Wejście
AutorWiadomość
First topic message reminder :
★★★ [bylobrzydkobedzieladnie]
Wejście
Wszystkie budynki na ulicy Śmiertelnego Nokturnu wyglądały podobnie - tak samo podniszczone, tak samo zaniedbane i brudne, odpychające, czy nawet mogące przerazić zbłąkanego przechodnia. Jednakże dla większości bywalców o wątpliwej moralności, te tereny są codzienne, znajome, swojskie. Nic więc dziwnego, iż sklep ulokowany pod 13B, opatrzony wypłowiałym już nieco szyldem z łuszczącym się, złotawym napisem Borgin & Burkes nie był wyjątkiem od tej niepisanej reguły.
Stojąc na zakurzonej, kamiennej ulicy trudno było ujrzeć cóż owy przybytek mógł kryć w swym wnętrzu; zmatowiałe, w niektórych miejscach osnute pajęczynami szyby łukowatych okien pilnie strzegły tajemnic właścicieli, odstraszając niechcianych gości, przypadkowych i niewtajemniczonych laików... Odróżnić dało się jedynie chłodny poblask lamp muszących znajdować się gdzieś po drugiej stronie, gdzieś kilka kroków dalej, w bliskim, lecz odległym świecie czarnomagicznych artefaktów, śmiertelnie niebezpiecznych przedmiotów niejednokrotnie sprowadzanych z odległych krajów, z przemytniczej Bułgarii, mroźnej północy. Po przekroczeniu skrzypiącego progu, do uszu dociera cichy, nieprzyjemny brzęk zaśniedziałego dzwoneczka mającego informować stojącego przy wyszczerbionym kontuarze sprzedawcę o każdym, dosłownie każdym gościu. Wnętrze sklepu jest nieuporządkowane, ciemne, brudne; w powietrzu unosi się zapach stęchlizny i kurzu. W oczy rzuca się masywny kominek, w którym to wiecznie pali się blady, chłodny ogień. Ustawione pod ścianami szafy, komody, komódki zastawione są przedmiotami drobnymi, jak i całkiem sporymi, niepozornymi, jak i już na pierwszy rzut oka powodującymi mdłości; przede wszystkim jednak wszystkie te przedmioty mrowią skórę doskonale wyczuwalną magią, magią potężną, niepojętą i śmiercionośną. Tak wielce pożądaną w tych czasach.
Stojąc na zakurzonej, kamiennej ulicy trudno było ujrzeć cóż owy przybytek mógł kryć w swym wnętrzu; zmatowiałe, w niektórych miejscach osnute pajęczynami szyby łukowatych okien pilnie strzegły tajemnic właścicieli, odstraszając niechcianych gości, przypadkowych i niewtajemniczonych laików... Odróżnić dało się jedynie chłodny poblask lamp muszących znajdować się gdzieś po drugiej stronie, gdzieś kilka kroków dalej, w bliskim, lecz odległym świecie czarnomagicznych artefaktów, śmiertelnie niebezpiecznych przedmiotów niejednokrotnie sprowadzanych z odległych krajów, z przemytniczej Bułgarii, mroźnej północy. Po przekroczeniu skrzypiącego progu, do uszu dociera cichy, nieprzyjemny brzęk zaśniedziałego dzwoneczka mającego informować stojącego przy wyszczerbionym kontuarze sprzedawcę o każdym, dosłownie każdym gościu. Wnętrze sklepu jest nieuporządkowane, ciemne, brudne; w powietrzu unosi się zapach stęchlizny i kurzu. W oczy rzuca się masywny kominek, w którym to wiecznie pali się blady, chłodny ogień. Ustawione pod ścianami szafy, komody, komódki zastawione są przedmiotami drobnymi, jak i całkiem sporymi, niepozornymi, jak i już na pierwszy rzut oka powodującymi mdłości; przede wszystkim jednak wszystkie te przedmioty mrowią skórę doskonale wyczuwalną magią, magią potężną, niepojętą i śmiercionośną. Tak wielce pożądaną w tych czasach.
Ostatnio zmieniony przez Mistrz gry dnia 25.03.22 19:46, w całości zmieniany 1 raz
Jak zwykle przy Prim, nabrał przekonania, że młoda dama czyta z niego jak z otwartej księgi. Umknął wzrokiem, udając zainteresowanie asortymentem sklepu i nabierając przekonania, że ostrzegł Aresa całkiem szczerze i zgodnie z prawdą. Na szczęście, swobodna rozmowa i ekspresja Primrose szybko przemogły jego tremę. Dobrze było móc porozmawiać z młodą damą niemalże jakby byli dobrymi znajomymi. Niedobrze byłoby oszukiwać taką damę za plecami jej narzeczonego - co było głównym powodem niechęci Daniela do tych nieśmiało klarujących się planów. Ares nie był typem mężczyzny, który ustatkowałby się u boku żony, Wroński spodziewał się raczej nowych zleceń, które miałyby usypiać podejrzenia jakiejś głupiej trzpiotki. Na szczęście, słowa panny Burke sugerowały, że sama Primrose martwi się raczej staropanieństwem.
-Nie wątpię, że jesteś w stanie poradzić sobie z bratem. - uśmiechnął się szeroko, próbując pocieszyć pannę Burke. -Moja matka nie miała w twoim wieku nawet męża. - dodał pocieszająco, choć słowa zakłuły nieprzyjemnie. Czy to dlatego Matyldę Wrońską wysłano do Anglii - dla pieniędzy i by uniknęła staropanieństwa?
Uśmiechnął się cieplej, gdy zagaiła go o pracę. Była chyba jedyną damą z wyższych sfer, której nie krępował się o tym opowiadać. Dobrze, że Burke'owie nie trzymali Primrose z dala od sklepu - zdaniem Daniela orientowanie się w rodzinnych interesach wychodziło jej tylko na dobre.
-Choćby twoje księgi. Amulety, przeklęte przedmioty, rzadkie ingrediencje, oraz gorszą wersję waszego własnego asortymentu - szczurze czaszki, butle ze zjawami i takie tam. Przeważnie to wszystko przechodziło przez Londyn, ale sytuacja w stolicy i sprzyjające warunki pogodowe skłaniają przemytników do szukania innych miejsc - a dzięki temu ich towary stają się tańsze, łatwiej też kupić rzadkie dobra bez żadnego pośrednika. Jeśli potrzebujecie czegoś do sklepu, daj znać. Wiem, ze macie własnych dostawców - sam często te dostawy nadzorował -ale może uda mi się zaoszczędzić na cenie bez utraty jakości. - wiedział, że w przeciwieństwie do reszty Nokturnu, Burke'owie i Borginowie naprawdę pilnowali swojego asortymentu. Do ich klienteli należeli wszak wpływowi ludzie.
Odprężył się, mówiąc o pracy, ale pytanie o Aresa zbiło go z pantałyku. Szlag, szlag, niech to szlag.
-Młody lord Carrow? Kojarzę... - bąknął ogólnikowo. Im mniej powie, tym lepiej. Udając obojętność, wzruszył ramionami, byle by zniechęcić Primrose do tematu.
obrazowo, jak dobrze kłamię? (I)
-Nie wątpię, że jesteś w stanie poradzić sobie z bratem. - uśmiechnął się szeroko, próbując pocieszyć pannę Burke. -Moja matka nie miała w twoim wieku nawet męża. - dodał pocieszająco, choć słowa zakłuły nieprzyjemnie. Czy to dlatego Matyldę Wrońską wysłano do Anglii - dla pieniędzy i by uniknęła staropanieństwa?
Uśmiechnął się cieplej, gdy zagaiła go o pracę. Była chyba jedyną damą z wyższych sfer, której nie krępował się o tym opowiadać. Dobrze, że Burke'owie nie trzymali Primrose z dala od sklepu - zdaniem Daniela orientowanie się w rodzinnych interesach wychodziło jej tylko na dobre.
-Choćby twoje księgi. Amulety, przeklęte przedmioty, rzadkie ingrediencje, oraz gorszą wersję waszego własnego asortymentu - szczurze czaszki, butle ze zjawami i takie tam. Przeważnie to wszystko przechodziło przez Londyn, ale sytuacja w stolicy i sprzyjające warunki pogodowe skłaniają przemytników do szukania innych miejsc - a dzięki temu ich towary stają się tańsze, łatwiej też kupić rzadkie dobra bez żadnego pośrednika. Jeśli potrzebujecie czegoś do sklepu, daj znać. Wiem, ze macie własnych dostawców - sam często te dostawy nadzorował -ale może uda mi się zaoszczędzić na cenie bez utraty jakości. - wiedział, że w przeciwieństwie do reszty Nokturnu, Burke'owie i Borginowie naprawdę pilnowali swojego asortymentu. Do ich klienteli należeli wszak wpływowi ludzie.
Odprężył się, mówiąc o pracy, ale pytanie o Aresa zbiło go z pantałyku. Szlag, szlag, niech to szlag.
-Młody lord Carrow? Kojarzę... - bąknął ogólnikowo. Im mniej powie, tym lepiej. Udając obojętność, wzruszył ramionami, byle by zniechęcić Primrose do tematu.
obrazowo, jak dobrze kłamię? (I)
Self-made man
The member 'Daniel Wroński' has done the following action : Rzut kością
'k100' : 95
'k100' : 95
Słuchała z zafascynowaniem słów Daniela o tym co znalazł w owym porcie, który portem nie był. Czy się domyślała prawdy, ciężko stwierdzić, w każdym razie nie drążyła. Każdy miał swoje sekrety, a Daniel był dobry w tym co robił. Zbyt szczegółowe pytania mógł odebrać jako brak zaufania, a przecież było całkowicie na odwrót. Jeżeli potrzebowałeś coś zdobyć nie było lepszego człowieka od tego jak Daniel Wroński. Potrafił znaleźć coś co wydawało się prawie niemożliwe do wyrwania z łap innych przemytników. Przez jej twarz przebiegł cień zamyślenia.
-Ciekawe – powiedziała cicho jakby przeciągając każdą literę. - Na butle ze zjawami jest ostatnio popyt. Nowa moda nastała. Ponoć każdy porządny dom powinien mieć swoje ducha i teraz każdy chce mieć własnego w butelce.
Jej mina wyrażała całkowity brak zrozumienia dla tego fenomenu. I co potem z taka zjawą jak trzęsie łańcuchami i nie daje spać? Czasami nie rozumiała pewnych fascynacji, ale cóż... właśnie na czymś takim robiło się pieniądze więc na stanie mieli parę butelek celem sprawdzenia jak dużo można na tym zarobić.
-A pro po znajdywania czegoś co jest prawie niemożliwe do znalezienia, mogę mieć dla ciebie kolejne zadanie. - O zapłacie nie musiała mówić, to było oczywiste, ze Daniel zostanie sowicie wynagrodzony. Podobnie jak za książki, które dla niej zdobył i inne przedmioty. - Poszukuję pewnego łapacza snów prosto z Ameryki, dzikich równin Arizony. Jest to niezwykle rzadki artefakt, który wyłapuje jedynie koszmary i więzi je w swoich strukturach, a potem potrafi zmieniać je … wypacza rzeczywistość.
Spojrzała uważnie na Daniela, był to kolejny z artefaktów, który był jej potrzebny do badań jakie prowadziła. Poszła na zaplecze aby przynieść ryciny owego przedmiotu i podała go Danielowi.
-Nie jest to sprawa pilna, jeżeli jednak natrafisz na łapacz to cena nie gra roli.
Gdyby miała go w posiadaniu, była przekonana, że wszystkie jej badania znacznie by zostały przyspieszone. Ba! Może odkryłaby nowe właściwości i możliwości?
Kiedy Wroński wspomniał o swojej matce zamyśliła się na krótką chwilę.
-Nie mam nic przeciwko zamążpójściu, to naturalna kolej rzeczy – powiedziała spokojnie i beznamiętnie, ale widać, że coś ją trapiło. Nie wiedziała czy Daniel jest wstanie zrozumieć jej rozterki. Był mężczyzną, a ich światy różniły się znacznie. Mógł więcej wiedzieć, robić, mógł podejmować decyzje, których jej zabraniano. Wiedziała, że musi wymrzeć całe pokolenie aby coś mogło się zmienić, a zmiany to cały proces niezwykle powolny i bolesny. - Jedynie chciałabym aby mój mąż zdradzała mnie jak najmniej i nie udawał, że nie istnieję.
W tym jednym zdaniu tkwił cały smutek życia szlachetnie urodzonych dam. Nie wierzyły w miłość, nawet jeżeli jej pragnęły i wyczekiwały, to miały świadomość, że jedna na milion dostanie taką szansę. Jedna na milion poślubi mężczyznę, który będzie je kochał. Nawet jeżeli mogła się przeciwstawić bratu, to jaki był w tym sens? Skończyłoby się na kłótniach, wylanych żalach i gorzkich słowach, które nikomu by nie pomogły. A szczególnie Prim. Nie była romantyczką, była pragmatyczką i nawet jeżeli kiedyś liczyła na płomienne uczucie, to z każdym rokiem jej życia to pragnienie umierało. Choć ostatnio coś drgnęło, pobudziło to pragnienie, dało nadzieję. Nie wiedziała czy dusić w zarodku czy pozwolić aby tliło się dalej?
-Tak – pokiwała głową. - Lord Carrow, ten o posągowej posturze, chłodnym wzroku. Na pewno kojarzysz, strasznie się pyszni i przechwala, zresztą jak większość dżentelmenów na salonach. Krążą o nim plotki, że trochę podróżował, ale teraz spędza większość czasu w Sandal Castle. Miałam... okazję być tam ostatnio. - Kiedy to mówiła patrzyła uważnie na Daniela, ale w jego zachowaniu czy słowach nie znalazła nic podejrzanego. Poza tym Daniel przecież by jej nie okłamał. Nie miał w tym interesu aby ukrywać przed nią takich informacje, bo i po co? Jaki w tym cel? - Skoro go kojarzysz, to pewnie coś słyszałeś na jego temat. Godnego uwagi...
Zapytała niewinnie, niby ot tak, ciekawa. Daniel jednak był w nie ciemię bity, zaraz się pewnie połapie, że to wcale nie jest takie zwyczajne zainteresowanie. W końcu nigdy wcześniej go nie pytała o ludzi z socjety.
-Ciekawe – powiedziała cicho jakby przeciągając każdą literę. - Na butle ze zjawami jest ostatnio popyt. Nowa moda nastała. Ponoć każdy porządny dom powinien mieć swoje ducha i teraz każdy chce mieć własnego w butelce.
Jej mina wyrażała całkowity brak zrozumienia dla tego fenomenu. I co potem z taka zjawą jak trzęsie łańcuchami i nie daje spać? Czasami nie rozumiała pewnych fascynacji, ale cóż... właśnie na czymś takim robiło się pieniądze więc na stanie mieli parę butelek celem sprawdzenia jak dużo można na tym zarobić.
-A pro po znajdywania czegoś co jest prawie niemożliwe do znalezienia, mogę mieć dla ciebie kolejne zadanie. - O zapłacie nie musiała mówić, to było oczywiste, ze Daniel zostanie sowicie wynagrodzony. Podobnie jak za książki, które dla niej zdobył i inne przedmioty. - Poszukuję pewnego łapacza snów prosto z Ameryki, dzikich równin Arizony. Jest to niezwykle rzadki artefakt, który wyłapuje jedynie koszmary i więzi je w swoich strukturach, a potem potrafi zmieniać je … wypacza rzeczywistość.
Spojrzała uważnie na Daniela, był to kolejny z artefaktów, który był jej potrzebny do badań jakie prowadziła. Poszła na zaplecze aby przynieść ryciny owego przedmiotu i podała go Danielowi.
-Nie jest to sprawa pilna, jeżeli jednak natrafisz na łapacz to cena nie gra roli.
Gdyby miała go w posiadaniu, była przekonana, że wszystkie jej badania znacznie by zostały przyspieszone. Ba! Może odkryłaby nowe właściwości i możliwości?
Kiedy Wroński wspomniał o swojej matce zamyśliła się na krótką chwilę.
-Nie mam nic przeciwko zamążpójściu, to naturalna kolej rzeczy – powiedziała spokojnie i beznamiętnie, ale widać, że coś ją trapiło. Nie wiedziała czy Daniel jest wstanie zrozumieć jej rozterki. Był mężczyzną, a ich światy różniły się znacznie. Mógł więcej wiedzieć, robić, mógł podejmować decyzje, których jej zabraniano. Wiedziała, że musi wymrzeć całe pokolenie aby coś mogło się zmienić, a zmiany to cały proces niezwykle powolny i bolesny. - Jedynie chciałabym aby mój mąż zdradzała mnie jak najmniej i nie udawał, że nie istnieję.
W tym jednym zdaniu tkwił cały smutek życia szlachetnie urodzonych dam. Nie wierzyły w miłość, nawet jeżeli jej pragnęły i wyczekiwały, to miały świadomość, że jedna na milion dostanie taką szansę. Jedna na milion poślubi mężczyznę, który będzie je kochał. Nawet jeżeli mogła się przeciwstawić bratu, to jaki był w tym sens? Skończyłoby się na kłótniach, wylanych żalach i gorzkich słowach, które nikomu by nie pomogły. A szczególnie Prim. Nie była romantyczką, była pragmatyczką i nawet jeżeli kiedyś liczyła na płomienne uczucie, to z każdym rokiem jej życia to pragnienie umierało. Choć ostatnio coś drgnęło, pobudziło to pragnienie, dało nadzieję. Nie wiedziała czy dusić w zarodku czy pozwolić aby tliło się dalej?
-Tak – pokiwała głową. - Lord Carrow, ten o posągowej posturze, chłodnym wzroku. Na pewno kojarzysz, strasznie się pyszni i przechwala, zresztą jak większość dżentelmenów na salonach. Krążą o nim plotki, że trochę podróżował, ale teraz spędza większość czasu w Sandal Castle. Miałam... okazję być tam ostatnio. - Kiedy to mówiła patrzyła uważnie na Daniela, ale w jego zachowaniu czy słowach nie znalazła nic podejrzanego. Poza tym Daniel przecież by jej nie okłamał. Nie miał w tym interesu aby ukrywać przed nią takich informacje, bo i po co? Jaki w tym cel? - Skoro go kojarzysz, to pewnie coś słyszałeś na jego temat. Godnego uwagi...
Zapytała niewinnie, niby ot tak, ciekawa. Daniel jednak był w nie ciemię bity, zaraz się pewnie połapie, że to wcale nie jest takie zwyczajne zainteresowanie. W końcu nigdy wcześniej go nie pytała o ludzi z socjety.
May god have mercy on my enemies
'cause I won't
'cause I won't
Primrose Burke
Zawód : Badacz artefaktów, twórca talizmanów, Dama
Wiek : 23
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Panna
Problem wyjątków od reguł polega na ustaleniu granicy.
OPCM : 4 +1
UROKI : 1
ALCHEMIA : 29 +2
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 6 +2
ZWINNOŚĆ : 5
SPRAWNOŚĆ : 10
Genetyka : Czarownica
Rycerze Walpurgii
Uniósł lekko brew, z zainteresowaniem słuchając o fanaberiach arystokratów. Był równie ciekaw ich świata, jak Primrose portów-nie-portów. Może i przyjaźń z Aresem nauczyła go wielu rzeczy o wyższych sferach, ale jak widać nie każdej nowinki.
-Zjawy w butelce są modne? No proszę. - uśmiechnął się pod wąsem i zanotował tą informację w pamięci, wdzięczny Primrose za wskazówkę. Może i Burke'owie oraz Borginowie utrzymają monopol na dostarczanie tego towaru elitom, ale mody bogatych prędzej czy później stają się obiektem zainteresowania klas średnich. A on, z dostępem do tańszych alternatyw, mógłby oferować takie zjawy pospolitej gawiedzi. -Słyszałem, że są również niebezpieczne. Ponoć atakują pierwszą osobę, którą zobaczą. - dodał po namyśle, zerkając z ukosa na Prim. Ta zaś, oprócz informacji, dała mu kolejne zlecenie. Od razu zrobiło mu się jakoś ciepło na duszy, pieniądze były mu pilnie potrzebne, a zlecenie nie brzmiało na skomplikowane. Miał kontakty wśród różnych ludzi, którzy mogli to załatwić.
-Łapacz będzie twój. - zapewnił. Gdyby była zwykłą klientką, urwałby na tym. Nigdy nie zadawał pytań, nigdy nie zdradzał sekretów, nigdy nie chciał nawet poznawać owych tajemnic. Zleceniodawcy to cenili. Primrose była jednak... inna, więc ośmielił się zapytać: -Wypacza rzeczywistość? Znaczy, zmienia ją w koszmar? - nigdy nie miał naukowego zacięcia, trudno mu było sobie to wyobrazić.
Drgnął, gdy zaczęła mówić o wymarzonym mężu. A choć był mężczyzną i patrzył na to inaczej, to nie sposób było nie zauważyć, jak... mało romantyczne było jej wyobrażenie. I jak dosadnie je opisała.
-Jak najmniej? - wyrwało mu się, a na policzki wpełzł zdradziecki rumieniec - ni to zażenowania, ni to oburzenia. -Nie powinien zdradzać wcal... - zapalił się, urwał gwałtownie. -Znaczy, wybacz, n...nie powinienem wnikać. - wymamrotał. Gdzieś w gardle, a może w trzewiach, czuł gorycz, jakiej nie zaznał od bardzo dawna. Czyżby poczucie winy? Smutne przekonanie, że większość lordów będzie zdradzać młodą Primrose, czarującą żonę z rozsądku? Że jeden z nich nawet zapłaciłby Danielowi za pomoc w wodzeniu małżonki za nos? Przymknął na moment oczy, ale zaraz pod powiekami stanęły mu sceny z rodzinnego domu, ciężki pas, purpurowa plama na policzku matki, krzyki. Otworzył oczy, usiłując się opanować.*
I jeszcze spytała o Aresa, cholera jasna.
-Kojarzę. - potwierdził martwym głosem. Podróżowałem razem z nim, wtedy gdy na tak długo zniknąłem z Londynu. I... może mógłbym cię chronić, gdybyś poślubiła akurat jego. Przed nim. Cokolwiek by o nim nie mówić, nie jest agresywny, nie w stosunku do kobiet...
Zamrugał, usiłując wyzbyć się złudzeń. Był tylko sługą, człowiekiem do wynajęcia.
Bezpieczniej będzie trzymać się ustaleń.
-Wolę nie mówić nic więcej, bo kiedyś sprowadzałem dla niego... konia. A sama wiesz, że muszę dbać o dyskrecję klientów. Choć, mogę zdradzić, że kocha konie. Właściwie, interesują go chyba tylko konie. Przechwalał się... czymkolwiek innym? - zapytał z powątpiewaniem. Primrose miała lotny umysł, liczył, że szybko straci zainteresowanie jeśli wyczuje w Aresie koniarza-nudziarza. A znudzona, mogłaby wpłynąć na nestora i zakończyć tą całą farsę...
*obrazowo rzucam na kłamstwo (nie trzeba, ale chcę wiedzieć! +30 z poziomu II), czy nadal wyglądam na niewiniątko?
-Zjawy w butelce są modne? No proszę. - uśmiechnął się pod wąsem i zanotował tą informację w pamięci, wdzięczny Primrose za wskazówkę. Może i Burke'owie oraz Borginowie utrzymają monopol na dostarczanie tego towaru elitom, ale mody bogatych prędzej czy później stają się obiektem zainteresowania klas średnich. A on, z dostępem do tańszych alternatyw, mógłby oferować takie zjawy pospolitej gawiedzi. -Słyszałem, że są również niebezpieczne. Ponoć atakują pierwszą osobę, którą zobaczą. - dodał po namyśle, zerkając z ukosa na Prim. Ta zaś, oprócz informacji, dała mu kolejne zlecenie. Od razu zrobiło mu się jakoś ciepło na duszy, pieniądze były mu pilnie potrzebne, a zlecenie nie brzmiało na skomplikowane. Miał kontakty wśród różnych ludzi, którzy mogli to załatwić.
-Łapacz będzie twój. - zapewnił. Gdyby była zwykłą klientką, urwałby na tym. Nigdy nie zadawał pytań, nigdy nie zdradzał sekretów, nigdy nie chciał nawet poznawać owych tajemnic. Zleceniodawcy to cenili. Primrose była jednak... inna, więc ośmielił się zapytać: -Wypacza rzeczywistość? Znaczy, zmienia ją w koszmar? - nigdy nie miał naukowego zacięcia, trudno mu było sobie to wyobrazić.
Drgnął, gdy zaczęła mówić o wymarzonym mężu. A choć był mężczyzną i patrzył na to inaczej, to nie sposób było nie zauważyć, jak... mało romantyczne było jej wyobrażenie. I jak dosadnie je opisała.
-Jak najmniej? - wyrwało mu się, a na policzki wpełzł zdradziecki rumieniec - ni to zażenowania, ni to oburzenia. -Nie powinien zdradzać wcal... - zapalił się, urwał gwałtownie. -Znaczy, wybacz, n...nie powinienem wnikać. - wymamrotał. Gdzieś w gardle, a może w trzewiach, czuł gorycz, jakiej nie zaznał od bardzo dawna. Czyżby poczucie winy? Smutne przekonanie, że większość lordów będzie zdradzać młodą Primrose, czarującą żonę z rozsądku? Że jeden z nich nawet zapłaciłby Danielowi za pomoc w wodzeniu małżonki za nos? Przymknął na moment oczy, ale zaraz pod powiekami stanęły mu sceny z rodzinnego domu, ciężki pas, purpurowa plama na policzku matki, krzyki. Otworzył oczy, usiłując się opanować.*
I jeszcze spytała o Aresa, cholera jasna.
-Kojarzę. - potwierdził martwym głosem. Podróżowałem razem z nim, wtedy gdy na tak długo zniknąłem z Londynu. I... może mógłbym cię chronić, gdybyś poślubiła akurat jego. Przed nim. Cokolwiek by o nim nie mówić, nie jest agresywny, nie w stosunku do kobiet...
Zamrugał, usiłując wyzbyć się złudzeń. Był tylko sługą, człowiekiem do wynajęcia.
Bezpieczniej będzie trzymać się ustaleń.
-Wolę nie mówić nic więcej, bo kiedyś sprowadzałem dla niego... konia. A sama wiesz, że muszę dbać o dyskrecję klientów. Choć, mogę zdradzić, że kocha konie. Właściwie, interesują go chyba tylko konie. Przechwalał się... czymkolwiek innym? - zapytał z powątpiewaniem. Primrose miała lotny umysł, liczył, że szybko straci zainteresowanie jeśli wyczuje w Aresie koniarza-nudziarza. A znudzona, mogłaby wpłynąć na nestora i zakończyć tą całą farsę...
*obrazowo rzucam na kłamstwo (nie trzeba, ale chcę wiedzieć! +30 z poziomu II), czy nadal wyglądam na niewiniątko?
Self-made man
The member 'Daniel Wroński' has done the following action : Rzut kością
'k100' : 58
'k100' : 58
Wzruszyła lekko ramionami i upiła łyk wody.
-Nie wiem czy atakują, nie sprawdzałam tego – odpowiedziała zgodnie z prawdą i nie miała zamiaru zresztą sprawdzać czy zjawa atakuje. Nie potrzebowała takich atrakcji, ale dobrze wiedzieć jeżeli klienci mieli by narzekać na zjawę w butelce.
Uśmiechnęła się do Daniela słysząc jego zapewnienie, że znajdzie ten łapacz snów. I wiedziała, że tak będzie. To w końcu był Wroński i świetnie znał się na swojej pracy. Kiedy już nie pracował bezpośrednio w sklepie tylko dla rodu Burke to zaglądała w te skrzynie, które ze sobą przywoził niczym pirat znoszący swoje łupy. Wkraczał dumnie przez próg informując, że zdobył nie tylko zamówienie, ale coś dodatkowo ekstra co na pewno się dobrze sprzeda i zwykle miał rację. Był dobry w tym co robił.
-Dla ciebie to może być spełnienie marzeń, a dla twoich wrogów koszmar. Istny koszmar – odpowiedziała spokojnie, ale w jej głosie zatańczyła niebezpieczna nuta, zaś na młodym obliczu pojawił się cień, który kusił a jednocześnie ostrzegał. Trwało to chwilę, ale było realne i dostrzegalne. Primrose pomimo swojego miękkiego i wiosennego imienia nosiła również nazwisko Burke i była już dorosłą kobietą. Młodą, ale w świetle prawa dorosłą, która podążała ścieżką swojego rodu. Nagle zaśmiała się ciepło i szczerze kładąc swoją drobną dłoń na ręce Daniela.
-To byłoby idealnie – odpowiedziała i odgarnęła z twarzy niesforny kosmyk włosów. – Jednak szlachcianki nie mają tak lekko. Mąż musi być z odpowiedniej rodziny i z majątkiem. Oraz żeby jednak za bardzo nie narażał na szwank dobrego imienia żony.
Daniel na pewno wiedział wiele o szlachcie, może nie wszystko, ale romantyczne wizje nie pasowały do obrazu arystokracji. Kobieta liczyła, że w małżeństwie aranżowanym będzie miała wygodne i spokojne życie, bez zbędnych dramatów i skandali. Prim zaś nie miała pojęcia, że Daniel mógł pomagać lordom zdradzać małżonki, zapewniał im za sowitą opłatę odpowiednie lokale i kobiety. Czy się domyślała, że coś takiego istnieje. Chyba nie, była jeszcze za młoda na taką wiedzę. Raczej wyobrażała sobie, ze mąż zdradza małżonkę z innymi damami z towarzystwa albo ze służką. Może też dla własnej równowagi psychicznej wolała nie myśleć o pewnych przybytkach, które mógłby odwiedzać mąż.
-Dziękuję ci za tą troskę Danielu. – Uśmiechnęła się do niego ciepło. Było to miłe z jego strony i pocieszające jednocześnie.
-Jest Carrowem to oczywiste, ze zna się na koniach – westchnęła cicho widząc, że raczej niczego więcej z Daniela nie wyciągnie. – Mam więcej prośbę, gdybyś coś słyszał, albo czegoś się dowiedział, daj mi znać, proszę. Ostatnio się przechwalał jakim to jest świetnym jeźdźcem, jakim biegłym szermierzem… ale na salonach mało kto mówi prawdy niewygodne o sobie i ciężko kogoś poznać jak wszyscy kreują się na ideały, którymi nie są. Pozostają więc plotki i domysły. A nikt lepiej nie zbiera informacji od ciebie.
Kolejny ciepły i przyjacielski uśmiech posłała do Daniela i zniknęła na chwilę na zapleczu by wrócić z sowitą zapłatą.
-To za twoją fatygę i świetnie wykonane zadanie. Jak zawsze zresztą.
-Nie wiem czy atakują, nie sprawdzałam tego – odpowiedziała zgodnie z prawdą i nie miała zamiaru zresztą sprawdzać czy zjawa atakuje. Nie potrzebowała takich atrakcji, ale dobrze wiedzieć jeżeli klienci mieli by narzekać na zjawę w butelce.
Uśmiechnęła się do Daniela słysząc jego zapewnienie, że znajdzie ten łapacz snów. I wiedziała, że tak będzie. To w końcu był Wroński i świetnie znał się na swojej pracy. Kiedy już nie pracował bezpośrednio w sklepie tylko dla rodu Burke to zaglądała w te skrzynie, które ze sobą przywoził niczym pirat znoszący swoje łupy. Wkraczał dumnie przez próg informując, że zdobył nie tylko zamówienie, ale coś dodatkowo ekstra co na pewno się dobrze sprzeda i zwykle miał rację. Był dobry w tym co robił.
-Dla ciebie to może być spełnienie marzeń, a dla twoich wrogów koszmar. Istny koszmar – odpowiedziała spokojnie, ale w jej głosie zatańczyła niebezpieczna nuta, zaś na młodym obliczu pojawił się cień, który kusił a jednocześnie ostrzegał. Trwało to chwilę, ale było realne i dostrzegalne. Primrose pomimo swojego miękkiego i wiosennego imienia nosiła również nazwisko Burke i była już dorosłą kobietą. Młodą, ale w świetle prawa dorosłą, która podążała ścieżką swojego rodu. Nagle zaśmiała się ciepło i szczerze kładąc swoją drobną dłoń na ręce Daniela.
-To byłoby idealnie – odpowiedziała i odgarnęła z twarzy niesforny kosmyk włosów. – Jednak szlachcianki nie mają tak lekko. Mąż musi być z odpowiedniej rodziny i z majątkiem. Oraz żeby jednak za bardzo nie narażał na szwank dobrego imienia żony.
Daniel na pewno wiedział wiele o szlachcie, może nie wszystko, ale romantyczne wizje nie pasowały do obrazu arystokracji. Kobieta liczyła, że w małżeństwie aranżowanym będzie miała wygodne i spokojne życie, bez zbędnych dramatów i skandali. Prim zaś nie miała pojęcia, że Daniel mógł pomagać lordom zdradzać małżonki, zapewniał im za sowitą opłatę odpowiednie lokale i kobiety. Czy się domyślała, że coś takiego istnieje. Chyba nie, była jeszcze za młoda na taką wiedzę. Raczej wyobrażała sobie, ze mąż zdradza małżonkę z innymi damami z towarzystwa albo ze służką. Może też dla własnej równowagi psychicznej wolała nie myśleć o pewnych przybytkach, które mógłby odwiedzać mąż.
-Dziękuję ci za tą troskę Danielu. – Uśmiechnęła się do niego ciepło. Było to miłe z jego strony i pocieszające jednocześnie.
-Jest Carrowem to oczywiste, ze zna się na koniach – westchnęła cicho widząc, że raczej niczego więcej z Daniela nie wyciągnie. – Mam więcej prośbę, gdybyś coś słyszał, albo czegoś się dowiedział, daj mi znać, proszę. Ostatnio się przechwalał jakim to jest świetnym jeźdźcem, jakim biegłym szermierzem… ale na salonach mało kto mówi prawdy niewygodne o sobie i ciężko kogoś poznać jak wszyscy kreują się na ideały, którymi nie są. Pozostają więc plotki i domysły. A nikt lepiej nie zbiera informacji od ciebie.
Kolejny ciepły i przyjacielski uśmiech posłała do Daniela i zniknęła na chwilę na zapleczu by wrócić z sowitą zapłatą.
-To za twoją fatygę i świetnie wykonane zadanie. Jak zawsze zresztą.
May god have mercy on my enemies
'cause I won't
'cause I won't
Primrose Burke
Zawód : Badacz artefaktów, twórca talizmanów, Dama
Wiek : 23
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Panna
Problem wyjątków od reguł polega na ustaleniu granicy.
OPCM : 4 +1
UROKI : 1
ALCHEMIA : 29 +2
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 6 +2
ZWINNOŚĆ : 5
SPRAWNOŚĆ : 10
Genetyka : Czarownica
Rycerze Walpurgii
Warto sprawdzić - zanotował w pamięci, doskonale wiedząc, że jego własny towar będzie mniej luksusowy i z pewnością bardziej agresywny niż warianty butli, o których mówiła Primrose.
Z uwagą i nutką niepokoju spojrzał na lady Burke, gdy na jej twarzy pojawiła się dziwna mina, a w głosie zadźwięczała nieznajoma nuta. Nagle nie miał już przed sobą małej Prim, a dorosłą damę o własnych celach - chłodną, obcą, zagadkową. Wtem roześmiała się dźwięcznie, a dziwne wrażenie minęło. To nie moja sprawa - przypomniał sobie, by się otrząsnąć i pożałował, że dopytywał o ten łapacz snów. Nie zadawał podobnych pytań innym klientom, najczęściej lepiej nie wiedzieć. Winił słabość do Primrose za to, że przy niej łamał kolejne reguły, jakie przed laty wytyczył sam sobie. Nie pytać, nie wnikać, nie przejmować się. Nie brać rzeczy do siebie, nie angażować się w nic osobistego. Przenigdy nie wplątywać się w wewnętrzne przepychanki między rodami, albo nie pracować dla dwóch skonfliktowanych klientów.
Czy dziwne swaty można już nazwać konfliktem?
-Nie powinien narażać dobrego imienia w ogóle. - mruknął, rad i nierad ze zmiany tematu. Spróbował uśmiechnąć się pod wąsem, ale nagle sposępniał, spojrzał gdzieś w dal. -Małżeństwo moich rodziców też było z rozsądku. Dla majątku i pozycji. - ojciec potrzebował kornej żony i dziedziców, rodzina matki potrzebowała pieniędzy, nikt nie włączył tylko w to równanie przemocy i romansu i bękarta. -To... nie zawsze wygląda tak, jak w podręcznikach savoire-vivru dla arystokratów. - wydusił cicho, nie będąc nawet pewnym czy takie podręczniki istnieją. Tak czy siak, ktoś pewnie tłukł tym biednym dziewczynom do głowy, że tak trzeba, że będzie dobrze.
-Primrose, ja... - zająknął się, słysząc jej prośbę. -Za późno, bym dla Ciebie to zrobił. Pracuję dla Carrowów, czasem. - musiałabyś spytać z siedem lat temu, ale wtedy była jeszcze nastolatką. -Wiesz, jak to jest. Przepraszam. - dodał, rumieniąc się lekko. Czy ich relacja, ich interesy na tym ucierpią?
-Mogę tylko powiedzieć, że jest gorszym szermierzem ode mnie. I że jeśli dowiem się czegoś, co naprawdę powinno cię zmartwić, to nie zostawię cię w nieświadomości. - zadecydował, pojednawczo. Westchnął ciężko, gdy zniknęła po zapłatę. Była hojna, jak zwykle, a on nie umiał nawet odpłacić się hojnymi informacjami, wplątany w toksyczną przyjaźń z dwójką zleceniodawców. I czy wspomnienia z Maroko to coś, co powinno ją zmartwić? Zrobiło mu się gorąco, na policzki wpełzł zdradziecki rumieniec. Nie, o tym miał już nigdy nie myśleć.
-Dziękuję. Jeśli to wszystko... wrócę z łapaczem snów. - obiecał, uważając, by nie obiecywać nic o Aresie. Poczekał na ostatnie instrukcje i z ciężkim sercem udał się do domu.
Czas zapić gorzki posmak tego spotkania.
/zt x2
Z uwagą i nutką niepokoju spojrzał na lady Burke, gdy na jej twarzy pojawiła się dziwna mina, a w głosie zadźwięczała nieznajoma nuta. Nagle nie miał już przed sobą małej Prim, a dorosłą damę o własnych celach - chłodną, obcą, zagadkową. Wtem roześmiała się dźwięcznie, a dziwne wrażenie minęło. To nie moja sprawa - przypomniał sobie, by się otrząsnąć i pożałował, że dopytywał o ten łapacz snów. Nie zadawał podobnych pytań innym klientom, najczęściej lepiej nie wiedzieć. Winił słabość do Primrose za to, że przy niej łamał kolejne reguły, jakie przed laty wytyczył sam sobie. Nie pytać, nie wnikać, nie przejmować się. Nie brać rzeczy do siebie, nie angażować się w nic osobistego. Przenigdy nie wplątywać się w wewnętrzne przepychanki między rodami, albo nie pracować dla dwóch skonfliktowanych klientów.
Czy dziwne swaty można już nazwać konfliktem?
-Nie powinien narażać dobrego imienia w ogóle. - mruknął, rad i nierad ze zmiany tematu. Spróbował uśmiechnąć się pod wąsem, ale nagle sposępniał, spojrzał gdzieś w dal. -Małżeństwo moich rodziców też było z rozsądku. Dla majątku i pozycji. - ojciec potrzebował kornej żony i dziedziców, rodzina matki potrzebowała pieniędzy, nikt nie włączył tylko w to równanie przemocy i romansu i bękarta. -To... nie zawsze wygląda tak, jak w podręcznikach savoire-vivru dla arystokratów. - wydusił cicho, nie będąc nawet pewnym czy takie podręczniki istnieją. Tak czy siak, ktoś pewnie tłukł tym biednym dziewczynom do głowy, że tak trzeba, że będzie dobrze.
-Primrose, ja... - zająknął się, słysząc jej prośbę. -Za późno, bym dla Ciebie to zrobił. Pracuję dla Carrowów, czasem. - musiałabyś spytać z siedem lat temu, ale wtedy była jeszcze nastolatką. -Wiesz, jak to jest. Przepraszam. - dodał, rumieniąc się lekko. Czy ich relacja, ich interesy na tym ucierpią?
-Mogę tylko powiedzieć, że jest gorszym szermierzem ode mnie. I że jeśli dowiem się czegoś, co naprawdę powinno cię zmartwić, to nie zostawię cię w nieświadomości. - zadecydował, pojednawczo. Westchnął ciężko, gdy zniknęła po zapłatę. Była hojna, jak zwykle, a on nie umiał nawet odpłacić się hojnymi informacjami, wplątany w toksyczną przyjaźń z dwójką zleceniodawców. I czy wspomnienia z Maroko to coś, co powinno ją zmartwić? Zrobiło mu się gorąco, na policzki wpełzł zdradziecki rumieniec. Nie, o tym miał już nigdy nie myśleć.
-Dziękuję. Jeśli to wszystko... wrócę z łapaczem snów. - obiecał, uważając, by nie obiecywać nic o Aresie. Poczekał na ostatnie instrukcje i z ciężkim sercem udał się do domu.
Czas zapić gorzki posmak tego spotkania.
/zt x2
Self-made man
21 października 1957
Spojrzała na zegar wiszący na ścianie, który wskazywał godzinę za pięć szesnasta. Za chwilę miał zjawić się Drew Macnair, do którego sama napisała za poleceniem Frances. Przyjaciółka poleciła jej czarodzieja jako speca od artefaktów, niezłego runistę oraz człowieka, który może pomóc lady Burke w zdobywaniu ciekawych przedmiotów czarno magicznych. Po takiej rekomendacji nie mogła zignorować istnienia takiej osoby. Prawda była taka, że Primrose potrzebowała jeszcze jednego dostawcy, Daniel był świetny w tym co robił, ale był jeden. Teraz doszły mu też obowiązki męża. Jeszcze jedna osoba, która jest wstanie zdobyć niemożliwe była jej bardzo na rękę. Sama nie mogąc za bardzo podróżować musiała zdawać się na innych, choć liczyła, że któregoś dnia uda się jej zrealizować marzenie. Do tego jednak musiała posiąść większą wiedzę i umiejętności i wiedziała, że kiedyś to osiągnie. Liczyła, że Drew okaże się solidnym człowiekiem, z którym kiedyś będzie się jej dobrze współpracowało. Musiała najpierw jednak poznać jego samego, dowiedzieć się gdzie głównie się obraca, czy jest wstanie ściągnąć artefakt dosłownie z każdego zakątka ziemi, czy może ma swoje mniejsze podwórko, w którym posiada sieć kontaktów i dojść. Posiadając taką wiedzę wiedziała z jakimi prośbami kierować się do Drew. Pytanie tylko czy on będzie chciał pracować dla kobiety? Owszem, nosiła nazwisko Burke, ale nadal była kobietą. Być może będzie chciał potwierdzenia umowy przez, któregoś z męskich przedstawicieli rodu, który uściskiem dłoni przypieczętuje ustalenia. Nie obawiała się tego, że mogą odmówić. Zapewne tak samo Edgar, jak Charon czy Craig, każdy z nich chętnie jej pomoże. Odruchowo poprawiła marszczenia czarnej sukni, którą miała na sobie wykonaną przez niezawodną madam Malkin. Najwyższej jakości wełna została skrojona w elegancką sukienkę sięgającą do połowy łydki, a granatowe dodatki i skórzane trzewiki dopełniały całości. Czarne włosy zebrane były w kok tuż nad karkiem, a szaro zielone oczy wyglądały spod gęstej grzywki w oprawie długich rzęs. Teraz wypatrzyły mężczyznę zmierzającego do sklepu więc odsunęła się od lady by upewnić się, że napoje zostały przygotowane. O przybyciu czarodzieja poinformował ją dzwoneczek zawieszony tuż nad drzwiami. Dźwięk miał chłodny wręcz ostry, idealnie pasujący do wnętrza sklepu, w którym się znalazł.
-Dzień dobry, panie Macnair – przywitała mężczyznę wyciągając w jego stronę drobną i jasną dłoń ozdobioną jedynie sporym pierścieniem z zielonym oczkiem. – Dziękuję za przybycie. Zapraszam.
Zachęciła go aby usiadł na jednym z foteli, który znajdował się za ladą, a obok niego już stał stolik z tacą, na której nie zabrakło karafki wina, wody oraz whisky i pasujących do każdego trunku szklanic, zależało na co mężczyzna miał ochotę.
Spojrzała na zegar wiszący na ścianie, który wskazywał godzinę za pięć szesnasta. Za chwilę miał zjawić się Drew Macnair, do którego sama napisała za poleceniem Frances. Przyjaciółka poleciła jej czarodzieja jako speca od artefaktów, niezłego runistę oraz człowieka, który może pomóc lady Burke w zdobywaniu ciekawych przedmiotów czarno magicznych. Po takiej rekomendacji nie mogła zignorować istnienia takiej osoby. Prawda była taka, że Primrose potrzebowała jeszcze jednego dostawcy, Daniel był świetny w tym co robił, ale był jeden. Teraz doszły mu też obowiązki męża. Jeszcze jedna osoba, która jest wstanie zdobyć niemożliwe była jej bardzo na rękę. Sama nie mogąc za bardzo podróżować musiała zdawać się na innych, choć liczyła, że któregoś dnia uda się jej zrealizować marzenie. Do tego jednak musiała posiąść większą wiedzę i umiejętności i wiedziała, że kiedyś to osiągnie. Liczyła, że Drew okaże się solidnym człowiekiem, z którym kiedyś będzie się jej dobrze współpracowało. Musiała najpierw jednak poznać jego samego, dowiedzieć się gdzie głównie się obraca, czy jest wstanie ściągnąć artefakt dosłownie z każdego zakątka ziemi, czy może ma swoje mniejsze podwórko, w którym posiada sieć kontaktów i dojść. Posiadając taką wiedzę wiedziała z jakimi prośbami kierować się do Drew. Pytanie tylko czy on będzie chciał pracować dla kobiety? Owszem, nosiła nazwisko Burke, ale nadal była kobietą. Być może będzie chciał potwierdzenia umowy przez, któregoś z męskich przedstawicieli rodu, który uściskiem dłoni przypieczętuje ustalenia. Nie obawiała się tego, że mogą odmówić. Zapewne tak samo Edgar, jak Charon czy Craig, każdy z nich chętnie jej pomoże. Odruchowo poprawiła marszczenia czarnej sukni, którą miała na sobie wykonaną przez niezawodną madam Malkin. Najwyższej jakości wełna została skrojona w elegancką sukienkę sięgającą do połowy łydki, a granatowe dodatki i skórzane trzewiki dopełniały całości. Czarne włosy zebrane były w kok tuż nad karkiem, a szaro zielone oczy wyglądały spod gęstej grzywki w oprawie długich rzęs. Teraz wypatrzyły mężczyznę zmierzającego do sklepu więc odsunęła się od lady by upewnić się, że napoje zostały przygotowane. O przybyciu czarodzieja poinformował ją dzwoneczek zawieszony tuż nad drzwiami. Dźwięk miał chłodny wręcz ostry, idealnie pasujący do wnętrza sklepu, w którym się znalazł.
-Dzień dobry, panie Macnair – przywitała mężczyznę wyciągając w jego stronę drobną i jasną dłoń ozdobioną jedynie sporym pierścieniem z zielonym oczkiem. – Dziękuję za przybycie. Zapraszam.
Zachęciła go aby usiadł na jednym z foteli, który znajdował się za ladą, a obok niego już stał stolik z tacą, na której nie zabrakło karafki wina, wody oraz whisky i pasujących do każdego trunku szklanic, zależało na co mężczyzna miał ochotę.
May god have mercy on my enemies
'cause I won't
'cause I won't
Primrose Burke
Zawód : Badacz artefaktów, twórca talizmanów, Dama
Wiek : 23
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Panna
Problem wyjątków od reguł polega na ustaleniu granicy.
OPCM : 4 +1
UROKI : 1
ALCHEMIA : 29 +2
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 6 +2
ZWINNOŚĆ : 5
SPRAWNOŚĆ : 10
Genetyka : Czarownica
Rycerze Walpurgii
Nie miałem pewności czegoż Lady Burke może ode mnie chcieć, lecz nie odwiodło mnie to od zaproponowanego spotkania. Rzecz jasna ogólny kontekst był dla mnie jasny, jednak kwestia artefaktów była na tyle rozległa, że wpierw należało ją przedyskutować, by wysuwać kolejne wnioski. Liczyła, że będę dla niej czegoś poszukiwać? Sprawdzać pod kątem przekleństw, a może i nawet je nakładać? Z pewnością na to drugie przystałbym bez zawahania, bowiem na długie i dalekie wyprawy miałem nader mało czasu, jednakże wszystko zależne było od ciężkości mieszka. Jeśli planowała przeznaczyć na swe cele spory zasób galeonów to byłem gotów na wszelkie negocjacje - w końcu wprawy mi nie brakowało, tropiłem je ponad dekadę.
Zjawiłem się nieopodal sklepowej witryny kwadrans przed umówioną godziną. Nic bardziej mnie nie drażniło jak spóźnialstwo, które marnowało cenne minuty i było przejawem ignorancji, dlatego unikałem podobnych sytuacji jak ognia. Wyrzuciwszy bibułkę dopalonego papierosa wszedłem do środka zerkając w kierunku swej przyszłej zleceniodawczyni i wygiąłem wargi w lekkim uśmiechu. Nie dane nam było wcześniej się poznać, choć swego czasu byłem w tym miejscu stałym bywalcem. Wbrew wszelkim tradycjom nie przeszkadzał mi fakt, że była kobietą – czas spędzony na wschodnich ziemiach zakorzenił we mnie przekonanie, że trafiały się wyjątkowo wprawne w swym fachu i tym samym biznesy to była czysta przyjemność.
-Lady- skinąłem głową w ramach powitania, a następnie uścisnąłem drobną dłoń nie spuszczając wzroku z oczu towarzyszki. Z pewnością w jej głowie toczyła się istna walka, czy warto było mi zaufać, bowiem mimo polecenia nieustannie ciągnął się za mną nokturnowski smród i tym samym wielu wolało omijać wszelkie interesy szerokim łukiem. Zyskiwałem jednak swą pozycją w gronie Rycerzy Walpurgii, a jak powszechnie było wiadomym rodzina Burke opowiadała się za rządami obecnego Ministra. -Zamieniam się w słuch- rzuciłem rozsiadając się na wygodnym fotelu i częstując ognistą, którą nalałem do szklaneczki. Nie byłem przekonany, czy nie naginało to jakiś dziwnych zasad dobrego wychowania, lecz stało, tak ładnie wyglądało i wręcz wodziło za nos, więc nie mogłem się powstrzymać. Z resztą o dobre trunki było coraz trudniej, zatem każda okazja była dobra do ich skosztowania. -Lady też sobie życzy?- spytałem niczym gospodarz i uniosłem pytająco brew.
Zjawiłem się nieopodal sklepowej witryny kwadrans przed umówioną godziną. Nic bardziej mnie nie drażniło jak spóźnialstwo, które marnowało cenne minuty i było przejawem ignorancji, dlatego unikałem podobnych sytuacji jak ognia. Wyrzuciwszy bibułkę dopalonego papierosa wszedłem do środka zerkając w kierunku swej przyszłej zleceniodawczyni i wygiąłem wargi w lekkim uśmiechu. Nie dane nam było wcześniej się poznać, choć swego czasu byłem w tym miejscu stałym bywalcem. Wbrew wszelkim tradycjom nie przeszkadzał mi fakt, że była kobietą – czas spędzony na wschodnich ziemiach zakorzenił we mnie przekonanie, że trafiały się wyjątkowo wprawne w swym fachu i tym samym biznesy to była czysta przyjemność.
-Lady- skinąłem głową w ramach powitania, a następnie uścisnąłem drobną dłoń nie spuszczając wzroku z oczu towarzyszki. Z pewnością w jej głowie toczyła się istna walka, czy warto było mi zaufać, bowiem mimo polecenia nieustannie ciągnął się za mną nokturnowski smród i tym samym wielu wolało omijać wszelkie interesy szerokim łukiem. Zyskiwałem jednak swą pozycją w gronie Rycerzy Walpurgii, a jak powszechnie było wiadomym rodzina Burke opowiadała się za rządami obecnego Ministra. -Zamieniam się w słuch- rzuciłem rozsiadając się na wygodnym fotelu i częstując ognistą, którą nalałem do szklaneczki. Nie byłem przekonany, czy nie naginało to jakiś dziwnych zasad dobrego wychowania, lecz stało, tak ładnie wyglądało i wręcz wodziło za nos, więc nie mogłem się powstrzymać. Z resztą o dobre trunki było coraz trudniej, zatem każda okazja była dobra do ich skosztowania. -Lady też sobie życzy?- spytałem niczym gospodarz i uniosłem pytająco brew.
Drew Macnair
Zawód : Namiestnik hrabstwa Suffolk, fascynat nakładania klątw
Wiek : 31
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Zaręczony
Danger is a beautiful thing when it is purposefully sought out.
OPCM : 40
UROKI : 2 +2
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 5 +4
CZARNA MAGIA : 60 +7
ZWINNOŚĆ : 4
SPRAWNOŚĆ : 15 +3
Genetyka : Metamorfomag
Śmierciożercy
The member 'Drew Macnair' has done the following action : Rzut kością
'k3' : 2
'k3' : 2
Jak przed każdym spotkaniem czuła lekki podenerwowanie. Teoretycznie nie miała powodów ku temu, ale jednak chodziło o ubicie jak najlepszego interesu dla obydwu stron. Poczuła jak ciąży jej śniadanie składające się z bułeczek maślanych i konfitur, a przecież jadła je tak dawno temu. Zawsze tak było gdy się denerwowała, nie była wstanie za wiele zjeść i teraz czuła tego skutki. Uścisnęła pewnie dłoń mężczyzny, który pojawił się przed nią. Czuł się swobodnie, to dobrze wróżyło dalszej rozmowie. Nie będzie musiała przebijać się przez skorupę niepewności i nieufności wobec szlachty oraz nazwiska Burke, na które większość reagowała dość nerwowo. Nie znaczyło to, że nie było w tym plusów. Ta obawa i respekt wielokrotnie pomagało przy ubijaniu interesów, jednak tu liczyła na konkrety a nie strach i obawę przed nazwiskiem.
-Poproszę wino - odparła siadając w drugim fotelu. Nie przepadała za ognistą choć zdarzało się jej pić w towarzystwie braci. Tutaj wolała aby smak trunku jej nie rozpraszał. Poczekała aż Drew rozleje alkohol i przyjęła od niego kieliszek. - Poszukuję człowieka do dłuższej współpracy, panie Macnair.
Przeszła od razu do sedna sprawy, nie było sensu grać w podchody zwłaszcza, że na pierwszy rzut oka zdawał się być mężczyzną konkretnym, który nie lubi zbyt długich wywodów.
-Kogoś kto potrafi znaleźć rzadkie artefakty, ale również zna się na nakładaniu klątw na przedmioty. - Upiła łyk wina ciesząc się jego dobrym smakiem i głębokim bukietem. - Zajmuję się tworzeniem talizmanów, a zapotrzebowanie jest duże. Znam się na ich robieniu, ale z klątwami nie mam takiej wprawy. Przydałby mi się ktoś doświadczony. Frances Wroński zachwalała pana umiejętności i wiedzę, a jej rekomendacjom zwykłam ufać.
Spojrzała uważnie, ale również z zaciekawieniem na czarodzieja, który siedział naprzeciwko niej. Za Drew ciągnęły się różne opinie, ale Primrose niezwykła ufać plotkom wiedząc z własnego doświadczenia, że mały procent z ich treści jest prawdziwy. Ponadto nie interesowało jej życie prywatne tego człowieka, a jego fachowość i profesjonalizm. Nie mogła jednak zaprzeczyć, że była ciekawa jego osoby i ogromnie się cieszyła, że zgodził się na spotkanie i chciał wysłuchać jej propozycji.
-Dodatkowo zajmuję się badaniem artefaktów, interesują mnie głównie te dość niespotykane, czasami uznawane za zapomniane, zagubione. Czy ma pan oko do artefaktów, panie Macnair? Czy jest pan w stanie w stercie słabej jakości przedmiotów wypatrzeć unikat?
Człowiek z dobrym okiem i znajomością tematu mógłby wielce jej pomóc w pracy i tym nad czym aktualnie prowadziła swoje badania i poszukiwania, pytanie czy Macnair miał ten dryg i to coś co pozwala odnaleźć w kupie śmieci wartościowy przedmiot.
-Poproszę wino - odparła siadając w drugim fotelu. Nie przepadała za ognistą choć zdarzało się jej pić w towarzystwie braci. Tutaj wolała aby smak trunku jej nie rozpraszał. Poczekała aż Drew rozleje alkohol i przyjęła od niego kieliszek. - Poszukuję człowieka do dłuższej współpracy, panie Macnair.
Przeszła od razu do sedna sprawy, nie było sensu grać w podchody zwłaszcza, że na pierwszy rzut oka zdawał się być mężczyzną konkretnym, który nie lubi zbyt długich wywodów.
-Kogoś kto potrafi znaleźć rzadkie artefakty, ale również zna się na nakładaniu klątw na przedmioty. - Upiła łyk wina ciesząc się jego dobrym smakiem i głębokim bukietem. - Zajmuję się tworzeniem talizmanów, a zapotrzebowanie jest duże. Znam się na ich robieniu, ale z klątwami nie mam takiej wprawy. Przydałby mi się ktoś doświadczony. Frances Wroński zachwalała pana umiejętności i wiedzę, a jej rekomendacjom zwykłam ufać.
Spojrzała uważnie, ale również z zaciekawieniem na czarodzieja, który siedział naprzeciwko niej. Za Drew ciągnęły się różne opinie, ale Primrose niezwykła ufać plotkom wiedząc z własnego doświadczenia, że mały procent z ich treści jest prawdziwy. Ponadto nie interesowało jej życie prywatne tego człowieka, a jego fachowość i profesjonalizm. Nie mogła jednak zaprzeczyć, że była ciekawa jego osoby i ogromnie się cieszyła, że zgodził się na spotkanie i chciał wysłuchać jej propozycji.
-Dodatkowo zajmuję się badaniem artefaktów, interesują mnie głównie te dość niespotykane, czasami uznawane za zapomniane, zagubione. Czy ma pan oko do artefaktów, panie Macnair? Czy jest pan w stanie w stercie słabej jakości przedmiotów wypatrzeć unikat?
Człowiek z dobrym okiem i znajomością tematu mógłby wielce jej pomóc w pracy i tym nad czym aktualnie prowadziła swoje badania i poszukiwania, pytanie czy Macnair miał ten dryg i to coś co pozwala odnaleźć w kupie śmieci wartościowy przedmiot.
May god have mercy on my enemies
'cause I won't
'cause I won't
Primrose Burke
Zawód : Badacz artefaktów, twórca talizmanów, Dama
Wiek : 23
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Panna
Problem wyjątków od reguł polega na ustaleniu granicy.
OPCM : 4 +1
UROKI : 1
ALCHEMIA : 29 +2
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 6 +2
ZWINNOŚĆ : 5
SPRAWNOŚĆ : 10
Genetyka : Czarownica
Rycerze Walpurgii
Nie miewałem problemów z interesami ze szlachecko urodzonymi, bowiem nie dało się ukryć, że to oni wiedli prym w wielu aspektach, a co za tym szło dysponowali sporą ilością galeonów, jakich to właśnie podobnym mi było trzeba. Rzecz jasna nierzadko brakowało mi ogłady, nie znalem ich zwyczajów, ciężko było mi ubrać słowa tak, aby nikogo nie urazić tudzież nie wyjść na człowieka urodzonego w rynsztokowej okolicy i choć z czasem szło mi coraz lepiej to wciąż łapałem się na drobnych wpadkach. Im dłużej zasilałem szeregi Rycerzy Walpurgii tym więcej okazji miałem do podejrzenia gestów tudzież użycia prawidłowego tytułu – chociażby przy samym powitaniu – ale nie czerpałem z tego jakiejś wielkiej satysfakcji.
-Wino- odparłem zerkając na Lady z wyraźnym błyskiem w oku, choć kompletnie tego nie planowałem. Czułem jak ucisk w okolicy skroni momentalnie narósł, lecz nie przerodził się w ból, a dziwne otępienie jakie na moment zadawało się odseparować mnie od rzeczywistości. -Jak mogłem pomyśleć, że będzie Lady skora rozkoszować podniebienie czymś innym jak równie znamienitym trunkiem- wyrwało mi się z ust zupełnie mimowolnie, znów miałem to wrażenie, że ktoś mną kontroluje i podpowiada co mam robić. Do cholery, przyszedłem tu w biznesach, a zrobię z siebie kompletnego idiotę. Mimo przebłysków świadomości nie byłem w stanie przebić się przez utkaną barierę. Podniosłem się z miejsca, chwyciłem butelkę wypełnioną rubinowym płynem i uzupełniłem kielich podsuwając go pod dłoń panny Burke. Nie byłem sobą, nie robiłem tak, ale nie potrafiłem temu zaradzić. Na szczęście szybko powróciłem na swój fotel. -Dłuższej i intensywnej jak mniemam? Zapewne ma lady ogromne wymagania skoro zaproponowała współpracę człowiekowi podobnemu mi- wyrzuciłem z siebie lekkim tonem, a na mych ustach zagościł ciepły i szczery uśmiech. Co dalej? Brakowało jeszcze, abym użył słowa „pospólstwo”. Szczery i kulturalny Drew to naprawdę kiepska mieszanka.
Wypuściłem powietrze z ust, po czym sięgnąłem po trunek i upiłem większy łyk starając się ze wszystkich sił opamiętać. Nie wiedziałem co się ze mną działo, nie rozumiałem tego, a z każdym dniem było tylko gorzej. Co jeśli te zmory mówiły prawdę? Co jeśli naprawdę prowadziły walkę o kontrolę? Do licha, musiałem coś z tym zrobić, ale nie miałem zielonego pojęcia co konkretnie.
Z krótkiego zamyślenia wyrwał mnie melodyjny głos Primrose, więc ponownie skupiłem na niej swój wzrok. -Nie będę udawał, że czasu na podróże nie mam zbyt wiele. Przeszło dekadę zagłębiałem się w poszukiwaniach natomiast na chwilę obecną trzymają mnie w Londynie obowiązki- odparłem zgodnie z prawdą, choć już znacznie bardziej w swoim stylu. -W kwestii przekleństw nie mam żadnych obiekcji. Jestem w stanie pomóc w czym tylko panienka zapragnie- dodałem znając swój kunszt w tej kwestii. Starożytne runy nie miały przede mną żadnych tajemnic. -Długo już nad nimi pracujesz? To niezwykle interesujący temat i o dziwo w ostatnim czasie wiele osób poszukuje takowych- czyżby ludzie poszukiwali magicznej ochrony? Wzmocnienia? Ilość zapytań o talizmany wzrosła znacznie, kiedy Londyn w końcu stał się wolny od szlamu.
Kolejne pytania sprawiły, że wygiąłem wargi w szelmowskim wyrazie, a brew powędrowała ku górze. Czy potrafiłem? To było naprawdę dobre pytanie. -Myślę, że nie zapewnienie, lecz doświadczenie może opowiedzieć się po mojej stronie. Podróżowałem przeszło dekadę po wschodnich ziemiach i w samotności tropiłem wyjątkowe okazy. Rzecz jasna nie pochwalę się zdobyczą godną miana wybitnej, albowiem zapewne otoczyłbym się już złotem, lecz znalazło się w kolekcji kilka godnych uwagi. Służę radą jeśli okaże się ona w jakikolwiek sposób przydatna- wyjaśniłem pokrótce nie spuszczając wzroku z kobiety. Byłem ciekaw jej reakcji.
-Wino- odparłem zerkając na Lady z wyraźnym błyskiem w oku, choć kompletnie tego nie planowałem. Czułem jak ucisk w okolicy skroni momentalnie narósł, lecz nie przerodził się w ból, a dziwne otępienie jakie na moment zadawało się odseparować mnie od rzeczywistości. -Jak mogłem pomyśleć, że będzie Lady skora rozkoszować podniebienie czymś innym jak równie znamienitym trunkiem- wyrwało mi się z ust zupełnie mimowolnie, znów miałem to wrażenie, że ktoś mną kontroluje i podpowiada co mam robić. Do cholery, przyszedłem tu w biznesach, a zrobię z siebie kompletnego idiotę. Mimo przebłysków świadomości nie byłem w stanie przebić się przez utkaną barierę. Podniosłem się z miejsca, chwyciłem butelkę wypełnioną rubinowym płynem i uzupełniłem kielich podsuwając go pod dłoń panny Burke. Nie byłem sobą, nie robiłem tak, ale nie potrafiłem temu zaradzić. Na szczęście szybko powróciłem na swój fotel. -Dłuższej i intensywnej jak mniemam? Zapewne ma lady ogromne wymagania skoro zaproponowała współpracę człowiekowi podobnemu mi- wyrzuciłem z siebie lekkim tonem, a na mych ustach zagościł ciepły i szczery uśmiech. Co dalej? Brakowało jeszcze, abym użył słowa „pospólstwo”. Szczery i kulturalny Drew to naprawdę kiepska mieszanka.
Wypuściłem powietrze z ust, po czym sięgnąłem po trunek i upiłem większy łyk starając się ze wszystkich sił opamiętać. Nie wiedziałem co się ze mną działo, nie rozumiałem tego, a z każdym dniem było tylko gorzej. Co jeśli te zmory mówiły prawdę? Co jeśli naprawdę prowadziły walkę o kontrolę? Do licha, musiałem coś z tym zrobić, ale nie miałem zielonego pojęcia co konkretnie.
Z krótkiego zamyślenia wyrwał mnie melodyjny głos Primrose, więc ponownie skupiłem na niej swój wzrok. -Nie będę udawał, że czasu na podróże nie mam zbyt wiele. Przeszło dekadę zagłębiałem się w poszukiwaniach natomiast na chwilę obecną trzymają mnie w Londynie obowiązki- odparłem zgodnie z prawdą, choć już znacznie bardziej w swoim stylu. -W kwestii przekleństw nie mam żadnych obiekcji. Jestem w stanie pomóc w czym tylko panienka zapragnie- dodałem znając swój kunszt w tej kwestii. Starożytne runy nie miały przede mną żadnych tajemnic. -Długo już nad nimi pracujesz? To niezwykle interesujący temat i o dziwo w ostatnim czasie wiele osób poszukuje takowych- czyżby ludzie poszukiwali magicznej ochrony? Wzmocnienia? Ilość zapytań o talizmany wzrosła znacznie, kiedy Londyn w końcu stał się wolny od szlamu.
Kolejne pytania sprawiły, że wygiąłem wargi w szelmowskim wyrazie, a brew powędrowała ku górze. Czy potrafiłem? To było naprawdę dobre pytanie. -Myślę, że nie zapewnienie, lecz doświadczenie może opowiedzieć się po mojej stronie. Podróżowałem przeszło dekadę po wschodnich ziemiach i w samotności tropiłem wyjątkowe okazy. Rzecz jasna nie pochwalę się zdobyczą godną miana wybitnej, albowiem zapewne otoczyłbym się już złotem, lecz znalazło się w kolekcji kilka godnych uwagi. Służę radą jeśli okaże się ona w jakikolwiek sposób przydatna- wyjaśniłem pokrótce nie spuszczając wzroku z kobiety. Byłem ciekaw jej reakcji.
Ostatnio zmieniony przez Drew Macnair dnia 28.02.21 16:31, w całości zmieniany 1 raz
Drew Macnair
Zawód : Namiestnik hrabstwa Suffolk, fascynat nakładania klątw
Wiek : 31
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Zaręczony
Danger is a beautiful thing when it is purposefully sought out.
OPCM : 40
UROKI : 2 +2
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 5 +4
CZARNA MAGIA : 60 +7
ZWINNOŚĆ : 4
SPRAWNOŚĆ : 15 +3
Genetyka : Metamorfomag
Śmierciożercy
Nie takiej reakcji się spodziewała kiedy Drew podawał jej kieliszek z komentarzem, który spokojnie mogła usłyszeć z ust jakiegoś przedstawiciela klasy wyższej próbującego lekko flirtować. Uniosła nieznacznie brwi do góry, gdyż w ten sposób to biznesu żadnego nie ubiją. Jednak nie chciała ulegać uprzedzeniom więc nie skomentowała tego zachowania, a jedynie z wdzięcznością przyjęła kieliszek wina.
-Mam plany -odparła na jego stwierdzenie uważnie go obserwując szarozielonym spojrzeniem i nie kryła się z tym. Upiła łyk wina i kontynuowała wypowiedź siedząc prostu w fotelu. - Poszukuję też najlepszych do współpracy. Renoma i opinia Borgina i Burke’a tego wymaga.
Nie mając pojęcia co się dzieje z jej rozmówca i z jakim problemem musi się borykać właśnie w tej chwili zaczynała go poznawać i powoli wyrabiać sobie opinię. Skrupulatnie badała grunt, niczym stąpając po zamrożonym jeziorze sprawdzając stabilność lodu i ile jest w stanie utrzymać. Jakiekolwiek pęknięcie, alarmujący dźwięk sprawi, że się wycofa. Nie wiedziała również, że Edgar czy Craig mogą znać Drew i co nieco uchylić jej rąbka tajemnicy. Jednak po ostatniej wymianie zdań wolała unikać wspominania z kim się spotyka czy rozmawia, choć było to nieuniknione aby osoba Drew za jakiś czas wypłynęła kiedy znów spotka się z nestorem. Uważnie słuchała tego co miał jej do powiedzenia czarodziej, a zrozumiałe dla niej było, że w aktualnej sytuacji politycznej w kraju nie podróżował za dużo czy praktycznie wcale. Nie było to jednak problemem, potrzebowała też kogoś na miejscu, a z tego co mówił właśnie był kimś takim. Słysząc pytanie o talizmany zakręciła delikatnie kieliszkiem trzymanym w jasnej dłoni. Drobne palce oplatały kruchą nóżkę szklanego naczynia, a zielone oczko pierścienia na jednym z nich zamigotało w świetle świec.
-Od paru lat szkolę się w tworzeniu talizmanów - upiła kolejny łyk wina i odstawiła kieliszek na stolik. - Popyt na nie ostatnio mocno rośnie. Nie tylko zresztą na same talizmany.
Widziała jego pewność siebie, ten błysk w oku, czyżby rzucał jej wyzwanie? Teraz on ją sprawdzał? Była nawet z tego zadowolona, oznaczało to, że ma do czynienia z człowiekiem, który nie rzuca się na pierwsze lepsze zlecenie, a jednak rozważa różne opcje. W kącikach ust pojawił się uśmiech, który należał do tych lekko przekornych, ale w oczach nadal tkwiła uwaga i spokój, podszyty cieniem, czającym się gdzieś głęboko, ale jednak dający o sobie znać. Powoli wstała ze swojego miejsca jakby nie musiała w to wkładać żadnego wysiłku i zniknęła za ladą aby wrócić do niego z drewnianą skrzyneczką z mosiężnymi zdobieniami. Podała ją mężczyźnie, którego skądś zaczynała kojarzyć. Czyżby nie widziała go na pogrzebie Alpharda? Czy należał do Rycerzy Walpurgii? Czy był w Gringocie tak jak Edga i Craig oraz zmarły lord Black?
-W środku znajdują się trzy artefakty panie Macnair, potrzebuję opinii na temat run jakie na nie nałożono oraz jakie klątwy jeżeli je pan rozpoznaje lub próby klątwy. - Wyjaśniła spokojnym i melodyjnym głosem, w którym pobrzmiewa twarda nuta, tak charakterystyczna dla rodu Burke. W środku skrzyneczki rzeczywiście znajdowały się trzy przedmioty. Jeden to atłasowy woreczek z kamieniami w środku oraz przywieszonymi runami wyrytymi w drewnie. Biła od niego magia, ale dość słaba i ledwo wyczuwalna. Kolejny artefakt był zwyczajną broszką, ale czuć było jak miesza się w nim energia magii i to takiej starej, dawno nałożonej czekającej na ujawnienie, zaś ostatni przedmiot był zwyczajnym guzikiem, niczym więcej ale wręcz zagłuszał energię dwóch poprzednich przedmiotów. Lady Burke sięgnęła po wino i ze spokojem na twarzy upiła kolejny łyk rubinowego napoju mając utkwione spojrzenie w Drew.
-Mam plany -odparła na jego stwierdzenie uważnie go obserwując szarozielonym spojrzeniem i nie kryła się z tym. Upiła łyk wina i kontynuowała wypowiedź siedząc prostu w fotelu. - Poszukuję też najlepszych do współpracy. Renoma i opinia Borgina i Burke’a tego wymaga.
Nie mając pojęcia co się dzieje z jej rozmówca i z jakim problemem musi się borykać właśnie w tej chwili zaczynała go poznawać i powoli wyrabiać sobie opinię. Skrupulatnie badała grunt, niczym stąpając po zamrożonym jeziorze sprawdzając stabilność lodu i ile jest w stanie utrzymać. Jakiekolwiek pęknięcie, alarmujący dźwięk sprawi, że się wycofa. Nie wiedziała również, że Edgar czy Craig mogą znać Drew i co nieco uchylić jej rąbka tajemnicy. Jednak po ostatniej wymianie zdań wolała unikać wspominania z kim się spotyka czy rozmawia, choć było to nieuniknione aby osoba Drew za jakiś czas wypłynęła kiedy znów spotka się z nestorem. Uważnie słuchała tego co miał jej do powiedzenia czarodziej, a zrozumiałe dla niej było, że w aktualnej sytuacji politycznej w kraju nie podróżował za dużo czy praktycznie wcale. Nie było to jednak problemem, potrzebowała też kogoś na miejscu, a z tego co mówił właśnie był kimś takim. Słysząc pytanie o talizmany zakręciła delikatnie kieliszkiem trzymanym w jasnej dłoni. Drobne palce oplatały kruchą nóżkę szklanego naczynia, a zielone oczko pierścienia na jednym z nich zamigotało w świetle świec.
-Od paru lat szkolę się w tworzeniu talizmanów - upiła kolejny łyk wina i odstawiła kieliszek na stolik. - Popyt na nie ostatnio mocno rośnie. Nie tylko zresztą na same talizmany.
Widziała jego pewność siebie, ten błysk w oku, czyżby rzucał jej wyzwanie? Teraz on ją sprawdzał? Była nawet z tego zadowolona, oznaczało to, że ma do czynienia z człowiekiem, który nie rzuca się na pierwsze lepsze zlecenie, a jednak rozważa różne opcje. W kącikach ust pojawił się uśmiech, który należał do tych lekko przekornych, ale w oczach nadal tkwiła uwaga i spokój, podszyty cieniem, czającym się gdzieś głęboko, ale jednak dający o sobie znać. Powoli wstała ze swojego miejsca jakby nie musiała w to wkładać żadnego wysiłku i zniknęła za ladą aby wrócić do niego z drewnianą skrzyneczką z mosiężnymi zdobieniami. Podała ją mężczyźnie, którego skądś zaczynała kojarzyć. Czyżby nie widziała go na pogrzebie Alpharda? Czy należał do Rycerzy Walpurgii? Czy był w Gringocie tak jak Edga i Craig oraz zmarły lord Black?
-W środku znajdują się trzy artefakty panie Macnair, potrzebuję opinii na temat run jakie na nie nałożono oraz jakie klątwy jeżeli je pan rozpoznaje lub próby klątwy. - Wyjaśniła spokojnym i melodyjnym głosem, w którym pobrzmiewa twarda nuta, tak charakterystyczna dla rodu Burke. W środku skrzyneczki rzeczywiście znajdowały się trzy przedmioty. Jeden to atłasowy woreczek z kamieniami w środku oraz przywieszonymi runami wyrytymi w drewnie. Biła od niego magia, ale dość słaba i ledwo wyczuwalna. Kolejny artefakt był zwyczajną broszką, ale czuć było jak miesza się w nim energia magii i to takiej starej, dawno nałożonej czekającej na ujawnienie, zaś ostatni przedmiot był zwyczajnym guzikiem, niczym więcej ale wręcz zagłuszał energię dwóch poprzednich przedmiotów. Lady Burke sięgnęła po wino i ze spokojem na twarzy upiła kolejny łyk rubinowego napoju mając utkwione spojrzenie w Drew.
May god have mercy on my enemies
'cause I won't
'cause I won't
Primrose Burke
Zawód : Badacz artefaktów, twórca talizmanów, Dama
Wiek : 23
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Panna
Problem wyjątków od reguł polega na ustaleniu granicy.
OPCM : 4 +1
UROKI : 1
ALCHEMIA : 29 +2
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 6 +2
ZWINNOŚĆ : 5
SPRAWNOŚĆ : 10
Genetyka : Czarownica
Rycerze Walpurgii
Czułem na sobie pełne skupienia spojrzenie, które zapewne miało poczynić pierwsze kroki w kierunku analizy zysków i strat w kwestii współpracy. Nie znaliśmy się, byłem dla kobiety jedynie gościem z polecenia i na domiar złego zamieszkiwałem w sąsiedniej kamienicy, co z pewnością wzbudzało jej obawy, może nawet niechęć. Unikałem postrzegania ludzi przez pryzmat pozorów, jednakże sam spotykałem się z tym na tyle często, iż w zasadzie zdążyłem przywyknąć i nie wyrażać żadnej złości. Zwykle potrafiłem trzymać emocje na wodzy, właściwie jeszcze swego czasu utkałem tak trwałą barierę, iż odczuwałem je rzadziej, choć zdecydowanie silniej. Było mi to na rękę, gdyż znacznie trzeźwiej i chłodniej podchodziłem do pewnych aspektów, jednakże wówczas przypominałem wulkan, który tylko czekał, aby wybuchnąć. Czułem, że mogłem to spaprać, zdawałem sobie sprawę z rosnącej słabości, ale musiałem nauczyć się z tym żyć, jakkolwiek funkcjonować i przeć do przodu wiedziony nadzieją, iż w końcu będzie miało to swój finał. Oby do cholery szczęśliwy dla mnie.
-Każdy ma jakieś plany- uniosłem kącik ust, a zaraz po tym skosztowałem naprawdę zacnej ognistej. Wojna zbierała wiele żniw; jednym z nich był utrudniony dostęp do zasobów, które wcześniej miałem na co dzień i nie wyobrażałem sobie, aby miało to się zmienić – rzeczywistość okazała się jednak okrutna. Z braku laku pozostawało mi zaspokajać nieznoszący trzeźwości umysł tanimi szczynami z piwniczych beczek, które serwowaliśmy po kosztach w Mantykorze. -Chce mieć panienka najlepszych dla siebie, czy dla renomy sklepu?- spytałem nieco przekraczając granicę dobrego smaku, lecz w interesach nie było pytań – rzecz jasna wybiegając poza prywatność – na które można było unikać odpowiedzi, jeśli na szali leżała obopólna korzyść. Sprawiała wrażenie pewnej siebie, ambitnej i nieco władczej, dlatego nasunęła mi się ów myśl. Rzecz jasna było mi to kompletnie obojętne, w zasadzie jedno można było w pewien sposób połączyć z drugim, aczkolwiek byłem ciekaw odpowiedzi.
-Zatem nie jest lady typem domatora. Ciekawe- rzuciłem nie spuszczając wzroku z jej tęczówek. -Miałbym panience asystować przy ich tworzeniu? Przynosić wino, rozmasowywać spięty kark, czy być królikiem doświadczalnym?- spytałem pół żartem, choć wcale nie zasugerowała, iż to właśnie przy nich potrzebowała pomocy. Ciekawiła mnie ta sztuka, być może byłbym w stanie sporo z niej wynieść – tym bardziej, że ich fundamentem były starożytne runy.
Odprowadziłem dziewczynę wzrokiem, kiedy skierowała się za ladę. Nie miałem pojęcia, co planowała zrobić, jednakże mogłem się spodziewać, iż miało to związek z przekleństwami. Odwróciwszy w dłoni szkło przesunąłem kciukiem wzdłuż złotego reliefu, a następnie upiłem kolejny łyk i zaraz po tym mym oczom ukazała się drewniana skrzyneczka z podejrzaną zawartością. Na jej widok wygiąłem wargi w szelmowskim wyrazie – testowała mnie, bardzo dobrze. -Cóż będę z tego miał panno Burke?- spytałem powróciwszy do niej wzrokiem, choć zdawało się to trwać znacznie dłużej niżeli zazwyczaj. Na moment otępiła mnie czerń, nieprzenikniona powłoka powoli otaczająca mój umysł silnym węzłem. Nie chciała odpuścić, pozwolić mi odetchnąć – znów mnie pokonała.
-Choć uśmiech ma panienka piękny i mógłbym częściej skupiać na nim swój wzrok, to wdzięczność nie jest w kręgu mych zainteresowań- odparłem w iście grzeczny sposób, pozbawiony charakterystycznej nonszalancji. Nie rozumiałem ludzi cynicznych, gardziłem ironią i kłamstwem. Uważałem, że pierwszorzędną wartość ma autoprezentacja, a czy właśnie nie ona miała wówczas miejsce?
-Każdy ma jakieś plany- uniosłem kącik ust, a zaraz po tym skosztowałem naprawdę zacnej ognistej. Wojna zbierała wiele żniw; jednym z nich był utrudniony dostęp do zasobów, które wcześniej miałem na co dzień i nie wyobrażałem sobie, aby miało to się zmienić – rzeczywistość okazała się jednak okrutna. Z braku laku pozostawało mi zaspokajać nieznoszący trzeźwości umysł tanimi szczynami z piwniczych beczek, które serwowaliśmy po kosztach w Mantykorze. -Chce mieć panienka najlepszych dla siebie, czy dla renomy sklepu?- spytałem nieco przekraczając granicę dobrego smaku, lecz w interesach nie było pytań – rzecz jasna wybiegając poza prywatność – na które można było unikać odpowiedzi, jeśli na szali leżała obopólna korzyść. Sprawiała wrażenie pewnej siebie, ambitnej i nieco władczej, dlatego nasunęła mi się ów myśl. Rzecz jasna było mi to kompletnie obojętne, w zasadzie jedno można było w pewien sposób połączyć z drugim, aczkolwiek byłem ciekaw odpowiedzi.
-Zatem nie jest lady typem domatora. Ciekawe- rzuciłem nie spuszczając wzroku z jej tęczówek. -Miałbym panience asystować przy ich tworzeniu? Przynosić wino, rozmasowywać spięty kark, czy być królikiem doświadczalnym?- spytałem pół żartem, choć wcale nie zasugerowała, iż to właśnie przy nich potrzebowała pomocy. Ciekawiła mnie ta sztuka, być może byłbym w stanie sporo z niej wynieść – tym bardziej, że ich fundamentem były starożytne runy.
Odprowadziłem dziewczynę wzrokiem, kiedy skierowała się za ladę. Nie miałem pojęcia, co planowała zrobić, jednakże mogłem się spodziewać, iż miało to związek z przekleństwami. Odwróciwszy w dłoni szkło przesunąłem kciukiem wzdłuż złotego reliefu, a następnie upiłem kolejny łyk i zaraz po tym mym oczom ukazała się drewniana skrzyneczka z podejrzaną zawartością. Na jej widok wygiąłem wargi w szelmowskim wyrazie – testowała mnie, bardzo dobrze. -Cóż będę z tego miał panno Burke?- spytałem powróciwszy do niej wzrokiem, choć zdawało się to trwać znacznie dłużej niżeli zazwyczaj. Na moment otępiła mnie czerń, nieprzenikniona powłoka powoli otaczająca mój umysł silnym węzłem. Nie chciała odpuścić, pozwolić mi odetchnąć – znów mnie pokonała.
-Choć uśmiech ma panienka piękny i mógłbym częściej skupiać na nim swój wzrok, to wdzięczność nie jest w kręgu mych zainteresowań- odparłem w iście grzeczny sposób, pozbawiony charakterystycznej nonszalancji. Nie rozumiałem ludzi cynicznych, gardziłem ironią i kłamstwem. Uważałem, że pierwszorzędną wartość ma autoprezentacja, a czy właśnie nie ona miała wówczas miejsce?
Drew Macnair
Zawód : Namiestnik hrabstwa Suffolk, fascynat nakładania klątw
Wiek : 31
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Zaręczony
Danger is a beautiful thing when it is purposefully sought out.
OPCM : 40
UROKI : 2 +2
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 5 +4
CZARNA MAGIA : 60 +7
ZWINNOŚĆ : 4
SPRAWNOŚĆ : 15 +3
Genetyka : Metamorfomag
Śmierciożercy
Nie było dla niej ważne kto gdzie mieszka, liczyła się wiedza oraz umiejętności i czy znajdą nić porozumienia, która pozwoli im współpracować. Rozmowa, którą właśnie odbywali miała na celu sprawdzenie kim są. Tak samo jak ona oceniała tak też czynił Drew. W końcu to ona wystąpiła z propozycją, ale to właśnie czarodziej był tym, który miał podjąć decyzję czy podejmie się współpracy. Obawiała się jednego, że całkowicie położy to spotkanie miała jedynie nadzieję, że nie spali kontaktu całkowicie jeżeli nawet do tego dojdzie. Edgar zapewne nie byłby zachwycony tym, że spotkała się z Drew, nie po ostatniej ich rozmowie, ale bywała równie uparta jak on i działała w interesie ich biznesu czy mu się to podobało czy nie. Lady Burke potrafiła się zaprzeć i dążyć do upatrzonego celu nawet jeżeli po drodze miała zamiar złamać parę zasad, zwłaszcza takich, które w jej mniemaniu należało obalić i rozbić młotem argumentów w drobny pył.
Spojrzała uważnie na Drew kiedy zadał jej pytanie, a jakże podchwytliwe i takie, które od jakiegoś czasu zadawała sama sobie.
-Reprezentuję interesy biznesu prowadzonego przez ród Burke - odpowiedziała po chwili i zaraz dodała. - Jednak współpracować będzie pan bezpośrednio ze mną.
Z tymi słowami upiła łyk wina. Stąpała po delikatnym gruncie, który w każdej chwili mógł osunąć się pod jej nogami, a ona spadając w dół przepaści nie miałaby czego się uchwycić. Kolejne pytania ze strony Drew sprawiły, że jednak, czarna, wygięta w łuk brew uniosła się ku górze. Żartował? Poddawał kolejnym testom? A może taki już był jego styl bycia i jeżeli chce z nim współpracować powinna się przyzwyczaić? Przechyliła lekko głowę ku swojemu ramieniu.
-Chce być pan królikiem doświadczalnym? - Zapytała w końcu z czającym się rozbawieniem w kącikach ust. - Czy lokajem? A może jednym i drugim?
Pomimo wychowania na salonach, obserwowania szarad wytrawnych graczy nigdy nie oczekiwała, że trafi do tego grona, wolała rozmowy konkretne bez ukrytych podtekstów i znaczeń, a jednak, o podobnym zabarwieniu właśnie toczyła się dyskusja. Niczym starcie dwóch szermierzy, w którym każdy zadaje sztych a potem paruje. Szybka wymiana zdań, analiza słów drugiej strony i riposta. W tym znacznie lepsza była Aquila i Evandra, gdzie Primrose przy swojej skłonności mówienia tego co myśli często była odbierana ta nieokrzesana. Dzikie dziecko Durham ubrane w jedwabie.
Nie zajrzał od razu do skrzynki, nie zdradził się zainteresowaniem, nie rzucił się aby udowodnić swoje umiejętności tylko od razu przeszedł do ceny. Zwykle należało coś pokazać aby mieć argument pod to aby cenę ową podawać lub oczekiwać, że ktoś inny ją poda. Pytał na ile wycenia ich współpracę kiedy nawet nie znała jego umiejętności. Chciał aby oszacowała na podstawie tej rozmowy? Kieliszek był na wpół opróżniony, ale teraz stał nieporuszony na blacie kiedy lady Burke siedziała wyprostowana niczym struna na swoim fotelu.
-Panie Macnair, uwielbiam dyskusje i dobre trunki oraz cały ten kram, ale prowadzę biznes i nie płacę uśmiechem, który jest niezwykle cenną walutą na salonach, ale nie tutaj. - Odparła spokojnie, ale w jej głosie dało się wyczuć chłód. Nie była urażona jego słowami, ale chciała zaznaczyć granicę, której nie powinien przekraczać. - Za każdą swoją usługę czy to w postaci nałożenia klątwy, czy też jej określenia lub pomocy w pozyskaniu cennego artefaktu, zostanie pan sowicie wynagrodzony czy to w postaci finansowej czy też znajomości czy też koneksji, przy czym zaznaczam aby tego ostatniego nie nadużywać.
Nic nie było bardziej pożądaną walutą w ich świecie jak dojścia, znajomości oraz przysługi. Cena, którą była gotowa zapłacić jeżeli wiedza Drew okaże się równie wielka jak jego pewność siebie.
Spojrzała uważnie na Drew kiedy zadał jej pytanie, a jakże podchwytliwe i takie, które od jakiegoś czasu zadawała sama sobie.
-Reprezentuję interesy biznesu prowadzonego przez ród Burke - odpowiedziała po chwili i zaraz dodała. - Jednak współpracować będzie pan bezpośrednio ze mną.
Z tymi słowami upiła łyk wina. Stąpała po delikatnym gruncie, który w każdej chwili mógł osunąć się pod jej nogami, a ona spadając w dół przepaści nie miałaby czego się uchwycić. Kolejne pytania ze strony Drew sprawiły, że jednak, czarna, wygięta w łuk brew uniosła się ku górze. Żartował? Poddawał kolejnym testom? A może taki już był jego styl bycia i jeżeli chce z nim współpracować powinna się przyzwyczaić? Przechyliła lekko głowę ku swojemu ramieniu.
-Chce być pan królikiem doświadczalnym? - Zapytała w końcu z czającym się rozbawieniem w kącikach ust. - Czy lokajem? A może jednym i drugim?
Pomimo wychowania na salonach, obserwowania szarad wytrawnych graczy nigdy nie oczekiwała, że trafi do tego grona, wolała rozmowy konkretne bez ukrytych podtekstów i znaczeń, a jednak, o podobnym zabarwieniu właśnie toczyła się dyskusja. Niczym starcie dwóch szermierzy, w którym każdy zadaje sztych a potem paruje. Szybka wymiana zdań, analiza słów drugiej strony i riposta. W tym znacznie lepsza była Aquila i Evandra, gdzie Primrose przy swojej skłonności mówienia tego co myśli często była odbierana ta nieokrzesana. Dzikie dziecko Durham ubrane w jedwabie.
Nie zajrzał od razu do skrzynki, nie zdradził się zainteresowaniem, nie rzucił się aby udowodnić swoje umiejętności tylko od razu przeszedł do ceny. Zwykle należało coś pokazać aby mieć argument pod to aby cenę ową podawać lub oczekiwać, że ktoś inny ją poda. Pytał na ile wycenia ich współpracę kiedy nawet nie znała jego umiejętności. Chciał aby oszacowała na podstawie tej rozmowy? Kieliszek był na wpół opróżniony, ale teraz stał nieporuszony na blacie kiedy lady Burke siedziała wyprostowana niczym struna na swoim fotelu.
-Panie Macnair, uwielbiam dyskusje i dobre trunki oraz cały ten kram, ale prowadzę biznes i nie płacę uśmiechem, który jest niezwykle cenną walutą na salonach, ale nie tutaj. - Odparła spokojnie, ale w jej głosie dało się wyczuć chłód. Nie była urażona jego słowami, ale chciała zaznaczyć granicę, której nie powinien przekraczać. - Za każdą swoją usługę czy to w postaci nałożenia klątwy, czy też jej określenia lub pomocy w pozyskaniu cennego artefaktu, zostanie pan sowicie wynagrodzony czy to w postaci finansowej czy też znajomości czy też koneksji, przy czym zaznaczam aby tego ostatniego nie nadużywać.
Nic nie było bardziej pożądaną walutą w ich świecie jak dojścia, znajomości oraz przysługi. Cena, którą była gotowa zapłacić jeżeli wiedza Drew okaże się równie wielka jak jego pewność siebie.
May god have mercy on my enemies
'cause I won't
'cause I won't
Primrose Burke
Zawód : Badacz artefaktów, twórca talizmanów, Dama
Wiek : 23
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Panna
Problem wyjątków od reguł polega na ustaleniu granicy.
OPCM : 4 +1
UROKI : 1
ALCHEMIA : 29 +2
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 6 +2
ZWINNOŚĆ : 5
SPRAWNOŚĆ : 10
Genetyka : Czarownica
Rycerze Walpurgii
Wejście
Szybka odpowiedź