Wejście
AutorWiadomość
First topic message reminder :
★★★ [bylobrzydkobedzieladnie]
Wejście
Wszystkie budynki na ulicy Śmiertelnego Nokturnu wyglądały podobnie - tak samo podniszczone, tak samo zaniedbane i brudne, odpychające, czy nawet mogące przerazić zbłąkanego przechodnia. Jednakże dla większości bywalców o wątpliwej moralności, te tereny są codzienne, znajome, swojskie. Nic więc dziwnego, iż sklep ulokowany pod 13B, opatrzony wypłowiałym już nieco szyldem z łuszczącym się, złotawym napisem Borgin & Burkes nie był wyjątkiem od tej niepisanej reguły.
Stojąc na zakurzonej, kamiennej ulicy trudno było ujrzeć cóż owy przybytek mógł kryć w swym wnętrzu; zmatowiałe, w niektórych miejscach osnute pajęczynami szyby łukowatych okien pilnie strzegły tajemnic właścicieli, odstraszając niechcianych gości, przypadkowych i niewtajemniczonych laików... Odróżnić dało się jedynie chłodny poblask lamp muszących znajdować się gdzieś po drugiej stronie, gdzieś kilka kroków dalej, w bliskim, lecz odległym świecie czarnomagicznych artefaktów, śmiertelnie niebezpiecznych przedmiotów niejednokrotnie sprowadzanych z odległych krajów, z przemytniczej Bułgarii, mroźnej północy. Po przekroczeniu skrzypiącego progu, do uszu dociera cichy, nieprzyjemny brzęk zaśniedziałego dzwoneczka mającego informować stojącego przy wyszczerbionym kontuarze sprzedawcę o każdym, dosłownie każdym gościu. Wnętrze sklepu jest nieuporządkowane, ciemne, brudne; w powietrzu unosi się zapach stęchlizny i kurzu. W oczy rzuca się masywny kominek, w którym to wiecznie pali się blady, chłodny ogień. Ustawione pod ścianami szafy, komody, komódki zastawione są przedmiotami drobnymi, jak i całkiem sporymi, niepozornymi, jak i już na pierwszy rzut oka powodującymi mdłości; przede wszystkim jednak wszystkie te przedmioty mrowią skórę doskonale wyczuwalną magią, magią potężną, niepojętą i śmiercionośną. Tak wielce pożądaną w tych czasach.
Stojąc na zakurzonej, kamiennej ulicy trudno było ujrzeć cóż owy przybytek mógł kryć w swym wnętrzu; zmatowiałe, w niektórych miejscach osnute pajęczynami szyby łukowatych okien pilnie strzegły tajemnic właścicieli, odstraszając niechcianych gości, przypadkowych i niewtajemniczonych laików... Odróżnić dało się jedynie chłodny poblask lamp muszących znajdować się gdzieś po drugiej stronie, gdzieś kilka kroków dalej, w bliskim, lecz odległym świecie czarnomagicznych artefaktów, śmiertelnie niebezpiecznych przedmiotów niejednokrotnie sprowadzanych z odległych krajów, z przemytniczej Bułgarii, mroźnej północy. Po przekroczeniu skrzypiącego progu, do uszu dociera cichy, nieprzyjemny brzęk zaśniedziałego dzwoneczka mającego informować stojącego przy wyszczerbionym kontuarze sprzedawcę o każdym, dosłownie każdym gościu. Wnętrze sklepu jest nieuporządkowane, ciemne, brudne; w powietrzu unosi się zapach stęchlizny i kurzu. W oczy rzuca się masywny kominek, w którym to wiecznie pali się blady, chłodny ogień. Ustawione pod ścianami szafy, komody, komódki zastawione są przedmiotami drobnymi, jak i całkiem sporymi, niepozornymi, jak i już na pierwszy rzut oka powodującymi mdłości; przede wszystkim jednak wszystkie te przedmioty mrowią skórę doskonale wyczuwalną magią, magią potężną, niepojętą i śmiercionośną. Tak wielce pożądaną w tych czasach.
Ostatnio zmieniony przez Mistrz gry dnia 25.03.22 19:46, w całości zmieniany 1 raz
A może być marzec?
Nie trzeba być jasnowidzem, aby wiedzieć kiedy ktoś nie ma ochoty na rozmowę czy ogólnie towarzystwo innych ludzi. Z postawy i gestów mężczyzny wyczytał, że właśnie tak jest teraz. Chciał zatem szybko załatwić swoją sprawę.
- Tak, to samo poproszę- skinął głową. - Chciałem też zapytać, czy istnieje możliwość poszerzenia oferty o.. coś więcej niż tylko opium?
Przypatrzył się uważnie mężczyźnie, w najgorszym razie gotów usłyszeć odmowę. Nie przywykł do zakupowania nielegalnych towarów i czuł się nieswojo, do tego nękała go absurdalna obawa, że osoba stojąca po drugiej stronie kontuaru właśnie go ocenia i to niezbyt pozytywnie. Sprzedawca zbyt inteligentny na branie tego, co oferuje klientom.
Pocieszał się jedynie myślą, że nie kupuje tego często ani dużo. Kwestia zapalenia sobie od czasu do czasu, bez narażania się na ryzyko uzależnienia. Zaczynał jednak poszukiwać czegoś nowego dla urozmaicenia, niezbyt silnego i nie wywołującego halucynacji.
- Zależy mi chociażby na informacji gdzie mógłbym dostać diable ziele, ewentualnie wróżkowy pył.
Korciło go aby dorzucić, że to jedynie w celach badawczych, ale kogo on próbowałby tym oszukać? Siebie czy tego, który zapewne widział dziesiątki takich jak on? Nieważne, tak czy owak powinien bardziej się postarać.
Zaraz jednak bezgłośnie westchnął. Nie było sensu się tak stresować, bo kontrolowanie zażywanie tego nie czyniło z niego narkomana. A co więcej, samym zamartwianiem się o to niczego nie zmieni. Tutaj powrócił do punktu wyjścia i zdecydował, że jeżeli nadarzy się okazja, dzisiaj zakupi wszystko na co ma ochotę i skończy z tym ‘życiem na krawędzi’.
Nie trzeba być jasnowidzem, aby wiedzieć kiedy ktoś nie ma ochoty na rozmowę czy ogólnie towarzystwo innych ludzi. Z postawy i gestów mężczyzny wyczytał, że właśnie tak jest teraz. Chciał zatem szybko załatwić swoją sprawę.
- Tak, to samo poproszę- skinął głową. - Chciałem też zapytać, czy istnieje możliwość poszerzenia oferty o.. coś więcej niż tylko opium?
Przypatrzył się uważnie mężczyźnie, w najgorszym razie gotów usłyszeć odmowę. Nie przywykł do zakupowania nielegalnych towarów i czuł się nieswojo, do tego nękała go absurdalna obawa, że osoba stojąca po drugiej stronie kontuaru właśnie go ocenia i to niezbyt pozytywnie. Sprzedawca zbyt inteligentny na branie tego, co oferuje klientom.
Pocieszał się jedynie myślą, że nie kupuje tego często ani dużo. Kwestia zapalenia sobie od czasu do czasu, bez narażania się na ryzyko uzależnienia. Zaczynał jednak poszukiwać czegoś nowego dla urozmaicenia, niezbyt silnego i nie wywołującego halucynacji.
- Zależy mi chociażby na informacji gdzie mógłbym dostać diable ziele, ewentualnie wróżkowy pył.
Korciło go aby dorzucić, że to jedynie w celach badawczych, ale kogo on próbowałby tym oszukać? Siebie czy tego, który zapewne widział dziesiątki takich jak on? Nieważne, tak czy owak powinien bardziej się postarać.
Zaraz jednak bezgłośnie westchnął. Nie było sensu się tak stresować, bo kontrolowanie zażywanie tego nie czyniło z niego narkomana. A co więcej, samym zamartwianiem się o to niczego nie zmieni. Tutaj powrócił do punktu wyjścia i zdecydował, że jeżeli nadarzy się okazja, dzisiaj zakupi wszystko na co ma ochotę i skończy z tym ‘życiem na krawędzi’.
Gość
Gość
Haha, no pewnie, o marzec mi chodziło!
Edgar nigdy nie przejmował się opinią innych ludzi, a w szczególności takich jak Krueger. Mężczyzna nie należał do jego najważniejszych klientów, ba, nawet nie zbliżał się do czołówki. Na chwilę obecną był jedynie zagubioną osobą, która co jakiś czas trafiała na Nokturn w celu zakupienia niewielkiej ilości odurzającej substancji. Podejrzewał, że dla niego każdy z tych zakupów był na swój sposób ważną częścią dnia - dla Edgara niezbyt ciekawym przerywnikiem. Powiedzmy, że miał na głowie wiele istotniejszych spraw do odhaczenia niż zabawa w przyjaznego dilera. Niemniej klient wciąż pozostaje klientem, dlatego też mimo wszystko pojawił się w sklepie i czekał na przybycie Kruegera z interesującym go produktem. Kucnął, na moment znikając mężczyźnie z oczu, i wyjął z zamkniętej szafki paczuszkę narkotyku. Lionell miał szczęście, że tak szybko poznał Edgara, bo wiadomym było, że burke'owe opium jest najlepsze na rynku. W końcu kto ma się na nim znać lepiej niż oni - tak obeznani w czarnych interesach i w dodatku z makiem jako symbolem rodu? Mieli to we krwi.
Wstał, kładąc paczuszkę na blacie. - Cena taka sama jak poprzednim razem - powiedział i westchnął cicho, nie odpowiadając od razu na jego pytanie. Nie było w tym żadnej niechęci, po prostu zastanawiał się czy pomóc uzależnionemu człowiekowi czy może jednak dać spokój i nie dokładać sobie pracy. - Zajmuję się jedynie opium - odparł, zauważając jak bardzo mężczyzna stresuje się tym spotkaniem. Sam fakt, że prosi dilera o polecenie innego. Raczej nie do końca rozumie prawa rządzące w tym miejscu. Nowy w nokturnowej rzeczywistości. Może Edgar powinien milej go przywitać w tej specyficznej wspólnocie? Skoro już pyta się o inny rodzaj narkotyków, był pewien, że wróci tu nie raz. - I zazwyczaj nie zajmuję się prywatnymi zamówieniami, ale mogę zrobić wyjątek - dodał po chwili. Właściwie już wcześniej chodziło mu po głowie rozszerzenie działalności, może Lionell Krueger był tym bodźcem, którego potrzebował? - W takim razie diable ziele czy wróżkowy pył? - Zapytał, wyjmując z szuflady kawałek pergaminu. Spojrzał wyczekująco na mężczyznę, trochę żałując, że tak zdolny człowiek stawia kolejne kroki ku wielkiemu upadkowi.
Edgar nigdy nie przejmował się opinią innych ludzi, a w szczególności takich jak Krueger. Mężczyzna nie należał do jego najważniejszych klientów, ba, nawet nie zbliżał się do czołówki. Na chwilę obecną był jedynie zagubioną osobą, która co jakiś czas trafiała na Nokturn w celu zakupienia niewielkiej ilości odurzającej substancji. Podejrzewał, że dla niego każdy z tych zakupów był na swój sposób ważną częścią dnia - dla Edgara niezbyt ciekawym przerywnikiem. Powiedzmy, że miał na głowie wiele istotniejszych spraw do odhaczenia niż zabawa w przyjaznego dilera. Niemniej klient wciąż pozostaje klientem, dlatego też mimo wszystko pojawił się w sklepie i czekał na przybycie Kruegera z interesującym go produktem. Kucnął, na moment znikając mężczyźnie z oczu, i wyjął z zamkniętej szafki paczuszkę narkotyku. Lionell miał szczęście, że tak szybko poznał Edgara, bo wiadomym było, że burke'owe opium jest najlepsze na rynku. W końcu kto ma się na nim znać lepiej niż oni - tak obeznani w czarnych interesach i w dodatku z makiem jako symbolem rodu? Mieli to we krwi.
Wstał, kładąc paczuszkę na blacie. - Cena taka sama jak poprzednim razem - powiedział i westchnął cicho, nie odpowiadając od razu na jego pytanie. Nie było w tym żadnej niechęci, po prostu zastanawiał się czy pomóc uzależnionemu człowiekowi czy może jednak dać spokój i nie dokładać sobie pracy. - Zajmuję się jedynie opium - odparł, zauważając jak bardzo mężczyzna stresuje się tym spotkaniem. Sam fakt, że prosi dilera o polecenie innego. Raczej nie do końca rozumie prawa rządzące w tym miejscu. Nowy w nokturnowej rzeczywistości. Może Edgar powinien milej go przywitać w tej specyficznej wspólnocie? Skoro już pyta się o inny rodzaj narkotyków, był pewien, że wróci tu nie raz. - I zazwyczaj nie zajmuję się prywatnymi zamówieniami, ale mogę zrobić wyjątek - dodał po chwili. Właściwie już wcześniej chodziło mu po głowie rozszerzenie działalności, może Lionell Krueger był tym bodźcem, którego potrzebował? - W takim razie diable ziele czy wróżkowy pył? - Zapytał, wyjmując z szuflady kawałek pergaminu. Spojrzał wyczekująco na mężczyznę, trochę żałując, że tak zdolny człowiek stawia kolejne kroki ku wielkiemu upadkowi.
Edgar Burke
Zawód : nestor, B&B, łamacz klątw
Wiek : 35
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Żonaty
Gdybym był babą, rozpłakałbym się rzewnie nad swym losem, ale jestem Burkiem, więc trzymam fason.
OPCM : 25 +5
UROKI : 0
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 5
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 30 +1
ZWINNOŚĆ : 2
SPRAWNOŚĆ : 9
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
<3
Nie rozumiał co skłoniło mężczyznę do zrobienia wyjątku dla niego, ale był zadowolony. Uśmiechnął się nieznacznie. Mógł teraz odetchnąć z ulgą, bo taki rozwój sytuacji oszczędzi mu szwendania się po miejscach, których wolałby nie oglądać a także poznawania ludzi, z którym wolałyby nie mieć nic do czynienia.
No i zaistniała tu także kwestia jakości. Lio nie był znawcą, ale opium wydawało się być dobre. Legalne czy nie, do interesu podchodzono poważnie. Nazwisko zobowiązywało. Sam Edgar także wyglądał elegancko, dzięki czemu już od wejścia wzbudzał zdecydowanie większe zaufanie.
- Niech będzie diable ziele- odparł po chwili zastanowienia, zaczynając szukać sakiewki z pieniędzmi po kieszeniach.
Obydwu narkotyków zdążyło mu się spróbować po zakończeniu szkoły, wspólnie ze znajomymi. O ile wiedział, działanie tego pierwszego jest mniej ‘efektywne’, tak drugie jest podobno mocniej uzależniające, a po każdym zażyciu nadchodzi ten mniej przyjemny etap, czyli zupełne oklapnięcie. W jego przypadku było to wysoce niepożądane, dlatego postanowił konsekwentnie trzymać się swojego celu- palić w celu rozluźnienia, zrelaksowania.
Przynajmniej tym razem.
- Kiedy będę mógł się zjawić po odbiór?
Zapytał, czując jak ciśnienie mu się podnosi tym bardziej, im dłużej szukał znajomego ciężaru w kieszeni. Był pewien, że brał ze sobą pieniądze. Musiały więc gdzieś tam być. W końcu jednak usłyszał znajomy brzdęk w jednej z wewnętrznych kieszeni rozpiętego płaszcza. Wyjął woreczek, szybko przeliczył i upewniwszy się, że jest tyle ile trzeba, położył je na blacie.
Cóż, cena była tylko kolejnym powodem do korzystania z tego jedynie od czasu do czasu.
Nie rozumiał co skłoniło mężczyznę do zrobienia wyjątku dla niego, ale był zadowolony. Uśmiechnął się nieznacznie. Mógł teraz odetchnąć z ulgą, bo taki rozwój sytuacji oszczędzi mu szwendania się po miejscach, których wolałby nie oglądać a także poznawania ludzi, z którym wolałyby nie mieć nic do czynienia.
No i zaistniała tu także kwestia jakości. Lio nie był znawcą, ale opium wydawało się być dobre. Legalne czy nie, do interesu podchodzono poważnie. Nazwisko zobowiązywało. Sam Edgar także wyglądał elegancko, dzięki czemu już od wejścia wzbudzał zdecydowanie większe zaufanie.
- Niech będzie diable ziele- odparł po chwili zastanowienia, zaczynając szukać sakiewki z pieniędzmi po kieszeniach.
Obydwu narkotyków zdążyło mu się spróbować po zakończeniu szkoły, wspólnie ze znajomymi. O ile wiedział, działanie tego pierwszego jest mniej ‘efektywne’, tak drugie jest podobno mocniej uzależniające, a po każdym zażyciu nadchodzi ten mniej przyjemny etap, czyli zupełne oklapnięcie. W jego przypadku było to wysoce niepożądane, dlatego postanowił konsekwentnie trzymać się swojego celu- palić w celu rozluźnienia, zrelaksowania.
Przynajmniej tym razem.
- Kiedy będę mógł się zjawić po odbiór?
Zapytał, czując jak ciśnienie mu się podnosi tym bardziej, im dłużej szukał znajomego ciężaru w kieszeni. Był pewien, że brał ze sobą pieniądze. Musiały więc gdzieś tam być. W końcu jednak usłyszał znajomy brzdęk w jednej z wewnętrznych kieszeni rozpiętego płaszcza. Wyjął woreczek, szybko przeliczył i upewniwszy się, że jest tyle ile trzeba, położył je na blacie.
Cóż, cena była tylko kolejnym powodem do korzystania z tego jedynie od czasu do czasu.
Gość
Gość
- Diable ziele... - powtórzył cicho, zapisując sobie nazwę narkotyku na pergaminie. Miał mnóstwo rzeczy na głowie i większość z nich była na tyle istotna, że o zamówieniu diablego ziela mógł po prostu zapomnieć. Chociaż będzie to od niego wymagało większego wysiłku niż zamówienie opium, bo drogę do opium miał już bardzo dobrze znaną i z własnymi znakami. Diablim zielem jeszcze się nie zajmował, ale nic nie stało na przeszkodzie, by zaczął. W końcu trzeba się rozwijać, stawiać przed sobą nowe cele do osiągnięcia. Niech to będzie jednym z nich.
- Nie potrafię opowiedzieć na to pytanie - odpowiedział zgodnie z prawdą, unosząc swój chłodny wzrok sponad kawałka pergaminu. - Niemniej postaram się je zorganizować najszybciej jak tylko będę mógł - dodał, zwijając swoją krótką notatkę w rulon i wkładając ją z powrotem do szuflady mosiężnego biurka. - Powiadomię pana listownie - powiedział, spoglądając na mężczyznę z lekkim zniecierpliwieniem. Krueger mógł być nawet stałym klientem, a Edgar i tak nie dałby mu towaru bez wcześniejszej zapłaty. Nie praktykował żadnych zakupów na krechę i nie zamierzał kiedykolwiek zrobić wyjątku. Ewentualnie przy innym typie zakupów, choć i to było wątpliwe. Przy narkotykach na pewno nie; kupował je całkiem inny typ klientów. Skinął lekko głową, zabierając woreczek z blatu. Nie sprawdzał jego zawartości, wierząc, że Krueger go nie oszukał. A jeżeli to zrobił, i tak się o tym dowie.
Nagle rozległ się w sklepie dźwięk otwieranych drzwi i do środka wszedł kolejny klient. - Proszę na chwilę wybaczyć - powiedział, znikając na zapleczu. Wziął z niego niewielki pakunek, wyglądający całkiem niewinnie, i podał go nowo przybyłemu. Odebrał od niego sporą sakiewkę galeonów i podziękował za udany interes, wracając do Lionella. - Czy ma pan jeszcze jakieś pytania? - Zapytał, ukradkiem spoglądając na zakurzony zegar, wiszący naprzeciw biurka przy którym właśnie stał. Coby pracownicy mogli z utęsknieniem na niego zerkać i odliczać czas do końca zmiany. - Może skusi się pan na zakup czegoś innego z naszego bogatego asortymentu? - Zapytał po chwili, wykonując ruch ręką, mówiący: podziwiaj, ile tu tego mamy. Od zaczarowanych drobiazgów po wielkie magiczne szafy; od niepozornych zasuszonych zwierzątek po połacie skóry; od całkiem nieszkodliwej biżuterii po tą zaklętą. Można by rzec: do wyboru do koloru. Edgar był pewien, że nawet Lionell Krueger znalazłby coś dla siebie. Zresztą dobrze wiedział, że skoro już zapuścił się na Nokturn po narkotyki, będzie się go dało zachęcić do czarnej magii. To tylko kwestia czasu. Każdy, kto tu wchodził, bez względu na przyczynę tej wizyty, był już skazany na pewną słabość do czarnej magii. Bo nie dało się ukryć, że wnętrze tego sklepu robiło wrażenie i niełatwo było o nim zapomnieć. Czy wyniosło się stąd wspomnienia pozytywne czy negatywne. Chyba, że Edgar miał już skrzywiony światopogląd przez wychowywanie się w tym miejscu.
- Nie potrafię opowiedzieć na to pytanie - odpowiedział zgodnie z prawdą, unosząc swój chłodny wzrok sponad kawałka pergaminu. - Niemniej postaram się je zorganizować najszybciej jak tylko będę mógł - dodał, zwijając swoją krótką notatkę w rulon i wkładając ją z powrotem do szuflady mosiężnego biurka. - Powiadomię pana listownie - powiedział, spoglądając na mężczyznę z lekkim zniecierpliwieniem. Krueger mógł być nawet stałym klientem, a Edgar i tak nie dałby mu towaru bez wcześniejszej zapłaty. Nie praktykował żadnych zakupów na krechę i nie zamierzał kiedykolwiek zrobić wyjątku. Ewentualnie przy innym typie zakupów, choć i to było wątpliwe. Przy narkotykach na pewno nie; kupował je całkiem inny typ klientów. Skinął lekko głową, zabierając woreczek z blatu. Nie sprawdzał jego zawartości, wierząc, że Krueger go nie oszukał. A jeżeli to zrobił, i tak się o tym dowie.
Nagle rozległ się w sklepie dźwięk otwieranych drzwi i do środka wszedł kolejny klient. - Proszę na chwilę wybaczyć - powiedział, znikając na zapleczu. Wziął z niego niewielki pakunek, wyglądający całkiem niewinnie, i podał go nowo przybyłemu. Odebrał od niego sporą sakiewkę galeonów i podziękował za udany interes, wracając do Lionella. - Czy ma pan jeszcze jakieś pytania? - Zapytał, ukradkiem spoglądając na zakurzony zegar, wiszący naprzeciw biurka przy którym właśnie stał. Coby pracownicy mogli z utęsknieniem na niego zerkać i odliczać czas do końca zmiany. - Może skusi się pan na zakup czegoś innego z naszego bogatego asortymentu? - Zapytał po chwili, wykonując ruch ręką, mówiący: podziwiaj, ile tu tego mamy. Od zaczarowanych drobiazgów po wielkie magiczne szafy; od niepozornych zasuszonych zwierzątek po połacie skóry; od całkiem nieszkodliwej biżuterii po tą zaklętą. Można by rzec: do wyboru do koloru. Edgar był pewien, że nawet Lionell Krueger znalazłby coś dla siebie. Zresztą dobrze wiedział, że skoro już zapuścił się na Nokturn po narkotyki, będzie się go dało zachęcić do czarnej magii. To tylko kwestia czasu. Każdy, kto tu wchodził, bez względu na przyczynę tej wizyty, był już skazany na pewną słabość do czarnej magii. Bo nie dało się ukryć, że wnętrze tego sklepu robiło wrażenie i niełatwo było o nim zapomnieć. Czy wyniosło się stąd wspomnienia pozytywne czy negatywne. Chyba, że Edgar miał już skrzywiony światopogląd przez wychowywanie się w tym miejscu.
Edgar Burke
Zawód : nestor, B&B, łamacz klątw
Wiek : 35
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Żonaty
Gdybym był babą, rozpłakałbym się rzewnie nad swym losem, ale jestem Burkiem, więc trzymam fason.
OPCM : 25 +5
UROKI : 0
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 5
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 30 +1
ZWINNOŚĆ : 2
SPRAWNOŚĆ : 9
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Sięgnął po paczuszkę, wrzucając ją zaraz do swojej za-przepastnej torby. Nawet gdyby komuś zechciało się go przeszukiwać, co wątpliwe, jakby zobaczył co on tam nosi, szybko by zmienił zdanie. Dawno nie robił w niej porządku, bo tak się zawsze składało, że kiedy czegoś potrzebował to zawsze miał to pod ręką i podobało mu się to. W końcu pozbył się problemu z sklerozą.
- Spokojnie, nie ma problemu. Poczekam ile będzie trzeba. To i tak spory ukłon z pańskiej strony- zapewnił, słysząc za sobą dźwięk dzwonka u wejścia.
Odsunął się na bok aby zrobić miejsce innemu klientowi, którego zakupy były szybsze nawet niż jego. Nie przyglądał mu się, ale z wielkości sakiewki wnioskował, że to co odebrał nie mogło być tanie.
Prowadzone tutaj interesy musiałby wbrew pozorom być bardziej dochodowe niż te w jego sklepie. Myślodsiewnie nie były tanie, co było widać już po samym lokalu, ale jak się okazuje znacznie tańsze w porównaniu z niektórymi niedozwolonymi towarami.
To było od zawsze oczywiste, ale czym innym było domyślanie się tego a czym innym przekonaniem się o tym na własne oczy.
Interesujące, będzie musiał wpaść tu kiedyś na dłużej i rozejrzeć się.
I jakby dzięki czytaniu mu w myślach, zostało mu to zaraz zaproponowane. On jednakże uśmiechnął się lekko i pokręcił głową.
- Kiedyś z pewnością się zdecyduje, ale nie dzisiaj, bo czas mnie goni- och prawdą było, że to nie jego czas naglił, ale nie byłoby uprzejme mówienie o tym.- Może następnym razem? Niemniej jednak jeszcze raz za wszystko dziękuje i do zobaczenia następnym razem.
Pożegnał się uprzejmie skinieniem głowy i ruszył w stronę kominka, wyjmując z kieszeni sakiewkę z proszkiem. W sumie już był zadowolony na myśl o kolejnej wizycie tutaj i to tylko częściowo z powodu zamówionego specyfiku. O wiele bardziej intrygowało go co tu można znaleźć.
Na pewno będzie musiało to być coś praktycznego, niekoniecznie obłożonego klątwą, być może jakaś książka..? Cóż, przekona się.
I jeszcze na chwilę przed tym jak zniknął w rozbłysku zielonych płomieniu, dodał z iście angielską grzecznością:
- Miłego dnia zatem.
Czy nie powinno to być niepokojące, że z każdą kolejną wizytą czuł się coraz swobodniej? Prawdopodobnie tak, ale kto by sobie psuł nastrój rozmyślaniem o tym? Bo z pewnością nie on. Jeszcze nie teraz.
- Spokojnie, nie ma problemu. Poczekam ile będzie trzeba. To i tak spory ukłon z pańskiej strony- zapewnił, słysząc za sobą dźwięk dzwonka u wejścia.
Odsunął się na bok aby zrobić miejsce innemu klientowi, którego zakupy były szybsze nawet niż jego. Nie przyglądał mu się, ale z wielkości sakiewki wnioskował, że to co odebrał nie mogło być tanie.
Prowadzone tutaj interesy musiałby wbrew pozorom być bardziej dochodowe niż te w jego sklepie. Myślodsiewnie nie były tanie, co było widać już po samym lokalu, ale jak się okazuje znacznie tańsze w porównaniu z niektórymi niedozwolonymi towarami.
To było od zawsze oczywiste, ale czym innym było domyślanie się tego a czym innym przekonaniem się o tym na własne oczy.
Interesujące, będzie musiał wpaść tu kiedyś na dłużej i rozejrzeć się.
I jakby dzięki czytaniu mu w myślach, zostało mu to zaraz zaproponowane. On jednakże uśmiechnął się lekko i pokręcił głową.
- Kiedyś z pewnością się zdecyduje, ale nie dzisiaj, bo czas mnie goni- och prawdą było, że to nie jego czas naglił, ale nie byłoby uprzejme mówienie o tym.- Może następnym razem? Niemniej jednak jeszcze raz za wszystko dziękuje i do zobaczenia następnym razem.
Pożegnał się uprzejmie skinieniem głowy i ruszył w stronę kominka, wyjmując z kieszeni sakiewkę z proszkiem. W sumie już był zadowolony na myśl o kolejnej wizycie tutaj i to tylko częściowo z powodu zamówionego specyfiku. O wiele bardziej intrygowało go co tu można znaleźć.
Na pewno będzie musiało to być coś praktycznego, niekoniecznie obłożonego klątwą, być może jakaś książka..? Cóż, przekona się.
I jeszcze na chwilę przed tym jak zniknął w rozbłysku zielonych płomieniu, dodał z iście angielską grzecznością:
- Miłego dnia zatem.
Czy nie powinno to być niepokojące, że z każdą kolejną wizytą czuł się coraz swobodniej? Prawdopodobnie tak, ale kto by sobie psuł nastrój rozmyślaniem o tym? Bo z pewnością nie on. Jeszcze nie teraz.
Gość
Gość
Nielegalne interesy przynosiły naprawdę duży zysk, ale jednocześnie były trudne do prowadzenia. Czarnomagiczne produkty odznaczały się niepowtarzalnością. Samo odnalezienie ich często graniczyło z cudem, potem trzeba było je przewieźć do Anglii, nałożyć lub zdjąć klątwę. Nie wspominając już o setkach negocjacji z bardziej i mniej ugodowymi ludźmi. Prowadzenie takiego sklepu obfitowało w mnóstwo niebezpieczeństw, tak więc i zarobki musiały być stosunkowo większe. Co nie zmieniało faktu, że Edgar podziwiał osoby ze zdolnościami pokroju zdolności Lionella. Wytwórstwo myślodsiewni, różdżek, mioteł... Cokolwiek to nie było, Edgar zazwyczaj darzył takich ludzi szacunkiem. Pewnie dlatego, że dla niego była to... Hm, czarna magia. - Rozumiem. W takim razie liczę na to, że następnym razem zmieni pan zdanie - odpowiedział. Również skinął mężczyźnie głową w geście pożegnania i poczekał aż ten zniknie w zielonych płomieniach. Potem jeszcze przez krótką chwilę przyglądał się pustemu kominkowi, rozmyślając o swoim nowym kliencie. Wydawał się być dobrym człowiekiem, tym samym trochę naiwnym; z pewnością zagubionym, skoro postanowił odnaleźć szczęście w nielegalnych używkach. I było go Edgarowi trochę szkoda, ale niestety nie sprawił, że usposobienie Burke'a uległo jakiejkolwiek zmianie. Nie uległo, więc mimo wszystko nie miał skrupułów w namawianiu go na kolejny rodzaj narkotyku, na kolejną wizytę w sklepie. Miał nadzieję, że podczas kolejnej transakcji namówi go na coś więcej niż tylko odrobina diablego ziela.
Przywołał różdżką swój płaszcz i nałożył go, następnie wkładając do kieszeni (nieco pomniejszone zaklęciem) sakiewki z pieniędzmi z dzisiejszych transakcji. Rozejrzał się po sklepie, zaglądając jeszcze na zaplecze i, upewniwszy się, że wszystko jest w porządku, sam wszedł do kominka i za pomocą sieci Fiuu teleportował się do domu.
|zt
Przywołał różdżką swój płaszcz i nałożył go, następnie wkładając do kieszeni (nieco pomniejszone zaklęciem) sakiewki z pieniędzmi z dzisiejszych transakcji. Rozejrzał się po sklepie, zaglądając jeszcze na zaplecze i, upewniwszy się, że wszystko jest w porządku, sam wszedł do kominka i za pomocą sieci Fiuu teleportował się do domu.
|zt
Edgar Burke
Zawód : nestor, B&B, łamacz klątw
Wiek : 35
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Żonaty
Gdybym był babą, rozpłakałbym się rzewnie nad swym losem, ale jestem Burkiem, więc trzymam fason.
OPCM : 25 +5
UROKI : 0
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 5
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 30 +1
ZWINNOŚĆ : 2
SPRAWNOŚĆ : 9
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
15 marca?
Sieć Fiuu pozostawiała według mnie wiele do życzenia, nie przepadałam za używaniem kominka, jak na prawdziwą szlachciankę przystało obawiając się zawsze o stan mojej sukni po wylądowaniu w miejscu, do którego zmierzałam. Dziś jednak sto razy bardziej wolałam ubrudzić sukienkę, niż narazić zdrowie, a kto wie, może nawet i życie, usiłując przemieścić się uliczkami Nokturnu. Już sama nazwa tego miejsca sprawiała, że po plecach przechodził mi dreszcz, wolałam więc zachować ostrożność.
Miałam do załatwienia sprawę niecierpiącą zwłoki, sprawę, która zbyt długo przeleżała w mojej toaletce. Odnaleziony podczas jednej z podmorskich wypraw medalion na początku nie wzbudził moich podejrzeń, ot, zwykły kawałek srebra, jakich zdarzyło mi się odnajdywać wiele. Jednak za każdym razem, gdy chwytałam go w rękę, wydarzały się nieprzyjemne wypadki. Drobne, jak na przykład obraz spadający ze ściany, czy złamany pędzelek do pudru, jednak na tyle zastanawiające, by coś z tym zrobić. Medalion nie dał się otworzyć ręcznie, a wiedząc już, że nie jest zwykłym elementem biżuterii, nie próbowałam nawet używać zaklęć.
Potrzebowałam specjalisty i właśnie dlatego kilka godzin po śniadaniu sypnęłam proszkiem Fiuu do kominka, rozkazując przenieść się do sklepu Borgina i Burke’a. Na całe szczęście byli podłączeni do sieci!
- Dzień dobry – powiedziałam automatycznie, gdy tylko wylądowałam we właściwym miejscu; a po wyglądzie pomieszczenia byłam pewna, że tak właśnie było. Musieli mnie usłyszeć, a gdy wdzięcznie wygramoliłam się z kominka i otrzepałam, na pewno też zobaczyć. Nie wiedziałam, w którą stronę patrzeć, rozejrzałam się więc dookoła i uśmiechnęłam lekko do pierwszej napotkanej osoby. Podeszłam bliżej, nie chcąc podnosić głosu w pomieszczeniu o takiej aurze – Nazywam się Cressida Travers, ojciec polecił mi to miejsce w nadziei, że znajdę tu rozwiązanie mojego małego problemu – wspomniałam lorda Traversa, gdyż nasz ród utrzymywał pozytywne stosunki z rodem Burke, miałam więc nadzieję na profesjonalną obsługę.
Medalion spoczywał w mojej torebce i chciałam się go jak najszybciej pozbyć, jednak najpierw musiałam upewnić się, że rozmawiam z odpowiednią osobą. Dlatego też przyjrzałam się uważnie mężczyźnie stojącemu przede mną – miałam wrażenie, że gdzieś go już widziałam, ale nie mogłam przypomnieć sobie jego imienia. Oby zdradził je, widząc moją niepewną minę.
Gość
Gość
Bywały takie dni, że po prostu człowiek siadał i załamywał się nad ilością papierkowej roboty, która zbierała się przez x czasu. I kiedy już naprawdę nie było jak od tego uciec, dopiero wtedy człowiek robił sobie kubek czegoś mocniejszego, łapał za pióro (najlepiej takie samopiszące) i siadał do pracy. Craig zwykle nie odkładał pracy na później, był niezwykle obowiązkowy. Nawet nosił ze sobą specjalny notes by zapisywać wszystko, co było istotne. Nie to, żeby pamięć miał słabą, ale zawsze lepsze jest zabezpieczyć się, prawda? Teraz jednak lord Burke... cóż, można nawet powiedzieć, że nieco się rozleniwił. Ale nie było się co dziwić, skoro od powrotu do kraju po prostu zajmował się... swoim powrotem. Znalezienie lokum nie stwarzało większego problemu, sprawy biznesowe również. Bardziej zajęty był swoimi sprawami zdrowotnymi oraz towarzyskimi. Jeśli chodziło o tę pierwszą... cóż, pozycja w społeczeństwie sprawiała, że bez większego trudu dostał się pod dość fachowe skrzydła i miał zapewnioną opiekę nawet w domu - w razie wypadku. A co do drugiej kwestii... najwyraźniej właśnie miał okazję by poświęcić jej nieco swojego czasu.
W lokalu siedział już od rana. Dostał się tutaj oczywiście siecią Fiuu, jakżeby inaczej? Tego dnia obiecał kuzynowi zająć się sklepem. On miał zaciszne miejsce do pracy (swoją drogą, również przecież związanej z tym miejscem!) a Edgar mógł skorzystać z odrobiny wolności. Craig nie spodziewał się zbytniego ruchu. Z tego co wiedział, jego kuzyn nie miał na dziś ustalonych żadnych konkretnych spotkań. Co prawda zawsze mógł się trafić jakiś nowy klient, ale i z takim na pewno mężczyzna dałby sobie radę.
Kiedy na kominku nagle zapłonął zielony ogień, Craig drgnął zaskoczony. Pióro podskoczyło na pergaminie, zatrzymując się zaraz w powietrzu. Mężczyzna wstał zaraz zza lady, za którą był wygodnie ułożony. Kiedy z płomieni wypadła urodziwa, młoda kobieta, chciał podejść by pomóc jej wydostać się z kominka, ona jednak dość szybko sama sobie poradziła. Ona jemu również wydała się znajoma, choć dopóki nie zdradziła swojego imienia, nie potrafiłby za żadne skarby dopasować jej twarzy do konkretnego miana. Szczerze powiedziawszy, nadal słabo kojarzył ją jako osobę (ach te lata na obczyźnie!), nawet gdy się przedstawiła, doskonale jednak wiedział, że Burke'owie i Traversowie są w znakomitej komitywie. Pozwolił sobie więc ująć dłoń kobiety i złożyć na jej wierzchu krótki, powitalny pocałunek.
- Cóż za niespodziewana wizyta. Cieszę się, słysząc że pański ojciec zawierzył naszej rodzinie, lady Cressido. - powiedział, puszczając jej rękę. - Nazywam się Craig Burke. To miejsce jest głównie prowadzone przez mojego kuzyna, ja działam bardziej... jakby to ująć... "w terenie". Mam nadzieję, że uda mi się lady pomóc, z jakim problemem się pani borykasz?
Podsunął jej krzesło, bo w końcu nie wypadało kazać damie stać.
W lokalu siedział już od rana. Dostał się tutaj oczywiście siecią Fiuu, jakżeby inaczej? Tego dnia obiecał kuzynowi zająć się sklepem. On miał zaciszne miejsce do pracy (swoją drogą, również przecież związanej z tym miejscem!) a Edgar mógł skorzystać z odrobiny wolności. Craig nie spodziewał się zbytniego ruchu. Z tego co wiedział, jego kuzyn nie miał na dziś ustalonych żadnych konkretnych spotkań. Co prawda zawsze mógł się trafić jakiś nowy klient, ale i z takim na pewno mężczyzna dałby sobie radę.
Kiedy na kominku nagle zapłonął zielony ogień, Craig drgnął zaskoczony. Pióro podskoczyło na pergaminie, zatrzymując się zaraz w powietrzu. Mężczyzna wstał zaraz zza lady, za którą był wygodnie ułożony. Kiedy z płomieni wypadła urodziwa, młoda kobieta, chciał podejść by pomóc jej wydostać się z kominka, ona jednak dość szybko sama sobie poradziła. Ona jemu również wydała się znajoma, choć dopóki nie zdradziła swojego imienia, nie potrafiłby za żadne skarby dopasować jej twarzy do konkretnego miana. Szczerze powiedziawszy, nadal słabo kojarzył ją jako osobę (ach te lata na obczyźnie!), nawet gdy się przedstawiła, doskonale jednak wiedział, że Burke'owie i Traversowie są w znakomitej komitywie. Pozwolił sobie więc ująć dłoń kobiety i złożyć na jej wierzchu krótki, powitalny pocałunek.
- Cóż za niespodziewana wizyta. Cieszę się, słysząc że pański ojciec zawierzył naszej rodzinie, lady Cressido. - powiedział, puszczając jej rękę. - Nazywam się Craig Burke. To miejsce jest głównie prowadzone przez mojego kuzyna, ja działam bardziej... jakby to ująć... "w terenie". Mam nadzieję, że uda mi się lady pomóc, z jakim problemem się pani borykasz?
Podsunął jej krzesło, bo w końcu nie wypadało kazać damie stać.
monster
When I look in the mirror
I know what I see
One with the demon, one with the beast
I know what I see
One with the demon, one with the beast
The animal in me
Craig Burke
Zawód : Handlarz czarnomagicznymi przedmiotami, diler opium
Wiek : 34
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Kawaler
If I die today, it won’t be so bad
I can escape all the nightmares I’ve had
All of my angry and all of my sad
Gone in the blink of an eye
I can escape all the nightmares I’ve had
All of my angry and all of my sad
Gone in the blink of an eye
OPCM : 7 +1
UROKI : 13 +3
ALCHEMIA : 5
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 1
CZARNA MAGIA : 32 +3
ZWINNOŚĆ : 10
SPRAWNOŚĆ : 15
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Moimi pierwszymi znalezionymi skarbami były oczywiście muszelki z plaż u wybrzeża Norfolk, duże i małe, o klasycznych kształtach lub oryginalnych ubytkach, w wielu odcieniach bieli, szarości, czy różu. Później zachwyciły mnie kolorowe kamyki i wygładzane przez wodę szkiełka, które kolekcjonowałam sumiennie w zdobionej szkatułce. Dziecięca radość, z jaką biegałam po piasku i uciekałam przed falami zmieniła się z biegiem czasu w uczucie oczekiwania i podniecenia – co uda mi się dziś odnaleźć, jaki skarb przyniesie mi morze? Nie chciałam kufrów wypełnionych złotem, czy drogiej biżuterii wyłowionej ze starych wraków, choć o wydobywaniu takich przedmiotów także marzyłam. Interesowało mnie to, co nieoczywiste, niespotykane, jedyne w swoim rodzaju. I tak zostało do dziś.
Medalion, który przykuł moją uwagę pod wodą, na powierzchni okazał się być utrapieniem, a przynajmniej tak to teraz widziałam. Nie chciałam jednak wyrzucać go z powrotem bądź oddawać komuś, jak to działo się w przypadku niektórych wyłowionych przeze mnie skarbów. Chciałam wiedzieć, co w sobie kryje, jakim rodzajem magii jest obłożony i dopiero wtedy zdecydować, co z nim zrobię. Z tyłu głowy kołatała mi się myśl, że jeśli będzie to czarna magia, zostawię go po prostu w sklepie, a moje sumienie nie ucierpi na tym za bardzo, jeśli nie zechcę za medalion żadnych pieniędzy.
Pozytywnie nastawiona ruszyłam w stronę mężczyzny, pozwoliłam ująć swoją dłoń i złożyć na niej krótki pocałunek. Słysząc jego imię, w końcu skojarzyłam strzępki informacji, jakie docierały do mnie na temat tego konkretnego przedstawiciela rodu Burke – musiał on chyba niedawno przybyć do ojczyzny, w innym przypadku wiedziałabym więcej.
- Bardzo mi miło, lordzie Burke – bycie obsługiwaną przez kuzyna głównego właściciela nie sprawiało mi właściwie żadnej różnicy, zwłaszcza, że jeśli wierzyć słowom stojącego przede mną mężczyzny, zdarzało mu się współpracować ze sklepem. Nie potrzebowałam więcej.
- Niedawno znalazłam się w posiadaniu pewnego medalionu – nie usiadłam jeszcze; sięgnęłam dłonią do torebki i już po chwili położyłam przedmiot na ladzie pomiędzy nami – Nie znam jego pochodzenia, odnaleziony został u wybrzeży wyspy Wight i trudno mi stwierdzić, czy ktoś pozbył się go celowo, czy też poszedł na dno z innymi elementami biżuterii, na przykład we wraku statku – wytłumaczyłam cierpliwie, dopiero teraz zajmując miejsce na krześle gdyż spodziewałam się, że mogę spędzić w sklepie jakiś czas.
Nie zależało mi na poufności, nie miałam do załatwienia jakichś niecnych sprawek, dlatego też zdecydowałam się od samego początku mówić szczerze i otwarcie.
- Odkąd go mam, sprawia problemy. Dookoła przytrafiają się drobne, choć nieprzyjemne wypadki i przez to nie zdecydowałam się na użycie zaklęć osobiście. Chciałam zasięgnąć opinii eksperta na temat tego, czym dokładnie jest ten medalion. Jak lord sądzi, to tylko przedmiot do płatania psikusów, czy coś więcej? – zapytałam, przenosząc wzrok z medalionu na swojego rozmówcę.
Medalion, który przykuł moją uwagę pod wodą, na powierzchni okazał się być utrapieniem, a przynajmniej tak to teraz widziałam. Nie chciałam jednak wyrzucać go z powrotem bądź oddawać komuś, jak to działo się w przypadku niektórych wyłowionych przeze mnie skarbów. Chciałam wiedzieć, co w sobie kryje, jakim rodzajem magii jest obłożony i dopiero wtedy zdecydować, co z nim zrobię. Z tyłu głowy kołatała mi się myśl, że jeśli będzie to czarna magia, zostawię go po prostu w sklepie, a moje sumienie nie ucierpi na tym za bardzo, jeśli nie zechcę za medalion żadnych pieniędzy.
Pozytywnie nastawiona ruszyłam w stronę mężczyzny, pozwoliłam ująć swoją dłoń i złożyć na niej krótki pocałunek. Słysząc jego imię, w końcu skojarzyłam strzępki informacji, jakie docierały do mnie na temat tego konkretnego przedstawiciela rodu Burke – musiał on chyba niedawno przybyć do ojczyzny, w innym przypadku wiedziałabym więcej.
- Bardzo mi miło, lordzie Burke – bycie obsługiwaną przez kuzyna głównego właściciela nie sprawiało mi właściwie żadnej różnicy, zwłaszcza, że jeśli wierzyć słowom stojącego przede mną mężczyzny, zdarzało mu się współpracować ze sklepem. Nie potrzebowałam więcej.
- Niedawno znalazłam się w posiadaniu pewnego medalionu – nie usiadłam jeszcze; sięgnęłam dłonią do torebki i już po chwili położyłam przedmiot na ladzie pomiędzy nami – Nie znam jego pochodzenia, odnaleziony został u wybrzeży wyspy Wight i trudno mi stwierdzić, czy ktoś pozbył się go celowo, czy też poszedł na dno z innymi elementami biżuterii, na przykład we wraku statku – wytłumaczyłam cierpliwie, dopiero teraz zajmując miejsce na krześle gdyż spodziewałam się, że mogę spędzić w sklepie jakiś czas.
Nie zależało mi na poufności, nie miałam do załatwienia jakichś niecnych sprawek, dlatego też zdecydowałam się od samego początku mówić szczerze i otwarcie.
- Odkąd go mam, sprawia problemy. Dookoła przytrafiają się drobne, choć nieprzyjemne wypadki i przez to nie zdecydowałam się na użycie zaklęć osobiście. Chciałam zasięgnąć opinii eksperta na temat tego, czym dokładnie jest ten medalion. Jak lord sądzi, to tylko przedmiot do płatania psikusów, czy coś więcej? – zapytałam, przenosząc wzrok z medalionu na swojego rozmówcę.
Gość
Gość
Chyba u każdego poszukiwacza przygód ciekawość świata rozpalana jest już od małego. U Craiga było z resztą podobnie. Chociaż w jego przypadku wszystko zaczęło się od nierozważnie zostawionej książki. Kiedy rodzice odkryli, że dobrał się do tomu poświęconego czarnej magii, nie przejęli się aż tak bardzo - liczył sobie wtedy może z pięć wiosen, niewiele rozumiał a poza tym miało minąć jeszcze wiele lat zanim w ogóle dostał do ręki różdżkę. Niemniej, księgę zabrali. On jednak wiele razy później cichaczem czytał ją ponownie. Później kolejną. Zaczynał rozpoznawać w swoim otoczeniu i na wyposażeniu domu drobne, czarnomagiczne artefakty. Nigdy nie były one jakoś specjalnie niebezpieczne, ale pochodzenie większości z nich było wyjątkowo paskudne. Nikt nie spodziewał się, że Craig skieruje w te strony swoją karierę. No ale też niewielu wiedziało o jego prawdziwej profesji.
Krótki wstęp z ust Cressidy zaciekawił mężczyznę. Chyba zaciekawiłby każdego, kto był związany z wszelakimi magicznymi przedmiotami, które są jednocześnie zagadką nawet dla czarodziejów. A zgłębianie sekretów artefaktów, które przynosili do sklepu klienci, było nie tylko obowiązkiem, ale także niezwykle interesującym zajęciem. Niosło ze sobą nutkę dreszczyku, bo nigdy nie było wiadomo, jakie klątwy bądź po prostu paskudne zaklęcia czekają by się uaktywnić i chwycić cię za gardło.
Gdy tylko medalion spoczął na ladzie, u Craiga włączył się tryb profesjonalisty. Co prawda w łamaniu uroków specjalizował się Edgar, niemniej ocena, czy przedmiot jest bardzo niebezpieczny czy też był to, jak ujęła to Cressida, "przedmiot do płatania psikusów" nie był specjalnie trudny. Mężczyzna wolał jednak uważać, dlatego też nie chwycił srebrnego wisiora od razu do ręki. Wyciągnął różdżkę i mrucząc cicho, uniósł go w powietrze zaklęciem. Potem wymamrotał jeszcze kilka czarów sprawdzających. Dotknął go dopiero po chwili, najpierw samym opuszkiem palca. Fakt że Cressida nosiła go bez większego trudu nie oznaczał, że medalion nie mógł być niebezpieczny dla niego. Mógł "nie lubić" mężczyzn. Nie wyczuł niczego nadzwyczajnego.
- A skąd znalazł się w twoim posiadaniu, lady? To pani go znalazła czy też od kogoś dostała?
Zaginiony medalion. Albo porzucony. Craig postanowił sprawdzić teorię kobiety, mówiącą o rzekomym pechu, który prześladuje osobę, która posiada wisior. Przeszedł się więc kilka kroków i na efekt nie trzeba było czekać długo. Idąc po prostej podłodze po której przechodził przecież tyle razy, po podłodze na której nie było żadnej przeszkody, mężczyzna potknął się o własne nogi. Udało mu się jednak utrzymać równowagę, bo przytrzymał się lady.
- Wybaczy lady, musiałem go przetestować. - szybko poprawił mankiet, który nieco wygiął się w momencie jego małego wypadku. Odłożył medalion na ladę. - Jeśli mam być szczery, nie wydaje mi się by tkwiła w nim jakaś potężniejsza moc ponadto, czego lady już doświadczyła. Nie nazwałbym tego jednak "tylko przedmiotem do robienia psikusów".
Po raz kolejny uniósł różdżkę i wymamrotał kilka zaklęć. Podczas jednego z nich medalion lekko się poruszył, przy innym rozjarzył niemal do czerwoności. Mniej więcej takich reakcji oczekiwał, nie był jednak do końca zadowolony.
- Nie jest prosto stworzyć przedmiot, który ma przynosić nieszczęście właścicielowi. Z pewnością użyto tu czarnej magii, nie mogę jednak na tę chwilę powiedzieć więcej. Nie ośmielę się rzucić poważniejszych czarów w obecności lady, bo byłoby to narażeniem cię, pani, na niebezpieczeństwo. Będziesz skłonna zostawić go tutaj, bym mógł na spokojnie zbadać jego sekrety?
Krótki wstęp z ust Cressidy zaciekawił mężczyznę. Chyba zaciekawiłby każdego, kto był związany z wszelakimi magicznymi przedmiotami, które są jednocześnie zagadką nawet dla czarodziejów. A zgłębianie sekretów artefaktów, które przynosili do sklepu klienci, było nie tylko obowiązkiem, ale także niezwykle interesującym zajęciem. Niosło ze sobą nutkę dreszczyku, bo nigdy nie było wiadomo, jakie klątwy bądź po prostu paskudne zaklęcia czekają by się uaktywnić i chwycić cię za gardło.
Gdy tylko medalion spoczął na ladzie, u Craiga włączył się tryb profesjonalisty. Co prawda w łamaniu uroków specjalizował się Edgar, niemniej ocena, czy przedmiot jest bardzo niebezpieczny czy też był to, jak ujęła to Cressida, "przedmiot do płatania psikusów" nie był specjalnie trudny. Mężczyzna wolał jednak uważać, dlatego też nie chwycił srebrnego wisiora od razu do ręki. Wyciągnął różdżkę i mrucząc cicho, uniósł go w powietrze zaklęciem. Potem wymamrotał jeszcze kilka czarów sprawdzających. Dotknął go dopiero po chwili, najpierw samym opuszkiem palca. Fakt że Cressida nosiła go bez większego trudu nie oznaczał, że medalion nie mógł być niebezpieczny dla niego. Mógł "nie lubić" mężczyzn. Nie wyczuł niczego nadzwyczajnego.
- A skąd znalazł się w twoim posiadaniu, lady? To pani go znalazła czy też od kogoś dostała?
Zaginiony medalion. Albo porzucony. Craig postanowił sprawdzić teorię kobiety, mówiącą o rzekomym pechu, który prześladuje osobę, która posiada wisior. Przeszedł się więc kilka kroków i na efekt nie trzeba było czekać długo. Idąc po prostej podłodze po której przechodził przecież tyle razy, po podłodze na której nie było żadnej przeszkody, mężczyzna potknął się o własne nogi. Udało mu się jednak utrzymać równowagę, bo przytrzymał się lady.
- Wybaczy lady, musiałem go przetestować. - szybko poprawił mankiet, który nieco wygiął się w momencie jego małego wypadku. Odłożył medalion na ladę. - Jeśli mam być szczery, nie wydaje mi się by tkwiła w nim jakaś potężniejsza moc ponadto, czego lady już doświadczyła. Nie nazwałbym tego jednak "tylko przedmiotem do robienia psikusów".
Po raz kolejny uniósł różdżkę i wymamrotał kilka zaklęć. Podczas jednego z nich medalion lekko się poruszył, przy innym rozjarzył niemal do czerwoności. Mniej więcej takich reakcji oczekiwał, nie był jednak do końca zadowolony.
- Nie jest prosto stworzyć przedmiot, który ma przynosić nieszczęście właścicielowi. Z pewnością użyto tu czarnej magii, nie mogę jednak na tę chwilę powiedzieć więcej. Nie ośmielę się rzucić poważniejszych czarów w obecności lady, bo byłoby to narażeniem cię, pani, na niebezpieczeństwo. Będziesz skłonna zostawić go tutaj, bym mógł na spokojnie zbadać jego sekrety?
monster
When I look in the mirror
I know what I see
One with the demon, one with the beast
I know what I see
One with the demon, one with the beast
The animal in me
Craig Burke
Zawód : Handlarz czarnomagicznymi przedmiotami, diler opium
Wiek : 34
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Kawaler
If I die today, it won’t be so bad
I can escape all the nightmares I’ve had
All of my angry and all of my sad
Gone in the blink of an eye
I can escape all the nightmares I’ve had
All of my angry and all of my sad
Gone in the blink of an eye
OPCM : 7 +1
UROKI : 13 +3
ALCHEMIA : 5
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 1
CZARNA MAGIA : 32 +3
ZWINNOŚĆ : 10
SPRAWNOŚĆ : 15
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
|połowa marca?
Chciał ofiarować jej coś wyjątkowego. Tym razem nic, co było dziełem jego rąk; nie zamierzał zanudzać Deirdre banalną biżuterią, ani dać jej do zrozumienia, że szczędzi jej - galeonów na idealny podarek lub czasu na jego poszukiwania. Obsypywanie jej drobnymi upominkami oraz kwiatami podczas niemalże każdego spotkania nie znaczyło przecież nic, ot, prosty gest, jaki nawet wypadało wykonać w kierunku adorowanej (czy już: wielbionej?) kobiety. Ustawicznie prowadził zatem poszukiwania czegoś, co autentycznie zachwyci Miu oraz sprawi, że odsłoni przed nim intensywne emocje. Niewymuszone: element zaskoczenia działał na korzyść Asteriona, szczerze zaciekawionego reakcją swojej ukochanej na niespodziewany prezent. Jeszcze ukryty za ciężką zasłoną niepewności, jeszcze o rozmytych kształtach, jeszcze pozostający tylko pusto brzmiącym słowem, ale wkrótce mającym stać się czymś realnym, zmaterializowanym. Wiedział dokładnie, gdzie powinien szukać czegoś, co skradnie jej serce, co sprawi, że zacznie ono bić nieco mocniej, co wywoła na jej szczupłej, bladej twarzy rumieniec podekscytowania. Nigdy nie obnażała się bardziej niż wówczas, gdy dywagowali nad zaklętymi przedmiotami, nigdy nie omieszkała przegapić wystawy tych najgorszych spośród artefaktów, jakimi dysponował, nigdy nie okazała słabego strachu, ani też nigdy nie odsunęła się od niego, kiedy prawie beznamiętnie opowiadał o skutkach. Nieuleczalne ataki epileptyczne. Nocne duszności, niemożliwe do zdiagnozowania. Paraliż mięśni, postępujący coraz szybciej w zależności od fizycznej aktywności. Tępy ból rozsadzający czaszkę, do jakiego należało się przyzwyczaić bądź zginąć. Zapomnienie. Śmierć. W różnych okolicznościach, w kolejnych stadiach choroby albo natychmiast, tuż po muśnięciu gołą skórą przeklętego przedmiotu. Dzieliła jego pasję i doceniała potęgę, potencjał władzy, jaki niosło ze sobą opanowanie tajemnic zakazanej magii. Rozumiała fascynację i pozwalała jej rosnąć - przypominając Asterionowi o jego pierwszych próbach poskromienia swej ciekawości, o lekcjach, o porażkach, o nielegalnych praktykach.
Co innego mógł więc jej ofiarować, jeśli nie coś ściśle związanego z arkanami ich ulubionych czarów? I gdzie powinien tego szukać, jeśli nie na Śmiertelnym Nokturnie, w sklepie niegdyś stanowiącym część jego własnego interesu. Przejście w piwnicy przestało istnieć lata temu (i nie żałował tej decyzji), więc Asterion postanowił przedostać się do Borgina i Burke'a w tradycyjny sposób. Popiół osiadł na jego czarnej pelerynie, a zielone płomienie wesoło migotały, kiedy wstępował do kominka i wyraźnie wygłaszał cel swej podróży. Krótkie wirowanie między szybami i już zgrabnie wyłonił się u swych rywali, otrzepując swą szatę z pyłu. Dziwne, nie dostrzegł w sklepie nikogo - acz może jego pojawienie się rychło sprowadzi właścicieli?
Z zadumą przeszedł się między półkami, nie dotykając żadnego z wystawionych tam eksponatów. Wolał żyć długo i szczęśliwie, aniżeli przez nieostrożność stracić rękę. Lub coś więcej. Uchwycił delikatne skrzypienie starej podłogi i automatycznie odwrócił się w stronę, skąd dobiegły go kroki. Rozpoznał mężczyznę - młodszy, lecz i rozsądniejszy brat Edgara - i przywitał się uprzejmym skinieniem głowy.
-Dzień dobry, sir - rzekł neutralnie. Atmosfera sklepu i tak była ciężka i przytłaczająco, zamierzchłe rodzinne tragedie nie mogły już chyba jej pogorszyć? - potrzebuję czegoś... nieoczywistego. I nieszkodliwego, przynajmniej dla obdarowanej osoby - dodał, uśmiechając się nieznacznie. Zawodowa kpina, czy Quentin podziela jego poczucie humoru?
Chciał ofiarować jej coś wyjątkowego. Tym razem nic, co było dziełem jego rąk; nie zamierzał zanudzać Deirdre banalną biżuterią, ani dać jej do zrozumienia, że szczędzi jej - galeonów na idealny podarek lub czasu na jego poszukiwania. Obsypywanie jej drobnymi upominkami oraz kwiatami podczas niemalże każdego spotkania nie znaczyło przecież nic, ot, prosty gest, jaki nawet wypadało wykonać w kierunku adorowanej (czy już: wielbionej?) kobiety. Ustawicznie prowadził zatem poszukiwania czegoś, co autentycznie zachwyci Miu oraz sprawi, że odsłoni przed nim intensywne emocje. Niewymuszone: element zaskoczenia działał na korzyść Asteriona, szczerze zaciekawionego reakcją swojej ukochanej na niespodziewany prezent. Jeszcze ukryty za ciężką zasłoną niepewności, jeszcze o rozmytych kształtach, jeszcze pozostający tylko pusto brzmiącym słowem, ale wkrótce mającym stać się czymś realnym, zmaterializowanym. Wiedział dokładnie, gdzie powinien szukać czegoś, co skradnie jej serce, co sprawi, że zacznie ono bić nieco mocniej, co wywoła na jej szczupłej, bladej twarzy rumieniec podekscytowania. Nigdy nie obnażała się bardziej niż wówczas, gdy dywagowali nad zaklętymi przedmiotami, nigdy nie omieszkała przegapić wystawy tych najgorszych spośród artefaktów, jakimi dysponował, nigdy nie okazała słabego strachu, ani też nigdy nie odsunęła się od niego, kiedy prawie beznamiętnie opowiadał o skutkach. Nieuleczalne ataki epileptyczne. Nocne duszności, niemożliwe do zdiagnozowania. Paraliż mięśni, postępujący coraz szybciej w zależności od fizycznej aktywności. Tępy ból rozsadzający czaszkę, do jakiego należało się przyzwyczaić bądź zginąć. Zapomnienie. Śmierć. W różnych okolicznościach, w kolejnych stadiach choroby albo natychmiast, tuż po muśnięciu gołą skórą przeklętego przedmiotu. Dzieliła jego pasję i doceniała potęgę, potencjał władzy, jaki niosło ze sobą opanowanie tajemnic zakazanej magii. Rozumiała fascynację i pozwalała jej rosnąć - przypominając Asterionowi o jego pierwszych próbach poskromienia swej ciekawości, o lekcjach, o porażkach, o nielegalnych praktykach.
Co innego mógł więc jej ofiarować, jeśli nie coś ściśle związanego z arkanami ich ulubionych czarów? I gdzie powinien tego szukać, jeśli nie na Śmiertelnym Nokturnie, w sklepie niegdyś stanowiącym część jego własnego interesu. Przejście w piwnicy przestało istnieć lata temu (i nie żałował tej decyzji), więc Asterion postanowił przedostać się do Borgina i Burke'a w tradycyjny sposób. Popiół osiadł na jego czarnej pelerynie, a zielone płomienie wesoło migotały, kiedy wstępował do kominka i wyraźnie wygłaszał cel swej podróży. Krótkie wirowanie między szybami i już zgrabnie wyłonił się u swych rywali, otrzepując swą szatę z pyłu. Dziwne, nie dostrzegł w sklepie nikogo - acz może jego pojawienie się rychło sprowadzi właścicieli?
Z zadumą przeszedł się między półkami, nie dotykając żadnego z wystawionych tam eksponatów. Wolał żyć długo i szczęśliwie, aniżeli przez nieostrożność stracić rękę. Lub coś więcej. Uchwycił delikatne skrzypienie starej podłogi i automatycznie odwrócił się w stronę, skąd dobiegły go kroki. Rozpoznał mężczyznę - młodszy, lecz i rozsądniejszy brat Edgara - i przywitał się uprzejmym skinieniem głowy.
-Dzień dobry, sir - rzekł neutralnie. Atmosfera sklepu i tak była ciężka i przytłaczająco, zamierzchłe rodzinne tragedie nie mogły już chyba jej pogorszyć? - potrzebuję czegoś... nieoczywistego. I nieszkodliwego, przynajmniej dla obdarowanej osoby - dodał, uśmiechając się nieznacznie. Zawodowa kpina, czy Quentin podziela jego poczucie humoru?
No, I am not Prince Hamlet, nor was meant to be
Hmm to chyba jakiś 27 jeśli wciąż marzec
Śluby, śluby i… nie, po ślubach nie będzie nawet za pięćdziesiąt lat. Rzucono mnie w wir towarzyskich zabaw, z wyprzedzeniem na najbliższe tysiąclecia. Nagle okazuje się, że ja, Burke, pretenduję do miana salonowego lwa. Kolejne przyjęcia odhaczam na liście do zrobienia, następny szereg prezentów do kupienia widnieje powieszony w mojej pamięci. Nie wspominając już o obowiązku wobec sklepu, wobec rodu oraz wobec alchemii, który to z kolei sam sobie niegdyś nałożyłem. Trudna sztuka pogodzić nowe życie ze starymi przyzwyczajeniami. Źle znoszę zmiany. Nie lubię wyłamań z rutyny, chociaż niewątpliwie cieszę się ze spraw, które przyszło mi wziąć w swoje ręce. Złapać swój własny los za rogi, wspaniałe uczucie. Nawet jeśli dwojakie, stanowiące bliżej nieokreśloną plątaninę przeciwstawnych odczuć. Nie myślę o tym zbyt często. Usiłuję puścić w niepamięć - emocje są oraz były złe, nic tego nie zmieni. W swej powściągliwości pomijam milczeniem wczorajsze wydarzenie. Smak upokorzenia lądowania w zimnym strumieniu. Nawet uprzedzające je zwycięstwo w pokonaniu labiryntu nie jest w stanie osłodzić mej porażki. Od zawsze lepiej czułem się w siodle, podczas polowań, a nie określaniu prawidłowego kierunku drogi. Mimo tego wszystko runęło, ułożyło się niezgodnie z planem. Życie bywa zaskakujące.
Nie zrobiłem sobie żadnej przerwy. Z rana zrywam się z łóżka, z łazienki, z garderoby. Zrywam się z porannej codzienności. Przybywam do sklepu zastanawiając się dlaczego tak często w nim przebywam. Może to kwestia tego, że powinienem przyłożyć się trochę do pracy, którą trochę zepsułem pobytem w Rosji. Artefakt ostatecznie został sprowadzony, ale straty osiągnęły apogeum. Dlatego zaszywam się na zapleczu warząc kolejne mikstury na zamówienie. Para bucha z kociołka, po sklepie roznoszą się intensywne zapachy. Dorzucam korę drzewa Wiggen, trochę kości człowieka. Niezbyt pożądana mieszanka, ale wprawni alchemicy znają odpowiednie sztuczki na połączenie dwóch skrajnych ingrediencji. Niekiedy się naturalnie nie udaje, a pół pomieszczenia idzie wtedy z dymem, ale dziś jestem dobrej myśli. Do czasu, aż nie słyszę klienta.
Nagle wszyscy znikają, więc jestem zmuszony podejść do kasy. Ściągam mimochodem brwi upatrując w mężczyźnie krewnego. W dodatku z gatunku nielubianych - to dość zgrabny eufemizm. Zaraz jednak przywołuję się do porządku przybierając najbardziej neutralny wyraz twarzy z możliwych. Wspieram się na drewnianej ladzie, która właśnie ponuro trzeszczy. Nabieram powietrza w płuca.
- Witam - odpowiadam, chociaż wcale nie muszę. Nie jestem znany z przesadnej grzeczności, ale staram się zachować zimną krew. Wpatruję się badawczo w twoją sylwetkę, Asterionie. Czy naprawdę chcesz coś zakupić czy wolisz siać zamęt w tej części Nokturnu? - Kim ma być obdarowana osoba oraz jakie zadanie ma do wykonania ów przedmiot? - zadaję konkretne pytania. Co innego poleciłbym babci, co innego kochance, a co innego bratu. Czym innym ma być obrona przed czarną magią, czym innym przedmiot krwawej zemsty. Potrzebuję szczegółów do wybrania jak najlepszego okazu. Profesjonalizm ponad wszelkimi animozjami.
Śluby, śluby i… nie, po ślubach nie będzie nawet za pięćdziesiąt lat. Rzucono mnie w wir towarzyskich zabaw, z wyprzedzeniem na najbliższe tysiąclecia. Nagle okazuje się, że ja, Burke, pretenduję do miana salonowego lwa. Kolejne przyjęcia odhaczam na liście do zrobienia, następny szereg prezentów do kupienia widnieje powieszony w mojej pamięci. Nie wspominając już o obowiązku wobec sklepu, wobec rodu oraz wobec alchemii, który to z kolei sam sobie niegdyś nałożyłem. Trudna sztuka pogodzić nowe życie ze starymi przyzwyczajeniami. Źle znoszę zmiany. Nie lubię wyłamań z rutyny, chociaż niewątpliwie cieszę się ze spraw, które przyszło mi wziąć w swoje ręce. Złapać swój własny los za rogi, wspaniałe uczucie. Nawet jeśli dwojakie, stanowiące bliżej nieokreśloną plątaninę przeciwstawnych odczuć. Nie myślę o tym zbyt często. Usiłuję puścić w niepamięć - emocje są oraz były złe, nic tego nie zmieni. W swej powściągliwości pomijam milczeniem wczorajsze wydarzenie. Smak upokorzenia lądowania w zimnym strumieniu. Nawet uprzedzające je zwycięstwo w pokonaniu labiryntu nie jest w stanie osłodzić mej porażki. Od zawsze lepiej czułem się w siodle, podczas polowań, a nie określaniu prawidłowego kierunku drogi. Mimo tego wszystko runęło, ułożyło się niezgodnie z planem. Życie bywa zaskakujące.
Nie zrobiłem sobie żadnej przerwy. Z rana zrywam się z łóżka, z łazienki, z garderoby. Zrywam się z porannej codzienności. Przybywam do sklepu zastanawiając się dlaczego tak często w nim przebywam. Może to kwestia tego, że powinienem przyłożyć się trochę do pracy, którą trochę zepsułem pobytem w Rosji. Artefakt ostatecznie został sprowadzony, ale straty osiągnęły apogeum. Dlatego zaszywam się na zapleczu warząc kolejne mikstury na zamówienie. Para bucha z kociołka, po sklepie roznoszą się intensywne zapachy. Dorzucam korę drzewa Wiggen, trochę kości człowieka. Niezbyt pożądana mieszanka, ale wprawni alchemicy znają odpowiednie sztuczki na połączenie dwóch skrajnych ingrediencji. Niekiedy się naturalnie nie udaje, a pół pomieszczenia idzie wtedy z dymem, ale dziś jestem dobrej myśli. Do czasu, aż nie słyszę klienta.
Nagle wszyscy znikają, więc jestem zmuszony podejść do kasy. Ściągam mimochodem brwi upatrując w mężczyźnie krewnego. W dodatku z gatunku nielubianych - to dość zgrabny eufemizm. Zaraz jednak przywołuję się do porządku przybierając najbardziej neutralny wyraz twarzy z możliwych. Wspieram się na drewnianej ladzie, która właśnie ponuro trzeszczy. Nabieram powietrza w płuca.
- Witam - odpowiadam, chociaż wcale nie muszę. Nie jestem znany z przesadnej grzeczności, ale staram się zachować zimną krew. Wpatruję się badawczo w twoją sylwetkę, Asterionie. Czy naprawdę chcesz coś zakupić czy wolisz siać zamęt w tej części Nokturnu? - Kim ma być obdarowana osoba oraz jakie zadanie ma do wykonania ów przedmiot? - zadaję konkretne pytania. Co innego poleciłbym babci, co innego kochance, a co innego bratu. Czym innym ma być obrona przed czarną magią, czym innym przedmiot krwawej zemsty. Potrzebuję szczegółów do wybrania jak najlepszego okazu. Profesjonalizm ponad wszelkimi animozjami.
Milczenie, cisza grobowa, a jakże wymowna. Zdmuchnęła iskry złudzeń. Zostawiła tło straconych nadziei.
I powiedziała więcej niż słowa.
I powiedziała więcej niż słowa.
Quentin Burke
Zawód : alchemik, ale pomaga u Borgina & Burke'a
Wiek : 29
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Żonaty
Unikaj milczenia
z którego zbyt często korzystasz
ono może rozwiązać ci język.
z którego zbyt często korzystasz
ono może rozwiązać ci język.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Sporo kosztowało go zawitanie do tego konkretnego sklepu, z pełną świadomością spotkania tam jednego z przedstawicieli niezbyt lubianej przez niego familii, przy których on sam, jego nazwisko oraz małe imperium budowane długimi latami bladły i błyskawicznie traciły na znaczeniu. Cel jednak uświęcał środki, a Asterion nie zamierzał wymawiać się niesnaskami, będącymi już reliktami przeszłości. Historią starą, zapomnianą, a może nawet obrosłą już w legendy? Rozbawiła go niezmiernie myśl, że być może straszą jego osobą małe latorośle Burke'ów, ostrzegając przed przybyłym z Grecji demonem i mordercą. Tylko od nich usłyszał tak rozkoszne epitety, ci, którzy rzeczywiście mogliby o nim tak rzec... milczeli.
Asterion był zbyt dumny, by wyciągnąć rękę na zgodę, a i nie przypuszczał, by lordowie Durham przyznali się do błędu i skorygowali owe niedopowiedzenie, uznające go za podłego zabójcę i wyzyskiwacza. Dla nich przyklejona do nazwiska Valhakisa etykieta była niezmiernie wygodna, zważywszy, że już od wielu lat szli w zaparte psując reputację oraz odbierając klientów. On odpłacał się przy tym pięknym za nadobne, rezygnując jednakowoż z prowadzenia wojny podjazdowej. Miał zbyt duże doświadczenie i zbyt wiele lat na karku, by próbować nieczystych zagrywek, rozpuszczania podłych plotek, mącenia w przedsięwzięciach Burke'ów za pomocą czarów. A jakże byłoby to proste, zważywszy na fakt, że od posesji na śmiertelnym Nokturnie dzieliła Asteriona od nich wyłącznie licha, murowana ściana?
Czuł specyficzny zapach warzącego się eliksiru... dość eksperymentalnego wywaru, którego składników nie potrafił rozróżnić. Więc jednak, ktoś był na zapleczu, ale musiał oderwać się od pracy przy bulgoczącym kociołku?
Nie zdążył się zniecierpliwić, chociaż pozostawiony tu samemu sobie odczuwał drobny, acz silny dyskomfort. Z roztargnieniem pomyślał, że podczas tak długiej nieobecności właścicieli niezwykle łatwo byłoby coś stąd ukraść - gdyby nie zapewne fakt, iż wystawione w gablotach i na witrynach przedmioty potrafiły bronić się samodzielnie.
Quentin był konkretny. Bardzo profesjonalny, zwięzły, lecz nie nazbyt oschły. Asterion doceniał powściągliwość, wszak nie był skory do wszczynania awantury ze swymi powinowatymi.
-Szukam czegoś dla kobiety. Czegoś, co ją zachwyci, a na wszelki wypadek - wybawi z opresji - odparł zdecydowanie, niemalże od razu konkretyzując myśli ku jeszcze niematerialnemu obiektowi, który jednak nabierał coraz realniejszych kształtów.
Asterion był zbyt dumny, by wyciągnąć rękę na zgodę, a i nie przypuszczał, by lordowie Durham przyznali się do błędu i skorygowali owe niedopowiedzenie, uznające go za podłego zabójcę i wyzyskiwacza. Dla nich przyklejona do nazwiska Valhakisa etykieta była niezmiernie wygodna, zważywszy, że już od wielu lat szli w zaparte psując reputację oraz odbierając klientów. On odpłacał się przy tym pięknym za nadobne, rezygnując jednakowoż z prowadzenia wojny podjazdowej. Miał zbyt duże doświadczenie i zbyt wiele lat na karku, by próbować nieczystych zagrywek, rozpuszczania podłych plotek, mącenia w przedsięwzięciach Burke'ów za pomocą czarów. A jakże byłoby to proste, zważywszy na fakt, że od posesji na śmiertelnym Nokturnie dzieliła Asteriona od nich wyłącznie licha, murowana ściana?
Czuł specyficzny zapach warzącego się eliksiru... dość eksperymentalnego wywaru, którego składników nie potrafił rozróżnić. Więc jednak, ktoś był na zapleczu, ale musiał oderwać się od pracy przy bulgoczącym kociołku?
Nie zdążył się zniecierpliwić, chociaż pozostawiony tu samemu sobie odczuwał drobny, acz silny dyskomfort. Z roztargnieniem pomyślał, że podczas tak długiej nieobecności właścicieli niezwykle łatwo byłoby coś stąd ukraść - gdyby nie zapewne fakt, iż wystawione w gablotach i na witrynach przedmioty potrafiły bronić się samodzielnie.
Quentin był konkretny. Bardzo profesjonalny, zwięzły, lecz nie nazbyt oschły. Asterion doceniał powściągliwość, wszak nie był skory do wszczynania awantury ze swymi powinowatymi.
-Szukam czegoś dla kobiety. Czegoś, co ją zachwyci, a na wszelki wypadek - wybawi z opresji - odparł zdecydowanie, niemalże od razu konkretyzując myśli ku jeszcze niematerialnemu obiektowi, który jednak nabierał coraz realniejszych kształtów.
No, I am not Prince Hamlet, nor was meant to be
Nadal nie mogę się nadziwić skąd w tobie tyle odwagi lub desperacji Asterionie. Trochę jakbyś swoją obecnością w tym sklepie przyznawał się do niemożności załatwienia prezentu na własną rękę. Nie wierzę bowiem, że przyszedłeś tutaj wspomóc naszą lokalną koniunkturę. Dystans dystansem, ale nikt z własnej woli nie napędza interesów swojego wroga. Patrząc w twe oblicze zastanawiam się nad twoimi pobudkami. Czy to naprawdę przyszpilenie przez dziurę rynkową, próba wyciągnięcia ręki w naszą stronę celem zawieszenia trwającego od lat konfliktu czy może podstęp, którego powinienem się obawiać? Brakuje mi tutaj Edgara - chociaż trudno mi uwierzyć w jego opanowanie akurat w tym konkretnym przypadku, to z pewnością dostrzegłby o wiele więcej twoich zamiarów niż ja. Nie, żebym bywał z natury ufny oraz naiwny, ale posiadam mniejsze skłonności do analizowania ludzkiej natury. Hołubię konkretom oraz dosłowności, nie lubiąc babrać się bagnie domysłów oraz przewidywaniu ludzkich zachowań. Co innego mój brat posiadający życiową mądrość wyniesioną nie tyle co z domu, a z tych wszystkich niebezpiecznych wypraw, w których bierze udział. Natykając się na różne persony musi umieć określać komu mógłby zawierzyć swe życie, a komu nie. Brakuje mi tej niewątpliwie cennej umiejętności.
Słucham twych potrzeb, nie mówiąc nic. Gdzieś w środku do głosu do chodzi zwyczajna, ludzka ciekawość dla kogo konkretnie ma być ten przedmiot - znalazłeś już sobie nową kochankę mającą zastąpić naszą ciotkę? Czy to może jednak dla którejś z twych pięknych, chociaż pozbawionych należytego rodowodu córek? Gdyby chodziło o kogoś mniej ważnego, nie pojawiłbyś się w tej jaskini nieprzychylności osobiście, jestem tego pewien. Rodzina oraz inne, cenne wartości są w stanie popchnąć nas w kierunku, na który wcześniej nie odważylibyśmy się nawet spojrzeć.
Właśnie odwracam od ciebie spojrzenie obracając głowę na sklepową wystawę. Pomijając oczywiste właściwości eksponatów, chronione są one też wieloma innymi zaklęciami znanymi jedynie Burkom, chociaż i tak nie wszystkim. W końcu nie wiadomo kiedy sklep odwiedziłby ktoś mocno niepowołany, a więc każde z zabezpieczeń jest na wagę złota.
Prześlizguję się uważnym spojrzeniem po tych wszystkich przedmiotach zastanawiając się nad wieloma kwestiami. Z jednej strony profesjonalizm każe mi pokazać ci nasze najlepsze, najcenniejsze perełki niedawno sprowadzone z różnych stron świata, z drugiej wewnętrzna niechęć sugeruje, że nie zasługujesz na te najznamienitsze towary. Poza tym, kobietom chyba nie potrzeba niczego tak wysublimowanego jak najdroższe, a zarazem najokropniejsze z artefaktów, mogących ucieszyć jedynie najbardziej wymagających koneserów.
- Proponuję butelkę z zaklętą w niej zjawą. Na co dzień wygląda niczym fantazyjny, mieniący się srebrem zaklętym w kryształowej fiolce naszyjnik, a w razie problemów można się nim obronić - odpowiadam w końcu. Kieruję różdżkę na ten konkretny eksponat, w myślach wypowiadając kilka inkantacji. Aż wreszcie ląduje on na ladzie tuż przed Valhakisem, gotowy do obejrzenia.
Słucham twych potrzeb, nie mówiąc nic. Gdzieś w środku do głosu do chodzi zwyczajna, ludzka ciekawość dla kogo konkretnie ma być ten przedmiot - znalazłeś już sobie nową kochankę mającą zastąpić naszą ciotkę? Czy to może jednak dla którejś z twych pięknych, chociaż pozbawionych należytego rodowodu córek? Gdyby chodziło o kogoś mniej ważnego, nie pojawiłbyś się w tej jaskini nieprzychylności osobiście, jestem tego pewien. Rodzina oraz inne, cenne wartości są w stanie popchnąć nas w kierunku, na który wcześniej nie odważylibyśmy się nawet spojrzeć.
Właśnie odwracam od ciebie spojrzenie obracając głowę na sklepową wystawę. Pomijając oczywiste właściwości eksponatów, chronione są one też wieloma innymi zaklęciami znanymi jedynie Burkom, chociaż i tak nie wszystkim. W końcu nie wiadomo kiedy sklep odwiedziłby ktoś mocno niepowołany, a więc każde z zabezpieczeń jest na wagę złota.
Prześlizguję się uważnym spojrzeniem po tych wszystkich przedmiotach zastanawiając się nad wieloma kwestiami. Z jednej strony profesjonalizm każe mi pokazać ci nasze najlepsze, najcenniejsze perełki niedawno sprowadzone z różnych stron świata, z drugiej wewnętrzna niechęć sugeruje, że nie zasługujesz na te najznamienitsze towary. Poza tym, kobietom chyba nie potrzeba niczego tak wysublimowanego jak najdroższe, a zarazem najokropniejsze z artefaktów, mogących ucieszyć jedynie najbardziej wymagających koneserów.
- Proponuję butelkę z zaklętą w niej zjawą. Na co dzień wygląda niczym fantazyjny, mieniący się srebrem zaklętym w kryształowej fiolce naszyjnik, a w razie problemów można się nim obronić - odpowiadam w końcu. Kieruję różdżkę na ten konkretny eksponat, w myślach wypowiadając kilka inkantacji. Aż wreszcie ląduje on na ladzie tuż przed Valhakisem, gotowy do obejrzenia.
Milczenie, cisza grobowa, a jakże wymowna. Zdmuchnęła iskry złudzeń. Zostawiła tło straconych nadziei.
I powiedziała więcej niż słowa.
I powiedziała więcej niż słowa.
Quentin Burke
Zawód : alchemik, ale pomaga u Borgina & Burke'a
Wiek : 29
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Żonaty
Unikaj milczenia
z którego zbyt często korzystasz
ono może rozwiązać ci język.
z którego zbyt często korzystasz
ono może rozwiązać ci język.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Myśl płonęła jak żagiew, choć jeszcze nie zdołał jej pochwycić i dobrze się przyjrzeć. Wciąż miał jedynie trop, jakąś nieuchwytną wskazówkę, niewizualizowany i niezwerbalizowany projekt. Potrzebował czegoś niezwykle rzadkiego, unikatowego, czegoś, czego nie dostałby w pierwszym lepszym sklepie. Niekoniecznie czarnomagicznego, lecz obdarzonego potężną siłą; pragnął dla Dei ogromnej magii - tylko coś naprawdę wspaniałego mogło ją zachwycić: wiedział, że była wymagającą kobietą, nawet nie tyle względem jego (czy kiedykolwiek o coś się dopominała, żądała od niego więcej?, ale względem siebie. Dlatego chciał zdobyć coś, co wywoła w niej autentyczny podziw dla kunsztu, dla wartości, dla znaczenia... A także i dla samego Asteriona, który zwłaszcza w tej chwili czuł, że poświęca dużo.
Niegdyś poprzysiągł sobie, że jego stopa nigdy nie postanie w tym przeklętym miejscu: wytrwał w swoim postanowieniu kilka lat, nie czując nawet najmniejszej pokusy o złamanie obietnicy. Nawet wtedy, gdy sąsiedzi bywali uciążliwi, nawet wtedy, gdy przyłapał tamtego nędznego łotrzyka, wysłanego przez Burke'ów, by porachował mu kości... Osobiste animozje nie potrafiły nakłonić Valhakisa do niejakiego pochylenia głowy tudzież do lekkomyślnego zaatakowania przeciwnika na jego warunkach i na jego terytorium. Zrobiła to miłość i zaskakująca pewność, że wśród tych zakurzonych półek, w otoczeniu czarnomagicznych artefaktów obłożonych najstraszniejszymi klątwami znajdzie coś, co poruszy serce Deirdre. Odsłonił się właściwie całkowicie, choć przybył w pokojowych zamiarach, nie ukrywając żadnych morderczych planów pod płaszczykiem cnotliwego klienta. Spodobało mu się porównanie do posła i liczył na takowy dyplomatyczny immunitet, łącznie z rozsądkiem Quentina, mniej zapalczywego od swego starszego brata. Pielęgnacja rodowej niechęci nie zaskakiwała Valhakisa: także i w Grecji obowiązek pomszczenia wyrządzonych krzywd przypadał dalszym gałęziom familii, lecz uporczywie wierzył w słuszność swej racji i nie pozwalał na bezkarne szkalowanie swego nazwiska. Nie miał dużych szans na wygranie czynnego konfliktu, więc odciął się od swych początkowych sprzymierzeńców, od dawna nie angażując się w toczącą się cichą wojnę.
Powiódł wzrokiem w ślad za różdżką Quetnina, który kilkoma zaklęciami sprowadził zaklęty przedmiot na ladę, by Asterion mógł go obejrzeć i wydać samodzielny osąd. Butla błyszczała zachęcająco, została wykonana pięknie i kunsztownie, lecz Valhakis po kilkukrotnym obróceniu jej i zważeniu w dłoniach (choć sąd rozgrywał się poprzez umysł) już wiedział, że to nie to, co mogłoby zaskoczyć i również urzec Deirdre.
-Dziękuję, ale to nie to - odparł grzecznie, ostrożnie odkładając butlę ze zjawą na przeszkloną gablotę - zależy mi na czymś naprawdę niezwykłym. Rzadko spotykanym. Bardziej finezyjnym - wyłuszczył najlepiej jak potrafił swoje oczekiwania, nie dodając niczego o celu. Quentin Burke nie był człowiekiem, któremu Asterion chciałby zwierzać się ze swych emocjonalnych rozterek, nawet mimo tego chwilowego zawieszenia broni.
Niegdyś poprzysiągł sobie, że jego stopa nigdy nie postanie w tym przeklętym miejscu: wytrwał w swoim postanowieniu kilka lat, nie czując nawet najmniejszej pokusy o złamanie obietnicy. Nawet wtedy, gdy sąsiedzi bywali uciążliwi, nawet wtedy, gdy przyłapał tamtego nędznego łotrzyka, wysłanego przez Burke'ów, by porachował mu kości... Osobiste animozje nie potrafiły nakłonić Valhakisa do niejakiego pochylenia głowy tudzież do lekkomyślnego zaatakowania przeciwnika na jego warunkach i na jego terytorium. Zrobiła to miłość i zaskakująca pewność, że wśród tych zakurzonych półek, w otoczeniu czarnomagicznych artefaktów obłożonych najstraszniejszymi klątwami znajdzie coś, co poruszy serce Deirdre. Odsłonił się właściwie całkowicie, choć przybył w pokojowych zamiarach, nie ukrywając żadnych morderczych planów pod płaszczykiem cnotliwego klienta. Spodobało mu się porównanie do posła i liczył na takowy dyplomatyczny immunitet, łącznie z rozsądkiem Quentina, mniej zapalczywego od swego starszego brata. Pielęgnacja rodowej niechęci nie zaskakiwała Valhakisa: także i w Grecji obowiązek pomszczenia wyrządzonych krzywd przypadał dalszym gałęziom familii, lecz uporczywie wierzył w słuszność swej racji i nie pozwalał na bezkarne szkalowanie swego nazwiska. Nie miał dużych szans na wygranie czynnego konfliktu, więc odciął się od swych początkowych sprzymierzeńców, od dawna nie angażując się w toczącą się cichą wojnę.
Powiódł wzrokiem w ślad za różdżką Quetnina, który kilkoma zaklęciami sprowadził zaklęty przedmiot na ladę, by Asterion mógł go obejrzeć i wydać samodzielny osąd. Butla błyszczała zachęcająco, została wykonana pięknie i kunsztownie, lecz Valhakis po kilkukrotnym obróceniu jej i zważeniu w dłoniach (choć sąd rozgrywał się poprzez umysł) już wiedział, że to nie to, co mogłoby zaskoczyć i również urzec Deirdre.
-Dziękuję, ale to nie to - odparł grzecznie, ostrożnie odkładając butlę ze zjawą na przeszkloną gablotę - zależy mi na czymś naprawdę niezwykłym. Rzadko spotykanym. Bardziej finezyjnym - wyłuszczył najlepiej jak potrafił swoje oczekiwania, nie dodając niczego o celu. Quentin Burke nie był człowiekiem, któremu Asterion chciałby zwierzać się ze swych emocjonalnych rozterek, nawet mimo tego chwilowego zawieszenia broni.
No, I am not Prince Hamlet, nor was meant to be
Wejście
Szybka odpowiedź