St. James's Park
AutorWiadomość
First topic message reminder :
St. James's Park
Jest on najstarszym wchodzącym w skład królewskich parków w Londynie. Położony na wschód od Pałacu Buckingham, otoczony jest niezliczonymi drzewami i urzekającym morzem zieleni, które każdego dnia kusi dziesiątki londyńczyków do zatrzymania się w tym miejscu choćby na chwilę. Granice St. James's Park wyznaczają ulice The Mall na północy, Hourse Guards na wschodzie i Birdcage Walk na południu. W parku znajduje się małe jezioro o nazwie St. James's Park Lake, z dwiema wyspami, Duck Island oraz West Island. Most biegnący nad jeziorem pozwala zobaczyć wschodnią stronę Pałacu Buckingham otoczoną drzewami i fontannami oraz podobnie okoloną zachodnią fasadę siedziby Foreign Office. W parku nie sposób nie zwrócić uwagi na bezlik gatunków ptactwa wodnego, pięknego, barwnego, oczarowującego swym urokiem do utraty tchu. Wśród czarodziejów największym powodzeniem cieszy się nienanoszalna, obłożona anty-mugolskimi zaklęciami, dodatkowo skryta za rzędem gęstych krzewów niewielka alejka ze śnieżnobiałymi ławeczkami, uroczymi lampami i rabatami magicznych róż wydzielających słodkie, balsamiczne wonie.
Nie wiedział na jakiej płaszczyźnie psychicznej, czy metafizycznej buduje się kontakt z drugim człowiekiem. Skąd ciągoty ku jednym, podczas gdy inni zwyczajnie zdawali się drażnić nieodpowiednie struny. Nie wnikał to, przyjmując tą postać rzeczy jako zwyczajną i właściwą dla świata w którym żył i w którym się wychował. Inarę darzył sympatią, czymś w jej rodzaju przynajmniej z domieszką z dawnych lat kiedy to oboje odnajdywali radość w tworzeniu czegoś z niczego. Słowa, tak jak farby, potrafiły zamalowywać wspaniałe pejzaże na pustych płótnach i był pewien, że i ona myślała podobnie.
Potrzebował takie dnia, na chwilę zwalniającego. Przez chwilę nie krążącego wokół nowych obowiązków z których starał się nieskazitelnie wywiązywać. Takiego, w którym mógł zwyczajnie na kilka chwil usiąść i złapać wdech. Podumać nad bytami, które na co dzień zwyczajnie odsuwał ze spektrum własnych rozmyślań nie posiadając na nie odpowiedniej ilości czasu. Zwyczajnie był, trwał w chwili na krótki moment nie pozwalając myśleć siebie o tym co powinien, jaką maskę założyć, który z pozorów utrzymać. Co powiedzieć i jak się zachować. Tutaj, na tej zwyczajnie niezwyczajnej ławce odpuszczał wszytko pozwalając sobie po prostu trwać.
Niebieskie spojrzenie lustrowała przestrzeń przed nim, przez chwilę obserwując mężczyznę wędrującego z psem. Dokąd zmierzał? Czy miał wyznaczony cel, drogę którą pokonywał codziennie, czy też jego kroki każdego dnia były inne? Melodyjny głos jego towarzyszki odciągnął spojrzenie od mężczyzny, zwracając je ponownie ku jej licu. Słowa płynęły, a on jedynie obserwował ją dumając cicho, jedynie wewnątrz siebie. Jej słowa tak słodkie, a jednak tak naiwne, tylko utwierdzały go w przekonaniu o dobrze noszonej masce. O idealnie skrywanych cieniach, które wcześniej ukazał tylko jednej osobie. Jednej, która była jego dobrem. Ono jednak nie miało wrócić ku niemu, z każdym dniem był tego coraz bardziej pewnym. Wątpił też by kiedykolwiek miał jeszcze pokochać. Oddać siebie całego, ukazać się takim jaki był naprawdę i sądzić, że to może wystarczyć. To nigdy nie było dostateczne, a on odnalazł już swój cel. Uniósł dłoń i poprawił okular na nosie wsuwając je wyżej, po cym ubrał usta w uśmiech.
- Dziękuję. - stwierdził jedynie nie dodając nic więcej, nic więcej też nie pozostawało do dodania. Podniósł się też niewiele później wyciągając w jej stronę dłoń. - Pozwól się odprowadzić. - zaproponował, nie chciał by zostawiała tutaj sama. Niewiele później zniknęli oboje wraz ze słońcem, które powoli skrywało się za chmurami.
| zt
Potrzebował takie dnia, na chwilę zwalniającego. Przez chwilę nie krążącego wokół nowych obowiązków z których starał się nieskazitelnie wywiązywać. Takiego, w którym mógł zwyczajnie na kilka chwil usiąść i złapać wdech. Podumać nad bytami, które na co dzień zwyczajnie odsuwał ze spektrum własnych rozmyślań nie posiadając na nie odpowiedniej ilości czasu. Zwyczajnie był, trwał w chwili na krótki moment nie pozwalając myśleć siebie o tym co powinien, jaką maskę założyć, który z pozorów utrzymać. Co powiedzieć i jak się zachować. Tutaj, na tej zwyczajnie niezwyczajnej ławce odpuszczał wszytko pozwalając sobie po prostu trwać.
Niebieskie spojrzenie lustrowała przestrzeń przed nim, przez chwilę obserwując mężczyznę wędrującego z psem. Dokąd zmierzał? Czy miał wyznaczony cel, drogę którą pokonywał codziennie, czy też jego kroki każdego dnia były inne? Melodyjny głos jego towarzyszki odciągnął spojrzenie od mężczyzny, zwracając je ponownie ku jej licu. Słowa płynęły, a on jedynie obserwował ją dumając cicho, jedynie wewnątrz siebie. Jej słowa tak słodkie, a jednak tak naiwne, tylko utwierdzały go w przekonaniu o dobrze noszonej masce. O idealnie skrywanych cieniach, które wcześniej ukazał tylko jednej osobie. Jednej, która była jego dobrem. Ono jednak nie miało wrócić ku niemu, z każdym dniem był tego coraz bardziej pewnym. Wątpił też by kiedykolwiek miał jeszcze pokochać. Oddać siebie całego, ukazać się takim jaki był naprawdę i sądzić, że to może wystarczyć. To nigdy nie było dostateczne, a on odnalazł już swój cel. Uniósł dłoń i poprawił okular na nosie wsuwając je wyżej, po cym ubrał usta w uśmiech.
- Dziękuję. - stwierdził jedynie nie dodając nic więcej, nic więcej też nie pozostawało do dodania. Podniósł się też niewiele później wyciągając w jej stronę dłoń. - Pozwól się odprowadzić. - zaproponował, nie chciał by zostawiała tutaj sama. Niewiele później zniknęli oboje wraz ze słońcem, które powoli skrywało się za chmurami.
| zt
Just wait and see, what am I capable of
Apollinare Sauveterre
Zawód : artysta, krytyk, dyrektor Galerii Sztuki
Wiek : 27
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Kawaler
Sztuka zawsze, nieustannie zajmuje się dwiema sprawami: wiecznie rozmyśla o śmierci i dzięki temu wiecznie tworzy życie.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
| 6 lipca, Somerset House (data i lokalizacja zmieniona przy zgodzie MG!)
Przygotowania do zaprezentowania się w odpowiedni sposób na bankiecie trwały dłużej niż zwykle. Wyszła z wprawy, od dwóch miesięcy porzucając wenusjańską rutynę dbania o urodę na rzecz całkowitej wolności. Opuszczając przybytek czarodziejskich rozkoszy zostawiła za sobą nie tylko truchło Miu, ale i różne drobiazgi. Kosztowne eliksiry, egzotyczne wonności, maści, kremy, sera; piękno zamknięte w ozdobnych pudełeczkach, podkreślające walory orientalnej urody. Za ciemnoczerwonymi kurtynami skryły się także inne kapłanki, mniej lub bardziej chętnie pomagające w upięciu włosów lub przyprószeniu złocistym pudrem zbyt bladej skóry pleców. Tego wieczoru nie musiała prezentować się aż tak zachwycająco ze wszystkich stron, dbała raczej - przy pomocy Prymulki, przynoszącej jej kosmetyki - o podkreślenie maski, która miała widnieć na jej twarzy. Makijaż znacznie delikatniejszy niż w Wenus, pozbawiony ciemniejsze oprawy typowej dla Deirdre. Czarne włosy zwinięte w ciasne loki, dystansujące ją zarówno od ciasnego koka Miu jak i typowych dla siebie prostych, rozpuszczonych kosmyków. Suknia, zabudowana, lecz strojna, w odcieniu intensywnego szmaragdu, podkreślanego przez złote dodatki. Fei, którą dzisiaj zamierzała odegrać, w niczym nie mogła przypominać kobiet, które zgromadzeni mogli zobaczyć gdzieś w przeszłości. Charakteryzacja była istotna i wymagająca, lecz Tsagairt zjawiła się na ulicy obok Somerset House odpowiednio wcześniej, oczekując Magnusa.
Mieli do wykonania niezmiernie ważne zadanie. Bankiety urządzane przez Crawleya przyciągały pasjonatów czarnej magii oraz handlarzy artefaktami, niekiedy zamieniając się w ciąg nielegalnych licytacji bądź niebezpiecznych transakcji, przynoszących niebagatelne korzyści. Tego wieczoru nie zamierzali rozglądać się po nieboskłonie mrocznych przedmiotów - szukali tego jedynego, należącego do specjalnego gościa, który miał sprowadzić do Londynu coś specjalnego. Wyjątkowego. Przerażającego. Podobno w rękach zagranicznego gościa miała znajdować się czarna różdżka; potęga zaklęta w niezniszczalnym drewnie, dającym właścicielowi niebagatelną siłę. Mityczny artefakt miał znajdować się w Somerset House a oni - dotrzeć do niego jeszcze przed aukcją, upewniając się, że zasłyszane informacje nie są tylko plotkami. Na razie nie znali nawet personaliów czarodzieja, który chciał pozbyć się - z zapewne szokującym zyskiem - problematycznego przedmiotu. Mieli przed sobą cały wieczór, jeśli nie noc, Deirdre liczyła jednak na to, że szybko zorientują się w czasoprzestrzeni bankietu. Pragnęła wykonać swą misję jak najlepiej, skupiła się więc na celu a nie na tym, że będzie zmuszona brylować w towarzystwie Magnusa.
Pojawił się chwilę później, elegancki jak zwykle. Skinęła mu głową, poświęcając chwilę na przyjrzenie się jego twarzy, bez słów przekazując mu nieprzekraczalne granice. Chętnie przypomniałaby mu je werbalnie, ale znając wybuchowy charakter Rowle'a skończyłoby się to nieprzyjemnie - dziś nie miała czasu ani na nauki ani na pielęgnowanie animozji. Zależało im na jednym, mieli jeden cel, łączyła ich jedna misja, i z pewnością oddadzą jej całą swoją uwagę i zapał.
- Lordzie Rowle - uśmiechnęła się do niego nagle, uroczo, aż w policzkach pojawiły się słodkie dołeczki, których istnienie dostrzegła dopiero niedawno, dzięki zamianie ciał z Mulciberem. - Nie mogę doczekać się dzisiejszego wieczoru oraz znamienitych gości, których przyjdzie mi poznać - kontynuowała, przyjmując ramię mężczyzny, by wraz z nim wspiąć się po schodach, prowadzących do głównego wejścia budynku. Zaproszenia nie stanowiły już problemu, pojawiała się tutaj w oficjalnej roli, w którą płynnie weszła, ciągle wyniośle uśmiechnięta i nieco przejęta - tak wizualizowała sobie młodą adeptkę sztuki pisarstwa, która będzie mogła mieć okazję pojawić się w wyjątkowym towarzystwie, łasa na wszelkie polityczne oraz przedmiotowe informacje, dotyczące czarnomagicznych artefaktów.
Przygotowania do zaprezentowania się w odpowiedni sposób na bankiecie trwały dłużej niż zwykle. Wyszła z wprawy, od dwóch miesięcy porzucając wenusjańską rutynę dbania o urodę na rzecz całkowitej wolności. Opuszczając przybytek czarodziejskich rozkoszy zostawiła za sobą nie tylko truchło Miu, ale i różne drobiazgi. Kosztowne eliksiry, egzotyczne wonności, maści, kremy, sera; piękno zamknięte w ozdobnych pudełeczkach, podkreślające walory orientalnej urody. Za ciemnoczerwonymi kurtynami skryły się także inne kapłanki, mniej lub bardziej chętnie pomagające w upięciu włosów lub przyprószeniu złocistym pudrem zbyt bladej skóry pleców. Tego wieczoru nie musiała prezentować się aż tak zachwycająco ze wszystkich stron, dbała raczej - przy pomocy Prymulki, przynoszącej jej kosmetyki - o podkreślenie maski, która miała widnieć na jej twarzy. Makijaż znacznie delikatniejszy niż w Wenus, pozbawiony ciemniejsze oprawy typowej dla Deirdre. Czarne włosy zwinięte w ciasne loki, dystansujące ją zarówno od ciasnego koka Miu jak i typowych dla siebie prostych, rozpuszczonych kosmyków. Suknia, zabudowana, lecz strojna, w odcieniu intensywnego szmaragdu, podkreślanego przez złote dodatki. Fei, którą dzisiaj zamierzała odegrać, w niczym nie mogła przypominać kobiet, które zgromadzeni mogli zobaczyć gdzieś w przeszłości. Charakteryzacja była istotna i wymagająca, lecz Tsagairt zjawiła się na ulicy obok Somerset House odpowiednio wcześniej, oczekując Magnusa.
Mieli do wykonania niezmiernie ważne zadanie. Bankiety urządzane przez Crawleya przyciągały pasjonatów czarnej magii oraz handlarzy artefaktami, niekiedy zamieniając się w ciąg nielegalnych licytacji bądź niebezpiecznych transakcji, przynoszących niebagatelne korzyści. Tego wieczoru nie zamierzali rozglądać się po nieboskłonie mrocznych przedmiotów - szukali tego jedynego, należącego do specjalnego gościa, który miał sprowadzić do Londynu coś specjalnego. Wyjątkowego. Przerażającego. Podobno w rękach zagranicznego gościa miała znajdować się czarna różdżka; potęga zaklęta w niezniszczalnym drewnie, dającym właścicielowi niebagatelną siłę. Mityczny artefakt miał znajdować się w Somerset House a oni - dotrzeć do niego jeszcze przed aukcją, upewniając się, że zasłyszane informacje nie są tylko plotkami. Na razie nie znali nawet personaliów czarodzieja, który chciał pozbyć się - z zapewne szokującym zyskiem - problematycznego przedmiotu. Mieli przed sobą cały wieczór, jeśli nie noc, Deirdre liczyła jednak na to, że szybko zorientują się w czasoprzestrzeni bankietu. Pragnęła wykonać swą misję jak najlepiej, skupiła się więc na celu a nie na tym, że będzie zmuszona brylować w towarzystwie Magnusa.
Pojawił się chwilę później, elegancki jak zwykle. Skinęła mu głową, poświęcając chwilę na przyjrzenie się jego twarzy, bez słów przekazując mu nieprzekraczalne granice. Chętnie przypomniałaby mu je werbalnie, ale znając wybuchowy charakter Rowle'a skończyłoby się to nieprzyjemnie - dziś nie miała czasu ani na nauki ani na pielęgnowanie animozji. Zależało im na jednym, mieli jeden cel, łączyła ich jedna misja, i z pewnością oddadzą jej całą swoją uwagę i zapał.
- Lordzie Rowle - uśmiechnęła się do niego nagle, uroczo, aż w policzkach pojawiły się słodkie dołeczki, których istnienie dostrzegła dopiero niedawno, dzięki zamianie ciał z Mulciberem. - Nie mogę doczekać się dzisiejszego wieczoru oraz znamienitych gości, których przyjdzie mi poznać - kontynuowała, przyjmując ramię mężczyzny, by wraz z nim wspiąć się po schodach, prowadzących do głównego wejścia budynku. Zaproszenia nie stanowiły już problemu, pojawiała się tutaj w oficjalnej roli, w którą płynnie weszła, ciągle wyniośle uśmiechnięta i nieco przejęta - tak wizualizowała sobie młodą adeptkę sztuki pisarstwa, która będzie mogła mieć okazję pojawić się w wyjątkowym towarzystwie, łasa na wszelkie polityczne oraz przedmiotowe informacje, dotyczące czarnomagicznych artefaktów.
there was an orchid as beautiful as the
seven deadly sins
seven deadly sins
Deirdre Mericourt
Zawód : namiestniczka Londynu, metresa nestora
Wiek : 28
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Wdowa
one more time for my taste
I'll lick your wounds
I'll lay you down
✦
I'll lick your wounds
I'll lay you down
✦
OPCM : 45 +3
UROKI : 4
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 60 +8
ZWINNOŚĆ : 21
SPRAWNOŚĆ : 8
Genetyka : Czarownica
Śmierciożercy
Perfumował się silniej niż zwykle. Zapach drogiej wody kolońskiej anonsował go na długo, zanim przekroczył próg, a woń nie rozmywała się nawet w powietrzu gęstym od londyńskiej mgły. Zabieg może pochopny, może niebezpieczny (zamknięte drzwi i ciche kroki dawały przewagę, łamaną jednakże intensywnym aromatem), lecz Magnus wyjątkowo pokornie godził się z ewentualnymi konsekwencjami. Zapach krwi nie powinien się za nim ciągnąć, zwłaszcza nie teraz, zwłaszcza nie w eleganckich okolicznościach wystawnego bankietu. Pełnego czarnomagicznych cacek, wśród których będzie interesującym zjawiskiem tykającej bomby. Sinica obchodziła się z nim jak dotąd łagodnie: okazjonalne krwotoki z ust i nosa nie czyniły mu krzywdy, a szarzejąca skóra wracała do swej zwykłej barwy. Na zdrowiu nie podupadł, lecz funkcjonowanie z chorobą było mocno niewygodne. I nadzwyczaj nie na rękę, lewe ramię bowiem nosił niuestannie zdrętwiałe. No i ta otoczka krwi, jaki usilnie starał się maskować najdroższymi i najwonniejszymi pachnidłami. Nauczył się także zawsze i bezwzględnie nosić przy sobie chustkę - stary guwerner zapewne wyraziłby swą aprobatę, iż panicz wreszcie (w wieku dojrzałym) przyswoił sobie jedną z podstawowych zasad dobrych manier. Jedwab i batyst służył jednak sytuacjom na tyle nieszablonowym, iż z pewnością nie mieściły się one w pojęciu leciwego profesora. Choć nie służyły także ścieraniu resztek kreski wróżkowego pyłu spod nosa.
Prócz ciężkiej chmury perfum, równie należycie zadbał o prezencję. Balwierz dopilnował, by niesforna broda została równo przycięta i przystrzyżona, a Magnus postarał się nawet okiełznać swoje włosy, by nie mierzyć się z przytykami Deirdre. Ciemnobrązowe kosmyki wciąż nie układały się idealnie, lecz nie opadały już luźno na ramiona, wyraźnie ignorując szlacheckie wytyczne względem estetyki. Dziś nosił się na czarno, jedynie fular spozierający spod jego klasycznie białej koszuli oraz podbicie peleryny miało intensywną, szmaragdowozieloną barwę. Dopasował się, złoty zegarek na przegubie ręki, różdżka przezornie skryta za pazuchą, gotów był sprostać wyznaczonemu zadaniu. A także pierwszemu od dłuższego czasu spotkaniu w cztery oczy z Deirdre.
Rozkaz Czarnego Pana nie pozwolił jednak Rowle'owi zbyt długo roztrząsać jego właściwych odczuć względem kobiety. Otrzymali jasne instrukcje oraz konkretne wytyczne, łącznie z narzuconym towarzystwem. Na pewno... przydatnym, bo co do wartości Tsagairt Magnus nie żywił żadnych wątpliwości. Czy frapującym? Nie, już nie, co odkrył podczas krótkiego spaceru, mającego oczyścić mu myśli ze wszystkich niepożądanych dodatków, krążących około spraw nieistotnych. Brylowanie na salonach wymagało skupienia i nadzwyczajnej uwagi, należało zważać na każdy gest oraz padające słowo - a bankiet wydawany przez Crawleya był przyjęciem po stokroć ważniejszym, aniżeli najwystawniejszy Sabat u Nottów. A wszystko pozostawało kwestią atrakcji zapewnionych gościom. Fety u Crawleya obfitowały w szeregi atrakcji, aczkolwiek jedynie ich część pozostawała jawna. Reszta odbywała się za zamkniętymi drzwiami, w sekretnych pokojach, w ukrytych komntach, niedostępna dla oczu mydlącej oczy śmietanki towarzyskiej. Ich oczywiście interesowało drugie dno przedsięwzięcia: plotki roznosiły się prędko, a na wystawie czarnoksięskich przedmiotów miał ponoć zjawić się ktoś wyjątkowy. Ktoś, posiadający wyjątkowy artefakt, artefakt pożądany przez Czarnego Pana. Brak personaliów nie sprzyjał ich sprawie, lecz Magnus nie wątpił, iż sobie poradzą i zdołają dotrzeć do poczciwca, nim uczyni to Crawley lub inny pasjonat niezwykłych czarodziejskich przedmiotów. A finalnie, przekonać bezimiennego, że to właśnie z nimi najlepiej się układać. I oddać swoją ukochaną zabawkę bez zbędnych pytań oraz dyskusji. Podług legend, czarna różdżka zmieniała właściciela wyłącznie drogą morderstwa - mieli okazję, by przełamać tę passę. Wyjątkowo Rowle wolałby ułożyć się polubownie.
-Panno Wilkes - odparł na powitanie Deirdre, oficjalnie choć z sympatią brzmiącą ciepłym tonem. Nie podobało mu się, jak na niego patrzyła (oby to była gra świateł), więc bez ceregieli stanowczo poprowadził ją ku posiadłości Crawleya. Mimo odległości dzielącej ich od zlecenia, Tsagairt j u ż wsunęła się w swój śliski kostium, odgrywając swoją rolę, wobec czego Rowle musiał dorównać jej kroku.
-Lista gości budzi niemałe emocje, także i we mnie. A wieczór zapowiada się wprost szampańsko. Ponoć Crawley sowicie opłacił driady, by śpiewały, podczas gdy zostanie podany poczęstunek - podzielił się z Dei bezużyteczną plotką, acz przystającą do standardu niezobowiązujących rozmów pracowniczego szczebla. Okazał zaproszenie, obojętnie mijając lokaja, naturalnie w drzwiach pierwszą przepuszczając Deirdre.
-Chodźmy przywitać się z naszym gospodarzem. I osobiście mu powinszować - zadecydował po wymianie już kilku uprzejmości tego wieczoru - to on - dyskretnie wskazał Tsagairt mężczyznę w średnim wieku, z wyglądu przypominającego pijanego satyra. Prezencja nijak miała się jednak do wprawnego oka, a wyceny Crawleya, cenne i cenione, ściągały największe oryginały z całej Wielkiej Brytanii. Także i spoza. Jeśli czarna różdżka kryła się gdzieś pośród zbędnych przedmiotów oraz zużytych staroci, to Crawley musiał o tym wiedzieć.
Prócz ciężkiej chmury perfum, równie należycie zadbał o prezencję. Balwierz dopilnował, by niesforna broda została równo przycięta i przystrzyżona, a Magnus postarał się nawet okiełznać swoje włosy, by nie mierzyć się z przytykami Deirdre. Ciemnobrązowe kosmyki wciąż nie układały się idealnie, lecz nie opadały już luźno na ramiona, wyraźnie ignorując szlacheckie wytyczne względem estetyki. Dziś nosił się na czarno, jedynie fular spozierający spod jego klasycznie białej koszuli oraz podbicie peleryny miało intensywną, szmaragdowozieloną barwę. Dopasował się, złoty zegarek na przegubie ręki, różdżka przezornie skryta za pazuchą, gotów był sprostać wyznaczonemu zadaniu. A także pierwszemu od dłuższego czasu spotkaniu w cztery oczy z Deirdre.
Rozkaz Czarnego Pana nie pozwolił jednak Rowle'owi zbyt długo roztrząsać jego właściwych odczuć względem kobiety. Otrzymali jasne instrukcje oraz konkretne wytyczne, łącznie z narzuconym towarzystwem. Na pewno... przydatnym, bo co do wartości Tsagairt Magnus nie żywił żadnych wątpliwości. Czy frapującym? Nie, już nie, co odkrył podczas krótkiego spaceru, mającego oczyścić mu myśli ze wszystkich niepożądanych dodatków, krążących około spraw nieistotnych. Brylowanie na salonach wymagało skupienia i nadzwyczajnej uwagi, należało zważać na każdy gest oraz padające słowo - a bankiet wydawany przez Crawleya był przyjęciem po stokroć ważniejszym, aniżeli najwystawniejszy Sabat u Nottów. A wszystko pozostawało kwestią atrakcji zapewnionych gościom. Fety u Crawleya obfitowały w szeregi atrakcji, aczkolwiek jedynie ich część pozostawała jawna. Reszta odbywała się za zamkniętymi drzwiami, w sekretnych pokojach, w ukrytych komntach, niedostępna dla oczu mydlącej oczy śmietanki towarzyskiej. Ich oczywiście interesowało drugie dno przedsięwzięcia: plotki roznosiły się prędko, a na wystawie czarnoksięskich przedmiotów miał ponoć zjawić się ktoś wyjątkowy. Ktoś, posiadający wyjątkowy artefakt, artefakt pożądany przez Czarnego Pana. Brak personaliów nie sprzyjał ich sprawie, lecz Magnus nie wątpił, iż sobie poradzą i zdołają dotrzeć do poczciwca, nim uczyni to Crawley lub inny pasjonat niezwykłych czarodziejskich przedmiotów. A finalnie, przekonać bezimiennego, że to właśnie z nimi najlepiej się układać. I oddać swoją ukochaną zabawkę bez zbędnych pytań oraz dyskusji. Podług legend, czarna różdżka zmieniała właściciela wyłącznie drogą morderstwa - mieli okazję, by przełamać tę passę. Wyjątkowo Rowle wolałby ułożyć się polubownie.
-Panno Wilkes - odparł na powitanie Deirdre, oficjalnie choć z sympatią brzmiącą ciepłym tonem. Nie podobało mu się, jak na niego patrzyła (oby to była gra świateł), więc bez ceregieli stanowczo poprowadził ją ku posiadłości Crawleya. Mimo odległości dzielącej ich od zlecenia, Tsagairt j u ż wsunęła się w swój śliski kostium, odgrywając swoją rolę, wobec czego Rowle musiał dorównać jej kroku.
-Lista gości budzi niemałe emocje, także i we mnie. A wieczór zapowiada się wprost szampańsko. Ponoć Crawley sowicie opłacił driady, by śpiewały, podczas gdy zostanie podany poczęstunek - podzielił się z Dei bezużyteczną plotką, acz przystającą do standardu niezobowiązujących rozmów pracowniczego szczebla. Okazał zaproszenie, obojętnie mijając lokaja, naturalnie w drzwiach pierwszą przepuszczając Deirdre.
-Chodźmy przywitać się z naszym gospodarzem. I osobiście mu powinszować - zadecydował po wymianie już kilku uprzejmości tego wieczoru - to on - dyskretnie wskazał Tsagairt mężczyznę w średnim wieku, z wyglądu przypominającego pijanego satyra. Prezencja nijak miała się jednak do wprawnego oka, a wyceny Crawleya, cenne i cenione, ściągały największe oryginały z całej Wielkiej Brytanii. Także i spoza. Jeśli czarna różdżka kryła się gdzieś pośród zbędnych przedmiotów oraz zużytych staroci, to Crawley musiał o tym wiedzieć.
Magnus Rowle
Zawód : reporter Walczącego Maga
Wiek : 35
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Żonaty
O mój słodki Salazarze, o mój słodki
Powiedz mi, że warto
Że przejdziemy przez to wszystko gładko
Będzie wiosna dla mych dzieci przez kolejne tysiąc lat
Powiedz mi, że warto
Że przejdziemy przez to wszystko gładko
Będzie wiosna dla mych dzieci przez kolejne tysiąc lat
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Skinęła głową przepuszczającemu ich czarodziejowi, witającemu gości w przestronnym holu. Uprzejmość przede wszystkim, dzięki niej najszybciej wnikało się w tłum, w rzeszę ludzi niewyróżniających się między sobą, zajętych własnymi sprawami i celami, jakie mieli tego wieczoru osiągnąć. W Somerset House nie było miejsca dla przypadkowych przechodniów, każdy z nich został zaaprobowany i zaproszony, tak, by wspólnie tworzyć czarnoksięską śmietankę towarzyską. Deirdre sprytnie ukrywała pogardę - mijani ludzie, dumni i pyszni, uznawali się za specjalistów i mistrzów, ślepi na fakt, że tuż obok nich w potęgę rósł Czarny Pan. Gotów zmiażdżyć nawet najstarszego pasjonata mrocznych sztuk zaledwie skinięciem palca. Nieśmiałe, wręcz dziecinne próby zabawy z diabelskimi siłami niegdyś wydawały się jej szczytem marzeń, obecnie - budziłyby perlisty śmiech. Uśmiechała się jednak przejęta, dobrze odgrywając swoją rolę, niezbyt pewną siebie, ale i nie pokorną, znów umieszczoną w idealnym pomiędzy. Miała stanowić tło, dopóki nie trafią na ofiarę: wtedy zamierzała zabłyszczeć niczym przynęta, kusząca delikwenta do prywatnej dyskusji na frapujące tematy. Mężczyźni kochali podziw, wątpiła, by ten, którego mieli dziś odnaleźć, różnił się od swych współbraci samczej niedoli. Na razie - musieli do niego trafić, a tutaj przydawała się osoba Magnusa, świadczącego za swą towarzyszkę znikąd. Wzbudzanie podejrzeń bądź wątpliwości co do panienki Wilkes mogłoby zagrozić ich misji, dlatego też Deirdre nie puszczała ramienia Magnusa, zachowując przyjacielski dystans między ich ciałami. Niewerbalny komunikat o tym, że znajdują się tu razem, lecz nie łączy ich nic, co mogłoby przekreślić szansę innych mężczyzn na taniec bądź inne awanse. Wiadomość dość istotna w kontekście dalszej części wieczoru, zapoczątkowanej przywitaniem się z Phinneasem Crawleyem.
- Sir, to wielki zaszczyt móc gościć na pańskim bankiecie - powitała go, dygając dość nieporadnie, zdecydowanie nie po szlachecku. Kąciki ust drżały w przejętym uśmiechu. Wpatrywała się w twarz odrobinę niższego mężczyzny z zainteresowaniem i szacunkiem, wiedząc, że Rowle spełni dżentelmeński obowiązek i dokona prezentacji. Sama odezwała się dopiero po niej. - To miejsce zachwyca, tak samo jak pańska renoma: wieści o talencie sir Crawleya docierają do najdalszych zakątków czarodziejskiego świata - powiedziała łagodnie, odpowiednio kontrując komplementy nieprzesłodzonym tonem. Rozejrzała się dookoła, wzdychając cicho: przepych miejsca, uwaga gospodarza oraz nobilitowani goście mogły przytłoczyć młodą eseistkę. - Nie mogę się doczekać rozmów z równie znamienitymi, co gospodarz, gośćmi oraz, oczywiście, interesującego finału wieczoru - wyznała, przeciągając nieco głoski i licząc na to, że mężczyzna, z ukontentowaniem przyjmujący zainteresowanie podekscytowanej dzierlatki, zasugeruje coś, co doprowadzi ich do gwiazdy tej nocy. Phinneas lubił chwalić się swymi osiągnięciami oraz cennymi artefaktami, które zdobył; kolekcjonował zarówno przedmioty jak i ludzi, podejrzewała więc, że w jakiś sposób nawiąże do pewnego wyjątkowego handlarza, który miał zjawić się tu - wśród innych tego wieczoru. Bez personaliów, z zachowaniem ostrożności, ale nawet spojrzenie czy drobne sugestie mogły podpowiedzieć, gdzie i w jakim gronie znajduje się tajemniczy posiadacz artefaktu. O ile, w ogóle, naprawdę znajdował się w jego rękach. Należało ostrożnie wybadać sytuację, by go nie spłoszyć. - Jestem ciekawa, co angielskie towarzystwo może mieć do zaoferowania tej wspaniałej nocy - uniosła lewy kącik równo umalowanych ust do góry, zerkając to na Magnusa, to na Phinneasa, zauważając, że ten drugi niemalże pokraśniał z zadowolenia, wypinając dumniej pierś. Nie okazywał szczeniackiej pewności siebie, ale pobyt w Wenus nauczył ją odczytywać pewne znaki.
- Sir, to wielki zaszczyt móc gościć na pańskim bankiecie - powitała go, dygając dość nieporadnie, zdecydowanie nie po szlachecku. Kąciki ust drżały w przejętym uśmiechu. Wpatrywała się w twarz odrobinę niższego mężczyzny z zainteresowaniem i szacunkiem, wiedząc, że Rowle spełni dżentelmeński obowiązek i dokona prezentacji. Sama odezwała się dopiero po niej. - To miejsce zachwyca, tak samo jak pańska renoma: wieści o talencie sir Crawleya docierają do najdalszych zakątków czarodziejskiego świata - powiedziała łagodnie, odpowiednio kontrując komplementy nieprzesłodzonym tonem. Rozejrzała się dookoła, wzdychając cicho: przepych miejsca, uwaga gospodarza oraz nobilitowani goście mogły przytłoczyć młodą eseistkę. - Nie mogę się doczekać rozmów z równie znamienitymi, co gospodarz, gośćmi oraz, oczywiście, interesującego finału wieczoru - wyznała, przeciągając nieco głoski i licząc na to, że mężczyzna, z ukontentowaniem przyjmujący zainteresowanie podekscytowanej dzierlatki, zasugeruje coś, co doprowadzi ich do gwiazdy tej nocy. Phinneas lubił chwalić się swymi osiągnięciami oraz cennymi artefaktami, które zdobył; kolekcjonował zarówno przedmioty jak i ludzi, podejrzewała więc, że w jakiś sposób nawiąże do pewnego wyjątkowego handlarza, który miał zjawić się tu - wśród innych tego wieczoru. Bez personaliów, z zachowaniem ostrożności, ale nawet spojrzenie czy drobne sugestie mogły podpowiedzieć, gdzie i w jakim gronie znajduje się tajemniczy posiadacz artefaktu. O ile, w ogóle, naprawdę znajdował się w jego rękach. Należało ostrożnie wybadać sytuację, by go nie spłoszyć. - Jestem ciekawa, co angielskie towarzystwo może mieć do zaoferowania tej wspaniałej nocy - uniosła lewy kącik równo umalowanych ust do góry, zerkając to na Magnusa, to na Phinneasa, zauważając, że ten drugi niemalże pokraśniał z zadowolenia, wypinając dumniej pierś. Nie okazywał szczeniackiej pewności siebie, ale pobyt w Wenus nauczył ją odczytywać pewne znaki.
there was an orchid as beautiful as the
seven deadly sins
seven deadly sins
Deirdre Mericourt
Zawód : namiestniczka Londynu, metresa nestora
Wiek : 28
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Wdowa
one more time for my taste
I'll lick your wounds
I'll lay you down
✦
I'll lick your wounds
I'll lay you down
✦
OPCM : 45 +3
UROKI : 4
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 60 +8
ZWINNOŚĆ : 21
SPRAWNOŚĆ : 8
Genetyka : Czarownica
Śmierciożercy
Powierzchowny blichtr nie różnił się wielce od szlacheckich przyjęć: posiadłość Crawleya kapała złotem, goście powierzali lokajom niedorzecznie drogie okrycia wierzchnie, rozmowy zagęszczały powietrze nieustannym brzęczeniem wymienianych informacji. Ważnych i nieistotnych, plotek, sprawdzonych faktów oraz opinii, nieinteresujących dla nikogo, prócz samego ich głosiciela. Nudne standardy, orkiestra wygrywająca koncerty Mozarta, szelesty sukien i syczące odgłosy odpalanych papierosów. Różnica była jednak namacalna i wynikała z pewności. Magnus zauważył, iż obecni czuli się na tych salonach jak w domu, żadne przygarbione plecy nie podpierały ściany, nikt nie krył się po kątach, by uniknąć towarzyskiej konfrontacji. Ciekawe zjawisko, dobrze dokumentujące świadome działania. Cóż z tego, iż pewna część artefaktów prezentowanych na aukcji, to zaledwie bibeloty, a czarnoksiężnicy, nawet zaopatrujący się w najrzadsze przedmioty, wydobywane przez poszukiwaczy z dna statków zatopionych cztery stulecia temu, nigdy nie zrównają się potęgą z Czarnym Panem. Brylowali wśród znawców, ostrożność zatem szła w parze z arogancją Magnusa, który niemalże pogardliwym wzrokiem mierzył rzesze twarzy, prześlizgując się po nich z ostentacyjnym znudzeniem. Zdradzenie motywów i pobudek, podobnie jak zainteresowania, oznaczałoby dobrowolne podłożenie głowy pod gilotynę: tylko głupcy licytowali od razu najwyższą sumą. Rowle zaś idiotą nie był, dlatego rozpoczął od kieliszka szampana, naturalnie zaoferowanego również Deirdre. Przybyli dla rozrywki - udział arystokraty stanowił wisienkę na torcie aukcji Crawleya, a dla niego, cóż... Oficjalnie lubował się w hazardzie, odpowiednio wcześniej puścił w obieg wyssane z palca opowieści. Licytowanie stawki wpisywało się w kategorię tegoż umiłowanego ryzyka, nie budzili więc podejrzeń, grzecznie przechadzając się pod rękę.
Eleganckie rękawice ukrywały stan cywilny (miłośnicy czarnej magii prawdopodobnie nie zaczytywali się w kolumnach towarzyskich sprzed dekady), a wyciągnięte ramię obejmujące Deirdre sugerowało działanie podyktowane uprzejmością. Może nawet troską wobec młodej, lecz zdolnej adeptki sztuki felietonu; każdy mógł zabiegać więc o ich uwagę, choć nielicznych zamierzali wysłuchać.
-Phinneasie - pozwolił sobie na poufałość, ściskając rękę starszego mężczyzny i uśmiechając się z wyraźnym zadowoleniem. Ukazana satysfkacja miała połechtać ego Crawleya, skłonić go do zwierzeń- szlachecka aprobata rozwiązywała zaś języki prędzej nawet, niż najmocniejszy alkohol - poznaj proszę mą uroczą towarzyszkę. Panna Fei Wilkes - dokonał prezentacji, odsuwając się nieco od kobiety (żadnej zaborczości), by mogła swymi wdziękami zabawić mężczyznę. Pierwszorzędny komentarz, doskonała gra zaangażowanej i zarazem nieco speszonej obecnością kogoś takiego. Zdawałoby się, iż rozmowa z Crawleyem wywołuje w młodej niewiaście emocje podwójne w stosunku do towarzystawa szanowanego lorda: doskonale, w taki sposób bez trudu ujmie miękkie... serce Phinneasa.
-I naturalnie, pogłoski słyszą tylko ci, którzy są tego warci - wtrącił niejednoznacznie, gdyż obok przechodził młody Carrow, zdecydowanie niewtajemniczony, a będący czymś w rodzaju ozdoby wieczoru. Rowle cicho wspierał Deirdre zza pleców, jej rzekoma słabość działała wyłącznie na korzyść, odsłaniając krytyczne punkty zadufanych w sobie mężczyzn. Ona mogła zaczarować słowem i uśmiechem, on ewentualnie skusić koneksjami. Zgrabna fuzja, jeśli nie zdziałają nic osobno, skutecznej, podwójnej argumentacji na pewno już nikt się nie oprze. Magnus strzepnął niewidzialny pyłek z ramienia i uklęknął, udając, że wiąże buta - chwila dla Deirdre, z tej pozycji idealnie widział nastroszony wzrok Phinneasa, mimowolnie wędrujący w kierunku nobliwie wyglądającej pary. Kobieta z ciężką, wdowią woalką oraz wysoki mężczyzna, wyższy nawet od niego - prawdopodobnie rodzeństwo. Ukontentowanie gospodarza przestało się liczyć; krótka prezentacja i zdawkowa wymiana zdań (tudzież starannych komplementów) zadziałała znakomicie. Crawleyowi mogło się zdawać, iż pozostał niewylewny, aczkolwiek zdradził im dość, by zaczęli swoje drobne śledztwo.
-Znajdziemy tu skarby godne królów. Jak myślisz, Phinneasie, czy dla tej damy odpowiednie będą klejnoty, czy może coś innego? - spytał, uśmiechając się znacząco do wyprostowanego jak struna mężczyzny. Uprzejmie skinął mu głową, wtapiąjąc się wraz z Deirdre w tłum gości, kolejna taca szampana, dwa przedstawienia i ciche kroki kierowane pod obraz przedstawiający naturalnej wielkości portret Emeryka Złego. Związek z Czarną Różdżką mógł nie być przypadkowy - zatrzymał się w niewielkiej odległości od osobliwej pary, dyskretnie ściskając Deirdre. Może mieli już cel w zasięgu swych rąk.
Eleganckie rękawice ukrywały stan cywilny (miłośnicy czarnej magii prawdopodobnie nie zaczytywali się w kolumnach towarzyskich sprzed dekady), a wyciągnięte ramię obejmujące Deirdre sugerowało działanie podyktowane uprzejmością. Może nawet troską wobec młodej, lecz zdolnej adeptki sztuki felietonu; każdy mógł zabiegać więc o ich uwagę, choć nielicznych zamierzali wysłuchać.
-Phinneasie - pozwolił sobie na poufałość, ściskając rękę starszego mężczyzny i uśmiechając się z wyraźnym zadowoleniem. Ukazana satysfkacja miała połechtać ego Crawleya, skłonić go do zwierzeń- szlachecka aprobata rozwiązywała zaś języki prędzej nawet, niż najmocniejszy alkohol - poznaj proszę mą uroczą towarzyszkę. Panna Fei Wilkes - dokonał prezentacji, odsuwając się nieco od kobiety (żadnej zaborczości), by mogła swymi wdziękami zabawić mężczyznę. Pierwszorzędny komentarz, doskonała gra zaangażowanej i zarazem nieco speszonej obecnością kogoś takiego. Zdawałoby się, iż rozmowa z Crawleyem wywołuje w młodej niewiaście emocje podwójne w stosunku do towarzystawa szanowanego lorda: doskonale, w taki sposób bez trudu ujmie miękkie... serce Phinneasa.
-I naturalnie, pogłoski słyszą tylko ci, którzy są tego warci - wtrącił niejednoznacznie, gdyż obok przechodził młody Carrow, zdecydowanie niewtajemniczony, a będący czymś w rodzaju ozdoby wieczoru. Rowle cicho wspierał Deirdre zza pleców, jej rzekoma słabość działała wyłącznie na korzyść, odsłaniając krytyczne punkty zadufanych w sobie mężczyzn. Ona mogła zaczarować słowem i uśmiechem, on ewentualnie skusić koneksjami. Zgrabna fuzja, jeśli nie zdziałają nic osobno, skutecznej, podwójnej argumentacji na pewno już nikt się nie oprze. Magnus strzepnął niewidzialny pyłek z ramienia i uklęknął, udając, że wiąże buta - chwila dla Deirdre, z tej pozycji idealnie widział nastroszony wzrok Phinneasa, mimowolnie wędrujący w kierunku nobliwie wyglądającej pary. Kobieta z ciężką, wdowią woalką oraz wysoki mężczyzna, wyższy nawet od niego - prawdopodobnie rodzeństwo. Ukontentowanie gospodarza przestało się liczyć; krótka prezentacja i zdawkowa wymiana zdań (tudzież starannych komplementów) zadziałała znakomicie. Crawleyowi mogło się zdawać, iż pozostał niewylewny, aczkolwiek zdradził im dość, by zaczęli swoje drobne śledztwo.
-Znajdziemy tu skarby godne królów. Jak myślisz, Phinneasie, czy dla tej damy odpowiednie będą klejnoty, czy może coś innego? - spytał, uśmiechając się znacząco do wyprostowanego jak struna mężczyzny. Uprzejmie skinął mu głową, wtapiąjąc się wraz z Deirdre w tłum gości, kolejna taca szampana, dwa przedstawienia i ciche kroki kierowane pod obraz przedstawiający naturalnej wielkości portret Emeryka Złego. Związek z Czarną Różdżką mógł nie być przypadkowy - zatrzymał się w niewielkiej odległości od osobliwej pary, dyskretnie ściskając Deirdre. Może mieli już cel w zasięgu swych rąk.
Magnus Rowle
Zawód : reporter Walczącego Maga
Wiek : 35
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Żonaty
O mój słodki Salazarze, o mój słodki
Powiedz mi, że warto
Że przejdziemy przez to wszystko gładko
Będzie wiosna dla mych dzieci przez kolejne tysiąc lat
Powiedz mi, że warto
Że przejdziemy przez to wszystko gładko
Będzie wiosna dla mych dzieci przez kolejne tysiąc lat
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Crawley odpowiadał zdawkowo, lecz uprzejmie, mimowolnie spojrzeniem zdradzając kto posiadał na bankiecie największe wpływy oraz wiedzę. Deirdre zaufała, że Magnus wyłapie takie drobne szczegóły dzięki swej spostrzegawczości, sama zaś skupiła się na dalszym wpatrywaniu się w organizatora bankietu niczym w magiczny obrazek, z dumą przyjmując pocałunek, jakim mężczyzna obdarzył jej dłoń przy powitaniu. Rowle spisywał się dość dobre w roli troskliwego dżentelmena, wprowadzającego znajomą znikąd na salony - nawet nie przeszkadzało jej skrajne wyperfumowanie oraz nieco dziwne zachowania. I tak skupiała na sobie większość uwagi, wysłuchując perory Phinneasa na temat nobliwych gości, wśród których znajdowały się prawdziwe gwiazdy czarnoksięskiego półświatka. Rozglądał się po bankiecie z dumą, omiatając wzrokiem pewną parę, która mogła wiedzieć coś więcej. Deirdre skupiała się jednak na kontynuowaniu rozmowy z Crawleyem, umiejętnie zaspokajając jego miłość własną oraz wypytując o szczegóły miejsca, w którym zorganizował bankiet. Uprzejma pogawędka zmierzała jednak ku końcowi, zajmowanie czasu tak ważnej osobistości byłoby nietaktem - Fei jeszcze raz wykonała nierówne dygnięcie, po czym znów wsparła się na ramieniu Magnusa, lawirując pomiędzy gośćmi. Tłum gęstniał, atmosfera robiła się coraz luźniejsza, złote tace, zastawione kieliszkami szampana, lśniły w blasku świec, lewitujących pod kryształowymi żyrandolami. Zgodnie z sugestią Phinneasa, Rowle powinien poszukać prawdziwych skarbów a nie błyskotek - Wilkes przystała na tę propozycję, z tajemniczym uśmiechem przemierzając parkiet.
- Powinniśmy zatańczyć, ale to nie skończyłoby się zbyt dobrze - szepnęła Magnusowi do ucha, nie chcąc sprawiać wrażenia sztywnej lub niezainteresowanej towarzyszem. Z pozoru byli przecież dobrymi znajomymi, milczenie i sztywność pomiędzy nimi mogłoby wzbudzić podejrzenia. Po kilku krótkich rozmowach znaleźli się jednak tuż przy siwowłosym rodzeństwie. Grona rozmówców wymieszały się: część gości ruszyła na parkiet, lecz stateczna dwójka pozostała tuż pod obrazem, co dało szansę na kontynuowanie bardziej kameralnej rozmowy.
- Mnie także interesują wyjątkowe artefakty - znalazła podobieństwo z wyniosłą kobietą, kończącą właśnie opowieść o specyficznym krzemieniu, który odkupiła od jakiegoś wagabundy za grosze - a jaki okazał się posiadać tajemniczą, niespotykaną moc. - Na razie moja wiedza na ten temat jest raczej książkowa - dodała z lekkim zawstydzeniem, akcentując swą słabszą pozycję w tym wysublimowanym gronie, co otwierało usta i pozwalało rozmówcom poczuć się pewniej i nie dostrzegać w drobnej Azjatce zagrożenia. - ale mam nadzieję, że podczas licytacji dostrzegę coś wartego uwagi. Słyszałam od samego sir Crawleya, że dziś można spodziewać się pojawienia naprawdę potężnego przedmiotu. Czegoś niespotykanego - mówiła z podekscytowaniem, obserwując wyraz twarzy rozmówców. Traktowali ją pobłażliwie, ot, młodziutkie dziewczę, któremu można łatwo zaimponować i przy którym nie należy się obawiać zdradzania prawdy - i tak nie byłoby stać jej na to, by ich przelicytować. Płynnie wdali się w konwersację na temat przewidywanych cen oraz możliwych przedmiotów. Ręka Glorii przewijała się pośród nich najczęściej, lecz wraz z kolejnym kieliszkiem szampana staruszek zdradził im także coś o zagranicznym gościu, przemykającym dyskretnie tylnymi korytarzami, nerwowo rozglądającym się dookoła. Przykuł on uwagę starszego rodzeństwa, zachowywał się bowiem jednocześnie strachliwie i dumnie, jakby przyniósł dziś na licytację coś, co stawiało go ponad innymi - i coś, co mogło sprowadzić na niego wielki zagrożenie. Fei płynnie zmieniła temat, pokazując, że nie zainteresowała się wspomnianym jegomościem, ale wiedziała już, kogo należało szukać. Chwilę później przyjęła propozycję od starszego mężczyzny, pozwalając mu porwać się do tańca. Wymieniła z nim kilka luźnych uwag oraz komplementów i po dwóch utworach ponownie powróciła do Magnusa, po raz trzeci tego wieczoru ujmując jego ramię.
- Znajdziemy go podobno w jakimś dyskretnym miejscu - ale jednocześnie takim, w którym znajdzie odpowiednio kameralną publikę do chwalenia się swym tajemniczym skarbem - powiedziała cicho do Magnusa, uśmiechając się do niego uroczo. Sięgnęła po kieliszek szampana, absolutna trzeźwość także sprzyjała podejrzliwości - upiła z niego łyk, upewniając się, że nie rozmazała szminki. - Wiesz o takim pomieszczeniu? - W końcu nie był tu pierwszy raz, mógł wiedzieć o istnieniu palarni, tarasu bądź pokoju dla zmęczonych dżentelmenów.
- Powinniśmy zatańczyć, ale to nie skończyłoby się zbyt dobrze - szepnęła Magnusowi do ucha, nie chcąc sprawiać wrażenia sztywnej lub niezainteresowanej towarzyszem. Z pozoru byli przecież dobrymi znajomymi, milczenie i sztywność pomiędzy nimi mogłoby wzbudzić podejrzenia. Po kilku krótkich rozmowach znaleźli się jednak tuż przy siwowłosym rodzeństwie. Grona rozmówców wymieszały się: część gości ruszyła na parkiet, lecz stateczna dwójka pozostała tuż pod obrazem, co dało szansę na kontynuowanie bardziej kameralnej rozmowy.
- Mnie także interesują wyjątkowe artefakty - znalazła podobieństwo z wyniosłą kobietą, kończącą właśnie opowieść o specyficznym krzemieniu, który odkupiła od jakiegoś wagabundy za grosze - a jaki okazał się posiadać tajemniczą, niespotykaną moc. - Na razie moja wiedza na ten temat jest raczej książkowa - dodała z lekkim zawstydzeniem, akcentując swą słabszą pozycję w tym wysublimowanym gronie, co otwierało usta i pozwalało rozmówcom poczuć się pewniej i nie dostrzegać w drobnej Azjatce zagrożenia. - ale mam nadzieję, że podczas licytacji dostrzegę coś wartego uwagi. Słyszałam od samego sir Crawleya, że dziś można spodziewać się pojawienia naprawdę potężnego przedmiotu. Czegoś niespotykanego - mówiła z podekscytowaniem, obserwując wyraz twarzy rozmówców. Traktowali ją pobłażliwie, ot, młodziutkie dziewczę, któremu można łatwo zaimponować i przy którym nie należy się obawiać zdradzania prawdy - i tak nie byłoby stać jej na to, by ich przelicytować. Płynnie wdali się w konwersację na temat przewidywanych cen oraz możliwych przedmiotów. Ręka Glorii przewijała się pośród nich najczęściej, lecz wraz z kolejnym kieliszkiem szampana staruszek zdradził im także coś o zagranicznym gościu, przemykającym dyskretnie tylnymi korytarzami, nerwowo rozglądającym się dookoła. Przykuł on uwagę starszego rodzeństwa, zachowywał się bowiem jednocześnie strachliwie i dumnie, jakby przyniósł dziś na licytację coś, co stawiało go ponad innymi - i coś, co mogło sprowadzić na niego wielki zagrożenie. Fei płynnie zmieniła temat, pokazując, że nie zainteresowała się wspomnianym jegomościem, ale wiedziała już, kogo należało szukać. Chwilę później przyjęła propozycję od starszego mężczyzny, pozwalając mu porwać się do tańca. Wymieniła z nim kilka luźnych uwag oraz komplementów i po dwóch utworach ponownie powróciła do Magnusa, po raz trzeci tego wieczoru ujmując jego ramię.
- Znajdziemy go podobno w jakimś dyskretnym miejscu - ale jednocześnie takim, w którym znajdzie odpowiednio kameralną publikę do chwalenia się swym tajemniczym skarbem - powiedziała cicho do Magnusa, uśmiechając się do niego uroczo. Sięgnęła po kieliszek szampana, absolutna trzeźwość także sprzyjała podejrzliwości - upiła z niego łyk, upewniając się, że nie rozmazała szminki. - Wiesz o takim pomieszczeniu? - W końcu nie był tu pierwszy raz, mógł wiedzieć o istnieniu palarni, tarasu bądź pokoju dla zmęczonych dżentelmenów.
there was an orchid as beautiful as the
seven deadly sins
seven deadly sins
Deirdre Mericourt
Zawód : namiestniczka Londynu, metresa nestora
Wiek : 28
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Wdowa
one more time for my taste
I'll lick your wounds
I'll lay you down
✦
I'll lick your wounds
I'll lay you down
✦
OPCM : 45 +3
UROKI : 4
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 60 +8
ZWINNOŚĆ : 21
SPRAWNOŚĆ : 8
Genetyka : Czarownica
Śmierciożercy
Pozwolił, by lepkie dłonie Crawleya nieco zbyt długo obejmowały te należące do Deirdre: mężczyzna wyraźnie wpadł w zasadzkę utkaną z zaowalowanych pochlebstw oraz kobiecego uroku. Nieco... zamglonego, orientalność nie została podkreślona tak, jak mogłaby być, lecz czarodziej i tak uległ, rozproszony niecodzienną towarzyszką, chętną, ponętną i zwracającą uwagę na wszystko. Do antraktu Magnus nie rzucał się w oczy, ot, przedstawił gospodarzowi wieczoru obiecującą felietonistkę, niemo przyobiecał mu z nią taniec lub drinka i usunął się w cień. Deirdre była bardziej przekonująca od niego, różnili się także obranymi drogami perswazji. Rowle zaakceptował to nieśpieszne lawirowanie między goścmi, powoli wczuwając się w swobodny nastrój bankietu. Podrygi, śmiechy, rozmowy, smukłe kieliszki szampana, woń papierosowego dymu zmieszana z zapachem perfum, delikatny, drażniący posmak opium wyczuwalny w drżącym od magii powietrzu. Jeśli środkiem do celu miała okazać się także przyjemność - proszę bardzo.
-Dlaczego? - spytał, zatrzymując się w pół kroku, przez co naturalnie Deirdre szarpnęło w tył, zwracając ją ku niemu - masz na myśli moją niezgrabność?? - upewnił się, nie wstrzymując ironicznego uśmiechu, swobodnie wpływającego na wargi - prowadź więc - stwierdził, nie robiąc sobie nic ze swoich żałosnych umiejętności i kompletnego braku wyczucia na parkiecie. Mieli szczęście - akurat wybrzmiał wyjątkowo wolny kawałek, dający nadzieję na względne bezpieczeństwo i zmniejszone ryzyko publicznego upokorzenia. Najwyraźniej kontakt budował ich reputację skondensowaną do jednego wieczoru; przez moment zastanawiał się, czy po tej rozkosznej nocy jeszcze się do siebie odezwą. Dłoń pewnie ulokował na talii Deirdre, drugą na ramieniu: wiedział, gdzie należy chwycić, lecz dalej zdał się już na swą partnerkę, znakomicie radzącą sobie z jego beztalenciem. Finalnie nawet jej nie podeptał, po skończonym utworze nagrodził oklaskami francuską orkiestrę, skłonił się przed Tsagairt i ponownie zaoferował swe ramię. Droga pod obraz nie była długa ani nawet pełna wrażeń, szlak pozostał stosunkowo pusty, znakomita większość gości wykazała zainteresowanie znacznie żywszą muzyką tudzież lewitującymi tacami z alkoholem i drogim przekąskami.
-Każdy przybył tu w poszukiwaniu swojego Graala - stwierdził cicho, beznamiętnie wpatrując się w portret, bez wątpienia dzieło sztuki. Wyjątkowo, obraz był nieruchomy, czemu Rowle absolutnie się nie dziwił. Nie chciałby odgrażającego się Emeryka Złego na swej ścianie, za to zaklęty w czasie i na płótnie pozostawał mistrzostwem - ponoć Crawley zamierza wylicytować kilka obrazów ze swej kolekcji - podzielił się z srebrzystowłosym mężczyzną zasłyszaną informacją, jakby się zdawało, dlań bardzo cenną - w tym również ten - dodał, przesuwając dłonią w rękawiczce po złoconej, ciężkiej ramie. Dałby głowę, iż w środku coś się kryło, może jakiś mechanizm, może jakiś schowek, w przeciwnym razie ta wysublimowana para nie poświęciłaby temu płótnu równie wiele uwagi.
Wtrącona sugestia Deirdre odciągnęła parę filantropów od sztuki ku rejonom domysłów i domniemań. Kluczowych, nawet, jeśli miały okazać się jedynie plotkami i pomówieniami. Przeklęte medaliony, ręka Glorii, obłożone ciężkimi przekleństwami lichtarze i wreszcie: cudzoziemiec, przemykający wśród zebranych, czający się w kątach, sprawiający wrażenie zniecierpliwionego i podekscytowanego jednocześnie. Rowle zbył te rewelacje, obcy nie cieszyli się wszak jego względami i łaskawie odstąpił szpakowatemu jegomościowi Deirdre. Nie oddalili się zanadto, miał ich w zasięgu wzroku na zatłoczonym parkiecie, a elegancki mężczyzna zachowywał się ze wszelkich miar dżentelmeńsko. Magnus w tym czasie zabawiał jego siostrę, by ta nie poczuła się osamotniona czy odrzucona; posiadała wiedzę tak samo, bądź nawet większą od swego brata na temat artfekatów, a rozpoczętą dyskusję nad złą kondycją intersów sygnowanych nazwiskami szlachty, aż przykro było mu przerywać. Na pożegnanie musnął dłoń leciwej już niewiasty, uścisnął dłoń czarodzieja i zatoczył z Deirdre krąg wkoło sali, by wmieszać się w korowód różnobarwnie odzianych ludzi.
-Jest tu niewielka biblioteczka, gdzie Crawley trzyma swoje białe kruki. Na wieży, w wykuszu. Schody są na korytarzu po lewej stronie, zasłonięte arrasem - odparł, szeroko obnażajac zęby, jakby właśnie usłyszał dowcipną uwagę - idź przypudrować nosek. Ja zapalę papierosa. Spotkamy się przy popiersiu Herpona Podłego - zdecydował, nie powinni kręcić się po posiadłości razem. Pośród tak unikatowych osobistosci może i bledli, lecz Rowle wolał nie ryzykować. Gdyby coś ich zatrzymało, w taki sposób przynajmniej jedno z nich doprowadzi tę misję do końca.
-Dlaczego? - spytał, zatrzymując się w pół kroku, przez co naturalnie Deirdre szarpnęło w tył, zwracając ją ku niemu - masz na myśli moją niezgrabność?? - upewnił się, nie wstrzymując ironicznego uśmiechu, swobodnie wpływającego na wargi - prowadź więc - stwierdził, nie robiąc sobie nic ze swoich żałosnych umiejętności i kompletnego braku wyczucia na parkiecie. Mieli szczęście - akurat wybrzmiał wyjątkowo wolny kawałek, dający nadzieję na względne bezpieczeństwo i zmniejszone ryzyko publicznego upokorzenia. Najwyraźniej kontakt budował ich reputację skondensowaną do jednego wieczoru; przez moment zastanawiał się, czy po tej rozkosznej nocy jeszcze się do siebie odezwą. Dłoń pewnie ulokował na talii Deirdre, drugą na ramieniu: wiedział, gdzie należy chwycić, lecz dalej zdał się już na swą partnerkę, znakomicie radzącą sobie z jego beztalenciem. Finalnie nawet jej nie podeptał, po skończonym utworze nagrodził oklaskami francuską orkiestrę, skłonił się przed Tsagairt i ponownie zaoferował swe ramię. Droga pod obraz nie była długa ani nawet pełna wrażeń, szlak pozostał stosunkowo pusty, znakomita większość gości wykazała zainteresowanie znacznie żywszą muzyką tudzież lewitującymi tacami z alkoholem i drogim przekąskami.
-Każdy przybył tu w poszukiwaniu swojego Graala - stwierdził cicho, beznamiętnie wpatrując się w portret, bez wątpienia dzieło sztuki. Wyjątkowo, obraz był nieruchomy, czemu Rowle absolutnie się nie dziwił. Nie chciałby odgrażającego się Emeryka Złego na swej ścianie, za to zaklęty w czasie i na płótnie pozostawał mistrzostwem - ponoć Crawley zamierza wylicytować kilka obrazów ze swej kolekcji - podzielił się z srebrzystowłosym mężczyzną zasłyszaną informacją, jakby się zdawało, dlań bardzo cenną - w tym również ten - dodał, przesuwając dłonią w rękawiczce po złoconej, ciężkiej ramie. Dałby głowę, iż w środku coś się kryło, może jakiś mechanizm, może jakiś schowek, w przeciwnym razie ta wysublimowana para nie poświęciłaby temu płótnu równie wiele uwagi.
Wtrącona sugestia Deirdre odciągnęła parę filantropów od sztuki ku rejonom domysłów i domniemań. Kluczowych, nawet, jeśli miały okazać się jedynie plotkami i pomówieniami. Przeklęte medaliony, ręka Glorii, obłożone ciężkimi przekleństwami lichtarze i wreszcie: cudzoziemiec, przemykający wśród zebranych, czający się w kątach, sprawiający wrażenie zniecierpliwionego i podekscytowanego jednocześnie. Rowle zbył te rewelacje, obcy nie cieszyli się wszak jego względami i łaskawie odstąpił szpakowatemu jegomościowi Deirdre. Nie oddalili się zanadto, miał ich w zasięgu wzroku na zatłoczonym parkiecie, a elegancki mężczyzna zachowywał się ze wszelkich miar dżentelmeńsko. Magnus w tym czasie zabawiał jego siostrę, by ta nie poczuła się osamotniona czy odrzucona; posiadała wiedzę tak samo, bądź nawet większą od swego brata na temat artfekatów, a rozpoczętą dyskusję nad złą kondycją intersów sygnowanych nazwiskami szlachty, aż przykro było mu przerywać. Na pożegnanie musnął dłoń leciwej już niewiasty, uścisnął dłoń czarodzieja i zatoczył z Deirdre krąg wkoło sali, by wmieszać się w korowód różnobarwnie odzianych ludzi.
-Jest tu niewielka biblioteczka, gdzie Crawley trzyma swoje białe kruki. Na wieży, w wykuszu. Schody są na korytarzu po lewej stronie, zasłonięte arrasem - odparł, szeroko obnażajac zęby, jakby właśnie usłyszał dowcipną uwagę - idź przypudrować nosek. Ja zapalę papierosa. Spotkamy się przy popiersiu Herpona Podłego - zdecydował, nie powinni kręcić się po posiadłości razem. Pośród tak unikatowych osobistosci może i bledli, lecz Rowle wolał nie ryzykować. Gdyby coś ich zatrzymało, w taki sposób przynajmniej jedno z nich doprowadzi tę misję do końca.
Magnus Rowle
Zawód : reporter Walczącego Maga
Wiek : 35
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Żonaty
O mój słodki Salazarze, o mój słodki
Powiedz mi, że warto
Że przejdziemy przez to wszystko gładko
Będzie wiosna dla mych dzieci przez kolejne tysiąc lat
Powiedz mi, że warto
Że przejdziemy przez to wszystko gładko
Będzie wiosna dla mych dzieci przez kolejne tysiąc lat
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Szarpnięcie Magnusa wywołało natychmiastowe niezadowolenie - przez umalowaną twarz Deirdre przemknął cień złowróżebny cień irytacji, szybko jednak zastąpiony uprzejmym, podekscytowanym uśmiechem. Najchętniej wymknęłaby się z jego uścisku od razu, ale stawiała misję ponad prywatne animozje, tłumiąc w sobie chęć zwrócenia mu uwagi. Nie była bezwolną marionetką, którą mógł kierować podług swego widzimisię i zaciągać na parkiet. Szczęki zacisnęły się nerwowo, odtańczyła jednak powolny walc, dzielnie znosząc deptanie nóg. Jedynie spojrzeniem przekazywała mu swoją frustrację i krytykę, a z każdym mocniejszym zaciśnięciem dłoni na wąskiej talii, wypełniająca ją furia przejmowała kolejne pokłady cierpliwości. Uspokajała się skutecznie, z ulgą przyjmując zmianę melodii i roszadę przy parkiecie. Znów wtopili się w tłum, lawirując pomiędzy gośćmi. Informacje uzyskane podczas rozmowy z nobliwym rodzeństwem pozwalały im zaplanować dalsze działania. Najpierw należało jednak zebrać brakujące strzępy informacji. Deirdre wręcz uwiesiła się u ramienia Magnusa, słuchając jego technicznych dyspozycji. Miała nadzieję, że nie zgubi się w dziesiątkach korytarzy oraz trafi na miejsce. Niezbyt uśmiechała się jej rozłąka, powinni razem stawić czoła niebezpieczeństwom, ale Rowle miał poniekąd rację - wiele interesujących plotek można było zasłyszeć w stricte damskim i męskim półświatku. Przeprosiła więc swego towarzysza i ruszyła ku komnatom dla dam. Gdy już znalazła się w środku, wyjęła z torebki magiczną puderniczkę: puszek sam zaczął doprowadzać twarz do porządku. Kameralna atmosfera toalety sprzyjała niezobowiązującym pogawędkom.
- Och, czy dobrze usłyszałam? Twój mąż naprawdę przyjaźni się z tym zagranicznym łowcą artefaktów? - przejętym tonem wtrąciła się w rozmowę dwóch przepięknych kobiet, chichoczących przed sąsiednim lustrem. Zwierciadło odbijało przejęte, rozluźnione twarze oraz tajemnicze uśmiechy. - Słyszałam, że jest nieco introwertyczny i że pragnie zrobić wielkie wejście tuż przed licytacją...Oddałabym wiele, by móc zobaczyć, co ze sobą przyniósł, zanim rzucą się na niego wszystkie sępy - zachichotała po chwili dyskusji, mrugając lekko do urodziwej brunetki. Szybko nawiązała z nią koleżeński kontakt a kobieta potwierdziła, między słowami, że ów tajemniczy jegomość faktycznie na razie ukrywa się w salonie dżentelmenów, w bibliotece, chcąc odpowiednio przygotować się do prezentacji wyjątkowego przedmiotu. Podobno nawet sam Crawley nie wiedział, co też zamierzał dziś wystawić - sekretny artefakt pobudzał wyobraźnię gości, czyniąc bankiet jeszcze bardziej emocjonującym. Deirdre porozmawiała jeszcze chwilę z uroczymi damami, po czym zakończyła doprowadzanie się do estetycznego porządku i opuściła toaletę, powoli zmierzając w stronę schodów. Eleganckim, choć plebejskim gestem ujęła rąbek długiej sukni, wspinając się po kolejnych stopniach. Wyglądała na zagubioną i zaaferowaną, jakby szukała zaginionej przyjaciółki lub śpieszyła się do oczekującego jej kawalera: uprzejmie skinęła głową mijanym osobistościom. Nikt jej nie zatrzymywał i nikt nie skupiał na niej wzroku oprócz Magnusa, którego w końcu napotkała przy specyficznie pomarszczonym popiersiu. - Powinien tu być. Kilka osób szeptało o miejscu, w którym przygotowuje się do licytacji - powiedziała łagodnym szeptem, ponownie przyjmując ramię Magnusa. Powinni wejść do środka biblioteki niby przypadkowo - na wszelki wypadek, gdyby tajemniczemu mężczyźnie towarzyszył ktoś jeszcze. Z zebranych w ciągu bankietu informacji układał się dość dokładny obraz posiadacza artefaktu: wysoki, szczupły, z złotą brodą i równie jasnymi oczami. Deirdre zachichotała po czym, korzystając z ramienia Magnusa, odgarniającego arras, pchnęła drzwi do biblioteki i zgrabnie przekroczyła próg, dopiero po chwili odwracając się w stronę centrum pomieszczenia. Szybko rozejrzała się dookoła - przy zastawionym księgami stole stał mężczyzna, wysoki, owszem, złotowłosy i wyraźnie zdziwiony nagłym towarzystwem. Przed nimi ostatni etap zadania: jeszcze nie sięgała po różdżkę, obdarzając nieznajomego uspokajającym uśmiechem. - Przepraszamy najmocniej, nie chcieliśmy przeszkadzać - wytłumaczyła zaaferowana, zmniejszając dzieląca ich od mężczyzny odległość. - Szukaliśmy...a właściwie ja szukałam, przy pomocy mego przyjaciela, wyjątkowego czarodzieja. Plotki wskazały właśnie na to miejsce... - zawahała się i zarumieniła delikatnie, spoglądając prosto w jasnobłękitne oczy mężczyzny. Wiedziała jak zaczarować spojrzeniem, jak ułożyć usta w grymasie niecierpliwego podziwu, jak wygiąć szyję, by zachwycić linią obojczyków i głębszym, lecz niewulgarnym dekoltem.
- Och, czy dobrze usłyszałam? Twój mąż naprawdę przyjaźni się z tym zagranicznym łowcą artefaktów? - przejętym tonem wtrąciła się w rozmowę dwóch przepięknych kobiet, chichoczących przed sąsiednim lustrem. Zwierciadło odbijało przejęte, rozluźnione twarze oraz tajemnicze uśmiechy. - Słyszałam, że jest nieco introwertyczny i że pragnie zrobić wielkie wejście tuż przed licytacją...Oddałabym wiele, by móc zobaczyć, co ze sobą przyniósł, zanim rzucą się na niego wszystkie sępy - zachichotała po chwili dyskusji, mrugając lekko do urodziwej brunetki. Szybko nawiązała z nią koleżeński kontakt a kobieta potwierdziła, między słowami, że ów tajemniczy jegomość faktycznie na razie ukrywa się w salonie dżentelmenów, w bibliotece, chcąc odpowiednio przygotować się do prezentacji wyjątkowego przedmiotu. Podobno nawet sam Crawley nie wiedział, co też zamierzał dziś wystawić - sekretny artefakt pobudzał wyobraźnię gości, czyniąc bankiet jeszcze bardziej emocjonującym. Deirdre porozmawiała jeszcze chwilę z uroczymi damami, po czym zakończyła doprowadzanie się do estetycznego porządku i opuściła toaletę, powoli zmierzając w stronę schodów. Eleganckim, choć plebejskim gestem ujęła rąbek długiej sukni, wspinając się po kolejnych stopniach. Wyglądała na zagubioną i zaaferowaną, jakby szukała zaginionej przyjaciółki lub śpieszyła się do oczekującego jej kawalera: uprzejmie skinęła głową mijanym osobistościom. Nikt jej nie zatrzymywał i nikt nie skupiał na niej wzroku oprócz Magnusa, którego w końcu napotkała przy specyficznie pomarszczonym popiersiu. - Powinien tu być. Kilka osób szeptało o miejscu, w którym przygotowuje się do licytacji - powiedziała łagodnym szeptem, ponownie przyjmując ramię Magnusa. Powinni wejść do środka biblioteki niby przypadkowo - na wszelki wypadek, gdyby tajemniczemu mężczyźnie towarzyszył ktoś jeszcze. Z zebranych w ciągu bankietu informacji układał się dość dokładny obraz posiadacza artefaktu: wysoki, szczupły, z złotą brodą i równie jasnymi oczami. Deirdre zachichotała po czym, korzystając z ramienia Magnusa, odgarniającego arras, pchnęła drzwi do biblioteki i zgrabnie przekroczyła próg, dopiero po chwili odwracając się w stronę centrum pomieszczenia. Szybko rozejrzała się dookoła - przy zastawionym księgami stole stał mężczyzna, wysoki, owszem, złotowłosy i wyraźnie zdziwiony nagłym towarzystwem. Przed nimi ostatni etap zadania: jeszcze nie sięgała po różdżkę, obdarzając nieznajomego uspokajającym uśmiechem. - Przepraszamy najmocniej, nie chcieliśmy przeszkadzać - wytłumaczyła zaaferowana, zmniejszając dzieląca ich od mężczyzny odległość. - Szukaliśmy...a właściwie ja szukałam, przy pomocy mego przyjaciela, wyjątkowego czarodzieja. Plotki wskazały właśnie na to miejsce... - zawahała się i zarumieniła delikatnie, spoglądając prosto w jasnobłękitne oczy mężczyzny. Wiedziała jak zaczarować spojrzeniem, jak ułożyć usta w grymasie niecierpliwego podziwu, jak wygiąć szyję, by zachwycić linią obojczyków i głębszym, lecz niewulgarnym dekoltem.
there was an orchid as beautiful as the
seven deadly sins
seven deadly sins
Deirdre Mericourt
Zawód : namiestniczka Londynu, metresa nestora
Wiek : 28
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Wdowa
one more time for my taste
I'll lick your wounds
I'll lay you down
✦
I'll lick your wounds
I'll lay you down
✦
OPCM : 45 +3
UROKI : 4
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 60 +8
ZWINNOŚĆ : 21
SPRAWNOŚĆ : 8
Genetyka : Czarownica
Śmierciożercy
Od razu przeszyło go jej niezadowolenie, mrożące mięśnie zadziwiającą niechęcią. Możliwe, że wspominała ich pożegnanie, choć Magnus tym razem zachowywał się do bólu poprawnie. Umiejscowienie dłoni pozostawało techniczne, spojrzenie ulokowane na wysokości jej oczu, usta układały się w słowa tyczące się jedynie ich dzisiejszego zadania. Sądził, że nawet w tańcu zachował profesjonalizm, ale jak widać jego starania nie zostały docenione. Naburmuszył się nieco w odpowiedzi na znaczące grymasy przekazywane mu przez Deirdre, lecz po odbębnionym (mimo wyraźnej frustracji) walcu i tak chętnie (przynajmniej na pokaz) przyjął ją pod ramię, zgrabnie usuwając się z parkietu. Konwersacja z dostojnym rodzeństwem okazała się strzałem w dziesiątkę, a zarazem tylko jednym z przystanków. Bawili się nieomal jak detektywi, poszukując śladów i poszczególnych wątków, by dopiero w wielkim finale połączyć je w całość. Przyczyna, skutek, bohater wieczoru, byli już blisko i zostało im już wyłącznie sprawdzenie, czy bezimienny cudzoziemiec rzeczywiście przedstawia sobą taką wartość, o jakiej się mówiło. Nie powinni zwlekać, w tym konkretnym wypadku czas nie działał na ich korzyść, zaś element zaskoczenia - jak najbardziej. Nierasobliwie zagadnął Deirdre o wzrastające słupki bezrobocia wśród czarodziejów mugolskiego pochodzenia, przygotowując grunt pod leniwą wymianę zdań, niezdradzających się z zamiarami i kurtuazyjnie doprowadził ją do rozwidlenia korytarzy, już głośniej przypominając, że będzie na nią oczekiwał. Poczekał, aż zamkną się za nią drzwi do damskiej łazienki i powędrował w przeciwną stronę, do palarni, gdzie miał nadzieję zastać dżentelemnów gotowych do pohandlowania informacjami. Błysnęła srebrna papierośnica, kraniec różdżki podpalił lont, Rowle zaś głęboko zaciągnął się tytoniem, ledwo rozpoznajac twarze w szarym od dymu pomieszczeniu. Prócz ciężkiego zapachu wyczuł tu jeszcze inne nuty; drażniące, ziołowe, odrobinę wędzone, dość jednoznacznie wskazując na diable ziele. Uśmiechnął się pod nosem, kierując się śladem charakterystycznej woni i naturalnie dołączył do dwójki niemłodych już mężczyzn, kołtuńsko z siebie zadowolonych. Magnusz gotów był iść o zakład, że pierwszy raz palili narkotyk - tym łatwiejszy łup stanowili.
-Mogę? - spytał, błyskając porozumiewawczym uśmiechem, a kiedy korpulentny brunet skinął głową, przejął od niego skręconego papierosa i wziął konkretnego bucha - zdaje się, że umilają sobie panowie czekanie przed czymś wyjątkowym - zagadnął niby doświadczony wyga, obecnie sporadczynie zażywał przyjemności diablego ziela, ale kiedy był młodzieńcem bez bezpośredniego dostępu do złota (nad wyraz zasadniczy ojciec bardzo tego pilnował), towar nigdy nie wchodził bez okazji.
-Goście z takimi artefaktami nie zjawiają się wszak, nawet u Crawleya co tydzień - zaznaczył, po czym już umilkł, zasypany lawiną wieści od rudawego towarzysza znacznie bardziej powściągliwego grubaska. Ekscentryk, samotnik, nie dba o złoto, poszukuje przygód, zjawia się znikąd, znika tuż po aukcji. Nawet nie musiał ciągnąć go za języka - sam paplał wszystko, co wiedział. Wspólne wypalenie papierosa działało cuda - skręta zaś, podkręcało ten efekt w dwójnasób. Poczekał aż ci dokończą; sam jeszcze dwa razy przyjął papierosa, lecz jedynie udawał, że się sztacha. Taka ilość raczej nie przysłoniłaby Magnusowi właściwego widzenia, ale dmuchał na zimne. Nie mógł zawieść Czarnego Pana, a tym bardziej, nie mógł go zawieść, będąc nietrzeźwym. Pożegnał się skinieniem głowy i leniwie podążył w stronę ukrytej komanty. Popiersie Herpona Podłego znajdowało się mniej więcej w połowie drogi, dotarł tam pierwszy i od razu złowił wzrok Deirdre, przedzierającej się przez tłum.
-Musimy uważać. Podobno znika tuż po aukcji, więc musimy przszpilić go teraz - rzekł cicho, twardo, z głosem podszytym powziętą decyzją. Słysząc chichot Dei, jak na komendę uzbroił się w uśmiech, prawą ręką machinalnie odgarniając arras ze ściany, by kobieta mogła niezauważenie wślizgnąć się do ukrytej komnaty. Wsunął się tam tuż za nią, kilkadziesiąt kamiennych schodków w górę i znaleźli się w wykuszu, oko w oko z jasnowłosym mężczyzną.
-Moja droga towarzyszka, jest niezwykle niecierpliwa - wyjaśnił Magnus, swobodnie podchodząc bliżej, nie czuł się zagrożony, różdżkę miał za pazuchą, Deirdre u boku. Zachowywał czujność, lecz nie przypuszczał, by dzisiejszego wieczoru ubrudził sobie ręce - miała nadzieję, na prywatny pokaz, panie... - na wpół zawiesił głos, dając mężczyźnie wybór. Niech wie, że go nie naciska, niech wie, że ich spotkanie to w dużej mierze dobra wola.
-Mogę? - spytał, błyskając porozumiewawczym uśmiechem, a kiedy korpulentny brunet skinął głową, przejął od niego skręconego papierosa i wziął konkretnego bucha - zdaje się, że umilają sobie panowie czekanie przed czymś wyjątkowym - zagadnął niby doświadczony wyga, obecnie sporadczynie zażywał przyjemności diablego ziela, ale kiedy był młodzieńcem bez bezpośredniego dostępu do złota (nad wyraz zasadniczy ojciec bardzo tego pilnował), towar nigdy nie wchodził bez okazji.
-Goście z takimi artefaktami nie zjawiają się wszak, nawet u Crawleya co tydzień - zaznaczył, po czym już umilkł, zasypany lawiną wieści od rudawego towarzysza znacznie bardziej powściągliwego grubaska. Ekscentryk, samotnik, nie dba o złoto, poszukuje przygód, zjawia się znikąd, znika tuż po aukcji. Nawet nie musiał ciągnąć go za języka - sam paplał wszystko, co wiedział. Wspólne wypalenie papierosa działało cuda - skręta zaś, podkręcało ten efekt w dwójnasób. Poczekał aż ci dokończą; sam jeszcze dwa razy przyjął papierosa, lecz jedynie udawał, że się sztacha. Taka ilość raczej nie przysłoniłaby Magnusowi właściwego widzenia, ale dmuchał na zimne. Nie mógł zawieść Czarnego Pana, a tym bardziej, nie mógł go zawieść, będąc nietrzeźwym. Pożegnał się skinieniem głowy i leniwie podążył w stronę ukrytej komanty. Popiersie Herpona Podłego znajdowało się mniej więcej w połowie drogi, dotarł tam pierwszy i od razu złowił wzrok Deirdre, przedzierającej się przez tłum.
-Musimy uważać. Podobno znika tuż po aukcji, więc musimy przszpilić go teraz - rzekł cicho, twardo, z głosem podszytym powziętą decyzją. Słysząc chichot Dei, jak na komendę uzbroił się w uśmiech, prawą ręką machinalnie odgarniając arras ze ściany, by kobieta mogła niezauważenie wślizgnąć się do ukrytej komnaty. Wsunął się tam tuż za nią, kilkadziesiąt kamiennych schodków w górę i znaleźli się w wykuszu, oko w oko z jasnowłosym mężczyzną.
-Moja droga towarzyszka, jest niezwykle niecierpliwa - wyjaśnił Magnus, swobodnie podchodząc bliżej, nie czuł się zagrożony, różdżkę miał za pazuchą, Deirdre u boku. Zachowywał czujność, lecz nie przypuszczał, by dzisiejszego wieczoru ubrudził sobie ręce - miała nadzieję, na prywatny pokaz, panie... - na wpół zawiesił głos, dając mężczyźnie wybór. Niech wie, że go nie naciska, niech wie, że ich spotkanie to w dużej mierze dobra wola.
Magnus Rowle
Zawód : reporter Walczącego Maga
Wiek : 35
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Żonaty
O mój słodki Salazarze, o mój słodki
Powiedz mi, że warto
Że przejdziemy przez to wszystko gładko
Będzie wiosna dla mych dzieci przez kolejne tysiąc lat
Powiedz mi, że warto
Że przejdziemy przez to wszystko gładko
Będzie wiosna dla mych dzieci przez kolejne tysiąc lat
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Spodziewała się najgorszego. Nieprzekraczalnej granicy, którą wyczaruje wokół siebie nieznany łowca artefaktów. Nimbu tajemniczości tak potężnego, że nie zdołają go nawet nadwyrężyć. Zbytniego nadąsania bawiących się na bankiecie gości, utrzymujących języki za równo spiłowanymi zębami, nadającymi im wygląd normalnych, niegroźnych czarodziei. Na szczęście żadna z tych obaw się nie spełniła, ludzie czuli się u Crawleya niezwykle swobodnie. Pojawiali się tu regularnie, znali się wzajemnie a nowe twarze witali z niecierpliwym zaciekawieniem, pewni, że przynoszą one wspaniałe dary, gotowe wzbogacić ich kolekcje. Osiągając pewien poziom społecznego awansu ostrożność schodziła na dalszy plan, zwłaszcza, gdy bawiono się wśród śmietanki towarzyskiej, opartej na zasadzie wzajemnych poleceń i poświadczeń. Tego wieczoru Somerset House nie gościło żadnego przypadkowego wieczora, dbano o elitarność grona oraz wzajemne zaufanie, tym łatwiej było wyciągać pewne informacje od przekonanych o swej wyjątkowości czarodziei. Szacunek, jakim darzono lorda Rowle'a, idealnie uzupełniał się ze świeżością, jaką wprowadzała młodziutka Fei, zbyt niedoświadczona, by stanowić jakiekolwiek zagrożenie. Traktowano ją z przymrużeniem oka, jak zabawkę, debiutantkę na czarnoksięskich salonach, wielbicielkę książek, której dziecięce, fantazyjne podejście do artefaktów budziło rozbawienie i pewne rozczulenie; nostalgię za czasami, gdy ci wszyscy możni specjaliści stawiali swe pierwsze kroki. Wykorzystywała to zarówno w rozmowie z Phinneasem, jak i z rodzeństwem i nowymi koleżankami, napotkanymi w damskiej toalecie. Niepozorność zaprocentowała, pozwalając im połączyć rozsypane puzzle w całość, układającą się finalnie w obraz dusznej biblioteki, skrytej za barwnym arrasem.
- Fei Wilkes, sir - przedstawiła się od razu, wyciągając rękę. Wiedziała, że to brak manier oraz przesadna namolność, ale zamierzała przedstawić się w takim właśnie świetle. Mężczyźni lubili zainteresowanie, nawet ci introwertyczni i rozsądni - sam fakt, że urocza dzierlatka zapragnęła prywatnego spotkania powinno złagodzić ewentualną niechęć nieznajomego. Uśmiechnęła się do niego niepewnie i z fascynacją, dbając o to, by w czarnym oku zalśnił odpowiednio silny błysk. Przynęta zarzucona, wystarczyło teraz odpowiednio delikatnie nią poruszyć. - Usłyszałam, także dzięki znajomościom lorda Rowle'a, przyjaciela pańskiego znajomego, że jest pan w posiadaniu czegoś wyjątkowego, czegoś, co może mnie zainteresować - mówiła płynnie, nieudanie hamując podekscytowanie. Działała rozważnie, wypełniając kolejne luki planu. Zainteresowanie. Potem nawiązanie kontaktu, zaakcentowanie przyjaźni Magnusa z bliskim człowiekiem nieznajomego miało wzbudzić zaufanie i podkreślić, że znajdują się w bezpiecznym gronie osób obdarzających się sympatią. Wyjątkowość przedmiotu połechtała ego, lecz za mało, musiała zintensyfikować te odczucia. - Odkąd tylko ukończyłam szkołę ciekawiła mnie moc zaklęta w różdżkach. Udało mi się nawet przeprowadzić kilka dogłębnych analiz u mistrza Ollivandera, jednakże...nie usatysfakcjonowało mnie to - uśmiechnęła się, trochę krzywo, trochę smutno, spoglądając prosto w jasne oczy nieznajomego. - Ciągle pragnęłam więcej i więcej...I ciągle czuję głód, nowej wiedzy, nowych doznań, potęgi, którą mogłabym obserwować - w każdym kłamstwie tkwiło ziarno prawdy: teraz także mówiła szczerze, z pasją, zmniejszając dzielący ich dystans. Pamiętała o obecności Magnusa, ale wiedziała, że stanowi on tylko zabezpieczenie, poświadczenie, że posiadacz artefaktu nie spotyka się z byle kim a towarzyszką szanowanego lorda. Miała nadzieję, że Rowle zrozumie swoją mniej istotną rolę; musieli działać delikatnie i z wyczuciem, nie chcieli go wystraszyć ani przytłoczyć. - Dlatego chciałam odnaleźć pana wcześniej, mogąc przyjrzeć się z bliska temu tajemniczemu przedmiotowi. Tylko potężny czarodziej mógł wejść w jego posiadanie - uśmiechnęła się lekko, spoglądając na niego z dołu, ufnie i z niecierpliwością. Na jego twarzy także wykwitł uśmiech, połechtała ego, wzbudziła zaufanie, należało tylko zaczekać, aż zaprezentuje im to, co zamierzał zaprezentować na licytacji. - To musiało być trudne, prawda? - spytała wdzięcznie, zerkając przelotnie na Magnusa. W razie skomplikowania się sytuacji liczyła na niego, na jego refleks i różdżkę: miała nadzieję, że uda im się polubownie zakończyć tę sprawę, dowiadując się, co nieznajomy skrywał w dębowym pudełku.
- Fei Wilkes, sir - przedstawiła się od razu, wyciągając rękę. Wiedziała, że to brak manier oraz przesadna namolność, ale zamierzała przedstawić się w takim właśnie świetle. Mężczyźni lubili zainteresowanie, nawet ci introwertyczni i rozsądni - sam fakt, że urocza dzierlatka zapragnęła prywatnego spotkania powinno złagodzić ewentualną niechęć nieznajomego. Uśmiechnęła się do niego niepewnie i z fascynacją, dbając o to, by w czarnym oku zalśnił odpowiednio silny błysk. Przynęta zarzucona, wystarczyło teraz odpowiednio delikatnie nią poruszyć. - Usłyszałam, także dzięki znajomościom lorda Rowle'a, przyjaciela pańskiego znajomego, że jest pan w posiadaniu czegoś wyjątkowego, czegoś, co może mnie zainteresować - mówiła płynnie, nieudanie hamując podekscytowanie. Działała rozważnie, wypełniając kolejne luki planu. Zainteresowanie. Potem nawiązanie kontaktu, zaakcentowanie przyjaźni Magnusa z bliskim człowiekiem nieznajomego miało wzbudzić zaufanie i podkreślić, że znajdują się w bezpiecznym gronie osób obdarzających się sympatią. Wyjątkowość przedmiotu połechtała ego, lecz za mało, musiała zintensyfikować te odczucia. - Odkąd tylko ukończyłam szkołę ciekawiła mnie moc zaklęta w różdżkach. Udało mi się nawet przeprowadzić kilka dogłębnych analiz u mistrza Ollivandera, jednakże...nie usatysfakcjonowało mnie to - uśmiechnęła się, trochę krzywo, trochę smutno, spoglądając prosto w jasne oczy nieznajomego. - Ciągle pragnęłam więcej i więcej...I ciągle czuję głód, nowej wiedzy, nowych doznań, potęgi, którą mogłabym obserwować - w każdym kłamstwie tkwiło ziarno prawdy: teraz także mówiła szczerze, z pasją, zmniejszając dzielący ich dystans. Pamiętała o obecności Magnusa, ale wiedziała, że stanowi on tylko zabezpieczenie, poświadczenie, że posiadacz artefaktu nie spotyka się z byle kim a towarzyszką szanowanego lorda. Miała nadzieję, że Rowle zrozumie swoją mniej istotną rolę; musieli działać delikatnie i z wyczuciem, nie chcieli go wystraszyć ani przytłoczyć. - Dlatego chciałam odnaleźć pana wcześniej, mogąc przyjrzeć się z bliska temu tajemniczemu przedmiotowi. Tylko potężny czarodziej mógł wejść w jego posiadanie - uśmiechnęła się lekko, spoglądając na niego z dołu, ufnie i z niecierpliwością. Na jego twarzy także wykwitł uśmiech, połechtała ego, wzbudziła zaufanie, należało tylko zaczekać, aż zaprezentuje im to, co zamierzał zaprezentować na licytacji. - To musiało być trudne, prawda? - spytała wdzięcznie, zerkając przelotnie na Magnusa. W razie skomplikowania się sytuacji liczyła na niego, na jego refleks i różdżkę: miała nadzieję, że uda im się polubownie zakończyć tę sprawę, dowiadując się, co nieznajomy skrywał w dębowym pudełku.
there was an orchid as beautiful as the
seven deadly sins
seven deadly sins
Deirdre Mericourt
Zawód : namiestniczka Londynu, metresa nestora
Wiek : 28
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Wdowa
one more time for my taste
I'll lick your wounds
I'll lay you down
✦
I'll lick your wounds
I'll lay you down
✦
OPCM : 45 +3
UROKI : 4
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 60 +8
ZWINNOŚĆ : 21
SPRAWNOŚĆ : 8
Genetyka : Czarownica
Śmierciożercy
W większej mierze działał nazwiskiem oraz samym sobą, niż rozmową czy dowcipem. Zręcznie całą uwagę kierował na podekscytowaną Fei, klejnocik w jego dzisiejszej koronie. Trochę wpisywał się w rolę hojnego i troskliwego protektora, trochę popisywał, demonstrując zażyłe stosunki z czystokrwistą kobietą. Młodą, piękną, inteligentną, może nieco zbyt śmiałą, jak na niewiastę, lecz na tyle intrygującą, by Magnus zebrał całą gamę męskich spojrzeń. Łakomych, zazdrosnych, aprobujących, a nawet błagalnych. Odstąpienie nowicjuszki nie wchodziło jednak w grę, a przynajmniej nie dla kręcących się po wspólnym salonie płotek. Staranna selekcja materiału; Crawley nieświadomie bardzo im pomógł, od razu podpowiadając dość obytych w towarzystwie kompanów. Po nitce do kłębka wydrążyli sobie drogę prosto do celu. Rowle oczekiwał większego wyzwania, większej sieci koneksji, aury tajemniczości, lepkiej atmosfery niepewności oraz sekretnego wyciszenia, otulającego łowcę artefaktów bezpiecznym płaszczem, niby peleryną-niewidką, chroniącą przed niechcianym wzrokiem. Zawiódł się, przynajmniej w początkowej fazie nie napotykając żadnych trudności: giętki język, przymilna rólka Deirdre oraz męska solidarność wystarczyła, by dopiąć swego. Prywatny pokój w wykuszu stanął przed nimi otworem, skrzypnięcie drzwi zaanonsowało pojawienie się dwóch śmiałków, a Rowle wychylił się zza framugi, obserwując pomieszczenie. Zupełnie puste, nie licząc stojącego przodem do okna, a więc tyłem do nich postawnego mężczyznę. Czarodziej odwrócił się natychmiast, przez jego oblicze przeszedł cień zaskoczenia, lecz prędko przywołał rozbrykane rysy twarzy do porządku. Skupienie, powaga, cierpliwość, gotowość wysłuchania awansów nowicjuszki. Magnus milczał, starannie analizując domniemanego pośrednika, a tym samym dając Deirdre czas na zaimprowizowanie tej sceny. Mężczyzna wydawał się pochłonięty jej słowami, nie zauważając zgrabnej żonglerki potrzebnymi rekwizytami, w tym postaci Rowle'a, nieco cofniętej w stosunku do rozgorączkowanej Fei. Złotowłosy czarodziej emanował dziwaczną, ciepłą aurą, miał w sobie coś, co instynktownie rozbudzało zaufanie - może to blask w jasnych oczach, może nadzywczaj pogodne usposobienie, może życzliwy, a rzeczowy ton; mimo wszystko Rowle trzymał rękę na pulsie. On musiał się mieć na baczności, podczas gdy zadaniem Deirdre było zabawienie mężczyzny. Zjednanie go sobie. Nakłonienie do zdradzenia tajemnicy, do porywającej i mrożącej krew w żyłach opowieści.
-Ręczę za pannę Wilkes - rzekł cicho, skinąwszy głową, ot, pobłażliwy mentor, przyzwalający swej uczennicy na pewną poufałość z gwiazdorem dzisiejszego spotkania, z którym bez jego wpływów i znajomości, nie miałaby szansy zamienić nawet słowa na osobności. Wtapianie się w tło; nowa sztuka, jakiej uczył się teraz, na żywo, maksymalnie oddalony od towarzyskiego świecznika, dokąd zazwyczaj go windowano.
-Nie zabierzemy panu wiele czasu - dodał cicho, łagodnie, choć z nieznaczną surową nutą wybrzmiewającą na sam koniec, kiedy już starł się spojrzeniem brązowych oczu z czarnymi tęczówkami Deirdre. Obietnica swobody dla mistrza, taktowna (bo niewypowiedziana wprost) reprymenda dla nazbyt gorliwej uczennicy; idealna ramka scenki rodzajowej, malowanej z pasją, zapałem i oddaniem dla Czarnego Pana. Złotowłosy powoli połykał haczyk, jeszcze trochę, a nadzieje się na niego aż po kości - na to tylko czekał Magnus. Prościej ograbić trupa, druga z opcji, jeśli z jakichś niezrozumiałych przyczyn, mężczyzna nie okaże chęci do dalszej współpracy.
-Ręczę za pannę Wilkes - rzekł cicho, skinąwszy głową, ot, pobłażliwy mentor, przyzwalający swej uczennicy na pewną poufałość z gwiazdorem dzisiejszego spotkania, z którym bez jego wpływów i znajomości, nie miałaby szansy zamienić nawet słowa na osobności. Wtapianie się w tło; nowa sztuka, jakiej uczył się teraz, na żywo, maksymalnie oddalony od towarzyskiego świecznika, dokąd zazwyczaj go windowano.
-Nie zabierzemy panu wiele czasu - dodał cicho, łagodnie, choć z nieznaczną surową nutą wybrzmiewającą na sam koniec, kiedy już starł się spojrzeniem brązowych oczu z czarnymi tęczówkami Deirdre. Obietnica swobody dla mistrza, taktowna (bo niewypowiedziana wprost) reprymenda dla nazbyt gorliwej uczennicy; idealna ramka scenki rodzajowej, malowanej z pasją, zapałem i oddaniem dla Czarnego Pana. Złotowłosy powoli połykał haczyk, jeszcze trochę, a nadzieje się na niego aż po kości - na to tylko czekał Magnus. Prościej ograbić trupa, druga z opcji, jeśli z jakichś niezrozumiałych przyczyn, mężczyzna nie okaże chęci do dalszej współpracy.
Magnus Rowle
Zawód : reporter Walczącego Maga
Wiek : 35
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Żonaty
O mój słodki Salazarze, o mój słodki
Powiedz mi, że warto
Że przejdziemy przez to wszystko gładko
Będzie wiosna dla mych dzieci przez kolejne tysiąc lat
Powiedz mi, że warto
Że przejdziemy przez to wszystko gładko
Będzie wiosna dla mych dzieci przez kolejne tysiąc lat
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Pobłażliwy mentor, nauczyciel i troskliwy protektor udzielający reprymend gorliwej uczennicy; Magnus widocznie, naiwnie jak dziecko, naprawdę uwierzył, że Deirdre traktuje go w taki sposób - nie posiadał wszak zdolności, które pozwoliłby mu to udawać lub grać rolę inną niż własna. Słysząc reprymendę daną Fei złotowłosy czarodziej ze zmieszaniem spojrzał na Magnusa, najwyraźniej wyczuwając bliżej niedookreśloną dziwność sytuacji - na szczęście towarzyszka arystokraty znacznie przewyższała go zdolnościami aktorskimi i zagrała ten teatr lepiej, ściągając na siebie większą uwagę i kamuflując w ten sposób dziwaczne zachowanie Rowle'a.
Ostatecznie czarodziej przystał na prośbę, choć nie miał zadowolonej miny.
- Zawiodę pannę - stwierdził, sięgając po odpowiednią szkatułę. - Z tej różdżki żadnej mocy już nie będzie. Ma wyłącznie wartość kolekcjonerską.
Kiedy otworzył wieko, dostrzegliście połówkę przełamanej na pół różdżki - jej rękojeść. Opatrzona bogatymi zdobieniami sprawiała wrażenie antycznej i choć zniszczona, zdecydowanie mogła być częścią tego, czego szukaliście.
Ostatecznie czarodziej przystał na prośbę, choć nie miał zadowolonej miny.
- Zawiodę pannę - stwierdził, sięgając po odpowiednią szkatułę. - Z tej różdżki żadnej mocy już nie będzie. Ma wyłącznie wartość kolekcjonerską.
Kiedy otworzył wieko, dostrzegliście połówkę przełamanej na pół różdżki - jej rękojeść. Opatrzona bogatymi zdobieniami sprawiała wrażenie antycznej i choć zniszczona, zdecydowanie mogła być częścią tego, czego szukaliście.
Pobłażliwość Magnusa działała jej na nerwy, była jednak zbyt skupiona na postawionym przed nimi zadaniu, by w jakikolwiek sposób zwrócić na to uwagę. Znajdowali się już tak blisko, wręcz o krok od odkrycia czegoś, co mogło być przydatne ich Panu. Dzięki umiejętnie poprowadzonym salonowym rozgrywkom udało im się dotrzeć do tajemniczego czarodzieja przed innymi, zapewniając sobie przewagę w nierównej walce z łasymi na wyjątkowe przedmioty przyjaciółmi Phinneasa Crawleya. Dostanie się do przestronnej biblioteki nie było jednak finałem samym w sobie; dopiero za ciężkimi drzwiami wykwitało przed nimi prawdziwe wyzwanie. Miała nadzieję, że Rowle zrozumie, że jego rola właśnie się kończyła, miał być gwarantem, postumentem, na którym umiejętności Fei miały wyłapać jeszcze więcej odbitego blasku, by zwieść nieznajomego mężczyznę złudnym blaskiem. Skutecznie i zarazem łagodnie, pozostawała co prawda opcja pełna przemocy oraz zaklęć Niewybaczalnych, lecz w tak delikatnej kwestii Deirdre powściągała słabość do rozlewu krwi, woląc uderzać w czułe struny sztuki konwersacji.
- O tak, lord Rowle jest moim gwarantem - odparła dźwięcznie, kryjąc się z sarkazmem: na korzyść tej scenki musiała zagrać pewną zależność, głównie finansową, bowiem to złoto galeonów miało usypać im wąską ścieżkę ku odzyskaniu różdżki. Tsagairt nie odwróciła się przez ramię, poświęcając już całą swoją uwagę złotowłosemu. Zbliżyła się do niego i uśmiechnęła tak, jak tylko ona potrafiła, odnajdując odpowiednie proporcje między kokieterią, fascynacją a szacunkiem. Stała blisko niego, pozostawiając mu jednakże niezbędną przestrzeń. Sztuka umiaru była niezwykle trudna a odnalezienie złotego środka w manipulacjach i rozmowach wymagało całkowitego skupienia, Deirdre koncentrowała się więc na drobiazgach, drobnych gestach umacniających przekonanie czarodzieja, że nie ma się czego obawiać - a właściwie powinien uznawać zainteresowanie dwójki za miłe połechtanie ego.
Pochyliła się ostrożnie nad otwartym wiekiem i wstrzymała oddech. - Nie jestem zawiedziona, sir - odpowiedziała powoli, wpatrując się jak urzeczona w wyłożoną aksamitem szkatułę. Omiatała różdżkę spojrzeniem, badając ją, chcąc zapamiętać jak najwięcej szczegółów. Rozpoznała zdobienia, o których czytała w jakimś starym, niezwykle trudnym do zdobycia druku, wgłębienia, wskazówki odnoszące się do antycznego pochodzenia drewna. Wszystko wskazywało na to, że trafili na coś cennego - i choć różdżka została złamana, Czarny Pan z pewnością posiadł wiedzę, jaka mogła naprawić roztrzaskany rdzeń lub też wykorzystać go do stworzenia czegoś jeszcze potężniejszego. - Zachwycająca - szepnęła z przejęciem, pochylając się jeszcze niżej szkatuły, a materiał sukni mimowolnie odchylił się od skóry, zamieniając cnotliwy dekolt w jego mniej przyzwoitą wersję, widoczną dla blondyna. Udawała, że tego nie zauważa, dopiero po chwili podniosła na niego wzrok, uśmiechając się jeszcze szerzej. Szczypta dekoncentracji i dzielenie wspólnych zainteresowań powinny zaowocować utwardzeniem płaszczyzny porozumienia. - Jak zdobył sir ten wyjątkowy przedmiot? Jego odnalezienie musiało wymagać wielkiej wiedzy na temat historii oraz czarodziejskich talentów - spytała z zaciekawieniem, odgarniając z czoła niesforny, czarny kosmyk ściśle upiętych loków. - Oczywiście rozumiem, jeśli zdradzenie tego sekretu jest niemożliwe - dodała poufałym tonem, upewniając mężczyznę w swoim szacunku dla jego działań i respektowaniu granic. - Byłabym...bylibyśmy - poprawiła się delikatnie - zainteresowani kupnem tego przedmiotu, sir. Już tutaj, teraz, zanim rozpocznie się licytacja - zaproponowała miękko. - Oferujemy najwyższą możliwą cenę, jestem przekonana, że przewyższającą tą, którą zaoferują nawet najhojniejsi ze zgromadzonych tutaj czarodziejów - kontynuowała płynnie, przekonująco, wykorzystując dar nęcącej przemowy, niski tembr głosu oraz uroczą, podkreśloną makijażem buzię - wiedziała, jak zadziałać na mężczyzn, nawet tych nieco wycofanych. - Oszczędzisz, sir, swój cenny czas oraz nie będziesz musiał znosić tych wszystkich uprzejmości, nudnych rozmów oraz namolnych interesantów - ciągnęła, wyciągając odpowiednie wnioski ze strzępów zachowania człowieka. Skrył się tutaj przed licytacją, nie potrzebował splendoru, unikał tłumu, przemykał tylnymi schodami, obawiał się czegoś - może kogoś, od kogo odebrał różdżkę? - lub po prostu niechętnie wystawiał się na widok publiczny. - Lord Rowle, jak powszechnie wiadomo, posiada pękający w szwach skarbiec, zapłaty może oczekiwać sir jeszcze tego wieczoru. Poręczenie podpiszemy od razu - zapewniła, dopiero teraz odwracając się ku Magnusowi, by i jemu posłać swój uroczy uśmiech. - Zdobycie tego artefaktu, nawet posiadającego jedynie własność kolekcjonerską, jest spełnieniem moich marzeń. Długo na niego czekałam - zdradziła z czułością i pewnym zawstydzeniem, przywołując w czarnych oczach blask; posiadali ze złotowłosym wspólną pasję, rozumieli się; musiała emanować takim wrażeniem. - Chętnie dowiedziałabym się o nim czegoś więcej, już po udanej transakcji. Jestem pewna, że zarówno on jak i pan, sir, skrywacie wiele nęcących tajemnic - zaproponowała nieśmiało, mając nadzieję, że wizja kolejnego spotkania oraz zainteresowanie młodej dziewczyny będzie sprzyjało decyzji podjętej przez mężczyznę. Znów nawiązała intensywny kontakt wzrokowy, pilnując się, by na policzki podkreślone różem wykwitł delikatny rumieniec. Przynęta została zarzucona, należało jedynie poczekać na to, aż mężczyzna skusi się na roztoczoną przed nim wizję i zgodzi się na dokonanie transakcji już teraz.
- O tak, lord Rowle jest moim gwarantem - odparła dźwięcznie, kryjąc się z sarkazmem: na korzyść tej scenki musiała zagrać pewną zależność, głównie finansową, bowiem to złoto galeonów miało usypać im wąską ścieżkę ku odzyskaniu różdżki. Tsagairt nie odwróciła się przez ramię, poświęcając już całą swoją uwagę złotowłosemu. Zbliżyła się do niego i uśmiechnęła tak, jak tylko ona potrafiła, odnajdując odpowiednie proporcje między kokieterią, fascynacją a szacunkiem. Stała blisko niego, pozostawiając mu jednakże niezbędną przestrzeń. Sztuka umiaru była niezwykle trudna a odnalezienie złotego środka w manipulacjach i rozmowach wymagało całkowitego skupienia, Deirdre koncentrowała się więc na drobiazgach, drobnych gestach umacniających przekonanie czarodzieja, że nie ma się czego obawiać - a właściwie powinien uznawać zainteresowanie dwójki za miłe połechtanie ego.
Pochyliła się ostrożnie nad otwartym wiekiem i wstrzymała oddech. - Nie jestem zawiedziona, sir - odpowiedziała powoli, wpatrując się jak urzeczona w wyłożoną aksamitem szkatułę. Omiatała różdżkę spojrzeniem, badając ją, chcąc zapamiętać jak najwięcej szczegółów. Rozpoznała zdobienia, o których czytała w jakimś starym, niezwykle trudnym do zdobycia druku, wgłębienia, wskazówki odnoszące się do antycznego pochodzenia drewna. Wszystko wskazywało na to, że trafili na coś cennego - i choć różdżka została złamana, Czarny Pan z pewnością posiadł wiedzę, jaka mogła naprawić roztrzaskany rdzeń lub też wykorzystać go do stworzenia czegoś jeszcze potężniejszego. - Zachwycająca - szepnęła z przejęciem, pochylając się jeszcze niżej szkatuły, a materiał sukni mimowolnie odchylił się od skóry, zamieniając cnotliwy dekolt w jego mniej przyzwoitą wersję, widoczną dla blondyna. Udawała, że tego nie zauważa, dopiero po chwili podniosła na niego wzrok, uśmiechając się jeszcze szerzej. Szczypta dekoncentracji i dzielenie wspólnych zainteresowań powinny zaowocować utwardzeniem płaszczyzny porozumienia. - Jak zdobył sir ten wyjątkowy przedmiot? Jego odnalezienie musiało wymagać wielkiej wiedzy na temat historii oraz czarodziejskich talentów - spytała z zaciekawieniem, odgarniając z czoła niesforny, czarny kosmyk ściśle upiętych loków. - Oczywiście rozumiem, jeśli zdradzenie tego sekretu jest niemożliwe - dodała poufałym tonem, upewniając mężczyznę w swoim szacunku dla jego działań i respektowaniu granic. - Byłabym...bylibyśmy - poprawiła się delikatnie - zainteresowani kupnem tego przedmiotu, sir. Już tutaj, teraz, zanim rozpocznie się licytacja - zaproponowała miękko. - Oferujemy najwyższą możliwą cenę, jestem przekonana, że przewyższającą tą, którą zaoferują nawet najhojniejsi ze zgromadzonych tutaj czarodziejów - kontynuowała płynnie, przekonująco, wykorzystując dar nęcącej przemowy, niski tembr głosu oraz uroczą, podkreśloną makijażem buzię - wiedziała, jak zadziałać na mężczyzn, nawet tych nieco wycofanych. - Oszczędzisz, sir, swój cenny czas oraz nie będziesz musiał znosić tych wszystkich uprzejmości, nudnych rozmów oraz namolnych interesantów - ciągnęła, wyciągając odpowiednie wnioski ze strzępów zachowania człowieka. Skrył się tutaj przed licytacją, nie potrzebował splendoru, unikał tłumu, przemykał tylnymi schodami, obawiał się czegoś - może kogoś, od kogo odebrał różdżkę? - lub po prostu niechętnie wystawiał się na widok publiczny. - Lord Rowle, jak powszechnie wiadomo, posiada pękający w szwach skarbiec, zapłaty może oczekiwać sir jeszcze tego wieczoru. Poręczenie podpiszemy od razu - zapewniła, dopiero teraz odwracając się ku Magnusowi, by i jemu posłać swój uroczy uśmiech. - Zdobycie tego artefaktu, nawet posiadającego jedynie własność kolekcjonerską, jest spełnieniem moich marzeń. Długo na niego czekałam - zdradziła z czułością i pewnym zawstydzeniem, przywołując w czarnych oczach blask; posiadali ze złotowłosym wspólną pasję, rozumieli się; musiała emanować takim wrażeniem. - Chętnie dowiedziałabym się o nim czegoś więcej, już po udanej transakcji. Jestem pewna, że zarówno on jak i pan, sir, skrywacie wiele nęcących tajemnic - zaproponowała nieśmiało, mając nadzieję, że wizja kolejnego spotkania oraz zainteresowanie młodej dziewczyny będzie sprzyjało decyzji podjętej przez mężczyznę. Znów nawiązała intensywny kontakt wzrokowy, pilnując się, by na policzki podkreślone różem wykwitł delikatny rumieniec. Przynęta została zarzucona, należało jedynie poczekać na to, aż mężczyzna skusi się na roztoczoną przed nim wizję i zgodzi się na dokonanie transakcji już teraz.
there was an orchid as beautiful as the
seven deadly sins
seven deadly sins
Deirdre Mericourt
Zawód : namiestniczka Londynu, metresa nestora
Wiek : 28
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Wdowa
one more time for my taste
I'll lick your wounds
I'll lay you down
✦
I'll lick your wounds
I'll lay you down
✦
OPCM : 45 +3
UROKI : 4
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 60 +8
ZWINNOŚĆ : 21
SPRAWNOŚĆ : 8
Genetyka : Czarownica
Śmierciożercy
Pierwsze skrzypce Deirdre zaśpiewały piękną melodię; Magnus mógł właściwie ułożyć się wygodnie na szezlongu, leżeć i pachnieć i nie robić nic innego. Był tu - wystarczyło. Jego słowa okazały się zbędne, zreflektował się i w porę zamilkł, na dłużej. Przydatnośc skończyła się na zorganizowaniu podwójnego zaproszenia i przedstawienia zaaferowanej dzierlatki starym wyjadaczom czarnomagicznych aukcji, a finalnie, wykorzystaniu sieci powiązań i doprowadzenie Tsagairt do tajemniczego handlarza. Niezauważalnie cofnął się o krok, czyniąc przestrzeń dla dwójki aktorów, z czego jednego, nieświadomego niebezpieczeństwa, jakie nań czychało. Czarny Pan wydał rozkaz, pragnął szczególnej różdżki, więc jeśli okaże się, że złotowłosy znajduje się w jej posiadaniu, lecz nie zamierza się z nią rozstawać... cóż. Istniały skuteczne metody na podważenie kategorycznego sprzeciwu i Magnus je znał. Fei jednak brylowała skutecznie, zwracała uwagę, kokietowała i uderzała w najwrażliwsze struny męskiego ego. Złotowłosy mężczyzna sprawiał wrażenie zachwyconego poświęconą mu uwagą, spojrzeniami i całym tym kobiecym mizdrzeniem, kręcącym się najpierw dookoła artefaktu, dopiero później - w koło jego właściciela. Ciekawy trik, mogący jednak zadziałać wyłącznie na kogoś, bardziej zakochanego w przedmiotach niż w samym sobie. Widząc, że czarodziej uchyla wieko drewnianej szkatuły, Magnus uległ naturalnej pokusie i również nieco pochylił się nad puzderkiem, wychwytując delikatne sploty rękojeści wyłożonej na drogim aksamicie. Wyglądała na zniszczoną nieodwracalnie - połamane różdżki przerastały nawet Ollivanderów, lecz czy Czarny Pan nie posiadał wiedzy i mocy większej, niż ktokolwiek na świecie? Inskrypcje oraz zdobienia na ciemnym drewnie mogły potwierdzić autentyczność przedmiotu, z całą pewnością pochodzącego sprzed wieków - tego zapachu nie dało się podrobić. Magnus często obcował z woluminami liczącycmi sobie po kilkaset lat, poznał ich kruchość, fakturę oraz charakterystyczną woń, aromat białych kruków, cennych pozycji przesiąkniętych po prostu czasem. Połamana różdżka pachniała identycznie, nawet jeśli była niesprawna, koniecznie musieli ją zdobyć, bez względu na wszystko.
-Proszę podać cenę - zgodził się z Deirdre, nie mając nic przeciwko, że robi za skarbonkę. Tego mężczyzna akurat od niego potrzebował - fizycznego potwierdzenia, poręczenia, że w zamian za swoją cenną zdobycz otrzyma coś znacznie więcej, niż szeroko odmalowaną gamę zachwytu i niedowierzania.
-Za dyskrecję podwajam stawkę - dodał, zerkając niedbale na kartonik, na którym złotowłosy czarodziej wypisał długi rząd cyfr. Nikt nie powinien wiedzieć, co stało się z różdżką - tym razem aura wyjątkowości i tajemniczości spowijająca poszukiwacza obróciła się na ich korzyść. Nawet wybitni koneserzy nie mieli pojęcia, z czym zjawi się tutaj ta wyczekiwana postać; ewentualnie pozostaliby więc zapamiętani jako obrzydliwie bogaci kupcy anonimowej rzeczy. Magnus jednak dmuchał na zimne, szastając bez opamiętania galeonami z rodowej skrytki. Na bankiecie u Crawleya bawili wszakże wariaci, najwięksi smakosze oraz zapaleńcy, dopasowywał się więc do standardowego (lub trochę mniej) obrazka fundatora. Złożył zamaszysty podpis na podsuniętym mu przez mężczyznę druczku, gestem zachęcając Deirdre, by sama zechciała obejrzeć artefakt, który już prawie stanowił ich własność. A właściwie: własność Czarnego Pana, Rowle nie posiadał imperialistycznych zapędów, a tym bardziej, nie zamierzał wyciągać rąk do czegoś, co absolutnie mu się nie należało.
-Znakomicie - wyraził swoje zadowolenie i uścisnął po męsku dłoń złotowłosego. Różdżka należała do nich - w praktyce, do Lorda Voldemorta. Zdobyli to po co przyszli; Magnus siknął głową czarodziejowi i złapał spojrzenie Deirdre, pora stąd iść, nie pozostało im wiele czasu przed aukcją.
-Proszę podać cenę - zgodził się z Deirdre, nie mając nic przeciwko, że robi za skarbonkę. Tego mężczyzna akurat od niego potrzebował - fizycznego potwierdzenia, poręczenia, że w zamian za swoją cenną zdobycz otrzyma coś znacznie więcej, niż szeroko odmalowaną gamę zachwytu i niedowierzania.
-Za dyskrecję podwajam stawkę - dodał, zerkając niedbale na kartonik, na którym złotowłosy czarodziej wypisał długi rząd cyfr. Nikt nie powinien wiedzieć, co stało się z różdżką - tym razem aura wyjątkowości i tajemniczości spowijająca poszukiwacza obróciła się na ich korzyść. Nawet wybitni koneserzy nie mieli pojęcia, z czym zjawi się tutaj ta wyczekiwana postać; ewentualnie pozostaliby więc zapamiętani jako obrzydliwie bogaci kupcy anonimowej rzeczy. Magnus jednak dmuchał na zimne, szastając bez opamiętania galeonami z rodowej skrytki. Na bankiecie u Crawleya bawili wszakże wariaci, najwięksi smakosze oraz zapaleńcy, dopasowywał się więc do standardowego (lub trochę mniej) obrazka fundatora. Złożył zamaszysty podpis na podsuniętym mu przez mężczyznę druczku, gestem zachęcając Deirdre, by sama zechciała obejrzeć artefakt, który już prawie stanowił ich własność. A właściwie: własność Czarnego Pana, Rowle nie posiadał imperialistycznych zapędów, a tym bardziej, nie zamierzał wyciągać rąk do czegoś, co absolutnie mu się nie należało.
-Znakomicie - wyraził swoje zadowolenie i uścisnął po męsku dłoń złotowłosego. Różdżka należała do nich - w praktyce, do Lorda Voldemorta. Zdobyli to po co przyszli; Magnus siknął głową czarodziejowi i złapał spojrzenie Deirdre, pora stąd iść, nie pozostało im wiele czasu przed aukcją.
Magnus Rowle
Zawód : reporter Walczącego Maga
Wiek : 35
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Żonaty
O mój słodki Salazarze, o mój słodki
Powiedz mi, że warto
Że przejdziemy przez to wszystko gładko
Będzie wiosna dla mych dzieci przez kolejne tysiąc lat
Powiedz mi, że warto
Że przejdziemy przez to wszystko gładko
Będzie wiosna dla mych dzieci przez kolejne tysiąc lat
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Z niepokojem oczekiwała decyzji mężczyzny, wpatrywała się w niego z pokorą i zainteresowaniem, w myślach odliczając sekundy i starając się przewidzieć jego zachowanie. Planowała już wyjście awaryjne, specjalnie ustawiła się tak, by w razie gwałtownego ochłodzenia się ich ledwie nawiązanej relacji zdążyła zwinnie odskoczyć w bok, umożliwiając Magnusowi czystą przestrzeń do rzucenia udanego zaklęcia, naginającego złotowłosego do ich woli. Retoryczne sztuczki okazały się szczęśliwie udane, czarodziej uśmiechnął się, wyraźnie połechtany, i zatańczył do wygranej muzyki, nie tracąc rytmu nawet na moment. Czuła jak gładzi jej odkrytą szyję intensywnym spojrzeniem, czuła dumę wynikającą z pochlebstw i czuła zadowolenie ze sprytnie rozegranej transakcji, niwelującej ryzyko oraz nieprzyjemne starcia z nachalnymi licytującymi. Wszystko szło tak, jak zaplanowała. Jej rola zmalała, teraz pałeczkę pierwszeństwa przejął Rowle, w końcu to on dysponował pieniędzmi, gotów obsypać nieznajomego złotem.
- Sir, to jeden z najlepszych dni mojego życia - wyznała przejęta, krótkim, perlistym wybuchem śmiechu maskując teatralne zakłopotanie. - Interesy z panem to przyjemność - dodała chwilę później, gdy Magnus podpisywał niezbędne druki oraz zabezpieczał czek, wystawiony na imię tajemniczego łowcy artefaktów. - Mam nadzieję, że się jeszcze spotkamy - dodała poufale, szeptem, odbierając od Rowle'a pióro, by wykaligrafować zmyślone imię i nazwisko: podsunęła pergamin złotowłosemu, po czym kontynuowała jeszcze przez chwilę pełną uprzejmości, kulturalną pogawędkę, nie chcąc od razu znikać z wykupionym przedmiotem. Szkatuła znalazła się w rękach Rowle'a, korciło ją, by przejąć rzeźbioną skrzynię od śmierciożercy, powstrzymała skrajną nadopiekuńczość. Musiała zacząć mu ufać. Czarny Pan zaufał mu na tyle, by obdarzyć go Mrocznym Znakiem - respektowała ten awans, starając się z całych sił unormować ich relację. Na razie jednak skupiała się na rozmówcy, kokietowała, uspokajała, świętowała udaną transakcję. Dopiero, gdy drzwi biblioteki zamknęły się za nią i Magnusem, zmyła z twarzy przymilny, flirciarski uśmieszek, nie puszczając jednak ramienia brodatego mężczyzny.
- Nieźle nam poszło - podsumowała spokojnie, szeptem, tak, by nikt z mijanych czarodziejów ich nie usłyszał. Wspierała się na ręce szlachcica, powoli schodząc wraz z nim krętymi schodami. - Powinniśmy się ulotnić. Powoli i dyskretnie - kontynuowała poufale, poprawiając szmaragdową suknię, spływającą z jednego ramienia zbyt odważnie. Serce biło jej powoli, lecz głośno; udało się, mieli w posiadaniu to, po co przyszli, lecz dalszy los połamanej różdżki był nieznany. Miała nadzieję, że nie zawiodą Czarnego Pana. Zrobili wszystko, co mogli, dotarli do sprzedawcy i odzyskali to, co pozostało po artefakcie, Deirdre czuła jednak niedosyt. Chciała więcej, poświęcić więcej, dać więcej; podporządkowała sprawie Rycerzy Walpurgii całe swoje życie. Nerwowe myśli krążyły ciągle wokół misji, wiedziała, że to niezdrowe, że wzbudza w niej odruchy, nad którymi mogła nie zapanować. Pozostawało więc zmienienie tematu, rozkojarzenie siebie na tyle, by mogła uspokoić rozkołatane nerwy, nie uzewnętrzniające się w żaden sposób. - Jak się ma twoja żona? - spytała przyjacielsko, gdy wyszli już na taras, dystansując się od rozentuzjazmowanego tłumu. Odetchnęła głębiej chłodnym, wieczornym powietrzem, zastanawiając się, co dalej. Mogli już rozmyć się w czarnej mgle, ewakuując się z Somerset House, ale tak gwałtowna absencja z pewnością wzbudziłaby podejrzenia. Należało pokazać się jeszcze chwilę, zapaść w pamięć najważniejszym osobom a dopiero później donieść artefakt do Czarnego Pana, licząc na jego łaskę. Mogli spędzić ten czas milcząc, ale Deirdre zależało na solidarności Rycerzy, wykorzystała więc ten czas na próbę załatania poszarpanych stosunków z Magnusem. Dość trudnym rozmówcą i człowiekiem, wierzyła jednak, że dorósł i potrafił spojrzeć na nią zdroworozsądkowo, wyzbywając się słabości uczuć. - I jak czujesz się z Jego znamieniem? - spytała poważnie, zerkając na niego kątem oka. Taras był pusty, ale zgromadzeni za szybą goście Crawleya zerkali na nich raz po raz. Dyskretne zawieszenie w pamięci działało na ich korzyść.
- Sir, to jeden z najlepszych dni mojego życia - wyznała przejęta, krótkim, perlistym wybuchem śmiechu maskując teatralne zakłopotanie. - Interesy z panem to przyjemność - dodała chwilę później, gdy Magnus podpisywał niezbędne druki oraz zabezpieczał czek, wystawiony na imię tajemniczego łowcy artefaktów. - Mam nadzieję, że się jeszcze spotkamy - dodała poufale, szeptem, odbierając od Rowle'a pióro, by wykaligrafować zmyślone imię i nazwisko: podsunęła pergamin złotowłosemu, po czym kontynuowała jeszcze przez chwilę pełną uprzejmości, kulturalną pogawędkę, nie chcąc od razu znikać z wykupionym przedmiotem. Szkatuła znalazła się w rękach Rowle'a, korciło ją, by przejąć rzeźbioną skrzynię od śmierciożercy, powstrzymała skrajną nadopiekuńczość. Musiała zacząć mu ufać. Czarny Pan zaufał mu na tyle, by obdarzyć go Mrocznym Znakiem - respektowała ten awans, starając się z całych sił unormować ich relację. Na razie jednak skupiała się na rozmówcy, kokietowała, uspokajała, świętowała udaną transakcję. Dopiero, gdy drzwi biblioteki zamknęły się za nią i Magnusem, zmyła z twarzy przymilny, flirciarski uśmieszek, nie puszczając jednak ramienia brodatego mężczyzny.
- Nieźle nam poszło - podsumowała spokojnie, szeptem, tak, by nikt z mijanych czarodziejów ich nie usłyszał. Wspierała się na ręce szlachcica, powoli schodząc wraz z nim krętymi schodami. - Powinniśmy się ulotnić. Powoli i dyskretnie - kontynuowała poufale, poprawiając szmaragdową suknię, spływającą z jednego ramienia zbyt odważnie. Serce biło jej powoli, lecz głośno; udało się, mieli w posiadaniu to, po co przyszli, lecz dalszy los połamanej różdżki był nieznany. Miała nadzieję, że nie zawiodą Czarnego Pana. Zrobili wszystko, co mogli, dotarli do sprzedawcy i odzyskali to, co pozostało po artefakcie, Deirdre czuła jednak niedosyt. Chciała więcej, poświęcić więcej, dać więcej; podporządkowała sprawie Rycerzy Walpurgii całe swoje życie. Nerwowe myśli krążyły ciągle wokół misji, wiedziała, że to niezdrowe, że wzbudza w niej odruchy, nad którymi mogła nie zapanować. Pozostawało więc zmienienie tematu, rozkojarzenie siebie na tyle, by mogła uspokoić rozkołatane nerwy, nie uzewnętrzniające się w żaden sposób. - Jak się ma twoja żona? - spytała przyjacielsko, gdy wyszli już na taras, dystansując się od rozentuzjazmowanego tłumu. Odetchnęła głębiej chłodnym, wieczornym powietrzem, zastanawiając się, co dalej. Mogli już rozmyć się w czarnej mgle, ewakuując się z Somerset House, ale tak gwałtowna absencja z pewnością wzbudziłaby podejrzenia. Należało pokazać się jeszcze chwilę, zapaść w pamięć najważniejszym osobom a dopiero później donieść artefakt do Czarnego Pana, licząc na jego łaskę. Mogli spędzić ten czas milcząc, ale Deirdre zależało na solidarności Rycerzy, wykorzystała więc ten czas na próbę załatania poszarpanych stosunków z Magnusem. Dość trudnym rozmówcą i człowiekiem, wierzyła jednak, że dorósł i potrafił spojrzeć na nią zdroworozsądkowo, wyzbywając się słabości uczuć. - I jak czujesz się z Jego znamieniem? - spytała poważnie, zerkając na niego kątem oka. Taras był pusty, ale zgromadzeni za szybą goście Crawleya zerkali na nich raz po raz. Dyskretne zawieszenie w pamięci działało na ich korzyść.
there was an orchid as beautiful as the
seven deadly sins
seven deadly sins
Deirdre Mericourt
Zawód : namiestniczka Londynu, metresa nestora
Wiek : 28
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Wdowa
one more time for my taste
I'll lick your wounds
I'll lay you down
✦
I'll lick your wounds
I'll lay you down
✦
OPCM : 45 +3
UROKI : 4
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 60 +8
ZWINNOŚĆ : 21
SPRAWNOŚĆ : 8
Genetyka : Czarownica
Śmierciożercy
St. James's Park
Szybka odpowiedź