Namiot ślubny
AutorWiadomość
First topic message reminder :
Namiot w ogrodzie
Namiot został przygotowany specjalnie na ślub Deimosa. Wszystkie dekoracje mają przypominać o więzi Malfoy-Carrow, która zostanie zaiwązana 13 września A.D. - mamy więc tutaj herby obu rodów i kolory. Króluje biała róża - symbol lordów Carrow.
Mam czas tylko na kilka uśmiechów zarówno do osób znanych, acz dawno niewidzianych, jak i tych, z którymi zdążyłam odświeżyć kontakty. Widok Mavis u boku własnego bliźniaka dodaje mi trochę pewności siebie, więc odwzajemniam kontakt wzrokowy, notując w myślach, by później złapać przyjaciółkę przy stole, najlepiej takim z wybitnie mocnym pączem.
Twój horror, za pozwoleniem ojca, wkrótce się rozpoczyna. Nikt nie pyta cię przed wejściem na główną scenę, czy w ogóle chcesz zagrać w tym marnym przedstawieniu. Nigdy nie pytają, nie jesteś w tej kwestii, kochana Megaro. Ostatkiem sił radzisz sobie ze stawianiem kroków, zanim lądujesz przy boku Deimosa – już bezpieczna, w końcu on nie pozwoli ci upaść. Nawet nie wiem, gdy to wszystko kończy się w kilku chwilach, a tobie odbierają nazwisko, do którego przywykłaś. Jeśli po ślubie nie czeka nic lepszego, wszystkim nam lepiej w tych nadanych przy urodzeniu, nieważne, jak haniebne sekrety skrywa rodzina, a my darzymy ją palącą nienawiścią i obrzydzeniem. Przynajmniej jest własna.
Może nie powinno to tak wyglądać, może powinnaś stać przy boku swojego męża, by fotografowie zdążyli uwiecznić ten magiczny moment na większej ilości kliszy. Jednak ty chwytasz mnie za nadgarstek, jakby nie móc znieść już tego wszystkiego i odciągasz na bok, do pokoju, z którego wyszłaś przygotowana idealnie na to przedstawienie życia, jedno z wielu. Zamykam drzwi zaklęciami, gdyby jakiś niezadowolony Malfoy, a co grosza, twój mąż, postanowił udać się za nami, by ściągnąć cię z powrotem. Bez słowa pomagam ci z sukienką, rozpinając białe guziki, równie białe jak cały wystrój namiotu i pomieszczeń dla gości. Toż to zbrodnia w białych rękawiczkach!
Zastanawiam się, czy nie powinnam ci podać jakiegoś eliksiru – problem leży w tym, że nie wiem, co w tej chwili jest ci najbardziej potrzebne: coś na uspokojenie, rozweselenie, dodanie odwagi, a może na wszystko na raz? Problem taki, że nikt jeszcze nie stworzył jednego eliksiru o tylu właściwościach – kto wie, może opatentowanie takiej mikstury okazałoby się drogą do czystego sukcesu? Ruchy są coraz to mniej mechaniczne, gdy pomagam ci z nową, o wiele lżejszą sukienką, gdy rozpinam włosy, byś mogła się za nimi schronić w razie potrzeby. Jestem tutaj, by dodać ci pewności siebie.
- Nie zapominaj kim jesteś, Malfoy – odpowiadam ci pewnie na twoją mantrę, którą uczyniłaś ze swojego nowego nazwiska. - Nie pozwól, by uwierzył, że dopiął swego – mówię, odblokowując drzwi i wyciągając rękę w twoją stronę. Gotowa, by po raz kolejny spojrzeć w ślepia psu Baskervillów? Wyjście nie jest jednak takie łatwe, wciąż szukasz u mnie pociechy – oczywiście, nie mam ci tego za złe, w końcu od tego tutaj jestem, od tego zawsze byłam przy twoim boku, by dodać ci pewności siebie, jednak ty także musisz tego chcieć. Zresztą sama nie wiem, jak zachowałabym się na twoim miejscu. - Nie będę kłamać, Megaro – zapewniam cię bez cienia uśmiechu, nie potrzebujesz teraz pięknych słówek upstrzonych równie pięknymi, aczkolwiek pełnymi fałszu grymasami. - Jedna jaskółka, ani nawet ich tuzin, wiosny nie czyni. Tak samo jeden ślub nie czyni tej rozgrywki ostatecznie przegraną – przytulam cię na chwilę, znając twoją rodzinę – niewiele osób dzisiaj okazał ci wsparcie, popatrz, nawet ja początkowo zawiodłam. - Idziemy? Za niedługo czas pokroić tort… Kto wie, może Deimos znajdzie w swoim kawałku ostrą żyletkę? – puszczam ci oczko, byś chociaż na chwilę uśmiechnęła się szczerze, zanim po raz kolejny wejdziemy do gniazda węży gratulujących ci tego wspaniałego zamążpójścia.
Twój horror, za pozwoleniem ojca, wkrótce się rozpoczyna. Nikt nie pyta cię przed wejściem na główną scenę, czy w ogóle chcesz zagrać w tym marnym przedstawieniu. Nigdy nie pytają, nie jesteś w tej kwestii, kochana Megaro. Ostatkiem sił radzisz sobie ze stawianiem kroków, zanim lądujesz przy boku Deimosa – już bezpieczna, w końcu on nie pozwoli ci upaść. Nawet nie wiem, gdy to wszystko kończy się w kilku chwilach, a tobie odbierają nazwisko, do którego przywykłaś. Jeśli po ślubie nie czeka nic lepszego, wszystkim nam lepiej w tych nadanych przy urodzeniu, nieważne, jak haniebne sekrety skrywa rodzina, a my darzymy ją palącą nienawiścią i obrzydzeniem. Przynajmniej jest własna.
Może nie powinno to tak wyglądać, może powinnaś stać przy boku swojego męża, by fotografowie zdążyli uwiecznić ten magiczny moment na większej ilości kliszy. Jednak ty chwytasz mnie za nadgarstek, jakby nie móc znieść już tego wszystkiego i odciągasz na bok, do pokoju, z którego wyszłaś przygotowana idealnie na to przedstawienie życia, jedno z wielu. Zamykam drzwi zaklęciami, gdyby jakiś niezadowolony Malfoy, a co grosza, twój mąż, postanowił udać się za nami, by ściągnąć cię z powrotem. Bez słowa pomagam ci z sukienką, rozpinając białe guziki, równie białe jak cały wystrój namiotu i pomieszczeń dla gości. Toż to zbrodnia w białych rękawiczkach!
Zastanawiam się, czy nie powinnam ci podać jakiegoś eliksiru – problem leży w tym, że nie wiem, co w tej chwili jest ci najbardziej potrzebne: coś na uspokojenie, rozweselenie, dodanie odwagi, a może na wszystko na raz? Problem taki, że nikt jeszcze nie stworzył jednego eliksiru o tylu właściwościach – kto wie, może opatentowanie takiej mikstury okazałoby się drogą do czystego sukcesu? Ruchy są coraz to mniej mechaniczne, gdy pomagam ci z nową, o wiele lżejszą sukienką, gdy rozpinam włosy, byś mogła się za nimi schronić w razie potrzeby. Jestem tutaj, by dodać ci pewności siebie.
- Nie zapominaj kim jesteś, Malfoy – odpowiadam ci pewnie na twoją mantrę, którą uczyniłaś ze swojego nowego nazwiska. - Nie pozwól, by uwierzył, że dopiął swego – mówię, odblokowując drzwi i wyciągając rękę w twoją stronę. Gotowa, by po raz kolejny spojrzeć w ślepia psu Baskervillów? Wyjście nie jest jednak takie łatwe, wciąż szukasz u mnie pociechy – oczywiście, nie mam ci tego za złe, w końcu od tego tutaj jestem, od tego zawsze byłam przy twoim boku, by dodać ci pewności siebie, jednak ty także musisz tego chcieć. Zresztą sama nie wiem, jak zachowałabym się na twoim miejscu. - Nie będę kłamać, Megaro – zapewniam cię bez cienia uśmiechu, nie potrzebujesz teraz pięknych słówek upstrzonych równie pięknymi, aczkolwiek pełnymi fałszu grymasami. - Jedna jaskółka, ani nawet ich tuzin, wiosny nie czyni. Tak samo jeden ślub nie czyni tej rozgrywki ostatecznie przegraną – przytulam cię na chwilę, znając twoją rodzinę – niewiele osób dzisiaj okazał ci wsparcie, popatrz, nawet ja początkowo zawiodłam. - Idziemy? Za niedługo czas pokroić tort… Kto wie, może Deimos znajdzie w swoim kawałku ostrą żyletkę? – puszczam ci oczko, byś chociaż na chwilę uśmiechnęła się szczerze, zanim po raz kolejny wejdziemy do gniazda węży gratulujących ci tego wspaniałego zamążpójścia.
I sit alone in this winter clarity which clouds my mind
alone in the wind and the rain you left me
it's getting dark darling, too dark to see
alone in the wind and the rain you left me
it's getting dark darling, too dark to see
Allison Avery
Zawód : Alchemik u Borgina&Burkesa, badacz
Wiek : 25
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Zaręczona
imagine that the world is made out of love. now imagine that it isn’t.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Adrien przyglądał się całej ceremonii stojąc na uboczu. Przybył zbyt późno by móc w sposób komfortowy i nie wzbudzający ukradkowych spojrzeń przedrzeć ku czołówce i z bliska przyglądać się tej chwili. Dlatego też stał, gdzie stał nie chcąc wzbudzać nadmiernego zainteresowania swą osobą. Zwłaszcza ze strony ojca Dejmosa.
Gdy padły słowa przysięgi młodej pary posłał ku nim zatroskane spojrzenie ciesząc się w tym momencie, że nie musi narzekać na nadmiar obowiązków. Czuł bowiem w kościach, że jego nowym hobby stanie się doglądaniem nowożeńców i panowanie nad porywczością kuzyna, jak i czuwaniem nad losem Megary. By Bóg dał mu tylko na to zdrowie i wsparcia, gdyż zawał sobie sprawę, że on jest jeden, a tu przydałoby się co najmniej z tuzin cichych stróży.
Gdy para młoda zniknęła z głównej sceny w dźwiękach wiwatów, Adrian zbliżył się do obleganego przez wszystkich kuzyna. Nazwisko zobowiązywało bowiem by dołączył do tej rodzinnej farsy.
- No, Deimosie, niech ci ten ożenek służy tak, jak dieta twemu ciału. - nie mógł się powstrzymać by nie zauważyć w sposób wyjątkowo ostentacyjny faktu, że kuzynowi się schudło. Nie można było zaprzeczyć, że prezentował się przez to dostojniej. - Dbaj o nią i niech Bóg chroni was przed troskami i prowadzi przez życie. - Pogratulował mu. Niby od serca, lecz ten mógł wyczuć w jego słowach i postawie dziwną nutę chłodu. Uzdrowiciel bowiem nie zapomniał o wizycie w domu Malfoyów o której Deimos nie wiedział. Jeszcze. Naturalnie nie było to odpowiednie miejsce i czas by zruszać demony.
Po tych słowach uśmiechnął się i nachylił bardziej do dejmosowego ucha - Gdy goście znikną lub gdy ty zachcesz zniknąć gościom z oczu daj znać. Polecimy nad wrzosowy las. Świeże powietrze dobrze ci zrobi po tej szopce, a...i jest coś, o czym chciałbym z tobą pomówić. Niczym kuzyn z kuzynem.- Rzekł konspiracyjnie mając na myśli naturalnie konie, alkohol i pościg w przestworzach, po czym poklepał kuzyna po ramieniu i się wyprostował. Cholewki jego butów aż stuknęły. - A teraz wybacz kuzynie, muszę odnaleźć w tłumie mego Pączusia. - Tymi słowami opuścił Carrowa i zaczął się krzątać niepokojenie po namiocie. Wcale nie byłoby dziwne, gdyby minął się ze swą córką po kilkakroć. Ostatnio wydawał się być bardziej zabiegany niż zazwyczaj.
Gdy padły słowa przysięgi młodej pary posłał ku nim zatroskane spojrzenie ciesząc się w tym momencie, że nie musi narzekać na nadmiar obowiązków. Czuł bowiem w kościach, że jego nowym hobby stanie się doglądaniem nowożeńców i panowanie nad porywczością kuzyna, jak i czuwaniem nad losem Megary. By Bóg dał mu tylko na to zdrowie i wsparcia, gdyż zawał sobie sprawę, że on jest jeden, a tu przydałoby się co najmniej z tuzin cichych stróży.
Gdy para młoda zniknęła z głównej sceny w dźwiękach wiwatów, Adrian zbliżył się do obleganego przez wszystkich kuzyna. Nazwisko zobowiązywało bowiem by dołączył do tej rodzinnej farsy.
- No, Deimosie, niech ci ten ożenek służy tak, jak dieta twemu ciału. - nie mógł się powstrzymać by nie zauważyć w sposób wyjątkowo ostentacyjny faktu, że kuzynowi się schudło. Nie można było zaprzeczyć, że prezentował się przez to dostojniej. - Dbaj o nią i niech Bóg chroni was przed troskami i prowadzi przez życie. - Pogratulował mu. Niby od serca, lecz ten mógł wyczuć w jego słowach i postawie dziwną nutę chłodu. Uzdrowiciel bowiem nie zapomniał o wizycie w domu Malfoyów o której Deimos nie wiedział. Jeszcze. Naturalnie nie było to odpowiednie miejsce i czas by zruszać demony.
Po tych słowach uśmiechnął się i nachylił bardziej do dejmosowego ucha - Gdy goście znikną lub gdy ty zachcesz zniknąć gościom z oczu daj znać. Polecimy nad wrzosowy las. Świeże powietrze dobrze ci zrobi po tej szopce, a...i jest coś, o czym chciałbym z tobą pomówić. Niczym kuzyn z kuzynem.- Rzekł konspiracyjnie mając na myśli naturalnie konie, alkohol i pościg w przestworzach, po czym poklepał kuzyna po ramieniu i się wyprostował. Cholewki jego butów aż stuknęły. - A teraz wybacz kuzynie, muszę odnaleźć w tłumie mego Pączusia. - Tymi słowami opuścił Carrowa i zaczął się krzątać niepokojenie po namiocie. Wcale nie byłoby dziwne, gdyby minął się ze swą córką po kilkakroć. Ostatnio wydawał się być bardziej zabiegany niż zazwyczaj.
Adrien Carrow
Zawód : Ordynator oddziału Zakażeń Magicznych
Wiek : 46
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Kawaler
Wznosić się i upadać jest rzeczą ludzką. Ważne jest by nie bać się na nowo rozkładać swych skrzydeł i sięgać wyżej.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Nie, nie wyobrażał sobie ich ślubu - może dlatego, że oddalał w myślach ten moment, gotów do samego końca łudzić się i uparcie wmawiać sobie, że nigdy nie nadejdzie; ale jak długo będzie mógł żyć w zaprzeczeniu? Na palcu Diany lśnił już pierścionek. Odnalazł go spojrzeniem, dziwiąc się, że mógł obserwować ten symbol niewoli we względnym spokoju. Że nic nie wywracało się w jego żołądku na najdrobniejszą myśl o Dianie naznaczonej nazwiskiem Weasley. - To prawda, trochę tu zbyt - zawahał się - sterylnie - rzucił tylko po to, by powiedzieć cokolwiek - wystrój tego miejsca był mu wybitnie obojętny. Zaraz po tym podążył wzrokiem za spojrzeniem narzeczonej.
- Tak - mruknął jakoś powściągliwie i z niechęcią pobrzmiewającą w głosie, lekko marszcząc brwi, gdy wreszcie w tłumie gości weselnych zajaśniała mu ruda czupryna. Nie, nie jedna. Ze zdziwieniem dostrzegł, że płomienne włosy towarzyszki jego brata wcale nie należały do Laoise. - To nie jego narzeczona, tylko kuzynka. Samantha Weasley. Swoją drogą - wydziedziczona, więc nie mam pojęcia, co tutaj robi. - Czyżby pomylił się, pospiesznie i stereotypowo oceniając poglądy pary młodej? Może - mimo wszystko - ponad szlacheckie zwyczaje i konwenanse stawiali dbałość o dobre kontakty z bliskimi rodami, nawet z osobami, które, technicznie rzecz biorąc, już do nich nie należały? A może to wszystko było tylko kumulacją wydarzeń niefortunnych dla świeżo upieczonego państwa Carrow, w której centrum stał nie kto inny, a właśnie Barry, wybrawszy niezwykle kontrowersyjną partnerkę?
Garrett odwrócił spojrzenie, chcąc za wszelką cenę uniknąć konfrontacji z tą częścią rodziny (w dodatku, jak zauważył, tworzącą aktualnie koalicję - bogowie, dlaczego ostatnio wszystko musiało rozgrywać się według najgorszych możliwych scenariuszy?), która zdawała się za nim nie przepadać. Niesubtelne aluzje, otwarte przytyki i spojrzenia przypominające strzelające niepostrzeżenie gromy były ostatnim, czego potrzebował.
Nieopodal przemknął skrzat, więc Garrett pospiesznie nachylił się w stronę niesionej przez niego tacy i zręcznym gestem pochwycił dwa kryształowe kieliszki. - Masz może ochotę? - spytał, podając jeden z nich Dianie i być może gdzieś w duchu mając nadzieję, że narzeczona odmówi - w tym momencie mógłby bez jakichkolwiek wyrzutów sumienia opróżnić oba naczynia.
Chyba zamieniał się w małego alkoholika.
- Tak - mruknął jakoś powściągliwie i z niechęcią pobrzmiewającą w głosie, lekko marszcząc brwi, gdy wreszcie w tłumie gości weselnych zajaśniała mu ruda czupryna. Nie, nie jedna. Ze zdziwieniem dostrzegł, że płomienne włosy towarzyszki jego brata wcale nie należały do Laoise. - To nie jego narzeczona, tylko kuzynka. Samantha Weasley. Swoją drogą - wydziedziczona, więc nie mam pojęcia, co tutaj robi. - Czyżby pomylił się, pospiesznie i stereotypowo oceniając poglądy pary młodej? Może - mimo wszystko - ponad szlacheckie zwyczaje i konwenanse stawiali dbałość o dobre kontakty z bliskimi rodami, nawet z osobami, które, technicznie rzecz biorąc, już do nich nie należały? A może to wszystko było tylko kumulacją wydarzeń niefortunnych dla świeżo upieczonego państwa Carrow, w której centrum stał nie kto inny, a właśnie Barry, wybrawszy niezwykle kontrowersyjną partnerkę?
Garrett odwrócił spojrzenie, chcąc za wszelką cenę uniknąć konfrontacji z tą częścią rodziny (w dodatku, jak zauważył, tworzącą aktualnie koalicję - bogowie, dlaczego ostatnio wszystko musiało rozgrywać się według najgorszych możliwych scenariuszy?), która zdawała się za nim nie przepadać. Niesubtelne aluzje, otwarte przytyki i spojrzenia przypominające strzelające niepostrzeżenie gromy były ostatnim, czego potrzebował.
Nieopodal przemknął skrzat, więc Garrett pospiesznie nachylił się w stronę niesionej przez niego tacy i zręcznym gestem pochwycił dwa kryształowe kieliszki. - Masz może ochotę? - spytał, podając jeden z nich Dianie i być może gdzieś w duchu mając nadzieję, że narzeczona odmówi - w tym momencie mógłby bez jakichkolwiek wyrzutów sumienia opróżnić oba naczynia.
Chyba zamieniał się w małego alkoholika.
a gniew twój bezsilny niech będzie jak morze
ilekroć usłyszysz głos poniżonych i bitych
W świetle ostatnich wydarzeń. Naprawdę dobrze to ujął. Astoria nie zamierzała dać się zdominować mężczyźnie, nawet takiemu, z urokiem Anthony’ego Burke. Nie zapominajmy, że nadal była dumną przedstawicielką rodu Malfoy i nie pozwoliłaby sobie na całkowite zamknięcie jej w domu. Nie da z siebie zrobić wiernej kopii swojej matki, której nienawidziła całą sobą. Wystarczyło, że kiedy patrzyła w lustro widziała młodszą wersję Lamii Malfoy. Chciała za wszelką cenę wymazać wspomnienie swojej matki, aby widząc ją nikt, ale to nikt nie pomyślał : To córka Lamii Malfoy, tylko To Astoria Malfoy, czy też Burke już w późniejszym czasie.
Astoria uśmiechnęła się w stronę panicza Notta, w sposób wyćwiczony, ale w jej przypadku była to już naturalna reakcja. Delikatnie dygnęła. Na tyle głęboko, aby okazać mu szacunek, ale nie znowuż tak głęboko, żeby pomyślał, że w jakiś sposób góruje nad nią. Taki jeden mały gest. Być może jeden centymetr, a jak wielkie miał znaczenie. Malfoy nie miała zamiaru się wtrącać w rozmowę swojego przyszłego małżonka. Kiedy uroczystość się rozpoczęła, a Anthony zaoferował Astorii swoje ramię, ta niemalże od razu je przyjęła. Jej ręka owinęła się wokół jego ramienia, niczym wąż (naturalnie ręka Astorii nie była tak giętka i nieprzyjemnie obślizgła, jeszcze się tak nie pociła, a kości nadal były na miejscu). Denerwowała się, co pewnie nie trudno było zauważyć. Zesztywniała, a kiedy Megara postawiła pierwsze kroki, olśniewając wszystkich swoją typową dla rodu Malfoy urodą, mocniej zacisnęła palce na materiale szaty swojego narzeczonego. Pewnie właśnie dlatego nie zaproponowano Astorii roli druhny. Z jej małą odpornością na stres wszyscy woleli jej i sobie tego oszczędzić. Pewnie już na zapas martwiono się jak przygotować ją do jej ślubu. Był jeszcze czas. Brunetka uważnie przyglądała się Megarze, jakby bała się, że siostra wpadnie na szalony pomysł ucieczki sprzed ołtarza.
Nie będę się rozwodzić na temat tego jak bardzo denerwowała się przez ten cały czas. Dodam jeszcze tylko, że gdyby nie Burke, pewnie już dawno straciłaby władze w nogach i miała bliższe spotkanie z podłożem. Gdy ceremonia dobiegła końca Astoria tylko przez chwilę walczyła sama z sobą. Chciała pobiec za siostrą, ale wiedziała, że nie wypada. Po chwili, zgrabnie wyciągnęła rękę.
-Przepraszam was na chwilę.-odparła i oddaliła się, zanim otrzymała niemą zgodę. Co się z nią dzisiaj działo? Chyba stres działał na nią niezbyt korzystnie. Przeciskała się pomiędzy gośćmi, aby w końcu wyjść z namiotu gdzie napotkała Megarę i Allison, której nawet nie zauważyła w pierwszej chwili. Może Astoria i Megara nie miały aż tak dobrych relacji, jednak to nie powstrzymało starszej Malfoyówny przed przytuleniem panny młodej. Było w tym geście coś desperackiego. Jakby chciała przeprosić za to, że Megara musiała stanąć przed ołtarzem, że musiała powiedzieć to sakramentalne „przysięgam”. Za to, że nieudało jej się powstrzymać ojca. I co z tego, że próbowała rozmawiać zarówno z nim jak i z bratem. Obydwaj za każdym razem zbywali ją formułkami typu „to dla dobra rodu”. Po chwili odsunęła się od siostry, uśmiechając się do niej, chociaż tak naprawdę Astoria miała ochotę gorzko zapłakać. Czyżby Astoria miała uczucia? A no miała. I chyba to odróżniało ją od ich matki. Na policzkach Malfoyówny wystąpił rumieniec. Jakby zawstydził ją ten nagły wylew uczuć.
-Meg, jestem z ciebie dumna.-wyszeptała. A potem z tym samym, naprawdę szczerym uśmiechem spojrzała na Allison. Nie musiała nic mówić. Jej twarz, jej spojrzenie wyrażało jak bardzo była kuzynce wdzięczna za to, że ta trwała przy jej siostrze, kiedy Megara nie chciała dopuścić Astorii bliżej.
-To jak? Gotowa, żeby pokazać, że Malfoyem zostaje się do końca?-rzuciła. Chyba dopiero teraz było widać, że Meg i Astoria to siostry, kiedy na chwilę przez skorupę szlachcianki przebiła się prawdziwa Astoria, która ani myśli zostać TYLKO ozdobą swojego męża.
Astoria uśmiechnęła się w stronę panicza Notta, w sposób wyćwiczony, ale w jej przypadku była to już naturalna reakcja. Delikatnie dygnęła. Na tyle głęboko, aby okazać mu szacunek, ale nie znowuż tak głęboko, żeby pomyślał, że w jakiś sposób góruje nad nią. Taki jeden mały gest. Być może jeden centymetr, a jak wielkie miał znaczenie. Malfoy nie miała zamiaru się wtrącać w rozmowę swojego przyszłego małżonka. Kiedy uroczystość się rozpoczęła, a Anthony zaoferował Astorii swoje ramię, ta niemalże od razu je przyjęła. Jej ręka owinęła się wokół jego ramienia, niczym wąż (naturalnie ręka Astorii nie była tak giętka i nieprzyjemnie obślizgła, jeszcze się tak nie pociła, a kości nadal były na miejscu). Denerwowała się, co pewnie nie trudno było zauważyć. Zesztywniała, a kiedy Megara postawiła pierwsze kroki, olśniewając wszystkich swoją typową dla rodu Malfoy urodą, mocniej zacisnęła palce na materiale szaty swojego narzeczonego. Pewnie właśnie dlatego nie zaproponowano Astorii roli druhny. Z jej małą odpornością na stres wszyscy woleli jej i sobie tego oszczędzić. Pewnie już na zapas martwiono się jak przygotować ją do jej ślubu. Był jeszcze czas. Brunetka uważnie przyglądała się Megarze, jakby bała się, że siostra wpadnie na szalony pomysł ucieczki sprzed ołtarza.
Nie będę się rozwodzić na temat tego jak bardzo denerwowała się przez ten cały czas. Dodam jeszcze tylko, że gdyby nie Burke, pewnie już dawno straciłaby władze w nogach i miała bliższe spotkanie z podłożem. Gdy ceremonia dobiegła końca Astoria tylko przez chwilę walczyła sama z sobą. Chciała pobiec za siostrą, ale wiedziała, że nie wypada. Po chwili, zgrabnie wyciągnęła rękę.
-Przepraszam was na chwilę.-odparła i oddaliła się, zanim otrzymała niemą zgodę. Co się z nią dzisiaj działo? Chyba stres działał na nią niezbyt korzystnie. Przeciskała się pomiędzy gośćmi, aby w końcu wyjść z namiotu gdzie napotkała Megarę i Allison, której nawet nie zauważyła w pierwszej chwili. Może Astoria i Megara nie miały aż tak dobrych relacji, jednak to nie powstrzymało starszej Malfoyówny przed przytuleniem panny młodej. Było w tym geście coś desperackiego. Jakby chciała przeprosić za to, że Megara musiała stanąć przed ołtarzem, że musiała powiedzieć to sakramentalne „przysięgam”. Za to, że nieudało jej się powstrzymać ojca. I co z tego, że próbowała rozmawiać zarówno z nim jak i z bratem. Obydwaj za każdym razem zbywali ją formułkami typu „to dla dobra rodu”. Po chwili odsunęła się od siostry, uśmiechając się do niej, chociaż tak naprawdę Astoria miała ochotę gorzko zapłakać. Czyżby Astoria miała uczucia? A no miała. I chyba to odróżniało ją od ich matki. Na policzkach Malfoyówny wystąpił rumieniec. Jakby zawstydził ją ten nagły wylew uczuć.
-Meg, jestem z ciebie dumna.-wyszeptała. A potem z tym samym, naprawdę szczerym uśmiechem spojrzała na Allison. Nie musiała nic mówić. Jej twarz, jej spojrzenie wyrażało jak bardzo była kuzynce wdzięczna za to, że ta trwała przy jej siostrze, kiedy Megara nie chciała dopuścić Astorii bliżej.
-To jak? Gotowa, żeby pokazać, że Malfoyem zostaje się do końca?-rzuciła. Chyba dopiero teraz było widać, że Meg i Astoria to siostry, kiedy na chwilę przez skorupę szlachcianki przebiła się prawdziwa Astoria, która ani myśli zostać TYLKO ozdobą swojego męża.
Astoria D. Nott
Zawód : Dama
Wiek : 25
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Zamężna
„Hidden feeling of power is sometimes infinitely more delicious
than overt power.”
than overt power.”
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Przyprowadzenie j e j na wesele niosło ze sobą ryzyko, ale Barry był gotów je ponieść. Nigdy nie potrafił do końca zrozumieć tych idei szlacheckich. A z czego co tu widzi, to jego szef nie należy do rodu czystokrwistego. I on może być? Może kuzynce nie przysługuje nazwisko Weasley, ale jako jego towarzyszka nie powinni mocno jego się czepiać. Bo raczej Deimos nie chciałby widzieć na swoim weselu jakichś mugolaków, prawda? A Barry zna kilka ładnych dziewcząt, lecz ich powiązania są wyłącznie kupca - klient. Weasley stara się nie nawiązywać większych więzi z klientami. Samanthcie może chciał pokazać, że czasem warto być odważnym. Czasem podejmuje niekoniecznie mądre decyzje, ale ma ku temu powodu. Niektóre dobre, a niektóre złe, lecz kogo by to interesowało. Ważne jest to, że jego decyzja co do wyboru partnerki była niespodziewana. Lecz podkusiło go chyba to, aby spróbowała poprawić relacje. Przynajmniej on chciał mieć jakieś dobre relacje z kuzynką. Lepiej nie mieć zbyt dużo wrogów na Nokturnie.
- Wykorzystałem jeden z wolnych przysługujących mi dni. Już mi wiele ich nie zostało przez zaręczyny rodzeństwa. Garrett jak widzisz jest z tą od Crouchów, a Lyra wychodzi za Traversa. - powiedział i jednocześnie zauważył, jak zerka w stronę stołu. To w końcu jest głodna czy nie? Te ciągłe zmiany decyzji były niemalże frustrujące dla Barry'ego. - Może jednak chodź do stołu. Widzę to.
Niech wie, że zauważył jej wzrok. Dziś mają jedzenie za darmo. Niech sobie pomyśli, że to jest święto dziękczynienia, które niestety nie wypada tego dnia. Ale może jak się uda, to będzie można coś wziąć na wynos z resztek jedzenia. Ale na razie wolał o tym nie myśleć. O zabieraniu jedzenia pomyśli na sam koniec imprezy.
- A, i wolałbym, abyś nie wspominała memu bratu, że nocuję na Nokturnie. On nic nie wie. - poprosił ją nieco ściszonym tonem i zaraz pokierował ich w kierunku stołu. Garrett nie może się dowiedzieć o jego drugiej pracy. Już i tak wystarczającą zrobił niespodziankę przyprowadzając na wesele wydziedziczona kuzynkę, do której teraz uśmiechał się delikatnie chcąc zachować pozory. Całe te wesele jest jedną wielką baśnią, gdzie każdy musi odegrać swoją rolę.
- Wykorzystałem jeden z wolnych przysługujących mi dni. Już mi wiele ich nie zostało przez zaręczyny rodzeństwa. Garrett jak widzisz jest z tą od Crouchów, a Lyra wychodzi za Traversa. - powiedział i jednocześnie zauważył, jak zerka w stronę stołu. To w końcu jest głodna czy nie? Te ciągłe zmiany decyzji były niemalże frustrujące dla Barry'ego. - Może jednak chodź do stołu. Widzę to.
Niech wie, że zauważył jej wzrok. Dziś mają jedzenie za darmo. Niech sobie pomyśli, że to jest święto dziękczynienia, które niestety nie wypada tego dnia. Ale może jak się uda, to będzie można coś wziąć na wynos z resztek jedzenia. Ale na razie wolał o tym nie myśleć. O zabieraniu jedzenia pomyśli na sam koniec imprezy.
- A, i wolałbym, abyś nie wspominała memu bratu, że nocuję na Nokturnie. On nic nie wie. - poprosił ją nieco ściszonym tonem i zaraz pokierował ich w kierunku stołu. Garrett nie może się dowiedzieć o jego drugiej pracy. Już i tak wystarczającą zrobił niespodziankę przyprowadzając na wesele wydziedziczona kuzynkę, do której teraz uśmiechał się delikatnie chcąc zachować pozory. Całe te wesele jest jedną wielką baśnią, gdzie każdy musi odegrać swoją rolę.
Barry Weasley
Zawód : sprzedawca u Ollivandera
Wiek : 24
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Kawaler
Well someday love is gonna lead you back to me
But 'til it does I'll have an empty heart
So I'll just have to believe
Somewhere out there you thinking of me...
But 'til it does I'll have an empty heart
So I'll just have to believe
Somewhere out there you thinking of me...
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Zwierzęcousty
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
Zgodnie z modą sukieneczka
Trzymam w dłoniach list i nic nie rozumiem. Zaproszenie na ślub? Przecieram oczy i czytam ponownie. Czy podpis się zgadza, czy to ten Avery? Przypominam sobie, że jestem mu coś winna. Nie jestem nawet teraz racjonalnie określić, czy uratował mi życie czy po prostu pojawił się nagle w dobrej chwili. Nie mam czasu na roztrząsanie tego, nie mogę mu odmówić a ta świadomość budzi we mnie wewnętrzny niepokój.
Schodzę na dół do Harriett i proszę o pożyczenie bądź uszycie sukienki specjalnie dla mnie. Nie wiem, dlaczego się w ogóle staram. Moja mama oszalałaby z zachwytu jakby dowiedziała się, że szlachcic chce się ze mną oficjalnie pokazać, a ja pierwszy raz pomyślałam, że znajomość z Samaelem może polegać na zasadzie umowy, ja robię co ty mi każesz, bo nie ma innego wyjścia. Nie wiem, czy mi to odpowiada, ale silę się na szybką odpowiedź.
Nie spodziewałam się, że suknia będzie tak idealnie leżeć. Pięknie podkreśla mi rumieńce. Kręcone włosy niesfornie dają spiąć się w luźny kok, a ja dalej nie wiem, dlaczego tam idę. Bałam się opowiedzieć o tym wszystkim mamie, nawet Harriett nie pisnęłam ani słówka. Może ona by mnie powstrzymała.
Przez to, że trzymałam się z dala od rodów arystokrackich, w małżeństwie widziałam przecudowną świętość. Rozczulała mnie dekoracja ślubnego namiotu. Nawet jeśli większość ludzi narzekała na przesyt, potrafiłam zauważyć tu coś, co mogło charakteryzować przyszłych małżonków. To symboliczne tak miało być wstępem do wspaniałego życia. Poczułam ukłucie w okolicy serca, chociaż nie znałam żadnego z głównych bohaterów wieczoru tak dobrze jak niewątpliwie powinnam, zazdrościłam im tego. Czy odkryją w sobie szczęście? Czy to uczucie w ogóle gościło wśród rodów szlacheckich? Trzymałam dłoń na ramieniu Samaela, czując się jak jego ozdoba. Świetny wymyślił prezent, a ja nie śmiałam mu podać innego pomysłu. Lustro mogło być symbolem kruchości idealnego małżeństwa, lecz tego już nie komentowałam. Podziękowałam za kieliszek szampana i ledwie umoczyłam w nim usta. Wcale nie czułam się skrępowana, to ty mnie onieśmielałeś. Czekałam na twój gest, aluzję, że musimy podejść do państwa młodych, bo ty miałeś podejmować decyzję. Nie wiem, czy byłam twoją ochroną, mimo wszystko pochodziłam z bogatej rodziny, a wyczyn ciotki Jocundy wciąż był na pewno obgadywany na sabatach. Chcę się zatracić i dobrze bawić, nawet jeśli moje myśli przerywa słodki głosik. Czuję lekkie szarpnięcie, lecz na pewno Samael je opanował. Czy mogę ci mówić już po imieniu?
- Lady Yaxley, cóż za niespodzianka – mówię jak ostatnia idiotka, bo dziwne byłoby jakby większość szlachty nie zebrałaby się na ślubie. Dygam, ukazując ci szacunek, nawet jeśli się znamy z Hogwartu, ty masz herb, ja mam szaloną ciotkę. Zadajesz mi tak bezpośrednie pytanie, chociaż mama mówiła, że tego nigdy się nie robi. Przytakuję głową, potwierdzając wątpliwości lady Yaxley. Automatycznie wypiłam trochę więcej szampana.
- Och, dziękuję – rumienię się, spoglądając na sukienkę – To projekt Harriet, ma niesamowity talent – przyznaję, a zarazem od razu polecam projektantkę. Nawet przez myśl m przeszło, że gdybym wyglądała gorzej niż „szlachciaka”, Samael odprawiłby mnie do domu. Zrobiłbyś to, prawda?
- Będą mieli piękne dzieci – to jestem w stanie wydusić, bo atmosfera dziwnie się staje napięta, czy to teatr, czy to jakaś farsa? W tłumie migają mi znajome twarze, a ja stoję, wciąż trzymając Samaela pod ramię, staram się uśmiechać i pokazywać innym, że jestem dumna z tego miejsca, że lepiej być wcale nie mogło. Tylko prawdziwi przyjaciele zobaczą, czy to maska czy prawdziwy uśmiech. Och, Samaelu, czego mam życzyć obcym mi ludziom? Aby nie rozpadli się z taką łatwością jak to lustro, które im podarowaliśmy?
Trzymam w dłoniach list i nic nie rozumiem. Zaproszenie na ślub? Przecieram oczy i czytam ponownie. Czy podpis się zgadza, czy to ten Avery? Przypominam sobie, że jestem mu coś winna. Nie jestem nawet teraz racjonalnie określić, czy uratował mi życie czy po prostu pojawił się nagle w dobrej chwili. Nie mam czasu na roztrząsanie tego, nie mogę mu odmówić a ta świadomość budzi we mnie wewnętrzny niepokój.
Schodzę na dół do Harriett i proszę o pożyczenie bądź uszycie sukienki specjalnie dla mnie. Nie wiem, dlaczego się w ogóle staram. Moja mama oszalałaby z zachwytu jakby dowiedziała się, że szlachcic chce się ze mną oficjalnie pokazać, a ja pierwszy raz pomyślałam, że znajomość z Samaelem może polegać na zasadzie umowy, ja robię co ty mi każesz, bo nie ma innego wyjścia. Nie wiem, czy mi to odpowiada, ale silę się na szybką odpowiedź.
Nie spodziewałam się, że suknia będzie tak idealnie leżeć. Pięknie podkreśla mi rumieńce. Kręcone włosy niesfornie dają spiąć się w luźny kok, a ja dalej nie wiem, dlaczego tam idę. Bałam się opowiedzieć o tym wszystkim mamie, nawet Harriett nie pisnęłam ani słówka. Może ona by mnie powstrzymała.
Przez to, że trzymałam się z dala od rodów arystokrackich, w małżeństwie widziałam przecudowną świętość. Rozczulała mnie dekoracja ślubnego namiotu. Nawet jeśli większość ludzi narzekała na przesyt, potrafiłam zauważyć tu coś, co mogło charakteryzować przyszłych małżonków. To symboliczne tak miało być wstępem do wspaniałego życia. Poczułam ukłucie w okolicy serca, chociaż nie znałam żadnego z głównych bohaterów wieczoru tak dobrze jak niewątpliwie powinnam, zazdrościłam im tego. Czy odkryją w sobie szczęście? Czy to uczucie w ogóle gościło wśród rodów szlacheckich? Trzymałam dłoń na ramieniu Samaela, czując się jak jego ozdoba. Świetny wymyślił prezent, a ja nie śmiałam mu podać innego pomysłu. Lustro mogło być symbolem kruchości idealnego małżeństwa, lecz tego już nie komentowałam. Podziękowałam za kieliszek szampana i ledwie umoczyłam w nim usta. Wcale nie czułam się skrępowana, to ty mnie onieśmielałeś. Czekałam na twój gest, aluzję, że musimy podejść do państwa młodych, bo ty miałeś podejmować decyzję. Nie wiem, czy byłam twoją ochroną, mimo wszystko pochodziłam z bogatej rodziny, a wyczyn ciotki Jocundy wciąż był na pewno obgadywany na sabatach. Chcę się zatracić i dobrze bawić, nawet jeśli moje myśli przerywa słodki głosik. Czuję lekkie szarpnięcie, lecz na pewno Samael je opanował. Czy mogę ci mówić już po imieniu?
- Lady Yaxley, cóż za niespodzianka – mówię jak ostatnia idiotka, bo dziwne byłoby jakby większość szlachty nie zebrałaby się na ślubie. Dygam, ukazując ci szacunek, nawet jeśli się znamy z Hogwartu, ty masz herb, ja mam szaloną ciotkę. Zadajesz mi tak bezpośrednie pytanie, chociaż mama mówiła, że tego nigdy się nie robi. Przytakuję głową, potwierdzając wątpliwości lady Yaxley. Automatycznie wypiłam trochę więcej szampana.
- Och, dziękuję – rumienię się, spoglądając na sukienkę – To projekt Harriet, ma niesamowity talent – przyznaję, a zarazem od razu polecam projektantkę. Nawet przez myśl m przeszło, że gdybym wyglądała gorzej niż „szlachciaka”, Samael odprawiłby mnie do domu. Zrobiłbyś to, prawda?
- Będą mieli piękne dzieci – to jestem w stanie wydusić, bo atmosfera dziwnie się staje napięta, czy to teatr, czy to jakaś farsa? W tłumie migają mi znajome twarze, a ja stoję, wciąż trzymając Samaela pod ramię, staram się uśmiechać i pokazywać innym, że jestem dumna z tego miejsca, że lepiej być wcale nie mogło. Tylko prawdziwi przyjaciele zobaczą, czy to maska czy prawdziwy uśmiech. Och, Samaelu, czego mam życzyć obcym mi ludziom? Aby nie rozpadli się z taką łatwością jak to lustro, które im podarowaliśmy?
self destruction is such a pretty little thing
Eilis Avery
Zawód : alchemik w szpitalu Świętego Munga
Wiek : 20
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Zamężna
więc pogrzebałam moją miłość w głowie
i pytali ludzie
dlaczego moja głowa ma kształt kwiatu
i dlaczego moje oczy świecą jak dwie gwiazdy
i dlaczego moje wargi czerwieńsze są niż świt
chwyciłam miłość aby ją połamać
lecz giętka była oplotła mi ręce
i moje ręce związane miłością
pytają ludzie czyim jestem więźniem
i pytali ludzie
dlaczego moja głowa ma kształt kwiatu
i dlaczego moje oczy świecą jak dwie gwiazdy
i dlaczego moje wargi czerwieńsze są niż świt
chwyciłam miłość aby ją połamać
lecz giętka była oplotła mi ręce
i moje ręce związane miłością
pytają ludzie czyim jestem więźniem
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
W życie żadnego arystokraty nie jest wpisane długo i szczęśliwie. To dwie silnie kontrastujące ze sobą płaszczyzny, które mimo usilnych starań wszystkich nie potrafiły się połączyć. Nielicznym się udawało, ale często był to ślepy przypadek. Inaczej szczęście mogła zapewnić jedynie dezercja, oficjalne wykreślenie się z rodzinnego drzewa genealogicznego. Pozwalało to na rozpoczęcie tej niezwykłej podróży za głosem swojego serca w poszukiwaniu własnej definicji spełnionego życia. Z pozoru mogło się wydawać, że jemu się udało. Że blond włosy Avery z trudem, bo trudem, ale dał radę połączyć te płaszczyzny tylko i wyłącznie pracą własnych rąk. Niestety pozory mylą, chociaż często tak łatwo po prostu się w nic zatracić. Owszem, wykonywał zawód zazwyczaj dla szlachciców niedostępny, ogólnie przez nich pogardzany, ale dla niego stanowiący istną krynicę satysfakcji i wolności. Nie został też póki co przymuszony do ożenku z wybraną przed rodziców kobietą. Czy jednak był szczęśliwy? Zdecydowanie nie. Być może zdarzały mu się chwile niespodziewanej radości, ale zazwyczaj szybko przeganiały je czarne chmury wiecznie zawieszone nad jego głową. Wszystko, co przeżył składało się na te przytłaczające obłoki i rzucało cień, przez który ciężko było przebić się czemukolwiek. Jednak Mavis znała to wszystko na wylot. Poznała jego skrzętnie skryte tajemnice, nawet te, których nie mógł wyjawić bliźniaczce i przyjacielowi. Wiedziała, chociaż on nawet nie wypowiedział jednego słowa o tym, co go spotkało. Chociaż początkowo miał co do tego wszystkiego mieszane uczucia to i tak pojawił się z Mavis na weselu swojej ulubionej kuzynki, której długo i szczęśliwie było właśnie składane na ołtarzu wyższemu dobru. Mógł współczuć Megarze, ale ta emocja w żaden sposób się nie liczyła ani jej nie pomagała. Tak samo jak nienawiść, którą obdarował Deimosa, ślepo zapatrzonego w czystość krwi szlachcica niemającego nawet tyle taktu, żeby zrezygnować z udziału w amatorskim wyścigu będąc od dziecka trenowanym w tym sporcie. Nie żałował jednak sobie tego uczucia, gdy pojawił się ze swoją towarzyszką w niesamowicie białym i do przesady różanym namiocie ślubnym, w którym rozgrywał się cały ten spektakl. Søren czuł się trochę ciemną plamą, niemal czarną owcą, wśród tego zebranego tłumu, odziany w ciemne, uroczyste szaty wykonane u krawca specjalnie na tę okazję. Nikt jednak nie jest w stanie wyczytać z jego twarz ani krzty jakiegokolwiek uczucia. Wszystko bardzo dokładnie ukryte za perfekcyjną maską stonowanego chłodu i obojętności, która jak zwykle ani na chwilę go nie zawodzi. Sprawuje się tym doskonalej, że bez problemu przychodzi mu uniesienie leciutko w górę kącików ust w odpowiedzi na uśmiech Mavis. Wyraz ten jednak szybko blednie, gdy mijają jego brata. Na szczęście obaj obrali słuszną drogę wzajemnej ignorancji, dzięki czemu nie grozi im ponowna konfrontacja. Po poprzedniej nie ma już śladów za sprawą wyjątkowo biegłego w sztuce magii uzdrawiającej Selwyna, którego widzi u boku swojej siostry. Nie ma czasu na wymianę grzeczności, więc tylko uśmiecha się do niej blado. Na stole uginającym się od prezentów ślubnych układa opakowany w papier w rodowych barwach Averych pakunek. Karafka z rżniętego kryształu z ręcznie wykonanymi zdobieniami to uniwersalny przedmiot, doskonale przechowuje zarówno drogie alkohole jak i trucizny. Na pewno się przyda.
Dalej wędruję w milczeniu z Mavis, kiwam głową na powitanie, a potem w końcu rozpoczyna się uroczystość zaprzedania duszy diabłu. Widok Allison wśród druhen łamie mu serce, bo wie, że wkrótce i ona stanie na wspaniałym kobiercu w celu wypowiedzenia słów przysięgi. Jeśli jednak można dostrzec pozytywy w tej całej sytuacji to jednym z nich na pewno jest Selwyn. Nie sądził, że kiedykolwiek to powie, ale ten nieprzekonany do Samaela chłopak jest niewątpliwie lepszy niż cały ten Carrow, któremu Megara właśnie przysięgła swą miłość.
Bo burzy oklasków zabiera Mavis w jakieś odludne miejsce, o ile można znaleźć takie w tym cholernym namiocie i wyławia dwa kieliszki napełnione winem. Ta farsa wydaje się wyciskać z niego wszelkie soki, więc łyk procentowego napitku stanowi boskie ukojenie.
- Chcesz kogoś zaczepić? – pyta uprzejmie, bo nawet tutaj ściany mają uszy i wychwycą każdą fałszywą nutę. Søren zresztą chętnie uciekłby już stąd, ale bycie częścią najbliższej rodziny panny młodej zobowiązywało. Poza tym nie chciał zawieść Mavis, wszak zaoferował jej swoje towarzystwo jakiekolwiek by ono nie było.
Dalej wędruję w milczeniu z Mavis, kiwam głową na powitanie, a potem w końcu rozpoczyna się uroczystość zaprzedania duszy diabłu. Widok Allison wśród druhen łamie mu serce, bo wie, że wkrótce i ona stanie na wspaniałym kobiercu w celu wypowiedzenia słów przysięgi. Jeśli jednak można dostrzec pozytywy w tej całej sytuacji to jednym z nich na pewno jest Selwyn. Nie sądził, że kiedykolwiek to powie, ale ten nieprzekonany do Samaela chłopak jest niewątpliwie lepszy niż cały ten Carrow, któremu Megara właśnie przysięgła swą miłość.
Bo burzy oklasków zabiera Mavis w jakieś odludne miejsce, o ile można znaleźć takie w tym cholernym namiocie i wyławia dwa kieliszki napełnione winem. Ta farsa wydaje się wyciskać z niego wszelkie soki, więc łyk procentowego napitku stanowi boskie ukojenie.
- Chcesz kogoś zaczepić? – pyta uprzejmie, bo nawet tutaj ściany mają uszy i wychwycą każdą fałszywą nutę. Søren zresztą chętnie uciekłby już stąd, ale bycie częścią najbliższej rodziny panny młodej zobowiązywało. Poza tym nie chciał zawieść Mavis, wszak zaoferował jej swoje towarzystwo jakiekolwiek by ono nie było.
okay, i hated you but even when you left, there was never a day that i’ve forgotten about you and even though i actually miss you, i’m gonna erase you now cause that’ll hurt way less
than blaming you
Soren Avery
Zawód : pałkarz Os z Wimbourne
Wiek : 26
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Zaręczony
jest szósta mojego serca
a po kątach trudno pozbierać wczorajszy dzień
a po kątach trudno pozbierać wczorajszy dzień
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Wszyscy mnie zawiedliście Ta myśl musiała w końcu wypłynąć. Wszyscy mnie zawiedliście swoim współczuciem, smutnymi spojrzeniami, pokrzepiającymi mowami i planami jak wszystko zakończyć. Zawiedliście cię mnie, bo żaden z was nie zamienił swoich planów w czyn. Żaden z was nie przejął inicjatywy i nie usunął przeszkody spod moich nóg. Nikt z was nie zrozumiał, że nigdy nie będę wstanie pozbyć się drugiego człowieka. Śmiertelne zaklęcie nigdy nie padnie z moich ust a dłoń nie przechyli się by wlać truciznę. Nie będę manipulować, kłamać i oszukiwać. Nie potrafię i wszyscy o tym wiecie. Droga Allison, jeśli powtarzasz, że wciąż jestem Malfoyem nie zapominaj, jaką rolę przydzielił mi mój ród. Jestem tą na wpół szaloną siostrą. Buntowniczką o skłonnościach do czynienia dobra łamiącą przy tym wszystkie konwenanse. Tak ciężko było żyć w ten sposób a wygranie czegokolwiek było niemal niemożliwe.
No właśnie… wygranie . Co jeśli ja już nie chce dalej walczyć? Co jeśli mam dość krzywych spojrzeń i kąśliwych uwag? Czy naprawdę stałoby się coś złego gdyby po prostu chciała żyć? On przecież stracił nawet więcej niż ja. Uzależnił się od smaku wolności i swobody a teraz przypięto mu kulę u nogi w postaci żony. Wszyscy wróżą mu w związku z tym tak liczne kłopoty. Wiem, że będzie je miał. Wiem, że mój buntowniczy charakter prędzej czy później da o sobie znać. Wiem, że doprowadzi on do wielu wojen, w których cierpieć będę tylko ja Czy naprawdę byłoby źle gdybym, choć na ten jeden wieczór odpuściła? Megarę Malfoy charakteryzowało dobre serce, więc może ta cecha przeżyje i w Lady Carrow. Róża bez kolców jest jedyna i wyjątkowa
Mimo tak pięknych słów wciąż miałam przecież swój plan, którego będę się trzymać. Trzy demony, trzy fiolki, trzy różne strategie przetrwania. To, który z nich wejdzie w życie zależy tylko ode mnie, Deimos i co najgorsze losu. Nikomu o ty nie mówiłam i już tego nie zrobię. Tak będzie o wiele prościej. Nikt nie będzie mi doradzał lub próbował wyperswadować tego z głowy. Od dziś jestem dorosła. Podejmuje własne decyzje i nie potrzebuje niczyjej pomocy.
Słysząc odmowę nie mogłam się powstrzymać od grymasu rozbawienia. No tak Allison nie pozwoli mi dziś odlecieć na różowej chmurce. Tylko, dla czego moje życie znów jest porównywane do rozgrywki? Ktoś liczy punkty? Kto wygrywa? Powinnam ja…przecież to moje życie! Na wzmiankę o krojeniu tortu uniosła lekko głowę patrząc na nią zaskoczona. Kilka chwil zajęło mi zrozumienie, że to przecież nie koniec. Przedstawienie wciąż trwa i jeszcze daleko do końca. Wizja, którą podsunęła mi Allison powoduje u mnie cichy chichot. - a może dwie? - spytałam cicho próbując się pozbyć oznak rozbawienia. Jakimś cudem udało mi się wepchnąć pierwiastek szalonej panny Malfoy z powrotem do klatki. Przyjdzie jeszcze czas by go wypuścić, ale nie teraz. Chciałam już wejść do środka, gdy nagle do moich uszu doszło tych pięć wyjątkowo dziwnych wyjątkowo niepasujących do siebie słów. Przez kilka chwil patrzyłam na siostrę nie do końca wierząc, że to ona jest ich autorką. Ale tak, nie pomyliłam się. Naprawdę była ze mnie duma. I to wszystko dla tego, że jeszcze nie urządziłam sceny i nie byłam właśnie w drodze na drugi koniec świata? No tak, przecież jestem tą szaloną siostrą
Kolejne słowa Astorii wyrwały mnie z jednego toku rozmyślań i wprowadziły w dugi. Czy już do końca swoich dni będę zawieszona pomiędzy byciem Malfoyem a Carrowem? Chciałam zrozumieć, co oznaczało bycie tym drugim. Chciałam się zmierzyć z byciem różą. Odsunęłam wszystko na bok by przenieść wzrok to na Allison to na moją siostrę uśmiechając się przy tym zadziornie. - Jak nigdy . Weszłam ostrożnie do środka mając nadzieję, że ani Deimos ani inni goście zbyt szybko nie zauważ, że wróciłam. Obie chyba tego potrzebowały. Pokazania, że jeszcze nie jest ze mną tak źle i że jeszcze mam w sobie wolę walki. Nawet, jeśli dziś pragnę pokoju.
No właśnie… wygranie . Co jeśli ja już nie chce dalej walczyć? Co jeśli mam dość krzywych spojrzeń i kąśliwych uwag? Czy naprawdę stałoby się coś złego gdyby po prostu chciała żyć? On przecież stracił nawet więcej niż ja. Uzależnił się od smaku wolności i swobody a teraz przypięto mu kulę u nogi w postaci żony. Wszyscy wróżą mu w związku z tym tak liczne kłopoty. Wiem, że będzie je miał. Wiem, że mój buntowniczy charakter prędzej czy później da o sobie znać. Wiem, że doprowadzi on do wielu wojen, w których cierpieć będę tylko ja Czy naprawdę byłoby źle gdybym, choć na ten jeden wieczór odpuściła? Megarę Malfoy charakteryzowało dobre serce, więc może ta cecha przeżyje i w Lady Carrow. Róża bez kolców jest jedyna i wyjątkowa
Mimo tak pięknych słów wciąż miałam przecież swój plan, którego będę się trzymać. Trzy demony, trzy fiolki, trzy różne strategie przetrwania. To, który z nich wejdzie w życie zależy tylko ode mnie, Deimos i co najgorsze losu. Nikomu o ty nie mówiłam i już tego nie zrobię. Tak będzie o wiele prościej. Nikt nie będzie mi doradzał lub próbował wyperswadować tego z głowy. Od dziś jestem dorosła. Podejmuje własne decyzje i nie potrzebuje niczyjej pomocy.
Słysząc odmowę nie mogłam się powstrzymać od grymasu rozbawienia. No tak Allison nie pozwoli mi dziś odlecieć na różowej chmurce. Tylko, dla czego moje życie znów jest porównywane do rozgrywki? Ktoś liczy punkty? Kto wygrywa? Powinnam ja…przecież to moje życie! Na wzmiankę o krojeniu tortu uniosła lekko głowę patrząc na nią zaskoczona. Kilka chwil zajęło mi zrozumienie, że to przecież nie koniec. Przedstawienie wciąż trwa i jeszcze daleko do końca. Wizja, którą podsunęła mi Allison powoduje u mnie cichy chichot. - a może dwie? - spytałam cicho próbując się pozbyć oznak rozbawienia. Jakimś cudem udało mi się wepchnąć pierwiastek szalonej panny Malfoy z powrotem do klatki. Przyjdzie jeszcze czas by go wypuścić, ale nie teraz. Chciałam już wejść do środka, gdy nagle do moich uszu doszło tych pięć wyjątkowo dziwnych wyjątkowo niepasujących do siebie słów. Przez kilka chwil patrzyłam na siostrę nie do końca wierząc, że to ona jest ich autorką. Ale tak, nie pomyliłam się. Naprawdę była ze mnie duma. I to wszystko dla tego, że jeszcze nie urządziłam sceny i nie byłam właśnie w drodze na drugi koniec świata? No tak, przecież jestem tą szaloną siostrą
Kolejne słowa Astorii wyrwały mnie z jednego toku rozmyślań i wprowadziły w dugi. Czy już do końca swoich dni będę zawieszona pomiędzy byciem Malfoyem a Carrowem? Chciałam zrozumieć, co oznaczało bycie tym drugim. Chciałam się zmierzyć z byciem różą. Odsunęłam wszystko na bok by przenieść wzrok to na Allison to na moją siostrę uśmiechając się przy tym zadziornie. - Jak nigdy . Weszłam ostrożnie do środka mając nadzieję, że ani Deimos ani inni goście zbyt szybko nie zauważ, że wróciłam. Obie chyba tego potrzebowały. Pokazania, że jeszcze nie jest ze mną tak źle i że jeszcze mam w sobie wolę walki. Nawet, jeśli dziś pragnę pokoju.
Rudowłosa, kiedy obadała już trochę teren i poczuła się bardziej pewnie, podniosła głowę i nie kurczyła się już tak bardzo. Nadal nie zamierzała zwracać na siebie zbyt dużej uwagi, chociaż tak naprawdę miała nikłe szanse na powodzenie w tej sprawie, jednak nie chciała też niepotrzebnie robić z siebie ofiary losu. Nie była przecież biedną, szarą myszką i miała swoje zasady. W kaszę się jej ot tak nie dmuchało.
Barry właśnie opowiadał o związkach jej kuzynostwa, gdy ta widocznie zaczęła doszukiwać się w tłumie znajomych twarzy. Oczy Sam wodziły po sylwetkach czarodziejów, za to jej myśli - po przestrzeni, do której dawno się nie wybierały...
Rodzina... Garrett Weasley. Wyglądasz dziś jak... zawsze. Nigdy bym jednak nie pomyślała, że znajdziesz sobie kobietę. Weasleyowie nigdy nie grzeszyli urodą, ale mógłbyś się chociaż trochę postarać. Ściąłbyś te włosy. Ledwo odróżniam Cię od Twojej partnerki... Lyrę też już wydają za mąż? Czy to nie za wcześnie? No bo ile ona może mieć teraz lat? Osiemnaście? Uspokójcie się, bo za niedługo po Anglii będą biegali sami rudzielcy. Ciekawe czy gdzieś tu jest...? Pewnie nie. Nie dziwię się, szlacheckie śluby są przykre z tego co wiem. Gówno wiem, racja. Jestem pierwszy raz w życiu na ślubie w ogóle, a co dopiero szlacheckim. Cholerne szczęście cię kopnęło, Sam. Może spotkasz tu jakiegoś Caesara albo inną Milburgę i rozkręcicie imprezę? Zaraz, zaraz... Søren... No tak, rodzina matki też tu jest. Chciałabym was wszystkich lubić, wiecie?
- Hm? Ach, dobrze. - wyrwała się z przemyśleń i obserwacji, kiedy Barry poprosił o dyskrecję w sprawie jego pracy - Nie przywitasz się z bratem? - zapytała, prowadzona już w stronę stołu.
Nie żeby ją to jakoś specjalnie obchodziło, ale wydawało jej się, że rodzeństwo jakoś jest ze sobą związane i powinno się chociaż tolerować, a to co widziała w tym momencie, było jawną próbą Weasleyów uniknięcia kontaktu ze sobą nawzajem. Jej relacje z obiema rodzinami były dość zawiłe i niechętnie je rozwijała. Była bardzo niewygodna zarówno dla Weasleyów, jak i Averych, więc starała się raczej nie prowokować ich do zbędnej ingerencji w jej życie, ingerencją w życie ich. Coś tylko dziwnego czuła, kiedy widziała ich wszystkich w tym jednym miejscu. Nie wiedziała niestety czy to chęć wszczęcia jakiejś rewolucji, nienawiść, ukryta miłość... W każdym razie jakieś trudne uczucie wypełniało ją na samą myśl o możliwości rozmowy z Allison, Sørenem czy Garrettem i niewątpliwie wiązało się ono z satysfakcją. Do Barry'ego się już przyzwyczaiła, bo w końcu razem pracują, ale reszty nie widziała od bardzo dawna.
Przystanęli w końcu przy stole. W Samanthcie odezwał się wilczy głód - ostatnio dane było jej ujrzeć tyle jedzenia w dzieciństwie, na jakiejś imprezie rodzinnej u Weasleyów. Nie, nie... Tam było tego zdecydowanie mniej, przecież są biedni. Za to Sam była teraz jeszcze biedniejsza, dlatego to, co znajdowało się na stole, układało się w jej głowie w jeden wielki raj.
Dzisiaj nie musi jeść ziemniaczanej zupy. Mimo wszystko, był to wspaniały dzień.
Do jedzenia zabrała się powoli i spokojnie, jak wypada na takiej uroczystości.
Spojrzała jeszcze raz w tłum.
Skamander...
Barry właśnie opowiadał o związkach jej kuzynostwa, gdy ta widocznie zaczęła doszukiwać się w tłumie znajomych twarzy. Oczy Sam wodziły po sylwetkach czarodziejów, za to jej myśli - po przestrzeni, do której dawno się nie wybierały...
Rodzina... Garrett Weasley. Wyglądasz dziś jak... zawsze. Nigdy bym jednak nie pomyślała, że znajdziesz sobie kobietę. Weasleyowie nigdy nie grzeszyli urodą, ale mógłbyś się chociaż trochę postarać. Ściąłbyś te włosy. Ledwo odróżniam Cię od Twojej partnerki... Lyrę też już wydają za mąż? Czy to nie za wcześnie? No bo ile ona może mieć teraz lat? Osiemnaście? Uspokójcie się, bo za niedługo po Anglii będą biegali sami rudzielcy. Ciekawe czy gdzieś tu jest...? Pewnie nie. Nie dziwię się, szlacheckie śluby są przykre z tego co wiem. Gówno wiem, racja. Jestem pierwszy raz w życiu na ślubie w ogóle, a co dopiero szlacheckim. Cholerne szczęście cię kopnęło, Sam. Może spotkasz tu jakiegoś Caesara albo inną Milburgę i rozkręcicie imprezę? Zaraz, zaraz... Søren... No tak, rodzina matki też tu jest. Chciałabym was wszystkich lubić, wiecie?
- Hm? Ach, dobrze. - wyrwała się z przemyśleń i obserwacji, kiedy Barry poprosił o dyskrecję w sprawie jego pracy - Nie przywitasz się z bratem? - zapytała, prowadzona już w stronę stołu.
Nie żeby ją to jakoś specjalnie obchodziło, ale wydawało jej się, że rodzeństwo jakoś jest ze sobą związane i powinno się chociaż tolerować, a to co widziała w tym momencie, było jawną próbą Weasleyów uniknięcia kontaktu ze sobą nawzajem. Jej relacje z obiema rodzinami były dość zawiłe i niechętnie je rozwijała. Była bardzo niewygodna zarówno dla Weasleyów, jak i Averych, więc starała się raczej nie prowokować ich do zbędnej ingerencji w jej życie, ingerencją w życie ich. Coś tylko dziwnego czuła, kiedy widziała ich wszystkich w tym jednym miejscu. Nie wiedziała niestety czy to chęć wszczęcia jakiejś rewolucji, nienawiść, ukryta miłość... W każdym razie jakieś trudne uczucie wypełniało ją na samą myśl o możliwości rozmowy z Allison, Sørenem czy Garrettem i niewątpliwie wiązało się ono z satysfakcją. Do Barry'ego się już przyzwyczaiła, bo w końcu razem pracują, ale reszty nie widziała od bardzo dawna.
Przystanęli w końcu przy stole. W Samanthcie odezwał się wilczy głód - ostatnio dane było jej ujrzeć tyle jedzenia w dzieciństwie, na jakiejś imprezie rodzinnej u Weasleyów. Nie, nie... Tam było tego zdecydowanie mniej, przecież są biedni. Za to Sam była teraz jeszcze biedniejsza, dlatego to, co znajdowało się na stole, układało się w jej głowie w jeden wielki raj.
Dzisiaj nie musi jeść ziemniaczanej zupy. Mimo wszystko, był to wspaniały dzień.
Do jedzenia zabrała się powoli i spokojnie, jak wypada na takiej uroczystości.
Spojrzała jeszcze raz w tłum.
Skamander...
Kiedy zabawiany przez gości, przyjmował ich szczere gratulacje, ona znika z Deimosowego pola widzenia. Czyżby zaplanowała swoją ucieczkę w tak ekspresowym tempie? Może tak byłoby lepiej, dopełniliby prawie każdego punktu z umowy. Oczywiście, że okryłby się hańbą, skoro nie upilnował nawet pięć minut po ślubie. Ale byłoby to bezcelowe, i tak by ją przytargał spowrotem za włosy. Nie, nie byłaby chyba aż tak głupia. Przecież szczyci się umiejętnością czytania. Musi więc wiedzieć, że znalazłby ją, albo nawet nie on, a sudzy.
Wydaje mu się, że pomiędzy bladoróżem dostrzega krwistą czerwień z zarysem postaci podobnej do Milburgii. Czy przyszłaby na jego ślub? Nie, to niemożliwe. Nie szuka jej w tłumie, chociaż spojrzenie co jakiś czas biegnie do końcowych punktów w namiocie. Gdzieś tam majaczy bliska jego duszy osoba. Ale to zjawa, tak podpowiada mu mózg i Fobos, który stoi za Deimosem z miną równie chmurną, ale większymi nadziejami. Daje znak bratu, że pojawiła się już jego małżonka. Carrow wcale nie śpieszył się, by znów znaleźć się obok niej. Jeszcze będą mieli tak wiele dni na to.. Odwraca się, by przyjąć z ręki Adriena najszczersze słowa. Poczciwy staruszek nieco rozjaśnił ten dzień, a jednak dał Carrowowi do myślenia. O czym chce z nim porozmawiać? - Na pewno poslę po ciebie niebawem, mój drogi kuzynie - obiecuje Adrienowi, wiedząc że gdyby przyznał, jak bardzo chciały uciec już w tym momencie, mógłby rzeczywiście skłonić do tego nieobliczalnego kuzyna. Sam Fobos jednak za plecami dawal jednak siłę, bo nie zrobic tego głupostwa. A kiedy Adrien znikł by szukać Pączusia, Deimos obrócił się w tłumie i dostrzegł, jak rzeczywiście Megara wraca do namiotu. Była znów otoczona srokami, które niczym trenerzy zagrzewali ją do bójki z ringu. Tracąc czas. Niech zajmują się wiciem własnych gniazdek, a nie wtykaniem nosa w nieswoje sprawy. Avery mogłaby zainteresować się własnym ogniostowłosym narzeczonym, bo on najwyraźniej wzroku z niej nie spuszcza. Zaś do starszej panny Malfoy, Deimos mógł się tylko szyderczo uśmiechać. Czy nie sądziła, że to ona dziś stanie z nim na kobiercu? Byłoby to pewnie lepiej widziane, by wydać w kolejności córki. Już jej partner miga Carrowowi przed oczami. Biedny Anthony, więc to jego teraz czeka ten sam los? Na całe szczęście Deimos upatrywał w nim bardziej swego drucha niż wroga - wszak trzeba było zewrzeć szyki przeciwko frontowi Malfoy. Zauważył, bo bystry jest chłopak, dość osobliwą sprawę: zagubione spojrzenia partnerek przyjaciółek Megary. Zagubione spojrzenia, szukające ich w tym tłumie. Oni za prawdę chcieli pilnować zwych panien. Czym różnili się od Deimosa, któremu nawet na rękę było, że przez pierwszą godzinę sam sterczał i rozmawiał ze swoimi znajomymi.
Znajomymi, pomiędzy którymi znalazła się nawet Samatha Weasley. Deimos skrzywił się, bo mogłaby się postarać i wybrać coś bardziej w guście salonowym. Teraz już na pewno wszyscy zauważą jej obecność, a przecież miała się nie wyróżniać. Rozmawiała z Barrym, który w krótce miał wejść do rodziny Carrow, dzieki Marcelyn. Dobrze, niech rozmawiają. Deimos chce już iść oswobodzić swą małżonkę ze szponów harpii, kiedy drogę zastępuje mu P ą c z u ś.
- Inaro, szukaliśmy cię - wita się z kuzynką i chce jej dać tym samym do zrozumienia, że wszyscy wiedzą, gdzie przepadła. Wzrok Dejma nie wyraża wielkiego potępienia, raczej pozytywną rezygnację. - Lord Nott pragnie z Tobą pomówić - przypomina jej o obowiązkach, po czym dodaje. - Twój ojciec zaś pragnie niedopuścić do tej rozmowy i sam ukrywa się przed Nestorem.
Pogaduszki z niepokorną Inarą musiały być tak rzadkie, że nawet nie wiedział, co właściwie mógłby jej powiedzieć. Dobrze cię widzieć?
Wydaje mu się, że pomiędzy bladoróżem dostrzega krwistą czerwień z zarysem postaci podobnej do Milburgii. Czy przyszłaby na jego ślub? Nie, to niemożliwe. Nie szuka jej w tłumie, chociaż spojrzenie co jakiś czas biegnie do końcowych punktów w namiocie. Gdzieś tam majaczy bliska jego duszy osoba. Ale to zjawa, tak podpowiada mu mózg i Fobos, który stoi za Deimosem z miną równie chmurną, ale większymi nadziejami. Daje znak bratu, że pojawiła się już jego małżonka. Carrow wcale nie śpieszył się, by znów znaleźć się obok niej. Jeszcze będą mieli tak wiele dni na to.. Odwraca się, by przyjąć z ręki Adriena najszczersze słowa. Poczciwy staruszek nieco rozjaśnił ten dzień, a jednak dał Carrowowi do myślenia. O czym chce z nim porozmawiać? - Na pewno poslę po ciebie niebawem, mój drogi kuzynie - obiecuje Adrienowi, wiedząc że gdyby przyznał, jak bardzo chciały uciec już w tym momencie, mógłby rzeczywiście skłonić do tego nieobliczalnego kuzyna. Sam Fobos jednak za plecami dawal jednak siłę, bo nie zrobic tego głupostwa. A kiedy Adrien znikł by szukać Pączusia, Deimos obrócił się w tłumie i dostrzegł, jak rzeczywiście Megara wraca do namiotu. Była znów otoczona srokami, które niczym trenerzy zagrzewali ją do bójki z ringu. Tracąc czas. Niech zajmują się wiciem własnych gniazdek, a nie wtykaniem nosa w nieswoje sprawy. Avery mogłaby zainteresować się własnym ogniostowłosym narzeczonym, bo on najwyraźniej wzroku z niej nie spuszcza. Zaś do starszej panny Malfoy, Deimos mógł się tylko szyderczo uśmiechać. Czy nie sądziła, że to ona dziś stanie z nim na kobiercu? Byłoby to pewnie lepiej widziane, by wydać w kolejności córki. Już jej partner miga Carrowowi przed oczami. Biedny Anthony, więc to jego teraz czeka ten sam los? Na całe szczęście Deimos upatrywał w nim bardziej swego drucha niż wroga - wszak trzeba było zewrzeć szyki przeciwko frontowi Malfoy. Zauważył, bo bystry jest chłopak, dość osobliwą sprawę: zagubione spojrzenia partnerek przyjaciółek Megary. Zagubione spojrzenia, szukające ich w tym tłumie. Oni za prawdę chcieli pilnować zwych panien. Czym różnili się od Deimosa, któremu nawet na rękę było, że przez pierwszą godzinę sam sterczał i rozmawiał ze swoimi znajomymi.
Znajomymi, pomiędzy którymi znalazła się nawet Samatha Weasley. Deimos skrzywił się, bo mogłaby się postarać i wybrać coś bardziej w guście salonowym. Teraz już na pewno wszyscy zauważą jej obecność, a przecież miała się nie wyróżniać. Rozmawiała z Barrym, który w krótce miał wejść do rodziny Carrow, dzieki Marcelyn. Dobrze, niech rozmawiają. Deimos chce już iść oswobodzić swą małżonkę ze szponów harpii, kiedy drogę zastępuje mu P ą c z u ś.
- Inaro, szukaliśmy cię - wita się z kuzynką i chce jej dać tym samym do zrozumienia, że wszyscy wiedzą, gdzie przepadła. Wzrok Dejma nie wyraża wielkiego potępienia, raczej pozytywną rezygnację. - Lord Nott pragnie z Tobą pomówić - przypomina jej o obowiązkach, po czym dodaje. - Twój ojciec zaś pragnie niedopuścić do tej rozmowy i sam ukrywa się przed Nestorem.
Pogaduszki z niepokorną Inarą musiały być tak rzadkie, że nawet nie wiedział, co właściwie mógłby jej powiedzieć. Dobrze cię widzieć?
Nie bądźmy już tacy drobiazgowi. Pamiętałam ją jeszcze z Hogwartu, Eilis jest przecież w wieku mojej siostry, więc orientowanie się w młodszych rocznikach wcale nie było dla mnie takim problemem. Zresztą, nie byłam dla nich taka nie miła o ile nikt nie zaszedł mi za skórę. Dystans, jaki starała się zachować dziewczyna, jednak wyczułam więc nie miałam zamiaru się zbytnio narzucać. W między czasie spojrzałam na jej dłoń, na ramieniu Averego i uśmiechnęłam się pod nosem. Czyżby niedługo miał odbyć się kolejny ślub?
- Harriett? Pani Naifeh? Niestety nigdy nie miałam okazji założyć od niej sukienkę, ale chyba będę musiała się do niej wybrać - ponownie spojrzałam na sukienkę Eilis. - Niezwykle się postarała.
Ucieszyło mnie, że dziewczyna się zarumieniła z komplementu. Czy ja miałam dzisiaj jakiś dzień dobroci? Rzadko przebywałam raczej w nieszlacheckim towarzystwie, o ile nie zmusiła mnie do tego sytuacja, a jak już się tak stało - tak jak właśnie w tym momencie - to starałam się wypaść dobrze, nie byłam przecież taka zła.
Na wspomnienie Eilis o dzieciach, miałam wrażenie, że żyłka na skroni mi zapikała. Odruchowo złapałam się za głowę, lekko rozmasowując to miejsce, a potem z uśmiechem zamoczyłam usta w kieliszku, który nadal dzierżyłam w dłoniach.
- Tak, oboje mają bardzo dobre… geny. Wszyscy chyba liczą na to, że pani Carrow urodzi pierwszego synka, jak mniemam, jej mąż byłby z tego faktu niezwykle zadowolony - odpowiedziałam jej.
Korzystając z chwili ciszy, która zapadła pomiędzy nami, rozejrzałam się namiocie. Szybko rzuciły mi się w oczy rude czupryny. Wiedziałam, że należą do Weasley’ów, nie trudno było ich nie rozpoznać, jedna twarz jednak była dla mnie niezwykłym zaskoczeniem.
- Co robi tutaj Samantha Weasley? - zapytałam trochę zbyt głośno.
Jeszcze w czasach szkolnych była jedną z moich dobrych koleżanek, z którymi lubiłam spędzać czas i rozmawiać. Kto wie, na jakim poziomie znajomości były by dzisiaj, gdyby Sam nie została wydziedziczona? Może właśnie stały by gdzieś i plotkowały, dobrze się razem bawiąc?
Wzięłam głębszy wdech i odwróciłam wzrok ponownie rozglądając się po namiocie. Zauważyłam, że goście powoli zbierają się do składania życzeń parze młodej. Ja również będę musiała tam podejść, ktoś musi złożyć życzenia od całej rodziny.
- Wypadało by podejść i złożyć gratulacje, ale chyba poczekam, aż rodzina państwa Carrow zrobi to pierwsza - stwierdziłam, ponownie odwracając się do nic nie mówiącego Samaela i Eilis.
- Harriett? Pani Naifeh? Niestety nigdy nie miałam okazji założyć od niej sukienkę, ale chyba będę musiała się do niej wybrać - ponownie spojrzałam na sukienkę Eilis. - Niezwykle się postarała.
Ucieszyło mnie, że dziewczyna się zarumieniła z komplementu. Czy ja miałam dzisiaj jakiś dzień dobroci? Rzadko przebywałam raczej w nieszlacheckim towarzystwie, o ile nie zmusiła mnie do tego sytuacja, a jak już się tak stało - tak jak właśnie w tym momencie - to starałam się wypaść dobrze, nie byłam przecież taka zła.
Na wspomnienie Eilis o dzieciach, miałam wrażenie, że żyłka na skroni mi zapikała. Odruchowo złapałam się za głowę, lekko rozmasowując to miejsce, a potem z uśmiechem zamoczyłam usta w kieliszku, który nadal dzierżyłam w dłoniach.
- Tak, oboje mają bardzo dobre… geny. Wszyscy chyba liczą na to, że pani Carrow urodzi pierwszego synka, jak mniemam, jej mąż byłby z tego faktu niezwykle zadowolony - odpowiedziałam jej.
Korzystając z chwili ciszy, która zapadła pomiędzy nami, rozejrzałam się namiocie. Szybko rzuciły mi się w oczy rude czupryny. Wiedziałam, że należą do Weasley’ów, nie trudno było ich nie rozpoznać, jedna twarz jednak była dla mnie niezwykłym zaskoczeniem.
- Co robi tutaj Samantha Weasley? - zapytałam trochę zbyt głośno.
Jeszcze w czasach szkolnych była jedną z moich dobrych koleżanek, z którymi lubiłam spędzać czas i rozmawiać. Kto wie, na jakim poziomie znajomości były by dzisiaj, gdyby Sam nie została wydziedziczona? Może właśnie stały by gdzieś i plotkowały, dobrze się razem bawiąc?
Wzięłam głębszy wdech i odwróciłam wzrok ponownie rozglądając się po namiocie. Zauważyłam, że goście powoli zbierają się do składania życzeń parze młodej. Ja również będę musiała tam podejść, ktoś musi złożyć życzenia od całej rodziny.
- Wypadało by podejść i złożyć gratulacje, ale chyba poczekam, aż rodzina państwa Carrow zrobi to pierwsza - stwierdziłam, ponownie odwracając się do nic nie mówiącego Samaela i Eilis.
Za wilczym śladem podążę w zamieć
I twoje serce wytropię uparte
Przez gniew i smutek, stwardniałe w kamieńRozpalę usta smagane wiatrem
I twoje serce wytropię uparte
Przez gniew i smutek, stwardniałe w kamieńRozpalę usta smagane wiatrem
Rosalie Yaxley
Zawód : doradczyni w zarządzie w Rezerwacie jednorożców w Gloucestershire
Wiek : 22
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Zamężna
Nienawidzę pająków... dlaczego to nie mogły być motyle?
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Półwila
Nieaktywni
Ciżba, tłum, swołocz - różnie mógł nazywać przepychający się wszędzie natłok osób, ich głosów, uniesionych wysoko głów, by wypatrzyć kogoś znajomego. Mieszające się zapachy perfum, powietrze drżące od nerwowego wyczekiwania - dojdzie do skandalu, którym świat magii żył od ślubu do ślubu? - jego własne myśli oplatające umysł niechcianymi maskami. Mógł być daleko stąd, mógł zanurzać się w wygodnym fotelu, wyciągać nogi na podnóżek, przekładać kartki książki i wcale nie przejmować się życzeniami, jakie miał złożyć młodej parze. I zapewne jeszcze rok temu by zrobił to bez większych wyrzutów sumienia, unikając nie tylko spotkań z własną rodziną, ale i z resztą arystokratycznej socjety. Niemniej teraz czuł się w obowiązku zaszczycić swoją osobą zbieraninę arystokratycznych głów; pokazać raz jeszcze swój powrót na salony i uciąć wszelkie spekulacje co do swojego zachowania. Toteż wcisnął się w elegancką szatę, przypudrował nosek i pewnym krokiem skierował się w największy i najbardziej zatłoczony fragment namiotu, gdzie ścisk i ciżba zbierały swoje żniwo. Darował sobie wybieranie prezentu na specjalne okazje, sięgając po jedną z książek ze swojej prywatnej biblioteki; postarał się nawet o to, by w miarę ładnie zawinąć ją w ozdobny papier, jednakoż zrobienie równie ozdobnej kokardy okazało się już ponad jego siły. Zaraz po przybyciu pyrgnął prezent na stos innych i zmył się czym prędzej, żeby go czasem nikt nie zagadał - a to byłoby mu strasznie nie na rękę, bo w tłumie osób wyszukiwał tej jedynej, która miała mu rozświetlić dzisiejszy dzień i którą miał rozkoszny zamiar wyrwać z rąk pilnującego jej smoka. Smoczysko jednakże chwilowo musiało być gdzieś daleko, bo Colin przepychając się przez tłum nie widział nigdzie powiewającej brody Fortinbrasa.
W każdym razie blond czuprynę jego córki dojrzał już po kilku minutach, wystrzeliwując do niej jak z procy, nie kłopocząc się nawet sięgnięciem po kieliszek, który uczynnie nadstawiał mu jeden z kelnerów. Szedł szybko, rozpychając się wręcz nieprzyzwoicie, by w tym czasie żaden niecny kawaler nie porwał mu jego prywatnej półwili; skupiwszy się wyłącznie na sylwetce Rosalie nie zwracał uwagi na to, z kim rozmawia, ani kto jej towarzyszy, dlatego też dopiero w chwili, gdy stanął już obok i gdy zginał się w pół w powitalnym ukłonie, dojrzał towarzyszącą jej parę.
- Samaelu, panno Yaxley - postarał się przywołać na twarz jej neutralny wyraz, chociaż czuł się cokolwiek zaskoczony obrotem sytuacji. Owszem, planował słodkie spotkanie sam na sam z Rosalie, gdy słońce przestanie przypiekać, a ciemności rozbłysną lampionami, ale w żadnej z wizji nie było Samaela. W dodatku w towarzystwie kobiety. - Pani...? - urwał wyczekująco, zastanawiając się, czy ta młoda dziewczyna jest przyjaciółką panny Yaxley, czy przyszła tu w towarzystwie Avery'ego. Jednak kolejne spojrzenie na ich zetknięte ramiona starczyło mu za odpowiedź. Zerknął z niedowierzaniem na Samaela, posyłając mu po sekundzie kpiące spojrzenie.
W każdym razie blond czuprynę jego córki dojrzał już po kilku minutach, wystrzeliwując do niej jak z procy, nie kłopocząc się nawet sięgnięciem po kieliszek, który uczynnie nadstawiał mu jeden z kelnerów. Szedł szybko, rozpychając się wręcz nieprzyzwoicie, by w tym czasie żaden niecny kawaler nie porwał mu jego prywatnej półwili; skupiwszy się wyłącznie na sylwetce Rosalie nie zwracał uwagi na to, z kim rozmawia, ani kto jej towarzyszy, dlatego też dopiero w chwili, gdy stanął już obok i gdy zginał się w pół w powitalnym ukłonie, dojrzał towarzyszącą jej parę.
- Samaelu, panno Yaxley - postarał się przywołać na twarz jej neutralny wyraz, chociaż czuł się cokolwiek zaskoczony obrotem sytuacji. Owszem, planował słodkie spotkanie sam na sam z Rosalie, gdy słońce przestanie przypiekać, a ciemności rozbłysną lampionami, ale w żadnej z wizji nie było Samaela. W dodatku w towarzystwie kobiety. - Pani...? - urwał wyczekująco, zastanawiając się, czy ta młoda dziewczyna jest przyjaciółką panny Yaxley, czy przyszła tu w towarzystwie Avery'ego. Jednak kolejne spojrzenie na ich zetknięte ramiona starczyło mu za odpowiedź. Zerknął z niedowierzaniem na Samaela, posyłając mu po sekundzie kpiące spojrzenie.
Przez przedłużająca się chwilę stała, przyglądając się tylko przechodzącym w jedna i drugą stronę gościom. Niemal nieruchomo, czasem tylko z delikatnym uśmiechem, błądzącym po ustach, podkreślonych intensywną jak sama krew - szminką. Właściwie nie wiedziała co miała ze sobą zrobić. Rodzina i goście oblegała Deimosa i Megarę, by złożyć szczere? życzenia, a Inara nie miała ochoty przepychać się w tłumie. Cokolwiek mówiono o jej zachowaniu była damą i pewne arystokratyczne maniery nawet jej wydawały się przyswajalne, by nie zapominać kim była. Obserwowała więc zgromadzonych, skupiając się - jak zwykle - na obliczach, z których najwięcej potrafiła wyczytać. Nawet..brak emocji coś oznaczał, a postacie, które przewijały się przed jej oczami, stanowili niemal pochłaniającą mieszankę uczuć. Najsmutniejsze, że mało które źrenice mówiły o czymś radosnym. Wesele bez wesela.
Ciche westchnienie wydobyło się z jej warg, gdy dostrzegła Antka, jego narzeczoną...widziała, Mavis, która umknęła w towarzystwie Sorena, brata Ally. Rozpoznała pannę Yaxley, córkę jej pojedynkowego towarzysza na dworku Colina. Uśmiechnęła się mocniej, gdy mignęła jej postać Eilis, której bladość nawet z daleka przyciągała spojrzenie. Próbowała znaleźć gdzieś ojca, ale ten - zapewne lawirował między gośćmi z gracją równą niejednemu młodzieńcowi. Za to..uwagę przykuła zbliżająca się postać Deimosa, któremu już z daleka odsłoniła ząbki w szerszym jak do tej pory uśmiechu. Mimo dzielących ich różnic, byli rodziną, a Adrien widział w nim przyjaciela, więc - wbrew wielu opiniom, darzyła go sympatią i życzyła mu dobrze...byleby i Megara była szczęśliwa. Polubiła jasnowłosą i czuła nic porozumienia. Obie w końcu zostały...sprzedane?
- Wiem Deimosie - odpowiedziała szybko, bez najmniejszego zająknięcia, doskonale zdając sobie sprawę, że już wiedzieli, gdy tyle czasu się "ukrywała" - ...ale moja obecność była konieczna w innym miejscu - uśmiech nie zniknął, ale żadne ze słów nie miało w sobie ironii. Może odrobina wesołej złośliwości, ale brakło tutaj czegoś negatywnego. Dopiero gdy padły kolejne słowa, usta znieruchomiały, czując jak cienka igła przenika i tnie całe jej ciało - proszę się tym nie kłopotać, zdążyłam się już przywitać - kącik ust uniósł się na wspomnienie Adriena - niepotrzebnie, Julius nie mógł mi towarzyszyć podczas uroczystości. Pochłonęła go pilna misja - cień z jej serca umknął i niemal z satysfakcją wypowiedziała całe zdanie. Przechyliła głowę na bok - nie zdążyłam ci pogratulować - pięknie wróciła do innego tematu, byleby nazwisko Nottnie zaprzątało jej głowy, choć - doskonale wiedziała, że tak łatwo nie zniknie. Szczególnie w innymosobowym wydaniu, niż się kuzynostwu zdawało - zdobyłeś rzadki skarb, nie zniszcz go, a odda ci tym co najlepsze - zapewne nie takich słów się spodziewał, ale Inara była szczera, nie próbowała oblekać w fałszywe słówka swojej wypowiedzi. Życzyła obojgu jak najlepiej, ale..każde musiało zrozumieć, że czekała ich przeprawa. Każdego czekała.
Ciche westchnienie wydobyło się z jej warg, gdy dostrzegła Antka, jego narzeczoną...widziała, Mavis, która umknęła w towarzystwie Sorena, brata Ally. Rozpoznała pannę Yaxley, córkę jej pojedynkowego towarzysza na dworku Colina. Uśmiechnęła się mocniej, gdy mignęła jej postać Eilis, której bladość nawet z daleka przyciągała spojrzenie. Próbowała znaleźć gdzieś ojca, ale ten - zapewne lawirował między gośćmi z gracją równą niejednemu młodzieńcowi. Za to..uwagę przykuła zbliżająca się postać Deimosa, któremu już z daleka odsłoniła ząbki w szerszym jak do tej pory uśmiechu. Mimo dzielących ich różnic, byli rodziną, a Adrien widział w nim przyjaciela, więc - wbrew wielu opiniom, darzyła go sympatią i życzyła mu dobrze...byleby i Megara była szczęśliwa. Polubiła jasnowłosą i czuła nic porozumienia. Obie w końcu zostały...sprzedane?
- Wiem Deimosie - odpowiedziała szybko, bez najmniejszego zająknięcia, doskonale zdając sobie sprawę, że już wiedzieli, gdy tyle czasu się "ukrywała" - ...ale moja obecność była konieczna w innym miejscu - uśmiech nie zniknął, ale żadne ze słów nie miało w sobie ironii. Może odrobina wesołej złośliwości, ale brakło tutaj czegoś negatywnego. Dopiero gdy padły kolejne słowa, usta znieruchomiały, czując jak cienka igła przenika i tnie całe jej ciało - proszę się tym nie kłopotać, zdążyłam się już przywitać - kącik ust uniósł się na wspomnienie Adriena - niepotrzebnie, Julius nie mógł mi towarzyszyć podczas uroczystości. Pochłonęła go pilna misja - cień z jej serca umknął i niemal z satysfakcją wypowiedziała całe zdanie. Przechyliła głowę na bok - nie zdążyłam ci pogratulować - pięknie wróciła do innego tematu, byleby nazwisko Nottnie zaprzątało jej głowy, choć - doskonale wiedziała, że tak łatwo nie zniknie. Szczególnie w innymosobowym wydaniu, niż się kuzynostwu zdawało - zdobyłeś rzadki skarb, nie zniszcz go, a odda ci tym co najlepsze - zapewne nie takich słów się spodziewał, ale Inara była szczera, nie próbowała oblekać w fałszywe słówka swojej wypowiedzi. Życzyła obojgu jak najlepiej, ale..każde musiało zrozumieć, że czekała ich przeprawa. Każdego czekała.
The knife that has pierced my heart, I can’t pull it out Because if I do It’ll send up a huge spray of tears that can’t be stopped
Z początku miałam nadzieję, że moja tarcza złożona z kuzynki i siostry wystarczy przynajmniej na kilka najbliższych godzin. W ich otoczeniu mogłam uniknąć starych ciotek i ponurych wujków składających życzenia. Ale przede wszystkim miałam uniknąć Deimosa. Chciałam by pokojowe nastawienie przetrwało jak najdłużej a ten dzień nie kojarzył się jedynie z moją słabością. Tak bardzo zależałymi by przeżyć to wszystko z podniesioną głową i choć raz zachowywać się jak na dorosłą damę przystało. Mogłam to osiągnąć jedynie trzymając się daleko od kłopotów. Mój wzrok leniwie przesuwał się po tłumie gości rozpoznając coraz to nowe twarze. Jedynie Mavis i Samuel przyciągnęli na dłużej moją uwagę. Nie mogłam się powstrzymać od lekkiego uśmiechu widząc dziką Travers wciśniętą w sukienkę i zachowującą się jak na szlachciankę przystało. Przez chwilę wydawało mi się, że nic mnie nie zdziwi ale był jeszcze Samuel. Biedny chłopak zamknięty wśród tylu nadętych bufonów nie wyglądał na zbyt szczęśliwego. Tak, tak zdecydowanie wolałam się trzymać tej wersji, że wyraz jego twarzy jest skutkiem towarzystwa w którym przyszło mu spędzić wieczór. Mój wzrok szedł dalej aż w końcu zatrzymał się na Inarze. Gdy uśmiech dziewczyny powoli zaczął znikać automatycznie zrobiłam krok do przodu by jak najszybciej zorientować się co się stało. Zatrzymałam się raptownie zdając sobie sprawę, że rozmawia z Deimosem. Przygryzłam dolną wargę rozważając co powinnam zrobić. Trzymanie się daleka od Deimosa miało być receptą na przetrwanie tego dnia ale z drugiej strony Inara… Od dziś byłyśmy rodziną a to chyba ważniejsze od strachu przed własnym mężem. Cudownie powiedziane Malfoy . Skrzywiłam się zdając sobie sprawę, że nawet w myślach używam swojego rodowego nazwiska. Tego nawyku raczej ciężko będzie się pozbyć. Wracając do Inary. Jesteś świadoma tego co mogło spowodować nagłą…utratę humoru. To może właśnie dla tego ruszyłam na ratunek niwecząc tym samym swój plan. -Przepraszam na chwilę-- zwróciłam się w stronę moich towarzyszek by chwilę później pojawić się przy Deimosie i Inarze. Słysząc sporą część tej wymiany zdań okazało się, że moje przypuszczenia się potwierdził. Mimo lekkiego uczucia irytacji zdołałam się delikatnie uśmiechnąć. Wtrąciłam się zanim Deimos zdążył odpowiedzieć na gratulacje. Lepiej było go do tego nie zmuszać zwłaszcza gdy były sformułowane w podobny sposób. - Mój drogi dał byś jej spokój. Dziś myśli gości powinny kręcić się wokół nas i niczego innego - świadoma tego, że mój głos brzmiał spokojnie a przy tym dziwnie naturalnie niemal pękam z dumy. Może wszystko pójdzie dobrze. Przeniosłam wzrok na Inarę - Szkoda, że Julius nie mógł się pojawić ale z pewnością znajdziesz kogoś do towarzystwa- - uśmiechnęłam się przyjaźnie a świadoma, że właśnie uwalniam Megarowego potwora szybko się zreflektowałam - Widziałam twojego ojca przy stolikach. Na pewno cię szuka - gdy tylko Inara zniknęła jej z oczu sama chciała się ulotnić tyle, że nie miała pojęcia gdzie. Mogła to przemyśleć zanim jeszcze zaczęła bawić się w bohatera. W tym momencie oddałabym połowę ślubnych prezentów za ciotkę, która zapragnie złożyć życzenia. Albo przynajmniej pannę Yaxley, która przyciągnie całą uwagę Deimosa.
Wytłumaczenie Inary mogło być nawet dostateczne. Deimos przyjął je i tylko uniósł brwi na wieść o tym, że Julius ma misję. - To musiało wypłynąć nagle, bo nie zostałem poinformowany
- a przecież nie lubimy o czymś nie wiedzieć, tak Deimosie? Już miał jej spytać, jak tam i czy już poznała Juliusa dobrze, kiedy ta postanowiła uraczyć go radami. Słowa te jednak nie pokrzepiły jego serca, a jedynie zasiały w nim niepewność. On, dostał skarb? Może coś cennego stoi w pokoju przezaczonym na prezenty? Nie dowiedział się, bo uświadomił sobie, że jej nie chodziło o złoto, jej chodziło o inną r z e c z, o Megarę. Dlatego z kpiącym uśmieszkiem odpowiada, ale najpierw skinął głową. - Zajrzę później do pokoju z prezentami, mam nadzieję, że skarby rzeczywiście są godne poszanowania
I wtedy właśnie pojawia się białogłowa, która wzrostem nie sięga mu nawet do ramienia (a może jednak nie urodziła się tak niska? Cóż za strata, gdyby miała tylko metr sześćdziesiąt i zachowywała się jak dziecko, strata Deimosa, oczywiście). Carrow słucha jej słów i jest pod wrażeniem, kiedy Inara zostaje odprawiona.
- Nie powinnaś się wtrącać w nieswoje sprawy. Przy Inarze moge ci to ostatecznie wybaczyć, ale w innym wypadku, radzę, żebyś trzymała się z daleka - i wtedy Fobosa spojrzenie złapane przez Deimosa, Carrow obejmuje talie swej małżonki i ciągnie do stołu z tortem weselnym, bo jak zauważyła młoda Avery nadchodził jego czas. W trakcie tej krótkiej wycieczki przez tłum gości, Carrowowi udaje się dopytać czy doprowadziła się do porządku, eleganckim: - Mam nadzieję, że czujesz się już lepiej a okraszając to uśmiechem posłanym Averemu i jego świeżoupieczonej... narzeczonej? Oj pani Avery-koneserka-sztuk-wielu wybiera coraz chudsze dziewczęta. Zaś stojąca obok nich Rosalie nie doczekała się spojrzenia, bo Deimosa oczy żelazną sztywnością upatrywały już w końcu tego korytarzykastołu zastawionego tortem. Skamander powinien przybiec teraz i wręczyć Megarze noże do sera, które jej kupił, może akurat udałoby się jakoś pokroić nimi tort.
Jak nakazywała tradycja, mieli więc zainaugurować swą współpracę małżeńską, krojeniem jedzenia. Ktokolwiek uznał, że autentycznie ten gest może cokolwiek znaczyć, musiał mieć nierówno pod sufitem. Stojąc bowiem naprzeciwko piętrowej konstrukcji oblanej słodyczą, nawet Deimosowi odechciewało się do tykać. A jednak musiał. Bo tradycja nakazywała niszczenie. Tradycja, tradycją. Dlaczegożby nie wziąć ręką kawałka i rzucic w twarz najbardziej teraz znienawidzonej postaci. Któż mógłby nią być? Deimosie, rozejrzyj się?
Sięga po nóż i zwazywszy go w dłoni, spoglada na tłum, podaje Megarce, ale nie puszcza. I naciskają wspólnie na miękką granicę formy pięknego ciasta. A ze środka wypływa czerwona, bo truskawkowo malinowa słodycz, albo kwaśność. I mieni się niczym krew (a brat Megary oblizuje usta), a Deimos przychyloną ma słodko główkę do słodkiej główki swojej żoneczki i z najbardziej uroczym (przy czym creepy) uśmiechem tak jej mówi do uszka: - Tak cię pokroję jak będziesz nieposłuszna -mówi cicho i tylko dla niej słyszalnie, mówi a usta zasłonięte ma przez długie puszczone wolno włosy. I trochę ściska jej dłoń małą i bladą, aż odchyli się i w gromkich oklaskach przekaże pierwszy kawałek wspaniałym rodzicom i w ten symboliczny sposób zapraszają wszystkich do stołu. U jego szczytu zasiada pan młody i pani młoda. - Smacznego, kochana - niezainteresowany co i jak będzie jadła pani Carrow, sam zatapia widelczyk w pysznym cieście.
- a przecież nie lubimy o czymś nie wiedzieć, tak Deimosie? Już miał jej spytać, jak tam i czy już poznała Juliusa dobrze, kiedy ta postanowiła uraczyć go radami. Słowa te jednak nie pokrzepiły jego serca, a jedynie zasiały w nim niepewność. On, dostał skarb? Może coś cennego stoi w pokoju przezaczonym na prezenty? Nie dowiedział się, bo uświadomił sobie, że jej nie chodziło o złoto, jej chodziło o inną r z e c z, o Megarę. Dlatego z kpiącym uśmieszkiem odpowiada, ale najpierw skinął głową. - Zajrzę później do pokoju z prezentami, mam nadzieję, że skarby rzeczywiście są godne poszanowania
I wtedy właśnie pojawia się białogłowa, która wzrostem nie sięga mu nawet do ramienia (a może jednak nie urodziła się tak niska? Cóż za strata, gdyby miała tylko metr sześćdziesiąt i zachowywała się jak dziecko, strata Deimosa, oczywiście). Carrow słucha jej słów i jest pod wrażeniem, kiedy Inara zostaje odprawiona.
- Nie powinnaś się wtrącać w nieswoje sprawy. Przy Inarze moge ci to ostatecznie wybaczyć, ale w innym wypadku, radzę, żebyś trzymała się z daleka - i wtedy Fobosa spojrzenie złapane przez Deimosa, Carrow obejmuje talie swej małżonki i ciągnie do stołu z tortem weselnym, bo jak zauważyła młoda Avery nadchodził jego czas. W trakcie tej krótkiej wycieczki przez tłum gości, Carrowowi udaje się dopytać czy doprowadziła się do porządku, eleganckim: - Mam nadzieję, że czujesz się już lepiej a okraszając to uśmiechem posłanym Averemu i jego świeżoupieczonej... narzeczonej? Oj pani Avery-koneserka-sztuk-wielu wybiera coraz chudsze dziewczęta. Zaś stojąca obok nich Rosalie nie doczekała się spojrzenia, bo Deimosa oczy żelazną sztywnością upatrywały już w końcu tego korytarzykastołu zastawionego tortem. Skamander powinien przybiec teraz i wręczyć Megarze noże do sera, które jej kupił, może akurat udałoby się jakoś pokroić nimi tort.
Jak nakazywała tradycja, mieli więc zainaugurować swą współpracę małżeńską, krojeniem jedzenia. Ktokolwiek uznał, że autentycznie ten gest może cokolwiek znaczyć, musiał mieć nierówno pod sufitem. Stojąc bowiem naprzeciwko piętrowej konstrukcji oblanej słodyczą, nawet Deimosowi odechciewało się do tykać. A jednak musiał. Bo tradycja nakazywała niszczenie. Tradycja, tradycją. Dlaczegożby nie wziąć ręką kawałka i rzucic w twarz najbardziej teraz znienawidzonej postaci. Któż mógłby nią być? Deimosie, rozejrzyj się?
Sięga po nóż i zwazywszy go w dłoni, spoglada na tłum, podaje Megarce, ale nie puszcza. I naciskają wspólnie na miękką granicę formy pięknego ciasta. A ze środka wypływa czerwona, bo truskawkowo malinowa słodycz, albo kwaśność. I mieni się niczym krew (a brat Megary oblizuje usta), a Deimos przychyloną ma słodko główkę do słodkiej główki swojej żoneczki i z najbardziej uroczym (przy czym creepy) uśmiechem tak jej mówi do uszka: - Tak cię pokroję jak będziesz nieposłuszna -mówi cicho i tylko dla niej słyszalnie, mówi a usta zasłonięte ma przez długie puszczone wolno włosy. I trochę ściska jej dłoń małą i bladą, aż odchyli się i w gromkich oklaskach przekaże pierwszy kawałek wspaniałym rodzicom i w ten symboliczny sposób zapraszają wszystkich do stołu. U jego szczytu zasiada pan młody i pani młoda. - Smacznego, kochana - niezainteresowany co i jak będzie jadła pani Carrow, sam zatapia widelczyk w pysznym cieście.
Namiot ślubny
Szybka odpowiedź