Namiot ślubny
AutorWiadomość
Namiot w ogrodzie
Namiot został przygotowany specjalnie na ślub Deimosa. Wszystkie dekoracje mają przypominać o więzi Malfoy-Carrow, która zostanie zaiwązana 13 września A.D. - mamy więc tutaj herby obu rodów i kolory. Króluje biała róża - symbol lordów Carrow.
A więc to jest ten dzień. Tak wygląda. Jak obrzygany złotymi różami ogród, jak topniejący w odciskach ludzkich stóp hol, jak biegający służący, jak perfuma rozpylone na całej szerokości hrabstwa Yorku. Ogłoszono dzień wszem i wobec, że pan kawaler z wsi tutejszej ma zamiar poślubić pannę z parafii dalekiej, niejaką Malfoy. Nikt nie miał przeciwskazań, nikt ich bowiem mieć nie mógł. Ani sami zainteresowani, ani ludność. Czy więc polubią swoją nową lady, to kwestia, z którą państwo C a r r o w będą musieli się jeszcze zmierzyć.
Deimos długo nie wychodził ze swojego ulubionego pomieszczenia. Od pamiętnego dnia w którym poinformował w nim Milburgę, że już nigdy więcej nie chce jej widzieć na oczy, nie wchodził tam. Dopiero dzisiejszym rankiem kazał sobie podać tam śniadanie. Nad herbatą ślęczał aż wystygła, a ciastek nie ruszył. Myślał nad wieloma sprawami, wypalił papierosów tak dużo, że aż go głowa bolała. Wymienił pustą filiżankę po herbacie na whisky. Jedną szklaneczkę można było mu przed ceremonią. Na drugą miał czekać do wesela.
Trzynasty września. Data, którą sobie wytatułujemy na czole, będziemy co roku przypominać sobie, jak obiecywaliśmy. Że nigdy cię nie opuszczę. Bo będę kontrolował każdy twój ruch. Że ani w chorobie, ani w kryzysie. Bo innych stanów nie poznamy. Ślubowaliśmy sobie miłość. Do swoich przekoań. Wierność, swoim nałogom. Uczciwość małżeńką , bo żadne drugiemu nie odpuści. Aż do śmierci, którą zgotujemy sobie prędzej czy później. Więc ile lat nam zostanie z tego małżeństwa. Ile nas będzie kosztowało. I kiedy w końcu się to wszystko zacznie?
Stoję przy wejściu, ale nie witam wszystkich. Nie jestem jakimś klownem, który ma zabawiać gości. Zajmuje się tym mój ojciec, w końcu to on ustanawiał listę gości. Zdziwiłem się, widząc że kilka nazwisk było nieznanych. Sterczały one jednak obok tych szlacheckich, więc uznałem, że nie warto być małostkowym. Może i przyjaciele Megary byli brudnokrwiści, może niektórzy Avery przyprowadzali plebs, może ktoś inny z twarzą rajstop postanowił przyjść. Czym było to wszystko wobec jednego nazwiska, którego przeoczyć nie mogłem. Dolohov, na prawdę postanowiłaś przyjść? Stanąłem gdzieś oczekując nadejścia Caesara Lestragne, którego chciałem zobaczyć, paliłem papierosy. Graham i Cynthia, tej dwójki potrzebowałem teraz. Grahama by wytłumaczył mi, po co ta obraza, a Cynhtia by mnie pocieszyła i poprawiła wygląd.
Deimos długo nie wychodził ze swojego ulubionego pomieszczenia. Od pamiętnego dnia w którym poinformował w nim Milburgę, że już nigdy więcej nie chce jej widzieć na oczy, nie wchodził tam. Dopiero dzisiejszym rankiem kazał sobie podać tam śniadanie. Nad herbatą ślęczał aż wystygła, a ciastek nie ruszył. Myślał nad wieloma sprawami, wypalił papierosów tak dużo, że aż go głowa bolała. Wymienił pustą filiżankę po herbacie na whisky. Jedną szklaneczkę można było mu przed ceremonią. Na drugą miał czekać do wesela.
Trzynasty września. Data, którą sobie wytatułujemy na czole, będziemy co roku przypominać sobie, jak obiecywaliśmy. Że nigdy cię nie opuszczę. Bo będę kontrolował każdy twój ruch. Że ani w chorobie, ani w kryzysie. Bo innych stanów nie poznamy. Ślubowaliśmy sobie miłość. Do swoich przekoań. Wierność, swoim nałogom. Uczciwość małżeńką , bo żadne drugiemu nie odpuści. Aż do śmierci, którą zgotujemy sobie prędzej czy później. Więc ile lat nam zostanie z tego małżeństwa. Ile nas będzie kosztowało. I kiedy w końcu się to wszystko zacznie?
Stoję przy wejściu, ale nie witam wszystkich. Nie jestem jakimś klownem, który ma zabawiać gości. Zajmuje się tym mój ojciec, w końcu to on ustanawiał listę gości. Zdziwiłem się, widząc że kilka nazwisk było nieznanych. Sterczały one jednak obok tych szlacheckich, więc uznałem, że nie warto być małostkowym. Może i przyjaciele Megary byli brudnokrwiści, może niektórzy Avery przyprowadzali plebs, może ktoś inny z twarzą rajstop postanowił przyjść. Czym było to wszystko wobec jednego nazwiska, którego przeoczyć nie mogłem. Dolohov, na prawdę postanowiłaś przyjść? Stanąłem gdzieś oczekując nadejścia Caesara Lestragne, którego chciałem zobaczyć, paliłem papierosy. Graham i Cynthia, tej dwójki potrzebowałem teraz. Grahama by wytłumaczył mi, po co ta obraza, a Cynhtia by mnie pocieszyła i poprawiła wygląd.
/Suknia
Przyjście na ślub pana Carrowa z tą przeklętą Megarą, było dla mnie bardzo trudnym doświadczeniem. Miałam nadzieję, że ulżę swemu sercu podczas tańców z panem Fawley’em, ale z tego co się orientowałam, nie dane będzie mu dzisiaj mi potowarzyszyć. Chyba, że zdążył by się jakiś cud i nagle stanąłby on u mojego boku.
Na dzisiejszy dzień i wieczór, założyłam najpiękniejszą suknię, jaką tylko udało mi się znaleźć. W żadnym wypadku, nie chciałam przyćmić swym blaskiem panny młodej, ale nie przepuściłabym okazji, aby pokazać Deimosowi co traci. Postawiłam na lekkie, letnie kolory. Miałam długą suknię, to samej ziemi, góra stanowiła gorset, mocno ściśnięty, aby podkreślał talię. Na odsłonięte ramiona, zarzucony był materiał, który miał pełnić rolę krótkiego rękawka. Włosy natomiast spięłam w delikatny kok, zostawiając kilka wolno opadających kosmków na ramiona. Czułam się w niej bardzo dobrze, była lekka, swobodna, miałam wrażenie, że idealnie do mnie pasuje. Miałam wrażenie, że i panu Carrow się spodoba, żałowałam jednak, że pan Fawley może mnie w niej nie zobaczyć.
Gdy przyszłam nie było jeszcze zbyt wielu ludzi. Gości witał ojciec pana Carrowa, podeszłam więc do niego, aby się przywitać, potwierdzić swoją obecność. Gdy wszystkich formalności stało się zadość, weszłam w głąb namiotu ślubnego, szukając osoby, z którą mogłabym spędzić te chwile oczekiwania na zaślubiny. Wzrokiem szukałam również pana Carrowa, a kiedy go znalazłam, stwierdziłam, że chyba nie jest w najlepszym stanie. Miałam ochotę do niego podejść, ale doszłam do wniosku, że byłoby to wielce nieodpowiednie w tym momencie, więc tylko uśmiechnęłam się do niego delikatnie, niewinnie zagarniając kosmyk włosów za ucho. Liczyłam na to, że podejdzie do mnie ktoś go weźmie ode mnie prezent, albo wskaże mi miejsce, gdzie mogłabym go odłożyć. Czy może powinnam przekazać go osobiście? Prosto do rąk pary młodej? W końcu takowa osoba pojawiła się, mocno przepraszając za zwłokę, zaprowadziła do pokoju, w którym mogłam odłożyć swój prezent. Postawiłam więc paczuszkę na jednym ze stolików, informując, że jest to dość delikatna rzecz i ma być traktowana z wielką ostrożnością. Cóż to było? Prześliczna figurka kryształowego jednorożca, która, nie oszukujmy się, była prezentem głównie dla pana Carrowa. Pannę, a już niedługo panią Carrów, miała jedynie irytować. Ot, taki mały pstryczek w nos. W środku była jeszcze karteczka z życzeniami, bo tak bez życzeń, to niezbyt ładnie.
Gdy wróciłam, goście nadal się zbierali. Przeszłam więc wzdłuż, szukając dla siebie miejsca. W między czasie witałam się z gośćmi, których znałam, udało mi się poznać kilka innych osób. Z nadzieją co jakiś czas spoglądałam w stronę wejścia, licząc na spóźnione przybycie Colina, albo kogoś, kto zechce mi dzisiaj potowarzyszyć. Tak piękna, młoda dziewczyna, nie powinna przecież bawić się sama.
Przyjście na ślub pana Carrowa z tą przeklętą Megarą, było dla mnie bardzo trudnym doświadczeniem. Miałam nadzieję, że ulżę swemu sercu podczas tańców z panem Fawley’em, ale z tego co się orientowałam, nie dane będzie mu dzisiaj mi potowarzyszyć. Chyba, że zdążył by się jakiś cud i nagle stanąłby on u mojego boku.
Na dzisiejszy dzień i wieczór, założyłam najpiękniejszą suknię, jaką tylko udało mi się znaleźć. W żadnym wypadku, nie chciałam przyćmić swym blaskiem panny młodej, ale nie przepuściłabym okazji, aby pokazać Deimosowi co traci. Postawiłam na lekkie, letnie kolory. Miałam długą suknię, to samej ziemi, góra stanowiła gorset, mocno ściśnięty, aby podkreślał talię. Na odsłonięte ramiona, zarzucony był materiał, który miał pełnić rolę krótkiego rękawka. Włosy natomiast spięłam w delikatny kok, zostawiając kilka wolno opadających kosmków na ramiona. Czułam się w niej bardzo dobrze, była lekka, swobodna, miałam wrażenie, że idealnie do mnie pasuje. Miałam wrażenie, że i panu Carrow się spodoba, żałowałam jednak, że pan Fawley może mnie w niej nie zobaczyć.
Gdy przyszłam nie było jeszcze zbyt wielu ludzi. Gości witał ojciec pana Carrowa, podeszłam więc do niego, aby się przywitać, potwierdzić swoją obecność. Gdy wszystkich formalności stało się zadość, weszłam w głąb namiotu ślubnego, szukając osoby, z którą mogłabym spędzić te chwile oczekiwania na zaślubiny. Wzrokiem szukałam również pana Carrowa, a kiedy go znalazłam, stwierdziłam, że chyba nie jest w najlepszym stanie. Miałam ochotę do niego podejść, ale doszłam do wniosku, że byłoby to wielce nieodpowiednie w tym momencie, więc tylko uśmiechnęłam się do niego delikatnie, niewinnie zagarniając kosmyk włosów za ucho. Liczyłam na to, że podejdzie do mnie ktoś go weźmie ode mnie prezent, albo wskaże mi miejsce, gdzie mogłabym go odłożyć. Czy może powinnam przekazać go osobiście? Prosto do rąk pary młodej? W końcu takowa osoba pojawiła się, mocno przepraszając za zwłokę, zaprowadziła do pokoju, w którym mogłam odłożyć swój prezent. Postawiłam więc paczuszkę na jednym ze stolików, informując, że jest to dość delikatna rzecz i ma być traktowana z wielką ostrożnością. Cóż to było? Prześliczna figurka kryształowego jednorożca, która, nie oszukujmy się, była prezentem głównie dla pana Carrowa. Pannę, a już niedługo panią Carrów, miała jedynie irytować. Ot, taki mały pstryczek w nos. W środku była jeszcze karteczka z życzeniami, bo tak bez życzeń, to niezbyt ładnie.
Gdy wróciłam, goście nadal się zbierali. Przeszłam więc wzdłuż, szukając dla siebie miejsca. W między czasie witałam się z gośćmi, których znałam, udało mi się poznać kilka innych osób. Z nadzieją co jakiś czas spoglądałam w stronę wejścia, licząc na spóźnione przybycie Colina, albo kogoś, kto zechce mi dzisiaj potowarzyszyć. Tak piękna, młoda dziewczyna, nie powinna przecież bawić się sama.
Za wilczym śladem podążę w zamieć
I twoje serce wytropię uparte
Przez gniew i smutek, stwardniałe w kamieńRozpalę usta smagane wiatrem
I twoje serce wytropię uparte
Przez gniew i smutek, stwardniałe w kamieńRozpalę usta smagane wiatrem
Ostatnio zmieniony przez Rosalie Yaxley dnia 16.12.15 19:41, w całości zmieniany 1 raz
Rosalie Yaxley
Zawód : doradczyni w zarządzie w Rezerwacie jednorożców w Gloucestershire
Wiek : 22
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Zamężna
Nienawidzę pająków... dlaczego to nie mogły być motyle?
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Półwila
Nieaktywni
suknia
Ślub Megary był czymś ważnym w życiu Astorii. Może młodsza siostra tego nie odczuwała, ale brunetka była z nią mocno związana i całą ceremonią była bardziej zdenerwowana niż panna młoda, a przynajmniej w tym samym stopniu. Astoria miała na sobie długą suknię, której kolor zmieniał się wraz z długością. Gorset w kolorze białym przechodził w coraz bardziej intensywny odcień. Stopy zakryte przez materiał sukni, były ozdobione eleganckimi pantoflami. Ciemne włosy zostały precyzyjnie spięte w kok. W końcu była rodziną panny młodej, musiała prezentować się perfekcyjnie. Cała Astoria, nigdy nie przepuści okazji do pokazania się w stosownej kreacji. Tym bardziej, że dzisiaj chyba po raz pierwszy publicznie (jeśli nie to mnie popraw Wera), miała pokazać się u boku Anthony’ego Burke. Czy Malfoyówna była zadowolona z wyboru jakiego dokonał jej brat? Trudno mówić tu o zadowoleniu, na pewno nie miała zamiaru pozbywać się mężczyzny już w czasie nocy poślubnej. Jednakże nie oni są tutaj najważniejsi. Prezent, już stał w miejscu razem z innymi. Zarówno pan jak i panna młoda otrzymali po siodle, z dodatkowym miejscem dla dziecka. Astoria miała nadzieję, że przypadnie do gustu młodej parze. Oczywiście zadbała o piękną oprawę tego podarku. Jako, że prezent ślubny był nieco ciężki i nad wyraz nieporęczny, oczywiście panna Malfoy wyręczyła się służbą, która miała zająć się dostarczeniem prezentu. Przecież nie mogła kłopotać tym panicza Burke, a tym bardziej siebie. Chociaż widok szlachcianki w eleganckiej sukni, niosącej zapakowane siodło mógłby wyglądać komicznie.
Zapewne Astoria i Anthony byli na miejscu jako pierwsi z nielicznych gości. W końcu jakby nie patrzeć panna Malfoy należała do rodziny panny młodej. Chociaż nie miała zamiaru stać przy wejściu i witać gości. Pan Carrow radził sobie świetnie, a brunetka miała zamiar oszczędzać stopy na samo wesele. Uprzejmy uśmiech zdobił jej twarz. I to był jeden z nielicznych momentów, kiedy ten właśnie uśmiech, nie był jedynie wyćwiczonym wykrzywieniem ust, w taki sposób, aby sprawiać wrażenie naturalnej. Naprawdę cieszyła się, a jednocześnie denerwowała. Dziwne uczucie w brzuchu nie dawało jej spokoju. Witała znajomych, rodzinę, kiedy znajdowali się w pobliżu. Już teraz było widać, że to Astoria będzie odpowiedzialna za tak zwane rozmowy towarzyskie. Teraz jednak, siedząc na miejscu, panna Malfoy pozwoliła sobie na wyciągnięcie z wazonu jednej z białych róż. Nie wiedziała co ją irytowało bardziej. To, że tych róż było według niej za dużo, czy to, że podkreślały one ród Carrow. Ostrożnie obracała kwiat w palcach, przyglądając mu się uważnie.
-Nie sądzisz, że tych kwiatów jest za dużo?-zagadnęła. Może niezbyt ambitny temat, ale ją to naprawdę irytowało. To już nawet nie chodziło o dumę z powodu bycia Malfoyem, ale Astoria miała dziwne uprzedzenie do rodu jej przyszłego szwagra. A te głupie kwiaty podkreślały dobitnie obecność lordów tejże familii.
Ślub Megary był czymś ważnym w życiu Astorii. Może młodsza siostra tego nie odczuwała, ale brunetka była z nią mocno związana i całą ceremonią była bardziej zdenerwowana niż panna młoda, a przynajmniej w tym samym stopniu. Astoria miała na sobie długą suknię, której kolor zmieniał się wraz z długością. Gorset w kolorze białym przechodził w coraz bardziej intensywny odcień. Stopy zakryte przez materiał sukni, były ozdobione eleganckimi pantoflami. Ciemne włosy zostały precyzyjnie spięte w kok. W końcu była rodziną panny młodej, musiała prezentować się perfekcyjnie. Cała Astoria, nigdy nie przepuści okazji do pokazania się w stosownej kreacji. Tym bardziej, że dzisiaj chyba po raz pierwszy publicznie (jeśli nie to mnie popraw Wera), miała pokazać się u boku Anthony’ego Burke. Czy Malfoyówna była zadowolona z wyboru jakiego dokonał jej brat? Trudno mówić tu o zadowoleniu, na pewno nie miała zamiaru pozbywać się mężczyzny już w czasie nocy poślubnej. Jednakże nie oni są tutaj najważniejsi. Prezent, już stał w miejscu razem z innymi. Zarówno pan jak i panna młoda otrzymali po siodle, z dodatkowym miejscem dla dziecka. Astoria miała nadzieję, że przypadnie do gustu młodej parze. Oczywiście zadbała o piękną oprawę tego podarku. Jako, że prezent ślubny był nieco ciężki i nad wyraz nieporęczny, oczywiście panna Malfoy wyręczyła się służbą, która miała zająć się dostarczeniem prezentu. Przecież nie mogła kłopotać tym panicza Burke, a tym bardziej siebie. Chociaż widok szlachcianki w eleganckiej sukni, niosącej zapakowane siodło mógłby wyglądać komicznie.
Zapewne Astoria i Anthony byli na miejscu jako pierwsi z nielicznych gości. W końcu jakby nie patrzeć panna Malfoy należała do rodziny panny młodej. Chociaż nie miała zamiaru stać przy wejściu i witać gości. Pan Carrow radził sobie świetnie, a brunetka miała zamiar oszczędzać stopy na samo wesele. Uprzejmy uśmiech zdobił jej twarz. I to był jeden z nielicznych momentów, kiedy ten właśnie uśmiech, nie był jedynie wyćwiczonym wykrzywieniem ust, w taki sposób, aby sprawiać wrażenie naturalnej. Naprawdę cieszyła się, a jednocześnie denerwowała. Dziwne uczucie w brzuchu nie dawało jej spokoju. Witała znajomych, rodzinę, kiedy znajdowali się w pobliżu. Już teraz było widać, że to Astoria będzie odpowiedzialna za tak zwane rozmowy towarzyskie. Teraz jednak, siedząc na miejscu, panna Malfoy pozwoliła sobie na wyciągnięcie z wazonu jednej z białych róż. Nie wiedziała co ją irytowało bardziej. To, że tych róż było według niej za dużo, czy to, że podkreślały one ród Carrow. Ostrożnie obracała kwiat w palcach, przyglądając mu się uważnie.
-Nie sądzisz, że tych kwiatów jest za dużo?-zagadnęła. Może niezbyt ambitny temat, ale ją to naprawdę irytowało. To już nawet nie chodziło o dumę z powodu bycia Malfoyem, ale Astoria miała dziwne uprzedzenie do rodu jej przyszłego szwagra. A te głupie kwiaty podkreślały dobitnie obecność lordów tejże familii.
Astoria D. Nott
Zawód : Dama
Wiek : 25
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Zamężna
„Hidden feeling of power is sometimes infinitely more delicious
than overt power.”
than overt power.”
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Nastał wielki dzień, w którym szanowny lord Deimos Carrow postanowił się ustatkować. Nikogo nie zdziwil raczej fakt, że wybranką jego serca okazała się młoda lady Malfoy, panna na wydaniu, której debiut na sabacie rozpoczął się równie wcześnie co dobiegł końca. Kątem oka obserwował dalekiego kuzyna, który krążył między gośćmi, wybiórczo witającego się z gośćmi, którzy dopiero ściągali z różnych stron kraju. Przedstawiciele rodu Carrow byli jeszcze w drodze. Czuł dziwny dyskomfort, że pojawił się przed Adrienem i Inarą, mając nadzieję, że spotka ich już na miejscu. Burke nie był aż tak blisko spokrewniony z lordami Carrow. Łączyły ich wspólne korzenie wywodzące się z rodu Flint. Jednak jego wczesne pojawienie się na uroczystości miało swoje wytłumaczenie. Uroczystość miała być pierwszą uroczystością, na której lady Astoria miała wystąpić u jego boku. Tak też się stało. Nie zdziwiłby się, gdyby suknia, w której zaprezentowała się Astoria, przyćmiła tę, która miała okazać się gwoździem programu. A przynajmniej jego zdaniem. Byli jednak tylko gośćmi na ceremonii i nie wychodzili z tejże roli. Wrócił pamięcią do prezentu ślubnego, który polecili służbie umieścić w pokoju reprezentacyjnym. Decyzję co do upominku podjęli wspólnie, uznając ją za całkiem udany pomysł, biorąc pod uwagę fakt, że para młoda miała już wszystko. Anthony z ulgą i nieskrywaną radością przyjął fakt, że Astoria oszczędziła sobie odpowiedzialności w witaniu weselników. Lord Carrow, już niedługo świeżo upieczony teść, brylował w towarzystwie nadciągających gości. Anthony był tego dnia wyjątkowo rozluźniony. Wyczuwał zrozumiałe zdenerwowanie swojej towarzyszki, która myślami wciąż była przy swojej młodszej siostrze. Na jego twarzy błąkał się lekki półuśmiech, a swoją nienaganną postawą starał się nie wzbudzać podejrzeń, że w środowisku salonów brytyjskiej szlachty zazwyczaj nie czuł się jak ryba w wodzie. Przychodziło mu to zadziwiająco łatwo. Witał się ze znajomymi i rodziną państwa młodych. Nie wciągał się jednak w niepotrzebne dyskusje, ograniczając się do obowiązkowych uprzejmości. Na wszystko przyjdzie stosowna pora. Zwrócił uwagę na wazon, którego Astoria właśnie pozbawiła jednej z róż. Przeniósł spojrzenie z kwiatu na Astorię. – Stanowczo. – Potwierdził, rzucając jej krótkie spojrzenie. Nachylił się nieznacznie i odezwał się ponownie, konspiracyjnie ściszając swój głos, jak gdyby ktoś miał ich podsłuchać. – Wygląd na to, że ktoś w bardzo subtelny sposób, chciał podkreślić swoją dominację. – Mrugnął porozumiewawczo, przybierając na powrót neutralny wyraz twarzy. Ale nie zbyt poważny. Nie chciał uchodzić za lustrzane odbicie swoich chmurnych przodków, zwłaszcza w towarzystwie Astorii. W końcu byli na wielkim szlacheckim weselu. Wbrew pozorom, było w nim sporo cech odziedziczonych po rodzie matki. Zawsze to powtarzała, kiedy jeszcze miała ku temu okazję. Odwrócił wzrok od Astorii, przeczesując spojrzeniem zebranych gości. Czasem świadomie odwracał od niej wzrok, dając im obojgu potrzebną przestrzeń, która zmalała w dniu, w którym rozmówił się z Abraxasem. Od tamtej pory nie minęło zbyt wiele czasu potrzebnego do przetrawienia tego wszystkiego. Tak jak się spodziewał, lady Astoria przyjęła nowiny z godnością i podniesionym czołem. Niewiele rozmawiali od tamtego czasu. Dopiero wspólne pojawienie się na uroczystości ślubnej doprowadziło do ich ponownej konfrontacji. Dlatego, kiedy tylko zjawili się na miejscu, rozejrzał się za czymś mocniejszym. Musiał jednak uzbroić się w cierpliwość. Toasty składane były dopiero po zaślubinach. Czasu jednak było jeszcze sporo, a Adriena jak nie było, tak nie było. Kątem oka spojrzał na lady Astorię. – Czy byłabyś tak łaskawa i zarezerwowała dla mnie w karnecie swój pierwszy taniec? – Spytał z nad wyraz wyszukaną galanterią, by przerwać ciszę, ale nieuciążliwą, która zapadła między nimi. W oczach czaiły mu się iskierki rozbawienia, które z trudem mógł zatuszować pozornie dostojnym wyrazem twarzy.
Anthony Burke
Zawód : Łamacz klątw
Wiek : 33
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Kawaler
Jak mogę im odmówić,
skoro boskość chcą mi wmówić?
Nie zawiodę ich,
Bo stać mnie na ten gest
skoro boskość chcą mi wmówić?
Nie zawiodę ich,
Bo stać mnie na ten gest
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Dzisiejszy dzień był początkiem całej reszty jej życia. Dyskusje prowadzone w małym saloniku przy Queen Victoria Street nijak się miały do prawdziwości tej chwili. Bo oto była tutaj! Na oficjalnym wydarzeniu, na ślubie, który będzie z pewnością szeroko omawiany tak w prasie jak i na salonach. W takich okolicznościach nic nie było bez znaczenia. Każdy gest i słowo miały coś wyrażać. A ona pojawiająca się w Yorkshire, trzymając po rękę swojego kuzyna (narzeczony, wciąż nie mógł przejść jej przez gardło) była wyraźną deklaracją: bajkowe lata stanu wolnego właśnie skończyły się dla dwójki Nottów.
Beatrice na dzisiejszą okazję porzuciła swoje ukochane błękity. Uznała, że przyda jej się coś bardziej znaczącego, coś podkreślającego przynależność do rodziny. Kremową suknię pokrywały misternie haftowane kwiatowe motywy w kolorach rodu. Złoto, zieleń i szarość wyrażały to, co w tym wszystkim jednak ją cieszyło. Była i pozostanie Nottem. Tego jednego nikt nie zdoła jej już odebrać. Jasne włosy opadały jej w miękkich falach na ramiona. Zrezygnowała z biżuterii, pozostawiając jedynie na prawej dłoni pierścionek z szafirem, bo przecież jego nie ściągała nigdy. Dygnęła wdzięcznie przed lordem Carrowem, który witał gości i po krótkiej wymianie uprzejmości, pozwoliła poprowadzić się do namiotu. Wybór prezentu wzięła na siebie bez chwili wahania, gdy tylko dowiedziała się, że Nick chce zabrać ją ze sobą na wesele Deimosa i Megary. Kupowanie takich rzeczy było dla niej banalnie proste, nie musiała się nawet szczególnie długo zastanawiać. Skrzaty dostarczyły paczkę jeszcze zanim Nicholas pojawił się u niej w domu, by zabrać ją ze sobą do Marseet. Wybrała dla państwa młodych piękny zestaw pościeli - jedwab najwyższej klasy, haftowany włosem jednorożców. Rzecz piękna, droga i ekstrawagancka. Miała nadzieję, że przypadnie do gustu chociaż jednemu z nich.
Lawirowali w powiększającym się tłumie gości z wdziękiem godnym Nottów. Beatrice olśniewała słodkim uśmiechem i każdą znajomą osobę witała z odpowiednio dużą dozą uprzejmości. Niekończący się ciąg rozmówek o niczym, nie męczył jej w najmniejszym stopniu; była wszak do tego stworzona. Przez cały czas trzymała się blisko Nico, najchętniej korzystając z jego ramienia, na którym mogła się oprzeć. Trochę kręciło jej się w głowie, bo choć zdenerwowania nie było po niej widać w najmniejszym stopniu, to jednak wewnątrz powaga tej chwili wzburza jej emocje i prowokowała Serpentynę do działania. Nie zapowiadało się jednak, by miała w najbliższym czasie mdleć lub zachwycać towarzystwo dramatem w postaci rozległego krwotoku z nosa.
- Czy to przypadkiem nie Anthony? - zagadnęła swego partnera, gdy pożegnali się z kolejną odległą krewną. Lekkim ruchem głowy wskazała mu miejsce, gdzie dostrzegała znajomą sylwetkę. - Koniecznie musimy się przywitać. - postanowiła gdy kuzyn jej przytaknął i delikatnie pociągnęła go w tamtą stronę. Zdecydowanie nie należała do kobiet, które godziły się na odmowę. Burke, jej nierodzony brat, rozmawiał z panną, w której Beatrice rozpoznała lady Malfoy, starszą siostrę panny młodej. Co robili tutaj razem? Czyżby o czymś nie wiedziała?
- Anthony! - powitała go radośnie i jej twarz rozjaśnił pierwszy prawdziwie szczery uśmiech od chwili wejścia do namiotu. Choć najchętniej zarzuciłaby mu ręce na szyje i uścisnęła serdecznie, ograniczyła się do lekkiego pocałunku w policzek. - Wspaniale Cię widzieć, nie spodziewałam się, że uda nam się tutaj spotkać! - co w wolnym przekładzie z Beatrice na język powszechny oznaczało "powiedz mi natychmiast skąd się tutaj wziąłeś i czemu nie wiedziałam, że tu będziesz!". Skinęła głową Astorii obdarzając ją nieco mniej promiennym, ale wciąż szczerym uśmiechem.
- Jak zawsze miło panią widzieć, panno Malfoy. - przywitała ją.
|jak wszystkie się chwalą, to ja też sukienka|
Beatrice na dzisiejszą okazję porzuciła swoje ukochane błękity. Uznała, że przyda jej się coś bardziej znaczącego, coś podkreślającego przynależność do rodziny. Kremową suknię pokrywały misternie haftowane kwiatowe motywy w kolorach rodu. Złoto, zieleń i szarość wyrażały to, co w tym wszystkim jednak ją cieszyło. Była i pozostanie Nottem. Tego jednego nikt nie zdoła jej już odebrać. Jasne włosy opadały jej w miękkich falach na ramiona. Zrezygnowała z biżuterii, pozostawiając jedynie na prawej dłoni pierścionek z szafirem, bo przecież jego nie ściągała nigdy. Dygnęła wdzięcznie przed lordem Carrowem, który witał gości i po krótkiej wymianie uprzejmości, pozwoliła poprowadzić się do namiotu. Wybór prezentu wzięła na siebie bez chwili wahania, gdy tylko dowiedziała się, że Nick chce zabrać ją ze sobą na wesele Deimosa i Megary. Kupowanie takich rzeczy było dla niej banalnie proste, nie musiała się nawet szczególnie długo zastanawiać. Skrzaty dostarczyły paczkę jeszcze zanim Nicholas pojawił się u niej w domu, by zabrać ją ze sobą do Marseet. Wybrała dla państwa młodych piękny zestaw pościeli - jedwab najwyższej klasy, haftowany włosem jednorożców. Rzecz piękna, droga i ekstrawagancka. Miała nadzieję, że przypadnie do gustu chociaż jednemu z nich.
Lawirowali w powiększającym się tłumie gości z wdziękiem godnym Nottów. Beatrice olśniewała słodkim uśmiechem i każdą znajomą osobę witała z odpowiednio dużą dozą uprzejmości. Niekończący się ciąg rozmówek o niczym, nie męczył jej w najmniejszym stopniu; była wszak do tego stworzona. Przez cały czas trzymała się blisko Nico, najchętniej korzystając z jego ramienia, na którym mogła się oprzeć. Trochę kręciło jej się w głowie, bo choć zdenerwowania nie było po niej widać w najmniejszym stopniu, to jednak wewnątrz powaga tej chwili wzburza jej emocje i prowokowała Serpentynę do działania. Nie zapowiadało się jednak, by miała w najbliższym czasie mdleć lub zachwycać towarzystwo dramatem w postaci rozległego krwotoku z nosa.
- Czy to przypadkiem nie Anthony? - zagadnęła swego partnera, gdy pożegnali się z kolejną odległą krewną. Lekkim ruchem głowy wskazała mu miejsce, gdzie dostrzegała znajomą sylwetkę. - Koniecznie musimy się przywitać. - postanowiła gdy kuzyn jej przytaknął i delikatnie pociągnęła go w tamtą stronę. Zdecydowanie nie należała do kobiet, które godziły się na odmowę. Burke, jej nierodzony brat, rozmawiał z panną, w której Beatrice rozpoznała lady Malfoy, starszą siostrę panny młodej. Co robili tutaj razem? Czyżby o czymś nie wiedziała?
- Anthony! - powitała go radośnie i jej twarz rozjaśnił pierwszy prawdziwie szczery uśmiech od chwili wejścia do namiotu. Choć najchętniej zarzuciłaby mu ręce na szyje i uścisnęła serdecznie, ograniczyła się do lekkiego pocałunku w policzek. - Wspaniale Cię widzieć, nie spodziewałam się, że uda nam się tutaj spotkać! - co w wolnym przekładzie z Beatrice na język powszechny oznaczało "powiedz mi natychmiast skąd się tutaj wziąłeś i czemu nie wiedziałam, że tu będziesz!". Skinęła głową Astorii obdarzając ją nieco mniej promiennym, ale wciąż szczerym uśmiechem.
- Jak zawsze miło panią widzieć, panno Malfoy. - przywitała ją.
|jak wszystkie się chwalą, to ja też sukienka|
Then I’d trade all my tomorrows for just one yesterday.
Ostatnio zmieniony przez Beatrice Nott dnia 16.12.15 17:58, w całości zmieniany 1 raz
Beatrice Nott
Zawód : opiekunka jednorożców
Wiek : 25
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Panna
Przyrzekam na kobiety stałość niewzruszoną,
nienawidzić ród męski, nigdy nie być żoną.
nienawidzić ród męski, nigdy nie być żoną.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
Astoria jeszcze przez chwilę obracała kwiat w palcach, patrząc na białe płatki. Biały kolor. Chociaż miała na sobie częściowo białą suknię, to patrząc na roślinę, śnieżna barwa przyprawiała ją o ból oczu i lekką irytację, której jednak nie było widać w jej ruchach, czy mimice. Na słowa Anthony’ego, jej usta wykrzywiły się w nieco rozbawionym uśmiechu. Naturalnie nachyliła się lekko w jego kierunku, a następnie posłała w jego stronę spojrzenie. Czyli nie było z nią aż tak źle, skoro nie tylko ona to zauważyła. Sama nie wiedziała skąd ta niechęć do Carrowów. Chociaż nie do wszystkich, na przykład Inara, do której podchodziła z dystansem chyba tylko dla zasady, nie działała jej tak na nerwy jak przyszły szwagier.
-Podkreślenie dominacji.-mruknęła cicho, po raz kolejny nachylając się w stronę swojego narzeczonego. –Czy to cecha pana Carrowa, czy raczej każdego mężczyzny?- rzuciła. Widać, że panna Malfoy się rozluźniła, ponieważ jej usta były wykrzywione w lekko zadziornym uśmiechu, którego pan Burke, chyba nie miał jeszcze okazji zobaczyć. Tak, lady Malfoy zdobyła się na coś pokroju żartu, chociaż nie wiedziała jak bardzo może sobie na to pozwolić. Chciała się jednak trochę uspokoić, wystarczyło, że stresowała się ślubem Megary. A jakby nie patrzeć Burke miał zostać jej mężem, więc musiał wiedzieć w co się pakuje. Dopiero teraz zorientowała się, że w dłoni nadal trzyma białą różę, którą natychmiast odłożyła. Ta gwałtowna reakcja wywołała u niej uśmiech i mimo wszystko rumieniec. Uśmiech, ponieważ musiała wyglądać komicznie, zaś rumieniec, bo damie nie przystoi zachowywać się tak gwałtownie i nierozważnie. Na szczęście nie narobiła hałasu i nie ściągnęła na siebie zbyt wielkiej uwagi.
Astoria starała się uchodzić za damę, arystokratkę, która zawsze wie jak się zachować. Otóż teraz nie wiedziała. Jakby nie patrzeć była tylko dwudziestoczteroletnią kobietą, trzymaną pod kloszem. A nie chciała traktować Anthony’ego w taki sposób, jaki matka traktowała ojca. Z drugiej strony nie wiedziała jak powinna wyglądać poprawna relacja między małżeństwem, bo takich przykładów w kręgach arystokracji jest mało. Na jej twarzy pojawił się uśmiech, kiedy zauważyła zbliżających się Nottów. Zapewne Astoria kojarzyła ich z bankietów i innych imprez, ale Beatrice była tylko o rok młodsza i na pewno kojarzyły się ze szkoły. Spokojnie czekała, aż lady Nott przywita się z jej świeżo upieczonym narzeczonym (czemu upieczony w zestawieniu z nazwiskiem Malfoy brzmi dziwnie?). Sama Astoria chyba jeszcze nie oswoiła się ze zmianą statusu. W każdym razie, odwzajemniła uśmiech panny Nott.
-Cała przyjemność po mojej stronie, lady Nott.- odparła naturalnie, z uśmiechem przyklejonym do ust. Zabawne, że Astoria czuła się tak swobodnie w ich towarzystwie. Nie czuła na karku oddechu swojej starej guwernantki, brata, czy ojca. A Beatrice sprawiała dobre wrażenie. Podobnie sir Nott. Ciekawiło ją, co robią tu razem. Oczywiście nie mogła zapytać.
-Podkreślenie dominacji.-mruknęła cicho, po raz kolejny nachylając się w stronę swojego narzeczonego. –Czy to cecha pana Carrowa, czy raczej każdego mężczyzny?- rzuciła. Widać, że panna Malfoy się rozluźniła, ponieważ jej usta były wykrzywione w lekko zadziornym uśmiechu, którego pan Burke, chyba nie miał jeszcze okazji zobaczyć. Tak, lady Malfoy zdobyła się na coś pokroju żartu, chociaż nie wiedziała jak bardzo może sobie na to pozwolić. Chciała się jednak trochę uspokoić, wystarczyło, że stresowała się ślubem Megary. A jakby nie patrzeć Burke miał zostać jej mężem, więc musiał wiedzieć w co się pakuje. Dopiero teraz zorientowała się, że w dłoni nadal trzyma białą różę, którą natychmiast odłożyła. Ta gwałtowna reakcja wywołała u niej uśmiech i mimo wszystko rumieniec. Uśmiech, ponieważ musiała wyglądać komicznie, zaś rumieniec, bo damie nie przystoi zachowywać się tak gwałtownie i nierozważnie. Na szczęście nie narobiła hałasu i nie ściągnęła na siebie zbyt wielkiej uwagi.
Astoria starała się uchodzić za damę, arystokratkę, która zawsze wie jak się zachować. Otóż teraz nie wiedziała. Jakby nie patrzeć była tylko dwudziestoczteroletnią kobietą, trzymaną pod kloszem. A nie chciała traktować Anthony’ego w taki sposób, jaki matka traktowała ojca. Z drugiej strony nie wiedziała jak powinna wyglądać poprawna relacja między małżeństwem, bo takich przykładów w kręgach arystokracji jest mało. Na jej twarzy pojawił się uśmiech, kiedy zauważyła zbliżających się Nottów. Zapewne Astoria kojarzyła ich z bankietów i innych imprez, ale Beatrice była tylko o rok młodsza i na pewno kojarzyły się ze szkoły. Spokojnie czekała, aż lady Nott przywita się z jej świeżo upieczonym narzeczonym (czemu upieczony w zestawieniu z nazwiskiem Malfoy brzmi dziwnie?). Sama Astoria chyba jeszcze nie oswoiła się ze zmianą statusu. W każdym razie, odwzajemniła uśmiech panny Nott.
-Cała przyjemność po mojej stronie, lady Nott.- odparła naturalnie, z uśmiechem przyklejonym do ust. Zabawne, że Astoria czuła się tak swobodnie w ich towarzystwie. Nie czuła na karku oddechu swojej starej guwernantki, brata, czy ojca. A Beatrice sprawiała dobre wrażenie. Podobnie sir Nott. Ciekawiło ją, co robią tu razem. Oczywiście nie mogła zapytać.
Astoria D. Nott
Zawód : Dama
Wiek : 25
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Zamężna
„Hidden feeling of power is sometimes infinitely more delicious
than overt power.”
than overt power.”
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Aranżowane śluby to prawdziwa bolączka nie tylko dla panny młodej nastawionej nieprzychylnie do tego całego przedsięwzięcia, ale także dla druhen, które za zadanie mają podpinać wszystko na ostatni guzik – szczególnie suknię panny młodej i sprawić, by nie zwariowała do samej ceremonii wiszącej w powietrzu, tworzącej trudny do zniesienia zaduch wraz z ciężkimi perfumami starych czarownic, z którymi wymieniam kilka słów, byle tylko zając się czymś konkretnym. Znikasz w pokoju przeznaczonym do przygotowań, lecz nie podążam za tobą – a powodów ku temu mam tysiąc i jeden. W głębi świadomości wiem, że zniosłabym twojego spojrzenia, nie ważne jakie będzie: zmęczone, pełne złości i rozżalenia czy może sztucznie szczęśliwe.
Pokaźny zapas najróżniejszych eliksirów leczniczych bezpiecznie spoczywa wśród innych prezentów wraz ze szkatułką pieczętowaną krwią, to wszystko dla ciebie, droga kuzynko, byś mogła mieć jeszcze jakieś sekrety przed swoim drogim mężem. Inna sprawa ma się samego młodego, ani alkohol ani wszelakie przedmioty, które mogą być użyte w ramach nasilonej perswazji, nie wchodzą w grę, podobnie jak trucizna do weselnego wina – nie śmiem odbierać ci takiej przyjemności. Dlatego dla niego wędruje tylko karta gratulacyjna ze złotą podkową z grawerem daty ślubu - niech wryje mu się ten dzień w pamieć, dzień, który przeklnie wcześniej czy później.
Chociaż obiecałam ci zrobić cokolwiek, a nawet wszystko co w mojej mocy, by przerwać tę całą tragifarsę. Dlatego nie potrafię spojrzeć ci w oczy, unikam niczym ognia, wtapiając się w stadko towarzyszących ci kobiet już w dworze Malfoyów. Ujęcie cię za dłoń, by dodać otuchy byłoby potwierdzeniem mojej porażki i dziecinnej słabości, nie tylko wobec twoich zmartwień, ale i Alexandra, któremu towarzyszę uczepiona ramienia, by w końcu mógł wszystkim zaprezentować swoją wybrankę. Godząc się na pierścionek zdobiący moją dłoń, podjęłam decyzję bez odwrotu. Na wszystkie słowa swojego towarzysza odpowiadam z lekkim uśmiechem, lecz w oczach potrafi dojrzeć cienie przegranej rozgrywki, która uwiera mnie niesłychanie - wciąż nie mogą wyjść z szoku, że wszystko odbyło się tak szybko, a głowę mam tak samo pustą jak wtedy na plaży, gdy powierzyłaś mi część swoich sekretów, a ja złożyłam obietnicę, której spełnić nie potrafię na czas.
W końcu, gdy rozpocząć ma się ta cała szopka, staję w otoczeniu innych druhen, marząc, by wszystko skończyło się zanim ma szanse dobrze się rozpocząć; najlepiej spektakularną śmiercią pana młodego.
| idąc za modą na wstawianie: suknia.
Pokaźny zapas najróżniejszych eliksirów leczniczych bezpiecznie spoczywa wśród innych prezentów wraz ze szkatułką pieczętowaną krwią, to wszystko dla ciebie, droga kuzynko, byś mogła mieć jeszcze jakieś sekrety przed swoim drogim mężem. Inna sprawa ma się samego młodego, ani alkohol ani wszelakie przedmioty, które mogą być użyte w ramach nasilonej perswazji, nie wchodzą w grę, podobnie jak trucizna do weselnego wina – nie śmiem odbierać ci takiej przyjemności. Dlatego dla niego wędruje tylko karta gratulacyjna ze złotą podkową z grawerem daty ślubu - niech wryje mu się ten dzień w pamieć, dzień, który przeklnie wcześniej czy później.
Chociaż obiecałam ci zrobić cokolwiek, a nawet wszystko co w mojej mocy, by przerwać tę całą tragifarsę. Dlatego nie potrafię spojrzeć ci w oczy, unikam niczym ognia, wtapiając się w stadko towarzyszących ci kobiet już w dworze Malfoyów. Ujęcie cię za dłoń, by dodać otuchy byłoby potwierdzeniem mojej porażki i dziecinnej słabości, nie tylko wobec twoich zmartwień, ale i Alexandra, któremu towarzyszę uczepiona ramienia, by w końcu mógł wszystkim zaprezentować swoją wybrankę. Godząc się na pierścionek zdobiący moją dłoń, podjęłam decyzję bez odwrotu. Na wszystkie słowa swojego towarzysza odpowiadam z lekkim uśmiechem, lecz w oczach potrafi dojrzeć cienie przegranej rozgrywki, która uwiera mnie niesłychanie - wciąż nie mogą wyjść z szoku, że wszystko odbyło się tak szybko, a głowę mam tak samo pustą jak wtedy na plaży, gdy powierzyłaś mi część swoich sekretów, a ja złożyłam obietnicę, której spełnić nie potrafię na czas.
W końcu, gdy rozpocząć ma się ta cała szopka, staję w otoczeniu innych druhen, marząc, by wszystko skończyło się zanim ma szanse dobrze się rozpocząć; najlepiej spektakularną śmiercią pana młodego.
| idąc za modą na wstawianie: suknia.
I sit alone in this winter clarity which clouds my mind
alone in the wind and the rain you left me
it's getting dark darling, too dark to see
alone in the wind and the rain you left me
it's getting dark darling, too dark to see
Allison Avery
Zawód : Alchemik u Borgina&Burkesa, badacz
Wiek : 25
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Zaręczona
imagine that the world is made out of love. now imagine that it isn’t.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Anonimowość jaką zapewniał mu status czystej krwi ze s k a z ą była dzisiejszego dnia niemałym wybawieniem. Zwłaszcza kiedy znalazł się w samym środku lawiny ściągających na zaślubiny zaproszonych gości. Parł przed siebie pewnym krokiem, jak gdyby wszelkie zwroty grzecznościowe wpojone przez matkę z rodu szlacheckiego wyparowały mu z pamięci. Nie zahamował nawet wtedy, kiedy przed jego nosem przechodziła para nastoletniego rodzeństwa, ucieszonego dniem wolnego od szkoły, które musiało odskoczyć na drugą stronę, by nie zostać staranowanymi przez wysokiego aurora z chmurną maską zamiast twarzy. Nie miał przy sobie swojej partnerki weselnej. Umówili się, że spotkają się już na miejscu. Panna Dolohov musiała być świadoma, że Mulciber nie należy do mężczyzn, którzy odbierają swoje towarzyszki spod domu i uśmiechając się, potwierdzają ich zaniepokojonym ojcom, że odprowadzą dziewczę przed północą. Z tego co zdążył zauważyć, Milburga jeszcze nie pojawiła się w umówionym miejscu tuż niedaleko wejścia. Nie pozwolił, by służba odebrała od niego prezent weselny młodej pary. Dwa złote jaja Fabergé rosyjskiego złotnika Carla Gustawowicza Fabergé wykonane na zamówienie Aleksandra III Romanowa. Rózniły się między sobą barwą i techniką zdobień. Jedno z nich, pastelowo łososiowe, po otwarciu przypominało karuzelę z z białymi konikami. Drugie, większe, bogacej zdobione, szmaragdowo zielone, przyozdobione zostało białymi różami, nawiązującymi do rodu Carrow. Nie trzeba być jasnowidzem, by domyślić się, które przeznaczone zostało dla kogo. Wielką niewiadomą było to jak wszedł w ich posiadanie. Zamknięte zostały w drewnianych skrzynkach, na które samodzielnie nałożył zaklęcia ochronne. Nie miał zaufania do służby w tak dużych posiadłościach, wolał dmuchać na zimne. A jeśli Deimos miałby sobie nie poradzić ze złamaniem ochronny, mógł zawsze poprosić go o pomoc. Do tego na każde z państwa młodych czekał zestaw biżuterii sygnowanej nazwiskiem Krueger, sporej wielkości karafka Toujours Pur oraz komplet Fajek Niepamięci w limitowanym opakowaniu kolekcjonerskim. Wspaniałomyślnie w liście z życzeniami zaznaczył, że prezent skompletowali wspólnie z Milburgą Dolohov. Ustawił swój podarunek w średnio widocznym miejscu, takim, by nie zobaczyli go na pierwszy rzut oka, ale też żeby nie został przegapiony. Wrócił do namiotu ślubnego. Rozejrzał się po zgromadzonych. Pastelowe suknie szlachetnych dam przysłaniały mu przez chwilę widoczność, lecz kiedy powiewające na letnim, wrześniowym powietrzu rozwiały się, jego oczom ukazał się pan młody. Żaden guzik w jego szacie czarodzieja nie sprawiał wrażenia, jak gdyby miał nie wytrzymać ciśnienia, wystrzelić i z prędkością światła wylądować w kieliszku szampana jakiejś lady Carrow, może akurat panny Inary. Splótł dłonie za plecami i niespiesznym krokiem zbliżył się do Deimosa. Gdyby był tchórzem, z pewnością ucieszyłby się, że już nie taki młody pan młody jeszcze nie zobaczył się z towarzyszącą mu partnerką. W chwili obecnej czuł jedynie narastające zniecierpliwienie, przez to, że Dolohov jeszcze tu nie było oraz przez to, że w ogóle dał się namówić na to, żeby ją tu zabrać. Ciekawość konfrontacji Milburgi i Deimosa na jego przyjęciu weselnym jednak zwyciężyła. Nawet Graham, który na ogół przewidywał przyszłość, przepadał czasem za podobnymi widowiskami. Kelner z naręczem szklanic wypełnionych ognistą wyminąłby go bez słowa, gdyby ten nie zagarnął dla siebie jednej z nich. W wewnętrznej kieszeni zachował zaproszenie, które otrzymał jakiś czas temu listownie, tak wiec obowiązywało go takie samo prawo jak pozostałych gości. Zatrzymał się przed lordem Carrowem, obrzucając jego sylwetkę znaczącym spojrzeniem. – Gdyby to nie był Twój wielki dzień, Carrow, rzekłbym, że wyglądasz jak pingwin. Dlatego uznajmy, że wcale tego nie powiedziałem. Jak samopoczucie? Nie zaprosiłeś zbyt wielu naszych przyjaciół – To rzekłszy, rozejrzał się po otoczeniu, kłaniając się jakiejś przechodzącej damie.
Graham Mulciber
Zawód : auror
Wiek : 29
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Żonaty
Because some roads you shouldn't go down. Because maps used to say, "There be dragons here." Now they don't. But that don't mean the dragons aren't there.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Jasnowidz
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
Nie powinno go tutaj być.
Z wielu powodów.
Garnitur idealny ale jakby przyciasny, niewygodny, duszący go krawat i to palące gardło uczucie pragnienia. Irytacja na ich widok.
Czyżby nastąpił przełom i salonowy pudel nie czuł się tak dobrze na scenie jak niegdyś?
Czuł się skrępowany: czy to przez garnitur czy zalecenia lekarza, a może kroczącą u jego boku Isoldę Bulstrode, a wszelakie pytania o zdrowie czy wyrazy wystudiowanej troski męczyły go. I nawet uprzejme, wyważone słowa przychodziły mu z niezwykłą trudnością. Kaleczyły ciężki jakby ołowiany język, doprowadzały go na skraj milczącej, skrytej za maską krzywego uśmiechu, wściekłości. Gotował się w środku, drżał na myśl o kontroli. Kontroli, która nie należała do niego, choć najchętniej zrzuciłby z siebie ten przeklęty garnitur i wyszedł zbierając po drodze drinka uznając to za początek czegoś większego. Zostawić ją za sobą, choć jednocześnie to ona właśnie sprawiała, że jeszcze nie umknął lub nie wycofał się, że nadal zachowywał pozory ostrożności znajdując się pod jej czujnym, lekarskim okiem. To nie było przyjemne – kolejna igła kalecząca nadmuchane ego – choć w pewien sposób rozczulające i obce, niewiarygodnie obce.
Mieć kogoś u swego boku, kogoś nie na jedną noc, nie na dziesięć kolejnych, lecz na całe życie.
A jak ty się z tym czujesz, Carrow?
Wspaniale, prawda? To niesamowite uczucie: zawsze pod czujnym okiem swej uważnej małżonki, zawsze o krok za nią, na zawsze już skrępowany tym nieprzyjemnym obowiązkiem szczerości i wierności, do której z czystej zasady lub już tradycji stosowano się nieczęsto.
-Carrow – przywitał się z gwiazdą tego wieczoru z wyrachowaną uprzejmością, choć najchętniej poklepałby go pocieszająco po ramieniu uśmiechając się z najszczerszym politowaniem. Tacy duzi chłopcy, a tak niewiele mają do powiedzenia. Skinął głową Grahamowi – Mulciber – wtem jakby sobie o czymś przypomniał, o czymś niezwykle ważnym – Och – jego dłonie spoczęły na szczupłych ramionach Isoldy w subtelnym acz władczym geście – Grahamie, poznaj Lady Bulstrode, moją narzeczoną – jego wzrok padł na szczęśliwego pana młodego – gdyby komuś to umknęło – dodał na koniec niewinnie, choć i bez czajenia się niczym wilk na swoją ofiarę, zawieszając w powietrzu wyraźne i jednoznaczne ostrzeżenie, aby ostatecznie w tej grze emocji rzucić beztrosko – wspaniały wystrój, nie przykładałeś do niego ręki, prawda Carrow? - i zaśmiać się obejmując drogiego przyjaciela silnym ramieniem – ale koniec złośliwości na dziś, ile czasu nam zostało?
Z wielu powodów.
Garnitur idealny ale jakby przyciasny, niewygodny, duszący go krawat i to palące gardło uczucie pragnienia. Irytacja na ich widok.
Czyżby nastąpił przełom i salonowy pudel nie czuł się tak dobrze na scenie jak niegdyś?
Czuł się skrępowany: czy to przez garnitur czy zalecenia lekarza, a może kroczącą u jego boku Isoldę Bulstrode, a wszelakie pytania o zdrowie czy wyrazy wystudiowanej troski męczyły go. I nawet uprzejme, wyważone słowa przychodziły mu z niezwykłą trudnością. Kaleczyły ciężki jakby ołowiany język, doprowadzały go na skraj milczącej, skrytej za maską krzywego uśmiechu, wściekłości. Gotował się w środku, drżał na myśl o kontroli. Kontroli, która nie należała do niego, choć najchętniej zrzuciłby z siebie ten przeklęty garnitur i wyszedł zbierając po drodze drinka uznając to za początek czegoś większego. Zostawić ją za sobą, choć jednocześnie to ona właśnie sprawiała, że jeszcze nie umknął lub nie wycofał się, że nadal zachowywał pozory ostrożności znajdując się pod jej czujnym, lekarskim okiem. To nie było przyjemne – kolejna igła kalecząca nadmuchane ego – choć w pewien sposób rozczulające i obce, niewiarygodnie obce.
Mieć kogoś u swego boku, kogoś nie na jedną noc, nie na dziesięć kolejnych, lecz na całe życie.
A jak ty się z tym czujesz, Carrow?
Wspaniale, prawda? To niesamowite uczucie: zawsze pod czujnym okiem swej uważnej małżonki, zawsze o krok za nią, na zawsze już skrępowany tym nieprzyjemnym obowiązkiem szczerości i wierności, do której z czystej zasady lub już tradycji stosowano się nieczęsto.
-Carrow – przywitał się z gwiazdą tego wieczoru z wyrachowaną uprzejmością, choć najchętniej poklepałby go pocieszająco po ramieniu uśmiechając się z najszczerszym politowaniem. Tacy duzi chłopcy, a tak niewiele mają do powiedzenia. Skinął głową Grahamowi – Mulciber – wtem jakby sobie o czymś przypomniał, o czymś niezwykle ważnym – Och – jego dłonie spoczęły na szczupłych ramionach Isoldy w subtelnym acz władczym geście – Grahamie, poznaj Lady Bulstrode, moją narzeczoną – jego wzrok padł na szczęśliwego pana młodego – gdyby komuś to umknęło – dodał na koniec niewinnie, choć i bez czajenia się niczym wilk na swoją ofiarę, zawieszając w powietrzu wyraźne i jednoznaczne ostrzeżenie, aby ostatecznie w tej grze emocji rzucić beztrosko – wspaniały wystrój, nie przykładałeś do niego ręki, prawda Carrow? - i zaśmiać się obejmując drogiego przyjaciela silnym ramieniem – ale koniec złośliwości na dziś, ile czasu nam zostało?
Caesar Lestrange
Zawód : sutener oraz brygadzista
Wiek : 30 lat
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Zaręczony
pięć palców co po strunach chodzą
zegną się jak żelazo w ogniu
w owoc granatu martwy splot
zegną się jak żelazo w ogniu
w owoc granatu martwy splot
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
Weselny klimat - tak się zaczyna
Jest biały welon, a w nim dziewczyna
Strumienie wódki i trochę wina
Zarznięta świnia...
Rudolf w głębi swojego stu trzydziestu centymetrów (urósł o całe 5 centymetrów w ciągu ostatnich trzech miesięcy, stając podczas mierzenia ukradkiem na palcach) był niesamowicie rozentuzjazmowany. Zdołał wytrzymać cały miesiąc w obietnicy, że jak całe trzydzieści dni będzie grzeczny to tato zabierze go na wesele do lorda Carrow i lady Malfoy. Ten dzień właśnie nastąpił, a Rudolf kroczył w towarzystwie, taty lorda Lestrange i przyszłej mamy, lady Bulstrode. Od kiedy poznał pannę Isoldę, swoim zachowaniem oraz osobowością wzbudziła w nim pewien trudny do zidentyfikowania podziw, pomieszany z respektem i szacunkiem. Wiedział, że tej pani nie mógł obrazić swoim zachowaniem, tak jak czynił to z upodobaniem maniaka przy guwernantkach. Zerkał co jakiś czas na twarz swojej przyszłej mamy. Odpowiadała mu świadomość, że nie musiał aż tak naciągać głowy w rozmowie z damą, tylko lekko zadzierać brodę, bo dzieliło ich całe dwadzieścia dwa centymetry, więc chłopiec sięgał szlachetnej pani aż do ramienia. Nie łatwo pogodzić przymus bycia grzecznym, z byciem Rudolfem Lestrange. Nawet najlepszym sprawiłoby to niemałą trudność. Z ciekawością rozglądał się po namiocie ślubnym, który obłożony był taką ilością białych róż, jaką ostatni raz widział w ogrodzie babci Cedriny. Obejrzał się za Rabastanem, który kroczył dumnie po drugiej stronie Caesara. On również wyglądał na ciekawego wszystkiego, co ich otaczało. Rudolf w grymasie nieskrywanej złośliwości miał nadzieję, że to Bastkowi pierwszemu powinie się noga i zrobi coś głupiego, przez co skompromituje całą rodzinę. On tego dnia miał zamiar zachować pozory jak na młodego lorda przystało. Zatrzymali się przed panem młodym i Rudolf zadarł głowę, by przyjrzeć się lordowi Carrow. Słońce brzebijało się przez kurtynę namiotu, rażąc chłopca w oczy, tak, że musiał przysłonić je sobie dłonią. Tato wdał się w rozmowę z tym trochę strasznym panem i jeszcze straszniejszym panem Mulciberem. Drgnął, kiedy lady Isolda została przedstawiona temu drugiemu. Kiedy spojrzenia obu panów spoczęły na nim, skłonił się krótko, starając się pozbyć szkarłatu, jakim oblały się jego policzki. Gorąco czuł aż po samych uszach, a w gardle zaschło mu tak, że widząc nadchodzącego kelnera z tacą, miał nadzieję, że zbliży się do nich z chociażby sokiem dyniowym. Niestety jedyne co miał do zaoferowania to alkohol, którego nie wolno było mu jeszcze spożywać. Musiał czekać całe jedenaście lat, które wydawały mu się wiecznością. Czasem, kiedy w przypływach szaleństwa starał się sobie wyobrazić jak będzie wyglądał w wieku siedemnastu lat, stwierdził, że penie jak siwy, schorowany staruszek. Odwrócił tęskne spojrzenie od odchodzącego kelnera, krążąc wzrokiem gdzieś w okolicach swojego taty, który żywo gestykulując, otoczył lorda Carrow swoim ramieniem. Tato, co Ty robisz? Mówiłeś, że nie można błaznować na ważnych uroczystościach. Pomyślał ze zdziwieniem, ale zachował milczenie, tak jak przystało.
Jest biały welon, a w nim dziewczyna
Strumienie wódki i trochę wina
Zarznięta świnia...
Rudolf w głębi swojego stu trzydziestu centymetrów (urósł o całe 5 centymetrów w ciągu ostatnich trzech miesięcy, stając podczas mierzenia ukradkiem na palcach) był niesamowicie rozentuzjazmowany. Zdołał wytrzymać cały miesiąc w obietnicy, że jak całe trzydzieści dni będzie grzeczny to tato zabierze go na wesele do lorda Carrow i lady Malfoy. Ten dzień właśnie nastąpił, a Rudolf kroczył w towarzystwie, taty lorda Lestrange i przyszłej mamy, lady Bulstrode. Od kiedy poznał pannę Isoldę, swoim zachowaniem oraz osobowością wzbudziła w nim pewien trudny do zidentyfikowania podziw, pomieszany z respektem i szacunkiem. Wiedział, że tej pani nie mógł obrazić swoim zachowaniem, tak jak czynił to z upodobaniem maniaka przy guwernantkach. Zerkał co jakiś czas na twarz swojej przyszłej mamy. Odpowiadała mu świadomość, że nie musiał aż tak naciągać głowy w rozmowie z damą, tylko lekko zadzierać brodę, bo dzieliło ich całe dwadzieścia dwa centymetry, więc chłopiec sięgał szlachetnej pani aż do ramienia. Nie łatwo pogodzić przymus bycia grzecznym, z byciem Rudolfem Lestrange. Nawet najlepszym sprawiłoby to niemałą trudność. Z ciekawością rozglądał się po namiocie ślubnym, który obłożony był taką ilością białych róż, jaką ostatni raz widział w ogrodzie babci Cedriny. Obejrzał się za Rabastanem, który kroczył dumnie po drugiej stronie Caesara. On również wyglądał na ciekawego wszystkiego, co ich otaczało. Rudolf w grymasie nieskrywanej złośliwości miał nadzieję, że to Bastkowi pierwszemu powinie się noga i zrobi coś głupiego, przez co skompromituje całą rodzinę. On tego dnia miał zamiar zachować pozory jak na młodego lorda przystało. Zatrzymali się przed panem młodym i Rudolf zadarł głowę, by przyjrzeć się lordowi Carrow. Słońce brzebijało się przez kurtynę namiotu, rażąc chłopca w oczy, tak, że musiał przysłonić je sobie dłonią. Tato wdał się w rozmowę z tym trochę strasznym panem i jeszcze straszniejszym panem Mulciberem. Drgnął, kiedy lady Isolda została przedstawiona temu drugiemu. Kiedy spojrzenia obu panów spoczęły na nim, skłonił się krótko, starając się pozbyć szkarłatu, jakim oblały się jego policzki. Gorąco czuł aż po samych uszach, a w gardle zaschło mu tak, że widząc nadchodzącego kelnera z tacą, miał nadzieję, że zbliży się do nich z chociażby sokiem dyniowym. Niestety jedyne co miał do zaoferowania to alkohol, którego nie wolno było mu jeszcze spożywać. Musiał czekać całe jedenaście lat, które wydawały mu się wiecznością. Czasem, kiedy w przypływach szaleństwa starał się sobie wyobrazić jak będzie wyglądał w wieku siedemnastu lat, stwierdził, że penie jak siwy, schorowany staruszek. Odwrócił tęskne spojrzenie od odchodzącego kelnera, krążąc wzrokiem gdzieś w okolicach swojego taty, który żywo gestykulując, otoczył lorda Carrow swoim ramieniem. Tato, co Ty robisz? Mówiłeś, że nie można błaznować na ważnych uroczystościach. Pomyślał ze zdziwieniem, ale zachował milczenie, tak jak przystało.
Rudolf Lestrange
Zawód : Syn Caesara Lestrange
Wiek : 6
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Kawaler
Nie macie za grosz wyobraźni,
Intelekt - no, szkoda mi słów.
"Rudolf, jeśli coś chcesz, to to bierz" ~Caesar Lestrange
Intelekt - no, szkoda mi słów.
"Rudolf, jeśli coś chcesz, to to bierz" ~Caesar Lestrange
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Wesela i pogrzeby.
Nasze życia toczą się od wesela do pogrzebu, jednego koktajlowego przyjęcia do drugiego. Kolekcja sukienek rośnie w szafie, wszystkie o podobnym kroju, podobno modnym w dzisiejszych czasach. Może powinnam się na tym znać lepiej - ale w kwestię stroju, jak innych podobnie nieistotnych spraw, powierzam odpowiednim ludziom. Ważny jest efekt - nie sposób jaki go osiągnięto. Ja korzystam z pomocy Marlene.
I zawsze czuję się wyjątkowa.
Wygląd dodaje pewności siebie. Tak samo jak obcasy dodają wzrostu i animuszu, tak sukienka podkreślająca walory sukienki sprawia, że czuję się bardziej atrakcyjnie. Do tego czerwona szminka i pierścionek zaręczynowy na palcu - nic tak nie poprawia nastroju na przyjęciu. Od razu wiesz, że jesteś w centrum uwagi. Nowa błyskotka na palcu przyciąga inne arystokratki jak sroki. Gromadzą się nad drobną rączką ozdobioną świecącym kamieniem i wypytują. Zabawne - większość z nich przeżyła to samo. Wybrany przez rodzinę narzeczony, kilka tygodni podchodów, a potem sztucznie napompowane pytanie zadane z ogromną galanterią. Na które nie można odpowiedzieć inaczej niż twierdząco. A jednak! Za każdym razem gromadzą się nad tymi dłońmi i tymi krążkami czekając na historię, jakby mając nadzieję, że usłyszą coś nowego. Albo przynajmniej jedną szczerą nutę w głosie, kiedy zapewnia się o wielkiej radości i ekscytacji z nadchodzącego wydarzenia. Na którym pojawi się inna, młoda arystokratka, odziana w piękną sukienkę, oznaczona nowym nabytkiem.
Wesela i pogrzeby.
Dzisiaj mamy tę weselszą okazję - przynajmniej pozornie, chociaż pojawi się w niej wspomnienie o końcu, w słynnej przysiędze „póki śmierć nas nie rozłączy”. I zabawne, bardzo zabawne, w tym momencie najczęściej pojawia się westchnięcie ulgi. Jednak jest możliwość ucieczki z takiej aranżacji. Pewna i ostateczna.
- Wyglądasz bardzo przystojnie Deimosie - komplement to rzecz niezbędna w takim dniu. Najważniejszym w życiu powiadają, co na to powiesz Caesarze, też będziesz tak wyglądać za kilka miesięcy. Ja będę się chować by nikt nie zobaczył mojej sukni ślubnej przed czasem, przekonana o tym, że mam najlepszą z dotychczasowych. Do kolejnego wesela.
Nie jestem dzisiaj lekarzem. I, prawdę mówiąc, dla ciebie Caesarze, już nigdy nią nie będę. Oczywiście, zadbam o powrót pięknego uzębienia, które stracisz w wyniku bójki, ale nie przez szpitalny kitel który noszę. Moja troska nie wynika już z lekarskiego powołania, a przywiązania, które sugeruje błyskotka na moim palcu. Stoję więc wiernie i dumnie, uśmiechając się pięknie, bo przecież mamy taki doskonały dzień - tak szczęśliwa okazja, dobry pretekst do spędzenia miłego dnia. Całą rodziną. I, mój drogi narzeczony, kiedy myślę o rodzinie mam na myśli nie tylko ciebie, ale także twoje dzieci. Bo widzisz, daleko mi do macochy rodem z baśni. Wrednej baby, karmiącej swoją przyrodnią córkę zatrutym jabłkiem tylko dlatego, że pojawiły się na jej twarzy zmarszczki. Ja naprawdę uwielbiam twoje dzieci, od pierwszego wejrzenia. Doskonale zdaje sobie sprawę, że nie zastąpię im matki. Nie zajmę jej miejsca, nawet nie będę próbować. Nie znaczy to jednak, że nie ekscytuje mnie myśl o grze w szachy z Rudolfem czy wyjściu na łakocie z małym Rabastanem. Jestem naprawdę dumna, że są z nami, elegancko ubrani, grzecznie trzymający się z boku, z dziecięcą kurtuazją witający kolejnych gości.
- Miałam już przyjemność poznać pana Mulcibera - zauważam zerkając na ciebie z dołu, zapewne nie pamiętasz jak przyprowadził cię, pijanego w sztok, poobijanego i bezzębnego do Munga, pewnego pięknego, sierpniowego wieczora. Nie wspominając o pewnym spotkaniu. Za które, zapewne, chcesz ukarać naszego drogiego Deimosa - Wystrój to kobieca rola, nic nie dostarcza nam większej rozrywki - przytakuję, zerkając przy tym na chłopców i posyłając rozbawioną minę, bo przecież taka ze mnie zabawna kobietka.
Nasze życia toczą się od wesela do pogrzebu, jednego koktajlowego przyjęcia do drugiego. Kolekcja sukienek rośnie w szafie, wszystkie o podobnym kroju, podobno modnym w dzisiejszych czasach. Może powinnam się na tym znać lepiej - ale w kwestię stroju, jak innych podobnie nieistotnych spraw, powierzam odpowiednim ludziom. Ważny jest efekt - nie sposób jaki go osiągnięto. Ja korzystam z pomocy Marlene.
I zawsze czuję się wyjątkowa.
Wygląd dodaje pewności siebie. Tak samo jak obcasy dodają wzrostu i animuszu, tak sukienka podkreślająca walory sukienki sprawia, że czuję się bardziej atrakcyjnie. Do tego czerwona szminka i pierścionek zaręczynowy na palcu - nic tak nie poprawia nastroju na przyjęciu. Od razu wiesz, że jesteś w centrum uwagi. Nowa błyskotka na palcu przyciąga inne arystokratki jak sroki. Gromadzą się nad drobną rączką ozdobioną świecącym kamieniem i wypytują. Zabawne - większość z nich przeżyła to samo. Wybrany przez rodzinę narzeczony, kilka tygodni podchodów, a potem sztucznie napompowane pytanie zadane z ogromną galanterią. Na które nie można odpowiedzieć inaczej niż twierdząco. A jednak! Za każdym razem gromadzą się nad tymi dłońmi i tymi krążkami czekając na historię, jakby mając nadzieję, że usłyszą coś nowego. Albo przynajmniej jedną szczerą nutę w głosie, kiedy zapewnia się o wielkiej radości i ekscytacji z nadchodzącego wydarzenia. Na którym pojawi się inna, młoda arystokratka, odziana w piękną sukienkę, oznaczona nowym nabytkiem.
Wesela i pogrzeby.
Dzisiaj mamy tę weselszą okazję - przynajmniej pozornie, chociaż pojawi się w niej wspomnienie o końcu, w słynnej przysiędze „póki śmierć nas nie rozłączy”. I zabawne, bardzo zabawne, w tym momencie najczęściej pojawia się westchnięcie ulgi. Jednak jest możliwość ucieczki z takiej aranżacji. Pewna i ostateczna.
- Wyglądasz bardzo przystojnie Deimosie - komplement to rzecz niezbędna w takim dniu. Najważniejszym w życiu powiadają, co na to powiesz Caesarze, też będziesz tak wyglądać za kilka miesięcy. Ja będę się chować by nikt nie zobaczył mojej sukni ślubnej przed czasem, przekonana o tym, że mam najlepszą z dotychczasowych. Do kolejnego wesela.
Nie jestem dzisiaj lekarzem. I, prawdę mówiąc, dla ciebie Caesarze, już nigdy nią nie będę. Oczywiście, zadbam o powrót pięknego uzębienia, które stracisz w wyniku bójki, ale nie przez szpitalny kitel który noszę. Moja troska nie wynika już z lekarskiego powołania, a przywiązania, które sugeruje błyskotka na moim palcu. Stoję więc wiernie i dumnie, uśmiechając się pięknie, bo przecież mamy taki doskonały dzień - tak szczęśliwa okazja, dobry pretekst do spędzenia miłego dnia. Całą rodziną. I, mój drogi narzeczony, kiedy myślę o rodzinie mam na myśli nie tylko ciebie, ale także twoje dzieci. Bo widzisz, daleko mi do macochy rodem z baśni. Wrednej baby, karmiącej swoją przyrodnią córkę zatrutym jabłkiem tylko dlatego, że pojawiły się na jej twarzy zmarszczki. Ja naprawdę uwielbiam twoje dzieci, od pierwszego wejrzenia. Doskonale zdaje sobie sprawę, że nie zastąpię im matki. Nie zajmę jej miejsca, nawet nie będę próbować. Nie znaczy to jednak, że nie ekscytuje mnie myśl o grze w szachy z Rudolfem czy wyjściu na łakocie z małym Rabastanem. Jestem naprawdę dumna, że są z nami, elegancko ubrani, grzecznie trzymający się z boku, z dziecięcą kurtuazją witający kolejnych gości.
- Miałam już przyjemność poznać pana Mulcibera - zauważam zerkając na ciebie z dołu, zapewne nie pamiętasz jak przyprowadził cię, pijanego w sztok, poobijanego i bezzębnego do Munga, pewnego pięknego, sierpniowego wieczora. Nie wspominając o pewnym spotkaniu. Za które, zapewne, chcesz ukarać naszego drogiego Deimosa - Wystrój to kobieca rola, nic nie dostarcza nam większej rozrywki - przytakuję, zerkając przy tym na chłopców i posyłając rozbawioną minę, bo przecież taka ze mnie zabawna kobietka.
Wykorzystał fakt, kiedy Astoria przyglądała się kwiatowi, by przyjrzeć się uważniej towarzyszącej mu damie. Kolory płatków komponowały się z odcieniem jej sukni. Gdyby nie świadomość, że rośliny wzbudzają jej irytację i gdyby z jego osobowości dałoby się wykrzesać choć ułamek romantyzmu, z pewnością wyjąłby tedy różę z jej dłoni i wkomponował w jej fryzurę. Niestety, taki pomysł nawet nie przyszedł mu do głowy. Zbyt był zajęty wywoływaniem na jej twarzy rozbawionych uśmiechów. Nie wierzył, by spojrzenie, które właśnie mu posłała było wyuczoną grą aktorską. Zauważył przy pierwszym spotkaniu, że kiedy było jej to na rękę, potrafiła przybierać maski obojętności złagodzone lekkim uśmiechem, pełnym uprzejmego zainteresowania. Weselem, kwiatami, a może również jego osobą, w końcu nie codzień otrzymuje się informację od osób trzecich o tym, że nasz status cywilny ulega zmianie. Anthony skłamałby, gdyby miał utrzymywać, że przystał na zrękowiny z powodu strzały Amora, która przeszyła jego serce. Nic podobnego nie miało miejsca. Uznał jednak, że sytuacja polityczna gałęzi jego rodu była już w wyjątkowo nieciekawym stanie, dlatego też postanowił wziąć za nią odpowiedzialność. Evelyn ponownie zniknęła, nie zabierając nawet zbyt wielu walizek, pozostawiając Bastiana w kropce. Jego nieoficjalne – do dzisiaj nie miał pojęcia jak Czarownica mogła się o nich dowiedzieć – zaręczyny z panną Rockwood, tak jak uważał od początku, były kompletną porażką. Ufał jednak, że Clarissie dobrze wiedzie się we Francji, bowiem mimo konfliktu interesów, nie życzył jej źle. Rozmowa, jaką odbył z Lordem Malfoy, którego znał jeszcze z czasów szkolnych, bowiem różnica wieku wynosiła niespełna rok, nie należała do najlżejszych i najprostszych. Abraxas, co zrozumiałe, w trosce o swoją młodszą siostrę wypytał i przeanalizował dokładnie zarówno jego zamiary jak i drzewo genaologiczne rodu Burke, w poszukiwaniu jakiejkolwiek zadry, która mogła zaważyć na jego decyzji. Nic podobnego jednak nie znalazł. Astoria wkrótce miała dowiedzieć się o nowinach, które jej zgotowali. Podkreślenie dominacji. Te słowa dzwoniły mu w głowie jeszcze na długo po tym, jak lady Malfoy wypowiedziała je na głos. Słysząc jej kolejne pytanie, o mały włos nie zakrztusił się trunkiem, który chwilę wcześniej odebrał od lawirującej między gośćmi służby z tacami pełnymi kieliszków. – W świetle ostatnich wydarzeń sama powinnaś odpowiedzieć sobie na to pytanie. – Odparł obierając podobny ton wypowiedzi, którym właśnie go uraczyła. Zadziwiające, że jeszcze tego samego dnia rano uważał ten dzień z góry za stracony. Jej gwałtowne gesty wywołały na jego twarzy uśmiech rozbawienia, który poszerzył się znacznie, gdy na horyzoncie pojawiła się jego nierodzona, ale droga jak siostra. - Beatrice! – Przywitał ją odrobinę zbyt głośno, niż wypadało, by zachować granice dobrego wychowania. Przynajmniej w tym jednym przypadku nigdy nie musiał pamiętać o etykiecie i całowaniu damy w wyciągniętą dłoń. Widząc zamiary panny Nott, pochylił się nieznacznie i odwzajemnił serdeczny pocałunek w policzek (który był zupełnie nie w jego stylu, ale Beatrice należała do tego grona osób, przy których kompletnie zapominał o sobie i o tym co jest a co nie jest w jego stylu). – Cóż, nasze pokrewieństwo z Carrowami nie jest powszechnie znane, ale na tyle bliskie, że wypadało pofatygować się na wesele do drogiego kuzyna Deimosa. – Odparł, rzucając Bei porozumiewawcze spojrzenie. Nie chciał wdawać się w nudne wywody genealogiczne, jak to lady Ursula Black i lord Flint, w wolnym tłumaczeniu babcia Anthony’ego i dziadek Deimosa – byli rodzeństwem, a ich córki – kuzynkami. Przeniósł spojrzenie na towarzyszącego Beatrice Nicholasa i z radością uścisnął mu dłoń. – Wreszcze wyściubiłeś nos z Ministerstwa, Nick. Mam rozumieć, że pamiętasz jak ostatnim razem zarzekałeś się, że po kolejnym spotkaniu wybierzemy się… sam – wiesz – gdzie. – Rzekł bez ogródek, ostatnie słowa wypowiadając teatralnym szeptem. Towarzystwo Beatrice i Nicholasa było wybawieniem podczas tych nielicznych przyjęć, na których zdarzało mu się pojawiać, dlatego też każde kolejne spotkanie podczas uroczystości daleko się miało do dworskiej etykiety i wyuczonych zwrotów grzecznościowych. Zwrócił uwagę na Astorię, kiedy ta witała się z Beatrice. W tej chwili uzmysłowił sobie, jak niewielka różnica wieku dzieliła obie dziewczęta. Zaoferował swoje ramie pannie Malfoy. Niech ten ślub się wreszcie zacznie.
Anthony Burke
Zawód : Łamacz klątw
Wiek : 33
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Kawaler
Jak mogę im odmówić,
skoro boskość chcą mi wmówić?
Nie zawiodę ich,
Bo stać mnie na ten gest
skoro boskość chcą mi wmówić?
Nie zawiodę ich,
Bo stać mnie na ten gest
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Czy Nott kiedykolwiek może się stresować przed przyjęciem i pozostać dalej Nottem? To było trudne pytanie i Nick w tym dniu miał nadzieję, że można na nie odpowiedzieć twierdząco. Od dziecka pojawiał się na oficjalnych przyjęciach i właściwie nic nie mogło być mu obce, ale takiej sytuacji nie miał jeszcze nigdy w życiu. On i jego kuzynka Beatrice mieli zadebiutować na salonach jako narzeczeństwo. Właściwie cieszył się, że padło akurat na ślub, bo przecież to nie na nich będą zwrócone wszystkie oczy a na parę młodą. Całe szczęście. Nick bał się szeptania po kątach i analizowanie drzewa genealogicznego Nottów czy przypadkiem on i Bea nie są zbyt bliską rodziną. Nie byli. Nick był zachwycony tym, że wreszcie nie musiał myśleć o prezencie. Wystarczyło, że za niego zapłacił. W rodzinach arystokratycznych pieniądze nie grały roli, więc nie było to duże poświęcenie. Ale z tego też powodu trudno było znaleźć odpowiedni prezent. W końcu musiał być godny, a państwo młodzi zapewne mieli już wszystko, co było im potrzebne. Gdy teleportował się w okolice domu Beatrice wszystko właściwie było już gotowe i mogli w spokoju udać się do Yorkshire na wesele. Jednak jeszcze zanim tam się znaleźli trzeba było zadbać o to by odpowiednio się ze sobą prezentowali. Dlatego też Nicholas wyciągnął z kieszeni małe pudełeczko, w którym znajdował się pierścionek. W prawdzie odstawianie cyrku z zaręczynami nie było w najmniejszym stopniu konieczne, bo oboje wiedzieli, że nie ciągnie ich do tego poryw miłości
- Należał do mojej matki – wytłumaczył krótko. Więcej nie było trzeba mówić. Zależało mu na tym, by na palcu Beatrice znalazł się zaręczynowy pierścionek i nie mogła to być byle błyskotka. Musiał być to rodowy pierścień. Nie była to z jego strony żadna deklaracja. Dalej nie pogodził się z faktem, że są zaręczeni. Dalej traktował ją jak siostrę. Ale wszystko musiało wyglądać w najlepszym porządku jeśli mieli się razem pokazać publicznie. A to nie były detale.
Do miejsca, w którym odbywał się ślub w takim razie Nick wszedł z opierającą się o jego ramię Beatrice. Wszystko byłoby w porządku, gdyby spacerowali tak jako kuzynostwo, a nie jako para. Jednak trzeba było udawać, że wszystko jest ok. Przywitali się z gospodarzami, gośćmi i ogólnie byli w swoim żywiole. Widać było, że to po prostu genetyczne, że dobrze się czują w takich zbiegowiskach i wiedzą, co komu i kiedy należy powiedzieć. Uśmiechnął się jednak widząc entuzjazm na twarzy Beatrice, gdy zobaczyła Anthony’ego. Jak to dobrze, że mieli wspólnych przyjaciół. Właściwie był to kolejny plus tego, że nie zaręczył się z całkowicie mu obcą osobą tylko z taką, z którą łączyła go wspólna historia. Podszedł więc razem z Beą do Tony’ego i jego towarzyszki.
- Panno Malfoy – przywitał się uprzejmym skinieniem głowy, bo w końcu nie wypadło mu pierwszemu wyciągnąć ręki do kobiety. Gdy Beatrice już przywitała się z Burke’em sam odwrócił się w jego stronę i uścisnął mu dłoń.
- Tak właściwie… – zaczął i zerknął na zegarek – To może zdążyłbym jeszcze uporządkować te papiery, które zostawiłem na poniedziałek – zażartował i uśmiechnął się do kumpla. – Ech… Pamiętam i obiecuję poprawę, bo jeszcze mnie wydziedziczą za pracoholizm. Nazwisko zobowiązuje – dodał i jeszcze raz się uśmiechnął. On naprawdę lubił, gdy jego życie towarzyskie kwitło. Ale zjadała go aż za duża ambicja. To był jego największy problem.
- Należał do mojej matki – wytłumaczył krótko. Więcej nie było trzeba mówić. Zależało mu na tym, by na palcu Beatrice znalazł się zaręczynowy pierścionek i nie mogła to być byle błyskotka. Musiał być to rodowy pierścień. Nie była to z jego strony żadna deklaracja. Dalej nie pogodził się z faktem, że są zaręczeni. Dalej traktował ją jak siostrę. Ale wszystko musiało wyglądać w najlepszym porządku jeśli mieli się razem pokazać publicznie. A to nie były detale.
Do miejsca, w którym odbywał się ślub w takim razie Nick wszedł z opierającą się o jego ramię Beatrice. Wszystko byłoby w porządku, gdyby spacerowali tak jako kuzynostwo, a nie jako para. Jednak trzeba było udawać, że wszystko jest ok. Przywitali się z gospodarzami, gośćmi i ogólnie byli w swoim żywiole. Widać było, że to po prostu genetyczne, że dobrze się czują w takich zbiegowiskach i wiedzą, co komu i kiedy należy powiedzieć. Uśmiechnął się jednak widząc entuzjazm na twarzy Beatrice, gdy zobaczyła Anthony’ego. Jak to dobrze, że mieli wspólnych przyjaciół. Właściwie był to kolejny plus tego, że nie zaręczył się z całkowicie mu obcą osobą tylko z taką, z którą łączyła go wspólna historia. Podszedł więc razem z Beą do Tony’ego i jego towarzyszki.
- Panno Malfoy – przywitał się uprzejmym skinieniem głowy, bo w końcu nie wypadło mu pierwszemu wyciągnąć ręki do kobiety. Gdy Beatrice już przywitała się z Burke’em sam odwrócił się w jego stronę i uścisnął mu dłoń.
- Tak właściwie… – zaczął i zerknął na zegarek – To może zdążyłbym jeszcze uporządkować te papiery, które zostawiłem na poniedziałek – zażartował i uśmiechnął się do kumpla. – Ech… Pamiętam i obiecuję poprawę, bo jeszcze mnie wydziedziczą za pracoholizm. Nazwisko zobowiązuje – dodał i jeszcze raz się uśmiechnął. On naprawdę lubił, gdy jego życie towarzyskie kwitło. Ale zjadała go aż za duża ambicja. To był jego największy problem.
Nicholas Nott
Zawód : Urzędnik w Międzynarodowym Urzędzie Prawa Czarodziejów
Wiek : 31
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Wdowiec
Dwa są sposoby prowadzenia walki: jeden - prawem, drugi - siłą; pierwszy sposób jest ludzki, drugi zwierzęcy.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Goście, goście i po gościach. Stoję z miną cokolwiek ociężałą od myśli, oglądam sukienki bladoróżowe panienek przyjaciółek, ich fryzury przystojone kapelusikami, kwiaty, fifki na papierosy, a wzrok mój nie zniża się do poziomu ich stópek. Mógłbym wtedy nacieszyć się widokiem najdroższych bucików w kolorach równie bladych co sukienki, zapadających się w błocie czarnoziemia, które mi przepisali w spadku. Jaka szkoda, że nie jestem rolnikiem, ucieszyłby mnie ten widok, kiedy spulchniają ziemię dopowietrzając ją na odpowiednią głębokość.
Prezenty, których jak mniemam nawet nie otworzę. Wezmę kilka najważniejszych butelek Toujours Pur, zabarykaduję się w stajni i będę tam opłakiwał swoje trzydzieści lat kawalerstwa. Prezentem o tysiąckroć większym będzie widok wszystkich moich przyjaciół z partnerkami, którym obiecali pierścionki i wieczną stabliność. Zauważyłem wszak, że jakkolwiek Abraxus, Fobos, Cygnus i Cezar dawno już dopełnili posłuszeństwa, gro naszych rówieśników czekało na rok 1956, mając może nadzieję, że wtedy cała reszta panien szlachcianek wreszcie będzie mdlała na wieść o tym, że wychodzi za mąż. W tym całym zamieszaniu, ktoś niefortunnie przesunął kolejność w pannach Malfoy i mi dał tę najmłodszą. Najpewniej dlatego, iż jest najmniej posłuszna i sprawia najwięcej problemów. Skąd jednak pomysł, że akurat ja będę się z nią dobrze bawił? Posłuszeństwo, posłuszeństwem, ale miałem niedoparte wrażenie, że żenię się z dzieckiem.
Podążam tęsknym spojrzeniem za piękną panną Yaxley, ale Fobos przewiduje w porę moje myśli i zatrzymuje mnie, dając do zrozumienia, że nie byłoby to dobrze odebrane, gdybym miast witać gości, zabawiał jedną półwilę. Dlatego odwracam wzrok i widzę jak kroczy do mnie przez zbiegowisko gości, pewien mąż mi znany. Jego nazwisko przytaczam sobie w głowie, lecz to nie jego widzę pierwszego, kiedy myślę Mucliber. Mam nadzieję, że Cynthia przyjdzie, jej obecność jak obecność Fobosa, podtrzymałaby mnie na duchu. Witamy się z Grahamem. - Mój drogi, wspaniale - odpowiadam struty całą zaistniałą sytuacją. Zza pleców Fobosa czuje wzrok, jak każe mi się wyprostować i ładnie udawać, że tak: wszystko jest w jak najlepszym porzadku. - Rzeczywiście, ograniczyłem się do grupy szlacheckiej - wypowiadam te słowa z widocznym zadowoleniem, wygodnie cicho, by nikt z postronnych nie dosłyszał, że mam przyjaciół, którzy n i e są szlachcicami. A poza tym, chciałem chyba zakomunikować, że mimo wszystko, mam ambiwalentny stosunek do tego, że Rycerstwo skupia także osoby krwi brudnej. Tych członków oczywiście traktowałem z dystansem. Przyłączam się do powitania pięknej damy, z tym że robię to w sztywny sposób, jedynie oczami.
Staliśmy z Grahamem i rzekłem, że to wielka szkoda, że nie przyszedł z partnerką. Nie odpowiedział mi, gdyż dołączyli do nas Cezar i Isolda (i Rudolf mały). Ta kombinacja poruszyła mną, lecz przy słowach skierowanych do Muclibera, zrozumiałem, że plotki o narzeczeństwie tej dwójki nie były wyssane z palca. Patrzyłem w twarz Isoldy, a żeby to uczynić schylałem się prawie do ziemi. - Ty zaś olśniewasz jak zawsze - cieszy mnie jej widok, jest wszak mądrą panienką. Nieco zbyt mądrą, jak na mój gust, ale liczę na to, że tym samym okaże się równym ciężarem dla Cezara, co Megara dla mnie.
Cezar nie może mnie i siebie porównywać, wszak nasza sytuacja jest zupełnie inna. On już miał swoją żonę, a Isolda może już zostać tylko jego ozdobą. Wielkie szczęście, stracić ukochaną by z deszczu pod rynnę wpaść aż na sam czubek tortu i wisienkę otrzymać, pannę Bulstrode.
Nie mogąc powstrzymać się przed byciem sobą, a już oswobodzając się z uścisku przyjaciela, stwierdzam: - Nie wiem ile czasu zostało Tobie, ale mi jeszcze jakieś pół godziny - i otrzepuje swoją szatę (dobrze, że zauwazył Graham, że schudłem). Uśmiecham się przelotnie do Isoldy, która mogła zrozumieć, że musieliśmy wynając dekoratorkę, skoro ani moja ani Megary matka już nie zyły.
- Megara na pewno opowiedziała ci już o przygotowaniach. A jeżeli nie było jeszcze okazji, to na pewno znajdzie się po ślubie. Będzie miala wtedy bardzo dużo wolnego czasu - chyba, że droga Isolda przekona mnie, bym nie zabraniał rozwijać się młodej zonie. Albo przekona ją, by rozwijała się w lepszym kierunku.
Prezenty, których jak mniemam nawet nie otworzę. Wezmę kilka najważniejszych butelek Toujours Pur, zabarykaduję się w stajni i będę tam opłakiwał swoje trzydzieści lat kawalerstwa. Prezentem o tysiąckroć większym będzie widok wszystkich moich przyjaciół z partnerkami, którym obiecali pierścionki i wieczną stabliność. Zauważyłem wszak, że jakkolwiek Abraxus, Fobos, Cygnus i Cezar dawno już dopełnili posłuszeństwa, gro naszych rówieśników czekało na rok 1956, mając może nadzieję, że wtedy cała reszta panien szlachcianek wreszcie będzie mdlała na wieść o tym, że wychodzi za mąż. W tym całym zamieszaniu, ktoś niefortunnie przesunął kolejność w pannach Malfoy i mi dał tę najmłodszą. Najpewniej dlatego, iż jest najmniej posłuszna i sprawia najwięcej problemów. Skąd jednak pomysł, że akurat ja będę się z nią dobrze bawił? Posłuszeństwo, posłuszeństwem, ale miałem niedoparte wrażenie, że żenię się z dzieckiem.
Podążam tęsknym spojrzeniem za piękną panną Yaxley, ale Fobos przewiduje w porę moje myśli i zatrzymuje mnie, dając do zrozumienia, że nie byłoby to dobrze odebrane, gdybym miast witać gości, zabawiał jedną półwilę. Dlatego odwracam wzrok i widzę jak kroczy do mnie przez zbiegowisko gości, pewien mąż mi znany. Jego nazwisko przytaczam sobie w głowie, lecz to nie jego widzę pierwszego, kiedy myślę Mucliber. Mam nadzieję, że Cynthia przyjdzie, jej obecność jak obecność Fobosa, podtrzymałaby mnie na duchu. Witamy się z Grahamem. - Mój drogi, wspaniale - odpowiadam struty całą zaistniałą sytuacją. Zza pleców Fobosa czuje wzrok, jak każe mi się wyprostować i ładnie udawać, że tak: wszystko jest w jak najlepszym porzadku. - Rzeczywiście, ograniczyłem się do grupy szlacheckiej - wypowiadam te słowa z widocznym zadowoleniem, wygodnie cicho, by nikt z postronnych nie dosłyszał, że mam przyjaciół, którzy n i e są szlachcicami. A poza tym, chciałem chyba zakomunikować, że mimo wszystko, mam ambiwalentny stosunek do tego, że Rycerstwo skupia także osoby krwi brudnej. Tych członków oczywiście traktowałem z dystansem. Przyłączam się do powitania pięknej damy, z tym że robię to w sztywny sposób, jedynie oczami.
Staliśmy z Grahamem i rzekłem, że to wielka szkoda, że nie przyszedł z partnerką. Nie odpowiedział mi, gdyż dołączyli do nas Cezar i Isolda (i Rudolf mały). Ta kombinacja poruszyła mną, lecz przy słowach skierowanych do Muclibera, zrozumiałem, że plotki o narzeczeństwie tej dwójki nie były wyssane z palca. Patrzyłem w twarz Isoldy, a żeby to uczynić schylałem się prawie do ziemi. - Ty zaś olśniewasz jak zawsze - cieszy mnie jej widok, jest wszak mądrą panienką. Nieco zbyt mądrą, jak na mój gust, ale liczę na to, że tym samym okaże się równym ciężarem dla Cezara, co Megara dla mnie.
Cezar nie może mnie i siebie porównywać, wszak nasza sytuacja jest zupełnie inna. On już miał swoją żonę, a Isolda może już zostać tylko jego ozdobą. Wielkie szczęście, stracić ukochaną by z deszczu pod rynnę wpaść aż na sam czubek tortu i wisienkę otrzymać, pannę Bulstrode.
Nie mogąc powstrzymać się przed byciem sobą, a już oswobodzając się z uścisku przyjaciela, stwierdzam: - Nie wiem ile czasu zostało Tobie, ale mi jeszcze jakieś pół godziny - i otrzepuje swoją szatę (dobrze, że zauwazył Graham, że schudłem). Uśmiecham się przelotnie do Isoldy, która mogła zrozumieć, że musieliśmy wynając dekoratorkę, skoro ani moja ani Megary matka już nie zyły.
- Megara na pewno opowiedziała ci już o przygotowaniach. A jeżeli nie było jeszcze okazji, to na pewno znajdzie się po ślubie. Będzie miala wtedy bardzo dużo wolnego czasu - chyba, że droga Isolda przekona mnie, bym nie zabraniał rozwijać się młodej zonie. Albo przekona ją, by rozwijała się w lepszym kierunku.
Namiot ślubny
Szybka odpowiedź