Wejście
AutorWiadomość
First topic message reminder :
★★★ [bylobrzydkobedzieladnie]
Wejście
Wszystkie budynki na ulicy Śmiertelnego Nokturnu wyglądały podobnie - tak samo podniszczone, tak samo zaniedbane i brudne, odpychające, czy nawet mogące przerazić zbłąkanego przechodnia. Jednakże dla większości bywalców o wątpliwej moralności, te tereny są codzienne, znajome, swojskie. Nic więc dziwnego, iż sklep ulokowany pod 13B, opatrzony wypłowiałym już nieco szyldem z łuszczącym się, złotawym napisem Borgin & Burkes nie był wyjątkiem od tej niepisanej reguły.
Stojąc na zakurzonej, kamiennej ulicy trudno było ujrzeć cóż owy przybytek mógł kryć w swym wnętrzu; zmatowiałe, w niektórych miejscach osnute pajęczynami szyby łukowatych okien pilnie strzegły tajemnic właścicieli, odstraszając niechcianych gości, przypadkowych i niewtajemniczonych laików... Odróżnić dało się jedynie chłodny poblask lamp muszących znajdować się gdzieś po drugiej stronie, gdzieś kilka kroków dalej, w bliskim, lecz odległym świecie czarnomagicznych artefaktów, śmiertelnie niebezpiecznych przedmiotów niejednokrotnie sprowadzanych z odległych krajów, z przemytniczej Bułgarii, mroźnej północy. Po przekroczeniu skrzypiącego progu, do uszu dociera cichy, nieprzyjemny brzęk zaśniedziałego dzwoneczka mającego informować stojącego przy wyszczerbionym kontuarze sprzedawcę o każdym, dosłownie każdym gościu. Wnętrze sklepu jest nieuporządkowane, ciemne, brudne; w powietrzu unosi się zapach stęchlizny i kurzu. W oczy rzuca się masywny kominek, w którym to wiecznie pali się blady, chłodny ogień. Ustawione pod ścianami szafy, komody, komódki zastawione są przedmiotami drobnymi, jak i całkiem sporymi, niepozornymi, jak i już na pierwszy rzut oka powodującymi mdłości; przede wszystkim jednak wszystkie te przedmioty mrowią skórę doskonale wyczuwalną magią, magią potężną, niepojętą i śmiercionośną. Tak wielce pożądaną w tych czasach.
Stojąc na zakurzonej, kamiennej ulicy trudno było ujrzeć cóż owy przybytek mógł kryć w swym wnętrzu; zmatowiałe, w niektórych miejscach osnute pajęczynami szyby łukowatych okien pilnie strzegły tajemnic właścicieli, odstraszając niechcianych gości, przypadkowych i niewtajemniczonych laików... Odróżnić dało się jedynie chłodny poblask lamp muszących znajdować się gdzieś po drugiej stronie, gdzieś kilka kroków dalej, w bliskim, lecz odległym świecie czarnomagicznych artefaktów, śmiertelnie niebezpiecznych przedmiotów niejednokrotnie sprowadzanych z odległych krajów, z przemytniczej Bułgarii, mroźnej północy. Po przekroczeniu skrzypiącego progu, do uszu dociera cichy, nieprzyjemny brzęk zaśniedziałego dzwoneczka mającego informować stojącego przy wyszczerbionym kontuarze sprzedawcę o każdym, dosłownie każdym gościu. Wnętrze sklepu jest nieuporządkowane, ciemne, brudne; w powietrzu unosi się zapach stęchlizny i kurzu. W oczy rzuca się masywny kominek, w którym to wiecznie pali się blady, chłodny ogień. Ustawione pod ścianami szafy, komody, komódki zastawione są przedmiotami drobnymi, jak i całkiem sporymi, niepozornymi, jak i już na pierwszy rzut oka powodującymi mdłości; przede wszystkim jednak wszystkie te przedmioty mrowią skórę doskonale wyczuwalną magią, magią potężną, niepojętą i śmiercionośną. Tak wielce pożądaną w tych czasach.
Ostatnio zmieniony przez Mistrz gry dnia 25.03.22 19:46, w całości zmieniany 1 raz
Nie zaprzątałem sobie głowy Valhakisami, żyjąc, jak gdyby nie istnieli. Nigdy nie wnikałem w ten konflikt, skoro w ogóle mnie nie interesował - nie interesując po dziś dzień. Gdzieś w środku owszem, tkwi zadra, skoro nasza droga ciotka wydana za Greka bez rodowodu zmarła z dala od rodzinnego domu. Przy tak wątłym zdrowiu rodzenie czterech córek nie wydaje się być roztropne, ale najwidoczniej niektórzy nie są w stanie szanować krwi najszlachetniejszej, stawiając ponad rozsądek oraz szacunek własne, pierwotne instynkty. Ostatecznie jednak to nie było moim życiem, a wygnana z salonów przez swoje defekty była lady Burke nie może rzutować na całym moim życiu oraz relacjach z ludźmi. Już większą potwarzą wydaje się być otwarcie w pewnym sensie konkurencyjnego sklepu tuż nieopodal oraz liche dotrzymanie słowa - do takich praktyk szacunku mieć nie mogę. Pomimo tych wszystkich krzywd poniesionych w przeszłości, a bledniejących w teraźniejszości, potrafię zachować zimną krew podczas tych sporadycznych spotkań. Odcinam się od historii spisanej przed laty przez osoby nieszczególnie mi bliskie. Edgar zawsze był bardziej zżyty z cioteczką Burke o nienagannych manierach. Może to wynika z faktu bycia młodszym, mniej związanym bratankiem? Nigdy się nad tym nie zastanawiałem, bo i powodów ku temu nie miałem. Tak jak teraz nie analizuję w myślach powodów, dla którego tego człowieka winien jestem nienawidzić - po prostu nie pałam doń sympatią, wszystkie emocje chowając jednak skrzętnie pod maską wystudiowanej obojętności; jedyną rysą może wydawać się poczucie zniecierpliwienia jakie często mi towarzyszy podczas przerwania ważnych czynności. Trucizna na poczet sklepu jak najbardziej się do nich zalicza. Skoro obiecałem ojcu pomóc, postanowiłem się z tego przyrzeczenia wywiązać - oszczędne słowa Burków są wszak na wagę złota.
Oglądam, kiedy klient uważnie lustruje pokazaną mu zjawę w pięknym krysztale. Moim zdaniem całość prezentuje się naprawdę okazale oraz wystarczająco finezyjnie jak na kobietę, jednak ty zdajesz się mieć bardziej wymagający gust, lub przynajmniej takowego udajesz. Może nawet uśmiechnąłbym się powątpiewająco gdybym tylko potrafił - zamiast tego na kilka sekund unoszę brwi, po czym odbieram artefakt, z powrotem nakładając na niego niezbędne zaklęcia oraz chowając go za szybą gabloty. Na moim czole pojawia się pozioma bruzda świadcząca o zadumie. Odwracam wzrok ku wystawionym eksponatom myśląc intensywnie. Niemal od razu moje spojrzenie przyciąga piękna, złota kolia wysadzana czarnymi diamentami, pozornie bardzo niegroźna. Śladem poprzedniego przedmiotu ściągam z niej zabezpieczenia, żeby mogła wylądować tuż przed tobą, Asterionie.
- To może ta zachwycająca kolia? Prawdziwe złoto oraz czarne diamenty. Stojąc przed osobą, po dotknięciu jednego z kamieni, można zadać tej osobie ból, a jego siła zależeć będzie od stopnia negatywnych uczuć noszącej biżuterię względem ofiary - mówię spokojnie, wątpiąc jednak, żeby było cię na to stać. Kto wie, może się zaskoczę? W każdym razie to trochę ryzykowne proponować ci coś, co teoretycznie sam mógłbyś wytworzyć, ale… - To jeden z nowszych artefaktów, przypłynął statkiem z Jamajki - dodaję zatem zaraz, dając do zrozumienia, jaką magią jest nasączony. I skąd płynie wygórowana cena.
Oglądam, kiedy klient uważnie lustruje pokazaną mu zjawę w pięknym krysztale. Moim zdaniem całość prezentuje się naprawdę okazale oraz wystarczająco finezyjnie jak na kobietę, jednak ty zdajesz się mieć bardziej wymagający gust, lub przynajmniej takowego udajesz. Może nawet uśmiechnąłbym się powątpiewająco gdybym tylko potrafił - zamiast tego na kilka sekund unoszę brwi, po czym odbieram artefakt, z powrotem nakładając na niego niezbędne zaklęcia oraz chowając go za szybą gabloty. Na moim czole pojawia się pozioma bruzda świadcząca o zadumie. Odwracam wzrok ku wystawionym eksponatom myśląc intensywnie. Niemal od razu moje spojrzenie przyciąga piękna, złota kolia wysadzana czarnymi diamentami, pozornie bardzo niegroźna. Śladem poprzedniego przedmiotu ściągam z niej zabezpieczenia, żeby mogła wylądować tuż przed tobą, Asterionie.
- To może ta zachwycająca kolia? Prawdziwe złoto oraz czarne diamenty. Stojąc przed osobą, po dotknięciu jednego z kamieni, można zadać tej osobie ból, a jego siła zależeć będzie od stopnia negatywnych uczuć noszącej biżuterię względem ofiary - mówię spokojnie, wątpiąc jednak, żeby było cię na to stać. Kto wie, może się zaskoczę? W każdym razie to trochę ryzykowne proponować ci coś, co teoretycznie sam mógłbyś wytworzyć, ale… - To jeden z nowszych artefaktów, przypłynął statkiem z Jamajki - dodaję zatem zaraz, dając do zrozumienia, jaką magią jest nasączony. I skąd płynie wygórowana cena.
Milczenie, cisza grobowa, a jakże wymowna. Zdmuchnęła iskry złudzeń. Zostawiła tło straconych nadziei.
I powiedziała więcej niż słowa.
I powiedziała więcej niż słowa.
Quentin Burke
Zawód : alchemik, ale pomaga u Borgina & Burke'a
Wiek : 29
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Żonaty
Unikaj milczenia
z którego zbyt często korzystasz
ono może rozwiązać ci język.
z którego zbyt często korzystasz
ono może rozwiązać ci język.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Zastanawiał się, czego pragnie. Nie on sam, lecz ona. Asterion chciał jednego, uszczęśliwienia Deirdre w każdym aspekcie, w przychyleniu jej nieba i podarowaniu wszystkiego, o czym tylko mogłaby zamarzyć. Zaczynając od rzeczy materialnych, namacalnych, nierzadko - cennych, często - będących poza jego finansowymi możliwościami (oszczędność i racjonalne gospodarowanie pozwalało Valhakisowi na te drobne fanaberie), a kończąc na tym, czego ofiarować mógł Deirdre bez liku, bez zmrużenia oka. Czułość, bezpieczeństwo, podporę, wsparcie. Skąd miał wiedzieć, że jego ukochana wcale nie wyobraża sobie przed snem spokojnego, sielankowego i dostatniego życia - u jego boku? - a fontanny krwi tryskające z otwartych ran. Był zaślepiony, zakochany bez pamięci w dwukrotnie młodszej od siebie kobiecie, która zawładnęła jego sercem. Najsilniejszy bodziec, który przecież zmotywował Asteriona do złożenia wizyty na Notkurnie, w tym jednym, konkretnym sklepie, chociaż obiecywał sobie, że jego noga więcej tam już nie postanie. Kontekst sytuacyjny uległ jednak diametralnej zmianie, a Valhakis zdawał sobie sprawę, że najcenniejsze, najrzadsze i zarazem najbardziej intrygujące artefakty, mniej lub bardziej legalne, znajdzie właśnie w rodzinnym sklepie Burke'ów. Osobiste animozje nie były w stanie go powstrzymać: miał na myśli Deirdre, dla której mógł przełknąć wszystko, łącznie z ostrymi uprzedzeniami. W tak bliskim kontakcie z Quentinem rozsądnie milczał, poruszając wyłącznie kwestie interesów, znane im obojgu, stosunkowo bezpieczne. A z pewnością: neutralne. Obeznany z handelm Asterion docenił powściągliwość Quentina, wyważenie, zakrawające wręcz o obojętność, samemu odwdzięczając się podobnym zachowaniem. Uprzejmym, nie naruszającym etykiety, utrzymując się tendencji doskonale obsługiwanego klienta. Burke się starał, Valhakis widział, że rzeczywiście proponuje mu ze swych zbiorów najciekawsze przedmioty. Naszyjnik przykuł uwagę Asteriona, który z wyrazem głębokiego zafrasowania przyjrzał się jubilerskim szlifom - sam nie potrafiłby dokonać czegoś takiego, acz wiedza teoretyczna wystarczyła, by podziwiał kunszt - i ostrożnie musnął kamień osadzony w ciężkim złocie. Zdawało mu się, że poczuł magię, piękny przedmiot, o niesamowicie złożonej strukturze.
-Odbicie klątwy, zgadza się? - zagadnął - ciekawe... - zamyślił się, pocierając szczękę i nie formułując na głos pytanie o rodzaj zaklęcia. Miał podejrzenia - wezmę ją - zdecydował impulsywnie, chociaż cena wypisana na delikatnej kartce przyprawiała o zawrót głowy. Miałby do dyspozycji unikat, który planował spożytkować raczej w celach badawczych, dla Deirdre wciąż poszukując czegoś odpowiedniejszego - ale prócz tego... zależy mi na czymś, z magią typowo defensywną - powiedział; kolia być może jeszcze trafi w ręce Deirdre, lecz na to było zdecydowanie za wcześnie.
-Odbicie klątwy, zgadza się? - zagadnął - ciekawe... - zamyślił się, pocierając szczękę i nie formułując na głos pytanie o rodzaj zaklęcia. Miał podejrzenia - wezmę ją - zdecydował impulsywnie, chociaż cena wypisana na delikatnej kartce przyprawiała o zawrót głowy. Miałby do dyspozycji unikat, który planował spożytkować raczej w celach badawczych, dla Deirdre wciąż poszukując czegoś odpowiedniejszego - ale prócz tego... zależy mi na czymś, z magią typowo defensywną - powiedział; kolia być może jeszcze trafi w ręce Deirdre, lecz na to było zdecydowanie za wcześnie.
No, I am not Prince Hamlet, nor was meant to be
Nie sądzę, żeby po tej propozycji Asterion chciał szukać czegoś więcej. Co prawda pewnie go nie stać na tę kolię, ale jestem przekonany, że gotów byłby się nawet zadłużyć, byleby tylko pokazać, że może posiadać coś równie pięknego. Jest bowiem co podziwiać - najlepszy kunszt wykonania, najcenniejsze, starannie wyselekcjonowane surowce oraz najprawdziwsza magia voodoo zaklęta w czymś tak olśniewającym. Jamajka jest wylęgarnią podobnych artefaktów mających później cieszyć każdego czarnoksiężnika, jednak trudno je zdobyć. Miejscowi zaklinacze przedmiotów niechętnie dzielą się swoimi pracami z obcymi - chyba, że naprawdę za solidną cenę. Do tego dochodzi transport na Wyspy oraz naturalny procent dla sklepu, który wszak musi zarabiać. Końcowe cyferki na skrawku pergaminu naprawdę mogą wywołać zawrót głowy. Jestem ciekawy twojej reakcji, ale nie spodziewałem się, że zechcesz kupić tę kolię. Może inaczej - zechcesz, ale się na to nie zdecydujesz. Tymczasem z ust padają słowa, które muszę wręcz skwitować zaskoczeniem. Ponownie unoszę brwi. Poprawiam dyskretnie rękawy szaty, po czym wspieram się na ladzie.
- Między innymi - potwierdzam. - To bardzo skomplikowany mechanizm. Bazuje na nagromadzeniu nienawiści w osobie noszącej ową biżuterię - dodaję. Co jak co, ale na tym nasz ród zna się najlepiej - na bezkresnej nienawiści przekuwanej w czyny. - Niestety wymaga posiadania różdżki przynajmniej w kieszeni. Chyba, że osoba potrafi posługiwać się magią bezróżdżkową - dookreślam. Żałuję, że technika zaklinania artefaktów nie posunęła się dalej, ale niestety trzeba przyjąć twarde warunki gry. Znalezienie czegoś na wskroś idealnego jest na obecną chwilę niemożliwe. Kto jednak wie jak to się potoczy w przyszłości? Co prawda w świecie magicznym wszystko rozwija się wyjątkowo powoli, ale nie jest wykluczone, że nawet to się zmieni.
- To jeden z najcenniejszych naszych artefaktów - podkreślam po raz kolejny, żeby uzmysłowić mężczyźnie, że to naprawdę d r o g a rzecz. I najprawdopodobniej nie ma tyle pieniędzy. Nie wypada jednak mówić tego wprost, o ile nie chce się obrazić adwersarza. Pomimo rodzinnych niesnasek nie zamierzam tego robić. Zysk dla sklepu jest najważniejszy.
- Defensywnym… - mruczę pod nosem obracając się w kierunku gabloty za moimi plecami. Niestety nie widzę tam niczego odpowiedniego. Kucam więc chcąc sięgnąć do szafek pod ladę. Nic mi nie przychodzi do głowy, aż impulsywnie zbieram delikatną fiolkę z półki oraz stawiam ją na blacie. - Może łzy nimfy? Mogą być przydatne podczas przymusowego pojenia eliksirem prawdy - rzucam neutralnie, chociaż nie jestem przekonany co do własnego wyboru. Naprawdę trudno tutaj o coś o charakterze obronnym.
- Między innymi - potwierdzam. - To bardzo skomplikowany mechanizm. Bazuje na nagromadzeniu nienawiści w osobie noszącej ową biżuterię - dodaję. Co jak co, ale na tym nasz ród zna się najlepiej - na bezkresnej nienawiści przekuwanej w czyny. - Niestety wymaga posiadania różdżki przynajmniej w kieszeni. Chyba, że osoba potrafi posługiwać się magią bezróżdżkową - dookreślam. Żałuję, że technika zaklinania artefaktów nie posunęła się dalej, ale niestety trzeba przyjąć twarde warunki gry. Znalezienie czegoś na wskroś idealnego jest na obecną chwilę niemożliwe. Kto jednak wie jak to się potoczy w przyszłości? Co prawda w świecie magicznym wszystko rozwija się wyjątkowo powoli, ale nie jest wykluczone, że nawet to się zmieni.
- To jeden z najcenniejszych naszych artefaktów - podkreślam po raz kolejny, żeby uzmysłowić mężczyźnie, że to naprawdę d r o g a rzecz. I najprawdopodobniej nie ma tyle pieniędzy. Nie wypada jednak mówić tego wprost, o ile nie chce się obrazić adwersarza. Pomimo rodzinnych niesnasek nie zamierzam tego robić. Zysk dla sklepu jest najważniejszy.
- Defensywnym… - mruczę pod nosem obracając się w kierunku gabloty za moimi plecami. Niestety nie widzę tam niczego odpowiedniego. Kucam więc chcąc sięgnąć do szafek pod ladę. Nic mi nie przychodzi do głowy, aż impulsywnie zbieram delikatną fiolkę z półki oraz stawiam ją na blacie. - Może łzy nimfy? Mogą być przydatne podczas przymusowego pojenia eliksirem prawdy - rzucam neutralnie, chociaż nie jestem przekonany co do własnego wyboru. Naprawdę trudno tutaj o coś o charakterze obronnym.
Milczenie, cisza grobowa, a jakże wymowna. Zdmuchnęła iskry złudzeń. Zostawiła tło straconych nadziei.
I powiedziała więcej niż słowa.
I powiedziała więcej niż słowa.
Quentin Burke
Zawód : alchemik, ale pomaga u Borgina & Burke'a
Wiek : 29
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Żonaty
Unikaj milczenia
z którego zbyt często korzystasz
ono może rozwiązać ci język.
z którego zbyt często korzystasz
ono może rozwiązać ci język.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
W opowieści Quentina słyszał echa greckich mitów, opowieści, które babka opowiadała mu do poduszki. Wychował się na bajkach o nienawiści i śmierci, o potędze i podłości - jeśli w nielicznych podaniach zasłyszał czasem o miłości, nigdy nie była ona łagodna, a pełna emocji, krwi oraz setek przebitych serc, ciał rozszarpanych ostrymi pazurami. Zachwycił się szczerze delikatnością kolii, zdobieniami, jakie wzruszyłyby najpewniejszego w swym kunszcie jubilera, a nadto, nałożoną nań mocą. Straszliwą, upiorną: zamykającą w pięknym przedmiocie czyste zło, bez duszka przynoszącego ostatni promyk nadziei. Nie miał przed sobą puszki Pandory, a przedmiot definitywnie przesiąknięty czarną magią, w swym okrucieństwie zdawał mu się doskonały. Asterion nie mógł poskromić swej ciekawości, pragnął go mieć, zbadać, rozłożyć na części i dotknąć magicznego rdzeniu, owiewającego czyste złoto tak plugawymi czarami. Czy potrafił dotrzeć do głębi? Nie miał wątpliwości, a im dłużej słuchał Burke'a, tym bardziej odczuwał niemrawe swędzenie w czubkach palców, drżących z niecierpliwości, by musnąć zimny metal, wsłuchać się w bicie serca pod złotą osłoną, lekkim dotykiem obadać ukryty pod stopem potencjał magiczny.
-Wyczuwa natężenie? I zmienia próg w zetknięciu z każdą kolejną ofiarą? - mruknął pod nosem, zafascynowany przyglądając się błyszczącej kolii, czując coraz silniejsze pożądanie do rzeczy - ból jest porównywalny do cierpienia wywołanego konkretną klątwą? - dopytał strategicznie, niezmiernie zafrapowany nowym cackiem. Kuszącym, nęcącym, niebezpiecznym w całym słodkim spectrum swego znaczenia - nie pokazywałbyś mi go, gdybyś sądził, że mnie na niego nie stać. Chętnie się przekonam, czy warty jest swej ceny - rzekł spokojnie, wyjmując zza pazuchy szaty sakiewkę z ciężkimi galeonami. Fundusze niepokojąco topniały, lecz skoro udało mu się wrócić na prostą po drobnych kłopotach z goblinami, nie trapił się kondycją finansową. Dopiero kolejna - właściwa - propozycja Quentina oderwała Asteriona od wpatrywania się głodnym wzrokiem w lśniący naszyjnik - może uda mu się zmienić formę? Gustowne spinki do mankietów? - lśniąca fiolka zalśniła w nikłym blasku świec, a zawartość zamigotała przejrzyście. Znał właściwości łez nimfy i... poczuł, że znalazł dla Deirdre coś idealnego.
-Świetnie. Poproszę o jedną fiolkę. I niezmiennie, również kolię - zdecydował, odliczając pieczołowicie horrendalną należność. Grzecznie pożegnał się z Quentinem, dziękując mu za doradztwo, po czym wrócił - ledwie za ścianę, zaszywając się w pracowni i natychmiast biorąc pod lupę zaklęty naszyjnik.
|As zt
-Wyczuwa natężenie? I zmienia próg w zetknięciu z każdą kolejną ofiarą? - mruknął pod nosem, zafascynowany przyglądając się błyszczącej kolii, czując coraz silniejsze pożądanie do rzeczy - ból jest porównywalny do cierpienia wywołanego konkretną klątwą? - dopytał strategicznie, niezmiernie zafrapowany nowym cackiem. Kuszącym, nęcącym, niebezpiecznym w całym słodkim spectrum swego znaczenia - nie pokazywałbyś mi go, gdybyś sądził, że mnie na niego nie stać. Chętnie się przekonam, czy warty jest swej ceny - rzekł spokojnie, wyjmując zza pazuchy szaty sakiewkę z ciężkimi galeonami. Fundusze niepokojąco topniały, lecz skoro udało mu się wrócić na prostą po drobnych kłopotach z goblinami, nie trapił się kondycją finansową. Dopiero kolejna - właściwa - propozycja Quentina oderwała Asteriona od wpatrywania się głodnym wzrokiem w lśniący naszyjnik - może uda mu się zmienić formę? Gustowne spinki do mankietów? - lśniąca fiolka zalśniła w nikłym blasku świec, a zawartość zamigotała przejrzyście. Znał właściwości łez nimfy i... poczuł, że znalazł dla Deirdre coś idealnego.
-Świetnie. Poproszę o jedną fiolkę. I niezmiennie, również kolię - zdecydował, odliczając pieczołowicie horrendalną należność. Grzecznie pożegnał się z Quentinem, dziękując mu za doradztwo, po czym wrócił - ledwie za ścianę, zaszywając się w pracowni i natychmiast biorąc pod lupę zaklęty naszyjnik.
|As zt
No, I am not Prince Hamlet, nor was meant to be
Najstraszniejsze opowieści są najlepsze. Trzymają w napięciu, wzbudzają gwałtowne emocje. Zresztą, czy ktoś w tych czasach jeszcze chce słuchać o szczęściu innych? Zachwycać się jakże sielankowym zakończeniem, typowym oraz przewidywalnym aż do znudzenia? Na pewno nie. Wszyscy pragną potęgi, zemsty bądź cierpienia tych, którzy wzbudzili w nich to samo, tylko wcześniej. Taka jest natura człowieka i nic tego nie zmieni. Może się przed tym wzbraniać, naturalnie, tylko czy był ku temu sens? Racjonalny powód? Raczej nie. Dlatego daję się porwać opisowi pięknej kolii z Jamajki - kunszt idzie w parze z destrukcją, którą w sobie nosi. Jest absolutnie zniewalająca. Uśmiecham się nawet lekko, na samo wspomnienie kiedy ujrzałem ją po raz pierwszy - i chociaż ten uśmiech bardziej przypomina grymas, w dodatku trwający raptem sekundy, nie ma nic lepszego ponad świadomość posiadania (chociaż przez chwilę) czegoś tak cennego. To pewnie dlatego nie jestem w stanie uwierzyć, że Valhakisa na to stać. Nawet jeśli rzeczywiście udałoby mu się uzbierać taką sumę galeonów to czy był wystarczająco silnym człowiekiem, żeby zrozumieć moc tego naszyjnika? Czy był w stanie ją udźwignąć? Niestety wątpię.
- Tak, dokładnie tak - przytakuję na oba pytania padające z jego ust. Jestem cierpliwy, nawet jeśli finalnie mielibyśmy nie dobić targu. Przyglądam się jego gestom, uważnie śledzę mimikę twarzy, zupełnie, jakby to miało mi w czymkolwiek pomóc. W określeniu jak zdeterminowanym jest klientem.
- Do cruciatusa - odpowiadam, dość miękko wypowiadając tę formułę. Czyli przy odpowiednim poziomie nienawiści może doprowadzić do obłędu - o tym na pewno wiesz. Cała pewność siebie jednak nagle ulatuje kiedy orientuję się, że naprawdę chcesz to kupić. Z niedowierzaniem obserwuję lądującą sakiewkę pełną pieniędzy, aż mrugam intensywnie w cichym zastanowieniu. Jesteś szalony, Valhakis.
Macham różdżką, mrucząc pod nosem znane sobie inkantacje ściągające wszelkie zabezpieczenia z kolii. Kolejnym ruchem nadgarstka chowam ją do zdobionego pudełka, wyściełanego atłasem. - Należy jej dotykać wyłącznie w rękawiczkach. Dotyczy to również użytkowania. Najlepiej zakładać ją na golf lub coś podobnie zabudowanego - przestrzegam, gdyż taki jest mój obowiązek.
- Naturalnie - mówię odnośnie łez nimfy. Je również pakuję, rozliczając osobno. Żegnam się z klientem, po czym powracam do przerwanych spraw. Dopiero pod wieczór wracając do domu.
zt.
- Tak, dokładnie tak - przytakuję na oba pytania padające z jego ust. Jestem cierpliwy, nawet jeśli finalnie mielibyśmy nie dobić targu. Przyglądam się jego gestom, uważnie śledzę mimikę twarzy, zupełnie, jakby to miało mi w czymkolwiek pomóc. W określeniu jak zdeterminowanym jest klientem.
- Do cruciatusa - odpowiadam, dość miękko wypowiadając tę formułę. Czyli przy odpowiednim poziomie nienawiści może doprowadzić do obłędu - o tym na pewno wiesz. Cała pewność siebie jednak nagle ulatuje kiedy orientuję się, że naprawdę chcesz to kupić. Z niedowierzaniem obserwuję lądującą sakiewkę pełną pieniędzy, aż mrugam intensywnie w cichym zastanowieniu. Jesteś szalony, Valhakis.
Macham różdżką, mrucząc pod nosem znane sobie inkantacje ściągające wszelkie zabezpieczenia z kolii. Kolejnym ruchem nadgarstka chowam ją do zdobionego pudełka, wyściełanego atłasem. - Należy jej dotykać wyłącznie w rękawiczkach. Dotyczy to również użytkowania. Najlepiej zakładać ją na golf lub coś podobnie zabudowanego - przestrzegam, gdyż taki jest mój obowiązek.
- Naturalnie - mówię odnośnie łez nimfy. Je również pakuję, rozliczając osobno. Żegnam się z klientem, po czym powracam do przerwanych spraw. Dopiero pod wieczór wracając do domu.
zt.
Milczenie, cisza grobowa, a jakże wymowna. Zdmuchnęła iskry złudzeń. Zostawiła tło straconych nadziei.
I powiedziała więcej niż słowa.
I powiedziała więcej niż słowa.
Quentin Burke
Zawód : alchemik, ale pomaga u Borgina & Burke'a
Wiek : 29
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Żonaty
Unikaj milczenia
z którego zbyt często korzystasz
ono może rozwiązać ci język.
z którego zbyt często korzystasz
ono może rozwiązać ci język.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
| 10 września
Niegdyś często stał za kontuarem. Miał wówczas niewiele ponad siedemnaście lat i nikłą wiedzę na temat artefaktów, co skutecznie uniemożliwiało mu siedzenie na zapleczu. Tamto miejsce było przeznaczone dla ojca i wujów, którzy wraz z Borginami zajmowali się wszelakimi poważnymi problemami, a on mógł się jedynie im przyglądać. Większość dnia spędzał na czytaniu opasłych ksiąg i przyglądaniu się sprzedawanym przedmiotom, nabierając doświadczenia do przyszłego fachu. Niejednokrotnie zdarzało się również, że ścierał kurze z półek czy przeprowadzał niezwykle żmudną inwentaryzację. Z czasem te obowiązki przejęli młodsi członkowie rodziny lub specjalnie do tego zatrudnieni pracownicy, a on wreszcie mógł się zająć tym czym zajmowali się jego starsi krewni. Nie traktował klątw i związanych z nimi tajemnic jako pracy, raczej jako życiową pasję, lecz dzisiejszego dnia wyjątkowo postanowił usiąść za kontuarem i spotkać się z klientami. Nie wiedział jak długo wytrzyma, chociaż z natury był cierpliwym człowiekiem, więc teoretycznie powinien wytrzymać dość długo. Usiadł na taborecie z grubym spisem run, przeglądając go z ciekawością, chociaż skupiał się na nieznanych sobie pozycjach. Bo choć zajmował się łamaniem klątw ponad dziesięć lat, wciąż nie znał wszystkich starożytnych run, a właśnie takie miał ambicje. Zdawał sobie sprawę z tego, że nauczenie się ich wszystkich zajmie mu jeszcze mnóstwo czasu, ale w zasadzie ekscytowała go ta wizja poznania czegoś nowego. Dlatego tak siedział przez jakiś czas, może godzinę, a może dwie - nie potrafił tego określić, zagłębiony w lekturze - kiedy do środka wszedł pierwszy klient. Spojrzał na niego sponad książki, nie poznając w nim nikogo znajomego. Sklep utrzymywał się przede wszystkim ze zleceń stałych klientów - ci, co wpadali tutaj przypadkiem, najczęściej z ciekawości, sprawiali sobie jakiś drobiazg. Mimo wszystko Edgar zamknął spis, odkładając go na półkę pod kontuarem, witając się z gościem. Ciężko było go ocenić ze względu na wygląd - prezentował się przeciętnie, tak jak każdy przeciętny czarodziej. Dopiero akcent go wyróżnił. Rosyjski, co do tego Edgar nie miał żadnych wątpliwości, nasłuchał się go podczas podróży po Syberii. Nic nie mógł poradzić na przykre wspomnienia, które automatycznie pojawiły się w jego głowie, ale nie dał tego po sobie poznać. Chociaż musiał przyznać, że udało mu się również zdobyć parę pozytywnych wspomnień - ostatecznie niechciany wypad na odległą Syberię nie był aż tak nieudany, chociaż zdecydowanie wolałby tam trafić w innych okolicznościach. I z różdżką, bo bez niej czuł się bezradny jak charłak, i było to jedno z gorszych uczuć jakie doświadczył w całym swoim życiu. Chyba nawet gorsze niż brak kilku palców u stopy - chodzenie dało się wyćwiczyć, ostatecznie mógł skorzystać z laski, natomiast bez różdżki czuł się po prostu bezbronny i bezużyteczny. Nowa różdżka na razie dobrze się spisywała, chociaż tak jak uprzedzał Ollivander, bywała jeszcze kapryśna. Rozstawał się z nią jeszcze rzadziej niż z poprzednią, ale zbyt dużo czasu spędził bez żadnej różdżki, żeby teraz ją zostawiać gdzieś w szufladzie na biurku. - Szuka pan czegoś konkretnego? - Zapytał, przyglądając się przybyszowi z ciekawością. Nie lubił kiedy klienci tak po prostu chodzili po sklepie i patrzyli na każdy produkt z osobna - wyglądali wówczas tak jakby coś kombinowali, nie wzbudzali w Edgarze zaufania (o ile jakikolwiek klient tego sklepu tak naprawdę je wzbudzał). Okazało się, że przybysz tak naprawdę nie chciał niczego kupować, a przyszedł z zamiarem sprzedaży. Edgar nigdy nie odmawiał możliwości zdobycia czegoś ciekawego do sklepu, więc zgodził się rzucić okiem na przyniesioną rzecz. Wyjął z szuflady bawełniane rękawiczki i magiczną lupę, nie chcąc ryzykować dotknięciem czegoś zaklętego - rzadko, ale zdarzało się, że dostawał rykoszetem czymś nieprzyjemnym. Taka była cena tego zawodu, nie zawsze dało się bezproblemowo zdjąć klątwę. Rosjanin położył na biurku nieduże pudełko, w którym znajdowała się złota figurka niedźwiedzia. Edgar miał ochotę parsknąć śmiechem na tę ironię losu, ale jak zwykle zachował powagę. Niedźwiedź, to zawsze musiał być niedźwiedź. Nie miał zamiaru dowiadywać się jak to zdobył, nie to było najważniejsze - najważniejsze było czy przyniesiony przez niego przedmiot ma jakąkolwiek wartość. Bardziej interesowało go dlaczego chce się tego pozbyć i zadał mu to pytanie, ale nie od razu uzyskał odpowiedź. Przybysz nie sprawiał wrażenia nikogo gadatliwego. Odpowiedział krótko, że wiąże z tą figurką złe wspomnienia. Edgarowi nie pozostało nic innego jak wzruszyć ramionami, nie zamierzał drążyć tematu. Pochylił się nad figurką, dopiero przez lupę zauważając jak misternie jest wyrzeźbiona. Każdy niedźwiedzi pazur był identyczny, nie wspominając już o spojrzeniu, które wydawało się prawdziwe, jakby w środku naprawdę była zaklęta niedźwiedzia dusza. Zerknął z zaciekawieniem na mężczyznę, czując, że kryje w sobie wiele tajemnic. Wyprostował się, nie mówiąc nic o tym jakie wrażenie wywarł na nim ten niewielki przedmiot. To piękna rzecz, na pewno cenna artystycznie i rzemieślniczo, estetyczna. Musiał jednak wiedzieć czy ma również jakieś magiczne właściwości, właśnie te cenił sobie najbardziej. Samą figurkę można kupić w sklepie jubilerskim, niekoniecznie tutaj. I tak jak się domyślał, mężczyzna pokręcił przecząco głową. Czyli złoty niedźwiedź pozostawał po prostu złotym niedźwiedziem. Trochę się zawiódł, spodziewał się czegoś bardziej ekscytującego, ale w zasadzie mógł kupić tę figurkę. Z pewnością nada się do nałożenia jakiejś klątwy - czasem potrzebowali również takich czystych rzeczy. Tak więc zgodził się na transakcję, chociaż mężczyzna zażądał zbyt dużej kwoty. Edgar mógł się tego spodziewać, a skoro figurka miała dla niego wartość sentymentalną, zapewne nie odsprzeda jej tak łatwo jak na początku utrzymywał. Edgar nie miał zamiaru z nim dyskutować - nie potrzebował tego niedźwiedzia do życia, nie zamierzał płacić za niego kroci. Mężczyzna w końcu to zrozumiał, bo zszedł z ceny i ze złością zgodził się na zaproponowaną kwotę. Szybko wyszedł ze sklepu - Edgar wątpił, by jeszcze kiedyś tutaj wrócił. Westchnął cicho, zanosząc figurkę na zaplecze. Z chęcią jeszcze raz jej się przyjrzy, ale tym razem dokładniej, bez ludzi patrzących mu na ręce. Nie cierpiał pracować w towarzystwie innych, nie potrafił się wówczas skupić. Denerwował go wtedy każdy szmer, na który w samotności najprawdopodobniej nie zwróciłby uwagi. Każde wypowiedziane słowo i próba konwersacji wytrącały go z równowagi. Kiedy badał artefakty lub łamał klątwy, zamykał się na zapleczu i siedział w ciszy pół dnia (a najchętniej pół nocy, bo zdecydowanie był nocnym markiem), zapominając o merlińskim świecie. W zasadzie mógłby skorzystać z dzisiejszego spokoju i od razu zająć się figurką, ale skoro już zwolnił rano pracownika na ten dzień, postanowił wrócić za kontuar. Zabezpieczył najpierw niedźwiedzia i schował go do szafki, po czym z powrotem usiadł na tym niezbyt wygodnym taborecie, wracając do lektury. W międzyczasie przerwało mu jeszcze parę osób, ale żadna z nich nie zdecydowała się na zakup czegokolwiek. Przyszło również parę listów i to na odpowiedzi na nie Edgar poświęcił najwięcej czasu - dotyczyły zamówień opium, a przez te nieszczęsne anomalie jak zwykle pojawiły się problemy z transportem. Denerwowało go to. Tęsknił za czasami, kiedy czarowanie nie wiązało się z żadnymi wybuchami, a teleportacja działała bez zarzutu. Teraz nawet podróż kominkiem mogła okazać się niebezpieczna, a to był główny środek transportu pomiędzy zamkiem w Durham a ulicą Pokątną. Miał nadzieję, że w końcu uda im się jakoś to okiełznać, przecież świat nie mógł tak wyglądać już zawsze. Nawet na tej nieszczęsnej syberyjskiej wyspie dało się normalnie korzystać z magii.
Zapieczętował ostatni list i podał go sowie, którą czekała naprawdę długa podróż. Sprzątnął pergamin i pióro z kałamarzem, wracając za kontuar. Miał zamiar posiedzieć tam jeszcze ze dwie godziny i wrócić do domu.
| zt
Niegdyś często stał za kontuarem. Miał wówczas niewiele ponad siedemnaście lat i nikłą wiedzę na temat artefaktów, co skutecznie uniemożliwiało mu siedzenie na zapleczu. Tamto miejsce było przeznaczone dla ojca i wujów, którzy wraz z Borginami zajmowali się wszelakimi poważnymi problemami, a on mógł się jedynie im przyglądać. Większość dnia spędzał na czytaniu opasłych ksiąg i przyglądaniu się sprzedawanym przedmiotom, nabierając doświadczenia do przyszłego fachu. Niejednokrotnie zdarzało się również, że ścierał kurze z półek czy przeprowadzał niezwykle żmudną inwentaryzację. Z czasem te obowiązki przejęli młodsi członkowie rodziny lub specjalnie do tego zatrudnieni pracownicy, a on wreszcie mógł się zająć tym czym zajmowali się jego starsi krewni. Nie traktował klątw i związanych z nimi tajemnic jako pracy, raczej jako życiową pasję, lecz dzisiejszego dnia wyjątkowo postanowił usiąść za kontuarem i spotkać się z klientami. Nie wiedział jak długo wytrzyma, chociaż z natury był cierpliwym człowiekiem, więc teoretycznie powinien wytrzymać dość długo. Usiadł na taborecie z grubym spisem run, przeglądając go z ciekawością, chociaż skupiał się na nieznanych sobie pozycjach. Bo choć zajmował się łamaniem klątw ponad dziesięć lat, wciąż nie znał wszystkich starożytnych run, a właśnie takie miał ambicje. Zdawał sobie sprawę z tego, że nauczenie się ich wszystkich zajmie mu jeszcze mnóstwo czasu, ale w zasadzie ekscytowała go ta wizja poznania czegoś nowego. Dlatego tak siedział przez jakiś czas, może godzinę, a może dwie - nie potrafił tego określić, zagłębiony w lekturze - kiedy do środka wszedł pierwszy klient. Spojrzał na niego sponad książki, nie poznając w nim nikogo znajomego. Sklep utrzymywał się przede wszystkim ze zleceń stałych klientów - ci, co wpadali tutaj przypadkiem, najczęściej z ciekawości, sprawiali sobie jakiś drobiazg. Mimo wszystko Edgar zamknął spis, odkładając go na półkę pod kontuarem, witając się z gościem. Ciężko było go ocenić ze względu na wygląd - prezentował się przeciętnie, tak jak każdy przeciętny czarodziej. Dopiero akcent go wyróżnił. Rosyjski, co do tego Edgar nie miał żadnych wątpliwości, nasłuchał się go podczas podróży po Syberii. Nic nie mógł poradzić na przykre wspomnienia, które automatycznie pojawiły się w jego głowie, ale nie dał tego po sobie poznać. Chociaż musiał przyznać, że udało mu się również zdobyć parę pozytywnych wspomnień - ostatecznie niechciany wypad na odległą Syberię nie był aż tak nieudany, chociaż zdecydowanie wolałby tam trafić w innych okolicznościach. I z różdżką, bo bez niej czuł się bezradny jak charłak, i było to jedno z gorszych uczuć jakie doświadczył w całym swoim życiu. Chyba nawet gorsze niż brak kilku palców u stopy - chodzenie dało się wyćwiczyć, ostatecznie mógł skorzystać z laski, natomiast bez różdżki czuł się po prostu bezbronny i bezużyteczny. Nowa różdżka na razie dobrze się spisywała, chociaż tak jak uprzedzał Ollivander, bywała jeszcze kapryśna. Rozstawał się z nią jeszcze rzadziej niż z poprzednią, ale zbyt dużo czasu spędził bez żadnej różdżki, żeby teraz ją zostawiać gdzieś w szufladzie na biurku. - Szuka pan czegoś konkretnego? - Zapytał, przyglądając się przybyszowi z ciekawością. Nie lubił kiedy klienci tak po prostu chodzili po sklepie i patrzyli na każdy produkt z osobna - wyglądali wówczas tak jakby coś kombinowali, nie wzbudzali w Edgarze zaufania (o ile jakikolwiek klient tego sklepu tak naprawdę je wzbudzał). Okazało się, że przybysz tak naprawdę nie chciał niczego kupować, a przyszedł z zamiarem sprzedaży. Edgar nigdy nie odmawiał możliwości zdobycia czegoś ciekawego do sklepu, więc zgodził się rzucić okiem na przyniesioną rzecz. Wyjął z szuflady bawełniane rękawiczki i magiczną lupę, nie chcąc ryzykować dotknięciem czegoś zaklętego - rzadko, ale zdarzało się, że dostawał rykoszetem czymś nieprzyjemnym. Taka była cena tego zawodu, nie zawsze dało się bezproblemowo zdjąć klątwę. Rosjanin położył na biurku nieduże pudełko, w którym znajdowała się złota figurka niedźwiedzia. Edgar miał ochotę parsknąć śmiechem na tę ironię losu, ale jak zwykle zachował powagę. Niedźwiedź, to zawsze musiał być niedźwiedź. Nie miał zamiaru dowiadywać się jak to zdobył, nie to było najważniejsze - najważniejsze było czy przyniesiony przez niego przedmiot ma jakąkolwiek wartość. Bardziej interesowało go dlaczego chce się tego pozbyć i zadał mu to pytanie, ale nie od razu uzyskał odpowiedź. Przybysz nie sprawiał wrażenia nikogo gadatliwego. Odpowiedział krótko, że wiąże z tą figurką złe wspomnienia. Edgarowi nie pozostało nic innego jak wzruszyć ramionami, nie zamierzał drążyć tematu. Pochylił się nad figurką, dopiero przez lupę zauważając jak misternie jest wyrzeźbiona. Każdy niedźwiedzi pazur był identyczny, nie wspominając już o spojrzeniu, które wydawało się prawdziwe, jakby w środku naprawdę była zaklęta niedźwiedzia dusza. Zerknął z zaciekawieniem na mężczyznę, czując, że kryje w sobie wiele tajemnic. Wyprostował się, nie mówiąc nic o tym jakie wrażenie wywarł na nim ten niewielki przedmiot. To piękna rzecz, na pewno cenna artystycznie i rzemieślniczo, estetyczna. Musiał jednak wiedzieć czy ma również jakieś magiczne właściwości, właśnie te cenił sobie najbardziej. Samą figurkę można kupić w sklepie jubilerskim, niekoniecznie tutaj. I tak jak się domyślał, mężczyzna pokręcił przecząco głową. Czyli złoty niedźwiedź pozostawał po prostu złotym niedźwiedziem. Trochę się zawiódł, spodziewał się czegoś bardziej ekscytującego, ale w zasadzie mógł kupić tę figurkę. Z pewnością nada się do nałożenia jakiejś klątwy - czasem potrzebowali również takich czystych rzeczy. Tak więc zgodził się na transakcję, chociaż mężczyzna zażądał zbyt dużej kwoty. Edgar mógł się tego spodziewać, a skoro figurka miała dla niego wartość sentymentalną, zapewne nie odsprzeda jej tak łatwo jak na początku utrzymywał. Edgar nie miał zamiaru z nim dyskutować - nie potrzebował tego niedźwiedzia do życia, nie zamierzał płacić za niego kroci. Mężczyzna w końcu to zrozumiał, bo zszedł z ceny i ze złością zgodził się na zaproponowaną kwotę. Szybko wyszedł ze sklepu - Edgar wątpił, by jeszcze kiedyś tutaj wrócił. Westchnął cicho, zanosząc figurkę na zaplecze. Z chęcią jeszcze raz jej się przyjrzy, ale tym razem dokładniej, bez ludzi patrzących mu na ręce. Nie cierpiał pracować w towarzystwie innych, nie potrafił się wówczas skupić. Denerwował go wtedy każdy szmer, na który w samotności najprawdopodobniej nie zwróciłby uwagi. Każde wypowiedziane słowo i próba konwersacji wytrącały go z równowagi. Kiedy badał artefakty lub łamał klątwy, zamykał się na zapleczu i siedział w ciszy pół dnia (a najchętniej pół nocy, bo zdecydowanie był nocnym markiem), zapominając o merlińskim świecie. W zasadzie mógłby skorzystać z dzisiejszego spokoju i od razu zająć się figurką, ale skoro już zwolnił rano pracownika na ten dzień, postanowił wrócić za kontuar. Zabezpieczył najpierw niedźwiedzia i schował go do szafki, po czym z powrotem usiadł na tym niezbyt wygodnym taborecie, wracając do lektury. W międzyczasie przerwało mu jeszcze parę osób, ale żadna z nich nie zdecydowała się na zakup czegokolwiek. Przyszło również parę listów i to na odpowiedzi na nie Edgar poświęcił najwięcej czasu - dotyczyły zamówień opium, a przez te nieszczęsne anomalie jak zwykle pojawiły się problemy z transportem. Denerwowało go to. Tęsknił za czasami, kiedy czarowanie nie wiązało się z żadnymi wybuchami, a teleportacja działała bez zarzutu. Teraz nawet podróż kominkiem mogła okazać się niebezpieczna, a to był główny środek transportu pomiędzy zamkiem w Durham a ulicą Pokątną. Miał nadzieję, że w końcu uda im się jakoś to okiełznać, przecież świat nie mógł tak wyglądać już zawsze. Nawet na tej nieszczęsnej syberyjskiej wyspie dało się normalnie korzystać z magii.
Zapieczętował ostatni list i podał go sowie, którą czekała naprawdę długa podróż. Sprzątnął pergamin i pióro z kałamarzem, wracając za kontuar. Miał zamiar posiedzieć tam jeszcze ze dwie godziny i wrócić do domu.
| zt
We build castles with our fears and sleep in them like
kings and queens
kings and queens
Edgar Burke
Zawód : nestor, B&B, łamacz klątw
Wiek : 35
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Żonaty
Gdybym był babą, rozpłakałbym się rzewnie nad swym losem, ale jestem Burkiem, więc trzymam fason.
OPCM : 25 +5
UROKI : 0
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 5
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 30 +1
ZWINNOŚĆ : 2
SPRAWNOŚĆ : 9
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
| wstępnie 25.07
Odkąd niedawno zacieśniła współpracę ze sklepem Borgina i Burke’a, pojawiała się tu częściej niż kiedyś, kiedy to czasem sprzedawała tu znalezione artefakty, a czasem nabywała coś do swoich zbiorów. Teraz dodatkowo była na usługach sklepu jako łamaczka i nakładaczka klątw, pozostając do dyspozycji zarówno samych właścicieli, jak i ich klienteli. Nadal cieszyła się dużą autonomią, nie była uwiązana na stałym etacie za sklepową ladą, a przynajmniej nie musiała już szukać klientów w Białej Wywernie ani tego typu miejscach. Tych pojawiało się więcej i mieli zasobniejsze sakiewki, a co za tym szło, i zarobki Zabini wzrosły, co napawało ją zadowoleniem, bo na więcej mogła sobie pozwolić. Obie strony czerpały korzyści ze współpracy; wiedziała przecież, że Burke’owie nie zainteresowali się nią bezinteresownie, czerpali z pewnością własne profity z tego, że spełniała związane z klątwami zachcianki ich klientów. Dla Lyanny było to bardziej atrakcyjne niż powrót do ministerstwa lub ubieganie się o posadę w Gringottcie, gdzie ograniczeń byłoby dużo więcej i przede wszystkim nie mogłaby zaklinać ani robić innych zakazanych rzeczy. A Lyanna nie lubiła ograniczeń ani zakazów, choć okazywało się, że bliższe związanie się z jakimś miejscem było przydatne, zwłaszcza jeśli miejsce to odpowiadało jej potrzebom i oferowało możliwości znacznie ciekawsze niż niegdyś zaoferowało jej ministerstwo, które zresztą porzuciła krótko po rozstaniu z Theo. Porzucenie przez ukochanego nie było jedynym powodem, ale przelało czarę goryczy, która gromadziła się w niej, gdy była niesprawiedliwie traktowana przez przełożonych umniejszających jej zdolności tylko dlatego że była młodą kobietą, i powierzających jej najmniej interesujące zadania. Wyjechała na dłuższy czas za granicę, gdzie nauczyła się więcej niż przez okres pracy w ministerstwie, a po powrocie działała niezależnie, na własny rachunek.
Dzisiejszego dnia pojawiła się w sklepie, niosąc w torbie kilka przedmiotów na sprzedaż, które pozyskała niedawno, a które potencjalnie mogły zainteresować klientów sklepu, tym samym dostarczając korzyści i jej, i właścicielom sklepu. Jednak kiedy wsunęła się do środka ponurego lokalu, ze swoimi czarnymi ubraniami i bladością dziwnie do tego miejsca pasując, czyjaś sylwetka przyciągnęła jej wzrok od razu. Oczywiście, że rozpoznała tę kobietę, ale czy ona rozpoznała ją?
- Co tutaj robisz? – wyrwało jej się odruchowo, bo nie potrafiła tego pojąć. Thea, siostra bliźniaczka jej byłego, która, o ile dobrze pamiętała, była uzdrowicielką. Czyżby zmieniła branżę i zaczęła sprzedawać przeklęte artefakty? Tak jakoś się złożyło, że Zabini natknęła się tu na nią po raz pierwszy, w końcu nie pojawiała się tu codziennie. Poczuła się niezręcznie, choć starała się to ukrywać. Nie widziała Thei od dawna, bo po tym, jak porzucił ją Theo, zerwała wszelkie kontakty z jego rodziną, nie chciała rozdrapywać ran. Jednak ścieżki jej i byłego niedawno znowu się przecięły, a jakby tego było mało, teraz spotkała jego siostrę, nie wiedząc nawet, co ta myślała o niej i całej sprawie, ile zdradził jej Theo.
Odkąd niedawno zacieśniła współpracę ze sklepem Borgina i Burke’a, pojawiała się tu częściej niż kiedyś, kiedy to czasem sprzedawała tu znalezione artefakty, a czasem nabywała coś do swoich zbiorów. Teraz dodatkowo była na usługach sklepu jako łamaczka i nakładaczka klątw, pozostając do dyspozycji zarówno samych właścicieli, jak i ich klienteli. Nadal cieszyła się dużą autonomią, nie była uwiązana na stałym etacie za sklepową ladą, a przynajmniej nie musiała już szukać klientów w Białej Wywernie ani tego typu miejscach. Tych pojawiało się więcej i mieli zasobniejsze sakiewki, a co za tym szło, i zarobki Zabini wzrosły, co napawało ją zadowoleniem, bo na więcej mogła sobie pozwolić. Obie strony czerpały korzyści ze współpracy; wiedziała przecież, że Burke’owie nie zainteresowali się nią bezinteresownie, czerpali z pewnością własne profity z tego, że spełniała związane z klątwami zachcianki ich klientów. Dla Lyanny było to bardziej atrakcyjne niż powrót do ministerstwa lub ubieganie się o posadę w Gringottcie, gdzie ograniczeń byłoby dużo więcej i przede wszystkim nie mogłaby zaklinać ani robić innych zakazanych rzeczy. A Lyanna nie lubiła ograniczeń ani zakazów, choć okazywało się, że bliższe związanie się z jakimś miejscem było przydatne, zwłaszcza jeśli miejsce to odpowiadało jej potrzebom i oferowało możliwości znacznie ciekawsze niż niegdyś zaoferowało jej ministerstwo, które zresztą porzuciła krótko po rozstaniu z Theo. Porzucenie przez ukochanego nie było jedynym powodem, ale przelało czarę goryczy, która gromadziła się w niej, gdy była niesprawiedliwie traktowana przez przełożonych umniejszających jej zdolności tylko dlatego że była młodą kobietą, i powierzających jej najmniej interesujące zadania. Wyjechała na dłuższy czas za granicę, gdzie nauczyła się więcej niż przez okres pracy w ministerstwie, a po powrocie działała niezależnie, na własny rachunek.
Dzisiejszego dnia pojawiła się w sklepie, niosąc w torbie kilka przedmiotów na sprzedaż, które pozyskała niedawno, a które potencjalnie mogły zainteresować klientów sklepu, tym samym dostarczając korzyści i jej, i właścicielom sklepu. Jednak kiedy wsunęła się do środka ponurego lokalu, ze swoimi czarnymi ubraniami i bladością dziwnie do tego miejsca pasując, czyjaś sylwetka przyciągnęła jej wzrok od razu. Oczywiście, że rozpoznała tę kobietę, ale czy ona rozpoznała ją?
- Co tutaj robisz? – wyrwało jej się odruchowo, bo nie potrafiła tego pojąć. Thea, siostra bliźniaczka jej byłego, która, o ile dobrze pamiętała, była uzdrowicielką. Czyżby zmieniła branżę i zaczęła sprzedawać przeklęte artefakty? Tak jakoś się złożyło, że Zabini natknęła się tu na nią po raz pierwszy, w końcu nie pojawiała się tu codziennie. Poczuła się niezręcznie, choć starała się to ukrywać. Nie widziała Thei od dawna, bo po tym, jak porzucił ją Theo, zerwała wszelkie kontakty z jego rodziną, nie chciała rozdrapywać ran. Jednak ścieżki jej i byłego niedawno znowu się przecięły, a jakby tego było mało, teraz spotkała jego siostrę, nie wiedząc nawet, co ta myślała o niej i całej sprawie, ile zdradził jej Theo.
Wypuściła kolejny obłok szarego dymu mrucząc przy tym niewyraźnie pod nosem. Wpatrywała się przez chwilę jak rozrzedza się w powietrzu i w końcu wróciła do dokumentów. Thea na swój sposób lubiła tak zwaną papierkową robotę. Stosy pergaminów i ksiąg wydawały się znacznie przyjemniejszym towarzyszami niż ludzi wraz z ich wieczną mieszaniną żądań i oczekiwań. Mogła oczyścić umysł i skupić się na odpowiednim wypełnianiu kolejnych tabel. Wiecznie zabiegana i wiecznie o coś proszona robiła już trzecie podejście, by ogarnąć kwestię związane przede wszystkim z zaopatrzeniem palarni. W nawale obowiązku ledwo przyswoiła, że w sklepie ma się pojawić nowy łamacz/nakładacz klątw. Zresztą Thea wciąż zachowywała bezpieczny dystans od spraw związanych z głównym źródłem dochodu sklepu. Co prawda już parę razy obiło się jej o uszy nazwisko Zabini, ale nie przyszło jej do głowy, że chodzi o tę konkretną Zabini. Czy to miało jakieś znaczenie? Teoretycznie nie ale na wytłumaczenie wszystkich zaszłości jeszcze przyjdzie czas.
Po kilkudziesięciu minutach przebywania w swojej jaskini w końcu wyłoniła się na zewnątrz. Dość niechętnie udała się na górę po brakujące dokumenty. Nie do końca podobało jej się, że należało przejść przez sklep, żeby dotrzeć do palarni ale nie miała na to żadnego wpływu. Zresztą z samymi krewnymi matki również nie dogadywała się najlepiej. Prawdę mówiąc, ciężko byłoby przyznać, że Thea, zwłaszcza ostatnimi czasy potrafi się porozumieć z kimkolwiek. Chyba że czegoś akurat potrzebowała, w takich sytuacjach mogły zdarzyć się nieliczne wyjątki. Przeszła przez wnętrze sklepu dziękując w duchu losowi za chwilowy brak klientów i szybkim krokiem skierowała się w stronę zaplecza. Odnalezienie potrzebnych dokumentów zajęło może kilka minut. Mimo podświadomej niechęci do tego miejsca po niemal roku pracy poruszała się po sklepie dość swobodnie. Gdy usłyszała dźwięk dzwonka sugerujący nadejście kolejnego klienta skrzywiła się lekko. Naprawdę nie miała siły na użeranie się z nadętym paniczem, podrzędnym rzezimieszkiem czy jaką inną cholerą, które niby pilne sprawy przyciągnęły do sklepu. Ostrożnie wyszła z zaplecza mając nadzieję, że uda się jej umknąć z pola widzenia przybyłego i szybko schować się w piwnicy. Jednak to, co zobaczyła sprawiło, że czuła się niemal wryta w porośniętą brudem podłogę. Ze względu na to, gdzie właśnie stała prawdopodobnie to ona zobaczyła ją jako pierwsza. Czy rozpoznała pannę Zabini? Nie tak łatwo zapomnieć osobę, która w zadziwiający sposób przewróciła życie bliźniaków Wilkes do góry nogami. Może była to lekka przesada ale...albo w sumie to nie. Theę ogarniało coraz silniejsze poczucie rozbawienia, które było wyraźnie widoczne na bladej twarzy. - Nie sądzisz, że to niezbyt grzeczna forma powitania? - spytała nie próbując ukryć towarzyszących tej chwili emocji. Przez te wszystkie długie miesiące nigdy nawet nie natknęła się na niedoszłą szwagierkę. Teraz ona wyrasta tuż przed nią i wydaje się jeszcze bardziej zaskoczona całą sytuacją niż Thea. Zapowiada się dość ciekawie, a to przecież dopiero pierwsze sekundy ich ponownego spotkania.
Po kilkudziesięciu minutach przebywania w swojej jaskini w końcu wyłoniła się na zewnątrz. Dość niechętnie udała się na górę po brakujące dokumenty. Nie do końca podobało jej się, że należało przejść przez sklep, żeby dotrzeć do palarni ale nie miała na to żadnego wpływu. Zresztą z samymi krewnymi matki również nie dogadywała się najlepiej. Prawdę mówiąc, ciężko byłoby przyznać, że Thea, zwłaszcza ostatnimi czasy potrafi się porozumieć z kimkolwiek. Chyba że czegoś akurat potrzebowała, w takich sytuacjach mogły zdarzyć się nieliczne wyjątki. Przeszła przez wnętrze sklepu dziękując w duchu losowi za chwilowy brak klientów i szybkim krokiem skierowała się w stronę zaplecza. Odnalezienie potrzebnych dokumentów zajęło może kilka minut. Mimo podświadomej niechęci do tego miejsca po niemal roku pracy poruszała się po sklepie dość swobodnie. Gdy usłyszała dźwięk dzwonka sugerujący nadejście kolejnego klienta skrzywiła się lekko. Naprawdę nie miała siły na użeranie się z nadętym paniczem, podrzędnym rzezimieszkiem czy jaką inną cholerą, które niby pilne sprawy przyciągnęły do sklepu. Ostrożnie wyszła z zaplecza mając nadzieję, że uda się jej umknąć z pola widzenia przybyłego i szybko schować się w piwnicy. Jednak to, co zobaczyła sprawiło, że czuła się niemal wryta w porośniętą brudem podłogę. Ze względu na to, gdzie właśnie stała prawdopodobnie to ona zobaczyła ją jako pierwsza. Czy rozpoznała pannę Zabini? Nie tak łatwo zapomnieć osobę, która w zadziwiający sposób przewróciła życie bliźniaków Wilkes do góry nogami. Może była to lekka przesada ale...albo w sumie to nie. Theę ogarniało coraz silniejsze poczucie rozbawienia, które było wyraźnie widoczne na bladej twarzy. - Nie sądzisz, że to niezbyt grzeczna forma powitania? - spytała nie próbując ukryć towarzyszących tej chwili emocji. Przez te wszystkie długie miesiące nigdy nawet nie natknęła się na niedoszłą szwagierkę. Teraz ona wyrasta tuż przed nią i wydaje się jeszcze bardziej zaskoczona całą sytuacją niż Thea. Zapowiada się dość ciekawie, a to przecież dopiero pierwsze sekundy ich ponownego spotkania.
Spotkanie po latach z Theodore było dla Lyanny szokiem. Do tej pory zdarzało jej się wracać pamięcią do chwil, kiedy to spędzili razem ten niezręczny czas gdzieś na Wyspie Psów, czekając na uspokojenie się zadymy, która zmusiła ich do ukrycia się razem w jakiejś zaniedbanej klitce. Wbrew rozsądkowi była ciekawa, co działo się z nim później, bo choć wiedziała już, że poparł słuszną sprawę, jeszcze nie dane im było się spotkać ponownie. Może to i lepiej, bo wiedziała, że to oznaczałoby ponowne rozdrapanie starych ran. Ale oboje się zmienili od czasu rozstania, Lyanna nie była już tą samą młodą dziewczyną ze złamanym sercem. Musiała się uodpornić, zdołała sobie wmówić, że nie potrzebuje ani Theo, ani nikogo innego, i wiodła samotniczy żywot. Wypierała myśl o tym, że w głębi duszy jej go brakowało. Nie chciała odczuwać tęsknoty ani sentymentów, bo to byłaby słabość, zwłaszcza po tym, jak Theodore porzucił ją z powodu jej krwi. Fałszywej krwi, ale jeszcze nie wiedział, że tak naprawdę była czystokrwista, a półkrew była tylko nieporozumieniem. Porzucenie się dokonało, wywierając wpływ na nich oboje, a na pewno na nią.
Spotkanie jego siostry nie było już tak wielkim szokiem jak spotkanie Theo, ale nadal poczuła mocne zdumienie, widząc kobietę właśnie tutaj, u Borgina i Burke’a. Ale Lyanna najwyraźniej nie była jedyną panną z porządnej czystokrwistej rodziny, która zboczyła na Nokturn. Ciekawe, czy i Thea zabrnęła tak daleko na ścieżce zła, czy jedynie zerkała na nią z ciekawością, dopiero zastanawiając się nad wyborem drogi? Lyanna kiedyś była w takim punkcie, ale dziś coraz pewniej kroczyła ścieżką podążającą w mrok, wyzbywając się resztek tego, co kiedyś mogło być w niej dobre.
Nie wiedziała, jak Theo przedstawił swojej siostrze wiadomą sprawę. W jakim świetle ją odmalował? Jak teraz postrzegała ją Thea? Lyanna przekonywała siebie, że i tak nie powinno jej to obchodzić, bo akceptacja Thei nie była jej potrzebna do szczęścia. Może kiedyś, w innym życiu innej Lyanny, próbowała o nią zabiegać, starając się mimo pewnych swoich towarzyskich niedostatków znaleźć wspólny język z siostrą ukochanego, ale teraz… relacja z Theo była przeszłością, relacja z jego siostrą również.
Przekrzywiła głowę lekko na bok, przyglądając się siostrze swego byłego, dopatrując się w niej zmian, ale i podobieństw do twarzy Theo, która niegdyś często była pierwszą rzeczą, jaką widziała rano po przebudzeniu. Prawdopodobnie wciąż byłaby w stanie narysować go z pamięci, gdyby oczywiście umiała rysować. Sama Lyanna z wyglądu nie zmieniła się zbyt wiele, poza tym że jej rysy stały się bardziej kobiece niż dziewczęce i jeszcze piękniejsze niż kiedyś. O wiele więcej zmian zaszło w charakterze, ale ten nie był widoczny na pierwszy rzut oka, może poza tym, że trzymała głowę wyżej, już nie musząc wstydzić się tego, kim była.
- Może i tak. Ale niespecjalnie lubię sztuczne, nadęte formułki, które nie mają nic wspólnego z rzeczywistością – odezwała się, lekko wzruszając ramionami. Nie była damą, nie musiała bawić się w kurtuazję. Mogłaby się w to bawić tylko gdyby było to elementem gry, przybranej maski (potrafiła dopasowywać się do różnych sytuacji i wychodziło jej to lepiej niż kiedyś), ale teraz nie było takiej potrzeby. Choć maskę przybrała i tak, podobnie jak przy Theo, nie mogąc pozwolić na to, by Thea ją przejrzała. Atmosfera zdawała się niezręczna i gęsta, choć nie aż tak, jak podczas spotkania z Theo. Niemniej jednak i tu dały się we znaki emocje, przez co odezwała się zanim zdążyła to dobrze przemyśleć, ale musiała nad tym zapanować, żeby się nie odsłonić i nie pozostawić przestrzeni, w którą kobieta mogłaby uderzyć. Poza tym nie bardzo wiedziała, jak powinna z nią rozmawiać, a fałszywe uprzejmości nie leżały w jej naturze, podobnie jak typowo babsko-plotkarskie pytania o to, jak jej się wiedzie i co ciekawego porabiała przez ostatnie lata. Nie należała do tego typu kobiet, czcze pogaduszki o niczym nie były dla niej. – Nietypowe miejsce na spotkanie po latach. Trochę ich minęło, odkąd widziałyśmy się ostatni raz – ciągnęła jednak powoli opanowanym, spokojnym głosem, a błękitne tęczówki lekko połyskiwały w półmroku sklepu. – Nie przypominam sobie, żebyś kiedykolwiek interesowała się przeklętymi artefaktami, a jednak teraz tu pracujesz… Chyba że się mylę? – Czemu jednak Thea, mając posadę uzdrowicielki w Mungu, miałaby pracować właśnie tu? Chyba że podobnie jak niegdyś Lyanna postawiła na większą autonomię, odcinając się od instytucji spętanej mnóstwem ograniczeń. – Ale jeśli się nie mylę, to wygląda na to, że w pewnym sensie jesteśmy współpracownicami. – W końcu Lyanna miała pracować dla Burke’ów, może nie na regularnym etacie w sklepie, ale współpraca to współpraca. To dzięki ich protekcji jej zarobki i reputacja mogły wzrosnąć. Nie wiedziała jednak jak zapatrywać się na to, że bliźniaczka jej byłego też tu pracowała. Chyba nie napawało jej to wielką radością.
Spotkanie jego siostry nie było już tak wielkim szokiem jak spotkanie Theo, ale nadal poczuła mocne zdumienie, widząc kobietę właśnie tutaj, u Borgina i Burke’a. Ale Lyanna najwyraźniej nie była jedyną panną z porządnej czystokrwistej rodziny, która zboczyła na Nokturn. Ciekawe, czy i Thea zabrnęła tak daleko na ścieżce zła, czy jedynie zerkała na nią z ciekawością, dopiero zastanawiając się nad wyborem drogi? Lyanna kiedyś była w takim punkcie, ale dziś coraz pewniej kroczyła ścieżką podążającą w mrok, wyzbywając się resztek tego, co kiedyś mogło być w niej dobre.
Nie wiedziała, jak Theo przedstawił swojej siostrze wiadomą sprawę. W jakim świetle ją odmalował? Jak teraz postrzegała ją Thea? Lyanna przekonywała siebie, że i tak nie powinno jej to obchodzić, bo akceptacja Thei nie była jej potrzebna do szczęścia. Może kiedyś, w innym życiu innej Lyanny, próbowała o nią zabiegać, starając się mimo pewnych swoich towarzyskich niedostatków znaleźć wspólny język z siostrą ukochanego, ale teraz… relacja z Theo była przeszłością, relacja z jego siostrą również.
Przekrzywiła głowę lekko na bok, przyglądając się siostrze swego byłego, dopatrując się w niej zmian, ale i podobieństw do twarzy Theo, która niegdyś często była pierwszą rzeczą, jaką widziała rano po przebudzeniu. Prawdopodobnie wciąż byłaby w stanie narysować go z pamięci, gdyby oczywiście umiała rysować. Sama Lyanna z wyglądu nie zmieniła się zbyt wiele, poza tym że jej rysy stały się bardziej kobiece niż dziewczęce i jeszcze piękniejsze niż kiedyś. O wiele więcej zmian zaszło w charakterze, ale ten nie był widoczny na pierwszy rzut oka, może poza tym, że trzymała głowę wyżej, już nie musząc wstydzić się tego, kim była.
- Może i tak. Ale niespecjalnie lubię sztuczne, nadęte formułki, które nie mają nic wspólnego z rzeczywistością – odezwała się, lekko wzruszając ramionami. Nie była damą, nie musiała bawić się w kurtuazję. Mogłaby się w to bawić tylko gdyby było to elementem gry, przybranej maski (potrafiła dopasowywać się do różnych sytuacji i wychodziło jej to lepiej niż kiedyś), ale teraz nie było takiej potrzeby. Choć maskę przybrała i tak, podobnie jak przy Theo, nie mogąc pozwolić na to, by Thea ją przejrzała. Atmosfera zdawała się niezręczna i gęsta, choć nie aż tak, jak podczas spotkania z Theo. Niemniej jednak i tu dały się we znaki emocje, przez co odezwała się zanim zdążyła to dobrze przemyśleć, ale musiała nad tym zapanować, żeby się nie odsłonić i nie pozostawić przestrzeni, w którą kobieta mogłaby uderzyć. Poza tym nie bardzo wiedziała, jak powinna z nią rozmawiać, a fałszywe uprzejmości nie leżały w jej naturze, podobnie jak typowo babsko-plotkarskie pytania o to, jak jej się wiedzie i co ciekawego porabiała przez ostatnie lata. Nie należała do tego typu kobiet, czcze pogaduszki o niczym nie były dla niej. – Nietypowe miejsce na spotkanie po latach. Trochę ich minęło, odkąd widziałyśmy się ostatni raz – ciągnęła jednak powoli opanowanym, spokojnym głosem, a błękitne tęczówki lekko połyskiwały w półmroku sklepu. – Nie przypominam sobie, żebyś kiedykolwiek interesowała się przeklętymi artefaktami, a jednak teraz tu pracujesz… Chyba że się mylę? – Czemu jednak Thea, mając posadę uzdrowicielki w Mungu, miałaby pracować właśnie tu? Chyba że podobnie jak niegdyś Lyanna postawiła na większą autonomię, odcinając się od instytucji spętanej mnóstwem ograniczeń. – Ale jeśli się nie mylę, to wygląda na to, że w pewnym sensie jesteśmy współpracownicami. – W końcu Lyanna miała pracować dla Burke’ów, może nie na regularnym etacie w sklepie, ale współpraca to współpraca. To dzięki ich protekcji jej zarobki i reputacja mogły wzrosnąć. Nie wiedziała jednak jak zapatrywać się na to, że bliźniaczka jej byłego też tu pracowała. Chyba nie napawało jej to wielką radością.
Brązowe tęczówki Goyle mimowolnie śledziły, każdy nawet mimowolny gest wykonany przez Lyanne. Uzupełniały luki, które powstały w dość odległym obrazie byłej szwagierki. Zabini z pozoru wydawała się dość łatwa do przejrzenia, ale przecież zawsze istniało prawdopodobieństwo popełnienia błędu. Ludzie się zmieniają, to prawda, owa przemiana nigdy nie jest jednak tak drastyczna jak się im wydaje. Thea wyciągnęła z kieszeni srebrną papierośnicę i chwilę później już zaciągała się nikotynowym dymem. Słysząc słowa dziewczyny nie mogła się powstrzymać od wyraźnego uśmiechu. Z rozbawieniem pokręciła głową - Tak, pamiętam - ta niechęć do umownych zachowań obowiązujących w społeczeństwa była już kiedyś widoczna, ale nie była wówczas tak ostentacyjna- Chyba wiesz, że tutaj - wykonała okrężny gest dłonią, w której trzymała papierosa - Będziesz musiała się przemóc.- Thea wiedziała, że Lyanna doskonale zdaje sobie sprawę z zasad obowiązujących w kontaktach z klientami, ale pani Goyle miała ochotę na małą zabawę. Miała zamiar pociągnąć za parę strun i zobaczyć jak myśli i jakie uczucia kryją się za to porcelanową twarzą. - Wojna wojną, Nokturn Nokturnem, ale pewne rzeczy nigdy się nie zmienią. - Zaciągnęła się po raz kolejny po czym strzepnęła popiół na ziemię. Ten zniknął, zanim zdążył osiąść na od dawna nieumytej podłodze. W słowach Thei kryła się aluzja do roli kobiet w społeczeństwie. Świat mógł chwiać się w posadach, ale one wciąż miały być nieświadome, ciche i usłużne. Kolejny obłok dymu wydobył się z czerwonych ust, które wciąż wyginały się w rozbawionym uśmiechu. - Jakby się nad tym zastanowić to wcale nie- odpowiedziała dość enigmatycznie odnosząc się oczywiście do miejsca, w którym się znajdowały. W końcu ona była w połowie Borginem a Lyanna...cóż ona zawsze wydawała się dość niespokojnym duchem. Może to właśnie z tego powodu zawładnęła sercem Theodora. Myśl o bracie natychmiast starła z ust Goyle wesoły uśmieszek. Jeszcze nie wiedziała, czy powinna go poinformować o spotkaniu z Lyanną. Na ten moment sądziła, że nie jest to konieczna. Sprawa wydawała się przecież od dawna zakończona, a może po prostu chciała oszczędzić bratu konieczności rozdrapywania starych ran.
Wzmianka o przeklętych artefaktach wywołała u Thei grymas niesmaku, zniknął on jednak równie szybko jak się pojawił. - Borgin&Burke to trochę więcej niż sterta przeklętych staroci - mruknęła z nutą ironii w głosie. - Ale masz rację - dodała po chwili- - Nigdy się nimi nie interesowałam i to się nie zmieniło. Brak mi w nich sensu. Po co używać narzędzia, które pociąga za sobą w otchłań mnóstwo ludzi zaczynając od bezpośredniej ofiary kończąc na jego twórcy. Istnieją subtelniejsze i prostsze sposoby by zniszczyć ludzkiego istnienia - wzruszyła lekko ramionami. Oczywiście nie miała w tej kwestii żadnego doświadczenia ale to wcale nie oznaczało, że nie miała racji.
Thea uważnie przyglądała się twarzy Lyanny, gdy ta wypowiadała ostatnie zdanie. Dziewczyna wyraźnie próbowała ukryć swoje uczucia związane z ewentualną współpracą, ale Thea i tak dostrzegła pewną dozę niechęci w jej zachowaniu - Spokojnie - wypuściła kolejny obłok dymu - Ja pracuję na dole - gestem dłoni wskazała schody prowadzące do palarni. - Jeśli się postarasz mało prawdopodobne byśmy ponownie się na siebie natknęły- Thea nie mówiła tego złośliwie. Przedstawiała jedynie możliwą opcję. Czy Lyanna z niej skorzystała zależało już tylko od niej.
Wzmianka o przeklętych artefaktach wywołała u Thei grymas niesmaku, zniknął on jednak równie szybko jak się pojawił. - Borgin&Burke to trochę więcej niż sterta przeklętych staroci - mruknęła z nutą ironii w głosie. - Ale masz rację - dodała po chwili- - Nigdy się nimi nie interesowałam i to się nie zmieniło. Brak mi w nich sensu. Po co używać narzędzia, które pociąga za sobą w otchłań mnóstwo ludzi zaczynając od bezpośredniej ofiary kończąc na jego twórcy. Istnieją subtelniejsze i prostsze sposoby by zniszczyć ludzkiego istnienia - wzruszyła lekko ramionami. Oczywiście nie miała w tej kwestii żadnego doświadczenia ale to wcale nie oznaczało, że nie miała racji.
Thea uważnie przyglądała się twarzy Lyanny, gdy ta wypowiadała ostatnie zdanie. Dziewczyna wyraźnie próbowała ukryć swoje uczucia związane z ewentualną współpracą, ale Thea i tak dostrzegła pewną dozę niechęci w jej zachowaniu - Spokojnie - wypuściła kolejny obłok dymu - Ja pracuję na dole - gestem dłoni wskazała schody prowadzące do palarni. - Jeśli się postarasz mało prawdopodobne byśmy ponownie się na siebie natknęły- Thea nie mówiła tego złośliwie. Przedstawiała jedynie możliwą opcję. Czy Lyanna z niej skorzystała zależało już tylko od niej.
Lyanna wierzyła, że nie jest tą osobą co kiedyś. Że przestała być dziewczyną, która kiedyś zakochała się w Theo. Łudziła się, że to już za nią, że jej serce nigdy więcej nie zostanie skalane podobną słabością jak uczucie do mężczyzny. Wierzyła, że siłą jest brak tego typu uczuć, bycie niezależną i zdolną do przetrwania bez mężczyzny czy rodziny. Miłość to słabość, która uwiązywała kobietę do kogoś. Nie podobało jej się to, że mimo wszystko czuła jakiś cień sentymentu do Theo, bo wolałaby nie czuć absolutnie nic po tym, jaką krzywdę jej wyrządził swoim odrzuceniem. Był w końcu jednym z bardzo nielicznych ludzi w jej życiu, którzy coś dla niej znaczyli. Większość społeczeństwa nie znaczyła dla niej nic. Ledwie kilka dni temu uczestniczyła w zabiciu kilku mugolek tylko po to, żeby móc wykąpać się w ich krwi. Jedną z nich zarżnęła sama, nie korzystając w tym celu nawet z różdżki. Ta dawna Lyanna nie była może dobrą osobą, ale nie znała czarnej magii ani nie miała krwi na rękach. Nowa Lyanna znała czarną magię, zaklinała, miała też za sobą pierwsze morderstwo, a do ilu przyczyniła się pośrednio swoimi klątwami – nie wiedziała. Nowa Lyanna była jedną z rycerzy Walpurgii i uczestniczyła w tworzeniu lepszego świata dla czarodziejów czystej krwi pod wodzą Czarnego Pana. Ale o tych rzeczach Thea z pewnością nie wiedziała, nie miała więc pojęcia, że teraz nie spotkała się z tamtą śliczną panienką z dobrego domu bawiącą się w kurs klątwołamacza.
- Inni klienci nie będą tobą – odezwała się, choć bez złośliwości. Mówiła cicho, spokojnie i w opanowany sposób, choć widok Thei rozdrapywał stare rany i przywoływał wspomnienia, które wolałaby zepchnąć na skraj świadomości. – Chyba nie liczyłaś na to, że zapytam cię, no nie wiem, o to jak ci się układa albo jak się miewa twoja rodzinka? O tym chyba rozmawiają kobiety kiedy spotykają na drodze dawną znajomą z przeszłości?
Wiedziała że będzie musiała szanować klientów, zwłaszcza tych o szlachetnej krwi i/lub o zasobnej sakiewce. Wyrosła w dobrej, konserwatywnej rodzinie czystej krwi, więc pewne podstawy wychowania jej wpojono, co nie znaczyło, że wszystko to lubiła. Ogólnie rzecz biorąc Lyanna dopasowywała się do sytuacji i potrafiła przybierać maski, ale często sama sobie wybierała, których zasad chce przestrzegać, a których nie, a co do których tylko udawała, że ich przestrzega. Chyba że miała do czynienia z ludźmi ważniejszymi od siebie, dla nich musiała starać się bardziej, ale Thea taka nie była. Nie czuła się też zobowiązana do tego, by być przymilną wobec siostry niedoszłego narzeczonego. Nie lubiła też babskich pogaduszek i udawania że się cieszy, spotykając kogoś po latach, podczas gdy w rzeczywistości ani jej tego kogoś nie brakowało, ani nie była ciekawa, co się dzieje w jego życiu. Chyba że byłyby to informacje możliwe do jakiegoś wykorzystania.
- Jeszcze się przekonamy, co się zmieni w nowym, lepszym świecie który wkrótce nadejdzie – dodała, zadzierając głowę w nieco butnym wyrazie. Lyanna z całą pewnością nie miała zamiaru być nieświadoma, cicha i usłużna. Ona była stworzona do większych rzeczy, po które wiele kobiet nie odważyłoby się sięgnąć. Ona sięgała, przesuwając swoje moralne granice coraz dalej. Nie obchodziła jej opinia rodziny, która skreśliła ją jeszcze we wczesnym dzieciństwie. Drwiła sobie z myśli, że ktoś z Zabinich miałby próbować ją ograniczać, ale odkąd ojciec umarł nikt nie był zainteresowany temperowaniem Lyanny, pozostawiając ją samej sobie. Tylko by spróbowali… Ale nie była od nich w żaden sposób zależna i łączyło ją z nimi tylko i wyłącznie nazwisko. Gdyby umarła, nikt nawet nie przyszedłby na jej pogrzeb. Zupełnie jak w niedawnym śnie, który miała, a w którym przy jej grobie nie pojawił się nikt z rodziny, nawet brat. Ani Theo. Ale w śnie tym pojawiło się i wspomnienie byłego, co budziło w niej sprzeczne uczucia.
Wiedziała że Borgin i Burke nie tylko handlują artefaktami, choć to one były najbardziej znaną gałęzią ich działalności. Z całą pewnością nie tylko Zabini dostarczała im różne fanty. W Londynie, a nawet w całej Anglii próżno byłoby szukać miejsca lepiej wyposażonego w rozmaite przedmioty służące do czynienia zła lub będące gratką dla kolekcjonerów o szczególnych, często niepokojących preferencjach. W końcu żaden normalny, zwyczajny czarodziej nie ustawiał sobie w domu skurczonych ludzkich główek, rąk Glorii ani przeklętych przedmiotów.
Przyjrzała się Thei uważniej, próbując ją przejrzeć, rozszyfrować motywacje które pchnęły ją w to miejsce i postawiły właśnie na jej drodze. Dlaczego spotkała akurat ją?
- Na dole? – zdziwiła się. Tam była, z tego co wiedziała, palarnia opium, ale nie znała szczegółów jej działalności, w końcu w sklepie pojawiała się w konkretnych sprawach i nie przesiadywała w nim cały czas. Nie wiedziała też co miałaby tam robić uzdrowicielka, a Lyanna nie wiedziała przecież, że Thea odeszła z Munga.
- Inni klienci nie będą tobą – odezwała się, choć bez złośliwości. Mówiła cicho, spokojnie i w opanowany sposób, choć widok Thei rozdrapywał stare rany i przywoływał wspomnienia, które wolałaby zepchnąć na skraj świadomości. – Chyba nie liczyłaś na to, że zapytam cię, no nie wiem, o to jak ci się układa albo jak się miewa twoja rodzinka? O tym chyba rozmawiają kobiety kiedy spotykają na drodze dawną znajomą z przeszłości?
Wiedziała że będzie musiała szanować klientów, zwłaszcza tych o szlachetnej krwi i/lub o zasobnej sakiewce. Wyrosła w dobrej, konserwatywnej rodzinie czystej krwi, więc pewne podstawy wychowania jej wpojono, co nie znaczyło, że wszystko to lubiła. Ogólnie rzecz biorąc Lyanna dopasowywała się do sytuacji i potrafiła przybierać maski, ale często sama sobie wybierała, których zasad chce przestrzegać, a których nie, a co do których tylko udawała, że ich przestrzega. Chyba że miała do czynienia z ludźmi ważniejszymi od siebie, dla nich musiała starać się bardziej, ale Thea taka nie była. Nie czuła się też zobowiązana do tego, by być przymilną wobec siostry niedoszłego narzeczonego. Nie lubiła też babskich pogaduszek i udawania że się cieszy, spotykając kogoś po latach, podczas gdy w rzeczywistości ani jej tego kogoś nie brakowało, ani nie była ciekawa, co się dzieje w jego życiu. Chyba że byłyby to informacje możliwe do jakiegoś wykorzystania.
- Jeszcze się przekonamy, co się zmieni w nowym, lepszym świecie który wkrótce nadejdzie – dodała, zadzierając głowę w nieco butnym wyrazie. Lyanna z całą pewnością nie miała zamiaru być nieświadoma, cicha i usłużna. Ona była stworzona do większych rzeczy, po które wiele kobiet nie odważyłoby się sięgnąć. Ona sięgała, przesuwając swoje moralne granice coraz dalej. Nie obchodziła jej opinia rodziny, która skreśliła ją jeszcze we wczesnym dzieciństwie. Drwiła sobie z myśli, że ktoś z Zabinich miałby próbować ją ograniczać, ale odkąd ojciec umarł nikt nie był zainteresowany temperowaniem Lyanny, pozostawiając ją samej sobie. Tylko by spróbowali… Ale nie była od nich w żaden sposób zależna i łączyło ją z nimi tylko i wyłącznie nazwisko. Gdyby umarła, nikt nawet nie przyszedłby na jej pogrzeb. Zupełnie jak w niedawnym śnie, który miała, a w którym przy jej grobie nie pojawił się nikt z rodziny, nawet brat. Ani Theo. Ale w śnie tym pojawiło się i wspomnienie byłego, co budziło w niej sprzeczne uczucia.
Wiedziała że Borgin i Burke nie tylko handlują artefaktami, choć to one były najbardziej znaną gałęzią ich działalności. Z całą pewnością nie tylko Zabini dostarczała im różne fanty. W Londynie, a nawet w całej Anglii próżno byłoby szukać miejsca lepiej wyposażonego w rozmaite przedmioty służące do czynienia zła lub będące gratką dla kolekcjonerów o szczególnych, często niepokojących preferencjach. W końcu żaden normalny, zwyczajny czarodziej nie ustawiał sobie w domu skurczonych ludzkich główek, rąk Glorii ani przeklętych przedmiotów.
Przyjrzała się Thei uważniej, próbując ją przejrzeć, rozszyfrować motywacje które pchnęły ją w to miejsce i postawiły właśnie na jej drodze. Dlaczego spotkała akurat ją?
- Na dole? – zdziwiła się. Tam była, z tego co wiedziała, palarnia opium, ale nie znała szczegółów jej działalności, w końcu w sklepie pojawiała się w konkretnych sprawach i nie przesiadywała w nim cały czas. Nie wiedziała też co miałaby tam robić uzdrowicielka, a Lyanna nie wiedziała przecież, że Thea odeszła z Munga.
Przez dłuższą chwilę Thea zastanawiała się ile dokładnie lat miała Lyanna. Wiedziała, że jest od niej młodsza, nie mogła sobie jednak przypomnieć sobie dokładnie o ile. To nieme pytanie powstało w wyniku silnego przypuszczenia, że ma do czynienia z nastolatką lub kimś, kto ledwie wszedł w dorosłe życie i wydaje mu się, że pozjadał wszystkie rozumy. Jeśli Thea była choć w połowie tak irytująca jak stojąca przed nią kobieta to pani Wilkes zdecydowanie należałały się przeprosiny albo przynajmniej kolacja w jakiejś drogiej restauracji
Odpowiedzi Thea na kolejne słowa Lyanny ograniczała się do kiwnięcia głową w geście zgody. Po chwili jednak postanowiła dodać coś jeszcze. - Masz zupełną rację moja droga, ale pragnę ci również przypomnieć, że nie jesteś jedynym nakładaczem klątw zatrudnionym w tym przypadku. I czy to się komuś podoba, czy nie to spędzam z klientami znacznie więcej czasu niż ty.- Uśmiechnęła się lekko, ale na szczęście grymas ten był pozbawiony wyższości czy politowania. Thea chciała przekazać Lyannie lekcje, której najwyraźniej ta jeszcze nie zdążyłam przyswoić, a mianowicie, że ręka rękę myje. Kolejne, niezbyt uprzejme pytania wywołały mieszaną reakcję. Z jednej strony było to ukłucie bólu, można było założyć, że Zabini chodzi o męża Theai, mało prawdopodobne by ta wiedziała cokolwiek na temat jego niedawnej śmierci. Z drugiej strony słowa, które padły z jej ust sugerowały, że jest ona dość samotnym człowiekiem co nawet w Goyle było wstanie wzbudzić odrobinę współczucia. - Będąc na twoim miejscu i mając świadomość, że gdyby sprawy ułożyły się inaczej byłabyś już częścią tej rodziny, również nie zadawałbym podobnych pytań. - Używanie podobnego argumentu nie należało postrzegać jako zgryźliwość, był to fakt, z którym ciężko było dyskutować.
Lyanna musiała być ostrożniejsza, jeśli chodziło o to co mówiła i jak się zachowywała. Mimo całej swej dość mrocznej aury i emanowania pewnego rodzaju pewnością siebie dość łatwo było ją przejrzeć. Thea chętnie udzieliłaby podobnego ostrzeżenia, ale było jasne, że nie zostanie ono pozytywnie odebrane. Mówiąc dobitniej zostałoby ono odebrane jako atak. Zarówno gest dumnego uniesienia głowy, jak i zapewnienie, które padło jasno sugerowało stosunek Zabini do obecnej sytuacji. Upewniało również w przekonaniu, że ma się do czynienia z osobą czynnie biorącą udział w całym tym zamieszaniu. Thea pozwoliła sobie na głośne westchnięcie, w którym osoba bardziej wyczulona na emocje mogłaby dostrzec smutek wraz z rozczarowaniem. Świadomość, że o to kolejna osoba z maniakalnym uporem dążyła do własnej śmierci była dla Theai czymś wyjątkowo smutnym, bowiem oznaczało to marnotrastwo obok, którego nie mogła przejść obojętnie. - Powiedz mi proszę czy ten nowy i lepszy świat zmieni coś dla wszystkich kobiet, czy tylko dla wybranych? - Podchwytliwość tego pytania była ewidentna, ale Thea nie miała siły ani ochoty na bawienie się w bardziej wysublimowane aluzje i podchody. Oczywiście znała odpowiedź na to pytanie, chciała jednak usłyszeć odpowiedź Lyanny. Mogłaby ona pokazać jak głęboko Zabini tkwi w tym wszystkim. Co ważniejsze Thea musiała się upewnić czy stojąca przed nią kobieta stanowi zagrożenie dla jej brata. Poniewż to, że ponownie się spotkają wydawało się niemal pewne.
Thea widziała, że jej rozmówczyni próbuje zrozumieć co właściwie się dzieje i dlaczego siostra Theo pracuje w takim miejscu jak to. Wywołało to u niej wyraźne rozbawienie, jednak nie miała zamiaru ułatwiać Lyannie sprawy. Przecież jeszcze przed chwilą sama powiedziała, że nie ma zamiaru zadawać pytań, które uznawała za zbędne. - W palarni opium - kiwnęła potakująco głową. - Zapraszam, jeśli tylko będziesz miała ochotę zajrzeć. Chwila rozluźnienia z pewnością ci się przyda - dodała chyba wykonując w ten sposób próbę pojednania, choć jej słowa mogły być zrozumiane w dwojaki sposób.
Odpowiedzi Thea na kolejne słowa Lyanny ograniczała się do kiwnięcia głową w geście zgody. Po chwili jednak postanowiła dodać coś jeszcze. - Masz zupełną rację moja droga, ale pragnę ci również przypomnieć, że nie jesteś jedynym nakładaczem klątw zatrudnionym w tym przypadku. I czy to się komuś podoba, czy nie to spędzam z klientami znacznie więcej czasu niż ty.- Uśmiechnęła się lekko, ale na szczęście grymas ten był pozbawiony wyższości czy politowania. Thea chciała przekazać Lyannie lekcje, której najwyraźniej ta jeszcze nie zdążyłam przyswoić, a mianowicie, że ręka rękę myje. Kolejne, niezbyt uprzejme pytania wywołały mieszaną reakcję. Z jednej strony było to ukłucie bólu, można było założyć, że Zabini chodzi o męża Theai, mało prawdopodobne by ta wiedziała cokolwiek na temat jego niedawnej śmierci. Z drugiej strony słowa, które padły z jej ust sugerowały, że jest ona dość samotnym człowiekiem co nawet w Goyle było wstanie wzbudzić odrobinę współczucia. - Będąc na twoim miejscu i mając świadomość, że gdyby sprawy ułożyły się inaczej byłabyś już częścią tej rodziny, również nie zadawałbym podobnych pytań. - Używanie podobnego argumentu nie należało postrzegać jako zgryźliwość, był to fakt, z którym ciężko było dyskutować.
Lyanna musiała być ostrożniejsza, jeśli chodziło o to co mówiła i jak się zachowywała. Mimo całej swej dość mrocznej aury i emanowania pewnego rodzaju pewnością siebie dość łatwo było ją przejrzeć. Thea chętnie udzieliłaby podobnego ostrzeżenia, ale było jasne, że nie zostanie ono pozytywnie odebrane. Mówiąc dobitniej zostałoby ono odebrane jako atak. Zarówno gest dumnego uniesienia głowy, jak i zapewnienie, które padło jasno sugerowało stosunek Zabini do obecnej sytuacji. Upewniało również w przekonaniu, że ma się do czynienia z osobą czynnie biorącą udział w całym tym zamieszaniu. Thea pozwoliła sobie na głośne westchnięcie, w którym osoba bardziej wyczulona na emocje mogłaby dostrzec smutek wraz z rozczarowaniem. Świadomość, że o to kolejna osoba z maniakalnym uporem dążyła do własnej śmierci była dla Theai czymś wyjątkowo smutnym, bowiem oznaczało to marnotrastwo obok, którego nie mogła przejść obojętnie. - Powiedz mi proszę czy ten nowy i lepszy świat zmieni coś dla wszystkich kobiet, czy tylko dla wybranych? - Podchwytliwość tego pytania była ewidentna, ale Thea nie miała siły ani ochoty na bawienie się w bardziej wysublimowane aluzje i podchody. Oczywiście znała odpowiedź na to pytanie, chciała jednak usłyszeć odpowiedź Lyanny. Mogłaby ona pokazać jak głęboko Zabini tkwi w tym wszystkim. Co ważniejsze Thea musiała się upewnić czy stojąca przed nią kobieta stanowi zagrożenie dla jej brata. Poniewż to, że ponownie się spotkają wydawało się niemal pewne.
Thea widziała, że jej rozmówczyni próbuje zrozumieć co właściwie się dzieje i dlaczego siostra Theo pracuje w takim miejscu jak to. Wywołało to u niej wyraźne rozbawienie, jednak nie miała zamiaru ułatwiać Lyannie sprawy. Przecież jeszcze przed chwilą sama powiedziała, że nie ma zamiaru zadawać pytań, które uznawała za zbędne. - W palarni opium - kiwnęła potakująco głową. - Zapraszam, jeśli tylko będziesz miała ochotę zajrzeć. Chwila rozluźnienia z pewnością ci się przyda - dodała chyba wykonując w ten sposób próbę pojednania, choć jej słowa mogły być zrozumiane w dwojaki sposób.
Lyanna zdecydowanie nie zgodziłaby się z wrażeniami Thei. Uważała siebie za osobę dojrzałą, zaradną i niezależną, której daleko było do nastoletniej trzpiotowatości. Po prostu nie zachowywała się jak większość kobiet. Ne zachowywała się jak te głupie, mdłe panienki, które na widok starej znajomej zaczynały z ekscytacją paplać, pragnąc dowiedzieć się co działo się w jej życiu. Lyanna nie była jak inne kobiety, była ponad zachowania typowe dla tych spośród jej rówieśnic, które wybrały ścieżkę salonowych ozdobnych piesków, podnóżków swych mężów lub kur domowych, w zależności od warstwy społecznej. Poza tym Zabini nigdy nie miała przyjaciółek ani nawet bliskich koleżanek, półkrew skazywała ją na samotne życie, a gdy niedawno odkryła fakt czystości krwi, było już chyba za późno na znaczące zmiany. Może dlatego normalni ludzie postrzegali ją niekiedy jako dziwaczną, niemal autystyczną. Musiała się zawsze starać, by odnaleźć się w niektórych sytuacjach wymagających wysokich kompetencji społecznych, ale z biegiem czasu udawanie, kłamstwa i stwarzanie pozorów wychodziło coraz lepiej, choć do poziomu Theodore’a było jej daleko. To on zawsze był mistrzem masek i dostosowywania się do każdej sytuacji, zdawał się nigdy nie tracić opanowania, ale on latami szkolił się jako wiedźmi strażnik, podczas gdy ona pracowała głównie z przeklętymi przedmiotami.
Lyanna w kontaktach była dość oschła, zwłaszcza gdy miała do czynienia z kimś, kto nie kojarzył jej się dobrze. Nie znaczyło to wcale, że widziała w Thei wroga, ona sama nic jej nie zrobiła, po prostu była na tyle skonsternowana jej widokiem po raz pierwszy od czasu rozstania z jej bratem, że w pierwszej chwili odsłoniła się, nim zdążyła na powrót ukryć się za maską. Łatwiej było przybierać maski przy obcych ludziach, którzy nie przywoływali trudnych, burzliwych wspomnień. Przy obcych rzadko kiedy coś wytrącało ją z równowagi, byli jej przecież obojętni. Ale Theo niestety nie był obcy ani obojętny. Jego siostra, tak blisko z nim związana, też nie. Lyanna podejrzewała, że Theo przedstawił jej swoją wersję wydarzeń, zapewne odmalowując Zabini w złym świetle jako tą, która go oszukała, bo okazała się brudnym mieszańcem.
- O moim zatrudnieniu decyduje wyłącznie lord Burke – rzekła. To on decydował, kiedy angażować Lyannę, a kiedy nie, a zdobyte przedmioty dostarczała kiedy akurat udało jej się jakieś pozyskać. Obie strony czerpały z tego profit, i sklep i ona. – Każda z nas z pewnością ma swój zakres obowiązków i każda wykonuje je możliwie jak najlepiej, by zadowolić ród, dla którego obie pracujemy – dodała w już bardziej dyplomatycznym tonie. Ostatecznie, skoro naprawdę obie tu pracowały, nie zależało jej na robieniu sobie z Thei wroga, nawet jeśli ta była siostrą jej byłego. Nigdy nie wiadomo, kiedy Thea może jej się przydać.
Poczuła jakieś nieprzyjemne ukłucie w środku, kiedy Thea wspomniała o byciu częścią rodziny. Rzeczywiście, gdyby wtedy wiadomym był fakt, że miała czystą krew, dziś najprawdopodobniej byłaby panią Wilkes. Kiedyś rzeczywiście chciała nią być, wierząc że Theo nie sprowadziłby jej do roli ozdoby ani kury domowej, że byliby równorzędnymi partnerami zdolnymi do zawojowania świata. Niestety jej status krwi okazał się przeszkodą, która położyła kres jego relacji z byłym. Dlatego pozostała Zabini. Tylko z nazwy, bo nic ją z tą rodziną nie łączyło poza owym nazwiskiem, ale jakieś przecież nosić musiała.
- Ale nie jestem i nigdy nią nie będę – rzekła cicho. Nigdy nie będzie częścią żadnej rodziny, skazana na samotność. Jakaś inna kobieta zostanie panią Wilkes u boku Theodore’a. Kiedyś niewątpliwie taki dzień nadejdzie, i na pewno będzie to ktoś, kogo Theo nie będzie musiał wstydzić się przed rodziną.
Nie mogła też wiedzieć o tym, co stało się z mężem Thei, bowiem nie śledziła życia Wilkesów, nie chciała rozdrapywać ran i unikała kontaktu z nimi. Poza tym cudze sprawy rodzinne zwykle jej nie interesowały; pod tym względem była nieco upośledzona, bowiem jej relacje z rodziną trudno byłoby określić mianem dobrych lub choćby poprawnych. Dla Zabinich zawsze była wyrzutkiem, traktowali ją z pogardą, więc kiedy w dorosłości się usamodzielniła i uniezależniła, odcięła się od nich całkowicie. Po śmierci ojca nie utrzymywała żadnego, nawet listownego kontaktu z krewnymi, nie obchodziło ją to, co się u nich dzieje, choć nie wątpiła, że popierali obecny ład. Żaden Zabini nie splamiłby się poparciem dla szlam.
Lyanna brała czynny udział w tym, co się działo, bowiem dawno minął czas na bierność. A skoro wtedy jeszcze myślała, że jest półkrwi, to tym bardziej musiała się starać, by zapewnić świat o swoich słusznych poglądach i wartościach, by nikt nie uznał, że sprzyjała brudowi. Dołączyła do Rycerzy Walpurgii, działała w ich szeregach i była z tego dumna, wierząc, że organizacja pod wodzą Czarnego Pana może zmienić świat na lepszy dla czarodziejów czystej krwi. Chciała w tym uczestniczyć, mieć swój wkład i swoje miejsce w tym porządku.
- Tylko dla tych, które będą miały odwagę, by sięgnąć po więcej. – Bo w końcu, jakby nie patrzeć, rycerze składali się głównie z konserwatywnych mężczyzn, których kobiety niewątpliwie pozostaną w swych podległych rolach. Świat nie zmieni się dla wszystkich kobiet, tylko dla tych silnych, odważnych, zdeterminowanych i gotowych na wiele, które same wywalczą sobie pozycję. Te, które zostawały wśród rycerzy na dłużej, właśnie takie były. Słabe kończyły marnie, bo nowa rola często okazywała się je przerastać. Niektórym czarownicom najwyraźniej nie było pisane nic więcej niż tradycyjne role, ale je też ktoś musiał zajmować, by mogło powstać nowe pokolenie prawdziwych czarodziejów.
Ciekawe, czy Thea by sobie poradziła? Nie wyglądała na słabą, Zabini miała wrażenie, że mogłaby odnaleźć swoje miejsce w obecnym porządku. Zaś jeśli chodzi o Theo, włos mu z głowy nie spadnie; jego życie należało do Czarnego Pana, o czym Thea pewnie nawet nie wiedziała. Lyannie mogło się nie podobać to, że może będzie musiała współpracować z byłym, ale musiała to przełknąć. Oboje byli po tej samej stronie czy tego chcieli, czy nie. I życie każdego z nich należało do Czarnego Pana. Zabini doskonale wiedziała, że jej własne też. Ale dzięki swojej przynależności i tak była bezpieczniejsza niż większość londyńczyków. Nie musiała lękać się patroli ani łapanek, mogła poruszać się nawet po Nokturnie i potrafiła poradzić sobie z większością zagrożeń. Wybrała po prostu właściwą stronę.
Zawahała się przez chwilę.
- Jeśli zapraszasz, to może się skuszę. Jak mówiłaś, odrobina rozluźnienia zawsze się przyda – rzekła. Może to była typowo męska rozrywka, ale jak już zostało powiedziane, Lyanna nie była jak większość kobiet. Sama decydowała, co jest dla niej odpowiednie, a co nie. Zresztą w porównaniu z tym, że niedawno zabiła kilka dziewcząt i wykąpała się w ich krwi, to palenie opium wydawało się rozrywką całkowicie niewinną. No i mimo niezręcznego początku tego pierwszego kontaktu po latach, wcale nie musiały wznawiać go jako wrogowie. Lyanna wolałaby pozostawić ich relację w neutralności, bo na nagłą przyjaźń trudno byłoby tu liczyć. Rana dawniej zadana przez Theo wciąż bolała zbyt mocno, otwarta na nowo w momencie ich niedawnego spotkania. Czuła się też niezręcznie z tym, że przy Thei straciła panowanie i okazała emocje zamiast podejść do niej od samego początku rozmowy całkowicie rzeczowo i profesjonalnie.
Lyanna w kontaktach była dość oschła, zwłaszcza gdy miała do czynienia z kimś, kto nie kojarzył jej się dobrze. Nie znaczyło to wcale, że widziała w Thei wroga, ona sama nic jej nie zrobiła, po prostu była na tyle skonsternowana jej widokiem po raz pierwszy od czasu rozstania z jej bratem, że w pierwszej chwili odsłoniła się, nim zdążyła na powrót ukryć się za maską. Łatwiej było przybierać maski przy obcych ludziach, którzy nie przywoływali trudnych, burzliwych wspomnień. Przy obcych rzadko kiedy coś wytrącało ją z równowagi, byli jej przecież obojętni. Ale Theo niestety nie był obcy ani obojętny. Jego siostra, tak blisko z nim związana, też nie. Lyanna podejrzewała, że Theo przedstawił jej swoją wersję wydarzeń, zapewne odmalowując Zabini w złym świetle jako tą, która go oszukała, bo okazała się brudnym mieszańcem.
- O moim zatrudnieniu decyduje wyłącznie lord Burke – rzekła. To on decydował, kiedy angażować Lyannę, a kiedy nie, a zdobyte przedmioty dostarczała kiedy akurat udało jej się jakieś pozyskać. Obie strony czerpały z tego profit, i sklep i ona. – Każda z nas z pewnością ma swój zakres obowiązków i każda wykonuje je możliwie jak najlepiej, by zadowolić ród, dla którego obie pracujemy – dodała w już bardziej dyplomatycznym tonie. Ostatecznie, skoro naprawdę obie tu pracowały, nie zależało jej na robieniu sobie z Thei wroga, nawet jeśli ta była siostrą jej byłego. Nigdy nie wiadomo, kiedy Thea może jej się przydać.
Poczuła jakieś nieprzyjemne ukłucie w środku, kiedy Thea wspomniała o byciu częścią rodziny. Rzeczywiście, gdyby wtedy wiadomym był fakt, że miała czystą krew, dziś najprawdopodobniej byłaby panią Wilkes. Kiedyś rzeczywiście chciała nią być, wierząc że Theo nie sprowadziłby jej do roli ozdoby ani kury domowej, że byliby równorzędnymi partnerami zdolnymi do zawojowania świata. Niestety jej status krwi okazał się przeszkodą, która położyła kres jego relacji z byłym. Dlatego pozostała Zabini. Tylko z nazwy, bo nic ją z tą rodziną nie łączyło poza owym nazwiskiem, ale jakieś przecież nosić musiała.
- Ale nie jestem i nigdy nią nie będę – rzekła cicho. Nigdy nie będzie częścią żadnej rodziny, skazana na samotność. Jakaś inna kobieta zostanie panią Wilkes u boku Theodore’a. Kiedyś niewątpliwie taki dzień nadejdzie, i na pewno będzie to ktoś, kogo Theo nie będzie musiał wstydzić się przed rodziną.
Nie mogła też wiedzieć o tym, co stało się z mężem Thei, bowiem nie śledziła życia Wilkesów, nie chciała rozdrapywać ran i unikała kontaktu z nimi. Poza tym cudze sprawy rodzinne zwykle jej nie interesowały; pod tym względem była nieco upośledzona, bowiem jej relacje z rodziną trudno byłoby określić mianem dobrych lub choćby poprawnych. Dla Zabinich zawsze była wyrzutkiem, traktowali ją z pogardą, więc kiedy w dorosłości się usamodzielniła i uniezależniła, odcięła się od nich całkowicie. Po śmierci ojca nie utrzymywała żadnego, nawet listownego kontaktu z krewnymi, nie obchodziło ją to, co się u nich dzieje, choć nie wątpiła, że popierali obecny ład. Żaden Zabini nie splamiłby się poparciem dla szlam.
Lyanna brała czynny udział w tym, co się działo, bowiem dawno minął czas na bierność. A skoro wtedy jeszcze myślała, że jest półkrwi, to tym bardziej musiała się starać, by zapewnić świat o swoich słusznych poglądach i wartościach, by nikt nie uznał, że sprzyjała brudowi. Dołączyła do Rycerzy Walpurgii, działała w ich szeregach i była z tego dumna, wierząc, że organizacja pod wodzą Czarnego Pana może zmienić świat na lepszy dla czarodziejów czystej krwi. Chciała w tym uczestniczyć, mieć swój wkład i swoje miejsce w tym porządku.
- Tylko dla tych, które będą miały odwagę, by sięgnąć po więcej. – Bo w końcu, jakby nie patrzeć, rycerze składali się głównie z konserwatywnych mężczyzn, których kobiety niewątpliwie pozostaną w swych podległych rolach. Świat nie zmieni się dla wszystkich kobiet, tylko dla tych silnych, odważnych, zdeterminowanych i gotowych na wiele, które same wywalczą sobie pozycję. Te, które zostawały wśród rycerzy na dłużej, właśnie takie były. Słabe kończyły marnie, bo nowa rola często okazywała się je przerastać. Niektórym czarownicom najwyraźniej nie było pisane nic więcej niż tradycyjne role, ale je też ktoś musiał zajmować, by mogło powstać nowe pokolenie prawdziwych czarodziejów.
Ciekawe, czy Thea by sobie poradziła? Nie wyglądała na słabą, Zabini miała wrażenie, że mogłaby odnaleźć swoje miejsce w obecnym porządku. Zaś jeśli chodzi o Theo, włos mu z głowy nie spadnie; jego życie należało do Czarnego Pana, o czym Thea pewnie nawet nie wiedziała. Lyannie mogło się nie podobać to, że może będzie musiała współpracować z byłym, ale musiała to przełknąć. Oboje byli po tej samej stronie czy tego chcieli, czy nie. I życie każdego z nich należało do Czarnego Pana. Zabini doskonale wiedziała, że jej własne też. Ale dzięki swojej przynależności i tak była bezpieczniejsza niż większość londyńczyków. Nie musiała lękać się patroli ani łapanek, mogła poruszać się nawet po Nokturnie i potrafiła poradzić sobie z większością zagrożeń. Wybrała po prostu właściwą stronę.
Zawahała się przez chwilę.
- Jeśli zapraszasz, to może się skuszę. Jak mówiłaś, odrobina rozluźnienia zawsze się przyda – rzekła. Może to była typowo męska rozrywka, ale jak już zostało powiedziane, Lyanna nie była jak większość kobiet. Sama decydowała, co jest dla niej odpowiednie, a co nie. Zresztą w porównaniu z tym, że niedawno zabiła kilka dziewcząt i wykąpała się w ich krwi, to palenie opium wydawało się rozrywką całkowicie niewinną. No i mimo niezręcznego początku tego pierwszego kontaktu po latach, wcale nie musiały wznawiać go jako wrogowie. Lyanna wolałaby pozostawić ich relację w neutralności, bo na nagłą przyjaźń trudno byłoby tu liczyć. Rana dawniej zadana przez Theo wciąż bolała zbyt mocno, otwarta na nowo w momencie ich niedawnego spotkania. Czuła się też niezręcznie z tym, że przy Thei straciła panowanie i okazała emocje zamiast podejść do niej od samego początku rozmowy całkowicie rzeczowo i profesjonalnie.
Lejący się z nieba żar, gorąc a nawet promienie sierpniowego słońca przedzierały się na Aleję Śmiertelnego Nokturnu, odbijając od uszkodzonych, ciemnych dachówek, pootwieranych na oścież okien. Nad kamienicami, nawet jeśli wciąż unosiły się ciężkie, cuchnące opary trucizn i niebezpiecznych eliksirów, ginęły gdzieś w górze zamiast kisić się pod gęstą powłoką ciemnych, deszczowych chmur. To było przedziwne zjawisko. Patrzeć na kocie łby skąpane w letnim słońcu. To sprawiało, że unoszące się wokół zapachy bywały nie do zniesienia. Gdzieniegdzie stara krew, zgnilizna. Odór zwłok, których nie było widać, w różnym stopniu rozkładu poukrywane gdzieś, a może rozrzucone ogarom, które przez wysoką temperaturę nie zdążyły najeść się i wysprzątać wszystkiego do czysta. Resztki, które przyniósł w wiadrze dzieciom z Gwiezdnego Proroka też szybko się popsują, ale one zjadały już nawet kości, wiedział, że wyliżą brudną podłogę, bijąc się o ostatnie krople mięsnego soku. Zamknął opuszczony lokal, niezbyt ostentacyjnie rozglądając się dookoła, upewniając, że wciąż, mimo upływu czasu, nie interesował się pustostanem, a następnie ruszył na przeciwną stronę do sklepu.
Poluzował kołnierzyk szaty, choć w środku powitał go przyjemny chłód; zapach starych pergaminów, przedmiotów i jak zawsze mu się wydawało, czarnej magii. Nie zastał nikogo, pozwolił sobie więc rozejrzeć się po wyeksponowanych przedmiotach, choć odwiedzając to miejsce dość często, nauczony był już, że cenniejsze artefakty, przeznaczone dla szczególnych kupców, wyjątkowe zamówienia — znajdowały się zupełnie gdzie indziej. Jego uwagę przykuł jakiś zaskakująco wyglądający kryształ za szklaną kopułą. Miał w sobie jakiś magiczny potencjał. Nie czuł go, ale mógł się domyślić, że to zabezpieczenie sprawiało, że nie emanował na nic i na nikogo we wnętrzu sklepu. Ruszył dalej i zatrzymał się przy Ręce Glorii, uważnie, choć krótko studiując jej wygląd. O tym, że mógł tu spotkać wytwórczynię amuletów usłyszał od samego Edgara. Nie mógłby udać się gdzie indziej, jeżeli siostra nestora, Rycerza Walpurgii, zdolnego łamacza klątw — a przede wszystkim czarodzieja, którego darzył szacunkiem, trudniła się w tej wyjątkowej sztuce.
Ponieważ od dłuższej chwili nikt się nie zjawiał, oparł się jednym przedramieniem o kontuar i chrząknął głośno i wyraźnie, dając obsłudze znak, że klient znajdował się w środku, jeśli nie został jeszcze usłyszany. Nie spoglądał jednak w stronę zaplecza, stalowoszare spojrzenie utkwił w regale z przedmiotami.
pan unosi brew, pan apetyt ma
na krew
Ostatnio zmieniony przez Ramsey Mulciber dnia 07.12.20 10:49, w całości zmieniany 1 raz
Lato dawało się we znaki każdemu, a upał który nie odpuszczał od paru dni wzmagał doznania olfaktoryczne. Pomimo tego, że korzystała z proszku Fiuu aby podróżować pomiędzy Durham a sklepem to i tak docierały do niej gamy zapachów z ulicy. Czuła metaliczny posmak krwi zmieszany z mdlącą wonią ciał oraz gnijących roślin, który osadzał się na języku. Nawet zimne napoje nie potrafiły go spłukać.
Wśród chłodnych ścian pracowni na tyłach sklepu mogła się jednak skryć nie niepokojona przez upał ani przez zwykłych gości. Kto potrzebował jej usług wystarczyło, że zapytał w sklepie. Nie obsługiwała klientów i nie zajmowała się sprzedażą, ale w pracowni ostatnimi czasy bywała niemalże codziennie chyba, że spełniała inne obowiązki, które były wymagane od młodej damy. Ktoś by mógł orzec, że ulica Śmiertelnego Nokturnu nie jest miejscem dla arystokratki, ale nie mogło to stwierdzenie odnosić się do kobiety, która nosiła nazwisko Burke. Odbiegali od typowego wyobrażenia szlachty i nie wstydzili się tego, a młoda czarownica zgłębiała tajniki magii, które często były ukrywane przez innymi z jej środowiska.
W sklepie czuło się zapach starych pergaminów, skóry i lekkiej stęchlizny. W powietrzu unosiły się drobinki kurzu, a atmosfera była przesycona kontrolowaną magią, która nie mogła zaszkodzić przebywającym w środku klientom.
Miedziany dzwoneczek umiejscowiony nad drzwiami wejściowymi oznajmił przybycie Ramseya. Jednak nikt nie rzucił się do obsługiwania klienta. Pozwolono mu się rozejrzeć, wszystko zobaczyć w spokoju, by nie czuł się osaczony i nagabywany przez sprzedawcę. Dopiero kiedy lekkim chrząknięciem oznajmił, że czeka zza ciężkiej, czarnej kotary wychylił się pomarszczony mężczyzna, o lekko pochylonej sylwetce, siwych włosach zaczesanych do tyłu i jasnych, prawie białych ale bystrych oczach. Ukłonił się przed Śmierciożercą pytając czego potrzebuje. Głos miał cichy, ale przeszywający na wskroś. Gdy usłyszał imię lady Burke połączone ze słowem „nestor” wyprostował się na tyle na ile pozwalały mu stare plecy i kiwnął jedynie głową prosząc o cierpliwość i zniknął za kotarą. Pan Mulciber nie musiał jednak długo czekać. Nie minęła chwila, a słyszał wyraźne kroki, które szły w jego kierunku. Jednak zamiast pomarszczonego sklepikarza pojawiła się przed nim Parimrose Burke. Ciemne włosy miała zebrane w kok tuż nad karkiem, a grzywka opadała na jej czoło tworząc oprawę dla szaro – zielonych oczu. Podwinięte rękawy jasnej, lnianej koszuli z wykładanym kołnierzykiem ukazującym czarną perłę na srebrnym łańcuszku, świadczyły o tym, że panna Burke właśnie została oderwana od swojej pracy. Kiedy zauważyła, kto stoi po drugiej stronie zwolniła kroku. Sklepikarz wspomniał, że przyszedł ktoś specjalnie do niej, ale nie spodziewała się zobaczyć Ramseya. Zwykle przychodzili zobaczyć się z Edgarem, ale ten powiedział, że chce widzieć się z nią. Brat nie mówił za wiele o tym czym się zajmuje będąc Rycerzem Walpurgii ale wspomniał parę nazwisk, z którymi współpracował żeby nie żyła całkowicie w nieświadomości, gdyż brak jakiejkolwiek wiedzy mógł bardziej zaszkodzić Primrose niż jej posiadanie. Poza tym świadomość kto jest sprzymierzeńcem mogła okazać się użyteczna w chwili kryzysu czy zagrożenia. Czego panna Burke nie wiedziała to tego, że stojący przed nią czarodziej był Śmierciożercą, tej wiedzy jeszcze nie posiadała.
-Pan Mulciber – przywitała się skinąwszy delikatnie głową w stronę mężczyzny. Głos miała melodyjny, z lekką ostrzejszą nuta charakterystyczna dla rodu Burke. - W czym mogę pomóc?
Podeszła bliżej, a obcasy trzewików zastukały cicho o ciemne deski podłogi.
Wśród chłodnych ścian pracowni na tyłach sklepu mogła się jednak skryć nie niepokojona przez upał ani przez zwykłych gości. Kto potrzebował jej usług wystarczyło, że zapytał w sklepie. Nie obsługiwała klientów i nie zajmowała się sprzedażą, ale w pracowni ostatnimi czasy bywała niemalże codziennie chyba, że spełniała inne obowiązki, które były wymagane od młodej damy. Ktoś by mógł orzec, że ulica Śmiertelnego Nokturnu nie jest miejscem dla arystokratki, ale nie mogło to stwierdzenie odnosić się do kobiety, która nosiła nazwisko Burke. Odbiegali od typowego wyobrażenia szlachty i nie wstydzili się tego, a młoda czarownica zgłębiała tajniki magii, które często były ukrywane przez innymi z jej środowiska.
W sklepie czuło się zapach starych pergaminów, skóry i lekkiej stęchlizny. W powietrzu unosiły się drobinki kurzu, a atmosfera była przesycona kontrolowaną magią, która nie mogła zaszkodzić przebywającym w środku klientom.
Miedziany dzwoneczek umiejscowiony nad drzwiami wejściowymi oznajmił przybycie Ramseya. Jednak nikt nie rzucił się do obsługiwania klienta. Pozwolono mu się rozejrzeć, wszystko zobaczyć w spokoju, by nie czuł się osaczony i nagabywany przez sprzedawcę. Dopiero kiedy lekkim chrząknięciem oznajmił, że czeka zza ciężkiej, czarnej kotary wychylił się pomarszczony mężczyzna, o lekko pochylonej sylwetce, siwych włosach zaczesanych do tyłu i jasnych, prawie białych ale bystrych oczach. Ukłonił się przed Śmierciożercą pytając czego potrzebuje. Głos miał cichy, ale przeszywający na wskroś. Gdy usłyszał imię lady Burke połączone ze słowem „nestor” wyprostował się na tyle na ile pozwalały mu stare plecy i kiwnął jedynie głową prosząc o cierpliwość i zniknął za kotarą. Pan Mulciber nie musiał jednak długo czekać. Nie minęła chwila, a słyszał wyraźne kroki, które szły w jego kierunku. Jednak zamiast pomarszczonego sklepikarza pojawiła się przed nim Parimrose Burke. Ciemne włosy miała zebrane w kok tuż nad karkiem, a grzywka opadała na jej czoło tworząc oprawę dla szaro – zielonych oczu. Podwinięte rękawy jasnej, lnianej koszuli z wykładanym kołnierzykiem ukazującym czarną perłę na srebrnym łańcuszku, świadczyły o tym, że panna Burke właśnie została oderwana od swojej pracy. Kiedy zauważyła, kto stoi po drugiej stronie zwolniła kroku. Sklepikarz wspomniał, że przyszedł ktoś specjalnie do niej, ale nie spodziewała się zobaczyć Ramseya. Zwykle przychodzili zobaczyć się z Edgarem, ale ten powiedział, że chce widzieć się z nią. Brat nie mówił za wiele o tym czym się zajmuje będąc Rycerzem Walpurgii ale wspomniał parę nazwisk, z którymi współpracował żeby nie żyła całkowicie w nieświadomości, gdyż brak jakiejkolwiek wiedzy mógł bardziej zaszkodzić Primrose niż jej posiadanie. Poza tym świadomość kto jest sprzymierzeńcem mogła okazać się użyteczna w chwili kryzysu czy zagrożenia. Czego panna Burke nie wiedziała to tego, że stojący przed nią czarodziej był Śmierciożercą, tej wiedzy jeszcze nie posiadała.
-Pan Mulciber – przywitała się skinąwszy delikatnie głową w stronę mężczyzny. Głos miała melodyjny, z lekką ostrzejszą nuta charakterystyczna dla rodu Burke. - W czym mogę pomóc?
Podeszła bliżej, a obcasy trzewików zastukały cicho o ciemne deski podłogi.
May god have mercy on my enemies
'cause I won't
'cause I won't
Primrose Burke
Zawód : Badacz artefaktów, twórca talizmanów, Dama
Wiek : 23
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Panna
Problem wyjątków od reguł polega na ustaleniu granicy.
OPCM : 4 +1
UROKI : 1
ALCHEMIA : 29 +2
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 6 +2
ZWINNOŚĆ : 5
SPRAWNOŚĆ : 10
Genetyka : Czarownica
Rycerze Walpurgii
Wejście
Szybka odpowiedź