrażenie, że przebiłeś moją skalę – parsknęła gorzko brzmiącym śmiechem, zaraz jednak poważniejąc. – Będziemy musieli to przepracować, dla mnie, jak i pewnie dla ciebie, jest to zupełnie nowa sytuacja i… Nie ma na nią prostego rozwiązania. – Oczywiście, że nie chciałaby się odcinać, Herbert był jej nielicznym połączeniem z normalnością, przy nim czuła, że może być naturalna, że może być sobą i nikt nie będzie się krzywił na wspomnienie o wilkołactwie. Potrzebowała swojego przyjaciela, tak jak on potrzebował jej, ale istniały rzeczy, które mogły ich przygnieść zdecydowanie zbyt mocno i Evelyn już czuła się przyparta do muru.
Obserwowała z troską krok przyjaciela, jakby próbowała się doszukać uszczerbków w zdrowiu, czegoś, co zmusiłoby ją do reakcji, ale ten albo dobrze się maskował, ewentualnie też mógł perfekcyjnie udawać, co było ich wspólną cechą. Skupiła wzrok na maszynopisach, które dzierżył w dłoni. Uśmiechnęła się, słysząc spływające z ust Greya słowa. – Oni są inni niż my, mają zupełnie inne postrzeganie otaczającego ich świata. Działają wolniej, cieszą się chwilą, spokojem i własnym rytmem, jest w tym coś przyciągającego. Poniekąd im zazdroszczę – przyznała cicho, pociągając łyk ze szklanki. Mogłaby oddać swoje bogactwa na rzecz takiego życia, poczucia mniejszej odpowiedzialności i większego bezpieczeństwa, próbując wymigać się od problemów własnego świata. Owszem, logika tamtych ludzi była jej zupełnie obca, dziwna i całkowicie nieznana, ale czy nie było w tym czegoś pięknego? Gdyby czuli się zagrożeni, to z pewnością ich życie przypominałoby bardziej tutejsze, a tak mogli skupiać się na własnych wartościach, tradycjach i przyzwyczajeniach. Ludzie z wysp nie mogli tego obecnie dostać. – Chciałabym się tam kiedyś znaleźć, wśród tych ludzi. Poczuć to, co czują oni. To musi być coś niesamowitego – oczy Despenser aż się skrzyły na myśl, że mogłaby w tym uczestniczyć we własnej osobie i choć wiedziała, że nigdy do tego nie dojdzie, to jednak coś kazało jej utrzymywać nadzieję. Kto wie, może kiedyś?
- On zawsze wie, kiedy uciec przed moim wzrokiem, ale to dobrze, przynajmniej nie muszę spać na kanapie – mrugnęła porozumiewawczo, zachowując nader pozytywny ton, jakby próbowała wyzbyć się zmartwień. Zaraz jednak jej moc osłabła, więc zreflektowała się zaglądając do szklanki. Zapowiadała się długa noc.
/zt.
- Czasami mam nawet wrażenie, że przebiłeś moją skalę – parsknęła gorzko brzmiącym śmiechem, zaraz jednak poważniejąc. – Będziemy musieli to przepracować, dla mnie, jak i pewnie dla ciebie, jest to zupełnie nowa sytuacja i… Nie ma na nią prostego rozwiązania. – Oczywiście, że nie chciałaby się odcinać, Herbert był jej nielicznym połączeniem z normalnością, przy nim czuła, że może być naturalna, że może być sobą i nikt nie będzie się krzywił na wspomnienie o wilkołactwie. Potrzebowała swojego przyjaciela, tak jak on potrzebował jej, ale istniały rzeczy, które mogły ich przygnieść zdecydowanie zbyt mocno i Evelyn już czuła się przyparta do muru.
Obserwowała z troską krok przyjaciela, jakby próbowała się doszukać uszczerbków w zdrowiu, czegoś, co zmusiłoby ją do reakcji, ale ten albo dobrze się maskował, ewentualnie też mógł perfekcyjnie udawać, co było ich wspólną cechą. Skupiła wzrok na maszynopisach, które dzierżył w dłoni. Uśmiechnęła się, słysząc spływające z ust Greya słowa. – Oni są inni niż my, mają zupełnie inne postrzeganie otaczającego ich świata. Działają wolniej, cieszą się chwilą, spokojem i własnym rytmem, jest w tym coś przyciągającego. Poniekąd im zazdroszczę – przyznała cicho, pociągając łyk ze szklanki. Mogłaby oddać swoje bogactwa na rzecz takiego życia, poczucia mniejszej odpowiedzialności i większego bezpieczeństwa, próbując wymigać się od problemów własnego świata. Owszem, logika tamtych ludzi była jej zupełnie obca, dziwna i całkowicie nieznana, ale czy nie było w tym czegoś pięknego? Gdyby czuli się zagrożeni, to z pewnością ich życie przypominałoby bardziej tutejsze, a tak mogli skupiać się na własnych wartościach, tradycjach i przyzwyczajeniach. Ludzie z wysp nie mogli tego obecnie dostać. – Chciałabym się tam kiedyś znaleźć, wśród tych ludzi. Poczuć to, co czują oni. To musi być coś niesamowitego – oczy Despenser aż się skrzyły na myśl, że mogłaby w tym uczestniczyć we własnej osobie i choć wiedziała, że nigdy do tego nie dojdzie, to jednak coś kazało jej utrzymywać nadzieję. Kto wie, może kiedyś?
- On zawsze wie, kiedy uciec przed moim wzrokiem, ale to dobrze, przynajmniej nie muszę spać na kanapie – mrugnęła porozumiewawczo, zachowując nader pozytywny ton, jakby próbowała wyzbyć się zmartwień. Zaraz jednak jej moc osłabła, więc zreflektowała się zaglądając do szklanki. Zapowiadała się długa noc.
/zt.
I survived because the fire inside me burned brighter than the fire around me
Evelyn Despenser
Zawód : hodowca aetonanów, opiekun magicznych zwierząt
Wiek : 31
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Panna
My poor mother begged for a sheep but raised a wolf.
OPCM : 11 +2
UROKI : 5 +3
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 14
SPRAWNOŚĆ : 10
Genetyka : Wilkołak
Neutralni
26.02.
Było mu ciężko. Bardziej niż się spodziewał. Nie spał całą noc, najpierw kręcił się w łóżku z lewa na prawą, a potem mając dość leżenia wyszedł przed dom żeby zapalić. Stamtąd też chłód szybko go wygonił i wrócił do pokoju. Nie sądził, że tak go to ruszy. Przecież miał dużo czasu by się z tym oswoić, ale mimo wszystko, kiedy w końcu to już zrobił uderzyło go to bardziej niż ustawa przewiduje. Wiedział jednak, że to było najlepsze rozwiązanie. Zostało za wiele powiedziane zarówno z jego strony jak i ze strony pozostałych. Nie mógł już z nimi mieszkać, nie czuł się jak w domu, czuł sie otoczony obcymi ludźmi. Jedyny promykiem rodziny była Kerstin, którą niestety był zmuszony zostawić w domu z ludźmi, którzy bez zastanowienia rzucali się w wir walki.
On też kiedyś taki był. Rzucał się do walki, nawet jeśli miał świadomość, że ma do czynienia z silniejszym przeciwnikiem. I jak to się dla niego skończyło? Teraz starał się przemyśleć dwa razy zanim brał udział w niebezpiecznym przedsięwzięciu. Na razie wolał się skupić na odbudowie tego wszystkiego. Owszem, zdawał sobie sprawę, że walka go nie ominie, chciał walczyć o lepsze jutro, ale z rozwagą.
Kolejnego ranka zszedł na dół. Chciał w czymś pomóc, nie potrafił siedzieć bezczynnie, zwłaszcza, że naprawdę chciał się odwdzięczyć za to, że mógł tu mieszkać. Pani Grey była dla niego niesamowicie miła i mówiła, że wcale nie trzeba w niczym pomagać, żeby sobie odpoczął, bo słyszała, że nie mógł spać w nocy. Urzekło go to, musiał przyznać, ale jednak chciał być pomocny. Skończyło się jednak na tym, że dzień zleciał mu na jakiś czynnościach wykonywanych w domu i na na farmie. Wiedział, że jak sie droży to będzie mógł pomagać jeszcze więcej.
Pod wieczór wszedł do salonu. Nie mógł sobie znaleźć miejsca, a nie chciał się szarogęsić, w końcu nie był u siebie. Widząc Herberta uśmiechnął się lekko.
- Hej. - odparł siadając na na dywanie przy kominku.
Mógł zając miejsce na fotelu, ale on jakoś od najmłodszych lat upodobał sobie siedzenie na ziemi.
- Nie ma opcji żeby ktokolwiek pytał was czym się zajmujecie. - powiedział z uśmiechem skinając głową w kierunku tych wszystkich roślin zgromadzonych w pomieszczeniu.
Było mu ciężko. Bardziej niż się spodziewał. Nie spał całą noc, najpierw kręcił się w łóżku z lewa na prawą, a potem mając dość leżenia wyszedł przed dom żeby zapalić. Stamtąd też chłód szybko go wygonił i wrócił do pokoju. Nie sądził, że tak go to ruszy. Przecież miał dużo czasu by się z tym oswoić, ale mimo wszystko, kiedy w końcu to już zrobił uderzyło go to bardziej niż ustawa przewiduje. Wiedział jednak, że to było najlepsze rozwiązanie. Zostało za wiele powiedziane zarówno z jego strony jak i ze strony pozostałych. Nie mógł już z nimi mieszkać, nie czuł się jak w domu, czuł sie otoczony obcymi ludźmi. Jedyny promykiem rodziny była Kerstin, którą niestety był zmuszony zostawić w domu z ludźmi, którzy bez zastanowienia rzucali się w wir walki.
On też kiedyś taki był. Rzucał się do walki, nawet jeśli miał świadomość, że ma do czynienia z silniejszym przeciwnikiem. I jak to się dla niego skończyło? Teraz starał się przemyśleć dwa razy zanim brał udział w niebezpiecznym przedsięwzięciu. Na razie wolał się skupić na odbudowie tego wszystkiego. Owszem, zdawał sobie sprawę, że walka go nie ominie, chciał walczyć o lepsze jutro, ale z rozwagą.
Kolejnego ranka zszedł na dół. Chciał w czymś pomóc, nie potrafił siedzieć bezczynnie, zwłaszcza, że naprawdę chciał się odwdzięczyć za to, że mógł tu mieszkać. Pani Grey była dla niego niesamowicie miła i mówiła, że wcale nie trzeba w niczym pomagać, żeby sobie odpoczął, bo słyszała, że nie mógł spać w nocy. Urzekło go to, musiał przyznać, ale jednak chciał być pomocny. Skończyło się jednak na tym, że dzień zleciał mu na jakiś czynnościach wykonywanych w domu i na na farmie. Wiedział, że jak sie droży to będzie mógł pomagać jeszcze więcej.
Pod wieczór wszedł do salonu. Nie mógł sobie znaleźć miejsca, a nie chciał się szarogęsić, w końcu nie był u siebie. Widząc Herberta uśmiechnął się lekko.
- Hej. - odparł siadając na na dywanie przy kominku.
Mógł zając miejsce na fotelu, ale on jakoś od najmłodszych lat upodobał sobie siedzenie na ziemi.
- Nie ma opcji żeby ktokolwiek pytał was czym się zajmujecie. - powiedział z uśmiechem skinając głową w kierunku tych wszystkich roślin zgromadzonych w pomieszczeniu.
Between life and death
you will find your true self, you will know what you are and what you never expected to be
Gabriel Tonks
Zawód : Szpieg
Wiek : 32
Czystość krwi : Mugolska
Stan cywilny : Kawaler
Śmierć będzie ostatnim wrogiem, który zostanie zniszczony - no nie powiedziałbym.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Na farmie zawsze było co robić. Nieustająca praca niezależnie od pory roku. Nawet jak śnieg leżał na ziemi to i tak w szklarni wciąż było wiele do roboty. Grey dzielił swój czas pomiędzy opiekę nad roliśnami, a działaniami dla Zakonu. Od jakiegoś czasu ślęczał nad starymi mapami mugolskimi analizując szlaki aliantów i stare tunele oraz punkty oporu. Uważał, być może naiwnie, że ich wrogowie nie mają takiej wiedzy i to może zadziałać na korzyść zwolenników Longbottoma. Ojciec trzymał stare zapiski w pudle schowanym na dnie szafy. Pamiętał dzień kiedy odkrył ten skarb i wiedział, że musi z niego skorzystać. Na razie było zbyt zimno i niebezpiecznie aby ruszać na szlak, ale jak tylko puszczą śniegi i zaczną się roztopy miał zamiar skrzyknąć parę dzielnych osób i wytrzymałych na małą wyprawę, w trakcie której sprawdziłby, które szlaki jeszcze się nadają.
Większość dnia spędził w szklarni, ledwo dzień wcześniej przyjmując pod swój dach Gabriela z jego szczeniakiem. Hattie śmiała się, że znów ma pod swoją opieką dwóch dorosłych mężczyzn. Od kiedy Halbert wyjechał by szukać roślin, które mogą wspomóc likantropię zostali tylko z matką we dwójkę. Pani Grey wyganiała Gabriela co chwila z kuchni, bo rzeczywiście pomocy nie potrzebowała, ale mógł narąbać drewna do kominka lub odśnieżyć ganek. Widząc jak mężczyzna potrzebuje zajęcia wynajdowała co chwila jakieś nowe.
-Przynajmniej łatwiej zacząć rozmowę. - Zaśmiał się Grey wskazując na stojące kubki z herbatą na stoliku. Sam siedział rozwalony na kanapie czując pulsujace plecy. Budował w szklarni stanowiska dla nowopowstającej hodowli tojadu. Następnego dnia chciał posadzić pierwsze sadzonki i tym samym rozpocząć dawno temu zakładany plan. -Udało się rozgościć? - Zagadnął patrząc bystro na przyjaciela, którego przyjął pod dach. Nie mógłby odmówić, wiedząc, że gdyby sam miał kłopoty Tonks przyszedł by mu na pomoc. Zwłaszcza w takich czasach jak teraz musieli pilnować swoich pleców i dbać jeden o drugiego.
Większość dnia spędził w szklarni, ledwo dzień wcześniej przyjmując pod swój dach Gabriela z jego szczeniakiem. Hattie śmiała się, że znów ma pod swoją opieką dwóch dorosłych mężczyzn. Od kiedy Halbert wyjechał by szukać roślin, które mogą wspomóc likantropię zostali tylko z matką we dwójkę. Pani Grey wyganiała Gabriela co chwila z kuchni, bo rzeczywiście pomocy nie potrzebowała, ale mógł narąbać drewna do kominka lub odśnieżyć ganek. Widząc jak mężczyzna potrzebuje zajęcia wynajdowała co chwila jakieś nowe.
-Przynajmniej łatwiej zacząć rozmowę. - Zaśmiał się Grey wskazując na stojące kubki z herbatą na stoliku. Sam siedział rozwalony na kanapie czując pulsujace plecy. Budował w szklarni stanowiska dla nowopowstającej hodowli tojadu. Następnego dnia chciał posadzić pierwsze sadzonki i tym samym rozpocząć dawno temu zakładany plan. -Udało się rozgościć? - Zagadnął patrząc bystro na przyjaciela, którego przyjął pod dach. Nie mógłby odmówić, wiedząc, że gdyby sam miał kłopoty Tonks przyszedł by mu na pomoc. Zwłaszcza w takich czasach jak teraz musieli pilnować swoich pleców i dbać jeden o drugiego.
Zły pomysł?Nie ma czegoś takiego jak zły pomysł, tylko złe wykonanie go
Herbert Grey
Zawód : Botanik, podróżnik, awanturnik
Wiek : 29
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Kawaler
Podróżowanie to nie jest coś, do czego się nadajesz. To coś, co robisz. Jak oddychanie
OPCM : 18 +2
UROKI : 0
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 2 +1
TRANSMUTACJA : 15 +2
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 5
SPRAWNOŚĆ : 10
Genetyka : Czarodziej
Zakon Feniksa
Tonks mimowolnie zaśmiał się cicho na uwagę przyjaciela i pokiwał głową. Miał racje, przy takiej ilości roślinności w domu plus sam fakt, że znajdowali się na farmie, nigdy nie brakowało tematów do rozmów.
- Prawda. Wiesz, ja jestem totalnym laikiem jeśli chodzi o roślinność. Pamiętam jak w szkole na Zielarstwie byłem tak wybitny, że potrafiłem pomylić najprostsze rośliny ze sobą. Nie wspominając o ich właściwościach czy nazwach. - roześmiał się wesoło sięgając po kubek stojący na stole i upił łyk.
Odchylił lekko głowę do tyłu i na moment przymknął oczy. Był wdzięczny Herbertowi, że ten go przyjął pod dach. Jego decyzja o wyprowadzce z domu była co prawda w pewnym stopniu podjęta w przeciągu chwili, ale im dłużej o tym myślał tym coraz więcej sensu to dla niego miało. Nie chciał się teraz jednak nad tym rozwlekać. Mleko się wylało, trzeba było żyć dalej. Teraz chciał się odwdzięczyć Herbertowi i jego mamie, która była przemiłą osobą. Dwa razy nawet dostał dzisiaj ścierą po plecach kiedy znów chciał w czymś pomóc.
- Torby jeszcze nie rozpakowałem jakoś. - pokręcił głową w odpowiedzi na jego pytanie – Puszek za to doskonale się tu czuje doskonale. Nabiegał się dzisiaj po dworze. - dodał po chwili z rozbawieniem widząc jak jego szczeniak zadowolony wkracza właśnie do salonu.
Był już spory, ale w końcu był rasy psów wielkich, nic więc dziwnego, że nawet jako szczeniak był dużym psem. Brązowa kulka przetuptała przez salon i legła u nóg swojego pana, a Gabriel podrapał pupila za uchem.
- Twoja mama ma mnie chyba dzisiaj dość. Jutro będę tobie zawracał głowę, powiedz mi w czym ci pomóc, a z chęcią to zrobię. - przeniósł spojrzenie na Grey’a. - Znasz mnie, nie umiem siedzieć na tyłku. - dodał z uśmiechem biorąc jeszcze jednego łyka herbaty. - A właśnie, widziałem u was tutaj ciekawe mapy, to z czasów wojny mugolskiej? Mam o niej sporą wiedzę, jakbyś potrzebował z nimi pomocy, to służę. - przypomniał sobie znów drapiąc swojego pupila za uchem.
Już zdążył się przekonać, że jego wiedza pomogła podczas zażegnania konfliktu między mugolami, a czarodziejami na początku miesiąca.
- Prawda. Wiesz, ja jestem totalnym laikiem jeśli chodzi o roślinność. Pamiętam jak w szkole na Zielarstwie byłem tak wybitny, że potrafiłem pomylić najprostsze rośliny ze sobą. Nie wspominając o ich właściwościach czy nazwach. - roześmiał się wesoło sięgając po kubek stojący na stole i upił łyk.
Odchylił lekko głowę do tyłu i na moment przymknął oczy. Był wdzięczny Herbertowi, że ten go przyjął pod dach. Jego decyzja o wyprowadzce z domu była co prawda w pewnym stopniu podjęta w przeciągu chwili, ale im dłużej o tym myślał tym coraz więcej sensu to dla niego miało. Nie chciał się teraz jednak nad tym rozwlekać. Mleko się wylało, trzeba było żyć dalej. Teraz chciał się odwdzięczyć Herbertowi i jego mamie, która była przemiłą osobą. Dwa razy nawet dostał dzisiaj ścierą po plecach kiedy znów chciał w czymś pomóc.
- Torby jeszcze nie rozpakowałem jakoś. - pokręcił głową w odpowiedzi na jego pytanie – Puszek za to doskonale się tu czuje doskonale. Nabiegał się dzisiaj po dworze. - dodał po chwili z rozbawieniem widząc jak jego szczeniak zadowolony wkracza właśnie do salonu.
Był już spory, ale w końcu był rasy psów wielkich, nic więc dziwnego, że nawet jako szczeniak był dużym psem. Brązowa kulka przetuptała przez salon i legła u nóg swojego pana, a Gabriel podrapał pupila za uchem.
- Twoja mama ma mnie chyba dzisiaj dość. Jutro będę tobie zawracał głowę, powiedz mi w czym ci pomóc, a z chęcią to zrobię. - przeniósł spojrzenie na Grey’a. - Znasz mnie, nie umiem siedzieć na tyłku. - dodał z uśmiechem biorąc jeszcze jednego łyka herbaty. - A właśnie, widziałem u was tutaj ciekawe mapy, to z czasów wojny mugolskiej? Mam o niej sporą wiedzę, jakbyś potrzebował z nimi pomocy, to służę. - przypomniał sobie znów drapiąc swojego pupila za uchem.
Już zdążył się przekonać, że jego wiedza pomogła podczas zażegnania konfliktu między mugolami, a czarodziejami na początku miesiąca.
Between life and death
you will find your true self, you will know what you are and what you never expected to be
Gabriel Tonks
Zawód : Szpieg
Wiek : 32
Czystość krwi : Mugolska
Stan cywilny : Kawaler
Śmierć będzie ostatnim wrogiem, który zostanie zniszczony - no nie powiedziałbym.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Dom Greyów zawsze był pełen roślin oraz mugolskiego sprzętu. Nigdy się to ze sobą nie biło oraz nie gryzło; naturalny stan rzeczy. Greengrove Farm była żywym przykładem na to, że dwa światy mogą ze sobą współistnieć i tworzyć idealną harmonię. Państwo Grey byli przykładem dobrze zgranego małżeństwa, które stworzyło szczęśliwą rodzinę. Nieruchome zdjęcie ojca znajdowało się w salonie, a jego rysy były widoczne w twarzy Herberta. Ten zaś wyciągał przed siebie długie nogi i wpatrywał się w ogień trzaskający wesoło w kominku. Zdawało się, przez krótką chwilę, że wojny nie ma. Nie dzieje się na zewnątrz zawierucha, która niszczy świat i zmienia wartości.
-Nie zadzieraj z Hattie Grey. - Zaśmiał się głośno. -Gość w domu to największy skarb. Najlepiej jakbyś leżał i nic nie robił. - Matka Herberta należała do kobiet ciepłych i rodzinnych, która rządziła całym domem, a reszta nigdy nie oponowała. Jednocześnie ciężko pracowała w szklarni oraz ogrodzie, dostarczała składniki na eliksiry i dzieliła się swoją wiedzą. Przeczesał ciemne włosy dłonią. -W szklarni system natryskowy trochę szwankuje, należy też udać się do lasu i sprawdzić paśniki. - Zauważył po chwili namysłu kiedy Gabriel zapewnił o swojej chęci pomocy. Tym ostatnim Grey zajmował się, chociaż przecież nie należało to do jego obowiązków. To była praca jego ojca, a syn nie potrafił przestać nawet kiedy ten zmarł. -Możesz jutro ze mną pójść. - Upił łyk ciepłej herbaty, a gdy padło pytanie o mapy zamarł na chwilę. Volans część tych dokumentów mu dostarczył jakiś czas temu więc miał nad czym się pochylać, choć wizja wsparcia bardzo mu się spodobała. Powoli wstał ze swojego miejsca i podszedł do półek pełnych książek, przewodników i map. Wciągnął parę starych, złożonych i położył je na blacie stołu. -W 1941 roku w paśmie gór powstał pierwszy szlak przerzutowy. - Zaczął mówić wodząc palcem o starych oznaczeniach na mapach. -Tu, tu a także tu znajdowały się punkty przerzutowe lotników. - Wskazywał kolejne punkty. -Stare bunkry wojskowe w trudno dostępnych miejscach. Maskowane tak, że z lotu ptaka ciężko je dojrzeć. Te… znajdują się na granicy z West Riding of Yorkshire, Cheshire oraz Westmorland. Gdyby je odnaleźć, sprawdzić jak się trzymają… to istnieje szansa na ich wykorzystanie. Potrzebuję jedynie parę osób, które wyruszą na badanie terenu. Niezbyt łatwa misja. - Wyjaśnił przyjacielowi po co zbiera i trzyma mapy. -A gdyby odnaleźć przejścia tajemne pomiędzy punktami istnieje szansa, że umocnimy granicę.
-Nie zadzieraj z Hattie Grey. - Zaśmiał się głośno. -Gość w domu to największy skarb. Najlepiej jakbyś leżał i nic nie robił. - Matka Herberta należała do kobiet ciepłych i rodzinnych, która rządziła całym domem, a reszta nigdy nie oponowała. Jednocześnie ciężko pracowała w szklarni oraz ogrodzie, dostarczała składniki na eliksiry i dzieliła się swoją wiedzą. Przeczesał ciemne włosy dłonią. -W szklarni system natryskowy trochę szwankuje, należy też udać się do lasu i sprawdzić paśniki. - Zauważył po chwili namysłu kiedy Gabriel zapewnił o swojej chęci pomocy. Tym ostatnim Grey zajmował się, chociaż przecież nie należało to do jego obowiązków. To była praca jego ojca, a syn nie potrafił przestać nawet kiedy ten zmarł. -Możesz jutro ze mną pójść. - Upił łyk ciepłej herbaty, a gdy padło pytanie o mapy zamarł na chwilę. Volans część tych dokumentów mu dostarczył jakiś czas temu więc miał nad czym się pochylać, choć wizja wsparcia bardzo mu się spodobała. Powoli wstał ze swojego miejsca i podszedł do półek pełnych książek, przewodników i map. Wciągnął parę starych, złożonych i położył je na blacie stołu. -W 1941 roku w paśmie gór powstał pierwszy szlak przerzutowy. - Zaczął mówić wodząc palcem o starych oznaczeniach na mapach. -Tu, tu a także tu znajdowały się punkty przerzutowe lotników. - Wskazywał kolejne punkty. -Stare bunkry wojskowe w trudno dostępnych miejscach. Maskowane tak, że z lotu ptaka ciężko je dojrzeć. Te… znajdują się na granicy z West Riding of Yorkshire, Cheshire oraz Westmorland. Gdyby je odnaleźć, sprawdzić jak się trzymają… to istnieje szansa na ich wykorzystanie. Potrzebuję jedynie parę osób, które wyruszą na badanie terenu. Niezbyt łatwa misja. - Wyjaśnił przyjacielowi po co zbiera i trzyma mapy. -A gdyby odnaleźć przejścia tajemne pomiędzy punktami istnieje szansa, że umocnimy granicę.
Zły pomysł?Nie ma czegoś takiego jak zły pomysł, tylko złe wykonanie go
Herbert Grey
Zawód : Botanik, podróżnik, awanturnik
Wiek : 29
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Kawaler
Podróżowanie to nie jest coś, do czego się nadajesz. To coś, co robisz. Jak oddychanie
OPCM : 18 +2
UROKI : 0
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 2 +1
TRANSMUTACJA : 15 +2
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 5
SPRAWNOŚĆ : 10
Genetyka : Czarodziej
Zakon Feniksa
- Uwierz mi nie mam zamiaru z nią zadzierać. - powiedział rozbawiony kręcąc głową z uśmiechem.
Słysząc o szwankującym natrysku uśmiechnął się lekko. Tak, zdecydowanie znał się na takich rzeczach. Miłość do majsterkowania i naprawiania różnych rzeczy odziedziczył po wujku mugolu, z którym w wakacje naprawiał motory. To ten wujek zaraził go też miłością do tych środków transportu. Jego rodzina kiedyś była naprawdę zgrana. Zanim to wszystko się zaczęło, zanim doszło do wielu tragedii w ich życiach. W domu zawsze panowała miła i rodzinna atmosfera, wszyscy byli mile widziani. Gabriel do dzisiaj pamiętał doskonale smak ciasta truskawkowego, które zawsze robiła mama. A teraz? Ojciec mieszkał sam w Kornwalii, matka nie żyła, a on się wyprowadził z domu nie mogąc się dogadać z rodzeństwem.
- Z wielką chęcią. Bo twoja mama to mnie ponownie zdzieli ścierą kiedy zaproponuje pomoc. - roześmiał się popijając herbatę, po czym podrapał swojego pupila za uchem – Co prawda na paśnikach się nie znam, ale jak mi wytłumaczysz co gdzie i po co i dlaczego to raz dwa ogarnę. - puścił mu oczko, by po chwili podnieść się z ziemi i podejść do rozłożonych przez Herberta map.
Przyjrzał się im dokładnie, jednocześnie słuchając wyjaśnień przyjaciela. To był naprawdę dobry pomysł. Jeśli udałoby im się znaleźć te wszystkie miejsca, mieli by jakiś punkt zaczepienia. Ludzie uciekający przez zagrożeniem mogliby spokojnie się tymi tunelami poruszać, o ile oczywiście tunele zostałyby najpierw odpowiednio zabezpieczone.
- Ma to duży potencjał. - odparł spokojnie kiwając głową – Co prawda nie znam tamtych terenów, ale możesz na mnie liczyć. Z chęcią poszukam tych punktów. Stare bunkry, przede wszystkim te wojskowe, były w tamtych czasach bardzo dobrze zabezpieczone. Można by tam też zorganizować jakieś schronienia dla uciekających, nawet tymczasowe. Kiedyś czytałem taką książkę o bunkrach przeciwlotniczych z czasów mugolskiej wojny. Nie wiem czy jej w sumie nawet nie mam ze sobą, bo niektóre zabrałem z domu. - uśmiechnął się lekko.
Słysząc o szwankującym natrysku uśmiechnął się lekko. Tak, zdecydowanie znał się na takich rzeczach. Miłość do majsterkowania i naprawiania różnych rzeczy odziedziczył po wujku mugolu, z którym w wakacje naprawiał motory. To ten wujek zaraził go też miłością do tych środków transportu. Jego rodzina kiedyś była naprawdę zgrana. Zanim to wszystko się zaczęło, zanim doszło do wielu tragedii w ich życiach. W domu zawsze panowała miła i rodzinna atmosfera, wszyscy byli mile widziani. Gabriel do dzisiaj pamiętał doskonale smak ciasta truskawkowego, które zawsze robiła mama. A teraz? Ojciec mieszkał sam w Kornwalii, matka nie żyła, a on się wyprowadził z domu nie mogąc się dogadać z rodzeństwem.
- Z wielką chęcią. Bo twoja mama to mnie ponownie zdzieli ścierą kiedy zaproponuje pomoc. - roześmiał się popijając herbatę, po czym podrapał swojego pupila za uchem – Co prawda na paśnikach się nie znam, ale jak mi wytłumaczysz co gdzie i po co i dlaczego to raz dwa ogarnę. - puścił mu oczko, by po chwili podnieść się z ziemi i podejść do rozłożonych przez Herberta map.
Przyjrzał się im dokładnie, jednocześnie słuchając wyjaśnień przyjaciela. To był naprawdę dobry pomysł. Jeśli udałoby im się znaleźć te wszystkie miejsca, mieli by jakiś punkt zaczepienia. Ludzie uciekający przez zagrożeniem mogliby spokojnie się tymi tunelami poruszać, o ile oczywiście tunele zostałyby najpierw odpowiednio zabezpieczone.
- Ma to duży potencjał. - odparł spokojnie kiwając głową – Co prawda nie znam tamtych terenów, ale możesz na mnie liczyć. Z chęcią poszukam tych punktów. Stare bunkry, przede wszystkim te wojskowe, były w tamtych czasach bardzo dobrze zabezpieczone. Można by tam też zorganizować jakieś schronienia dla uciekających, nawet tymczasowe. Kiedyś czytałem taką książkę o bunkrach przeciwlotniczych z czasów mugolskiej wojny. Nie wiem czy jej w sumie nawet nie mam ze sobą, bo niektóre zabrałem z domu. - uśmiechnął się lekko.
Between life and death
you will find your true self, you will know what you are and what you never expected to be
Gabriel Tonks
Zawód : Szpieg
Wiek : 32
Czystość krwi : Mugolska
Stan cywilny : Kawaler
Śmierć będzie ostatnim wrogiem, który zostanie zniszczony - no nie powiedziałbym.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
-Być może błędnie zakładam, ale… wątpię aby nasz wróg pomyślał o wykorzystaniu mugolskich sieci zabezpieczeń. - Zerknął na Gabriela i następnie zaznaczył ołówkiem, który wcześniej znalazł wśród wielu książek i map w salonie, punkty o których wspominał. -Na wiosnę, jak pierwsze śniegi puszczą można się wybrać. - Mając w osobie Tonka towarzysza na pewno miałby większą pewność, że przetrwa rzeczoną wyprawę. Ujął kubek z herbatą w dłonie i upił łyk. -Jeżeli bunkry są sprawne, to można zrobić tam miejsca dla uciekających. - Zgodziła się z pomysłem przyjaciela. -Czyli wraz z wiosną ruszamy na szlak. - Oznajmił całkiem zadowolony z tego pomysłu zwijając mapy i ponownie robiąc miejsce na stoliku. -Pokaże ci wszystko i zagonię do pracy. - Zapewnił Tonksa na powrót rozsiadając się na kanapie przed kominkiem. -Pobudka o piątej rano. - Dodał jeszcze z rozbawieniem w głosie, ale realnie to nie żartował. Im wcześniej wyruszą tym większa szansa, że znajdą więcej paśników i uda im się je naprawić. Zwierzęta w czasie zimy potrzebowały wsparcia i to nie tylko te ze świata mugolskiego. Istoty, które widzieli tylko czarodzieje również głodowały i miały większy problem ze znalezieniem pożywienia. W ich interesie było o nie zadbać.
W kuchni dało się słyszeć jak Hattie się krząta i nuci pod nosem starą, szkocką pieśń, tą samą którą Herbert słuchał co wieczór będą dzieckiem. Po chwili szczupła kobieta z burzą siwych włosów na głowie zajrzała do salonu.
-Nie siedźcie zbyt długo, chłopcy. - Upomniała ich z ciepłym uśmiechem na ustach. -Dobranoc.
-Dobranoc, mamo. - Odpowiedział jej Herbert, a ta zniknęła na schodach prowadzących na wyższe piętro nadal nucąc melodię. -Musiała coś schować w spiżarni, zawsze to robi jak śpiewa. - Mruknął Grey wstając z kanapy z zamiarem udania się do kuchni.
-Herbercie Gladstonie Grey - Usłyszeli głos z góry. -Zostaw coś na śniadanie.
-Zaraza… - Westchnął mężczyzna. -Słuch ma iście koci.
Nie musząc się już skradać wszedł do pomieszczenia i skierował swoje kroki od razu w stronę spiżarni gdzie pod przykryciem leżały upieczone, cienkie placki. Nic szczególnego, ale i tak wielki rarytas w czasie wojny.
W kuchni dało się słyszeć jak Hattie się krząta i nuci pod nosem starą, szkocką pieśń, tą samą którą Herbert słuchał co wieczór będą dzieckiem. Po chwili szczupła kobieta z burzą siwych włosów na głowie zajrzała do salonu.
-Nie siedźcie zbyt długo, chłopcy. - Upomniała ich z ciepłym uśmiechem na ustach. -Dobranoc.
-Dobranoc, mamo. - Odpowiedział jej Herbert, a ta zniknęła na schodach prowadzących na wyższe piętro nadal nucąc melodię. -Musiała coś schować w spiżarni, zawsze to robi jak śpiewa. - Mruknął Grey wstając z kanapy z zamiarem udania się do kuchni.
-Herbercie Gladstonie Grey - Usłyszeli głos z góry. -Zostaw coś na śniadanie.
-Zaraza… - Westchnął mężczyzna. -Słuch ma iście koci.
Nie musząc się już skradać wszedł do pomieszczenia i skierował swoje kroki od razu w stronę spiżarni gdzie pod przykryciem leżały upieczone, cienkie placki. Nic szczególnego, ale i tak wielki rarytas w czasie wojny.
Zły pomysł?Nie ma czegoś takiego jak zły pomysł, tylko złe wykonanie go
Herbert Grey
Zawód : Botanik, podróżnik, awanturnik
Wiek : 29
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Kawaler
Podróżowanie to nie jest coś, do czego się nadajesz. To coś, co robisz. Jak oddychanie
OPCM : 18 +2
UROKI : 0
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 2 +1
TRANSMUTACJA : 15 +2
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 5
SPRAWNOŚĆ : 10
Genetyka : Czarodziej
Zakon Feniksa
Pokiwał lekko głową, na pierwsze słowa Herberta.
- Byłoby to poniżej ich godności gdyby korzystali z czegoś co stworzyli mugole. - powiedział kręcąc głową z rozbawieniem, po czym się skrzywił.
Z doświadczenia wiedział, że wiele rzeczy, które wyszły spod ręki mugoli mogłoby być śmiało wykorzystane przez czarodziei.
- Teraz mogłoby być mało bezpiecznie w takich miejscach. Topniejący śnieg z całą pewnością naruszy w mniejszym lub większym stopniu konstrukcje bunkrów, a skoro nikt o nie nie dbał od czasów wojny mogą być średnio bezpieczne. - odparł spokojnie zerkając na mapę, zapamiętując wszystko raz dwa.
Lubił to swoją umiejętność, wystarczyło, że się czemuś przez chwilę przyjrzał i już pamiętał. Dlatego był dobry w swojej pracy, zapamiętywanie faktów było dużym plusem. Nie raz musiał zapamiętywać wiele informacji naraz albo miał bardzo mało czasu by się czemuś przyjrzeć, wtedy ta umiejętność bardzo mu się przydawała. No i jego pracodawcom przy okazji. Wtedy jeszcze nie wiedział, że pracuje nie dla tej strony co trzeba.
- Nie widzę problemu w staniu tak wcześnie. O ile stawiasz rano kawę. Wiesz jak to mówią, kawa z rana jak bita śmietana… czy jakoś tak. - powiedział rozbawiony, a po chwili odwrócił się słysząc nucenie za plecami – Dobrej nocy pani Grey. - uśmiechnął się do kobiety.
Zerknął na Herberta i mimowolnie zaśmiał się cicho pod nosem słysząc jak matka strofuje syna z górnego piętra. Od razu mu się przypomniało jak było u niego, gdy jeszcze wszyscy mieszkali razem. Ile razy to dostał szmatą po plecach, albo Michael kiedy coś zwędzili ze spiżarni. Uśmiechnął się lekko na to wspomnienie, jednocześnie jednak trochę smutniejąc. Nie dał jednak tego po sobie poznać. Nie chciał zwalać Herbertowi jeszcze dodatkowo swoich problemów, wystarczy, że ten przyjął go do siebie.
- Z matką nigdy nie wygrasz. Uwierz mi, nie raz przekonałem się na własnej skórze. - powiedział uśmiechając się do niego. - Ulala, cóż za zapachy. - dodał czując placuszki.
- Byłoby to poniżej ich godności gdyby korzystali z czegoś co stworzyli mugole. - powiedział kręcąc głową z rozbawieniem, po czym się skrzywił.
Z doświadczenia wiedział, że wiele rzeczy, które wyszły spod ręki mugoli mogłoby być śmiało wykorzystane przez czarodziei.
- Teraz mogłoby być mało bezpiecznie w takich miejscach. Topniejący śnieg z całą pewnością naruszy w mniejszym lub większym stopniu konstrukcje bunkrów, a skoro nikt o nie nie dbał od czasów wojny mogą być średnio bezpieczne. - odparł spokojnie zerkając na mapę, zapamiętując wszystko raz dwa.
Lubił to swoją umiejętność, wystarczyło, że się czemuś przez chwilę przyjrzał i już pamiętał. Dlatego był dobry w swojej pracy, zapamiętywanie faktów było dużym plusem. Nie raz musiał zapamiętywać wiele informacji naraz albo miał bardzo mało czasu by się czemuś przyjrzeć, wtedy ta umiejętność bardzo mu się przydawała. No i jego pracodawcom przy okazji. Wtedy jeszcze nie wiedział, że pracuje nie dla tej strony co trzeba.
- Nie widzę problemu w staniu tak wcześnie. O ile stawiasz rano kawę. Wiesz jak to mówią, kawa z rana jak bita śmietana… czy jakoś tak. - powiedział rozbawiony, a po chwili odwrócił się słysząc nucenie za plecami – Dobrej nocy pani Grey. - uśmiechnął się do kobiety.
Zerknął na Herberta i mimowolnie zaśmiał się cicho pod nosem słysząc jak matka strofuje syna z górnego piętra. Od razu mu się przypomniało jak było u niego, gdy jeszcze wszyscy mieszkali razem. Ile razy to dostał szmatą po plecach, albo Michael kiedy coś zwędzili ze spiżarni. Uśmiechnął się lekko na to wspomnienie, jednocześnie jednak trochę smutniejąc. Nie dał jednak tego po sobie poznać. Nie chciał zwalać Herbertowi jeszcze dodatkowo swoich problemów, wystarczy, że ten przyjął go do siebie.
- Z matką nigdy nie wygrasz. Uwierz mi, nie raz przekonałem się na własnej skórze. - powiedział uśmiechając się do niego. - Ulala, cóż za zapachy. - dodał czując placuszki.
Between life and death
you will find your true self, you will know what you are and what you never expected to be
Gabriel Tonks
Zawód : Szpieg
Wiek : 32
Czystość krwi : Mugolska
Stan cywilny : Kawaler
Śmierć będzie ostatnim wrogiem, który zostanie zniszczony - no nie powiedziałbym.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Zgodził się z Tonksem, że przez lata baunkry mogły ulec zniszczeniu, a topniejący śnieg stanowił spore zagrożenie w trakcie takiej wyprawy kiedy szlaki nie były jeszcze przetarte, ale nie stanowiło to dla niego problemu. Puszcza Amazońska miała to do siebie, że tam nie było żadnych szlaków, szło się za przewodnikiem, który wiedział jak poruszać się po dżungli, nie mając mapy ani kompasu. Dla niego wyznacznikami była przyroda: rośliny i zwierzęta. Wtedy wiedział gdzie i jak iść. A Grey podążał za nim robiąc liczne notatki i ucząc się od Indian. A miał czego.
Biały człowiek bez Indiania nie przeżyłby w Amazonii, nawet teraz będąc zaprawionym w bojach, nie ruszyłby tam sam.
W Anglii było łatwiej, mieli mapy, kompasy i wiedzę na temat własnego kraju, ale i tak musieli być ostrożni. Wiedział, że ma wiernego towarzysza w osobie Tonksa, także gdy śniegi puszczą będą mogli ruszać. Nie wiedział, że w kwietniu pogoda będzie paskudna i zniechęcająca do jakichkolwiek aktywności.
Teraz zaś wyciągał placki jakie usmażyła Hattie i wyłożył po parę na talerz dla siebie i Gaba.
-Łap! - Podał mu talerz z przysmakiem, który sam by zjadł na raz, ale musieli wydzielać sobie te przyjemności. -Matki chyba wyrabiają w sobie specjalne umiejętności. I za każdym razem inne, zależnie czy mają córki czy synów. - Grey miał kiedyś młodszą siostrę, Hazel. Zmarła będąc jeszcze dzieckiem, ale czasami jej zdjęcia można było zobaczyć wśród rodzinnych pamiątek. Choć na dom Greyów spadły wtedy ciężkie dni i nie wiedzieli czy będą kiedyś się jeszcze śmiać, tak teraz wspominali siostrę z uśmiechem i pewną dozą nostalgii.
Placki były pyszne i nawet nie patyczkował się aby jeść je inaczej niż placami. W ten sposób smakowały najlepiej.
Powoli czuł zmęczenie, zwłaszcza jak zjadł trochę ciepłego posiłku. Ogień w kominku sprawiał, że ciało stało się ociężałe. Grey przeciągnął się mocno.
-Mam nadzieje, że masz ze sobą ciepłe ubrania. A jak nie to coś na pewno znajdziemy. Mamy do obejścia siedem paśników.
Biały człowiek bez Indiania nie przeżyłby w Amazonii, nawet teraz będąc zaprawionym w bojach, nie ruszyłby tam sam.
W Anglii było łatwiej, mieli mapy, kompasy i wiedzę na temat własnego kraju, ale i tak musieli być ostrożni. Wiedział, że ma wiernego towarzysza w osobie Tonksa, także gdy śniegi puszczą będą mogli ruszać. Nie wiedział, że w kwietniu pogoda będzie paskudna i zniechęcająca do jakichkolwiek aktywności.
Teraz zaś wyciągał placki jakie usmażyła Hattie i wyłożył po parę na talerz dla siebie i Gaba.
-Łap! - Podał mu talerz z przysmakiem, który sam by zjadł na raz, ale musieli wydzielać sobie te przyjemności. -Matki chyba wyrabiają w sobie specjalne umiejętności. I za każdym razem inne, zależnie czy mają córki czy synów. - Grey miał kiedyś młodszą siostrę, Hazel. Zmarła będąc jeszcze dzieckiem, ale czasami jej zdjęcia można było zobaczyć wśród rodzinnych pamiątek. Choć na dom Greyów spadły wtedy ciężkie dni i nie wiedzieli czy będą kiedyś się jeszcze śmiać, tak teraz wspominali siostrę z uśmiechem i pewną dozą nostalgii.
Placki były pyszne i nawet nie patyczkował się aby jeść je inaczej niż placami. W ten sposób smakowały najlepiej.
Powoli czuł zmęczenie, zwłaszcza jak zjadł trochę ciepłego posiłku. Ogień w kominku sprawiał, że ciało stało się ociężałe. Grey przeciągnął się mocno.
-Mam nadzieje, że masz ze sobą ciepłe ubrania. A jak nie to coś na pewno znajdziemy. Mamy do obejścia siedem paśników.
Zły pomysł?Nie ma czegoś takiego jak zły pomysł, tylko złe wykonanie go
Herbert Grey
Zawód : Botanik, podróżnik, awanturnik
Wiek : 29
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Kawaler
Podróżowanie to nie jest coś, do czego się nadajesz. To coś, co robisz. Jak oddychanie
OPCM : 18 +2
UROKI : 0
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 2 +1
TRANSMUTACJA : 15 +2
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 5
SPRAWNOŚĆ : 10
Genetyka : Czarodziej
Zakon Feniksa
Jako szpieg nie raz musiał dostosować się do zaistniałej sytuacji, nie raz w ciągu kilku sekund. Potrafił to, ale nie zmieniało to faktu, że mimo wszystko wolał zawsze mieć przygotowany jakiś plan działania, a nawet dwa plany, gdyby pierwszy nie wypalił to mieć awaryjny. Jak to mówią, przezorny zawsze ubezpieczony. Ale on działał przeważnie w miastach, w portach, rzadko kiedy sytuacja zmuszała go do udania się w na łono przyrody. Nigdy nie był też jakoś specjalnie miłośnikiem przyrody, nie wspominając już o tym, że totalnie się nie znał na roślinach. Dlatego zawsze podziwiał kogoś, kto miał wiedzę botaniczną, tak jak Herbert. Nie potrafił sobie wyobrazić jak to musiało być w Amazonii, mógł jedynie gdybać i posiłkować się opowieściami przyjaciela.
Przyjął od Herberta talerz z plackami z przyjemnością. Pachniało tak, że o mało co nie dostał ślinotoku. Też nie miał najmniejszego zamiaru bawić się w sztućce, takie smakołyki najlepiej smakowały jak można je było zjeść palcami.
- Właśnie chyba nie koniecznie. - pokręcił głową z uśmiechem – Matka to matka, ona zawsze wie. One mają jakieś cholera magiczne zdolności jeśli o to chodzi, wiesz? Takie bardziej niż zwykle. No kurde, kiedyś napisałem coś mamie w liście ze szkoły, pominąłem, że coś tam się stało. Nauczyciel też nie wysłał żadnego zawiadomienia, bo już wiedział, że to nie ma sensu. Ona wiedziała, rozumiesz? Dostałem wyjca, że ją okłamuje, że ona wie, że znowu coś zrobiłem. A nikt, przysięgam, nikt jej nic nie powiedział. - odparł z rozbawieniem.
Oj do dzisiaj pamiętał jak mu było wstyd. Pierwszy i chyba ostatni raz w życiu było mu wstyd. Wyjec darł się na całą wielką salę wtedy i nie było ani jednej osoby, która by potem nie wiedziała, że Gabriel Tonks dostał wyjca od matki.
Z przyjemnością zjadł placki, a potem umył po sobie talerz.
- Możesz być spokojny, mam wszystkie swoje cichy. Dużo ich co prawda nie ma, ale ciepłe się z cała pewnością znajdą. - powiedział z uśmiechem kiwając głową, po czym przeciągnął się leniwie – Ocho, zjadłem i oczy mi się kleją. Może dzisiaj zasnę jak człowiek. Puszek, na górę. - polecił psu wskazując dłonią na schody, na co podopieczny leniwie się podniósł z ciepłej podłogi przy kominku i poczłapał powoli na piętro.
Przyjął od Herberta talerz z plackami z przyjemnością. Pachniało tak, że o mało co nie dostał ślinotoku. Też nie miał najmniejszego zamiaru bawić się w sztućce, takie smakołyki najlepiej smakowały jak można je było zjeść palcami.
- Właśnie chyba nie koniecznie. - pokręcił głową z uśmiechem – Matka to matka, ona zawsze wie. One mają jakieś cholera magiczne zdolności jeśli o to chodzi, wiesz? Takie bardziej niż zwykle. No kurde, kiedyś napisałem coś mamie w liście ze szkoły, pominąłem, że coś tam się stało. Nauczyciel też nie wysłał żadnego zawiadomienia, bo już wiedział, że to nie ma sensu. Ona wiedziała, rozumiesz? Dostałem wyjca, że ją okłamuje, że ona wie, że znowu coś zrobiłem. A nikt, przysięgam, nikt jej nic nie powiedział. - odparł z rozbawieniem.
Oj do dzisiaj pamiętał jak mu było wstyd. Pierwszy i chyba ostatni raz w życiu było mu wstyd. Wyjec darł się na całą wielką salę wtedy i nie było ani jednej osoby, która by potem nie wiedziała, że Gabriel Tonks dostał wyjca od matki.
Z przyjemnością zjadł placki, a potem umył po sobie talerz.
- Możesz być spokojny, mam wszystkie swoje cichy. Dużo ich co prawda nie ma, ale ciepłe się z cała pewnością znajdą. - powiedział z uśmiechem kiwając głową, po czym przeciągnął się leniwie – Ocho, zjadłem i oczy mi się kleją. Może dzisiaj zasnę jak człowiek. Puszek, na górę. - polecił psu wskazując dłonią na schody, na co podopieczny leniwie się podniósł z ciepłej podłogi przy kominku i poczłapał powoli na piętro.
Between life and death
you will find your true self, you will know what you are and what you never expected to be
Gabriel Tonks
Zawód : Szpieg
Wiek : 32
Czystość krwi : Mugolska
Stan cywilny : Kawaler
Śmierć będzie ostatnim wrogiem, który zostanie zniszczony - no nie powiedziałbym.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Stając przed Greengrove Farm mimowolnie zacisnęła zęby, co było przejawem zmartwienia, które nasilało się od momentu otrzymania ostatniego listu od przyjaciela. Czuła, że jest potrzebna, że to jest ten moment, którego wystąpienia nigdy sobie nie życzyła. Była niczym kwoka, martwiąca się na co dzień aż nadto o tych z którymi nie łączyły jej więzy krwi, a których nazywała najbliższymi. Miała nadzieję, że po prostu przesadnie odebrała słowa listu albo, że to był po prostu mało śmieszny żart i zaraz Herbert będzie się śmiać z jej miny - naprawdę chciała w to wierzyć.
Patrzyła na znany jej przybytek czując w piersi wzbierający niepokój, jakby co najmniej wydarzyło się coś złego, na tyle złego, by zmusić Despenser do porzucenia wszystkiego, by ruszyć ze wsparciem, choć tak po prawdzie była ostatnią osobą, która potrafiłaby go odpowiednio udzielić. Zawzięła się jednak i właśnie dlatego teraz z przyspieszonym biciem serca zamykała za sobą furtkę, zmierzając przez trawnik wprost do szklanych drzwi. Tych samych, które niegdyś nazywała głupimi, gdyż w jej mniemaniu ujmowały na prywatności, którą kruczowłosa zwykła cenić sobie najbardziej. Stanęła przed nimi, poprawiając koszyk na ramieniu i wreszcie pukając niecierpliwie, jak zwykle zresztą, choć tym razem czaiło się w tych gwałtownych ruchach coś więcej. Przestąpiła z nogi na nogę, z westchnieniem odgarniając sprzed oczu zbłąkany kosmyk włosów.
Wreszcie uchyliła z wolna drzwi, w końcu nie była obca dla tego domu, a i jej wizyta była względnie zapowiedziana. Nie kryła się z własną obecnością, a jednak podświadomie kroczyła nad wyraz cicho, mijając znane drobiazgi i obrazy, które nie raz przyszło jej oglądać. Ten dom zawsze kojarzył jej się z ciepłem domowego ogniska, może dlatego, że nie było w nim przepychu, a prostota nadawała stosownej atmosfery.
- Herbercie? - wypowiedziała imię przyjaciela szeptem, gdy jej głowa zajrzała do salonu. Chciała go zobaczyć i sprawdzić w jakim jest stanie, a równie mocno pragnęła odwrócić się na pięcie i uciec, tylko po to, by nie być świadkiem możliwego zderzenia z cierpieniem. Bała się o własną reakcję, o emocje, które mogły ją ogarnąć, a których nurtu nie była w stanie przewidzieć. Tyle było niewiadomych. Niemniej Evelyn Despenser miała swój koszyk, wyposażony we wszystko, co mogłoby pomóc choć odrobinę ująć emocji, nawet jeżeli jedynie na kilka chwil, póki alkohol nie zniknie z krwi.
I survived because the fire inside me burned brighter than the fire around me
Ostatnio zmieniony przez Evelyn Despenser dnia 04.07.23 23:38, w całości zmieniany 2 razy
Evelyn Despenser
Zawód : hodowca aetonanów, opiekun magicznych zwierząt
Wiek : 31
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Panna
My poor mother begged for a sheep but raised a wolf.
OPCM : 11 +2
UROKI : 5 +3
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 14
SPRAWNOŚĆ : 10
Genetyka : Wilkołak
Neutralni
Nie powinien wysyłać tego listu, jednak kiedy sowa pochwyciła kopertę było już za późno aby ją zawrócić. Słowa desperacji i bólu poszybowały na farmę, gdzie Despenser miała swoje własne problemy. Zatracał się w swoim własnym nieszczęściu, pływał w kałuży desperacji i samoumartwiania się, a przecież to nie leżało w jego naturze. Herbert Grey był podróżnikiem i botanikiem, od czasu do czasu wdajacym się w małe awantury. Potrafił pobić się z dwa razy silniejszym przeciwnikiem, ponieważ ten zniszczył rzadki okaz grzybów swoimi buciorami, a teraz siedział na kanapie z butelka taniego alkoholu w dłoni i użalał się nad sobą. Miał ochotę rozwalić wszystko co się znajdowało w domu. Miał pragnienie spakować plecak i nie wracać. Jednak coś go trzymało. Głupie poczucie odpowiedzialności za ludzi, którzy nawet nie wiedzieli jak się nazywa. Wszelkie dawne przyjaźnie i relacje zniszczyła wojna.
Kiedyś gdy wracał do Angli przez dwa tygodnie nie mógł się opędzić od ludzi wokół siebie, teraz ledwo kto napisał list albo zaproponował spotkanie. Siedział w domu niczym ten niedźwiedź w gawrze i patrzył jak życie toczy się poza nim.
Żałosny.
Pociągnął solidny łyk ze szklanki krzywiąc się przy tym, gdy alkohol przepalał gardło. Choć prosił, aby się zjawiła, tak jej obecność okazała się zaskoczeniem. Na dźwięk własnego imienia uniósł w górę głowę by napotkać zatroskane spojrzenie przyjaciółki. Wypowiedziała imię, a to oznaczało, że się przejęła. Tak jak zawsze, stawiając innych ponad wszystko inne. Mogli nie wymieniać listów, mogli narzekać na siebie, że milczą miesiącami, ale gdy tylko zaszła taka potrzeba, zawsze była obok. Wszystko było pogmatwane jak splątany kłębek wełny, który wpadł pod kanapę i stał się zabawką dla kota.
-Evelyn. - wydusił z siebie głucho prostując się na kanapie. Parodniowy zarost oraz rozczochrana czupryna nie była niczym nowym w jego wyglądzie, ale wzrok pozostał zgaszony, pusty, matowy. -Co tutaj robisz?
Głupie pytanie, wiedział, że sam prosił, aby przyszła, ale przecież nie zmieni tego co się wydarzyło. Nie sprawi, że kołyska z pokoju zniknie, że przez jakiś czas jeszcze będzie wypatrywał kroków Florki. Miał nawet gotowy pierścionek. Chciał się oświadczyć, stworzyć rodzinę w czasach wojny, ale los okazał się przewrotny i złośliwy. Złamał Greya, pierwszy raz od wielu lat, złamał go. Jak wtedy gdy zginęła Hazel, gdy stracili na zawsze siostrę. Chciał, aby Despenser odeszła, odwróciła się i uciekła, ale z drugiej strony, jeżeli tak zrobi, istniała szansa, że on sam zatraci się w otchłani cierpienia i już nigdy z niej nie wyjdzie.
Kiedyś gdy wracał do Angli przez dwa tygodnie nie mógł się opędzić od ludzi wokół siebie, teraz ledwo kto napisał list albo zaproponował spotkanie. Siedział w domu niczym ten niedźwiedź w gawrze i patrzył jak życie toczy się poza nim.
Żałosny.
Pociągnął solidny łyk ze szklanki krzywiąc się przy tym, gdy alkohol przepalał gardło. Choć prosił, aby się zjawiła, tak jej obecność okazała się zaskoczeniem. Na dźwięk własnego imienia uniósł w górę głowę by napotkać zatroskane spojrzenie przyjaciółki. Wypowiedziała imię, a to oznaczało, że się przejęła. Tak jak zawsze, stawiając innych ponad wszystko inne. Mogli nie wymieniać listów, mogli narzekać na siebie, że milczą miesiącami, ale gdy tylko zaszła taka potrzeba, zawsze była obok. Wszystko było pogmatwane jak splątany kłębek wełny, który wpadł pod kanapę i stał się zabawką dla kota.
-Evelyn. - wydusił z siebie głucho prostując się na kanapie. Parodniowy zarost oraz rozczochrana czupryna nie była niczym nowym w jego wyglądzie, ale wzrok pozostał zgaszony, pusty, matowy. -Co tutaj robisz?
Głupie pytanie, wiedział, że sam prosił, aby przyszła, ale przecież nie zmieni tego co się wydarzyło. Nie sprawi, że kołyska z pokoju zniknie, że przez jakiś czas jeszcze będzie wypatrywał kroków Florki. Miał nawet gotowy pierścionek. Chciał się oświadczyć, stworzyć rodzinę w czasach wojny, ale los okazał się przewrotny i złośliwy. Złamał Greya, pierwszy raz od wielu lat, złamał go. Jak wtedy gdy zginęła Hazel, gdy stracili na zawsze siostrę. Chciał, aby Despenser odeszła, odwróciła się i uciekła, ale z drugiej strony, jeżeli tak zrobi, istniała szansa, że on sam zatraci się w otchłani cierpienia i już nigdy z niej nie wyjdzie.
Zły pomysł?Nie ma czegoś takiego jak zły pomysł, tylko złe wykonanie go
Herbert Grey
Zawód : Botanik, podróżnik, awanturnik
Wiek : 29
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Kawaler
Podróżowanie to nie jest coś, do czego się nadajesz. To coś, co robisz. Jak oddychanie
OPCM : 18 +2
UROKI : 0
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 2 +1
TRANSMUTACJA : 15 +2
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 5
SPRAWNOŚĆ : 10
Genetyka : Czarodziej
Zakon Feniksa
Nie chciała tego oglądać, ale gdy jej oczy spojrzały w głąb salonu, było już za późno na ucieczkę. Wzrokiem lustrowała przyjaciela, a jej usta z każdą chwilą coraz bardziej zaciskały się, tworząc wąską, bladą kreskę. Spodziewała się go spotkać w takim stanie, a jednak coś pękało w jej fasadzie, gdy chwytała się każdego szczegółu, niechęci, która miała ją odepchnąć, zmusić do odwrócenia się na pięcie. Wiedziała, że się bronił, przed nią, przed światem, przed dopuszczeniem do świadomości całego bólu, który go otaczał, stając mu się największym wrogiem. Robiła to samo, całymi latami osłaniając się przed wszystkim, tworząc barykady, odpychając i raniąc wszystkich dookoła. Bała się wtedy, podobnie jak teraz, choć ten strach miał zupełnie inny smak, bo tym razem nie martwiła się o siebie, co podsycało jej zaniepokojenie.
Nie dała się zwieść kłamliwemu zdziwieniu, które odczytała w jego słowach. Dobrze wiedział, że przyszła tu, bo chciała, bo po samym liście czuła, że powinna tu być i mu pomóc, jakkolwiek tylko umiała. Nie chciała za to niczego w zamian. Łączyła ich przyjaźń, a to znaczyło dla niej wiele, o wiele więcej niż rodzina, która ją zawiodła i którą ostatecznie straciła. Może nie potrafiła ukoić jego bólu, ale chciała wesprzeć go na duchu, nawet jeżeli oznaczałoby to siedzenie w głuchej ciszy podsycanej obojętnością, czy niechęcią z jego strony. Na Merlina, zabrałaby od niego całe to cholerne cierpienie, bo sama potrafiłaby się z nim uporać, a tak mogła jedynie patrzeć na człowieka, który nie jest do końca sobą, który pogubił się na wytyczonej ścieżce, bo ta okazała się na tyle nietrwała, by w jednej chwili zniknąć, choć wydawało się, że jest nieskończona.
- A jak myślisz, hm? – odpowiedziała wreszcie, podchodząc do kanapy. Omiotła spojrzeniem stolik na którym stał alkohol. Poniekąd nie musiała tego nawet sprawdzać, już i tak czuć było go w powietrzu. Usiadła koło Herberta, nie wiedząc do końca, jak powinna się zachować, co dokładnie powinna zrobić. Powinna go dotknąć? Poklepać po ramieniu? Złapać za rękę? Od lat źle się reagowała na dotyk, było to dla niej niesamowicie niekomfortowe, a jednak wiedziała, że jest zarazem jedynym sposobem, który może skutecznie zmusić Greya do skupienia się. Choć szczerze wątpiła w sens swojego czynu, to wolnym ruchem złapała mężczyznę za rękę własną, drżącą jak zwykle dłonią. Wydawać by się mogło, że wstrzymała oddech, gdy spojrzeniem sięgnęła oczu, tych niebieskich, tak głębokich i zwykle radosnych, które teraz wydawały się być zupełnie obce. Wiedziała, że on gdzieś tam jest, ale jego powrót nie będzie łatwy, tak samo jak nowa rzeczywistość w której się znalazł – Potrzebujesz mnie teraz, choć wiem, że tego nie przyznasz i w ciągu następnych pięciu minut będziesz chciał mnie stąd wyrzucić przynajmniej tuzin razy – prychnęła, przewracając oczami, próbując zdystansować całą tę abstrakcyjną sytuację w której nigdy nie powinni się znaleźć. Nie była dobra w wygłaszaniu takich przemówień, nie potrafiła być subtelna, z delikatnością nigdy nie było jej po drodze, ale zdecydowanie wolała stawiać na szczere reakcje niż serwować sztuczną wersję siebie, która byłaby kłamstwem. – Od tego są prawdziwi przyjaciele, Grey - skwitowała, puszczając w końcu jego dłoń spod swojego uścisku. Nie wiedziała, czy będzie chciał jej dokładnie wyjaśnić to, co się wydarzyło, niemniej nie zamierzała sama wyciągać od niego tych informacji. To musiała być jego własna decyzja.
Nie dała się zwieść kłamliwemu zdziwieniu, które odczytała w jego słowach. Dobrze wiedział, że przyszła tu, bo chciała, bo po samym liście czuła, że powinna tu być i mu pomóc, jakkolwiek tylko umiała. Nie chciała za to niczego w zamian. Łączyła ich przyjaźń, a to znaczyło dla niej wiele, o wiele więcej niż rodzina, która ją zawiodła i którą ostatecznie straciła. Może nie potrafiła ukoić jego bólu, ale chciała wesprzeć go na duchu, nawet jeżeli oznaczałoby to siedzenie w głuchej ciszy podsycanej obojętnością, czy niechęcią z jego strony. Na Merlina, zabrałaby od niego całe to cholerne cierpienie, bo sama potrafiłaby się z nim uporać, a tak mogła jedynie patrzeć na człowieka, który nie jest do końca sobą, który pogubił się na wytyczonej ścieżce, bo ta okazała się na tyle nietrwała, by w jednej chwili zniknąć, choć wydawało się, że jest nieskończona.
- A jak myślisz, hm? – odpowiedziała wreszcie, podchodząc do kanapy. Omiotła spojrzeniem stolik na którym stał alkohol. Poniekąd nie musiała tego nawet sprawdzać, już i tak czuć było go w powietrzu. Usiadła koło Herberta, nie wiedząc do końca, jak powinna się zachować, co dokładnie powinna zrobić. Powinna go dotknąć? Poklepać po ramieniu? Złapać za rękę? Od lat źle się reagowała na dotyk, było to dla niej niesamowicie niekomfortowe, a jednak wiedziała, że jest zarazem jedynym sposobem, który może skutecznie zmusić Greya do skupienia się. Choć szczerze wątpiła w sens swojego czynu, to wolnym ruchem złapała mężczyznę za rękę własną, drżącą jak zwykle dłonią. Wydawać by się mogło, że wstrzymała oddech, gdy spojrzeniem sięgnęła oczu, tych niebieskich, tak głębokich i zwykle radosnych, które teraz wydawały się być zupełnie obce. Wiedziała, że on gdzieś tam jest, ale jego powrót nie będzie łatwy, tak samo jak nowa rzeczywistość w której się znalazł – Potrzebujesz mnie teraz, choć wiem, że tego nie przyznasz i w ciągu następnych pięciu minut będziesz chciał mnie stąd wyrzucić przynajmniej tuzin razy – prychnęła, przewracając oczami, próbując zdystansować całą tę abstrakcyjną sytuację w której nigdy nie powinni się znaleźć. Nie była dobra w wygłaszaniu takich przemówień, nie potrafiła być subtelna, z delikatnością nigdy nie było jej po drodze, ale zdecydowanie wolała stawiać na szczere reakcje niż serwować sztuczną wersję siebie, która byłaby kłamstwem. – Od tego są prawdziwi przyjaciele, Grey - skwitowała, puszczając w końcu jego dłoń spod swojego uścisku. Nie wiedziała, czy będzie chciał jej dokładnie wyjaśnić to, co się wydarzyło, niemniej nie zamierzała sama wyciągać od niego tych informacji. To musiała być jego własna decyzja.
I survived because the fire inside me burned brighter than the fire around me
Evelyn Despenser
Zawód : hodowca aetonanów, opiekun magicznych zwierząt
Wiek : 31
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Panna
My poor mother begged for a sheep but raised a wolf.
OPCM : 11 +2
UROKI : 5 +3
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 14
SPRAWNOŚĆ : 10
Genetyka : Wilkołak
Neutralni
Dni się zlewały, każda noc wyglądała tak samo, każdy poranek nie różnił się niczym od siebie. Wstawał z łóżka, schodził na dół, robił herbatę, patrzył tępo przed siebie, a potem siadał na kanapie. Czy mógł temu zapobiec? Czy mógł dać Florce więcej? Czy czuła sie niepewnie u jego boku? Najwidoczniej dał jej za mało poczucia bezpieczeństwa, nie mogła mu zaufać, musiała od niego uciec. Czuł gorzki smak porażki, towarzyszył mu codziennie i nigdy nie znikał. Okazał się słaby zbyt słaby by pozostała. Trzeba było zostać w Amazonii nie wracać, zaszyć się w jednym z plemion, pisać książki i nie oglądać się za siebie.
Żałosny
Każdy oddech bolał, płuca były ciężki, nie wypełniały się powietrzem, ciężar garbił plecy, przybijał go do ziemi. Stracił ich oboje. Za bardzo się cieszył? Myślał, że oszuka rzeczywistość.
Despenser znalazła się nagle obok niego. Nie musiał ukrywać alkoholu ani tym bardziej swojego stanu. Nie w jej stylu było prawienie morałów, chyba że wypominała mu brak listów. Drgnął czując dotyk dłoni. Uniósł zaskoczony spojrzenie, ponieważ nie należała do osób wylewnych, takich które obejmują od raz ramieniem i oferują swój rękaw do wypłakania się. Musiał wyglądać fatalnie skoro zdecydowała się na taki gest.Chciał się odgryźć, ale nie miał nawet na to siły, a myśli były bardzo ciężkie i niemrawe. Podniesienie ich stanowiło nie lada wysiłek, a co dopiero zebranie w jedną spójną wypowiedź.
Sięgnął po butelkę i rozlał alkohol. Ujął szklankę i uniósł ją w geście toastu.
-Za rzeczywistość.- Mruknął i wychylił całość do dna. Opadł na kanapę z cichym westchnieniem. -Jaki mamy dzień?
Niby wiedział, ale nie był całkowicie pewien. Kalendarz stał w kuchni, ale czy ostatnio na niego patrzył? Nie pamiętał. Jedynie nocą wydawało mu się, że słyszy jej kroki na schodach, że krząta się w kuchni, ale przecież wiedział, że jej tam nie ma, a widok kołyski sprawił, że zaniosła się szlochem i następnego dnia zniknęła. Zatarła za sobą ślady. Zrobiła wszystko, aby jej nie znalazł. -Miałem się oświadczać… - Powiedział nagle. Musiała wiedzieć, że tego dnia wiele takich bomb na nią zrzuci.
Żałosny
Każdy oddech bolał, płuca były ciężki, nie wypełniały się powietrzem, ciężar garbił plecy, przybijał go do ziemi. Stracił ich oboje. Za bardzo się cieszył? Myślał, że oszuka rzeczywistość.
Despenser znalazła się nagle obok niego. Nie musiał ukrywać alkoholu ani tym bardziej swojego stanu. Nie w jej stylu było prawienie morałów, chyba że wypominała mu brak listów. Drgnął czując dotyk dłoni. Uniósł zaskoczony spojrzenie, ponieważ nie należała do osób wylewnych, takich które obejmują od raz ramieniem i oferują swój rękaw do wypłakania się. Musiał wyglądać fatalnie skoro zdecydowała się na taki gest.Chciał się odgryźć, ale nie miał nawet na to siły, a myśli były bardzo ciężkie i niemrawe. Podniesienie ich stanowiło nie lada wysiłek, a co dopiero zebranie w jedną spójną wypowiedź.
Sięgnął po butelkę i rozlał alkohol. Ujął szklankę i uniósł ją w geście toastu.
-Za rzeczywistość.- Mruknął i wychylił całość do dna. Opadł na kanapę z cichym westchnieniem. -Jaki mamy dzień?
Niby wiedział, ale nie był całkowicie pewien. Kalendarz stał w kuchni, ale czy ostatnio na niego patrzył? Nie pamiętał. Jedynie nocą wydawało mu się, że słyszy jej kroki na schodach, że krząta się w kuchni, ale przecież wiedział, że jej tam nie ma, a widok kołyski sprawił, że zaniosła się szlochem i następnego dnia zniknęła. Zatarła za sobą ślady. Zrobiła wszystko, aby jej nie znalazł. -Miałem się oświadczać… - Powiedział nagle. Musiała wiedzieć, że tego dnia wiele takich bomb na nią zrzuci.
Zły pomysł?Nie ma czegoś takiego jak zły pomysł, tylko złe wykonanie go
Herbert Grey
Zawód : Botanik, podróżnik, awanturnik
Wiek : 29
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Kawaler
Podróżowanie to nie jest coś, do czego się nadajesz. To coś, co robisz. Jak oddychanie
OPCM : 18 +2
UROKI : 0
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 2 +1
TRANSMUTACJA : 15 +2
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 5
SPRAWNOŚĆ : 10
Genetyka : Czarodziej
Zakon Feniksa
Sam dotyk, którym go obdarzyła, nie należał do najprzyjemniejszych. Miała wrażenie, że tak, jak zwykle powoduje u niej chroniczny ból, choć już odrobinę mniejszy. Wystrzegała się takiego kontaktu od lat, dokładniej od momentu, gdy została zaatakowana przez brata pod wilkołaczą postacią w pewną wigilijną noc. To były jej ostatnie wspomnienia z życia sprzed klątwy – z normalności, która potem zmieniła się drastycznie. Ból ugryzienia i zadanych ran, ciepło uciekające z ciała w postaci spływającej na śnieg brunatnoczerwonej krwi. To dlatego nigdy nie podawała ręki na powitanie, uciekała przed nawet najdrobniejszym kontaktem na który nie była gotowa. Pewnie, zdarzały się drobne gesty z jej strony, jednak były one ogromnymi wyjątkami, najczęściej zwyczajnie spontanicznymi, a wtedy znosiła to dziwne, nieprzyjemne uczucie choć przez kilka chwil. Od miesięcy nad tym pracowała, kroczek po kroczku próbując wyzbyć się tego dziwactwa z własnej psychiki i do tej pory szło jej całkiem nieźle, z miesiąca na miesiąc dostrzegała postępy licząc, że w przyszłości uwolni się całkowicie. Dziś jeszcze nie był dzień w którym czuła się dobrze z własną decyzją, ale wytrzymała wiedząc, że jej przyjaciel potrzebuje pocieszenia. Sam fakt, że nie powiedział nic, nie odgryzł się wobec tego gestu, uświadomił ją, że sytuacja jest co najmniej beznadziejna.
Zabrała dłoń, obserwując jak Herbert rozlewa alkohol. Ile już go dziś wypił? Nie była w stanie tego precyzyjnie ocenić. Chwyciła za ofiarowaną szklankę, obserwując jak druga zostaje wznoszona w parszywym toaście. - Rzeczywistość? – zmarszczyła brwi, nie rozumiejąc, co też on plecie. Zaraz jednak wychyliła całą zawartość szkła; może to sprawi, że zacznie czytać między wierszami? Odkaszlnęła cicho, przykładając na chwilę przedramię do ust. Musiała przyznać jedno - ten trunek zdecydowanie palił. Zgarbiła się, składając dłonie na kolanach, dłońmi ugniatając fragment swojej ciemnobordowej spódnicy. - Czwartek, siedemnasty – oświadczyła ze zmarszczeniem brwi, gdy dotarło do niej, że przyjaciel pewnie trwa w tym stanie dłużej niż początkowo zakładała. Chciała wiedzieć ile, choćby tylko po to, by winić się za bycie okropną, niedoinformowaną przyjaciółką. Zajęła się swoimi problemami, nadążaniem za pędem życia, rozwojem sytuacji i nie sprawdzała już tak cyklicznie co się dzieje u Greya, a teraz… zaczynała sobie to podświadomie wyrzucać.
Oświadczać? pytanie wybrzmiało w jej głowie. Pamiętała, jak informował ją o tym, że zostanie ojcem, ale nijak nie zająknął się, że ma też i takie plany. Czuła, że to było naturalne i szło razem w parze, ale co się w międzyczasie zmieniło? Do tej pory sądziła, że wszystko szło u niego iście sielsko, a tu nagle taka zmiana? Z dnia na dzień? – Ja… nie do końca rozumiem – zaczęła, rozlewając na zaś kolejną kolejkę, tak na wszelki wypadek. – Co się zmieniło? – wcisnęła mu szklankę w dłoń, świdrując go czujnym, stalowoniebieskim spojrzeniem. Nie chciała pytać o to gdzie jest Florka, czuła, że to może być nie na miejscu, a zarazem nie potrafiła pojąć powodu dla którego nie mieliby być razem. Niemniej wiedziała, że skoro Grey wygląda tak, jak wygląda, to nie chodzi tylko o zwykłą kłótnię w związku – musiało stać się coś więcej.
Zabrała dłoń, obserwując jak Herbert rozlewa alkohol. Ile już go dziś wypił? Nie była w stanie tego precyzyjnie ocenić. Chwyciła za ofiarowaną szklankę, obserwując jak druga zostaje wznoszona w parszywym toaście. - Rzeczywistość? – zmarszczyła brwi, nie rozumiejąc, co też on plecie. Zaraz jednak wychyliła całą zawartość szkła; może to sprawi, że zacznie czytać między wierszami? Odkaszlnęła cicho, przykładając na chwilę przedramię do ust. Musiała przyznać jedno - ten trunek zdecydowanie palił. Zgarbiła się, składając dłonie na kolanach, dłońmi ugniatając fragment swojej ciemnobordowej spódnicy. - Czwartek, siedemnasty – oświadczyła ze zmarszczeniem brwi, gdy dotarło do niej, że przyjaciel pewnie trwa w tym stanie dłużej niż początkowo zakładała. Chciała wiedzieć ile, choćby tylko po to, by winić się za bycie okropną, niedoinformowaną przyjaciółką. Zajęła się swoimi problemami, nadążaniem za pędem życia, rozwojem sytuacji i nie sprawdzała już tak cyklicznie co się dzieje u Greya, a teraz… zaczynała sobie to podświadomie wyrzucać.
Oświadczać? pytanie wybrzmiało w jej głowie. Pamiętała, jak informował ją o tym, że zostanie ojcem, ale nijak nie zająknął się, że ma też i takie plany. Czuła, że to było naturalne i szło razem w parze, ale co się w międzyczasie zmieniło? Do tej pory sądziła, że wszystko szło u niego iście sielsko, a tu nagle taka zmiana? Z dnia na dzień? – Ja… nie do końca rozumiem – zaczęła, rozlewając na zaś kolejną kolejkę, tak na wszelki wypadek. – Co się zmieniło? – wcisnęła mu szklankę w dłoń, świdrując go czujnym, stalowoniebieskim spojrzeniem. Nie chciała pytać o to gdzie jest Florka, czuła, że to może być nie na miejscu, a zarazem nie potrafiła pojąć powodu dla którego nie mieliby być razem. Niemniej wiedziała, że skoro Grey wygląda tak, jak wygląda, to nie chodzi tylko o zwykłą kłótnię w związku – musiało stać się coś więcej.
I survived because the fire inside me burned brighter than the fire around me
Evelyn Despenser
Zawód : hodowca aetonanów, opiekun magicznych zwierząt
Wiek : 31
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Panna
My poor mother begged for a sheep but raised a wolf.
OPCM : 11 +2
UROKI : 5 +3
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 14
SPRAWNOŚĆ : 10
Genetyka : Wilkołak
Neutralni
Salon
Szybka odpowiedź